Odkupienie grzechu - Natasha Knight, A. Zavarelli - ebook
BESTSELLER

Odkupienie grzechu ebook

Natasha Knight, A. Zavarelli

4,5

20 osób interesuje się tą książką

Opis

Mąż mnie nienawidzi, ale jest też jedyną osobą, która może przyjść mi na ratunek.

Zostałam porwana, a Santiago to moja ostatnia nadzieja. W dodatku nie wiem, czy żyje. Chociaż bywa okrutny, nie potrafię znieść myśli, że odszedł.

Lecz mój potwór ma dziewięć żyć.

Jeszcze ze mną nie skończył. Wkrótce wrócę do rezydencji, zostanę zamknięta w pokoju i zdana na jego łaskę.

Wiem, że mną gardzi.

Zdaję sobie sprawę, że stałam się celem zemsty.

Ale między nami jest coś jeszcze. Coś mrocznego, co zatopiło pazury w moim sercu.

Ebooka przeczytasz w aplikacjach Legimi na:

Androidzie
iOS
czytnikach certyfikowanych
przez Legimi
czytnikach Kindle™
(dla wybranych pakietów)
Windows
10
Windows
Phone

Liczba stron: 284

Odsłuch ebooka (TTS) dostepny w abonamencie „ebooki+audiobooki bez limitu” w aplikacjach Legimi na:

Androidzie
iOS
Oceny
4,5 (871 ocen)
603
164
66
28
10
Więcej informacji
Więcej informacji
Legimi nie weryfikuje, czy opinie pochodzą od konsumentów, którzy nabyli lub czytali/słuchali daną pozycję, ale usuwa fałszywe opinie, jeśli je wykryje.
Sortuj według:
Kraksa

Nie oderwiesz się od lektury

Mimo znów zakończenia polecam choć ciężko będzie czekać na kolejny tom.
MartaDzska

Nie oderwiesz się od lektury

Petarda!
30
Ellza1505

Nie oderwiesz się od lektury

Sztos😱 Proszę więcej takich książek bo to był 🔥🔥
30
Anna7808

Nie oderwiesz się od lektury

Mocna. Nie dla wszystkich. Czekam na ostatnią część.
20
Barbetka

Nie oderwiesz się od lektury

Co tutaj się dzieje! Nie mogę się doczekać kolejnej części.
20

Popularność




SPIS TREŚCI

1 - IVY

2 - IVY

3 - IVY

4 - IVY

5 - IVY

6 - SANTIAGO

7 - SANTIAGO

8 - IVY

9 - SANTIAGO

10 - IVY

11 - SANTIAGO

12 - SANTIAGO

13 - IVY

14 - SANTIAGO

15 - SANTIAGO

16 - IVY

17 - IVY

18 - SANTIAGO

19 - SANTIAGO

20 - IVY

21 - IVY

22 - SANTIAGO

23 - SANTIAGO

24 - IVY

25 - IVY

26 - SANTIAGO

27 - SANTIAGO

28 - IVY

29 - IVY

30 - SANTIAGO

31 - SANTIAGO

32 - IVY

33 - IVY

34 - SANTIAGO

35 - IVY

36 - IVY

37 - IVY

38 - SANTIAGO

39 - SANTIAGO

40 - IVY

41 - IVY

DZIĘKUJEMY

Odkupienie Grzechu

TYTUŁ ORYGINAŁU
Reparation of Sin
Copyright © 2021. Reparation of Sin: A Sovereing Sons Novel by A. Zavarelli & Natasha Knight Copyright © for the Polish edition by Wydawnictwo Papierówka Beata Bamber, 2022 Copyright © by Wydawnictwo Papierówka Beata Bamber, 2022 Redaktor prowadząca: Beata Bamber Redakcja: Agata Polte Korekta: Patrycja Siedlecka Opracowanie graficzne okładki: Justyna Sieprawska Projekt typograficzny, skład i łamanie: Beata Bamber Wydanie 1 Gołuski 2020 ISBN 978-83-67303-17-0 Wydawnictwo Papierówka Beata Bamber Sowia 7, 62-070 Gołuski www.papierowka.com.plPrzygotowanie wersji ebook: Agnieszka Makowska www.facebook.com/ADMakowska
Natasha KnightA. Zavarelli

ODKUPIENIE GRZECHU

Trylogia Socjeta 2PRZEŁOŻYŁA Anna Kot

SERIA SOCJETA

Tom 1 - REQUIEM DUSZY

Tom 2 - ODKUPIENIE GRZECHU

ODKUPIENIE GRZECHU

1 - IVY

Nic nie widzę. Instynktownie wyciągam związane ręce, by dotknąć opaski na oczach, jednak czyjaś dłoń mnie powstrzymuje. Jest silna i zimna. Do mojego nosa dociera zapach skóry, przez co uświadamiam sobie, że nieznajomy nosi rękawiczkę.

– Nie ściągaj – nakazuje.

Kiwam głową, choć nie wiem, czy to dostrzega, bo mocno się trzęsę. Panująca w celi wilgoć przenika aż do kości, kamienie pod stopami są zimne, a błoto weszło pod paznokcie. Czuję zapach lasu. Czy to w ogóle możliwe? Gdzie jestem?

– Co się dzieje? – pytam po raz tysięczny, odkąd zostałam przyprowadzona w to miejsce.

– Jeśli zdejmiesz przy mnie opaskę, znów zwiążę ci ręce za plecami. Chyba tego nie chcesz.

– Nie – potwierdzam, chociaż nie wiem, czy porywacz oczekiwał odpowiedzi. Na pewno ma to gdzieś. Przynajmniej wciąż jestem ubrana, mimo że zniszczono mi sukienkę.

Od przyjęcia minęły godziny, może nawet dni. Nie mam pojęcia, ile czasu upłynęło, odkąd Santiago umierał – UMIERAŁ – na podłodze ogromnej jadalni przygotowanej na wystawną kolację. Ona również została zniszczona. Poprzewracano stoły i krzesła. W chaosie, który powstał, gdy zgasło światło, roztrzaskano kryształy.

Czy mój mąż nie żyje?

– Gdzie jest Santiago? – rzucam, wiedząc, że nieznajomy nie odpowie. Nie odzywał się za wiele, odkąd mnie tu przyprowadził. – I gdzie ja jestem?

Słyszę, jak się porusza, więc obracam głowę, podążając za dźwiękiem. Oczywiście nikogo nie dostrzegam. Porywacz uważa, by mnie nie dotknąć, a kiedy sama przypadkiem muskam jego ubranie, drżę, po czym się odsuwam.

Dobiega mnie skrzypnięcie ciężkich, metalowych drzwi, dlatego ruszam w ich stronę z wyciągniętymi rękami, choć zdaję sobie sprawę, że w celi nie ma niczego, o co mogłabym się potknąć. Może uda mi się zdjąć opaskę, zanim mężczyzna wróci.

– Czekaj! – wołam.

Łapie za moje ramiona i wbija palce w skórę, by mnie powstrzymać.

– Proszę – szlocham, łzy moczą przepaskę na oczach. – Co się dzieje? Proszę, powiedz mi, co się dzieje!

Wzdycha z niezadowolenia, jakby te pytania były uciążliwe i nie miał czasu na nie odpowiadać. Cóż, w takim razie nie powinien zabierać się za porywanie.

– Santiago – zaczynam, ale odchrząkuję, bo głos łamie mi się, gdy wypowiadam jego imię. – Mój mąż. – Znów przerywam. – On… Czy…? – Nie mogę tego powiedzieć.

– Jedz. Jeśli ty nie zjesz, zrobią to szczury.

– Szczury? – panikuję.

– Tego też nie chcesz.

Nieznajomy prowadzi mnie do tyłu. Kości małych zwierząt pękają pod jego butami, a później wbijają się w moje bose stopy. Cofam się, aż czuję za sobą metalową ramę łóżka ze śmierdzącym, starym materacem. Mężczyzna popycha mnie na nie mocno. Nie próbuję się podnieść, bo wiem, że nie mam z nim szans. Słyszę, jak odchodzi. Prawdopodobnie kieruje się do drzwi. Znów zostanę sama w ciemnościach. Choć może powinnam być za to wdzięczna, przynajmniej nic mi nie zrobił, nawet nie dotknął. Nie w taki sposób. Drzwi skrzypią, gdy zaczyna je za sobą zamyka. Już prawie wyszedł.

– Proszę, powiedz tylko, że nic mu nie jest – szepczę. – Że… Że żyje.

Zatrzymuje się. Przez przepaskę na oczach dostrzegam zarys ogromnego męskiego ciała. Jest wielki, zupełnie jak Santiago. I równie silny. Nie udałoby mi się przemknąć obok niego, nawet gdybym próbowała.

– Mam uwierzyć, że cię to obchodzi? – pyta.

– Czy…? On…?

Porywacz podchodzi do mnie szybkim krokiem, a ja cofam się na materacu. Uderzam plecami w mokrą kamienną ścianę, a on po chwili zaciska dłoń okrytą rękawiczką na mojej szyi.

