Oferta wyłącznie dla osób z aktywnym abonamentem Legimi. Uzyskujesz dostęp do książki na czas opłacania subskrypcji.
14,99 zł
Najniższa cena z 30 dni przed obniżką: 14,99 zł
Wielki finał trylogii Niezapominajka przynosi rozwiązanie wszystkich tajemnic
Po przygodach przeżytych w Kręgu Quinn ponad wszelką wątpliwość wie tylko jedno: Matilda jest jego wielką miłością – pomimo jej wkurzającej rodziny. Właściwie oboje powinni myśleć teraz wyłącznie o wielkim szkolnym balu, ale Quinna czeka jeszcze tajemniczy rytuał Gwiezdnych Wrót, dzięki któremu on, jako rzekomy wybraniec, ma uratować świat. Na beztroskę nie pozwalają również zbiegłe czarne elfy chcące pozostać w ukryciu, a także złowieszcza wyrocznia, która znika zawsze w kluczowym momencie. Innymi słowy: całkiem zwyczajny wtorek. A potem Matilda trafia na celownik potężnych przeciwników i razem z Quinnem musi rozwikłać tajemnice, które mogą zadecydować o życiu i śmierci...
Fascynujący i romantyczny trzeci tom trylogii Niezapominajka – idealny, by zaszyć się w fotelu i z wypiekami na twarzy śledzić ostatnie przygody bohaterów.
Ebooka przeczytasz w aplikacjach Legimi na:
Liczba stron: 540
Dla wszystkich, którzy do tej pory śledzili losy Matildy i Quinna.
Nie dajmy się rozpaść światu.
Kongestia.
Co sie wydarzyło do tej pory
KOCHANI,
ZANIM WSPÓLNIE ZANURZYMY SIĘ W PRZYGODĘ, najpierw krótki przegląd dla tych z Was, którzy nie pamiętają już każdego szczegółu naszej historii. Czyli dla wszystkich, ha, ha! Ale bez obaw: od tego macie mnie, Baximiliana Grimma, demona pierwszej ligi, mistrza wyjaśnień.
Dla mniej cierpliwych: na końcu książki znajdziecie wykaz postaci, do którego możecie zawsze zajrzeć i sprawdzić, kto jest kim, a dla odświeżenia pamięci zamieszczono tam też swego rodzaju słowniczek. Tylko nie próbujcie mi marudzić, że „och, ten wasz cały Krąg, to zbyt skomplikowane”, bo – hello! – czytaliście może kiedyś paragrafy prawa administracyjnego, przepisy gry w baseball albo instrukcję obsługi nawilżacza powietrza? TO dopiero jest skomplikowane, wy, wieczni narzekacze.
Ale wróćmy do naszej historii: oczywiście pamiętacie, kim są Quinn i Matilda, czyli na wpół ludzki pokurcz i kędziorka, wciąż irytująco w sobie zakochani, nawet jeśli od czasu do czasu kłócą się jak stare małżeństwo.
Quinn uważany jest za jednego z wybrańców, którzy tym razem mają otworzyć Gwiezdne Wrota ukazujące się zawsze wtedy, gdy nad Ziemią przelatuje tak zwana Kometa Przeznaczenia. Co ona, to znaczy ta kometa, czyni co pięćset dziewięćdziesiąt lat (i co paru straceńców); ostatnio zdarzyło się to w średniowieczu, gdy do wybrańców należała Joanna d’Arc. Tę osławioną członkinię Nexów i miotaczkę ognia, która pod pseudonimem Johanna Bogen dogania w liceum imienia Lessinga straconą młodość, raczej pamiętacie, prawda? Planowany przez nią bal szkolny będzie tak kosmiczny, że nie zmieścił się już w tomie drugim.
Tak czy siak: przepowiednia o Gwiezdnych Wrotach mówi, że pewnego dnia Kometa Przeznaczenia sprowadzi koniec świata i że jedynie wybraniec będzie w stanie mu zapobiec oraz przywrócić istotom z Kręgu (między innymi) moc pamiętania.
Ponieważ jednak Kometa Przeznaczenia już parę razy nas minęła, a świat wciąż trwa, na przestrzeni stuleci wśród istot z Kręgu wiara w proroctwo znacznie osłabła. Zwłaszcza że w ciągu wszystkich minionych lat żadnemu z wybrańców nie udało się otworzyć Gwiezdnych Wrót. Tym razem przynajmniej Wróże i Wróżki są święcie przekonani, że Quinn to prawdziwy wybraniec, ponieważ – trzymajcie się mocno! – posiada moc pamiętania. Co zauważył, kiedy jego fizjoterapeuta Severin Zelenko pożegnał się ze światem doczesnym, a potem wszyscy pytali: „Hę? Severin jaki? Pierwsze słyszę”.
Na razie poza Wróżami i Wróżkami nikt w Kręgu nie wie o mocy pamiętania Quinna. Nawet Cassian – profesor z brodą świętego Mikołaja, który mieszka w bibliotece z Nietzschem – nie zna tej tajemnicy. Jest jednym z dobrych, a przynajmniej wraz z rektorką Themis należy w Wysokiej Radzie do umiarkowanej frakcji, która podobnie jak Wróże i Wróżki opowiada się za równymi prawami wszystkich istot, w tym ludzi, demonów i czarnych elfów. Czego nie można powiedzieć o innych członkach Rady, takich jak zakłamany telepata Frey, wredny tatuś Joanny d’Arc – Na’il czy jeszcze o wiele gorsza od nich magiczka Morena (bez obaw, nie zapomnieliście jej, dopiero ją poznacie). Oni wszyscy dążą do uzyskania jeszcze większej władzy dla Arkadyjczyków, a szczególnie dla siebie, i aby to osiągnąć, użyją wszelkich środków.
