Uzyskaj dostęp do tej i ponad 250000 książek od 14,99 zł miesięcznie
89 osób interesuje się tą książką
Autorka bestsellerowej serii „Royal Trilogy”!
Lacey Hodge, świeżo upieczona absolwentka marketingu, zostaje zatrudniona na stanowisku specjalistki public relations w angielskim klubie piłki nożnej London Black Dragons. Jej głównym zadaniem stanie się naprawienie opinii o drużynie, której członkowie sprawiają coraz więcej kłopotów, na czym cierpi wizerunek klubu i przez co sponsorzy wycofują się z umów.
Jednym z problematycznych sportowców jest napastnik Kieran Langham, uczestnik wielu medialnych skandali, który niechętnie spełnia warunki kontraktów. Od samego początku współpraca tej dwójki nie idzie tak, jak powinna – nieprzewidywalny Kieran zachodzi za skórę Lacey, flirtując z nią i nie stosując się do wytycznych, przez co stale wpędza ją w tarapaty.
Wkrótce jednym z nowych sponsorów klubu zostaje były partner Lacey, dwa razy starszy od niej biznesmen Anthony Walters. Mężczyzna nie ukrywa, że podjął współpracę z drużyną, żeby ponownie zbliżyć się do dziewczyny.
Lacey musi się skupić na trzymaniu na dystans zaborczego ekschłopaka, a to niełatwe, gdy łączą ich relacje zawodowe. Jakby tego było mało, jej myśli coraz bardziej zaprząta niepokorny piłkarz.
Książka zawiera treści nieodpowiednie dla osób poniżej szesnastego roku życia. Opis pochodzi od Wydawcy.
Ebooka przeczytasz w aplikacjach Legimi na:
Liczba stron: 542
Rok wydania: 2025
Odsłuch ebooka (TTS) dostepny w abonamencie „ebooki+audiobooki bez limitu” w aplikacjach Legimi na:
Copyright © for the text by Sylwia Zandler
Copyright © for this edition by Wydawnictwo NieZwykłe, Oświęcim 2025
All rights reserved · Wszystkie prawa zastrzeżone
Redakcja: Alicja Chybińska
Korekta: Katarzyna Twarduś, Martyna Góralewska, Martyna Janc
Skład i łamanie: Michał Swędrowski
Oprawa graficzna książki: Paulina Klimek
Ilustracja na okładce: Aleksandra Monasterska
ISBN 978-83-8418-127-0 · Wydawnictwo NieZwykłe · Oświęcim 2025
Grupa Wydawnicza Dariusz Marszałek
Poniższe ostrzeżenie zawiera spojlery dotyczące treści.
Drogi Czytelniku!
W książce pojawiają się wątki, które mogą urazić niektórych odbiorców. Czytając, spotkasz się z nieodpowiednim traktowaniem w miejscu pracy, mobbingiem, rażącym mizoginizmem, nierównymi szansami w związku, wynikającymi z różnicy wieku i wykorzystywania pozycji społecznej oraz finansowej, a także z radzeniem sobie z chorobą i śmiercią.
Jeśli któryś z tematów jest dla Ciebie szczególnie wrażliwy, zadbaj o swój komfort, sięgając po inną lekturę.
Odgłos stukania obcasów niósł się echem po długim korytarzu. Na ścianach zawieszono plakaty w cieniutkich ramach, zdjęcia legendarnych zawodników i oprawione w szklane gabloty stroje z poprzednich sezonów. Twarze spoglądające na mnie z licznych fotografii zdawały się rzucać mi wyzywające spojrzenia, jakby duchy ich nieżyjących już właścicieli oceniały moją obecność w tym miejscu.
Tak, wy, Upiorne Demony, ja również miałam świadomość, że nie powinno mnie tutaj być.
Szłam za swoim nowym szefem, szybko przebierając nogami, by nadążyć za jego żwawym krokiem. Był tak wysoki, a przy tym barczysty, że gdyby nie wiek, z największą łatwością mógłby pracować jako czyjś ochroniarz.
– Panie Duncan? – Zrównałam się z nim.
– Tak?
Mężczyzna nie zwolnił, a korytarz zdawał się nie mieć końca. Jasne, niemal sterylne otoczenie wprawiało w przygnębienie i niepokój. Nowa główna siedziba drużyny liczyła dopiero kilka lat i podobno władowano w nią grube miliardy, ale ci, którzy ją zasponsorowali, pewnie nawet nie odczuli tego po swoich kieszeniach. Tak się zazwyczaj działo, gdy klub sprzedawano jednemu z najbogatszych ludzi na świecie, mającemu o futbolu równie wielkie pojęcie jak ja o naukach ścisłych, a chęć kupienia drużyny o długoletniej historii i tradycji wynikała jedynie z potrzeby posiadania czegoś, czego nie mają inni.
– Dlaczego zostałam zatrudniona? – Wyrzuciłam z siebie pytanie dręczące mnie od dwóch tygodni.
Przystanęłam i zacisnęłam dłonie na uchu torebki.
– Jak to? – Pan Duncan obrócił głowę i się zatrzymał, dostrzegłszy, że stoję w bezruchu. Zmarszczył brwi. – Nie cieszysz się z naszej współpracy?
– Oczywiście, że się cieszę. Proszę mnie źle nie zrozumieć, jestem zaszczycona, że mogę dla was pracować, ale… Mam dwadzieścia trzy lata. Dopiero co skończyłam studia i wydaje mi się, że na tym stanowisku powinna znaleźć się osoba z wieloletnim doświadczeniem.
Nie chciałam wyjść na niewdzięczną czy niegrzeczną, bo prawda wyglądała tak, że ta posada trafiła mi się jak ślepej kurze ziarno, ale nie było nocy, bym nie przekręcała się z boku na bok, wypisując w wyimaginowanym zestawieniu wszystkie powody, dla których nie powinnam się znaleźć nawet na liście rezerwowej potencjalnych kandydatów.
Siwiejący mężczyzna jeszcze bardziej zmarszczył czoło, patrząc na mnie z zadumą. Pracował jako dyrektor w dziale public relations od przeszło piętnastu lat, co wydawało się nie lada wyczynem, zważając na ogromną rotację w tym zawodzie.
– Moja żona bardzo cię polecała. – Westchnął, drapiąc się po brodzie. – Masz znakomite referencje.
– I to wystarczyło? Pochwała pańskiej żony?
Deborah Duncan, nazywana przez wszystkich Debbie, pełniła tę samą rolę co jej mąż, tyle że w sztabie drużyny składającej się z zawodników do lat siedemnastu. Na przedostatnim roku studiów dorwałam u niej posadę jako stażystka, a po kilku miesiącach, gdy zauważyła mój potencjał, podpisałam umowę na stanowisko młodszej specjalistki do spraw PR i tak dotrwałam do końca magisterki, mimo że szkoliłam się na marketingowca i w założeniu powinnam zajmować się promowaniemproduktów i usług.
– Oboje wiemy, że nie ma lepszej rekomendacji niż słowa Debbie. – Roześmiał się, próbując rozluźnić atmosferę. – Wytrzymałaś z nią prawie dwa lata, więc obecną pracę możesz potraktować jak wakacje.
Nie kupowałam tego tłumaczenia, nawet jeśli posiadałam wszystkie cechy, które powinna mieć osoba na tym stanowisku. Byłam sumienna, kreatywna i uparta. Nie wątpiłam w swoje umiejętności, bo nie po to ciężko harowałam na dyplom, by stanowił jedynie papierek z ładnie wyglądającym tytułem. Wycisnęłam ze studiów tyle, ile się dało, a staż i późniejszy etat u Debbie Duncan tylko utrwaliły moje zdolności.
A mimo to węszyłam spisek, czułam, że to wszystko ma jakieś drugie dno. Ale nie byłam głupia, by uparcie kwestionować decyzje zarządu. Zadanie pytania z wyraźną wątpliwością to żaden grzech, lecz gdybym teraz zaczęła drążyć, mogłoby to źle wyglądać. Nie powinno gryźć się ręki, która karmi.
– Znasz ten klub i wiesz, co się z nim ostatnio dzieje. Nasz wizerunek chyli się ku przepaści, a ja nie potrafię nad tym zapanować. – Mój nowy szef machnął ręką, nakazując, bym się ruszyła. – Jesteś młoda i na pewno masz wiele pomysłów. Jesteś powiewem świeżości wśród tych starych wyjadaczy, a ci zaczęli zawodzić.
Przemilczałam, że sam miał już prawie sześćdziesiąt lat. Szłam posłusznie ramię w ramię z Duncanem, kiwając głową na znak zrozumienia, choć kiełkujące uczucie niepewności nie dawało mi spokoju. Wysoko upięty kucyk huśtał się na wszystkie strony, odzwierciedlając moje wewnętrzne wahanie. Ścisnęłam gumkę tak mocno, że bolał mnie skalp, i żałowałam, że nie uczesałam ciemnych włosów odrobinę luźniej. Bałam się, że po powrocie do domu, gdy wyszarpię kudły z frotki, zobaczę w lustrze łysinę.
– Nadążasz za tymi wszystkimi portalami społecznościowymi i w tym upatrujemy szansy na poprawienie naszej sytuacji – tłumaczył. Otworzył dwuskrzydłowe drzwi i przepuścił mnie przodem, gdy wkroczyliśmy do kolejnego korytarza. – Będę szczery. To dla mnie ostatnia szansa. Jeśli nic się nie zmieni, to zostanę zwolniony.
Spojrzałam na niego kątem oka, rozchylając usta w zaskoczeniu. Faceta uznawano za guru w świecie PR-owców. Znał go każdy szanujący się człowiek w tym zawodzie. Wiedziałam, że sytuacja London Black Dragons wygląda kiepsko, bo śledziłam na bieżąco, co działo się w mediach, ale nie sądziłam, że jest aż tak źle. Znalazłam się na tonącym okręcie.
W mojej głowie zaświtała jednak myśl, że chętnie utonę razem z nim, byle tylko móc dopisać sobie do CV nazwę jednego z najbardziej utytułowanych klubów w Anglii.
– Gotowa? – Usłyszałam, gdy stanęliśmy przed kolejnymi, tym razem mniejszymi drzwiami.
Przestąpiłam z nogi na nogę. Zaczynały mi się pocić palce u rąk, więc szybko wytarłam je w elegancką ołówkową spódnicę. Chciałam wyglądać na twardą i opanowaną, bo przecież to pierwsze wrażenie liczyło się najbardziej, dlatego przełknęłam ślinę, wypuściłam powoli powietrze i wyprostowałam plecy. Uniosłam wysoko brodę, przygotowując się na spotkanie z osobami, które miałam okiełznać. Wkraczałam do paszczy lwa, więc w ciągu milisekundy przełączyłam się wewnętrznie na tryb oziębłej profesjonalistki. Tego nauczyła mnie Debbie Duncan, a jeśli ktoś miał stać się moim wzorem do naśladowania, to właśnie ona.
