Bóg – zło – modlitwa. Wokół „Uwag 1940–1942” Karola Ludwika Konińskiego - Konrad Ludwicki - ebook

Bóg – zło – modlitwa. Wokół „Uwag 1940–1942” Karola Ludwika Konińskiego ebook

Ludwicki Konrad

0,0

Opis

Karol Ludwik Koniński to pisarz niezwykły, nie mający swoich poprzedników ani następców w literaturze polskiej, z rodziny wielkich gwałtowników chrześcijańskich: Pawłów i Orygenesów, Pascalów i Newmanów, Kierkegaardów i Mounierów. W dwudziestoleciu międzywojennym zajmujący ważną i bardzo własną pozycję w życiu intelektualnym – Irzykowski zaliczał go do pierwszej dziesiątki publicystów – dziś prawie nieznany przez szerokie kręgi czytelników, wyłączony z żywego obiegu kulturowego, czekający wciąż na odkrycie i „zaszeregowanie” w historii myśli polskiej, odpowiednie jego randze.
(Bronisław Mamoń, Karol Ludwik Koniński, Kraków 1969)
Swoje Uwagi Koniński pisał całym sobą. Pisał je siłą osobowości, umysłowości i choroby. Wydawać by się mogło, iż to, co przeżyte wewnętrznie jest czymś, czego nigdy nie było; bądź mówiąc inaczej, co nie zaistniało namacalnie. Nie do końca słuszne to rozumowanie. Stany duchowe przetwarzają przecież wszystko, co z zewnątrz. Potem zaś eksplodują w postaci choćby tekstu. Refleksje wewnętrzne wzrastają w siłę, kiedy powstają – a tak jest u Konińskiego – przeciw temu, co wokół. Kiedy nie są wyłącznie intymnym rozważaniem, lecz są też w kontrze wobec zagrożenia. Są zmaganiem dobra ze złem – bojem pomiędzy upadkiem a czynem. Wciąż wszakże zwracamy się w duchu do Kogoś w nas, z Kim życie nas zespoliło.
(fragment książki)

Ebooka przeczytasz w aplikacjach Legimi na:

Androidzie
iOS
czytnikach certyfikowanych
przez Legimi
czytnikach Kindle™
(dla wybranych pakietów)
Windows
10
Windows
Phone

Liczba stron: 393

Odsłuch ebooka (TTS) dostepny w abonamencie „ebooki+audiobooki bez limitu” w aplikacjach Legimi na:

Androidzie
iOS
Oceny
0,0
0
0
0
0
0
Więcej informacji
Więcej informacji
Legimi nie weryfikuje, czy opinie pochodzą od konsumentów, którzy nabyli lub czytali/słuchali daną pozycję, ale usuwa fałszywe opinie, jeśli je wykryje.



Człowiek swej drogi jest nieświadomy,Bóg sam ją przed nim zamyka.

Księga Hioba 3,23–241

Nie można zanegować istnienia zła, ale można nie zgadzać się z tym, że istnienie zła jest złem.

Fernando Pessoa, Księga niepokoju2

Ciemność, która nie jest Twoja, ogarnia mnie. Jestem niczym. W niewielkim stopniu panuję nad sobą. Nie potrafię czynić tego, co bym chciał.

John Henry Newman, Rozmyślania i modlitwy3

1Pismo Święte Starego i Nowego Testamentu, oprac. zespół biblistów polskich z inicjatywy Benedyktynów Tynieckich, red. nauk. A. Jankowski, Poznań–Warszawa 1990, s. 541.

2 F. Pessoa, Księga niepokoju spisana przez Bernarda Soaresa, pomocnika księgowego w Lizbonie, wstęp R. Zenith, przeł. M. Lipszyc, Kraków 2013, s. 230.

3 J.H. Newman, Rozmyślania i modlitwy, przeł. Z. Kubiak, Warszawa 1967, s. 66.

Wprowadzenie

Karol Ludwik Koniński w gruncie rzeczy dotyka światów i przekonań wcale nie nowych, bo i obecnych w nas, które jedynie odkryliśmy pod wpływem sugestii jego lektury. Można go czytać z ołówkiem w dłoni, notując na marginesie nasze unaocznienia. Pisanie – jak zresztą każda twórczość – poprzez wartości, które stara się realizować, jest w stanie przekroczyć widoczny świat. Jest w stanie dotrzeć do Niewidzialnego. Jednocześnie – co udowadnia Koniński – jest też w stanie przejąć namacalną rzeczywistość, z której przecież (w znacznym stopniu) się wywodzi. Metoda jego polega na wnikliwym przyglądaniu się zarówno temu, co wokół, jak i własnemu wnętrzu – jemu ufa najbardziej. To doświadczenie obserwatora i uczestnika życia. Notuje niejako na „cztery ręce” – relacjonuje i spekuluje. W obu przypadkach pyta i oczekuje odpowiedzi. Diarysta chce być świadkiem dostępu do tajemnic istnienia. Ludzki świat natomiast – przynajmniej ten w latach 1940–1942 – widzi w stanie rozpadu. Może dlatego też jego zapisywanie graniczy z jakąś hieratyczną powagą liturgii. Autentyczne istnienie człowieka odsłania się w chwilach dramatycznych i przełomowych. „W sytuacjach skrajnych zawsze tworzymy narracje. Opisujemy to, co się dzieje, jakbyśmy chcieli zapobiec katastrofie”1. Tych skrajności doznał – w trakcie notowania – i je przedstawił autor interesującego nas diariusza.

Do tego, by świadomość osiągnęła pewien stopień napięcia – czytamy u Emila Ciorana – trzeba, żeby organizm cierpiał, a nawet zaczął się rozprzęgać, bo świadomość w swych początkach jest świadomością organów. Gdy mamy się dobrze, nie wiemy o nich; dopiero choroba nam je objawia, uprzytamnia ich znaczenie i kruchość, a także nasze od nich uzależnienie2.

To nie przypadek, że istotne utwory literackie najczęściej mówią o ludziach, ich położeniach, sytuacjach granicznych i tragicznych. Nieszczęście to nieodzowny przedmiot literatury. Jeśli do tego nie jest ono fantazją, ale autopsją, całość staje się tym bardziej zajmująca. Świadectwu, którego linię narracyjną wyznacza samo życie, dowierzamy bardziej. Choć i tu estetyzacja cierpienia – a przecież tym zajmuje się literatura spod znaku Uwag 1940–1942 – jest bezradna wobec Zagłady. Staje się czymś na kształt uzurpacji relacji i objaśnienia. W pełni ludobójstwa przekazać się nie da. Nadawca, świadom ryzyka używania zanadto metafor, wprowadza – opowiadając zdarzenie historyczne – komunikaty. Pisanie Konińskiego w ostatecznym rozrachunku jest przyglądaniem się samemu sobie. Nie jest on jednak – jak mogłoby się wydawać – typem pesymisty. Choć pesymizm i melancholia bywają u niego nierzadkim objawem ciągłego kołowrotu zła. Nieodwołalnie jest on jednak – jakkolwiek pretensjonalnie to zabrzmi – przykładnym chrześcijaninem. Przykładnym, bo osadzonym w nadziei, którą rewaluuje i sytuuje w stosownym miejscu.

Nadzieja jest cnotą teologalną – wyznaje belgijski duchowny Léo Joseph Suenens – tak samo dziś, jak była nią wczoraj. Oznacza to, że jest cnotą mającą swe źródło i oparcie w samym Bogu i tylko w Bogu. Nadzieja kpi sobie z naszych statystyk, z naszych rachunków prawdopodobieństwa i z naszej futurologii, nadaje inny kierunek naszym przewidywaniom3.

Nie dziwi więc w Uwagach sąsiedztwo filozofii nadziei i filozofii tragizmu. Prawdę mówiąc, istnienie jednej nie musi wykluczać drugiej. Łączy je obie pogarda dla krzywdy; obecna też u tych, z pokolenia pisarza (oprócz Jamesa), ideowo mu bliskich, do których umyślnie bądź nieumyślnie się on odnosi. Są to William James (1842), Karl Jaspers (1883), Gabriel Marcel (1889) czy Pierre Teilhard de Chardin (1881). W refleksji Konińskiego praktyka sytuacji granicznej znaczy to samo, co żyć i co życie.

Pisarz odkrywał siebie w kilku stadiach. Od estetycznego (owa harmonijna, lecz nie do końca udana próba pisania4) przez moralne (nakaz przyzwoitości w życiu, według którego nie ma rzeczy obojętnych moralnie) po religijne. Dopiero w kontekście wiary mógł w pełni penetrować paradoksy chrześcijaństwa. Bądź raczej podejmować próbę ich zgłębiania, bo przecież tajemnice nie poddają się zrozumieniu.

