Odłącz się - Hannah Brencher - ebook + książka

Odłącz się ebook

Brencher Hannah

0,0
14,99 zł

Ten tytuł znajduje się w Katalogu Klubowym.

DO 50% TANIEJ: JUŻ OD 7,59 ZŁ!
Aktywuj abonament i zbieraj punkty w Klubie Mola Książkowego, aby zamówić dowolny tytuł z Katalogu Klubowego nawet za pół ceny.


Dowiedz się więcej.
Opis

Przestań scrollować, zacznij żyć!

W świecie, w którym codziennie sięgamy po telefon ponad 2 000 razy, łatwo zatracić się w cyfrowym zgiełku i zapomnieć o prawdziwym życiu. Książka „Odłącz się” Hannah Brencher to inspirujący przewodnik po odzyskiwaniu obecności i spokoju w erze nieustannego połączenia.?

Zainspirowana własnym doświadczeniem wypalenia i przytłoczenia, autorka postanowiła spędzić 1000 godzin bez urządzeń elektronicznych w ciągu roku. Efektem tego wyzwania jest zbiór refleksji, praktycznych wskazówek i przemyśleń, które pomagają czytelnikom:?

Rozpoznać oznaki uzależnienia od technologii i nauczyć się je przezwyciężać.

Docenić piękno codziennych, prostych chwil.

Odnaleźć głębsze połączenie z samym sobą i otaczającym światem.

„Odłącz się” to nie tylko książka o ograniczaniu czasu spędzanego przed ekranem, ale przede wszystkim o odzyskiwaniu kontroli nad własnym życiem i relacjami. To zaproszenie do świadomego życia, w którym technologia służy nam, a nie nami rządzi.

Ebooka przeczytasz w aplikacjach Legimi na:

Androidzie
iOS
czytnikach certyfikowanych
przez Legimi

Liczba stron: 251

Oceny
0,0
0
0
0
0
0
Więcej informacji
Więcej informacji
Legimi nie weryfikuje, czy opinie pochodzą od konsumentów, którzy nabyli lub czytali/słuchali daną pozycję, ale usuwa fałszywe opinie, jeśli je wykryje.



Zanim zaczniemy

Kiedy odłą­czy­łam się po raz pierw­szy, wyda­wało mi się, że tylko o to cho­dzi. Posta­wi­łam przed sobą wyzwa­nie: tysiąc odłą­czo­nych godzin rocz­nie. Liczy­łam, że uda mi się je zre­ali­zo­wać, może popra­wić dys­cy­plinę korzy­sta­nia z tele­fonu i roz­wi­nąć pozo­stałe aspekty życia.

Wkrótce po odłą­cze­niu dotarło do mnie jed­nak, że to nie tylko pro­ste wyzwa­nie. Nie jed­no­ra­zowy eks­pe­ry­ment, lecz powolne odzy­ski­wa­nie życia, w któ­rym z bie­giem czasu sta­wa­łam się coraz mniej przy­tomna, mniej obecna i coraz bar­dziej pozba­wiona ener­gii.

Przez wiele lat pozwa­la­łam, by nie­ustanna łącz­ność za pośred­nic­twem tele­fonu (i innych urzą­dzeń elek­tro­nicz­nych) zajęła jedno z naj­waż­niej­szych miejsc w moim życiu. To ona była moją siłą napę­dową, to dla niej się budzi­łam, to z nią kła­dłam się spać, to z niej korzy­sta­łam o każ­dej porze dnia. Dopóki nie zaczę­łam się świa­do­mie odłą­czać i stop­niowo przy­wra­cać tech­no­lo­gii należ­nego jej miej­sca, nie zda­wa­łam sobie sprawy, ile mi ode­brała.

To, co trzy­masz dziś w dło­niach, to nie­koń­cząca się opo­wieść – kul­mi­na­cja ponad tysiąca odłą­czo­nych godzin. To histo­ria ucze­nia się, jak zna­leźć rów­no­wagę mię­dzy życiem w świe­cie cyfro­wym a obec­no­ścią w real­nym, opo­wieść o wyłą­cze­niu nie­ustan­nej obec­no­ści w sieci, która spo­wo­do­wała prze­mę­cze­nie i ode­brała spo­kój, szansę głę­bo­kiej obec­no­ści.

Na kolej­nych stro­nach nie znaj­dziesz pro­po­zy­cji pro­wa­dze­nia eks­tre­mal­nego stylu życia, w tym korzy­sta­nia z prze­sta­rza­łych tele­fo­nów z klapką, usu­nię­cia wszyst­kich apli­ka­cji, odrzu­ce­nia tech­no­lo­gii oraz opusz­cze­nia sieci, by utwo­rzyć wspól­notę, w któ­rej do komu­ni­ka­cji posłużą nam przede wszyst­kim gołę­bie pocz­towe i sygnały dymne. Cza­sem wydaje mi się, że była­bym wspa­niałą przy­wód­czy­nią takiej odłą­czo­nej komuny, ale póź­niej na Face­Ti­mie dzwoni do mnie mama, która uma­wia się z moją córką na śnia­da­nie, choć dzieli je tysiąc mil, albo dostaję wia­do­mość gło­sową od przy­ja­ciółki, która się za mnie modli i prze­ka­zuje bło­go­sła­wień­stwa na cały dzień. Albo po upły­wie ponad dzie­się­ciu lat na Face­bo­oku nawią­zuję kon­takt z przy­ja­ciółką z liceum i nagle zaczy­nam czuć wdzięcz­ność, że takie por­tale ist­nieją.

Tech­no­lo­gia ofe­ruje nam wiele cen­nych, waż­nych rze­czy. To jej zawdzię­czamy tak ogromne postępy w dzie­dzi­nie medy­cyny. To dzięki niej powstaje tyle firm i zyskują popu­lar­ność pozy­tywne ruchy. Więk­szość z nas będzie zwią­zana z tech­no­lo­gią w takiej czy innej for­mie w celach zawo­do­wych lub codzien­nym życiu. Wła­śnie do tego zmie­rza świat. Jestem jed­nak prze­ko­nana, że nie musimy być stale obecni w sieci, że możemy zna­leźć ścieżkę rów­no­wagi, która pozwoli nam lepiej, peł­niej uczest­ni­czyć w real­nym życiu.

Choć do tego wyzwa­nia nawią­zuję w całej książce, wielu omó­wio­nych w niej kwe­stii nauczy­łam się już póź­niej. Idąc tą drogą, dowie­dzia­łam się, że naj­lep­sze rze­czy – naj­trwal­sze lek­cje – potrze­bują czasu na zako­rze­nie­nie się w naszej duszy. Wnio­sków nie wycią­gnę­łam natych­miast ani nawet z dnia na dzień. Potrze­bo­wa­łam do tego regu­lar­nej, wie­lo­go­dzin­nej prak­tyki odłą­cza­nia się przez wiele mie­sięcy, które prze­szły w lata.

