Ogniste na zawsze - vanila - ebook + książka

Ogniste na zawsze ebook

Vanila

0,0
49,90 zł

-50%
Zbieraj punkty w Klubie Mola Książkowego i kupuj ebooki, audiobooki oraz książki papierowe do 50% taniej.
Dowiedz się więcej.
Opis

Czy warto poświęcić teraźniejszość dla przeszłości i... wieczności?

Jonathan Stoner był dla Adeline Dowell kimś więcej niż jej pierwszą miłością. Był kimś, kto ją uratował, dzięki komu odnalazła siebie - a taką siłę może mieć tylko prawdziwe uczucie. Nathan okazał się boleśnie prawdziwy, jednak dziesięć lat temu zniknął z jej świata. Od tamtego czasu nie mieli ze sobą kontaktu. Del nie interesowała się życiem Jonathana i nie starała się niczego o nim dowiedzieć.

Adeline odcięła się od przeszłości i żyje teraz życiem, jakiego zawsze chciała. Odnosi sukcesy, ma satysfakcjonującą pracę i pieniądze. Poznała odpowiedniego chłopaka. I tylko od czasu do czasu w jej sercu pojawia się to dziwne, nieprzyjemne uczucie pustki. Jakby... Jakby czegoś lub kogoś jej brakowało. Kogoś, kto wyłoniłby się nagle z niebytu po wielu długich latach i ożywiłby to, co wydaje się martwe...

Finał Trylogii ognistej

Książka dla czytelników powyżej szesnastego roku życia.

Ebooka przeczytasz w aplikacjach Legimi lub dowolnej aplikacji obsługującej format:

EPUB
MOBI
PDF

Liczba stron: 501

Oceny
0,0
0
0
0
0
0
Więcej informacji
Więcej informacji
Legimi nie weryfikuje, czy opinie pochodzą od konsumentów, którzy nabyli lub czytali/słuchali daną pozycję, ale usuwa fałszywe opinie, jeśli je wykryje.

Popularność




vanila

Ogniste na zawsze

Wszelkie prawa zastrzeżone. Nieautoryzowane rozpowszechnianie całości lub fragmentu niniejszej publikacji w jakiejkolwiek postaci jest zabronione. Wykonywanie kopii metodą kserograficzną, fotograficzną, a także kopiowanie książki na nośniku filmowym, magnetycznym lub innym powoduje naruszenie praw autorskich niniejszej publikacji.

Wszystkie znaki występujące w tekście są zastrzeżonymi znakami firmowymi bądź towarowymi ich właścicieli.

Niniejszy utwór jest fikcją literacką. Wszelkie podobieństwo do prawdziwych postaci — żyjących obecnie lub w przeszłości — oraz do rzeczywistych zdarzeń losowych, miejsc czy przedsięwzięć jest czysto przypadkowe.

Opieka redakcyjna: Barbara Lepionka

Projekt okładki: Justyna Sieprawska

Materiały graficzne na okładce wykorzystano za zgodą Shutterstock.

Helion S.A.

ul. Kościuszki 1c, 44-100 Gliwice

tel. 32 230 98 63

e-mail: [email protected]

WWW: https://beya.pl

Drogi Czytelniku!

Jeżeli chcesz ocenić tę książkę, zajrzyj pod adres

https://beya.pl/user/opinie/ognaza_ebook

Możesz tam wpisać swoje uwagi, spostrzeżenia, recenzję.

ISBN: 978-83-289-0839-0

Copyright © vanila 2023

Poleć książkęKup w wersji papierowejOceń książkę
Księgarnia internetowaLubię to! » nasza społeczność

Zawsze twój,

zawsze moja,

zawsze my.

Ludwig van Beethoven

Dla wszystkich tych, dla których jedno lato to za mało.

Pamiętajcie, że gdy jesteście obok osób, które Was kochają,

tworzycie nieskończoność.

Prolog

Odejście. W życiu zawsze od kogoś odchodzimy. Prędzej czy później. Z uśmiechem na ustach albo ze łzami w oczach. Najważniejsze jest, aby odchodzić świadomie. Zdając sobie sprawę, jakie niesie to ze sobą konsekwencje. Może czasem odchodzimy tylko po to, aby znów do siebie wrócić? Może to się tyczy naszej historii?

Bo gdy uznamy, że możemy wszystko, a odejście to tak naprawdę początek, uwierz, że nasza droga znów się połączy i da nam wspaniałe lato, jak to sprzed jedenastu lat, bo przecież chciałbyś mi je dać, prawda? Ale może czas okaże się naszym wrogiem i będziemy musieli się nauczyć szybko kochać i wybaczać? Ja ci wybaczyłam. Mam nadzieję, że ty mi też. Za to, że tak długo byłam tylko twoja, ale na odległość. Byłeś kimś więcej niż tylko moją pierwszą miłością. Byłeś kimś, dzięki komu odnalazłam siebie, a tego może nauczyć nie pierwsza, lecz prawdziwa miłość. Byłeś prawdziwy. Przebyłam długą drogę, aby zrozumieć, że chciałabym, aby ktoś mnie na nowo odnalazł tak jak ty… Itylko szkoda tego zmarnowanego czasu bez siebie. Twoje ramiona wciąż są jak dom. Wszystko zaczęło się w twoim spojrzeniu, z tym światełkiem w oczach. I tam też się skończy. Wiem to. Na zawsze.

~

…bo ja ciebie tak. Szepnąłem, gdy bez spojrzenia mi woczy zamknęłaś drzwi izaczęłaś nowe życie.

Rozdział 1.

Adeline

Dla niektórych szczęściem jest to, że budzi się kolejny dzień. Czym jest dla mnie? Przyjaciółmi. Tym, że ich mam. Tym, że nigdy mnie nie zostawili i nie zawiedli. Zawsze są obok. Bez nich nie byłabym w tym miejscu, w którym jestem. Nie zamierzam zrzucać już winy za niepowodzenia na los. Losem kieruję ja. To ja podejmuję decyzje i mam świadomość tego, jakie mogą one nieść za sobą konsekwencje.

Ludzie przyspieszali kroku, chowając się pod daszkami przydrożnych sklepików, gdy z nieba postanowił spaść deszcz. Mimo tego kroczyłam dumnie i po chwili poczułam, jak z sekundy na sekundę moje ubranie robi się coraz bardziej mokre. Wzięłam głęboki wdech i zobaczyłam, że rozgrzany asfalt paruje. Kochałam ten zapach. Maj w Virginia Beach był kapryśny. Raz było ponad trzydzieści stopni, a za chwilę piętnaście. Mogłabym go porównać do moich humorów w wieku nastoletnim. Z uśmiechem na ustach spoglądałam na ludzi, którzy nie mieli zbyt optymistycznych min. Teczkę przyłożyłam do klatki piersiowej i wyglądałam pewnie tak, jakbym ją chciała mocno przytulić albo jakbym trzymała tam czek wart co najmniej milion dolarów. Parsknęłam śmiechem, bo kiedyś ta suma była dla mnie poza zasięgiem. Przełknęłam ślinę i się zatrzymałam. Spojrzałam na cztery schody prowadzące do wejścia do kamienicy, w której znajdowało się moje mieszkanie. Nie zamieniłabym go na żadne posiadłości ani wielkie wille, bo w tym miejscu naprawdę się odnalazłam i to tutaj czułam się bezpieczna. Ruszyłam w kierunku dość ciężkich drzwi kamienicy. Popchnęłam je i spojrzałam w kierunku schodów. Wiedziałam, że mam już mało czasu do imprezy urodzinowej. Przyśpieszyłam kroku i po kilku chwilach stałam już przed swoimi drzwiami. Weszłam do środka i odetchnęłam z ulgą. Zrzuciłam ze stóp czarne szpilki i wolnym krokiem udałam się do salonu. Położyłam torebkę na kanapie w kolorze butelkowej zieleni, a dokumenty z uczelni rzuciłam na stolik kawowy.

— No ładnie, Adeline… — wymamrotałam pod nosem, spoglądając na granatowo-srebrną teczkę.

Przełknęłam nerwowo ślinę, patrząc na zegarek. Wiedziałam, że spacer zajął mi o wiele więcej czasu, niż planowałam. Chwyciłam za telefon i wybrałam numer przyjaciela.

— Adeline! — Usłyszałam jego zachrypnięty głos, a przed oczami miałam to, jak jego kącik ust lekko się unosi.

— Słuchaj, babiarzu. — Zaśmiałam się pod nosem, a w słuchawce usłyszałam jego ciężki oddech.

— Przestań tak na mnie mówić — oburzył się. — Chyba się domyślam, po co dzwonisz.

— Serio? — Westchnęłam i wolnym krokiem weszłam do sypialni. Panował tam idealny porządek.

— Pewnie chcesz, abym cię zgarnął na imprezę — powiedział pewnym tonem.

— Tak, Will. — Otworzyłam szafę jedną dłonią i wertowałam moje sukienki, które wisiały uporządkowane kolorystycznie od najjaśniejszych do najciemniejszych. — O niczym innym nie marzę…

— Masz zamiar pić?

Zmartwienie w jego głosie nie wyprowadziło mnie z równowagi.

— To jest całkiem możliwe… — mówiłam, przesuwając wieszak za wieszakiem i przyglądając się każdej sukience. — Na trzeźwo tego nie zdzierżę.

— Dobra… Właściwie wcale ci się nie dziwię — westchnął. — Nie wnikam w szczegóły. Podjadę taksówką po ciebie. Tylko bądź już gotowa.

— Oczywiście, marudo!

Przewróciłam oczami i oderwałam telefon od ucha, a potem wcisnęłam czerwoną słuchawkę i odłożyłam komórkę na łóżko.

William Anderson. Babiarz jakich mało. Kiedyś chłopak z sercem na dłoni, uśmiechający się nieśmiało. Dzisiaj nawet nie jestem w stanie powiedzieć, jak jego aktualna partnerka — na pewno nie życiowa — ma na imię. Zaśmiałam się pod nosem, zaczesując za ucho moje czarne włosy, i chwyciłam za wieszak z sukienką. Musiałam jak najszybciej się ogarnąć, więc ruszyłam do łazienki, rozpinając suwak mojej kremowej spódnicy. Gdy opadła koło moich kostek, zrobiłam krok w tył, aby ją podnieść, delikatnie strzepać i wrzucić do kosza na pranie. Potem ściągnęłam koszulę i ruszyłam pod prysznic. Przez głowę przelatywało mi wiele myśli, które od jakiegoś czasu od siebie odpychałam. Chciałam myśleć o czymś innym, dlatego zaczęłam pod nosem śpiewać pierwszą lepszą piosenkę, jaka mi wpadła do głowy.