Uwagi 1940–1942 Karola Ludwika Konińskiego wnoszą do literatury polskiej drugiej połowy dwudziestego wieku wrażenie integracji. Poczucie wspólnoty doświadczenia wojny i – pomimo zaniepokojenia kondycją moralną człowieka – tradycji chrześcijańskiej. To jeden z ostatnich pisarzy z romantycznego kręgu. Jawi się nam niczym Mickiewiczowski Konrad. Zmagający się z chorobą, Bogiem i światem. Outsider wierzący, lecz i wciąż wątpiący we własne racje. Owładnięty ideą i przez idee tłamszony. A jednocześnie silnie świadom rzeczywistości i konkretu. Jednakże jest w Uwagach nie tylko to, co obserwuje Koniński, lecz i to, co czyni on zauważalnym dla nas, a co jest obecne w sferze jego ducha. W swoim zapisywaniu ogranicza go jedno – on sam. Etyczna radykalność. Jest w tym i pewien egocentryzm, jako że dany dylemat Koniński rozpatruje z pozycji widzenia własnego ego, co ostatecznie może być pewnym zarzutem wobec autora. Zarzutem, ale i atutem. Koniński zdecydowanie chce też przecież przekraczać ciasnotę i ograniczenie swojego „ja”. Wie i to, że – w pewnych kwestiach – nie istnieje jeden słuszny punkt widzenia, lecz jest mnogość rodzajów poznania. Poszukuje wobec tego dróg uwewnętrznienia i uzewnętrznienia – tj. wyrazu przekazu.

Pisarska misja Konińskiego to między innymi mówienie niewygodnej prawdy. Także wynikającej ze smutnego unaocznienia tego, że aby przeżyć (w sposób przyzwoity i uczciwy) koszmar okupacji, należy nierzadko wyzbyć się tego, co mogło być preferencją w przedwojennym życiu5. Wie jednak i to, że nigdy nie jest się w swym pisemnym przekazie wystarczająco posłusznym temu, co nakazuje moralna konieczność. Zawsze czyni się zbyt mało. Karol Ludwik Koniński jest pisarzem spoza obszaru establishmentu – zarówno teraz, jak i przed rokiem 1943. Wydaje się on poniekąd łączyć sacrum i profanum. A może tak naprawdę porzuca ten podział? Wszak i sam Chrystus żył i nauczał bardziej w przestrzeni świeckiej niż tylko sakralnej.

Pytania dotyczące Boga, modlitwy czy zła nie przestają intrygować również tych, którzy żyją (jak dziś) w świecie racjonalizmu i nauki; gdzie „wrota postrzegania” nie widzą często w rzeczach skończonych nieskończoności; w świecie nowoczesnym, w którym wszystko jest poddane de-konstrukcji. Jak na ironię kwestię Boga (Jego krytykę i opiniowanie) stawiają dziś w centrum nierzadko ci, którzy niejako przeczą istnieniu czegokolwiek w sferze transcendencji. Znaleźliśmy się w czasach, w których mało kto zagląda do Biblii, pouczając równocześnie o moralności i Absolucie. Po roku 1939, kiedy to dało się zauważyć próby wydziedziczenia człowieka z dawnej tradycji, kiedy to człowiek został okaleczony, a sfera sacrum zdeptana, twórczość Konińskiego jawi się jako przeciwwaga dla zwątpienia. Dotknięcie „niewypowiedzianego”, przytrafiające się nam niekiedy w lęku i uniesieniu, ustanawianas. Doświadczył tego diarysta. Myśliciel, w swej szarej codzienności i ograniczeniu, zdaje się mówić: „masz obok Boga”. Nawet małe sprawy stara się przeżyć w duchowy sposób. Pragnie prędzej samego Boga niż czegokolwiek od Niego. W kwietniu roku 1941 notuje: „Dlaczego chcę Boga? Dlatego, ażeby było Prawo, dzięki któremu nie zaprzepaści się w próżni i ciemności ostatnia samotna łza samotnego, nieszczęśliwego” (Uwagi, s. 98)6.

Zapytanie o cierpienie i zło w czasach okupacji, którego częstym skutkiem było odwrócenie się od wiary osób niegdyś wierzących, zabłysnęło z nadzieją na jego sens właśnie u Konińskiego. Może dlatego jest on ostatecznie pokorny. Jest żarliwy w swych dociekaniach i prawdziwie (choć nie bezkrytycznie) zafascynowany Bogiem. Widać w tym autentyczność i wiarygodność.

„Religia to jest nadzieja, że nie ginie nic, co jest wartościowe (…). Stąd służba wartościom jest służbą Bogu, a służba Bogu jest służbą wartościom” (Uwagi, s. 64). Pewnie i dlatego gorycz i nostalgia towarzyszą Konińskiemu często, lecz rzadko pojawia się u niego rozpacz. To – przyjmijmy, choć tego aż tak nie jestem pewien – nie uczucie kieruje myślą, ale świadomość wyznacza odczucie i wrażenie. Rozpacz często implikuje nienawiść; natomiast „nienawiść otwiera przystęp złym duchom i sprowadza zagładę”7. Jest więc pisarz skupiony, lecz nie skulony (nie jest pasywny); umartwiony, ale nie zgorzkniały. Sfera moralna łączy się u myśliciela ze sferą intelektualną i religijnym zaangażowaniem. Dopiero sięganie poza siebie – o czym wie diarysta – stwarza możność uczestniczenia w prawdziwej sile. Zasadę natomiast, w życiu i pisaniu, Koniński wyznaje jedną – uczciwość.

Niniejsza książka próbuje przynieść choćby przyczynkowe (całkowite nie będą nigdy) odpowiedzi na powyższe kwestie – to jest zagadnienia Boga, zła i modlitwy, a wszystko to w kontekście Uwag 1940–1942. Pełnych konkluzji ustalić się nie da8. Tak jest najczęściej, kiedy chce się wyjaśnić to, co jest niemożliwe do wyjaśnienia; co jest tajemnicą i niewiadomą. Bycie świadkiem czegoś oznacza przemianę kogoś. Ową przemianę i świadectwo Konińskiego ilustruje jego tekst – gorączkowy, wyrywkowy i o wykluczających się (z pozoru) emocjach, takich jak beznadzieja i nadzieja lub zniechęcenie i inspiracja. Kłopot z treścią Uwag polega i na tym, że niełatwo o nich mówić tak, jak na to zasługują.

Rzecz moja napisana jest – jak sądzę – z punktu widzenia chrześcijańskiej (bądź dokładniej: katolickiej) tradycji teologicznej, bo i jej – pomimo zgrzytów i animozji – wierny jest sam Koniński. Brak mu idei pośrednich. Choć nie brak pośrednich i hybrydowych sądów w obrębie chrześcijaństwa – chrześcijaństwa, którego nie chce on traktować jako czegoś wyłącznie prywatnego. Duchowość ta ma przecież charakter również wspólnotowy.

Polski katolicyzm (nierzadko hermetyczny i formalny) tyleż zraża, co przyciąga wyznawców. Podobnie rzecz ma się z Konińskim i jego relacjami z Kościołem, a nade wszystko z Bogiem – z Bogiem pojmowanym w duchu monoteistycznym. Tu należy zaznaczyć, że problem wiary jest czymś innym niż problem religii czy relacji względem urzędu Kościoła. Koniński – wszak to też jest podstawową kwestią nie tylko Uwag – autorytetowi Kościoła instytucjonalnego przeciwstawia przede wszystkim jedno: wrażliwość własnego „sumienia estetycznego i moralnego”9. Bądź inaczej i precyzyjniej: „Mój dogmat mam w sobie”10. Stwierdzić można, że myśliciel nie tyle należy do religii, ile religia należy do niego. Znaczy to, że sam niejako tworzy jej obraz. Sam, ale nie w osamotnieniu – posiłkuje się bowiem swoimi autorytetami i wyroczniami. Z częstym odwoływaniem się do Biblii.

Chciałbym – i taka też towarzyszy mi nadzieja – by publikacja ta stała się przydatna także Czytelnikom, którzy poszukują i kwestionują. Tekst mój zresztą (jak i tekst Uwag) jest raczej nie o religii, ale o wierze – o duchu wiary. Poetykę jego stanowi wyłącznie poetyka autora – innej tak naprawdę nie ma11.

