Nightbirds. Nocne ptaki - Kate J. Armstrong - ebook + audiobook

Nightbirds. Nocne ptaki ebook i audiobook

Kate J. Armstrong

3,6

Ten tytuł dostępny jest jako synchrobook® (połączenie ebooka i audiobooka). Dzięki temu możesz naprzemiennie czytać i słuchać, kontynuując wciągającą lekturę niezależnie od okoliczności!
Opis

W świecie zakazanej magii ich dar jest najbardziej pożądanym skarbem.

Simta to miasto sekretów. A najpilniej strzeżonym są Nocne Ptaki – trzy dziewczyny posiadające magiczną moc, którą mogą przekazać za pomocą pocałunku. Jedni zabiliby, żeby je posiąść, inni chcą je unicestwić, są też tacy, którzy chcą je wykorzystać do własnych celów. Nocne Ptaki muszą podjąć decyzję: czy dalej będą tkwiły w „złotej klatce”, czy jednak zaryzykują wszystko, walcząc o życie na własnych zasadach.

 

Ebooka przeczytasz w aplikacjach Legimi na:

Androidzie
iOS
czytnikach certyfikowanych
przez Legimi
czytnikach Kindle™
(dla wybranych pakietów)
Windows
10
Windows
Phone

Liczba stron: 530

Audiobooka posłuchasz w abonamencie „ebooki+audiobooki bez limitu” w aplikacjach Legimi na:

Androidzie
iOS

Czas: 12 godz. 18 min

Oceny
3,6 (31 ocen)
4
12
13
2
0
Więcej informacji
Więcej informacji
Legimi nie weryfikuje, czy opinie pochodzą od konsumentów, którzy nabyli lub czytali/słuchali daną pozycję, ale usuwa fałszywe opinie, jeśli je wykryje.
Sortuj według:
lupsko

Całkiem niezła

Ciekawy pomysł na świat i magię. Ale jakoś nie porywa. Dobrnęłam do końca ale raczej nie sięgnę po kontynuację.
00
Rainbowdash55

Całkiem niezła

co za magiczny świat!!!
00
Aidea

Całkiem niezła

Zamysł cudowny ma ręce i nogi, niektóre postacie świetnie zbudowane, pojawiły się fajne momenty, ale jakoś nie wciągnęło mnie to w 100% Tylko przez te kilka momentów zdołałam dobić do końca. Z braku rzeczy do czytania w porządku, ale raczej nie wrócę
00
Sanixoxo

Całkiem niezła

Spodziewałam się czegoś więcej, ale ogólnie polecam. Przyjemna fantastyka z ciekawym tematem tytułowych nocnych ptaków
00

Popularność




Mo­jej ma­mie,

dzięki któ­rej wszystko jest ma­giczne

.

PRO­LOG

MA­GIA W PO­CA­ŁUNKU

PANICZ TE­NE­RIFFE MAY­LON całe ży­cie sły­szał plotki. Krą­żyły na skraju sal ba­lo­wych, prze­śli­zgi­wały się w przy­ci­szo­nych roz­mo­wach przy kie­liszku porto. „Nocne Ptaki od­mie­nią twój los”, obie­cy­wały. „Wy­star­czy po­ca­łu­nek, a ich ma­gia bę­dzie twoja”.

O ile zdo­łasz je zna­leźć, rzecz ja­sna, i speł­nić wa­runki. To przy­wi­lej, za który ma te­raz słono za­pła­cić.

W końcu wolno mu zdjąć z oczu prze­pa­skę. Przez chwilę wi­dzi je­dy­nie ja­sne pło­mie­nie świec ma­lu­jące okręgi na ścia­nach w ko­lo­rze in­ten­syw­nego fio­letu. Z mroku wy­ła­nia się ko­bieta: sie­dzi za biur­kiem, ubrana w suk­nię z wy­twor­nego ak­sa­mitu. Jej twarz spo­wija ciemna ma­ska z piór, otwory na oczy prze­sła­nia sia­teczka. Tenny zna tylko pseu­do­nim ko­biety: Ma­dame Kruk.

Ma­dame wy­ciąga dłoń w rę­ka­wiczce, po­zwala, by za­wi­sła w po­wie­trzu.

– Za­płata.

Palce tro­chę mu się trzęsą, gdy po­daje jej sznur ru­bi­nów. Wła­śnie dla­tego wpada w ta­ra­paty przy sto­li­kach do gry w krel­lena: drże­nie rąk to oczy­wi­sta wska­zówka. Na­wykł do tego, że pie­nią­dze się go nie trzy­mają, choć zwy­kle roz­sta­wał się z mo­ne­tami, a nie kosz­tow­no­ściami, które świ­snął ze szka­tułki matki. Wstyd ma po­smak gorz­kiego osadu z dna bu­telki wina. Tenny jest zmę­czony, ma zszar­gane nerwy: musi uni­kać bez­względ­nego wie­rzy­ciela i chro­nić się przed wście­kło­ścią ojca, któ­rej nie da się unik­nąć, gdy na jaw wyjdą co­raz więk­sze długi syna. Ostat­nio po pro­stu nie miał szczę­ścia, ale dziś wie­czo­rem to się zmieni.