– Jest martwy. – Nie mam pewności, czy to pytanie czy raczej stwierdzenie.

Łapię mężczyznę za przedramię, choć przecież nie powstrzymałabym go, gdyby chciał mnie udusić lub skręcić mi kark. Dla niego byłoby to pewnie niczym kruszenie kości zdechłych szczurów.

– Więc? – wyduszam.

– Powinnaś się modlić, żeby nie był.

2 - IVY

Przesuwam przepaskę na czoło, gdy tylko dociera do mnie szczęk przekręcanego w zamku klucza. Moje serce bije gwałtownie. Na szczęście tym razem mężczyzna związał mi ręce z przodu, a nie jak na początku za plecami. Podciągam nogi na paskudny materac i obejmuję kolana ramionami. Lina zaciśnięta na nadgarstkach ociera skórę. Drżę, kiedy chłodny wiatr wpada do celi przez niewielkie okno umieszczone na wysokości leśnego poszycia. Znajduję się w wolnostojącej piwnicy, ale przynajmniej mam okno.

„Jeśli ty nie zjesz, zrobią to szczury”.

Zerkam na zakratowane okno. To tędy wchodzą do środka? Rozglądam się po kwadratowym pomieszczeniu. Jest zbyt ciemno, bym mogła zobaczyć jakiekolwiek dziury, ale mam pewność, że gryzonie siedzą w kątach. Na podłodze leżą truchła małych zwierząt i pełno szkieletów.

Suknia, którą wybrała dla mnie Mercedes, została zniszczona przez bród i łzy.

Spoglądam na ustawioną na małym stole tacę z jedzeniem i zauważam pod nią złożony koc. Wstaję, po czym rozkładam go, odstawiwszy tacę na łóżko. Jest szorstki, przypomina raczej pokrowiec na meble albo materiał, który rzuca się na podłogę w czasie malowania, ale wystarczy.

Na tacy dostrzegam małą miskę zupy, kromkę chleba oraz szklankę wody. Siadam i upijam z niej łyk, a następnie odstawiam, dochodząc do wniosku, że powinnam oszczędzać napój. Sięgam po miskę i już wiem, dlaczego nie czułam żadnego zapachu. Zupa jest zimna. Nie kłopoczę się używaniem łyżki, tylko podnoszę naczynie do ust i je przechylam. Gdyby jedzenie było ciepłe, pewnie mogłoby dobrze smakować, ale nie jest nawet letnie. Nie chciałabym jednak zwabić żadnych szczurów ani innych gryzoni, poza tym muszę zachować siły, dlatego opróżniam miskę bardzo szybko. Potem odrywam kawałek czerstwego chleba. Zjadam go, a resztę zostawiam na później. Po chwili wstaję i podchodzę do schodów. Naliczam ich tylko sześć. Sprawdzam drzwi, chociaż wiem, że są zamknięte. Nie ma mowy, bym była wystarczająco silna, by wyważyć ciężkie metalowe wrota liczące sobie co najmniej sto lat.

Wracam do małego okna, przez które spoglądam. Na zewnątrz zachodzi słońce, wkrótce zrobi się całkowicie ciemno. Będzie to pierwsza noc, jaką spędzę w tym miejscu przytomna. Zastanawiam się, na jak długo odleciałam.

Okienko znajduje się za wysoko, bym mogła do niego sięgnąć, nie wspominając nawet o próbie ucieczki tą drogą. Biorę wiadro, które porywacz zostawił jako toaletę, obracam je do góry dnem i na nim staję. Muszę unieść się na palcach, by zerknąć na zewnątrz. Mech porasta gęsto kraty, jak i ściany mojej celi.

„Moja cela”.

Oddycham głęboko, po czym zamykam oczy, aby odegnać panikę i zbliżające się zawroty głowy. Mocno ściskam zimne, wilgotne kraty. Gdy się uspokajam, schodzę z wiadra, a potem wracam na łóżko. Siadam na nim, podciągam kolana pod brodę i owijam się kocem.

Czy Santiago umarł? Porywacz tego nie potwierdził. Oznajmił jedynie, że powinnam się modlić, by tak nie było. To oznacza, że żyje. Co się wobec tego stało i gdzie on teraz jest?

Wracam wspomnieniami do przyjęcia, do rozmowy z Colette. Przypominam sobie eleganckich mężczyzn i kobiety, jedzenie, szampana. To, jak przystojnie i mrocznie wyglądał Santiago, chociaż nienawidzę się za takie myśli.

Rozmyślam o moim pokoju w rezydencji, o tym, jak małe okno zmieniło się w większe, o Antonii i jej cieple. Opieram czoło o kolana, bo chociaż wiem, że w willi De La Rosów życie wyglądało okropnie, zawsze może być gorzej. Tu właśnie tak jest. Tam stanowiłam obiekt nienawiści, jednak nie tylko. Między mną a Santiagiem coś się rozwijało. Coś mrocznego i pokręconego. Czuję to w swoim wnętrzu, głęboko w żołądku, a także w piersi.

Wycieram policzki o kolana, po czym naciągam koc, żeby zasłonić oczy. Kładę się i przymykam powieki. Nie myślę o szczurach ani otaczających mnie szkieletach. O tym wkopanym w ziemię mauzoleum.

Myślę o nim.

3 - IVY

Budzę się nagle, słysząc stukot metalu uderzającego o metal. Jest tak inny od nocnych odgłosów owadów i innych żyjątek kręcących się po celi. Siadam, mrużąc oczy, gdy zamek szczęka i otwierają się drzwi.

Sapię z zaskoczenia, ale nie przez to, że w nikłym świetle dostrzegam więcej szczegółów pomieszczenia, w którym się znajduję. Chodzi o to, że w progu staje mój porywacz w ciemnej szacie, z kapturem na głowie. Pamiętam, jak w noc przed ślubem Santiago pojawił się w mojej sypialni podobnie ubrany. Byłam zaspana i uznałam go za mordercę. Te szaty nadal mnie przerażają, tak samo jak mężczyzna, który je nosi.

Promienie wschodzącego słońca oświetlają od tyłu duże ciało, przesączając się przez gęste korony drzew.

– Co ci mówiłem? – pyta porywacz, na co pospiesznie naciągam opaskę na oczy. Ręce trzęsą mi się na dźwięk niskiego głosu. Ukryta w nim groźba i z trudem kontrolowana nienawiść są wyraźnie słyszalne w każdym słowie.

Skrawek materiału na mojej twarzy jest mokry i nie zasłania całkowicie oczu, ponieważ wcześniej go zrolowałam, ale zaciskam powieki z nadzieją, że nieznajomy odpuści inspekcję i tego nie zauważy.

Nie mam pojęcia, jak długo spałam. Już chcę zapytać, która godzina, jaki dziś dzień i gdzie przebywa Santiago oraz co się dzieje, lecz nim to robię, mężczyzna łapie mnie za rękę. Krzyczę i instynktownie staram się odsunąć. Jest zadziwiająco cichy jak na kogoś tak postawnego. Nawet nie słyszałam, jak przeszedł przez celę.

– Milcz – żąda, unosząc mi ręce. Chwyta je tymi chłodnymi skórzanymi rękawiczkami i ciągnie do góry, zmuszając, bym stanęła na palcach. Później zaczepia o coś krępujące mnie liny i wypuszcza.

Nie zauważyłam niczego na suficie, ale też niczego tam nie szukałam. Wiszę teraz, ledwie dosięgając palcami podłogi, a sznur wbija mi się w otarte nadgarstki, na których wspieram całe ciało.

– Co się dzieje? – pytam, nasłuchując, jak mężczyzna porusza się za mną. Sięga do opaski, zdejmuje ją na chwilę, po czym na powrót zakłada, by dokładnie zasłaniała mi oczy. Zawiązuje ją ciasno, ciągnąc mnie przy tym za włosy i nie zważając na protesty. Gdy kończy, staje przede mną. Czuję go. Jest blisko. Zastanawiam się, co robi, bo odnoszę wrażenie, że jedynie się gapi. To niepokojące.

– Jak tego dokonałaś? – rzuca.

– Co? – Nie wiem, o co chodzi.

– Jak?

– Nie rozumiem. Jak dokonałam czego?

Prycha.

– Gdyby to zależało ode mnie, wydobyłbym z ciebie informację batem. – Przerywa i chyba się odsuwa. – Na twoje szczęście dałem słowo.

– Co? – Głos mi się łamie. Dlatego tutaj jestem? Po to mnie tak podwiesił? Będzie mnie biczował? – Co się dzieje? Gdzie Santiago? W moim głosie pobrzmiewa panika, kiedy nieznajomy kładzie palec na środku klatki piersiowej i mnie popycha. To wystarcza, żebym straciła równowagę i zawisła na rękach.