Koniński to pisarz niepokorny. I jego Uwagi bywają niezdyscyplinowane. Książka ma – że użyję frazy Józefa Czapskiego – „wady swoich zalet”12. Pisana jest w pośpiechu i samowoli. Jedno i drugie cokolwiek demobilizuje. Stąd i pewien zamęt w tekstach. Życie uczy, że śmierć zamyka ostatecznie wszystkie ziemskie sprawy i czynności. Te ważne i te zupełnie nieistotne. Koniński się spieszy, bo wie, że zostało mało czasu. Wydaje konkluzje w formie zapytań, często rewidując swe sądy. A są to szczególne zmiany – wszak istnieją (pozorne) zdrady będące aktem wierności wobec siebie samego. Ostatecznie Karol Ludwik Koniński jest myślicielem o ukształtowanych poglądach politycznych, filozoficznych czy wreszcie religijnych. Jak mało kto zna wagę i rangę napisanego tekstu i może stąd wątpliwości oraz przewartościowania w jego finalnym formułowaniu. Istnieje wiele sposobów ukrycia prawdy, zaś znacznie mniej – bądź tylko jeden – wypowiedzenia jej choćby w części. Tego algorytmu szuka diarysta. Jego uczciwość w Uwagach nie wszystkim się podoba, bo uwiera i jest wyrzutem. Jest „inna” niż ta ogólnie przyjęta w latach wojny, kiedy żyło się nad otchłanią, a postawa i retoryka historyczna zobowiązywały do określonej formy. Lecz inna też niż ta funkcjonująca w dzisiejszym zlaicyzowanym świecie. A za „inność”, która przecież jest symptomem nieprzystosowania, trzeba płacić sporą cenę – w stosunkach z bliskimi, w relacjach wydawniczych, gdziekolwiek. Najczęściej tą ceną jest opuszczenie. Trzeba być konformistą, by być uznanym za normalną jednostkę – tak jest i było od zarania. Koniński się na to nie godzi. Może czasami nawet nazbyt ostentacyjnie – z idealnym połączeniem egoizmu i altruizmu. Ze swoistym egotyzmem; jakby był tylko on – diarysta – (ofiara Boga) i Bóg.

By zrozumieć pisarza, należy poznać jego teksty, ale i dolegliwości. Otóż nękająca Konińskiego gruźlica kręgosłupa sprawiła, iż bywało, że tygodniami leżał unieruchomiony w gorsecie gipsowym. Pisał wówczas w pozycji półleżącej. W biedzie i opuszczeniu. Własnym sposobem robił tusz i niewyraźnym pismem notował swoje refleksje. Swoje spostrzeżenia. A czynił to na kartkach, które bardzo trudno było wtedy zdobyć, i skrawkach papieru13. Trwała wojna, a on w lanckorońskim sanatorium, a później domu w Rudawie zmagał się z chorobą i pisaniem. Zmagał się z autopsją zła i Bogiem. Może Bogiem przede wszystkim.

To oczywiście odsłona końcowa, oddająca ostatnie miesiące egzystencji myśliciela. Przywołuję ją, gdyż w gruncie rzeczy pewna część jego życia jest taką właśnie izolacją środowiskową i fizyczną. Dobrze, że jest duch wiary i są książki. Jakkolwiek nierzadko pojawia się u niego beznadzieja i wiarę stale musi umacniać. Potrzebne zaś woluminy zdobywa często z trudem. Bliskość śmierci weryfikuje priorytety i wybory.

Koniński to krytyk-myśliciel, ale i historyk literatury. Publicysta, diarysta i samorodny filozof. Cechuje go niezwykłe zespolenie zdolności analizy ze zmysłem syntezy. Jest i coś jeszcze: zdrowy i jasny (choć nie zawsze przejrzysty w swym przekazie) pogląd krytyczny. Sąd niedający się niczemu zwieść i omamić. To typ umysłu z silną, niezależną miarą własnej opinii. Ujął ją też w dziennikach, będących rozprawą, lecz i literaturą. A przecież „literatura podsuwa nam język, za pomocą którego możemy zawiązywać przymierza przeciwko bezsensowi. Literatura w sensie szerokim, ba najszerszym z możliwych, to językowy wyraz naszej egzystencji, to opowieść nadająca naszemu życiu kształt, który nigdy nie jest ostateczny i który bardzo często się kruszy”14.Koniński w Uwagach nie nadał swoim poglądom ostatecznego kształtu. Nie zdążył, a też – jak wolno przypuszczać – nadać nie chciał. Nie o puentę idzie, lecz o szukanie dróg. Każde niedopowiedzenie i brak rozstrzygnięcia jest też wyborem i wyrokiem. Jest nawet – paradoksalnie – jakimś dopowiedzeniem.

Wychodząc ze słusznego, jak sądzę, założenia, że omawiany tekst często najlepiej interpretuje się sam, przywołuję obszerne fragmenty Uwag. Przytaczam je również po to, by je na nowo wskrzesić, by dać możność obcowania z treścią, która wydana została – o czym piszę w rozdziale drugim – raz, i do tego w wyborze. A wszelki wybór – nawet najlepszy – budzić musi żal. „Redakcja jest redukcją” – zapisał Cyprian Norwid w Ad leones. Zatem, jak pisałem przed momentem: tekst najlepiej broni się sam i – by powtórzyć za autorem pierwszej i zasadniczo jedynej biografii Karola Ludwika Konińskiego – nie ma co utrudniać „mu się samookreślić i wyrazić”15. W pierwszych zdaniach swej książki o pisarzu Bronisław Mamoń wyjaśnia:

Tam, gdzie mógł przemówić autentycznym słowem bohater tej książki, autor jej zrezygnował z wymyślania literackiej anegdoty dla zrozumienia jego splątanych losów; wprowadził go na scenę, aby odegrał swoją rolę tak, jak ją widzi, nie interweniując natychmiastowym komentarzem, nie przeszkadzając mu się samookreślić i wyrazić16.

Czynię podobnie. Przywołuję też tych, których przytaczał Koniński, jak i tych, którzy, w mym odczuciu, na różnych poziomach współbrzmią z nim ideowo – choćby korespondencja ta była obecna tylko w wybranym przeze mnie wyimku. Twórczość Karola Ludwika Konińskiego krąży w większej przestrzeni niż jedynie treść kilku opracowań dotyczących jego dorobku (choć w sensie dosłownym tylko w tych kilku opracowaniach jest obecna). Diarysta i publicysta nie trafił do powszechnego obiegu, lecz jest w umysłach czytelników o pokrewnej wrażliwości. Wiadomo, że pisarz (twórca w ogóle) ogranicza się nie tylko do własnej duchowości, ale również do ducha swoich czytelników. Nie ma co ubolewać nad tym, że są oni nieliczni. Pewien typ myśli i rozumu nie musi iść w parze z ilością odbiorców. Ważne, że jest odczytywany na nowo. Jakkolwiek nie ma wątpliwości co do tego, że należy się Konińskiemu większe uznanie. Ostatecznie, kto pisze dla kilku, pisze dla wszystkich.

Od swoich czytelników Koniński może różnić się ideowo, moralnie, światopoglądowo… Styl jego częstokroć jest zawiły bądź niejasny i pewnie dlatego percepcja tekstu – o czym wzmiankuję w książce – cokolwiek męczy. Ale w takich relacjach (pisarz–czytelnik) dobrze być innym – innym pośród podobnych. Udaje się mu to, co udaje się nielicznym, dającym nam odpowiedź na pytania w rodzaju: „kiedy jesteśmy przyzwoici, a kiedy zdradzamy?”. Jest w tym niebanalnym kręgu Stanisław Brzozowski, jest Leo Lipski, jest Zygmunt Haupt. Książka Konińskiego:

Uświadomiła mi – że wspomogę się refleksją Czapskiego dotyczącą Haupta – z nową siłą, jak cudze, autentyczne spojrzenie na świat może naszą ustaloną hierarchię unieważnić, zmieść, jak nagle widzimy, że wśród „mysiej bieganiny” mijających błyskawicznie dni zapomnieliśmy o jedynej ważnej kolejności rzeczy i zjawisk17.

Uwagito – pomijając diariuszowy zapis dni i godzin – konflikt z Bogiem. To dysputa z Absolutem. Polemika z ludźmi wydaje się przebrzmiewać, dyskusja z Bogiem znacznie bardziej nas obchodzi. Zdecydowanie „Bóg” jest rozwiązaniem, które może satysfakcjonować i czynić zadość18.

I już na koniec – nie dążę do formułowania gruntownych ani tym bardziej ostatecznych sądów dotyczących zagadnień Boga, zła i modlitwy zawartych w Uwagach. Problematyki te traktuję – zresztą za Konińskim – dość szeroko. Dążę oczywiście do przynajmniej cząstkowych odpowiedzi, ale definitywne konkluzje nie są moim celem. Bo cel taki nie jest realny. Wobec tajemnicy zła nie potrafimy wyjść poza bezradne krążenie wokoło nieuchwytnego zjawiska. Reasumpcja jednak jest zawsze w duchu myśli Konińskiego – a u niego brak najczęściej końcowej (rozumianej jako rozstrzygająca) puenty. Brak potwierdzeń i dowodów. Bywa, że to, co udowodnione, można podważyć. Natomiast nie można kwestionować tego, co nieudowodnione. Zakładam też, że czytelnik w kilku miejscach dopowie sam to, co pisarz w cytowanym przeze mnie tekście Uwag jedynie sygnalizuje; o czym subtelnie daje znak i urywa.