Ma­dame Kruk owija ru­biny wo­kół pal­ców. Ciemne klej­noty zdają się po­chła­niać świa­tło.

– A twój se­kret? – do­maga się.

Pot spływa mu za koł­nierz.

– Klej­noty to chyba wy­star­cza­jąca za­płata?

Ma­dame unosi brew.

– Se­krety chro­nią moje dziew­czyny le­piej niż klej­noty, choćby naj­pięk­niej­sze. Zdra­dzisz mi swój se­kret albo nic nie do­sta­niesz.

Tenny wzdy­cha i po­daje jej kar­teczkę, na któ­rej dziś po po­łu­dniu za­pi­sał, że to on za­brał ru­biny matki. Na do­kładkę do­rzu­cił też sumę swo­ich dłu­gów i flirt z po­ko­jówką ro­dziny. Po­wie­rza­nie tych ta­jem­nic Ma­dame Kruk to nie lada ry­zyko, ale wie, że same pie­nią­dze nie po­zwolą mu prze­kro­czyć progu tego przy­bytku.

Ma­dame od­czy­tuje jego se­krety, po czym składa kar­teczkę. Trzyma nad pło­mie­niem świecy la­skę fio­le­to­wego wo­sku, aż zrobi się płynny. Puls Tenny’ego przy­śpie­sza, gdy Ma­dame ka­pie wo­skiem na zło­żony pa­pier, po czym prze­suwa go w jego stronę. Tenny przy­ci­ska do wo­sku pier­ścień rodu May­lo­nów, by po­twier­dzić, że za­war­tość jest praw­dziwa. W ten spo­sób za­pew­nia, że nie zdra­dzi ni­komu tego, co zo­ba­czy tu dziś wie­czo­rem.

Gdy już mają to z głowy, Ma­dame się uśmie­cha.

– Z któ­rym Noc­nym Pta­kiem chcesz się wi­dzieć?

Tenny ob­li­zuje usta. Kilku jego przy­ja­ciół prze­chwa­lało się mgli­ście wi­zytą u Noc­nego Ptaka, ale ma­gia, o któ­rej mó­wili, wy­da­wała się tak dzi­waczna, że trudno było dać temu wiarę. Sza­lone opo­wiastki ma­jące sku­sić zroz­pa­czo­nych głup­ców, ta­kich jak on.

Ma­dame roz­kłada na biurku trzy karty. Przy­po­mi­nają te do krel­lena, tyle że nie zdo­bią ich mi­tyczne stwo­rze­nia ani kró­lo­wie, ale mi­ster­nie na­ry­so­wane ptaki.

– Nocne Ptaki róż­nią się ma­gią – wy­ja­śnia. – Każdy jest inny. Szczy­gieł po­maga zmie­nić upie­rze­nie, sprawi, że bę­dziesz wy­glą­dać jak inna osoba. Par­dwa przy­nosi w da­rze ka­mu­flaż, a więc pra­wie cał­ko­witą nie­wi­dzial­ność. Sło­wik po­zwala wpły­wać na cu­dze emo­cje, udo­bru­chać ko­goś i po­kie­ro­wać we­dle swego ży­cze­nia.

Tenny’emu za­schło w ustach. W Re­pu­blice Eu­dei wszelka ma­gia jest za­ka­zana, a taką jak ta spo­tyka się nie­zwy­kle rzadko. Nie­raz za­sma­ko­wał ma­gii po­cho­dzą­cej z sub­stan­cji al­che­micz­nych, które do­daje się do kok­tajli w nie­le­gal­nych ba­rach Simty – al­che­micy ucie­rają je na pro­szek na za­ple­czach swo­ich skle­pów. Dzięki ta­kim mik­stu­rom można przez kilka mi­nut mó­wić w ob­cym ję­zyku lub świe­cić w ciem­no­ści. Ale dar Noc­nych Pta­ków jest o wiele czyst­szy i znacz­nie cen­niej­szy. To wła­śnie jego sta­rają się pod­ro­bić al­che­micy i bar­mani.

– Dar wy­star­czy ci tylko na kilka użyć – mówi Ma­dame. – Dla­tego wy­bierz roz­sąd­nie.

