Niekończąca się wojna: walka dwóch braci - Ryszard Król - ebook + książka

Niekończąca się wojna: walka dwóch braci ebook

Król Ryszard

4,0

Opis

Książka ta jest zarówno ciekawostką, jak i drogowskazem. Opowiada historię o chłopcu, który na skutek jednej złej decyzji znajduje się w samym centrum wojny. Audax, nastolatek wchodzący w dorosłe życie, zmuszony do opuszczenia swojej rodziny, ojczyzny, ukochanej, wyrusza w nieznane. Zrządzeniem losu spotyka na swej drodze dwóch mnichów, którzy proponują mu życie w klasztorze. Z biegiem lat młodzieniec, już jako brat Freos, coraz bardziej wchodzi w nową rolę. W tym czasie niszczycielskie siły zostają wprawione w ruch. Wybucha wojna zdolna odmienić cały świat. Ścierają się w niej dwie przeciwstawne siły, których reprezentantami są: Gideon niosący śmierć i zniszczenie oraz jego brat Maksymilian starający się stworzyć świat prawa i porządku.
Bohater, nie zdając sobie sprawy ze swojej roli, niesiony starożytną legendą, wyrusza w podróż, aby odnaleźć trzeciego brata będącego jedyną nadzieją na ocalenie świata i przywrócenie równowagi. Z czym przyjdzie mu się zmierzyć? Co napotka na swojej drodze? Czy uda mu się uratować świat? Czy odnajdzie swą rodzinę i ukochaną? Odpowiedzi na te pytania znajdziesz w książce. Czy warto po nią sięgnąć? Nie wiem. Przekonaj się sam!

O autorze: Młody pisarz, z wykształcenia filolog, a z zamiłowania meloman i językofil, piszący pod pseudonimem Ryszard Król, postanawia wkroczyć w świat pisarski z debiutancką powieścią "Niekończąca się wojna: walka dwóch braci". To opowieść mroczna i niekiedy przerażająca. Pokazująca okrutną prawdę, lecz zarazem pozwalająca inaczej spojrzeć na otaczający nas świat. Pełna rozpaczy, ale dająca nadzieję na lepsze jutro. Opowieść dualistyczna, w której światło i mrok mieszają się ze sobą, tworząc nową rzeczywistość. Zanurz się w tej nowej rzeczywistości i odkryj samego siebie…

Ebooka przeczytasz w aplikacjach Legimi na:

Androidzie
iOS
czytnikach certyfikowanych
przez Legimi
czytnikach Kindle™
(dla wybranych pakietów)
Windows
10
Windows
Phone

Liczba stron: 413

Odsłuch ebooka (TTS) dostepny w abonamencie „ebooki+audiobooki bez limitu” w aplikacjach Legimi na:

Androidzie
iOS
Oceny
4,0 (1 ocena)
0
1
0
0
0
Więcej informacji
Więcej informacji
Legimi nie weryfikuje, czy opinie pochodzą od konsumentów, którzy nabyli lub czytali/słuchali daną pozycję, ale usuwa fałszywe opinie, jeśli je wykryje.

Popularność




PROLOG

W lewo, w prawo, w prawo, w lewo, znowu w prawo. Przez ciemność korytarzy przedzierało się coś mrocznego i złowrogiego. Starożytna siła tak potężna, że niejeden raz zmieniała bieg wydarzeń. Siła ta rozchodziła się we wszystkie strony, zarażając wszystko swoim jestestwem. Rozsiewała zarazę coraz dalej i dalej, zmieniając wszystko, każdą energię, w coś wypaczonego i pozbawionego racji bytu. Siła ta zrodziła się z pragnienia, które wiele wieków temu zmieniło oblicze świata. Przysięga została złamana, a historia znowu zatoczyła koło. Jednakże historia zawsze zatacza koło, skupiając się na jednym wydarzeniu, od którego wszystko się zaczyna i na którym wszystko się kończy.

Siła ta, zrodzona przez naruszenie status quo, ruszyła, aby wykonać swoje zadanie i przywrócić wszystko na stare tory. Zdolna jest do wszystkiego, byleby wykonać powierzone jej zadanie. Siła ta z sekundy na sekundę staje się potężniejsza i obejmuje coraz to większe tereny. Obejmuje wszystko we władanie, nie pozwalając, aby druga strona przejęła kontrolę.

Podporządkowała sobie nawet śmierć – istnienie nie do pokonania, zdolne do niszczenia wszystkiego, doprowadzające do degradacji najmniejszego nawet przejawu życia. Zdolna była ją podporządkować, ponieważ to śmierć została z niej zrodzona, aby utrzymywała równowagę na świecie. Równowagę, która została zachwiana, więc teraz nawet śmierć musi stawić się na służbę.

Do swojej służby zbudzili się również jej strażnicy. Gotowi na walkę za wszelką cenę, gotowi walczyć z każdym, kto stanie jej na drodze. Siła budzi ich i powołuje do wiecznej służby, do której zaprzysięgli się sami. Rozszerzając swoje włości, budzi ona kolejnych, którzy – przez ziemię bądź kamień – przebijają się na zewnątrz i ruszają na jej wołanie. W każdym zakątku grobowca słychać szuranie płyt nagrobkowych.

***

Na drugim końcu świata podobna siła powołała na służbę człowieka, który nie znając swojego przeznaczenia, zmierzał ku niemu nieubłaganie. Na wybrzeżu Partisatu, w małej wiosce rybackiej obok miasta Otro, narodziło się dziecko, które miało wszystko zmienić. Pewnego słonecznego dnia w spokojnej i cichej wiosce dziecko wyruszyło na wezwanie swego ojca. Wioska ta, podobnie jak inne wioski rybackie, leżała na brzegu Morza Karijskiego. Morze to było spokojne i nawet zimą nie podnosiło swoich fal, aby zatapiać statki pływające między dwoma kontynentami. Wioska składała się z kilkunastu drewnianych domków krytych strzechą, zbudowanych wokół małego portu, ze studnią w centrum i z małym molem wybijającym się w kierunku morza. Do mola przywiązano kilka łódek rybackich. Żadnej nie brakowało, ponieważ dzień chylił się już ku końcowi i każdy rybak przeliczał dzisiejszą zdobycz. Dziecko, witane przez mieszkańców wioski, szło radośnie w stronę swojego domu.

– Witaj, ojcze – powiedziało, przestępując próg.

– Witaj, Audaxie. Uznałem, że nadszedł czas, abyś stał się mężczyzną. Wiedz, że nie stanie się to od razu, ale kiedyś trzeba zacząć. Pomożesz mi dzisiaj w lesie na polowaniu – oświadczył jego ojciec. – Jesteś już na tyle dojrzały, że musisz się nauczyć, jak być prawdziwym mężczyzną.

W tym momencie do środka weszła kobieta ubrana w białą suknię zasłaniającą wszystko od ramion po kostki. W rękach trzymała kosz z jakimiś ziołami.

– Mamo, mamo! – zawołał chłopiec. – Tata weźmie mnie dziś do lasu na moje pierwsze polowanie!

Kobieta spojrzała na syna, a następnie gniewnie na męża.

– Dlaczego go zabierasz? Nie uważasz, że jest jeszcze za młody? Pozwólmy mu cieszyć się dzieciństwem. Weźmiesz go w przyszłym roku.

– Nie – odparł mężczyzna. – Pora, aby poznał, czym jest życie. Nie będziemy wiecznie obok niego. Musi zacząć radzić sobie w życiu.

Kobieta spojrzała smutno na chłopca. Wiedziała, że jej mąż ma rację, ale nie mogła pozwolić, aby coś się stało jej małemu synkowi.

– Postanowione. Ma już czternaście lat. Wieczorem, gdy zajdzie słońce, wyruszymy na polowanie – zwrócił się ojciec do Audaxa.

– Hura! – ucieszył się chłopiec i wybiegł z domu, aby opowiedzieć o tym reszcie rodziny.

– Mam nadzieję, że wiesz, co robisz – odezwała się kobieta. – Jeśli go złapią, to potraktują go jak wszystkich. Znasz prawo.

– Znam, ale mnie nie złapią. Ani jego – odparł mężczyzna. – To będzie po prostu kolejne polowanie.

***

– Tata zabiera mnie na polowanie! – zawołał szczęśliwy chłopiec. – Tak się cieszę!

– Dzisiaj? Na polowanie? – zapytała z przerażeniem Lila. – A co na to twoja mama?

– Moja mama? Martwi się trochę, ale wie, że to musiało w końcu nastąpić – odpowiedział Audax. – Nie cieszysz się, że idę na polowanie?

– Cieszę się, i to bardzo – odrzekła Lila, uśmiechając się do niego promiennie.

– To świetnie. Chciałbym, abyś mogła pójść razem z nami, ale wiesz, jaki jest mój ojciec. Na pewno się nie zgodzi.

– Nie przejmuj się. I tak bym nie wiedziała, co mam robić – oznajmiła Lila. – Poza tym to jest nudne.

– Nudne? – zapytał zdziwiony Audax. – Jak to?

– Tak słyszałam od mamy. Rozmawiała z panią Rozmery, że nie rozumie, dlaczego mężczyźni tak cieszą się z polowań – wyjaśniła Lila. – Ja również tego nie rozumiem.

