O przyjemności bycia człowiekiem - Witold Ferens - ebook

O przyjemności bycia człowiekiem ebook

Witold Ferens

0,0

Opis

Książka O przyjemności bycia człowiekiem to próba zbudowania pomostu pomiędzy biologicznym i humanistycznym podejściem do analizy fenomenu Człowieka. Biolog Witold Ferens stara się wyjaśnić przyczyny niekiedy tragikomicznej, a nierzadko przygnębiającej niespójności ludzkiego charakteru: jesteśmy inteligentnymi istotami, ale zdarza się nam zachowywać niedorzecznie lub wręcz potwornie. Zdaniem autora, przyczynia się do tego oczekiwanie, iż każdy „powinien” wiedzieć, sam z siebie, na czym polega sensowne, ludzkie zachowanie. Społeczeństwa, rządy, rodzice, wychowawcy często sądzą, że umiejętność ludzkiego postępowania jest nabywana automatycznie, przez sam fakt urodzenia się – tymczasem skutki polegania na takiej postulowanej wrodzonej przyzwoitości człowieka bywają katastrofalne.
A zatem co to właściwie znaczy "być człowiekiem"? Zapraszamy do lektury!

Ebooka przeczytasz w aplikacjach Legimi na:

Androidzie
iOS
czytnikach certyfikowanych
przez Legimi
Windows
10
Windows
Phone

Liczba stron: 281

Odsłuch ebooka (TTS) dostepny w abonamencie „ebooki+audiobooki bez limitu” w aplikacjach Legimi na:

Androidzie
iOS
Oceny
0,0
0
0
0
0
0
Więcej informacji
Więcej informacji
Legimi nie weryfikuje, czy opinie pochodzą od konsumentów, którzy nabyli lub czytali/słuchali daną pozycję, ale usuwa fałszywe opinie, jeśli je wykryje.

Popularność




© Copyright by Witold Ferens 2008

Korekta:

Agata Chmura

Katarzyna Standerska

Okładka:

projekt – Witold Ferens

autorka zdjęcia – Lisa Hoang, Honolulu, Hawaje, Stany Zjednoczone

wykonanie graficzne – Zofia Moczulak, Toronto, Ontario, Kanada.

ISBN 978-83-7564-054-0

Wydawnictwo My Book

www.mybook.pl

Publikacja chroniona prawem autorskim.

Zabrania się jej kopiowania, publicznego udostępniania w Internecie oraz odsprzedaży bez zgody Wydawcy.

Konwersja do formatu EPUB: Virtualo Sp. z o.o.virtualo.eu

Przedmowa

Kiedy wspominałem znajomym i przyjaciołom, że piszę książkę o biologicznym podłożu ludzkich dylematów, często byłem pytany, dla kogo ją piszę – w ten sposób dowiedziałem się, że książki należy pisać z myślą o konkretnym czytelniku. Gdy się nad tym zastanawiałem, nieuchronnie przychodziło mi na myśl, że piszę dla osób potrafiących czytać. Ale kiedy tak odpowiadałem, to myślano, że żartuję. A skąd miałem wiedzieć, komu przyjdzie chęć i sposobność przeczytania moich spostrzeżeń? Poza tym, moje doświadczenie w pisaniu książek było znikome, a mówiąc bardziej ściśle, żadne – więc i tak nie wiedziałbym, co zrobić, aby forma produktu końcowego odzwierciedlała konkretne zamierzenia, nawet gdybym takie miał. Adresatem tej książki jest każdy, kto zastanawia się nad zagadką człowieczeństwa, sensem życia oraz skłonnością naszego gatunku do absurdalnego zachowania. Proponuję pewien sposób myślenia o człowieku, oparty na tezie, że nie posiadamy wrodzonych umiejętności życiowych, czego konsekwencje są często niedostrzegane i niedoceniane. Przesłanką dla tej tezy jest ewolucyjna historia człowieka, poddana mojej interpretacji.

Książka nie jest próbą popularnego przedstawienia ewolucji człowieka ani też traktatem antropologicznym. Jako hobbysta, nie znam tych zagadnień w wystarczającym stopniu. Jest to raczej próba – być może dyletancka – zbudowania pomostu pomiędzy biologicznym i humanistycznym podejściem do analizy fenomenu Człowieka. Myślę, że minimum rozeznania w naszej biologii jest konieczne, aby móc efektywnie myśleć o zagadce ludzkości – ale sama wiedza biologiczna jest niewystarczająca, choćby z tego względu, że jesteśmy niesłychanie daleko od zrozumienia biologicznego mechanizmu myśli i uczuć (mam zresztą nadzieję, że ta sytuacja się utrzyma…). Jest to próba dotarcia do podłoża niekiedy tragikomicznej, a nierzadko przygnębiającej niespójności ludzkiego charakteru: jesteśmy inteligentnymi istotami, ale zdarza się nam zachowywać niedorzecznie lub wręcz potwornie. Według mnie, przyczynia się do tego oczekiwanie, iż każdy „powinien” wiedzieć, sam z siebie, na czym polega sensowne, ludzkie zachowanie; że jeśli ktoś nie dysponuje taką wrodzoną wiedzą, to jest z nim coś nie w porządku. Społeczeństwa, rządy, rodzice, wychowawcy często sądzą, że umiejętność ludzkiego postępowania jest nabywana automatycznie, przez sam fakt urodzenia się – a skutki polegania na takiej postulowanej wrodzonej przyzwoitości człowieka bywają katastrofalne.

Moje przypuszczenia, niezależnie od ich sensowności, są oparte na współczesnym stanie wiedzy – na ile mogłem to określić jako biolog, niebędący specjalistą w antropologii, neurologii czy ewolucji ludzkiego gatunku. Sądzę, że ewolucyjna przemiana naszego zwierzęcego przodka w człowieka była ściśle połączona z utratą instynktu, rozumianego jako cechująca zwierzęta wrodzona umiejętność sensownego postępowania. Tak więc rodzimy się ze zdolnością i chęcią do nauki języka, ale przynajmniej pierwszego języka musimy być przez kogoś nauczeni w oparciu o wrodzone umiejętności odnalezienia struktur językowych w chaosie dźwięków, które docierają do naszej kołyski; ucząc się języka, przyswajamy nie tylko słowa, lecz także umiejętność konceptualizacji, abstrahowania i wiele innych. Proponuję przyjąć, że z umiejętnością bycia człowiekiem może być podobnie: mamy wrodzone pragnienie i możliwość wyrobienia w sobie cech, które czynią z nas ludzi – lojalności, życzliwości, pracowitości, chęci do współdziałania, ale sam proces ich nabywania nie jest ani wrodzony, ani ich przyswojenie biologicznie zagwarantowane. Ta sytuacja, jak sądzę, wynika ze sposobu, w jaki dokonał się ewolucyjny skok w człowieczeństwo; staram się pokazać, że może ona mieć ścisły związek z pośrednimi konsekwencjami pionowej, dwunożnej postawy. Argument jest areligijny – aczkolwiek można go uważać, jeśli komuś to odpowiada, za biologiczną interpretację wydarzenia nazwanego w Biblii „wypędzeniem z raju” – tyle tylko, że to wypędzenie rozciągnięte jest na miliony lat…

