Gra bez zasad. Hugo - B.A. Feder - ebook

Gra bez zasad. Hugo ebook

B. A. Feder

0,0

Opis

HUGO

Hugo Brunel wie, co oznacza życie w nieustającym mroku. Od dzieciństwa nasiąkał brutalnością świata marsylskiej mafii. Wychowany w epicentrum gnijącego środowiska, został uformowany na przywódcę Unione Corse.

W dniu, w którym Bénédicte Brunel wydał ostatnie tchnienie, a Hugo przejął po nim schedę, poprzysiągł sobie, że zrobi wszystko, by wymazać imię ojca z kart historii organizacji. Unione Corse nareszcie miała zyskać nowy kształt, nawet jeśli to oznaczało, że Hugo musiałby spalić cały świat. Poszedł w tym o krok za daleko i został zmuszony zwrócić się do dawnych sojuszników – Cosa Nostry.

Nie przewidział jednak, że na jego drodze stanie pewna przebiegła żmijka, która złoży mu propozycję nie do odrzucenia, burząc tym budowany przez mężczyznę mur.

 EVARISTA

Jako córka capo-famiglia jednego z potężniejszych klanów Cosa Nostry Evarista wie, że musi ratować młodszą siostrę oraz… samą siebie. Każdego dnia odbierano jej wolną wolę, a ona stawała się narzędziem w rękach rodziny, jednak nie zamierzała zostać sprzedana niczym bydło na rzeź. Kobiecie pozostała jedynie ucieczka, dlatego gdy Hugo Brunel, nowy caïd Unione Corse, zawitał do jej rodzinnego domu, postanowiła wykorzystać okazję. Szybko zrozumiała, że mężczyzna, którego wybrała na swojego wybawcę, pod ludzką powłoką skrywa bestię. Problem pojawił się w momencie, w którym Evarista pojęła, że pragnie zajrzeć pod każdy skrawek jego poznaczonej bliznami skóry. Tyle że to oznaczało złamanie wszelkich ustalonych przez nich zasad.

Ebooka przeczytasz w aplikacjach Legimi na:

Androidzie
iOS
czytnikach certyfikowanych
przez Legimi
czytnikach Kindle™
(dla wybranych pakietów)
Windows
10
Windows
Phone

Liczba stron: 576

Rok wydania: 2025

Odsłuch ebooka (TTS) dostepny w abonamencie „ebooki+audiobooki bez limitu” w aplikacjach Legimi na:

Androidzie
iOS
Oceny
0,0
0
0
0
0
0
Więcej informacji
Więcej informacji
Legimi nie weryfikuje, czy opinie pochodzą od konsumentów, którzy nabyli lub czytali/słuchali daną pozycję, ale usuwa fałszywe opinie, jeśli je wykryje.


Podobne


Copyright © for the text by B.A. Feder

Copyright © for this edition by Wydawnictwo KDW

Redakcja:

Katarzyna Mirończuk

Korekta:

Joanna Błakita

Korekta po składzie:

Alicja Szalska-Radomska | Studio Ale buk!

Skład i korekta techniczna:

Mateusz Cichosz | Studio Ale buk!

Projekt okładki, oprawa graficzna:

Justyna Knapik | fb.com/justyna.es.grafik

ISBN: 978-83-975092-5-2

Wydanie I

Kontakt: [email protected]

IG: https://instagram.com/wydawnictwo_kdw/

FB: www.facebook.com/WydawnictwoKDW

www.wydawnictwokdw.com

Dla wszyst­kich, na któ­rych dro­dze sta­nęła osoba nie­lę­ka­jąca się ich mroku, bo po­dobny no­siła w so­bie. Nie je­ste­ście stra­ceni. Wy­star­czy, że wpu­ści­cie do środka odro­binę świa­tła.

I dla mo­jej Babci – naj­pięk­niej­szej du­szy, jaką kie­dy­kol­wiek po­zna­łam. Ode­szłaś, za­nim zdą­ży­łam Ci po­ka­zać tę książkę. Mimo wszystko wiem, że by­ła­byś ze mnie dumna i cie­szy­ła­byś się ra­zem ze mną. Po­wie­dzia­ła­byś też, bym da­lej parła do przodu.

Dzię­kuję za Twoją obec­ność w moim ży­ciu, za wiarę we mnie i na­ukę, by wal­czyć o swoje ma­rze­nia tak, abym na końcu mo­gła po­wie­dzieć: mia­łam piękne ży­cie.

Tę­sk­nię za Tobą. Co­dzien­nie. Jed­nak już nie pła­czę, tak jak Ci kie­dyś obie­ca­łam, tylko z uśmie­chem pie­lę­gnuję w gło­wie Twój ob­raz. Do zo­ba­cze­nia, Bab­ciu.

A także dla wszyst­kich tych, któ­rzy ko­goś stra­cili. Wiem, że to boli, ale prze­trwamy. Je­stem ra­zem z Wami.

Trigger warning i kilka słów wstępu od au­torki

Dro­dzy Czy­tel­nicy!

Za­nim za­to­nie­cie w lek­tu­rze, mam obo­wią­zek uprze­dzić Was, na co po­win­ni­ście być przy­go­to­wani pod­czas czy­ta­nia tej po­wie­ści.

Z ra­cji tego, że trzy­ma­cie w rę­kach ro­mans ma­fijny w kon­wen­cji dark, książka prze­zna­czona jest wy­łącz­nie dla osób peł­no­let­nich.

Znaj­dzie­cie w niej:

– prze­kleń­stwa;

– mal­tre­to­wa­nie, prze­moc fi­zyczną oraz psy­chiczną;

– bru­talne, krwawe sceny tor­tur;

– mor­der­stwa;

– pro­duk­cję i han­del nar­ko­ty­kami oraz inne nie­le­galne dzia­łal­no­ści, któ­rymi pa­rają się or­ga­ni­za­cje prze­stęp­cze;

– sceny ero­tyczne no­szące zna­miona fe­ty­szy, per­wer­syj­nych za­cho­wań oraz prak­tyk za­li­cza­nych do BDSM. Opi­sane fe­ty­sze to: wią­za­nie/krę­po­wa­nie/unie­ru­cho­mie­nie oraz uży­wa­nie za­ba­wek sek­su­al­nych, oraz ero­tyczne gry fa­bu­larne, w tym CNC Kink Play (con­sen­sual non-con­sent, zgoda bez zgody, czyli do­bro­wolne wcze­śniej­sze wy­ra­że­nie przy­zwo­le­nia i chęci na od­gry­wa­nie sceny w trak­cie seksu, w któ­rej do­mi­nu­jący używa siły/przy­musu na ule­głym);

– mo­le­sto­wa­nie sek­su­alne oraz gwałt;

– sza­rych mo­ral­nie bo­ha­te­rów.

Tę hi­sto­rię prze­ni­kają brud, zło i amo­ral­ność.

Każdy z bo­ha­te­rów nosi ba­gaż trau­ma­tycz­nych do­świad­czeń, które go ukształ­to­wały. To nie jest opo­wieść o mi­ło­ści, w któ­rej do­bra du­sza ra­tuje czarny cha­rak­ter przed osta­tecz­nym upad­kiem. Tu­taj wszyst­kie po­sta­cie to swo­iści czarni bo­ha­te­ro­wie, a wy­bie­lić ich może je­dy­nie mrok.

Mam świa­do­mość, że Gra bez za­sad nie jest lek­turą dla każ­dego, dla­tego pro­szę: weź­cie pod uwagę po­wyż­sze ostrze­że­nie i je­śli ży­wi­cie obawy, że ta te­ma­tyka mo­głaby wy­wo­łać w Was traumę lub obu­dzić tę, z którą mie­rzy­li­ście się w prze­szło­ści, za­dbaj­cie o swój kom­fort psy­chiczny i za­nim za­cznie­cie czy­tać tę hi­sto­rię, roz­waż­cie, czy je­ste­ście go­towi ją po­znać.

Pra­gnę też wspo­mnieć, że Gra bez za­sad nie jest kon­ty­nu­acją zna­nej Wam (mam na­dzieję) Gry w po­zory, choć główny bo­ha­ter tej po­wie­ści – Hugo Bru­nel – wy­stę­puje w Grze w po­zory jako po­stać dru­go­pla­nowa.

Z ko­lei trzy­mana przez Was w dło­niach Gra bez za­sad jest w ca­ło­ści po­świę­cona lo­som Huga oraz Eva­ri­sty. Nie mu­si­cie znać tre­ści Gry w po­zory, by czy­tać tę książkę, je­śli jed­nak chcie­li­by­ście po­znać prze­szłość Huga, a także hi­sto­rię kor­sy­kań­skiej ma­fii, za­chę­cam Was do się­gnię­cia rów­nież po Grę w po­zory.

Bę­dzie mi bar­dzo miło, je­śli to zro­bi­cie! Ostrze­gam jed­nak, że Gra bez za­sad może Wam za­spoj­le­ro­wać Grę w po­zory, więc miej­cie to na wzglę­dzie.

Po­świę­ci­łam dużo czasu na re­se­arch oraz przy­go­to­wa­nie się do na­pi­sa­nia tej po­wie­ści, aby jak naj­le­piej od­dać re­alia ame­ry­kań­skiej Cosa No­stry oraz mar­syl­skiej Unione Corse. Znaj­dzie­cie więc tu­taj wiele rze­czy­wi­stych aspek­tów ma­fij­nego śro­do­wi­ska oraz opisy sy­tu­acji, które miały i wciąż mają miej­sce w świe­cie Cosa No­stry – choćby ry­tuał ini­cja­cyjny czy struk­tura hie­rar­chii tej or­ga­ni­za­cji.

Chcę jed­nak pod­kre­ślić, że to nie jest książka non-fic­tion i wszyst­kie po­sta­cie stwo­rzy­łam wy­łącz­nie na po­trzeby fa­buły – bo­ha­te­ro­wie są fik­cyjni, a wszel­kie po­do­bień­stwo do praw­dzi­wych osób jest przy­pad­kowe.

Ży­czę Wam do­brej za­bawy oraz wielu emo­cji pod­czas lek­tury i dzię­kuję, że wy­bra­li­ście moją książkę spo­śród ty­sięcy in­nych ty­tu­łów!

Z mi­ło­ścią

B.A. Fe­der

Playlista

Ex Ha­bit – Who Do You Want

Omido & Ex Ha­bit – Ple­ase

Sti­leto feat. Ma­da­len Duke – Dead or Alive

Self De­cep­tion – PSY­CHO

Like a Storm – Love the Way You Hate Me

Rain City Drive feat. Day­se­eker – Me­di­cate Me

Fame on Fire – Wi­thout Me

Mem­phis May Fire – Mi­sery

OL­LIE – He­ar­tless

Nic­kel­back – I’d Come for You

Bad Omens – The De­ath of Pe­ace of Mind

Da­vid Ku­sh­ner – Day­li­ght

KIR­RA47 – In the Sha­dows You’ll Hear My Vo­ice

Skil­let – Fire In­side of Me

State of Mine feat. Eva Un­der Fire – Su­rvi­vor

Ver­sus Me – Ter­ri­fied

NO­THING MORE – If it Do­esn’t Hurt

Eva Un­der Fire feat. Matt B From Ashes to New – Co­ming for Blood

The Score – Ene­mies

Ima­gine Dra­gons – Eyes Clo­sed

Nic­kel­back – Fi­gu­red You Out

Sleep The­ory – Stuck in My Head

Bobi An­do­nov – Burn

New Me­di­cine – Fire Up the Ni­ght

April Jai feat. Na­tion Ha­ven – Mo­rally Grey (Na­tion Ha­ven Edi­tion)

CRMNL – Wic­ked as They Come

CRMNL – De­vil In­side

Lin­kin Park – Ly­ing from You

Three Days Grace – In­fra-Red

Three Days Grace – Time of Dy­ing

Skil­let – Co­ma­tose

Pa­ra­more – Let the Fla­mes Be­gin

Nic­kel­back – Stan­ding in the Dark

Bad Omens – No­where to Go

Ka­phy x NERV KNØW x BLVKES– Snake

Eva Un­der Fire – De­vil in Dis­gu­ise

Josh Ross, Ju­lia Mi­cha­els – Want This Beer

Eve­ry­body Lo­ves an Outlaw – Blood on a Rose

Ci­ti­zen Sol­dier – Thank You for Ha­ting Me

Sleep The­ory – Fal­lout

From Ashes to New – He­ar­ta­che

Mem­phis May Fire – Hell Is Empty

Bi­shop Briggs – White Flag

Au­stin Gior­gio – Cho­ke­hold

Wage War – God­speed

The Score – Stron­ger

From Ashes to New feat. Aga­inst the Cur­rent, Chrissy Co­stanza – Ba­rely Bre­athing