***

Popatrzyłam w lustro i zobaczyłam swoje odbicie. Sukienka na cienkich ramiączkach w kolorze baby blue, sięgająca mi do kolan, pięknie podkreślała moją talię. Czułam się dobrze. Naprawdę. To było takie uczucie, jakby kobieta wyszykowała się na ważne wydarzenie i była przekonana o tym, że dobrze wygląda. Westchnęłam i spojrzałam na swoje oczy. Nadal mogę w nie patrzeć. Nie mam wyrzutów sumienia. Nie powinnam w ogóle myśleć o tym, co się wydarzyło jedenaście lat temu. Poznałam wtedy kogoś, kto mnie uratował. Kogoś, dzięki komu poznałam siebie. Dziesięć lat temu zamknęłam pewien etap za sobą, a teraz spoglądam na swoje odbicie jako kobieta, która ma w życiu to, czego chce. Próbowałam odpychać od siebie myśli, z którymi walczę już od jakiegoś czasu. Myśli o tym, w jak drastyczny sposób odcięłam się od przeszłości na dobre. Choć czasem w mojej głowie pojawia się jego imię lub uśmiech, to od tamtego momentu nie interesowałam się jego życiem. Nie wpadliśmy na siebie. Nie oglądałam naszych starych zdjęć. Nie zatrzymywałam się na dłużej niż trzy minuty na plaży, bo właśnie tam wykrzyczałam pierwszy raz, co do niego czuję. Nie jeździłam na ogniska, bo nie chciałam mieć przed oczami tych wspólnych chwil. Nie kontaktowaliśmy się. Między nami już nic nie było. Wypadałoby zapomnieć. To jest tylko przeszłość. To była tylko lekcja. To był tylko… on.

— Adeline — powiedział Will, który trzymał urodzinowy prezent w dłoniach. — Spóźnimy się.

— Dziękuję, że mnie zgarniasz do Cooperów. — Posłałam mu uśmiech i wzięłam torbę z prezentem w dłoń. — Pewnie i tak dostaniemy opieprz od Masona.

— Ale to będzie twoja wina — odparł oburzony, a po sekundzie westchnął. — Chodź już! Taksówkarz czeka, a ja ci przecież mówiłem, że… — przerwał. — Aa, dobra… Idziemy.

Przytaknęłam i szybko założyłam sandałki na szpilce. Kątem oka spoglądałam na przyjaciela, który mamrotał coś pod nosem. Jego ciemny, idealnie skrojony garnitur świadczył o tym, że doszedł do takiego punktu w życiu, w którym człowiek nie patrzy na ceny w sklepie.

— Idę — powiedziałam. — Ryan przyjedzie?

— Znając życie, jest już tam z Charlie — powiedział, a ja byłam pewna, że dodatkowo przewrócił oczami.

Poszłam śladem Williama i skończyłam studia na wydziale ekonomii. Dodatkowo ukończyłam drugi kierunek — MBA, który był mi potrzebny na stanowisku, które teraz zajmuję. Zamknięcie za sobą tamtych drzwi dziesięć lat temu poskutkowało tym, że skupiłam się na sobie i na swoim wykształceniu.

— Nadal jestem w szoku, że odrzucasz naszą propozycję pracy, Will — powiedziałam zdyszana, schodząc ze schodów.

— Nie chcę się wybijać na znajomościach. — Odwrócił głowę w moim kierunku, ale zaraz zszedł z ostatniego schodka i otworzył drzwi kamienicy. — Nie to, co niektórzy.

— Myślisz, że sumienie mnie gryzie? — powiedziałam rozbawiona, przechodząc przez próg i spoglądając na taksówkę. — Doszłam do wniosku, że…

— Tak… Gdy życie daje ci szansę, to ją bierz. Nieważne, na jakich zasadach… Bo żyjesz tu i teraz. Nieważne, że to po znajomości ktoś dostaje pracę. Dopóki cyferki na koncie bankowym się zgadzają, to nie ma w ogóle znaczenia.

— Z twoich ust to brzmi jak obelga, jednak mam nadzieję, że rozumiesz decyzje, które podjęłam — odparłam, unosząc delikatnie jeden kącik ust, bo William naprawdę mnie nie oceniał. Akceptował. Wspierał. — Jednak czasem mnie słuchasz.

— W sumie nie wyobrażam sobie ciebie w innym miejscu niż teraz — powiedział to szczerze, chwytając klamkę od taksówki.

— Dzięki, Will. — Nieśmiało się do niego uśmiechnęłam, wsiadłam do auta i… zamarłam. — Cześć.

Spojrzałam zdziwionym wzrokiem na kobietę, która miała długie rzęsy. Za nic nie mogłam sobie przypomnieć jej imienia. Domyślałam się, że to kolejna partnerka Williama, ale nie byłam pewna, czy już ją poznałam, bo wszystkie jego dziewczyny były prawie identyczne. Czarne włosy, długie rzęsy i nieśmiały uśmiech. Jakbym widziała siebie, gdy zaczynałam się spotykać z Nathanem.

— Claudia. — Podała mi dłoń. — Ty jesteś Del?

— Adeline. — Skinęłam głową. — Od bardzo długiego czasu już nikt na mnie nie mówi Del. — Posłałam jej wyważony uśmiech. — Cóż za niespodzianka, William!

Odwróciłam wzrok do przyjaciela, który tylko się uśmiechnął i cicho westchnął.

Zmarszczyłam brwi, słysząc dźwięk telefonu. Wyciągnęłam go z torebki i zacisnęłam zęby z nerwów.

— Prosiłam, aby nie przeszkadzać mi przez ten weekend, Taylor — powiedziałam spokojnie.

— Pani Dowell, mamy mały problem…

— To proszę go rozwiązać — przerwałam jej najmilej, jak potrafiłam.

Przez kilka lat pracy z ludźmi bez skrupułów trochę straciłam empatię, zwłaszcza w biznesie. Wzrok mojego przyjaciela sugerował, że mogłabym być milsza dla osoby dzwoniącej. Po krótkiej rozmowie rozłączyłam się i spojrzałam na chłopaka.

— Słuchaj, William… — zaczęłam delikatnie. — Dobrze wiesz, że mam stanowisko, z którego chętnie niektórzy by mnie wygryźli. — Włożyłam telefon do torebki i mocniej ją ścisnęłam. — Nie mogę pokazać, że jestem słaba, bo ci ludzie wejdą mi na głowę, myśląc, że skoro jestem młoda, to będą mogli mną manipulować. W dodatku jestem kobietą… A my musimy stawiać granicę dużo wyraźniej, bo większość ludzi w firmie to mężczyźni…

— Coś w tym jest — powiedział zamyślony. — W sumie masz rację. Ciąży na tobie duża odpowiedzialność, ale jak widać awans…

— Który przyjmę dopiero w poniedziałek — zaznaczyłam. — A mamy piątek, mój drogi.

— Dobrze. Jak widać droga do awansu w pracy zadziałała na ciebie tak, że bardzo się zdystansowałaś od ludzi. — Spojrzał na mnie czułym wzrokiem. — A może to przeszłość?

— Może… — Wzruszyłam ramionami.

— Adeline, a czym się zajmujesz? — Usłyszałam.

Odwróciłam energicznie głowę w kierunku Claudii, bo kompletnie zapomniałam, że jest z nami w samochodzie.

— Od poniedziałku będzie asset managerem w MRT Commercial International Development, ale nie pytaj, jak się tam dostała, bo chyba musiała podpisać pakt z samym diabłem, aby dostać takie stanowisko.

— Anderson! — oburzyłam się. — Przestań już i wysiadaj.

Byliśmy pod domem rodzinnym Masona. Tutaj też czułam się bezpieczna. To miejsce miało swój wyjątkowy klimat. Ścisnęłam mocniej torebkę, bo nie wiedziałam, czy mój były się pojawi. Nigdy nie przyjeżdżał. Zawsze wysyłał tylko prezenty. Nie wiem dlaczego. Nie chciałam chyba w to wnikać. Może było mi głupio poruszać jego temat, bo sama dziesięć lat temu zakazałam to robić moim przyjaciołom. Byłam wtedy pijana… Musiałam się odciąć. Drastycznie. Skutecznie. Podziałało…

— Spóźniony! — Mason wskazywał palcem Willa. — Spóźniona! — A chwilę później na mnie. Zatrzymał wzrok na Claudii i uniósł brew z zaciekawieniem, ale po sekundzie westchnął. — A ciebie nie znam, jednak mimo wszystko zapraszam. Chyba że jesteś z policji, to…

— Spokojnie, Cooper! — William się zaśmiał i chwycił dłoń dziewczyny. — To moja osoba towarzysząca.

Przyjaciel popatrzył na naszą trójkę.

— Tobie, Dowell, również ktoś by się przydał.

Zaśmiałam się ukradkiem pod nosem, bo Mason jako jedyny z naszej paczki w ogóle się nie zmienił. Szczery do bólu i jak zawsze w nieodpowiednim momencie mówił coś nieodpowiedniego. Ale za to go kochaliśmy.

Przeszłam przez próg i podeszłam do mamy Masona, która miała założony fartuszek. Włosy jak zawsze spięła w kok. W tym domu było czuć zapach ciasta i pomarańczy, kojarzył mi się ze spokojem i rodzinną atmosferą.

— Adeline. — Uśmiechnęła się. — Jak miło… — Spojrzała w kierunku drzwi, przez które przechodził William z Claudią. — Mason się już niecierpliwił. Wszyscy siedzimy na tarasie.

— Korki — skłamałam. — Gdzie nasza solenizantka?

Nie czekając na odpowiedź, ruszyłam w kierunku tarasu. Stanęłam w progu i spojrzałam w głąb podwórka. Naprzeciwko basenu ustawiony był podłużny stół, zastawiony różnymi potrawami przyrządzonymi przez panią Cooper. Mason stanął obok mnie, wsunął dłonie do kieszeni spodni i spojrzał na tych wszystkich ludzi z wdzięcznością. Jakby teraz do niego dotarło, że posiadanie przyjaciół jest jednak najważniejsze w życiu.

— Ciociu! — Usłyszałam krzyk dziewczynki z brązowymi loczkami, która do mnie podbiegła. — Myślałam, że nie przyjedziesz.

— Jakbym mogła nie przyjechać, Hope! — Kucnęłam i dałam jej prezent. — Wszystkiego najlepszego, skarbie. Obyś była w życiu szczęśliwa!

Poczułam jej uścisk na szyi, a potem chwyciła za prezent i uniosła go w górę.

— Patrz, tato! — pisnęła. — Dostałam kolejny prezent od cioci Adeline.