Znajomość biologii nie jest konieczna dla zrozumienia tekstu, ale rozdziały powinny być czytane kolejno, z uwagi na częste odnośniki do wcześniej przedstawionych zagadnień. Główna teza jest wyłuszczona w pierwszych dwóch rozdziałach, zawierających także skrótowe przedstawienie naszej ewolucyjnej historii oraz moją interpretację jej niektórych etapów. Rozdziały trzeci i czwarty zajmują się wybranymi aspektami funkcjonowania ludzkich jednostek w zbiorowościach, a piąty traktuje o możliwym biologicznym podłożu naszych dylematów decyzyjnych. Tytułowy rozdział szósty przedstawia hipotezę o ewolucyjnych źródłach zadowolenia z życia; rozdział siódmy omawia podstawowe aspekty ludzkiej różnorodności, a ósmy pokazuje jej społeczny pożytek.

Tezę o braku wrodzonej umiejętności bycia człowiekiem zbudowałem, opierając się na rozumowaniu indukcyjnym, w którym szuka się potwierdzenia prawdziwości intuicyjnych postulatów, odnajdując zgodne z nimi fakty. Takie rozumowanie bywa krytykowane jako „spekulacyjne”, a prawdziwości naukowych tez zwykle dochodzi się poprzez dowód dedukcyjny, będący ciągiem ściśle i logicznie połączonych argumentów, nawet z osobna trudnych do odparcia. Ale rozumowanie indukcyjne ma swoje miejsce w nauce, a niekiedy jest nieodzowne dla postawienia hipotezy – zwłaszcza tam, gdzie wiedza jest jeszcze bardzo niekompletna, tak jak w przypadku ewolucji człowieka. Zagadnienia o podstawowym znaczeniu dla tej dziedziny wciąż są kontrowersyjne – liczba linii rozwojowych prowadzących do człowieka współczesnego; raptowność zmian; geograficzna lokalizacja zasadniczych etapów… Znacznie więcej istnieje na ten temat hipotez i domysłów niż odnalezionych szczątków kostnych i innych konkretnych, udokumentowanych znalezisk, i dlatego dochodzenie naukowej prawdy o ewolucyjnej historii człowieka na drodze ściśle dedukcyjnej nie jest jeszcze możliwe. Wolałbym, aby sposób rozumowania, na którym opierają się tezy tej książki, był uważany za indukcyjny, a nie spekulacyjny – ale jeśli ktoś zechce użyć tego ostatniego terminu, to nie będę zbytnio protestować. Jeżeli dozwolone są spekulacje finansowe, to umysłowe też powinny być.

Witold Ferens

Moscow, Idaho, USA 2000-2007

ROZDZIAŁ 1

O niektórych skutkach postawy pionowej, czyli o konieczności kultury

Co ma jedno do drugiego?

Ani kulturowy przekaz wiedzy, ani umiejętność chodzenia na dwóch nogach nie są wyłącznymi cechami człowieka, choć zakres tych przystosowań (wśród ssaków) jest szczególnie imponujący u naszego gatunku. Dzięki dwunożnemu chodowi palce naszych dłoni nie są obarczone ciężarem ciała, mogą więc być niezwykle sprawne, co jest wielce przydatne do kunsztownych manipulacji – ale tematem tego rozdziału nie są te i inne zalety pionowej postawy, ani też możliwość posiadania kultury, będącej produktem niezwykłego ludzkiego umysłu, czyniącego z człowieka biologiczną osobliwość i, przynajmniej w teorii, stworzenie rozumne(Homo sapiens). Przedstawiam poniżej tezę, że przemiana naszego zwierzęcego przodka w człowieka wymagała rozstania się (w czasie mierzonym w milionach lat) z wrodzonymi, instynktownymi umiejętnościami potrzebnymi do przetrwania, czyli innymi słowy – zastąpienia instynktu kulturą. Bez niej nasz gatunek nie byłby w stanie egzystować – i nie dlatego, że bez rozrywek zanudzilibyśmy się na śmierć. Kultura, rozumiana jako zestaw umiejętności, reakcji i zachowań przekazywanych z pokolenia na pokolenie przez komunikację, a nie przez dziedziczenie genetyczne, umożliwia ludziom biologiczne przetrwanie, zastępując utracone w toku ewolucji wrodzone umiejętności. Foka musi umieć nurkować i łapać ryby, aby żyć, aHomo sapiensmuszą posiadać znajomość technologii oraz zbiorową wiedzę, umożliwiającą choćby najbardziej podstawowe zrozumienie przyrody. Tak było od bardzo dawna; określenie „epoka kamienia łupanego” w języku polskim nierzadko oznacza zupełny prymitywizm – używamy tego pojęcia, nie zdając sobie sprawy, jak wyrafinowanej praktycznej wiedzy geologicznej i technicznych umiejętności wymagał wyrób kamiennych narzędzi, które zaczęliśmy wytwarzać, początkowo w bardzo niedoskonałej formie, przed milionem lat z górą. Zajmujący się tym dziś rzemieślnicy potrzebują paru lat praktyki, aby móc wyłupać ostrza jakiej takiej jakości…

Konieczność kulturowego przekazu wiedzy wynika z naszego słabego wyposażenia w instynktowne umiejętności sensownego działania, mogącego zaspokoić potrzeby życiowe. Nie jest to zbyt odkrywcze stwierdzenie, że nie mamy przyrodzonej zdolności do zdobywania i przyrządzania jedzenia; jesteśmy pozbawieni nie tylko wrodzonej umiejętności polowania, uprawy roli i gotowania, ale nawet znalezienia czegoś do zjedzenia – zdani jedynie na swoją intuicję, nie bylibyśmy w stanie odróżnić trujących roślin czy grzybów od jadalnych, niezależnie od tego, czy przyszliśmy na świat w mieście, czy w tropikalnej puszczy. Nie będziemy mieli przygotowania potrzebnego do życia, jeśli ktoś nie zainwestuje czasu i wysiłku, aby nas czegoś nauczyć. Nawiasem mówiąc, wydawałoby się to oczywiste, że wykształcenie jest ludziom potrzebne – ale tak się dziwnie składa, że rządy i społeczeństwa, niezależnie od wyznawanej ideologii, często mają opory przed wydatkami na edukację. Zadziwiające jest także, jak niewielką wagę przywiązujemy do bardzo potrzebnych lub przydatnych umiejętności, które składają się na sztukę przetrwania – od gotowania i szycia, do dyskutowania i gimnastyki, mając złudne przekonanie, że w razie potrzeby domyślimy się, jak należy robić rozmaite niezbędne rzeczy. Jesteśmy przecież wyjątkowo inteligentnymi stworzeniami… A właściwie dlaczego nie mielibyśmy posiadać wrodzonych umiejętności? Może je posiadamy, nie zdając sobie z tego sprawy?

