O teorii ewolucji i zmianie klimatu. Dwa eseje na ważne tematy - Witold Ferens - ebook

O teorii ewolucji i zmianie klimatu. Dwa eseje na ważne tematy ebook

Witold Ferens

4,0

Opis

Książka zawiera dwa eseje.
Religia, nauka i pochodzenie gatunków porusza problem konfliktu pomiędzy religią a nauką, którego najbardziej widocznym przejawem są ataki na teorię ewolucji. U jego źródeł znajduje się niezrozumienie istoty zarówno nauki jak i religii oraz błędna interpretacja teorii ewolucji. Jednym z celów tego eseju jest więc pokazanie, dlaczego teoria ewolucji zasługuje na zaszczytne miano „teorii” i co ją odróżnia od innych prób wytłumaczenia, skąd się wzięły na Ziemi miliony gatunków żywych stworzeń, pod rozmaitymi względami jednocześnie podobnych i odmiennych od siebie.

Motywem do napisania eseju O globalnej, i globalnie lekceważonej, zmianie klimatu była świadomość wysoce niewłaściwego ujmowania tematu. W publikacjach prasowych nagminnie pomijane są przyrodnicze mechanizmy globalnego ocieplenia; zjawiska opisywane są bezładnie, bez odróżnienia w miarę pewnych i lepiej zbadanych od hipotetycznych, a opinie osób niemających większego pojęcia o ziemskiej przyrodzie lub słabo znających temat są przedstawiane jako miarodajne. Ten niefortunny stan rzeczy utrudnia laikom zrozumienie istoty zagadnienia i wprowadza zamęt w umysłach i dyskusji. Choć tekst nie jest bezstronny, ponieważ popiera stanowisko osób pragnących przeciwdziałać zmianie klimatu, autor starał się przedstawić zagadnienie rzetelnie, aby czytelnik mógł zdecydować, na podstawie własnego rozeznania, jaka wersja wydarzeń jest bardziej spójna i mocniej wspierana przez obserwacje i naukową wiedzę.

Ebooka przeczytasz w aplikacjach Legimi na:

Androidzie
iOS
czytnikach certyfikowanych
przez Legimi
Windows
10
Windows
Phone

Liczba stron: 184

Odsłuch ebooka (TTS) dostepny w abonamencie „ebooki+audiobooki bez limitu” w aplikacjach Legimi na:

Androidzie
iOS
Oceny
4,0 (2 oceny)
0
2
0
0
0
Więcej informacji
Więcej informacji
Legimi nie weryfikuje, czy opinie pochodzą od konsumentów, którzy nabyli lub czytali/słuchali daną pozycję, ale usuwa fałszywe opinie, jeśli je wykryje.

Popularność




Witold Ferens
O teorii ewolucji i zmianie klimatu. Dwa eseje na ważne tematy
© Copyright by Witold Ferens 2009Korekta: Agata Chmura, Katarzyna StanderskaIlustracje: Joanna Meisner, Magda Kraszewska, Maria Podobińska
ISBN 978-83-7564-166-0
Wydawnictwo My Bookwww.mybook.pl
Publikacja chroniona prawem autorskim.Zabrania się jej kopiowania, publicznego udostępniania w Internecie oraz odsprzedaży bez zgody Wydawcy.

