Niezapominajka. Tom III. Co spaja świat - Kerstin Gier - ebook

Niezapominajka. Tom III. Co spaja świat ebook

Kerstin Gier

0,0
14,99 zł
Najniższa cena z 30 dni przed obniżką: 14,99 zł

Ten tytuł znajduje się w Katalogu Klubowym.

Zbieraj punkty w Klubie Mola Książkowego i kupuj ebooki, audiobooki oraz książki papierowe do 50% taniej.

Dowiedz się więcej.
Opis

Wielki finał trylogii Niezapominajka przynosi rozwiązanie wszystkich tajemnic

Po przygodach przeżytych w Kręgu Quinn ponad wszelką wątpliwość wie tylko jedno: Matilda jest jego wielką miłością – pomimo jej wkurzającej rodziny. Właściwie oboje powinni myśleć teraz wyłącznie o wielkim szkolnym balu, ale Quinna czeka jeszcze tajemniczy rytuał Gwiezdnych Wrót, dzięki któremu on, jako rzekomy wybraniec, ma uratować świat. Na beztroskę nie pozwalają również zbiegłe czarne elfy chcące pozostać w ukryciu, a także złowieszcza wyrocznia, która znika zawsze w kluczowym momencie. Innymi słowy: całkiem zwyczajny wtorek. A potem Matilda trafia na celownik potężnych przeciwników i razem z Quinnem musi rozwikłać tajemnice, które mogą zadecydować o życiu i śmierci...

Fascynujący i romantyczny trzeci tom trylogii Niezapominajka – idealny, by zaszyć się w fotelu i z wypiekami na twarzy śledzić ostatnie przygody bohaterów.

Ebooka przeczytasz w aplikacjach Legimi na:

Androidzie
iOS
czytnikach certyfikowanych
przez Legimi
czytnikach Kindle™
(dla wybranych pakietów)

Liczba stron: 540

Oceny
0,0
0
0
0
0
0
Więcej informacji
Więcej informacji
Legimi nie weryfikuje, czy opinie pochodzą od konsumentów, którzy nabyli lub czytali/słuchali daną pozycję, ale usuwa fałszywe opinie, jeśli je wykryje.



Ty­tuł ory­gi­nałuVer­gis­sme­in­nicht – Was die Welt zu­sam­men­hält
Ori­gi­nally pu­bli­shed asVol. 3: Ver­gis­sme­in­nicht – Was die Welt zu­sam­men­hält Co­py­ri­ght © 2024 S. Fi­scher Ver­lag GmbH, Frank­furt am Main Co­ver il­lu­stra­tion by Eva Schöf­f­mann-Da­vi­dov © 2024 Fi­scher Ver­lag GmbH, Frank­furt am Main Co­py­ri­ght © 2025 for the Po­lish trans­la­tion by Me­dia Ro­dzina Sp. z o.o.
Ad­ap­ta­cja okładki, skład i ła­ma­nieAn­drzej Ko­men­dziń­ski
Wszel­kie prawa za­strze­żone. Prze­druk lub ko­pio­wa­nie ca­ło­ści albo frag­men­tów książki – z wy­jąt­kiem cy­ta­tów w ar­ty­ku­łach i prze­glą­dach kry­tycz­nych – moż­liwe jest tylko na pod­sta­wie pi­sem­nej zgody wy­dawcy.
Me­dia Ro­dzina po­piera ści­słą ochronę praw au­tor­skich. Prawo au­tor­skie po­bu­dza róż­no­rod­ność, na­pę­dza kre­atyw­ność, pro­muje wol­ność słowa, przy­czy­nia się do two­rze­nia ży­wej kul­tury. Dzię­ku­jemy, że prze­strze­gasz praw au­tor­skich, a więc nie ko­piu­jesz, nie ska­nu­jesz i nie udo­stęp­niasz ksią­żek pu­blicz­nie. Dzię­ku­jemy za to, że wspie­rasz au­to­rów i po­zwa­lasz wy­daw­com na­dal pu­bli­ko­wać książki.
ISBN 978-83-8416-039-8 2025.1
Must Read jest im­prin­tem wy­daw­nic­twa Me­dia Ro­dzina Sp. z o.o. ul. Pa­sieka 24, 61-657 Po­znań tel. 61 827 08 50wy­daw­nic­two@me­dia­ro­dzina.pl
Kon­wer­sja: eLi­tera s.c.

Dla wszyst­kich, któ­rzy do tej pory śle­dzili losy Ma­tildy i Qu­inna.

Nie dajmy się roz­paść światu.

Kon­ge­stia.

Co sie wy­da­rzyło do tej pory

KO­CHANI,

ZA­NIM WSPÓL­NIE ZA­NU­RZYMY SIĘ W PRZY­GODĘ, naj­pierw krótki prze­gląd dla tych z Was, któ­rzy nie pa­mię­tają już każ­dego szcze­gółu na­szej hi­sto­rii. Czyli dla wszyst­kich, ha, ha! Ale bez obaw: od tego ma­cie mnie, Ba­xi­mi­liana Grimma, de­mona pierw­szej ligi, mi­strza wy­ja­śnień.

Dla mniej cier­pli­wych: na końcu książki znaj­dzie­cie wy­kaz po­staci, do któ­rego mo­że­cie za­wsze zaj­rzeć i spraw­dzić, kto jest kim, a dla od­świe­że­nia pa­mięci za­miesz­czono tam też swego ro­dzaju słow­ni­czek. Tylko nie pró­buj­cie mi ma­ru­dzić, że „och, ten wasz cały Krąg, to zbyt skom­pli­ko­wane”, bo – hello! – czy­ta­li­ście może kie­dyś pa­ra­grafy prawa ad­mi­ni­stra­cyj­nego, prze­pisy gry w ba­se­ball albo in­struk­cję ob­sługi na­wil­ża­cza po­wie­trza? TO do­piero jest skom­pli­ko­wane, wy, wieczni na­rze­ka­cze.

Ale wróćmy do na­szej hi­sto­rii: oczy­wi­ście pa­mię­ta­cie, kim są Qu­inn i Ma­tilda, czyli na wpół ludzki po­kurcz i kę­dziorka, wciąż iry­tu­jąco w so­bie za­ko­chani, na­wet je­śli od czasu do czasu kłócą się jak stare mał­żeń­stwo.

Qu­inn uwa­żany jest za jed­nego z wy­brań­ców, któ­rzy tym ra­zem mają otwo­rzyć Gwiezdne Wrota uka­zu­jące się za­wsze wtedy, gdy nad Zie­mią prze­la­tuje tak zwana Ko­meta Prze­zna­cze­nia. Co ona, to zna­czy ta ko­meta, czyni co pięć­set dzie­więć­dzie­siąt lat (i co paru stra­ceń­ców); ostat­nio zda­rzyło się to w śre­dnio­wie­czu, gdy do wy­brań­ców na­le­żała Jo­anna d’Arc. Tę osła­wioną człon­ki­nię Ne­xów i mio­taczkę ognia, która pod pseu­do­ni­mem Jo­hanna Bo­gen do­ga­nia w li­ceum imie­nia Les­singa stra­coną mło­dość, ra­czej pa­mię­ta­cie, prawda? Pla­no­wany przez nią bal szkolny bę­dzie tak ko­smiczny, że nie zmie­ścił się już w to­mie dru­gim.