Ale teraz uwaga: także Matilda pamięta zmarłego Severina! I chimarę o imieniu Hasret, którą pokonała podobno z moją pomocą. Czego niestety sobie nie przypominam, patrz wyżej. Nie mam pojęcia, co to oznacza dla naszej historii, nie sądzę jednak, żeby to był przypadek. A Wy jak myślicie? W każdym razie moja kędziorka naprawdę potrafi sprawiać niespodzianki.
No cóż, przyjaźń z inteligentnym i potężnym demonem, czyli ze mną, niewątpliwie jest dla Matildy korzystna. Nauczyłem ją na przykład chodzić we śnie i pokazałem jej drogę do Kręgu. Co prawda niewiele brakowało, by zabiły ją sfinksy i niemal złapał ją Hector, wyjątkowo wredny szpicel Nexów, ale w końcu trochę adrenaliny dobrze robi na krążenie.
Z pewnością to tylko kwestia czasu, kiedy Matilda mnie poprosi, żebym wyprowadził ją z powrotem na powierzchnię, na razie jednak, o dziwo, zadowala się przemierzaniem korytarzy snu w podziemiach i pokazywaniem swoim przyjaciołom, na czym polega chodzenie we śnie. Przede wszystkim Julie, jej kuzynce i najlepszej przyjaciółce. Na szczęście po całym tym mętliku wywołanym koniecznością zachowania tajemnicy obie się dogadały i znowu są nierozłączne. Przypominacie sobie chyba także ludzi z Pandinusa Imperatora – z tajnego stowarzyszenia studentów medycyny, którzy w głębokich podziemiach kliniki uniwersyteckiej eksperymentowali z przechodzeniem przez portal do Kręgu. W każdym razie oni też od razu pokochali Julie i nawet ja mam do niej pewną słabość, choć ta niedowiarka wciąż po kryjomu szczypie się na mój widok.
Rzecz jasna, wciąż istnieje cała masa pytań bez odpowiedzi, tajemnic i zagadek, a rytuał Gwiezdnych Wrót i wraz z nim potencjalny koniec świata stopniowo się przybliżają, ale na wpół ludzki po... ech, to znaczy Quinn i Matilda są szczęśliwie zakochani, przeżyli trochę przygód i przy okazji zyskali kilkoro dobrych przyjaciół, i nawet Joanna d’Arc wyjątkowo nie sprawia żadnych kłopotów – teoretycznie więc mógłby panować błogi spokój. Gdyby przewodniczący Rady Frey, który już wcześniej okazywał podejrzanie duże zainteresowanie Quinnem, nie polecił typowi o imieniu Than, prawdopodobnie znanemu Wam bardziej jako „facet w kominiarce”, uprowadzić jego dziewczyny.
No, to teraz jesteście na bieżąco i możecie czytać dalej. Widzimy się na następnej stronie...
Wasz Bax
PS Jeszcze jedno. Ta historia nie jest dla osób o słabych nerwach – mnóstwo noży, dużo krwi, śmierć i zniszczenie, no wiecie. Oprócz tego natraficie też na paru dupków o rasistowskim i ableistycznym nastawieniu. Jeśli to w tym momencie was zniechęca, może odłóżcie lekturę na czas, gdy poczujecie się lepiej, albo przeczytajcie książkę z kimś bliskim.
Prolog
THAN STŁUMIŁ JĘK. Był zły, że zaparkował wynajęte auto tak daleko – ślicznotka okazała się zdecydowanie cięższa, niż wydawała się na pierwszy rzut oka. W jej żyłach zamiast krwi musiał chyba płynąć ołów. Na piersi spoczywała mu głowa z kręconymi jasnymi włosami, a nogi dziewczyny dyndały bezwładnie spod jego przedramienia.
Wygodniej byłoby zarzucić ją sobie na ramię jak worek, ale wtedy równie dobrze mógłby przylepić sobie do czoła czerwoną kartkę z napisem: „Uwaga, to jest porwanie!”.
Co prawda ludzie w tym mieście nie sprawiali wrażenia szczególnie czujnych – jak dotąd nikt nie zwrócił na nich najmniejszej uwagi. Jedynie jakiś mężczyzna przechodzący obok z płaskonosym psem na smyczy posłał Thanowi pełny współczucia uśmiech.
To prawda, co wciąż powtarza Frey: ludzie nie mają już żadnych zdrowych instynktów. Można zupełnie bez problemu przeparadować przez całe miasto, dźwigając zwłoki.
Jednak jego worek wciąż żył.
– Lekka jak piórko – wymamrotała dziewczyna. Najwyraźniej za krótko przyciskał jej do twarzy nasączoną chloroformem chustkę.
– Akurat! – warknął. – Ważysz dwa razy tyle co jeleń, którego niedawno ustrzeliłem. – Napiął biceps, ale ona nie wydała już z siebie żadnego dźwięku. Z westchnieniem ulgi odbił w boczną ulicę, na której zostawił samochód. Kiedy opuścił ją na tylne siedzenie, miała zamknięte oczy. I nawet nie drgnęła, gdy skrępował jej nadgarstki i nogi w kostkach taśmą.