Kusi go Sło­wik, który mógłby prze­chy­lić szalę zwy­cię­stwa na jego stronę przy sto­li­kach do krel­lena, ale Tenny nie chce się wy­do­by­wać z ta­ra­pa­tów za po­mocą oszu­stwa. Woli sam do­po­móc szczę­ściu.

Wska­zuje Szczy­gła.

Ma­dame uśmie­cha się cierpko.

– We­dle ży­cze­nia.

Wy­łusz­cza mu za­sady: nie wolno za­cho­wy­wać się lu­bież­nie, żą­dać cze­go­kol­wiek ani skła­dać dwu­znacz­nych pro­po­zy­cji. Jest zbyt zde­ner­wo­wany, by przy­swoić wię­cej niż kilka słów. Po­tem prze­pa­ska wraca na oczy i ktoś pro­wa­dzi go ko­ry­ta­rzem o za­pa­chu li­lii. Gruby dy­wan ustę­puje pod bu­tami, gdy czy­jeś smu­kłe dło­nie cią­gną Tenny’ego za nad­gar­stek.

Po kilku za­krę­tach za­trzy­mują się, palce uwal­niają go z uści­sku. Sze­le­ści pa­pier: to od­głos karty wsu­wa­nej ukrad­kiem pod drzwi.

Pot zwilża man­kiety chło­paka.

– A... jak mam się do niej zwra­cać? – pyta Tenny w ciem­no­ści.

Pod­ska­kuje za­sko­czony, gdy po chwili mil­cze­nia od­po­wiada mu szorstki mę­ski głos:

– Uży­waj jej pseu­do­nimu. Albo nie od­zy­waj się wcale.

Znów ci­sza. Po­czu­cie winy kłuje go w kark. Oj­ciec po­piera pro­hi­bi­cję i sam jest za­go­rza­łym abs­ty­nen­tem. Co by po­wie­dział, wi­dząc, że syn ku­puje so­bie tego ro­dzaju ma­gię i jesz­cze płaci za nią skra­dzio­nymi klej­no­tami, które na­leżą do ro­dziny?

Tenny wzdy­cha. Nie wie, skąd u niego aż taki po­ciąg do krel­lena. Chyba po pro­stu uwiel­bia to eks­cy­tu­jące ry­zyko: tu każdy gracz ma szansę stać się bie­da­kiem lub kró­lem, bo­giem albo śmier­tel­ni­kiem. Ten wie­czór też jest ry­zy­kowny, nie­bez­piecz­nie słodki jak inne. Prze­staje się sku­piać na ojcu, kie­ruje my­śli na Szczy­gła – tak, tylko na nią. Ta­jem­ni­czą, cu­downą ma­gię, z którą za chwilę się ze­tknie.

Wy­gła­dza kra­wat, gdy drzwi otwie­rają się z trza­skiem. Na­wet zza prze­pa­ski do­strzega mi­go­ta­nie świa­tła, cie­płego i ła­god­nego. Ktoś po­py­cha go do środka i za­my­kają się drzwi.

– Mo­żesz pa­trzeć – mówi Szczy­gieł. – Te­raz je­ste­śmy tu tylko we dwoje.

Jej głos jest de­li­katny. Nie, może ra­czej głę­boki jak ró­żowe wino z Far­lan­dów, tyle że dziw­nie znie­kształ­cony. Pew­nie pali tu ja­kąś sub­stan­cję al­che­miczną zmie­nia­jącą brzmie­nie głosu. Ko­lejna war­stwa mi­sty­fi­ka­cji.

Tenny zdej­muje prze­pa­skę. Po­kój jest słabo oświe­tlony, ume­blo­wany z prze­py­chem: ciemne drewno obite mięk­kim ak­sa­mi­tem i dy­wany w ko­lo­rze wina. Przy ko­minku stoją dwa krze­sła, sze­ro­kie, za­pra­sza­jące. Po­środku sie­dzi dziew­czyna w ma­sce po­dob­nej do ma­ski Ma­dame Kruk. Brą­zowe pióra o zło­tych brze­gach skry­wają więk­szą część jej twa­rzy, od­bi­jają świa­tło świec sto­ją­cych nad ko­min­kiem. Sia­teczka prze­sła­nia­jąca oczy spra­wia, że dziew­czyna wy­daje się ano­ni­mowa, ale Tenny zga­duje, że musi mieć tyle lat co on, może mniej. Jej uśmiech świad­czy o tym, że jest mą­dra nad wiek.