Tak czy siak: prze­po­wied­nia o Gwiezd­nych Wro­tach mówi, że pew­nego dnia Ko­meta Prze­zna­cze­nia spro­wa­dzi ko­niec świata i że je­dy­nie wy­bra­niec bę­dzie w sta­nie mu za­po­biec oraz przy­wró­cić isto­tom z Kręgu (mię­dzy in­nymi) moc pa­mię­ta­nia.

Po­nie­waż jed­nak Ko­meta Prze­zna­cze­nia już parę razy nas mi­nęła, a świat wciąż trwa, na prze­strzeni stu­leci wśród istot z Kręgu wiara w pro­roc­two znacz­nie osła­bła. Zwłasz­cza że w ciągu wszyst­kich mi­nio­nych lat żad­nemu z wy­brań­ców nie udało się otwo­rzyć Gwiezd­nych Wrót. Tym ra­zem przy­naj­mniej Wróże i Wróżki są świę­cie prze­ko­nani, że Qu­inn to praw­dziwy wy­bra­niec, po­nie­waż – trzy­maj­cie się mocno! – po­siada moc pa­mię­ta­nia. Co za­uwa­żył, kiedy jego fi­zjo­te­ra­peuta Se­ve­rin Ze­lenko po­że­gnał się ze świa­tem do­cze­snym, a po­tem wszy­scy py­tali: „Hę? Se­ve­rin jaki? Pierw­sze sły­szę”.

Na ra­zie poza Wró­żami i Wróż­kami nikt w Kręgu nie wie o mocy pa­mię­ta­nia Qu­inna. Na­wet Cas­sian – pro­fe­sor z brodą świę­tego Mi­ko­łaja, który mieszka w bi­blio­tece z Nie­tz­schem – nie zna tej ta­jem­nicy. Jest jed­nym z do­brych, a przy­naj­mniej wraz z rek­torką The­mis na­leży w Wy­so­kiej Ra­dzie do umiar­ko­wa­nej frak­cji, która po­dob­nie jak Wróże i Wróżki opo­wiada się za rów­nymi pra­wami wszyst­kich istot, w tym lu­dzi, de­mo­nów i czar­nych el­fów. Czego nie można po­wie­dzieć o in­nych człon­kach Rady, ta­kich jak za­kła­many te­le­pata Frey, wredny ta­tuś Jo­anny d’Arc – Na’il czy jesz­cze o wiele gor­sza od nich ma­giczka Mo­rena (bez obaw, nie za­po­mnie­li­ście jej, do­piero ją po­zna­cie). Oni wszy­scy dążą do uzy­ska­nia jesz­cze więk­szej wła­dzy dla Ar­ka­dyj­czy­ków, a szcze­gól­nie dla sie­bie, i aby to osią­gnąć, użyją wszel­kich środ­ków.

Ale te­raz uwaga: także Ma­tilda pa­mięta zmar­łego Se­ve­rina! I chi­marę o imie­niu Ha­sret, którą po­ko­nała po­dobno z moją po­mocą. Czego nie­stety so­bie nie przy­po­mi­nam, patrz wy­żej. Nie mam po­ję­cia, co to ozna­cza dla na­szej hi­sto­rii, nie są­dzę jed­nak, żeby to był przy­pa­dek. A Wy jak my­śli­cie? W każ­dym ra­zie moja kę­dziorka na­prawdę po­trafi spra­wiać nie­spo­dzianki.

No cóż, przy­jaźń z in­te­li­gent­nym i po­tęż­nym de­mo­nem, czyli ze mną, nie­wąt­pli­wie jest dla Ma­tildy ko­rzystna. Na­uczy­łem ją na przy­kład cho­dzić we śnie i po­ka­za­łem jej drogę do Kręgu. Co prawda nie­wiele bra­ko­wało, by za­biły ją sfinksy i nie­mal zła­pał ją Hec­tor, wy­jąt­kowo wredny szpi­cel Ne­xów, ale w końcu tro­chę ad­re­na­liny do­brze robi na krą­że­nie.

Z pew­no­ścią to tylko kwe­stia czasu, kiedy Ma­tilda mnie po­prosi, że­bym wy­pro­wa­dził ją z po­wro­tem na po­wierzch­nię, na ra­zie jed­nak, o dziwo, za­do­wala się prze­mie­rza­niem ko­ry­ta­rzy snu w pod­zie­miach i po­ka­zy­wa­niem swoim przy­ja­cio­łom, na czym po­lega cho­dze­nie we śnie. Przede wszyst­kim Ju­lie, jej ku­zynce i naj­lep­szej przy­ja­ciółce. Na szczę­ście po ca­łym tym mę­tliku wy­wo­ła­nym ko­niecz­no­ścią za­cho­wa­nia ta­jem­nicy obie się do­ga­dały i znowu są nie­roz­łączne. Przy­po­mi­na­cie so­bie chyba także lu­dzi z Pan­di­nusa Im­pe­ra­tora – z taj­nego sto­wa­rzy­sze­nia stu­den­tów me­dy­cyny, któ­rzy w głę­bo­kich pod­zie­miach kli­niki uni­wer­sy­tec­kiej eks­pe­ry­men­to­wali z prze­cho­dze­niem przez por­tal do Kręgu. W każ­dym ra­zie oni też od razu po­ko­chali Ju­lie i na­wet ja mam do niej pewną sła­bość, choć ta nie­do­wiarka wciąż po kry­jomu szczy­pie się na mój wi­dok.

Rzecz ja­sna, wciąż ist­nieje cała masa py­tań bez od­po­wie­dzi, ta­jem­nic i za­ga­dek, a ry­tuał Gwiezd­nych Wrót i wraz z nim po­ten­cjalny ko­niec świata stop­niowo się przy­bli­żają, ale na wpół ludzki po... ech, to zna­czy Qu­inn i Ma­tilda są szczę­śli­wie za­ko­chani, prze­żyli tro­chę przy­gód i przy oka­zji zy­skali kil­koro do­brych przy­ja­ciół, i na­wet Jo­anna d’Arc wy­jąt­kowo nie spra­wia żad­nych kło­po­tów – teo­re­tycz­nie więc mógłby pa­no­wać błogi spo­kój. Gdyby prze­wod­ni­czący Rady Frey, który już wcze­śniej oka­zy­wał po­dej­rza­nie duże za­in­te­re­so­wa­nie Qu­in­nem, nie po­le­cił ty­powi o imie­niu Than, praw­do­po­dob­nie zna­nemu Wam bar­dziej jako „fa­cet w ko­mi­niarce”, upro­wa­dzić jego dziew­czyny.

No, to te­raz je­ste­ście na bie­żąco i mo­że­cie czy­tać da­lej. Wi­dzimy się na na­stęp­nej stro­nie...

Wasz Bax

PS Jesz­cze jedno. Ta hi­sto­ria nie jest dla osób o sła­bych ner­wach – mnó­stwo noży, dużo krwi, śmierć i znisz­cze­nie, no wie­cie. Oprócz tego na­tra­fi­cie też na paru dup­ków o ra­si­stow­skim i able­istycz­nym na­sta­wie­niu. Je­śli to w tym mo­men­cie was znie­chęca, może odłóż­cie lek­turę na czas, gdy po­czu­je­cie się le­piej, albo prze­czy­taj­cie książkę z kimś bli­skim.

Pro­log

THAN STŁU­MIŁ JĘK. Był zły, że za­par­ko­wał wy­na­jęte auto tak da­leko – ślicz­notka oka­zała się zde­cy­do­wa­nie cięż­sza, niż wy­da­wała się na pierw­szy rzut oka. W jej ży­łach za­miast krwi mu­siał chyba pły­nąć ołów. Na piersi spo­czy­wała mu głowa z krę­co­nymi ja­snymi wło­sami, a nogi dziew­czyny dyn­dały bez­wład­nie spod jego przed­ra­mie­nia.