Wrodzone czy też instynktowne umiejętności są powszechne wśród zwierząt, zwłaszcza „niższych”, takich jak bezkręgowce, które są niejako skazane na posiadanie głównie lub jedynie takich, dysponując zbyt skromnym (jeśli w ogóle) mózgowiem, aby móc wykazać się postępami w nauce. Na marginesie – termin „instynkt” często używany bywa w potocznej mowie w innym znaczeniu niż ściśle zoologicznym. Kiedy mówimy o „instynktownych” zachowaniach ludzi, to zwykle mamy na myśli albo cielesne pragnienia, albo szybkie i głównie podświadome reakcje, takie jak bokserskie uniki lub odruchowe manewry doświadczonych kierowców. Te ostatnie działania, sterowane przez prawą, intuicyjną półkulę mózgu, zamiast przez lewą, świadomą i kalkulującą, mogą robić wrażenie wrodzonych odruchów – ale są to zachowania wyuczone. W ścisłym zoologicznym pojęciu „instynkt” oznacza natomiast wrodzoną zdolność do inicjowania i finalizowania sensownych przedsięwzięć, często wieloetapowych i robiących wrażenie planowego działania. Na przykład młody pająk buduje bez żadnej asysty, w miarę sprawnie (choć nie tak umiejętnie, jak będzie to robić w przyszłości), swoją pierwszą sieć, a świeżo wylęgnięte robotnice pszczół bezbłędnie odczytują z tańca zwiadowców informacje dotyczące lokalizacji źródła pokarmu. Bardzo nieliczne bezkręgowce objawiają zdolność myślenia podobnego do procesów myślowych kręgowców, choć trafiają się wśród nich geniusze (w porównaniu z większością); na przykład głowonogi (popularnie zwane ośmiornicami) wydają się dorównywać inteligencją rybom. Ale także u zwierząt kręgowych takich jak ssaki czy ptaki, posiadających mózgi bogate w sieci neuronowe i zdolne do nauki, większość umiejętności życiowych jest wrodzona, co pozostaje w jaskrawym kontraście z sytuacją ludzi. Nawiasem mówiąc, z punktu widzenia biologii człowiek jest zwierzęciem, bo nie jest przecież rośliną ani grzybem, ale to stanowisko bywa dla wielu osób niepokojące, nieprzyjemne lub wręcz nie do przyjęcia. W potocznej mowie termin „człowiek” i „zwierzę” to są przeciwstawne określenia, i tej konwencji staram się dochować, aczkolwiek dla biologa jest to raczej sztuczne rozróżnienie. U inteligentnych kręgowców zachowania instynktowne często są „materiałem wyjściowym”, na podstawie którego zwierzę stopniowo nabiera coraz bardziej wyrafinowanych umiejętności. Tak więc niedoświadczona kawka, budująca swe pierwsze gniazdo, będzie usiłowała wykorzystać materiały mało zdatne do tego celu, usiłując spleść ze sobą za sztywne lub zbyt wiotkie gałązki, albo w ogóle obiekty o niewłaściwej proporcji długości do dwóch pozostałych wymiarów. Manipulacje tymi rzeczami będą instynktownie sensowne, ale gniazdo nie będzie porządnie zbudowane, dopóki kawka nie nauczy się oceniać budowlanych właściwości zbieranych obiektów. Zachowania instynktowne bywają też „od pierwszego razu” bardzo precyzyjne – na przykład kura wysiadująca jaja instynktownie porusza nimi co parę godzin, choć jest zapewne nieświadoma skutków tej bardzo ważnej czynności, zapobiegającej przyrośnięciu zarodka do skorupki. Z kolei jeszcze ślepe, nieopierzone i, wydawałoby się, bezradne kukułczę zachowuje się ze zdumiewającym rozeznaniem, potrafiąc umieścić sobie na plecach jajo, albo i wcześniej wylęgnięte pisklę prawowitych właścicieli gniazda, i wypchnąć je z niego, zbliżając się niebezpiecznie blisko do krawędzi – ale rzadko kiedy samemu wypadając. Człowiek jednakże nie posiada wrodzonych umiejętności, które wymagałyby równie dużej sprawności technicznej czy organizacyjnej. Natomiast małpy człekokształtne, takie jak goryle czy szympansy, wykazują osobliwe połączenie zwierzęcych i ludzkich cech umysłowych. Posiadają wiele wrodzonych umiejętności – na przykład zaobserwowano, że szympansy, którym dolega choroba, aplikują sobie lecznicze zioła, które odnajdują instynktownie i zupełnie samodzielnie. Z drugiej strony, małpy są niezwykle podobne do człowieka w tym względzie, że nie są w stanie rozwinąć się „na własną rękę” w niezależne i w pełni funkcjonalne osobniki, tak jak potrafią to zrobić hodowane w samotności koty, kanarki czy konie, oraz w tym, że posiadają wiele umiejętności – na przykład używania narzędzi – przekazywanych na drodze kulturowej z pokolenia na pokolenie. Człowiek posiada pewne czysto instynktowne reakcje i pobudki, z których niektóre poddają się badaniom (będzie o nich mowa później) – ale nigdy, jak mam nadzieję, nie będziemy wiedzieć dokładnie, ile ich posiadamy, gdyż dogłębne poznanie tego wymagałoby przeprowadzenia nieludzkich eksperymentów… Można sądzić, że ludzkie emocje, takie jak niechęć, lęk, radość, są wrodzonymi regulatorami naszego postępowania, ale są to uczucia raczej ogólne, nie mogące precyzyjnie sterować naszymi zachowaniami. A co właściwie człowiek potrafi zrobić instynktownie?