Nie jest kur­ty­zaną – byłby głup­cem, my­śląc w ten spo­sób – ale trudno nie ga­pić się na jej pełne wspa­niałe wargi. Czy już je kie­dyś wi­dział? Nie­bez­piecz­nie by­łoby przy­pi­sać im ja­kieś imię. Pseu­do­nimy i ma­ski są tu nie bez po­wodu. Nie­któ­rzy go­towi są za­bić za nie­ogra­ni­czony do­stęp do tego ro­dzaju ma­gii. Ko­ściół i wielu za­go­rza­łych abs­ty­nen­tów w mie­ście pew­nie za­mor­do­wa­łoby te dziew­czyny na miej­scu. Nie, le­piej, żeby była po pro­stu Szczy­głem. I bez tego Tenny ma pod do­stat­kiem kło­po­tów.

Kła­nia się ni­sko.

– Miły to wie­czór, pa­nienko Szczy­gieł.

Jej wargi się wy­krzy­wiają, za­ra­zem nie­śmiało i swa­wol­nie.

– Pa­nicz May­lon, co za nie­spo­dzianka.

Oczy Tenny’ego spo­czy­wają na zło­tym łań­cuszku na jej szyi, koń­czą­cym się aż w de­kol­cie. Głę­bo­kim de­kol­cie. Pod­nosi wzrok, li­cząc, że nie za­uwa­żyła. Przez tę sia­teczkę na oczach nie spo­sób tego stwier­dzić.

– Na­pijmy się wina – pro­po­nuje Szczy­gieł. – Albo może cze­goś moc­niej­szego?

Chło­pak kiwa głową, choć ma ści­śnięty żo­łą­dek.

– Wy­bór na­leży do damy.

Szczy­gieł na­lewa trun­ków. Kiedy się po­ru­sza, mi­gocą ciemne ce­kiny na jej sukni. Prawdę mó­wiąc, Tenny nie jest pe­wien, jak ma prze­bie­gać wie­czór, za który za­pła­cił. Od czego za­czną? Ja­kie to uczu­cie?

Po­daje mu kie­li­szek pe­łen bursz­ty­no­wego płynu pach­ną­cego so­snową ży­wicą i nad­cią­ga­jącą bu­rzą.

– Niech sprzyja ci for­tuna – mówi Nocny Ptak, uno­sząc kie­li­szek.

Tenny prze­łyka ślinę.

– I to­bie.

Piją. On opróż­nia swój kie­li­szek jed­nym hau­stem. Siada na krze­śle, spo­dzie­wa­jąc się, że dziew­czyna zaj­mie dru­gie. Za­miast tego mo­ści się na jego ko­la­nach.

– Go­towy? – mru­czy.

Tenny po­ta­kuje, chciałby, żeby dło­nie prze­stały mu drżeć.

Szczy­gieł wy­ciąga pro­stą czarną ma­skę i za­krywa mu górną po­łowę twa­rzy.

– To przy­woła ma­gię – mówi – gdy bę­dziesz go­tów jej użyć. Za­wiąż ją i wy­obraź so­bie twarz osoby, w którą chcesz się zmie­nić.

Chło­pak pod­daje się do­ty­kowi Szczy­gła, jej skóra jest miękka jak płatki kwia­tów.

– Bę­dziesz mu­siał mieć przy so­bie coś, co na­leży do tej osoby. Wy­star­czy chustka, o ile ten ktoś do­ty­kał jej nie­dawno, ale jesz­cze lep­sze będą włosy lub pa­znok­cie.

On znów po­ta­kuje. Serce tłu­cze mu się w piersi. Tak samo jak przy sto­li­kach do krel­lena, gdy ma wy­ło­żyć karty i nie wie, czy wy­gra, czy prze­gra.

– Te­raz wy­obraź so­bie, jak chcesz wy­ko­rzy­stać mój dar – za­chęca dziew­czyna. – Zo­bacz to ja­sno i wy­raź­nie.

Nie jest to wcale trudne – ob­razy już tam są. Wi­dzi sie­bie wcho­dzą­cego do Banku Sim­tań­skiego pod po­sta­cią ojca: przy­brał jego twarz, głos i spo­sób by­cia, wy­płaca pie­nią­dze, któ­rych po­trze­buje, by wy­do­być się z mroku. Ma na­bite kie­sze­nie, znów opływa w złoto. Syn, ja­kiego ży­czyłby so­bie jego oj­ciec.

Szczy­gieł unosi mu brodę, ca­łuje go w usta.

Ca­ło­wał się już wcze­śniej z dziew­czy­nami, wła­ści­wie z chło­pa­kami też, ale to jakby po­rów­nać iskry z ogniem. Ma­gia wy­lewa się z jej ust, prze­pływa przez niego, jest cie­pła, ude­rza mu do głowy i otula ko­ści. Upił się nią. Czuje się jak król – może na­wet sam bóg.

Oplata Szczy­gła ra­mio­nami. Te­raz już ro­zu­mie, czemu ta dziew­czyna to taki se­kret. Od­dałby wszystko, byle jej nie pu­ścić.