Porywacz się porusza, a do moich uszu docierają najróżniejsze dźwięki. Mężczyzna wychodzi z celi, po czym wraca. Drzwi są otwarte, wydaje mi się, że z zewnątrz dobiega kobiecy szept. Nasłuchuję uważnie, aż znów go słyszę. Jestem pewna. Następnie rozbrzmiewa odpowiedź nieznajomego:

– Mówiłem, żebyś została w swoim pokoju. Wracaj do domu. Natychmiast.

Kobieta ponownie szepcze. Mówi tak cicho, że nie potrafię rozróżnić słów.

– Nie ma tu nic do oglądania – stwierdza porywacz. – Idź. – Nie podnosi głosu. Wydaje się, jakby ją uspokajał. Zwraca się do niej zupełnie innym tonem niż do mnie.

Potem wraca do środka, słyszę szczęk wiadra. Musiałam go wczoraj użyć, chociaż naprawdę nie chciałam. Miałam do wyboru wysikać się do niego albo w kącie celi.

– Co się dzieje? – ponawiam pytanie. – Proszę, powiedz mi.

Nie odpowiada. Podchodzi, łapie mnie jedną ręką w pasie i podnosi lekko, by poluzować linę i móc ściągnąć ją z haka. Zostaję postawiona na podłodze, a następnie obrócona.

– Wyciągnij ręce.

Wypełniam rozkaz, inaczej by mnie do tego zmusił. Chwilę później rozwiązuje linę, uwalniając dłonie. Odsuwam się szybko i zaraz potykam na wiadrze, które przewraca się i toczy z głośnym brzękiem. Odwracam się twarzą do mężczyzny, chociaż nadal mam opaskę na oczach. Pocieram otarte nadgarstki.

– To koniec? – pytam.

Przez moment wierzę, że mnie wypuści. Szybko uświadamiam sobie jednak, jakie to naiwne.

Mężczyzna śmieje się mrocznie, bez humoru.

– Masz tu ubranie na zmianę, wodę i mydło. Doprowadź się do porządku.

– Po co?

– Dla Trybunału.

– Czego? Jakiego Trybunału? – Coś ściska mnie w żołądku na dźwięk jego nieprzyjemnego tonu.

Porywacz prycha, niemal widzę, jak kręci głową. Słyszę, że kieruje się na schody.

– Czekaj!

Zatrzymuje się. Chociaż pamiętam, co stało się ostatnim razem, gdy zapytałam, nie mogę się powstrzymać.

– Czy Santiago…? On… Nic mu nie będzie?

Po długiej chwili na stopniach rozbrzmiewają kroki i drzwi zamykają się z brzękiem. Podskakuję na ten dźwięk, a serce, które już pędziło jak szalone, omal nie wyskakuje mi z piersi. Nagle słyszę, jak gałęzie i liście chrzęszczą pod stopami mężczyzny.

Pospiesznie zdejmuję opaskę z oczu i widzę, że przechodzi obok okna, a jego czarna szata ciągnie się za nim. Znów zostaję sama. Siedzę w ogłuszającej ciszy w podziemnej celi, która zdecydowanie nie jest przeznaczona dla ludzi.

4 - IVY

Umyłam się w zimnej wodzie najlepiej, jak mogłam. Namydliłam szczotkę, a następnie szorowałam ciało, nie zważając na gęsią skórkę, która je pokryła. Chciałam być czysta albo chociaż czystsza. Próbowałam także zmyć brud z włosów, co okazało się błędem. Zmieniły się w wilgotną masę splątanych strąków, a ja dostałam dreszczy. Porywacz zostawił mi jedynie jakąś szmatkę do wytarcia się i długą białą suknię na przebranie. Ma szerokie rękawy z falbanką, którą wykończono również wysoki kołnierzyk. Przypomina staromodną koszulę nocną albo halkę, jaką zakładało się pod kreacje w ubiegłym stuleciu. Czuję się nieswojo z powodu tego dziwnego ubioru i słów mężczyzny mówiących, na co powinnam się przygotować.

„Trybunał”.

Przez to, że mam na sobie rytualny strój, na myśl przychodzą mi dawne procesy. Wiem dobrze, że Socjeta opiera się na takich obrzędach.

Podciągam bose stopy na posłanie i otulam się kocem. Nie dostałam butów, przez co marznę. Zjadłam chleb i kolejną miskę zimnej zupy. Tym razem porywacz przyniósł mi też jabłko, które wręcz pożarłam. Brakuje wody. Siedzę więc i czekam z niecierpliwością na powrót mężczyzny. Im więcej mija czasu, tym więcej rozmyślam o tym, co się stało. Roztrząsam upadek Santiaga. Nie pozwalam sobie jednak zapędzić się dalej. Nie umarł. Muszę w to wierzyć. Ale co się w takim razie wydarzyło?

Zaczynam zasypiać, gdy znów dobiega mnie dźwięk kroków przed celą. Siadam i dostrzegam cień przemykający przed oknem, po czym słyszę klucz obracający się w zamku. Zsuwam opaskę na oczy, nim drzwi zostają otwarte. Zawiązuję materiał trochę luźniej, dzięki czemu mogę otworzyć powieki i widzieć chociaż kształty.

Mężczyzna wchodzi do celi i się zatrzymuje. Zastanawiam się, która jest godzina. Zrobiło się zupełnie ciemno. Przez gęste korony drzew może się jednak wydawać, że jest później niż w rzeczywistości. Kilka razy zasnęłam, przez co straciłam poczucie czasu.

– Wstań – nakazuje porywacz.

Podnoszę się, upuszczając koc, a mężczyzna przygląda mi się chwilę. Widzę, że kiwa głową.

– Dobrze. Wyciągnij ręce. – Robi parę kroków i rzuca coś na posłanie.

– Powiedz mi najpierw, co z moim mężem. Wytłumacz…

– Nie targujemy się tu – przerywa. – Wyciągnij ręce albo zwiążę ci je za plecami.

Stoję przodem do niego. Wciąż ma na sobie szatę, ale nawet gdyby nie zakładał kaptura, w tej ciemności i z opaską na oczach trudno byłoby mi dostrzec jego twarz.

Wyciągam ręce, które związuje w nadgarstkach. Znów czuję chłód skórzanych rękawiczek. Zastanawiam się, czy nosi je, by nie musieć mnie dotykać. Gdy moje dłonie są już ciasno skrępowane, nieznajomy pochyla się, by podnieść to, co rzucił wcześniej na łóżko. Uświadamiam sobie, że to szata, kiedy zarzuca mi ją na ramiona. Ciężki materiał drażni skórę na karku, jest zatęchły, stary. Mężczyzna zapina szatę na szyi i zaciąga kaptur na głowę.

Serce bije mi szybko. Spinam się, gdy porywacz łapie mnie za dłoń i ciągnie do drzwi. Idę powoli, co dla niego okazuje się powodem do irytacji.

– Ruszaj się.

– Moje stopy – mówię, wchodząc na kamienne schody, a następnie mokrą trawę.

– Nie jest to zbyt sroga kara – odpowiada, nim mam szansę coś dodać.

Prowadzi mnie w żelaznym uścisku, muszę zaufać, że nie wpadnę na jakieś drzewo. Trawiaste podłoże szybko zmienia się w żwir oraz małe kamyki. Słyszę dźwięk odpalanego silnika.

– Wsiadaj.

Wdrapuję się do samochodu, czując zapach skórzanych siedzeń. Otacza mnie ciepło ogrzanego, suchego wnętrza. Mężczyzna zajmuje miejsce obok i zamyka drzwi. Chwilę później auto drga, kiedy wsiada do niego ktoś jeszcze – zgaduję, że kierowca – a potem odjeżdżamy.

Kierujemy się do siedziby IVI. Mam prawie pewność, że to właśnie tam mieści się Trybunał. Wiedziałam, czym jest, już kiedy mężczyzna o nim wspomniał. To sąd Socjety. Przesłuchuje się na nim jej członków, którzy złamali zasady, a następnie osądza się ich i skazuje. Nie zostało to poparte żadnym prawem, właściwie to raczej nielegalne, ale takie szczegóły nijak nie powstrzymują działań IVI. Socjeta jest organizacją niezależną, zupełnie jakby była osobnym państwem.

Jeśli znajdą Hazel, to właśnie tu ją odeślą. Stanie przed Trybunałem, gdzie trzej, pewnie stuletni, faceci zadecydują o jej karze. Nie dostanie procesu, jedynie wyrok. Tak to właśnie działa. Nie będzie ojca, który by się za nią wstawił, a nie wierzę, że pomoże jej Abel.

Czy mnie również to czeka? Dlaczego? Czemu miałabym stawać przed Trybunałem? Co ja takiego zrobiłam?

Czując przebiegające po ciele dreszcze, obracam głowę w kierunku porywacza.

– Co ja takiego zrobiłam? – powtarzam na głos. Zostałam ukarana. A może dopiero zostanę. Ten facet zamyka mnie w tej celi, przetrzymuje, aż… Zamieram. Zgaduję, że chodzi o to, jak potoczą się sprawy z Santiagiem.