Dopiero ładnych parę minut później, prawie już na miejskiej obwodnicy, w końcu się ocknęła. Than obserwował w lusterku wstecznym, jak z trudem usiadła i zszokowana najpierw popatrzyła na swoje związane ręce, potem rozejrzała się wokół i nagle zaczęła płakać. I trajkotać.
– Wiedziałam już w przymierzalni, że ta letnia sukienka będzie wysyłać złe sygnały – biadoliła. – Ale zwyciężyła moja próżność i mimo wszystko ją kupiłam. Albo raczej właśnie dlatego. Próżność nie bez powodu jest jednym z siedmiu grzechów głównych, należy do kategorii pychy, superbia. Leopold i ja mieliśmy kiedyś referat o grzechach śmiertelnych i podstawowych cnotach. Oboje dostaliśmy za niego piątkę z plusem. – Załkała głośno. – Z drugiej strony pycha uważana jest za grzech śmiertelny tylko wtedy, jeśli, o ile dobrze pamiętam, równocześnie naruszy się jedno z dziesięciu przykazań, zresztą Bóg i tak wybacza wszystko, wystarczy tylko szczerze żałować, powinien pan to wiedzieć, nigdy nie jest za późno, wszystko jedno, co się zrobiło...
Than obrócił się w jej stronę.
– Żałuję co najwyżej tego, że nie zakleiłem ci ust. Jeśli zaraz się nie zamkniesz, zjadę na pobocze i to nadrobię. – Z satysfakcją odnotował, że z przerażenia otworzyła szeroko oczy, więc z powrotem skierował wzrok na drogę.
Przez chwilę panowała cisza, a potem ona po prostu nawijała dalej.
– Ale to szczera prawda! Bóg pana kocha. Nawet jeśli właśnie popełnia pan grzech. Zastanawiam się jednak, czy za pańskim postępowaniem kryje się luxuria, czyli żądza, czy też avaritia, inaczej chciwość. Czy jedno i drugie. I czy w ogóle powinnam zwracać się do pana per pan, bo jak na porywacza wydaje się pan o wiele za młody. I zbyt ładny i zadbany jak na zboczeńca seksualnego. Choć oczywiście nie znam się na tym. O wyłudzenie okupu też nie może tu chodzić, bo raczej porwałbyś wtedy Lilly Goldhammer, tę od delikatesów Goldhammer, jej rodzice są milionerami. – Pociągnęła nosem. – W takim razie prawdopodobnie pracujesz dla szajki przemycającej dziewczęta. Za nieletnią blond dziewicę na pewno można dostać dobrą cenę, mam rację?
Wprawdzie nadal pochlipywała, ale nie wydawała się wystarczająco przestraszona. Możliwe, że to na skutek działania środków odurzających wypowiadała na głos wszystko, co jej przyszło do głowy. I jakoś obudził się w nim dziwny niepokój. Than miał poczucie, że coś jest nie tak.
Przechyliła głowę na bok.
– Sądząc po akcencie, pochodzisz z zagranicy. Przypuszczam, że przyzwyczaiłeś się już traktować swoje ofiary jak towar, żebyś w ogóle mógł wykonywać tę bezduszną robotę – nawijała, szukając w lusterku wstecznym jego spojrzenia. – Ale jestem pewna, że pod tą piękną, twardą skorupą kryje się wrażliwy chłopiec, który prawdopodobnie znalazł się w tej sytuacji z czystej konieczności. I do tego wrażliwego chłopca zwracam się teraz z apelem. Spójrz na mnie! Jestem człowiekiem, nie towarem! Mam uczucia! Nazywam się Luise Martin i w przyszłym roku robię maturę.
Than zamarł.
– A potem przez rok poświęcę się wolontariatowi – ciągnęła. – Bo zawsze ogromnie chciałam pomagać ludziom. Miłość bliźniego mam – że tak powiem – we krwi. Moi rodzice uschną z tęsknoty za mną, brat bliźniak nie poradzi sobie beze mnie, a młodszej siostrze konieczny jest wzorzec, którym jestem dla niej ja! Lubię tańczyć, a od niedawna chętnie też pracuję w ogrodzie. Kocham naturę. No i całkiem nieźle śpiewam. I właśnie dlatego to ja powinnam była wykonać solo partię anioła w jasełkach, a nie moja kuzynka Matilda, o którą czasem jestem zazdrosna. – Znowu pociągnęła nosem. – Ale niech to zostanie między nami, dobrze? Jak u księdza Petersa w konfesjonale. Mówię ci o tym tylko dlatego, żebyś zrozumiał, iż jestem człowiekiem, i mam swoje słabości, tak jak ty. Widzę, że moje słowa docierają do ciebie, dostrzegam to w twojej twarzy.