Myśliciel wciąż mierzy się z Bogiem. Nadaje sens prawdzie nie z tego świata. Dlatego pytania jego pozostają otwarte niczym rana. Tym samym i moje tezy – w większości – mają postać także otwartą. Szczególnie na hipotezy. Same zaś tytuły rozdziałów mogłyby być osobnymi książkami.

W tekście mym istnieje – kilka dosłownie – myśli-zdań, których źródłowego pochodzenia nie podaję. Funkcjonują one bowiem powszechnie w obszarze szeroko rozumianej humanistyki jako sentencje czy aforyzmy, sam natomiast przywołuję je najczęściej po prostu z pamięci.

I już na koniec. Raz jeszcze o stylu badawczym. Stosuję w mej treści przeważnie jedyną znaną mi empirycznie – czyli przez to bodaj najbardziej obiektywną – metodologię (czy też należycie: metodę). Mówię o tym teraz w sposób jak najbardziej pokorny; niejako mając zahamowania wobec innych metod i systemów. Tą metodą jest przede wszystkim rozumienie. Moja – że użyję zwrotu Elzenberga – „twierdzeniowość”19 jest wynikiem uzmysłowienia sobie czegoś. „Jeżeli więc – nie tylko według mnie – rozumienie jest podstawową metodą nauk humanistycznych, to jego gwarancją jest trwałość obiektywnych przedstawień”20. Ufam, że „trwałość obiektywnych przedstawień” będzie i w mym dyskursie, bo przecież jest on pochodną mych (z)rozumień i doświadczeń. Taką mam nadzieję i chciałbym, aby czytelnik starał się poczuć też autorem.

1 A. Broyard, Upojony chorobą. Zapiski ożyciu iśmierci, wybór i oprac. A. Broyard, wstęp O. Sacks, przeł. A. Nowakowska, Wołowiec 2010, s. 35. „Opowieści to przeciwciała – powiada dalej autor – broniące przed chorobą i bólem”. Tamże.

2 E. Cioran, Upadek wczas, przeł. I. Kania, Warszawa 2008, s. 114. Podobna konstatacja przyświeca Henrykowi Elzenbergowi: „Świadomość zaś zyskuje człowiek najbardziej przez cierpienie, choćby zwyczajny fizyczny ból; jak mnie ząb boli, to wiem, że jestem”. H. Elzenberg, Kłopot zistnieniem. Aforyzmy wporządku czasu, Toruń 2002, s. 17. W zależności od potrzeb korzystam z dwóch edycji dzieła Elzenberga. O bólu egzystencji i bólu ciała pisze też w pierwszym rozdziale („Wsamym środku swego bólu”) swojej książki Magdalena Rembowska-Płuciennik. Zob. M. Rembowska-Płuciennik, Poetyka iantropologia. Cykl podolski Włodzimierza Odojewskiego, Kraków 2004.

3 I wcześniejszy akapit z tej samej strony: „Pesymizm i defetyzm są w modzie. Nawet chrześcijanie poddają się czarnym myślom, a to jest przecież zaprzeczeniem chrześcijaństwa. Prawdziwy chrześcijanin jest człowiekiem nadziei: święty Piotr mówi, że uczeń Chrystusa winien być zawsze gotowy do uzasadnienia nadziei, którą w sobie nosi (1 P 3,15)”. L.J. Suenens, Nowe Zesłanie Ducha Świętego?, przeł. J. Fenrychowa, Poznań 1988, s. 12.

4 Koniński nie urzeka nas językiem. Nie czaruje formą. Zresztą nie chce urzekać. Jest w gruncie rzeczy burzycielem kompozycji w klasycznym rozumieniu, ale jest też wrażliwy na styl. Przekonuje do swych racji – albo po prostu nakazuje. Do kultury polskiej jednak należy całym sobą. Tak jak i ona należy do niego. Tworzy ją i czerpie z niej. Uwagito książka świadectwo – to przesłanie filozofa i polemisty; pełne dygresji i dryfowania.

5 Wojenna logika jest inna niż ta przed wojną. Świat wartości zmienia priorytety. Pojawia się dehumanizacja i uprzedmiotowienie człowieka. Egzystencja staje się mocno zredukowana. Bez reguł i z terrorem. Każde zdanie próbujące opisać ten czas wydaje się jakimś wytartym frazesem. Niemniej literaturze polskiej tego okresu udaje się pokazać Holokaust (a także Gułag sowiecki) odpowiednio trafnie i sugestywnie (przykładowo: Jerzy Andrzejewski, Miron Białoszewski, Tadeusz Borowski, Leopold Buczkowski, Gustaw Herling-Grudziński, Czesław Miłosz, Herminia Naglerowa, Zofia Nałkowska, Tadeusz Różewicz, Melchior Wańkowicz, Aleksander Wat…). Por. m.in. S. Buryła, Wokół Zagłady. Szkice o literaturze Holokaustu, Kraków 2016; B. Shallcross, Rzeczy i Zagłada, Kraków 2012 czy R. Mazurkiewicz (wybór i oprac.), Więźniowie nocy. Wypisy zpolskiej literatury łagrowej, Kraków 1991.

6 W dalszej części tekstu, przywołując fragmenty z Uwag 1940–1942, podaję w nawiasie jedynie skrócony tytuł i stronę. Wszystkie cytaty pochodzą z jedynego (niekompletnego) dostępnego wydania: K.L. Koniński, Uwagi 1940–1942, wybór, wstęp i przypisy B. Mamoń, Poznań 1987. Jeśli wyimek pochodzi (najczęściej za Bronisławem Mamoniem) z niepublikowanego rękopisu Uwag, zaznaczam „rkps”.

7 L. Nieścior, Ewagriusz zPontu omiłości inienawiści, „Życie Duchowe” 2011, nr 65, s. 16.

8 W zapisach moich „nie panuje – że powtórzę za Michałem Pawłem Markowskim – żadna nadrzędna perspektywa metodologiczna, lecz raczej wiele różnych punktów widzenia, które łączy jedno: nieufność do języka, który chciałby znaleźć odpowiedzi na wszystkie możliwe pytania”. M.P. Markowski, Polityka wrażliwości. Wprowadzenie do humanistyki, Kraków 2013, s. 86. I jeszcze jedna myśl. Istnieje – niestety – a takiej poetyki ze swej strony pragnę uniknąć – „(…) pewien styl intelektualny, w którym oznaką dobrego tonu jest złe mówienie o metafizyce i teologii. Współcześnie, kiedy obok znajomości osiągnięć nauki są również znane wielorakie ograniczenia metody naukowej, styl ten zdecydowanie traci na popularności”. J. Życiński, Głębia Bytu, Poznań 1988, s. 49. Zob. też przypis 11 z tegoż Wprowadzenia.

9 K.L. Koniński, Nox atra, Warszawa 1961, s. 44.

10 I dalej: „Chcę siły, wytrwania dla człowieka najsamotniejszego (…). Jesteśmy uspołecznieni aż do samego rdzenia naszej budowy psychicznej. Najdumniejszy samotnik zwierza się komuś w swej duszy, komuś wymarzonemu, jako drugi – najdumniejszy samotnik”. K.L. Koniński, Oreligii, w: K.L. Koniński, Zagadnienia religijne. Szkice, zebrał, oprac., wstęp i przypisy Ł. Front, Kraków 2010, s. 7. Cytat nie pochodzi z Uwag, jednak nierzadko w swym sensie sytuuje się w nich.

11 Trudno mówić o jednej metodologii (chyba że będzie nią rozumienie)czy w ogóle technice badawczo-interpretacyjnej. Jak odnotowuje Roma Sendyka: „Poszukiwanie radykalnie nowych ujęć teoretycznych jest swoistym nurtem w genologii ostatniego półwiecza. Zdroworozsądkowe i arewolucyjne stanowisko proponuje np. David Fishelov (Metaphors of Genre. The Role of Analogies in Genre Theory, University Park 1993, s. 2–3), przypominając o możliwości spluralizowania technik badawczych, stosowania wielu naraz, skoro nie udaje się wskazać teorii, która byłaby relewantna inaczej, jak jedynie w pewnym stopniu, dla wszystkich ukształtowań gatunkowych”. R. Sendyka, Wstronę kulturowej teorii gatunku, w: M.P. Markowski, R. Nycz (red.), Kulturowa teoria literatury. Główne pojęcia iproblemy, Kraków 2010, s. 263.

12 Zwrot ten zastosował Józef Czapski we Wstępie do książki Herlinga-Grudzińskiego. Zob. G. Herling-Grudziński, Żywi iumarli. Szkice literackie, [przedmowa J. Czapski], Rzym 1945, s. 6.