To oznacza, że żyje. Albo nie.

Moje serce się zatrzymuje.

Dostrzegam, że mężczyzna spogląda w moją stronę.

– Znaleźliśmy źródło trucizny.

– Trucizny? – Zasycha mi w ustach.

– Sprytny pomysł, ale niewystarczająco, by nas oszukać.

Kiedy samochód mija wjazd do siedziby IVI, nieznajomy milknie, a ja owijam szatą drżące ramiona.

5 - IVY

Mężczyzna zdejmuje mi opaskę, kiedy tylko wchodzimy do budynku, ale w zamian naciąga kaptur mocniej na głowę. Widzę, że moja szata jest szkarłatna.

Zerkam na nieznajomego, gdy oczy przyzwyczajają się do stłumionego światła, lecz dostrzegam jedynie maskę. Porywacz przygląda mi się przez długą chwilę, po czym prowadzi mnie za sobą szerokimi, krętymi schodami. Każdy jego krok odbija się echem od kamiennej podłogi.

Ktoś odchrząkuje, więc spoglądam do tyłu na stojących tam dwóch mężczyzn. Nieznajomy woli nie ryzykować, że ucieknę. Nie żebym miała dokąd. Obracam się z powrotem do oprawcy znikającego za rogiem, oddycham głęboko i podążam za nim. Nie znajdujemy się w części siedziby, w której byłam wcześniej. To miejsce jest mroczniejsze, chłodniejsze, bardziej odludne.

Zatrzymuję się na pierwszym podeście przy oknie, by spojrzeć na znajdujący się poniżej dziedziniec. Stoi tam pojedyncza platforma. I słup. Ogarnia mnie panika. Cofam się o krok, jednak uderzam w twardą klatkę piersiową mężczyzny za mną.

– Ja… – urywam.

Kręcę głową, odsuwając się. Strażnik mnie nie dotyka, przez co czuję się jak trędowata. Wszyscy unikają kontaktu. Mężczyzna nie podchodzi, tylko czeka, aż odzyskam równowagę. Ostatni raz zerkam przez okno na platformę, wracając myślami do lekcji historii o tym, że skazaniec obserwował z celi, jak na zewnątrz budowali dla niego miejsce, gdzie miał zostać stracony. Tłumaczę sobie, że tu nie przeprowadza się egzekucji. To byłoby posunięcie się o krok za daleko. W siedzibie dzieją się inne rzeczy, wymierza się średniowieczne kary.

Stojący za mną mężczyzna odchrząkuje, aż ruszam dalej schodami, nie pozwalając sobie spojrzeć przez okno na żadnym z trzech kolejnych podestów. Gdy docieram na ostatni, czeka na nim porywacz. Stoi przed dwojgiem olbrzymich drzwi ozdobionych herbem IVI. – Chodź – mówi, kiedy się zatrzymuję.

Stąpam cicho bosymi stopami po zimnych kamieniach, po czym przystaję przed mężczyzną. Rozpina szatę i zsuwa ją z moich ramion, by opadła na podłogę. Widzę, że przenosi spojrzenie na dziwną suknię i uświadamiam sobie, jak bezbronna jestem. W dodatku zupełnie naga pod tym materiałem.

Myślą, że otrułam Santiaga.

„Czy on umarł? Dlatego zostałam tu przyprowadzona?”, pytanie dotyczące tego, co mi zrobią, przeplata się w mojej głowie z tym, czy Santiago żyje.

Ze środka dobiega dźwięk przypominający uderzenie młotka, który sprawia, że moje serce gubi rytm. Odwracam się do otwierających się drzwi. Zasycha mi w ustach, gdy oczom ukazuje się duża okrągła sala. Na środku znajduje się wysokie podium, na którym trzej Rajcy – moi sędziowie – zasiadają za ogromnym biurkiem wykonanym z tego samego drewna i ozdobionym równie misternie co drzwi.

Nieco niżej, po obu stronach, widzę szeroką, zrobioną z kamienia jak ściany i podłoga balustradę, za którą ustawiono puste krzesła. Zostaję poprowadzona na środek, do drewnianego stanowiska, przed którym strażnik otwiera małą furtkę, a następnie ją za mną zamyka. Ceremoniał. Socjeta to uwielbia.

Żołądek zwija mi się w supeł, próbuję przełknąć ślinę, ale gardło mam całkowicie wyschnięte. Gdy zamykają się drzwi, słyszę z tyłu nad sobą jakiś dźwięk. Obracam się, by spojrzeć na galerię, gdzie dostrzegam jednego świadka. Bo właśnie tym jest – świadkiem w moim procesie.

Mercedes.

Nawet z daleka widzę, że ma przekrwione oczy i jest blada. Czuję, że po moim policzku spływa łza, bo myślę, że właśnie poznałam prawdę. Odszedł. Santiago nie żyje.

Młotek uderza ponownie, strasząc mnie, więc odwracam się do sędziów.

6 - SANTIAGO

– Małymi łyczkami.

Głos wydaje się znajomy, ale dociera jakby zza ściany. Rytmiczne, równomierne pikanie to wzór, który dogłębnie poznałem, podobnie jak zapach, którego nigdy nie zapomnę. Środek do dezynfekcji. Do tego zimny metal. Więdnące kwiaty stojące gdzieś na parapecie. Rozumiem, że jestem w szpitalu.

Ktoś poprawia łóżko, bym mógł usiąść. Nim się odzywam, słomka dotyka moich ust, a głos zachęca:

– Minie trochę czasu, nim dojdziesz do siebie. Na razie odpręż się i spróbuj to wypić. Przenieśliśmy cię do najlepiej strzeżonej części szpitala. Przed drzwiami stoją uzbrojeni strażnicy, a opiekuje się tobą doktor Rosseau. Jesteś w doskonałych rękach.

Nazwisko lekarza potwierdza, że myśli kołaczące się w mojej głowie są prawdziwe. Sądziłem, że to był sen. Bal maskowy, moja żona ubrana w złoto i czerń, płynąca przez parkiet niczym duch. Przypominająca motyla maska lśniąca w łagodnym świetle żyrandoli. Z czerwoną szminką na ustach Ivy wyglądała jak prawdziwa kusicielka. Zdecydowanie wczuła się w swoją rolę, gdy mnie pocałowała. Pocałunek ten miał doprowadzić do upadku, a potem nieuchronnie do śmierci.

Skoro doktor Rosseau jest moim lekarzem prowadzącym, wszystko wydaje się jasne. IVI nie wezwałoby go do przypadkowej sprawy. Specjalizuje się w otruciach. To mistrz w zakresie toksykologii, z ostrym jak laser spojrzeniem i darem do dostrzegania nawet najdrobniejszego zagrożenia biologicznego. Jest pionierem w swojej dziedzinie i nie byłoby go tutaj, gdyby chodziło o jakiekolwiek inne schorzenie. Obecność Rosseau potwierdza, że zostałem otruty. Nie trzeba się wysilać, by bez cienia wątpliwości stwierdzić, że sprawczynią była moja żona. A dokładnie jej usta.

Sięgam do okrywających mnie koców, próbując je odsunąć, ale ledwie ich dotykam. Ręka opada na łóżko. Trudno mi pojąć tę słabość. Czuję, jakby wjechał we mnie pociąg, który później ciągnął ciało przez kilka dni, uderzając po drodze o każdą napotkaną przeszkodę. Już wcześniej, w tamtym mrocznym okresie, odczuwałem własne ograniczenia, jednak nie potrafię milczeć, gdy rodzina Moreno nadal niszczy to, co mi zostało.

Muszę zobaczyć żonę. Zmusić ją, by spojrzała mi w oczy, wyznała swe grzechy, a następnie błagała o wybaczenie jak nigdy wcześniej. Ogarnia mnie furia, kiedy wyobrażam sobie, jak pada na kolana, a ja łapię ją za szyję, bo z jej pięknych, trujących ust spływają potoki kłamstw. To pragnienie, którego nie potrafię pohamować. Odrzucam logikę, po raz kolejny próbując podnieść się z łóżka.

– Musisz odpocząć – poucza mnie głos. – Na zemstę przyjdzie odpowiednia pora. Teraz powinieneś się skupić na jednej rzeczy naraz. Zacznijmy od napicia się wody.

Nie chcę cholernej wody. Muszę zobaczyć się z żoną. Łaknę krwi oraz zemsty. Nic nie może naprawić wyrwy w moim sercu, nic poza wyrazem przerażenia na twarzy Ivy, gdy zobaczy, że powstałem z martwych. Będzie to dowód na to, że nigdy przede mną nie ucieknie. Za życia i po śmierci będę nawiedzał ją w każdym zakątku ziemi. W dodatku nie ma lepszej pory niż teraz, kiedy rana jest wciąż świeża, by odnaleźć dziewczynę i wymierzyć karę, na którą zasłużyła.