Kiwnęłam głową. Szef nacisnął klamkę i wpuścił mnie do prostokątnego pomieszczenia. Pośrodku znajdował się długi owalny stół, a wokół niego siedziała grupa mężczyzn. Przesunęłam wzrokiem po twarzy każdego z nich. Doskonale znałam ich z telewizji, a niektórych udało mi się poznać w przelocie na jakichś sportowych wydarzeniach, ale wątpiłam, by choć jeden z nich pamiętał młodziutką stażystkę przedstawioną mu z grzeczności. Większość wyglądała na zaciekawionych i podekscytowanych wizją poznania nowej osoby, ale nie umknęło mojej uwadze, że kilku nieznacznie zrzedła mina.
– Zatrudnili licealistkę? – Dobiegł mnie cichy głos z najodleglejszego kąta sali.
Przygotowałam się na takie komentarze. Zawsze wyglądałam młodziej niż rówieśnicy.
– Zgrabna – padło z innej części pomieszczenia.
– I ładniutka.
– Na pewno ładniejsza niż Duncan.
Po sali przetoczył się szmer i stłumione śmiechy. Przed spotkaniem zrobiłam dogłębny research dotyczący każdego zawodnika z osobna. W torebce znajdowała się gruba teczka z moimi spostrzeżeniami i uwagami, a na biurku w mieszkaniu leżały trzy kolejne. Znałam ich największe osiągnięcia, potknięcia i skandale, w których uczestniczyli. Mieli od siedemnastu do dwudziestu dziewięciu lat. Rozpoznawano ich na całym świecie i chętnie korzystali z tego przywileju, co doprowadziło do sytuacji, że wizerunek i wartość klubu spadły tak drastycznie, aż zarząd musiał sięgnąć po pomoc kogoś z zewnątrz.
Przełożony stanął przy stole, zapraszając mnie bliżej. Położyłam torebkę na mahoniowym blacie i złączyłam przed sobą dłonie jak rasowy polityk na debacie w trakcie kampanii wyborczej. Przyjęta przeze mnie postawa stanowiła ważny element tego, jak mnie odbierano. Chciałam, by mimo młodego wieku traktowano mnie poważnie.
– Panowie, chciałbym wam przedstawić pannę Lacey Hodge. Pomoże nam naprawić to, co w ostatnim czasie zepsuliście.
Kiwnęłam powoli głową, pilnując, by nie uciec spojrzeniem. Zdawałam sobie sprawę, że jestem oceniana od momentu, w którym przekroczyłam próg pomieszczenia. Nie mogłam okazać słabości, musiałam zachować stalowe nerwy.
– Pannę? Czyli bez męża? – spytał wesoło jeden z chłopaków.
Utkwiłam wzrok w Jordanie Conradzie, dwudziestosześcioletnim bramkarzu, grającym zazwyczaj w pierwszym składzie. Przed dwoma laty został kupiony z innego klubu za skromną sumkę siedemnastu milionów euro.
– Może chodziło o zodiakalną pannę? – Zaśmiał się inny zawodnik.
Czekałam cierpliwie, aż skończą wygłupy. Nie mogłam dać się sprowokować, bo to prowadziłoby tylko do dalszych docinek. Praca z młodszymi piłkarzami uodporniła mnie na niewyszukane męskie żarty i zaloty.
– Panowie, trochę kultury i pokory – upomniał ich Duncan. – Lacey, usiądź, proszę.
– Nie ma takiej potrzeby – odezwałam się po raz pierwszy, od kiedy się tutaj znalazłam.
Ciekawskie spojrzenia tylko wezbrały na sile, gdy grupa poznała mój głos. Luca Pimera, Hiszpan grający na pozycji obrońcy, wyciągnął głowę w moją stronę. Siedział na samym brzegu, najbliżej mnie, więc wcale nie musiał tego robić, a jednak najpewniej chciał mnie wytrącić z równowagi.
– W czym tak właściwie chcesz nam pomóc? – Uśmiechnął się zawadiacko. – Mam wiele pomysłów, które możemy omówić na osobności.
Podrywacz. Stereotypowy casanova. Zbyt dobrze znałam ten typ.
Zrobiłam ku niemu mały krok, oparłam dłoń na blacie i pochyliłam się nad mężczyzną, odwdzięczając się takim samym uśmiechem.
– Tobie przede wszystkim w tym, byś pamiętał o zapinaniu rozporka, gdy opuszczasz toaletę w klubie w towarzystwie kolejnej fanki.
W pomieszczeniu rozległa się jeszcze większa wrzawa. Kumple zbitego z tropu Pimery zaczęli się z niego nabijać. Docierały do mnie tubalne odgłosy przypominające te pochodzące z dżungli. Wiedziałam, że nie będzie lekko, bo faceci dojrzewali później niż kobiety, a niektórzy nigdy, ale od światowej sławy sportowców można by oczekiwać czegoś więcej. Trochę większej ogłady i umiejętności zachowania się odpowiednio do sytuacji, w której się znajdowali. Ciekawiło mnie, czy przy męskich członkach sztabu też zachowywali się tak wylewnie i ostentacyjnie, czy to tylko mnie kopnął ten zaszczyt, bo próbowali wybadać moje granice.
– Żyleta! – huknął inny zawodnik. – Już ją lubię.
Już miałam ponownie zabrać głos, gdy drzwi sali otworzyły się na oścież i do środka wpadł napastnik Kieran Langham. Podniósł dłoń na znak przywitania i szybko przeszedł na tyły, gdzie znajdowały się wolne krzesła.
– Spotkanie zaczęło się dziesięć minut temu – zauważył Duncan, kręcąc głową z dezaprobatą.
– Zaspałem.
Żadnych przeprosin ani skruchy. Nic. Tak po prostu rozsiadł się na miejscu, poprawiając krótkie blond włosy rzeczywiście wyglądające tak, jakby właśnie wstał. Dopiero gdy cisza trwała kilkanaście sekund, rozejrzał się dookoła. W końcu jego niebieskie oczy spotkały się z moimi, a na jego twarzy wymalowała się dezorientacja. Zmarszczył brwi i odwrócił się do jednego z kolegów.
– Kto to? – mruknął, ale i tak go usłyszałam.
– Nowa laska od public relations.
– Taka młoda?
– Panowie! – Duncan klasnął w dłonie, przywołując ich do porządku. – Czas to pieniądz, więc z łaski swojej zamilknijcie i dajcie nam pracować.
Oddał mi głos, więc od razu wyjęłam z torebki teczkę i otworzyłam na pierwszej stronie, gdzie wypisałam główne założenia na najbliższy sezon. Włączyłam laptop, podpięłam go kablem do rzutnika i zaczęłam wyświetlać kolejne slajdy, tłumacząc krok po kroku, co powinniśmy osiągnąć, jeśli zawodnicy zastosują się do wytycznych. Nie dało się nie zauważyć, że moi słuchacze to nie najwspanialsza widownia, jaką można sobie wymarzyć. Byli rozkojarzeni, zbyt gadatliwi i nie pomagało nawet upominanie ich przez mojego szefa. Nie czuli do mnie respektu. Wydawałam się im niekompetentną siksą, która w ich mniemaniu miała wkrótce zniknąć. Na szacunek i poklask trzeba zapracować, a jako młoda kobieta w gronie przeświadczonych o swojej zajebistości facetów miałam podwójnie utrudnione zadanie.
Nie uszło mojej uwadze, że Langham zsunął się niżej na siedzisku, i wyglądało na to, że zaraz znowu zaśnie. Powieki mu opadły, a głowa pochyliła się nad klatką piersiową, aż zatrzymała się na niej podbródkiem. Wypuściłam powietrze nosem i skrzyżowałam ramiona pod biustem, tupiąc powoli czubkiem buta. Czekałam, aż się ocknie, gdy jego podświadomość zauważy, że coś jest nie tak, ale okazało się, że to tylko moje czcze nadzieje. Nawet jego koledzy zupełnie ucichli, spoglądając z rozbawieniem to na niego, to na mnie. Musieli widzieć mój zacięty wyraz twarzy.
Przewróciłam oczami i ruszyłam do drzwi. Zniknęłam za nimi, pozostawiając wszystkich w kompletnym zaskoczeniu. Pewnie pomyśleli, że się poddałam. Że to zerowe wsparcie z ich strony i brak jakiejkolwiek chęci do współpracy już mnie zniechęciły i uciekłam z podkulonym ogonem.
Ale nie tak prędko.
Przeszłam całą długość korytarza, stukając szpilkami o betonowe podłoże tak głośno, że słyszano mnie pewnie po drugiej stronie budynku. Wrzuciłam do automatu dwie monety, poczekałam, aż kubek napełni się czarnym płynem, a później wróciłam do sali, wnosząc za sobą aromat świeżo zmielonych ziaren. Okrążyłam stół, stanęłam przed Langhamem i odchrząknęłam, trącając jego nogę butem. Poderwał się z miejsca, natychmiast łapiąc dłońmi za brzegi krzesła, jakby obawiał się upadku. Uniósł na mnie zdezorientowane spojrzenie.
– C… co? – wydusił.
– Pstro.
Postawiłam na stole kubek z kawą, poklepałam go po ramieniu, obdarzając pełnym politowania wzrokiem, i wróciłam do rzutnika. Dopiero teraz ujrzałam na twarzach zebranych jakiś cień zainteresowania.
– Przecież słuchałem. Miałem zamknięte oczy, bo…
– Nie interesuje mnie to – ucięłam wypowiedź dwudziestopięcioletniego napastnika.
– To był ciężki tydzień. – Próbował się usprawiedliwić.
– Nie interesuje mnie to – powtórzyłam.
Wbiłam w niego ostre spojrzenie i nie odpuściłam do momentu, aż chłopak westchnął z irytacją na widok moich zaciśniętych w cienką kreskę warg. Chwycił papierowy kubeczek i przysunął go do ust. Zaczekałam, aż upije malutki łyczek gorącego napoju.
Nie zamierzam ukrywać, liczyłam, że poparzy sobie język.
Dopiero gdy odstawił kawę na stół, odwróciłam się tyłem do grupy, by wrócić do omawiania mojej prezentacji.
– Jędza. – Do moich uszu wdarł się stłumiony pomruk Kierana.
Zignorowałam ten przytyk. Jeśli mieliśmy wyprowadzić klub na prostą, musiałam liczyć się z tym, że zostanę obrzucona gorszymi obelgami. Sukces nie znał czegoś takiego jak słabość i kompromis.
