O Schulzu. Egzystencji, erotyzmie i myśli… Repliki i fikcje - Konrad Ludwicki - ebook

O Schulzu. Egzystencji, erotyzmie i myśli… Repliki i fikcje ebook

Ludwicki Konrad

0,0

Opis

U Schulza, w jego opowiadaniach, nie było ostatniego zdania – każde było przedostatnie. Ostatnie zdanie znamionowałoby morał, puentę, a takiej nie ma (lub nie ma w sensie dosłownym). Albo ujmując rzecz inaczej: ci, którzy umarli zbyt młodo, nigdy nie zostawili ostatniego tekstu. Możemy jedynie konfabulować o ostatnim zdaniu Pessoi, Konińskiego czy wreszcie Schulza – że przywołam zmarłych przedwcześnie tych, którymi w swoich książkach się zajmowałem i którzy należą do tego samego pokolenia. Piszę więc także (a dlaczego nie?) krótkie prozatorskie formy o nim – tytułowe Repliki i Fikcje. Repliki jako narracje, z założenia, wiernie odtworzone – na wzór oryginału, którą jest biografia. I Fikcje – będące wytworem mojej wyobraźni. Z jego życia tworzę fabularyzowane curriculum vitae. […] Przedmiotem moich opowiadań mają być również istnienie, byt, emocje, które niełatwo ująć w ramy wyłącznie naukowe. Krótko mówiąc: czytam Schulza, by czytać też swój świat. Świat, który można stracić za dwa lata, trzy dni czy choćby w następnej chwili.
Fragment książki

Z założenia książka […] traktuje o katastrofalnej egzystencji i oryginalnej refleksji i idei artysty. Mówi o wyjątkowej twórczości i tragicznym życiu drohobyckiego pisarza i rysownika […]. Wypełnia pewną lukę i absencję w badaniach nad Schulzem. Strony dyskursu filozoficzno-eseistyczno-naukowego raz po raz oddają niespójność schulzowskich światów, zawierają konfrontacje i komparacje poglądów schulzologów oraz ich uzupełnienie – i polemikę z nimi – co w tym przypadku jest nie tylko kreacyjne, ale i konstruktywne.

Z recenzji dr hab. Pelagii Bojko


Konrad Ludwicki – doktor nauk humanistycznych, prozaik i eseista. Autor między innymi monografii Kino Marka Hłaski (Katowice–Warszawa 2004), Pisanie jako egzystencja(lizm). Refleksja autotematyczna na marginesie „Księgi niepokoju” Fernanda Pessoi (Warszawa 2011), Bóg – Zło – Modlitwa. Wokół „Uwag 1940–1942” Karola Ludwika Konińskiego (Kraków 2016). Jest także autorem powieści Lakrimma (Katowice 2008; 2016) oraz zbioru opowiadań Ściana i inne miniatury (Warszawa 2011). Publikował między innymi w „Akancie”, „Gazecie Wyborczej”, „Nowym Napisie”, „Materiałach i Studiach Sławianoznawczych”, „Studium”, „Schulz/Forum”, „Studia Historicolitteraria”, „Studia de Cultura”. Zawodowo związany z Uniwersytetem im. Jana Długosza w Częstochowie.

Ebooka przeczytasz w aplikacjach Legimi na:

Androidzie
iOS
czytnikach certyfikowanych
przez Legimi
czytnikach Kindle™
(dla wybranych pakietów)
Windows
10
Windows
Phone

Liczba stron: 292

Odsłuch ebooka (TTS) dostepny w abonamencie „ebooki+audiobooki bez limitu” w aplikacjach Legimi na:

Androidzie
iOS
Oceny
0,0
0
0
0
0
0
Więcej informacji
Więcej informacji
Legimi nie weryfikuje, czy opinie pochodzą od konsumentów, którzy nabyli lub czytali/słuchali daną pozycję, ale usuwa fałszywe opinie, jeśli je wykryje.

Popularność




Poczucie niespełnienia nie opuszczało go właściwie ani na chwilę itowarzyszyło mu aż do śmierci. Nie ulega wątpliwości, że frustracja Schulza miała swe źródło wMesjaszu, ściślej – wjego braku.

Władysław Panas, Księga blasku. Traktat okabale wprozie Schulza

Także cienie mają własne, niewytłumaczone życie.

Emil Cioran, Święci iłzy

Nie jest konieczne, byś poszedł zdomu. Pozostań przy stole isłuchaj. Nawet nie słuchaj, czekaj tylko. Nawet nie czekaj, bądź całkiem cicho isam. Świat sam się przed tobą odsłoni, nie może być inaczej, będzie wił się przed tobą wekstazie.

Franz Kafka, Rozważania ogrzechu, cierpieniu, nadziei isłusznej drodze

Na jakim złożonym systemie nieporozumień opiera się sposób, wjaki odbierają nas inni ludzie!

Fernando Pessoa, Księga niepokoju

Nie zawsze jestem taki sam wtym, co mówię ipiszę.

Zmieniam się, ale nie zmieniam się zbyt mocno.

Fernando Pessoa, Poezje zebrane Alberta Caeiro. Heteronomia I

Słowo wstępne

Jeśli nawet te klasyczne metody kreacji okazały się raz na zawsze niedostępne, pozostają pewne metody illegalne, cały bezmiar metod heretyckich iwystępnych.

Traktat omanekinach albo wtóra księga rodzaju1

Czy również nauka – nawiązując do zacytowanego wyżej fragmentu – nie jest formą kreacji? Nie jest jedną z„recept twórczych”2? Ależ oczywiście. Uważam naukę za swoisty szczyt ducha ludzkiego. Piszę „swoisty”, nie ogarnia ona bowiem wpełni ducha imetafizyki. Szczególnie whumanistyce trudno wyjaśnićto,co poza zmysłami. Ametafizyka to królowa nauk – bądź przynajmniej jedna znich. Nauka bez ducha oczekuje programowości, ta zaś nie jest niczym innym jak ciągłą multiplikacją tekstów. Do komentowania iodczytania twórczości Brunona Schulza należy wynajdywać także formy innowacyjne. Wiedzą otym niektórzy schulzolodzy – co ciekawe, wiedzą otym iprzyznają się do tego bodaj ci najistotniejsi: Ficowski, Gondowicz, Panas. „Gondowicz wie, że dla dzieła Schulza trzeba wynajdywać nowe języki, nowe style interpretacyjnej – to nieprzypadkowe słowo –opowieści[podkreślenie – K.L.]”3.