Lin­kin Park – Po­ints of Au­tho­rity

Bil­lie Eilish – All the Good Girls Go to Hell

Chris Brown – Un­der the In­flu­ence

Catch Your Bre­ath – 21 Gun Sa­lute

Ex Ha­bit – Too Late to Love You

no­te­fly, HVLO, IOVA – In a Grave

Chase Atlan­tic – Into It

Two Feet – Lost the Game

Ho­zier – Take Me to Church

Nic­kel­back – Side of a Bul­let

Skil­let – Mad­ness in Me

Ekoh, Lø Spi­rit – Good Things

Wage War – Ma­gne­tic

Papa Ro­ach – Le­ave a Li­ght On (Talk Away the Dark)

Wage War – Ma­nic

Self De­cep­tion – Be­au­ti­ful Di­sa­ster

Słowniczek pojęć

Na dole każ­dej strony, na któ­rej ze­tknie­cie się z wło­skimi lub fran­cu­skimi okre­śle­niami, znaj­dzie­cie szcze­gó­łowe przy­pisy wy­ja­śnia­jące. Mam jed­nak świa­do­mość, że ta hi­sto­ria ob­fi­tuje w wiele słów zwy­kle nie­uży­wa­nych na co dzień, więc można je szybko za­po­mnieć. Dla uła­twie­nia stwo­rzy­łam za­tem słow­ni­czek po­jęć w skró­cie opi­su­ją­cych po­szcze­gólne sta­no­wi­ska ame­ry­kań­skiej Cosa No­stry oraz mar­syl­skiej Unione Corse. W każ­dej chwili bę­dzie­cie mo­gli do nich wró­cić w trak­cie lek­tury, je­śli po­czu­je­cie taką po­trzebę. Mam na­dzieję, że to uła­twi Wam czy­ta­nie.

Po­ję­cia od­no­szące się do Cosa No­stry

Capo-fa­mi­glia – wy­bie­rany przez po­zo­sta­łych ma­fio­sów szef ro­dziny prze­stęp­czej.

Capo-man­da­mento – pre­tor; klany (ro­dziny ma­fijne) dzia­ła­jące na jed­nym ob­sza­rze łą­czą się w tzw. man­da­menti, któ­rymi kie­rują capo-man­da­mento.

Ca­po­re­gime (lub capo-de­cina) – ka­pi­tan (w skró­cie capo), do­wo­dzi żoł­nie­rzami ma­fii.

Con­si­gliere – do­radca szefa.

Co­sca – klan, ro­dzina ma­fijna.

Cu­pola – ina­czej Ko­puła, w Sta­nach Zjed­no­czo­nych zwana też Ko­mi­sją, struk­tura kie­row­ni­cza Cosa No­stry; wszystko, co ma miej­sce w ło­nie Cosa No­stry, wy­maga ak­cep­ta­cji Ko­puły.

Omertà – za­sada za­cho­wa­nia mil­cze­nia, zmowa mil­cze­nia.

Sol­dato – żoł­nierz, pod­lega pod ca­po­re­gime.

Sot­to­capo – pod­szef, za­stępca szefa ro­dziny ma­fij­nej.

Po­ję­cia od­no­szące się do Unione Corse

Caïd – szef, przy­wódca klanu.

Le bras droit – prawa ręka szefa w struk­tu­rach fran­cu­skiej ma­fii.

Le Mi­lieu – pół­świa­tek; ogólna na­zwa okre­śla­jąca we Fran­cji prze­stęp­czość zor­ga­ni­zo­waną.

Les be­aux voy­ous – „do­brzy chłopcy” lub „do­brzy lu­dzie”, ni­skie sta­no­wi­sko we fran­cu­skiej ma­fii; lu­dzie, któ­rzy wy­ko­nują roz­kazy i skła­dają się na une équ­ipe multi-qu­ali­fiée, czyli ze­spół o wszech­stron­nych umie­jęt­no­ściach.

Les po­ulets – po­toczne okre­śle­nie po­li­cjan­tów we Fran­cji, w za­leż­no­ści od kon­tek­stu ma pe­jo­ra­tywny lub żar­to­bliwy wy­dźwięk.

Par­rain – oj­ciec chrzestny, naj­wyż­sze sta­no­wi­sko przy­wód­cze we fran­cu­skiej ma­fii.

Spécia­li­ste – spe­cja­li­sta, po­śred­nie sta­no­wi­sko we fran­cu­skiej ma­fii; praca spe­cja­li­stów za­leżna jest od ich umie­jęt­no­ści, np. jedni od­po­wia­dają za ochronę, dru­dzy za stra­te­gię.

Część pierwsza

Odległość między życiem a śmiercią jest nieokreślona. Dlatego nikt nie wie, gdzie kończy się jedno, a zaczyna drugie.

Edgar Allan Poe

Prolog

Rytuał

Przeszłość

Pa­lermo, Sy­cy­liaEva­ri­sta, 24 lata

Tkwi­łam w od­osob­nie­niu od po­nad trzech go­dzin. Nie by­łam w sta­nie usie­dzieć w miej­scu, więc w na­dziei, że zmę­cze­nie po­zwoli mi za­po­mnieć o stra­chu, prze­mie­rza­łam po­kój wzdłuż i wszerz, od jed­nej sza­rej ściany do dru­giej. Po kil­ku­dzie­się­ciu mi­nu­tach wpa­try­wa­nia się w jej struk­turę po­ję­łam, że ciem­niej­sze roz­tarte plamy by­naj­mniej nie były efek­tem kiep­skiego na­ło­że­nia farby, lecz re­zul­ta­tem do­my­cia krwi z chro­po­wa­tej po­wierzchni.

Cóż, ra­czej nie­uda­nym…

Za wszelką cenę pró­bo­wa­łam od­ciąć umysł od wła­snych emo­cji, przy­kry­wa­jąc je płasz­czy­kiem sar­ka­zmu – tylko to po­zwa­lało mi ostat­nio do­szczęt­nie nie osza­leć, nie my­śleć o nim. Prze­cież za­po­mnieć się nie dało…

Po­środku po­miesz­cze­nia usta­wiono rząd pro­stych drew­nia­nych krze­seł. Tu­taj nie było miej­sca na wy­godę, a ja do­sko­nale zda­wa­łam so­bie z tego sprawę. Ten nie­wer­balny sy­gnał w po­staci be­to­no­wego lo­chu, w któ­rym by­łam za­mknięta, sta­no­wił za­le­d­wie pre­lu­dium do tego, co mieli zro­bić ze mną póź­niej.

Nie bez po­wodu przy­je­cha­li­śmy na Sy­cy­lię, do ro­dzin­nej po­sia­dło­ści, któ­rej uży­wano tylko na „spe­cjalne oka­zje”. Na­sze ży­cie to­czyło się w Sta­nach i cho­ciaż było da­le­kie od ide­ału, to wła­śnie Pa­lermo na­pa­wało mnie trwogą, po­nie­waż to tu­taj miała do­biec końca co­dzien­ność, jaką do tej pory zna­łam.

Przez nie­wielki luft do środka wpa­dały ostat­nie pro­mie­nie za­cho­dzą­cego słońca. Bez­tro­skie, ni­czego nie­świa­dome two­rzyły mi­go­czące łuny na ośli­zgłej zim­nej po­sadzce, tań­cząc u mo­ich stóp. Mia­łam wra­że­nie, że sym­bo­li­zują resztki świa­tła, które dzi­siej­szej nocy opu­ści moją du­szę.

Co za pie­przona iro­nia.

Cze­ka­łam na ry­tuał ini­cja­cyjny. Naj­praw­do­po­dob­niej by­łam je­dy­nym re­kru­tem, który nie zo­stał nim z wła­snej woli. O nie… Zna­la­złam się tu­taj wy­łącz­nie z roz­kazu ojca.

Je­steś słaba. Moja córka, krew z mo­jej krwi! Już ni­gdy wię­cej mnie nie znie­wa­żysz, ro­zu­miesz?! Mo­żesz być pewna, że wy­ple­nię z cie­bie każdą ułom­ność, Eva­ri­sto.

Gorz­kie, wy­po­wie­dziane z po­gardą słowa pa­dre1 od­biły się echem w moim roz­trzę­sio­nym umy­śle. Wciąż pa­mię­ta­łam siar­czy­sty po­li­czek, który mi wów­czas wy­mie­rzył, tak że moja głowa aż od­sko­czyła do tyłu. Nie­mal czu­łam ostry kant biurka, o który ude­rzy­łam twa­rzą, kiedy upa­da­łam. Nie za­po­mnia­łam spły­wa­ją­cej po czole krwi ani bólu – za­równo tego fi­zycz­nego, jak i psy­chicz­nego – zwłasz­cza gdy zimna stal lufy do­tknęła mo­jej skroni, a ja otrzy­ma­łam od ojca wy­bór: pod­po­rząd­kuję się jego woli albo umrę. Mimo wszystko chcia­łam żyć, dla­tego po­kor­nie po­chy­li­łam głowę.

Nie po­mo­gły za­wo­dze­nie matki, sprze­ciw star­szego brata ani łzy i bła­galne szlo­cha­nie młod­szej sio­stry. Głowa ro­dziny pod­jęła de­cy­zję, a ja za­ak­cep­to­wa­łam ten układ, po­nie­waż ozna­czał, że ura­tuję ko­goś jesz­cze – ko­goś, na kim bar­dzo mi za­le­żało.

Tym spo­so­bem tego wie­czoru ofi­cjal­nie wstę­po­wa­łam w sze­regi Cosa No­stry2 jako pierw­sza i je­dyna ko­bieta. Od te­raz moją nad­rzędną fa­mi­glią3 miał zo­stać no­wo­jor­ski klan Riina, któ­remu prze­wo­dził mój oj­ciec, czło­wiek nie­gdyś da­rzący mnie mi­ło­ścią. To uczu­cie jed­nak wy­pa­ro­wało, gdy po­peł­ni­łam je­den nie­wy­ba­czalny błąd.

Już wów­czas się spo­dzie­wa­łam, że po­niosę kon­se­kwen­cje, je­śli zo­stanę zła­pana – co osta­tecz­nie na­stą­piło – ale ni­gdy w ży­ciu nie przy­pusz­cza­łam, że pa­dre od­rzuci nie­śmier­telną za­sadę o nie­an­ga­żo­wa­niu ko­biet w branżę, jak pre­fe­ro­wał na­zy­wać swoją dzia­łal­ność. Z mo­jego po­wodu po­sta­no­wił zro­bić wy­ją­tek, zresztą nie­je­den.

Co do za­sady sze­fo­wie kla­nów dą­żyli do tego, by jak naj­bar­dziej od­se­pa­ro­wać swoje ro­dziny – te, z któ­rymi żyli pod jed­nym da­chem – od… tych dru­gich ro­dzin.

Oj­ciec nie zdra­dzał więc szcze­gó­łów swo­jej pracy matce, ku­zyn­kom, mo­jej sio­strze ani tym bar­dziej mnie. Z ca­łej fa­mi­glii do klanu na­le­żeli tylko En­rico i po­je­dyn­czy ku­zyni. A te­raz mia­łam do­łą­czyć do niego rów­nież ja. Teo­re­tycz­nie po­win­nam być za­szczy­cona… Cóż, wcale się tak, do cho­lery, nie czu­łam.

Za­ci­snę­łam po­wieki, gdy do mo­ich uszu do­tarło skrzy­pie­nie uchy­la­nych drzwi. Nie od­wró­ci­łam się, nie by­łam pewna, czyje kroki wy­brzmiały w po­miesz­cze­niu. Za­mar­łam, w my­ślach li­czy­łam do dzie­się­ciu, żeby nad sobą za­pa­no­wać.

– Eva, już czas.

Z jed­nej strony zna­jomy głos En­rica przy­niósł czę­ściowe uko­je­nie, ale z dru­giej tor­tu­ro­wał moje bę­benki, wpro­wa­dza­jąc je w re­zo­no­wa­nie.

Nie od­po­wie­dzia­łam, struny gło­sowe od­mó­wiły współ­pracy. Za­schło mi w gar­dle. Pró­bo­wa­łam prze­łknąć resztki śliny, lecz nada­rem­nie.

Na­gle cie­płe dło­nie brata de­li­kat­nie spo­częły na mo­ich ra­mio­nach. Drgnę­łam, ale nie dla­tego, że się go oba­wia­łam, tylko przez czu­łość ge­stu, na który so­bie po­zwo­lił.

