Opowieści z wysp - Żelazna Maria - ebook

Opowieści z wysp ebook

Żelazna Maria

0,0

Opis

„Opowieści z wysp” to historia delikatnej i głęboko religijnej Alicji, której jedynym marzeniem jest pójście w ślady Matki Teresy z Kalkuty i ofiarne niesienie ulgi cierpiącym i potrzebujący. Zanim spełni pielęgnowane od dziecka marzenie, zostaje wysłana na kurs języka angielskiego do Dublina. Wraz z tą podróżą jej świat rozszerza się wstępując w nierealne wymiary, gdzie jej przewodnikiem jest gadający kot. Alicja zaczyna poszukiwać samej siebie pośród miłości, zdrady, obłudy i samotności.

Ebooka przeczytasz w aplikacjach Legimi na:

Androidzie
iOS
czytnikach certyfikowanych
przez Legimi
czytnikach Kindle™
(dla wybranych pakietów)
Windows
10
Windows
Phone

Liczba stron: 133

Odsłuch ebooka (TTS) dostepny w abonamencie „ebooki+audiobooki bez limitu” w aplikacjach Legimi na:

Androidzie
iOS
Oceny
0,0
0
0
0
0
0
Więcej informacji
Więcej informacji
Legimi nie weryfikuje, czy opinie pochodzą od konsumentów, którzy nabyli lub czytali/słuchali daną pozycję, ale usuwa fałszywe opinie, jeśli je wykryje.



Żelazna Maria

Opowieści z wysp

© Żelazna Maria, 2020

„Opowieści z wysp” to historia delikatnej i głęboko religijnej Alicji, której jedynym marzeniem jest pójście w ślady Matki Teresy z Kalkuty i ofiarne niesienie ulgi cierpiącym i potrzebujący. Zanim spełni pielęgnowane od dziecka marzenie, zostaje wysłana na kurs języka angielskiego do Dublina. Wraz z tą podróżą jej świat rozszerza się wstępując w nierealne wymiary, gdzie jej przewodnikiem jest gadający kot. Alicja zaczyna poszukiwać samej siebie pośród miłości, zdrady, obłudy i samotności.

ISBN 978-83-8189-563-7

Książka powstała w inteligentnym systemie wydawniczym Ridero

„Życie jest oszustwem, próbą malwersacji, usiłowaniem obejścia praw, skąd nikąd nieuchronnych i nieubłaganych; izolowane od reszty świata, natychmiast wchodzi na drogę rozpadu, ta równia pochyła prowadzi do stanu normalnego materii, trwałej równowagi, która oznacza śmierć. Aby trwać, musi się żywić porządkiem, a ponieważ- wysoko uorganizowanego- nie ma go nigdzie poza życiem, skazane jest na samo pożeranie się; trzeba niszczyć, aby żywić, kamic się ładem, który o tyle jest pokarmem, o ile pozwala się zrujnować.” Stanisław Lem

“The lover of life’s not a sinner

The ending is just a beginner

The closer you get to the meaning

The sooner you’ll know that you’re dreaming

So it’s on and on and on, oh it’s on and on and on

It goes on and on and on, Heaven and Hell

I can tell, fool, fool!” Black Sabbath

Dziurawy dywan z płatków róż, goździków i piwonii zaścielił pustą asfaltową drogę, zapach kwiatów unosił się w statycznym powietrzu. W porannym sierpniowym słońcu cienie mieszkańców dzielnicy, rozciągnęły się na chodnikach; katolików, którzy nie planowali uczestniczyć we mszy na krakowskich Błoniach, ciekawskich którzy nigdy nie przepuszczali okazji do plotek i sensacji, i cienie fotografów, kamerzystów i policjantów. Ich spocone ciała przylegały do siebie, zatrzymane w bezruchu długiego wyczekiwania, jak flagi Polski i Watykanu wywieszone w oknach.

— Nasz papież! Nasz Karol! Nasz Polak! Już zbliża się do nas… Ojciec kościoła katolickiego… Orędownik Bożego Miłosierdzia!!! — przejęty głos z megafonu unosił się nad tłumem zebranym na ulicach Nowego Świata.

Matka Alicji nie wypuszczała ze swej spoconej dłoni, ręki pięcioletniej córki, nie zmniejszała też swojego uścisku. Trzymała jej dłoń w mocnym, żelaznym uścisku bardziej z poczucia obowiązku niż matczynej troski. Pięknie wystrojone w odświętne ubrania, stały w pierwszym rzędzie przy metalowych barierkach, tuż pod cieniem jednej z niewielu topoli. Alicja usiłowała skruszyć drobny żwirek pod swym białym butem. Matka skarciła ją silnym szarpnięciem ręki.

Radosna eskalacja wiwatów i okrzyków, niczym trąby archanielskie, zapowiedziały nadjeżdżającego gościa. Przygarbiony staruszek odziany w kolor niewinności, uśmiechał się poczciwie i zacnie zza opancerzoną szybą papa mobile, machając do zebranych tłumów. Kiedy mijał Alicję uczynił niespiesznie znak krzyża. To było jedno z pierwszych wspomnień z jej dzieciństwa, widok staruszka w nieskończonym, doskonałym ruchu, który błogosławił statyczny tłum wiernych, błękitne niebo i pojedyncze topole, nie widzialnym znakiem krzyża. Alicja spojrzała na matkę, by potwierdzić wyjątkowość przeżywanej chwili, jednak jej matkę porwało zupełnie coś innego. Słała powłóczyste spojrzenia do opartego nonszalancko o barierki policjanta.

Niedługo potem, Alicji matka dała się ponieść kolejnej fali miłosnego romansu, uwiodła kolejnego kochanka, tym razem porzucając swoją rodzinę na dobre.