Rozdział 1Religia, naukai pochodzenie gatunków

1.1 Wstęp

Konflikt pomiędzy religią a nauką, który wydawał się przygasać w drugiej połowie XX wieku, najwidoczniej odżył na nowo – i objawił się także w Polsce, co skłoniło mnie do napisania tego tekstu. Mówiąc bardziej ściśle, wojna toczy się pomiędzy „religią” a „nauką” – w cudzysłowach, gdyż jest to raczej emocjonalny spór o „właściwy” sposób pojmowania świata niż rzeczywisty konflikt pomiędzy tymi dwiema formami aktywności intelektualnej. Najbardziej widocznym przejawem tego niefortunnego antagonizmu są ataki na teorię ewolucji, ze szczególnym wyróżnieniem Karola Darwina, jednego z jej dwóch głównych inicjatorów. Drugim był, niesłusznie zapomniany przez popularną prasę, Alfred Russell Wallace, którego być może właśnie zapomnienie uchroniło od ataków. Miałem wiele okazji, aby przyjrzeć się temu konfliktowi z bliska, przebywając od 1984 roku w Kanadzie, a od 1994 w USA, gdzie jest on bardzo zaogniony i stale narasta. U jego źródeł znajduje się niezrozumienie istoty zarówno nauki jak i religii oraz błędna interpretacja teorii ewolucji, trafiająca się po obu stronach konfliktu. Argumenty wysuwane przeciwko teorii ewolucji są w większości chybione (na czele z całkowicie błędnym przekonaniem, że ewolucja miałaby jakoby zachodzić przez przypadek) i pokazują brak zrozumienia zarówno podstawowych tez tej teorii, jak i tego, co to w ogóle jest teoria naukowa. Jednym z celów tego eseju jest więc pokazanie, dlaczego teoria ewolucji zasługuje na zaszczytne miano „teorii” i co ją odróżnia od innych prób wytłumaczenia, skąd się wzięły na Ziemi miliony gatunków żywych stworzeń, pod rozmaitymi względami jednocześnie podobnych i odmiennych od siebie. Posługując się przykładem paru bardziej znanych teorii przyrodniczych, tekst opisuje „niekompletność” oraz inne istotne cechy teorii naukowych; przedstawia także intuicyjnie oczywistą dla autora tezę, że nauka i religia mają odmienne role i zadania. Praca zawiera raczej własne przemyślenia niż popularny opis teorii ewolucji, ale przyświeca mi nadzieja, że lektura może skłonić czytelnika, niezależnie od nastawienia do teorii ewolucji, do bliższego zaznajomienia się z nią.

Ataki na teorię ewolucji są technicznie łatwe do odparcia, ale dokonania Darwina zasługują na więcej niż jedynie obronę przed bałamutnymi zarzutami. Myślę, że wiele osób miałoby spory kłopot z odpowiedzią na pytanie, co właściwie zrobił Darwin, poza podróżą na Galapagos i odkryciem blisko spokrewnionych gatunków i odmian zięb o bardzo odmiennych dziobach, zamieszkujących różne wyspy tego archipelagu. Zastanawiając się nad możliwymi źródłami niechęci do teorii ewolucji, uświadomiłem sobie, że pomimo mojego biologicznego wykształcenia, jest to niezbyt jasne także i dla mnie, na czym tak naprawdę polega wielkość dzieła Darwina… Po bliższym zaznajomieniu się z jego pismami pragnę przybliżyć czytelnikowi ogrom trudności towarzyszących stworzeniu teorii powstawania gatunków. Linneuszowski system klasyfikacji organizmów pozwolił przyrodnikom uświadomić sobie rozmiary różnorodności żywych stworzeń, ale badacze pragnący odnaleźć sens w mnogości form budowy i sposobów życia musieli przebijać się przez chaos pojęciowy i inne obezwładniające przeszkody intelektualne – do czasu opublikowania przez Darwina traktatu O powstawaniu gatunków drogądoboru naturalnego.

Teorie naukowe nie biorą się znikąd. Twórca teorii musi dokonać skoku myślowego, ale za rozbieg do skoku służą pokłady szczegółowej wiedzy, mozolnie zbieranej przez pokolenia badaczy. Ta wiedza pozwala zbudować spójną koncepcję, ogarniającą całość zagadnienia przy użyciu niewielkiej liczby intuicyjnie wysnutych prawidłowości. Jest to magiczny moment, kiedy bezładnie porozrzucane dotychczas kawałki łamigłówki są nagle zebrane w jeden czytelny obraz – ale osiągnięcie tego jest poprzedzone długim i żmudnym wysiłkiem twórcy teorii, koniecznym dla zebrania kawałków i wymyślenia sposobu ułożenia ich w całość. Ślady tego procesu można odnaleźć w pismach Darwina – a mój tekst jest próbą pokazania niektórych z nich. Nie jestem na co dzień historykiem nauki, ale mam wrażenie, że jako czynny zawodowo biolog, próbujący zrozumieć przyrodę poprzez dopasowywanie do siebie wyników doświadczeń, niekiedy trudno wytłumaczalnych lub zupełnie nieoczekiwanych, mam sporo zrozumienia dla wysiłków tego genialnego człowieka.