Zacisnęłam zęby, żeby się nie popłakać, gdy Mason przy niej kucnął i spoglądał jak na miłość życia. Jak na cud… Bo Hope była takim cudem dla Olivii i Masona. Ta trzyletnia dziewczynka została wybłagana, wymodlona. Tak bardzo pragnęli dziecka. Widziałam dumę i miłość w oczach Masona, gdy tylko na nią spoglądał. Podobno, gdy ktoś chce poczuć, że jest w stanie zrobić dla kogoś wszystko, nie oczekując nic w zamian, to powinien spłodzić potomka. Taka miłość jest nie do opisania. Widziałam ją w oczach mojego przyjaciela.

— No proszę… — Usłyszałam zadowolony głos Ryana, który trzymał swoją rękę na oparciu krzesła Charlie. — Któż to się zjawił! — Posłał mi uśmiech, a ja podeszłam powolnym krokiem w ich kierunku i usiadłam koło blondynki. — Nasza manager. Och, przepraszam… Asset manager.

— Daj spokój, Ryan — naburmuszyłam się delikatnie, jednak po kilku chwilach mi przeszło.

Naprzeciwko mnie siedział Mason z Olivią. Dalej jakieś jej kuzynostwo, którego nie znałam, cztery ciotki i pięciu wujków, mama Masona i w tym wszystkim ja, Ryan, Charlie, William oraz jego nowa partnerka Claudia. Po dwóch godzinach atmosfera się rozluźniła, a Mason włączył lampki, które były zawieszone na gałęziach drzew. Uwielbiałam takie klimaty. Niebo było już w kolorach granatu i dzieci zachowywały się coraz ciszej. Muzyka grała z radia, które stało nieopodal tarasu, a ja starałam się nie spoglądać w kierunku basenu. Próbowałam unikać wszystkich miejsc, które kojarzyły mi się z jedną osobą.

— Masz, Adeline. — William spojrzał na mnie podejrzliwie.

— Dziękuję. — Chwyciłam szklankę z sokiem. — Ogólnie stresuję się tą pracą.

Ciężko odetchnęłam i spojrzałam na przyjaciela, który trzymał swoją dłoń na kolanie dziewczyny obok.

— Szczerze? — Uniósł drinka. — W ogóle ci się nie dziwię. — Upił kilka łyków, marszcząc przy tym brwi, jakby alkohol zaczął drapać go w gardło. — Ale dobrze, że patrzysz wyżej, Adeline, próbując dojść na wysoki poziom…

— Ktoś mi kiedyś powiedział, że należy mierzyć wysoko, bo jak spadniesz z dość sporej wysokości, to tylko troszkę niżej, bo przez doświadczenie będziesz wiedzieć, jak to wszystko zatrzymać… A jak będziesz na samym dnie, to już nie ma gdzie spadać.

— Mądre słowa — westchnął, a ja spojrzałam na Masona i Olivię, która właśnie kradła mu szybki pocałunek.

— Gorzej, jak ktoś nie chce wykorzystać drugiej szansy, jaką daje mu los — wyszeptałam.

— Jednak zaoczne studia nie są takie złe. — Olivia zmieniła temat. — Trudno było połączyć macierzyństwo ze studiami weekendowymi, ale za to mam studia, męża, dziecko, dom, przyjaciół. Jestem spełniona.

— A ja z ciebie przeogromnie dumna, Oli.

Uniosłam delikatnie szklankę z sokiem w jej kierunku i wypiłam jednym duszkiem.

— Pamiętaj, Adeline. Za dwa miesiące robimy małą imprezę z okazji rocznicy ślubu — powiedział Mason, a po chwili i chwycił butelkę wódki. — A za trzy miesiące…

— Wiem — przerwałam mu z uśmiechem i podałam mu szklankę. — Możesz zrobić mi drinka?

— Adeline…

— Mason… — odparłam stanowczo, a przyjaciel zrobił to, o co go poprosiłam.

— A kiedy będziemy świętować twój awans? — Ryan wyłonił się zza Charlie, która siedziała obok mnie, a ja posłałam mu złowrogie spojrzenie. — Aż tak drażliwy jest ten temat?

— Spadaj — mruknęłam. — Przecież to nie jest jakieś wielkie wydarzenie.

— Nieee. Wcale… — wtrąciła się Olivia. — Dwa kierunki studiów, kilka kursów, ciągłe wyjazdy i brak czasu dla przyjaciół…

Przewróciłam oczami na jej słowa.

— A tak naprawdę, Adeline, jesteśmy z ciebie bardzo dumni — dokończyła.

— Jak się dorobię, to wezmę was gdzieś wszystkich na weekend — powiedziałam zadowolona, poprawiając swoją sukienkę.

— Już się dorobiłaś. — Mason zmarszczył brwi.

— Chyba nerwicy, depresji i braku chęci do życia. — Spojrzałam na niego z poważną miną, próbując ukryć uśmiech.

— Nie dramatyzuj, Adeline. — Przyjaciel upił drinka. — No to ja czekam na bilety na ten wyjazd. Trzymam cię za słowo.

Postanowiłam zrezygnować jednak z drinka i nalałam sobie soku do szklanki. Upiłam kilka łyków, kątem oka patrząc, jak na twarzy Masona pojawia się ogromny uśmiech.

— No, wreszcie, stary! — Zaśmiał się i wstał, a ja odwróciłam delikatnie głowę w kierunku wejścia na taras. — Myślałem, że nie zdążysz — dodał.

Przełknęłam ślinę i spoglądałam na faceta, który miał na sobie granatowy garnitur i czarną koszulę z odpiętymi dwoma guzikami. Przytulił Masona, poklepał dwa razy po plecach i zaczął z nim rozmawiać. Wbiłam wzrok w szklankę z drinkiem, a mój oddech stawał się coraz cięższy.

— Cześć, kochanie! — Poczułam jego pocałunek na czubku mojej głowy, a mój żołądek ścisnął się z nerwów.

— A jednak sprawy firmowe cię nie zatrzymały… — szepnęłam pod nosem. — Nie chciałam wydzwaniać. — Przewróciłam oczami i spojrzałam, że William się przesuwa, aby chłopak mógł usiąść obok mnie.

— Przecież ty zawsze możesz do mnie dzwonić — powiedział z ogromnym spokojem. — Kiedy tylko chcesz… — Chwycił mnie ostrożnie za dłoń.

— Mam nadzieję, Timon, że mi nie odmówisz wspólnego, kulturalnego spożywania alkoholu — rzekł Mason i nie czekając na odpowiedź chłopaka, zaczął mu nalewać wódki do kieliszka.

Spoglądałam na naszą grupę i dotarło do mnie, że każdy przeszedł przemianę. Każdy wydoroślał. Każdy w naszej grupie się szanuje i wspiera, a z roku na rok jesteśmy coraz bliżej siebie. Jak rodzina. Timon zdobył serca moich przyjaciół przez to, że pomagał mi przez ostatnie lata. Wyciągał mnie z dołków i po prostu był obok, choć nie zawsze było kolorowo, ale o tym milczeliśmy, jakby wiązała nas umowa.

— A jak tam wasza mała? — zapytał Olivię, która mu się przyglądała.

— Zadowolona i to baaardzo.

Dziewczyna zaczęła jeść sałatkę i spojrzała na mnie podejrzliwym wzrokiem, jakby chciała powiedzieć, że teraz kolej na nas. Nie. Nie chcę dzieci. Miałam. Straciłam. Nie chcę ryzykować. Dobrze mi się żyje tak jak teraz.

— Dużo prezentów.

Spojrzałam na stertę paczek i torebek prezentowych, które stały obok altany.

— A jak się sprawuje twoja nowa prawa ręka? — Timon spojrzał na mnie z zainteresowaniem, a ja westchnęłam, bo to nie był czas ani miejsce na takie rozmowy. Jednak wiedziałam, że muszę mu odpowiedzieć.

— Taylor? — Chwyciłam szklankę z drinkiem. — Dzwoniła do mnie, a mówiłam, że chcę być poza zasięgiem, choć raz na kilka lat…

— Zastanowię się, czy to nie powinno wiązać się z wypowiedzeniem umowy w trybie natychmiastowym — powiedział bez zawahania.

Timon był bardzo stanowczy jako wiceprezes MRT Commercial International Development. Po dwóch latach doszli z ojcem do wniosku, że chłopak powinien przejść na swoje. Tak powstała firma zajmująca się deweloperką w całym kraju, w której Timon ma większość udziałów.

— Bez przesady — powiedziałam od niechcenia. — Nie bądź taki. Proszę… — Szturchnęłam go łokciem, a on westchnął.

— Chcę, żebyś miała jak największy komfort w pracy, Adeline. — Spojrzał na mnie poważnym wzrokiem.

— To weź jej kup jakieś mieszkanie, bo trzyma tę klitkę z lat nastoletnich — wtrącił się Mason. — Chociaż i tak w sumie tam nie mieszka.

— Trzymam to mieszkanie, bo mam do niego sentyment… — podniosłam głos rozbawiona . — A po drugie, jest prawie w centrum, więc gdy mam taką potrzebę, to wskakuję do niego, aby się przebrać… czy coś — westchnęłam. — I przez to nie muszę się cisnąć na obrzeża miasta do naszego domu.

— Czyli można powiedzieć, że trzymasz to mieszkanie, bo jest dla ciebie dużą garderobą? — Mason się zaśmiał i znów zaczął nalewać alkoholu.

— Powiedzmy…

Nie chciałam mówić, że się tam czasem chowam, kiedy mam dość tego wszystkiego, co mnie otacza.

Chwyciłam za kieliszek, a Timon dotknął moją dłoń, pocierając delikatnie kciukiem o mój kciuk. Akceptowałam to, jakim człowiekiem się stał przez ten ostatni okres. Pozostało mi tylko uśmiechanie się tak, aby nikt nie zauważył nawet odrobiny grymasu na mojej twarzy.

— Will, jak tam w twojej firmie? — Tim próbował zagadać naszego przyjaciela.

— Firmie… — prychnął. — Na razie mam pięciu pracowników, więc co to za firma…

— Ale na garnitur, który na moje oko kosztuje jakieś półtora tysiąca dolarów, cię stać, więc dochody jakieś masz. — Timon go szturchnął, a William się uśmiechnął.

Jak zawsze był skromny.

— A to kto? — szepnął mi do ucha Tim. — Nowa partnerka Willa?

— W sumie nie wiem, kto to dla niego jest. Ma na imię Claudia.