– Ale mój tata zawsze powtarzał, że prawdziwe życie zaczyna się na polowaniu – oświadczył Audax z nutką złości w głosie. – Nie chcesz iść, to nie musisz, ale wiem, że będę się dobrze bawił.

– Wiem. Jak to chłopcy. Nigdy ich nie zrozumiem – przyznała Lila.

– A ja dziewcząt – odwzajemnił się chłopiec.

Po jego słowach nastała chwila ciszy, w której oboje patrzyli na siebie, aby w następnej wybuchnąć gromkim śmiechem.

***

Wieczorem, gdy słońce chowało się za horyzont, dwaj ludzie: mężczyzna i chłopiec wyszli w ciemną noc na polowanie. Mężczyzna z włócznią w ręce i łukiem na ramieniu stąpał cicho po leśnym runie.

– Staraj się nie robić hałasu. Musimy być cicho, jeśli chcemy podejść bliżej do zwierzyny – polecił ojciec.

– Dobrze, tato. Postaram się.

Audax grzecznie szedł za nim, naśladując ojca. Szli jakiś czas, gdy ojciec natrafił na ślady.

– Oto, czego szukaliśmy. Zobacz – powiedział mężczyzna, wskazując na ziemię.

Chłopiec podszedł bliżej i spojrzał na to, na co wskazywał ojciec.

– Niczego nie wiedzę – przyznał z żalem.

– O, tutaj. Widzisz? Zarys racic dużej łani.

– To wgniecenie w ziemi? To są ślady racic? – zapytał zaskoczony chłopiec.

– Tak. Sądząc po głębokości, pozostawiło je spore zwierzę – wyjaśnił ojciec. – Chodźmy jednak. Musimy zdążyć przed wschodem słońca.

Obaj ruszyli dalej, kierując się śladami pozostawionymi w błocie. Po dłuższym marszu mężczyzna wytropił zdobycz. Była to duża łania. Stała samotnie na środku łąki oświetlonej bladym światłem księżyca. Mężczyzna i chłopiec podeszli do niej najciszej i najbliżej, jak się dało. Spojrzeli na nią, następnie na siebie i się uśmiechnęli. Mężczyzna chwycił za łuk, wyciągnął strzałę z kołczanu. Nałożył ją, napiął łuk i wymierzył. Nagle coś zaszeleściło w krzakach. Zwierzę przerwało posiłek i spojrzało w tym kierunku. W tej chwili obaj zamarli w bezruchu, czekając na przebieg wydarzeń. Gdy łania wracała do przerwanego posiłku, blade światło księżyca padło na nich, czyniąc ich widocznymi dla oczu ofiary. Łania spojrzała w ich stronę. Mężczyzna wypuścił strzałę w kierunku łani, ale chybił, ponieważ zniknęła w okolicznych krzakach. Chłopiec, niewiele myśląc, złapał za włócznię leżącą obok ojca i pobiegł za łanią w ciemny las. Zanim mężczyzna zorientował się, co się stało, było już za późno. Postanowił jednak pobiec za synem. Nie mogąc go dogonić, chciał go zawołać, ale wiedział, że nie byłby to dobry pomysł. W tym okolicach można natrafić na nocne patrole. Choć znał każdy metr tego lasu, nie mógł dogonić Audaxa. W ciemności wszystko się zlewało i chłopiec zniknął z oczu rodzica. W chwili gdy chciał zawołać syna, jak spod ziemi wyrośli strażnicy. Nie mieli zapalonych pochodni, więc trudno było ich zauważyć w tych ciemnościach.

– Stój! – krzyknął jeden z nich. – W imieniu króla Prawosława rozkazuję ci stać!

Przerażony mężczyzna stanął w miejscu i odwrócił się do strażników.

– Co tutaj robisz? Nie wiesz, że nie wolno opuszczać swojego domu po zmroku? – zapytał drugi.

– Wiem, ale mój syn nie wrócił na noc, więc postanowiłem go poszukać – wyjaśnił mężczyzna.

– Twój syn? Tak? Pójdziesz z nami – polecił strażnik, wyciągając krótki miecz. – Nie stawiaj oporu. Opowiesz nam wszystko na posterunku.

Mężczyzna spojrzał na nich, a następnie w kierunku, w którym uciekał chłopiec. Wiedział, że opór na nic się nie zda, że tylko narazi tym swoją rodzinę na niebezpieczeństwo.

– No, ruszaj się! Nie mamy całej nocy! – krzyknął strażnik, gdy mężczyzna nie reagował. Podszedł do niego i uderzył go trzonem miecza w brzuch. Mężczyzna upadł na ziemię.

– Wstawaj! – rozkazał strażnik.

Gdy ten się nie podnosił, kopnął go w brzuch, a następnie w głowę. Mężczyzna, wyjąc z bólu, nadal leżał na ziemi. To rozsierdziło strażników, więc chwycili go pod pachy i podnieśli, a potem związali mu ręce liną.

– Pójdziesz z nami, a kilka dni w celi nauczy cię, aby szanować prawo – oświadczył strażnik.

Mężczyzna ze smutkiem na twarzy i strachem o swojego syna poszedł za strażnikami.

***

Po całonocnej wędrówce po lesie Audax szedł zmęczonym krokiem w stronę swojego domu. Był zły na siebie, ponieważ dał uciec łani, a później się zgubił. Brudny i w podartym ubraniu, głodny i spragniony po całonocnym poszukiwaniu ojca wracał w końcu do domu w nadziei, że znajdzie go tam i że nie będzie on na niego bardzo zły.

Gdy wszedł na plac, zamarł. Stali tam wszyscy mieszkańcy wioski, a wokół nich kręcili się strażnicy. W chwili przerażenia schował się za jednym z budynków i przyglądał się wszystkiemu z ukrycia.

– Gdzie jest twój syn? – zapytał jeden ze strażników.

– Nie wiem. Wyszli z ojcem i jeszcze nie wrócili – odpowiedziała zapłakana kobieta.

– Wyszedł z ojcem? Tym, który siedzi u nas w celi?

Spojrzała na niego z niedowierzaniem i z nadzieją, że kłamie.

– Nie. Mój mąż jeszcze nie wrócił. Poszedł szukać naszego syna, który zgubił się w lesie.

– A więc to twój mąż. Gdzie jest dzieciak?! – krzyknął strażnik zdenerwowany tym, że próbowała go okłamać.

– Nie wiem. Naprawdę nie wiem. – Jej głos się załamał.

– Trzeba cię zmusić do gadania – uznał, po czym chwycił małą dziewczynkę za włosy i wywlókł ją na środek przed wszystkich.

Chłopiec spojrzał na dziewczynkę, a ona na niego. Sparaliżowany strachem nie był w stanie nic zrobić. Wiedział, że to nic nie da. Na jego widok zalała się łzami, a jej spojrzenie mówiło tylko jedno: „Ratuj!”.

– Chyba nie chcesz, aby taka piękna istota spędziła resztę życia w ciemnej i zatęchłej celi? – zapytał. – A może mam ją oddać moim podopiecznym? Oni potrafią się zajmować takimi małymi kobietkami.

– Nie, błagam, tylko nie to! Proszę! Nie wiem, gdzie jest mój syn. Wyszedł z moim mężem do lasu i jeszcze nie wrócili – powtórzyła kobieta. – Proszę, nie krzywdź jej!

– Nie pozostawiasz mi wyboru – stwierdził strażnik. – Zabrać ją! Zabrać wszystkich! Urządzimy sobie małe przesłuchanie.

W tej chwili kobieta dostrzegła chłopca chowającego się za budynkiem. Gestem głowy wskazała mu, aby uciekał. Dostrzegł to strażnik i się uśmiechnął.

– Wiemy, że tam jesteś. Wyjdź grzecznie, a nikomu nie stanie się krzywda! – zawołał.

Audaxa sparaliżował strach. Nie wiedział, co ma robić. Uciekać czy pomóc? Wiedział, co zrobiłby jego ojciec, ale czy on tak potrafi? Był tylko małym chłopcem, który zaraz się rozpłacze.

– Przeszukać jeszcze raz obejście! – rozkazał strażnik trzem podwładnym. – Macie go znaleźć!

– Tak jest! – krzyknęli i się rozbiegli.

– A wy pójdziecie ze mną – zwrócił się do grupy wystraszonych wieśniaków. – Zabrać ich!

Chłopiec, bojąc się kary, schował się pod jednym z budynków i okrył się workiem leżącym obok. Zapłakana Lila, widząc, jak się chowa, odwróciła wzrok. Na jej twarzy pojawiły się rozczarowanie i rozpacz. Po chwili wraz z pozostałymi została wsadzona do wozu więziennego.

Audax zamknął oczy i starał się nie krzyczeć. Miał nadzieję, że to tylko zły sen i że za chwilę się obudzi. Teraz zmęczenie z całej nocy dało o sobie znać. Zasnął.