Naj­droż­sza Ma­tilde,

suk­nia może i jest stara, ale w do­brym ga­tunku – uwa­żam, że bę­dzie Ci pa­so­wać. Od­da­łam ją do od­świe­że­nia za­klę­cia, dzięki czemu kwiaty klej­notki znów się roz­wi­jają tak jak wtedy, gdy by­łam na Twoim miej­scu, a świat stał przede mną otwo­rem. Niech służy Ci jak miód, któ­rym zwa­bisz je­dy­nie za­słu­gu­ją­cych na niego. Ale też niech bę­dzie Twoją tar­czą.

Fruń ostroż­nie.

Z wy­ra­zami naj­głęb­szej mi­ło­ści

Bab­cia

– LIŚCIK LADY FREY DIN­A­TRIS DO WNUCZKI

ROZ­DZIAŁ 1

KLEJ­NOT, GWIAZDA I MO­RZE

MATILDE TO ty­siąc warstw se­kre­tów. Nie­które znaj­dują się na wierz­chu, przy sa­mej skó­rze, wi­doczne dla każ­dego, kto umie je od­czy­tać. Inne wy­ma­gają zna­jo­mo­ści ulot­nego ję­zyka, któ­rym po­słu­guje się za­le­d­wie kilka dziew­czyn. Jesz­cze inne mają skrzy­dła i są ukryte w środku.

Uśmie­cha się do sie­bie pod ma­ską.

Do sali ba­lo­wej zstę­puje po krę­co­nych scho­dach. Kie­rują się na nią wszyst­kie spoj­rze­nia. Wła­śnie dla­tego ka­zała ro­dzi­nie cze­kać po­nad go­dzinę przed wyj­ściem na bal, który Leta wy­pra­wia na otwar­cie Se­zonu. Uważa, że wcho­dzić na­leży z przy­tu­pem albo wcale. Szcze­gól­nie w le­cie, gdy Simta wy­peł­nia się ludźmi z ca­łej Re­pu­bliki Eu­dei, przy­by­wa­ją­cymi do Mia­sta Pły­wów z my­ślą o za­lo­tach, w in­te­re­sach lub w po­szu­ki­wa­niu szczę­ścia.

W sali jest pełno wy­twor­nie ubra­nych go­ści, roz­ma­wiają i ko­ły­szą się do rytmu – przy­grywa im ele­gancki kwar­tet smycz­kowy. Od razu wi­dać, że wielu z nich było u naj­lep­szych kraw­ców sza­chra­jów w mie­ście, któ­rzy prze­szli sa­mych sie­bie, za­cza­ro­wu­jąc stroje na dzi­siej­szy wie­czór. Drobne perły wo­kół de­koltu jed­nej z dziew­czyn roz­wi­jają się w kwiaty. Wie­czo­rowa ma­ry­narka chło­paka iskrzy się, gdy tylko ktoś jej do­tknie. Ma­ski dy­mią, za­kwi­tają klapy ma­ry­na­rek, rę­ka­wiczki świecą. Ma­tilde nie wątpi, że są tu też inne mik­stury al­che­miczne, któ­rych nie może do­strzec: ukryte w kie­szon­kach na ze­garki i wy­drą­żo­nych la­skach. Leta na pewno do­dała ich tro­chę do świec, to dla­tego płoną błę­ki­tem, szma­rag­dem i czer­nią – jej ro­do­wymi ko­lo­rami.

Sto­jąc tu­taj, nikt by się nie do­my­ślił, że ma­gia jest nie­le­galna. W krę­gach, w któ­rych ob­raca się Ma­tilde, ta­kie prawo wła­ści­wie nie obo­wią­zuje.

Sam­son, jej brat, spo­gląda tę­sk­nie na Æsę, śliczną dziew­czynę, która z nimi mieszka, ale ona jest za­jęta ga­pie­niem się na salę oczami sze­roko otwar­tymi ze zdu­mie­nia. Sam­son zerka ukrad­kiem na matkę, upew­nia się, że nie pa­trzy, po czym chwyta kilka kok­tajli z tacy, z którą prze­cho­dzi kel­ner, i po­daje je­den Æsie, która kręci głową. Naj­now­szy na­by­tek Noc­nych Pta­ków wy­daje się zbyt zde­ner­wo­wany, by cie­szyć się swoim pierw­szym praw­dzi­wym przy­ję­ciem dla Wiel­kich Ro­dów. Ma­tilde bę­dzie mu­siała wziąć ją w ob­roty.

– Szkoda, że nie wło­ży­łaś tego, co ci na­szy­ko­wa­łam – mówi matka.