Utrata matki zbiegła się szczęśliwie z początkiem edukacji Alicji. Z szerokiej gamy powszechnej, szkolnej wiedzy najbardziej przypadły jej do gustu lekcje religii. Napełniły jej złamane serce i młody umysł nadzieją, że jest jedna osoba, a właściwie wszechpotężny byt, który jej nigdy nie opuści. Na lekcji katechezy Alicja dowiedziała się też bardzo wiele o białej postaci, która w jej wspomnieniach unosiła się na skrzydłach bajkowej bestii zwanej niezrozumiale dla niej ”papa mobile”. Dowiedziała się że Papież jest jej drugim ojcem, tym świętym, strzegącym wiernych kościołowi katolickiemu i Ojcem Polaków-rodaków, których wiary nikt nie zdołał wytępić, ni zaborcy, ni okupanci ni marksiści. Stał się więc substytutem matki. Kiedy umarł, kilka lat później Alicja była przekonana że tam gdzieś bezterminowa dusza Ojca Świętego wraz z całą rzeszą świętych i błogosławionych przygląda się jej, ciepło i życzliwe.

Zwykle przyglądała się swojemu ojcu, temu nie świętemu, podczas wielu wspólnie spędzonych chwil. Wydawał jej się taki infantylny i nieporadny. Modliła się za niego co wieczór, nie z obawy że zejdzie na drogę grzechu, a z obawy że zło może go zniszczyć. Wydawał się taki niewinny, Alicja patrzyła na niego, starając się nadać swojej twarzy wyrazu wielkoduszności, którą imitowała z obrazów świętych i błogosławionych.

Obydwoje małomówni z natury, czuli się w swoim towarzystwie komfortowo. Wspólny czas wypełniali trywialnymi czynnościami: gotowaniem, odrabianiem lekcji, oglądaniem telewizji i uprawianiem działki.

Ojciec wychudły po odejściu żony, łysiejący jeszcze sprzed małżeństwa, na którym nawet odprasowane koszule wyglądały mizernie, dobrze radził sobie z rolą samotnego rodzica. Utrzymywał mieszkanie i córkę ze skromnej posady w urzędzie miejskim, dbał o paprotki i biel firanek, i o to żeby kurz nie osiadł na meblach w dużym pokoju i telewizorze. Alicja natomiast dbała o duchowy porządek, sumiennie uczestniczyła w niedzielnych nabożeństwach, roratach, kółkach różańcowych, drogach krzyżowych. W modlitwach porannych i wieczornych żarliwie zwracała się do Boga, by otoczył miłosierdziem i opieką jej ojca, by nie zabrakło im chleba powszedniego i żeby wizyty matki były jak najkrótsze.

Matka pojawiała się regularnie i punktualnie na pół godziny przed niedzielną mszą świętą w kościele Świętego Franciszka z Asyżu, kłujący niczym żądło bezwzględnej osy dźwięk dzwonka u drzwi obwieszczał jej przybycie. Z tym dźwiękiem ojciec kurczył się jeszcze bardziej, otwierał drzwi z drżeniem rąk i znikał bezszelestnie w kuchni, żeby zaparzyć kawę. Matka na wysokich obcasach, żywiołowym krokiem kierowała się do dużego pokoju, tam na nią czekała Alicja z aktorskim uśmiechem, grzecznym, wyuczonym. Czasem matka przytulała ją do siebie, wtedy Alicję dławił mocny zapach matki perfum i tęsknota za matczyną czułością, której nie było jej zbytnio zaznać. Czasem matka kiwała jedynie głową, jej karminowe usta wypowiadały oschle słowa powitania. Alicja nie wiedziała co było gorsze.

Ojciec serwował kawę w szklance, dodając zimne mleko, na talerzyku obok kładł świeży kawałek ciasta, którym matka nigdy się nie częstowała.

— Jak minął Ci tydzień? — wypytywała, mieszając energicznie łyżeczką kawę z mlekiem. Kiedy pochylała się nad szklanką jej blond loki rozkładały się na ramionach niczym spienione zimne morskie fale.

— Dobrze mamo.

Alicja starała się wyważać swoje odpowiedzi, nie chciała by ta filigranowa osoba zamieniła ich spotkania w monolog żalów, galimatias emocji i subiektywną salę rozpraw. Zaczynała wtedy chodzić po pokoju, wybuchowo machając rękami.

— No czekam Zbyszek, zarzuć mi że się nie starałam… tylko dom i dziecko, pranie, sprzątanie, gotowanie, zakupy… tak nie można żyć…, … nie, gdy się nie okazuje drugiej osobie miłości, … dusiłam się …, niekochana…

Ojciec tylko marszczył swoje łysawe czoło. Bezkompromisowo zakochany nadal w byłej żonie, jak i również w swoim harmonijnym świecie, wybierał milczenie. Jak i Alicja. Siedziała spięta, wyprostowana, bo czasem matka karciła ją, że się garbi. Czekali cierpliwie aż wulkan chaosu w tej kobiecie wygaśnie. Gdy jej wyrzuty sumienia ustawały, poprawiała makijaż i fryzurę w łazience i już bez słowa dopijała zimną kawę. Tuż przed godziną dziewiątą trzydzieści oschle żegnając się z byłym mężem, brała Alicję za rękę, ściskając pewnie i mocno i wbijały się w korowód odświętnie ubranych postaci zmierzających na niedzielne spotkanie z Jezusem.