***

Siedziałam wtulona w Timona i bujaliśmy się delikatnie do piosenki, która właśnie leciała z radia. Mówiłam sobie od dawna, że jestem szczęśliwa. Patrząc wieczorami na siebie w lustrze, przekonywałam siebie, że mogło być gorzej, prawda? Mogłam upaść na samo dno. Dziękowałam Bogu i wszystkiemu, w co można wierzyć, że mimo mojego irracjonalnego zachowania Timon dał mi drugą szansę. Przyjechał do mojego mieszkania ze swoim bagażem i powiedział, że beze mnie się nigdzie nie wybiera. Czy to na wczasy, czy gdziekolwiek indziej. Po prostu chce być ze mną. Tylko ze mną. Wybaczył mi wszystko, co zrobiłam. Musieliśmy włożyć dużo wysiłku w to, aby było między nami normalnie. Chciałam być go warta, bo on był bardzo dobrym człowiekiem, mimo wad, które się ujawniały, gdy zostawaliśmy we dwójkę.

— Adeline… Chodź na chwilę.

Popatrzyłam na lekko przestraszoną Olivię, wstałam i pewnym krokiem poszłam za przyjaciółką, która zaprowadziła mnie w głąb domu. Musiałam się skupić, aby się nie przewrócić, bo alkohol plus szpilki równa się u mnie niezbyt pewnej koordynacji ruchowej.

— Co się stało? — spytałam, gdy Olivia przystanęła.

Odwróciła się w moim kierunku i spojrzała na mnie z żalem. Zmarszczyłam brwi i poczułam, jak moje serce coraz mocniej przyspiesza z nerwów.

— Mason chce z tobą pogadać — wyszeptała. — Jest wypity, ale i rozemocjonowany… Znowu wzięło mu się na zwierzenia, a przy okazji wciąż drąży ten sam temat…

Uchyliła drzwi od pokoju, który znajdował się obok salonu. Spojrzałam na przyjaciela, który siedział na małej kanapie, a wzrok miał wbity w swojego drinka. Mała lampka stojąca na komodzie oświetlała ciepłym światłem pomieszczenie. Gdy zrobiłam krok w kierunku chłopaka, zobaczyłam jego błyszczące oczy. To były łzy, którym nie chciał pozwolić płynąć.

— Mason… — powiedziałam przerażona. — Co się stało?

Skupiłam wzrok na jego twarzy. Przełknął ślinę, a jego spojrzenie przecięło moje serce na kilka kawałków.

— Pytasz się mnie, co się stało? — Zaśmiał się gorzko. — Adeline… — powiedział z żalem, spoglądając się na mnie z wyrzutami.

Zacisnęłam zęby i cofnęłam się o krok. Próbowałam wyrównać swój oddech, jednak widziałam w jego oczach ból.

— Mason… — odparłam łagodnie. — Rozmawialiśmy już o tym kilka razy. — Wiedziałam, co chodzi mu po głowie. — Zawsze, gdy wypijesz, to do tego wracasz — dodałam.

— Bo nie potrafię pogodzić się z tym, że miesiąc temu wróciłaś do miasta, jak gdyby nigdy nic! — uniósł głos. — Pięć miesięcy cię nie było, Adeline! Kurwa! — krzyknął jeszcze raz, ale to był krzyk przepełniony bólem. — Zostawiłaś nas bez słowa. Nie odpowiadałaś na wiadomości. Pięć miesięcy bez najlepszej przyjaciółki, którą traktuję jak siostrę! Hope tyle razy pytała o ukochaną ciocię. Wszyscy twoi przyjaciele nadal zadają sobie pytanie, gdzie ty byłaś, do cholery, przez tyle czasu! — Spojrzał na mnie ze łzami w oczach. — A nigdy nie dostaliśmy od ciebie odpowiedzi. Nigdy.

Opuściłam głowę i czułam, że w tym momencie byłam najgorszą przyjaciółką pod słońcem. Miałam wyrzuty sumienia. Mason miał zmartwiony wyraz twarzy. Przeczesał palcami włosy i zaczął chodzić z jednego końca pokoju na drugi.

— Mogę się tylko domyślać, Adeline, gdzie zniknęłaś… — powiedział smutny, ale po chwili pociągnął nosem i się we mnie wtulił. — Tylko nie rozumiem, dlaczego nie chciałaś nam o tym powiedzieć. Wszyscy to widzieliśmy…

Rozdział 2.

Adeline

Spoglądałam na mojego przyjaciela. Widziałam, że ta cała sytuacja go boli.

— Szanuję cię, Adeline. — Mason mocno się we mnie wtulił. — Rozumiem też, że nie jesteś gotowa o tym mówić, ale musisz mieć świadomość tego, że możesz nam powiedzieć wszystko.

Byłam tego świadoma. Byłam.

— Wiem, Mason. — Zrobiłam krok w tył. — Muszę cię o coś zapytać.

Przełknęłam nerwowo ślinę i spojrzałam w oczy przyjaciela.

— No więc słucham — westchnął, przyglądając mi się z ciekawością.

— Wiem, że zakazałam w ogóle o nim mówić… — zaczęłam nieśmiało. — Ale dlaczego Jonathana nigdy nie ma na żadnych urodzinach? Czy to Hope, Williama, twoich, Olivii lub reszty paczki. Nigdy go nie ma. Tylko wysyła prezenty.

Zacisnęłam zęby, bo na twarzy Masona pojawiło się totalne zmieszanie pomieszane ze zdziwieniem. Jakby nie był przygotowany na moje pytanie, bo od dziesięciu lat o tym nie rozmawialiśmy. Teraz byłam pewna, że dorośliśmy, a takie uciekanie od tematu i udawanie, że Jonathan nie istnieje, jest po prostu dziecinne.

— Widocznie ma swoje powody… Wydaje mi się, że nie chce mieszać ci w głowie, a poza tym chyba nie potrafiłby spojrzeć ci w oczy.

— Co? — Mój głos brzmiał jak cichy pisk. — Niby dlaczego? Przecież dorośliśmy. To nie jest już nastolatek…

— Chyba zraniło go to, że wtedy od niego wyszłaś, a on potrafi pielęgnować w sobie takie rzeczy, nawet przez kilka lat…

Byłam pewna, że kiedyś zachowywałam się jak gówniara, która nie potrafi nawet na spokojnie porozmawiać, ale czułam się tak, jakby Mason nie stał murem za mną, tylko bardziej po stronie Jonathana.

— Widujecie się z nim?

Moja ciekawość zaczęła ze mną wygrywać. Wiedziałam, że nie powinnam się wypytywać, ale nie potrafiłam inaczej.

— Hm? — prychnął pod nosem Mason. Miał zmieszany wyraz twarzy.

— Czyli się widujecie, ale beze mnie… — Przełknęłam ślinę z nadzieją, że to w jakiś sposób mnie uspokoi i sprawi, że gula w gardle zniknie.

— Tak. Przyjaźnimy się z nim i z tobą. Ale sytuacja wymaga tego, aby jakoś rozdzielać nasz czas na waszą dwójkę.

— Co u niego? — rzuciłam, krzyżując ręce na klatce piersiowej.

Chciałam wyjść na osobę, która się nim nie interesuje, ale zaczęłam wypytywać o kogoś, o kim mieliśmy nie rozmawiać. Mason milczał, a mój oddech stał się cięższy.

— Jest chociaż szczęśliwy? — powiedziałam półszeptem, jakbym wstydziła się o to pytać.

— A ty jesteś szczęśliwa?

Zbił mnie tym pytaniem z tropu, po czym podszedł do okna i spojrzał przez nie.

— Tak — wypaliłam. — Dlaczego miałabym nie być?

Mason energicznie się odwrócił i popatrzył na mnie jakby ze współczuciem. Machnął ręką i zrobił kilka kroków w kierunku drzwi. Chyba oczekiwał kompletnie innej odpowiedzi. Nie wiedziałam, o co mu tak naprawdę chodzi. Byliśmy wypici i może w zły sposób odczytywałam jego intencje. Wiedziałam, że się o mnie martwi, tak jak ja o niego czy o resztę przyjaciół, ale momentami miałam wrażenie, jakby Mason wolał, abym cierpiała. Żebym się wreszcie przyznała, że tęsknię za Jonathanem. Przymknęłam na chwilę powieki i odwróciłam się w stronę drzwi, ale przyjaciela już nie było. Westchnęłam tylko pod nosem i ruszyłam w kierunku tarasu.

***

— Co zrobić, aby pieniądze cię nie zmieniły? — Tim powtórzył pytanie, jakie zadał mu William. — Szczerze, chłopie? — Spojrzał na przyjaciela i się roześmiał. — Każdy się zmienia, gdy ma dostęp do większej ilości gotówki.

— Adeline się zmieniła. — Mason wbił mi szpilę, a po sekundzie zaczął się śmiać, przegryzając jakąś sałatkę zrobioną przez jego mamę. — No co tak patrzysz? Taka prawda.

— Nie zmieniłam się, Mason.

— Może pójdziemy w weekend na plażę? — odezwał się Ryan, próbując zmienić temat.

Wszyscy zareagowali bardzo entuzjastycznie na jego propozycję. Tylko ja siedziałam na ławce jak głaz i udawałam, że to, co mam na talerzu, jest bardziej interesujące niż jego pytanie.

— Zobaczymy, ile w nas jest nastolatków, a ile dorosłych… — dodał.

— A ty, Adeline? — Olivia uśmiechała się do mnie. — Przyjdziesz?

— Nie wiem. — Wzruszyłam ramionami. — Zobaczę, jak sprawy w pracy pozwolą…

— Ciągle wam odmawia i to od dość długiego czasu. — Tim wtrącił mi się w zdanie. — Ale pogadam z nią.

Reszta przyjaciół odetchnęła z ulgą na słowa chłopaka.

— Jestem tutaj, halo!

Szturchnęłam delikatnie Timona w ramię, a zaraz potem poczułam, jak całuje mnie delikatnie w głowę i obejmuje.

— Ja będę pewnie w weekend poza miastem, a ty nie możesz tak ciągle sama przesiadywać! — Zmierzył mnie spojrzeniem, a moi przyjaciele mu przytaknęli i zrobiło się małe zamieszanie.

Kątem oka spojrzałam na Masona, który co chwilę wzdychał, ale gdy nasz wzrok się połączył, posłał mi ciepły uśmiech. Zrobiło mi się lżej na sercu. Przyłożyłam dłoń do ust i wysłałam mu buziaka. Chłopak parsknął.

— Tylko wiesz, Adeline… — roześmiał się Ryan. — Wstęp wolny na powietrzu, ale nie zakładaj tych swoich szpilek, bo się zabijesz.

— Spieprzaj, Anderson — wymamrotałam pod nosem z uśmiechem na ustach, a chłopak tylko rozłożył dłonie.