Nie chcę (nigdy nie chciałem) wswoich książkach odwoływać się wyłącznie do zafiksowanego literaturocentryzmu. Piszę tekst komparatystyczny – esej idysertację (nazwa jest kwestią interpretacji)4. Pisanie bez osiągnięcia założonego celu jest tylko wciąż zapisywaniem ipróbą. Jest nieustannym badaniem iprzymiarką mało skuteczną.

Książki prozatorskie pozostają wpewnej relacji znaukowymi. Literatura dajeinnemożliwości. Zresztą iona – literatura – może być nauką, tak jak inauka literaturą. Przykłady dwudziestowiecznych pisarzy filozofów świadczą otym dobitnie. Przywołam tylko Camusa, Pessoę czy Konińskiego. Jednak iliteratura – podobnie jak filozofia – nie ma celu ani nie prowadzi do ostatecznych prawd. Jest jedynie intelektualnym narzędziem (to wcale niemało), które służy przekraczaniu ograniczeń wyznaczanych przez naukę. Nie chcę pisać oSchulzu wyłącznie przypisami zFicowskiego, Jarzębskiego, Panasa iinnych. Dodając do nich zdania zgodne zopiniami ioczekiwaniami schulzologów.Robiętak,ale chcę również – wczęści drugiej – tworzyć jego świat, jego biografią, choć przez własną fikcję. Wyjaśniam to weseistycznej (naukowej) części niniejszej książki: OSchulzu – egzystencji, erotyzmie imyśli. Sam Jerzy Ficowski, którego opinie trudno kwestionować, podał wwątpliwość wyłącznie „klasyczne metody literaturoznawstwa”. Twierdził, że sama nauka nie wystarczy by zbliżyć się do światów Schulza5.

Powstaje zatem pewne novum. Proza także angażuje – myślę, żeinaczej,ale nie mniej niż nauka. Nie stosuje ona tzw. metodologii, aprzez to dociera głębiej. Odczuwam niechęć wobec struktur wliteraturoznawstwie, które tworzą tzw. metodologie. Wwypadku Schulza, uktórego całość jest (przemyślanym) zamętem, wydają się one nieco zbędne bądź przynajmniej ograniczające. Wjego twórczości jest nieokiełznanie. Jest szaleństwo, które bywa uważane (nie tylko przez Michela Foucaulta) albo za boską ekstazę, albo za diabelskie opętanie. Upisarza jest jednym idrugim. Nierzadko wjego opowiadaniach przedstawione nie jest to, co jest tym, czym jest iczym się wydaje, że może być – należy wyciągnąć ztego wnioski. Niewykluczone, że mamy do czynienia zpisarską mistyfikacją6. Schulz, niczym na surrealistycznym malunku, wpuszcza nas wwyimaginowany świat bądź urojony przedmiot. Chcemy wniego wierzyć iwierzymy, po czym autor uświadamia nas, że to jednak nie to: że dzień, napiszę nieco kolokwialnie, ostatecznie był nocą, aptak okazał się czworonogiem. Bo jego kolorem jest czarny, zwierzęciem – pies, aporą – noc. Miejscem zaś nie tylko Drohobycz, ale także kosmos. Jego szaleństwo odznacza się ponadto odrzuceniem tego, co tylko ludzkie (amoże itego, co moralne?), na rzecz tego, co zwierzęce7. Niełatwo go pojąć wjakimkolwiek sensie – ajuż na pewno wsensie merytorycznym. Całość jest zaprzedana maskom. Heteronimom, iluzjom, aluzjom ipozorom…

USchulza, wjego opowiadaniach, nie było zdania ostatniego – każde było przedostatnie. Ostatnie zdanie znamionowałoby morał, puentę – atakiej nie ma. Bądź nie ma wsensie dosłownym. Albo ujmując rzecz inaczej: ci, którzy umarli zbyt młodo, nigdy nie zostawili ostatniego tekstu. Możemy jedynie konfabulować oostatnim zdaniu Pessoi, Konińskiego czy wreszcie Schulza – że przywołam zmarłych przedwcześnie twórców, którymi wswoich książkach się zajmowałem iktórzy należą do tego samego pokolenia.

Piszę więc także (adlaczego nie?) krótkie formy prozatorskie oSchulzu – tytułowe repliki ifikcje. Repliki jako narracje, zzałożenia wiernie odtworzone – na wzór oryginału, którym jest biografia. Fikcje są zaś wytworem mojej wyobraźni. Zjego życia tworzę fabularyzowane curriculum vitae. Istnienie ludzkie jest antycypacją tekstu. Byt suponuje treść iliterę zdania. Staję się podglądaczem – niczymvoyeur. Buduję wswoich maksymach iminiaturach rodzaj banału. Jest on nieunikniony, anawet wskazany wówczas, kiedy mówi się orzeczach istotnych. Ponadto banał przybliża do prawdy. Czyż truizm ikomunał nie są bliskie prawdzie? Nawet jeśli to prawda wyobraźni.

Przywołam teraz romantyka Keatsa, przecież Schulz także był romantykiem8. „Keats przeciwny był systematycznemu, racjonalnemu poszukiwaniu prawdy wpoezji [proza Schulza jest poetycka] – to jest takiemu poszukiwaniu, jakie właściwe jest filozofii. Ale pragnął prawdy wyobraźni”9.

Ikończąc: największym bodaj niebezpieczeństwem wjakkolwiek rozumianej nauce ihumanistyce „nie są fantazyjne pomysły lub interpretacyjne ekscesy, tropione pilnie przez akademickie służby specjalne, lecz obojętność – czyli brak zaangażowania – zjaką pisze się oegzystencji: własnej icudzej”10.

Piszę prozę zzaangażowaniem. Przez swoją beletrystykę proponuję lekturę Schulza. To moje sugestie względem jego odczytań – jego bytu ispuścizny. „Powieść na motywach Schulza – zauważa Filip Szałasek, mówiąc oksiążce Wojciecha Wyskiela11 – byłaby doskonałym uzupełnieniem otym, co ijak się opisarzu myśli […] by odzyskać jeszcze jeden ciekawy pryzmat dyskursywizowania Schulza”12. Iod razu zaznaczam, że nie wiem nic więcej (jakkolwiek patrzę pewnie inaczej) ponad to, co już wkwestii Schulza zostało powiedziane. Moje pisanie jest pisaniem „wcieniu” nieodgadnionego. Tu zpomocą idzie mi myśl Piotra Śliwińskiego: „Chodzi więc ocień, jaki rzuca wyjściowe »nie wiem«, odnoszące się do dzieła Brunona Schulza, nie zaś o»wiem więcej« od tego, co dotąd powiedziano. Jak ztego wynika jest to wypowiedź »wcieniu« wielkiej zagadki, przypis do nieukończonych lub zgoła nierozpoczętych studiów”13.