1.2 Wiara, nauka i teoria ewolucji

Amerykańscy rzecznicy akceptacji tez biblijnych w ich dosłownym brzmieniu bywają niechętnie usposobieni nie tylko do teorii biologicznej ewolucji, lecz także do innych teorii naukowych. Według religijnych fundamentalistów, wydarzenia są głównie lub jedynie wynikiem czynnego i ustawicznego udziału wszechmocnego Boga w ludzkich zachowaniach i wszelkich innych zjawiskach przyrodniczych. Konsekwencją takiego stanowiska jest niechęć do wyjaśniania świata poprzez odkrywanie praw naturalnych i pokazywanie namacalnych mechanizmów zjawisk. Propozycje, aby ultrareligijne pojmowanie świata miało równorzędne wobec naukowego miejsce w edukacji, natrafia na zrozumiały i uzasadniony opór środowiska naukowego – ale należy wspomnieć, że ten konflikt jest podsycany, przynajmniej w USA, przez niefortunne wypowiedzi wyznawców krańcowego redukcjonizmu naukowego, dla których religijność jest bezwartościową, czy wręcz szkodliwą, pozostałością historii sprzed czasów Oświecenia. Przyczynia się to jedynie do polaryzacji postaw i utrwala stanowiska nieufne wobec nauki. Tak więc na jednym biegunie konfliktu znajdują się osoby według swego przekonania potrafiące zrozumieć i przewidzieć boże plany i zamiary, takie jak np. ewangelicki pastor Pat Robertson. Słynna stała się jego telewizyjna wypowiedź z 10 listopada 2005, że władze miasta Dover w Pensylwanii narażają się na gniew boży (zalecał w niej także radnym szukanie u Darwina obrony przed czekającym miejscowość kataklizmem) – ponieważ rozwiązano tam miejscową radę szkolną, która usiłowała wprowadzić do programu nauczania koncepcję „inteligentnego planu” jako równorzędne wobec teorii ewolucji wytłumaczenie powstania żywych organizmów. Na drugim biegunie są natomiast osoby niechętnie usposobione do religii – jak Richard Dawkins, skądinąd zasłużony i ceniony biolog, twierdzący w swej niedawno wydanej książce The God delusion (Złudzenie Boga), że ciężar dowodu na istnienie Wszechmocnego spoczywa na tych, którzy pragną w niego wierzyć. Obie antagonistyczne strony pospołu przejawiają niedostatek skromności – niezależnie od tego, że mogą mieć szczere przekonanie o swoich racjach oraz swoiście pojęte dobre intencje.

Jako naukowcowi zależy mi, aby ludzie akceptowali naukowe wyjaśnienia życia i świata. Ale będąc przyjaźnie usposobionym do religii i mając za sobą religijne przeżycia, rozumiem uczucia osób wierzących, którym się wciska banialuki w rodzaju, że „życie to forma istnienia białka”, „poczęcie istoty ludzkiej przez klonowanie nie różniłoby się specjalnie od sztucznego zapłodnienia”, wszystko da się „zredukować”, czyli opisać równaniami fizycznymi i chemicznymi. Można się obawiać, że redukcjonistyczna wizja Świata i Życia tworzyłaby świat nieludzki i oddarty z uroku. Ale obrona przed taką wizją nie musi oznaczać odrzucenia zdobyczy nauki, zawierać wrogości do teorii ewolucji ani zastępować jednego uproszczenia innym. Daleko sensowniejsza wydaje mi się wizja świata, w której jest miejsce na świętość i tajemniczość – oraz na zrozumienie. A jeżeli ktoś pragnie widzieć cud w powstaniu świata, życia czy człowieka, pragnie widzieć w tych elementach stworzenia nadnaturalną interwencję, to może to robić, przyswajając sobie zarazem współczesną wiedzę. Nie można całkowicie zrozumieć zjawiska, jeżeli jest się jego częścią – a my nie możemy opuścić naszego Wszechświata, aby zbadać go „od zewnątrz” i pojąć w pełni. Nie będziemy więc wiedzieć, co spowodowało powstanie świata; co było przedtem i jakie były okoliczności tego wydarzenia.