— Może my też się tam przejdziemy? We dwójkę? — spytała Claudia.

Mój wzrok dyskretnie powędrował na parę, która siedziała obok nas. William oparty o stół wymamrotał coś pod nosem.

— Will — powiedziałam oburzona. — Przyjdźcie we dwójkę!

Chwyciłam drinka i upiłam kilka łyków. O mało co się nie zakrztusiłam, widząc minę Masona, który chyba był zdziwiony tym, że William miałby się spotkać drugi raz z tą samą dziewczyną.

— No właśnie, William! — powiedział Mason z powagą. — Ty też możesz wpaść, Claudia. Z nim lub bez. Prawie nic się nie odzywasz, więc nie jesteś jakąś upierdliwą laską, która co chwilę robi jakąś dramę. — Wszyscy się zaśmiali pod nosem, łącznie z Claudią. — Od robienia dram mamy Dowell. Jedna nam wystarczy.

Chwyciłam pierwszą lepszą rzecz, którą miałam pod ręką, i rzuciłam nią w kierunku przyjaciela. Po chwili przełknęłam ślinę, widząc jego usta uchylone ze zdziwienia. Wstał, otrzepał się z kremowego ciasta, a ja chwyciłam ręcznik papierowy i zaczęłam ścierać maź, jaką miałam na dłoni.

— Już nie żyjesz, pani manager! — krzyknął Mason, a po chwili trzymał mnie w swoim mocnym uścisku. — Trzy. Dwaaa…

Nie usłyszałam, gdy mówił jeden. W tym momencie byłam już pod wodą w jego basenie. Uniosłam się nad powierzchnię i spojrzałam na dumnego Masona, który pokazywał swoje mięśnie, jakby wygrał puchar na zlocie nasterydowanych buraków.

— Cooper! — krzyknęłam, podpływając do brzegu basenu. — Kiedyś cię zabiję!

***

— Adeline, wstajesz?

Głos Timona odbijał się w mojej głowie. Nie miałam siły. Weekend minął mi zbyt szybko, ale byłam świadoma tego, że dzisiaj dostaję awans. Nie wiedziałam, czy zasłużony… Raczej nie. Ale cieszyłam się, że mam stabilny grunt pod nogami.

— Wstaję — jęknęłam pod nosem, ściskając białą kołdrę. — Która jest godzina?

Uchyliłam powieki i zobaczyłam ubranego już w pełen garnitur Tima, który wkładał jakieś papiery do swojej skórzanej teczki. Odchyliłam kołdrę, spoglądając na moje nogi, na których było kilka małych siniaków.

— Szósta — powiedział i spojrzał na mnie, jakby z wyrzutem, że jeszcze jestem w łóżku. — Jedziesz ze mną i kierowcą czy przyjedziesz do pracy swoim autem?

— Przyjadę. — Usiadłam na materacu, a chłopak czule się do mnie uśmiechnął. — Chyba wstałeś o piątej, aby zdążyć się naszykować.

— Dokładnie, to wstałem po czwartej. — Podszedł do lustra, które stało w rogu sypialni, i poprawił swój krawat. — Kawę masz zrobioną. Śniadanie też, wszystkiego po trochu, bo Cadence nie wiedziała, na co miałabyś ochotę, a ja nie jestem aż tak bezdusznym człowiekiem, aby cię budzić przed piątą rano.

— Mój ty łaskawco — powiedziałam z ironią i miałam ochotę zrobić sobie wolne.

Spojrzałam na Timona, który chwycił teczkę i zaczął do mnie podchodzić. Myślałam w tym momencie o komforcie pracy. Podświadomie byłam już zdenerwowana na Taylor.

— Tim… — wypaliłam, a chłopak stanął w miejscu. — Możemy zrobić tak, że Taylor przejdzie do głównego sekretariatu, a jej miejsce zajmie Gavin?

— Gavin Chadburn? — Zmarszczył brwi. — Ten cichy chuderlaczek, który ma swoje biurko gdzieś w kącie na pierwszym piętrze?

— Tak. — Pokiwałam głową i zerwałam się z łóżka.

— Mam być zazdrosny? — zażartował, podszedł i przyciągnął mnie do siebie.

— Nie musisz być o nikogo zazdrosny — odpowiedziałam z powagą, gładząc drżącą dłonią jego marynarkę. — Idę się ogarnąć, a ty jedź do pracy o tej nieludzkiej godzinie.

— To do zobaczenia! — Usłyszałam głos Timona, który wychodził z sypialni, a ja tylko westchnęłam pod nosem.

Garderoba. Jedno z moich ulubionych pomieszczeń. Cieszyłam się w duchu, że mam ją tylko dla siebie, po lewej stronie sypialni. Białe półki po dwóch stronach, na których były powieszone wszystkie moje ubrania. Na środku wielki przeszklony stół ukazujący wszystkie moje dodatki, od okularów po pierścionki. I ogromne lustro, które zajmowało całą ścianę między półkami. Dotykałam bosymi stopami miłej, kremowej wykładziny i ruszyłam w kierunku spódnic. Nie chciałam dzisiaj szaleć. Czarna, ołówkowa spódnica, z lekkim wycięciem po lewej stronie, a do tego koszula. Kilka łańcuszków różnej długości, marynarka i byłam gotowa. Dokładny makijaż. Idealna kreska i tak samo idealnie proste włosy, które sięgały mi do obojczyków.

— Cadence — powiedziałam, wchodząc do jadalni, a po kilku chwilach w pomieszczeniu pojawiła się kobieta około sześćdziesiątki. — Może masz ochotę zjeść ze mną śniadanie?

— Z panią?

— Ile razy cię prosiłam, abyś mówiła do mnie po imieniu? — Zaśmiałam się i poczułam jak w kompletnie innym świecie.

Wiedziałam, że Timon nie pochwalał spoufalania z pracownikami. Ja miałam trochę inne podejście, ale szanowałam też jego poglądy. Na tym chyba polegała dorosłość.

— Wolałabym jednak zostać przy tym, aby mówić ,,pani”…

Popatrzyła na mnie speszonym wzrokiem i ostrożnie podeszła do mojego krzesła.

— To zróbmy tak, Cadence… — Uśmiechnęłam się do niej i usiadłam na swoim miejscu. — Gdy Timona nie ma w pobliżu, to mów do mnie po imieniu, a jak jest w domu, to wtedy mów tak jak ci wygodnie.

Kobieta się uśmiechnęła i usiadła obok mnie. Wiedziałam, że ona również chce się zachowywać profesjonalnie. Po kilku minutach dowiedziałam się, że jej mąż, Henry, jest ciężko chory na serce, a ich dzieci w ogóle się nimi nie interesują. Zacisnęłam zęby i przysłuchiwałam się tej opowieści. Nikogo nie można być pewnym. Nawet własnych dzieci. Ale rodzicielstwo to skomplikowana rzecz. Trudno jest zadbać o to, aby mieć ze swoim dzieckiem dobry kontakt, i jednocześnie, aby czuło respekt do rodziców. Takie są dzisiejsze czasy. Gdy Cadence wychowywała dzieci, to pewnie były kompletnie inne metody wychowawcze. A poza tym dziecko to żadna gwarancja, że rodzice na starość będą mieć pomoc.

— Timon wie? — spytałam, upijając kawę.

— Oczywiście, że tak — przytaknęła, poprawiając swój fartuszek. — Pan Meyer-Rolts musi wiedzieć o wszystkim. Gdyby cokolwiek się działo mężowi, to powiedział, że mam brać kierowcę i jechać do domu.

— Nie wolałabyś go wziąć tutaj? — spytałam, a kobieta o mało nie zachłysnęła się herbatą. — No wiesz, miałabyś go na oku. Mamy domek dla gości, choć tak naprawdę nikt nas z rodziny nie odwiedza…

Dla mnie normalne było to, że rodzina śpi w normalnym domu, tam gdzie ja, a nie w głębi podwórka, gdzieś pod płotem, gdzie były dwa domki.

— To byłoby zbyt wiele — odparła i wstała od stołu. — Muszę wrócić do pracy.

— Boże! — pisnęłam i zerwałam się na równe nogi. — Do pracy. Faktycznie!

Chwyciłam szybko torebkę i marynarkę i ruszyłam w kierunku wyjścia.

***

Gdy wyszłam z windy na trzecim piętrze, powitała mnie Amy siedząca za dość długą, szklaną, mlecznobiałą ladą. Nad nią na ścianie jest spory napis z czarnego szkła: „MRT Commercial International Development”.

— Cześć, Amy. — Posłałam jej lekko zaspana uśmiech, a dziewczyna go odwzajemniła. — Timon u siebie?

— Zebranie… — Wzruszyła ramionami, poprawiając plik dokumentów.

— Jak zawsze.

Ruszyłam w prawo jasnym korytarzem. Na końcu było widać przeszklone drzwi od mojego gabinetu. Nie zgadzałam się z poczuciem estetyki Timona, więc moje biuro było urządzone w stylu hampton, a jego — kompletnie nowocześnie i minimalistycznie. Wzięłam głęboki wdech, wchodząc do pomieszczenia. Po lewej stronie stała kremowa kanapa z kilkoma granatowymi poduszkami, a obok niej szklany stół na srebrnych nogach. Niedaleko była biała komoda z książkami i segregatorami, która zajmowała całą ścianę. Po prawej znajdowała się podłużna komoda, na której stały świece, i obok mała, dwuskrzydłowa szafa. W niej trzymałam rzeczy na przebranie. Na środku stało piękne szklane biurko z chromowanym wykończeniem oraz dwa granatowe krzesła obite welurem. Moje było kremowe. Okna gabinetu wychodziły na ruchliwą ulicę. Wolałabym na park, ale naprawdę nie mogłam wybrzydzać.

— Pani dyrektor! — Usłyszałam najpierw głos, a po chwili huk.

Gwałtownie się odwróciłam.

— Gavin? — Parsknęłam śmiechem, ale po chwili spoważniałam, widząc, jak chłopak w granatowym garniturze zbiera papiery z podłogi. — Przestań tak na mnie mówić.

— No ale jak to tak… Pani dyrektor, inaczej nie można.

Położyłam torebkę na krześle i odwróciłam się z podejrzliwym uśmieszkiem pod nosem. Chłopak poprawiał swoje okulary. Miał ciemnoblond włosy zaczesane do tyłu, krawat w jakieś specyficzne wzorki i przerażenie w błękitnych oczach.

— Gaaavviiin… — zaczęłam. — Jakieś nowe ploteczki?

Klasnęłam w dłonie i podeszłam na drugą stronę biurka, a potem usiadłam na swoim krześle.