– Możecie mnie nazywać jędzą, nie zamierzam płakać z tego powodu. – Ponownie odwróciłam się do zebranych. – Mam gdzieś, że razem jesteście warci kilkaset milionów euro, bo po tym, gdy z wami skończę, będziecie warci pół miliarda. Nie znalazłam się tutaj dla rozrywki, tylko po to, żeby ogarnąć wasze rozpieszczone dupy. Ja mówię, wy robicie. Grę aktorską zostawcie na mecze.
Nawet w najśmielszych marzeniach nie pozwalałam sobie na fantazje o własnym biurze. Sądziłam, że jako nowicjuszka dostanę jakiś stary stolik w pomieszczeniu dzielonym z innymi mniej ważnymi pracownikami działu. Oczekiwałam jedynie kawałka pustego blatu w pobliżu wolnego kontaktu, by móc rozłożyć notatki i w razie potrzeby podładować laptop.
A tu proszę. Stałam właśnie w pustym lokum na dziewiątym piętrze. Pięknym, pachnącym, z przejrzystymi jak łza szybami, z rozciągającym się za nimi widokiem na miasto. Widziałam stąd nawet kawałek dzielnicy, w której wynajmowałam mieszkanie.
Przez ostatnie trzy godziny zajmowałam się rozmowami z zawodnikami London Black Dragons, próbując nawiązać z nimi nić porozumienia i wzbudzić w nich zaufanie, dlatego nie miałam zbyt wiele czasu, by odpowiednio nacieszyć się nową przestrzenią. Korzystając z chwili przerwy, podeszłam do przeszklonej ściany biurowca, nie wiedząc, gdzie podziać oczy. Zerknęłam z przestrachem w dół. Nigdy nie miałam lęku wysokości, ale okna w mojej znajdującej się na siódmym piętrze kawalerce rzadko randkowały ze szmatką i płynem do mycia. Istniała spora szansa, że potencjalna obawa przed wysokością nie uaktywniła się tylko dlatego, że przez kurz i brud na szkle niewiele widziałam.
Na wszelki wypadek zrobiłam dwa kroki w tył, bo znając mojego pecha, pewnie trafiłabym na felerną część, naparłabym na nią zbyt mocno ręką i za kilka minut jakiś biedny przechodzień natknąłby się na moje flaki na chodniku pod siedzibą klubu.
Obróciłam się i jeszcze raz omiotłam spojrzeniem nowe miejsce pracy. Designerskie biurko błyszczało od środków czyszczących, a dookoła unosił się przyjemny zapach. Osunęłam się na fotel, ułożyłam ramiona na podłokietnikach i wciągnęłam powietrze nosem. Przede mną stała metalowa tabliczka z wygrawerowanym imieniem i nazwiskiem. Po raz pierwszy w życiu poczułam się jak poważny, dorosły człowiek. Przecież tabliczka z własnym nazwiskiem to nie byle co. To już nie zabawa w piaskownicy, jak momentami wydawało mi się na wcześniejszym stanowisku. Tutaj otaczały mnie rekiny branży, a ja musiałam udowodnić, że wcale nie jestem gorsza od nich.
Wzdrygnęłam się, usłyszawszy pukanie. Dobrze, że ściana oddzielająca biuro od korytarza nie została wykonana ze szkła, bo aż strach pomyśleć, że ktoś mógłby się przyglądać temu, jak w nerwach podgryzam długopisy albo poprawiam niewygodny stanik.
W progu pojawił się przedostatni rozmówca, z którym umówiłam się na ten dzień. Kieran Langham wcisnął głowę, by zajrzeć do pomieszczenia, jakby chciał się upewnić, że jestem obecna. Ujrzawszy mnie, wszedł do środka i zamknął za sobą drzwi, po czym bez pytania opadł na krzesło po drugiej stronie biurka.
– Cześć – rzucił. Zmarszczył lekko brwi, zerkając na mnie z dziwnym wyrazem twarzy. – Lady?
– Naprawdę uważasz, że mam na imię Lady? – Wygięłam brew w łuk.
Zsunął się na siedzisku jeszcze niżej, jakby był u siebie. Nie przejął się, że nie zapamiętał mojego imienia.
– Lucy? – Próbował zgadywać.
– Blisko.
Ostentacyjnie przesunęłam bliżej niego tabliczkę z moimi personaliami, o mały włos nie przewracając papierowego kubka z kawą, ale nawet na nią nie spojrzał.
– Lindsay? – Skrzywił się, nie dając za wygraną.
Postukałam nerwowo w napis, zmuszając go, by w końcu skupił uwagę na blaszce.
– Lacey – wycedziłam. – Mam na imię Lacey.
Natychmiast zrugałam się w myślach, że dałam się ponieść nerwom. Niepotrzebnie się wzburzyłam. Wciągnęłam głęboko powietrze i wyprostowałam plecy, zarzucając nogę na nogę.
– Wiem. – Lewy kącik jego ust prześmiewczo się uniósł. – Masz taką samą tabliczkę na drzwiach.
Zamrugałam, patrząc na niego z niedowierzaniem. Dałam się nabrać jak małe dziecko, a to zirytowało mnie jeszcze bardziej niż sam fakt, że Langham zrobił sobie ze mnie jaja.
– Chłopcze…
Natychmiast zamknęłam usta, zażenowana, że pozwoliłam sobie na taką odzywkę. Chciałam uchodzić za chłodną i opanowaną, a już drugiego dnia pracy wzięto mnie pod włos. Z miejsca obiecałam sobie, że to się nie może powtórzyć.
– Perwersyjnie – skwitował, zwężając oczy.
Jego to naprawdę bawiło.
– Nie testuj mojej cierpliwości. Twoi koledzy zrobili już wystarczająco w tej kwestii.
– Dali ci w kość? – Roześmiał się.
Westchnęłam, kręcąc głową. Poczułam się sobą zawiedziona. Pochyliłam się do laptopa, wybudzając uśpiony ekran. Nie przewidziałam, że w tej pozycji mój biust niemal wyleje się przez trzy rozpięte guziki eleganckiej koszuli. Od razu wróciłam do poprzedniej pozycji, nie chcąc, by piłkarz uznał, że zrobiłam to specjalnie.
– Wybacz, że cię tak nazwałam. Przyzwyczajenie z poprzedniego stanowiska.
– A co? Niańczyłaś bachory?
– W pewnym sensie tak. Dobrze to ująłeś. – Uśmiechnęłam się złośliwie, nadal spoglądając na ekran komputera, tym razem z oddali. – Zajmowałam się twoimi młodszymi kolegami z U-17.
Pokiwał głową ze zrozumieniem i poprawił się na krześle. Przyjrzałam się jego twarzy, zaciskając usta w kreskę. Gdy się uśmiechał, wyglądał jeszcze bardziej rozbrajająco niż na tych wszystkich zdjęciach w magazynach, gdy przybierał posągową minę.
– Przejdźmy do meritum – zarządziłam.
– Okej.
Sięgnęłam po kawę i upiłam dwa łyki. Zdążyła wystygnąć i była paskudna w smaku. Zanotowałam w głowie, że powinnam parzyć ją w domu i przynosić ze sobą w kubku termicznym.
– Może zaczniemy od…
Przerwałam, gdy Kieran poderwał się gwałtownie na nogi. Obrócił się na pięcie i bez słowa podszedł do drzwi. Chwycił za klamkę, wprawiając mnie w osłupienie.
– A ty dokąd? – Podniosłam głos. – Halo! Dopiero zaczęliśmy.
Poczułam się tak, jakbym mówiła do ściany, bo blondyn tak po prostu wyszedł z mojego biura, kończąc spotkanie. Nie odezwał się, nie wytłumaczył, dlaczego zwiewa, ani nawet się nie pożegnał. Nie zdążyłam jeszcze przedstawić konspektu rozmowy.
Wgapiałam się w drzwi z rozdziawionymi ustami, zastanawiając się, co dalej. Nie mogłam uwierzyć w to, co się wydarzyło. Mimo że miałam doświadczenie z rozkapryszonymi piłkarzami, takie coś nie miało miejsca nawet w trakcie pracy z młodszymi zawodnikami. Momentami byli niedojrzali, rozbestwieni i na za dużo sobie pozwalali, ale żaden z nich nie posunął się do zachowania, którym jawnie okazałby mi brak szacunku.
Co za szuja.
Zacisnęłam dłonie w pięści, a mój mózg rozgrzał się do czerwoności.
– Już ja mu pokażę – mruknęłam pod nosem. – Pożałujesz tego, Langham.
Złapałam telefon i odblokowałam ekran. Planowałam wykonać kilka telefonów, aby udowodnić sportowcowi, że nie warto ze mną zadzierać, a tym bardziej traktować mnie z góry, lecz wtedy drzwi ponownie się otworzyły. Powędrowałam wzrokiem za poruszającą się sylwetką, której właściciel zajął swoje poprzednie miejsce i postawił przede mną filiżankę z parującym napojem.
Zaciągnęłam się aromatem świeżo przygotowanej czarnej jak smoła kawy, spoglądając z dezorientacją to na filiżankę, to na Kierana, który skrzyżował ramiona na klatce piersiowej.
– Ostatnio poratowałaś mnie kawą, więc się odwdzięczam – wytłumaczył. – Nie pij tego syfu z automatu, bo dostaniesz rozstroju żołądka. Na końcu korytarza jest pokój socjalny i mają tam ekspres.
Nie wiedziałam, co na to odpowiedzieć, dlatego zdobyłam się tylko na ledwo zauważalne skinienie głową. Odkaszlnęłam, próbując ukryć zaskoczenie, i znowu skupiłam uwagę na laptopie, wracając do tematu.
– Wizerunek klubu zaczął drastycznie upadać, chyba zdajesz sobie z tego sprawę? – spytałam, choć to pytanie czysto retoryczne. Nie czekałam, aż odpowie. – Twoje wybryki sprawiły, że w zeszłym sezonie zarząd musiał polubownie rozwiązać umowę z jednym ze sponsorów.
Czekałam, aż zacznie się usprawiedliwiać albo spróbuje obarczyć winą przedsiębiorcę współpracującego z klubem, ale tak się nie stało. Patrzył na mnie ze znudzeniem.
– Przez cztery miesiące byłeś twarzą firmy produkującej napoje energetyczne. – Spojrzałam na niego z naciskiem, wymuszając jakąkolwiek reakcję.
– Zgadza się.
– W trakcie wywiadu dla jednego z portali zapytano cię o ulubiony smak reklamowanych przez siebie napojów. Pamiętasz, co wtedy odpowiedziałeś?
Poruszył się. Jego mina nieznacznie się zmieniła. Złączył wargi w dzióbek, a później wydał z siebie teatralne westchnienie.