1.3 Nauka, wiara, niepewność

Na użytek tego tekstu nauka jest zdefiniowana jako całość wiedzy nagromadzonej poprzez obserwacje oparte na metodzie naukowej. Z kolei metoda naukowa to, w powszechnym pojęciu naukowców, zbiór reguł, sformułowanych głównie w ciągu ostatnich pięciu wieków poprzedniego tysiąclecia, zawierających postulaty postępowania umożliwiające efektywne i weryfikowalne poznawanie przyrody. Ten zbiór nie został formalnie skodyfikowany, ale nieoficjalnie dostarcza podstawowego kryterium poprawności proceduralnej, akceptowanego przez świat naukowy „głównego nurtu”. Są to postulaty sposobu tworzenia i testowania hipotez, dokonywania obserwacji i doświadczeń, zachowania bezstronności itp. Przykładem może być wymóg porównania obserwacji uzyskanych przez doświadczalne manipulacje z obserwacjami dokonanymi w grupie kontrolnej, poddanej pozorowanym manipulacjom; wymóg powtarzalności wyników osiągniętych w wielokrotnych próbach; unikanie – świadomej lub nie – tendencyjności. W angielskojęzycznej sferze naukowej dokonywane bywa rozróżnienie nauk „twardych”, czyli stricteprzyrodniczych, od „miękkich”, czyli społecznych, co ma dla mnie niewielki sens, gdyż istnieją zasady postępowania wspólne dla wszystkich sposobów zrozumienia świata przez wysiłek intelektualny; a poza tym człowiek jest także częścią przyrody.

Tak rozumiana nauka jest ograniczona do obserwowalnej części wszechświata i może badać tylko to, co obecnie poddaje się obserwacji. Naukowcy starają się, oczywiście, zrozumieć zjawiska, które już nie istnieją – co jest możliwe, jeśli zjawisko pozostawiło po sobie OBECNIE jeszcze istniejące i możliwe do zbadania ślady.

Nie możemy więc robić pomiarów Wielkiego Wybuchu, ale możemy dociekać jego przebiegu i następstw, badając istniejące pozostałości tego wydarzenia, takie jak np. wypełniające wszechświat resztkowe promieniowanie. Nie możemy obserwować zachowania dinozaurów, ale możemy starać się zrozumieć życie tych stworzeń w oparciu o badanie zachowanych fragmentów ciał i odcisków stóp. Nie możemy nakłaniać starożytnych Sumerów do wypełniania socjologicznych ankiet, ale możemy starać się zrozumieć ich motywacje, badając zachowane teksty. Swoistym paradoksem są badania odległych części kosmosu, dotyczące obiektów mogących wciąż istnieć, a o których mamy jedynie historyczną informację. Analiza zdjęć galaktyki odległej o miliard lat świetlnych uwidacznia jej stan sprzed miliarda lat. Gdyby owa galaktyka miała nagle zniknąć, to dowiedzielibyśmy się o tym dopiero po miliardzie lat od tego wydarzenia. Znacznie szybciej natomiast dowiedzielibyśmy się o zgaśnięciu Słońca, bo już po około ośmiu minutach… Moment powstania wszechświata, czyli, według powszechnie przyjętej wśród fizyków tezy, początek Wielkiego Wybuchu, oddziela więc, jak można sądzić – nieodwołalnie – to, co możemy badać i przynajmniej trochę zrozumieć, od niedostępnych dla badań okoliczności poprzedzających i towarzyszących powstaniu świata. Dla genialnego fizyka, jakim był Einstein, najbardziej zadziwiające we wszechświecie było to, że można w ogóle cokolwiek pojąć…