Su­kienki z fal­ba­nami i z o wiele za cia­sną górą, po­dob­nej do tej, którą ma na so­bie Æsa. Ma­tilde wy­glą­dała w niej jak pre­zent za­wi­nięty dla ko­goś in­nego.

– Na­prawdę? – Robi ob­rót. – Ja tam je­stem za­do­wo­lona ze swo­jego wy­boru.

Suk­nia jest do­pa­so­wana, ze­brana na bio­drze złotą klamrą, a wy­szy­wane ko­ra­li­kami kwiaty klej­notki mie­nią się ciemno na ak­sa­mi­cie w ko­lo­rze wina. Za­ra­zem luźna i wy­mowna, w tym cały jej urok. Na­le­żała do babci w cza­sach, gdy była Noc­nym Pta­kiem, ale zo­stała prze­ro­biona zgod­nie z naj­now­szą modą. Może dla­tego tak się nie po­doba matce, która uważa, że przy­słu­gi­wała jej, po­dob­nie jak dar Noc­nego Ptaka. Wro­dzona ma­gia pły­nie w ży­łach więk­szo­ści Wiel­kich Ro­dów, prze­ka­zy­wana wy­łącz­nie w li­nii żeń­skiej, lecz nie­kiedy prze­ska­kuje jedno po­ko­le­nie. Zda­niem Ma­tilde matka ni­gdy się z tym nie po­go­dziła.

Matka wy­dyma wargi.

– Ten krój jest dość...

Ma­tilde się uśmie­cha.

– Za­chwy­ca­jący?

– Mia­łam ra­czej na my­śli: wy­zy­wa­jący.

Bab­cia uśmie­cha się w spo­sób, który Ma­tilde ćwi­czy bez końca, ale na­dal nie udało jej się go opa­no­wać.

– Do­bra moda ni­gdy nie jest wy­zy­wa­jąca – mówi. – Co naj­wy­żej od­ważna.

Usta matki za­ci­skają się jesz­cze bar­dziej.

Ma­tilde prze­suwa pal­cem w rę­ka­wiczce po płatku wy­szy­wa­nej ko­ra­li­kami klej­notki. Zwi­nął się, sza­chraj za­cza­ro­wał go tak, by otwie­rał się i za­my­kał przy do­tknię­ciu. Bab­cia pró­bo­wała ho­do­wać w ogro­dzie praw­dziwe klej­notki, ale nie chcą ro­snąć z dala od mo­cza­rów Cal­li­stanu. Ze­szłego lata jedna w końcu za­kwi­tła, a jej pra­wie czarne płatki bła­gały, by ich do­tknąć. Bab­cia w porę zła­pała Ma­tilde za rękę. „Piękno tego klej­notu to jego sztuczka”, ostrze­gła. „Kusi swoje ofiary ła­god­nym wy­glą­dem, ale kiedy są bli­sko...” Upu­ściła wstążkę, a Ma­tilde zo­ba­czyła, że kwiat ją po­łyka, i usły­szała, jak ma­te­riał skwier­czy tra­wiony na po­piół.

Czę­sto my­śli o tym kwie­cie, który ma swój se­kret. Tru­ci­znę w prze­bra­niu cze­goś słod­kiego.

– Chodźmy do sto­lika – za­rzą­dza matka. – Mu­simy oce­nić, ja­kie są wi­doki na ten Se­zon.

Ma na my­śli ka­wa­le­rów. Za­stępy nu­dzia­rzy, któ­rych bę­dzie usi­ło­wała wci­snąć do kar­ne­ci­ków Ma­tilde i Æsy, aby po­pchnąć dziew­czyny do zna­le­zie­nia ko­rzyst­nej par­tii.

– Na­prawdę, matko – wzdy­cha Ma­tilde. – Do­piero co przy­szli­śmy.

Matka zniża głos.

– Masz już za sobą zbyt wiele sa­mot­nych Se­zo­nów. Lu­dzie za­czy­nają ga­dać.

Ma­tilde wy­wraca oczami.

– Nie je­stem ka­wał­kiem mięsa na targu. Nie za­cznę śmier­dzieć, je­śli zo­sta­wisz mnie za długo na słońcu.

Nie ro­zu­mie, czemu matka tak się pieni – więk­szość chło­pa­ków z Ro­dów chęt­nie oże­ni­łaby się ze Szczy­głem. Zgła­szają się do Lety, ich Ma­dame, by zy­skać ten przy­wi­lej, choć na­wet nie wie­dzą, z kim mie­liby się za­rę­czyć. Z tego, co Ma­tilde wi­działa, wła­ści­wie ich to nie ob­cho­dzi. Za­lot­nicy po­cho­dzą z Wiel­kich Ro­dów – same bry­lanty. Ale wy­bie­ra­nie z ma­łej szka­tułki, któ­rej za­war­tość sta­ran­nie wy­se­lek­cjo­no­wano, to nie to samo co wolny wy­bór.