– Coś kojarzę.
Zdawało mi się, że stara się zdusić w sobie śmiech.
– Odpowiedziałeś… Uwaga, teraz zacytuję. – Odchrząknęłam. – „Nie wiem. Nie piję takiego gówna”.
Tym razem już nie wytrzymał. Parsknął donośnie, aż jego ramiona się zatrzęsły, a wraz z nimi głowa, na której poruszyły się blond kosmyki. Szydercze nastawienie i brak wyrzutów sumienia, że naraził klub na utratę pieniędzy, sprawiły, że zapragnęłam złapać go za te przydługie kudły i wyszarpać je razem z cebulkami.
– To nie jest zabawne, Kieran – upomniałam go, po raz pierwszy zwracając się do niego po imieniu. – Drugi sponsor wycofał się dlatego, że Marco Hending biegał po Londynie z telefonem innej marki niż ta zachwalana przez was na billboardach. Czy zastosowanie się do wytycznych kontraktu jest aż takie trudne? W sieci szumi od plotek na wasz temat.
– Przecież wiesz, że media wszystko przekręcają. – Przewrócił oczami.
– W twoim przypadku również? Nie wysyłałeś swoich nagich fotek do córki premiera?
– Oczywiście, że nie. Jestem grzecznym chłopcem. – Prawy kącik jego ust prawie niezauważalnie drgnął ku górze. – To ona wysyłała mi swoje.
Przygryzłam dolną wargę, by nie wypuścić z siebie wiązanki przekleństw. Niczego nie pragnęłam tak bardzo jak tego, by potrząsnąć tym jego małym, przemądrzałym móżdżkiem, aby w końcu dotarło do niego, jak szkodliwe pozostaje jego zachowanie poza murawą. Sława i pieniądze uderzyły mu do głowy, uważał, że jest nietykalny, ale nawet najlepsi mogli zostać zepchnięci z piedestału, jeśli posuwali się o krok za daleko. Langham zbliżał się do granicy, po której przekroczeniu permanentnie przekreśliłby lata swojej ciężkiej pracy. Jego sielankowe podejście do życia, hucznie omawiane w telewizji imprezy i zbyt wylewne w słowach towarzyszki nocnych przygód stanowiły zaledwie ziarenko maku w tym całym pieprzonym bałaganie, ale to nie znaczyło, że prawie każde wyjście tego chłopaka do miasta powinno być dla niego wyzwaniem pod tytułem „co jeszcze mogę spierdolić”.
– Nie traktujesz tego poważnie – skwitowałam. – A szkoda, bo wszyscy na tym tracimy.
– Dlaczego nie rozmawiam z kimś kompetentnym? – Rozejrzał się po otoczeniu.
– Rozmawiasz ze mną – powiedziałam twardo.
– No właśnie.
Zjeżyłam się. Znowu zaszedł mi za skórę, ale robiłam wszystko, by tego po sobie nie pokazać.
– Mam wystarczające kompetencje, skoro zostałam zatrudniona, żeby ratować wam tyłki.
– Nie jesteś na to zbyt młoda? Bez urazy, ale bardzo zajęty człowiek ze mnie i szkoda mojego cennego czasu. Wolałbym, żeby to małe zebranie zostało przeprowadzone przez kogoś bardziej… męskiego.
Pieprzona gwiazdeczka.
Posłałam mu pobłażliwy uśmiech. Nie pierwszy raz spotkałam się z mizoginistycznym komentarzem sugerującym, że nie powinnam znaleźć się w miejscu, w którym byłam. Podobno porwałam się z motyką na słońce znajdujące się na planecie samców alfa, ale nie zamierzałam dać się stłamsić.
– Och, przepraszam, że trwonię twoje drogocenne sekundy. Treningi, siłownia, konferencje prasowe, sesje do magazynów sportowych i wywiady. Gdzie w tym wszystkim czas na żelowanie grzyweczki? – Pochyliłam się, układając łokcie na biurku. – Podziwiam twoje poświęcenie i doceniam, że znalazłeś kilka minut, by wysłuchać głupiutkiej cizi pragnącej zniszczyć ci życie, narażając na poprawę wizerunku i wzrost zarobków.
Otworzył usta, ale równie szybko je zamknął, zaskoczony moją postawą. Może spodziewał się wybuchu złości albo płaczu, ale na pewno nie sądził, że postawię na sarkazm. Poruszył żuchwą, niezadowolony, że nie udało mu się doprowadzić mnie do zwątpienia w siebie.
Przykro mi, stary, ale tej suki stąd nie wykurzysz, pomyślałam.
– Nie będę cię już dłużej męczyć. Możesz iść – zakomunikowałam. – Wieczorem dostaniesz e-mailem harmonogram najbliższych spotkań. Mam nadzieję, że bardziej owocnych niż dzisiejsze.
Kieran podniósł się do pozycji pionowej i przez moment patrzył na mnie z góry, ale sekundę później odwróciłam wzrok i skupiłam się na zapiskach w notatniku, tracąc zainteresowanie nadętym piłkarzykiem.
– Do widzenia – powiedziałam stanowczo, by zaakcentować, że spotkanie zostało zakończone.
– Wiesz co…
– Do widzenia. Żegnam. – Machnęłam ręką, jakbym odganiała natrętną muchę. – Zamknij za sobą drzwi.
– Powinnaś zafundować sobie masaż. – Usłyszałam z oddali jego niski głos.
Musiał stać już na korytarzu, ale nie kwapiłam się, by na niego zerknąć. Miałam masę pracy, a on zmarnował mój czas, podchodząc do wszystkiego na totalnym luzie, jakby omawiał wybór deseru, który spożyje po obiedzie.
– Taaa? A to dlaczego? – Udałam zainteresowanie, choć cały czas skupiałam się na dokumentach.
– Bo masz strasznie spiętą dupę.
Prychnęłam w akompaniamencie dźwięku zamykanych drzwi. Pokręciłam głową, szydząc wewnętrznie z dziecinnych zagrywek Langhama. Pomyślałam, że skoro większość jego kolegów zachowuje się podobnie, to czeka mnie trudna przeprawa. Żaden nie chciał wyrazić skruchy albo przynajmniej przyznać, że trochę ich poniosło.
Ślęczałam nad papierami przez dwadzieścia minut, czekając na ostatniego zawodnika, który miał się u mnie zjawić. Liczyłam, że okaże się milszy niż królewicz Langham, ale gdy już miałam zabrać się za spisywanie kolejnego pomysłu na najbliższe spotkanie, mój telefon zabrzęczał, powiadamiając o nowej wiadomości.
Odpaliłam skrzynkę na laptopie, by przeczytać treść na większym ekranie, lecz gdy ujrzałam nadawcę, mimowolnie zmarszczyłam brwi, bo z całą pewnością nie był to e-mail dotyczący spraw służbowych. Kliknęłam na załącznik i link natychmiast przekierował mnie do strony internetowej, a na niej wyskoczył prostokątny baner z sylwetką jakiejś kobiety leżącej na brzuchu i z plecami obłożonymi ciemnymi kamieniami.
Voucher na zabiegi w spa.
Zamknęłam szybko stronę, wypuszczając z siebie nerwowy śmiech. Zjechałam kursorem nieco niżej, gdzie znajdowała się tekstowa treść wiadomości i odczytałam to, co napisał nadawca.
Od: Kieran Langham
Może nie jest to maść na ból dupy, bo miałem za daleko do apteki, ale mam nadzieję, że szybko przyniesie efekty.
Sezon rozpoczął się na dobre. Zawodnicy wyciskali z siebie na treningach siódme poty, trenerzy i ich asystenci nie dawali sportowcom chwili wytchnienia. Nie było mowy o marudzeniu. Wchodząc na murawę, każdy musiał dać z siebie wszystko nie tylko po to, by potwierdzić jakość swojej formy, ale przede wszystkim dlatego, by zabłysnąć przed sztabem trenerskim i znaleźć się w pierwszym składzie na najbliższy mecz.
Zbliżająca się rozgrywka mająca się odbyć już za trzy dni, w sobotnie popołudnie, była również pierwszą, na której miałam się pojawić jako pełnoprawny, oficjalny pracownik London Black Dragons i, prawdę mówiąc, odrobinę mnie to stresowało. Mimo że we wcześniejszej pracy często przychodziłam na mecze, nie miały one tak medialnego wydźwięku jak dorosła liga, a co za tym szło – wtedy istniała mniejsza szansa, że coś pójdzie nie tak.
Starsi sportowcy wzbudzali większe zainteresowanie, zwłaszcza po tych wszystkich dokonanych wybrykach. Mieli sporo za uszami, a to przyciągało jeszcze większe zainteresowanie wygłodniałych pismaków, a ci tylko czekali, aż podkręcony adrenaliną albo rozjuszony porażką zawodnik powie o kilka słów za dużo. Musiałam trzymać rękę na pulsie, stale pilnując swoich podopiecznych, by jeden z nich nie szepnął niewłaściwej rzeczy albo zbyt wiele nie zdradził.
Kolejne wizerunkowe katastrofy to ostatnie, czego potrzebowaliśmy, dlatego chcąc być jak najbliżej i zaznajomić się z ewentualnymi zakulisowymi rewelacjami, stałam przy barierkach na trybunach, zamiast grzać tyłek w wygodnym fotelu w biurze na dziewiątym piętrze. Przyglądałam się z uwagą wszystkiemu, co działo się na boisku, co chwilę pstrykając fotki, by później wybrać najlepsze z nich i umieścić na oficjalnym profilu drużyny na Instagramie. Miałam ten przywilej, że jako jedna z niewielu, dzięki pracy w dziale PR, otrzymałam pozwolenie na wniesienie elektroniki na trening. Sztab się obawiał, że taktyka albo plany treningowe dostaną się w niepowołane ręce. Trudno się temu dziwić.
Przestępowałam z nogi na nogę, grymasząc w myślach przez to, że krzywdzę swoje biedne stopy w tych obłędnie drogich szpilkach, które stukały o beton trybun, gdy tylko przemieszczałam się choćby o milimetr, ale wizja zmiany obuwia na sportowe jakoś nie wywoływała we mnie pozytywnych odczuć. Mimo wszystko byłam w pracy. Może nie na spotkaniu przy okrągłym stole, na którym piętrzyły się stosy papieru, ale nadal w pracy. Profesjonalizm należało zachowywać zawsze, nawet wtedy, gdy zmieniało się miejsce pełnienia obowiązków.