Jednak zaburzenia widzenia i bezwładne ciało przeszkadzają w realizacji planu. Może żyję, ale nie wiem, jakie szkody w organizmie wyrządziła trucizna. Chociaż chcę się odezwać, mój głos nie współpracuje. Mięśnie są równie przydatne jak porwane struny, przytłacza mnie zmęczenie. Ponownie próbuję, lecz nie mogę się poruszyć. Szybsze pikanie aparatury podkreśla frustrację, gdy akceptuję wreszcie niezaprzeczalną prawdę.

Ivy myślała, że uda jej się tak łatwo mnie pozbyć. Mercedes przez cały czas miała rację. Żona mnie omotała i osłabiła. Sprawiła, że dostrzegłem w niej coś, co nigdy nie istniało, coś wartego ocalenia. Zostałem jednak oświecony i przetwarzam tę zdradę, leżąc w szpitalnym łóżku.

Z gardła wyrywa mi się pomruk bólu, gdy przez gwałtowny ruch ręką wyrywam sobie kroplówkę. Jestem zdeterminowany, by uwolnić się od tych ograniczeń, ale kiedy próbuję się podnieść, w okamgnieniu czyjeś ręce zmuszają mnie, bym ponownie się położył. Równie dobrze mógłbym walczyć z Goliatem. Nic już we mnie nie zostało. Nie zważając na mój atak, lekarze szybko podłączają kroplówkę w innym miejscu i wstrzykują środek uspokajający.

* * *

– Witaj z powrotem – odzywa się ktoś, gdy otwieram oczy i skupiam się na suficie.

Wzrok mi się wyostrzył, widzę już szczegóły pomieszczenia. Jest ciemno i zimno, a sądząc po grubości ścian, to miejsce wygląda na prawdziwy schron. Wiem, że przebywam w obiekcie IVI, ale nie potrafię rozpoznać w którym. Kilka placówek medycznych zostało wzniesionych na terenie miasta, a setki postawiono w całym kraju. Są też inne, w różnych punktach na świecie, dlatego nie wiem, dokąd dokładnie trafiłem.

Spędziłem sporą ilość czasu, gapiąc się na podobne ściany, kiedy dochodziłem do siebie po ciężkiej operacji po wypadku. Lekarze próbowali mnie wtedy poskładać do kupy. Przysiągłem sobie wtedy, że nigdy nie wrócę do szpitala, nie postawię nawet stopy w podobnej sali, a oto jestem.

Nie mam pojęcia, ile dni upłynęło, odkąd po raz pierwszy otworzyłem oczy i usłyszałem, że zajmuje się mną doktor Rosseau. Od tamtej pory zauważyłem poprawę ostrości widzenia i kontroli mięśniowej. Trudno jednak określić postępy, ponieważ przez cały czas faszerowano mnie różnymi lekami. Wiem, bo za każdym razem, gdy próbowałem się poruszyć, nie mogłem tego zrobić i chociaż myśli kotłowały mi się w głowie, nie byłem w stanie ich wypowiedzieć na głos. Z pewnością lekarze podejrzewają, że rozerwę ich na strzępy, by się stąd wydostać, i mają rację.

Obracam głowę, by spojrzeć na siedzącego przy łóżku mężczyznę. Rozpoznaję przyjaciela, któremu bezgranicznie ufam. Lawson Montgomery, znany lepiej jako Sędzia.

Przychodził tu każdego dnia. Kilka razy próbowałem z nim porozmawiać, ale nie wychodziło, dlatego sam poinformował, że do czasu, aż wyzdrowieję, Ivy oraz Mercedes pozostaną pod jego opieką. To oznacza, że schwytał moją żonę, zanim udało jej się zwiać. Ulżyło mi, kiedy to usłyszałem, lecz ulga szybko przybrała gorzki smak.

Zdradziła mnie. Jestem tego całkowicie pewny, bo nie pozostało mi nic innego, jak w kółko odtwarzać wydarzenia z tamtego wieczoru w głowie. Ten pocałunek. Pocałunek śmierci, którym tak ochoczo mnie obdarowała.

Pieprzona trucicielka.

Leżałem w szpitalu wiele dni, przypięty do łóżka niczym pierdolony szaleniec, odchodząc od zmysłów oraz gotując się z wściekłości i frustracji. Ciągle zadawałem sobie pytanie: jak mogła mi to zrobić? Dlaczego tego nie przewidziałem? Istnieje na to tylko jedna odpowiedź.

Pochodzi z rodziny Moreno. Bez względu na to, co wskazuje certyfikat małżeństwa czy mój znak wytatuowany na jej skórze. Wciąż ma w sobie te wadliwe geny, przez co na zawsze pozostanie żmiją. Teraz zdaję sobie z tego sprawę jeszcze lepiej niż kiedykolwiek wcześniej.

Żona zginie z mojej ręki. To pewne jak wschód słońca. Gdy już wycisnę z niej ostatnie oznaki życia, splunę na jej grób. Ivy wydaje się, że wie, czym jest cierpienie, jednak nigdy tak naprawdę nie doświadczyła głębi mojej deprawacji ani tego, na co mnie stać. Nie zaznam spokoju, dopóki nie zakosztuję jej krwi i póki życie nie uleci z jej ciała.

Zostanie matką moich dzieci, ale do ostatniego tchu będzie egzystować w nieszczęściu. To przyrzeczenie złożone w duchu stanowi jedyną pociechę, która pomaga przetrwać mi kolejne dni oczekiwania, aż wrócę do niej niczym odrodzony diabeł.

– Wiem, o czym myślisz – odzywa się Sędzia. – Masz to wypisane na twarzy, Santiago. Muszę ci jednak powiedzieć, że nie znaleźliśmy jeszcze żadnego obciążającego ją dowodu. Przeszukaliśmy posiadłość, twój samochód oraz cały obszar, po którym poruszała się tego dnia, wliczając w to waszą rezydencję. Nic to nie dało.

Sięgam po stojącą na stoliku szklankę. Ręce mi się trzęsą, gdy przysuwam ją do ust i upijam łyk wody. Po raz pierwszy od kilku dni próbuję poruszyć wargami, sformułować słowa i ku mojemu zaskoczeniu udaje się. Gardło mam wysuszone, przez co jest ciężko, ale nie poddaję się, chcąc uzyskać odpowiedzi.

– Nie będzie dziś zastrzyku?

Sędzia przechyla głowę i wzrusza ramionami.

– Nie, dopóki znów nie spróbujesz się nadwyrężyć.

– Opowiedz mi o wszystkim – chrypię. – Muszę wiedzieć.

Przygląda mi się przez chwilę.

– Powiem ci, jeśli dasz słowo, że zostaniesz tu, dopóki doktor Rosseau cię nie wypisze. Mam dość podawania ci środków uspokajających.

– Masz moje słowo. – Patrzę mu w głęboko oczy, by nie wątpił w te słowa.

Chciałbym wrócić do domu, ale przyjaciel ma rację, teraz to widzę. Oglądanie mnie w takim stanie przyniosłoby Ivy tylko satysfakcję. Nie pozwolę jej nawet przez sekundę sądzić, że mnie zraniła ani że w ogóle istniała taka możliwość.

– Jaka jest ostatnia rzecz, którą pamiętasz? – pyta Sędzia.

– Ivy pocałowała mnie na gali, później upadłem – odpowiadam chłodno.

Przytakuje, składając ręce na kolanach. Chyba zastanawia się, od czego zacząć.

– Miałeś ogromne szczęście, że doktor Rosseau był obecny na przyjęciu. Zaczął działać, kiedy ratownicy cię zabierali, pojechał z tobą do szpitala. Kiedy usłyszał, co się stało, rozpoczął odkażanie. Rozebrali cię, a on czyścił twoją skórę, badając ślady szminki. Stwierdził, że była oleista, co, biorąc pod uwagę objawy, wskazywało na coś zupełnie nieoczekiwanego.

– Co to było? – dopytuję.

– Środek chemiczny działający paraliżująco na układ nerwowy, którego użyto w kilku głośnych zabójstwach.

– Środek paraliżujący? – pytam z niedowierzaniem.

Nie brzmi to dobrze. Jak Ivy udało się dostać taki preparat?

– Od paru dekad jest zakazany w Stanach. Z tego, co wiem, wojsko zniszczyło wszystkie zapasy. Ale, podobnie jak większość takich rzeczy, można go dostać na czarnym rynku i podać w formie gazowej lub, jak w twoim przypadku, naskórnie. Nawet niewinny dotyk może okazać się śmiertelny, jeśli nikt nie domyśli się, że właśnie tej trucizny użyto. Na szczęście doktor Rosseau posłuchał instynktu w chwili przybycia do szpitala. Do tego czasu byłeś reanimowany dwa razy. Podał ci atropinę i leki przeciwdrgawkowe, dzięki czemu lekarze byli w stanie uregulować twój oddech.

Głos Sędziego cichnie, gdy przyjaciel opuszcza głowę.