Z bie­giem czasu coraz dobit­niej docie­rało do mnie, że nie cho­dzi jedy­nie o odłą­cze­nie, lecz o nie­ustanną obec­ność w życiu wła­snym i innych, o odkry­cie utra­co­nych czę­ści sie­bie. O two­rze­nie zamiast kon­sump­cji. O dostrze­że­nie bło­go­sła­wień­stwa w pro­za­icz­nych frag­men­tach codzien­no­ści. O przy­wró­ce­nie więzi, zadzi­wie­nia i odda­nia przy uwol­nie­niu się od cią­głego pośpie­chu, który budził we mnie nie­po­kój i ner­wo­wość. Pra­gnę­łam być nie­ustan­nie obecna we wła­snym życiu i wciąż do niego wra­cać. Życzę, by w dro­dze do tego celu tobie także towa­rzy­szyły te i inne pra­gnie­nia.

Jeśli już jeste­śmy przy dro­dze, na co cze­kasz? Nie musisz dotrzeć do końca tej opo­wie­ści, by zacząć to, co praw­do­po­dob­nie musisz zro­bić, skoro trzy­masz w rękach książkę o cudow­nym wpły­wie odłą­cze­nia lub skoro chcesz spraw­dzić, jak opusz­cze­nie świata cyfro­wego może wpły­nąć na twoje życie. W tę drogę możesz wyru­szyć już dziś, wyko­nu­jąc jeden pro­sty krok: wyłącz tele­fon. Już teraz, jeśli tylko możesz.

Nie­dawno dosta­łam od bli­skiej przy­ja­ciółki (która wysłu­chi­wała, jak do znu­dze­nia roz­pra­wiam o cza­sie spę­dzo­nym poza świa­tem cyfro­wym) SMS-a z infor­ma­cją, że jest gotowa do odłą­cze­nia się. Obie­cy­wała sobie zacząć w nowym roku – dokład­nie tak samo postę­puje wielu z nas, kiedy nieco nas prze­raża sto­jący przed nami cel – ale jed­no­cze­śnie wie­działa, że nie może tak długo cze­kać. Musi zacząć natych­miast. W trak­cie tam­tej roz­mowy wyznała mi coś bar­dzo intym­nego: oba­wia się wyłą­czyć tele­fon, bo dopóki trzyma go w dłoni, udaje jej się prze­ko­ny­wać samą sie­bie, że nie jest strasz­li­wie samotna.

Te obawy podziela wiele osób. Myśl o odłą­cze­niu się – kiedy tech­no­lo­gia od tak dawna sta­nowi nasz pod­sta­wowy spo­sób kon­taktu ze świa­tem – jest trudna i prze­ra­ża­jąca. Począt­kowo może być źró­dłem sil­nego dys­kom­fortu. Ale jeśli ktoś poczuł, że łącz­ność mu coś odbiera, niech pomy­śli, czy przy­pad­kiem nie czas na zmianę.

W ramach zachęty powtó­rzę to, co powie­dzia­łam przy­ja­ciółce: zacznij od godziny. Od cze­goś nie­wiel­kiego.

Pomyśl o czymś, co chcesz zro­bić od dawna, o czymś maleń­kim, co odsu­wasz z powodu maili, bez­myśl­nego prze­wi­ja­nia lub kolej­nego wcią­ga­ją­cego pro­gramu w naj­now­szej apli­ka­cji stre­amin­go­wej. Być może chcesz wró­cić do pie­cze­nia. A może na nowo oddać się wie­rze, ale cią­gle coś cię od tego odciąga. Może masz ochotę prze­czy­tać książkę, która od wielu mie­sięcy stoi na półce, lub wycią­gnąć z szafy w przed­po­koju puz­zle i spró­bo­wać je uło­żyć razem z bli­skimi. A może chcesz chwilę posie­dzieć na zewnątrz i wsłu­chać się w dźwięki, by nikt ci nie prze­szka­dzał. Nie­ważne, co to jest – prze­znacz godzinę tylko na to. Wyłącz tele­fon lub umieść go poza zasię­giem wzroku. I wtedy zrób to, na co masz ochotę.

Po upły­wie tej jed­nej godziny włącz go. Nic stam­tąd nie znik­nie. Świat będzie nie­ustan­nie pędził naprzód. Wia­do­mo­ści będą napły­wać. Ludzie na­dal będą zamiesz­czać te same opo­wie­ści i kłó­cić się w komen­ta­rzach. Nic ci nie umknie, za to coś zyskasz: tro­chę czasu dla sie­bie, nie­wielki skra­wek swo­jego życia. Wła­śnie tak będzie się toczyć twoja histo­ria – powoli, godzina po godzi­nie.

Po pierw­szym odłą­cze­niu będzie ci się wyda­wać, że cho­dzi tylko o to. Póź­niej jed­nak stwier­dzisz, że po raz pierw­szy od bar­dzo dawna zwra­casz uwagę na zachód słońca, lub pój­dziesz na kawę z daw­nym zna­jo­mym czy też zde­cy­du­jesz się napi­sać pierw­sze zda­nie powie­ści, o któ­rej prze­sta­łeś marzyć, choć nie cał­kiem ją wyrzu­ci­łeś z myśli. I wtedy jakiś frag­ment cie­bie poczuje, że wra­casz do życia. Zdasz sobie sprawę, że to, co robisz, nie ogra­ni­cza się do odłą­cze­nia.

Z bie­giem czasu, o ile na to pozwo­lisz, godziny spę­dzone w real­nym świe­cie samo­ist­nie staną się twoim nauczy­cie­lem. Być może pokażą, jak radzić sobie z nudą lub przy­wrócą skry­waną w twoim wnę­trzu kre­atyw­ność. Odłą­czone godziny mogą uła­twić odkry­wa­nie zado­wo­le­nia z życia w obec­nym kształ­cie lub pomóc na nowo dostrzec, co od bar­dzo dawna wymaga zmiany. Być może stwo­rzą zde­cy­do­wa­nie głęb­sze więzi ze sobą lub innymi oso­bami, niż wyda­wało się to moż­liwe. Godziny w real­nym świe­cie mogą zapro­wa­dzić cię w miej­sce spo­koju – gdzie będzie można prze­by­wać we wła­snym towa­rzy­stwie – lub skło­nić do głęb­szej modli­twy, poszu­ki­wań czy docie­kań. Choć nie umiem powie­dzieć, jaki sku­tek przy­nie­sie odłą­cze­nie, wiem, że warto to zro­bić. Zawsze warto uwol­nić się od hałasu i spraw­dzić, co tam na nas czeka.

Nie­ustan­nie liczę, że zawarte w tej książce opo­wie­ści i odkry­cia łagod­nie zachęcą cię do zli­cza­nia godzin spę­dzo­nych poza świa­tem cyfro­wym. Do dzieła. Wyłącz tele­fon i odnajdź swoje życie. Czeka na twój powrót.

Życzę, by w cza­sie lek­tury tej książki prze­czy­tane słowa docie­rały do cie­bie na odpo­wied­nich roz­dro­żach, niby zaufany towa­rzysz podą­ża­jący wraz z tobą przez życie. Pisząc je, wyobra­ża­łam sobie, jak sie­dzimy naprze­ciw sie­bie – jak delek­tu­jąc się kawą, opo­wia­damy sobie różne rze­czy bez tele­fo­nów w zasięgu wzroku. Zasta­na­wia­łam się, co może cię do tego zachę­cić. Roz­wa­ża­łam, jakie wąt­pli­wo­ści i obawy mogą się teraz tlić w two­jej gło­wie. Zasta­na­wia­łam się, o co możesz pytać w tym pro­ce­sie i czego możesz się nauczyć o sobie, innych, swo­jej wie­rze lub po pro­stu o życiu. Myśla­łam, do czego chcia­ła­bym wró­cić, co chcia­ła­bym sobie powie­dzieć w róż­nych okre­sach w cza­sie spę­dzo­nym w real­nym świe­cie. Póź­niej zaś zebra­łam to wszystko i zapi­sa­łam.