Wiele i niewiele zarazem: dużo z punktu widzenia noworodka, mało, jeśli chodzi o przygotowanie do samodzielnego funkcjonowania, nawet w najbardziej podstawowym zakresie. Przychodzimy oczywiście na świat z fizjologicznymi umiejętnościami, takimi jak oddychanie, przełykanie czy unikowe reakcje na ból, w większości sterowanymi przez rdzeń kręgowy bez udziału świadomości, ale potrafimy instynktownie zdziałać o wiele więcej. Potrafimy ssać, co jest świadomą i niebagatelną umiejętnością, wymagającą skoordynowanej i precyzyjnej aktywności wielu mięśni; potrafimy się uśmiechać, co może być ważne dla przeżycia, usposabiając do nas przyjaźnie naszych rodziców; potrafimy się całkiem mocno złapać za palce przystawione do naszych dłoni, choć akurat ta sprawność jest atawistyczna (czyli będąca śladem naszej zamierzchłej, zwierzęcej przeszłości) i zanika dość szybko po urodzeniu, by pojawić się z powrotem dopiero po paru miesiącach. Potrafimy rozpoznawać twarze i dźwięki, dzięki czemu szybko się zaprzyjaźniamy z dorosłymi, których widzimy stale, i oswajamy się z tymi, których widujemy od czasu do czasu. Potrafimy płakać w sposób wprawiający każdego normalnego dorosłego w niepokój i nakłaniający go do przyjścia z pomocą. Wszystkie te umiejętności są przydatne lub konieczne do przetrwania po urodzeniu. Ale to, co umożliwi nam przemianę w niezależną osobę, to nieprawdopodobna zdolność uczenia się, która u człowieka rozwinęła się w sposób uprzednio nieznany w Naturze.

Ta zdolność nie pojawia się od razu. Przez pierwszych kilka miesięcy życia niewiele się uczymy i podobnie powolny jest nasz fizyczny rozwój. Sięgnięcie po coś ręką czy przewrócenie się z pleców na brzuch to niebywałe osiągnięcia, kamienie milowe niemowlęctwa. Wobec potomków innych naczelnych ludzki noworodek jest praktycznie wcześniakiem. Pojawiamy się na świecie, mając gigantyczną głowę i doczepione do niej wątłe ciałko, nie będące nawet w stanie jej unieść – a zawarty w ogromnej głowie mózg też nie wydaje się specjalnie funkcjonalny. W porównaniu z intelektualnymi możliwościami człowieka półtorarocznego, tempo uczenia się przez pierwszy rok, a zwłaszcza przez pierwszych kilka miesięcy, jest zdumiewająco powolne. Ale ludzki noworodek nie jest przecież wcześniakiem pod względem fizjologicznym: ma sprawne płuca, serce, układ pokarmowy… Jesteśmy jednakże bardzo zapóźnieni pod względem rozwoju umysłowego – oraz zdolności wykonywania skoordynowanych ruchów. Dlaczego więc ludzie rodzą się z niedojrzałymi mózgami, a początkowe tempo rozwoju jest tak powolne? Powolne nie tylko w porównaniu z późniejszym, ale także w konfrontacji z tempem rozwoju naszych zwierzęcych krewniaków. Małe szympansy rodzą się prawie tak bezradne jak ludzkie noworodki i wymagają równie troskliwej opieki – ale już w drugim miesiącu życia (według danych Jane Goodal, głównego autorytetu w tej dziedzinie) potrafią sięgnąć po obiekt w zasięgu ręki oraz stać o własnych siłach, trzymając się matki; w trzecim miesiącu wykonują skoordynowane ruchy rąk i manipulują przedmiotami; zaczynają chodzić w piątym miesiącu, a po skończeniu pół roku starają się naśladować czynności dorosłych, np. próbując kogoś iskać lub usiłując zbudować gniazdo (małpy te spędzają noc w nadziemnych konstrukcjach, zrobionych ze splecionych gałęzi, zbudowanych od kilku do kilkudziesięciu metrów nad ziemią). Małemu człowiekowi natomiast trzeba paru miesięcy, żeby mógł się przewrócić z pleców na brzuch – a chodzić samodzielnie zaczyna, mając blisko rok życia. Co spowalnia rozwój ludzkiego noworodka?

Odpowiedź na to pytanie zaczęła się wyłaniać w ciągu ostatnich paru dziesiątków lat, ukazując zarazem, że człowiek jest zupełnie innym stworzeniem niż reszta fauny. Bezradność i powolne tempo rozwoju ludzkich noworodków wydają się być skutkami kompromisu – pomiędzy pożytkiem z posiadania dużego mózgu a zdolnością do dwunożnego chodu. Dorosły człowiek, w porównaniu ze zwierzętami o podobnych rozmiarach, ma największy mózg w proporcji do ciężaru ciała – ponad 2% wagi. Dla delfinów i szympansów ten wskaźnik wynosi nieco mniej niż 1%, a dla krowy – 0,2%… U człowieka występuje także, największa wśród zwierząt, dysproporcja pomiędzy rozmiarami mózgu noworodka i rodzica – u większości ssaków mają one 80-90% dorosłej objętości, a u ludzi – mniej niż 25%! Nawiasem mówiąc, to bardzo interesujące, że najbliższy nam pod względem tej dysproporcji jest słoń, rodzący się z mózgiem mającym jedynie 30-40% dorosłej objętości – i nie wygląda to na przypadek. Zwierzęta te mają bardzo niewiele, jak na ssaki, instynktownych umiejętności, a okres ich dzieciństwa i dojrzewania trwa kilkanaście lat, potrzebnych na przyswojenie umiejętności praktycznych i socjalnych. Ponadto samice słoni muszą nabyć ogromną wiedzę, potrzebną do odnajdywania wody, korelując umiejscowienie czynnych źródeł z wieloletnimi danymi pogodowymi. Powiedzenie, że ktoś ma pamięć jak słoń, jest bardzo pochlebne… O związku pomiędzy uczeniem się a rozwojem mózgu będzie jeszcze mowa dalej – na razie powróćmy do ludzkich niemowląt. Mają one mózgi podobnej objętości jak noworodki szympansie – około 350 cm3. Ale tym najbardziej inteligentnym z małp przybędzie w trakcie rozwoju jedynie około 100 cm3 myślącej tkanki, podczas gdy człowiekowi narząd ten powiększy się czterokrotnie! Niektórzy badacze tego zagadnienia uważają zresztą mózg ludzki za niedorzeczność ewolucyjną, podobną do pawiego ogona. Ptak ten mianowicie (wedle znanych mi poglądów) nie ma specjalnego pożytku z tej przesadnie rozbudowanej ozdoby, ale mieć ją musi, żeby cieszyć się potomstwem, bo bez niej nie miałby powodzenia u pawic, dla których najwidoczniej monstrualny ogon jest dowodem zdrowia i męskości. Do czego zaś służy człowiekowi ogromny mózg? Kiedy się patrzy na historię ludzkości lub na bieżące wydarzenia, to trudno się powstrzymać od refleksji, że posiadanie takich mózgów nie przynosi nam pożytku, w proporcji właściwej do rozmiarów tego narządu… I jedynym sposobem na to, aby dorosły człowiek miał tak gigantyczny mózg, jest przyrost objętości tegoż po urodzeniu, gdyż rodzimy się, mając mózgi na tyle duże, na ile jest to fizycznie możliwe. Ludzki poród i tak jest trudnym przedsięwzięciem – a gdyby głowy noworodków były choć minimalnie większe, byłby on zbyt niebezpieczny dla matki i dziecka, gdyż przepchnięcie głowy potomka przez otwór miednicy trwałoby zbyt długo lub często byłoby po prostu niewykonalne. Ale nasi krewniacy – małpy naczelne – nie mają tak wielkich trudności z rodzeniem dzieci jak człowiek, choć mózg małego szympansa ma podobną wielkość, co mózg ludzkiego noworodka, a szympansia matka jest nieco mniejsza od kobiety przeciętnych rozmiarów. Ludzki poród trwa paręnaście godzin i dłużej, a szympansi – 40 minut… Szympansice nie mają specjalnych trudności z rodzeniem, ponieważ ich kanał rodny ma kształt zbliżony do okrągłego, podczas gdy u człowieka jest on spłaszczony, co niebywale utrudnia poród.