13 „Rozważając losy słowa pisanego – czytamy u Bożeny Shallcross – jako rzeczy materialnej w czasie Holocaustu, trzeba zwrócić uwagę na różnorodność fizycznego fundamentu, w którym było ono zakotwiczone. W Zagładzie, będącej podkulturą i gospodarką opierającą się na Ersatzu, wykorzystywano każdy rodzaj powierzchni, aby tylko móc pisać: papier pakunkowy, stare rachunki, worki po cemencie, marginesy innych druków, nalepki na butelki, a nawet kawałki papieru toaletowego (gdy ten jeszcze był dostępny), nie mówiąc już o ścianach cel więziennych. Wszelka zastępcza, gorsza czy przypadkowa powierzchnia nie była wyłącznie służebna, gdyż przekształcała się w bezcenny nośnik tekstu i jego ważną część”. B. Shallcross, Rzeczy iZagłada, dz. cyt., s. 17–18.

14 M.P. Markowski, Życie na miarę literatury. Eseje, Kraków 2009. Cytat pochodzi z czwartej strony okładki książki.

15 B. Mamoń, Karol Ludwik Koniński, Kraków 1969, s. 5.

16 Tamże.

17 J. Czapski, OHaupcie, w: J. Czapski, Czytając, wybór, oprac. i wstęp J. Zieliński, Kraków 2015, s. 335.

18 Podobnie mówi osobliwy teoretyk nihilizmu Emil Cioran: „Jest jasne jak słońce, że Bóg był jakimś rozwiązaniem i że nie znajdziemy już innego, równie zadowalającego”. E. Cioran, Oniedogodności narodzin, przeł. I. Kania, Kraków 1996, s. 90. A dlaczego by nie dodać w tym miejscu jeszcze jednego „poszukującego”, który w roku urodzin Konińskiego (1891) konkluduje: „Panie, powracam do Ciebie, bo wszystko jest próżnością, prócz poznania Ciebie. Prowadź mnie Twymi ścieżkami światła. Szedłem krętymi drogami i myślałem, że wzbogacą mnie dobra fałszywe. Panie, mniej litość nade mną: dobra prawdziwe są te tylko, które Ty dajesz”. A. Gide, Dziennik, wybór, przeł. i objaśnienie J. Guze, Warszawa 1996, s. 9.

19 Por. H. Elzenberg, Kłopot zistnieniem…, dz. cyt., s. 10. Filozof przygotowany był na to, że odbiór jego artykułów skazany jest na „(…) reakcję raczej karcącą środowisk intelektualnych (…)”. Twierdził jednak – czemu pewnie przyklasnąłby Koniński – „(…) że zawsze jest lepiej być bitym niż tolerowanym za cenę siedzenia cicho w swym mateczniku”. Tamże, s. 13.

20 M.P. Markowski, Polityka wrażliwości…, dz. cyt., s. 150.

Rozdział I

Życie i doświadczenie Konińskiego w kontekście Uwag 1940–1942

Niczego nie można spodziewać się po „zadowolonych”.

André Gide, Dziennik

Im więcej ktoś ma w sobie i im bardziej jest świadom, tym mniej potrzebuje od innych. Tej zasadzie przychyla się też – że zacznę od niego – Henryk Elzenberg: „Im pełniej żywa, im bardziej skoncentrowana świadomość, tym mniej potrzebuje tej całej zabawy w świat, i tym bardziej ogranicza się do życia własną swą treścią”1.

Podobnie jest u Konińskiego. Co nie znaczy, że „zabawa w świat” jest mu całkiem zbyteczna. Jego egzystencja stanowi sama w sobie historię, której odczytanie przynosi wiedzę o piszącym, a równocześnie jest przypowieścią o losie człowieka minionego wieku. Kultura i cywilizacja jego czasu oraz sam proces pisania były dla Konińskiego nie tylko sferą skupień i zainteresowań, lecz pracą budowania ducha człowieka. Los natomiast był dlań – szczególnie po roku 1939 – feralną opresją. Jednak pomimo to uczył, jak przejść przez ową opresję z honorem. Wiedział, że ludzkie smutki biorą się często ze świadomości braku, umiał przez to swe myśli nakierować na to, co miał w danej chwili, i koncentrować je na tym. Był pełen apetytu na życie, który – nie aż tak paradoksalnie – wzmógł się wraz z wojną. „Apetyt” i ochota lub lepiej: poryw i zapał same w sobie są już odmianą nieśmiertelności. Choroba (poprzez którą budował swoją egzystencję, ba, która stała się jego życiem) i wojna nie pozbawiły myśliciela dociekliwości – przeciwnie zaostrzyły jego wnikliwość. Zgodnie z tytułem rozdziału, rzecz nie dotyczy stricte biografii pisarza, lecz raczej faktów z życia korespondujących z tekstem Uwag. Część ta traktuje o przeżyciach i zdarzeniach, które określają myśl przewodnią diariusza, doświadczeniach mających wpływ na treść tego dziennika wojennego (owa aporia zła), będących też inspiracją w nieznacznych, acz obecnych, fragmentach retrospekcyjnych Uwag.

Natura choroby sprawia, że ci, których dotknęła, odnoszą wrażenie niepotrzebności swego bycia. Mają przekonanie swojego ciężaru dla innych i marginalizacji. U Konińskiego, mimo że i on jest nękany podobnymi stanami, rzecz ma się jeszcze inaczej. Doświadczany przez niego ból ma wartość poniekąd konstruktywną. Dźwiga on bowiem własne istnienie ku pewnym wyżynom. O tego typu cierpieniu w roku 1933 pisał Pierre Teilhard de Chardin:

Z natury, z usposobienia ci, co cierpią, są niejako wypędzeni z siebie samych, zmuszeni do opuszczenia obszaru zwykłych aktualnych form życia. Czyż nie są tym samym wybrańcami predestynowanymi do pracy polegającej na tym, by dźwigać świat ponad doraźne używanie, coraz wyżej ku światłu? To oni powinni bardziej zdecydowanie i bezkompromisowo niż inni dążyć ku rzeczywistości Bożej2.

Karol Ludwik Koniński całą swoją spuścizną literacką, eseistyczną czy wreszcie publicystyczną mówił w znacznym stopniu o swojej biografii. Nieprzypadkowo dziennik intelektualny (intymny), jakim są Uwagi, to zapis życia, w którym – za sugestią Hansa-Georga Gadamera – „rozpoznawanie czegoś jest poznawaniem siebie”3. Powiedzieć można: jak i każdy inny tekst Konińskiego – niemniej należy dodać: nie aż z taką dosłownością i konsekwencją. Zaznaczmy, że tworzy on rodzaj raczej niezamierzonej autobiografii (gdzie myśl jest ponad faktem) niż, w sensie dosłownym, biografii:

Pisanie autobiografii – wyjaśnia John Sturrock – stanowi zaledwie margines działalności jej autora (…) Biografia to rzemiosło, autobiografia to działalność uboczna i niepowtarzalna. (…) Spodziewamy się, że autobiografia będzie mniej naszpikowana danymi, bardziej intymna, bardziej refleksyjna, być może nie tak jednostronnie retrospektywna jak „ta sama” opowieść o życiu (to znaczy opowieść o życiu tej samej osoby) relacjonowana „z zewnątrz”4.

Każdy indywidualny temat wyznacza indywidualną, sobie przynależną, formę. By pokonać absurd, konieczna jest wiara oparta na zawierzeniu – wie to Koniński i zauważa to u niego Bronisław Mamoń. Stąd i powinowactwo Karola Ludwika chociażby z Albertem Camusem. Potraktujmy go jako reprezentanta pewnej emocjonalności, w obręb której wchodzi i Koniński. We wstępie do Uwag jego nieutrudzony propagator pisze:

Fakt cierpienia i śmierci – podobnie jak dla Camusa – jest ciągłym wyzwaniem dla teologicznej myśli Konińskiego. „Ludzie umierają i nie są szczęśliwi”. A „ten świat, jaki istnieje, jest nie do zniesienia. Potrzebuję więc księżyca, szczęścia, nieśmiertelności, jakiejś rzeczy, która może byłaby szalona, ale która nie byłaby z tego świata” (A. Camus, Caligula, tłum. W. Natanson, „Dialog” 1956, nr 7, s. 41–42). Potrzeba pokonania absurdu wskazuje kierunek na religię5.

A teraz wyimek z Uwag z datą 30 października roku 1941, pisany w przeddzień urodzin. Jakże w swej treści zbieżny jest z powyższymi odczuciami Camusa:

Wiosny wiekuistej pragnę w tę jesień zimną i smutną, czystości wiekuistej w słońcu miłowania pragnę, ja, zatruty doszczętnie toksynami życia, wolności należnej pragnę, ja, nędzny niewolnik, wiosny świętej pragnę, ja, robakami pokryty. To jest mój point of depart. To jest mój pierwszy i ostatni dogmat (Uwagi, s. 143).