Tym samym, przy­ja­cielu, zapra­szam do wylo­go­wa­nia się i odłą­cze­nia.

Wyzwanie tysiąca odłączonych godzin

Oto wyzwa­nie tysiąca odłą­czo­nych godzin. Zało­że­nie jest pro­ste: odłącz się na tysiąc godzin w ciągu jed­nego roku.

Na mojej stro­nie zawar­łam sche­mat do moni­to­ro­wa­nia (trac­ker), dzięki czemu możesz się od razu odłą­czyć i śle­dzić swoje postępy. Jeśli chcesz pobrać i wydru­ko­wać ofi­cjalny sche­mat lub zare­je­stro­wać w wyzwa­niu stu odłą­czo­nych godzin (nieco bar­dziej przy­ja­znym, ide­al­nym na mie­siąc), obie pomoce w wer­sji do wydruku znaj­dziesz pod adre­sem www.Han­nah­Bren­cher.com/Unplug­ged.

Jeśli wolisz inny spo­sób śle­dze­nia lub chcesz opra­co­wać wła­sny sche­mat, nie krę­puj się. To twoja droga, a ja ci tylko kibi­cuję. Na począ­tek pod­sunę kilka wnio­sków i zachęt, do jakich doszłam w wyniku odłą­cze­nia się.

Definicja odłączenia

Po kolei. Warto okre­ślić, co dla nas ozna­cza odłą­cze­nie. Każdy z nas ma wła­sne życie i odmienne potrzeby. To wyzwa­nie z zało­że­nia ma przy­wra­cać siły, nie zaś ogra­ni­czać, a to moim zda­niem wymaga wyzna­cze­nia sobie jasnych, choć ela­stycz­nych gra­nic.

Dla mnie godzina odłą­czona, czyli spę­dzona w real­nym świe­cie, ozna­cza kilka rze­czy, w tym odło­że­nie tele­fonu, brak spraw­dza­nia poczty lub otwie­ra­nia wielu róż­nych prze­glą­da­rek, brak prze­glą­da­nia mediów spo­łecz­no­ścio­wych i oglą­da­nia pro­gra­mów, brak kon­sump­cji jakich­kol­wiek mediów cyfro­wych, nawet pod­ca­stów i audio­bo­oków. Dla cie­bie może to być coś innego. Zachę­cam do prze­my­śle­nia, co na tym eta­pie życia ozna­cza dla cie­bie odłą­cze­nie, i do celo­wego wyzna­cze­nia tych gra­nic. Prze­cież znasz sie­bie lepiej niż kto­kol­wiek inny.

Osoby podej­mu­jące to wyzwa­nie czę­sto pytają: a co będzie, jeśli ktoś mnie będzie potrze­bo­wał lub coś się zda­rzy? Zauważ, że nie nama­wiam do wyłą­cze­nia urzą­dze­nia. Na pew­nych eta­pach życia może to nie być wyko­nalne. By zapew­nić swoją dostęp­ność, a zara­zem odpo­cząć od tele­fonu, nie wyłą­czam go, lecz usu­wam z pola widze­nia i cho­wam do pudełka. To żaden wyjąt­kowy ani nowy przed­miot, po pro­stu puszka z Ikei. Trzy­mam ją w gabi­ne­cie na czas, gdy chcę się zająć czymś wyma­ga­ją­cym sku­pie­nia i odłą­cze­nia się. Jeśli córka jest w szkole lub cze­kam na ważny tele­fon, mam włą­czony dźwięk lub wibra­cje, ale nie mam tele­fonu w zasięgu wzroku. Można także trzy­mać tele­fon w tor­bie pod­czas pobytu poza domem lub w schowku samo­chodu pod­czas jazdy. Możesz uży­wać trybu samo­lo­to­wego.

Opracuj plan

Bar­dzo ważny jest dobry plan odłą­cze­nia się. Jak w przy­padku nie­mal wszyst­kich dobrych rze­czy, tu także musimy świa­do­mie zro­bić miej­sce na to, co dla nas naj­waż­niej­sze.

Jeśli począt­kowo nie­ła­two ci zbie­rać takie godziny, przyj­rzyj się swo­jemu pla­nowi dnia lub tygo­dnia i zadaj sobie pyta­nie: kiedy w trak­cie tego tygo­dnia chcę żyć w real­nym świe­cie? Może chcesz zre­zy­gno­wać z zabie­ra­nia tele­fonu do stołu. Może chcesz się cał­kiem odłą­czyć rano, by wtedy zapew­nić sobie spo­kój. Może chcesz zro­bić sobie cyfrowy „sza­bas” przez cały dzień w cza­sie week­endu. W każ­dym z tych przy­pad­ków znajdź chwile, kiedy chcesz spraw­dzić, jak żyje się bez tech­no­lo­gii. Dobrze wyzna­czyć sobie gra­nice – czas i miej­sca będące „stre­fami odłą­cze­nia”. To akt dobroci dla sie­bie. Im wię­cej zro­bisz, tym łatwiej będzie się odłą­czyć i tym więk­sza szansa, że wple­cie się to w stały rytm codzien­no­ści.

Ciesz się tym procesem

Na początku skru­pu­lat­nie zapi­sy­wa­łam godziny odłą­cze­nia. Z bie­giem czasu jed­nak mniej sku­pia­łam się na reali­za­cji wyzwa­nia, a bar­dziej na pie­lę­gno­wa­niu tego stylu życia. Gdy­bym mogła wró­cić do począt­ków, powie­dzia­ła­bym sobie: ciesz się pro­ce­sem.

Od jed­nej z uczest­ni­czek wyzwa­nia dowie­dzia­łam się, że kiedy dotarło do niej, że nie zdoła uzy­skać tysiaca godzin w roku, zre­zy­gno­wała. Nie­jed­no­krot­nie podej­mu­jemy wyzwa­nie z nasta­wie­niem „powo­dze­nie/porażka” – poświęćmy temu jed­nak chwilę i odpo­wiedzmy sobie na kilka pytań: co zyskasz, czę­ściej się odłą­cza­jąc? Co w twoim życiu nie działa i co chcesz zmie­nić? Jak odłą­cze­nie może ci pomóc zro­bić tę jedną rzecz, na któ­rej ci zależy?

Nie sku­piaj się na sta­ty­sty­kach. Prze­cież w tym wyzwa­niu nie cho­dzi o wyko­na­nie dzien­nej normy odłą­czo­nych godzin, lecz o zapew­nie­nie sobie nie­spiesz­nego życia tu i teraz.

Liczy się każda godzina. Nawet jeśli do końca roku zbie­rzesz dzie­więć­set, a nie tysiąc godzin, ozna­cza to, że udało ci się odzy­skać dzie­więć­set godzin i że praw­do­po­dob­nie masz mnó­stwo dowo­dów na to, że odłą­czone godziny wpły­wają na codzienne życie! W tym zakątku świata powo­dem do rado­ści są postępy, a nie per­fek­cja. Bądźmy dumni z poko­na­nej drogi, zamiast zadrę­czać się bra­kiem osią­gnię­cia celu.