Wy­god­niej by­łoby za­rzu­cić ją so­bie na ra­mię jak wo­rek, ale wtedy rów­nie do­brze mógłby przy­le­pić so­bie do czoła czer­woną kartkę z na­pi­sem: „Uwaga, to jest po­rwa­nie!”.

Co prawda lu­dzie w tym mie­ście nie spra­wiali wra­że­nia szcze­gól­nie czuj­nych – jak do­tąd nikt nie zwró­cił na nich naj­mniej­szej uwagi. Je­dy­nie ja­kiś męż­czy­zna prze­cho­dzący obok z pła­sko­no­sym psem na smy­czy po­słał Tha­nowi pełny współ­czu­cia uśmiech.

To prawda, co wciąż po­wta­rza Frey: lu­dzie nie mają już żad­nych zdro­wych in­stynk­tów. Można zu­peł­nie bez pro­blemu prze­pa­ra­do­wać przez całe mia­sto, dźwi­ga­jąc zwłoki.

Jed­nak jego wo­rek wciąż żył.

– Lekka jak piórko – wy­mam­ro­tała dziew­czyna. Naj­wy­raź­niej za krótko przy­ci­skał jej do twa­rzy na­są­czoną chlo­ro­for­mem chustkę.

– Aku­rat! – wark­nął. – Wa­żysz dwa razy tyle co je­leń, któ­rego nie­dawno ustrze­li­łem. – Na­piął bi­ceps, ale ona nie wy­dała już z sie­bie żad­nego dźwięku. Z wes­tchnie­niem ulgi od­bił w boczną ulicę, na któ­rej zo­sta­wił sa­mo­chód. Kiedy opu­ścił ją na tylne sie­dze­nie, miała za­mknięte oczy. I na­wet nie drgnęła, gdy skrę­po­wał jej nad­garstki i nogi w kost­kach ta­śmą.

Do­piero ład­nych parę mi­nut póź­niej, pra­wie już na miej­skiej ob­wod­nicy, w końcu się ock­nęła. Than ob­ser­wo­wał w lu­sterku wstecz­nym, jak z tru­dem usia­dła i zszo­ko­wana naj­pierw po­pa­trzyła na swoje zwią­zane ręce, po­tem ro­zej­rzała się wo­kół i na­gle za­częła pła­kać. I traj­ko­tać.

– Wie­dzia­łam już w przy­mie­rzalni, że ta let­nia su­kienka bę­dzie wy­sy­łać złe sy­gnały – bia­do­liła. – Ale zwy­cię­żyła moja próż­ność i mimo wszystko ją ku­pi­łam. Albo ra­czej wła­śnie dla­tego. Próż­ność nie bez po­wodu jest jed­nym z sied­miu grze­chów głów­nych, na­leży do ka­te­go­rii py­chy, su­per­bia. Le­opold i ja mie­li­śmy kie­dyś re­fe­rat o grze­chach śmier­tel­nych i pod­sta­wo­wych cno­tach. Oboje do­sta­li­śmy za niego piątkę z plu­sem. – Za­łkała gło­śno. – Z dru­giej strony py­cha uwa­żana jest za grzech śmier­telny tylko wtedy, je­śli, o ile do­brze pa­mię­tam, rów­no­cze­śnie na­ru­szy się jedno z dzie­się­ciu przy­ka­zań, zresztą Bóg i tak wy­ba­cza wszystko, wy­star­czy tylko szcze­rze ża­ło­wać, po­wi­nien pan to wie­dzieć, ni­gdy nie jest za późno, wszystko jedno, co się zro­biło...

Than ob­ró­cił się w jej stronę.

– Ża­łuję co naj­wy­żej tego, że nie za­kle­iłem ci ust. Je­śli za­raz się nie za­mkniesz, zjadę na po­bo­cze i to nad­ro­bię. – Z sa­tys­fak­cją od­no­to­wał, że z prze­ra­że­nia otwo­rzyła sze­roko oczy, więc z po­wro­tem skie­ro­wał wzrok na drogę.

Przez chwilę pa­no­wała ci­sza, a po­tem ona po pro­stu na­wi­jała da­lej.

– Ale to szczera prawda! Bóg pana ko­cha. Na­wet je­śli wła­śnie po­peł­nia pan grzech. Za­sta­na­wiam się jed­nak, czy za pań­skim po­stę­po­wa­niem kryje się lu­xu­ria, czyli żą­dza, czy też ava­ri­tia, ina­czej chci­wość. Czy jedno i dru­gie. I czy w ogóle po­win­nam zwra­cać się do pana per pan, bo jak na po­ry­wa­cza wy­daje się pan o wiele za młody. I zbyt ładny i za­dbany jak na zbo­czeńca sek­su­al­nego. Choć oczy­wi­ście nie znam się na tym. O wy­łu­dze­nie okupu też nie może tu cho­dzić, bo ra­czej po­rwał­byś wtedy Lilly Gol­dham­mer, tę od de­li­ka­te­sów Gol­dham­mer, jej ro­dzice są mi­lio­ne­rami. – Po­cią­gnęła no­sem. – W ta­kim ra­zie praw­do­po­dob­nie pra­cu­jesz dla szajki prze­my­ca­ją­cej dziew­częta. Za nie­let­nią blond dzie­wicę na pewno można do­stać do­brą cenę, mam ra­cję?

Wpraw­dzie na­dal po­chli­py­wała, ale nie wy­da­wała się wy­star­cza­jąco prze­stra­szona. Moż­liwe, że to na sku­tek dzia­ła­nia środ­ków odu­rza­ją­cych wy­po­wia­dała na głos wszystko, co jej przy­szło do głowy. I ja­koś obu­dził się w nim dziwny nie­po­kój. Than miał po­czu­cie, że coś jest nie tak.

Prze­chy­liła głowę na bok.

– Są­dząc po ak­cen­cie, po­cho­dzisz z za­gra­nicy. Przy­pusz­czam, że przy­zwy­cza­iłeś się już trak­to­wać swoje ofiary jak to­war, że­byś w ogóle mógł wy­ko­ny­wać tę bez­duszną ro­botę – na­wi­jała, szu­ka­jąc w lu­sterku wstecz­nym jego spoj­rze­nia. – Ale je­stem pewna, że pod tą piękną, twardą sko­rupą kryje się wraż­liwy chło­piec, który praw­do­po­dob­nie zna­lazł się w tej sy­tu­acji z czy­stej ko­niecz­no­ści. I do tego wraż­li­wego chłopca zwra­cam się te­raz z ape­lem. Spójrz na mnie! Je­stem czło­wie­kiem, nie to­wa­rem! Mam uczu­cia! Na­zy­wam się Lu­ise Mar­tin i w przy­szłym roku ro­bię ma­turę.

Than za­marł.