Koniński ma silne poczucie rzeczywistości i konkretu. Jego istnienie, jak każdego, to istnienie w granicach widzialności – w obrębie wzroku. Ale w tej widzialności pisarz wykracza poza nią. To ciągła praca, by przekroczyć to, co widoczne i dotykalne, a przez to odkryte. Odkryte i nietrwałe, bo nic nie jest tak niestałe jak materia. Zapisuje biografię swą empirią (osadzoną w wierze, co widać w Uwagach), ale i fikcją. Tu konieczna dygresja. Fabulacja jego obecna w prozie jest jednak pozornym, bo w części opartym na faktach, wymysłem. Przykład tego stanowi – by dla porządku podać – nowela Straszny czwartek w domu pastora6. Wszystkie te odpryski, te przyswojenia budują jego życiorys. Tak to komentuje Justyna Rybka:

Sam pisarz przywiązywał dużą wagę do swojej biografii. Świadczą o tym kilkakrotnie podejmowane próby spisania życiorysu. Żadna z nich nie przyniosła tekstu kompletnego. Za każdym razem urywał się on niespodziewanie. Jedną z przyczyn musiała być nadmierna szczegółowość, przeładowanie danymi, często już niezwiązanymi z życiem samego pisarza, ale jego daleką rodziną i przodkami. Znamienne, że Koniński nie podejmował prób dokończenia raz rozpoczętych szkiców, ale za każdym razem rozpoczynał pisanie autobiografii od nowa, od początku. Jakby szukał wciąż tej jedynej właściwej historii, tego właściwego początku, który udźwignąłby zasadność wszystkiego, co działo się potem; który zawarłby w sobie odpowiedzi na wszystkie pytania wywołane dalszymi losami pisarza7.

Każdy człowiek ma skłonność do uważania swojej osoby za centrum pewnej przestrzeni życiowej. Każdy też – co osób piszących dotyczy szczególnie – ma świadomość8, że zrobił w życiu twórczym zbyt mało. Autobiografia staje się dziełem, które ma być w zamierzeniu (bodaj każdego) autora opus magnum. Pisarz po cichu liczy, że poprzez pisany tekst odzyska to, co utracił. Myśli tak nawet wówczas, gdy napisał treści znaczące, lecz – jak w przypadku Konińskiego – co do odbioru niszowe. Teksty diarysty mało obecne są w świadomości czytelników, zarówno dziś, jak i przed rokiem 1943. O czymś podobnym mówi Georges Gusdorf:

Autobiografia jest odpowiedzią na niepokój i lęk starzejącego się człowieka, który zadaje sobie pytanie czy jego życie nie zostało przeżyte na próżno, zdane na traf i przypadek, i czy nie kończy się porażką. Aby się uspokoić, podejmuje swą własną apologię (…). Każde życie, mimo najbardziej olśniewających sukcesów, może gdzieś w głębi uważać się za zmarnowane. Autobiografia jest wówczas ostatnią szansą odzyskania tego, co stracone9.

Sam Koniński w Zakopanym w roku 1933 tak argumentuje pisanie pierwszej wersji Pamiętnika:

Zaczynam pisać pamiętnik. Dlaczego? Dlatego, że już od dawna mnie pragnienie „wypisania się” gnębi. Czy gra tu rolę przykład pamiętników, które dziś piszą wszyscy? Czy biorę udział w jakimś szerszym procesie psychosocjologicznym, który pcha do zwierzeń, względnie rachunku do zwierzeń tylu ludzi? Czy kończy się świat jeden, czuje się jego koniec i chce się utrwalić pamiątkę jego? Co do mnie, to w każdym razie czuję potrzebę utrwalenia tego, co wartościowe było w przeszłości, ocalenia przed zgubą. Ale zarazem chcę popatrzeć w nagą prawdę mego życia i mej rodziny10.

W Moim pamiętniku natomiast rok przed śmiercią w Rudawie w roku 1942, w miesiącach ponurych i głodnych, odnotowuje:

Bardzo lubię czytać pamiętniki; sam już konkret prawdziwy, przejmujący, chociażby to było życie bardzo nieurozmaicone (…). Nie bardzo miałem na to czas, zawsze byłem zajęty czymś ważniejszym (…) gdy wielkim pragnieniem moim jest śmierć rychła i kiedy mam p.[oczucie? pewność?], że takie wielkie pragnienie musi się jakoś spełnić, chcę zostawić ten pamiętnik życia bez żadnych ciekawych przygód, ale życia, którego się nie przeszło bez pewnych spostrzeżeń; znałem trochę ludzi wybitnych, epoka nasza jest bardzo ciekawa; warto więc parę rysów utrwalić11.

Skupmy się jednak na osobie i faktach z życia pisarza. On sam tak zaczyna swój Pamiętnik:

Urodziłem się 1. XI. 1891 we Lwowie, jako syn Karola, asystenta Akademii Weterynarii i Michaliny ze Skrzeszewskich. Przede mną był starszy chłopiec, też Karol, który umarł jako niemowlę, nakarmiony przez niańkę surowymi jagodami12.

Data pierwszego listopada może symbolicznie określać, być zapowiedzią, niejako prorokować defetyzm w życiu myśliciela. Być może minorowe koleje losu podżega sam Koniński, który odnotowuje: „nieraz myślę o tym, że dzień umarłych, w którym przyszedłem na świat, położył się cieniem swoim na całym moim życiu”13. Uściślając: w Kościele katolickim dzień ten obchodzony jest jako uroczystość Wszystkich Świętych. Bliżej więc Konińskiemu do nieba aniżeli ziemi. Wszystkich Świętych to – wbrew stereotypom – radosna uroczystość z mnogością patronów. David Watson – współczesny angielski kaznodzieja i pisarz – słusznie zauważa: „Otóż kiedy umrę, to jestem przekonany, że będę bardziej «żywy» niż kiedykolwiek obecnie, doświadczając w całej pełni smaku wszystkiego, co Bóg przygotował nam w Chrystusie”14.

Wrogiem akceptacji siebie (a u Karola Ludwika Konińskiego da się zauważyć dezaprobatę swojej osoby i rozgoryczenie15), może największym, jest poczucie winy i wyrzuty z powodu tego, że jest się takim, jakim się jest. Albo inaczej: Koniński nie tyle nawet ma awersję do siebie, bo takąż szybko uniewinnia (poprzez zdanie sobie sprawy, że normy społeczne stają się względne, bądź nawet w okresie wojny błędne), ile, co widać w odniesieniu do daty urodzin, sam niejako prowokuje los. „Prowokacja” Konińskiego jest specyficzna. Pisarz naturalnie nie jest intrygantem i nie podżega złych kolei życia w sensie dosłownym. To raczej coś na kształt utrapienia „ja”, od którego nikt nie może się uwolnić. Owo „ja” jest najbliższe i najtrudniejsze do pochwycenia. Bo przecież zawsze jesteśmy dla siebie samych kimś znacznie więcej, niż wiemy o sobie i wiedzieć możemy. Poważna choroba kości oraz niemożność pozbycia się i ucieczki od siebie (z tej choroby) jest bólem pisarza. W bólu zaś jest przymus16. My – czytelnicy – stajemy, mówiąc kolokwialnie, po stronie pacjenta; nie lekarza. Widzimy chorobę podobnie, jak widzi ją chorujący. Dostrzegamy ją tak jak on, ale nie jesteśmy nim. Nasze widzenie pozwala jedynie wzmóc naszą empatię. Poważna choroba staje się powolnym umieraniem17. Człowiek – co oczywiste – realizuje się w czasie, w latach i dniach, rozpiętych między przeszłością a przyszłością, ze szczególnym nachyleniem ku temu, co będzie. Jednak nawet zbliżając się do kresu egzystencji – a z tej perspektywy pisane są Uwagi – nadal silnie łaknie życia. Umieramy wcześniej niż nasze pragnienia. Na podobny temat przejmująco pisał w dyskursie O starzeniu się Jean Améry. Jest w jego wrażliwości – akurat w tej kwestii – wiele wspólnych z Konińskim sposobów myślenia. Również Améry, austriacki Żyd, więzień Oświęcimia i Buchenwaldu, w swych przenikliwych rozważaniach wciąż powraca do pytania „czy życie warte jest życia?”. Wydawać by się mogło, że dochodzi do puenty negatywnej, gdyż w roku 1978 popełnia samobójstwo w salzburskim hotelu. Zabójstwo siebie jest dla niego ostatnią drogą ucieczki od życia. Poniższy wyimek wydaje się zbieżny z sytuacją Karola Ludwika Konińskiego18. Pisze on:

Cierpiącego można zawsze uwolnić od jego cierpienia w wolne od niego życie, w ukojenie uwolnionego od udręki ja, ale nie uwolnić od tego ja. Dopiero wtedy, gdy, jak na przykład w przypadku raka z metastazą kostną, człowiek nie czuje już bólu, lecz jako fizyczna i psychiczna całość jest bólem, może pojawić się absurdalne pragnienie negacji, anty-ja nicości. Jednak nawet w tej skrajnej, przez własne ciało zadawanej choremu torturze cierpiący, choćby namówił lekarza, by zakończył strzykawką cały ten zgiełk, będzie w końcowej chwili pragnął oddechu19.