Przez kilka dobrych lat Alicji umysł zapisywał swoją Lockowską czystą kartę doświadczeniami, obserwacjami, zdarzeniami, i wiedzą. Zdecydowanie Bóg i jego królewska świta aniołów, świętych i błogosławionych uzyskali większą przychylność i zaufanie Alicji niż powszechna edukacja z gronem nauczycielskim i podręcznikową wiedzą. Credo, modlitwy, dekalog, ewangelie i biblijne przypowieści, obrzędy i kalendarz liturgiczny, kazania i wskazówki duchownych przyswajała z pokorą i ochotą. A pewnego dnia oglądając telewizyjne wiadomości doświadczyła natchnienia. Telewizyjne acz wstrząsające obrazy umierających z głodu dzieci z afrykańskiej wioski, splotły się z spadającym na Alicje strumieniem Ducha Świętego. Widząc że na świecie jest tyle jeszcze do zrobienia, tyle łez do otarcia i bólu do uśmierzenia, zrodziła się w niej intensywna chęć pomagania innym, bardziej doświadczonym przez nędze, chorobę i niesprawiedliwość. Bóg w tej chwili łaskawie odkrył przed Alicją swoją wolę, w niektórych newralgicznych zakątkach i odległych miejscach, świat potrzebował jego miłosierdzia, Alicja miała za zadanie jego miłosierdzie tam zanieść. Wyobraziła sobie siebie niczym Świętą Matkę Teresę z Kalkuty, odziana w białe sari Misjonarek Miłości, przy zapierającym dech afrykańskim upale, dźwigającą ciężki krzyż ubóstwa, posłuszeństwa i czystości. Jeszcze jeden omen utwierdził Alicję w tym przekonaniu. Kiedy na ekranie telewizora marki LG zobaczyła datę śmierci Matki Teresy, wzniosła ręce do modlitwy, był to dzień, miesiąc i rok Alicji narodzin. Alicja przechwyciła sygnał od Boga, osobistą wiadomość, miała zostać misjonarką.

Tak jak Alicji serce nieustannie pompowało krew do naczyń krwionośnych, tak Kraków tętnił życiem. Nocami i dniami ludzie tłoczyli się ulicami starego miasta, stadnie i samotnie, szukając więzi z drugim, ekscytujących wrażeń, artystycznych doznań, co niektórzy zagubieni i bez celu. To stare miasto było otwarte dla nich wszystkich i bez wytchnienia znosiło kolejny dawkę kroków i bieganiny, ekskrementów i gumy do żucia, westchnień i pijackich krzyków.

Niestrudzona jak Kraków i Alicji serce była także służba jednego z najstarszych zakonników wspólnoty franciszkańskiej, ojca Stanisława. Niezachwiany Franciszkański światopogląd, wieloletnie doświadczenie i wrodzona dobroć, powodowały że zsyłał pokój na niejedną umęczoną ludzką duszę. Jego kazania były pokrzepiające dla tych co czuli się przygnieceni ciemnością, napominające dla tych co szukali odwagi w walce ze swoimi słabościami i głębokie dla tych co szukali zjednoczenia z Bogiem. Ludzkie nieprawości tłumaczył słabościami charakteru niż sztuczkami Szatana, a wskazówki i reguły kościoła, któremu służył miały według niego podciągać człowieka wzwyż niż trzymać w jaskini niewiedzy.

Myśl zasiana w Alicji rosła razem z nią, pielęgnowana przez praktykę religią dojrzewała, nieuchronnie zbliżał się czas w którym musiała zmienić wibrujące myśli na działanie. Osadzić w rzeczywistości wizję swojego serca. Pewnego wieczoru, po majowym nabożeństwie, z niemałym skrępowaniem poprosiła o kierownictwo duchowe nie kogóż innego jak samego Ojca Stanisława, na którego popularność dowodem były długie kolejki do konfesjonału, w którym spowiadał i pełne sale na rekolekcjach z jego udziałem.

Franciszkanin zastanowił się przez krótką chwilę i nie bez wahania postanowił pozostać jej kierownikiem duchowym. Co do powołania tej nastoletniej dziewczyny miał zupełnie inne odczucia. „W murach Świątyni Boga piękno przybiera szczególnego blasku” niejednokrotnie kontemplował te słowa, przyglądając się zgromadzeniu wiernych.

Niejednokrotnie też gubił rytm modlitwy, gdy spoglądał na Alicję i jej matkę. Atrybutami piękna są harmonia, doskonałość i blask mówiły pisma świętego Tomasza z Akwinu, a człowiek kocha to co piękne i pragnie piękna doznać, z pięknem obcować. Matka i córka, siadywały zwykle w tej samej ławie na mszach niedzielnych, eleganckie i naturalne, o włosach kolory łanu zboża i niebiesko klarownych oczach podkreślonych ciemnym konturem rzęs i brwi. Z nieubłaganym biegiem czasu matka zaczęła ukrywać swój wiek pod mocniejszym makijażem i modną fryzurą, a Alicja kwitła. Znacznie przerosła swoją matkę, naturalna wstydliwość i łagodność nadawały jej smukłej sylwetce powabności i gracji. Młodość malowała na jej policzkach rumieńce, blask jej skóry kontrastował z pąsowym kolorem ust, włosy spinała w koński ogon. I tak jak podczas mszy następowało przeistoczenie hostii w ciało Jezusa, tak ten franciszkanin widział oczami swojej starej duszy przeistoczenie Alicji w jej matkę. W tym realnym świecie, w tej rzeczywistości osadzonej na brutalnych prawach wypędzonych z Edenu, niewinność musi być ofiarowana. Alicja wcześniej czy później odkryje świat po drugiej stronie lustra.

— Drogie dziecko, posiadasz głęboką wiarę — powiedział kiedyś do Alicji- ale do powołania misjonarskiego musisz mieć solidny hart ducha i ciała, tężyznę która uniesie wiele cierpienia… Chwalić Boga możesz na wiele sposobów.