– A po­tem przez rok po­święcę się wo­lon­ta­ria­towi – cią­gnęła. – Bo za­wsze ogrom­nie chcia­łam po­ma­gać lu­dziom. Mi­łość bliź­niego mam – że tak po­wiem – we krwi. Moi ro­dzice uschną z tę­sk­noty za mną, brat bliź­niak nie po­ra­dzi so­bie beze mnie, a młod­szej sio­strze ko­nieczny jest wzo­rzec, któ­rym je­stem dla niej ja! Lu­bię tań­czyć, a od nie­dawna chęt­nie też pra­cuję w ogro­dzie. Ko­cham na­turę. No i cał­kiem nie­źle śpie­wam. I wła­śnie dla­tego to ja po­win­nam była wy­ko­nać solo par­tię anioła w ja­seł­kach, a nie moja ku­zynka Ma­tilda, o którą cza­sem je­stem za­zdro­sna. – Znowu po­cią­gnęła no­sem. – Ale niech to zo­sta­nie mię­dzy nami, do­brze? Jak u księ­dza Pe­tersa w kon­fe­sjo­nale. Mó­wię ci o tym tylko dla­tego, że­byś zro­zu­miał, iż je­stem czło­wie­kiem, i mam swoje sła­bo­ści, tak jak ty. Wi­dzę, że moje słowa do­cie­rają do cie­bie, do­strze­gam to w two­jej twa­rzy.

Fak­tycz­nie. Co za syf! Jak można być ta­kim kre­ty­nem? Do­rwał nie tę co trzeba! Z wście­kło­ścią wal­nął pię­ścią w kie­row­nicę. Kiedy kilka ty­go­dni temu do­szło do star­cia w szkole, sku­piał się wy­łącz­nie na Qu­in­nie i prze­klę­tej Jo­an­nie d’Arc, dziew­czyna ja­koś spe­cjal­nie go nie in­te­re­so­wała. Pa­trzył na nią co naj­wy­żej na tyle długo, żeby po­tem roz­po­znać ją na im­pre­zie. Nie mógł prze­wi­dzieć, że ma ku­zynkę so­bo­wtóra. Te­raz na­prawdę się ucie­szył, że jed­nak nie za­kleił jej ust. Bo gdyby po­ja­wił się u Freya z nie­wła­ściwą panną, za jed­nym za­ma­chem stra­ciłby wszyst­kie uzbie­rane plusy. Na szczę­ście nie było jesz­cze za późno. Syn Pół­nocy nie pod­daje się tak ła­two. Wy­pro­sto­wał się, włą­czył kie­run­kow­skaz i zje­chał na lewy pas. Nie po­zo­sta­wało mu nic in­nego, jak wró­cić na im­prezę i na­pra­wić błąd.

Tym­cza­sem ku­zynka szcze­kaczka ani na se­kundę nie prze­sta­wała nada­wać.

– Nie mu­sisz się bać! Co prawda wi­dzia­łam twoją twarz, masz nie­opi­sa­nie piękne, re­gu­larne rysy, ale obie­cuję ci, że ni­komu o to­bie nie wspo­mnę, je­śli mnie pu­ścisz – za­pew­niła żar­li­wie. – A każdy ci to po­twier­dzi: Lu­ise Mar­tin do­trzy­muje obiet­nic... Och! Za­wra­casz? To na­stą­piło... szyb­ciej, niż my­śla­łam. – Spoj­rzała na niego pro­mien­nie. – Cie­szę się, że moje słowa zdo­łały cię po­ru­szyć. Było kie­dyś o czymś ta­kim w do­ku­men­cie kry­mi­nal­nym, nie są­dzi­łam jed­nak, że to za­działa, ale od po­czątku wie­dzia­łam, że masz do­bre serce, po­nie­waż... cóż, po pro­stu to wie­dzia­łam! – Ona była jak wku­rza­jąca pio­senka w ra­diu, któ­rej nie da się wy­łą­czyć. – Nie po­ża­łu­jesz tego, zo­ba­czysz! Mogę ci po­móc! Moja ro­dzina i ja mamy ogromne do­świad­cze­nie w czy­nie­niu do­bra. A każdy czło­wiek za­słu­guje na drugą szansę. Także ty. Zwłasz­cza ty. Wy­obraź so­bie, że mo­gła­bym być anio­łem, któ­rego ze­słał ci Bóg, byś...

– Za­mknij się! – rzu­cił to­nem, ja­kiego uży­wał wo­bec nie­po­słusz­nych szcze­niąt krwa­wych wil­ków, a był to ton tak pa­ra­li­żu­jący, że szcze­kaczka rze­czy­wi­ście na­tych­miast za­mil­kła. Choć praw­do­po­dob­nie nie na długo. Chyba bę­dzie mu­siał ją za­kne­blo­wać i wpa­ko­wać do ba­gaż­nika. Kiedy już do­star­czy Frey­owi wła­ściwą pannę, wtedy się za­sta­nowi, co zro­bić z so­bo­wtó­rem. Przy­ka­zano mu, że dziew­czy­nie Qu­inna nie może spaść włos z głowy, o ku­zynce jed­nak nikt nic nie mó­wił. A ona stała się świad­kiem jego po­rażki. Już samo to wy­star­czało, żeby uto­pić ją z ka­mie­niem u szyi w miej­skim sta­wie, nie wspo­mi­na­jąc o tym wku­rza­ją­cym traj­ko­ta­niu.

Ode­zwał się jego te­le­fon ko­mór­kowy. Na wy­świe­tla­czu po­ja­wiło się zdję­cie jego to­wa­rzy­sza broni Kjella-Si­gego z sa­dzą na twa­rzy i z przy­pa­lo­nymi wło­sami, wpa­tru­ją­cego się tępo w obiek­tyw. Than za­stą­pił nim po­przed­nie zdję­cie pro­fi­lowe, na któ­rym aguan pre­zen­to­wał się z roz­wianą na wie­trze grzywą pod­czas ką­pieli w prze­rę­blu.

– O co cho­dzi? – spy­tał ze zło­ścią po nor­we­sku. Bra­ko­wało tylko tego, żeby ktoś za­uwa­żył, jak się zbłaź­nił. – Je­stem...

– Wiem – wpadł mu w słowo Kjell-Sige. – Ale mu­sisz prze­rwać mi­sję i przy­je­chać tu­taj. Na­tych­miast. W Mie­ście Cieni czarne elfy za­ata­ko­wały dwa por­tale.

– Co? – Than nie zdą­żył na­wet się ucie­szyć z prze­rwa­nia jego nie­uda­nej mi­sji. Zmarsz­czył czoło. – Dwa na­raz? – Do­syć czę­sto się zda­rzało, że czarne elfy pró­bo­wały prze­kraść się przez por­tale, aby wy­do­stać się z Kręgu na zie­mię, nie­kiedy na­wet z uży­ciem siły. Co zwy­kle przy­pła­cały ży­ciem. Ale coś w gło­sie Kjella-Si­gego mó­wiło mu, że tym ra­zem mo­gło być ina­czej.

– Prób było wię­cej. Ak­cja naj­wy­raź­niej zo­stała za­pla­no­wana dużo wcze­śniej przy wy­ko­rzy­sta­niu po­uf­nych in­for­ma­cji. Elfy do­słow­nie przy­pu­ściły szturm na por­tal do Pa­ryża, mówi się też o ataku w ob­ser­wa­to­rium, do któ­rego do­szło w tym sa­mym cza­sie. Ale to wszystko słu­żyło je­dy­nie od­wró­ce­niu uwagi, żeby prze­bić się przez tajny por­tal do Skjal­den.