– Tym razem ledwo się wylizałeś, Santiago. Gdyby nie doktor Rosseau, nie mam wątpliwości, że organizowalibyśmy twój pogrzeb. Właściwie byłem tego całkowicie pewny.

Uderza we mnie ciężar tych słów. Moje życie wisiało na włosku, po raz drugi cudem uniknąłem śmierci, przez co nie mogę przestać zadawać sobie pytania: dlaczego? Czemu nadal tu jestem, uwięziony w ciele pozszywanym z kości, skóry i mroku? W tej chwili, biorąc pod uwagę rzeczywistość, z którą będę musiał się zmierzyć po wyjściu ze szpitala, śmierć wydaje się wybawieniem od prawdy.

Milczymy przez kilka minut. Sędzia pozwala mi przetrawić informacje w ciszy, rozważyć nurtujące pytania, zanim je zadam na głos. – Nie znalazłeś antidotum, które mogła mieć Ivy?

– Nie. – Kręci głową. – Musiałaby wykonać zastrzyk, prawdopodobnie więcej niż jeden. Ale nie ma żadnych śladów, gdzie mogłaby je ukryć. Zanim przewiozłem ją do mojego domu, starła z ust większość szminki. Może specjalnie, bo próbowała odkazić skórę.

– Nie wykazywała żadnych objawów zatrucia?

– Nie.

Słyszę w jego głosie, że nie jest przekonany o winie dziewczyny, za to ja jestem.

– Więc ktoś musiał jej pomóc. Dać dostęp do środków, których potrzebowała – stwierdzam.

– Jedynym logicznym wytłumaczeniem byłoby to, że sama je zdobyła.

– Muszę wiedzieć, gdzie chodziła i z kim miała kontakt.

– Już się tym zajmujemy – zapewnia przyjaciel.

– Mimo wszystko chciałbym porozmawiać z Trybunałem. I z Mercedes – oznajmiam.

Sędzia spina się na wspomnienie o siostrze, czym budzi moją czujność.

– Co? – pytam.

– Nic. – Drapie się po zaroście. – Jest w moim domu. Bezpieczna i strzeżona. A także cholernie wkurzona, że nie pozwoliłem jej cię odwiedzić.

– Możesz jej powiedzieć, że postępujesz zgodnie z instrukcjami – mówię. – Albo sam to zrobię.

– Jest jej ciężko, Santiago – odpiera ostrożnie. – Wiem, że wydaje się twarda, ale w tym tygodniu widziałem, jak się załamała. Myślała, że cię straci, to ją przeraziło.

Biorę urywany oddech i zamykam oczy. Ma rację co do Mercedes. Siostra udaje silną, jednak nie potrafi ukryć strachu przed tym, że pewnego dnia mnie straci. Odkąd odeszli rodzice, zostałem jej tylko ja. A ostatnio byłem tak skupiony na Ivy, że nie zadbałem, czy z Mercedes wszystko w porządku. Czasem łatwo się przy niej zapomnieć, bo udaje nieugiętą, choć w środku wciąż bywa przerażoną, zranioną dziewczyną, która ciężko przeżyła śmierć najbliższych.

– Zobaczę się z Mercedes – rzucam szorstko. – Dziękuję, że zająłeś się nią pod moją nieobecność.

Sędzia patrzy mi w oczy z nieprzeniknioną miną.

– Zawsze się nią zajmę. Nigdy w to nie wątp.

7 - SANTIAGO

– Santi!

Oczy siostry wypełniają się łzami, gdy tylko wchodzi od sali. Nie daje czasu na przygotowanie się, tylko od razu mnie obejmuje. Niezręcznie odwzajemniam uścisk, czując dyskomfort z powodu tego przejawu emocji. Nie potrafię okazywać sympatii, ale dzięki Mercedes wiem, że potrafię kochać. Zabiłbym dla niej bez cienia wahania. Chronię ją bez względu na wszystko i rozpętałbym piekło, gdyby ktokolwiek odważył się skrzywdzić moją siostrę. To jedyna definicja miłości, która ma dla mnie sens.

Mercedes odsuwa się, wycierając rozmazany pod oczami tusz i wciąż szlochając. Sędzia miał rację, wygląda jak chodzące nieszczęście. Nie da się nie zauważyć, jak krucha się wydaje.

– Jadłaś cokolwiek? – pytam.

– Nie. – Wybucha płaczem, opadając na stojące przy łóżku krzesło. – Tylko to, do czego zmusił mnie Sędzia. Odchodziłam od zmysłów, Santi. Nie wiedziałam, czy jeszcze kiedykolwiek cię zobaczę. Ten dupek mnie do ciebie nie wpuszczał, nienawidzę go. Tak bardzo, że mogłabym go poćwiartować!

Pomimo dramatycznej deklaracji brak przekonania w jej głosie podpowiada, że nie mam się czym martwić. Zauważam jednak coś jeszcze. Mercedes nie patrzy na mnie, tylko pochyla głowę, próbując ukryć twarz. To do niej niepodobne i nie wiem, jak to odebrać.

– Sędzia robił to, co mu kazano – oznajmiam. – Chronił cię. Nie utrudniaj mu zadania jeszcze bardziej.

– Utrudniaj? – mamrocze. – Cieszy się, kiedy wybucham. Myślę, że ten psychol czerpie satysfakcję z dyrygowania mną.

Zaciskam wargi, próbując wyobrazić sobie, w jaki sposób Sędzia ją karze. Wie, że nie powinien robić niczego nieodpowiedniego, ale nie wywiązywałbym się ze swoich obowiązków, gdybym nie zapytał:

– On chyba… cię nie tknął?

Mercedes się rumieni.

– Myślisz, że pozwoliłabym się dotknąć temu sadyście? Boże, musisz być nieźle naćpany.

– Jestem całkowicie czysty – odpowiadam oschle. – Właściwie doktor Rosseau jutro mnie wypisuje.

– Więc wrócimy do domu? – pyta z nadzieją. – Wszystko będzie już dobrze?

– Na tę chwilę. Ale musisz trzymać się z daleka od Ivy. Bez dyskusji, Mercedes. Jest niebezpieczna.

– Ivy? – Ponownie pochyla głowę, wykręcając ręce, wyraźnie zdenerwowana.

– Tak. – Marszczę czoło. – Widziałaś ją?

Nie wiem, dlaczego o to pytam, a kiedy Mercedes zaczyna się denerwować, rozumiem, że to był głupi błąd. Spodziewam się, że spróbuje się zemścić, więc kiedy pozna moje plany co do żony, znowu urządzi scenę. Wydaje się jednak, że jest wyczerpana potyczkami z Sędzią i szybko odpuszcza.

– Sędzia trzymał nas z dala od siebie – mówi. – Ale Trybunał poprosił, bym została świadkiem w jej rozprawie.

W głosie siostrze pobrzmiewa coś, czego nie potrafię rozgryźć. Nie sądzę, żebym słyszał to u niej wcześniej. Wydaje się wytrącona z równowagi.

– To standardowe postępowanie – tłumaczę.

Przytakuje.

– Musisz mi zapisać miejsca, jakie odwiedziłaś razem z Ivy przed galą. Od momentu jej przybycia do rezydencji. Przypomnij sobie każdy szczegół, nieważne jak mały. Chcę wiedzieć wszystko.

– Dobrze – odpowiada.

Później zapada dłuższa cisza, którą siostra w końcu przerywa chrząknięciem.

– Wierzysz, że jest winna? – pyta.

– Bez wątpienia. – Odwracam się od niej. Zaciskam szczękę, licząc, że nie zauważy bólu w moich oczach. To jednak nie wystarcza, by powstrzymać ją przed kontynuowaniem rozmowy.

– Co z nią zrobisz? – szepcze.

– Nic się nie zmieniło – odpowiadam zimno. – Zapłaci za swoje grzechy. Krwią.

8 - IVY

Siedzę z nogami opartymi na łóżku, obejmując kolana i opierając głowę o chłodny kamień. Nie wiem, ile dni upłynęło, odkąd stanęłam przed Trybunałem, by dowiedzieć się, o co mnie oskarżono. Cztery czy pięć? Tydzień? Może dwa? Nie potrafię tego określić, bazując jedynie na obserwacjach świata przez małe okno. Gęste drzewa na zewnątrz nie przepuszczają dobrze promieni słonecznych, co utrudnia zadanie.

Trybunał myśli, że próbowałam zabić Santiaga. Uważa, że rozsmarowałam truciznę na ustach i pocałowałam go, by odebrać mu życie. Wciąż jestem w szoku.

Zapytałam, jak miałabym to zrobić, nie krzywdząc samej siebie, ale zbyli te wątpliwości gadką o antidotum. Nie znam nawet nazwy trucizny, którą wymienili. Nie wiem, czym jest, gdzie miałabym ją dostać i jak jej użyć. Faceci z Trybunału mieli to jednak gdzieś. Stwierdzili, że nasza rozmowa była jedynie przesłuchaniem, by znaleźć dowody, a nie właściwym procesem. Przynajmniej mam na co czekać. Nie sądzę, by interesowały ich fakty. Skoro ktoś został otruty, potrzebują sprawcy, a ja pasuję do profilu. Kilkoro świadków, wliczając w to Mercedes, widziało, jak rzekomo pocałowałam męża. Nawet gdyby zeznania okazały się fałszywe, posiadali inny niepodważalny dowód.