Pochyliłam się nad barierką, chcąc zrobić jeszcze jedno ujęcie ze zbliżeniem, ale wtedy z uwagi wytrąciły mnie głosy niedobiegające z boiska. Obróciłam głowę, a to, co ujrzałam, natychmiast wzburzyło moją krew. Oderwałam się od chłodnego metalu i zaczęłam maszerować szybkim krokiem ku obcemu mężczyźnie stojącemu na szczycie schodków i strzelającemu zdjęcia zawodnikom, nic sobie nie robiąc z tego, że to niedozwolone. Nie kojarzyłam go, więc na pewno nie miał wstępu na zamknięty trening. Ktoś z ochrony ewidentnie zawinił.
– Tutaj nie można robić zdjęć! – zawołałam, wchodząc po stopniach. – Proszę natychmiast przestać!
Brunet na moment przeniósł uwagę z ekranu telefonu na mnie, a później niżej opuścił urządzenie, przekrzywiając głowę, jakby mi się przyglądał. Niestety miał na nosie okulary przeciwsłoneczne, których lustrzana tafla jedynie odbijała moje rozzłoszczone oblicze, gdy zbliżałam się do niego, z trudem się wspinając.
Pieprzone louboutiny.
– Kto pana tutaj wpuścił? – Złapałam się pod boki, sapiąc jak lokomotywa. – Proszę oddać mi telefon. Usunę wszystkie ślady, co do jednego.
Wystawiłam hardo dłoń, oczekując, że posłusznie zrobi to, co nakazałam, ale mężczyzna nawet się nie poruszył, nie wspominając już o odezwaniu się.
– W tej chwili. Ale już! – dopominałam się, nie uznając sprzeciwu. – Kto pana tutaj przysłał? Który portal?
Ponad ramieniem nieznajomego pojawiła się twarz mojego szefa. Wyłonił się z obłożonej szkłem loży dla VIP-ów, śmiejąc się głośno z czegoś, co powiedział inny równie postawny mężczyzna. Rozprawiali o czymś z zaangażowaniem, lecz gdy pan Duncan zobaczył moją bojową postawę, natychmiast przybrał poważną minę, a sam zamilkł. Zszedł niżej, zrównując się ze mną i tym bezczelnym typem, który nawet nie zadał sobie trudu, by załatwić sobie fałszywą przepustkę dla gości.
– Zaraz wezwę ochronę – zapowiedziałam twardo.
Duncan wytrzeszczył oczy, patrząc to na mnie, to na bruneta, ale równie szybko, jak na jego obliczu wymalował się szczery szok, tak samo wykrzywił usta w wymuszonym uśmiechu zza zaciśniętych zębów.
– Lacey – wypowiedział powoli, a jego głos był tak przesłodzony i sztuczny, że od razu dotarło do mnie, iż coś jest nie tak.
Złapał mnie pod ramię i delikatnie, choć stanowczo odciągnął w bok, bym tylko odstąpiła od intruza.
– Proszę o puszczenie tego w niepamięć – zwrócił się z pokorą do mężczyzny, który nadal nie pisnął ani słowa.
Stojący za nim dryblas zgromił mnie spojrzeniem, a łysina na czubku jego głowy błysnęła złowieszczo, zapowiadając, że zaraz stanie się coś złego.
– Wszystko w porządku, proszę pana? – Zerknął na ciemnowłosego. – Mam interweniować?
Proszę pana? Wszystko w porządku?
Kim, do jasnej ciasnej, był ten koleś? Królem pieprzonego świata?
Mężczyzna tylko pokręcił nieznacznie głową, a moje poczerwieniałe policzki ponownie błysnęły w odbiciu jego okularów od Gucciego. Droższych niż moje szpilki, które co prawda może pochodziły z kolekcji sprzed kilku sezonów, ale nadal pozostawały poza zasięgiem wielu ludzi.
– Panna Lacey Hodge, prawda?
Jakieś nieprzyjemne uczucie dźgnęło mnie w okolicy żołądka. Skąd ten człowiek wiedział, kim jestem?
Wysunął w moją stronę rękę, ale jej nie chwyciłam, zerkając na niego z nieufnością. Na jego nadgarstku błysnął złoty markowy zegarek kosztujący zapewne więcej niż dwie moje nerki razem wzięte.
– Zgadza się. A pan to…
Widząc, że nie jestem skora do wymiany uścisków, wycofał rękę i sięgnął nią do okularów przeciwsłonecznych.
– Khalid Ashraf. – Uśmiechnął się, ukazując mi ciemnobrązowe, niemal czarne tęczówki. – Nie przywykłem do tego, że ktoś wrzeszczy na mnie na moim własnym stadionie.
Spojrzałam w dół na murawę, gdzie właśnie piłkarze robili sobie chwilę przerwy, słuchając przy tym wytycznych trenera i popijając łapczywie wodę. Kilku z nich patrzyło z zainteresowaniem na to, co dzieje się między naszą czwórką, w tym Kieran Langham. Po odsunięciu bidonu od ust uśmiechnął się do mnie chytrze.
Odchrząknęłam, przenosząc spojrzenie na trybuny po przeciwnej stronie, a później na świeżo odremontowane zadaszenie stadionu, by w końcu wrócić ze skruchą do tego, który w jakiejś części pozostawał posiadaczem tego wszystkiego, co znajdowało się dookoła.
Khalid Ashraf.
Cholera. Czy ja właśnie naskoczyłam na syna właściciela klubu?
Jego imię i nazwisko przeskakiwało między zwojami w moim mózgu skupiającym się dotąd na wiedzy o zawodnikach, a to, czego nauczył się o osobach związanych z klubem, niefortunnie zepchnął na dalszy plan. Oczywiście, że czytałam o tym mężczyźnie. Tylko że większą uwagę przywiązałam do tematu jego ojca niż do niego samego, a teraz przyszło mi tego gorzko pożałować.
Trzydziestojednoletni miliarder, jedyny spadkobierca fortuny pochodzącej z przemysłu naftowego, oczko w głowie starzejącego się dubajskiego oligarchy.
Informacje, wyczytane niegdyś na jego temat, zaczęły spływać na mnie niczym niechciana, nachalna ulewa. Rzadko pojawiał się w Londynie, a tym bardziej na meczach, toteż jakoś wyparłam jego osobę z pamięci.
Był członkiem zarządu. Tego samego, który mnie zatrudnił.
Szybko poszło.
Dwa tygodnie. Właśnie tyle trwała moja kariera w London Black Dragons.
Z miejsca uznałam, że mnie zwolnią i napiszą paskudne opinie, a przez to już nigdy nie znajdę pracy w zawodzie. Zobaczyłam wizję, zgodnie z którą zostanę kelnerką, a że miałam do takich rzeczy dwie lewe ręce, to uważałam, że stracę kolejną pracę i ostatecznie skończę na bruku.
Stanę się bezdomna, głodna i umrę z wychłodzenia pod jakimś mostem. A potem moje śmierdzące, gnijące zwłoki zostaną pożarte przez jakieś wygłodniałe dzikie zwierzę, na przykład szakala, pomyślałam.
Czy szakale występują w Anglii?
I czy jedzą śmierdzące, gnijące mięso?
Zaczęłam wewnętrznie panikować. Histeryzowałam, dramaturgia sięgała zenitu, a mnie z tego wszystkiego prawie odcięło dopływ tlenu. Gdyby nie silne ramię Duncana, pewnie bym zemdlała i sturlała się po schodach, robiąc z siebie jeszcze większe pośmiewisko.
– Przepraszam – odezwałam się po chwili trwającej w moim mniemaniu rok. – Początkowo nie skojarzyłam, z kim mam do czynienia. To pewnie przez te okulary. – Zaśmiałam się nerwowo, próbując ratować przegraną sprawę. – Nie bez powodu kosztują trzy tysiące funtów.
Wygadywałam takie bzdury, że miałam ochotę podejść do pierwszej lepszej barierki i uderzyć w nią czołem, żeby się opamiętać albo przynajmniej zamknąć. Całe moje opanowanie i wszelkie próby sprawiania wrażenia profesjonalnej poszły głęboko w piach.
Ashraf wygiął brwi, spozierając na trzymane w dłoniach oprawki. Nie wyglądał na złego czy obrażonego, a jedynie na lekko rozbawionego moją gafą.
– Właściwie nie wiem, jaka jest ich cena. Dostałem za darmo od jakiegoś kontrahenta. – Wzruszył ramionami. – Podobają się pani? Proszę.
Bez wahania wcisnął mi je w rękę i przeszedł obok, kierując się w głąb trybun, bliżej centrum stadionu. Rozdziawiłam usta, nie rozumiejąc, co się właśnie stało, bo byłam pewna, że za moment stracę źródło utrzymania, a zamiast tego dostałam… prezent?
W co ten koleś grał?
– Ale… są męskie – wydusiłam bez namysłu, jeszcze bardziej się kompromitując.
– Da pani chłopakowi. – Machnął ręką, po czym przywołał do siebie tego wielkiego faceta z łysą głową.
Dotarło do mnie, że to jego prywatny ochroniarz.
– Nie mam chł… – Urwałam w połowie, bo on już mnie nie słuchał.
Przejął od ochroniarza nowoczesny tablet i zaczął coś przeglądać, co jakiś czas kiwając głową, jakby zgadzał się z tylko sobie znanymi wnioskami. Po jakimś czasie odebrał telefon i dopiero ten widok przywołał mnie do porządku.
Zamrugałam, niepewna, czy to, co się działo dookoła, nie było przypadkiem wytworem mojej wyobraźni. Jedynie wrzynające się w skórę oprawki gucci trzymały mnie na jawie. Przysunęłam się do Duncana, nie chcąc, by usłyszał mnie ktokolwiek oprócz niego.
– Co się tutaj dzieje? – spytałam z nieukrywaną dezorientacją. – Mam przechlapane?
– Nie, Lacey, nie masz przechlapane – odpowiedział szef ze spokojem. – Jak widzisz, pan Ashraf ma poczucie humoru.
Zmarszczka na jego czole odrobinę się wygładziła. To, co odwaliłam, pewnie zestresowało go równie mocno jak mnie samą. Odpowiadał za mnie. Poręczył swoim słowem. Moje zachowanie i działania odbijały się również na nim.
– Duncan! – zawołał Ashraf, kończąc połączenie, i schował komórkę do kieszeni eleganckich spodni. – Przygotowałeś dla mnie biuro?
Spojrzałam na przełożonego z zaskoczeniem, ale on na nowo przybrał chłodną minę profesjonalisty.
– Oczywiście – odparł, po czym pchnął mnie lekko w plecy, bym ruszyła się do przodu. – Lacey, pan Ashraf zostanie z nami na jakiś czas.
– To wymysł mojego ojca – wytłumaczył mężczyzna. – Pojawiły się pewne obawy, zresztą słuszne, że jego pieniądze są trwonione. Na niektórych stanowiskach zmieniły się twarze, więc ojciec chce mieć pewność, że są to osoby nadające się do tego, czym się zajmują.