Przedmiotem moich opowiadań mają być takżeistnienie,byt, emocje, które niełatwo ująć wramy wyłącznie naukowe. Krótko mówiąc: czytam Schulza, aby czytać również swój świat. Świat, który można stracić za dwa lata, trzy dni czy choćby wchwili następnej.

Piszę te zdania nieco przekornie, ponieważ większa część niniejszej książki jest przede wszystkim esejem naukowym. Część na pewno znaczna, lecz czy bardziej znacząca? Obok prozy jest też nauka. Jakkolwiek dobrze by było, gdyby zdolność spekulatywna przekraczała granice poznania wyłącznie intelektualnego. Amyślenie było także wymysłem, czyli wyobraźnią isądzeniem – własną opinią. Własną perspektywą.

1 Wszystkie cytaty (oprócz wyimku zopowiadaniaOjczyzna) pochodzą zopowiadań ze zbioru: Bruno Schulz, Sklepy cynamonowe. Sanatorium pod Klepsydrą, Kraków 2000.

2 Tamże, s.24.

3 Anita Jarzyna, Herezje Jana Gondowicza, „Schulz/Forum” 2014, nr 4, s.110. Ten do pewnego stopnia nowy język wwypadku Jana Gondowicza uwidacznia się wjego książce. Zob. Jan Gondowicz, Trans-Autentyk. Nie-czyste formy Brunona Schulza, Warszawa 2014.

4 Terminy te istnieją na prawach oboczności isynonimów. Identyfikują się wakcie lektury – wówczas je określamy. Indywidualnie nazywa je tak lub inaczejkażdyczytający.

5 Por. Jerzy Ficowski, Exposé o„Sklepach cynamonowych”, [w:]Regiony wielkiej herezji iokolice. Bruno Schulz ijego mitologia, Sejny 2002, s.167.

6 Władysław Panas, pisząc oopowiadaniuUlica Krokodyli,szuka wnim ewentualnych znaków interpretacyjnych. Konstatuje, że jest to bardzo kłopotliwe „ponieważ nie wiemy, gdzie one są ijak wyglądają”. Lubelski krytyk stwierdza wkońcu: „Należy również założyć itaką hipotezę: nie ma wogóle żadnych »znaków«. Może mamy do czynienia zmistyfikacją – wszak najzupełniej realną wświecie Schulza – zchwytem, zgrą, wktórej wmawia się odbiorcy, że jest coś, czego faktycznie nie ma” (Władysław Panas, Księga blasku. Traktat okabale wprozie Brunona Schulza, Lublin 1997, s.110–111).

7 „Zwierzęce” nie musi znaczyć deprecjonujące. Przykładowo: „Wyraźne traktowanie Tłui jako półboga ipółzwierzęcia każe widzieć tę postać wkategorii rudymentów człowieczeństwa wich absolutnych, niemal eterycznych początkach, gdy rodzi się dopiero świadomość gatunku izarazem natychmiast czyni zowych uświadamianych treści – jeszcze bardzo materialnych iprzepełnionych biologizmem – przedmiot pełnego lęku kultu” (Marcin Całbecki, Drohobycki matriarchat. Antropologiczne wątki „Sklepów cynamonowych”, [w:] „Schulz/Forum” 2015, nr 5, s.27).

8 Por. https://teologiapolityczna.pl/karol-samsel-bruno-schulz-romantyczny [dostęp: 2 lipca 2021 roku].

9 Adam Zagajewski, Poeta rozmawia zfilozofem, Warszawa 2007, s.8. Dalej autor zauważa: „[…] pierwotną inajgłębszą interpretacją nie jest interpretacja pomyślana jako wykładnia cudzego dzieła, tylko odpowiedź wpostaci własnego wiersza” (tamże, s.10). „Wiersza” bądź opowiadania. Po prostu dzieła literackiego – można by uzupełnić wypowiedź Zagajewskiego.

10 Michał Paweł Markowski, Powszechna rozwiązłość. Schulz, egzystencja, literatura, Kraków 2012, s.25–26.

11 Mowa oksiążce: Wojciech Wyskiel, Inna twarz Hioba. Problematyka alienacyjna wdziele Brunona Schulza, Kraków 1980.

12 Filip Szałasek, O„Portrecie psubrata” idyskursywizowaniu Schulza, „Schulz/Forum” 2015, nr 5, s.165.

13 Piotr Śliwiński, Schulz – wcieniu świata, [w:]Bruno od księgi blasku. Studia ieseje otwórczości Brunona Schulza, red. Paweł Płóciennik, Kraków 2013, s.53.

I O Schulzu – egzystencji, erotyzmie i myśli

Dlaczego językiem literatury

Brak logiki jako źródło kreatywności albo szaleństwo na zamówienie.

Aglaja Veteranyi, Kto znajduje, źle szukał

USchulza – rzecz jasna – jest logika. Nawet jeśli ustanawia ją sens absurdalny. Jest iszaleństwo. Wszystko to jest przede wszystkim – za Aglają Veteranyi – kreacją ikreatywnością. Artysta wręcz ostentacyjnie gloryfikuje (mitologizuje) kreatywność. Żywi niechęć wobec struktur, które tworzą metodologie. Wszak jego swoisty program jest oderwany od rzeczywistości. Małgorzata Kitowska-Łysiak widzi go wmnogości „ja”, których nie da się opisać. On sam, co sugeruje autorka, zdaje się tak mówić osobie i„pytać prowokacyjnie”:

Jakim chcecie mnie widzieć? Mylicie się co do mnie: nie jestem ani dość poważny, ani dość wesołkowaty, ani dość upozowany, ani dość autentyczny; przeciwnie: jestem świadomy, że nie można mnie (ani żadnego zwas) opowiedzieć, opisać, scharakteryzować, odwołując się do tabeli pojęć przeciwstawnych, do skromnego języka paraleli ikontrastów14.

Bruno Schulz raczej nie posiadał – często przydatnego – daru „zamieniania się” wswojego rozmówcę ischlebiania mu. Był empatyczny, lecz nie był konformistą. Pozostawał niekonwencjonalny. Również wswojej egzaltacji i– trzeba dodać – tandecie, których to pojęć („tandeta” i„egzaltacja”) wjegotwórczości nie pojmuję (jedynie) pejoratywnie15.

Ateraz omoim projekcie cytatem zMarkowskiego:

Otóż pomyślałem, że warto oSchulzu napisać coś istotnego, związanego po prostu zżyciem, by wyzwolić go zakademickiego paraliżu, wjakim trwa od lat. Nie znam chyba ani jednej dużej książki, wktórej Schulz nie byłby potraktowany jako interesujący obiekt muzealny […]. Schulz jest pisarzem, który ciągle powtarza: więcej możliwości! Mówi też […], że dla duszy pragnącej nie ma rzeczy niemożliwych16.