***

Obudził się z przerażeniem, zdając sobie sprawę z zagrożenia. Nie wydając żadnych dźwięków, nasłuchiwał, czy jest bezpiecznie. Spojrzał na plac. Nie było na nim żywej duszy. Poczekał chwilę, a gdy nic nie zwróciło jego uwagi, wygramolił się spod worka i rozejrzał po obejściu. Nie było nikogo. Wszystkich zabrali strażnicy. Mimo młodego wieku wiedział, co strażnicy robią z więźniami, i uświadomił sobie, że jego rodzina już nie wróci. Postanowił uciec. Chęć ta była silniejsza niż wszystko inne. Zdawał sobie sprawę, że nie może tutaj zostać. Przerażała go myśl o spotkaniu ze strażnikami. Zabrał trochę jedzenia i wody, a potem wbiegł w las. Biegł, nie oglądając się za siebie. Biegł i biegł, aż słońce zaczęło znikać za horyzontem. Biegnąc, przypominał sobie twarze swoich rodziców i innych mieszkańców wioski. Nie mógł się pozbyć obrazu twarzy zapłakanej Lili. Nie potrafił powstrzymać tego napływu niewyjaśnionych emocji, które teraz zalewały jego umysł. Nie mógł przestać myśleć o tym, co z nią zrobią. Chwile spędzone razem z Lilą były najszczęśliwszymi w całym jego życiu. Uśmiechnął się na ich wspomnienie. To dało mu siłę.

„Jeszcze cię uratuję!” – postanowił w myślach. „Uratuję was wszystkich”.

Nie chcąc spędzić kolejnej nocy w lesie, ruszył w stronę miasta, do którego chodził z ojcem, aby sprzedać warzywa na targu. Gdy dotarł na miejsce, było już ciemno. Wiedział, że w nocy podczas godziny policyjnej nie można było opuszczać domów, więc starał się nie rzucać w oczy. Strasznie się bał. Dotarł na targ. Nikogo na nim nie było. Dostrzegł leżące na stole kawałki chleba. Sprawdziwszy, że nikogo nie ma, podszedł do niego, zabrał je szybkim ruchem i schował się w ciemności. Zjadł w pośpiechu. Po posiłku postanowił udać się do portu. Wiedział, że nie może zostać w królestwie. Musiał dostać się na statek i popłynąć do innych krain. W porcie również było pusto. Postanowił podbiec do jednego ze statków. Nagle pojawiło się światło. Był to strażnik patrolujący port. Chłopiec zawahał się i w ostatniej chwili schował się z powrotem w ciemności. Odczekał, aż światło zniknie z zasięgu wzroku. Wyszedł z ukrycia, upewnił się, że nikogo nie ma, i podbiegł do pierwszego statku. Na szczęście trafił na trap, po którym mógł z łatwością wejść na pokład. Zszedł do najniższej ładowni i schował się za beczkami.

„Teraz muszę tylko poczekać i liczyć, że mnie nie znajdą” – pomyślał.

Starał się z całych sił nie zasnąć, ale sen był od niego silniejszy.

ROZDZIAŁ I

Statek wolno sunął po tafli wody. Słońce delikatnie ogrzewało ospałą okolicę. Nic nie zapowiadało nadchodzących zmian, tylko kilka chmur przemykało po nieboskłonie, jakby uciekały przed czymś złowrogim. Spokojne do tej pory morze zaczynało się zmieniać. Pierwszą oznaką nadchodzących zmian był wiatr. Wydawał się teraz czymś obcym i nienaturalnym. Nie współgrał ze spokojem fal i bezchmurnym niebem, stawał się coraz silniejszy i dął w żagle kupieckiej łajby, jakby chcąc ją przegonić z tej areny przyszłego chaosu. Wzmagał się z każdą minutą. Niebo zgęstniało od chmur, a woda wezbrała. W powietrzu dało się wyczuć zapach nadciągającej burzy.

Statek pokonywał fale, podskakując na nich to w górę, to w dół. Była to stara karawela kupiecka pamiętająca wiele morskich przygód, które odcisnęły piętno na jej wyglądzie. Gdzieniegdzie widać było niezałatane ślady po kulach armatnich niczym blizny na jej drewnianej skórze. Śladami po wielu przeżyciach były również wyłamane balustrady czy naderwane galiony znajdujące się na dziobie oraz na każdej z burt. Wyróżniały się jedynie żagle – nowe, bez dziur i uszkodzeń. Wypinały się dumnie, ukazując symbol gildii kupców miasta Albor: wyskakującego z wody rekina z tuńczykiem w paszczy. Albor było jednym z miast-rejonów zwanych abharami, dzielnicami stolicy Partisatu – Arthapury. Ożaglowanie składało się z dwóch żagli podstawowych i jednego tylnego ustawionego prostopadle do reszty.

Po pokładzie krzątali się marynarze spragnieni odwiedzenia stałego lądu po kilkutygodniowej podróży. Wokół unosiły się różnorakie zapachy: od woni egzotycznych przypraw, solonych ryb, lnu i grogu po odór niemytych ciał oraz odchodów. Wśród marynarzy panowała radosna atmosfera. Każdy zajęty swoimi sprawami cieszył się z kończącego się dnia i zbliżającego się wieczoru, który, jak co dzień, wieńczyły rozmowy przy alkoholu i skąpym jadle. Kapitan statku był starym wilkiem morskim o twarzy pokrytej bliznami. Stanowiły one symbol doświadczenia i siły człowieka, który wiele przeżył. Ubrany był w lekką kurtkę, zieloną płócienną koszulę, czarne skórzane spodnie oraz wysokie buty marynarskie. Włosy schował pod trójrożnym czarnym kapeluszem. Mimo siwizny na skroniach i brodzie wydawał się w pełni sił.

– Ster na północ! Obróć o dwadzieścia pięć stopni! – krzyknął kapitan do marynarza stojącego obok niego przy wielkim kole sterowym. – Kierunek Porto de Entrada!

– Tak jest! – odkrzyknął sternik.

– Powinniśmy dopłynąć do lądu w ciągu jednego dnia – zwrócił się kapitan do tajemniczej postaci, która była ubrana w płaszcz z kapturem zasłaniającym jej twarz. Unosiła się wokół niej złowroga aura.

Marynarze nie zbliżali się do dwójki rozmawiających, jakby się czegoś bali.

– Proszę się udać do swojej kajuty i odpocząć – powiedział kapitan z lękiem i nadzieją w głosie, że pozbędzie się niechcianego towarzysza. – Ktoś pana obudzi, gdy dopłyniemy.

Postać kiwnęła głową i zeszła pod pokład. Kapitan również udał się do swojej kajuty.

W ładowni tego kołyszącego się olbrzyma siedział schowany za beczkami mały chłopiec. Chudy, brudny, w niezmienianych od wielu dni ubraniach, wystraszony, lecz o odważnych czarnych oczach, w których tlił się przygasły blask. Blask, który stłumiły trudne przejścia, jakich chłopiec doświadczył w swym krótkim życiu. Miał spokojną twarz o łagodnych rysach, zapadnięte policzki i długie kruczoczarne włosy w nieładzie.

„Jestem głodny” – pomyślał. „Nie jadłem przez kilka dni”.

Przez całą podróż zjadł tylko kilka solonych ryb. Nie chciał zjadać więcej, ponieważ bał się, że zostanie zauważony. Nie pamiętał dokładnie, jak długo już płynął. Tydzień, może dwa? W tej chwili do jego umysłu napłynęły wspomnienia wydarzeń, z powodu których musiał opuścić swoją wioskę. Przypomnieli mu się jego rodzice, siostra oraz Lila. Jej wyrazu twarzy nie potrafił zapomnieć. Będzie go prześladował do końca życia.

„Dlaczego jestem taki słaby?” – pomyślał. „Gdybym tylko…”

Nagle usłyszał słowa kapitana odbijające się cichym echem wśród ładunku. Ucieszyły go, bo oznaczały, że niedługo statek dotrze do lądu.

„Jeszcze chwila i uda mi się uciec przed żołnierzami Partisatu”.

Przykre emocje ustąpiły miejsca radości i chłopiec po chwili zasnął.

Ze snu został obudzony silnym kopniakiem w brzuch.

– Co ty tutaj robisz? – zapytał go bezzębny, łysy marynarz. – Jak wlazłeś na pokład? Gadaj!

Audax przez chwilę był skołowany. Rozejrzał się wokół i ujrzał dwóch marynarzy: ten, który uśmiechał się bezzębnie, był chudy i wyniszczony, miał zapadnięte oczy i policzki, a drugi był barczysty i owłosiony jak małpa, nawet twarz miał pokrytą gęstym owłosieniem.

– Nie słyszysz?! – zapytał barczysty marynarz.

– Bo zaraz dostaniesz jeszcze jednego! – zagroził mu bezzębny.

– Ja, ja jestem Audax. Jestem…

– Nieważne – rzucił barczysty marynarz. – Zabieramy cię do kapitana. Wstawaj!

Barczysty wyciągnął rękę w jego stronę i podniósł go za ubranie. Przyjrzał mu się uważnie, a następnie włożył go sobie pod pachę i zaczął wchodzić po stromych drewnianych schodach.

– Puść mnie! – krzyknął chłopak, wierzgając nogami.

Bezskutecznie próbował się uwolnić z silnego uścisku. Był zbyt zmęczony po długiej podróży i osłabiony z braku pożywienia. Gdy weszli na pokład, jasne światło poraziło jego przywykłe do ciemności oczy. Przez moment nic nie widział. Kiedy oczy przyzwyczaiły się do światła, zobaczył, jak bezzębny biegnie po schodach.

– Podaj mi linę – polecił barczysty.

Audax spojrzał na niego. Inny marynarz, wysoki i łysy, podał linę barczystemu, a ten przywiązał chłopaka do masztu.