Aha. Na przykład ja.
Odetchnęłam pełną piersią, słuchając z uwagą, by niczego nie pominąć. Wychodziło na to, że właściciel klubu postanowił ulokować między nami swojego zaufanego człowieka, a kogo mógł darzyć większym zaufaniem niż własnego syna, pełniącego rolę jego prawej ręki?
– To nie tak, że zamierzam was szpiegować. – Roześmiał się, jakby czytał mi w myślach. – Chcę po prostu pozostawać na bieżąco i być bardziej obecny niż do tej pory. Sądzę, że wszystkim przyniesie to pewne korzyści.
– Oczywiście, że tak. Miło będzie nam pana gościć. Zatroszczyłem się, żeby pańskie biuro zostało zorganizowane w komfortowej lokalizacji. – Duncan musiał bać się o swoją pozycję, bo dawno nie widziałam, żeby ktoś się przed kimś tak płaszczył. – Zostanie pan sąsiadem naszej uroczej Lacey.
Prawie zadławiłam się śliną, a mój nowy supersąsiad posłał mi przyjazny uśmiech.
– Wspaniale. – Nie miałam pewności, czy się ze mnie nie naśmiewa. – Nie mogę się doczekać, aż zobaczę w akcji tę zaciętość, której doświadczyłem dzisiaj na własnej skórze. Sprawia pani wrażenie, panno Hodge, osoby o świeżym spojrzeniu i ciekawych pomysłach. Chciałbym wkrótce usłyszeć, co ma pani do powiedzenia.
– Wydaje mi się, że dzisiaj powiedziałam już wystarczająco. – Westchnęłam z palącym uczuciem wstydu.
– Ależ skąd. Broniła pani prywatności piłkarzy niczym lwica, a to się ceni. Szczerość i pewność siebie to pożądane cechy.
– Nawet wtedy, gdy kobieta się rządzi?
– Potrafię docenić siłę charakteru. Nie mam nic przeciwko, by kobieta rozstawiała mnie po kątach, o ile oboje możemy czerpać z tego korzyści. – Nadal wpatrywał się w boisko, podążając wzrokiem za biegającymi zawodnikami. – Dlatego nie zamierzam udawać, że znam się na tym, do czego została pani zatrudniona, i z przyjemnością przekażę pani dominację. Całkowicie oddaję się w pani ręce, panno Hodge.
Godzinę później, gdy zmierzałam do wyjścia ze stadionu, mogłam śmiało stwierdzić, że pojawienie się syna Tego Najważniejszego konkretnie namiesza w strukturze i dynamice obecnego zespołu. Miałam pewność, że każdy stanie na baczność i zacznie się we wszystkim pilnować, co wpłynie na kreatywność. Sam fakt, że Ten Mniej Ważny dostanie biuro za ścianą mojego, sprawiał, że włoski na szyi stawały mi dęba. Jak miałam czuć się i pracować swobodnie, wiedząc, że kilka metrów dalej siedzi osoba, która na bieżąco kontroluje wszystko, co robię?
– Jak tam, szefowo? – Langham zrównał się ze mną krokiem. Był już po prysznicu i przebrał się w prywatne ubrania. – Widziałem, że skorzystałaś z mojego prezentu. Który masaż w pakiecie okazał się najskuteczniejszy?
Rozmowa z nim to ostatnie, czego teraz potrzebowałam. Marzyłam, by wrócić do swojej mikroskopijnej kawalerki, rzucić się pod koc i obejrzeć jakiś głupi film, przy którym opróżniłabym dwa kubki ulubionej herbaty, a później niemądrym zwyczajem, zamiast pójść spać, otworzyłabym laptop i zabrała się do pracy, choć powinnam o niej zapomnieć zaraz po wybiciu siedemnastej.
– Trudno stwierdzić. – Westchnęłam z udawaną zadumą. – Myślę, że najlepszej odpowiedzi na to pytanie udzieli ci pani, która popołudniami sprząta biura, bo to właśnie jej oddałam voucher.
– Jak to? Przecież to miało być antidotum na twoją spiętą du…
– Tak, tak – przerwałam mu, skręcając w korytarz po prawej stronie. – Tylko że ja znam dużo lepsze sposoby na rozluźnienie.
– Niby jakie?
Spanie? Spędzanie czasu ze znajomymi? Zakupy odzieżowe? Ugotowanie ulubionego dania?
Niektórzy od razu odpowiedzieliby, że seks, ale tej przyjemności nie doświadczyłam od dziesięciu miesięcy, więc nie mogłam postawić na tę konkretną opcję.
– Masz do mnie jakąś sprawę? – zmieniłam temat. – Jestem zapracowana.
– Uuu… Widzę, że Khalid dał ci w kość. Jaki status dupy? Wylizana?
– Słucham?!
– Pytam o Duncana i jego podlizywanie.
Czegokolwiek Langham chciał, powinien był zatrzymać to na kolejne spotkanie biznesowe. Nie miałam siły ani chęci na przepychanki, czułam się wyprana z energii, a czekało mnie jeszcze ślęczenie na mediach społecznościowych klubu. Niekoniecznie miałam obowiązek, by zajmować się tym po godzinach, ale i tak to robiłam. Podobno pracoholizm się leczyło, ale wolałam tego nie sprawdzać. Było mi dobrze tak, jak jest.
– Odnoszę wrażenie, że „dupa” to twoje ulubione słowo – zauważyłam.
– Cóż mogę rzec. Lubię dupy.
Rozłożył przed sobą dłonie, jakby właśnie przekazał mi najoczywistszą informację na świecie. I może rzeczywiście to oczywiste i jasne jak słońce, bo jego słowa ewidentnie miały dwuznaczny wydźwięk.
– Nie przejmuj się. Ashraf to buc.
– Doprawdy? Większy niż ty? – Mimowolnie wygięłam usta.
Nie odniosłam wrażenia, że mężczyzna, którego dotyczyła rozmowa, jest taki, jak malował go Langham. Miał idealną okazję, by wywalić mnie na zbity pysk, a zamiast tego machnął ręką i puścił moje haniebne zachowanie w niepamięć. A przynajmniej na to liczyłam. Jak na pierwsze spotkanie i moje wygłupienie się, okazał się nadzwyczaj wyrozumiały.
Uświadomiłam sobie, że w ręce nadal trzymam jego okulary przeciwsłoneczne. Zaklęłam w myślach, notując w pamięci, że jak najszybciej powinnam mu je zwrócić.
– To podchwytliwe pytanie, bo jeśli odpowiem, że tak, to potwierdzę, że jestem bucem. Jeśli natomiast zaprzeczę, to i tak wyjdzie, że jestem bucem.
– Cieszę się, że zdajesz sobie z tego sprawę. – Zamknęłam mu usta krótkim wnioskiem. – Twoja troska jest nieoceniona, ale sama wyrabiam sobie opinię o ludziach. Nie potrzebuję przy tym asysty.
Nie sprawdzałam jego reakcji, choć to, że nadal szedł obok, taszcząc dużą torbę sportową, świadczyło, że niezbyt przejął się moim nieprzyjaznym nastawieniem. Mógłby już dać mi święty spokój.
– Pojutrze macie konferencję prasową, na którą zostałeś wytypowany przez trenera. – Postukałam paznokciem w ekran telefonu, sprawdzając kalendarz. – Masz być wyspany, rześki i uśmiechnięty, zrozumiano?
– A jeśli nie spełnię któregoś z tych trzech punktów?
Dopiero wtedy przystanęłam i obróciłam się całym ciałem ku niemu. Spojrzałam z odwagą w jego niebieskie oczy, by skupił na mnie całą uwagę i uważnie wysłuchał tego, co zamierzałam mu przekazać.
– To wtedy wyspana, rześka i uśmiechnięta specjalistka od marketingu wytarmosi cię za uszy i dostaniesz szlaban na najbliższy bankiet dla sportowców, który pojawi się w harmonogramie. Więc? Będziesz grzeczny?
Wykrzywił wargi w zadziornym uśmiechu, takim samym uraczył mnie, gdy zobaczył moją błazenadę przed nowo poznanym synem właściciela. Wiedziałam, że trybiki w jego głowie przeskakują w szaleńczym tempie, przerzucając się pomysłami na jak najgłupszą odpowiedź, aby jeszcze mocniej nadszarpnąć mój i tak już popsuty nastrój.
– Spokojna głowa, Lace.
Ścięło mnie. Tylko mój ukochany dziadziuś używał tego zdrobnienia i gdy usłyszałam je z ust Kierana, natychmiast ogarnęło mnie piekące uczucie. Zrobiło mi się dziwnie i nieswojo i od razu zrozumiałam, że chłopak nie powinien się do mnie tak zwracać, bo to zarezerwowane tylko dla najważniejszej osoby w moim życiu.
– Lacey – poprawiłam go na wydechu, ale nie posłuchał.
– Dla ciebie, Lace… – powtórzył dobitnie. – Dla ciebie będę najgrzeczniejszy.
I dokładnie w tej samej chwili wiedziałam już, że zbliżająca się konferencja prasowa okaże się wielką katastrofą. Bo Kieran Langham miał już własny plan.
A tym planem było wpędzenie mnie do grobu.
Pomieszczenie, gdzie miała odbyć się przedmeczowa konferencja, wypełniło się już prawie po brzegi. Prasa i stacje telewizyjne niemal przepychały się między sobą, chcąc zająć jak najlepszą pozycję, by umiejscowić kamery w dogodnej odległości. Na podwyższeniu znajdowała się długa lada, ustawiono na niej butelki z wodą mineralną od jednego ze sponsorów klubu, a za blatem umieszczono cztery krzesła, na których już wkrótce mieli zasiąść wytypowani do dzisiejszych wywiadów Kieran Langham, bramkarz Jordan Conrad, trener drużyny oraz publicysta klubu.
Stanęłam na samym końcu sali, gdzie musiałam sprawiać wrażenie podpierającej ścianę, ale nie chciałam rzucać się w oczy coraz liczniej napływającym do środka dziennikarzom, wymachującym na wejściu kartami z przepustkami. Wolałam pozostać w ukryciu, by z uwagą przyglądać się temu, co miało niedługo nastąpić, i pozyskać jak najwięcej doświadczenia. Możliwość wzięcia udziału w takich wydarzeniach i zbierania na świeżo informacji mogła mieć ogromny wpływ na moją dalszą pracę.
– Dzień dobry, Lacey. – Pan Duncan zmaterializował się obok.
Nawet na mnie nie spojrzał, bez wytchnienia przesuwał palcem po ekranie telefonu, marszcząc brwi. Wyglądał na zmartwionego.
– Dzień dobry.