Pod­cho­dzi do Æsy, już ma wziąć ją pod ra­mię, gdy uprze­dza ją matka. Dziew­czyna wy­gląda jak ryba schwy­tana na wędkę. Ma­tilde od­nosi wra­że­nie, że matka po­py­cha Sam­sona w kie­runku Æsy – nie to, żeby po­trze­bo­wał za­chęty. Ze swo­imi zło­to­ru­dymi wło­sami i buj­nymi krą­gło­ściami dziew­czyna nie­wąt­pli­wie bu­dzi za­chwyt. Nie ma pie­nię­dzy, ale przy­na­leż­ność do Noc­nych Pta­ków to naj­lep­szy po­sag.

Cie­kawe, czy Æsa do­strzega ma­chi­na­cje matki. Od­kąd przy­je­chała, tak bar­dzo tę­skni za ro­dzin­nymi wy­spami Il­lish, że jest ślepa na wszystko inne.

– Po­kręcę się tro­chę – mówi Ma­tilde. – Sama się po­roz­glą­dam.

Matka marsz­czy czoło.

– Tylko tego nam trzeba, że­byś za­częła broić.

Ma­tilde po­pra­wia jedną z dłu­gich je­dwab­nych rę­ka­wi­czek.

– Nie mia­łam ta­kiego za­miaru.

Matka po­ciąga no­sem.

– Ni­gdy nie masz.

Sam­son przy­myka oko pod ma­ską w ko­lo­rze um­bry, jakby chciał się od­gro­dzić od nad­cią­ga­ją­cej kłótni.

– Moje pa­nie, na­prawdę. Czy mu­simy tu­taj?

Jego nikt nie bę­dzie besz­tał za krój stroju ani zmu­szał do tańca z ja­kimś spo­co­nym lor­dem, który ma przo­do­zgryz. Nie­chęć pali Ma­tilde w ję­zyk, grozi wy­bu­chem.

– Nie oba­wiaj się – uspo­kaja matkę. – Nie są­dzę, bym zła­mała ja­kieś za­sady po dro­dze do sto­lika z na­po­jami.

Matka szy­kuje się do kłótni, ale wtrąca się bab­cia.

– Ouro, to jej pierw­sze przy­ję­cie w tym Se­zo­nie. Po­zwólmy jej się ba­wić.

Ma­tilde czeka, aż matka skoń­czy uda­wać wa­ha­nie. Ale to nie ona jest głową rodu Di­na­tri­sów.

– W po­rządku – go­dzi się w końcu. – Tylko nie za długo, Ma­tilde. I żad­nych kok­tajli, ja nie żar­tuję.

Od­cho­dzi w stronę sto­lika, cią­gnąc za sobą Æsę. Dziew­czyna spo­gląda na Ma­tilde, pro­sząc wzro­kiem: „Nie zo­sta­wiaj mnie sa­mej”. Jej ja­sne włosy skrzą się w zmie­nia­ją­cym się świe­tle. Ma­tilde po­winna ura­to­wać ją ze szpo­nów matki i zrobi to – tyle że póź­niej. Sam­son po­dąża za matką i Æsą, chwyta kie­li­szek po­pi­so­wego kok­tajlu Lety i z drwiącą miną wznosi to­ast w kie­runku Ma­tilde.

Bab­cia od­wraca się do niej, a sza­ro­nie­bie­skie ce­kiny na jej pro­stej ma­sce zdają się mru­gać.

– Nie przej­muj się matką. Wiesz, że się mar­twi.

Ma­tilde po­pra­wia swoją ma­skę.

– Już za­po­mnia­łam, co mó­wiła.

To oczy­wi­ście nie­prawda. W gło­wie na­dal ko­ła­czą jej się słowa, które matka wy­po­wie­działa po po­łu­dniu. „Nie mo­żesz fru­wać wolno w nie­skoń­czo­ność. W końcu bę­dziesz mu­siała się ustat­ko­wać i za­ło­żyć gniazdo”. Ma­tilde nie chce bu­do­wać gniazda z kimś, kto pra­gnie jej wy­łącz­nie dla ma­gii. Chce mieć wolny wy­bór, sama zde­cy­do­wać o swo­jej przy­szło­ści.

– Ma ra­cję – cią­gnie bab­cia. – Wkrótce bę­dziesz mu­siała ko­goś wy­brać.

Od Noc­nych Pta­ków ocze­kuje się mał­żeń­stwa, żeby mo­gły prze­ka­zać swój dar ko­lej­nemu po­ko­le­niu dziew­cząt z Wiel­kich Ro­dów. Wła­ści­wie jest to ko­niecz­ność. Ma­tilde na samą myśl czuje ucisk w piersi.