Po kilku chwilach ze swej kajuty wyszedł kapitan. Był wściekły, że ktoś mu przeszkadza w odpoczynku. Zszedł po schodach i podszedł do masztu.

– Co jest tak ważnego, że wyrywasz mnie ze snu?

– Pod podkładem znaleźliśmy tego chłopca – wyjaśnił barczysty marynarz.

– Doprawdy? Sprawdźmy więc, dlaczego znajduje się na moim statku bez zaproszenia – rzekł kapitan. – Chłopcze, powiedz mi, dlaczego jesteś na MOIM statku bez MOJEGO pozwolenia?

– Ja, ja, ja… – odpowiedział Audax ze strachem – schowałem się na pańskim statku, ponieważ chciałem się udać do Friasatu. Słyszałem, że nie ma tam tak rygorystycznych praw i ludzie są wolni – skłamał.

– Naprawdę? – zdziwił się kapitan. – To jest twój jedyny powód? Może jest coś, o czym mi nie mówisz? Mów, bo każę przeciągnąć cię pod kilem!

Audax jeszcze bardziej się przestraszył. Zastanowił się. Spojrzał na zgromadzenie. Wiedział, że musi powiedzieć prawdę. Nawet gdyby mieli go oddać w ręce władzy po dotarciu do celu, nie miał innego wyjścia.

– Uciekam przed żołnierzami Partisatu – wyjaśnił. – Naruszyłem jedno z ich praw i chcieli mnie aresztować.

– A co takiego zrobiłeś, że chciano cię aresztować? – zapytał kapitan.

– Poszedłem do lasu nazbierać grzybów i zostałem zauważony przez patrol. Uciekłem głęboko w las, a potem udałem się do portu w Otro i wkradłem się na pański statek. Proszę mnie nie wydawać! – poprosił błagalnym głosem.

– Rozumiem. Nie wydam cię. I tak mam nie po drodze. Zmierzamy do Porto de Entrada – rzekł kapitan już łagodniejszym tonem. – Możesz zostać na statku, ale musisz to odpracować. Rozumiemy się?

Audax patrzył na niego i milczał przerażony.

– Pytam, czy rozumiesz! – warknął kapitan.

– Tak jest! – krzyknął Audax, wpatrując się w twarz kapitana, tak jakby za spojrzenie gdzie indziej miał zostać ukarany.

– Wspaniale. Odwiązać go! Przynieść wiadro i ścierkę! – rozkazał kapitan, patrząc na bezzębnego marynarza.

Ten odwrócił się i bez słowa udał się pod pokład. Po krótkiej chwili wrócił już z wiadrem i ścierką.

– Daj mu je! – Kapitan wskazał na chłopca. – I zaprowadź do miejsca, gdzie ma wyszorować pokład. Później dajcie mu coś do jedzenia i miejsce do spania.

Bezzębny marynarz wręczył mu je z pogardą i zaprowadził go we wskazane miejsce. Audax poszedł za nim.

– No, koniec widowiska. Wracać do pracy! – krzyknął kapitan i udał się do swojej kajuty, aby kontynuować przerwany sen.

Chłopak pracował aż do wieczora, potem dostał trochę marnego jedzenia, w końcu udał się pod pokład na odpoczynek. Był cały obolały i bolały go ręce, ale czuł się szczęśliwy. Wyglądało na to, że nie zostanie odesłany. Miał wrażenie, że to najlepszy dzień w jego życiu. W jego nowym życiu.

Nadszedł gwałtowny sztorm, którego nikt się nie spodziewał. Statkiem miotały wielkie fale w każdą stronę. Grupki wystraszonych marynarzy biegały tam i z powrotem, zajmując się zabezpieczeniem statku. Wywleczony przez bezzębnego marynarza na pokład, Audax dostrzegł postać ubraną w czarny płaszcz. Nie mógł pojąć, dlaczego w taki sztorm ktoś może stać na dziobie i wpatrywać się w morze jak gdyby nigdy nic.

– Rusz się! – krzyknął do niego jeden z marynarzy, przerywając mu te rozmyślania. – Nie stój jak kołek! Trzymaj tę linę!

Nierówna walka z żywiołem trwała około godziny. Potem nawałnica ustąpiła i nastała spokojna noc. Zmęczony i cały mokry Audax zszedł pod pokład i od razu zasnął koło beczek z winem.

***

Następnego dnia został gwałtownie wybudzony ze snu.

– Wstawaj! Za chwilę dopłyniemy do lądu. Pomożesz przy wyładunku towarów – polecił ktoś.

Chłopiec spojrzał zaspanym wzrokiem. Przed nim stał bezzębny marynarz. Na twarzy miał grymas zdenerwowania.

– Idziemy!

– Do jakiego miasta dopłynęliśmy?

– Do Porto de Entrada. A gdzie niby? Wstawaj i nie zadawaj głupich pytań!

Audax bardzo się ucieszył. W końcu dotarł do miejsca, w którym miało się zacząć jego nowe życie. Zastanawiał się, co go spotka w tej nowej krainie. Słyszał o niej wiele pogłosek. Miał nadzieję, że okażą się prawdziwe i że znalazł się tam, gdzie każdy może zostać, kim chce. Nieważne, w jakiej rodzinie się urodził ani gdzie przyszedł na świat. Nikt nie jest przywiązany do miejsca i może podróżować, dokąd chce. Było to miejsce, o którym zawsze marzył i w którym rozpocznie się jego zemsta. Zemsta na ludziach, którzy przysporzyli jemu i jego rodzinie wielkiego cierpienia. Tutaj zacznie zbierać siły, aby uratować swych bliskich. Ich i Lilę.

„Poczekajcie na mnie. Na pewno was uratuję!” – przysiągł w duchu.

– Szybciej! – zawołał bezzębny marynarz. – Rusz się! Nie stój tak!

– Tak, idę. Nie bądź zły – odparł chłopiec.

– Będę zły, jeśli się nie pośpieszysz!

Wraz z marynarzem Audax zaczął schodzić po trapie na ląd. W połowie się zatrzymał i spojrzał na miasto. Uderzyła go fala dźwięków. Dźwięków, na które dotąd nie zwracał uwagi. Jednak jeszcze bardziej uderzyło go to, co zobaczył. Spojrzał przed siebie i dostrzegł coś, czego nigdy by się nie spodziewał. Miasto nie wyglądało jak miasta w królestwie dobra. Wszędzie było brudno, głośno i chaotycznie. Panował tu wielki ruch. Nie widać było strażników ani innych stróżów prawa. Chłopak był nieco zdziwiony i przytłoczony. Ludzie krzątali się tam i z powrotem, rozmawiając, krzycząc na siebie bądź głośno się targując. Takiego zachowania nie tolerowano by w królestwie dobra. Tam powinny panować czystość, cisza i porządek, o który dbają strażnicy miejscy. Wyobrażał sobie to miasto jako coś podobnego do tego, które znał, ale bez tylu strażników i praw. Okazało się, że się mylił. Tutaj, w porównaniu z jego miastem, panowało bezprawie. Z jednej strony to go przeraziło, a z drugiej się ucieszył, czując ekscytację. Chciał przyjrzeć się temu z bliska.

„W końcu dotarłem do celu” – pomyślał. „Tylko czy sobie poradzę?”

– Co ty robisz? Po co się zatrzymałeś? – zapytał zniecierpliwiony marynarz.

– Przepraszam. Już idę.

Dogonił bezzębnego marynarza i poszedł za nim. Nie odstępował go na krok, nie chcąc go zgubić w tym tłumie ludzi zmierzających tam i z powrotem po wąskiej drodze prowadzącej z portu do bramy miasta. Przeszli przez plac portowy i skierowali się w stronę zatłoczonej ulicy. Po obu jej stronach stały stragany z najróżniejszymi towarami: rybami, przyprawami, owocami i różnymi przedmiotami, z których jedne znał, a inne widział po raz pierwszy w życiu. Nie mógł ukryć wrażenia, jakie to wszystko na nim wywarło. Co jakiś czas podchodził do niego sprzedawca i proponował swój towar. Audaxowi zaczęło się kręcić w głowie.

„Budynki na tej drodze nie przypominają tych z mojego miasta. Są bardziej brudne i zbudowane z fantazją pijanego architekta” – pomyślał i zaśmiał się w duchu.

Zabudowania w różnych kształtach i kolorach nie charakteryzowały się jednolitością. Każdy był inny od poprzedniego. Jedne były większe, inne mniejsze. Jedne z okrągłymi oknami, inne z kwadratowymi bądź prostokątnymi. Parterowe i piętrowe. Z balkonami lub bez nich. Jedne czerwone, inne czarne bądź zielone. Wśród nich można było znaleźć i takie, które wyglądem przypominały pozlepiane ze sobą klocki, niekoniecznie w dobrych proporcjach. Łączył je tylko jeden element: materiał, z którego zostały zbudowane. Z bliska przypominał piaskowiec, ale był od niego mniej sypki.

Nagle w połowie drogi marynarz się zatrzymał. Chłopak wpadł na niego, ponieważ był zajęty oglądaniem otoczenia.

– Uważaj, chłopcze! – wrzasnął marynarz.

– Przepraszam. Zagapiłem się.

– I co cię tak zaciekawiło? Te stare, śmierdzące budynki? Idziemy. Nie mam czasu na głupoty.

– Tak jest – odpowiedział Audax z nutką przerażenia w głosie.