— Ale ja wiem że podołam- broniła się cicho.

Zasmucona ale nie zniechęcona uklękła przed obrazem Czarnej Madonny, kontemplują swój smutek. Tak bardzo pragnęła być jak Matka Teresa z Kalkuty, skromnie i cicho wyciągać otwarte ręce do potrzebujących. Franciszkanin się mylił, nie potrzebowała tężyzny i hartu, jedynie miłosierdzia. Ono było w stanie udźwignąć grzechy. W tym grzechy jej matki, kontrapunktu matki Teresy, z tą całą jej prymitywnym zapachem i prężnym ruchem bioder. Nie, nie chciała być jak matka, pragnęła być jej zaprzeczeniem. I pomimo pierwotnej tęsknoty do swojej matki, emocjonalnej zależności wpisanej w ich ewolucyjna relację, Alicja chciała oddzielić się od swojej rodzicielki.

I tu w kościele szepcząc różaniec i akty strzeliste czuła się bezpiecznie oddzielona od matki i jej ciemnej energii. Ludzkie namiętności i popędy, błędy i grzechy nie miały tutaj wstępu, religia trzymała je na uwięzi.

­ — Tutaj Boga wszyscy znają- powiedział jej innym razem- na misjach spotkasz ludzi, dla których idea Boga jest nie do pojęcia, a co dopiero jego przekazania. Narazisz się na wiele niebezpieczeństw, pamiętaj że tam gdzie dostatek tam zło, najedzone pozwala sobie na rozkosz grzeszenia, a tam gdzie głód i niedostatek, zło jest złaknione i grzeszy wściekłe i głodnie.

­- Ale ja wiem, że podołam… — modlitwa była Alicji jedynym orężem.

Na horyzoncie Alicji życia widniał krzyż, skupiona na nim i skupiona na obietnicy życia wiecznego, całkiem spokojnie przeszła przez okres dojrzewania. Szkolne przyjaźnie, media społecznościowe, towarzystwo rówieśników, sobotni „clubbing” czy „partying” umknęły jej uwadze. Określana przez rówieśnicze środowisko, którego życie toczyło się pospolitym torem, przerysowanymi i ośmieszającymi jej religijność epitetami, realizowała nieustępliwie swoje marzenie. Być jak najbliżej Boga.

Tuż przed egzaminami maturalnymi oznajmiła spokojne ojcu, że z chwilą złożenia ostatniego egzaminu zamierza wstąpić do zakonu misjonarek. Pielili grządki z truskawkami pod mocnym majowym słońcem, ojciec wyprostował się i nie wiadomo było czy ręką otarł pot z czoła czy nerwowo zareagował na słowa córki. Życie już raz zabrało mu to co kochał, bo nie starał się, nie zabiegał, nie pragnął wystarczająco, nie mogło zabrać raz jeszcze.

— Nie pozwolę! — stanowczo powiedział do córki, tym samym po raz pierwszy używając swojego ojcowskiego autorytetu.

Po raz pierwszy też zadzwonił do byłej żony, prosząc o pilne spotkanie. Ta wybrała kawiarnię na rynku i kazała mu przekornie czekać na siebie długo. Usiadł pod parasolem w przepoconej koszulce i brudnych od ziemi i trawy starych jeansach, zamawiając lemoniadę. W młodości wyczekiwał na nią na ławce osiedlowej, nieustępliwie, godzinę po godzinie, zadłużony w jej nietuzinkowej urodzie i odważnym sposobie bycia. Zdobywał dzień po dniu, krok po kroku, niezłomnie zbliżał się do tej wyśnionej kobiety. Praktycznie i rzeczowo przy użyciu swojego umysłu księgowego, reputacji i wieku, gdyż był znacznie starszy od niej. Po kilku latach dowiódł wierności swoim celom i ta najpiękniejsza acz o niechlubnej reputacji dziewczyna w Małopolsce zaakceptowała jego oświadczyny. Dał jej umiarkowany dostatek, stabilizację, wierność i potulną miłość człowieka lubiącego zacisze domowe. Przyjęła jego dary niczym rozkapryszona księżniczka, i tak też usiadła przed nim pod rozłożystym kawiarnianym parasolem.

Dzień zbliżał się ku końcowi lecz słońce nadal prażyło. W jej okularach słonecznych odbiła się jego przeciętna kompleksja, łysiejący o prostej, niespecjalnej twarzy, z pełnymi policzkami i podbródkiem, pobrudzony podkoszulek opinał się na jego opasłym brzuchu.

— Nasza córka chce wstąpić do zakonu- zaczął bez słowa powitania- Ja na to nie pozwolę!

Parsknęła śmiechem, który odsłonił rząd białych zębów. Przy ich stoliku pojawił się kelner, zamówiła uprzejmie kawę.

— Ty nic Zbyszek nie zabronisz- odezwała się już bez uśmiechu- Nie potrafisz tego…

W jego piwnych, niedużych oczach podkrążonych niezdrowymi sińcami zakręciły się łzy. Zastanawiała się jak długo płakał po jej odejściu.

— Pamiętam jak pomogłem jej postawić pierwsze kroki… wakacje w Jastarni, kiedy piasek parzył jej stopy… nie tak to miało być… wszystko nie tak… — zadumał się.

Patrzyła na niego zza ciemnych okularów z pogardą, że ma przed sobą człowieka ułomnego, niezdolnego do zasmakowania pełni życia. Nie czuła współczucia, jednak postanowiła go oszczędzić, wychował ich wspólne dziecko.