– Do Skjal­den? – po­wtó­rzył z nie­do­wie­rza­niem Than. Ta mała miej­sco­wość znaj­do­wała się nie­da­leko Nor­da­vind, twier­dzy Freya, je­dy­nego domu, jaki znał Than. O ist­nie­niu por­talu w Skjal­den ni­gdy do­tąd nie sły­szał, ani ofi­cjal­nie, ani nie­ofi­cjal­nie. Ale w tym mo­men­cie przy­po­mniał so­bie, jak kie­dyś Frey po­wie­dział: „W świe­tle Ko­mety Prze­zna­cze­nia, gdy zbliża się nie­uchronna trans­fi­gu­ra­cja świa­tów, bu­dzą się pra­dawne in­stynkty, a istoty niż­szego rzędu po­dej­mują ostat­nią próbę buntu prze­ciwko praw­dzi­wej wła­dzy. Czarne elfy ni­gdy nie prze­staną wie­rzyć, że góry Pół­nocy na­leżą wy­łącz­nie do nich – dla­tego na­szym za­da­niem jest obrona kraju przed in­tru­zami i po­ka­za­nie im, gdzie jest ich miej­sce w sze­regu.

Czy wła­śnie na­de­szła ta chwila?

– Nie wiemy, ile ich się prze­do­stało – kon­ty­nu­ował Kjell-Sige. – Splą­dro­wały su­per­mar­ket i znik­nęły w gó­rach. Frey wy­słał za nimi stado krwa­wych wil­ków, ale na ra­zie nie po­pro­sił Ne­xów o wspar­cie.

– Bo ich nie po­trze­bu­jemy. – Than po­czuł, jak wzbiera w nim duma. Pod­czas gdy trzy­dzie­ści trzy od­działy Ne­xów kon­cen­tro­wały się na za­pa­no­wa­niu nad sze­rzą­cym się wszę­dzie cha­osem i na za­pew­nie­niu ochrony człon­kom Rady oraz ich ro­dzi­nom, Sy­no­wie Pół­nocy po­każą nie tylko czar­nym el­fom, że le­piej z nimi nie za­dzie­rać. Zgod­nie z ich mot­tem: „Nikt nie ma prawa prze­żyć”.

– Frey uważa, że te tchórz­liwe ry­jące po­czwary nie po­ważą się za­ata­ko­wać twier­dzy bez­po­śred­nio, ale być może znają drogi pro­wa­dzące na te­ren Nor­da­vindu, któ­rych się na­wet nie spo­dzie­wamy... – Głos ko­legi jakby tro­chę drżał, na co Than prych­nął po­gar­dli­wie. Kjell-Sige za­wsze był i po­zo­stał w głębi du­cha agu­anem, a oni wszy­scy to zwy­kłe mię­czaki.

– Mogę być u was za dwa­dzie­ścia mi­nut. Albo za pięt­na­ście, je­śli... – Than zer­k­nął w lu­sterko wsteczne, z któ­rego wpa­try­wała się w niego z otwar­tymi ustami ku­zynka szcze­kaczka. – Je­śli się po­spie­szę. – Roz­łą­czył się i odło­żył te­le­fon.

– Czy to było po ło­tew­sku? – spy­tała dziew­czyna. – Zna­jo­mość ję­zy­ków ob­cych to na pewno duży atut przy szu­ka­niu pracy. Bo oczy­wi­ście w pierw­szej ko­lej­no­ści mu­simy rzecz ja­sna zna­leźć ci ja­kieś przy­zwo­ite za­ję­cie, abyś nie zszedł z wła­ści­wej drogi.

– Hold kjeft![1] – Mu­siał się za­sta­no­wić. Naj­bliż­szy uży­teczny por­tal znaj­do­wał się cał­kiem nie­da­leko w cen­trum han­dlo­wym. Sa­mo­chód wy­na­jął na fał­szywe na­zwi­sko, mógł więc go po pro­stu zo­sta­wić na par­kingu przed ga­le­rią. Tylko przed­tem mu­siał się jesz­cze po­zbyć ka­ta­ryny. Naj­le­piej na­tych­miast. Za­ha­mo­wał na skraju traw­nika przy bocz­nym pa­sie i ze schowka pod przed­nią szybą wy­jął pas z bro­nią, na­stęp­nie wy­siadł i otwo­rzył tylne drzwi.

– Pa­nienko Prze­naj­święt­sza – wy­mam­ro­tała ka­ta­ryna, gdy bez naj­mniej­szych ce­re­gieli wy­wlókł ją z auta, po­sta­wił na tra­wie obok paru wa­la­ją­cych się pla­sti­ko­wych bu­te­lek i wy­cią­gnął nóż my­śliw­ski.

Dwoma ener­gicz­nymi cię­ciami prze­ciął jej więzy.

– Mo­żesz iść!

Ale ona ani drgnęła, nie mó­wiąc już o zro­bie­niu choćby jed­nego kroku.

– Je­steś wolna, zjeż­dżaj! – spró­bo­wał jesz­cze raz.

– Ojej. – Ro­zej­rzała się do­okoła. – Nie mógł­byś, pro­szę, wy­pu­ścić mnie gdzie in­dziej? Jest ciemno, nie mam po­ję­cia, gdzie je­ste­śmy, a chyba wiesz, że nie jest wska­zane, żeby młoda dziew­czyna krę­ciła się o tej po­rze sama.

Se­rio? Co, do ro­ga­tego trolla z mchu, jest z nią nie tak?

– Gwa­ran­tuję ci, że dziś nie na­tkniesz się już na ni­kogo groź­niej­szego ode mnie. – Albo w ogóle ni­gdy wię­cej w swoim ży­ciu. W końcu, do cho­lery, jest Tha­nem Ha­lvor­se­nem, naj­młod­szym spad­ko­biercą Run Krwi w swo­jej ban­dzie. Czy ona na­prawdę nie czuła, jak bar­dzo w tej chwili ry­zy­kuje i że za­raz może skoń­czy z po­de­rżnię­tym gar­dłem? Czy on wy­gląda na mię­czaka? Ki­piąc wście­kło­ścią, ob­szedł sa­mo­chód i usiadł z po­wro­tem za kie­row­nicą.

– Prze­cież... na­wet nie wiem, jak się na­zy­wasz, no i tak w ogóle mimo wszystko chcia­ła­bym ci po­móc – po­wie­działa bła­gal­nie. – Gdy­byś po­dał mi nu­mer swo­jej ko­mórki, oczy­wi­ście za­cho­wam go dla sie­bie... Czy mogę pro­sić o zwrot mo­jego te­le­fonu?

Była bez­na­dziej­nym przy­pad­kiem. Ani mu się śniło jej od­po­wie­dzieć, po pro­stu za­trza­snął drzwi i do­dał gazu. Wy­szep­ta­nego jesz­cze py­ta­nia: „Kiedy się znów zo­ba­czymy?” już nie usły­szał.

– STOP! – ZA­TRZY­MA­LI­ŚMY SIĘ na dany przez Jo­annę znak. – Na dru­giej moż­liwy pa­trol cy­wilny. Sta­raj­cie się wy­glą­dać jak naj­bar­dziej nie­po­zor­nie.

Uda­wa­li­śmy, że na fa­sa­dzie jed­nego z do­mów oglą­damy graf­fiti „Równe prawa dla wszyst­kich”. Ale ra­czej nie wta­pia­li­śmy się w tłum, po­nie­waż Fa­ris wszedł do Kręgu jak zwy­kle z go­łym tor­sem, żeby cały świat mógł po­dzi­wiać jego po­są­gowe mię­śnie brzu­cha i klatki pier­sio­wej.

– Umiesz za­mie­nić się w pumę, a nie je­steś w sta­nie wy­obra­zić so­bie T-shirtu? – spy­ta­łem z iry­ta­cją.