Aby móc coś zrozumieć na tyle, na ile jest to praktycznie możliwe, trzeba mieć możność zbadania tego czegoś od zewnątrz. Jeżeli jest się częścią zjawiska, to dociekania na jego temat, niezależnie od intelektualnego wyrafinowania, będą cząstkowe – tak jak cząstkowa byłaby wiedza o powstawaniu huraganów, oparta na pomiarach dokonywanych wewnątrz huraganów. Dysponując urządzeniami pomiarowymi niesionymi przez prądy powietrzne tajfunu można zmierzyć wilgotność, temperaturę czy ciśnienie – ale nie można zmierzyć prędkości wiatru, jeżeli nie dysponuje się punktem odniesienia SPOZA tajfunu. Aby dociekać sposobu powstawania tropikalnych sztormów, trzeba móc je obserwować od zewnątrz – np. dokonując satelitarnych pomiarów pogody w obszarze, w którym powstaje huragan. Przykład z innej beczki to przyjęta przez historyków teza, iż do pełnego zrozumienia informacji o historycznym wydarzeniu konieczna jest wiedza pozaźródłowa – wiedza o tym, jakie były okoliczności powstania źródła informacji o wydarzeniu. Dlatego też usiłowania całkowitego zrozumienia świata w oparciu o informacje uzyskane z obserwacji tego świata OD WEWNĄTRZ są z góry skazane na niepowodzenie. Jeżeli dla kogoś jest to przykre, bolesne lub nieznośne – to trudno.

Nauka zajmuje się więc tym, co jest po „naszej” stronie Wielkiego Wybuchu – i nie odpowie na pytanie, dlaczego powstał świat i jego zawartość. Naukowcy starają się zrozumieć świat na tyle, na ile mogą, przez zadawanie cząstkowych pytań dotyczących tego, co istnieje obecnie – włączając, jak wspomniałem, ślady pozostawione przez zjawiska już nieistniejące. Są to pytania w rodzaju „co i kiedy się stało?”, „co i w jaki sposób istnieje?”, „jakie są konsekwencje tego, że coś się stało, i czego w związku z tym można się spodziewać?”. Sensowne pytania naukowe to na przykład: Kiedy powstała Ziemia? W jaki sposób? Jakim zmianom podlegała jej powierzchnia? Nie możemy natomiast zadać pytania „Dlaczego Ziemia powstała?”, ponieważ odpowiedź wymagałaby nie tylko szczegółowej znajomości historii wszechświata od momentu początkowego, lecz także zrozumienia przyczyn, dla których prawa przyrody mają znaną nam postać – czego wiedzieć nie możemy i nie będziemy. Jeżeli w naukowym tekście natrafiamy na pytanie „dlaczego?”, to należy pamiętać, że jest to pytanie cząstkowe, dotyczące możliwych do zaobserwowania lub wydedukowania okoliczności powstania jakiejś cząstki świata – galaktyki, supernowej czy szkieletu stworzenia podobnego do wieloryba, posiadającego szczątkowe, maleńkie tylne nóżki. Nie jest to natomiast próba KOMPLETNEGO wyjaśnienia przyczyn i sensu istnienia obiektu obserwacji – ponieważ nasza wiedza nie może być kompletna. O ile więc możemy starać się zrozumieć, jakie aspekty świata zawdzięczamy temu, że rozmaite stałe fizyczne mają takie wartości, jakie mają, nie jesteśmy (ani nie będziemy) w stanie wytłumaczyć, co SPOWODOWAŁO, że mają one takie wartości. Oddziaływania jądrowe są około 2 × 1039 razy silniejsze od grawitacyjnych – czyli suma sił działających na protony i neutrony jednego atomu węgla odpowiada grawitacyjnemu oddziaływaniu 2 × 1039 atomów, które utworzyłyby węglową kulę nieco większą od Ziemi. Spotkałem się z tezą, że gdyby dysproporcja tych sił nie była tak zdumiewająco wielka, to gwiazdy takie jak Słońce zamieniałyby się w gwiazdy karłowate, zapadając się pod własnym ciężarem już po paru miliardach lat od momentu powstania. To z kolei mogłoby nie dać dostatecznie wiele czasu na powstanie i ewolucję życia takiego jak ziemskie – choć, oczywiście, w warunkach tworzonych przez odmienne wartości stałych fizycznych niż nam znane być może ewolucja życia mogłaby zachodzić w innym tempie. Dlaczego oddziaływania jądrowe są tak silne, a grawitacja tak słaba (nie tylko wobec siebie, ale też w obopólnej relacji do siły elektrostatycznej)? Nie wiemy. Nie wiemy, czy było to konieczne, zaplanowane lub przypadkowe. Nie wiemy, czy wszechświat, w którym żyjemy, był nieunikniony, czy też jest jedną z wielu możliwych wersji; czy jest wyjątkowo trwały i czy mogą istnieć inne, bardziej lub mniej trwałe. Moja znajomość fizyki nie wykracza poza podstawy, ale ta niewiedza, jak przypuszczam, jest nieunikniona i wynika z proceduralnej niemożności zbadania świata „od zewnątrz”, co pozwoliłoby zapewne zrozumieć go lepiej.