— Ala to jeszcze dziecko, i żyje w świecie dziecięcych fantazji… Nie stresuj się, jej powołanie to pomyłka… I podejdź do tego pokerowo bo z wiarą nie wygrasz — upiła łyk kawy i krzywiąc się odsunęła filiżankę.

— Do przyjęcia ślubów w zakonie jest długa droga nowicjatu. Ala nie przebrnie do końca, głowa do góry… Niech zaczyna swoje dorosłe życie od błędu, to najlepsza lekcja… — jej blond włosy falowały w promieniach słońca, kiedy wstawała od stolika.

— Do zobaczenia w niedzielę- rzuciła przez ramię.

Idąc przez krakowski rynek przez chwilę rozmyślała o swojej córce. Nie obawiała się o nią, bo wierzyła że Alicja była dziedziczką jej gorącej krwi, uśpionej przez wychowanie spokojnego ojca i religijne zasady. Wiedziała, że na dłuższą metę ludzkich pragnień i żądz nie da się ugasić. Zatrzymała się na chwilę, spoglądając na klarowne niebo i przytrzymując z gracją kapelusz, poprosiła poważnie Boga o łagodną nauczkę dla swojego dziecka.

Burza i gwałtowna ulewa złapała Alicję w drodze powrotnej z nabożeństwa majowego, całkowicie przemoczona przekręciła klucz w zamku. Po domu roznosiły się zapach obiadu i telewizyjne dźwięki, przekazujące najważniejsze informacje z kraju i zagranicy.

— Wolność słowa, w wolnych mediach w wolnym kraju, tylko wolność ma oblicze rządzącej partii. Nie wydaje się panu, że przerabiamy materiał z przeszłości? — dobiegł do niej znajomy głos, którego usłyszeć zupełnie się nie spodziewała. Z niedowierzenia zaglądnęła do salonu i zobaczywszy ojca Stanisława zaniemówiła.

— Szczęść Boże! — powitał ją powstając z fotela, niczym zjawa w białym habicie. Na ławie przed nim stała szklanka z wypitą do połowy herbatą i cukierniczka. Jej ojciec siedział w swoim ulubionym fotelu, pilot do telewizora zajmował swoje zwykłe miejsce na oparciu jego fotela.

— Szczęść Boże- Alicja szukała wyjaśnień to patrząc na ojca to na franciszkanina.

— Ala osusz się, a ja zrobię Ci herbatę — ocknęła się wraz ze słowami ojca.

— A ja wierzę, że ten dumny kraj, kiedyś do czegoś dojdzie- ojciec Alicji skierował te słowa do telewizora, i nasuwając kapcie na nogi poczłapał do kuchni.

— Duma do niczego dobrego nie prowadzi- franciszkanin skomentował po swojemu — jednak wierzę w potęgę ludzkiej woli i w potęgę funduszy europejskich.

Ojciec zaśmiał się z kuchni, najwyraźniej franciszkanin przypadł do gustu temu potulnemu człowiekowi, który nie potrafiąc wyrażać swoich poglądów i przekonań, rzadko wdawał się w dyskusje.

Nie mogła doczekać się poznania powodu nieoczekiwanej wizyty franciszkanina, błyskawicznie przebrała się w łazience, wycierając mokre włosy w ręcznik wsłuchiwała się w ożywioną rozmowę ojca z duchownym. Polityka całkowicie nie leżała w zakresie jej zainteresowań i głęboko wierzyła, że z chwilą intronizacji Jezusa na Króla Polski w Łagiewnikach, tenże otoczył wyjątkową opieką ten kraj i naród. Kiedy weszła do salonu i usiadła na sofie, ojciec wyłączył telewizor. Zapadła cisza wieszczyła powagę sytuacji.

— Bóg wyznaczył Ci drogę powołania, … — franciszkanin odezwał się pierwszy, Alicja i jej ojciec skupili na nim wzrok- To niezwykle trudna droga… I choć bardzo mnie cieszy że pragniesz iść tą drogą i wierzę że sobie na niej poradzisz, to uważam …i twój ojciec również, że powinnaś poczekać jeszcze …

— Nie ma mowy! — Alicja stanowczo przerwała jego wystąpienie- Mam już ustalony termin na pierwszą rozmowę… Tato, dlaczego?

Alicja nie podejrzewała poczciwego, kochanego ojca, że postawi pierwszą barierę na jej drodze.

Niedołężny i bezradny w chwilach konfrontacji ojciec rozłożył ręce, unikając jej wzroku.

— Posłuchaj dziecko- ojciec Stanisław odezwał się ponownie, mówił cicho i poważnie — my nie chcemy odwrócić cię od twojego powołania… chcemy byś po prostu nabrała światowej ogłady…

— Nie chcę odkładać mojej decyzji, wszystkiego mnie nauczą… no tato! –Alicja poczuła również zaskoczenie, że ojciec był zdolny posłużyć się innymi.

Nie chcąc przeciągać tej rodzinnej tragedii, widząc nabiegające łzy w oczach młodej dziewczyny i indolencję jej ojca, franciszkanin dokończył swoją misję.

— Masz wykupiony roczny kurs językowy w Dublinie… podszlifujesz angielski, poznasz świat i ludzi, wzmocnisz charakter …a za rok osobiście doprowadzę Cię do bram klasztoru.

Po policzkach Alicji spływały wielkie łzy.