– Jaki ko­lor naj­bar­dziej by ci od­po­wia­dał? – od­pa­ro­wał szybko i w ułam­kach se­kund wie­lo­krot­nie zmie­nił ko­szulkę je­dy­nie po to, żeby się po­pi­sać. Od czasu, gdy otrzą­snął się po tam­tej hi­sto­rii z Chi­marą, znów był sobą, czyli na­dę­tym dup­kiem.

Prze­wró­ci­łem oczami. Je­śli za­raz się nie ogar­nie, znowu ucieknę się do sztuki ima­gi­na­cji i przy­pra­wię mu pu­szy­ste kró­li­cze uszy, bo aku­rat w tym je­stem do­bry. Nie­dawno cho­dził z nimi z pół go­dziny, za­nim je za­uwa­żył. Szkoda tylko, że to nie działa w praw­dzi­wym świe­cie.

– Fał­szywy alarm – oznaj­miła Jo­anna, która jak za­wsze nie py­ta­jąc ni­kogo, mia­no­wała się przy­wód­czy­nią. – Ru­szamy da­lej. A ty, smutny du­chu stu­den­cika, prze­stań wlec się za nami. Z tobą w ogo­nie tylko nie­po­trzeb­nie zwra­camy na sie­bie uwagę.

Czarno-biały duch w ope­ra­cyj­nym ki­tlu to­wa­rzy­szący nam od sa­mego por­talu zwie­sił ra­miona.

– My­śla­łem, że mógł­bym się do cze­goś przy­dać.

– Wiesz co, Da­nielu, mo­żesz sta­nąć na straży przy por­talu – za­su­ge­ro­wa­łem, po­nie­waż za­wód w jego gło­sie był trudny do znie­sie­nia. Da­niel nie żył już od ty­siąc dzie­więć­set sie­dem­dzie­sią­tego czwar­tego roku, ale ja­kimś cu­dem wciąż nie przyj­mo­wał tego do wia­do­mo­ści.

– Tak, ko­lego, w ten spo­sób rze­czy­wi­ście bar­dzo byś nam po­mógł – przy­tak­nął Fa­ris. – Gdyby nie ty, wcze­śniej wpa­dli­by­śmy z kre­te­sem w tę nową ka­łużę mgły cha­osu. – Od­wró­ciw­szy się do Jo­anny, do­dał po ci­chu: – No wi­dzisz, i już nie jest taki smutny. On chce po pro­stu po­czuć, że jest uży­tecz­nym człon­kiem Pan­di­nusa Im­pe­ra­tora. Mu­sisz być dla niego mil­sza.

– To słod­kie, jak bar­dzo trosz­czy­cie się o do­zna­nia du­chów – po­wie­działa Jo­anna. – Ale uwaga, spo­iler: one i tak będą smutne. Bo nie żyją. A to jest cał­ko­wite prze­ci­wień­stwo by­cia przy­dat­nym.

Na szczę­ście Da­niel Duch nie mógł już tego usły­szeć, bo zmie­rzał z po­wro­tem do por­talu.

Na ulicy działo się mniej niż jesz­cze kilka ty­go­dni wcze­śniej. Od re­wolty czar­nych el­fów więk­szość miesz­kań­ców Mia­sta Cieni nie opusz­czała do­mów. A ci, któ­rzy mu­sieli za­ła­twiać poza nimi swoje co­dzienne sprawy, wy­da­wali się bar­dziej ostrożni i czę­ściej roz­glą­dali się do­okoła. Szcze­gól­nie gdy się za­trzy­my­wali, żeby po­roz­ma­wiać z in­nymi. Grupy skła­da­jące się z wię­cej niż dwóch osób uzna­wano obec­nie za zgro­ma­dze­nie, a zgro­ma­dze­nia były za­ka­zane.

Spoj­rza­łem na nie­bie­skie niebo nad nami. Po­dobno Ne­xo­wie wy­słali nad Mia­sto Cieni si­riny, aby krą­żyły nad nim i je mo­ni­to­ro­wały, Jo­anna jed­nak uwa­żała, że to tylko plotka słu­żąca za­stra­sze­niu. Mia­łem na­dzieję, że się nie myli, si­riny bo­wiem to prze­ra­ża­jące mon­stra, żądne krwi gi­gan­tyczne sowy o ludz­kich twa­rzach, któ­rych zde­cy­do­wa­nie nie chcia­łem po­now­nie spo­tkać.

– Na­przód – za­ko­men­de­ro­wała Jo­anna. Z tru­dem się po­wstrzy­ma­łem, żeby nie szturch­nąć jej w bok.

– Mo­żesz się wiele na­uczyć od Jo­anny d’Arc, to naj­lep­sza wo­jow­niczka, jaką znam – usły­sza­łem w swoim wnę­trzu uspo­ka­ja­jący głos Hia­cynta. Wróże i Wróżki, któ­rzy już wie­dzieli o ist­nie­niu sto­wa­rzy­sze­nia Pan­di­nus Im­pe­ra­tor, o na­szym por­talu do Mia­sta Cieni i o prze­myt­ni­czych biz­ne­sach Jo­anny, z nie­kła­maną ra­do­ścią przy­jęli moje kon­takty z byłą człon­ki­nią Ne­xów o kry­mi­nal­nej prze­szło­ści.

– Tylko od niej mo­żesz z pierw­szej ręki do­wie­dzieć się co nieco o pró­bach cze­ka­ją­cych cię w cza­sie ry­tu­ału Gwiezd­nych Wrót. – Przy­ja­ciel Hia­cynta, Emi­lian, do­piero nie­dawno zwró­cił mi uwagę na to, że Jo­anna d’Arc też była kie­dyś jedną z wy­bra­nych i jako je­dyna jesz­cze żyje. – Przy odro­bi­nie szczę­ścia zdra­dzi ci wię­cej niż tych kilka zdań spi­sa­nych w ty­siąc czte­ry­sta trzy­dzie­stym roku. Już choćby dla­tego przy­jaźń z nią może ci się na­prawdę opła­cić.

Przy­jaźń – zde­cy­do­wa­nie za dużo po­wie­dziane. To, że ona i ja nie ska­ka­li­śmy już so­bie do gar­deł i za­war­li­śmy coś w ro­dzaju nie­pi­sa­nego ro­zejmu, nie ozna­cza by­naj­mniej, że za­czą­łem jej bez­gra­nicz­nie ufać. Była i po­zo­stała nie­wy­obra­żal­nie pod­stępną starą mio­taczką ognia, taką ją po­zna­łem. I nie­na­wi­dzi­łem, nie­na­wi­dzi­łem, nie­na­wi­dzi­łem, kiedy mi roz­ka­zy­wała. Nie mam po­ję­cia, dla­czego cią­gle da­wa­łem się na­mó­wić na wy­świad­cza­nie jej „ma­łej przy­sługi”.

– Tylko ni­gdy, prze­nigdy nie po­zwól, żeby Jo­anna wcią­gnęła cię w swoje ma­chi­na­cje – zu­peł­nie nie­po­trzeb­nie upo­mi­nał mnie Hia­cynt. – Bez względu na to, w co chcia­łaby cię wplą­tać i jak spryt­nie by ci to sprze­da­wała, na ko­niec za­wsze cho­dzi wy­łącz­nie o jej wła­sną ko­rzyść, a w ra­zie czego ty masz prze­srane.

Cie­szy­łem się, że nie mógł nas wi­dzieć w tej chwili.

– Ulica z obiek­tem do­ce­lo­wym na je­de­na­stej. Za dwa­dzie­ścia me­trów ostro w lewo. – Jo­anna brzmiała jak cu­daczne po­łą­cze­nie GPS-a i sier­żanta.