Moim zda­niem w naszej kul­tu­rze łatwo sku­piać się na wyniku zamiast na pro­ce­sie, lecz w przy­padku odłą­czo­nych godzin (i więk­szo­ści rze­czy w życiu) to wła­śnie pro­ces przy­nosi to, co naj­lep­sze. Wła­śnie tam dzieje się cud. Tam nabiera kształtu radość. Tam nastę­puje roz­wój. Tak, cza­sem będzie nie­ła­two, mimo to zachę­cam do dal­szych sta­rań. Przyj­rzyj się towa­rzy­szą­cym ci uczu­ciom. Może nawet zapisz, czego się uczysz po dro­dze. W ogól­nym roz­ra­chunku to ty – osoba ucząca się w ramach tego pro­cesu obec­no­ści – masz moc fak­tycz­nej zmiany róż­nych rze­czy. Pocze­kaj, a zoba­czysz. Po pro­stu pocze­kaj.

Część 1. Odłączenie

Część 1

ODŁĄ­CZE­NIE

Rozdział 1. Punkty wyjścia

Roz­dział 1

Punkty wyj­ścia

Ta histo­ria zaczęła się w dniu moich trzy­dzie­stych trze­cich uro­dzin.

Sie­dzia­łam po turecku na wykła­dzi­nie na osło­nię­tej weran­dzie przy­ja­ciółki, wcią­ga­jąc w płuca cichy spo­kój wcze­snego poranka. Ota­czała mnie wci­ska­jąca się każdą szparą wil­goć, nie­da­jąca o sobie zapo­mnieć w cięż­kim powie­trzu Flo­rydy. Z wnę­trza domu dobie­gały mnie śmie­chy męża i córki.

Upi­łam z kubka łyk paru­ją­cej kawy i cichutko weszłam w kolejny rok życia. Tyle razy spę­dza­łam uro­dziny w tym miej­scu – w oto­cze­niu przy­ja­ciół, któ­rzy z bie­giem lat stali się moją rodziną. Ten domek na plaży stał się w moim życiu pew­nym punk­tem odnie­sie­nia. Już tra­dy­cyj­nie sia­dam w kolej­nych latach w tym samym miej­scu z kub­kiem kawy, Biblią i pamięt­ni­kiem. Roz­my­ślam o ubie­głym roku i snuję nowe plany na nad­cho­dzący.

Więk­szość ludzi zado­woli się w dniu uro­dzin gar­ścią dobrych życzeń, kawał­kiem tortu i tyle. Choć im zazdrosz­czę, ni­gdy się do nich nie zali­cza­łam. Uro­dziny zawsze trak­to­wa­łam jak drugi Nowy Rok – pre­tekst do opra­co­wa­nia wspa­nia­łego planu wpro­wa­dze­nia w życie kom­plek­so­wych zmian w ciągu naj­wy­żej trzy­stu sześć­dzie­się­ciu pię­ciu dni. Moje uro­dziny, wypa­da­jące ostat­niego dnia maja, to nie­mal dokład­nie połowa roku.

Z takich czy innych przy­czyn trans­for­ma­cja zawsze mnie pocią­gała. Zachwy­cają mnie moż­li­wo­ści, jakie przy­nosi zmiana. Nie­wiele rze­czy daje mi więk­szą moty­wa­cję niż czy­sta kartka w kalen­da­rzu na początku nowego mie­siąca, która zapew­nia ogromny poten­cjał. Tym razem jed­nak inne czę­ści mnie zaczęły się zasta­na­wiać, czy kie­dy­kol­wiek wystar­czy ta chwila – i to, kim jestem w niej ja. Mia­łam wra­że­nie, że ten rok stoi pod zna­kiem zmę­cze­nia, któ­rego źró­dła nie umiem wska­zać. Bra­ko­wało mi wizji na kolejny. Zamiast eks­cy­ta­cji czu­łam wyczer­pa­nie. A prze­cież w moim życiu wszystko było w porządku. Na pozór dobrze sobie radzi­łam. Mimo to odczu­wa­łam rosnące znu­że­nie, z któ­rym nie­wąt­pli­wie będę musiała się w końcu zmie­rzyć.

Cią­gle na nowo prze­glą­da­łam apli­ka­cje i odpo­wia­da­łam na życze­nia uro­dzi­nowe, usi­łu­jąc przy tym wyzna­czyć sobie cel. Być może mogła­bym roz­wi­nąć dzia­łal­ność. Być może mogła­bym się czymś zająć na boku. A może wresz­cie zacząć bie­gać. I wła­śnie wtedy poczu­łam w głębi duszy tego deli­kat­nego kuk­sańca – nie wie­dzia­łam, skąd pocho­dzi, ale zde­cy­do­wa­nie suge­ro­wał: wyłącz tele­fon.

To naj­lep­szy opis – wła­śnie kuk­sa­niec, jakiś wewnętrzny głos, który nie wyda­wał się zanie­po­ko­jony ani zmę­czony. Był silny, ale jed­no­cze­śnie łagodny. Mia­łam wra­że­nie, że to spo­kój i pew­ność, zupeł­nie jakby coś na mnie cze­kało, jeśli tylko posłu­cham instruk­cji.

„Wyłącz tele­fon”.

Żyję już dość długo, by wie­dzieć, że takie kuk­sańce – nie­mal sły­szalne – nie zda­rzają się wcale czę­sto. Wiem tym samym, że kiedy już się poja­wią, muszę im poświę­cić uwagę.

Od razu i bez namy­słu wyłą­czy­łam więc tele­fon. I nie włą­czy­łam go do wie­czora. Nie spraw­dza­łam z nie­po­ko­jem, czy o moich uro­dzi­nach pamię­tało wystar­cza­jąco dużo ludzi. Czu­łam się obecna w tym dniu. Odczu­wa­łam głę­boką więź z ota­cza­ją­cymi mnie oso­bami. Czu­łam się uczczona i dostrze­żona, zre­lak­so­wana i wypo­częta. Zupeł­nie jakby po raz pierw­szy od dawna moje życie było wystar­cza­jące takie, jakie jest. Nie musia­łam go napra­wiać, zmie­niać ani w żaden spo­sób ulep­szać.

W ciągu tych dwu­na­stu godzin doświad­czy­łam wię­cej rado­ści niż w całym roku. Byłam obecna w real­nym świe­cie. I to był jakiś począ­tek tych odłą­czo­nych godzin.

Jakaś część mnie wie­działa, że odłą­cze­nie się to nie kwe­stia jed­no­ra­zowa. Nie cho­dziło o wyłą­cze­nie tele­fonu na jeden dzień i zebra­nie całej śmie­tanki. Było to raczej: wyłącz tele­fon i wyłą­czaj go wciąż na nowo. Tu jest się czego uczyć. To potrwa.

Było to wezwa­nie do cze­goś głęb­szego, zapro­sze­nie do ode­rwa­nia się od życia w nie­ustan­nej łącz­no­ści z sie­cią, jakie sobie stwo­rzy­łam, na rzecz cze­goś znacz­nie lep­szego.