Na nic się zdały łzy, błagania, krzyki i długie nowenny do Matki Boskiej Nieustającej Pomocy, dwudziestego szóstego sierpnia pożegnawszy czule rodziców, Alicja wzbiła się w powietrze chroniona stalowym pancerzem Boeinga 737 linii Ryanair. Lękliwie przeżegnała się podczas startu, wśród wycia silników i lekkiego drgania kadłuba, kiedy konie mechaniczne wyrwały ją z objęć ziemskiej grawitacji. Ale strach szybko przegrał z ciekawością. Spojrzała przez owalne okno, widok malejącej ziemi był nieprawdopodobny. To co za sobą pozostawiała malało i znikała w białych, puchowych chmurach jakby nigdy nie istniało, z tej perspektywy nie miało znaczenia. Czy była to boska perspektywa patrzenia na ludzkie sprawy i losy, niepokojąca myśl zaskoczyła ją.

— Boże jakie to piękne co stworzyłeś! — wyszeptała naprędce- któż inny mógłby stworzyć taki błękit nieba i puszystość obłoków. „Niech chwała Pana trwa na wieki:

niech Pan się raduje z dzieł swoich. Na ziemię patrzy, a ona drży; dotyka gór, a one dymią. Póki mego życia, chcę śpiewać Panu i grać mojemu Bogu, póki mi życia starczy.” — szeptała fragmenty 104 Psalmu, powielając podniebny szlak miliona emigrujących rodaków, poszukujących na zachodzie materialistycznego szczęścia, kapitalistycznego zysku i wymarzonej fortuny.

Z tych samych powodów lecz w innych okolicznościach, cztery dekady temu postawna blondynka o dużym biuście, prostej duszy i kilkuset dolarach ukrytych w obcasikach zimowych botków zagościła w Dublinie. Dzięki ciężkiej pracy jako kelnerka pomogła rodzinie przetrwać chude lata komunizmu i jeszcze bardziej chuderlawe początki kapitalizmu w rodzimym kraju, z napiwków kupiła męża i jego irlandzki paszport, by po szybkim rozwodzie cieszyć się życiem obywatela pierwszej kategorii. Wakacje w europejskich kurortach, domek na spokojnych przedmieściach Dublina i osobiste życie bez zobowiązań. Trzeba przyznać, że pani Janka wyprzedzała stylem życia swoje czasy, do momentu gdy nie powalił ją pierwszy zawał. Zaraz po wyjściu ze szpitala śmiertelnie przerażona skierowała swoje kroki do polskiego kościoła świętego Audeona i zawierzyła swoje zdrowie Bogu, a grzechy księdzu w konfesjonale. Przypadła w łaski i Bogu, bo chronił ją od kolejnego zawału i księdzu, który zaoferował jej posadę gosposi w domu parafialnym. Pani Janka czuła że dostała szansę na drugie życie i wzięła się za nie z wielką, poważną nabożnością.

Swoją przedsiębiorczością, energią i bogobojnością pani Janki służyła oddanie parafii świętego Audeona, więc gdy została poproszona o odebranie Alicji z lotniska, żywotnie wskoczyła do swojego mini Coopera, zdążając na czas lądowania.

— Takaś ładniutka i młodziutka- na powitanie pulchne palce pani Janki podszczypywały blade policzka Alicji.

— Ojciec Stanisław nachwalić się Ciebie nie mógł!!! — już szły w kierunku parkingu- Nasz ksiądz proboszcz bardzo ceni ojca Stanisława, sam to powiedział, chyba z pielgrzymek się znają. Kiedy franciszkanin zadzwonił, proboszcz bez wahania obiecał pomoc, jeszcze jak dowiedział się, że ty to zakonnicą będziesz… bez wahania i pracę i szkołę proboszcz załatwił.

Alicja próbowała podzielić swoją uwagę, słuchała trajkotania pani Janki, rejestrując zmysłami nowe otoczenie. Wiał wilgotny, chłodny wiatr i szare chmury przysłaniały słońce gdy opuściły terminal przylotów. W powietrzu unosiła się ostra, morska nuta.

— Jak nas korki nie złapią to zjemy obiad za godzinę… zrobiłam proste, polskie danie ziemniaczki z kotlecikiem i zasmażana kapustkę,… poznasz naszego młodego wikariusza, bo proboszcz do Ameryki pojechał ważne sprawy załatwiać- pani Janka sprytnie prowadziła samochód, zerkając raz w lusterka raz na bladą, wystraszoną Alicję.

— Nic złego Cię tutaj nie spotka, Irlandia to katolicki bastion na sekularnym zachodzie. Konkurować w bogobojności może z samą Polską!

Trzy figury Maryi Dziewicy, świętego Audeona i świętego Patryka uświetniające surową, neoklasyczną fasadę kościoła przyglądały się Alicji idącej po szerokich schodach, prosto do wnętrza świątyni. Chciała się pomodlić, chciała znaleźć się sam na sam z Bogiem, zamknąć się na świat zewnętrzny, którego nie rozpoznawała. Inność, obcość przerażała ją. Musiała stawić czoła tej nieregularności w jej świecie, musiała udowodnić ojcu Stanisławowi że jest zdolna przetrwać na misjach, udowodnić ojcu że jest w stanie obyć się bez niego. Do tego potrzebowała Boga. Uklękła na marmurowej posadzce i roztrzęsionym od emocji półszeptem żarliwie prosiła Boga o siły i opiekę. „Wszelką troskę swoją złóżcie na niego, gdyż On ma o was staranie” — rozpoczęła biblijnym wersetem. Jej spokój powracał wraz z modlitwą.

Potem zjadła obiecany obiad na plebanii, w towarzystwie pani Janki i wikariusza. Grzeczny i trzymający dystans wikariusz siedział na przeciwko Alicji przy dużym prostokątnym stole. Dał pełną kontrolę nad rozmową pani Jance, nieobecny kiwał od czasu do czasu taktownie głową. Jego szare oczy co jakiś czas spoglądały na szykowny zegarek ozdabiający nadgarstek zadbanej dłoni. Apatyczny i blady o rudawych włosach, których grzywkę wzorowo wystylizował żelem do włosów. Wklęsłe policzka i trójkątna szczęka otaczały jego małe, wąskie usta. Zaraz po odłożeniu sztućców odszedł od stołu, tłumacząc się przygotowaniami do mszy.