Dlaczego kanał rodny człowieka nie jest okrągły? Miednica ludzka składa się z tych samych kości co małpia, ale ma nieco odmienną konstrukcję (zapoznałem się z tą koncepcją podczas lektury wnikliwej książki Christofera WillsaRunaway brain, czyliNiepohamowany mózg). U ludzi w trakcie dojrzewania kość krzyżowa oraz łonowa przemieszczają się w przód i w górę względem kręgosłupa, stabilizując obręcz biodrową i przyczyniając się do tego, że człowiek jest znakomitą biologiczną maszyną do dwunożnego przemieszczania się w różnym tempie, ale zarazem ma trudności z rodzeniem, nieznane w świecie zwierzęcym. Sprawność ludzkiego chodu i biegu jest zupełnie niebywała, zwłaszcza pod względem energetycznej wydajności, a ilość energii zużytej przez człowieka na pokonanie danego dystansu jest prawie stała, niezależnie od szybkości poruszania się, co czyni z nas zupełny wyjątek wśród zwierząt. Oczywiście przebiegnięcie jakiegoś dystansu jest bardziej męczące od jego przejścia, ponieważ wysiłek jest intensywniejszy – ale oba sposoby przemieszczania się zużyją tyle samo kalorii. Konstrukcja naszej miednicy, obręczy biodrowej, kształt kości nóg, budowa kolan i stóp – wszystkie te cechy zapewniają nam mistrzostwo chodu (jak też przyprawiają o bóle kręgosłupa i inne problemy – w przyrodzie niczego nie ma za darmo). Małpy natomiast poruszają się naziemnie zwykle na czterech kończynach, rzadziej i niezbyt wytrwale na dwóch, a ich kanał rodny nie ponosi skutków ewolucyjnej adaptacji do dwunożnej postawy. A u nas? Poród wymaga daleko idącego rozluźnienia wiązadeł i chrząstek miednicy i bardzo powolnego i trudnego przepychania przez jej otwór głowy noworodka podczas najtrudniejszej fazy porodu (znam to zagadnienie jedynie z opowiadań i książek, ale źródła są bardzo zgodne w tej kwestii). A i tak, pomimo elastyczności kobiecego spojenia łonowego, głowa dziecka nie byłaby w stanie przesunąć się przez otwór miednicy, gdyby nie to, że kości czaszki nie są w pełni zrośnięte. Dzięki temu, doznając czasowej deformacji, czaszka zawierająca mózg jest w stanie dopasować się do kształtu kanału rodnego na tyle, na ile jest to konieczne, żeby móc się urodzić… I o co tyle zachodu? Czy mózg nie mógłby osiągnąć ostatecznych rozmiarów, rosnąc po urodzeniu bardziej niż czterokrotnie, tak jak nogi, płuca czy wątroba? Dlaczego mózg nie mógłby urosnąć dziesięciokrotnie, tylko noworodek musi mieć tak nieproporcjonalnie dużą i ciężką głowę, żeby nie móc jej nawet unieść?

Tkanka mózgowa zawiera komórki różnych rodzajów, dające się z grubsza podzielić na neurony i komórki towarzyszące. Ten podział nie jest absolutny, gdyż istnieją komórki posiadające kombinację niektórych specjalistycznych cech każdej z tych grup, ale dla naszych rozważań można przyjąć, że w mózgu funkcjonują zasadniczo dwa ich rodzaje: neurony, przewodzące impulsy nerwowe, oraz komórki, których zadaniem jest wspomaganie neuronów w tej czynności. Na przykład komórki Schwanna, oprócz tego, że unieśmiertelniają nazwisko swego odkrywcy, tworzą ochronną, wielowarstwową powłokę mielinową (składającą się głównie z tłuszczu) otaczającą neurony, tak jak warstwa izolacyjna osłania kabel elektryczny, dzięki czemu przewodzenie impulsów elektrycznych przez neuron jest bardziej efektywne – może zachodzić szybciej i na dłuższym dystansie, w porównaniu z „nagimi” neuronami bezkręgowców. Komórki towarzyszące neuronom nazwano „glejowymi” – określenie to pochodzi od łacińskiego terminu „glus” (czyli klej) i odzwierciedla niegdysiejsze przekonanie, że ich rolą jest spajanie zawartości czaszki. Dzisiaj wiemy, że tkanka glejowa to znacznie więcej niż spoiwo, ale nazwa pozostała – jak to zwykle bywa w nauce. Do czego te komórki służą? Otóż neurony są tak krańcowo wyspecjalizowane i tak zajęte ustawicznym generowaniem, przewodzeniem oraz sumowaniem impulsów, że nie są zdolne do zadbania w pełni o swoje potrzeby i wymagają „opiekunów”. Tych ostatnich jest zresztą znacznie więcej niż samych neuronów – według rozmaitych szacunków, od dziesięciu do kilkudziesięciu razy więcej. Kiedy ten fakt wyszedł na jaw przed około czterdziestu laty, jego popularyzacja przez nie do końca poinformowanych dziennikarzy stworzyła błędne i rozpowszechnione do dziś przekonanie, że człowiek wykorzystuje „ jedynie kilka procent” komórek mózgowych. W rzeczywistości wykorzystujemy ich znacznie więcej, z intensywnością zależną od umysłowego wysiłku, ale tylko część komórek mózgowych potrafi przewodzić impulsy nerwowe… Istnieje wiele rodzajów komórek glejowych, noszących rozmaite wymyślne nazwy (gliocyty promieniste, protoplazmatyczne itp.) i mających różnorodne funkcje, będące zresztą często zagadką. Wiemy jednak, że niektóre komórki glejowe dbają o to, by neurony były należycie odżywione, pomagają im w kontrolowaniu odczynu kwasowego oraz w wielu różnych procesach życiowych; inne – asystują neuronom w przewodzeniu impulsów, utrzymując właściwe proporcje elektrolitów w ich otoczeniu, a jeszcze inne przywracają z kolei neuronom zdolność do odbierania impulsów, oczyszczając łącza synaptyczne z chemicznych związków sygnalnych. Neurony komunikują się bowiem pomiędzy sobą, a także z komórkami efektorowymi, takimi jak komórki mięśniowe, poprzez łącza synaptyczne, umożliwiające komórkom odbiorczym odbieranie sygnałów od komórek nadawczych. Impuls elektryczny, podróżujący wzdłuż wypustki zwanej aksonem, jest zamieniany na sygnał chemiczny, gdyż akson komórki nadawczej nie łączy się bezpośrednio z komórką odbiorczą, tylko jest od niej oddzielony niedużą szczeliną synaptyczną. Żeby sobie uzmysłowić, jak ona wygląda, można złożyć ze sobą uwypuklone dłonie; jedna będzie odpowiadać błonie presynaptycznej, druga – postsynaptycznej, a między nimi powstanie przestrzeń synaptyczna, rozmaicie nazywana (workiem, szczeliną itp.). Końcówka aksonu (błona presynaptyczna), na skutek pobudzenia impulsem elektrycznym, raptownie „wysypuje” do przestrzeni synaptycznej sporą ilość cząsteczek sygnalnych (neurotransmiterów), które docierają do błony komórki odbiorczej (postsynaptycznej) i powodują jej pobudzenie, równoznaczne z odebraniem sygnału. Jaki to wszystko ma związek z rozwojem mózgu?