Tyle Améry. Jednak Konińskiego – nazwijmy to – „przyciąganie fatum”, jego ciążenie ku złemu losowi, ów dosięgający go kryzys wynika nadto chociażby z wielu namiętności i pasji, które posiada; z nadpobudliwości i jakiegoś rozedrgania emocjonalnego. Pragnie erotyki20. Jest wrażliwy na piękno kobiet21. Uzasadnia: „Najszlachetniejszy grzech – erotomania (…). Erotoman składa hołd Stwórcy w stworzeniu, jak nikt lub jak artysta – erotoman jest poetą seksualizmu” (Uwagi, s. 71). Zatem pożąda seksu22, ale jest ograniczony chorobą i zasadami etycznymi – ma żonę i syna23. Przypomina w swej chorobie starca z przytępionymi zmysłami i możliwościami fizycznymi, który – za zwrotem Ryszarda Przybylskiego – „nie dokochał świata”. Nie dokochał, bo nie zdążył i nie miał możliwości chłonąć tego, co świat ofiaruje, również w sferze Erosa. Poważną chorobę pisarza można zestawić z dolegliwościami starego mężczyzny, który został zatrzymany w przechodzeniu do „następnego stopnia poznania”. Doświadczenie ciężkiej choroby nawet w relatywnie młodym wieku czyni z nas starców. Niedomaganie zastąpić może wtedy zapał twórczy. Pisanie jako wycofanie się. Ryszard Przybylski w swym eseju o starości zanotował symptomatyczne słowa:

Zanim Stary Człowiek umrze, musi doznać katastrofalnego przytępienia zmysłów. Niemal wszyscy starcy zauważają, jakiego spustoszenia dokonują dolegliwości wieku podeszłego. Ile jest o tym wzmianek w listach u tak bardzo przecież cierpliwego św. Augustyna. W ostatniej fazie starości zamiast pasji ma człowiek do przeżycia niepomierną nudę zmęczenia (…). Starość przygasza seksualność, bez której nie ma mowy o rozpoznaniu naszej wędrówki przez świat, ponieważ stwarza ona problemy, których rozwiązywanie czyni z człowieka Człowieka. Starość zatrzymuje go nagle w trakcie przechodzenia do następnego stopnia poznania. Starzec, ograbiony z szaleństwa zmysłów, spontaniczności przeżywania, z bezrefleksyjnego doznawania piękna, zostaje nagle wtrącony w niepewność i rozpacz. Zadręcza go myśl, że między nim a Erosem rozwarła się przepaść. Nie wie, jak ma nadal żyć. Wie tylko na pewno, że nie dokochał świata24.

Koniński nie jest starcem, ale jego dolegliwości są bolączkami charakterystycznymi dla podeszłego wieku. W chorobie to, co należy do przyziemnego życia, staje się poniekąd mało ważne, bowiem cierpiący chce wreszcie uniknąć bólu. Pomiędzy egzystencją a światem dominuje wrażenie. Energię pochłania walka z przypadłościami. Dniami i nocami obcujemy z odczuciem, że może nas nie być. Karol Ludwik Koniński chciałby więcej pisać (to, co zapisane, pokona materię), ale choroba i niedostatek uniemożliwiają mu w pełni i to. Łaknie kontaktu z ludźmi literatury i sztuki, chce wymiany myśli i koncepcyjnych rozmów, jednak jest – znów przez chorobę – od nich znacznie odizolowany25. Ten intelektualista i samorodny26 filozof-kontemplator27 jest jednocześnie mocno osadzony w sferze fizycznej – w cielesności i pożądaniu. Analogiczny problem rozpatruje Mamoń:

Wielość uczuć, to także wielość doświadczeń, w tym większość przykrych. Szczęśliwi ludzie jednej namiętności.

Psychika jego [Konińskiego – K.L.] to wielkie falowanie, to kotłowanie sprzecznych wrażeń, reakcji, myśli i obrazów. Przelewają się przez nią najdziksze instynkty zmysłowe i najczystsze uniesienia mistyczne, najskrajniejsze dążenia do szczerości, graniczące z duchowym ekshibicjonizmem i ciągłe chowanie się za formą przed uciążliwą treścią28.

Czy w ogóle potrafimy sobie wyobrazić pisarza spełnionego i radosnego? U Konińskiego istota jest w desperacji29. W melancholii zyskuje i jednocześnie odzyskuje on wolę działania – sens i zasadniczą kwestię. O czymś podobnym pisze Julia Kristeva: „Zamiast poszukiwać sensu rozpaczy (który jest albo oczywisty, albo metafizyczny), przyznajmy, że tylko w rozpaczy sens istnieje”30. Natomiast rzadkie chwile zadowolenia znajduje myśliciel w pisaniu – w jego trudzie, który jest jednak opornym rodzajem satysfakcji. „Opornym”, bo przecież będącym ubocznym produktem wysiłku. Odpryskiem mozołu pracy.

Zapytajmy: co ukształtowało Konińskiego w sposób szczególny? W pierwszej i jedynej jak dotąd książce poświęconej przede wszystkim życiu pisarza31, w której „Autor zmierza do ustalenia głównych faktów z biografii (także literackiej) Konińskiego, ich opisu, pokazania tła i warunków, z których wyrastały”32, czytamy:

Aby zrozumieć człowieka, dlaczego tak a nie inaczej myśli, wierzy, trzeba zapoznać się z jego wychowaniem, usposobieniem. Fakt istotny w biografii Konińskiego, to wpływ intelektualny ojca, wpływ, spod którego syn nie może się wyzwolić do ostatnich swoich dni. To ciążenie miało dobre i złe strony. Wybitna indywidualność ojca przyspiesza proces duchowej krystalizacji syna, usuwa jednak w cień matkę, która nie potrafi zrównoważyć kobiecą łagodnością i miękkością surowego i twardego charakteru męża (…)33.

Karol Koniński senior to człowiek o szerokich zainteresowaniach. Lekarz weterynarii i intelektualista (doktorat z filozofii). W swych przekonaniach był agnostykiem (być może i ateistą?), co miało swój wydźwięk w jego relacjach z synem. Purysta i człowiek o nienagannych manierach. Bez wątpienia autorytet dla młodego Konińskiego. To ojciec zasiał u niego pewien sceptycyzm religijny – sceptycyzm, który zawsze jest niemożnością dowiedzenia czegoś do końca. „U mojego ojca, potomka kalwinów: «Jeżeli ktoś stworzył świat, to chyba szatan». To jest ten sam dziwny i demoniczny Bóg, odbity w intelekcie wychowanka pozytywizmu, przyrodnika i matematyka, w umyśle matematycznie rzetelnym” (Uwagi, s. 146). Koniński senior to typ człowieka wymagający i bezwzględny. Bezkompromisowy co do swych normatywów i przekonań, acz pokorny i pełen szacunku dla religii i wiary34.

Idąc śladami Konińskiego po krakowskich Dębnikach, „natrafimy na wymowną lukę w numeracji kamienic przy ulicy Różanej. Między numerem 23 a 25 brakuje adresu. Różana 24 to miejsce, w którym autor Ex labyrintho spędził bodaj najważniejsze chwile swojego życia. Tu, w przestronnym mieszkaniu z oknami wychodzącymi na niewielki ogród, skromnie umeblowanym, wyposażonym w biblioteczkę wypełnioną głównie klasyką filozofii, krystalizował się światopogląd młodego Karola Ludwika”35.

W latach 1911–1914 młody Koniński studiował historię i literaturę na Uniwersytecie Jagiellońskim, wcześniej było, o czym pisze w swej książce o pisarzu Mamoń, Kosowo, Żydaczów i Wieliczka. To po ukończeniu studiów podczas odbywania służby wojskowej (w armii austriackiej) zapadł na gruźlicę kości. Choroba nie ustępowała. Skutkiem tego pisarz przeszedł na rentę inwalidzką. Ożenił się ze Stefanią Mach. W późniejszym okresie wraz z nią i synem, Jerzym, żył w Zakopanem, potem – w okresie powstawania Uwag – w Lanckoronie i Rudawie. Łatwiej było mu zrozumieć pewne prawdy nie w zgiełku miasta i ludzi, lecz z perspektywy małej miejscowości i wsi. W międzyczasie pisze i publikuje.