Religia pozwala więc szukać – w oparciu o wiarę w Boga i w to, że nasza egzystencja ma sens i uzasadnienie – odpowiedzi na pytanie „dlaczego?” oraz inne kwestie, wychodzące poza granice naukowej obserwacji. Jaki jest powód, że istnieje świat, my, dobro i zło, rozpacz i zadowolenie? Takie pytania zakładają, że świat ma sens, choć niekoniecznie dla nas jasny; że częścią naturalnego porządku jest celowość – i nie są to pytania dla nauki, a przynajmniej nie dla nauk przyrodniczych. Religia daje możność przyjrzenia się światu „od zewnątrz”, możność przedostania się umysłem do następnego wymiaru, w którym nasz świat jest być może zawarty. Można próbować uzyskać tę perspektywę przy pomocy tradycji religijnych, medytacji, transcendentalnych filozofii bądź abstrakcyjnego myślenia – ale nie można uzyskać pewności, czy wszechświat jest w czymś zawarty, czy też nie, i czym to coś miałoby być. Religia i nauka dotyczą więc osobnych zagadnień, a poszukiwanie naukowych dowodów na istnienie bądź nieistnienie Boga jest, jak sądzę, nieporozumieniem. Ale myślę, że zbyt często pomija się milczeniem to, że ani religia, ani nauka nie są w stanie dostarczyć absolutnej pewności względem jakiegokolwiek aspektu historii i losów wszechświata. Religia może dostarczyć pewności jedynie tego, że posiada się religijne przekonania, a nie pewności istnienia Boga. Prawdziwa religijność bowiem wymaga wiary – a wiara to jest coś zupełnie innego niż pewność. Mogę wierzyć w to, że mam w kieszeni klucz do mieszkania, albo mogę mieć pewność, że tak jest. Nie mogę jednocześnie wierzyć i mieć pewność, że mam w kieszeni klucz do mieszkania. Podobnie nauka nie może być źródłem absolutnej pewności, poza pewnością poprawności proceduralnej.

Absolutną pewność można zapewne uzyskać jedynie w matematyce, której prawidła dotyczą systemów w całości zdefiniowanych przez ich twórców. Liczby całkowite pozostaną całkowite tak długo, jak długo istnieje matematyka, niezależnie od tego, co się stanie z resztą świata. Liczba 4 jest całkowita i parzysta, i nie zmieni się z upływem dowolnie długiego czasu w 3,97 ani w cokolwiek innego, co miałoby inne własności niż przypisane liczbie 4. Nie wiemy natomiast, czy protony są absolutnie trwałe czy też BARDZO rzadko któryś z nich nie ulega spontanicznemu rozpadowi, ponieważ wszystkie tezy, poza matematycznymi, dotyczą świata, który nie był przez nas zdefiniowany i jest nam znany w bardzo skromnym stopniu. Nie możemy więc być niczego pewni – co najwyżej możemy uważać niektóre zjawiska za wysoce prawdopodobne. To prawdopodobieństwo może niekiedy graniczyć z pewnością – możemy być praktycznie pewni, że po wyskoku w górę moment później wylądujemy nieopodal miejsca odbicia. Ale nie mamy żadnej gwarancji, że podczas naszego wyskoku nie zniknie siła grawitacji, z nieznanego nam powodu, a my nie poszybujemy w kierunku Andromedy.

Nie wiemy, co jest źródłem względnej stabilności świata. Zupełnie niedorzeczne jest więc zastanawianie się, czy teoria ewolucji jest „pewna”. Nie jest absolutnie pewna, podobnie jak wszystko inne w nauce – a nawet więcej: na pewno są w niej nieścisłości, niedostateczne wytłumaczenia, być może takie czy inne błędy. Ale możemy być w miarę pewni, że ta teoria jest najlepszym wytłumaczeniem cech przyrody ożywionej spośród wszystkich zaoferowanych do czasu Darwina.