Stali przed budynkiem. Kilkupiętrowym, w białym kolorze i z mnóstwem okien. Weszli do środka: pomieszczenie było pełne ludzi i każdy trzymał w ręce butelkę bądź kufel. Toczyło się kilka rozmów. Wszyscy wyglądali na marynarzy. Tylko jedna postać wyróżniała się z tłumu. Ubrana była w czarny płaszcz zakrywający ciało od stóp do głów. Zupełnie jak ta, która płynęła na statku wraz z nim. Dziwności dodawał fakt, że było bardzo ciepło, a ubrania tych postaci nie wydawały się odpowiednie na taką pogodę.

„Ciekawe, kim są ci ludzie” – zastanawiał się Audax.

Marynarz skierował się do baru. Chłopak ruszył jego śladem. Po drodze minął kilku niezbyt dobrze wyglądających osobników, którzy gapili się na niego takim wzrokiem, jakby chcieli wszcząć awanturę. Marynarz usiadł przy barze.

– Chłopcze, usiądź gdzieś w kącie. Mam do załatwienia kilka spraw. Później cię znajdę. Tylko nie pałętaj się pod nogami tych dżentelmenów. – Wskazał na mężczyzn pijących przy swoich stolikach. – Nie lubią tego. – Zarechotał, po czym zwrócił się do barmana i zaczęli rozmawiać przyciszonymi głosami.

Audax usiadł na krześle przy barze.

„Co mam teraz począć?” – zastanawiał się. „Muszę jakoś uciec ze statku. Tylko jak to zrobić?”

Nagle usłyszał swoje imię w rozmowie marynarza i barmana.

– …mam zadanie, aby pozbyć się chłopaka, ale nie wiem, jak to zrobić – powiedział marynarz. – Wiesz, gdzie mogę oddać niechciane dziecko?

– Tak, ale dzieciak chyba cię słyszy – odparł barman, kiwając głową w stronę siedzącego.

– Ej! Nie podsłuchuj, kiedy dorośli gadają! Usiądź tam i poczekaj na mnie. – Wskazał na ławkę po drugiej stronie karczmy.

Audax spojrzał na nią. Stała bardzo blisko stolika, przy którym siedziała zakapturzona postać. Przestraszył się trochę. Wstał i podszedł do ławki pod jednym z okien w kształcie kwadratu. Strach towarzyszył mu przez całą drogę.

„Bezzębny chce się mnie pozbyć?” – pomyślał. „Chyba muszę uciekać. Nie wiadomo, co robią tutaj z takimi chłopcami jak ja”.

W chwili gdy usiadł na ławce pod oknem obok stolika zakapturzonej postaci, zobaczył, jak druga zakapturzona postać wchodzi do środka. Przez całą drogę od drzwi do stolika Audax wpatrywał się w nią. Ogarnęło go przerażenie. Mimochodem usłyszał rozmowę obu mężczyzn.

– I jak ci poszły poszukiwania? Znalazłeś kogoś ciekawego? – zapytał jeden drugiego.

– Słabo, znalazłem tylko kilkoro. I to nie pierwszej jakości. Byłem w jednym z tych domów, gdzie przebywają osierocone dzieci. Tam rozmawiałem z właścicielem i oddał mi kilkoro swoich podopiecznych. Gdy odchodziłem, wydawał się zadowolony. Jakby pozbył się wielkiego ciężaru. A u ciebie?

– Nikogo nie znalazłem – przyznał pierwszy ze smutkiem.

– Rozumiem. Masz jakieś wieści z Partisatu?

– Mam list. Muszę go dostarczyć opatowi.

– Wiesz, kiedy ruszamy z powrotem? – zapytał drugi.

– Mogę ruszać już dziś. A ty jesteś już gotowy?

– Tak. Dzieci siedzą w moim pokoju i czekają, aż przyjdę. Chyba są przerażone, ale nie jest to dla mnie dziwne. Sam się strasznie bałem, gdy byłem w ich sytuacji.

– Widziałem chłopca na statku handlowym płynącym z królestwa dobra. Płynął na gapę. Może jego też trzeba zabrać do klasztoru? Opiekuje się nim stary marynarz. Rozmawiałem z kapitanem i powiedział, że jemu wszystko jedno, co się stanie z dzieciakiem, byleby się go pozbyć ze statku. I tak nie ma z niego pożytku. Nawet podłogi nie potrafi dobrze umyć. Możemy go zabrać, jeśli tylko chcemy.

– A gdzie on może teraz być? – zapytał jego towarzysz.

– Jest na tym statku, którym przypłynąłem.

– Tak? No to dobre wieści. Może uda się go przekonać do pójścia z nami…

Rozmowa urwała się na chwilę. Pierwszy z mężczyzn zaczął się rozglądać po pomieszczeniu i dostrzegł Audaxa siedzącego na ławce.

– Spójrz, to ten dzieciak – powiedział do drugiego.

– To on? W takim razie kup coś do picia. Ja go przyprowadzę.

W tym momencie Audax się zorientował, że mężczyźni zauważyli jego obecność. Zobaczył, jak jeden z nich wstał i zaczął podchodzić.

„Idzie w moim kierunku!” – pomyślał. „Muszę uciec, ale nie mogę się ruszyć! No już! Głupie nogi. Ruszcie się!”

Gdy udało mu się wstać i odwrócić w stronę wyjścia, poczuł wielką dłoń na swym ramieniu.

– Witaj, chłopcze. Jak się czujesz? Chciałbyś może przyłączyć się do nas? – zapytał nieznajomy. – Chcielibyśmy ci coś zaproponować.

– Wolałbym nie. Czeka na mnie mój kompan. O, tamten… – odparł Audax, wskazując na bar, lecz bezzębnego marynarza już tam nie było.

– Widać twój kolega ma swoje sprawy do załatwienia i zostawił cię tutaj samego. Przysiądź się do nas. Zamówię ci coś do jedzenia i opowiem, skąd pochodzę. Nie bój się.

– Dobrze – zgodził się chłopiec po chwili wahania.

„I tak nie potrafiłbym mu odmówić” – pomyślał.

– Świetnie! No to chodźmy.

Obaj podeszli do stolika, przy którym siedział już drugi z mężczyzn. Gdy usiedli, barman podał Audaxowi talerz z chlebem i serem oraz kufel rozcieńczonego piwa. W spojrzeniu chłopaka ciekawość mieszała się ze strachem.

– Jedz, chłopcze. Nie obawiaj się – zachęcił jeden z mężczyzn.

Audax sięgnął po kawałek chleba i włożył go do ust.

– Jak masz na imię?

– Audax – przedstawił się krótko. – Jestem Audax.

– Dobrze. Miło cię poznać, Audaxie. Teraz wyjaśnimy ci, dlaczego cię zaprosiliśmy. Ja nazywam się Lun, a mój towarzysz Azdr. Pochodzimy z klasztoru leżącego za górami, gdzie oddajemy cześć Arymanowi, bogu ciemności, który daje nam siłę i moc. Słyszałeś kiedyś o nim?

– O bogu ciemności? Tak, słyszałem o nim od ojca. Podobno jest obrońcą tej części świata.

– To prawda – przyznał Lun. – W wielkim skrócie: strzeże nas przed wszelkimi próbami odebrania nam wolności oraz autonomii życia każdej jednostki. Nie pozwala, aby jakakolwiek władza czy religia próbowała przejąć kontrolę nad naszymi ciałami i umysłami. Skąd pochodzisz, Audaxie?

– Urodziłem się w Otro – odpowiedział chłopak z ustami pełnymi jedzenia.

– Rozumiem. Znam kilka osób, które stamtąd pochodzą. Chętnie bym cię z nimi poznał – rzekł Lun, lekko się uśmiechając. – Teraz wyjaśnię ci, jaki jest powód naszej rozmowy. Ja i mój towarzysz jesteśmy mnichami z tego klasztoru zza gór. Zostaliśmy wysłani z misją, która polega na znajdowaniu nowych członków dla naszej społeczności. Nasza społeczność jest mała, więc stale potrzebujemy nowych osób, które zasilą nasze szeregi. Chcielibyśmy zabrać cię do naszego klasztoru i zaproponować ci, abyś zaczął terminować jako nowicjusz. Co ty na to?

Propozycja mężczyzny zaskoczyła Audaxa. Zawsze chciał pobierać nauki, lecz rodziców nie było stać na jego edukację. Gotowały się w nim różne emocje: strach mieszał się z radością i satysfakcją, nadzieja na znalezienie swojego miejsca z niepewnością, jaka towarzyszy podróży z dwoma nieznajomymi, odwaga z rozwagą. W jego głowie nastała taka wojna przeciwnych myśli, że chciał od razu powiedzieć „tak” z powodu radości i jednocześnie chciał uciec z powodu niepokoju.

– To jak będzie, chłopcze? – zapytał go Azdr. – Chciałbyś odmienić swoje życie? Uwierz mi, nie będziesz żałować, jeśli z nami pójdziesz. Nauczymy się takich rzeczy, o których marzy każdy człowiek i o których nie dowiesz się nigdzie indziej. – Pochylił się nad nim i dodał szeptem: – Mówię tu o magii, magii śmierci.

Audax spojrzał na Luna i od razu zniknęły wszelkie wątpliwości.

– Tak – powiedział. – Chciałbym wyruszyć do tego klasztoru, aby pobierać nauki. Co muszę zrobić?