— Bardzo dobry ksiądz- pani Janka szepnęła to Alicji- Proboszcz jest z niego bardzo, bardzo zadowolony, parafianie również … — mówiła jakby sama przekonywała się do tego.

— Z Australii do nas przyjechał… bardzo młody, o młody, to trochę przeszkadza w służbie kościołowi… — nachyliła się nad uchem Alicji, kładąc swoje pokaźne piersi odziane w sweter z angory na białym obrusie.

— Ma swoje słabości, ale któż ich nie ma… do hazardu go szatan przyciąga, do hazardu… a Ty to mi możesz się zwierzyć, dzień i noc będę dla Ciebie dostępna, jak matka, boś Ty dziecino daleko od domu… ojej, ja wie sama jak to źle być daleko od matki… — pogładziła współczująco Alicji policzek. Potem jeszcze bardziej ściszyła głos

— Nikt nie jest bez grzechu, możesz mi zaufać…

Po wieczornej mszy świętej pani Janka zapakowała Alicję i jej bagaż raz jeszcze do mini Coopera, dorzucając kanapki na kolacje, telefon komórkowy, mapy miasta i przystanków autobusowych. Zatłoczone spacerowiczami i turystami centrum Dublina minęły zawrotnie szybko, zwalniając tylko przy wiekowym Trinity College, w którym Alicja miała niebawem rozpocząć kurs językowy.

— Pamiętaj to tylko dwanaście przystanków, na nogach też dojdziesz, wtedy najlepiej poznasz miasto, a czasu będziesz miała dużo, bo pracy nie masz najcięższej- zaśmiała się.

Tak, Alicja przyznała w duchu, praca którą miała wykonywać nie należała do uciążliwych. Ani też do skomplikowanych, czy niemiłych, bardziej do niepoważnych. Raczej nic z tego nie wyniesie. No bo czym miała być opieka nad kotem?

Zmierzch nadchodził nieśpiesznie, kiedy zaparkowały przed domem numer 26 na ulicy Kincora. Stara wierzba pochylała się nad niemałym domem pogrążonym w ciemności, w sąsiedztwie stały podobne do siebie domy w towarzystwie zaparkowanych na podjazdach samochodów, zgrabnie przystrzyżonych żywopłotów i rosłych drzew. Na ulicy panowała cisza i spokój, miejsce wydawało się urocze. Alicja poczuła ogromną ulgę. Po tak długiej podróży i dniu pełnym emocji, dotarła w końcu do celu swojej podróży.

— Nie ociągaj się- pani Janka zaprosiła ją do środka domu, w którym przywitał ją bezruch powietrza, starych mebli i kwiecistych tapet.

Wszystko dookoła niej wyglądało jak z dawnej epoki. Wąski, długi przedpokój oświetlony słabym światłem z kinkietów ozdabiały zdjęcia, na jednym z nich Alicja dostrzegła podpis.

— Erwin Schroo… di nger- próbowała rozczytać

— Schrodinger, profesor — pani Janka poprawiła jej wymowę- właściwie świętej pamięci. Dom po nim odziedziczyły wnuki, też profesorowie… pracują w Wiedniu, i nieczęsto tu przyjeżdżają, dlatego kotem trzeba się zająć.

W głębi domu znajdował się salon, zapełniony stylowymi antycznymi meblami, półkami z książkami, zastawą porcelanową i ciężkimi firanami u balkonowego okna. Dużą sofa i fotel pokrywały wełniane narzuty, tuż obok nich stały dębowe okrągłe stoliczki, na którym leżały stare czasopisma, fajka do tytoniu i popielniczka. Pożółkły abażur od lampki stojącej na stoliku przy fotelu rzucał światło na kominek, na jego gzymsie zaśniedziałe srebrne ramki otaczały fotografie rodzinne. Podłogę na środku salonu ozdabiał turecki dywan.

— Pewno się naodkurzasz kociej sierści… A gdzież on jest? Kici, kici… — pani Janka nawoływała kota. W kuchni napełnia puste miski kocią karmą i sprawdziła krzesła kuchenne, czy aby tam nie śpi.

— Kot jest stary i spędza czas na spaniu, więc nie musisz się nim zbytnio przejmować, regularnie napełniaj miski, zmieniaj żwirek w kuwecie, i od czasu do czasu pogłaszcz. Ze zwierzętami to samo utrapienie…

Alicja przytakiwała, rozglądając się po domu, który pomimo starego wystroju, był zadbany. Zakończyły obchód na piętrze, gdzie mieściła się Alicji sypialnia z łóżkiem nakrytym koronkową narzutą, nad nagłówkiem wisiał olejny pejzaż. Dwa pomieszczania na górze, gabinet i druga sypialnia pozostawały zamknięte, chowając za drzwiami sekrety właścicieli.

— No dobra, już muszę lecieć, mam tyle jeszcze do roboty! — pani Janka zwiększyła prędkość obchodu mieszkania. Zaglądnęły do łazienki, suszarni z pralką i pełnej spiżarni. Kota nigdzie nie było widać.

— Znajdzie się! — pani Janka optymistycznie zakończyła swoje obowiązki.

Przytuliła Alicję do piersi i na odchodne, zaprosiła na obiad.