Bab­cia po­pra­wia jej bu­kie­cik przy sukni – li­lie skrzy­dlate, her­bowe kwiaty ich rodu – po czym uśmie­cha się ta­jem­ni­czo.

– Prze­ży­łam nie­jedną przy­godę w tej su­kience. Nie­któ­rym zda­wało się, że dziew­czyna, która ją nosi, jest ła­godna i ule­gła, ale to tylko złu­dze­nie.

Usta Ma­tilde drgają.

– Chcesz po­wie­dzieć, że w niej bro­iłaś?

– Być może. – Bab­cia stuka dwoma pal­cami w wierzch dłoni. – Fruń ostroż­nie, ko­cha­nie.

Ma­tilde uśmie­cha się, sły­sząc de­wizę Noc­nych Pta­ków.

– Po­sta­ram się.

Kręci się po sali, zga­du­jąc, kogo już zna, a kogo warto po­znać. Uwiel­bia se­krety i za­gadki: to dla­tego za­mi­ło­wa­nie Wiel­kich Ro­dów do wy­da­wa­nia la­tem ba­lów ma­sko­wych spra­wia jej taką frajdę. Z za­ma­sko­wa­nymi twa­rzami lu­dzie stają się od­waż­niejsi – go­towi ry­zy­ko­wać for­tunę i serce. Ła­two stwier­dzić, kto nie jest stąd: przy­by­sze są olśnieni wi­do­kiem ma­gii, oczy świecą im się jak skrzy­dełka ciem pło­mie­ni­stych. Simta może się po­szczy­cić naj­lep­szymi kraw­cami sza­chra­jami i al­che­mi­kami w ca­łej Re­pu­blice, a lu­dzie, któ­rzy mają pie­nią­dze i zna­jo­mo­ści, wie­dzą, gdzie można zna­leźć ich za­ka­zane mik­stury. Ta­kie proszki i elik­siry wy­do­bywa się z ziół i z ziemi. Po sta­ran­nej ob­róbce two­rzą nie­zwy­kłe ilu­zje, lecz nie jest to ma­gia, która krąży w jej ży­łach. Ta­kiej ma­gii nie da się uwa­rzyć: mieszka w niej, nie­fil­tro­wana i sza­le­nie rzadka. Ma­tilde uwiel­bia być se­kre­tem po­ły­sku­ją­cym na wi­doku.

Bie­rze głę­boki wdech. Po­wie­trze sma­kuje kwia­tami i szam­pa­nem, i po­cząt­kiem Se­zonu. Ma­tilde zna ten smak na pa­mięć. Je­śli po tym Se­zo­nie ma za­koń­czyć ka­rierę Noc­nego Ptaka, to za­mie­rza cie­szyć się każdą chwilą.

Sięga po sze­roki kie­li­szek z sy­lvą, czyli ma­rzel­nicą, po­pi­so­wym kok­taj­lem Lety. Zo­stał za­cza­ro­wany tak, by miał po­smak no­stal­gii: ulu­bio­nych ła­koci z dzie­ciń­stwa, sło­necz­nej łąki, skra­dzio­nego po­ca­łunku. Ale gdy spływa po ję­zyku Ma­tilde, jej my­śli kie­rują się ku przy­szło­ści. Za kilka go­dzin przy­wdzieje ma­skę Szczy­gła.

„Czyją klej­notką będę dziś wie­czo­rem?”

Za­pra­szamy do za­kupu peł­nej wer­sji książki
Ty­tuł ory­gi­nałuNi­ght­birds
Pro­jekt okładkiJes­sica Jen­kins
Ilu­stra­cja na okładceAy­kut Ay­do­ğdu
MapySveta Do­ro­sheva
Ad­ap­ta­cja okładki i mapKa­ro­lina Że­la­ziń­ska
Re­dak­tor pro­wa­dzącyBar­tło­miej Ka­ftan
Re­dak­cjaAlek­san­dra Ku­bis
Ko­rektaIda Świer­kocka Ju­styna Do­ma­gała
Co­py­ri­ght © Kate Arm­strong, 2023 First pu­bli­shed in the Uni­ted Sta­tes of Ame­rica by Nancy Paul­sen Bo­oks, an im­print of Pen­guin Ran­dom Ho­use LLC, 2023 Co­py­ri­ght © for the Po­lish trans­la­tion by Olga Dzie­dzic, 2023 Co­py­ri­ght © by Wielka Li­tera Sp. z o.o., 2023
ISBN 978-83-8032-961-4
Wielka Li­tera Sp. z o.o. ul. Wiert­ni­cza 36 02-952 War­szawa
Kon­wer­sja: eLi­tera s.c.