– Miło mi to słyszeć – rzekł Azdr. – Tak naprawdę nic nie musisz robić oprócz przygotowania się do drogi. Wyruszamy jutro, ponieważ nie jesteśmy jeszcze gotowi, a nie chcemy jechać w nocy. Czy masz do załatwienia jakieś sprawy przed wyjazdem?

– Nie, nie mam żadnych. Niczego nie mam, więc nic nie muszę robić. Jestem już gotowy. Chociaż jest jedna sprawa. Co mam zrobić z kapitanem statku? Muszę odpracować podróż na gapę. Nie pozwoli mi odejść tak po prostu.

– O to nie musisz się martwić. Wszystko załatwimy – odparł Lun. – Teraz możesz udać się do pokoju na górze, jeśli chcesz odpocząć. Pokój numer cztery.

– Naprawdę? Nie chciałbym żadnych kłopotów.

– Tak, nie martw się – odpowiedział Azdr. – A teraz idź odpocząć. Powiedz karczmarzowi, że to ja cię przysłałem. Da ci klucz do pokoju.

– Rozumiem. – Chłopak wstał i skierował się w stronę baru.

Przy barze nie było jednak nikogo oprócz kilku starych marynarzy. Postanowił więc usiąść i poczekać na powrót barmana.

Czekając, przypatrywał się ludziom przebywającym w karczmie. Zdumiało go to, że tutejsi ludzie wyglądali na szczęśliwszych niż w jego rodzinnym mieście, a także to, że bardziej interesują się zabawą niż pracą. W jego rodzinnym mieście była jedna karczma, lecz przebywanie w niej stanowiło przywilej zarezerwowany tylko dla wybranych – ludzi, którzy wykonywali swoją pracę dobrze, a nawet lepiej. Jedynie nieliczni dostępowali zaszczytu spędzenia czasu w takim miejscu. Zaszczytu tym większego, że wyłącznie w karczmie można było pić alkohol, poza nią obowiązywał całkowity zakaz.

Po jakimś czasie z zaplecza wynurzył się barman z ponurym wyrazem twarzy. Na widok chłopaka skrzywił się w grymasie obrzydzenia.

– Dwaj nieznajomi powiedzieli, że wręczy mi pan klucz do pokoju na piętrze, w którym mógłbym odpocząć.

Na twarzy barmana odmalował się wyraz ulgi.

– Tak, oczywiście – potwierdził. – Czy ci dwaj szlachetni panowie zaproponowali ci podróż do klasztoru na bagnie?

– Tak. A dlaczego pan pyta?

– Z ciekawości – odpowiedział barman, uśmiechając się w duchu. – Oni są bardzo dobrymi ludźmi. Poszczęściło ci się. Niewielu może się udać do miejsca, w którym żyją mnisi. Zazdroszczę ci.

– Naprawdę? – Chłopiec również zaczął się cieszyć. – Naprawdę jest tam tak dobrze?

– Tak, zdecydowanie, ale tam nie byłem, więc nie mogę opowiedzieć szczegółów.

– Rozumiem. Mógłbym prosić ten klucz?

– Ależ oczywiście. Proszę. Drugi pokój po prawej. Miłego pobytu.

– Dziękuję.

Gdy Audax stanął na pierwszym stopniu schodów, zobaczył, jak do barmana podchodzi bezzębny marynarz. Barman szepnął mu coś do ucha. Marynarz nagle się rozpromienił i wręczył coś swemu rozmówcy. Następnie wstał i skierował się do wyjścia. Chłopaka trochę zaskoczyła ta sytuacja, lecz nic nie mógł zrobić. Wzruszył więc ramionami i poszedł na górę. Na korytarzu nie było nic. Nie było tam nawet dywanu. Audax podszedł do drzwi pokoju numer cztery, włożył klucz do zamka i przekręcił. Drzwi się otworzyły. W środku ujrzał trzech chłopców, którzy nie zwrócili uwagi na pojawienie się kogoś w pokoju. Byli zbyt pogrążeni w swoich myślach. Chwilę stał w progu, przyglądając im się, a następnie wszedł i zamknął drzwi. Nie zdziwiło go to chłodne powitanie, ale sądził, że przynajmniej go zauważą. W pokoju stało tylko jedno łóżko i szafka nocna bez jednej szuflady. Spojrzał na chłopców: jeden z nich siedział przy łóżku z głową schowaną między kolanami, drugi, najmniejszy, siedział po turecku na łóżku i wpatrywał się w okno, a trzeci, największy, stał pod ścianą naprzeciwko okna z miną skwaszoną, lecz zamyśloną.

– Cześć! – przywitał się Audax.

Wszyscy trzej spojrzeli nagle w kierunku, z którego dobiegły te słowa. Przez moment na ich twarzach odmalowało się przerażenie, które ustąpiło uldze, gdy nie zobaczyli tego, czego się spodziewali.

– Cześć! – odpowiedział mu największy z chłopców z wyrazem zdziwienia na twarzy.

– Jak leci? – zapytał Audax, chcąc nawiązać kontakt.

– Nie za dobrze. Jak widzisz – odparł z dezaprobatą największy z chłopców, po czym wrócił do swoich rozmyślań i wpatrywania się w podłogę.

– Dlaczego? – zapytał zaciekawiony, ale nie uzyskał odpowiedzi. – Wy też udajecie się do klasztoru?

– Tak. Udajemy się do klasztoru, ale nie wiemy dokładnie, w jakim celu. Jesteśmy sierotami. Pewnie uczynią z nas służących. A ty? – odezwał się największy z nich zdenerwowany tym, że ktoś zadaje mu takie pytania.

– Ja też jadę do klasztoru – odpowiedział.– Uciekam przed żołnierzami. Myślę, że klasztor będzie idealnym miejscem, aby się ukryć.

– Uciekasz przed żołnierzami? – zapytał z przerażeniem najmniejszy chłopiec, oderwawszy się od tępego patrzenia w okno. – Co takiego zrobiłeś?

– Złamałem prawo, które jest święte.

– Złamałeś prawo? A co dokładnie zrobiłeś?

– Poszedłem do lasu, a gdy wróciłem, czekało na mnie kilku strażników. Jednak im uciekłem.

– Za pójście do lasu? – zdziwił się największy z chłopców. – Nie kłam! Nie można nikogo ścigać za coś takiego.

– Odważny jesteś – powiedział ponownie najmniejszy z nich, nie zwracając uwagi na słowa brata. – Ja nigdy nie odważyłbym się tak postąpić.

– Naprawdę? Ja tylko broniłem swojego życia. Nie widzę w tym nic odważnego.

– No tak… – rzekł najmłodszy chłopiec, tracąc zainteresowanie.

– Dlaczego mi nie odpowiedziałeś? – rzucił gniewnie największy z braci. – Jak można być ściganym za coś takiego?

– W moich stronach można. Karze się tam i za mniejsze wykroczenia.

– Naprawdę? – odezwał się największy z braci. – A skąd pochodzisz?

– Z Partisatu – odparł krótko Audax.

– Z Partisatu? To tam karzą za coś takiego? – zapytał z niedowierzaniem największy brat.

– Tak. W nocy nie można opuszczać swojego domu.

Nastała krótka cisza, która została przerwana przez najmniejszego z braci.

– Jak myślisz, co nas spotka w klasztorze? Będą tam dla nas tak samo surowi jak w sierocińcu? – zapytał chłopca.

– Nie wiem. Nigdy nie byłem w takiej sytuacji. Źle was traktowali?

Obaj chłopcy posmutnieli. Smutny nastrój dopadł również jego. Uciekł z niego cały entuzjazm związany z pozytywnym wynikiem ucieczki. Dopadła go fala zmęczenia, która uwolniła się po wielu dniach wędrówki. Wreszcie nastał koniec jego ucieczki i mógł trochę odpocząć. Postanowił nic już nie mówić, ponieważ nie chciał bardziej psuć atmosfery. Podszedł tylko do łóżka, położył się na nim i od razu usnął.

***

Nadeszło południe. Do karczmy schodzili się ludzie, a gwar stawał się coraz większy. Wszedł tam też dziwnie wyglądający mężczyzna. Był ubrany w taki sam płaszcz, jakie mieli mnisi z klasztoru boga śmierci, lecz w kolorze białym. Podszedł do baru i zwrócił się do karczmarza:

– Czy to karczma Pod Zepsutym Butem?

– Tak. Czym mogę służyć?

– Przybyłem tutaj, ponieważ miałem się z kimś spotkać – wyjaśnił mężczyzna w bieli. – Miałem zapytać o to barmana, gdy tylko przyjdę.

– Tak, oczywiście. Poinformowano mnie o tym. Zaprowadzę pana do stolika.

Było to odosobnione miejsce w kącie sali. Stał tam okrągły stolik, a przy nim rogowa ława z drewnianym oparciem.

– Proszę poinformować, że już jestem i że czekam – odezwał się gość.

– Oczywiście. Proszę chwilę poczekać. Już idę po osobę, która chciała się z panem spotkać. Czy życzy pan sobie czegoś?

Mężczyzna spojrzał na karczmarza wzrokiem, który ewidentnie mówił, aby się pośpieszył i nie zawracał mu głowy takimi pytaniami. Usiadł i zaczął badawczo obserwować cały lokal. Po chwili na schodach pojawił się jeden z braci w czarnym płaszczu.