Faktycznie. Co za syf! Jak można być takim kretynem? Dorwał nie tę co trzeba! Z wściekłością walnął pięścią w kierownicę. Kiedy kilka tygodni temu doszło do starcia w szkole, skupiał się wyłącznie na Quinnie i przeklętej Joannie d’Arc, dziewczyna jakoś specjalnie go nie interesowała. Patrzył na nią co najwyżej na tyle długo, żeby potem rozpoznać ją na imprezie. Nie mógł przewidzieć, że ma kuzynkę sobowtóra. Teraz naprawdę się ucieszył, że jednak nie zakleił jej ust. Bo gdyby pojawił się u Freya z niewłaściwą panną, za jednym zamachem straciłby wszystkie uzbierane plusy. Na szczęście nie było jeszcze za późno. Syn Północy nie poddaje się tak łatwo. Wyprostował się, włączył kierunkowskaz i zjechał na lewy pas. Nie pozostawało mu nic innego, jak wrócić na imprezę i naprawić błąd.
Tymczasem kuzynka szczekaczka ani na sekundę nie przestawała nadawać.
– Nie musisz się bać! Co prawda widziałam twoją twarz, masz nieopisanie piękne, regularne rysy, ale obiecuję ci, że nikomu o tobie nie wspomnę, jeśli mnie puścisz – zapewniła żarliwie. – A każdy ci to potwierdzi: Luise Martin dotrzymuje obietnic... Och! Zawracasz? To nastąpiło... szybciej, niż myślałam. – Spojrzała na niego promiennie. – Cieszę się, że moje słowa zdołały cię poruszyć. Było kiedyś o czymś takim w dokumencie kryminalnym, nie sądziłam jednak, że to zadziała, ale od początku wiedziałam, że masz dobre serce, ponieważ... cóż, po prostu to wiedziałam! – Ona była jak wkurzająca piosenka w radiu, której nie da się wyłączyć. – Nie pożałujesz tego, zobaczysz! Mogę ci pomóc! Moja rodzina i ja mamy ogromne doświadczenie w czynieniu dobra. A każdy człowiek zasługuje na drugą szansę. Także ty. Zwłaszcza ty. Wyobraź sobie, że mogłabym być aniołem, którego zesłał ci Bóg, byś...
– Zamknij się! – rzucił tonem, jakiego używał wobec nieposłusznych szczeniąt krwawych wilków, a był to ton tak paraliżujący, że szczekaczka rzeczywiście natychmiast zamilkła. Choć prawdopodobnie nie na długo. Chyba będzie musiał ją zakneblować i wpakować do bagażnika. Kiedy już dostarczy Freyowi właściwą pannę, wtedy się zastanowi, co zrobić z sobowtórem. Przykazano mu, że dziewczynie Quinna nie może spaść włos z głowy, o kuzynce jednak nikt nic nie mówił. A ona stała się świadkiem jego porażki. Już samo to wystarczało, żeby utopić ją z kamieniem u szyi w miejskim stawie, nie wspominając o tym wkurzającym trajkotaniu.
Odezwał się jego telefon komórkowy. Na wyświetlaczu pojawiło się zdjęcie jego towarzysza broni Kjella-Sigego z sadzą na twarzy i z przypalonymi włosami, wpatrującego się tępo w obiektyw. Than zastąpił nim poprzednie zdjęcie profilowe, na którym aguan prezentował się z rozwianą na wietrze grzywą podczas kąpieli w przeręblu.
– O co chodzi? – spytał ze złością po norwesku. Brakowało tylko tego, żeby ktoś zauważył, jak się zbłaźnił. – Jestem...
– Wiem – wpadł mu w słowo Kjell-Sige. – Ale musisz przerwać misję i przyjechać tutaj. Natychmiast. W Mieście Cieni czarne elfy zaatakowały dwa portale.
– Co? – Than nie zdążył nawet się ucieszyć z przerwania jego nieudanej misji. Zmarszczył czoło. – Dwa naraz? – Dosyć często się zdarzało, że czarne elfy próbowały przekraść się przez portale, aby wydostać się z Kręgu na ziemię, niekiedy nawet z użyciem siły. Co zwykle przypłacały życiem. Ale coś w głosie Kjella-Sigego mówiło mu, że tym razem mogło być inaczej.
– Prób było więcej. Akcja najwyraźniej została zaplanowana dużo wcześniej przy wykorzystaniu poufnych informacji. Elfy dosłownie przypuściły szturm na portal do Paryża, mówi się też o ataku w obserwatorium, do którego doszło w tym samym czasie. Ale to wszystko służyło jedynie odwróceniu uwagi, żeby przebić się przez tajny portal do Skjalden.
– Do Skjalden? – powtórzył z niedowierzaniem Than. Ta mała miejscowość znajdowała się niedaleko Nordavind, twierdzy Freya, jedynego domu, jaki znał Than. O istnieniu portalu w Skjalden nigdy dotąd nie słyszał, ani oficjalnie, ani nieoficjalnie. Ale w tym momencie przypomniał sobie, jak kiedyś Frey powiedział: „W świetle Komety Przeznaczenia, gdy zbliża się nieuchronna transfiguracja światów, budzą się pradawne instynkty, a istoty niższego rzędu podejmują ostatnią próbę buntu przeciwko prawdziwej władzy. Czarne elfy nigdy nie przestaną wierzyć, że góry Północy należą wyłącznie do nich – dlatego naszym zadaniem jest obrona kraju przed intruzami i pokazanie im, gdzie jest ich miejsce w szeregu.
Czy właśnie nadeszła ta chwila?
– Nie wiemy, ile ich się przedostało – kontynuował Kjell-Sige. – Splądrowały supermarket i zniknęły w górach. Frey wysłał za nimi stado krwawych wilków, ale na razie nie poprosił Nexów o wsparcie.