Po moich uro­dzi­nach zaczęło się rodzić wyzwa­nie. Wyzna­czy­łam sobie cel tysiąca odłą­czo­nych godzin w ciągu roku. Tysiąc odłą­czo­nych godzin w jed­nym roku ozna­czał kilka godzin dzien­nie spę­dzo­nych bez kon­taktu z tech­no­lo­gią. Moim zamia­rem nie była cał­ko­wita rezy­gna­cja z niej, chcia­łam po pro­stu spraw­dzić, czy można z suk­ce­sem powal­czyć o rów­no­wagę. Okre­śli­łam kształt mojej odłą­czo­nej godziny: to czas bez tele­fonu, bez poczty elek­tro­nicz­nej, bez tele­wi­zji ani stru­mie­nio­wego prze­sy­ła­nia wideo.

Opra­co­wa­łam narzę­dzie do moni­to­ro­wa­nia, zawie­ra­jące tysiąc kółe­czek, z któ­rych każde odpo­wia­dało jed­nej odłą­czo­nej godzi­nie. Ist­nieje cytat przy­pi­sy­wany legen­dzie zarzą­dza­nia Pete­rowi Druc­ke­rowi: „Nie można zarzą­dzać czymś, czego nie można zmie­rzyć”. Nie­za­leż­nie od tego, czy cho­dzi o wyra­bia­nie nowego nawyku, czy two­rze­nie nowego stylu życia, warto doku­men­to­wać postępy i w miarę moż­li­wo­ści poda­wać kon­kretne infor­ma­cje.

Wydru­ko­wa­łam sche­mat do śle­dze­nia postę­pów i powie­si­łam go na zabyt­ko­wych szaf­kach szkol­nych w swoim gabi­ne­cie, by zawsze mieć go na widoku.

Od tam­tej pory zaczę­łam wyłą­czać tele­fon na jedną godzinę.

Gdy cho­dzi o histo­rie zmie­nia­jące nasze życie, warto pamię­tać, że czę­sto mają one wiele punk­tów wyj­ścia.

Cza­sem taki punkt wyj­ścia jest jasny i wyraźny. Pamię­tamy, co mie­li­śmy wtedy na sobie albo gdzie sta­li­śmy, albo jak dosłow­nie w ciągu sekundy wszystko nagle zaczęło się roz­pa­dać. Kiedy indziej histo­ria zaczyna się na kilku nie­wiel­kich roz­dro­żach i dopiero po pew­nym cza­sie dociera do nas, że przez cały czas łączyły się one ze sobą, usi­łu­jąc przy­kuć naszą uwagę.

Tym samym ta histo­ria mogła się zacząć na osło­nię­tej weran­dzie w gorą­cym kli­ma­cie Flo­rydy lub dzie­sięć lat wcze­śniej pod­czas zajęć poświę­co­nych środ­kom maso­wego prze­kazu w col­lege’u. Do tej pory pamię­tam, jak nasz pro­fe­sor wpro­wa­dził poję­cie mediów spo­łecz­no­ścio­wych jako istot­nego zja­wi­ska kul­tu­rowo-tech­no­lo­gicz­nego, które w nad­cho­dzą­cych latach zre­wo­lu­cjo­ni­zuje cały ota­cza­jący świat. Pomy­śla­łam wtedy: „O rany, to będzie coś waż­nego. Tak bar­dzo zmieni nasze kon­takty ze świa­tem”. Czu­łam jed­nak także wewnętrzny nie­po­kój, zupeł­nie jakby przy braku ostroż­no­ści ta moż­li­wość miała nam wiele ode­brać.

Być może począt­kiem tej histo­rii był czas bez­po­śred­nio poprze­dza­jący tę stale odczu­waną w głębi ducha suge­stię, by wyłą­czyć tele­fon. W Piśmie Świę­tym zna­la­złam wer­set, który wcze­śniej widzia­łam dzie­siątki razy – Jezus mówi, jak przy­szedł, by ludzie mogli doświad­czać życia, i to w obfi­to­ści. Ponie­waż ude­rzyło mnie to „w obfi­to­ści”, zaczę­łam drą­żyć. Zapi­sa­łam kilka zna­czeń tego zwrotu: znacz­nie wię­cej, dużo wię­cej, dodat­kowo, coś wię­cej, nad­zwy­czaj, nie­ty­powo, bar­dziej zna­cząco. A póź­niej zapi­sa­łam w pamięt­niku: „czy to jest znacz­nie wię­cej? To pospieszne tempo, któ­remu nie mogę dotrzy­mać kroku? To uczu­cie, że zawsze muszę być dostępna i zawsze muszę dążyć do cze­goś lep­szego?”.

Czu­łam roz­dź­więk mię­dzy sobą a tą obfi­to­ścią. Towa­rzy­szyło mi poczu­cie, że wynika ona z pośpie­chu i postępu ota­cza­ją­cej mnie tech­no­lo­gii oraz koniecz­no­ści dotrzy­my­wa­nia jej za wszelką cenę tempa w taki czy inny spo­sób. Im więk­szy pośpiech, tym czę­ściej dopa­dała mnie myśl: „Nie, musi być lep­szy spo­sób. Muszę wymy­ślić, jak odzy­skać spo­kój i odpo­cząć. Wiem, że to moż­liwe”.

Być może ta histo­ria zaczęła się wiele lat temu w pewien nie­po­zorny wie­czór w Nowym Jorku pod­czas wspi­naczki po scho­dach wycho­dzą­cych ze sta­cji metra przy Ble­ec­ker Street. Pamię­tam, że Man­hat­tan o zmierz­chu tęt­nił życiem i tą skom­pli­ko­waną ener­gią, którą napo­ty­kamy jedy­nie na koniec pracy.

Zaj­rza­łam do tele­fonu, gdzie cze­kał na mnie mail otrzy­many w trak­cie podróży metrem przez mia­sto. Wysłano go przez for­mu­larz kon­tak­towy na mojej stro­nie. Był nie­długi, trzy, może cztery zda­nia. Nadawca przed­sta­wił się jako Matt ze stanu Ohio. Po pro­stu Ohio. Sta­rego, dobrego Ohio o popu­la­cji 12 milio­nów miesz­kań­ców. Tyle o nim wie­dzia­łam, nie zosta­wił nawet adresu, na który mogła­bym odpo­wie­dzieć.

Matt wspo­mniał o swoim prze­ko­na­niu, że nic po sobie nie zostawi. Nie był pewien, czy jego życie ma zna­cze­nie. Szcze­gól­nie ude­rzył mnie jed­nak ostatni wiersz wia­do­mo­ści, który tak bar­dzo zapadł mi w pamięć, że nie mogłam wyrzu­cić go z głowy. Pisał: „Wszyst­kich prze­raża, co się sta­nie po zga­śnię­ciu ekranu”.

Sta­łam przy scho­dach do metra, wokół mnie nie­stru­dze­nie pędzili ludzie, z któ­rych więk­szość miała wzrok wbity w tele­fon, ponie­waż zaczęły się poja­wiać paseczki zasięgu. Mat­towi udało się wyar­ty­ku­ło­wać to, co usi­ło­wało ująć w słowa wielu z nas.