– Witaj, Lexusie! – powiedział brat Azdr. – Jak podróż? Przejechałeś bezpiecznie?

– Witaj – odparł Lexus. – Tak, podróż miałem dość bezpieczną, zważywszy na wydarzenia, do których dochodzi ostatnimi czasy. A jak u ciebie?

– U mnie też wszystko w porządku, dziękuję – odpowiedział Azdr. – Może się czegoś napijesz?

– Nie, dziękuję, ale ty się napij, jeśli masz ochotę.

– Okropna jest ta wasza abstynencja – oświadczył Azdr. – Jak możecie tak żyć?

– To kwestia przyzwyczajenia – wyjaśnił żartobliwie Lexus. – Z jakiego powodu mnie ściągnąłeś? I dlaczego do takiego miejsca?

– Oczywiście, już mówię. Jak zwykle nie cierpisz owijania w bawełnę. Zapewne wiesz o tych dziwnych incydentach z rybakami, a także z innymi statkami królestwa zła, które wpływają do królestwa dobra?

– Tak, wiem. Chodzą słuchy, że to jakiś potwór morski poluje na tym terytorium i zatapia statki, choć nie jestem pewien, czy jest w tym ziarno prawdy – powiedział Lexus. – Takie jest oficjalne stanowisko władz w Arthapurze. Nasze łodzie omijają ten teren z daleka. Zdaniem naszego klasztoru szykuje się coś dużego.

– Też tak myślę – rzekł Azdr. – Odwiedziłem ostatnio Partisat, aby dowiedzieć się czegoś więcej, ale jak zwykle wszystko zostało utajnione. Wypytywanie jest niezgodne z prawem, a żaden z mieszkańców nie chce nic powiedzieć. Nie chcą narażać swojego życia ani ryzykować pobytu w więzieniu.

– Doprawdy? – zdziwił się Lexus. – Nie wiedzieliśmy o tym. Dlaczego nie otrzymaliśmy wiadomości o twojej wizycie?

– Nie chcieliśmy wzbudzać podejrzeń u waszych władz. Woleliśmy, aby moja podróż odbyła się w tajemnicy. Rozumiesz? Ufam, że to nie popsuje naszych stosunków.

– Oczywiście, że nie, ale wierzę, że taka sytuacja nie powtórzy się więcej – rzekł mężczyzna w bieli. – Nie chcemy żadnych politycznych problemów.

– Mam nadzieję, że nie wyniknie z tego nic podobnego – podsumował ironicznie brat Azdr.

– Ja również mam taką nadzieję – oświadczył Lexus. – Powiesz mi w końcu, dlaczego się tutaj spotykamy?

– Tak, już wyjaśniam. Chciałbym, abyś powiedział mi o wszystkim, co się u was dzieje.

– Skąd u ciebie zainteresowanie takimi wydarzeniami?

– Uważamy, że w końcu dojdzie do tego, czego wszyscy się obawiamy… Mówię tu o wojnie.

– Mówisz poważnie? – zdziwił się Lexus. – Wszyscy wiemy, że w królestwie dochodzi ostatnimi czasy do dziwnych wydarzeń, ale żeby wywoływać wojnę? To nie do pomyślenia!

– O jakich dziwnych wydarzeniach mówisz? – zapytał Azdr.

– O dziwnej chorobie króla, o plotkach o tym, że to nie on rządzi, a jego ministrowie z wielkim ministrem Ozusem na czele, o ruchach kościoła i jego polowaniach na heretyków czy o wysyłaniu wojska do oddalonych miejsc w królestwie. Podobno dla zapewnienia bezpieczeństwa mieszkańcom – wyjaśnił Lexus.

– Król jest chory? Od kiedy?

– Od początku roku. Podobno zasłabł na jednym z przyjęć, które urządzał dla artystów na swoim dworze.

– I wtedy to Ozus został regentem?

– Tak, on i Jufus, głowa kościoła – odpowiedział Lexus.

– Czy to nie dziwne? – zauważył Azdr.

– Co w tym dziwnego? Nie sądzę, aby Ozus planował wojnę z Friasatem. Przecież żyjemy w zgodzie już tak długo.

– Nie, nie posądzam go o to, lecz nie można wykluczyć żadnej możliwości. Zwłaszcza że do tych dziwnych zdarzeń doszło po przejęciu władzy przez Ozusa – powiedział brat Azdr. – Osobną kwestią jest to wysyłanie wojsk. W królestwie zaczyna dochodzić do buntów?

– Nic mi o tym nie wiadomo – odparł Lexus. – Z innych terytoriów nie ma żadnych informacji dotyczących niezadowolenia. Wszystko utrzymywane jest w najlepszym porządku.

– To również jest dziwne. Po co wysyłać żołnierzy do odległych miejsc? – zastanawiał się głośno Azdr. – Myślę, że istnieje tylko jedno wytłumaczenie. Zbierają wojska. Choć teraz się tego nie dowiemy. Mam do ciebie prośbę.

– Jaką? – zapytał Lexus.

– Mógłbyś informować mnie przez kruka o wszelkich wydarzeniach? Jesteś jedyną osobą, której mogę zaufać.

– Oczywiście – zgodził się Lexus. – Gdy tylko uda mi się czegoś dowiedzieć, wyślę do ciebie kruka.

– Dziękuję – rzekł Azdr. – Dobra, dość już tych ponurych tematów. Może się zabawimy?

– Wiesz, jaki mam stosunek do zabawy – zaoponował Lexus. – Muszę już iść, aby nie wzbudzać podejrzeń. Wiesz, jak to jest.

– Tak, wiem – przyznał brat Azdr. – Nie zatrzymuję cię zatem. Do zobaczenia!

– Do zobaczenia wkrótce – powiedział Lexus.

Obaj wstali, uścisnęli sobie ręce, po czym każdy poszedł w swoją stronę. Lexus zniknął w drzwiach, a brat Azdr udał się do baru.

***

Następnego ranka Audax obudził się wypoczęty oraz pełen energii. Po przebudzeniu rozejrzał się po pokoju. Pozostali chłopcy również spali na łóżku: najmniejszy w nogach, a pozostali po obu jego stronach. Średni po lewej, a największy po prawej. Nadal spali. Postanowił ich nie budzić, więc podniósł się powoli i delikatnie. Zszedł z łóżka, podszedł do okna i wyjrzał przez nie. Mimo wczesnej pory na ulicy było sporo ludzi.

„Wszyscy dokądś pędzą, lecz widać, że nie robią tego z przymusu” – pomyślał. To spostrzeżenie go ucieszyło. „Widać, że są szczęśliwi na swój sposób i nie oddaliby swojej wolności za darmo”.

Audax przez chwilę obserwował ulicę. Odszedł od okna i zaczął szukać po pokoju miednicy, aby się obmyć, ale żadnej nie znalazł.

„Dziwne. U nas w kraju miednica jest w każdym domu. Czyżby tutaj nie dbali tak o higienę? Muszę zapytać o to chłopców, gdy wstaną”.

Gdy o tym pomyślał, obudził się największy z chłopców.

– Witaj – pozdrowił go. – Jak się spało?

– Witaj – odpowiedział największy. – Dobrze, choć ciasno. A tobie?

– Powiem ci, że dawno nie spałem tak dobrze jak dziś. Było bardzo miękko.

– Naprawdę? – zdziwił się największy.

– Tak. W ciągu poprzednich kilku dni spałem albo skulony w ładowni, albo na deskach pokładu – wyjaśnił – co, uwierz mi, nie należy do najprzyjemniejszych rzeczy. Nie macie miednicy? Chciałbym się umyć.

– Umyć? Dlaczego? Jesteś chory czy jutro jest jakieś święto? – zapytał zdziwiony największy chłopiec.

– Nie, po prostu mam w zwyczaju myć twarz, pachy i stopy po przebudzeniu – odpowiedział Audax. – Ty tak nie robisz?

– Nie, myję się tylko od święta, czyli rzadko. Ogólnie nie mamy tutaj takiego zwyczaju. U was często się myjecie?

– Tak, kilka razy w tygodniu.

– Rozumiem. Cóż, zapytaj potem brata Luna. Może znajdzie się jakaś miednica i trochę wody.

W tym momencie drzwi się otworzyły i ukazał się w nich czarny płaszcz.

– Witam, chłopcy – powiedział brat Lun. Rozejrzał się po pokoju. – Obudźcie pozostałych. Musimy już ruszać w drogę.

– Oczywiście – odparł największy chłopiec.

– Chciałbym się umyć – oświadczył Audax. – Nie znajdzie się może jakaś miednica z wodą?

– Miednica z wodą? Tutaj? – Lun się zaśmiał. – Nie, nie ma tego. Ludzie się tutaj nie myją. Będziesz musiał poczekać, aż dotrzemy do klasztoru. Tam się umyjesz.

– Rozumiem – rzekł chłopak ze smutkiem.

Dwójka pozostałych chłopców została obudzona przez największego. Najpierw wyglądali, jakby nie wiedzieli, gdzie się znajdują, lecz po chwili zrozumieli, gdzie są, i smutek znowu zagościł na ich twarzach.

„Nie za bardzo podoba im się ta sytuacja” – pomyślał.