– Bo ich nie potrzebujemy. – Than poczuł, jak wzbiera w nim duma. Podczas gdy trzydzieści trzy oddziały Nexów koncentrowały się na zapanowaniu nad szerzącym się wszędzie chaosem i na zapewnieniu ochrony członkom Rady oraz ich rodzinom, Synowie Północy pokażą nie tylko czarnym elfom, że lepiej z nimi nie zadzierać. Zgodnie z ich mottem: „Nikt nie ma prawa przeżyć”.
– Frey uważa, że te tchórzliwe ryjące poczwary nie poważą się zaatakować twierdzy bezpośrednio, ale być może znają drogi prowadzące na teren Nordavindu, których się nawet nie spodziewamy... – Głos kolegi jakby trochę drżał, na co Than prychnął pogardliwie. Kjell-Sige zawsze był i pozostał w głębi ducha aguanem, a oni wszyscy to zwykłe mięczaki.
– Mogę być u was za dwadzieścia minut. Albo za piętnaście, jeśli... – Than zerknął w lusterko wsteczne, z którego wpatrywała się w niego z otwartymi ustami kuzynka szczekaczka. – Jeśli się pospieszę. – Rozłączył się i odłożył telefon.
– Czy to było po łotewsku? – spytała dziewczyna. – Znajomość języków obcych to na pewno duży atut przy szukaniu pracy. Bo oczywiście w pierwszej kolejności musimy rzecz jasna znaleźć ci jakieś przyzwoite zajęcie, abyś nie zszedł z właściwej drogi.
– Hold kjeft![1] – Musiał się zastanowić. Najbliższy użyteczny portal znajdował się całkiem niedaleko w centrum handlowym. Samochód wynajął na fałszywe nazwisko, mógł więc go po prostu zostawić na parkingu przed galerią. Tylko przedtem musiał się jeszcze pozbyć kataryny. Najlepiej natychmiast. Zahamował na skraju trawnika przy bocznym pasie i ze schowka pod przednią szybą wyjął pas z bronią, następnie wysiadł i otworzył tylne drzwi.
– Panienko Przenajświętsza – wymamrotała kataryna, gdy bez najmniejszych ceregieli wywlókł ją z auta, postawił na trawie obok paru walających się plastikowych butelek i wyciągnął nóż myśliwski.
Dwoma energicznymi cięciami przeciął jej więzy.
– Możesz iść!
Ale ona ani drgnęła, nie mówiąc już o zrobieniu choćby jednego kroku.
– Jesteś wolna, zjeżdżaj! – spróbował jeszcze raz.
– Ojej. – Rozejrzała się dookoła. – Nie mógłbyś, proszę, wypuścić mnie gdzie indziej? Jest ciemno, nie mam pojęcia, gdzie jesteśmy, a chyba wiesz, że nie jest wskazane, żeby młoda dziewczyna kręciła się o tej porze sama.
Serio? Co, do rogatego trolla z mchu, jest z nią nie tak?
– Gwarantuję ci, że dziś nie natkniesz się już na nikogo groźniejszego ode mnie. – Albo w ogóle nigdy więcej w swoim życiu. W końcu, do cholery, jest Thanem Halvorsenem, najmłodszym spadkobiercą Run Krwi w swojej bandzie. Czy ona naprawdę nie czuła, jak bardzo w tej chwili ryzykuje i że zaraz może skończy z poderżniętym gardłem? Czy on wygląda na mięczaka? Kipiąc wściekłością, obszedł samochód i usiadł z powrotem za kierownicą.
– Przecież... nawet nie wiem, jak się nazywasz, no i tak w ogóle mimo wszystko chciałabym ci pomóc – powiedziała błagalnie. – Gdybyś podał mi numer swojej komórki, oczywiście zachowam go dla siebie... Czy mogę prosić o zwrot mojego telefonu?
Była beznadziejnym przypadkiem. Ani mu się śniło jej odpowiedzieć, po prostu zatrzasnął drzwi i dodał gazu. Wyszeptanego jeszcze pytania: „Kiedy się znów zobaczymy?” już nie usłyszał.
– STOP! – ZATRZYMALIŚMY SIĘ na dany przez Joannę znak. – Na drugiej możliwy patrol cywilny. Starajcie się wyglądać jak najbardziej niepozornie.
Udawaliśmy, że na fasadzie jednego z domów oglądamy graffiti „Równe prawa dla wszystkich”. Ale raczej nie wtapialiśmy się w tłum, ponieważ Faris wszedł do Kręgu jak zwykle z gołym torsem, żeby cały świat mógł podziwiać jego posągowe mięśnie brzucha i klatki piersiowej.
– Umiesz zamienić się w pumę, a nie jesteś w stanie wyobrazić sobie T-shirtu? – spytałem z irytacją.
– Jaki kolor najbardziej by ci odpowiadał? – odparował szybko i w ułamkach sekund wielokrotnie zmienił koszulkę jedynie po to, żeby się popisać. Od czasu, gdy otrząsnął się po tamtej historii z Chimarą, znów był sobą, czyli nadętym dupkiem.
Przewróciłem oczami. Jeśli zaraz się nie ogarnie, znowu ucieknę się do sztuki imaginacji i przyprawię mu puszyste królicze uszy, bo akurat w tym jestem dobry. Niedawno chodził z nimi z pół godziny, zanim je zauważył. Szkoda tylko, że to nie działa w prawdziwym świecie.