Jak sądzę, istnieją dwa rodzaje pewności intelektualnej, z których jeden jest właściwy, a drugi nie. Właściwy rodzaj pewności to przekonanie, że nasze tezy są spójne i sensowne; niewłaściwy – przekonanie, że nasze tezy dokładnie przedstawiają przyrodniczą rzeczywistość. Pierwszą pewność można i należy starać się uzyskać, w rozsądnych rozmiarach, przez pracę nad argumentem i jego krytyczną analizę; druga jest naiwną emocją. Pierwsza jest bardzo potrzebna – jeśli nie konieczna – do prezentacji i obrony swojego stanowiska; druga jest przejawem intelektualnej arogancji, której należy unikać jak ognia. Pragnę tu stwierdzić, że w tezach, które przedstawiam w tym tekście, przyświeca mi JEDYNIE ten pierwszy rodzaj pewności – którą uzyskałem, zastanawiając się przez odpowiednio długi czas nad argumentami, poddając je poprawkom i przeróbkom oraz usuwając te, których zasadności nie byłem wystarczająco pewien. Nie uważam swoich tez za nieuchronnie prawdziwe i byłbym mile zdziwiony, gdyby ktoś znający lepiej ode mnie zagadnienia, które poruszam, nie odnalazł w nich ani jednego błędnego sformułowania czy przedwczesnej konkluzji. Jeżeli wypowiadam się kategorycznie, z pewnością łatwo mogącą sprawić wrażenie nadmiernej i nieuzasadnionej, to dlatego, że mogę wiedzieć, co sądzę, nawet jeśli nie mogę wiedzieć, czy to, co sądzę, jest obiektywnie słuszne (kapitalizowane słowa, które mnie fascynowały w poezji Norwida, nie oznaczają więc niezbitych prawd, tylko służą podkreśleniu tego, co dla mnie wydaje się szczególnie istotne). Mógłbym, oczywiście, pododawać do większości zdań zastrzeżenia: „wydaje się”, „można mniemać”, „jak przypuszczam”, „być może” i tak dalej, ale po kilku próbach doszedłem do wniosku, być może błędnego, że będzie prościej umieścić jedno generalne zastrzeżenie na samym początku i zająć się spójnością argumentów, bez ustawicznego podawania ich w wątpliwość. Moim celem nie jest opisanie zaaprobowanych przez naukę poglądów na mechanizmy ewolucji, tylko przedstawienie swojej opinii na temat niektórych intelektualnych barier i innych trudności towarzyszących tworzeniu przez Darwina jego głównej tezy o sposobie powstawania gatunków. Myślę zarazem, że to, co piszę, w większości nie odbiega od ogólnie przyjętego poglądu środowiska naukowego na temat teorii ewolucji, aczkolwiek nie mnie o tym sądzić.