Tak dużą część życia budu­jemy na nie­ustan­nej łącz­no­ści – na urzą­dze­niach, które nas utwier­dzają, nagra­dzają, wcią­gają i dają nam poczuć, że nasza obec­ność się liczy, choć w jed­nej chwili potra­fią także spra­wić, że czu­jemy się cał­kiem nie­ważni. Kimże byli­by­śmy bez swych ekra­nów, bez tej nie­ogra­ni­czo­nej dostęp­no­ści o każ­dej porze dnia i nocy?

Choć tam­ten czte­ro­wer­sowy mail od Matta z Ohio dosta­łam ponad dzie­sięć lat temu, rzadko choćby przez jeden dzień nie myślę o ostat­niej linijce z tego listu. Nawet jeśli nie mia­łam poję­cia, co by było, gdyby ekran się kie­dyś wyłą­czył, wie­dzia­łam, że muszę iść za tym wewnętrz­nym gło­sem i spraw­dzić to na wła­snej skó­rze.

Jak się oka­zuje, po dru­giej stro­nie cze­kało na mnie całe moje życie.

Rozdział 2. Mapy

Roz­dział 2

Mapy

Zawsze uwiel­bia­łam mapy, to, że można je prze­glą­dać bez końca, aż wresz­cie trafi się na ten zazna­czony farbą dru­kar­ską punk­cik lub gwiazdkę, która mówi „tu jesteś”. Zachwyca mnie świa­do­mość, że ktoś stał w miej­scu, gdzie ty sto­isz teraz, na tyle długo, by nary­so­wać oto­cze­nie i sta­ran­nie nadać wszyst­kiemu nazwę. Czuję, że mogę ode­tchnąć, rozej­rzeć się, a kiedy będę gotowa, zna­leźć dal­szą drogę.

Wyobraź sobie, że te słowa są mapą – roz­ło­żoną, wygła­dzoną, roz­cią­gniętą na stole – wska­zu­jącą, gdzie byłam przed roz­po­czę­ciem odłą­czo­nych godzin.

Jako pierw­sze wskażę ci miej­sce od dawna nazy­wane przeze mnie „rosną­cym odda­le­niem” – ląd, który się roz­ra­stał i z cza­sem zaj­mo­wał coraz więk­sze tery­to­rium. W głębi duszy czu­łam obec­ność rosną­cego odłą­cze­nia od lat. Począt­kowo było nie­zdol­no­ścią do peł­nej obec­no­ści tu i teraz. Przy tak ogrom­nej licz­bie powia­do­mień przy­cho­dzą­cych o każ­dej porze dnia i nocy zawsze coś mi unie­moż­li­wiało pełną obec­ność. Choć wie­dzia­łam, że praw­dziwe życie toczy się tuż obok, przez te wszyst­kie sygnały dźwię­kowe i alerty mia­łam wra­że­nie, iż wszystko, co ważne i pilne, dzieje się na ekra­nie. Nawy­kowo sta­ra­łam się stale mieć go w zasięgu ręki.

Doku­men­to­wa­łam chwile. I zamiesz­cza­łam je w mediach spo­łecz­no­ścio­wych. Ni­gdy jed­nak tak naprawdę nie czu­łam, że w nich uczest­ni­czę tak bar­dzo, jak bym chciała. Zawsze byłam gdzie indziej, zajęta ewen­tu­al­nymi komen­ta­rzami innych, polu­bie­niami lub ich zaję­ciami. Jeśli mam być szczera, moje samo­po­czu­cie zale­żało od zda­nia i pochwał innych ludzi. To one kształ­to­wały moje nasta­wie­nie w real­nym świe­cie. Zupeł­nie jak­bym nie umiała przy­pi­sać war­to­ści codzien­nym doświad­cze­niom, cze­ka­jąc, aż ktoś zrobi to za mnie.

Nic dziw­nego, że to rosnące odda­le­nie prze­nio­sło się na moje naj­bliż­sze rela­cje. Im wię­cej czasu spę­dza­łam w sieci, tym mniej ener­gii zosta­wało mi na kon­takty oso­bi­ste. Łatwiej mi było utrzy­my­wać powierz­chowne rela­cje. Mniej­szym obcią­że­niem była edy­cja wypo­wia­da­nych słów i prze­ka­zy­wa­nie frag­men­tów zamiast całej histo­rii.

Powta­rza­łam: „U mnie dobrze! U nas w porządku! Zajęta! Jeste­śmy zajęci! Życie w cią­głym biegu!”. Tak brzmiała moja odru­chowa odpo­wiedź w wielu okre­sach życia. Nasza kul­tura pochwala „bycie zaję­tym”, nawet jeśli jeste­śmy na skraju wypa­le­nia, więc cią­głe powta­rza­nie tych słów przy­szło mi bez trudu. Kiedy patrzę wstecz, dociera do mnie, że posłu­gi­wa­łam się tymi sło­wami niby tar­czą. Mogłam się za nimi ukryć, w ten spo­sób nie pozwa­la­jąc innym w pełni wejść w swoje życie.

Wydaje mi się, że kiedy wystar­cza­jąco dobrze pre­zen­tu­jemy się w jakiejś wyre­ży­se­ro­wa­nej roli – kiedy odpo­wied­nio wyse­lek­cjo­nu­jemy i odfil­tru­jemy co uczciw­sze frag­menty – nikt nie zadaje trud­niej­szych pytań, np.: czu­jesz wypa­le­nie? Albo: czy męczą cię te usilne próby? Czy też po pro­stu: czy wszystko w porządku?

Rosnące odda­le­nie wśli­zgnęło się ukrad­kiem w życie mojej rodziny. Nasza córka, która miała zale­d­wie nieco ponad rok, kiedy zaczę­łam się odda­lać, z pew­no­ścią zauwa­żyła, że co kilka minut się­gam po tele­fon. Był zawsze pod ręką, niby dodat­kowa osoba w pokoju, zdolna się włą­czyć w każ­dej chwili. Choć była taka maleńka, wyobra­żam sobie, że mogła się zasta­na­wiać: „Co tak czę­sto odrywa uwagę mamusi ode mnie? Co waż­nego widzi w tym nie­wiel­kim błysz­czą­cym przed­mio­cie?”.

Z mężem co prawda nie cał­kiem się od sie­bie odda­li­li­śmy, jed­nak w naszym wspól­nym ryt­mie bez­sprzecz­nie zapa­no­wała sta­gna­cja. Kła­dli­śmy córkę spać, goto­wa­li­śmy obiad lub zama­wia­li­śmy coś na wynos, a póź­niej sia­da­li­śmy każde w swoim kącie. Ja lądo­wa­łam na ogrom­nym fotelu, a on na sofie. Włą­cza­li­śmy kolejny wcią­ga­jący serial, a póź­niej bar­dzo szybko oka­zy­wało się, że oboje prze­wi­jamy coś na tele­fo­nie. Nie sku­pia­li­śmy się na oglą­da­nym odcinku ani o nim nie roz­ma­wia­li­śmy. Ist­nie­li­śmy, każde ze swoim tele­fo­nem, w odle­gło­ści nieco ponad metra od sie­bie. To nazy­wa­li­śmy wspól­nie spę­dzo­nym wie­czo­rem.