Mózg człowieka rośnie po urodzeniu, jak wspomniałem, czterokrotnie i już w ciągu pierwszych trzech lat osiąga 70% ostatecznej objętości. Ale jest to dość szczególny wzrost, podczas którego nie przybywa neuronów. W momencie urodzin nasz mózg zawiera, według ostatnich szacunków, około stu miliardów tych komórek, a ich liczba będzie się jedynie zmniejszać, gdyż neurony, przez cały czas życia ich właściciela, umierają w tempie wielu setek na minutę… Pourodzeniowy (czyli fachowo mówiąc, postnatalny) wzrost objętości i masy mózgu jest wynikiem namnażania i rozrostu jedynie komórek towarzyszących neuronom. Jeden z ciekawszych dowodów na stwierdzenie tego faktu został uzyskany dzięki międzynarodowemu traktatowi z 1963 r., zabraniającemu testowania broni nuklearnej w atmosferze. Przed tą datą miały miejsce liczne nadziemne próby takiego uzbrojenia, prowadzące do niezwykle wysokiego stężenia radioaktywnego izotopu węgla 14C w powietrzu atmosferycznym. Badacze ze szwedzkiego Instytutu Karolińskiego stwierdzili, że zawartość tego izotopu w komórkowym DNA (kwas dezoksyrybonukleinowy, nośnik informacji genetycznej) dość ściśle odzwierciedla jego poziom w atmosferze w momencie syntezy związku – który to poziom zaczął systematycznie spadać po 1963 roku, po zaprzestaniu nadziemnych prób jądrowych. Mierząc więc zawartość 14C w ludzkich komórkach, można stwierdzić, kiedy miała miejsce synteza DNA – czyli powstanie komórki – gdyż w miarę spadku poziomu 14C w atmosferze coraz mniej tego izotopu trafiało do DNA nowo powstałych, przez podział komórki macierzystej, komórek potomnych. DNA jest bardzo długim, dwuniciowym związkiem, w którym nici są swoim „lustrzanym odbiciem”; przed podziałem komórki macierzystej nici są odseparowane, a każda z nich służy za matrycę do syntezy drugiej nici. W ten sposób w miejsce jednej, oryginalnej podwójnej helisy DNA, powstają dwie potomne dwuniciowe helisy, o takiej samej sekwencji liter kodu genetycznego jak macierzysta, z których każda zawiera jedną starą i jedną nową nić. Z kolei każda z obu komórek potomnych otrzymuje jedną z tych helis, zawierającą 14C w ilości proporcjonalnej do stężenia atmosferycznego tego radioaktywnego izotopu w momencie syntezy nowej nici. Badanie tkanek zmarłych osób pokazało, że neurony należą do najstarszych komórek badanej osoby i powstały w jednym czasie, w odróżnieniu od komórek towarzyszących, mogących być w różnym wieku, oczywiście nie starszym niż ich właściciel. Dla zupełnej ścisłości – w dorosłym mózgu ludzkim znaleziono miejsca, poza obrębem kory mózgowej, gdzie komórki nerwowe się namnażają, migrując następnie do najstarszych ewolucyjnie części mózgu: podwzgórza, odpowiedzialnego za niektóre procesy związane z pamięcią i emocjami, i węchomózgowia, którego nazwa, o dziwo, jest zgodna z przeznaczeniem. Neurony w tych ośrodkach pracują bardzo intensywnie i zapewne szybko się zużywają, więc są wymieniane – ale nie powoduje to wzrostu ich liczby, tylko utrzymanie stanu posiadania. Neurony kory mózgowej, która ma zaledwie kilka milimetrów grubości, ale dzięki swemu pofałdowaniu stanowi 80% masy mózgu człowieka, wydają się nie mieć zdolności do podziału.