– Jak samopoczucie? – spytał, choć odniosłam wrażenie, że zrobił to ze zwykłej życzliwości niż rzeczywistego zainteresowania.
– W porządku. Mam nadzieję, że Kieran i Jordan wzięli sobie do serca moje godzinne kazanie na temat ich ostatnich wywiadów.
Skrzyżowałam ramiona na klatce piersiowej i potarłam kciukami skórę ramion. Chcąc wtopić się w tłum, po raz pierwszy włożyłam do pracy coś w sportowym stylu. Odsunęłam szpilki na bok, a ich miejsce zajęło wygodniejsze płaskie obuwie. Elegancka koszula ustąpiła natomiast czarnemu T-shirtowi, który wydawał mi się uniwersalnym elementem ubioru. W takim wydaniu nikt nie wziąłby mnie za pracownicę klubu, prędzej za jedną z dziennikarek lub stażystek.
Pan Duncan jeszcze mocniej zmarszczył brwi, a pomiędzy nimi na czole pojawiła się niewielka bruzda. Uniósł dłoń do nosa i na moment przytrzymał jego nasadę. W końcu pokręcił głową, zgrzytając zębami, gdy wygasił ekran telefonu.
– Niedobrze – bąknął. – Evanowi wypadła jakaś pilna sprawa rodzinna.
– Spóźni się?
Ogarnął mnie niepokój. Evan Peterson stanowił ważny element konferencji. Z jego obecnością obok dwójki nieprzewidywalnych piłkarzy czułam się może nie tyle opanowana, co w miarę rozluźniona. Pracował z nimi od lat, miał ogromne doświadczenie i choć zdarzały się chwile, gdy trudno było mu zapanować nad chaosem, jaki czasami wybuchał na konferencjach, zazwyczaj udawało mu się wszystko i wszystkich okiełznać. Bez jego pomocy moje przygotowania mogły pójść na marne. Skoro Kieran i Jordan mieli być pozostawieni samym sobie i nie było nikogo, oprócz trenera, kto mógłby chwycić ich za uszy i wytarmosić, gdyby zaczęli zdradzać za dużo, dzisiejsze wystąpienie mogło przynieść katastrofalne skutki.
– Nie, w ogóle się nie pojawi. – Przełożony przycisnął plecy do tej samej ściany, przy której stałam, i zaczął nerwowo rozglądać się po przybyłych gościach. – Cholera jasna!
Ponownie odblokował ekran i wykonał dwa krótkie połączenia, klnąc pod nosem, gdy to, co słyszał po drugiej stronie, nie trafiało w jego gusta. Pokręcił głową, aż jego posiwiałe włosy błysnęły w świetle lamp. Moment później odwrócił się i stanął ze mną oko w oko, przyglądając się najpierw mojemu ubiorowi, a później twarzy.
Przełknęłam ślinę, bojąc się nawet pomyśleć, jaka koncepcja zakiełkowała w głowie mojego szefa. W pierwszej chwili przyszło mi na myśl, że w jakiś sposób zechce wykorzystać fakt, iż prawie nikt mnie tutaj nie zna.
Może poprosi, bym udała omdlenie i wtedy konferencja się nie odbędzie, bo zajdzie konieczność wezwania pomocy medycznej? A może zechce, żebym nacisnęła przycisk alarmu pożarowego?
Obie opcje wydały mi się głupie i dziecinne, ale skoro miałoby to powstrzymać prasę przed rozpoczęciem zadawania niewygodnych pytań, byłam skłonna się poświęcić.
– Zajmiesz miejsce Evana – zakomunikował.
Chwila… co?!
Tego akurat się nie spodziewałam.
– A… ale… – zająknęłam się.
Szef nie wyglądał na skorego do żartów. Miał poważną minę, a ton, jakim przekazał mi tę rewelację, dawał jasno do zrozumienia, że pan Duncan jest pewny swojej decyzji.
Zamrugałam gwałtownie, próbując odgonić mgłę niespodziewanie pojawiającą się przed moimi oczami. Panowała duchota, ale przecież nie taka, żeby zrobiło mi się słabo.
A jednak tak się stało i mimochodem przeleciało mi przez umysł, że gdybym teraz zemdlała i straciła przytomność, upiekłabym dwie pieczenie na jednym ogniu, bo nie musiałabym się upewniać, czy Duncan nie robi sobie ze mnie jaj, a konferencja najpewniej zostałaby przesunięta na później lub odwołana.
– Nie jestem rzecznikiem prasowym – wydusiłam, odepchnęłam się od ściany i wyprostowałam, by przestać wyglądać jak stłamszona sierotka. – Nie mam doświadczenia w tej dziedzinie.
– Ale przygotowujesz zawodników, by w odpowiedni sposób udzielali odpowiedzi, i wiesz, kiedy powinni zamilknąć. Siedzisz w tym bagnie po uszy, a to, że robisz to za zamkniętymi drzwiami, nie stanowi przeciwwskazań ku temu, byś wyszła do ludzi.
– Nie. – Pokręciłam głową, robiąc to machinalnie i tak energicznie, że następnego dnia miały się odezwać skurcze w karku. – Gdybym wiedziała wcześniej, to może… Ale nie, nie ma takiej opcji.
– To polecenie służbowe. – Duncan rozłożył bezradnie ramiona, wiedząc, że zagrał najmocniejszą kartą.
– To się źle skończy – powiedziałam błagalnie. – Może pan tego żałować.
– Gorzej już być nie może, Lacey. – Ułożył rękę na moich plecach i lekko popchnął do przodu. – Wierzę, że sobie poradzisz. Jesteś błyskotliwa i nie pozwalasz sobie wejść na głowę. Śmiało, daj czadu.
Przesunął się o kilka metrów, ciągnąc mnie za sobą za ramię. Oglądał się do tyłu, sprawdzając, czy nie zamierzam uciec, a ja najchętniej zwiałabym daleko stąd, gdyby nie te głupie nogi, które zrobiły się miękkie jak z waty.
Zaczęłam świrować. W ciągu dziesięciu sekund obmyśliłam sześć rzeczy mogących pójść nie tak, jak powinny. Wchodząc z szefem do pomieszczenia na uboczu, służącego za kulisy, ta lista powiększyła się o trzy kolejne. Nie miałam w zwyczaju wypowiadać się publicznie, moją bezpieczną strefą w pracy pozostawały internet i media społecznościowe. Co innego wypunktować na papierze to, co może pójść źle, i obmyślić plan, jak temu zapobiec, a co innego na gorąco mielić w mózgu to, co dzieje się dookoła i reagować dość szybko, by zapobiec porażce.
– Weź się w garść. – Mężczyzna poklepał mnie po ramieniu. – Gdyby nie kamery, to zaproponowałbym ci teraz kieliszek wódki.
Uśmiechnął się pokrzepiająco, lecz wyrządziło to więcej szkody niż pożytku. Dopadłam do dystrybutora z butlą wody i kilkoma haustami wlałam w siebie zawartość dużego kubka. Przymknęłam oczy, policzyłam do pięciu, a później wypuściłam całe powietrze z płuc, starając się uspokoić. Duncan bez przerwy spoglądał w moją stronę z wyczekiwaniem, ale skoro rzucił mnie na głęboką wodę, musiał liczyć się z tym, że potrzebuję chwili, by przygotować się mentalnie na swoje pierwsze wystąpienie.
– Gdzie Evan?
Odwróciłam się do drzwi, przez które wszedł Langham. Tuż za nim wkroczył trener i na samym końcu Jordan Conrad. Moja obecność za kulisami musiała wyglądać podejrzanie.
– Nie zjawi się, Lacey usiądzie z wami. To jej pierwszy raz, więc się zachowujcie.
Kieran uniósł brwi, nie kryjąc zaskoczenia. Spojrzał na mnie, ale nie skomentował przerażenia, które na pewno malowało się na moim obliczu.
– Gdzie diabeł nie może, tam Lacey pośle. – Pokiwał głową ze zrozumieniem.
Gdyby nie to, że moje serce prawie wyszarpywało się zza żeber, pewnie coś bym mu odpowiedziała.
– Raczej gdzie diabeł tchórzy, tam Lacey się przysłuży – odpowiedział szef.
To wspaniale, że tak świetnie bawili się moim kosztem. Szkoda tylko, że ja właśnie przeżywałam zawał za zawałem.
– Pięć minut! – Koordynator konferencji klasnął w dłonie. – Ustawcie się przy wejściu.
Jak jeden mąż zrobiliśmy to, o co poprosił, ale kolejność, w jakiej stanęliśmy, nie przypadła mu do gustu. Prowadzący przesunął trenera na sam początek, a za nim miał wyjść Jordan, Kieran i na samym końcu ja, co oznaczało, że usiądę obok Langhama.
Jakby brakowało mi dzisiaj nieszczęść.
Blondyn, jakby wyczuwając moje obawy, spojrzał przez ramię. Zmierzył moje ciało niebieskimi tęczówkami, choć jego mina pozostawała nieodgadniona. Zrobił mały kroczek w tył, prawie depcząc mnie po stopach, i odchylił się tak, bym dobrze go słyszała, gdy zniżył głos.
– Cieszę się, że swój pierwszy raz przeżyjesz właśnie ze mną – szepnął konspiracyjnie.
Zacisnęłam hardo wargi, by nie zaśmiać mu się w twarz, gdy z wytrwałością poruszał brwiami, chcąc mi dopiec. Musiałam przyznać, że na tę krótką chwilę jego złośliwość przysłoniła mój strach i zdenerwowanie. O dziwo, byłam mu za to wdzięczna, ale prędzej pozwoliłabym się ukąsić setce wściekłych os, niż głośno się do tego przyznała.
Koordynator ponownie zaklaskał, informując, że już najwyższa pora, byśmy przeszli do większej sali. Udaliśmy się tam gęsiego, mężczyźni przede mną z luzem i dobrym humorem, a ja w nerwach, co rusz wycierając spocone dłonie o spodnie.
Zajęliśmy wyznaczone dla nas miejsca. Zauważyłam, że plakietka z nazwiskiem Evana została zastąpiona moim, więc nie było już odwrotu. Wszyscy ci siedzący w ośmiu rzędach przed nami mogli od teraz używać moich danych w swoich artykułach. Już nie pozostawałam anonimową specjalistką od PR-u, chowającą się w biurze i rugającą sportowców za przewinienia, a później wciskającą im do opornych głów plany na poprawę reputacji. Od teraz byłam jedną z tych, których twarze pojawiały się w telewizji.
To nie tak, że mój wizerunek nigdy wcześniej nie mignął na ekranach odbiorników. Pojawiałam się na bankietach i przeróżnych wydarzeniach sportowych, więc stale pozostawałam tłem dla znanych, ważnych i ciekawych dla publiczności osób. Tyle że dzisiaj miałam przestać być tym pieprzonym tłem, z łatką którego było mi tak dobrze, wygodnie i bezpiecznie.