Po­ję­łam, że to ostatni ludzki od­ruch, fi­nalna bra­ter­ska chwila. Wkrótce En­rico bę­dzie moim ca­po­re­gime4, a ja zo­stanę jego żoł­nie­rzem. Od te­raz miały nas łą­czyć wy­łącz­nie roz­kazy.

Od­bie­ra­łam to jako ko­lejną część za­pla­no­wa­nej z roz­my­słem kary ojca. Za­mie­rzał po­zba­wić mnie nie tylko swo­body i wol­nej woli, lecz rów­nież brata, który do tej pory był moją opoką i naj­lep­szym przy­ja­cie­lem.

– Wiesz, że je­śli bym mógł coś zro­bić, to…

– Wiem – prze­rwa­łam mu cierp­kim to­nem. – To nie twoja wina. Sama to na sie­bie spro­wa­dzi­łam.

Taka była prawda i mu­sia­łam to otwar­cie przy­znać.

Gdyby nie de­cy­zje pod­jęte w prze­szło­ści, w ogóle bym się tu­taj nie zna­la­zła. Za­pewne da­lej ży­ła­bym tak jak wcze­śniej: uko­chana, star­sza córka bossa, nie­mal ni­czego nie­świa­doma. Trzy­mana pod klo­szem, do­póki nie zna­le­ziono by mi na­rze­czo­nego. Ta­kiego, z któ­rym mój ślub umoc­niłby po­zy­cję ojca w Cosa No­strze. Tyle że… to nie by­łoby moje ży­cie. Czy po­win­nam więc ża­ło­wać, że przy­naj­mniej pró­bo­wa­łam zdo­być nie­za­leż­ność?

Na­gle En­rico ob­ró­cił mnie ku so­bie i po­pa­trzył mi w oczy. Był tak wy­soki, że mu­siał nie­mal zgiąć się wpół, by na­wią­zać ze mną kon­takt wzro­kowy. Je­śli do tej pory nie by­łam do­sta­tecz­nie prze­ra­żona, to pu­ste spoj­rze­nie jego kasz­ta­no­wych tę­czó­wek „na­pra­wiło” ten stan.

Za­dy­go­ta­łam, gdy kor­ty­zol roz­prze­strze­niał się po moim ciele ni­czym nie­za­wodna mor­der­cza tru­ci­zna i zaj­mo­wał or­gany, wy­nisz­cza­jąc je w tem­pie, w ja­kim wy­buch nu­kle­arny zmiata z po­wierzchni ziemi całe mia­sta.

– Tak, jed­nak gdy­bym mógł… – kon­ty­nu­ował.

– Ale nie mo­żesz! – krzyk­nę­łam, z fru­stra­cji wy­rzu­ciw­szy ręce w górę. Pra­wie ni­gdy nie pod­no­si­łam głosu na brata, lecz tym ra­zem czara mo­jej go­ry­czy się prze­lała. – Nie mo­żesz cof­nąć czasu! – Chwy­ci­łam jego nad­garstki, wkła­da­jąc w to całą swoją siłę. – Nikt nie może! Dla­tego, co­kol­wiek to jest, miejmy to już wresz­cie za sobą – do­koń­czy­łam i go wy­mi­nę­łam, po czym ru­szy­łam w stronę drzwi.

Wie­dzia­łam, że mam tylko dwa wyj­ścia: przy­jąć z god­no­ścią to, co przy­szy­ko­wał dla mnie pa­dre i sta­wić temu czoła, albo już te­raz wy­brać miej­sce wła­snego po­chówku. Jak na ra­zie ob­sta­wa­łam przy opcji nu­mer je­den. Przy­rze­kłam so­bie, że prę­dzej sama po­ślę się do pia­chu, niż od­dam ten przy­wi­lej ojcu.

***

W sa­lo­nie, do któ­rego zo­sta­łam za­pro­wa­dzona, pa­no­wał mrok, roz­świe­tlany drga­ją­cymi pło­mie­niami świec usta­wio­nych na pa­ra­pe­tach, jed­nak bez pro­blemu wi­dzia­łam zgro­ma­dzo­nych lu­dzi. Zna­łam więk­szość z tych męż­czyzn. Ko­ja­rzy­łam ich twa­rze, a także imiona, a na­wet sta­no­wi­ska nie­któ­rych z nich. Chcąc nie chcąc, co ja­kiś czas ob­ra­ca­łam się w ich to­wa­rzy­stwie, gdy sta­wali w drzwiach ga­bi­netu ojca. Resztę ze­bra­nych przed­sta­wił mi En­rico.

Pa­dre sie­dział u szczytu dłu­giego pro­sto­kąt­nego stołu, jak przy­stało na capo-fa­mi­glia5, i po­sy­łał mi wro­gie spoj­rze­nie. Nie­chęt­nie to przy­zna­wa­łam, ale za­bo­lało. Nie­gdyś, gdy by­łam jesz­cze dziec­kiem, pa­trzył z uczu­ciem, a przy­naj­mniej tak ­są­dzi­łam. Do­piero póź­niej zro­zu­mia­łam, że on nie zna mi­ło­ści. Ist­niała tylko wła­dza.

Na­tych­miast po­czu­łam po­trzebę, by skró­cić ojca o głowę. Nie­na­wi­dzi­łam go za to, do czego mnie zmu­szał. Za to, że na każ­dym kroku uniesz­czę­śli­wiał matkę, że zro­bił z mo­jego brata prze­stępcę, aż w końcu… Nie­na­wi­dzi­łam go za to, że ba­wił się we władcę ma­rio­ne­tek i ste­ro­wał nami wszyst­kimi we­dle wła­snego uzna­nia.

Po pra­wej stro­nie ojca za­sia­dał jego con­si­gliere6 Te­rzo. Pa­trząc w zmru­żone oczy męż­czy­zny, na­bra­łam ochoty, by na­pluć mu w twarz. Nie zno­si­łam tego ob­le­śnego, tłu­stego su­kin­syna, który za każ­dym ra­zem osten­ta­cyj­nie wle­piał wzrok w de­kolt mo­jej sio­stry Carli.

Dal­sze miej­sca zaj­mo­wali od­po­wied­nio sot­to­capo7 oraz wy­brani capo. Jedno pu­ste krze­sło cze­kało na czwar­tego ka­pi­tana, En­rico, który wciąż tkwił przy moim boku. Na­prze­ciwko, ni­czym mar­mu­rowe po­sągi, sie­dzieli żoł­nie­rze. Jak za­ło­ży­łam, pię­ciu naj­lep­szych i naj­bar­dziej sku­tecz­nych.

Wszyst­kie spoj­rze­nia były utkwione we mnie. Bez­li­to­śnie drą­żyły na wy­lot ni­czym wier­tła do me­talu.

Sta­łam przed tymi męż­czy­znami i po­tra­fi­łam my­śleć je­dy­nie o tym, że gar­dzę nimi ca­łym swoim je­ste­stwem i gdy­bym tylko mo­gła, wy­krzy­cza­ła­bym im to w twa­rze. Wie­dzia­łam jed­nak, jak by się to skoń­czyło, dla­tego za­ci­snę­łam szczęki.

Nie­liczni znali cha­rak­ter „chrztu”, a ci, któ­rzy w nim uczest­ni­czyli, ni­gdy o tym nie opo­wia­dali. Ze strzę­pów in­for­ma­cji z tru­dem uzy­ska­nych od brata wie­dzia­łam, że prze­bie­gał ina­czej w za­leż­no­ści od ro­dziny, choć efekt po­zo­sta­wał taki sam: zo­sta­wa­łeś wcie­lony, a wpo­jony strach miał sku­tecz­nie znie­chę­cić cię do zdrady, zdrada ozna­czała bo­wiem wy­rok no­szący miano eg­ze­ku­cji.

Prze­czu­wa­łam więc, że będą chcieli mnie zła­mać, nie by­łam jed­nak pewna, w jaki spo­sób tego do­ko­nają. Poza tym, czy nie zo­sta­łam już do­sta­tecz­nie zgnę­biona? Co wię­cej mo­gli mi zro­bić? Co jesz­cze ode­brać?

Nie­mal po­mo­dli­łam się w du­chu, abym opu­ściła ten po­kój w jed­nym ka­wałku, cho­ciaż bio­rąc pod uwagę moje prze­wi­nie­nia, już sam fakt, że tra­fi­łam tu­taj, a nie do dołu z wap­nem, był wy­graną roz­grywką z ko­stu­chą.

W pew­nym mo­men­cie Te­rzo wstał, czym prze­rwał za­wie­sze­nie, a za nim po­dą­żyli wszy­scy oprócz ojca. Nogi krze­seł zło­wiesz­czo za­zgrzy­tały po drew­nia­nym par­kie­cie. Po­now­nie wy­ło­wi­łam za­stra­sza­jący wzrok pa­dre. Z tru­dem dum­nie unio­słam brodę.

– W imię Ro­dziny, Ro­dzina cię przyj­muje – oświad­czył su­cho do­radca.

Z wy­sił­kiem, od któ­rego pot wy­stą­pił mi na czoło, zdo­ła­łam po­wstrzy­mać drże­nie pal­ców. Tak mocno wbi­łam pa­znok­cie w za­ci­śnięte dło­nie, że kilka ude­rzeń serca póź­niej po­czu­łam, jak cie­pła krew spływa po ich wnę­trzu.

Po chwili En­rico pod­szedł do mnie z gro­bową miną. Sta­ra­łam się do­szu­kać w jego ob­li­czu ja­kiejś wska­zówki albo choćby prze­jawu wspar­cia. Na próżno. Nie mia­łam do niego pre­ten­sji, po­nie­waż oboje zo­sta­li­śmy zmu­szeni do ode­gra­nia swo­ich ról, jak za­wsze, gdy oj­ciec nas ob­ser­wo­wał.

Brat nie­spo­dzie­wa­nie uniósł złotą igłę, którą trzy­mał przed mo­imi oczami tak, bym do­brze ją wi­działa. Drgnę­łam, cho­ciaż po­czu­łam też swego ro­dzaju ulgę. Spo­dzie­wa­łam się uj­rzeć ra­czej pi­sto­let lub nóż.

Może jed­nak nie będę wą­chała kwiat­ków od spodu. Jesz­cze…

– Do Cosa No­stry wcho­dzi się po­przez krew – oznaj­mił. – I opusz­cza się ją rów­nież przez krew. – Z tymi sło­wami brat zła­pał moją rękę, którą gwał­tow­nie otwo­rzył.

Gdy po raz pierw­szy w ży­ciu użył wo­bec mnie siły, za­dy­go­ta­łam, li­cząc na to, że nikt oprócz niego tego nie do­strzegł. Nie za­mie­rza­łam da­wać im tej cho­ler­nej sa­tys­fak­cji, już ni­gdy wię­cej.

Na mi­li­se­kundę En­rico za­ci­snął szczęki, gdy za­uwa­żył po­oraną pa­znok­ciami skórę, po czym bez słowa głę­boko na­kłuł mi igłą pa­lec wska­zu­jący. Gdy­bym nie była jak spa­ra­li­żo­wana, naj­pew­niej bym syk­nęła, ale ża­den dźwięk nie wy­do­stał się z mo­ich spierzch­nię­tych warg.

Brat na­ci­snął opuszkę. Kiedy z rany wy­pły­nęła krew, uło­żył moją dłoń nad ob­raz­kiem z wi­ze­run­kiem świę­tej. Za­kła­da­łam, że była to Naj­święt­sza Ma­ria Panna, lecz nie mia­łam pew­no­ści, po­nie­waż pa­trzy­łam na całą tę scenę nie­wi­dzą­cym wzro­kiem.

W od­ru­chu obron­nym od­cię­łam od­czu­wa­nie swo­jego ciała, chcia­łam być tylko po­stron­nym ob­ser­wa­to­rem. Wma­wia­łam so­bie, że to się nie dzieje, że moje ży­cie nie bę­dzie wy­glą­dało tak jak te­raz, że nie bę­dzie pełne prze­mocy, agre­sji i nie­wy­po­wie­dzia­nych wprost gróźb.

– Po­wta­rzaj za mną – mruk­nął En­rico, roz­sma­ro­wu­jąc krew po ca­łym ob­ra­zie. – Przy­rze­kam, że ni­gdy nie zdra­dzę ro­dziny oraz przy­ja­ciół i będę po­słuszna roz­ka­zom z mi­ło­ścią i omertą8.