Pisanie ze swojej istoty wyłamuje się ztego, czego chce rozum, anawet wola. Język nie tylko literatury – jak wiadomo – może znaczyć zupełnie coś innego niż to, oczym mówi. Język może istnieć zupełnie gdzie indziej niż tylko wtekście. Czyż nie otym przeszło pół wieku temu pisał chociażby Michel Foucault? Ten najczęściej cytowany dziś autor wnaukach humanistycznych, będący – paradoksalnie – oponentem zinstytucjonalizowanych (aczy są inne?) nauk humanistycznych. Każda kultura – czytamy – ma „właściwe sobie sposoby podejrzewania języka, który znaczy coś innego niż mówi, ipodejrzewania, że możliwy jest język istniejący gdzie indziej niż wjęzyku”17.

Tworzę wswoich narracjach fantazyjny – odwołując się do terminu zaproponowanego przez Aleksandra Fiuta – „autobiografizm kreacyjny”. Jest grupa pisarzy, którzy inspirują się Schulzem. Ja również. Pod ich piórem

autobiografizm kreacyjny przedzierzga się wkreację quasi-biograficzną, powstającą wprawdzie poza Schulzowskim dziełem, jednakże zniego wysnutą, jak gdyby istniała wnim potencjalnie, jako niezrealizowana możliwość18.

Dzisiejsza schulzologia jako dyscyplina coraz mocniej hermeneutyczna (hermeneutykę pojmuję jako interpretację tekstu) bez wątpienia musi być otwarta na nowe odniesienia, formy imetodologie – jedną znich może być kreacja. To po prostu nowe potrzeby. Intuicja twórcza nie jest gorsza niż naukowe dociekania.

Piszę te uwagi, by wyjaśnić swoje intencje iprzybliżyć zamiar, zjakim pisałem prozę oBrunonie Schulzu. Przecież – wznacznym stopniu – pośmiertną reputację artysty tworzą ci, którzy piszą onim. Często jest rozczarowanie, kiedy konfrontujemy nasz zamiar inapisany później tekst. Widzimy bowiem, że powstało coś innego niż to, co przechowywaliśmy wmyśli ico było naszą intencją. Schulza, który jest jako autor na zewnątrz iwewnątrz swojego dzieła (pisze sobą siebie), nie da się sprowadzić do twórczego algorytmu. Ajuż na pewno nie da się go odbierać ipisać onim wyłącznie przez pryzmat badań naukowych.

Nauka, powiada Nietzsche, błądzi, uważając, że jej zadaniem jest obiektywizacja. Czym bowiem jest obiektywizacja? Po pierwsze, wykrawaniem zsamego życia jego kawałka iprzekształceniem go wobiekt, czyli przedmiot poznania, co – zważywszy na czystą immanencję życia – nie jest możliwe inaczej niż za cenę pomniejszenia życia. Po drugie, obiektywizacja dotyczy nie tylko tego, co ma być poznawane, ale samego poznającego. Wiedza obiektywna jest określeniem podwójnie sprzecznym19.

„Nauka – pisał Władimir Bibler – jest świadomym abstrahowaniem od subiektywnego, indywidualnego, emocjonalnego, praktycznego aspektu myślenia”20. Ja zaś chcę myślećindywidualnie.Dlatego do Schulza podchodzę na swój sposób. Sztuka – wtym literatura – jest także zaspokojeniem tego, co spychamy do podświadomości. Może zaspokoić te obszary wmózgu, które wypełniają na przykład miłość, używki bądź właśnie literatura – ewentualnie ich pochodne. Podświadomość zkolei kojarzyć się może zrodzajem transgresji, zerotyką, zczymś intymnym, atakże nieprzyzwoitym. Atego przecież jakoś pragniemy. Łakniemy obsceniczności. Inie ma chyba dnia, by nie myśleć oerotycznym zbliżeniu, jak inie ma dnia, by nie myśleć owłasnej śmierci. Schulz nie był dewiantem (choć ojego „stłumionych dewiacjach” pisze między innymi Stanisław Barańczak), jednak isobą (zresztą jak każdy) do końca być nie mógł:

Nie trzeba wyjaśniać, że wrealnym życiu pruderyjne normy małomiasteczkowego społeczeństwa ipozory, jakie Schulz musiał zachowywać na użytek publiczny jako, bądź co bądź, wychowawca młodzieży, zmuszały go do niemal całkowitego stłumienia dewiacji: odsłaniała je pośrednio sztuka21.

Istnieje kategoria pisarzy, którzy wymykają się analizom. Wymykają się tym bardziej, im bardziej interpretacje te są wnikliwe inaukowe. Ponadto istnieje wpiszącym potrzeba kwestionowania iuzupełniania. Któż wie, jakie było naprawdę życie Schulza? Pomijając niezbite fakty, cokolwiek wiemy (na pozór pewnego) onim, zawsze będzie to fronda zinnymi wersjami – równie prawdopodobnymi. Zawsze też będzie to fragment. Schulz leczył się zsiebie narracją swoich historii. Pozornie oddestylował ze swojej prozy realizm, ponieważ byłinaczej (winny sposób) realistą. Przyjąwszy, że przez „realizm” pojmuję autentyzm idoświadczoną rzeczywistość. Jest uniego zawieszenie między światami imiędzy światem – ich infiltracja. Zpewnością nie jest to wsensie dosłownym realizm, niemniej rzeczywistość istnieje. Całość jest tu baśnią, alegorią, ironią ioczywiście opisem realistycznym. Zreprodukowanym. Podobnie rodzajem reprodukcji są moje opowiadania onim. „Tym samym jest to Bildung, kształtowanie samego siebie przez rozumienie kogoś innego”22. Dzieło drohobyczanina to amalgamat powyższych czynników, one zkolei to wypadkowa jego odczuć. Schulz to życie wewnętrzne. Życie duchowe bez pracy umysłu – aSchulz to umysł także ścisły23 – to jednak zbyt mało. Trafnie pisał Zagajewski:

Życie duchowe nie może być rozumiane jako pewnego rodzaju mistyczny hedonizm, upajanie się samotnością, muzyką, kontemplacją. Te trzy elementy są może niezbędne (chociaż na przykład muzyka zgoła nie do wszystkich przemawia inikt tego nie potępia) – ale wydaje mi się, że muszą być poprzedzone usilną pracą trzeźwego umysłu24.