Mózg ludzkiego noworodka nie jest zatem zdolny do efektywnego działania, głównie dlatego, że nie zawiera potrzebnej liczby komórek towarzyszących. Te muszą się dopiero namnożyć, przedostać na właściwe miejsce, rozrosnąć, wyspecjalizować, zacząć działać i tworzyć warunki potrzebne do optymalnego działania neuronów. Tego wszystkiego nie da się zrobić szybko. Sama mielinizacja mózgu, czyli tworzenie i grubienie izolacyjnej osłony wokół neuronowych wypustek, trwa dziesiątki lat, do wczesnej dorosłości (co przyczynia się do bardzo dużej wrażliwości dziecięcego układu nerwowego na alkohol). Z tych powodów mózg noworodka jest więc jedynie częściowo funkcjonalny i nabiera zdolności do robienia użytku ze swej gigantycznej armii neuronów powoli i stopniowo. Oczywiste jest więc, że noworodek nie jest w stanie precyzyjnie poruszać kończynami, gdyż do tego, oprócz sprawnych mięśni, potrzebne są w pełni funkcjonalne neuronowe obwody. To, że nowo urodzone dziecko potrafi świadomie wykonywać takie czynności, jak ssanie, uśmiechanie się czy poruszanie gałkami oczu, graniczy z cudem i jest możliwe dzięki temu, że NIEKTÓRE obszary mózgu są ukształtowane na tyle, żeby móc funkcjonować w elementarnym zakresie. Zachowanie tej resztkowej zdolności (w porównaniu z funkcjonalnym stanem mózgów noworodków naszych zwierzęcych kuzynów) było zapewne niezbędne do przeżycia – oseskom niezdol nym do komunikacji z rodzicami mogło zagrażać zaniedbanie lub porzucenie… Mózg ludzkiego noworodka można więc porównać do nowo zbudowanego domu, do którego doprowadzono rury i przewody, ale nie wykończono wnętrza. Jest w tym domu prąd, woda i kanalizacja – ale ściany nie są pomalowane, nie ma mebli, świateł, podłóg, zlewów czy kuchenki. Taki dom byłby funkcjonalny jedynie w minimalnym zakresie, choć od biedy można by w nim zacząć mieszkać, będąc zmuszonym do zaakceptowania uciążliwych warunków i mało efektywnego stylu życia. W mózgu noworodka są więc ośrodki przynajmniej częściowo zdolne do funkcjonowania, tak jak łazienka bez lustra i kafelków, ale z wanną i ciepłą wodą, jest częściowo funkcjonalna w nieskończonym domu. Te ośrodki, umożliwiające ssanie, uśmiechanie się i rozpoznawanie twarzy, są funkcjonalne, jak można przypuszczać, dzięki wrodzonej architekturze. Mózg ludzki zawiera zręby rozmaitych ośrodków – mowy, wzroku, słuchu – tworzonych jeszcze przed urodzeniem w oparciu o informację genetyczną. Według obecnych poglądów, zaczątki sieci neuronowych powstają na skutek migracji neuronów, docierających na miejsce przeznaczenia na podstawie instrukcji komórek glejowych, których wypustki tworzą coś w rodzaju rusztowania dla przyszłych ośrodków mózgowych. Genetyczna informacja pozwala więc na sformowanie zaczątku sieci, która stanie się w pełni funkcjonalna dopiero w miarę dojrzewania neuronów i komórek glejowych oraz nagromadzania informacji przez neurony, tworzące nowe połączenia między sobą. Można mniemać, że te nieliczne ośrodki mózgowe, które są przynajmniej częściowo funkcjonalne u noworodków, są wyposażone w wystarczająco wiele zdolnych do działania neuronów i komórek towarzyszących, aby informacje z zewnątrz mogły być odbierane i interpretowane.

Tak więc trudności i problemy, niekiedy katastrofalne, doświadczane przez rodzące kobiety wynikają po części z braku zdolności neuronów kory mózgowej do podziału (przez co musi ich być aż tyle w momencie urodzin), a po części z konieczności przepchnięcia czaszki noworodka przez kanał rodny, spłaszczony na skutek wyewoluowania pionowej postawy przez człowieka. Stąd też ta ogromna dysproporcja pomiędzy głową noworodka (która stanowi około jednej czwartej jego długości) a resztą ciała – ponieważ w trakcie ewolucji, kiedy liczba neuronów była najwidoczniej premiowana, większym sukcesem życiowym cieszyli się przodkowie przychodzący na świat z większą liczbą neuronów, nawet kosztem coraz wątlejszego ciałka. Rodzimy się, mając około stu miliardów neuronów - które w większości staną się dopiero w pełni funkcjonalne, kiedy będą otoczone przez odpowiednią liczbę wyspecjalizowanych komórek towarzyszących. Stąd też tak długotrwała bezradność ludzkich noworodków i bardzo umiarkowane tempo rozwoju, zwłaszcza umysłowego, w czasie prawie całego pierwszego roku życia.

A dlaczego niby neurony kory mózgowej nie mogą się dzielić? Czy nie można by mieć ich mniej na starcie życia i pozwolić im namnożyć się dopiero po urodzeniu? Otóż nie. Powód, dla którego neurony się nie dzielą (i w związku z tym nie namnażają), jest jeden, ale za to zasadniczy: zdolność neuronów do podziału uniemożliwiałaby przyswajanie informacji. Uczenie się i zapamiętywanie nie mogłyby mieć miejsca.

A to dlaczego?

Dlatego, że zapamiętywanie informacji przez neurony odbywa się poprzez budowanie i modyfikowanie połączeń pomiędzy nimi. Neurony kontaktują się ze sobą poprzez wspomniane uprzednio synapsy, tworzone na styku wypustek jednego neuronu z ciałem komórki drugiego. W mózgu przez cały czas tworzą się jedne synapsy, a zanikają inne, co zmienia sposób obiegu impulsów w lokalnych sieciach, umożliwiając zapamiętywanie lub analizę informacji. Uczenie się i utrwalanie nabytej wiedzy polega bowiem na tworzeniu nowych synaps, wzmacnianiu utworzonych wcześniej oraz eliminowaniu niepotrzebnych (to ostatnie wydaje się być skutkiem nieużywania ich przez dłuższy czas; zapominanie to jest proces bardziej bierny niż aktywny). Dlatego nauka wymaga skupienia i wysiłku - tworzenie nowych łączy synaptycznych to nie jest banalne zagadnienie, takie jak np. rośnięcie włosów. Pojedynczy neuron może mieć do setek tysięcy punktów kontaktu z innymi neuronami – utworzonych i wyselekcjonowanych w ciągu dziesiątek lat, o aktywności regulowanej w precyzyjny i wyrafinowany sposób. Podział takiego neuronu oznaczałby zatem zrujnowanie istniejącej sieci wraz z nagromadzonymi w niej informacjami. Zasada „coś za coś” jest w przyrodzie egzekwowana w sposób bezwzględny, a ceną posiadania pamięci jest niezdolność neuronów mózgowych do dzielenia się i związana z tym niezdolność mózgu do przywrócenia funkcji utraconych w wyniku mechanicznego uszkodzenia lub choroby. Dociekliwy Czytelnik może tutaj zadać pytanie: A co, w takim razie, dzieje się w tych najbardziej pierwotnych częściach mózgu – jak podwzgórze – których neurony przypuszczalnie ulegają wymianie? Dlaczego przybycie migrujących nowo powstałych neuronów nie rujnuje sieci podwzgórza? Nie znalazłem odpowiedzi na to pytanie w dostępnej literaturze. Można mniemać, że neuronowe sieci podwzgórza i węchomózgowia, najstarszych ewolucyjnie części mózgu kręgowców (obecnych już u ryb i płazów), są konstruowane bardziej schematycznie niż te w korze mózgowej. Być może są regenerowane w oparciu o informację genetyczną zachowaną w komórkach glejowych. Należy zaznaczyć, że i te ewolucyjnie najstarsze części mózgu mogą ulec nieodwracalnym uszkodzeniom – na przykład podwzgórze może być uszkodzone przez traumatyczne przeżycia, w wyniku czego dotknięty nimi człowiek może przez długi czas, a nawet do końca życia, doznawać objawów pourazowego syndromu, takich jak koszmary nocne lub trudności z pamięcią.