– Wiesz, że nie je­ste­śmy two­imi żoł­nie­rzami, prawda? – za­py­ta­łem. – Mo­żesz z nami nor­mal­nie roz­ma­wiać.

– Poza tym prze­cież my znamy drogę do Ma­dame Mi­ra­belle, babe – do­dał Fa­ris.

Jo­anna wes­tchnęła. Gdyby sprawa nie była tak pa­ląca, na pewno zor­ga­ni­zo­wa­łaby so­bie le­piej wy­tre­so­wa­nych po­moc­ni­ków, paru na­jem­ni­ków z Kręgu win­nych jej jesz­cze ja­kąś przy­sługę, na szybko jed­nak nie mo­gła zna­leźć nic lep­szego od nas. Od jed­nego ze swo­ich licz­nych po­dej­rza­nych kon­tak­tów usły­szała, że rek­torka The­mis i Frey po­le­cili sta­remu po­czci­wemu Hec­to­rowi spro­wa­dzić do ob­ser­wa­to­rium Ma­dame Mi­ra­belle. Wy­glą­dało na to, że jej imię pa­dło pod­czas prze­słu­chań za­trzy­ma­nych czar­nych el­fów uczest­ni­czą­cych w bun­cie – ale w ja­kim kon­tek­ście, tego kon­takt Jo­anny nie wie­dział. Mimo to jej in­stynkt ło­wiecki na­tych­miast się obu­dził.

– Skoro The­mis i Frey na­gle tak się nią za­in­te­re­so­wali, to zna­czy, że ona ma coś cie­ka­wego do po­wie­dze­nia. Tak czy ina­czej war­tość ryn­kowa ma­łej wieszczki wła­śnie wzro­sła stu­krot­nie – oznaj­miła nam. – I wła­śnie dla­tego mu­simy ko­niecz­nie ura­to­wać tę bie­daczkę, za­nim Hec­tor zdąży za­wlec ją do celi prze­słu­chań.

Skrzy­wi­łem się na wspo­mnie­nie imie­nia Hec­tora. On i ja nie prze­pa­da­li­śmy za sobą. Osta­tecz­nie typ za­bił mo­jego ro­dzo­nego ojca, Yuriego Wa­ta­nabe, a mnie wpę­dził pod koła sa­mo­chodu, uży­wa­jąc swo­ich pie­kiel­nych be­stii. Nie­na­wi­dził po­tom­ków. I lu­dzi. I czar­nych el­fów. I praw­do­po­dob­nie wszyst­kiego, co od­dy­cha.

Było za­tem ja­sne, że Jo­anna chce wes­przeć Ma­dame Mi­ra­belle by­naj­mniej nie z czy­stej mi­ło­ści bliź­niego, lecz je­śli mo­gli­śmy uchro­nić ko­lej­nego czar­nego elfa przed celą prze­słu­chań Hec­tora, nie wa­ha­łem się ani chwili. Po­dob­nie Fa­ris. Na­wet gdy ozna­czało to coś wię­cej niż „drobną przy­sługę”. Bo gdyby nas zła­pano... No cóż, po pro­stu nie mo­żemy dać się zła­pać.

Na pierw­szy rzut oka wą­ska boczna uliczka, w którą chcie­li­śmy skrę­cić, wy­da­wała się spo­kojna i bez­pieczna. Łusz­czące się fa­sady lśniły róż­nymi ko­lo­rami w świe­tle słońca, od­bi­ja­ją­cego się także w bu­te­lecz­kach i sło­icz­kach sto­ją­cych w wi­try­nie Lom­bardu Emo­cji na rogu, ja­kaś ko­bieta wy­pro­wa­dziła na spa­cer coś, co wy­glą­dało jak le­opard z ro­gami, a obok szyldu „Ma­dame Mi­ra­belle, Wy­rocz­nia. Spraw­dzal­ność: 95,5-pro­cent” ścianę pod­pie­rał ten sam męż­czy­zna co za­wsze. Mru­żąc oczy pod słońce, prze­żu­wał w zę­bach wy­ka­łaczkę.

Na­gle za­nie­po­koił mnie wi­dok ptaka o bia­łych oczach. Przy­cup­nął na mar­ki­zie nad wi­tryną Lom­bardu Emo­cji i z prze­krzy­wioną głową pa­trzył na ulicę. Na­tych­miast zje­żyły mi się wło­ski na karku.

– Kawka krwawa! – szep­ną­łem, wcią­ga­jąc Jo­annę i Fa­risa w cień naj­bliż­szej bramy.

– Wi­dzę ją. – Jo­anna wyj­rzała zza wę­gła. – To nie musi nic zna­czyć, tu­taj kręci się masa bez­pań­skich stwo­rzeń. Ale le­piej się po­spieszmy, za­nim wy­rocz­nia wy­wę­szy, że wy­bie­rają się do niej Ne­xo­wie. Qu­inn, ty sta­niesz przed do­mem, a ty, Fa­ris, po­nie­waż wiesz, jak ona wy­gląda, pój­dziesz do tyl­nego wej­ścia. Je­śli zwieje, za­nim zdążę ją prze­ko­nać, że jej naj­lep­szą opcją jest pój­ście z nami, zła­piesz ją i przej­dziemy do planu B.

– Ja­sne – po­wie­dział Fa­ris. – Ale wciąż nie mogę so­bie wy­obra­zić, by Ma­dame Mi­ra­belle mo­gła mieć coś wspól­nego z bun­tem, jest na to zde­cy­do­wa­nie za sek­sowna. A jako wy­rocz­nia jest cał­kiem kiep­ska. Ani jedna z liczb w lotka, które po­dała, się nie spraw­dziła, poza tym po­wie­działa, że w mi­ło­ści nie­długo przeży...

– Do­syć ga­da­nia – wpa­dła mu w słowo Jo­anna. – Do ro­boty, ziomki. To pro­sta ope­ra­cja typu wejść i wyjść.

Nikt inny w ta­kiej sy­tu­acji nie byłby w sta­nie po­wstrzy­mać Fa­risa od zło­śli­wego ko­men­ta­rza, tym­cza­sem on od razu za­mknął bu­zię i po­słusz­nie ru­szył z miej­sca. Jo­anna była je­dyną osobą, która mo­gła mu coś po­wie­dzieć.

Cze­ka­li­śmy, aż Fa­ris znik­nie mię­dzy do­mami na tyl­nym po­dwó­rzu, po czym po­szli­śmy za nim przez ulicę, ja na­to­miast nie spusz­cza­łem wzroku z ptaka na mar­ki­zie. Kawki krwawe słu­żyły jako zwia­dowcy za­równo Ne­xom, jak i Sy­nom Pół­nocy, czyli lu­dziom Freya, zaś ani jed­nym, ani dru­gim le­piej było nie wcho­dzić w drogę. Zwłasz­cza je­śli pla­no­wało się coś za­ka­za­nego.

Ale może Jo­anna miała ra­cję i ten ptak był ni­czyj. W każ­dym ra­zie nie wy­da­wał się ani tro­chę nami in­te­re­so­wać, po pro­stu roz­glą­dał się po oko­licy, a po­tem od­le­ciał z ci­chym kra­ka­niem.

Gość obok szyldu re­kla­mo­wego wy­roczni le­dwo pod­niósł wzrok, kiedy się przed nim za­trzy­ma­li­śmy.