Ci „świadkowie” skłamali. Nie pocałowałam męża. Nie tamtej nocy. Nie żeby kiedykolwiek mi na to pozwolił, nawet gdybym chciała. Santiago pocałował mnie dwa razy, może trzy. Ja nigdy tego nie zainicjowałam. Potrzebowałam jego zgody. Nie wiedzą o tym?

Ocieram oczy rękawem. Porywacz nie związał mnie, odkąd wróciliśmy. Wciąż jestem boso i mam na sobie suknię, której kolor nie przypomina już bieli. W takim miejscu nic nie pozostanie czyste.

Myśl, że ktoś próbował zabić Santiaga, kołacze w mojej głowie. Nie potrafię pojąć, dlaczego tamci mężczyźni uważają, że ja to zrobiłam, ale jest coś jeszcze. Najważniejsza część. On żyje. Ta wiedza przynosi ulgę i, jeśli mam być szczera, iskierkę nadziei. Mały balon czegoś, czego nie chcę nazwać.

Kręcę głową.

Co się ze mną dzieje? Przecież nie ma żadnej nadziei, żadnych iskier ani innych nienazwanych, niedorzecznych uczuć, jeżeli chodzi o mnie i Santiaga. Czuję tylko ulgę, że żyje. Na tyle sobie pozwalam, to oznaka człowieczeństwa. Może go nienawidzę, jednak nie życzę mu śmierci. A nadzieja, którą odczuwam, dotyczy wyłącznie odzyskania wolności. Liczę, że kiedy otworzą się drzwi, to on będzie za nimi stał. Przyjdzie mnie uwolnić.

Znajome zło – tym właśnie jest. Nic do niego nie czuję.

Poza tym co oni by ze mną zrobili, gdyby nie przeżył? Socjeta ubóstwia swoich Sprawiedliwych Synów. Nie łudzę się, że mogłabym coś dla nich znaczyć, ale to…? Oskarżanie mnie o próbę zabicia własnego męża, bez względu na to, jak bardzo go nienawidzę? To chore. Niezrozumiałe.

On żyje.

Moje myśli znów zaczynają wirować. Ciągnę się za włosy, aby się rozproszyć. Gdybym tylko mogła spotkać się z Santiagiem i z nim porozmawiać. Wyjaśnić, że byłam w kaplicy, a kiedy rozległ się drugi gong, chowałam w łazience, z której nie mogłam wyjść. Jaki dogodny zbieg okoliczności. Niemal słyszę, jak to mówi.

Nienawidzi mnie. Już wcześniej miał jak najgorsze zdanie, a to tym bardziej nie zmieni jego uczuć. Nie w sposób, który by mi pomógł.

Próbowałam wyjaśnić wszystko mężczyźnie, który mnie tu przetrzymuje. Opowiedzieć, co się stało, jednak nie chciał słuchać. W drodze powrotnej do tego miejsca zagroził, że wetknie mi w usta knebel, jeśli nie zamilknę. A kiedy przychodzi, by przynieść jedzenie i opróżnić wiadro, nie odzywa się.

Ale Santiago żyje. Przyjdzie po mnie. Muszę w to wierzyć.

Przestaję to rozważać, bo coś innego przerywa ciąg myśli.

A jeśli się mylę? Może nie przyjdzie? Zostawi mnie, bym gniła tu, dopóki nie zostanę ponownie wezwana przed Trybunał. A może nie umarł, tyle że nie jest już sobą? Został zraniony. Co, jeśli nie zechce mnie z powrotem? Na samą tę myśl parskam gorzkim śmiechem. Na pewno zechce wymierzyć mi karę.

Zamykam oczy, skołowana przez to wszystko – rozmyślenia, uczucia, całą tę izolację i ciemność. Owijam się ciaśniej kocem, pocieram stopy, by je ogrzać. W celi panuje straszny chłód. Porywacz musi być tego świadomy, ponieważ dał mi drugie nakrycie, takie samo jak to pierwsze. Jest szorstkie i okropne, ale spełnia swoją funkcję.

Czy on również uważa, że jestem winna?

Zasypiam, zanim robi się jeszcze zimniej. Dzisiejszej nocy nie budzą mnie jednak koszmary, a coś innego. Obracający się w zamku klucz. Otwieram powoli oczy. Mój umysł jest zamglony z powodu braku odpoczynku, światła i ruchu. Oraz niedożywienia. Pół miski zimnej zupy, kawałek czerstwego chleba i jabłko nie wystarczają, by utrzymać mnie w dobrej formie. Ktokolwiek nadchodzi, niesie ze sobą latarnię, na co w moim wnętrzu rozpala się iskierka nadziei. Ta gaśnie, kiedy rozpoznaję szatę i kaptur. Mężczyzna wchodzi do celi, nie odzywając się ani słowem, do czego przywykłam. Sięgam po opaskę. Zapomniałam ją założyć, ale robię to teraz. Zastanawiam się, czy powinnam poprosić o nowy materiał. Ten jest obrzydliwy.

– Wstań – mówi porywacz.

– Co?

– Wstawaj, natychmiast.

To coś nowego. Odrzucam koc i podnoszę się, drżąc z zimna. Nie jestem pewna, czy uda mi się znów rozgrzać.

– Ręce.

– Dlaczego? Nic nie zrobiłam.

– Ręce – powtarza.

Wyciągam je, a on owija gojącą się skórę liną. Ciepłe łzy spływają mi na policzki.

– Zabierasz mnie z powrotem do Trybunału? – pytam.

Nie odpowiada. Przeciąga sznur między dłońmi i ciągnie mnie na środek pomieszczenia, gdzie na suficie jest hak. Mężczyzna każe mi się obrócić tyłem do siebie i drzwi.

– Nie, proszę. To za wysoko. Boli…

Wyciąga moje ręce nad głowę, przerzuca linę przez hak i nim kończę zdanie, wychodzi. Znika. Słyszę, jak się oddala, po czym zamyka drzwi na klucz. Liście oraz drobne gałązki chrzęszczą pod jego stopami, kiedy przechodzi obok okienka.

Dlaczego to zrobił? Nie może mnie zostawić w takim stanie na całą noc czy dzień.

Pocieram policzkiem o ramię, dzięki czemu udaje mi się zsunąć opaskę z oczu wystarczająco, by cokolwiek dostrzec. Spoglądam za siebie, następnie dookoła. Może uda mi się dosięgnąć wiadra? Obrócić je i oprzeć się na nim, żeby zmniejszyć obciążenie ramion. Wyciągam nogę, ale naczynie znajduje się za daleko. Utknęłam tu, stojąc na czubkach palców. Drżę, gdy czuję wpadający z zewnątrz powiew zimnego wiatru. Zaczyna padać deszcz, odbijające się o ziemię obok celi krople wydają ładny, melodyjny dźwięk. Podobałoby mi się to, gdybym była gdziekolwiek indziej. Nawet w pokoju w rezydencji, który wydawał się więzieniem. Cóż ja bym oddała, żeby tam wrócić.

* * *

Zapadam w sen, jednak budzę się, kiedy głowa opada mi na ramię. Bolą mnie ręce. Jestem głodna i spragniona oraz wykończona do tego stopnia, że nie potrafię jasno myśleć.

Deszcz wciąż pada. Krople spływają po ścianie pod oknem między kęp

kami mchu. Kicham. Całkowicie przemarzłam. Ile czasu minęło? Jak długo wiszę? I ile jeszcze ten facet planuje mnie tak trzymać?

Coś trzaska na zewnątrz. Złamana gałąź. Słyszę ten dźwięk mimo szumu deszczu. Chwilę później dociera do mnie znajomy odgłos klucza przekręcanego w zamku.

Obracam głowę, by spojrzeć na porywacza. Zastanawiam się, co to wszystko miało na celu. Drzwi skrzypią głośno na zardzewiałych zawiasach, gdy mężczyzna je otwiera. Oddycham z ulgą, że wrócił. Tym razem nie ma ze sobą latarni, otacza go ciemność. – Dzięki Bogu – mamroczę.

Bolą mnie ramiona, a palce u stóp całkowicie zdrętwiały. Pocieram twarzą o ramię, jednak nie udaje mi się założyć opaski na oczy, dlatego odwracam się plecami do drzwi. Do niego. Nie chcę go rozgniewać. Nasłuchuję. Kroki mężczyzny zawsze są tak ciche, że jego obecność zdradza jedynie chrzęst zwierzęcych kości.