Czy zawarte wdrugiej części niniejszej książki opowiadania – bądź raczej miniatury czy refleksje – to literatura? Myślę, że tak. Staram się likwidować konwencjonalne podziały na „zmyślenie” i„rzeczywistość”. Mało tego: wybieram fikcje wówczas, gdy za jej przyczyną mogę dotrzeć do realnych bytów Schulza. Dotrzeć do życia autentycznego, ale iotoczonego tajemnicą – niewiadomego. Czyż ion nie czynił podobnie? Zatem ija, swoisty (bo pisarski) kłamca, domagam się prawdy. Inie chcę ograniczać się do jednego rodzaju wyobraźni. Tym bardziej że dylemat światopoglądu ipraktyki literackiej Schulza to niemożność poprzestania ani na tym, co mitologiczne, ani na tym, co tylko przyziemne. Prymat rzeczywistości uniego polega ina tym, że rzeczy świata tegouczestnicząwnim,osobnoistniejąc. Przedmiot staje się ideą przedmiotu.

Dziś gatunkowość jest nieco aluzyjna iintuicyjna. Postępuje zagłada gatunku. Nawet granice między reportażem atwórczością literacką są normatywne. Są ustalane na nowo. Granice whumanistyce najczęściej wogóle są umowne. Na przykład:

Badacze już od dawna sygnalizują, że rozwój reportażu łączy się zkryzysem powieści oraz zdynamicznymi przemianami społeczeństwa informacyjnego. Związki reportażu literackiego iliteratury mają zatem charakter wielowymiarowy ikształtują się pod wpływem rozmaitych czynników, które wynikają zprzemian zarówno wobrębie gatunków prasowych, jak iform artystycznych25.

Reportaż otwiera się na literaturę, ale także literatura otwiera się na reportaż. Elementy literackie do reportażu były wprowadzane od zawsze, adokumentalne istniały wliteraturze. Moje pisanie – jak sądzę – to intertekstualne nawiązanie do biografii Schulza ido jego twórczości. Czerpię znarracji ipotencjału środków stylistycznych wypracowanych przez literaturę piękną. Nie czas teraz zagłębiać się wspór dotyczący więzi między twórczością ażyciem. Nie ma co powtarzać utartych prawd, że wtej kwestii każdy jednostronny sąd jest uproszczeniem.

Moje „prozy” nie są tylko fikcją, nie są również wyłącznie faktem. Jakkolwiek wwielu miejscach są zgodne zprawdą26. Postaci wwiększości są rzeczywiste, atopografia terenu odpowiada istniejącej. Wydarzenia opisane wystąpiły, aniemal każdą zpojawiających się dat można zweryfikować. Cała reszta jednak jest wytworem mojej wyobraźni, której wsensie literalnym nie znajdziemy wżyciu idziele Schulza. Czy zresztą cokolwiek, co pisze się okimś, anawet cokolwiek pisze się ośmierci, miłości czy filozofii, nie jest naznaczone wpewnym stopniu hipotetycznością? Niech więc potencjalni czytelnicy schulzolodzy ischulzoidzi27, którzy najczęściej oczekują tego, wco sami wierzą, staną się pobłażliwi iempatyczni. Schulz to bodaj jeden znajbardziej osobnych polskich dwudziestowiecznych twórców. Był Żydem, ale ianty-Żydem. Jego pochodzenie to polemika ducha iegzystencji. Tworzy mit, który pozwala czytelnikowi nadać sens doczesności. Cokolwiek się gubimy, ponieważ sam mit jest raczej dekonstrukcją niż źródłem wiedzy. Łączy jasne iciemne oblicze jednocześnie. To rozdarcie między poczuciem osamotnienia itęsknotą amiłością oraz jakąś witalistyczną radością. Awszystko westetyce – nierzadko – sakralnej frazeologii. Miał bowiem pisarz świadomość, że wjakimś sensie sztuka jest tożsama zsacrum. Myślę, że świadomość ta była uniego nieco niszcząca. Nicość przezwyciężał więc tworzeniem.

Trudno pisać ożyciu kogokolwiek. Szczególnie niełatwo ożyciu Schulza. Byt jego to wyzwanie rzucone historii. Artykułuje to Stanisław Rosiek:

Biografia Schulza jest biografią trudno dostępną, skrytą – jak jej bohater, który chował się za wizerunkami siebie samego tworzonymi na potrzeby innych. Jego korespondencja, którą znamy tylko wniewielkiej części, to pole gry (osiebie, ożycie). Na domiar złego ślady tego życia iautokreacje Schulza zostały wdużej części zniszczone, zaginęły (kto wie, czy nie bezpowrotnie) lub rozproszyły się po świecie razem ze świadkami jego istnienia28.

Również dlatego (żeby przywracać zniszczone) posługuję się wswoich iluminacjach zmyśleniem. Chcę wnich jednak trzymać się autentycznych historii – corpus biographicum. Jakkolwiek większość moich zdań można wziąć wznamienny cudzysłów. Ostatecznie będzie tomojahistoria kogoś. Ponieważ zawsze tworzy się swoją historię. Inawet jeśli mówimy okimś iposługując się faktami, to itak jakoś osobie isobą. Chcąc nie chcąc, tam jest centrum świata, gdzie ja jestem. Schulz, jak Martin Heidegger, przyznaje przestrzeni prowincjonalnej centralną funkcję filozoficzną iestetyczną29. Ponadto otwórczości jego można raczej śnić ikonfabulować, niż podchodzić do niej racjonalnie.

Wksiążce, będącej – jak czytamy wpodtytule – traktatem okabale wprozie Brunona Schulza, niestrudzony badacz twórczości pisarza, Władysław Panas, stwierdza:

Szczupła ilościowo twórczość literacka Brunona Schulza mieści wsobie wizję uniwersum – zaiste – ogromnego. Ów niezwykły projekt streszcza się izamyka, bodajże najściślej, aczkolwiek nadmiernie ogólnikowo, wsłowie „wszystko”. Wyrazić – wszystko, ostatecznie – wszystko. Wyrazić lub chociażby tylko ewokować wszystko – taka jest najogólniejsza, całkowita izarazem maksymalna intencja znaczeniowa, nadrzędny postulat izadanie sztuki Schulza30.

Tak jest na pewno w jego wypadku. Czyni to – jako pisarz – dość prosto, mianowicie wymyśla imistyfikuje. Nie ma właściwie punktu zerowego – całość jest od razu ekstremum. Raczej oszukuje, niż tylko mitologizuje. Robi to zaskakująco, ponieważ choć – pozornie – ucieka od mimesis, jego pisanie jakoś przecież jest osadzone wrzeczywistości iją naśladuje. Oczymś podobnym pisał Miłosz wOgrodzie nauk:

Warunkiem silnej sztuki jest […] związek zrzeczywistością, czego nie należy jednak interpretować na sposób dziewiętnastowieczny. Wiemy, że sztuka pisanego słowa również tam gdzie zdaje się uciekać od mimesis, okazuje swą trwałość jako mimesis, choć nie od razu to było widoczne31.