– No chodźcie już! Musimy ruszać! – zawołał brat Lun. – Na dole znajdziecie coś do jedzenia. Zabierzcie je ze sobą. Nie mamy czasu, aby tu jeszcze jeść. Musimy przed zmrokiem dostać się na przełęcz – dodał z przejęciem, zbiegając ze schodów.

Chłopcy zebrali swoje rzeczy. Nie mieli ich dużo. Każdy miał mały bagaż przypominający dużą chusteczkę do nosa zawiązaną w węzeł za rogi. Tylko Audax nie miał nic ze sobą. Niczego nie udało mu się zabrać podczas ucieczki.

„Nawet nie mam żadnej pamiątki po rodzicach” – pomyślał ze smutkiem. „Ciekawe, jak sobie radzą”.

Schodząc po schodach, ujrzał niemal pustą salę. Po zgiełku poprzedniego dnia nie było śladu. Teraz można było zobaczyć tylko kilku marynarzy pijących przy stolikach. Na jednym ze stołów było przygotowanych kilka pakunków z jedzeniem. Dla każdego z chłopców.

– Zabierzcie po jednym ze sobą. To jest wasz prowiant na cały dzień, więc jedzcie go z głową – oznajmił Azdr.

Chłopcy podeszli do stołu i zabrali po jednym pakunku. Następnie trójka schowała je do swojego bagażu, a Audax nadal trzymał je w rękach. Ze środka pachniało chlebem, serem i marynowaną rybą.

„Jestem taki głodny” – pomyślał.

– Świetnie, ruszamy w drogę. Idźcie za mną – polecił brat Lun i wyszedł, wskazując ręką.

Chłopcy poszli za nim. Za nimi wyszedł brat Azdr.

Na dworze było już tłoczniej.

„Ruch wydaje się taki jak wczoraj” – pomyślał.

Robiło się coraz cieplej. Brat Lun poszedł w stronę miasta. Z poziomu portu miasto wydawało się odległe, ale wraz z przybliżaniem się do niego stawało się coraz potężniejsze. Chłopca zszokował ten widok.

– Pierwszy raz widzisz coś takiego? – zapytał chłopca brat Lun, zauważając jego zdumioną minę. – To Beysehir.

– Tak, urodziłem się i wychowałem w wiosce rybackiej – odparł Audax. – Tam były tylko chaty i łodzie.

– Rozumiem – powiedział brat Lun. – Poczekaj, aż dotrzemy do celu. Wtedy dopiero się zdziwisz.

Oczy chłopca zapaliły się żądzą zobaczenia czegoś jeszcze większego niż to miasto portowe.

„Więc istnieje coś większego?” – zastanawiał się w duchu.

Miasto Beysehir zbudowane zostało na planie kwadratu z wielką bramą pośrodku. Otoczone było wysokim na kilka metrów murem obronnym z kamienia. Co kilkanaście metrów stała potężna baszta wznosząca się nad murem. Widok miasta zapierał dech w piersi i nawet z daleka przytłaczało ono swoją wielkością.

Kiedy dotarli do murów, Audax nie mógł przestać się zachwycać tym widokiem. Przechodząc przez wielką bramę, był tak szczęśliwy, że prawie zapomniał, dokąd zmierza, i oddalił się od grupy. Stracił kontakt z rzeczywistością.

– Chłopcze, chłopcze! Tutaj jesteśmy! – zawołał brat Azdr.

Audax wrócił do rzeczywistości i szybko podbiegł do reszty.

– Przepraszam. Nie wiem, co się ze mną stało.

Budynki stały blisko siebie, a między nimi znajdowały się wąskie uliczki. Na każdym rogu ulicy widniała tabliczka z jej nazwą. Miasto tętniło życiem, nie sposób było na kogoś nie wpaść. Gdy dotarli na wielki plac, chłopakowi znowu odebrało dech. Był to wielki kamienny plac w kształcie kwadratu. Wokół stały budynki z szyldami, stamtąd też rozchodziły się ulice, które dawały początek wielkiej plątaninie arterii biegnących przez całe miasto. Na jednym z boków placu, mniej więcej w jego połowie, znajdował się drugi rząd murów z wielką bramą, przy której stali strażnicy. Po obu stronach bramy do muru przylegały budynki, w których kupcy sprzedawali swoje towary. Pośrodku placu stała wielka fontanna wypluwająca w górę snopy wody i tworząca wspaniałe widowisko.

Audaxa zauroczyło to miejsce. Wszystko było takie wielobarwne i różnorodne.

„Mógłbym tu zamieszkać” – przemknęło mu przez myśl.

Na pozostałych chłopcach miasto nie robiło takiego wrażenia. Byli już przyzwyczajeni do takich widoków. W końcu pochodzili z tych terenów. To jednak nie ostudziło jego zachwytu, chciałby zwiedzić to miasto wzdłuż i wszerz.

Ponad placem górował zamek. Masywny i ogromny.

– Czy można tam wejść? Chciałbym zobaczyć, co jest w środku.

– Tam? Do zamku? Nie da rady. Nikt nie może tam wejść. Tylko ludzie posiadający zezwolenie zarządcy mogą tam przebywać – odpowiedział brat Azdr.

– Szkoda – rzekł Audax ze smutkiem.

Jednak ten szybko minął, ponieważ brat Lun zatrzymał się przy jednym z kramów.

– Usiądźcie tutaj i poczekajcie na nas – polecił, wskazując na ławki obok fontanny. – Musimy coś załatwić. Zjedzcie coś. Za chwilę wracamy. – Wszedł do środka.

Podczas pobytu mnichów w kramie chłopcy nie odzywali się do siebie, tylko w ciszy zjadali pierwszy posiłek tego dnia.

Audax mógł w tym czasie zauważyć, po raz kolejny zresztą, że życie w tej części świata różni się od tego, w którym się wychował. Ludzie wydawali się tutaj bardziej wolni. Na ulicy widać było pełną paletę nastrojów: od uśmiechniętych dzieci idących ze swoimi matkami po ludzi, których los nie oszczędzał. Siedzieli na ulicy ze spuszczonymi głowami lub chodzili i żebrali o pieniądze. W królestwie dobra nie można było się spotkać z sytuacją, że ktoś jest bardziej szczęśliwy od drugiego. Wszyscy zawsze byli w takim samym nastroju, ponieważ na ulicach nie wolno było ani się śmiać, ani być smutnym. Każdy obywatel powinien być równy wobec prawa i ta równość przekładała się także na samopoczucie. Drugą rzeczą, która go zszokowała, były zatłoczone ulice. W królestwie Partisat wszyscy o tej porze musieli być w pracy, nawet dzieci. Wyjątkiem byli stróże prawa lub ludzie posiadający przepustki. Poza tym ulice były puste i spotkać się tam można było tylko z ciszą. Tutaj trudno było uciec od hałasu. Od szumu pojazdów, rżenia koni, śmiechu dzieci, gwaru rozmów. Kolejnym zaskoczeniem było to, że wszystkie sklepy były otwarte i każdy mógł wchodzić, gdzie chce. W królestwie Partisat sklepy, warsztaty czy inne punkty obsługi były otwarte tylko w porze udawania się ludzi do pracy, czyli o szóstej rano, oraz ich powrotu do domu, czyli o szóstej wieczorem. Życie tutaj wyglądało na bardziej kolorowe. To na pewno.

– Chodźcie. Załatwiliśmy wszystko – powiedział brat Lun. – Teraz pójdziemy po nasze konie, a następnie od razu ruszymy w kierunku klasztoru, aby dotrzeć tam jak najszybciej.

Po tych słowach chłopcy nic nie odpowiedzieli, tylko grzecznie wstali z ławki i udali się za dwoma postaciami w czarnych płaszczach.

„Idziemy do stajni?” – pomyślał Audax z przerażeniem. „Mam nadzieję, że nie będę musiał dosiadać konia. Bardzo się ich boję”.

Kiedy dotarli do stajni, właściciel wyprowadził dwa konie już przygotowane i objuczone.

– No to teraz usiądźcie po dwóch na jednym koniu. Ty i ty wskakujcie na mojego – powiedział brat Azdr, wskazując na Audaxa oraz na średniego chłopca. – A wy wsiądziecie na drugiego.

„I co ja mam teraz zrobić? A jeśli mnie zrzuci?”

Średni chłopiec już wsiadł tak jak inni, tylko on jeszcze się nie ruszył.

– O co chodzi? – zapytał Azdr. – Dlaczego nie wsiadasz? Rusz się! Nie mamy całego dnia!

– Nie wejdę na niego, ponieważ boję się koni – odparł Audax. – Nie chcę mieć z nimi nic wspólnego!

– Co takiego? Nie obchodzi mnie zbytnio, że czegoś się boisz. Wsiądziesz na niego, jeśli chcesz się uczyć w klasztorze – powiedział Azdr.

„Jeśli nie wsiądę, to nie będę mógł się uczyć w klasztorze” – pomyślał Audax. „Nie mogę tutaj zostać. Pewnie trafiłbym do tego sierocińca, z którego pochodzą ci chłopcy. Za wszelką cenę muszę dostać się do klasztoru”.

Kilka chwil trwało, zanim zbliżył się do konia. W końcu brat Azdr zmusił go jednak do tego, aby dosiadł wierzchowca. Cała grupa ruszyła w stronę bramy miasta.

„Oto brama do mojego nowego życia” – pomyślał odrobinkę spokojniejszy i uśmiechnął się do siebie.