Znużony tym nieco zbyt długim wywodem, Czytelnik może zapytać: I co z tego, że rodzimy się z miliardami neuronów, pozbawionych odpowiedniego sąsiedztwa komórek pomocniczych, skutkiem czego mózg noworodka nie jest w pełni dojrzały do sprawnego funkcjonowania? Co w tym takiego istotnego?

Naczelną konsekwencją takiego stanu rzeczy jest, według mnie, nasza niezdolność do instynktownego działania i nieunikniona konieczność nabywania potrzebnej do przetrwania wiedzy w drodze nauki. Posiadanie instynktownych zdolności wymaga przychodzenia na świat z mózgiem w miarę dojrzałym, którego tkanka jest w stanie takie umiejętności zawierać, nie zaś takim, w którym zasadniczy rozwój i czterokrotne powiększenie ma miejsce dopiero po urodzeniu. Na przykład, antylopa (jakiegokolwiek gatunku) potrafi w minutę po urodzeniu stać pewnie na nogach, a kilka minut później sprawnie biec – ale jej mózg jest już całkowicie funkcjonalny w chwili przyjścia na świat i zupełnie dojrzały fizjologicznie. Z tego też powodu zarówno ten jak i inne przeżuwacze nie nauczą się wiele podczas swojego życia, kończąc je mniej więcej z tymi samymi umiejętnościami, z którymi się urodziły, doliczając być może takie jak szczypanie trawy i czynności rozpłodowe, też zresztą sterowane przez instynkt. Istnieje całkiem sporo zwierząt, rodzących się w stanie zaawansowanego rozwoju i zdolnych do samodzielnego poruszania się, lub nawet całkowicie niezależnych. Na przykład zamieszkujące Australię i Nową Zelandię ptaki z rodziny nogalowatych składają jaja w zmyślnie skonstruowanych inkubatorach, którymi mogą być, w zależności od gatunku, stos piasku nagrzewany słońcem albo sterta mokrej ściółki, której wysoką temperaturę zapewnia fermentacja. Pisklęta wykluwają się z jaj, otrzepują pióra i oddalają się pewnym krokiem w poszukiwaniu czegoś do zjedzenia, nie mając okazji nawet zobaczyć swoich rodziców. Ceną, jaką płacą antylopy, nogalowate, oraz inne zwierzęta rodzące się w stanie „pełnej gotowości” za przychodzenie na świat z całkowicie funkcjonalnym mózgiem, jest brak jego plastyczności, która umożliwiłaby nabywanie wiedzy poprzez naukę. Szczęśliwie dla antylopy szczypanie trawy nie wymaga tak dużej sprawności umysłowej, jak polowanie… A będąc tak łakomym kąskiem dla drapieżników, jak nowo urodzony przeżuwacz, bardzo trudno byłoby sobie pozwolić na luksus „niemowlęctwa”, gdyż szanse przeżycia raptownie by się zmniejszały wraz z każdą kolejną minutą niezdolności do biegu. Drapieżniki są w zupełnie innej sytuacji – mogąc przychodzić na świat jako bezradne, wątłe, nierzadko ślepe stworzonka, które nie muszą robić użytku ze sztuki przetrwania zaraz po urodzeniu, gdyż rodzice zapewniają im bezpieczeństwo – i rodzą się z mózgami rozwiniętymi w znacznie mniejszym stopniu niż mózgi nowo urodzonych przeżuwaczy, choć nie aż tak niedojrzałymi, jak to ma miejsce u człowieka. Wygląda na to, że mózg drapieżnika jest wyposażony już w momencie urodzin w odpowiednią liczbę komórek pomocniczych i jako taki jest wysoce funkcjonalny, a stosunkowo krótkotrwała bezradność wilczego lub kociego noworodka nie wydaje się być, jak u ludzi, skutkiem fizjologicznej niewydolności tkanki mózgowej, tylko raczej niewielkiej jeszcze liczby połączeń między neuronami. Mózgi młodych drapieżników nie są więc tak kompletnie uformowane, jak młodych przeżuwaczy, ale dzięki temu są nieporównanie bardziej plastyczne i zdolne do nauki. Co prawda drapieżne ssaki przychodzą na świat z wrodzonym instynktem łowieckim (co osobiście zaobserwowałem u kotki, którą zaadoptowaliśmy jeszcze jako ślepe maleństwo, a która nauczyła się, bez niczyjej pomocy, znakomicie polować na myszy), ale w warunkach naturalnych rozwijają te umiejętności stopniowo, pod czujnym nadzorem rodziców (a przynajmniej matki). Jest to wysoce opłacalne – nabywanie złożonych umiejętności poprzez naukę i trening umożliwia plastyczne dostosowanie się osobnika do konkretnych warunków geograficznych i stylu życia (to znaczy do specyficznego ukształtowania terenu, szaty roślinnej, gatunków ofiar itd). Co więcej, taki sposób nabywania umiejętności pozwala mózgowi rozwijać się w warunkach stymulujących myślenie i tworzenie połączeń międzyneuronowych, co niebywale powiększa złożoność tworzonych przez neurony sieci, a co za tym idzie – podwyższa pułap możliwości intelektualnych. Ale nawet u szympansa, najpewniej najinteligentniejszego ze zwierząt, rozwój mózgu przypada głównie na okres życia płodowego. U człowieka jest całkowicie inaczej.

Proponuję tezę, że ewolucyjna przemiana naszych zwierzęcych antenatów w praludzi nie mogłaby mieć miejsca, gdyby ich potomstwo przychodziło na świat, mając mózgi uformowane i dojrzałe w takim stopniu, jak u szympansich noworodków. Postawa pionowa i posiadanie zręcznych palców nie poprowadziłyby ich w kierunku uczłowieczenia. Według mnie, zasadniczym czynnikiem stwarzającym możliwość powstania Człowieka, jak też dostarczającym zupełnie nowych możliwości w jego ewolucyjnym rozwoju, był niebywale plastyczny, postnatalny rozwój umysłowy. Sądząc po przykładzie słoni, przyroda dokonała tego wynalazku już wcześniej – ale u człowieka postnatalny rozwój umysłowy przybrał rozmiary nieznane uprzednio wśród kręgowców. Jak przekonamy się nieco dalej, bardzo istotny udział mogła mieć w tym zjawisku dodatnia presja selekcyjna, spowodowana przez korzyści wynikające z pionizacji postawy – ale nie uprzedzajmy wydarzeń.

Co się więc dzieje w rosnącym mózgu ludzkiego dziecka?

Przychodzimy