Bruno Schulz, co oczywiste, godzi realizm ze zmyśleniem. Degradując przy tym rzeczywistość. Unicestwia ją pozornie, gdyż wskrzesza wsposób urojony. Odsłania ją, ale także osłania. Pisze orzeczach banalnych i– zpozoru – nieszczególnych, lecz przedstawionych fantastycznie ifantasmagorycznie. Zapleczem jego prozatorskich penetracji jest ichłop, który poszedł za potrzebą32. Aranżując literackie panoptikum przeszłości, zapowiada przyszłość. Jest kłamcą – amy chcemy być okłamywani33.

Człowiek dąży do czytania książek, które są nieodgadnione. Które bezustannie można wyjaśniać iktórych do końca nie pojmie. Pisanie wkontekście Schulza to wyłącznie odbiciemoichwrażeń. To fragmenty rozważań imyśli, które powstały po lekturze opowiadań, listów itekstów Schulza oraz po obejrzeniu jego prac plastycznych. To konfrontacja tego dorobku zjego życiem. Bibliografia przedmiotu dotycząca Schulza jest ogromna, bywa, że odwołuję się do niej (kiedy myśl jest zbieżna zmoją bądź kiedy się znią ewidentnie nie zgadzam), lecz przede wszystkim odwołuję się do swojej wrażliwości. Schulza nie trzeba, inie da się, (z)rozumieć. Zresztą nie oto chodzi. Trzeba go doświadczać. Teksty naukowe stosujące tzw. metodologie badawcze (cóż za koszmarny termin), ograniczające się wyłącznie do nich, często nadużywają jego spuścizny. Tworzą niekończące się klisze34. Są ciągłą multiplikacją. Metodą isposobem – myślę – może być tworzenie prozy onim, anie tylko, piszę to zpokorą, przygotowywanie naukowych opracowań. Szkiców, które zresztą wtej części książki sam umieszczam.

Warto pamiętać, że pierwszorzędne znaczenie dla Schulza ma motywacja dialogu, ustalenie tożsamości ducha iintencji zodbiorcą, anie dotrzymanie kanonów jakiejkolwiek szkoły zjej specyficznym słownictwem imetodą. Wielowarstwowe horyzonty tekstów Schulza (zarówno malarskich, jak iliterackich) sąszerszeniżhoryzontmetody[podkreślenie – K.L.], prowokują do podążania za osobowością, metodą iregułami niezwykle wymagającego do siebie autora35.

Zacznijmy od historii irefleksji: w1941 roku przywódcy Trzeciej Rzeszy podjęli decyzję ofizycznym unicestwieniu narodu żydowskiego. Natychmiast przystąpili do realizacji tego przedsięwzięcia. Wwyniku terroru nazistów do końca wojny zginęło łącznie około sześciu milionów europejskich Żydów. Niemal połowa znich posiadała obywatelstwo polskie.

Bruno Schulz – aby dla porządku przywołać fakty – był polskim prozaikiem pochodzenia żydowskiego. Pisał po polsku, zatem imyślał wtym języku. Był także malarzem, znakomitym grafikiem, rysownikiem iniemal zawsze przychylnym krytykiem literackim – przychylnym dla innych, nie dla siebie. Po 1939 roku, nawet już po 1933 roku, musiał czuć, że wystarczy być Żydem, aby być skazanym na klęskę. Celnie imocno ujął to Jean Améry, wolno sądzić, że Schulz wswoim niepokoju czuł podobnie:

Być Żydem znaczyło dla mnie od tamtego początku być trupem na urlopie, zamordowanym, który tylko przypadkiem nie jest jeszcze tam, gdzie zgodnie zprawem powinien być. […] Naszym jedynym prawem, jedynym obowiązkiem było samemu usunąć się ztego świata36.

Bruno Schulz został zastrzelony 19 listopada 1942 roku, w„czarny czwartek”. Pragnąłbym opowiadaniami stworzyć coś na kształt prozatorskiego – przyjmując termin Stanisława Rośka – corpus biographicum, októrym była już wcześniej mowa:

[…] podstawą dyskursów biograficznych jest (powinien być) corpus biographicum – sekwencja zdarzeń życia ułożona wedle chronologii ich następowania iosadzona wkontekście epoki. Tego rodzaju protobiografie przybierają zazwyczaj formę kalendarza życia itwórczości (dopełnianą niekiedy dziejami recepcji)37.

Po lekturze książki Jerzego Ficowskiego38Regiony wielkiej herezji uważam, że rzadko która publikacja na temat drohobyckiego twórcy – przynajmniej dla mnie – wniosła coś nowego39. Może najlepiej wogóle poprzestać na lekturze opowiadań Schulza, jego pracach plastycznych, listach oraz tekstach krytycznych. Wówczas – nie tak paradoksalnie – będziemy bliżej jego ijego myśli. Nie będziemy zainfekowani tekstami wyjaśniającymi. Urobieni elaboratami na temat drohobyczanina. Dwadzieścia lat temu Anna Burzyńska – zresztą nie tylko ona – snuła następujące refleksje:

Dyskurs literacki został zdecentrowany, autorytety – pozbawione autorytatywności, literatura przestała mieć sens, ainterpretacja zaniechała swojej tradycyjnej misji jego poszukiwania. Autor zniknął wmglistej zasłonie rozproszonego tekstu, uznane modele imetody zostały poddane dogłębnej „rozbiórce”, dotychczasowe cele humanistyki okazały się iluzoryczne40.

Myślę, że – jakkolwiek obrazoburczo to zabrzmi – przestała mieć sens eksplikacja dzieła Schulza, który de facto najlepiej wyjaśnia się sam. Niemniej – co już mówiłem – przywołuję opinie innych, zktórych myślami się utożsamiam iktóre wprzytoczonym cytacie są odbiciem mojej refleksji. Czuję się prozaikiem, ale jestem także komparatystą, ponieważ piszę otwórcy jedynym wswoim rodzaju. „Im bardziej przecież uświadamiamy sobie czyjąś niepowtarzalność, tym bardziej wydatni jesteśmy na pokusy komparatystyki”41.

Jak zabrać się do pisarstwa Schulza, który przecież sam dekonstruuje? Dekonstruuje iośmiesza: mit, czas, materię. Świat uczasowiony (bo uchwytny zmysłami) wjego prozie uczestniczy wświecie bezczasowym. „Bezczasowym”, ale jakoś wychylonym ku przyszłości – nawet wopisach przeszłości.