– Fałszywy alarm – oznajmiła Joanna, która jak zawsze nie pytając nikogo, mianowała się przywódczynią. – Ruszamy dalej. A ty, smutny duchu studencika, przestań wlec się za nami. Z tobą w ogonie tylko niepotrzebnie zwracamy na siebie uwagę.
Czarno-biały duch w operacyjnym kitlu towarzyszący nam od samego portalu zwiesił ramiona.
– Myślałem, że mógłbym się do czegoś przydać.
– Wiesz co, Danielu, możesz stanąć na straży przy portalu – zasugerowałem, ponieważ zawód w jego głosie był trudny do zniesienia. Daniel nie żył już od tysiąc dziewięćset siedemdziesiątego czwartego roku, ale jakimś cudem wciąż nie przyjmował tego do wiadomości.
– Tak, kolego, w ten sposób rzeczywiście bardzo byś nam pomógł – przytaknął Faris. – Gdyby nie ty, wcześniej wpadlibyśmy z kretesem w tę nową kałużę mgły chaosu. – Odwróciwszy się do Joanny, dodał po cichu: – No widzisz, i już nie jest taki smutny. On chce po prostu poczuć, że jest użytecznym członkiem Pandinusa Imperatora. Musisz być dla niego milsza.
– To słodkie, jak bardzo troszczycie się o doznania duchów – powiedziała Joanna. – Ale uwaga, spoiler: one i tak będą smutne. Bo nie żyją. A to jest całkowite przeciwieństwo bycia przydatnym.
Na szczęście Daniel Duch nie mógł już tego usłyszeć, bo zmierzał z powrotem do portalu.
Na ulicy działo się mniej niż jeszcze kilka tygodni wcześniej. Od rewolty czarnych elfów większość mieszkańców Miasta Cieni nie opuszczała domów. A ci, którzy musieli załatwiać poza nimi swoje codzienne sprawy, wydawali się bardziej ostrożni i częściej rozglądali się dookoła. Szczególnie gdy się zatrzymywali, żeby porozmawiać z innymi. Grupy składające się z więcej niż dwóch osób uznawano obecnie za zgromadzenie, a zgromadzenia były zakazane.
Spojrzałem na niebieskie niebo nad nami. Podobno Nexowie wysłali nad Miasto Cieni siriny, aby krążyły nad nim i je monitorowały, Joanna jednak uważała, że to tylko plotka służąca zastraszeniu. Miałem nadzieję, że się nie myli, siriny bowiem to przerażające monstra, żądne krwi gigantyczne sowy o ludzkich twarzach, których zdecydowanie nie chciałem ponownie spotkać.
– Naprzód – zakomenderowała Joanna. Z trudem się powstrzymałem, żeby nie szturchnąć jej w bok.
– Możesz się wiele nauczyć od Joanny d’Arc, to najlepsza wojowniczka, jaką znam – usłyszałem w swoim wnętrzu uspokajający głos Hiacynta. Wróże i Wróżki, którzy już wiedzieli o istnieniu stowarzyszenia Pandinus Imperator, o naszym portalu do Miasta Cieni i o przemytniczych biznesach Joanny, z niekłamaną radością przyjęli moje kontakty z byłą członkinią Nexów o kryminalnej przeszłości.
– Tylko od niej możesz z pierwszej ręki dowiedzieć się co nieco o próbach czekających cię w czasie rytuału Gwiezdnych Wrót. – Przyjaciel Hiacynta, Emilian, dopiero niedawno zwrócił mi uwagę na to, że Joanna d’Arc też była kiedyś jedną z wybranych i jako jedyna jeszcze żyje. – Przy odrobinie szczęścia zdradzi ci więcej niż tych kilka zdań spisanych w tysiąc czterysta trzydziestym roku. Już choćby dlatego przyjaźń z nią może ci się naprawdę opłacić.
Przyjaźń – zdecydowanie za dużo powiedziane. To, że ona i ja nie skakaliśmy już sobie do gardeł i zawarliśmy coś w rodzaju niepisanego rozejmu, nie oznacza bynajmniej, że zacząłem jej bezgranicznie ufać. Była i pozostała niewyobrażalnie podstępną starą miotaczką ognia, taką ją poznałem. I nienawidziłem, nienawidziłem, nienawidziłem, kiedy mi rozkazywała. Nie mam pojęcia, dlaczego ciągle dawałem się namówić na wyświadczanie jej „małej przysługi”.
– Tylko nigdy, przenigdy nie pozwól, żeby Joanna wciągnęła cię w swoje machinacje – zupełnie niepotrzebnie upominał mnie Hiacynt. – Bez względu na to, w co chciałaby cię wplątać i jak sprytnie by ci to sprzedawała, na koniec zawsze chodzi wyłącznie o jej własną korzyść, a w razie czego ty masz przesrane.
Cieszyłem się, że nie mógł nas widzieć w tej chwili.
– Ulica z obiektem docelowym na jedenastej. Za dwadzieścia metrów ostro w lewo. – Joanna brzmiała jak cudaczne połączenie GPS-a i sierżanta.
– Wiesz, że nie jesteśmy twoimi żołnierzami, prawda? – zapytałem. – Możesz z nami normalnie rozmawiać.
– Poza tym przecież my znamy drogę do Madame Mirabelle, babe – dodał Faris.