– Przy­rze­kam, że ni­gdy nie zdra­dzę ro­dziny oraz przy­ja­ciół i będę po­słuszna roz­ka­zom z mi­ło­ścią i omertą – po­wie­dzia­łam. Mój głos brzmiał obco, jakby był od­da­lony o całe ga­lak­tyki.

– Kto zdra­dza ro­dzinę, tego czeka śmierć – do­dał.

Po kil­ku­na­stu se­kun­dach wi­ze­ru­nek z twa­rzą świę­tej zo­stał pod­pa­lony, za­nim zdą­żyła za­schnąć na nim krew. Kiedy pło­mień le­ni­wie tra­wił pa­pier wraz z moją ju­chą, En­rico na­ka­zał, abym wzięła go w dło­nie i prze­kła­dała z ręki do ręki.

Wy­ko­na­łam po­le­ce­nie, cho­ciaż część mnie miała ochotę pod­biec do ojca i wy­trzeć tym roz­ża­rzo­nym świst­kiem jego za­do­wo­loną z sie­bie gębę.

– Je­śli kie­dy­kol­wiek zła­mię swoją przy­sięgę, niech moje ciało spło­nie ni­czym ta święta. Wcho­dzę do or­ga­ni­za­cji jako żywa, opusz­czę ją jako mar­twa.

Po raz ko­lejny po­wtó­rzy­łam słowa po bra­cie, w pełni świa­doma, że tym ra­zem nie są to tylko pu­ste fra­zesy, a druga szansa nie bę­dzie mi dana.

1pa­dre (z wł.) – oj­ciec [wszyst­kie przy­pisy po­cho­dzą od au­torki, chyba że za­zna­czono ina­czej]

2 Cosa No­stra (z wł. na­sza sprawa) – ma­fia sy­cy­lij­ska. Or­ga­ni­za­cja prze­stęp­cza wy­wo­dząca się z Sy­cy­lii, po­wstała w XIX wieku. Jej struk­tura jest zbu­do­wana w for­mie pi­ra­midy i ba­zuje na związku zrze­szo­nych ro­dzin. Para się wy­mu­sze­niami, han­dlem nar­ko­ty­kami, li­chwiar­stwem, po­rwa­niami, mor­der­stwami, a także usta­wia­niem prze­tar­gów. Pod­sta­wowa grupa jest znana jako ro­dzina, klan lub co­sca. Każdy klan po­siada od­rębną struk­turę i ma zwierzch­nic­two nad da­nym te­ry­to­rium – mia­stem, wsią lub dziel­nicą (bor­gata) więk­szego mia­sta, w któ­rym pro­wa­dzi dzia­łal­ność. W XX wieku ruch emi­gra­cyjny z Sy­cy­lii do­pro­wa­dził do po­wsta­nia gan­gów ma­fio­sów w Au­stra­lii, Wiel­kiej Bry­ta­nii, Ka­na­dzie, Sta­nach Zjed­no­czo­nych oraz Ame­ryce Po­łu­dnio­wej.

3fa­mi­glią (z wł.) – ro­dziną

4 Ca­po­re­gime (z wł.) – lub capo-de­cina, w skró­cie capo. Ka­pi­tan, sta­no­wi­sko przy­wód­cze w ma­fii sy­cy­lij­skiej oraz wło­sko-ame­ry­kań­skiej. Capo wy­bie­rany jest przez żoł­nie­rzy, któ­rym prze­wo­dzi, a jed­no­cze­śnie sam pod­lega bez­po­śred­nio pod szefa lub pod­szefa ma­fij­nego klanu.

5 Capo-fa­mi­glia (z wł.) – wy­bie­rany przez po­zo­sta­łych ma­fio­sów szef ro­dziny prze­stęp­czej.

6 Con­si­gliere (z wł.) – do­radca. Sta­no­wi­sko w kie­row­ni­czej struk­tu­rze ma­fii sy­cy­lij­skiej. Do­radca jest za­ufa­nym czło­wie­kiem szefa ma­fij­nej ro­dziny prze­stęp­czej. Wy­biera się do trzech do­rad­ców.

7 Sot­to­capo (z wł.) – pod­szef, za­stępca szefa ro­dziny ma­fij­nej.

8 Omertà – za­sada za­cho­wa­nia mil­cze­nia, zmowa mil­cze­nia. Obo­wią­zuje człon­ków sy­cy­lij­skiej ma­fii. Omertà za­ka­zuje prze­ka­zy­wa­nia in­for­ma­cji na te­mat klanu or­ga­nom ści­ga­nia, a także wszel­kim oso­bom nie­zwią­za­nym z kla­nem. Za jej zła­ma­nie grozi eg­ze­ku­cja.

Rozdział 1

Mafiusa9

Niecały rok późniejObec­nie

Man­hat­tan, Nowy Jork, USAEva­ri­sta, 25 lat

– Za­bij mnie. Te­raz – po­pro­si­łam szep­tem sio­strę, sztywno sto­jąc obok niej w holu jed­nej z wielu no­wo­jor­skich ka­mie­nic ­na­szego ojca.

Oczy­wi­ście na dzi­siej­sze spo­tka­nie wy­brał tę man­hat­tań­ską, na Up­per East Side: naj­więk­szą, naj­bar­dziej eks­klu­zywną, na któ­rej da­chu pysz­niły się ba­sen, sauna i gi­gan­tyczne ja­cuzzi. Czarny mar­mur po­kry­wał ściany nie­mal po sam su­fit i uatrak­cyj­niał wnę­trze na równi z krysz­ta­ło­wymi ży­ran­do­lami oraz zło­tymi ba­rier­kami gra­ni­to­wych spi­ral­nych scho­dów pro­wa­dzą­cych na pię­tro.

Przez więk­szość czasu miesz­kały tu­taj matka wraz z Carlą. Wcze­śniej prze­by­wa­łam tu z nimi, jed­nak gdy zo­sta­łam ­sol­dato10, za­czę­łam sta­cjo­no­wać tam, gdzie En­rico i nie­mal wszy­scy jego żoł­nie­rze, czyli na Bro­okly­nie. W ten spo­sób oj­ciec od­ci­nał mnie od naj­bliż­szych mi ko­biet.

– Ni­kogo to nie zdziwi – do­da­łam, gdy Carla wy­dała z sie­bie coś na kształt jęk­nię­cia. – W końcu i tak sami się wszy­scy za­tłu­czemy. Po cho­lerę zwle­kać?

By­łam tak samo wy­stro­jona jak ona, z tym że jej ob­fite piersi wręcz wy­ska­ki­wały z cia­sno opię­tego gor­setu czar­nej ko­ron­ko­wej sukni, z ko­lei moje, o zgrozo, ule­gły jesz­cze więk­szemu spłasz­cze­niu. Na­tura to ka­wał suki, w do­datku nie­spra­wie­dli­wej.

Carla była młod­sza o dwa lata, ale nikt by w to nie uwie­rzył, bio­rąc pod uwagę, że prze­wyż­szała mnie o głowę, miała ostrzej­sze rysy twa­rzy, włosy czarne jak kru­cze pióra, a także ku­sząco pełne bio­dra. Wdała się w na­szą świę­tej pa­mięci nonnę11, ja na­to­miast – w matkę.

By­łam drobna, sta­now­czo zbyt de­li­katna jak na sy­cy­lij­skie stan­dardy i mę­skie wy­obra­że­nia „ide­al­nej żony” i choć nie zno­si­łam być na­zy­wana „tą małą Eva­ri­stą”, w tym mo­men­cie dzię­ko­wa­łam w my­ślach za swój nie­po­zorny, nie­po­żą­dany we wło­skiej kul­tu­rze wy­gląd, po­nie­waż tylko on mógł mnie te­raz ura­to­wać.

Teo­re­tycz­nie…

Bła­ga­łam w du­chu, by Gia­cobbe Viz­zini oka­zał się ty­po­wym przed­sta­wi­cie­lem męż­czyzn, ja­kich zna­łam od uro­dze­nia. Czyli ta­kim z wiel­kimi ja­jami i ma­łym mó­zgiem.

Gia­cobbe był pod­sze­fem jed­nego z naj­więk­szych bo­stoń­skich kla­nów. W ku­lu­arach na­zy­wano go Be­stią. Otrzy­mał ten przy­do­mek za liczne mordy z tor­tu­rami, w któ­rych gu­sto­wał, ale nie cho­dziło wy­łącz­nie o to. W na­szym cho­rym śro­do­wi­sku krew od za­wsze pły­nęła stru­mie­niami, a dla człon­ków każ­dej z ro­dzin był to chleb po­wsze­dni. Pod tym wzglę­dem ­Gia­cobbe nie od­bie­gał od po­zo­sta­łych. Za­sły­nął jed­nak spe­cja­li­za­cją w ćwiar­to­wa­niu wro­gów, gdy ci jesz­cze żyli. Po­dobno osią­gnął w tym praw­dziwe mi­strzo­stwo. Zna­lazł spo­sób na to, by ofiara wy­krwa­wiała się w po­żą­da­nym przez niego tem­pie, jak naj­dłu­żej po­zo­sta­jąc przy­tomna.

Pie­przony psy­chol…

– Pro­szę cię, wy­lu­zuj i prze­stań stu­kać tymi ob­ca­sami. Znowu wpad­niesz w kło­poty – po­wie­działa ci­cho Carla, czym prze­rwała moje roz­my­śla­nia.

– A ty prze­stań znowu pra­wić mi ka­za­nia – od­pa­ro­wa­łam. – To chore, że oj­ciec za­pro­sił go do na­szego domu. Ja­kim cu­dem udaje ci się za­cho­wać taki spo­kój? Chyba masz świa­do­mość, co o nim mó­wią.

Carla zer­k­nęła na mnie z ukosa.

– Je­stem pewna, że to tylko plotki – wy­szep­tała. – Wiesz, jak jest… Oni lu­bią wzbu­dzać strach i re­spekt, dla­tego pew­nie nikt nie za­prze­cza tym po­gło­skom.

W sy­tu­acjach ta­kich jak ta utwier­dza­łam się w prze­ko­na­niu, że sio­stra, choć in­te­li­gentna, jest też wy­bit­nie na­iwna.

– W każ­dej plotce tkwi ziarno prawdy – syk­nę­łam. – Gdy­byś spę­dzała z tymi ludźmi tyle czasu co ja, zro­zu­mia­ła­byś, co mam na my­śli. Uwierz mi więc na słowo. Viz­zini to sa­dy­sta.

Pół roku temu Gia­cobbe miał za­tłuc swoją na­rze­czoną na śmierć po tym, jak zdra­dziła go z ochro­nia­rzem. Fakt, były to nie­po­twier­dzone in­for­ma­cje, a ja nie zna­łam wię­cej szcze­gó­łów, ale ich nie po­trze­bo­wa­łam.

Tyle mi wy­star­czyło, abym po­jęła, że Viz­zini jest mo­de­lo­wym przy­kła­dem psy­cho­paty, któ­rego kręci wi­dok bólu wy­krzy­wia­ją­cego ludz­kie twa­rze, a jęki ago­nii za­pewne sta­no­wią mu­zykę dla jego uszu. Gar­dzi­łam tym męż­czy­zną, cho­ciaż jesz­cze nas so­bie nie przed­sta­wiono.

Ro­zu­mia­łam wy­mie­rza­nie spra­wie­dli­wo­ści. By­ła­bym hi­po­krytką, gdy­bym twier­dziła ina­czej, skoro w ja­kimś stop­niu ak­cep­to­wa­łam fakt, że pra­wie cała moja ro­dzina to banda mor­der­ców, a ja sama w ciągu ostat­nich mie­sięcy po­cią­gnę­łam za spust wię­cej razy, niż­bym so­bie tego ży­czyła.

Za­sada była pro­sta: je­śli ktoś znie­wa­żył twój klan bądź z nim za­darł, na­le­żało mu od­pła­cić tym sa­mym. Coś, czego jed­nak resztki przy­zwo­ito­ści nie po­zwa­lały mi po­chwa­lać, to tor­tu­ro­wa­nie wro­gów, o za­bój­stwach ko­biet już nie wspo­mi­na­jąc.

W moim od­czu­ciu wy­star­czy­łaby kulka mię­dzy oczy jako szybka eli­mi­na­cja pro­blemu. To przy­naj­mniej hu­ma­ni­tarne. Cho­ciaż tyle mo­gli­śmy ofia­ro­wać tym, któ­rych odzie­ra­li­śmy z ży­cia. Nie­stety by­łam w mniej­szo­ści.

Nie­długo po ini­cja­cji po­peł­ni­łam błąd, zresztą nie po raz pierw­szy, i zwie­rzy­łam się ojcu ze swo­ich po­glą­dów. Zo­sta­łam uznana za słabe ogniwo – po­now­nie – a pa­dre usta­no­wił so­bie cel, by stwo­rzyć mnie od nowa, na wła­sne po­do­bień­stwo. Od tam­tego mo­mentu dni wy­zna­czały mi chło­sty, które „miały za­har­to­wać cha­rak­ter”, a przez długi ję­zyk, jako je­dyna z ca­łego klanu, by­łam obecna pod­czas każ­dej eg­ze­ku­cji, a żoł­nierz ojca pil­no­wał, by moje oczy za­wsze po­zo­sta­wały sze­roko otwarte. Oczy­wi­ście je­śli to nie ja by­łam zmu­szona ową eg­ze­ku­cję prze­pro­wa­dzić.

Tra­ci­łam sie­bie ka­wa­łek po ka­wałku każ­dego dnia od nie­mal roku. Prze­ra­ża­jący był fakt, że nie mu­sia­łam już za­sła­niać ust, by nie zwy­mio­to­wać, gdy któ­ryś z pa­choł­ków ojca prze­ci­nał zdraj­com ścię­gna Achil­lesa, a kiedy za­czy­nali peł­zać, wbi­jał noże w ich plecy, aż przy­po­mi­nali po­duszkę kra­wiecką.

Brzy­dzi­łam się sobą do tego stop­nia, że w nocy szo­ro­wa­łam dło­nie tak mocno, aż skóra na nich za­czy­nała pło­nąć. Mimo to mia­łam wra­że­nie, że nie mogę zmyć krwi tych ob­cych lu­dzi, któ­rzy byli na tyle głupi – bądź na tyle od­ważni – by za­drzeć z Cosa No­strą.

Fla­sh­backi naj­dra­stycz­niej­szych scen wra­cały w naj­mniej ocze­ki­wa­nych mo­men­tach. Wów­czas le­dwo pa­no­wa­łam nad wła­snym cia­łem i tra­ci­łam kon­takt z rze­czy­wi­sto­ścią, za wszelką cenę wal­cząc o od­dech. Nie­na­wi­dzi­łam tego, choć jed­no­cze­śnie wie­dzia­łam, że na to za­słu­ży­łam, po­nie­waż nie zro­bi­łam nic, by skró­cić cier­pie­nie ofiar.

A dzi­siaj mia­łam po­znać naj­gor­szego z nas. Be­stię. Bio­rąc pod uwagę wszyst­kie in­for­ma­cje ze­brane na te­mat Gia­cobbe, po ci­chu li­czy­łam, że na­wet nie za­szczyci mnie spoj­rze­niem. Trzy­ma­łam się tej my­śli kur­czowo ni­czym tra­twy dry­fu­ją­cej na otwar­tym mo­rzu. Z dru­giej strony jesz­cze więk­sze prze­ra­że­nie bu­dziła ta druga wer­sja wy­da­rzeń, że Gia­cobbe do­strzeże po­ten­cjał w Carli.

A je­śli prze­su­nie spoj­rze­niem po jej syl­wetce i od razu uzna, że ta ko­bieta bę­dzie w sta­nie uro­dzić mu tu­zin dzieci? To Carla była ży­wym przy­kła­dem ma­fiusy,nie ja. W in­nych oko­licz­no­ściach po­my­śla­ła­bym: „I chwała, kurwa, Bogu!” – choć w Boga nie wie­rzy­łam – ale nie te­raz. Nie wy­obra­ża­łam so­bie, że ten su­kin­syn po­łoży łap­ska na mo­jej słod­kiej sio­strze.

Już te­raz nie­na­wi­dzi­łam Gia­cobbe ca­łym swoim spróch­nia­łym ser­cem. Tym­cza­sem to wła­śnie on miał wy­brać jedną z nas na żonę.

Prę­dzej roz­pła­tam so­bie gar­dło, niż od­dam sie­bie lub Carlę w jego ręce. Po moim tru­pie zro­bią ze mnie rzeźną krowę. Tylko… Ja­kim cu­dem ­zdo­łam ura­to­wać nas obie?

Ojca nie­na­wi­dzi­łam jesz­cze bar­dziej za to, że wszystko za­aran­żo­wał i nie brał pod uwagę, co mia­ły­śmy do po­wie­dze­nia. Jako ko­biety mo­gły­śmy je­dy­nie z po­korą speł­niać na­sze obo­wiązki. Sta­no­wi­ły­śmy pro­dukt, to­war, któ­rym można było do­wol­nie ob­ra­cać, by­leby od­by­wało się to z ko­rzy­ścią dla ak­tu­al­nie po­sia­da­ją­cych nas męż­czyzn. W tym wy­padku, na ra­zie, na­le­ża­ły­śmy do pa­dre i to on de­cy­do­wał o na­szej przy­szło­ści, a także te­raź­niej­szo­ści.

– Wiesz, że mu­simy to zro­bić. Dla wła­snego do­bra – szepnę­ła na­gle Carla, zu­peł­nie jakby czy­tała mi w my­ślach. – Je­śli prze­ciw­sta­wimy się ojcu, to… – urwała, nie dała rady do­koń­czyć. – Taka jest na­sza rola. Tak… tak trzeba.

Mia­łam wra­że­nie, że pró­buje prze­ko­nać do słusz­no­ści tej de­cy­zji nie tyle mnie, co samą sie­bie.

Ko­cha­łam ją, mimo że by­ły­śmy różne ni­czym ogień i lód. Ja mia­łam wpa­jane po­słu­szeń­stwo za po­mocą ła­ma­nia mo­jej woli, na­to­miast Carla po pro­stu uro­dziła się z po­czu­ciem obo­wiązku, tak jak jeź­dziec z lej­cami w dło­niach. A może zwy­czaj­nie kie­ro­wał nią strach przed gnie­wem pa­dre?

– Nie mu­sia­ły­by­śmy, gdy­byś zgo­dziła się na mój pier­wotny po­mysł – od­par­łam z wes­tchnie­niem. – Ro­zu­miem twój strach, ale tu­taj cho­dzi o na­sze ży­cie! Cho­ciaż raz mo­gła­byś wy­jąć głowę z pia­sku i po­sta­wić sie­bie na pierw­szym miej­scu!

Carla zwró­ciła twarz w moją stronę. Jej ciemne, smutne spoj­rze­nie oko­lone dłu­gimi rzę­sami jed­no­cze­śnie mnie ugo­dziło i upo­mniało.

– Po­sta­wić sie­bie, tak? – po­wtó­rzyła z nie­do­wie­rza­niem. – Jak ty to so­bie wy­obra­żasz, Eva? Ucieczka? Na­prawdę? Już o tym dys­ku­to­wa­ły­śmy! Nie zdą­ży­ły­by­śmy opu­ścić na­wet te­renu ka­mie­nicy!

– Tak, ale…

– Poza tym… – prze­rwała mi – za­po­mnia­łaś, jak to się ostat­nio dla cie­bie skoń­czyło? – wy­szep­tała przez za­ci­śnięte zęby. – Zresztą nie tylko dla cie­bie – do­dała tak ci­cho, że le­dwo ją usły­sza­łam.

Jak zwy­kle Carla brzmiała ni­czym mój su­rowy głos roz­sądku. Nie umknęła mi jed­nak nutka czu­ło­ści w jej gło­sie, gdy użyła skrótu mo­jego imie­nia, który sto­so­wali tylko ona i En­rico, po­nie­waż je­dy­nie im na to po­zwa­la­łam.

Od­pę­dzi­łam od sie­bie fan­to­mowy ból, na­wie­dza­jący moje ciało ile­kroć wra­ca­łam my­ślami do tam­tych wy­da­rzeń. Oczy­wi­ście, że pa­mię­ta­łam. Po­czu­łam jed­nak żal do Carli, że tak bez­tro­sko mi to wy­po­mniała, zwłasz­cza że była świa­doma, jak mocno to prze­ży­wa­łam.

– Czyli bo­isz się kon­se­kwen­cji, które by cię spo­tkały z mo­jej winy, gdyby nas zła­pali? – od­wark­nę­łam. – Do­brze ro­zu­miem? To chcia­łaś po­wie­dzieć?

– Nie, Eva. – Po­krę­ciła głową ze smut­kiem. – Boję się, że tym ra­zem oj­ciec by cię za­bił… Nie… Nie mogę cię stra­cić.

Za­mar­łam. Nie po­dej­rze­wa­łam, że wła­śnie to prze­ra­żało ją naj­bar­dziej. Są­dzi­łam, że nie chciała sły­szeć o ucieczce, po­nie­waż nie za­mie­rzała spaść w ran­kingu ulu­bień­ców ko­cha­nego ta­tu­sia, w któ­rym kie­dyś sama zaj­mo­wa­łam nie­chlubne pierw­sze miej­sce.

Na­bra­łam ochoty, aby dać so­bie w pysk za to, że źle oce­ni­łam sio­strę. Kiedy prze­sta­łam wąt­pić w jej uczu­cia? Kiedy sta­łam się taka cy­niczna?

Pla­no­wa­łam ją prze­pro­sić, ale nie zdą­ży­łam. Do po­miesz­cze­nia wszedł Te­rzo i ob­rzu­cił nas oce­nia­ją­cym spoj­rze­niem.

– Wy­glą­da­cie bar­dzo ele­gancko. – Z apro­batą ski­nął głową, nie mo­gąc ode­rwać wzroku od piersi Carli. Bra­ko­wało jesz­cze tylko, żeby po­cie­kła mu ślina.

Przy­się­gam, że mu­sia­łam wy­krze­sać nad­ludzką sa­mo­kon­trolę, by nie skrę­cić mu karku.

Czu­łam się jak dziwka, bła­ga­jąca w my­ślach, by tym ra­zem nie pa­dło na nią, by ła­skawy los oszczę­dził jej ko­niecz­no­ści roz­kła­da­nia nóg przed ko­lej­nym zwy­rod­nial­cem, który naj­praw­do­po­dob­niej tej nocy znisz­czy ją nie tylko fi­zycz­nie, lecz rów­nież psy­chicz­nie – wy­rą­bie ko­lejną dziurę w i tak już ­po­szat­ko­wa­nej du­szy.

– Nasi go­ście przy­byli. Oj­ciec prosi was do sa­lonu – do­dał, a ja mia­łam wra­że­nie, jakby krew od­pły­nęła mi z ciała.

Szlag…

9 Ma­fiusa – w dia­lek­cie sy­cy­lij­skim ozna­cza piękną, atrak­cyjną ko­bietę. Forma mę­ska, ma­fiusu (z wł. ma­fioso), ozna­cza śmia­łość i bra­wurę oraz buń­czucz­ność. W XIX-wiecz­nej Sy­cy­lii ma­fiusu opi­sy­wało ty­rana i aro­ganta, ale także przed­się­bior­czego, nie­ustę­pli­wego, nie­ustra­szo­nego i dum­nego męż­czy­znę.

10 Sol­dato (z wł.) – żoł­nierz, naj­niż­sze sta­no­wi­sko w ma­fii sy­cy­lij­skiej; żoł­nie­rzami do­wo­dzi ca­po­re­gime.

11nonnę (z wł.) – babkę

Rozdział 2

Mała Evarista

Obecnie

Man­hat­tan, Nowy Jork, USAEva­ri­sta, 25 lat

Prze­kra­cza­jąc próg, by­łam w sta­nie my­śleć o jed­nym: w jaki spo­sób – naj­le­piej krwawy i nie­zwy­kle bo­le­sny – za­bić Gia­cobbe Viz­zi­niego. Do­szłam do wnio­sku, że tylko tak mogę oca­lić sie­bie oraz Carlę, skoro sio­stra sta­now­czo od­ma­wiała de­zer­cji.

Ow­szem, sto­so­wa­łam w tym wy­padku po­dwójne stan­dardy, ale dla Gia­cobbe – który ro­ścił so­bie prawo do tego, by przy­własz­czyć jedną z nas ni­czym rzecz – zro­bi­ła­bym wy­ją­tek i z nie­skry­waną przy­jem­no­ścią prze­te­sto­wa­ła­bym na nim bru­talne tech­niki żoł­nie­rzy ojca. A wi­dzia­łam ich tyle, że mia­ła­bym w czym wy­bie­rać.

Mor­der­cze wi­zje w moim umy­śle stały się jesz­cze bar­dziej na­tar­czywe, gdy tylko uj­rza­łam jego gębę, wy­krzy­wioną w tym cha­rak­te­ry­stycz­nym dla każ­dego zwy­rod­nialca pew­nym sie­bie uśmie­chu.

Gia­cobbe był wy­soki, szczu­pły i lekko si­wie­jący na skro­niach, ale nie­stety… cał­kiem przy­stojny. Roz­ta­czał aurę aro­gan­cji. Spo­sób, w jaki się po­ru­szał, spra­wiał, że na­bra­łam prze­ko­na­nia, iż uważa sie­bie za ósmy cud świata.

Ze­mdliło mnie.

Jak ktoś, kto był ucie­le­śnie­niem po­twora z naj­gor­szych kosz­ma­rów, mógł zo­stać tak so­wi­cie ob­da­rzony przez na­turę? W tym sa­mym mo­men­cie uświa­do­mi­łam so­bie, że prze­cież po­łowa dra­pież­ni­ków ży­ją­cych na tej pla­ne­cie jest za­chwy­ca­jąca, wręcz ab­sur­dal­nie piękna, a te atry­buty mają spo­wo­do­wać, by ofiara na ich wi­dok na se­kundę za­tra­ciła zdrowy roz­są­dek. Szkoda, że ta chwila czę­sto prze­są­dza o ży­ciu owej ofiary… Nie chcia­łam zna­leźć się w ta­kiej roli i za­zna­ja­miać z kon­se­kwen­cjami tego ty­siąca mi­li­se­kund.

Po­now­nie zlu­stro­wa­łam Viz­zi­niego. Na­gle czerń jego spoj­rze­nia spo­częła na mo­jej twa­rzy, a ja ska­mie­nia­łam ni­czym po­sągi boż­ków zdo­biące wej­ście do na­szej sy­cy­lij­skiej re­zy­den­cji.

Gia­cobbe wy­krzy­wił usta w uśmie­chu, bły­ska­jąc wręcz nie­na­tu­ral­nie bia­łymi zę­bami.

Za­pa­no­wa­łam nad mi­miką, aby nie po­ka­zać mu, jak bar­dzo mnie od­rzuca, choć zro­bi­łam to z tru­dem.

Nie mia­łam za­miaru zo­stać jego po­czę­stun­kiem. Już prę­dzej sama od­biorę so­bie ży­cie, tu i te­raz, w tym wła­śnie sa­lo­nie. Strzał w skroń wy­da­wał się atrak­cyj­niej­szą opcją niż choćby mi­nuta spę­dzona sam na sam z tym psy­cho­lem.

Le­dwo re­je­stro­wa­łam słowa Te­rza, który przed­sta­wiał nas bo­stoń­skiemu kla­nowi, cho­ciaż wy­glą­dało to bar­dziej jak pre­zen­cja koni arab­skich na VIP-owskiej au­kcji. Szcze­rze? Ko­nie w na­szej stajni były o wiele le­piej trak­to­wane.

Mia­łam ochotę par­sk­nąć śmie­chem. Cała scena przy­po­mi­nała ofi­cjalne spo­tka­nie przed­się­bior­ców, z za­cho­wa­niem za­sad naj­wyż­szej kul­tury. Człon­ko­wie obu kla­nów wy­glą­dali tak, jakby spo­tkali się je­dy­nie po to, by za­ła­twić nie­cier­piące zwłoki le­galne biz­nesy lub – jak uwiel­biał na­zy­wać to Te­rzo – „in­te­resy”. Wciąż ba­wiło mnie to że­nu­jące okre­śle­nie. Ci męż­czyźni wprost ko­chali za­krzy­wiać rze­czy­wi­stość. Byli w tym lepsi od nie­jed­nego pi­sa­rza.

Na­le­żało jed­nak za­cho­wać po­zory. W na­szym świe­cie gra po­zo­rów jest wszyst­kim. Mię­dzy in­nymi dla­tego tak mocno nie­na­wi­dzi­łam tego obrzy­dli­wego, za­kła­ma­nego śro­do­wi­ska. Być może zo­sta­łam skrzy­wiona, ale na­wet ścią­ga­nie ha­ra­czy, han­del nar­ko­ty­kami czy mor­der­stwa na zle­ce­nie nie mier­ziły mnie tak bar­dzo jak ob­łuda, która drą­żyła każdą parę bez­den­nych oczu wszyst­kich obec­nych na tej sali.

Szybko ob­rzu­ci­łam spoj­rze­niem stło­czo­nych w sa­lo­nie przed­sta­wi­cieli obu kla­nów. Byli nie­mal jed­na­kowo ubrani. Czarne ele­ganc­kie gar­ni­tury, lśniące świeżo wy­pa­sto­wane buty oraz wy­gła­dzone włosy. Ci starsi, przy­wią­zu­jący dużą wagę do wpływu lat dwu­dzie­stych i trzy­dzie­stych – wśród nich znaj­do­wał się oczy­wi­ście mój oj­ciec – no­sili gar­ni­tury w de­li­katne prążki.

Kurwa, ja­kie to wło­skie…

Każdy z tych męż­czyzn teo­re­tycz­nie miał nas chro­nić. Nas, czyli „biedne, bez­bronne ko­biety”. To było naj­więk­sze kłam­stwo spo­śród wszyst­kich prze­ka­zy­wa­nych z po­ko­le­nia na po­ko­le­nie, nie­sione z ust do ust przez pra­babki, babki, a póź­niej matki. Wbi­jane nam, mło­dym, do głów nie­mal za po­mocą tłuczka do mięsa.

Tym­cza­sem prawda oka­zy­wała się brzydka, ob­skurna ni­czym po­ra­sta­jąca rdzą bla­szana rura. A ja by­łam tego naj­lep­szym przy­kła­dem. Do­tkli­wie to od­czu­łam, i to wię­cej razy, niż po­tra­fi­ła­bym zli­czyć.

Wie­dzia­łam, że ci męż­czyźni są za­go­rza­łymi ama­to­rami „eks­pe­ry­men­tów me­dycz­nych” ro­dem z hor­ro­rów. Pra­gnęli nas bo­wiem po­ła­mać, tak by póź­niej móc po­skła­dać od nowa, we­dle wła­snego uzna­nia. By­ły­śmy dla nich wy­łącz­nie bez­wol­nymi lal­kami. Tę po­trzebę mieli za­ko­rze­nioną, wpa­janą od wcze­snego dzie­ciń­stwa. Wła­śnie to da­wało im po­czu­cie re­al­nej wła­dzy i z tego po­wodu byli tacy nie­bez­pieczni.

Nie prze­ra­żała mnie broń, którą no­sili w ka­bu­rach. Nie ba­łam się tego, że nie­któ­rzy z nich po­tra­fili skrę­cić czyjś kark w mgnie­niu oka. Nie. Znacz­nie gor­sze rze­czy ro­bili za za­mknię­tymi drzwiami swo­ich do­mów.

Gniewny im­puls spo­wo­do­wał, że ob­rzu­ci­łam ojca mor­der­czym spoj­rze­niem. Nie za­re­ago­wał. Na­wet nie pa­trzył w moją stronę. Przy­my­kał po­wieki pod wpły­wem uno­szą­cego się w po­koju dymu, czer­piąc przy­jem­ność z pa­le­nia cy­gara. Siwe ­ob­łoki bez­gło­śnie wi­ro­wały w re­flek­sach świa­tła rzu­ca­nego przez ogromny ozdo­biony krysz­ta­ło­wymi łez­kami ży­ran­dol.

Nie by­łam zdzi­wiona, że nie za­szczy­cił mnie za­in­te­re­so­wa­niem. Nie ob­cho­dziło go, co czeka któ­rąś z jego có­rek. Istotny był tylko fakt, aby bo­stoń­ska co­sca12 zo­stała sprzy­mie­rzeń­cem na­szego no­wo­jor­skiego klanu, a ślub jed­nej z nas z Gia­cobbe miał do tego do­pro­wa­dzić.

Po kilku mi­nu­tach od prze­mó­wie­nia Te­rza po­czu­łam za ple­cami czy­jąś obec­ność. Wbi­łam dłu­gie pa­znok­cie w skórę ko­per­tówki, którą ści­ska­łam w dło­niach.

Nie mu­sia­łam spraw­dzać, kto za mną sta­nął. Moje ciało za­re­ago­wało in­stynk­tow­nie na obec­ność dra­pież­nika i za­dy­go­tało. Po­dobno ist­niało coś ta­kiego jak pa­mięć mię­śniowa. Cóż, za­tem moje mię­śnie do­sko­nale wie­działy, że przy po­ten­cjal­nym łowcy na­leży się na­piąć, po czym szy­ko­wać do ewa­ku­acji.

– Eva­ri­sta Riina – szep­nął obok mo­jego ucha. – Twój oj­ciec wiele mi o to­bie opo­wia­dał, bella pic­cola Eva­ri­sta13.

Stru­chla­łam. Spo­sób, w jaki to po­wie­dział… Ktoś już kie­dyś uży­wał tych słów. Ktoś, kogo szcze­rze ko­cha­łam.

La mia bella pic­cola Eva­ri­sta…14

Na wspo­mnie­nie jego głosu łzy nie­mal sta­nęły mi w oczach, ale bły­ska­wicz­nie prze­go­ni­łam pie­cze­nie pod po­wie­kami.

Słowa Gia­cobbe zdo­łały prze­bić grubą war­stwę za­po­mnie­nia, którą wy­trwale pie­lę­gno­wa­łam w umy­śle od czasu, gdy inny męż­czy­zna mó­wił do mnie w ten spo­sób po raz ostatni.

Wiele osób lek­ce­wa­żąco po­słu­gi­wało się epi­te­tem „mała Eva­ri­sta”, ale tylko je­den czło­wiek wy­po­wia­dał to tak czule, że prze­sta­wa­łam od­bie­rać te słowa jako obe­lgę.

Po­czu­łam mdło­ści, a żo­łą­dek bo­le­śnie za­kłuł, przez co z tru­dem utrzy­ma­łam wy­pro­sto­waną po­stawę.

– Nie masz prawa uży­wać tego okre­śle­nia, do cho­lery – syk­nę­łam, gdy w końcu zdo­ła­łam za­pa­no­wać nad emo­cjami.

Sta­nę­łam do Gia­cobbe przo­dem, by zo­ba­czyć, że non­sza­lancko uśmiech­nięty gła­dzi kciu­kiem skórę wo­kół ust. Moją uwagę na­tych­miast przy­kuła długa bli­zna cią­gnąca się od ką­cika warg aż do ucha.

Wielka szkoda, że nie była śmier­telna.

– Czyżby mała Eva­ri­sta nie lu­biła kom­ple­men­tów? – Był tuż obok, tak że jego cie­pły od­dech, w któ­rym wy­czu­łam nutę whi­sky, do­tarł do mo­ich noz­drzy.

Na­tych­miast zro­bi­łam krok do tyłu, lecz on po­now­nie pod­szedł sta­now­czo zbyt bli­sko, bez­par­do­nowo miaż­dżąc ba­rierę mo­jej prze­strzeni oso­bi­stej.

Gdy­bym tylko miała pod ręką swój szty­let, za­pew­niam, że wła­śnie wy­krwa­wiał­byś się na po­sadzkę, pa­dalcu.

– Nie prze­pa­dam za spo­ufa­la­niem – wy­ce­dzi­łam przez zęby.

Mu­sia­łam ką­sać, tylko to mi ak­tu­al­nie po­zo­stało.

Bła­gam, niech któ­reś z uką­szeń bę­dzie tym osta­tecz­nym…

– Szkoda, bo ja uwiel­biam ta­kie za­bawy. – Cmok­nął z roz­ba­wie­niem i znie­nacka mocno chwy­cił mnie za bio­dro, jak­bym już na­le­żała do niego. – Ale nie przej­muj się, przy­wyk­niesz do nich. – Prze­je­chał pal­cem po moim czole, od­su­wa­jąc kilka ­za­błą­ka­nych ko­smy­ków na bok.

Po­czu­łam dreszcz obrzy­dze­nia. Czym prę­dzej od­trą­ci­łam jego rękę, a on ura­czył mnie peł­nym wyż­szo­ści spoj­rze­niem, uno­sząc brew.

– Uwa­żaj, złotko – ostrzegł, chwy­ciw­szy za nad­gar­stek, który agre­syw­nie mi wy­krę­cił. – Nie chcesz wy­sta­wiać mo­jej wspa­nia­ło­myśl­no­ści na cier­pli­wość.

– Co chcesz przez to po­wie­dzieć? – Pró­bo­wa­łam wy­rwać rękę, ale Gia­cobbe trzy­mał ją mocno, i to bez więk­szego wy­siłku.

Szarp­nął mną, aż wpa­dłam pier­siami na jego tors.

– Och, la mia do­lce15 – żach­nął się krótko. – My­ślę, że do­sko­nale po­ję­łaś moje in­ten­cje. A je­śli nie… Cóż, wkrótce zro­zu­miesz, za­pew­niam. Albo ty… – urwał na chwilę – …albo twoja sio­strzyczka. W każ­dym ra­zie któ­raś z was.

W se­kun­dzie, w któ­rej wy­czu­łam w jego gło­sie groźbę w po­łą­cze­niu ze wzmianką o Carli, moja bra­wura ule­ciała ni­czym gaz z po­jem­nika pod ci­śnie­niem.

Kro­pla lo­do­wa­tego potu po­cie­kła mi wzdłuż krę­go­słupa, zo­sta­wia­jąc za sobą cienką wil­gotną ścieżkę. Wie­dzia­łam, że nie żar­to­wał.

Świ­dro­wał mnie tak na­chal­nym wzro­kiem, że na­bra­łam ochoty, by już te­raz pod­biec do pa­dre, wy­rwać be­rettę zza jego pasa i od­strze­lić so­bie łeb na miej­scu. Albo jemu.

– A te­raz wy­bacz, ale mu­szę po­roz­ma­wiać z Carlą. Bez obaw, jesz­cze do cie­bie wrócę. – I tak po pro­stu pu­ścił do mnie oczko, jakby to była naj­nor­mal­niej­sza rzecz na świe­cie, po czym ru­szył w kie­runku mo­jej sio­stry, która ak­tu­al­nie, ni­czego nie­świa­doma, roz­ma­wiała z jed­nym z jego lu­dzi.

Zna­łam sche­maty ma­ni­pu­la­cji zbyt do­brze, aby dać się tak szybko za­stra­szyć. Wie­dzia­łam, że Gia­cobbe to ba­wiło. Pod­nieca­ły go strach oraz bez­rad­ność. By­łam prze­ko­nana, że te dwie rze­czy dzia­łały na niego ni­czym afro­dy­zjak, dla­tego czym prę­dzej skar­ci­łam sie­bie w my­ślach i ścią­gnę­łam ło­patki, dum­nie wy­py­cha­jąc pierś do przodu.

Jesz­cze nic nie jest stra­cone. Za­wsze ist­nieje ja­kieś wyj­ście z sy­tu­acji. Myśl, do cho­lery, za­cznij my­śleć!, po­wta­rza­łam niemo pod no­sem, cho­ciaż na­trętny głos z tyłu głowy pod­po­wia­dał, że sprawa jest z góry prze­są­dzona, by­naj­mniej nie na moją ko­rzyść.

12 Co­sca (z wł.) – klan, sy­cy­lij­ska ro­dzina ma­fijna.

13bella pic­cola Eva­ri­sta (z wł.) – piękna, mała Eva­ri­sta

14La mia bella pic­cola Eva­ri­sta (z wł.) – Moja piękna mała Eva­ri­sta

15la mia do­lce (z wł.) – moja słodka

Rozdział 3

Moja

Przeszłość

Tampa, Flo­rydaEva­ri­sta, 23 lata

– Zdradź mi, la mia bella pic­cola, ja­kim cza­rem zo­sta­łem przez cie­bie znie­wo­lony, hm? – szep­tał mi do ucha, wkła­da­jąc we mnie dwa palce.

Wy­gię­łam plecy w łuk, moc­niej wbi­ja­jąc ło­patki w twardy ma­te­rac łóżka.

Nie mo­gli­śmy po­zwo­lić so­bie na­wet na przy­zwo­ity apar­ta­ment, dla­tego wy­bra­li­śmy je­den z naj­tań­szych mo­teli przy zjeź­dzie z au­to­strady, ale to nie miało żad­nego zna­cze­nia. Ważne było tylko to, że by­li­śmy ra­zem, wbrew wszyst­kim i wszyst­kiemu. Poza tym i tak nie po­win­ni­śmy zo­sta­wać tu­taj dłu­żej niż trzy noce. Mu­sie­li­śmy cią­gle zmie­niać miej­sca po­bytu. Tak, aby ich zmy­lić i uciec od nich jak naj­da­lej.

– To ty mi le­piej po­wiedz… – od­par­łam ci­cho przez lekko roz­chy­lone usta – …jak to się stało, że dla cie­bie by­łam go­towa od­mó­wić po­słu­szeń­stwa ojcu i po­rzu­ci­łam całą ro­dzinę, hm?

Po­czu­łam na skó­rze szyi, jak Adamo układa wargi w pe­łen sa­tys­fak­cji uśmiech.

– A to aku­rat nic dziw­nego. Je­stem obłęd­nie przy­stojny, więc z mar­szu za­wró­ci­łem ci w gło­wie. – Wsu­nął ko­lejny pa­lec.

Zdą­ży­łam par­sk­nąć śmie­chem, za­nim Adamo ostroż­nie przy­gryzł mi su­tek i nie pu­ścił, do­póki na mo­jej skó­rze nie po­zo­stał czer­wony ślad.

Krzyk­nę­łam, tar­gana nie tylko emo­cjami, ale także sub­tel­nym bó­lem, któ­rego tak po­żą­da­łam.

– Ko­cham cię – mruk­nął. – Choć­by­śmy mu­sieli ucie­kać przez całe ży­cie, ni­czego nie ża­łuję.

Spoj­rza­łam mu w oczy, chwy­ciw­szy jego twarz w dło­nie. Prze­bie­głam wzro­kiem po krzy­wiź­nie nosa i sze­ro­kiej żu­chwie, którą zdą­żył już po­kryć kil­ku­dniowy za­rost.

Wie­dzia­łam, że mó­wił szcze­rze. Był chyba je­dyną osobą na świe­cie, przez którą ni­gdy nie zo­sta­łam okła­mana.

– A ja ko­cham cie­bie – od­po­wie­dzia­łam, po czym wpi­łam się w jego cie­płe wargi.

Po chwili Adamo wstał, zrzu­cił spodnie i spo­glą­dał mi w oczy spod ścią­gnię­tych brwi.

– Zo­sta­niesz moją żoną, prawda? – spy­tał.

– Zo­stanę?

Uwiel­bia­łam się z nim dro­czyć. Przy nim mo­głam so­bie na to po­zwo­lić. Mo­głam być sobą, a on nie sto­so­wał za to kar, nie oce­niał. Ak­cep­to­wał w ca­ło­ści taką, jaka by­łam.

– O tak – stwier­dził i nie­spo­dzie­wa­nie wbił się we mnie jed­nym pchnię­ciem, a ja jęk­nę­łam i chwy­ci­łam jego barki.

– Poza tym… – kon­ty­nu­ował – je­steś moja. Na­zna­czy­li­śmy sie­bie na­wza­jem, pa­mię­tasz? – Prze­je­chał opuszką po ma­łym ta­tu­ażu tuż za moim uchem, przy li­nii wło­sów.

Nie by­łam w sta­nie my­śleć, nie wspo­mi­na­jąc już o od­po­wia­da­niu na py­ta­nia.

Na­gle przy­spie­szył i mocno pe­ne­tro­wał moje wnę­trze, nie zwal­nia­jąc tempa. Drża­łam z przy­jem­no­ści, kiedy szczy­pał sutki i zo­sta­wiał de­li­katne ślady ugry­zień na ra­mio­nach.

W pew­nym mo­men­cie ob­ró­cił mnie na brzuch i za­krył mi usta dło­nią.

Wdarł się od tyłu, nie zwa­ża­jąc na mój ury­wany krzyk, który po­chło­nęła jego ręka.

– Je­steś moja, a ja je­stem twój – mruk­nął i dał mi klapsa w po­śla­dek.

Po­ki­wa­łam głową, czu­jąc, że nad­cho­dzi pierw­sza fala or­ga­zmu.

– La mia bel­lis­sima fu­tura mo­glie16– wy­szep­tał, wciąż wbi­ja­jąc się głę­boko.

Pie­przył mnie dzi­siaj moc­niej niż zwy­kle, jakby chciał udo­wod­nić praw­dzi­wość wszyst­kich swo­ich słów.

Na se­kundę wy­szedł z mo­jego wnę­trza, ale je­dy­nie po to, bym mo­gła się zna­leźć na nim. Usia­dłam na Adamo okra­kiem, dzięki czemu ob­ję­łam go za szyję. Po­ło­żył mi dłoń mię­dzy ło­pat­kami i wszedł mocno od dołu.

– Znisz­czę każdą prze­szkodę, która sta­nie nam na dro­dze – oświad­czył, świ­dru­jąc wzro­kiem moją twarz.

– Wiem. A ja ni­gdy z nas nie zre­zy­gnuję.

Zwol­nił i po­ca­ło­wał mnie w czoło. Na ten prze­jaw nie­zwy­kłej czu­ło­ści, któ­rej nie za­zna­łam od ni­kogo in­nego, przez ciało prze­biegł mi dreszcz.

– Je­steś moim po­cząt­kiem, środ­kiem i koń­cem, Eva­ri­sto. – Gdy wy­po­wia­dał słowa tej przy­sięgi, wie­rzy­łam, że ni­gdy jej nie zła­mie.

16La mia bel­lis­sima fu­tura mo­glie (z wł.) – Moja piękna przy­szła żona

Rozdział 4

La mia figlia17

Obecnie

Man­hat­tan, Nowy Jork, USAEva­ri­sta, 25 lat

Spo­tka­nie z bo­stoń­czy­kami skoń­czyło się szyb­ciej, niż są­dzi­łam, za­pewne za sprawą te­le­fonu, który ode­brał je­den z capo Gia­cobbe. Wy­chwy­ci­łam, że zbladł w ciągu se­kundy, po czym bły­ska­wicz­nie wy­szep­tał coś swo­jemu prze­ło­żo­nemu na ucho, a ten sztywno ski­nął głową i po­dzię­ko­wał mo­jemu ojcu za go­ścinę.

Cóż za strata, do­prawdy… Co­kol­wiek to jest, mam szczerą na­dzieję, że nie wyj­dzie­cie z tego cało, skur­wiele.

Może sprawa jesz­cze nie zo­stała prze­są­dzona? Może zdo­łam przed­sta­wić Carli nowy plan i jed­nak – ja­kimś cu­dem – na­mó­wię ją do ucieczki?

Gdy klan Gia­cobbe znik­nął z pola wi­dze­nia, wresz­cie po­zwo­li­łam so­bie na za­czerp­nię­cie głę­bo­kiego oczysz­cza­ją­cego od­de­chu, tym bar­dziej że po wy­mia­nie tych kilku zdań z Viz­zi­nim nie mu­sia­łam wię­cej zno­sić jego obec­no­ści.

Nie opu­ści­łam jed­nak gardy i cały czas śle­dzi­łam go wzro­kiem. Wszyst­kie mię­śnie mia­łam na­pięte do gra­nic moż­li­wo­ści, zwłasz­cza kiedy prze­niósł za­in­te­re­so­wa­nie na Carlę, któ­rej – o zgrozo – chyba to od­po­wia­dało albo tak do­brze uda­wała.

Zna­łam sio­strę, a mimo to cza­sami nie po­tra­fi­łam jej roz­szy­fro­wać. Ja nie­spe­cjal­nie umia­łam stwa­rzać po­zory, cho­ciaż sta­ra­łam się tego na­uczyć, na­to­miast Carli przy­cho­dziło to w spo­sób na­tu­ralny – była mi­strzy­nią w pro­wa­dze­niu nie­zo­bo­wią­zu­ją­cych, uprzej­mych roz­mów. Bra­łam też pod uwagę, że sio­stra zwy­czaj­nie nie zda­wała so­bie sprawy, z kim na co dzień ma do czy­nie­nia.

Pa­nie, miej ją w opiece, je­śli Gia­cobbe jej się spodo­bał…

Obie­ca­łam so­bie, że przy naj­bliż­szej moż­li­wej spo­sob­no­ści, kiedy w końcu bę­dziemy mo­gły po­roz­ma­wiać w cztery oczy, wbiję Carli tro­chę ro­zumu do głowy, a je­śli to nie po­skut­kuje, zro­bię wszystko, by ją stąd wy­cią­gnąć, choć­bym mu­siała ją obez­wład­nić i wy­wieźć nie­przy­tomną poza gra­nice kraju.

Już mia­łam umknąć w kie­runku swo­jej daw­nej sy­pialni, by zmyć z sie­bie resztki tego par­szy­wego dnia, ale głos pa­dre spra­wił, że na­tych­miast sta­nę­łam.