Humor (jest wtej prozie sporo absurdalnego żartu) Schulza atakuje powagę ipewien typ patosu, ale częstokroć jest od nich poważniejszy. Boryka się zkwestią tożsamości iegzystencjalnego bytu europejskiego Żyda – zwłaszcza po 1933 roku. Twórczość tę wciąż rozpatrują (wszak wypada go czytać istawiać hipotezy) rzesze krytyków iliteratów. Michał Paweł Markowski wpierwszych zdaniach książki dotyczącej Schulza odnotowuje:

Wydaje się, że oSchulzu powiedziano już wszystko, że na wszystkie strony poobracano szczupłą materię dwóch tomów zdodatkami, że wschulzologii zrobiło się już tak ciasno, iż nic się już do niej nie wśliźnie. Ztego powodu wschulzologii dominują marginalia iprzypisy – bądź to do samego Schulza, bądź do tekstów już napisanych42.

Wszystko to racja. Niemniej wślizgnąć się mogą jeszcze – wpolu Schulza – treści prozatorskie. Książki, które traktują oSchulzu przez zapis fabularny iumowny. Nie do końca fikcyjny, ponieważ – taki jest mój zamiar – jakoś oparty na jego biografii, opowiadaniach ipracach plastycznych.

Obok teorii istnieją przecież metateorie. Ten sam Markowski, któremu wtóruje Anna Burzyńska, winnej publikacji stwierdza:

[…] nie istnieje żaden nadrzędny język teoretycznoliteracki, który odsuwałby wcień mniej adekwatne języki opisu, […] żadna zmetod nie jest uprzywilejowana wporównaniu zinnymi, […] żaden teoretyk nie jest najwybitniejszym teoretykiem zracji posiadanej przezeń prawdy otym, czym „rzeczywiście” jest literatura43.

Jest również coś „pomiędzy” nauką aliteraturą. Dotyczyć to może – myślę – prozy, ale także eseju. Kategoria ta pojawia się już na przełomie XIX iXX wieku. Zwolenniczką takiego sposobu myślenia itworzenia była chociażby Lou Andreas-Salomé. Zwraca na to uwagę – wksiążce jej poświęconej – Grażyna Krupińska. Kategoria stanu „pomiędzy”, kategoria, która współtworzy kulturową teorię literatury, to sposób pisania na styku nauki iliteratury. Pisania między tradycją anovum. Tworzenia na granicy racjonalności auczucia44.

O czytaniu Schulza i szukaniu „ja”

Czytaj dniem inocą, błądząc po wszystkich trwogach stuleci, inie zapominaj, że lektura zastępuje niekiedy opium. Książki trzeba łykać jak tabletki nasenne. Nikt nie czyta, żeby wiedzieć, lecz żeby zapominać.

Emil Cioran, Święci iłzy

Nie czytam Schulza zestymą. Bardziej pochłaniają mnie inni twórcy. Nie czytam go znadmierną sympatią czy fascynacją. Wprawdzie nie czytam go izawersją. Onie. Czuję do niego coś, co określiłbym świadomością czy może odczuciem wzajemności izrozumienia. Obok kilku innych jest dla mnie jednym zliterackich mentorów. Jeśli można z„dyscypliny schulzologii” zrobić jakiś użytek, to nie wyjaśniać „systemu Schulza”, lecz raczej odtwarzać indywidualność jego myśli.

Piszę więc krótkie prozatorskie formy onim. Nie jest to naśladownictwo45 czy jakieś imitatorstwo46. Jest to prędzej kreowanie światów pod wpływem tego, co sam stworzył. Imitowanie jego poetyki pisania byłoby repliką ikopią – tego unikam. Thomas Stearns Eliot ujął to następująco: „wpływ może zapładniać, podczas gdy naśladownictwo, nawet nieświadome, zawsze wyjaławia”47. Gdyby istniała szkoła literatury, podstawową wniej praktyką powinno być opisywanie myśli. Niewątpliwie już na początku można stracić wiarę, że myśl da się ogarnąć zdaniem isłowem. To problem piszących, który jest też problemem Schulza, aoktórym chyba najczęściej wwieku dwudziestym mówił Pessoa: „Te słowa nie tłumaczą dokładnie, co czuję, bo ewidentnie nic nie jest wstanie dokładnie wytłumaczyć, co ktoś czuje”48. Onieprzekazywalności emocji, wrażeń iuczuć pisał Portugalczyk często ina różne sposoby. Najmocniej wKsiędze niepokoju. Mówili również otym, wtym pokoleniu, Koniński inieco młodszy Leo Lipski. Pisali Witold Gombrowicz, Jarosław Iwaszkiewicz49 (przeważnie wDzienniku) czy Czesław Miłosz. Nazwiska można przywoływać długo. Mówił otym iSchulz. Jego myśl wtekście znajduje się poza widzialną skalą, mimo że poszukuje jej we wnętrzu języka. Wjego kadencji iklimacie słowa. Dlatego łączy niejako prozę ipoezję. Wpisaniu tym brzmi echo Leopolda von Adriana, Georga Trakla czy Hugona von Hofmannsthala. Rzecz jasna, trzeba jeszcze wspomnieć oplastykach iprozaikach ekspresjonistach zkręgu kultury austriacko-niemieckiej (Bruno Schulz studiował wWiedniu): Franzu Kafce, Alfredzie Kubinie czy Gustavie Meyrinku, których klimat przenika twórczość drohobyczanina. Schulz idealnie wpisuje się wobszar secesji itendencji zpoczątku XXwieku – sam je współtworzy. Można powiedzieć, że cierpi na lekką gorycz. Amoże nawet na chroniczną rozpacz. Niemniej osoby cierpiące na rozpacz potrafią pozostawać wcodziennej egzystencji powściągliwe icałkiem normalne. Zachowują się wsposób opanowany – jak wszyscy wokół nas. Chodził więc Schulz uliczkami Drohobycza, nie zwracając niczyjej uwagi. Jako rysownik dotykał, że się tak wyrażę, „ciemnego strumienia”. „Strumienia”, który wtakiej formie iztaką subtelnością rzadko się indywidualizuje. Jest wtej cudaczności icudowności (anawet pogańskości) negacja przestrzeni ipraw fizyki. Jak mówił Andrzej Stasiuk: „Cudowność jest zawsze zawieszeniem reguł fizyki ijakbyśmy się nie starali, neguje albo przestrzeń albo przemijanie”50.