Znalazł się. Spał zwinięty w kłębek na krześle przy kuchennym stole, niezauważony wcześniej przez panią Jankę. Alicja nie odważyła się go pogłaskać, czuła się po trochu jak intruz, naruszający harmonię unoszącą się w spokojnej atmosferze tego domu. Wydawało jej się, że wraz ze snem kota zastygł czas. Gdy obudzi kota, lawina teraźniejszości ruszy do przodu. A Alicja obawiała się następnego dnia. Nie powiedziała o tym ojcu przez telefon, tym bardziej matce. Grzecznie opowiedziała o swojej podróży i wrażeniach z pierwszego dnia na emigracji, i tłumiąc ziewanie usiadła na kanapie w salonie. Bateria telefonu, który podarowała jej pani Janka była na wykończeniu, podłączyła do ładowania. Bez telewizora i obecności drugiego człowieka, zmęczona i po raz pierwszy samotna, usnęła na drugiej koronce różańca.

Ocknęła się w środku nocy, wydawało jej się że słyszy głos, cichy, niewyraźny, monotony. Nasłuchiwała. Trzęsąc się z zimna i ze strachu, rozglądała po nieprzyjaznych, ciemnych kątach. Zaciskała różaniec w dłoni. Po chwili bardziej rozbudzona, słyszała jedynie rytmiczne tykanie antycznego zegara, zawieszonego na ścianie i głośne buczenie lodówki. Zarzucając patchworkowy koc na plecy bezszelestnie ruszyła do swojej nowej sypialni, gasząc po drodze światła.

Blask księżyca oświetlał podłogę w kuchni, blaszane miski kota były już puste. Kot siedział obok, potężny o bujnej sierści, żółtawe ślepia odbijały światło księżyca.

— Byt, byt, byt… materia — mruczał znużony, cichuteńko, miarowo wraz z oddalającymi się krokami Alicji

— Zbudowany z cząstek, zajmujący przestrzeń absolutną i czas absolutny, posiadający energię i pęd, pęd, pęd… Filozofem trzeba było być, tak, tak, tak…. Demokryt dopatrzył się w materii ziarenek atomów…

Nazajutrz Alicja obudziła się rześka, choć nie do końca wypoczęta. Kiedy wytarła parę z lustra, po długim prysznicu, zobaczyła pod swoimi oczami czarne obwódki.

— Pora nauczyć się pić kawy- powiedziała raźno na głos i zeszła do kuchni.

Nastawiła czajnik, przygotowała kotu jedzenie, rozglądając się za nim. W salonie rozsunęła ciężkie, wypłowiałe zielone kotary, zasłaniające widok na ogród. Przez koronkowe firany, na których czuć było zapach tytoniu zobaczyła że szarość nieprzychylnie zajęła całe niebo. Pierwsze krople deszczu już uderzały ciężko w przystrzyżoną trawę na ogrodzie. Nie tutaj miała się znaleźć, nie w tak ponurym miejscu. Uklękła do modlitwy, prosząc Archanioła Gabriela o szczególną opiekę dzisiejszego dnia.

Od dziecka wiedziała że Bóg nad nią czuwa, ale była świadoma że Szatan nie śpi. Czyha na grzeszników wpadających w zastawione przez niego pułapki. I chociaż nosiła w sobie niezachwianą wiarę, w boską opatrzność, to dziś potrzebowała dodatkowej ochrony, miała nieodparte wrażenie, że jest w zasięgu szponów rogatego wroga jej Boga. Skupiła się na modlitwie.

Kiedy wyszła z domu kierując swoje kroki w stronę miasta, nieprzyjemnie myśli rozwiewały się powoli. W ręku trzymała plan miasta. Szła niepewna czy aby kolejna przecznica będzie tą właściwą, ale z odwagą i ciekawością jaką nosić w sobie musieli podróżnicy i włóczędzy. Ulice zaczęły swoją poniedziałkową rutynę, w której pośpiech wyliczał żwawy takt.

„Pośpiech był niezbędny ludziom do życia, pośpiech pozwalał na zrobienie wielu rzeczy, oprócz jednej, po prostu bycia” — Alicja przypomniała sobie słowa franciszkanina, który w wielu kazaniach napominał wiernych żeby nie gubili swojego człowieczeństwa — „Pośpiech, zdradziecki przyjaciel, eksploatujący nasze istnienie.” Nurt rzeki Liffey sunął wolno, jakby go zupełnie nie obchodził wyścig z czasem, Alicja postała przez moment na moście O’Conell’a, potem zaciekawiona podeszła pod pomnik Molly Malone. W przewodniku wyczytała legendę o tej młodej irlandzkiej dziewczynie, za dnia sprzedającej ryby a wieczorem własne ciało. Czuła do tej młodej dziewczyny, uwiecznionej w piosenkach i pomniku z brązu niewymierne współczucie, że Bóg wybrał dla niej taki los.

Gdy wybiła dziewiąta głęboko westchnęła wchodząc w wiekowe mury Trinity College.

— Z Krakowa? — ku swojemu zaskoczeniu Alicja usłyszała na recepcji ojczysty język, podając swój paszport i nazwę kursu.

— Zaskoczona? Nie powinnaś, — recepcjonistka odpowiedziała za Alicję — Z Tobą przyjechało tu ponad sto tysięcy rodaków. Czujemy się tu jak w domu: zieleń, ziemniaki i wódka. No i ten sam Bóg. Trzymaj się od rodaków z daleka to języka się szybciej nauczysz. Proszę iść do Language Department na lewo sala 3b- dziewczyna na recepcji wskazała jej ruchem ręki korytarz i dodała na końcu- Jak jakieś problemy to proszę do mnie. Anka jestem.

Alicja podziękowała, niezręcznie zgarniając rozkład lekcji, legitymację i kilka innych biurokratycznych papierów. Zbliżał się czas lekcji.

„Mowo Szekspira, Blake’a i Wilde’a. Mowo