Zda­niem wielu moich roz­mów­ców ceną za takie przy­wią­za­nie do tele­fonu jest uczu­cie, że nikt nie jest już w pełni z nami. Ni­gdy nie jeste­śmy cał­kiem obecni. Cią­gle zaj­mu­jemy się urzą­dze­niami. Zabie­ramy je ze sobą do stołu. Kła­dziemy obok tale­rza. Prze­ry­wamy roz­mowę, by spraw­dzić, co sły­chać w świe­cie cyfro­wym. Kie­dyś zadzwo­niła moja mama, by poskar­żyć się na przy­ja­ciółkę, z którą jadła lunch. Jej towa­rzyszka przez cały posi­łek patrzyła w tele­fon. Roz­mo­wie bra­ko­wało sku­pie­nia, była bez­oso­bowa. „Czemu ona w ogóle umó­wiła się ze mną na lunch? – zapy­tała moja mama. – Czu­łam się cał­kiem zbędna”.

Wygodna prawda co do trzy­ma­nych w dłoni urzą­dzeń jest taka, że zawsze jest tam co spraw­dzać. I co poczy­tać. I jakaś pod­po­wiedź samo­do­sko­na­le­nia. Coś do obej­rze­nia. Kolejna rzecz wyma­ga­jąca odpo­wie­dzi. Coś do udo­stęp­nie­nia. Następny komen­tarz, który trzeba zamie­ścić. Się­gam po tele­fon, by zro­bić jedną rzecz, a póź­niej łapię się na prze­cho­dze­niu do kolej­nych apli­ka­cji, kom­plet­nie nie pamię­ta­jąc, po co w ogóle go wzię­łam.

Natych­mia­stowa łącz­ność stała się normą, choć zaczy­nam się zasta­na­wiać, jakim kosz­tem. Brak urzą­dzeń prze­kłada się na poczu­cie izo­la­cji i nie­po­koju, ode­rwa­nia od reszty świata. Ma to już nową nazwę. Lęk przed bra­kiem kon­taktu z tele­fo­nem komór­ko­wym nazywa się nomo­fo­bią (od ang. no more mobile phone). Na całym świe­cie szybko rośnie liczba osób dostrze­ga­ją­cych u sie­bie ten stan.

Moim zda­niem naszą potrzebę łącz­no­ści, szcze­gól­nie za pośred­nic­twem mediów spo­łecz­no­ścio­wych, w znacz­nej mie­rze napę­dza kla­syczny strach przed prze­ga­pie­niem cze­goś. Wiele lat temu roz­ma­wia­łam z kolegą, który wyznał, że kie­dyś się odłą­czył i wła­śnie wtedy jego ulu­biony muzyk dawał sekretny kon­cert w lokalu tuż obok jego nowo­jor­skiego miesz­ka­nia. Ze względu na odłą­cze­nie prze­ga­pił twe­eta o tym i sam kon­cert. Oznaj­mił, że ni­gdy wię­cej nie wyłą­czy tele­fonu – a tym samym nie prze­gapi kolej­nego powia­do­mie­nia. Pamię­tam, że uzna­łam to za dość przy­gnę­bia­jący spo­sób na życie.

Choć trudno w to uwie­rzyć, z badań wynika, że nasz poziom kor­ty­zolu – hor­monu regu­lu­ją­cego naj­waż­niej­sze funk­cje orga­ni­zmu, w tym stres – rośnie nawet wtedy, kiedy tele­fon mamy zale­d­wie w polu widze­nia lub kiedy wydaje nam się, że sły­szymy go w oddali.

Psy­chia­tra kli­niczny i zało­ży­ciel Ośrodka Lecze­nia Uza­leż­nień od Inter­netu i Tech­no­lo­gii David Gre­en­field wyja­śnia: „Natu­ralną reak­cją orga­ni­zmu jest chęć zer­ka­nia na tele­fon, by zmniej­szyć stres”1. Więc zer­kamy. A przy tym to, na co zer­kamy, czę­sto jest więk­szym powo­dem do stresu. Spi­rala się zacie­śnia.

Kolejną rze­czą na mapie, która przy­cią­gnie twój wzrok, jest wyczer­pa­nie. Jest wszech­obecne, niby cie­niut­kie auto­strady bie­gnące we wszyst­kich kie­run­kach. Ja sama byłam cią­gle zmę­czona. Nie cho­dziło o zmę­cze­nie „mło­dej mamy” ani „osoby, któ­rej udało się jakoś prze­żyć nie­koń­czącą się pan­de­mię”. Było to cięż­kie znu­że­nie psy­chiczne, które wci­skało się we wszyst­kie aspekty życia, w tym w rela­cje, karierę zawo­dową, wiarę i podej­ście do życia.

Podej­rze­wam, że to uczu­cie zna wielu z nas. Kilka lat temu napi­sa­łam do czy­tel­ni­ków mojego bloga maila zawie­ra­ją­cego pro­ste pyta­nie: „Czy jesteś zmę­czony i wyczer­pany?”. Do mojej skrzynki pocz­to­wej spły­nęły setki odpo­wie­dzi z całego świata. Nie­spo­dzie­wa­nie wszy­scy zaczęli się do tego przy­zna­wać, pota­ki­wać i uno­sząc dło­nie, twier­dzić: „Tak, tak wła­śnie się czuję. Mam wszyst­kiego dość, wszystko wydaje się zbyt trudne. Nie wiem, jak odzy­skać spo­kój”.

Wydaje mi się, że to wyczer­pa­nie w znacz­nej mie­rze wynika z docie­ra­ją­cych zewsząd infor­ma­cji. Żyjemy w epoce cią­głego prze­cią­że­nia infor­ma­cjami. Jesz­cze przed poranną kawą możemy nawią­zać kon­takt z sze­ścioma oso­bami, przej­rzeć skrót aktu­al­nej sytu­acji na świe­cie, odpo­wie­dzieć na pół tuzina maili, pozwo­lić się wkrę­cić w kolejne spo­tka­nie na Zoo­mie, zamó­wić nowy swe­ter z Ama­zona i zna­leźć naprawdę świetny prze­pis na chleb na zakwa­sie.

Według neu­rop­sy­cho­lożki Cyn­thii Kubu budowa naszych mózgów dosto­so­wana jest do wyko­ny­wa­nia w danej chwili jed­nego zada­nia, nie zaś do mul­ti­ta­skingu2. Nie wspo­mi­na­jąc nawet o otwie­ra­niu dwu­dzie­stu trzech kart. Powoli, nie­świa­do­mie tra­cimy zdol­ność kon­cen­tra­cji, ponie­waż wpusz­czamy do środka coraz wię­cej szumu. Nasze mózgi nie są przy­sto­so­wane do jed­no­cze­snego przyj­mo­wa­nia tak wielu infor­ma­cji. Skraca to nasz czas kon­cen­tra­cji, zwięk­sza skłon­ność do wpa­da­nia w złość, szko­dzi zdro­wiu psy­chicz­nemu3.

Czę­sto mia­łam wra­że­nie, że mój mózg ota­cza mgła, przez którą nie mogę się prze­drzeć. Nie umie­jąc sobie z nią pora­dzić, brnę­łam w nią coraz głę­biej.