Koniński już w roku 1920, kiedy to choroba jeszcze tak nie postępuje, włącza się intensywnie w ówczesne dostępne dla niego życie intelektualne. Uczęszcza na odczyty, poznaje biblioteki i kolegia periodyków krakowskich. „Głos Narodu” to pismo, które jako pierwsze umieszcza jego tekst (Arystokratyzm, 1920, nr 305) po paroletniej przerwie w życiorysie prozatorskim. Wzmiankuje o tym Mamoń:

Przez pierwsze trzy lata jego działalność publicystyczna nie posiada jeszcze wyraźnego kierunku, twarzy indywidualnej. Są w niej tematy związane z literaturą piękną (Tetmajer, Peiper), zagadnienia polityczne (tragiczne dzieje II brygady), prawne (problem kary śmierci). Krystalizacja publicystyki wokół kilku głównych tematów i wątków myślowych zaczyna się gdzieś w połowie roku 1924, kiedy otwierają się przed Konińskim nowe łamy pism: „Przegląd Warszawski”, „Przegląd Współczesny”, „Przegląd Wszechpolski”36.

Zasadniczym przedmiotem refleksji pisarza stają się zagadnienia narodowe i przede wszystkim religijne37.

Wszystko to – owa wielorakość tematyczna – musiało być poprzedzone rozmaitością lektury. Jej dokładnością. Koniński w tym, co czyta nie ogranicza się wyłącznie do tekstów teologicznych bądź filozoficznych, lecz w ogóle stara się ogarnąć i asymilować dostępne mu teksty polityczne i humanistyczne38. Pisarz jest pasjonatem i humanistą, nie zaś typem encyklopedysty czy specjalisty. „Ktoś, kto marzy o przeczytaniu wszystkich książek z jednej dziedziny, nie mieszka w tym samym świecie, co ktoś, kto chce przeczytać najwięcej różnych książek. Pierwszy z nich chce domknąć koło wiedzy, drugi chce je otworzyć”39. Koniński chce raczej „otworzyć” obszar wiedzy odnoszącej się do Boga, zła, modlitwy. Aczkolwiek na swój indywidualny sposób pragnąłby go odrobinę i domknąć – czyli wyjaśnić. Czytanie jest dla niego pasją i potrzebą. To konieczność – zważywszy jego unieruchomienie w chorobie, która niejako wymusza i pogłębia zapał lektury40. Wiedza z niej natomiast stawała się nagrodą samą w sobie.

Michał Paweł Markowski – trochę za Martinem Heideggerem – pisze: „Autentyczne czytanie jest w ostatecznym rozrachunku wsłuchiwaniem się w mowę Bycia, w źródłowe powiadanie tego, co wieczyście zakryte i stale niewypowiedziane”41.

Czy zatem nieodwołalnie czytanie nie jest słuchaniem Absolutu? Słuchaniem i szukaniem. Czyż nie widać tego u Konińskiego? Wszak słuchanie (nasłuchiwanie etc.) jest też formą szukania. Ono natomiast bierze swój początek najczęściej z ciekawości. Toteż Koniński słucha i próbuje się skupić42. Czyta (vel słucha) i poszukuje. Tropi ślady. Koncentruje się:

Czytanie to stałe zawieszanie tego, co przeszkadza w skupieniu. A nic bardziej nie przeszkadza w skupieniu niż to, co przeszkadzało Ambrożemu w „karmieniu swego umysłu”, co przeszkadzało Mistrzowi Eckhartowi (nauczycielowi Heideggera) w zjednoczeniu się z boskim Słowem, co przeszkadzało Lutrowi w przejściu przez bramę nieba. Mogą to być przeszkody łatwe do przezwyciężenia (niewygodny natręt czy Kościół Rzymski). Mogą to jednak być także (jak nauczał Eckhart) przeszkody o wiele trudniejsze, wymagające bardziej skomplikowanych zabiegów – ciało, czas i wielość. Czytanie jako wsłuchiwanie się w Logos jest nieuchronnie zapominaniem o tym, co więzi nas w swoich szponach i nie dziwi, że Heidegger wybrał dla opisania fenomenu lektury biblijną metaforę słuchania przeciwko greckiej metaforze patrzenia, gdyż to właśnie słuch w tradycji niemieckiej (od Lutra do Nietzschego) oznaczał bezpośredni kontakt z absolutem43.

Słuch – można by dopowiedzieć – nie tylko w tradycji niemieckiej przywołuje kontakt z Absolutem. Zmysł ten w kulturze europejskiej jest bodaj najbardziej intymnym łącznikiem z Bogiem. Przez niego tworzy się swoista więź z Nim. Ważne jest, czym karmimy nasze uszy, by potem na swój sposób zaistniało to w pisanym tekście. „Twórz niebo – a wtedy masz szanse przetrwać (…)” (Uwagi, s. 146). Wszak zawodność życia nie pozwala pisarzowi znaleźć spełnienia tu. Nakazuje mu szukać czegoś pewnego i niezawodnego. Czegoś stabilnego. Każe szukać możliwości istnienia poza światem wyłącznie zjawiskowym.

Czytanie jest nie mniej twórcze niż samo pisanie. Istnieją wspólne wyznaczniki zarówno procesu czytania, jak i procesu pisania44. Zbieżne kwantyfikatory łączy nie tylko akt skupienia, ale i kontroli. Czytelnik to również osobliwy twórca. Osobliwy, bo przede wszystkim interpretujący. Nie jest przypadkiem, że wnikliwi czytelnicy (a takim był Koniński), odbiorcy, dla których czytanie jest potrzebą, są często i twórcami. Wrażliwość powoduje dostrzeganie piękna, nadwrażliwość zmusza do jego tworzenia. Koniński udowadnia, że akt lektury jest równie absorbujący, co proces pisania. Lektura oraz pisanie to czyn i wysiłek egzystencjalny. Siła i głębia myśli Konińskiego w sposób najpełniejszy odsłoniły się w jego pismach metafizycznych, ale i w Uwagach. Czy zresztą Uwagi nie są też tekstem metafizycznym? Aporia zła jest w nich tematem dominującym. Zło umożliwia, ale i uniemożliwia wiarę. Innymi słowy: potrzeba wiary staje się w jego obliczu nagląca, lecz i absurdalna. Jednak na drodze wyłącznie racjonalnej niełatwo wypracować uczciwą postawę życiową. Doświadczenie zła niweczy modlitwę, ale i do niej przymusza (o czym więcej w rozdziale IV). Refleksja dotycząca modlitwy i zła rozwija się u Konińskiego wielotorowo, lecz u jej podstaw zawsze jest wiara w Boga.

Świadomość (jako też silne odczuwanie) zarówno w czynności lektury, jak i w toku pisania (a oba akty są procesami twórczymi) jest preferencją i podstawowym stanem psychicznym. „Rozważania nad estetyką formy przeobrażają się u Konińskiego w rozważania nad etyką. «Estetyka formy okazuje się więc poniekąd jakby jakimś rodzajem etyki, mianowicie etyki intensywnego życia intelektualnego» (Etyzm w krytyce, „Zet” 1935, r. III, nr 27, s. 5)”45. O procesie twórczym oraz świadomości (jak i kontroli) Władysław Stróżewski wzmiankuje:

Proces twórczy jest procesem świadomym, a świadomość twórcza jest jego integralną, a zarazem najważniejszą „składową”. To ona konstytuuje ostatecznie ideę dzieła [również jego interpretację podczas lektury – K.L.], przenika wszystkie zaangażowane w procesie twórczym akty psychiczne, kieruje określonymi ruchami ciała. Jeśli działają tu także czynniki nieświadome, to prędzej czy później ujawniają się jako wynik swoistych zachowań się twórcy, realizujący się ostatecznie w powstającym dziele. Wynik ten podlega świadomej ocenie, zostaje zaakceptowany lub przekreślony. Świadomość twórcy działa poprzez różne akty, w tym także poprzez akty kontroli46.

Passus dotyczy procesu tworzenia, jednak w znacznym stopniu też procesu czytania. Lektura jest również tworzeniem. Nie tyle formalnie kreacyjnym, ile raczej odtwórczym, mimo to zawsze koncepcyjnym. Czytający (przyjąwszy, że czyta sobie samemu) „przemawia” wyłącznie do siebie – to różni go od piszącego, który stosuje strategie przemawiania do siebie i do wielu odbiorców. Tekst wyjaśnia jedynie czytelnik. Co i jak jest czytane – tego oczywiście nie sposób dociec. Przeniknąć można tylko to, co wyjaśnione.

Należałoby dopowiedzieć: wyjaśnia odbiorca najlepiej sam, czytający w oryginalnym (swoim) języku, w języku, w którym myśli najmocniej. Koniński zna język niemiecki, ale czyta głównie po polsku. To, co przetłumaczone, jest w gruncie rzeczy czymś innym. To samo, ale nie takie samo. Istnieje, ale jakoś zmienione. Nie jest autentykiem, ale sztucznym, świeżym (wy)tworem. Nieobojętne jest też to, czy chłoniemy tekst głośno, czy w myślach. Bezokolicznik „czytać” ma wiele barw i wydźwięków. O czymś zbieżnym mówi – a czemu by go nie przywołać, skoro myśl jego wyraża pokrewną mi intencję – Italo Calvino: