Niegrzeczna miłość - Nana Bekher, Anna Bellon, Agata Czykierda-Grabowska, Michał Gołkowski, Vi Keeland, Gabriela L. Orione, Monika Skabara, Riva Scott, Alicja Skirgajłło, Ludka Skrzydlewska, Penelope Ward - ebook

Opis

Jeśli z pudełka czekoladek wybierasz tylko te z dużą dawką chili, mamy dla ciebie zestaw, którym będziesz mogła rozkoszować się w całości – dziesięć pikantnych opowiadań niegrzecznych autorek i autorów!

Tajemniczy nieznajomi, niespodziewane spotkania, gorące pocałunki, namiętności warte grzechu i ekscytujące prezenty. Uważaj, w środku zawarta jest dawka emocji większa niż na najbardziej wyczekiwanej randce!

Nie musisz czekać na specjalną okazję, by zafundować sobie prezent, ale kolejna niegrzeczna antologia to doskonały pretekst, aby ze sprawianiem sobie przyjemności nie zwlekać ani chwili dłużej!

Ebooka przeczytasz w aplikacjach Legimi na:

Androidzie
iOS
czytnikach certyfikowanych
przez Legimi
czytnikach Kindle™
(dla wybranych pakietów)
Windows
10
Windows
Phone

Liczba stron: 398

Odsłuch ebooka (TTS) dostepny w abonamencie „ebooki+audiobooki bez limitu” w aplikacjach Legimi na:

Androidzie
iOS
Oceny
4,1 (358 ocen)
159
100
69
27
3
Więcej informacji
Więcej informacji
Legimi nie weryfikuje, czy opinie pochodzą od konsumentów, którzy nabyli lub czytali/słuchali daną pozycję, ale usuwa fałszywe opinie, jeśli je wykryje.
Sortuj według:
kakasia

Nie oderwiesz się od lektury

Super
00
Feliximiska

Nie oderwiesz się od lektury

Książka mi się podobała ,chodź nie przepadam za antologiami ,wolę dłuższe historie .
00
melchoria

Dobrze spędzony czas

Fajna lekka lektura do szybkiego czytania, a kilka opowiadań ze względu na pomysł - świetne.
00
angi_black

Całkiem niezła

Całkiem przyjemne opowiadaniaw środku. Kilka nie bardzo mi podeszło ale większość w niej przedstawionych chciałbym przeczytać o nich coś więcej. Pozostaje lekki niedosyt ale miło było spędzić z nią czas. Polecam 😀
00

Popularność




Ludka Skrzydlewska

Gdy opadną maski

14 lutego 2020, piątek

Jestem tu. Naprawdę tu jestem.

Miałam sporo wątpliwości, czy się na to zdecyduję, i jeden atak paniki, jeszcze w pokoju hotelowym, przez który straciłam jakiś kwadrans, zanim mogłam wrócić do przygotowań. Udało mi się jednak i oto jestem na miejscu – w sali bankietowej hotelu Arłamów, gdzie moja korpo kończy wyjazd integracyjny walentynkowym balem maskowym.

Na zewnątrz jest jakieś dziesięć stopni poniżej zera, ale tutaj, w środku, panuje raczej tropikalna aura. Światło jest przygaszone, salę nastrojowo oświetlają niebieskie punktowe lampy. Naprzeciwko wejścia znajdują się niewielka scena i parkiet, otoczone okrągłymi stolikami ustawionymi w podkowę. Dookoła mnie grzmi muzyka – zapewne przegapiłam przemowy prezesów – a przed oczami przemyka w większości czerwony tłum rozbawionych współpracowników. Cóż, taki motyw przewodni wieczornej imprezy. Mieliśmy mieć zakryte twarze i czerwone stroje.

Powoli ruszam przed siebie, wyglądając znajomych z działu, z którymi spędziłam cały dzień na zajęciach integracyjnych. Powiedziałam im, że kiepsko się czuję i nie przyjdę na wieczorną imprezę, a że mam jedynkę, spokojnie mogłam przygotowywać się do wyjścia, by ich zaskoczyć. Chciałam pokazać się w przebraniu, które sama dla siebie uszyłam, i z maską, dzięki której przynajmniej przez jeden wieczór nikt nie będzie się na mnie gapił. Motyw tej imprezy wydaje się stworzony specjalnie dla mnie.

Miałam sporo wątpliwości, czy w ogóle tu przychodzić. Zazwyczaj nie pokazuję się na imprezach integracyjnych, nie mam wystarczająco pewności siebie, by brylować wśród znajomych z pracy. Przekonałam jednak samą siebie, że nie mogę przegapić takiej okazji. Tutaj nikt nawet nie spojrzy na moją twarz.

Odruchowo dotykam lewego policzka zakrytego kawałkiem czerwonego materiału; pocieram go lekko, czując wypukłość starej blizny, szybko jednak opuszczam dłoń, próbując o tym zapomnieć. Przyszłaś się tu bawić, Amelia, rugam sama siebie w myślach. Chociaż raz zapomnij, że ludzie oceniają cię przez pryzmat tego, co masz na twarzy!

W końcu ich widzę. Moi znajomi z działu bawią się w najlepsze przy niewielkim okrągłym stoliku w pobliżu wejścia. Powoli ruszam w ich kierunku, ciągle czujnie rozglądając się dookoła. Kiedy piosenka się kończy, DJ robi sobie chwilę przerwy i podchodząc bliżej, mogę usłyszeć urywki rozmowy kolegów. Zastygam, kiedy dociera do mnie, że mówią na mój temat.

– Co z Amelią? – pyta Kamila. – Może trzeba do niej zadzwonić…

– Mówiła, że kiepsko się czuje i nie przyjdzie – odpowiada Ewa, jedyna osoba, którą w biurze mogłabym uznać za swoją przyjaciółkę. Zaczęłyśmy pracę w tym samym czasie i od początku sobie pomagałyśmy. To naprawdę fajna dziewczyna. – Może powinnam do niej zajrzeć i zobaczyć, czy wszystko z nią w porządku.

Uśmiecham się i już robię krok do przodu, żeby do nich dołączyć, gdy słyszę głos towarzyszącego im Grześka, jedynego faceta w naszym zespole:

– W sumie to szkoda. Taka impreza byłaby dla niej idealna, nie?

– Weź przestań – syczy na niego Ewa, ale on tylko robi zdziwioną minę.

– No co? Przecież mam dobre intencje – odpowiada. – Przydałoby się, żeby Melka sobie w końcu kogoś znalazła albo przynajmniej dała się przelecieć. W masce łatwiej by jej to przyszło.

Kamila parska śmiechem, a ja czuję się tak, jakby ziemia właśnie zadrżała mi pod stopami. Wpatruję się w grupkę moich znajomych całkowicie spokojnie, jakby oderwana od rzeczywistości, chociaż serce wali mi jak oszalałe, a w uszach słyszę szum.

Pewnie słowa Grześka nie powinny zrobić na mnie takiego wrażenia. Nie miał na myśli nic złego. Nic jednak nie poradzę, że tak reaguję. Jest mi niedobrze i mam ochotę natychmiast stąd zniknąć. Pomysł, żeby przyjść tu we własnoręcznie uszytym stroju i z maską na twarzy, wydaje mi się nagle absurdalny.

– To nie jest zabawne – oburza się tymczasem Ewa. – Dziewczyna ma problem, a takimi komentarzami na pewno jej nie pomożecie.

– Oczywiście, że ma problem. Trudno go nie zauważyć. – Kamila przewraca oczami. – Ale daj spokój, Ewka. Blizna na twarzy to jeszcze nie koniec świata. Gdyby zachowywała się inaczej, połowa ludzi pewnie nawet nie zwracałaby na nią uwagi, a drugą połowę powinna mieć gdzieś. Przykro mi, gdy patrzę, jak Melka zachowuje się na co dzień.

Okej, jestem cicha i staram się nie zwracać na siebie uwagi. Ale to chyba jeszcze nie powód, żeby mnie żałować.

– Dla ciebie to proste, bo wyglądasz normalnie – broni mnie Ewa, ale jej słowa i tak mnie ranią. – Mówiłabyś inaczej, gdybyś wyglądała tak jak Melka. Odczepcie się od niej. Zajrzę do niej później i zobaczę, jak się ma.

– Na pewno wcale nie poczuła się źle, tylko nie chciała przychodzić na imprezę – odpowiada Kamila krytycznie.

Ewa kiwa głową.

– Może i tak, ale to nie znaczy, że nie potrzebuje towarzystwa.

Odwracam się na pięcie i odchodzę, bo robi mi się niedobrze. Nie jestem w stanie do nich dołączyć, nie po tym, co usłyszałam.

Idę przed siebie na ślepo, nawet nie wiem, dokąd właściwie się kieruję. Potrącam po drodze jedną czy dwie osoby, nawet kogoś przepraszam, ale zupełnie nie zwracam na to uwagi; chcę jedynie znaleźć się z dala od tych ludzi.

Tak się cieszyłam na ten wieczór. Przygotowywałam się i chciałam im zrobić niespodziankę. Tymczasem teraz mam ochotę jedynie zaszyć się w swoim pokoju – czyli zrobić dokładnie to, co zazwyczaj robię w podobnych sytuacjach.

Nawet nie orientuję się, kiedy docieram do baru. Znajduje się przy nim kilka wolnych hokerów, więc siadam na jednym z nich i bez wahania proszę barmana o białe wino. Uspokój się, polecam sobie stanowczo. To nic takiego. Słyszałaś już gorsze komentarze na swój temat.

Może i tak, ale nigdy z ust znajomych, którzy w mojej obecności zachowują się dużo bardziej powściągliwie.

Mam problemy z oddychaniem i skupiam się na tym przez chwilę, ignorując otoczenie. Wdech, wydech, powtórz. Nic takiego się nie dzieje. Jesteś kwiatem lotosu. Jesteś kwiatem lotosu na imprezie walentynkowej, na którą czekałaś, odkąd ogłoszono motyw przewodni. Nie pozwól sobie tego zepsuć. Baw się, Amelia, bo innej okazji możesz nie dostać.

I właśnie wtedy przy barze pojawia się on i prosi barmana o martini.

O mało nie krztuszę się łykiem wina, które właśnie popijam. Marcel Rakoczy – menedżer działu HC, w którym pracuję, mój przełożony, z którym w życiu nie zamieniłam ani słowa.

No dobra, jest w tym odrobina mojej winy. Kiedy widzę facetów takich jak Marcel, tracę resztki pewności siebie. Od razu wyobrażam sobie, że gapią się wyłącznie na moją bliznę i nie dostrzegają nic więcej, i że po prostu muszą myśleć o mnie z pogardą. Dlatego za każdym razem, kiedy mój menedżer przechodzi przez biuro, udaję bardzo zajętą albo wręcz chowam się przed nim, żeby tylko na mnie nie patrzył. To do bólu atrakcyjny, pewny siebie facet, który w normalnych okolicznościach nawet nie spojrzałby na mnie dwa razy.

Okoliczności jednak nie są normalne.

Marcel jest wysoki, szczupły i przystojny, ma ciemne, stale rozczochrane włosy, zawsze kilkudniowy zarost, z którym jest mu bardzo do twarzy, i uwodzicielski uśmiech, który z pewnością rozpuścił serce niejednej kobiety. Marcel konsekwentnie unika romansów w pracy – wiem o tym, bo usłyszałam kiedyś, jak parę koleżanek z mojego działu narzekało na ten temat. Nic dziwnego, ten mężczyzna naprawdę przyciąga spojrzenia.

A ja? W porządku, wiem, że mam niezłą figurę i fajne włosy – długie, kręcone, o ładnym, naturalnie kasztanowym kolorze. Ponieważ jednak ten widok często mylił facetów, a gdy odwracałam się do nich przodem, nie kryli rozczarowania, nauczyłam się ukrywać moje atuty. Po biurze chodzę zazwyczaj w bezkształtnych ciuchach i z włosami spiętymi w kok.

Jednak nie dziś wieczorem.

Dostrzegam, jak Marcel spogląda na mnie kątem oka. Mam ochotę się schować, uciec gdzieś w kąt, ale dzielnie przezwyciężam ten odruch, wmawiając sobie, że przecież on mnie nie widzi. Może i złota maska, którą mam na twarzy, niespecjalnie pasuje do reszty stroju, ale przynajmniej dokładnie zakrywa bliznę. To nieco bardziej rozbudowana wersja maski weneckiej – widoczne spod niej są moje oczy, usta i podbródek, ale niewiele więcej. Na szczęście.

Za to reszta mojego ciała jest odkryta – może aż za bardzo, nawet jeśli mam na sobie długie spodnie.

Wydaje mi się, że nie jestem przesadnie przebrana. Widzę na tej imprezie sporo ludzi, którzy potraktowali ten punkt programu szalenie poważnie, zapewne dlatego, że za najlepsze przebranie przewidziano nagrodę. Przy Marcelu jednak czuję się dziwnie – może dlatego, że on ma na sobie zwykły, czarny garnitur, żadnej maski, a jedyne czerwone akcenty jego stroju to krawat i chusteczka w butonierce. Widać, że niespecjalnie się przejmuje nakazami, nawet jeśli chodzi o zasady panujące w firmie.

Jest jednak całkiem niezłym szefem. Oczywiście na tyle, na ile mogę to ocenić, skoro nigdy nie zamieniłam z nim nawet słowa. Jestem tylko szeregową pracownicą działu HC, na co dzień nawet nie muszę z nim rozmawiać.

– Czy to strój jakiejś postaci, której nie kojarzę? – słyszę jego niski, lekko zachrypnięty głos.

Wyraźnie mówi do mnie, podnoszę więc na niego wzrok i spoglądam w jego orzechowe oczy. Przez głowę przemyka mi irracjonalna myśl, że moje są o jakieś dwa tony jaśniejsze.

– Właściwie to tak – odpowiadam, zanim zdążę się ugryźć w język. – To alternatywny strój jednej z księżniczek Disneya. Dżasminy, tej z Alladyna.

Marcel podnosi brew, taksując mnie uważnym spojrzeniem.

– Co to znaczy „alternatywny”?

– Nosiła go tylko przez jakiś czas. – Wzruszam ramionami. – I nie z niego jest znana. Ale potrzebowałam czegoś czerwonego.

– Jesteś fanką Disneya? – Nie słyszę w jego głosie drwiny. Raczej zaciekawienie.

– Nie. – Uśmiecham się, a jego wzrok wędruje na moje usta. Mam ochotę je oblizać, jednak wolałabym nie zjeść mojej czerwonej szminki. – Po prostu szukałam czerwonego stroju, który mogłabym dla siebie uszyć. Ten wydał mi się odpowiedni.

Wskazuję po sobie, a wzrok Marcela dąży niespiesznie za moim gestem, aż czuję gorąco wypływające na policzki – dobrze, że tego nie zobaczy. Przebranie składa się z czerwonych spodni haremek, szerokich i sięgających kostek, oraz skąpego topu bez ramiączek, który odsłania sporo mojego brzucha.

Kiedy pierwszy raz pomyślałam o tym stroju, wątpiłam, że będę miała dość odwagi, by wyjść w nim do ludzi. Tak bardzo jednak chciałam sobie udowodnić, że potrafię, że mogę pokazać też tę inną, tak skrzętnie ukrywaną część siebie. Nie tylko atrakcyjną i seksowną, ale też – a może przede wszystkim – normalną.

Tak bardzo chciałam choć raz skupić na sobie uwagę jakiegoś mężczyzny nie dlatego, że mam bliznę na twarzy, tylko dlatego, że mu się podobam.

Było warto, sądząc po minie Marcela Rakoczego.

– Sama go uszyłaś? – dziwi się.

Kiwam głową.

– Lubię szycie. To moje hobby.

To spore niedopowiedzenie. Uwielbiam szycie. Ponieważ jednak pomagam rodzicom finansowo, nigdy nie myślałam o zaryzykowaniu i otwarciu własnego interesu. Za bardzo polegam na stałej pensji, która co miesiąc wpływa na moje konto.

– Więc co robisz w korporacji? – pyta z rozbawieniem. – Nie powinnaś zarabiać szyciem na życie? To, co masz na sobie, wygląda naprawdę świetnie. I tylko częściowo to zasługa faktu, że to ty wyglądasz w tym świetnie.

Szybko upijam łyk wina, żeby zamaskować zaskoczenie. Nie jestem przyzwyczajona do tego, że faceci zwracają się do mnie w taki sposób. Komplementy nie są stałą częścią mojego życia, nie przywykłam do nich i dlatego nie bardzo wiem, jak na nie odpowiadać. W końcu jednak uśmiecham się lekko.

– Nie wiesz, że znaczna część sukcesu kreacji zależy od modelki, która ją nosi?

– Teraz już wiem. – Bawi się swoim kieliszkiem z martini, ani na moment nie spuszczając ze mnie roziskrzonego spojrzenia. W końcu zaczynam rozumieć – ja mu się podobam! To dlatego jeszcze tu jest i rozmawia ze mną o szyciu. Nie wierzę, że robiłby to z jakiegokolwiek innego powodu. – Za to nadal nie rozumiem, dlaczego pracujesz w firmie, w dziale…?

Ciągnie mnie za język, ale nie zamierzam dać mu się podejść.

– Administracji – kłamię gładko. – Pracuję w administracji. Cóż, z tego przynajmniej są pewne pieniądze.

Kiedyś. Kiedyś na pewno odejdę z korporacji i założę własny interes. Może wtedy, gdy przestanę mieć wyrzuty sumienia, że spowodowałam wypadek, w wyniku którego ja zostałam z blizną na twarzy, a moja mama jest sparaliżowana. Znaczna część naszego domowego budżetu idzie na jej rehabilitację i pomoc medyczną. Gdyby nie to, już dawno odeszłabym z firmy.

– To dobrze, że nie pracujesz w HC. – Marcel posyła mi uśmiech, którego kompletnie nie rozpoznaję. Inny od tych, którymi czasem obdarza swoich współpracowników. Tamte są powściągliwe, nigdy tak do końca nie obejmują jego orzechowych oczu. Teraz jednak uśmiecha się naprawdę. W łobuzerski, zaraźliwy sposób, dzięki któremu i ja nieco się rozluźniam, pomimo że mężczyzna odrobinę pochyla się w moją stronę.

– Dlaczego? – drążę, wiedząc, że tego właśnie chce.

– Nie mam wielu zasad, ale jedna z nich dotyczy spotykania się z podwładnymi z mojego działu – odpowiada, na co moje serce przyspiesza. Próbuję się uspokoić, bo wolałabym nie dostać zawału w wieku dwudziestu pięciu lat, ale niewiele to daje. – Uważam to za nieetyczne i niemoralne. Dlatego to dobrze, że pracujesz gdzie indziej.

Upijam kolejny łyk wina, gorączkowo zastanawiając się nad ripostą. Mam wrażenie, że to ostatnia szansa, żeby się wycofać. Marcel już wyłożył karty na stół – teraz ja muszę zrobić to samo i albo uciec, albo pogodzić się z tym, co nadchodzi.

To ciągle nie mieści mi się w głowie. Jeszcze chwilę temu użalałam się nad sobą, a teraz flirtuję z Marcelem Rakoczym, facetem, za którym wodzę wzrokiem, odkąd tylko pojawiłam się w firmie, a który nigdy nie zwrócił na mnie uwagi. To jakaś abstrakcja!

Ale jeśli on kiedyś się dowie…

Nie dowie się, podpowiada usłużnie cichy głosik w mojej głowie. I tak nigdy nawet na ciebie nie patrzy.

– A więc teraz się spotykamy? – pytam w końcu ze zdziwieniem; te słowa wypadają z moich ust, zanim zdążę się ugryźć w język. To chyba znaczy, że decyzja została podjęta. – Nic mi o tym nie wiadomo.

– A czy będzie to dla ciebie bardziej oczywiste, kiedy poproszę cię do tańca? – Marcel wyciąga w moją stronę rękę.

Waham się tylko sekundę. Wiem, że taka okazja się nie powtórzy i że mam jedną jedyną szansę, by choć raz poczuć się jak normalna kobieta. Ujmuję więc jego dłoń i pozwalam się zaprowadzić na parkiet, gdzie do jakiegoś house’owego przeboju buja się już sporo diabłów i Czerwonych Kapturków. Pracownicy mojej korporacji, którzy przecież już od dawna są dorośli, wzięli na poważnie pomysł przebrania się na tę imprezę.

Cóż, nie byłam lepsza.

Marcel okręca mnie zgrabnie i obejmuje mocno ramieniem, przyciągając do siebie, aż biodrami ocieram się o jego biodra. Kładę mu dłonie na klatce piersiowej i pozwalam się kołysać melodii, czując, jak palce Marcela dążą w dół, ku mojej talii i niżej. Pochyla się ku mnie, a ja czuję jego gorący oddech na skroni; gdy podnoszę wzrok, stwierdzam, że wpatruje się we mnie z fascynacją.

– Jak masz na imię? – pyta tuż przy moim uchu, żeby muzyka nas nie zagłuszyła.

Nie odpowiadam; kręcę tylko głową, uśmiechając się lekko. Nie chcę podawać mu fałszywego imienia. Nie chcę, by myślał o mnie jako o Ani czy innej Kasi. Chcę być dla niego tajemniczą nieznajomą – dziewczyną, która właśnie dlatego na zawsze zapadnie mu w pamięć. Poza tym nie chcę okłamywać go bardziej niż to konieczne.

Marcel sięga palcami do mojej maski, ale uchylam się w ostatniej chwili, zanim spróbuje ją ze mnie ściągnąć. Posyłam mu ostrzegawcze spojrzenie i raz jeszcze kręcę głową. Śmieje się na moją reakcję.

– Już dobrze, nie ruszam – obiecuje. – To mnie nawet kręci. Ciebie chyba też, co?

Przesuwa palcami wzdłuż mojego kręgosłupa, na nieco dłużej zatrzymując się w miejscu, gdzie mocno wycięte części stroju odsłaniają fragment moich pleców. Przepływa przeze mnie dreszcz.

Kręci mnie wszystko, co on ze mną robi.

Z ekscytacji o mało nie unoszę się nad ziemię. Wprawdzie jakiś głosik w mojej głowie krzyczy, że to nie jest prawdziwe, że on nie widzi prawdziwej mnie, ale mam to gdzieś. Uważam, że jestem dzisiaj prawdziwsza niż przez większość czasu, który spędzam w pracy. Czuję się bardziej pewna siebie, gdy nikt nie patrzy oceniająco na moją twarz, nie próbuje mnie żałować, nie ukrywa uśmiechu lub zażenowania.

W porządku, Marcel pewnie nawet by się do mnie nie odezwał, gdyby zobaczył moją bliznę. Ludzie są wzrokowcami, przekonałam się o tym już dawno temu. Ale o to właśnie chodzi w tym wieczorze. Żeby choć raz poczuć się normalnie. Żeby się zabawić i nie myśleć o tym, co będzie jutro.

– Co jeszcze cię kręci? – pytam więc, gdy Marcel kładzie dłoń na moich nagich plecach i przyciąga jeszcze bliżej siebie.

Jego dotyk jest gorący i absolutnie elektryzujący. Czuję się tak, jakby poza nami nikogo nie było na tej sali. Jesteśmy tylko my i to magnetyczne wzajemne przyciąganie. To chemia, jakiej nigdy wcześniej nie doświadczyłam.

– Dużo rzeczy, ale nie wiem, czy nie jest za wcześnie, żeby ci o tym mówić – odpowiada z lekkim uśmiechem.

Jego oczy błyszczą, gdy wpatruje się we mnie intensywnie, z pożądaniem, które rozpala mnie całą. To sprawia, że staję się jeszcze śmielsza, choć i tak już nie poznaję samej siebie.

– Sprawdź mnie. – Posyłam mu prowokujące spojrzenie.

Dłoń Marcela przesuwa się w górę moich pleców, aż dociera do karku. Spinam się w obawie, czy jednak nie spróbuje zdjąć mi maski, on jednak tylko chwyta mnie za włosy i odchyla nieco moją głowę. Pozwalam mu na to, a serce wali mi tak, jakby zamierzało uciec z piersi. Chcę mu się podporządkować. Chcę zrobić wszystko, na co będzie miał ochotę.

Zawsze tego chciałam. Kątem oka obserwowałam go w biurze, ale nigdy nie przypuszczałam, że trafi mi się taka okazja. Jedyna w swoim rodzaju – ta sytuacja się nie powtórzy, więc zamierzam czerpać z niej, ile się da.

Marcel pochyla się ku mnie, jest tak blisko, że nosem ociera się o mój policzek.

– Kręci mnie twój brzuch – mówi ku mojemu zdziwieniu; spodziewałam się czegoś innego. – Mam ochotę cały czas go dotykać. O, tak…

Wstrzymuję oddech, kiedy odwraca mnie i ponownie do siebie przyciąga, aż plecami opieram się o jego klatkę piersiową. Marcel odsuwa moje włosy i całuje skórę na karku; dotyk jego gorących ust sprawia, że dostaję ciarek. Jego dłonie wędrują na mój brzuch, palce odrobinę wsuwają się pod gumkę moich spodni. Mój oddech staje się coraz cięższy i stopniowo zamieram, przestaję nawet udawać, że ruszam się do muzyki. Marcel jednak zachęca mnie do tańca, kołysząc biodrami, aż podejmuję ten powolny, zmysłowy rytm.

Jego usta przesuwają się z karku na moją szyję, aż jęczę na tę leniwą pieszczotę. Czuję jego gorący oddech na skórze. Jego dłonie powoli gładzą mój brzuch, ale Marcel nie próbuje posunąć się dalej. To dobrze – w końcu nadal jesteśmy w miejscu publicznym. Chociaż naprawdę nie zauważam już ludzi dookoła.

– Kręci mnie też twoja szyja… – mruczy mi do ucha zachrypniętym głosem. – Chcę ją całować bez przerwy. Chcę chować w niej twarz, gdy będę w tobie dochodził.

Jezu. To tak szybko eskaluje!

Odrzucam na bok rozsądek i poddaję się chwili; to moja jedyna szansa i nie zamierzam jej zmarnować tylko dlatego, że Marcelowi zależy wyłącznie na seksie. Ja też tego chcę. Nie potrzebuję od niego niczego więcej. Tylko poczucia, że ja też mogę być seksowna i pożądana.

– Mów dalej – wyduszam przez ściśnięte gardło.

– Kręci mnie twój głos… – Marcel wargami muska płatek mojego ucha. Czuję na krzyżu, że jest podniecony. Ocieram się o niego odruchowo, stwierdzając, że sama też już jestem wilgotna. – Chciałbym słyszeć go w swoim łóżku, gdy będziesz krzyczeć moje imię, aż ochrypniesz.

– Czy to propozycja? – pytam, całkowicie oszołomiona.

Nikt nigdy do mnie w ten sposób nie mówił. Mam dwadzieścia pięć lat i pierwszą tak ekscytującą przygodę erotyczną przeżywam, gdy zasłoniłam twarz maską. Odsuwam od siebie te myśli – to nie ma znaczenia. Liczą się wyłącznie stojący za mną facet i fakt, że wyraźnie ma na mnie ochotę.

Wprawdzie to mój szef, ale – serio – jakie to ma znaczenie? On nigdy się nie dowie, że to ja. I nikt inny też nie będzie wiedział. Pozostanę sama z moją słodką tajemnicą i wspomnieniami, do których będę wracać w przyszłości, podczas kolejnych randek z moim wibratorem.

Marcel nie odpowiada, tylko naciska dłonią na mój brzuch, przyciągając mnie do siebie jeszcze bliżej, aż cała się o niego opieram. Sunie nosem po mojej szyi, więc odchylam głowę, by dać mu lepszy dostęp, a on całuje mnie i z pewnością czuje, jak szaleńczo bije mi pod skórą puls. Jego dłonie przesuwają się w górę mojego brzucha, aż palce ocierają się o dół moich piersi.

Czy w tej sali od początku było tak gorąco, czy dopiero teraz temperatura wzrosła do nieznośnie wysokiej?

– Możemy stąd w każdej chwili wyjść, jeśli tylko masz ochotę – mruczy mi do ucha, kiedy już tracę nadzieję, że się odezwie. – Masz jedynkę? 

Kręcę głową. Nie ma mowy, żebym pokazała mu swój pokój i rzeczy osobiste. Za duże prawdopodobieństwo, że w końcu domyśliłby się, kim jestem. 

– Więc możemy iść do mnie. Mam bardzo ładny pokój. Chyba że zależy ci na wynikach konkursu na najlepszy kostium. Jeśli zostaniesz, wygrasz w cuglach.

Śmieję się, ale tak naprawdę mam to gdzieś. Nie zamierzam brać udziału w konkursie na najlepszy kostium – i tak wiem, że mój jest najlepszy. Zdaję sobie sprawę, że jestem dobra w tym, co robię, i że moi współpracownicy są przebrani albo mniej oryginalnie, albo z dużo mniejszym rozmachem. Nie zależy mi na oficjalnym potwierdzeniu.

– Mam to gdzieś – przyznaję. – A ta impreza nie jest aż tak dobra, żeby tu zostawać.

– Prawdę mówiąc, zdziwiło mnie, że siedziałaś sama. – Marcel odsuwa się nieco i przenosi usta z powrotem na mój kark. Pochylam nieco głowę i cała drżę, gdy czuję jego gorące wargi. – Gdzie są twoi znajomi? Nie będą się martwić, że zniknęłaś?

Wzruszam ramionami.

– Nie jesteśmy do siebie szczególnie przywiązani – odpowiadam lekko. – Niespecjalnie ich obchodzi, co i z kim robię. Zabierz mnie do siebie.

Staram się brzmieć pewnie i chyba mi się udaje; gdy oglądam się przez ramię, widzę, jak Marcel uśmiecha się leniwie, z męską satysfakcją, która rozświetla jego oczy. Na sam ten widok czuję ekscytację.

Odsuwa się i chwyta mnie za rękę, po czym ciągnie między tańczącymi na parkiecie ludźmi ku wyjściu z sali. Prawda jest taka, że przynajmniej Ewa z pewnością się o mnie martwi, ale niewiele może zrobić. Nie mam przy sobie nic poza schowaną w kieszeni haremek kartą do pokoju hotelowego, nie wzięłam nawet telefonu, bo nie chciałam nosić ze sobą torebki. Ewa może co najwyżej zadzwonić na moją komórkę, którą zostawiłam w pokoju, albo zastukać do drzwi, które pozostaną zamknięte. Uzna, że śpię, i sobie pójdzie.

Odsuwam myśli o Ewie, gdy dążę za Marcelem do wyjścia z sali; bez żadnego problemu toruje dla nas drogę, bo ludzie praktycznie sami się przed nim rozstępują. Gdy w końcu udaje nam się wyjść na korytarz, oddycham z ulgą, bo jest tam nieco chłodniej i przestronniej. Marcel przyciąga mnie do siebie i obejmuje ramieniem; nikt nie zwraca na nas uwagi, nawet ludzie stojący w grupkach nad stołami z jedzeniem – to tutaj znajduje się bufet, do którego nawet nie zajrzałam.

Marcel prowadzi mnie szerokim korytarzem aż do windy, która ma nas zawieźć na drugie piętro. Arłamów to ogromny kompleks hotelowy, więc mam nadzieję, że trafię potem z powrotem do swojego pokoju. Na razie jednak wolę o tym nie myśleć.

– Co robiłaś do południa? – pyta lekko Marcel, gdy czekamy na windę. Chyba nie ma problemów ze small talkiem, nawet jeśli chodzi o dziewczynę, z którą zamierza się za chwilę pieprzyć. – Jakie zajęcia wybrałaś?

Nasza korporacja wymyśliła sobie do południa zajęcia rekreacyjno-integracyjne, po których mogliśmy meldować się do pokoi i przygotować do wieczornej imprezy. Uśmiecham się lekko.

– Zgadnij.

– Na pewno budowałaś domki dla biednych jeży – wypala, a ja parskam śmiechem. – No co? Wyglądasz mi na dziewczynę, która przejmuje się losem biednych jeży.

– Muszę cię rozczarować, nie budowałam domków dla jeży. W ogóle była taka aktywność? Czy jeże mieszkają w domkach?

Marcel z niewinną miną wzrusza ramionami. Uznaję za interesujące, że dobrze mi się z nim nie tylko pieści, ale też rozmawia. Odsuwam jednak te myśli, bo przecież chodzi wyłącznie o seks. Nic więcej.

– Jeździłam konno – wyjaśniam w końcu skwapliwie. – A ty?

– Jazda konna? No proszę. Musisz mieć silne nogi. Chętnie to sprawdzę – odpowiada, a ja się rumienię, czego na szczęście nie widzi. Wiem, że to aluzja seksualna. – Tym razem ty zgadnij.

Przewracam oczami.

– Grałeś w piłkę nożną.

– Skąd wiedziałaś? – Wydaje się autentycznie zaskoczony. Śmieję się. – Przyznaj się, widziałaś mnie.

Oczywiście, że go widziałam. Zakradłam się do hali sportowej dosłownie na moment, nie mogąc sobie odmówić tego widoku. Ewa rozdzielała plan zajęć jeszcze w autokarze, gdy pokonywaliśmy trasę z Krakowa do Arłamowa, więc wiedziałam, na co się zapisał. Musiałam go zobaczyć w akcji.

To był zajebisty widok. Zwłaszcza gdy po skończonym meczu spocony Marcel ściągnął koszulkę i został w samych spodniach dresowych.

– Widziałaś mnie. – Mój brak odpowiedzi tylko utwierdza go w tym przekonaniu. Uśmiecha się podstępnie i wciąga mnie do windy, gdy ta w końcu nadjeżdża. – Przyznaj się: jesteś stalkerką, Dżas?

– Dżas? – Podnoszę brew.

Marcel chwyta mnie za biodra i przestawia pod ścianę windy, po czym opiera ręce po obu stronach mojej głowy.

– W końcu masz na sobie strój Dżasminy z Alladyna – przypomina mi z rozbawieniem. – Jak inaczej mam się do ciebie zwracać, skoro nie chcesz mi zdradzić swojego imienia? Tak będę cię od teraz nazywać.

Pochyla się i zbliża do mnie powoli, dając mi czas, żebym zaprotestowała; oczywiście nie mam zamiaru tego robić. Rozchylam wargi i wychodzę mu naprzeciw, aż łączymy się w gorącym, gwałtownym pocałunku.

Marcel wsuwa mi język do ust i pogłębia pieszczotę, całując mnie zachłannie, w sposób, który sprawia, że moje serce znowu zaczyna szaleć. Dłońmi obejmuje moją szyję, ale jest to zaskakująco łagodny dotyk. Wsuwam mu palce we włosy i przyciągam do siebie bliżej; chcę go więcej, mocniej – smakuje tak obłędnie, że mogłabym się od tego uzależnić.

Niestety w następnej chwili winda zatrzymuje się na drugim piętrze.

To Marcel pierwszy odzyskuje opanowanie. Z trudem się ode mnie odrywa, chwyta mnie za rękę i wyciąga z windy. Daję mu się prowadzić kolejnymi korytarzami, nawet się nie zastanawiając, jak trafię z powrotem do własnego pokoju. To tylko hotel, niemożliwe, żebym się tu zgubiła, prawda?

Nie jestem w stanie szukać punktów orientacyjnych, gdy orzechowe oczy Marcela łapią mnie w pułapkę i już nie chcą wypuścić. Nawet nie wiem, kiedy docieramy do właściwych drzwi. Rejestruję tylko pisk zamka, kiedy przykłada do niego kartę, po czym zostaję wciągnięta do pokoju, który nie należy do mnie.

W normalnych okolicznościach pewnie już zaczęłabym się obawiać. Nie znam Marcela na tyle dobrze, by wiedzieć z całą pewnością, że nie jest jakimś świrem, który zaraz pokroi mnie na kawałki. Może pójście do jego pokoju bez poinformowania kogokolwiek o tym fakcie nie jest najmądrzejsze. A jednak jest w nim coś takiego, co każe mi ufać mu i pozwolić na wszystko, na co ma ochotę. Nic nie poradzę, że odkąd zatrudniłam się w tej firmie, mam słabość do Marcela Rakoczego.

Dobrze, że on o tym nie wie.

W pokoju jest ciemno; jedyne światło dociera do nas z dziedzińca, na który wychodzi niezasłonięte okno. Widzę przez nie nawet połówkę księżyca, który wygląda niesamowicie na usianym gwiazdami niebie. W Krakowie nie ma takiego nieba.