Joanna westchnęła. Gdyby sprawa nie była tak paląca, na pewno zorganizowałaby sobie lepiej wytresowanych pomocników, paru najemników z Kręgu winnych jej jeszcze jakąś przysługę, na szybko jednak nie mogła znaleźć nic lepszego od nas. Od jednego ze swoich licznych podejrzanych kontaktów usłyszała, że rektorka Themis i Frey polecili staremu poczciwemu Hectorowi sprowadzić do obserwatorium Madame Mirabelle. Wyglądało na to, że jej imię padło podczas przesłuchań zatrzymanych czarnych elfów uczestniczących w buncie – ale w jakim kontekście, tego kontakt Joanny nie wiedział. Mimo to jej instynkt łowiecki natychmiast się obudził.
– Skoro Themis i Frey nagle tak się nią zainteresowali, to znaczy, że ona ma coś ciekawego do powiedzenia. Tak czy inaczej wartość rynkowa małej wieszczki właśnie wzrosła stukrotnie – oznajmiła nam. – I właśnie dlatego musimy koniecznie uratować tę biedaczkę, zanim Hector zdąży zawlec ją do celi przesłuchań.
Skrzywiłem się na wspomnienie imienia Hectora. On i ja nie przepadaliśmy za sobą. Ostatecznie typ zabił mojego rodzonego ojca, Yuriego Watanabe, a mnie wpędził pod koła samochodu, używając swoich piekielnych bestii. Nienawidził potomków. I ludzi. I czarnych elfów. I prawdopodobnie wszystkiego, co oddycha.
Było zatem jasne, że Joanna chce wesprzeć Madame Mirabelle bynajmniej nie z czystej miłości bliźniego, lecz jeśli mogliśmy uchronić kolejnego czarnego elfa przed celą przesłuchań Hectora, nie wahałem się ani chwili. Podobnie Faris. Nawet gdy oznaczało to coś więcej niż „drobną przysługę”. Bo gdyby nas złapano... No cóż, po prostu nie możemy dać się złapać.
Na pierwszy rzut oka wąska boczna uliczka, w którą chcieliśmy skręcić, wydawała się spokojna i bezpieczna. Łuszczące się fasady lśniły różnymi kolorami w świetle słońca, odbijającego się także w buteleczkach i słoiczkach stojących w witrynie Lombardu Emocji na rogu, jakaś kobieta wyprowadziła na spacer coś, co wyglądało jak leopard z rogami, a obok szyldu „Madame Mirabelle, Wyrocznia. Sprawdzalność: 95,5-procent” ścianę podpierał ten sam mężczyzna co zawsze. Mrużąc oczy pod słońce, przeżuwał w zębach wykałaczkę.
Nagle zaniepokoił mnie widok ptaka o białych oczach. Przycupnął na markizie nad witryną Lombardu Emocji i z przekrzywioną głową patrzył na ulicę. Natychmiast zjeżyły mi się włoski na karku.
– Kawka krwawa! – szepnąłem, wciągając Joannę i Farisa w cień najbliższej bramy.
– Widzę ją. – Joanna wyjrzała zza węgła. – To nie musi nic znaczyć, tutaj kręci się masa bezpańskich stworzeń. Ale lepiej się pospieszmy, zanim wyrocznia wywęszy, że wybierają się do niej Nexowie. Quinn, ty staniesz przed domem, a ty, Faris, ponieważ wiesz, jak ona wygląda, pójdziesz do tylnego wejścia. Jeśli zwieje, zanim zdążę ją przekonać, że jej najlepszą opcją jest pójście z nami, złapiesz ją i przejdziemy do planu B.
– Jasne – powiedział Faris. – Ale wciąż nie mogę sobie wyobrazić, by Madame Mirabelle mogła mieć coś wspólnego z buntem, jest na to zdecydowanie za seksowna. A jako wyrocznia jest całkiem kiepska. Ani jedna z liczb w lotka, które podała, się nie sprawdziła, poza tym powiedziała, że w miłości niedługo przeży...
– Dosyć gadania – wpadła mu w słowo Joanna. – Do roboty, ziomki. To prosta operacja typu wejść i wyjść.
Nikt inny w takiej sytuacji nie byłby w stanie powstrzymać Farisa od złośliwego komentarza, tymczasem on od razu zamknął buzię i posłusznie ruszył z miejsca. Joanna była jedyną osobą, która mogła mu coś powiedzieć.
Czekaliśmy, aż Faris zniknie między domami na tylnym podwórzu, po czym poszliśmy za nim przez ulicę, ja natomiast nie spuszczałem wzroku z ptaka na markizie. Kawki krwawe służyły jako zwiadowcy zarówno Nexom, jak i Synom Północy, czyli ludziom Freya, zaś ani jednym, ani drugim lepiej było nie wchodzić w drogę. Zwłaszcza jeśli planowało się coś zakazanego.
Ale może Joanna miała rację i ten ptak był niczyj. W każdym razie nie wydawał się ani trochę nami interesować, po prostu rozglądał się po okolicy, a potem odleciał z cichym krakaniem.
Gość obok szyldu reklamowego wyroczni ledwo podniósł wzrok, kiedy się przed nim zatrzymaliśmy.
– No co, ciekawi przyszłości? – wymamrotał mało entuzjastycznie, nie przestając przygryzać wykałaczki. Najwyraźniej nie wyglądaliśmy na wypłacalnych klientów. – Niepowtarzalna Madame Mirabelle zdradzi wam już dzisiaj, co się wydarzy jutro.