1.4 Istotne i znamienne cechyprzyrodniczej teorii

Co to jest teoria naukowa? Spore zamieszanie w dyskusjach na temat teorii ewolucji jest spowodowane wielorakim znaczeniem słowa „teoria”. W potocznym rozumieniu, teoria to może być domysł, idea, przypuszczenie, czyli intuicyjne wytłumaczenie jakiegoś zjawiska, niepoparte ścisłym wywodem. Ale teoria naukowa jest czymś innym. Jest to logicznie spójny zbiór dobrze udokumentowanych tez, pozwalający wytłumaczyć i przewidzieć objęte teorią zjawiska, przy użyciu wykoncypowanych założeń i reguł, zakotwiczonych we współczesnej wiedzy o świecie. Teoria może, a nawet powinna, postulować zachodzenie zjawisk, które jeszcze nie zostały zaobserwowane, ale nie może tłumaczyć zaobserwowanych zjawisk jedynie przez jeszcze niepokazane, hipotetyczne mechanizmy. Tłumaczenie chorób zakaźnych istnieniem chorobotwórczych zarazków jest przykładem stosowania teorii naukowej, przypisywanie tych chorób zaklęciom – nie jest. Być może zaklęcia mogą powodować choroby, ale nie posiadamy na ten temat szczegółowych danych, więc nie możemy tworzyć naukowej teorii voodoo. Same wyniki obserwacji to zresztą za mało do stworzenia teorii, co nie znaczy, że należy negować lub lekceważyć obserwacji „niepasujących” do istniejących teorii; nie należy jedynie próbować ich przedwcześnie wyjaśniać. Tak więc akupunktura jest znakomicie udokumentowaną metodą terapeutyczną, ale niemającą oparcia w istniejącej wiedzy, co uniemożliwia próbę tworzenia jej naukowej teorii (skąd zresztą pochodzi niegdysiejsza wrogość i niechęć niektórych środowisk medycznych do tej często skutecznej techniki). Teoria może być także „częściowa”, pozostawiając wiele zjawisk bez jakiegokolwiek bądź należytego wyjaśnienia. Teoria grawitacji Newtona zrewolucjonizowała fizykę i jest przydatna do dzisiaj – jeżeli obiekty nie są bardzo nieduże i nie poruszają się bardzo szybko, można ją doskonale wykorzystywać, na przykład do obliczeń inżynieryjnych. Ale ta teoria dotyczy jedynie WIDOCZNEJ masy – a według wielu kosmologów, większość masy we wszechświecie jest dla nas niedostrzegalna, mając postać „ciemnej masy” (dark matter, coś zupełnie innego od czarnych dziur). Teoria Newtona nie tłumaczy więc sposobu istnienia i ruchu galaktyk, co nie umniejsza w żaden sposób jej wartości; żadna teoria nie będzie zresztą w stanie wytłumaczyć wszystkiego. Zarzut wobec teorii ewolucji, że jest „tylko” teorią, jest więc zupełnie nietrafny – nauka nie dysponuje niczym lepszym od teorii, aby dostarczyć wyjaśnień zaobserwowanych zjawisk. Co więcej, teoria ewolucji nie jest specjalnie odmienna od innych, takich jak teoria grawitacji, względności czy elektromagnetyzmu, które też są „tylko” teoriami, choć bywa uważana za szczególny przypadek, niezasługujący na takie poważanie, jakim się cieszą inne przyrodnicze teorie, wykorzystywane w codziennym życiu.

Można się czasem natknąć na niewłaściwe rozróżnienie pomiędzy faktem a teorią, przypisujące faktom samoistną zdolność wyjaśnienia świata. Ale, po pierwsze, nie ma czegoś takiego, jak absolutnie pewny fakt przyrodniczy (choć muszę przyznać, że nie będąc zawodowym filozofem, wchodzę tu na obce i dość śliskie podwórko). Istnieją praktycznie pewne fakty, jak choćby ten, że Ziemia ma kształt kuli, co wynika z obserwacji zjawisk na jej powierzchni, wyników pomiarów oraz wizualnej analizy zdjęć zrobionych z bardzo dużej wysokości. Ale obserwacje statków płynących w naszą stronę mogą być złudne, a zdjęcia satelitarne – sfałszowane, choć prawdopodobieństwo takiej kombinacji złudzeń i spisku jest pomijalnie małe. Po drugie – nawet gdybyśmy mogli przyjąć fakty za absolutnie pewne, w granicach rozsądku, to ich znajomość nie wystarczyłaby do zrozumienia świata, gdyż fakty muszą być powiązane koncepcją, nadającą sens obserwacjom. Wyobraźmy sobie, że ktoś próbuje zrozumieć zjawisko spadania, dokonując doświadczeń z dwoma przedmiotami. Pierwszy to twarda, gładka i umiarkowanie ciężka brązowawa kula wielkości jabłka; drugi jest nieco większy, żółty, lekki, szorstki i miękki, o kształcie z grubsza kulistym. Po kilkakrotnym upuszczeniu ich zauważamy, że brązowa kula spada nieco szybciej niż żółta i że pierwsza spada prosto, a druga – czasem prosto, a czasem ukośnie. Czy to znaczy, że brązowe przedmioty spadają szybciej niż żółte – czy też że większe spadają wolniej niż mniejsze? A może gładkie przedmioty spadają szybciej niż chropowate? Czy gdy wieje wiatr, wszystkie lekkie przedmioty spadają po ukośnej trajektorii czy też muszą być także żółte i/lub okrągławe? Spodziewając się, że badane kule zachowają się w wodzie podobnie jak w powietrzu, wrzucamy je do wody – i jesteśmy zaskoczeni tym, że mniejsza kula unosi się w wodzie, a większa tonie. Jak to wyjaśnić?

Nie