Chłopak spojrzał na mnie z poważną miną, a potem usiadł na granatowym krześle. Widziałam po nim, że jest podekscytowany.

— Główna kadrowa ma chyba romans z Erickiem. — Zaśmiał się nerwowo. — Tak mówili dzisiaj w bufecie, gdy byłem po kawę.

— No co ty? Ta czterdziestka z tym Erickiem, który niby jeszcze dwa tygodnie temu spotykał się z Amy? — dopytywałam zdziwiona, odbierając dokumenty od Gavina.

— No! — Roześmiał się.

— Chociaż… Gavin… W korporacjach albo większych firmach czasem ludzie nawet jeszcze nie wiedzą, że z kimś sypiają. — Parsknęłam śmiechem.

Chłopak poprawił okulary z ciemnymi oprawkami, a wstając, zapiął swoją marynarkę.

— Jak coś, to jestem obok.

Skinął delikatnie głową i wyszedł z mojego biura.

Spojrzałam w kalendarz. O dziwo, nie miałam zaplanowanego nic konkretnego. Dwudziesty ósmy maja.

— O Boże! — pisnęłam, przybliżając głowę do kalendarza. — Dwudziesty ósmy maja… Urodziny.

Przełknęłam nerwowo ślinę i zamknęłam z hukiem wszystkie moje notatki, bez których jako tako nie potrafię funkcjonować. Spojrzałam na telefon, który stał obok mnie, i uniosłam delikatnie słuchawkę, ale przerwało mi pukanie do drzwi.

— Dzień dobry. Pani Adeline Dowell? — spytał mężczyzna w granatowym uniformie.

— Tak.

Skinęłam głową i wstałam, ale nie byłam pewna, czy to nie był błąd, bo nogi się pode mną ugięły.

— Proszę pokwitować. — Mężczyzna wniósł kremowe pudełko z białymi piwoniami i położył je na stoliku kawowym, stojącym obok sofy. — Będę wdzięczny, bo to przesyłka do rąk własnych.

Chwyciłam za długopis i podpisałam, a kurier wyszedł. Przypatrywałam się kwiatom.

— Hm… — Zmrużyłam powieki. — Timon.

Ruszyłam w kierunku pudełka z kwiatami. Szybko znalazłam małą karteczkę i spojrzałam na liścik.

Wszystkiego, co najlepsze, Adeline.

Powachlowałam chwilę karteczką i wyszłam z biura, idąc dość energicznie w kierunku recepcji.

— Pani dyrektor! — zawołał Gavin, a po chwili podbiegł do mnie zdyszany. — Gdzie się pani wybiera? Nie mamy jeszcze spotkania. Chyba że o czymś zapomniałem… Wie pani, w godzinę musiałem wszystko ogarnąć, gdy przejmowałem stanowisko…

— Do prezesa. — Chłopak odetchnął z ulgą. — A ty, Gavin, napij się kawy. Zrób sobie przerwę, niedługo pójdziemy na spotkanie.

Ruszyłam dalej, witając się z osobami, które mijałam. Stanęłam przed dębowymi drzwiami, zapukałam dwa razy i weszłam. Timon był zajęty dokumentami, ale gdy tylko uniósł na mnie wzrok, na jego ustach pojawił się uśmiech.

— Kochanie… — Odłożył długopis i wstał. — Co cię sprowadza? Myślałem, że za chwilę masz spotkanie.

— Chcę ci tylko podziękować.

Położyłam dłoń na jego policzku i spojrzałam mu w oczy.

— Za co? — Zmarszczył brwi, a ja skradłam mu szybki pocałunek.

— Za kwiaty.

Najpierw mocno się zmieszał, a po chwili wyglądał, jakby doznał olśnienia. Z każdą sekundą, która mijała, czułam się coraz bardziej pewna tego, że zlecił jakiejś kwiaciarni coroczne wysyłanie mi kwiatów. I to nie on, tylko pewnie jego prawa ręka.

— Wszystkiego najlepszego! — Pocałował mnie w czoło. — Mam nadzieję, że ci się podobają.

Próbował załagodzić złe wrażenie, mówiąc mi o dzisiejszej kolacji, ale się wyłączyłam. Patrzyłam na niego, a on bez mrugnięcia okiem udawał, że wszystko jest w porządku.

— Och… — Wziął do ręki notatnik i mu się przyglądał. — Dzisiaj wpadła mi kolacja z inwestorami.

— Spokojnie — skłamałam, próbując się uśmiechać. — I tak miałam spotkać się z przyjaciółmi.

— Naprawdę? — Zmarszczył brwi i miał taką minę, jakby to było wydarzenie roku.

— Mhm. — Przytaknęłam głową. — Wracam do pracy.

— Kocham cię, Adeline — powiedział łagodnie, a ja odetchnęłam z ulgą.

— Ja ciebie też. — Odwróciłam się i zamknęłam za sobą drzwi.

Wypuściłam głośno powietrze z płuc i czułam się tak… mało ważna. Wiedziałam, że nie wszyscy zawsze pamiętają o urodzinach. Ale mimo wszystko trochę bolało. Ruszyłam w kierunku mojego biura, a Gavin wyskoczył ze swojej klitki i zablokował mi wejście.

— Pani dyyreeektor… Co tak szybko? — Roześmiał się nerwowo, a ja wyciągnęłam w jego kierunku palec wskazujący.

— Gavin! — powiedziałam pewnie. — Odsuń się.

— Nie mogę tego zrobić… — Pokręcił przecząco głową, a gdy ruszyłam w jego stronę, wyciągnął dłonie, jakby chciał, abym się zatrzymała.

— Muszę wrócić do pracy! Przestań! — Parsknęłam śmiechem, wyminęłam go i weszłam do swojego biura.

— Niespodzianka! — Usłyszałam krzyk przyjaciół, którzy siedzieli grzecznie na kanapie w dość oryginalnych urodzinowych czapkach, a w dłoniach mieli balony.

Od razu za mną wpadł do pomieszczenia Gavin.

— Ja przepraszam bardzo, ale pani dyrektor nie da się czasem zatrzymać — powiedział zrezygnowany.

Mason się zaśmiał i podszedł do chłopaka.

— Spokojnie… Czasem Adeline jest nie do zatrzymania.

Kompletnie zapomniałam o tym, jak czułam się przed chwilą. Teraz mój organizm zalała fala szczęścia i ogromnego ciepła. Pamiętali. Taka niespodzianka!

— To ja może zrobię kawę. — Gavin poprawił swoją marynarkę i wyszedł z pomieszczenia.

— Nooo… — William zaczął z uśmiechem. — Pani manager…

— Skończ!

Wtuliłam się w ramiona Masona, słuchając jego życzeń urodzinowych, które podobno układał w głowie już od miesiąca.

Patrzyłam na moich przyjaciół i byłam szczęśliwa. Wiedziałam, że człowiek nie może być non stop w euforii, bo wtedy by tego nie doceniał. Ja doceniałam. Tu i teraz. Są. Kolejni zaczęli mnie ściskać i składać życzenia. Nawet dostałam album ze zdjęciami od samego początku naszej znajomości.

— A to co? — Olivia spojrzała podekscytowana w kierunku kwiatów. — Kolos.

— Od Timona. Później zobaczę zdjęcia…

Odłożyłam album obok kwiatów.

— Ma gest… — Mason był pod wrażeniem, a ja zatrzymałam wzrok na białych piwoniach.

— W sumie można powiedzieć, że prędzej jego prawa ręka, czyli Simon, przyłożył się do tych kwiatów — odparłam z niezadowoleniem.

— Simon? Ten łysy?

Skinęłam głową, a Mason chwycił za pudełko z czekoladkami, które miały być dla mnie prezentem, i z uśmiechem na ustach zaczął je rozpakowywać.

— Co masz na myśli? — spytał Ryan, który poprawił się na kanapie.

Podeszłam do biurka i delikatnie się o nie oparłam.

— To, że Timon prawdopodobnie zapomniał, że mam dzisiaj urodziny.

Przyjaciele po tych słowach na kilka sekund zamilkli. Jakby musieli wziąć głęboki wdech i dodatkowo przemyśleć to, o czym właśnie ich poinformowałam.

— Ale to przecież nic takiego… — Przerwałam milczenie. — Każdemu może się zdarzyć, prawda?

Zaśmiałam się nerwowo, a moi przyjaciele spoglądali na siebie i po kilku chwilach usłyszałam, że w sumie racja. To było chore, że wmawiamy sobie nawzajem takie rzeczy i udajemy, że wszystko jest okej. Wcale tak nie było.

Po kilku minutach Gavin wpadł z kawą. Lubiłam tego faceta i to nie dlatego, że co drugi dzień chętnie opowiadał mi nowe plotki z pracy. Po prostu się starał i stał za mną, broniąc mnie przed pracownikami, którzy chętnie weszliby mi do tyłka, ale gdyby tylko nadarzyła się okazja — wbiliby nóż w plecy.

Godzinę później gabinet opustoszał, zostało tylko kilka brudnych szklanek po kawie. Spoglądałam w papiery i wiedziałam, że tak czy siak nic dzisiaj nie załatwię. Nagle usłyszałam pukanie. Poruszony Gavin stał za szklanymi drzwiami. Machnęłam dłonią, aby wszedł i wyjaśnił, skąd taki wyraz twarzy.

— Pani dyrektor, podobno pan prezes nie będzie robił oficjalnego spotkania ze względu na awans.

— Co? Jak to? I czy możesz wreszcie przestać mówić na mnie „pani dyrektor”? Nie rządzę tutaj. Jestem tylko managerem…

— Tak mi powiedziała Taylor. Ona ma bliskie relacje z Simonem.

— Muszę iść porozmawiać z Timonem — wymamrotałam pod nosem.

— Ale po co? — spytał Gavin. — Przepraszam! — Przyłożył energicznie dłoń do ust. — Nie powinienem.

— Nie? — odpowiedziałam, a chłopak westchnął. — To znaczy, mów dalej. Dlaczego nie powinnam iść?

Spojrzałam na niego zaciekawiona, a on zrobił taką minę, jakbym kazała mu się przyznać do morderstwa.

— Moim zdaniem nie powinna pani dyrektor do niego iść, bo to prezes powinien się wytłumaczyć — odpowiedział spokojnym tonem.

Oparłam plecy o oparcie krzesła i westchnęłam. Coś w tym było. Nie powinnam chodzić i się prosić. Jeżeli nie widzi potrzeby robić tego oficjalnie, to trudno, i tak mam to stanowisko. A może nawet i lepiej, że nie będę musiała się sztucznie uśmiechać przed pracownikami.