– Czyli ona tam jest? Bardzo dobrze. – Gdy Joanna zamierzała otworzyć drzwi, gość z wykałaczką raptem się ożywił i zagrodził jej drogę.
– Nie tak szybko, młoda damo! Najpierw musimy porozmawiać o honorarium. – Uśmiech odsłonił jego ostre kły, podczas gdy ametystowe oczy taksowały Joannę, mierząc ją bacznie od góry do dołu, od grzecznie splecionych warkoczy przez zapięty pod szyję sweterek z krótkimi rękawami i minispódniczkę w kratkę po sneakersy. – Niech zgadnę – kłopoty miłosne, co nie? Chcesz się dowiedzieć, kiedy ten twój obiekt westchnień zakocha się w tobie? Tak się składa, że to specjalność Madame Mirabelle, ale nie jest tania.
– Trochę się nam spieszy – powiedziała Joanna. Jej głos brzmiał równie młodo i niewinnie, jak sugerował jej wygląd, ale wibrująca w nim lekka irytacja sprawiła, że od razu zrobiło mi się żal tego biednego człowieka.
– No tak, wam, arkadyjskim dzieciakom, zawsze się spieszy. – Pełne pogardy spojrzenie ametystowych oczu przeniosło się teraz na mnie. – Raz-dwa zaszaleć w Mieście Cieni, zabawić się, skombinować trochę zabronionego staffu, a potem, siup, z powrotem do zdrowego świata. Czy wasi rodzice w ogóle mają pojęcie, gdzie podziewają się ich bezcenne skarby? Pewnie nie byliby zachwyceni, gdyby wiedzieli. Od czasu powstania zachowują się tak, jakby myśleli, że sensem życia każdego czarnego elfa jest połykanie na śniadanie arkadyjskiego potomka. A robią to tylko po to, żeby mogli nas dalej szykanować.
Ten gość z całą pewnością nie był świadomy prawdziwej tożsamości Joanny, z każdym kolejnym słowem wplątywał się w coraz poważniejsze kłopoty.
– A co byście powiedzieli na zapłatę garścią emocji zamiast gotówki? Moglibyście naładować się nimi praktycznie tuż obok, w lombardzie na rogu. – Wskazał kciukiem kierunek. – Preferujemy poczucie szczęścia, nadzieję i radość twórczą; rezygnacji, frustracji i apatii mamy w tej okolicy po kokardę. Ceny za furię, zazdrość i depresję też szorują po dnie, jak pewnie możecie sobie wyobrazić, każdy z nas ma tu ich pod dostatkiem. Natomiast beztroska i umiłowanie życia są wysoko cenione, ale nie wzgardzę też porcją miłości własnej i pychy, bo wy, bubki, wyglądacie mi na takich, którzy mają tego na zbyciu od groma.
– A ty wyglądasz mi na kogoś, kto ma na sprzedaż brak szacunku. – Joanna błyskawicznie wyciągnęła jeden ze swoich sztyletów i przyłożyła mu go do gardła.
Fiołkowe oczy rozszerzyły się ze zdumienia.
– Coś ty za jedna? Nex przebrany za uczennicę?
– Jestem tą, która chce uratować tyłek twojej Madame Mirabelle – odwarknęła Joanna. – Z czystej życzliwości. Ale przedtem z przyjemnością ci zapłacę, stary kutwo. Bólem.
– To miała być szybka akcja, wejść i wyjść, zero gadania – przypomniałem, ponieważ nie podobał mi się wyraz jej twarzy.
W tym momencie z przerwy między domami wyłonił się Faris i spytał:
– Czyżbyśmy mieli też jakiś plan C? I dlaczego grozisz nożem poczciwemu staremu Karlowi, babe? Przecież on nie skrzywdziłby nawet muchy.
– Witaj, chłopcze – wychrypiał Karl, zmuszając się do uśmiechu. – Czy to twoi przyjaciele?
– Tak – odpowiedział Faris, rzucając Joannie pełne wyrzutu spojrzenie.
– Miałeś czekać przy tylnym wejściu – prychnęła w jego stronę, opuszczając jednak sztylet.
– I czekałem. Ale pojawiły się dwa niesamowite typki w maskach z dziobami, a ponieważ wcześniej nic się o tym nie mówiło, pomyślałem sobie, że chyba lepiej zapytać ponownie, czy...
Natychmiast znów zjeżyły mi się włoski na karku. Faris miał rację: niesamowite typki w maskach z dziobami to coś nowego. Przynajmniej dla mnie. Tymczasem Karl zrobił się trupioblady.
– Maski z dziobami? – wymamrotał, pocierając szyję. – Takie, jakie noszą kruki Czarnej Wdowy? Co siepacze Moreny robią na naszym podwórzu?
Moreny? Czy ona nie należy do Wysokiej Rady? Po co miałaby przysyłać tu swoich ludzi, skoro rektorka i tak poleciła już Nexom sprowadzić wyrocznię na przesłuchanie?
W tym momencie ze środka dobiegł krzyk kobiety wzywającej pomocy.
– Wygląda na to, że oni chcą wykraść naszą wyrocznię – stwierdziła ponuro Joanna. – Ale my na to nie pozwolimy. – Pchnęła drzwi. – Naprzód! Plan C!
Przypisy