– No co, cie­kawi przy­szło­ści? – wy­mam­ro­tał mało en­tu­zja­stycz­nie, nie prze­sta­jąc przy­gry­zać wy­ka­łaczki. Naj­wy­raź­niej nie wy­glą­da­li­śmy na wy­pła­cal­nych klien­tów. – Nie­po­wta­rzalna Ma­dame Mi­ra­belle zdra­dzi wam już dzi­siaj, co się wy­da­rzy ju­tro.

– Czyli ona tam jest? Bar­dzo do­brze. – Gdy Jo­anna za­mie­rzała otwo­rzyć drzwi, gość z wy­ka­łaczką rap­tem się oży­wił i za­gro­dził jej drogę.

– Nie tak szybko, młoda damo! Naj­pierw mu­simy po­roz­ma­wiać o ho­no­ra­rium. – Uśmiech od­sło­nił jego ostre kły, pod­czas gdy ame­ty­stowe oczy tak­so­wały Jo­annę, mie­rząc ją bacz­nie od góry do dołu, od grzecz­nie sple­cio­nych war­ko­czy przez za­pięty pod szyję swe­te­rek z krót­kimi rę­ka­wami i mi­ni­spód­niczkę w kratkę po sne­akersy. – Niech zgadnę – kło­poty mi­ło­sne, co nie? Chcesz się do­wie­dzieć, kiedy ten twój obiekt wes­tchnień za­ko­cha się w to­bie? Tak się składa, że to spe­cjal­ność Ma­dame Mi­ra­belle, ale nie jest ta­nia.

– Tro­chę się nam spie­szy – po­wie­działa Jo­anna. Jej głos brzmiał rów­nie młodo i nie­win­nie, jak su­ge­ro­wał jej wy­gląd, ale wi­bru­jąca w nim lekka iry­ta­cja spra­wiła, że od razu zro­biło mi się żal tego bied­nego czło­wieka.

– No tak, wam, ar­ka­dyj­skim dzie­cia­kom, za­wsze się spie­szy. – Pełne po­gardy spoj­rze­nie ame­ty­sto­wych oczu prze­nio­sło się te­raz na mnie. – Raz-dwa za­sza­leć w Mie­ście Cieni, za­ba­wić się, skom­bi­no­wać tro­chę za­bro­nio­nego staffu, a po­tem, siup, z po­wro­tem do zdro­wego świata. Czy wasi ro­dzice w ogóle mają po­ję­cie, gdzie po­dzie­wają się ich bez­cenne skarby? Pew­nie nie by­liby za­chwy­ceni, gdyby wie­dzieli. Od czasu po­wsta­nia za­cho­wują się tak, jakby my­śleli, że sen­sem ży­cia każ­dego czar­nego elfa jest po­ły­ka­nie na śnia­da­nie ar­ka­dyj­skiego po­tomka. A ro­bią to tylko po to, żeby mo­gli nas da­lej szy­ka­no­wać.

Ten gość z całą pew­no­ścią nie był świa­domy praw­dzi­wej toż­sa­mo­ści Jo­anny, z każ­dym ko­lej­nym sło­wem wplą­ty­wał się w co­raz po­waż­niej­sze kło­poty.

– A co by­ście po­wie­dzieli na za­płatę gar­ścią emo­cji za­miast go­tówki? Mo­gli­by­ście na­ła­do­wać się nimi prak­tycz­nie tuż obok, w lom­bar­dzie na rogu. – Wska­zał kciu­kiem kie­ru­nek. – Pre­fe­ru­jemy po­czu­cie szczę­ścia, na­dzieję i ra­dość twór­czą; re­zy­gna­cji, fru­stra­cji i apa­tii mamy w tej oko­licy po ko­kardę. Ceny za fu­rię, za­zdrość i de­pre­sję też szo­rują po dnie, jak pew­nie mo­że­cie so­bie wy­obra­zić, każdy z nas ma tu ich pod do­stat­kiem. Na­to­miast bez­tro­ska i umi­ło­wa­nie ży­cia są wy­soko ce­nione, ale nie wzgar­dzę też por­cją mi­ło­ści wła­snej i py­chy, bo wy, bubki, wy­glą­da­cie mi na ta­kich, któ­rzy mają tego na zby­ciu od groma.

– A ty wy­glą­dasz mi na ko­goś, kto ma na sprze­daż brak sza­cunku. – Jo­anna bły­ska­wicz­nie wy­cią­gnęła je­den ze swo­ich szty­le­tów i przy­ło­żyła mu go do gar­dła.

Fioł­kowe oczy roz­sze­rzyły się ze zdu­mie­nia.

– Coś ty za jedna? Nex prze­brany za uczen­nicę?

– Je­stem tą, która chce ura­to­wać ty­łek two­jej Ma­dame Mi­ra­belle – od­wark­nęła Jo­anna. – Z czy­stej życz­li­wo­ści. Ale przed­tem z przy­jem­no­ścią ci za­płacę, stary ku­two. Bó­lem.

– To miała być szybka ak­cja, wejść i wyjść, zero ga­da­nia – przy­po­mnia­łem, po­nie­waż nie po­do­bał mi się wy­raz jej twa­rzy.

W tym mo­men­cie z prze­rwy mię­dzy do­mami wy­ło­nił się Fa­ris i spy­tał:

– Czyż­by­śmy mieli też ja­kiś plan C? I dla­czego gro­zisz no­żem po­czci­wemu sta­remu Kar­lowi, babe? Prze­cież on nie skrzyw­dziłby na­wet mu­chy.

– Wi­taj, chłop­cze – wy­chry­piał Karl, zmu­sza­jąc się do uśmie­chu. – Czy to twoi przy­ja­ciele?

– Tak – od­po­wie­dział Fa­ris, rzu­ca­jąc Jo­an­nie pełne wy­rzutu spoj­rze­nie.

– Mia­łeś cze­kać przy tyl­nym wej­ściu – prych­nęła w jego stronę, opusz­cza­jąc jed­nak szty­let.

– I cze­ka­łem. Ale po­ja­wiły się dwa nie­sa­mo­wite typki w ma­skach z dzio­bami, a po­nie­waż wcze­śniej nic się o tym nie mó­wiło, po­my­śla­łem so­bie, że chyba le­piej za­py­tać po­now­nie, czy...

Na­tych­miast znów zje­żyły mi się wło­ski na karku. Fa­ris miał ra­cję: nie­sa­mo­wite typki w ma­skach z dzio­bami to coś no­wego. Przy­naj­mniej dla mnie. Tym­cza­sem Karl zro­bił się tru­pio­blady.

– Ma­ski z dzio­bami? – wy­mam­ro­tał, po­cie­ra­jąc szyję. – Ta­kie, ja­kie no­szą kruki Czar­nej Wdowy? Co sie­pa­cze Mo­reny ro­bią na na­szym po­dwó­rzu?

Mo­reny? Czy ona nie na­leży do Wy­so­kiej Rady? Po co mia­łaby przy­sy­łać tu swo­ich lu­dzi, skoro rek­torka i tak po­le­ciła już Ne­xom spro­wa­dzić wy­rocz­nię na prze­słu­cha­nie?

W tym mo­men­cie ze środka do­biegł krzyk ko­biety wzy­wa­ją­cej po­mocy.

– Wy­gląda na to, że oni chcą wy­kraść na­szą wy­rocz­nię – stwier­dziła po­nuro Jo­anna. – Ale my na to nie po­zwo­limy. – Pchnęła drzwi. – Na­przód! Plan C!

Za­pra­szamy do za­kupu peł­nej wer­sji książki

Przy­pisy

[1]Hold kjeft (norw.) – za­mknij gębę (wszyst­kie przy­pisy po­cho­dzą od tłu­maczki).
.