— Gavin — powiedziałam poważnie, a chłopak westchnął zrezygnowany, jakby szykował się na opieprz życia. — Masz rację. Idziemy na kawę do bufetu?

— My? — O mało co się nie zakrztusił. — To znaczy ja i pani dyrektor?

— Gavin, przestań! — zareagowałam, choć wiedziałam, że chłopak dalej będzie mnie tak dziwnie tytułować. — Poopowiadasz mi jeszcze jakieś plotki.

Kąciki ust chłopaka się uniosły i skinął głową. Podszedł do drzwi, otworzył je, a ja ruszyłam w ich kierunku, pod drodze chwytając telefon.

***

Dzień mijał mi szybko, jak w sumie każdy. Z jednego spotkania zrobiły się dwa i gdy zostało mi pół godziny do końca pracy, Gavin znów z hukiem wpadł do mojego biura.

— Tak? — zapytałam.

— Ma pani klienta — zaczął ostrożnie.

— Ja? Nie mam dzisiaj nikogo umówionego, a bez tego nie można się do mnie dostać. Niech porozmawia z Sofią, bo ja za chwilę kończę — powiedziałam oburzona, bo jednak ten dzień zaczął mnie trochę przytłaczać.

Miałam gdzieś z tyłu głowy, że wieczór spędzę sama, bo przecież w środku tygodnia każdy ma swoje sprawy. Nie zamierzałam wyciągać przyjaciół z domu. I tak byłam w szoku, że wszyscy wpadli do mnie na kawę.

— Ale to jakiś wysoko postawiony facet… — Gavin podszedł dwa kroki bliżej. — Zdaniem recepcjonistki Amy jest cholernie przystojny. Podobno dostał jakiś spadek, teraz kupuje nieruchomości i jest zainteresowany tym apartamentem, który niedawno został wystawiony na sprzedaż.

— Tym w Nowym Jorku? — zainteresowałam się.

— Tak. — Skinął głową. — A do tego jest cholernie przystojny…

— Powtarzasz się. Nie możesz mu powiedzieć jakoś dyplomatycznie, aby przyszedł jutro? Miałam się zbierać do domu… — westchnęłam zrezygnowana.

Nagle moje serce przestało na kilka sekund bić, gdy zobaczyłam mężczyznę stojącego w drzwiach. Miał około trzydziestu lat i był ubrany w granatowy garnitur. Przyglądał się na zmianę mnie i Gavinowi. Był naprawdę przystojny. Wyglądał jak mulat, a jego ciemnobrązowe oczy wywiercały mi chyba dziurę w głowie, bo miałam wrażenie, jakby chciał się dowiedzieć, o czym myślę.

— Oooo… — westchnął Gavin. — To jest właśnie pan Fabio Kenzi.

Wstałam i zrobiłam kilka kroków w kierunku mężczyzny. Wyciągnęłam dłoń i poczułam jego mocny uścisk.

— Adeline Dowell.

— Pani manager… — zaczął. — Fabio Kenzi. Widzę, że nie ma pani teraz czasu.

— Przeważnie jestem informowana o spotkaniach wcześniej — powiedziałam pewnie, unosząc brodę delikatnie do góry.

— Tak myślałem — westchnął, przerzucając wzrok na zdezorientowanego Gavina. — Czyli mógłbym się umówić na spotkanie za tydzień?

Nastała cisza. Odwróciłam głowę w stronę mojego asystenta, a ten poszedł do swojego biura i po chwili wrócił z kalendarzem. Umówił mężczyznę na spotkanie za tydzień, choć znalezienie pasującego nam obojgu terminu graniczyło z cudem. Pożegnałam się z klientem i wysłuchałam miliona teorii asystenta na jego temat. Najbardziej mnie zaciekawiło to, że jest dwukrotnym rozwodnikiem. Na samą myśl śmiałam się pod nosem, a do tego dochodziła Amy, recepcjonistka, która chyba była już zauroczona tym facetem.

***

— Pani Adeline! — Usłyszałam, wchodząc do domu. — Pan Timon mówił, że wróci późno.

Spojrzałam na Cadence, która miała zmartwiony wyraz twarzy albo była zmęczona. Nie miałam siły zawracać sobie tym głowy, więc tylko westchnęłam.

— Idź już do domu, Cad. — Posłałam jej uśmiech. — Mąż czeka.

Poprawiłam album ze zdjęciami, który trzymałam w dłoni, a kobieta zrobiła zdziwioną minę.

— Jest dopiero dziewiętnasta — zaczęła. — Muszę przygotować kolację.

— Zjem na mieście — odparłam, bo widziałam w jej oczach, że chce każdą sekundę spędzać ze swoim mężem, bo przez jego stan nigdy nic nie było wiadomo. — Timon też poszedł na kolację. Więc masz wolne.

— Och! Dziękuję.

Po kilku minutach stałam w samej bieliźnie i spoglądałam na siebie w lustrze w garderobie. Westchnęłam, dotykając się pod brzuchem. Zmarszczyłam brwi, bo wyobraziłam sobie to miejsce, w którym Jonathan miał tatuaż. Przymknęłam powieki i nie wiedziałam, czy chcę o nim myśleć. Tyle czasu poświęciłam, aby tego nie robić. Przed innymi uśmiech na ustach, a wewnątrz toczyłam ze sobą walkę i każdego dnia próbowałam zapomnieć. Byłam szczęśliwa. Naprawdę byłam. Momentami… Bo szczęście nie trwa wnieskończoność. Chwyciłam kremowy dres. Wciągnęłam na siebie spodnie i włożyłam bluzę z kapturem przez głowę. Związałam włosy w kitkę, a na głowę założyłam białą bejsbolówkę. Musiałam pobyć sama. A i tak nie miałam większego wyboru.

***

Szum obijających się fal sprawił, że się odprężyłam. Słońce pomału zachodziło, a ja siedziałam na piasku po turecku i z uśmiechem na ustach przyglądałam się horyzontowi. W poniedziałek na plaży nie było wiele osób, szczególnie o tej porze, ale gdzieniegdzie siedziały przytulone pary. Grupa koleżanek czymś się ekscytowała, a przynajmniej tak to wyglądało. Ja grzebałam palcem w piasku, robiąc dziwne wzorki, i modliłam się o to, aby nie zacząć rozgrzebywać tego, co minęło. W chwilach takich ja ta miałam wrażenie, że w moim życiu kogoś brakuje.

— Mogę?

Popatrzyłam na kobietę o ciemnych włosach, która na pewno była koło pięćdziesiątki.

— Proszę? — Zmarszczyłam brwi.

— Chyba cię coś gryzie. — Spojrzała na mnie i uśmiechnęła się ciepło. — Wydaje mi się, że chciałabyś pogadać, a nie masz z kim. Chodziłam po plaży i cię zauważyłam.

Usiadła obok, ale w pewnej odległości.

— Może i ma pani rację… — Zmieniłam pozycję i przyciągnęłam kolana pod brodę, spoglądając na chłopaka z koszem pełnym róż. — Czasem czuję, że w moim życiu czegoś brakuje, mimo że mam wszystko.

Nastała cisza, a ja westchnęłam zrezygnowana. To było głupie. Opowiadanie obcej osobie o tym, co aktualnie mam w głowie.

— Miłość do drugiego człowieka może czasem zasłonić nam cały świat.

— Zakochałam się kiedyś bardziej dramatycznie niż komediowo — powiedziałam bez zastanowienia.

— Och… — westchnęła, a ja próbowałam przełknąć gulę w gardle.

— Zawsze chciałam zaznać miłości jak z komedii romantycznej. A doświadczyłam dramatu. I nie chodzi mi o to, że między nami nie było wspaniałych momentów… Bo były. Każde spotkanie było wyjątkowe. Każde spotkanie z nim mnie czegoś uczyło — westchnęłam. Nie sądziłam, że będę potrafiła się tak otworzyć przed kimś obcym. — Nie musiał nic mówić, a jego miłość do mnie było widać w jego oczach, gdy na mnie spoglądał. Robił dla mnie tyle rzeczy, o których dowiedziałam się po czasie.

Nastała cisza, a ja z sekundy na sekundę czułam się o wiele lepiej. Nie chciałam o tym rozmawiać z przyjaciółmi. Nie byłam chyba gotowa. Wolałam udawać silną, choć tak naprawdę byłam przez to wszystko słaba.

— Musiałaś w życiu wiele przejść.

Spojrzałam na kobietę, która posłała mi nieśmiały uśmiech. Jakby chciała mnie wesprzeć, ale nie wiedziała do końca, co mi powiedzieć. Może chciała wysłuchać tylko kolejnej historii o nieszczęśliwej miłości?

— Masz do niego żal? — spytała nagle.

— Nawet gdy cichy głos w mojej głowie zadaje mi to pytanie, to go unikam. — Zaśmiałam się żałośnie. — Nie lubię o tym myśleć i teraz wyznaję taką zasadę, że losem kieruję ja. — Zrobiłam pauzę i spojrzałam na plażę, po której kiedyś biegaliśmy razem. — Ale wcześniej miałam ogromny żal. Nie do niego, ale do losu. Do jakichś sił wyższych, jeżeli takie istnieją. Obwiniałam każdego dookoła. Nie potrafiłam się pogodzić z tym, że dawaliśmy z siebie wszystko, a i tak nic z tego nie wyszło.

— Myślisz, że teraz, po tych doświadczeniach, mogłoby być inaczej? — spytała z ciekawością, a mój wzrok spoczął na jej dłoniach, które ze sobą złączyła, jakby chciała panować nad każdym swoim ruchem.

— Nie wiem — odpowiedziałam bez zastanowienia. — Wcześniej pytałam, dlaczego to mnie spotyka. Dlaczego nas? Dlaczego los nie jest dla nas łaskawy i nie zostawi nas po prostu w spokoju?

— Ale sama powiedziałaś, że teraz losem kierujesz ty. — Uśmiechnęła się.

— Losem pokierowałam tak, że teraz kogoś mam. Ale to jest taka bardziej odpowiedzialna miłość, a nie ta pierwsza, szalona.

— Takie szalone zostają z nami na zawsze. Z tyłu głowy. Gdzieś w najgłębszym zakamarku naszej duszy. — Jej oddech stał się cięższy i miałam wrażenie, że też kiedyś straciła swoją miłość. — Ale pamiętaj, że teraz ty kierujesz swoim losem.

— Zobaczymy, na ile się to sprawdzi, a na ile to będą tylko moje głupie myśli, a los i tak zadecyduje za mnie.

— Będziesz rozgrzebywać stare rany? — zapytała.