Przełykam z trudem ślinę, gdy nieznajomy podchodzi. Serce bije mi szybciej niż zazwyczaj. Mężczyzna zbiera moje włosy i przekłada przez jedno ramię. Podszedł bliżej, niż się spodziewałam. Spinam się, czując chłód skórzanych rękawiczek na ramionach. Ciepły oddech, który owiewa kark, sprawia, że drżę.

– Ja… Co ty… – zaczynam, ale coś łaskocze mnie w szyję i drażni tatuaż. Z trudem nabieram powietrza w płuca. Chcę powiedzieć, żeby przestał, ale zamiast słów spomiędzy moich ust wydobywa się tylko skrzeczący jęk.

Mężczyzna sunie dłońmi po bokach, aż dociera do ud.

– Co robisz? – pytam cichutko, spoglądając na jego ręce. Czarne rękawiczki zaciskają się na materiale sukni. – Co ty wyprawiasz? – Próbuję ponownie, tym razem głośniej. Odkąd tu jestem, porywacz unikał dłuższego niż to konieczne kontaktu. Co się zmieniło?

Zgaduję, że to była tylko kwestia czasu. Obserwuję, jak nieznajomy odsłania mi łydki, następnie uda, i szarpię się, chcąc uwolnić ręce, by z nim walczyć, gdy odnajduje łechtaczkę. – Boże. Proszę, nie rób tego. Błagam.

– Nie?

Zamieram. Wydaje mi się, że nawet łzy przestają płynąć po policzkach.

Mężczyzna obejmuje mnie w pasie i szarpnięciem przyciąga do siebie. Jest twardy, ciepły, znajomy, a moje serce przyspiesza gwałtownie, jakby tysiące motyli poderwało się do lotu w klatce piersiowej.

Obracam lekko głowę, na co od razu rozlega się pełne dezaprobaty mruknięcie, więc zatrzymuję się w połowie ruchu. Oblizuję wargi. – Santiago? – szepczę.

Coś zimnego i ciężkiego opada mi na szyję. Wzdycham, patrząc w dół na różaniec oraz krzyżyk, który kołysze się między moimi piersiami nad ręką męża. Ten podnosi mnie z podłogi, odciążając wreszcie moje ramiona.

– Spodziewałaś się kogoś innego? – rzuca.

Niemal wybucham śmiechem. A raczej wydaję dźwięk, który go przypomina. Brzmię jak obłąkana. Po twarzy spływają mi łzy ulgi. Przyszedł po mnie. Santiago żyje i przyszedł po mnie.

– Santiago! Tak się bałam – szlocham, starając się do niego odwrócić, ale zbyt mocno mnie trzyma, wręcz sprawia ból. Do tego rozrywa materiał sukni, zdziera ją, po czym sięga do pośladka, który ściska tak mocno, że krzyczę. Pociera zarośniętym podbródkiem o moją brudną, naznaczoną śladami łez twarz.

– Naprawdę? – pyta.

Potakuję, wytężając wzrok w mroku, bo nasze spotkanie nie przebiega tak, jak oczekiwałam. Nie ściągnął mnie z haka. Nie objął, jak kiedyś. Oczywiście, że nie. Myśli, że go otrułam. Sądzi, że próbowałam go zabić.

– Ja nie zrobiłam…

Santiago podnosi mnie nieco wyżej, obejmując mocno w żebrach, które wciąż są posiniaczone po tym, jak zostałam wyniesiona przez tamtego mężczyznę. Drugą ręką sięga do tyłka i rozszerza mi nogi. Wtedy czuję jego twardość i jakaś część mnie, chora część, tego chce. Pragnie go.

Mąż pociera policzkiem o mój. Na jego twarzy dostrzegam cień, a piwne oczy lśnią w mroku. Przesuwa ustami po kości policzkowej w kierunku ucha, ale mnie nie całuje.

– Nie zrobiłaś czego?

Z trudem przełykam ślinę, bo w jego głosie słyszę taką samą pogardę, jaką okazywali inni członkowie Socjety. Sędziowie potępili mnie, zanim proces w ogóle się zaczął.

Wrogość. Nienawiść.

Jedyną osobą w Trybunale, która wyglądała na rozdartą, była Mercedes. To wydawało się zaskakujące, choć sędziowie nie dostrzegali jej wahania. Poznali fakty. Zresztą może chwytam się brzytwy niczym tonący, bo przecież siostra Santiaga nie żywi wobec mnie żadnych pozytywnych uczuć.

– Co się stało, moja słodka, trująca Ivy? – pyta mąż, po czym pochyla głowę, by polizać mnie po szyi. Zbliża usta do miejsca, w którym czuć puls, i ssie. Jego wargi są mokre i gorące, gdy wbija się we mnie bezlitośnie.

Wzdycham zaskoczona.

– Powiedz – odzywa się niskim, cichym głosem.

– Ja nie… – jęczę przy kolejnym pchnięciu.

Santiago puszcza moją talię i przenosi dłoń na szczękę, by zacisnąć palce na delikatnej skórze.

– Powiedz. Mi. – To rozkaz. Wypowiada go głośno, zdecydowanie, ze złością.

– Nie chciałam cię skrzywdzić.

Źle to ujęłam. Zabrzmiało słabo i nie miałam tego na myśli. Chodziło… Już nieważne. Santiago wybucha śmiechem. Mrocznym, złowieszczym. Łapie za moje biodra i odsuwa się, po czym mnie unosi i ustawia w pozycji do pieprzenia. Chce wyrządzić mi krzywdę. I robi to bardzo dokładnie. To rżnięcie za karę. Pierwszą z wielu. Wiem o tym, wyczuwam to. Moje nogi się trzęsą, czuję, że tworzą mi się otarcia. Zdaję sobie też sprawę z własnej głupoty. Naiwnie wierzyłam, że Santiago przyjdzie na ratunek.

Kiedy zapomniałam, że to on jest diabłem? Co ze mną zrobi, skoro sądzi, że próbowałam go zabić?

Jego pchnięcia stają się mocniejsze, palce zaciskają się na moim ciele. Ramiona bolą przy każdym ruchu, a otarte nadgarstki zaczynają krwawić. Nie osiągam spełnienia, ale o to mu chodzi. Bierze mnie, naznacza, czerpie przyjemność z mojego ciała. Nawet w tym, jak się porusza, czuję wściekłość, nienawiść. Mam pewność, że tym razem jestem skończona. To, jak traktował mnie wcześniej, było tysiąc razy lepsze od tego, co dopiero nadejdzie. Od tego, co ze mną zrobi.

Santiago przyciąga mnie do siebie przy ostatnim pchnięciu. Czuję, jak drży, wybuchając w moim wnętrzu. Słyszę jego oddech, jęki i myślę o tym, co nas łączy. Bo jesteśmy połączeni. Wiem, że dotrzyma obietnicy. Zabije mnie. Jednak nie wcześniej, niż będę go o to błagać. Prosić o łaskę, jaką okazałaby się śmierć.

Mężczyzna przesuwa ubraną w rękawiczkę dłoń na moją twarz. Zastanawiam się, czy wyczuwa przez nią łzy. Na pewno tak. Zdaję sobie sprawę, że uwielbia, kiedy płaczę.

– Nie, słodka, trująca Ivy. Nie skrzywdziłaś mnie – mówi mrocznym, niskim głosem. – Ale ja skrzywdzę ciebie.

9 - SANTIAGO

– Jak się czujesz? – pyta Angelo, spoglądając na szklankę szkockiej na biurku.

Trudno nie zauważyć mojej paranoi. Odkąd wróciłem do domu, stałem się nadzwyczaj czujny. Początkowa radość Antonii szybko zniknęła, gdy rozkazałem, by wyrzuciła całe dotychczas znajdujące się w domu jedzenie i wszystkie napoje. Była przerażona tą perspektywą, bo zaplanowała ucztę z okazji mojego powrotu. Jej dezorientacja pogłębiła się, kiedy poinformowałem personel, że w każdym pokoju zainstaluję kamery i wprowadzę codzienne kontrole bezpieczeństwa.

Atmosfera wyraźnie się pogorszyła, odkąd wróciłem. Odrzuciłem podawane jedzenie i przeszedłem głównie na płynną dietę, co nie wpłynęło pozytywnie na mój temperament i nie pozostało niezauważone.

– Nic mi nie jest – odpowiadam beznamiętnym tonem. – Nic, czego nie mogłaby wyleczyć dobra szkocka.

Wzdycha, lecz powstrzymuje się przed udzieleniem rady, która wyraźnie ciśnie mu się na usta. Doskonale wie, że nie powinien jej wypowiadać.

– Przepraszam, że nie mogłem odwiedzić cię w szpitalu – mówi. – Nie mógłbym tam wejść niezauważony. Zamknęli cały budynek.

– I tak nie byłbym najlepszym kompanem – stwierdzam.

– Też tak sądzę.

Oferuję mu nieotwartą butelkę, ale odmawia. Wzruszam ramionami, po czym pociągam łyk z tej stojącej na biurku.

– Jakieś postępy w śledztwie dotyczącym otrucia? – pyta, unikając odniesienia się do Ivy.