Musiałam stanąć na wysokości zadania, zabrakło już czasu na użalanie się nad sobą. Miałam obowiązki do wypełnienia, a nikt nie obiecywał, że pójdzie łatwo. Powinnam liczyć się z tym, że podpisując umowę z tak wielkim klubem, kiedyś zostanę zmuszona wyjść ze skorupy i zacząć robić coś innego, bardziej odpowiedzialnego, dlatego wcisnęłam plecy w oparcie krzesełka, napięłam się jak struna i uniosłam wyżej brodę, by wyglądać na pewną siebie. Czasami trzeba udawać.
Przysłuchiwałam się w milczeniu wszystkim pytaniom padającym z ust dziennikarzy. Ku mojej uciesze do tej pory dotyczyły one jedynie czysto sportowych tematów. Langham i Conrad wypowiadali się treściwie, choć oszczędnie, tak jak ich do tego przygotowywałam. Lepiej dla wszystkich, żeby nie paplali zbyt dużo, bo nie daj Boże ktoś przeinaczyłby ich słowa i trzeba by coś odkręcać, a wiadomo, że to, co pojawi się w sieci, nigdy z niej nie zniknie.
Przyłapałam się na tym, że prawie niezauważalnie przytakiwałam głową, gdy zadowoliła mnie odpowiedź. Rzuciłam szybkie spojrzenie w tłum, by sprawdzić, czy nikt się na mnie nie gapi, ale wszyscy zebrani utkwili wzrok w dwóch gwiazdorach futbolu i ich trenerze. Nikt nie przejmował się jakąś milczącą dziewczynką.
– Jeremy Abrams, kanał piąty. – Kolejny z dziennikarzy podniósł rękę, by zgłosić się do zadania pytania. – Jutro rozgrywacie mecz z zeszłorocznym mistrzem Premier League. Jak rysują się nastroje drużyny przed tym ważnym spotkaniem?
– Jesteśmy maksymalnie skupieni. – Langham położył ręce na blacie i złączył dłonie. – Zdajemy sobie sprawę, że nasz przeciwnik to wielokrotnie tytułowany klub, ale mamy pewność co do swojej formy.
– A jak ustosunkujesz się do słów kapitana przeciwnej drużyny, według którego po tym sezonie wypadniecie z tabeli?
– Taki z niego kapitan jak…
Dyskretnie szturchnęłam chłopaka butem.
– Jedno pytanie na osobę, prosimy następne – zakomunikowałam, przerywając wypowiedź Langhama.
Dziennikarz go podszedł, zagadując podchwytliwie, co miało na celu uszczypnąć jego ego. On i Oliver Kenneth przed laty byli dobrymi kumplami, grali do jednej bramki. Imprezowali, spędzali razem wakacje, byli niemal nierozłączni. A później wykupiły ich dwa różne kluby i Kenneth zaczął oczerniać Kierana, wytykając jego słabości i spadek formy. Przyjaźń zakończyła się z hukiem.
Obróciłam głowę ku blondynowi, by sprawdzić jego reakcję na moje ukrócenie wścibstwa faceta z kanału piątego. Skupił się na swoich dłoniach i pozostał w tej pozie przez dłuższą chwilę. Widziałam, jak mięśnie jego szczęk napinają się i rozluźniają. Wzmianka o kapitanie jutrzejszych przeciwników zdążyła namącić mu w głowie.
– Mary Barber, FutboloweNowinki24. – W drugim rzędzie podniosła się kobieta koło czterdziestki. – Skoro już jesteśmy przy Oliverze. Czy to prawda, że podczas ostatnich wakacji na Santorini wysłał do ciebie zdjęcie, na którym rzekomo pływa w towarzystwie twojej byłej partnerki?
– Brak związku z tematem – zawetowałam, podnosząc głos. – Prosimy o pytania dotyczące wyłącznie jutrzejszego meczu.
Moje ramię zetknęło się z ręką Langhama. Drżenie jego ciała wywołane złością stało się zbyt widoczne, by je ukryć. Musiałam coś zrobić, by nie wybuchł, ale chłopak miał inne plany.
– Oliver Kenneth może mi co najwyżej poss…
– Następne pytanie! – warknęłam, wchodząc mu w słowo.
Zsunęłam rękę pod blat i bezmyślnie położyłam dłoń na kolanie Kierana, po czym wbiłam w nie paznokcie. To, co wypadło z jego ust, już i tak wystarczająco narobiło szkody. Dał się sprowokować. Nie miałam prawa oceniać, czy słusznie się uniósł, ale musiał nauczyć się oddzielać emocje dotyczące życia prywatnego od tego, co działo się na konferencjach. Zdążyłam zauważyć, że w przeszłości miał już z tym problem, a moją rolą pozostawało pokierowanie go, jak obchodzić się z takimi natrętami jak ta wredna babka z telewizji.
Już miałam się odezwać, ponaglając dziennikarzy, gdy Kieran położył swoją dłoń na mojej i przeniósł obie ręce na moje kolano. Wyrwałam się spod jego dotyku, wiedząc, że zrobił to specjalnie, bo próbą zrobienia mi na złość chciał poradzić sobie z klapą, jaką okazały się dwa poprzednie pytania.
– Larry Nills. – Tym razem wstał koleś z ostatniego rzędu. – Mówi się, że kolejni sponsorzy rezygnują ze współpracy z London Black Dragons. Czy przełoży się to na gaże piłkarzy?
Tego było już za wiele. Zacisnęłam zęby, by nie wrzasnąć na tego paskudnego przemądrzałego typka. Skoro nie chcieli rozmawiać o sporcie, a zamiast tego bardziej interesowały ich plotki i otoczka show-biznesu, nie widziałam sensu, by kontynuować tę farsę.
– Szanowni państwo, na tym zakończymy dzisiejszą konferencję. – Wstałam, odsuwając ze zgrzytem krzesło. – Jak wiecie, jutrzejszy mecz rozpoczyna się w południe, dlatego jesteśmy ograniczeni czasowo. Zawodnicy muszą wypocząć i odpowiednio się przygotować. Dziękujemy za przybycie.
Nie czekając na jęki zawiedzionych sępów, odwróciłam się do swoich towarzyszy i wbiłam w nich twarde spojrzenie mające im nakazać, by zrobili to samo co ja. Zrozumieli bez słów. Wstali i zeszli za mną z podestu, a później zamknęliśmy się za kulisami.
Przylgnęłam czołem do zimnej ściany. Jak na mój pierwszy raz poszło koszmarnie. Zaczęło się spokojnie i sielankowo, a później poszło z grubej rury. Bałam się ujrzeć minę pana Duncana, ale ten po raz kolejny mnie zaskoczył, podchodząc do mnie i klepiąc przyjaźnie po głowie, jakbym była małym dzieckiem, któremu należy się pochwała.
– Nie dałaś się – przyznał z uznaniem.
– Czy pan na pewno to oglądał? Tam rozegrała się tragedia.
– Te same pytania padłyby nawet wtedy, gdyby pojawił się tutaj Evan. Nie czuj się odpowiedzialna za to, że hieny nie mają sumienia. Ukróciłaś ich w odpowiednim momencie, pogroziłaś twardą ręką. Tak trzymać.
Kiwnęłam głową, choć nie byłam przekonana co do jego słów. Osobiście odczuwałam pewnego rodzaju porażkę. Wydawało mi się, że mogłam to przewidzieć i nie dopuścić do tego, by dziennikarze za bardzo się rozhulali. I z takim przeświadczeniem siedziałam za kulisami jeszcze przez dobre piętnaście minut, wyciszając się i zastanawiając, co zrobić, by następnym razem temu zapobiec.
W końcu w milczeniu zaczęłam opuszczać pomieszczenie, lecz przystanęłam w progu, gdy do moich uszu dotarły strzępki rozmów ludzi z mediów zbierających jeszcze sprzęt.
– Skąd ona się w ogóle wzięła?
– Jeśli pojawi się na następnych konferencjach, to nic z nich nie wyciągniemy. Wkurzyła mnie. Przecież to jakaś młoda siksa. Do kogo musiała się uśmiechnąć, że pozwolili jej brać w tym udział?
– Raczej komu daje dupy.
– Przecież sam widziałeś…
Zaczęli rechotać, idąc ku wyjściu z sali. Odprowadziłam ich spojrzeniem, czując, jak rośnie we mnie irytacja.
A to chujki.
Poczekałam, aż znikną z pola widzenia, by się na nich nie natknąć, i ruszyłam powolnym krokiem, lecz moje plany zniweczył sam Kieran Langham, zrównując się ze mną i zwracając na siebie uwagę. Sądziłam, że już dawno opuścił budynek. Na jego miejscu tak bym zrobiła.
– Idziesz do domu? Odwieźć cię? – zaproponował.
Wyglądał tak spokojnie, jakby wcale nie uderzono w jego najdelikatniejsze struny. A może po prostu udawał, żeby nie wybuchnąć.
– Nie, dzięki.
– Na pewno?
Mogłam sobie wyobrazić nagłówki na portalach, gdyby ujrzeli mnie w samochodzie z Langhamem, zwłaszcza po tak emocjonującym pseudowywiadzie, który przerwałam, by go chronić.
– Nie zamierzam narażać się twoim zdziczałym fankom, Langham. – Westchnęłam.
– Dlaczego od razu zdziczałym? Nazwałbym je raczej oddanymi.
– Niektóre oddają się zbyt dosłownie.
Nie sprawdzałam, jaką przybrał minę. Te kilkadziesiąt minut całkowicie mnie wykończyło i nie miałam ochoty na pogawędki.
– Trudno. – Wzruszył ramionami, ignorując mój przytyk o jego napalonych wielbicielkach. – Do jutra.
Zniknął w korytarzu, dając mi w końcu to, czego najbardziej potrzebowałam – spokój.
Wciągnęłam głęboko powietrze i po raz ostatni obróciłam się przodem do opuszczonej przed momentem sali, by jeszcze raz zmierzyć się ze wspomnieniami minionych wydarzeń. Wystarczyło jedno spojrzenie na podium i znajdujący się na nim blat, za którym niedawno siedzieliśmy, bym zdębiała. Poczułam, jak pojedyncze włoski na mojej głowie zaczynają siwieć.
Przód mebla nie został zabudowany tak, jak mi się wcześniej wydawało. Nie wiem, dlaczego w ogóle założyłam, że tak jest. Był przezroczysty, a to znaczyło, że kamery nagrały, jak łapię Kierana za kolano i uchwyciły moment, kiedy on dotknął mojego.