Proza ta to zapis myśli, aprzez to – proces ich powstawania.Proces– oczym wie Schulz – wciąż nieukończony. Ciągle podczas pisania otwarty51. Do zagadnienia myśli imyślenia powrócę jeszcze kilkakrotnie. Wobszarze humanistyki czy – precyzyjniej – „literaturoznawstwa zwrot ku afektom wiąże się zpodjęciem namysłu nad afektywnym wymiarem lektury, podkreśleniem roli odczuwania wkonstytuowaniu znaczenia”52. Wiadomo, że niemal wszyscy schulzolodzy dość go miłują. To nie zarzut, ale także niekoniecznie jest to atut – to wada izaleta równocześnie. Może tak naprawdę zachwycony drohobyczaninem jest wgłównej mierze Ficowski, cała reszta – ija – ceni wyłącznie osobniczy klimat inastrój twórczości Schulza. To też wystarczy, żeby się nim zajmować. Jakkolwiek Ficowski swoją miłość przekuł na cenny ipotrzebny tekst. Wciąż pozostaje on wschulzologii być może najważniejszy.

To, że Ficowskiego łączyła zSchulzem szczególna więź emocjonalna, jest faktem znanym. Jerzy Jarzębski określa Ficowskiego mianem „krytyka miłującego”, który nie tylko pozostaje wierny swemu ukochanemu pisarzowi, ale pozwala mu tak naprawdę istnieć, trwać dzięki podjętemu przez badacza wysiłkowi rekonstrukcji53.

Zkolei Stanisław Rosiek pisze, że „schulzologia zrodziła się zzachwytu”54, awyjątkowość Ficowskiego polega na tym, że on „jak nikt inny wtakim stopniu swój zachwyt przełożył na pracę”55. Poprzestanie na stwierdzeniu, że zachwyt stanowi fundament dzieła Ficowskiego, nie przynosi wielkiego pożytku poznawczego. „Należy raczej zapytać ojęzyk zachwytu bądź oto, jaki wyraz znajduje ten zachwyt wRegionach wielkiej herezji, rozpoznać retorykę uczuć iafektów obecną na kartach dzieła Ficowskiego ikształtującą wpisane wowo dzieło relacje między biografem, bohaterem iczytelnikiem”56.

Zostawmy Ficowskiego iskupmy się na Schulzu. On sam stworzył krainę, która intryguje iciekawi.Ten samotnik ifetyszysta buduje światy, wktórych niekoniecznie chcielibyśmy się znaleźć, ale które pragniemy poznać. Które intrygują. Amoże chcielibyśmy się wnich znaleźć, lecz tylko na pewien czas. Nadal mało wiemy oegzystencji ipoglądach Schulza. Co robił wieczorami? Co czytał? Zjakimi kobietami był blisko57?

Prawie zupełnie nic nie wiemy – ato przecież ważne – ojego wierze iwizji Boga. Jerzy Jarzębski wydaje się bezradny, kiedy pisze oBogu Schulza. Wtytule rozdziału swojej książki niejako sugeruje ateizm pisarza. Co jest – według mnie – nadmiernym ułatwieniem. Puenta wywodu Jarzębskiego powinna dopiero być początkiem problemu. Zresztą sam się do tego przyznaje: „[…] hipoteza na temat ateizmu Schulza wydaje się sporym uproszczeniem, ajego stosunek do wiary – bardziej złożony iniejednoznaczny”58. Krytyk krąży, wkwestii Boga uSchulza, głównie wokół Demiurga iezoteryki. To zbyt mało. Bruno Schulz wciąż nie ma szczęścia do biografów. Nie mówię obadaczach literaturoznawcach (choć oni przede wszystkim powinni być biografami iznać byt tych, którymi się zajmują), mówię obiografach – czyli osobach, które skupiają się na życiorysie icałej reszcie, która ztego wynika. Wgruncie rzeczy tylko Jerzy Ficowski wRegionach wielkiej herezji poświęcił Schulzowi ijego życiu nieco miejsca. Reszta tych, którzy Schulzem się zajmują, stosuje osobliwe przypisy do Ficowskiego. Dodając de facto niewiele59. Wciąż mało wiemy oSchulzu, choć niby wiemy tak sporo. Schulz tylko na pozór jest znany. Ostatecznie tkwi wnieodkrytej niszy. Nie jest żadną zopisanych przez siebie postaci, żadna znich nie jest bowiem jego drugim „ja” (choć może nam się wydawać, że jest nim Józef –narrator), ajednocześnie jakoś przecież są nim one wszystkie. Nawet wlistach nakłada maski „siebie”60. To niepowstrzymana potrzeba dotarcia do wnętrza, do intymnego „ja”. Obserwujemy to wtekście iwplastyce. Wmnogości autowizerunków, które Schulz pozostawił. „Ta ilość dowodzi nieustającego, intensywnego studiowania przezeń swojej twarzy, należy [wtym] widzieć chęć dotarcia do własnego ja”61.

Wypada powiedzieć, że wczęści swoich wywodów więcej „zapętlam” niż wyjaśniam, choć wmoim zapętleniu chciałbym przynajmniej na pół kroku zbliżyć się do Schulza ijego krain. Jest świat myśli iświat realny, ale jest jeszcze „rzeczywistość trzecia”62. Świat sztuki. Zniego również buduję mój tekst. Cząstkowy ipołowiczny. Symultaniczny ikolażowy. Heterogeniczny do cna. Czy uSchulza nie było tych samych atrybutów? Znamionowych jedynie inaczej. Winnej formie itreści. To samo czyni jedna zmuz pisarza, Debora Vogel, w– jak je określa – „montażach” Akacje kwitną. Przypomnijmy, że pierwowzorem prozy drohobyczanina była korespondencja zDeborą. Na temat – bliskiego mi także wpisaniu prozy poświęconej pisarzowi – montażu uDebory Vogel Karolina Szymaniak odnotowuje:

Montaż wiąże Vogel ze światopoglądem symultanicznym, ztym etapem rozwoju jej teorii sztuki, który rehabilituje heterogeniczność, wielość. Uprzywilejowany temat montażu to „polifoniczność życia”. Montaż znosił hierarchię rzeczy (która była podstawą Voglowskiego konstruktywizmu), obejmuje to, co trwałe (element biologiczny) ito, co aktualne, codzienne, przemijające (element społeczny)63.

* * *

Jest coś smutnego wpatrzeniu na zakurzone, stare wydania monografii naukowych. Stoją dumnie na półce cokolwiek zapomniane. Świetne skądinąd teksty odchodzą wniebyt. Można sądzić, że – liczne przecież – dzieła oSchulzu są najczęściej czytane przez niszowych odbiorców wroku wydania. Są wykorzystywane przy kwerendach opisarzu przez grupę schulzologów ikilku recenzentów, ale czy nie można dotrzeć do większej liczby czytelników? Czy nie można odkrywać i