— Nie grzebię już patykiem w prawie zamkniętej ranie. Nie chcę roztrząsać, zastanawiać się, co jeszcze mogliśmy zrobić. A najgorsze jest to, że to ja postanowiłam odejść. W sumie zawsze uciekałam.

— A gonił cię za każdym razem? — spytała.

— Ostatnim razem, gdy uciekłam, to on się chyba poddał… — Pokręciłam delikatnie głową.

— W sumie… — zaczęła. — Ile razy można kogoś gonić, gdy ktoś od nas odchodzi… Może tym razem się zatrzymaj i obserwuj, co się wydarzy?

— Może chociaż raz powinnam tak zrobić. — Zaśmiałam się pod nosem i poczułam się taka lekka na duszy. — Może wtedy zobaczę, przed czym tak naprawdę uciekam.

Po chwili wstała i otrzepała spodnie. Miała taką minę, jakby była z siebie dumna, bo wreszcie coś do mnie dotarło. Jakby chciała, abym nie uciekała przed uczuciem, tylko się zatrzymała i zobaczyła, co będzie dalej.

— Dziękuję za rozmowę — powiedziałam miło.

Nieznajoma wyglądała jak jakaś plażowa terapeutka. Byłam ciekawa, ile zagubionych dusz naprowadziła na odpowiednie tory.

Pożegnałyśmy się i kobieta odeszła z uśmiechem na ustach. Zachód słońca minął, a wiatr delikatnie poruszał moje włosy. Usiadłam znów po turecku i zaczęłam grzebać palcem w piasku. Może to głupie, ale czułam się jak nowo narodzona. Jakbym miała nową głowę i myśli. Jakby cały żal do przeszłości ze mnie wyparował i uleciał z wiatrem, który mnie dotykał.

— Proszę. — Usłyszałam męski głos i podniosłam głowę. — To dla pani.

— Nie mam przy sobie pieniędzy… — Posłałam uśmiech mężczyźnie, który stał z koszem róż i jedną wyciągał w moim kierunku.

— Już zapłacona.

Lekko się schylił i wręczył mi biały kwiat z uśmiechem na ustach.

— Słucham?

Byłam kompletnie zaskoczona. Mężczyzna wzruszył ramionami i odszedł, a ja zaczęłam rozglądać się na boki w poszukiwaniu kobiety, z którą jeszcze niedawno rozmawiałam. Nigdzie jej jednak nie dostrzegłam.

Położyłam się na plaży i spoglądałam w niebo. Gdzieniegdzie były już gwiazdy, a ja przyłapałam się na tym, że uśmiecham się pod nosem. Tęsknię, ale mimo to się uśmiecham. Nieskończoność. To można zobaczyć, leżąc wieczorem na plaży wVirginia Beach. Moja nieskończoność tam jest.

***

— Co za upiorna baba! — krzyknęłam, zatrzaskując za sobą drzwi mojego biura.

Byłam zła i rozgoryczona. Z bezsilności złapałam się za oparcie krzesła i lekko opuściłam głowę.

— Pani dyrektor… — Gavin wpadł do pomieszczenia i stanął kilka kroków za mną. — Spokojnie.

Zamknęłam oczy i po chwili odwróciłam się energicznie w kierunku mężczyzny.

— Ona dobrze wie, jak zależy mi na tym domu — powiedziałam rozzłoszczona. — A za żadne pieniądze nie chce mi go sprzedać.

Wzięłam głęboki wdech.

— Może za jakiś czas pójdzie po rozum do głowy? — odpowiedział ostrożnie. — A dlaczego pani tak zależy na tym domu? Chodzi o działkę? To przecież dom jak każdy inny. Niby lokalizacja w porządku, ale nic specjalnego.

— To był mój dom — powiedziałam poważnie. — Zależy mi na nim. To tam się zaczęła moja historia. To tam spędziłam najszczęśliwsze chwile i po prostu mam do niego sentyment.

Próbowałam się uspokoić.

— Może ona tylko pani nie chce go sprzedać? Może kogoś podstawić?

— Już próbowałam… — Pokręciłam głową, zaciskając mocniej wargi. — Będę musiała coś wymyślić.

Usiadłam zrezygnowana na krześle i nic mi się nie chciało. Przez cały pieprzony tydzień próbowałam dogadać się z kobietą, która jest właścicielem mojego starego domu.

— Plus jest taki, że dzisiaj piątek — powiedział zadowolony Gavin. — A z tego, co widziałem w kalendarzu, nikt ma pani nie przeszkadzać. Więc pewnie pani dyrektor ma poważne plany.

— Tak. — Skinęłam głową. — Spotkanie na plaży z przyjaciółmi.

Gavin zmarszczył brwi. Czasem odnosiłam wrażenie, że jemu się wydaje, iż mam ponad pięćdziesiąt lat i w wolne wieczory chodzę z Timonem do teatru. Nawet tego nie mogłabym zrobić, bo on wyjechał w czwartek do Nowego Jorku i będzie tam do poniedziałku.

— Ciekawe plany…

— A ty? Masz jakieś? — zapytałam.

— Zaprosiłem na randkę Amy. — Widziałam po nim, że jest zdenerwowany. — Do jednej z lepszych restauracji. Mam nadzieję, że to doceni.

— Wow! Powodzenia! — powiedziałam podekscytowana — To zdasz mi relację w poniedziałek.

***

Szłam drogą przy plaży, szukając zejścia. Spoglądałam na ludzi, którzy zaczynali weekend w Virginia Beach. Może dzisiaj też się wyluzuję. Należy mi się to. Po tych wszystkich miesiącach siedzenia w firmie lub w domu nad papierami, które zaczynały mi się śnić po nocach. Poprawiłam swoją jeansową kurtkę i zobaczyłam przyjaciół w oddali.

— Niespodzianka! — krzyknął Mason. — Myślałaś, że nie będzie urodzinowej posiadówy?

— Jesteście kochani!

Spoglądałam na moich przyjaciół i ogromny koc, na którym siedzieli. Po bokach stały trzy wiklinowe kosze, a obok nich przekąski i oczywiście kilka butelek alkoholu.

— A wy co? — Zaśmiałam się, patrząc na chłopaków. — Pijecie prosecco?

Usiadłam obok Ryana.

— Spokojnie, Adeline. — Will wyciągnął zza pleców whisky, a na twarzy miał ogromny uśmiech. — Jesteśmy przygotowani na wszystko. Dzisiejszej nocy nic nas nie zaskoczy.

— A gdzie masz Gavina? — spytał rozbawiony Mason, ale ja byłam pewna, że jest po prostu odrobinę zazdrosny, bo mój pracownik ma podobny do niego charakter.

— Na randce z Amy. Jestem bardzo ciekawa, czy w poniedziałek będę wysłuchiwać o złamanym sercu, czy jednak coś z tego spotkania wyniknie. A Timon wróci w poniedziałek, bo oczywiście sprawy służbowe…

Upiłam drinka i spoglądałam na Ryana, który nieprzerwanie od ponad dziesięciu lat jest tak samo zapatrzony w Charlie.

— Dzisiaj, między dwudziestą a dwudziestą pierwszą, będą u nas w barze drinki za połowę ceny— odezwała się blondynka.

Popatrzyłam na Masona.

— Może się później przejdziemy? — zapytał i czekał na moją odpowiedź.

— Dzisiaj możemy wszystko i podobno nic nam nie jest straszne.

Wypiłam resztkę alkoholu, który miałam w kieliszku, i podałam go Masonowi.

— Wiecie co… — zaczął Ryan z zaciekawioną miną. — Musimy się was o coś spytać i coś ogłosić…

Chwycił dłoń Charlie, a ja próbowałam mieć poważny wyraz twarzy.

— Nie mów, że bierzecie ślub. A może to oświadczyny?! — pisnął Mason.

— Oszalałeś? — Ryan spojrzał na przyjaciela, jakby był niespełna rozumu. — Mamy inne wieści.

— Ciąża! Jak nic to ciąża! — Mason zaczął panikować, a Will walnął go delikatnie w tył głowy.

— Uspokój się, kretynie! — powiedział rozbawiony, a przyjaciel usiadł na swoim miejscu.

— Co wy na to, gdybym z Charlie otworzył bar?

— Zajebiście! To lepsza wiadomość niż ciąża! — krzyknął Mason. — Darmowe drinki!

Zaczęłam się śmiać z miny Ryana, który nie był zadowolony z ekscytacji naszego przyjaciela.

— Przy twoim spuście, to wciągu tygodnia musiałbym zamykać ten interes.

Mason uchylił usta ze zdziwienia i zaczął się wykłócać z bratem Williama, a ja wsłuchiwałam się w piosenkę Star zespołu Reamonn, która leciała z radia. Uwielbiałam ją. Gdy jej słuchałam, miałam wrażenie, jakbym była gdzieś obok. Bez tych wszystkich problemów. You know I’d do almost anything. You know I’d change the world. Ściągnęłam kurtkę, przyciągnęłam kolana do brody i spoglądałam na horyzont.

— Cześć.

Odwróciłam gwałtownie głowę w kierunku głosu, a moje serce chyba przestało na moment bić. Patrzyłam w ciemne oczy, w których kiedyś uwielbiałam się zatracać. Spoglądałam na niego pierwszy raz od dziesięciu lat. Zmężniał. Rysy twarzy mu się wyostrzyły, ale włosy jak zawsze miał idealnie ułożone. Biło od niego ciepło i nie wyglądał na zmęczonego. Raczej na szczęśliwego. Jego oczy po sekundzie znów zabłysły. Moje światełko. Dreszcz przeszedł mi po plecach. Cześć — powiedziałam w myślach. Wewnątrz cała drżałam. A on po prostu stał w swojej skórzanej kurtce, którą miał założoną na zwykły czarny podkoszulek. Nie wiedziałam, co mam w tym momencie zrobić. Czułam się jak zagubione dziecko, ale po chwili dotarło do mnie, że przecież minęło dziesięć lat. Teraz sama nie wiem, czy chciałabym wrócić do tamtych czasów. Do tamtego lata.

— Właśnie, Adeline, zapomniałem ci powiedzieć, że Jonathan też przyjdzie… — Usłyszałam głos Masona, ale nie odrywałam wzroku od chłopaka, który po sekundzie się uśmiechnął. — Ostatnio mi mówiłaś, że przecież jesteście dorośli i w ogó…

— Wiem, Mason — wydusiłam z siebie i spojrzałam na kieliszek prosecco. Wypiłam całość jednym haustem. Zacisnęłam zęby i pragnęłam zebrać w sobie tyle siły, aby się do niego odezwać.

— Mogę?

Popatrzyłam na chłopaka, który stał obok mnie i zadał mi to pytanie z uśmiechem na ustach.