Im moc­niej tkwi­łam w świe­cie cyfro­wym, tym czę­ściej dopa­dały mnie nastę­pu­jące myśli niby brudne kro­ple wody roz­lane po całej mapie: „Muszę być wszyst­kim dla wszyst­kich. Muszę przy­spie­szyć, bo stanę się nie­istotna. Nie mogę robić przerw, choć jestem wyczer­pana”.

Być może cie­bie także dopadł ten szum. Może napę­dza cię lęk, że ni­gdy nie robisz wystar­cza­jąco dużo. A tym samym nie robisz przerw i nie­mal ni­gdy nie odpo­czy­wasz. Jesz­cze moc­niej wci­skasz pedał i każesz sobie robić jesz­cze wię­cej. Żyjesz w prze­ko­na­niu, że jeśli zwol­nisz, wszystko się zatrzyma. Wmó­wi­łeś sobie, że to dzięki tobie to wszystko jakoś działa. Że wszystko spo­czywa na two­ich bar­kach.

A może podob­nie jak ja od dawna zma­gasz się z lękiem i zamiast dotrzeć do źró­dła pro­ble­mów, coraz bar­dziej zagłę­biasz się w tech­no­lo­gii z nadzieją na poprawę samo­po­czu­cia. Wię­cej czasu spę­dzasz w mediach spo­łecz­no­ścio­wych. Piszesz i odbie­rasz wię­cej maili. Bie­rzesz na sie­bie wię­cej pro­jek­tów.

Przez lata narzu­ca­łam sie­bie nie­wy­ko­nalne stan­dardy, pod­pi­su­jąc się pod poglą­dem, że wię­cej zawsze zna­czy lepiej, że zawsze trzeba robić wię­cej. Dopiero po wyłą­cze­niu tele­fonu zaczę­łam zada­wać sobie mądrzej­sze pyta­nia: dla kogo są te stan­dardy? Co by się stało, gdy­bym z nich wresz­cie zre­zy­gno­wała? Kim bym się stała?

Mia­łam wra­że­nie, że moje gorącz­kowe tempo życia zaczęło pro­wa­dzić do nie­ustan­nego poczu­cia prze­cią­że­nia. Na powierzch­nię wypły­nęły inne uczu­cia: porów­ny­wa­nie się z innymi, zazdrość, nie­za­do­wo­le­nie. Te były logiczne, ale poja­wie­nie się innych emo­cji wpra­wiło mnie w nie­po­kój. Czu­łam złość, ale nie zna­łam jej powodu. Dopa­dła mnie prze­można apa­tia, zupeł­nie jak­bym zobo­jęt­niała na kwe­stie do nie­dawna mi naj­droż­sze. I to wła­śnie ona naj­bar­dziej mnie prze­ra­ziła.

Zawsze mia­łam ogromne, odważne serce mocno odczu­wa­jące naj­róż­niej­sze emo­cje. A teraz zupeł­nie jakby napły­wa­jący szum wywo­łał ero­zję współ­czu­cia. Chcia­łam, by mi zale­żało na róż­nych rze­czach. Choć despe­racko tego pra­gnę­łam, mia­łam wra­że­nie, że nie jestem w sta­nie wzbu­dzić w sobie emo­cji. Czu­łam się wycień­czona nie­ustan­nym napły­wem nagłów­ków i histo­rii kon­su­mo­wa­nych w inter­ne­cie. I wła­śnie to odbie­rało mi współ­czu­cie. Zbie­ra­nie tylu emo­cji pozba­wiło mnie uczuć. Czu­łam się odda­lona od celu, pasji i wiary, którą pie­lę­gno­wa­łam od ponad dzie­się­ciu lat – wiary, dzięki któ­rej w ogóle zaczę­łam się tak bar­dzo przej­mo­wać.

Jeśli już jeste­śmy przy wie­rze, wyobraź sobie na mapie miej­sce o buj­nej roślin­no­ści – miej­sce, gdzie cały czas coś rośnie. Niech to będzie roz­le­gła, otwarta prze­strzeń, jak leśna polana, choć na mapie nie jest to takie oczy­wi­ste. Leży na ubo­czu, jest ukryta, niby tajem­ni­cze miej­sce na pery­fe­riach. Wła­śnie tak przez lata przed­sta­wia­łam sobie swoją wiarę – jako coś cudow­nego, miej­sce wytchnie­nia.

Zdaję sobie sprawę, że wiara jest kwe­stią zawiłą i deli­katną. Wspo­mi­na­jąc o niej, zawsze sta­ram się o tym pamię­tać. Ja sama nauczy­łam się wie­rzyć w Boga, ale ty możesz wie­rzyć w coś innego. Nie­za­leż­nie od tego moim zda­niem zgłę­bia­nie lub pogłę­bia­nie wiary to dłu­go­trwały pro­ces wyma­ga­jący uwagi. W miarę jak coraz moc­niej pogrą­ża­łam się w świe­cie cyfro­wym, tra­ci­łam czas i zdol­ność kon­cen­tra­cji. Byłam bar­dziej roz­pro­szona. Spie­szy­łam się i nie­cier­pli­wi­łam. Czas spę­dzony z Bogiem wyda­wał mi się wyryw­kowy, z łatwo­ścią odry­wało mnie od niego kolejne powia­do­mie­nie lub mail.

Pod pew­nymi wzglę­dami zaczę­łam postrze­gać swoją wiarę jak przed­sta­wie­nie. Zna­łam tekst, umia­łam wyko­ny­wać odpo­wied­nie gesty, ale coraz sła­biej biło mi serce. Wiara, która nie­gdyś była dla mnie taką tajem­nicą, sta­wała się roz­wod­niona, ponie­waż pró­bo­wa­łam tylko stwa­rzać pozory. Myślę, że w epoce mediów spo­łecz­no­ścio­wych nie­trudno dotrzeć do miej­sca, gdzie nasza wiara jest prze­zna­czona bar­dziej dla innych niż dla nas samych. Wydaje nam się, że musimy wszystko komen­to­wać lub wypo­wia­dać się na każdy temat. Jeste­śmy prze­ko­nani, że mamy znać wszyst­kie odpo­wie­dzi, wszyst­kie wła­ściwe słowa. A prze­cież wiara zawiera mnó­stwo rze­czy, które w ogóle trudno ująć w słowa.

Zapraszamy do zakupu pełnej wersji książki

Zapraszamy do zakupu pełnej wersji książki

1. D. Gre­en­field, cyto­wany w: Cathe­rine Price, Put­ting Down Your Phone May Help You Live Lon­ger, „New York Times”, 24 kwiet­nia 2019, www.nyti­mes.com/2019/04/24/well/mind/put­ting-down-your-phone-may-help-you-live-lon­ger.html. [wróć]

2. Cle­ve­land Cli­nic, Why Mul­ti­ta­sking Doesn’t Work, „Health Essen­tials”, 10 marca 2021, health.cle­ve­landc­li­nic.org/science–clear-mul­tia­sking-doesnt-work/. [wróć]

3. R. Blank, Tech­no­logy and Infor­ma­tion Over­load: How Digi­tal Over­sti­mu­la­tion from Your Gadgets Harms Your Well-Being, Heal­thier Tech Life­style (blog), bez daty, www.heal­thier­tech.co/tech­no­logy-infor­ma­tion-over­load/. [wróć]