– Eva­ri­sta, do ga­bi­netu – oświad­czył z wark­nię­ciem, po czym przy­trzy­mał mi drzwi.

Strach, który już dawno za­szcze­pił we mnie oj­ciec, sku­tecz­nie za­ci­snął łap­ska wo­kół mo­jego żo­łądka, a ten w od­po­wie­dzi za­wią­zał się w cia­sny su­peł.

Ale roz­kaz to roz­kaz, a ja nie dość, że by­łam córką wiel­kiego Man­su­eta, to rów­nież jego sol­dato, więc nie mia­łam wyj­ścia. Mu­sia­łam wy­ko­nać po­le­ce­nie dla wła­snego do­bra.

– Tak jest – mruk­nę­łam, pró­bu­jąc ukryć nie­na­wiść wy­brzmie­wa­jącą w gło­sie.

Mi­nę­łam ojca, po czym zgod­nie z pro­to­ko­łem sta­nę­łam po­środku po­koju i złą­czy­łam ręce za ple­cami. Od­po­wia­dała mi ta za­sada. Dzięki temu pa­dre nie wi­dział, jak mocno za­ci­ska­łam dło­nie w pię­ści, które aż świerz­biły, żeby go udu­sić.

Bez słowa za­siadł za biur­kiem, po czym wcią­gnął nieco dymu z wcze­śniej za­pa­lo­nego cy­gara. Wolną rękę po­ło­żył na ozdob­nej rę­ko­je­ści ele­ganc­kiej la­ski, którą wy­ko­nano dla niego na spe­cjalne za­mó­wie­nie. By­naj­mniej jej nie po­trze­bo­wał. Nie­stety Man­su­eto cie­szył się koń­skim zdro­wiem, jed­nak był mi­ło­śni­kiem dro­gich, zby­tecz­nych do­dat­ków, a co naj­waż­niej­sze, pod wy­sa­dza­nym ka­mie­niami szla­chet­nymi uchwy­tem la­ski ukryto szty­let. Wo­la­łam nie wie­dzieć, ile gar­deł roz­pła­tał za jego po­mocą.

– Mam dla cie­bie do­bre wie­ści – oświad­czył, czym z po­wro­tem przy­cią­gnął moją uwagę.

Przy­tak­nę­łam bez­gło­śnie, za wszelką cenę sta­ra­jąc się za­cho­wać spo­kój, i spoj­rza­łam mu w oczy, które ota­czała sieć zmarsz­czek ni­czym mi­ster­nie tkana pa­ję­czyna. Żło­bie­nia prze­cho­dziły da­lej na skro­nie i zni­kały w gę­stej si­wiź­nie wło­sów.

– Wy­gląda na to, że Gia­cobbe wy­star­czyło jedno spo­tka­nie, by wy­brać któ­rąś z was – kon­ty­nu­ował nie­wzru­szony.

Zmro­ziło mnie, choć w po­miesz­cze­niu pa­no­wał za­duch. Serce roz­po­częło sza­leń­czy ga­lop, ude­rza­jąc o że­bra.

– S-słu­cham? – Aż się za­jąk­nę­łam. Czu­łam, jak moje żyły skuwa bez­li­to­sny lód.

By­łam na sie­bie wście­kła za ten prze­jaw sła­bo­ści, a mimo to w my­ślach po­wta­rza­łam tylko: O nie… O nie, nie, nie!

– Nie bądź taka zdzi­wiona, Eva­ri­sto – syk­nął ze znie­cier­pli­wie­niem. – Viz­zi­niemu za­leży na cza­sie tak samo jak nam. Prze­ka­zał mi swoją de­cy­zję tuż przed wyj­ściem.

Za­czę­łam po­trzą­sać głową, jak opę­tana przez de­mona, któ­rego za wszelką cenę chcia­łam wy­pę­dzić. Au­to­ma­tycz­nie wy­ko­na­łam krok w tył, jesz­cze za­nim zdą­ży­łam to prze­my­śleć. Prze­czu­wa­łam, jaki wy­rok oj­ciec chce mi prze­ka­zać.

– Do­brze ci ra­dzę, stój – wy­ce­dził przez zęby. – Oboje do­sko­nale wiemy, że i tym ra­zem nikt cię nie ura­tuje.

Wstał, ob­szedł biurko i sta­nął na­prze­ciwko mnie, więc mu­sia­łam za­drzeć głowę, by wciąż utrzy­my­wać z nim kon­takt wzro­kowy.

Był nie­wia­ry­god­nie wy­so­kim męż­czy­zną, co tylko po­tę­go­wało wra­że­nie, że przy nim je­stem nic nie­zna­czącą mrówką, którą w każ­dej chwili może roz­dep­tać, co zresztą czy­nił, kiedy tylko nada­rzała się ku temu oka­zja.

Z obrzy­dze­niem skrzy­wił wą­skie usta i zmiaż­dżył mnie spoj­rze­niem.

– Wkrótce zo­sta­niesz panną młodą, mia fi­glia – oznaj­mił, a po jego ob­li­czu prze­my­kał naj­bar­dziej per­fidny pe­łen sa­tys­fak­cji uśmiech, jaki kie­dy­kol­wiek wi­dzia­łam.

– Ale…

Nie dał mi szansy wy­po­wie­dze­nia ko­lej­nych słów, po­nie­waż z im­pe­tem ści­snął moje po­liczki, wbi­ja­jąc w skórę szorst­kie palce na tyle sil­nie, że aż stęk­nę­łam. Na­chy­lił się, a jego ty­to­niowy od­dech przy­pra­wił mnie o mdło­ści.

– Chyba nie za­mie­rzasz opo­no­wać, prawda? Jak są­dzę, nie mu­szę ci przy­po­mi­nać, że wiąże cię ze mną nie tylko jedna przy­sięga, mam ra­cję? – wy­pluł z sie­bie, po czym drugą ręką wy­cią­gnął z kie­szeni ma­ry­narki ka­wa­łek błysz­czą­cego pa­pieru, który pod­sta­wił mi nie­mal pod nos.

Mój wzrok spo­czął na zdję­ciu Adamo. Tym, któ­rym oj­ciec mnie szan­ta­żo­wał, a które jed­no­cze­śnie było nie­for­mal­nym ­cy­ro­gra­fem pod­pi­sa­nym moją krwią.

Z całą pew­no­ścią fo­to­gra­fię wy­ko­nano z ukry­cia i mimo że męż­czy­zna miał na so­bie bluzę z za­rzu­co­nym na głowę kap­tu­rem, wszę­dzie bym go roz­po­znała, głów­nie przez opa­skę ­za­kry­wa­jącą jedno z jego oczu.

Wbrew mo­jej woli słone łzy zmo­czyły mi rzęsy, kiedy przy­po­mnia­łam so­bie mo­ment, w któ­rym je­den z żoł­nie­rzy ojca, na jego po­le­ce­nie, wy­dłu­bał Adamo gałkę oczną po tym, gdy nas schwy­tali.

To za to, że za dużo wi­dzia­łeś. I masz szczę­ście, że je­ste­śmy na tyle ła­skawi, by zo­sta­wić ci cię­żar po­sia­da­nia dru­giego oka. A je­śli kie­dyś przy­pad­kowo roz­wiąże ci się ję­zyk i zdra­dzisz ko­muś, co tu­taj za­szło, to go wy­rwiemy, a uwierz, że to wy­jąt­kowo bo­le­sne do­świad­cze­nie. Przy­ją­łeś do wia­do­mo­ści, śmie­ciu?

Kwas żo­łąd­kowy za­czął pa­lić mój prze­łyk.

Do­sko­nale pa­mię­tam obrzy­dliwe słowa, które pa­dre skie­ro­wał wów­czas do Adamo. Do dziś śnią mi się po no­cach, spra­wia­jąc, że czuję co­raz więk­szą winę i nie­na­wi­dzę ojca aż do bólu.

– Na ra­zie chło­pak jest cały i zdrowy – po­in­for­mo­wał Man­su­eto, przez co wró­ci­łam do rze­czy­wi­sto­ści. – Ale je­śli nie bę­dziesz po­słuszna, za­wsze może stra­cić o wiele wię­cej niż oko. Czy wy­ra­żam się ja­sno, mia amata fi­glia?18

– Tak – wy­du­ka­łam.

– Do­sko­nale – od­parł, po czym nie­spiesz­nie wró­cił za biurko. – A te­raz przejdźmy do sedna sprawy. Wcze­śniej tłu­ma­czy­łem Gia­cobbe, że Carla jest lep­szym ma­te­ria­łem na żonę, ale nasz bo­stoń­ski przy­ja­ciel bez­sprzecz­nie pre­fe­ruje… – za­wa­hał się przez chwilę – …bar­dziej cha­rak­terne ko­biety. A ja jako twój oj­ciec uwa­żam, że ten zwią­zek wyj­dzie ci na do­bre. – Złą­czył dło­nie i oparł łok­cie o ma­ho­niowy blat. – Może w końcu na­bie­rzesz ogłady, Eva­ri­sto. Po­dobno Viz­zini jest nie­zrów­nany we wpa­ja­niu lu­dziom ule­gło­ści. Są­dzę, że może być w tym na­wet lep­szy niż ja, gdy by­łem w jego wieku.

Nie­chęt­nie to przy­zna­wa­łam, ale za­bo­lało.

Nie chcia­łam uwie­rzyć w okru­cień­stwo tych słów. Mia­łam świa­do­mość, że nie­raz za­wio­dłam jako córka, ale nie są­dzi­łam, że wi­zja, w któ­rej inny męż­czy­zna mal­tre­tuje mnie je­dy­nie po to, by so­bie pod­po­rząd­ko­wać, sprawi mu przy­jem­ność. Cho­ciaż kogo ja pró­bo­wa­łam oszu­kać? Za­pewne ża­ło­wał, że sam nie za­koń­czył mo­jego ży­cia przez ska­to­wa­nie, kiedy była ku temu oka­zja.

– Na­prawdę tak mało dla cie­bie zna­czę? – Ze­bra­łam w so­bie od­wagę, by za­py­tać. – Prze­cież wiesz, że na­zy­wają go Be­stią. Tak po pro­stu od­dasz córkę w ręce tego mor­dercy? Ucie­szysz się, gdy mnie wy­koń­czy, mam ra­cję?

Man­su­eto uniósł głowę, a ja za­dy­go­ta­łam pod na­ci­skiem jego wy­ra­cho­wa­nego spoj­rze­nia.

– Nie­zwy­kle bez­tro­sko oce­niasz in­nych, moja droga. Je­stem za­wie­dziony. – Cmok­nął z dez­apro­batą, jak­bym znów była małą dziew­czynką, która bez po­zwo­le­nia pod­kra­dła sło­dy­cze z szafki nonny. – A kim ty niby je­steś, Eva­ri­sto, je­śli rów­nież nie mor­der­czy­nią? Chyba nie za­po­mnia­łaś o wszyst­kich tych, któ­rych wy­sła­łaś na drugą stronę? – wy­sy­czał. – Czy się mylę?

Po­chy­li­łam głowę, by oj­ciec nie do­strzegł wy­razu czy­stej nie­na­wi­ści, który mi­mo­wol­nie wy­pły­nął na moją twarz.

– Nie. Nie za­po­mnia­łam.

17La mia fi­glia (z wł.) – Moja córka

18mia amata fi­glia (z wł.) – moja uko­chana córko

Rozdział 5

Za i przeciw

Obecnie

Sha­dows

– O czym my­ślisz? – spy­tała, le­żąc obok i trzy­ma­jąc dłoń na na­gim tor­sie męż­czy­zny.

Wy­raź­nie wi­działa, że nad czymś się za­sta­na­wiał. Od­czy­tała to po zmarszczce, która wów­czas po­wsta­wała mię­dzy jego brwiami. Przez czas, który spę­dzali na po­ta­jem­nych spo­tka­niach, zdą­żyła już do­brze po­znać mi­mikę part­nera.

– Roz­wa­żam za i prze­ciw.

– Za i prze­ciw? – po­wtó­rzyła zdzi­wiona.

– Nasz pier­wotny plan nie po­szedł tak, jak by­śmy chcieli.

Do­sły­szała w jego gło­sie mrok.

– Wiem – przy­znała. – Ale coś osią­gnę­li­śmy.

– Niby co? – wark­nął z fru­stra­cją. – Ona wciąż żyje, a do niego nie je­ste­śmy w sta­nie się do­brać! Pie­przeni żoł­nie­rze ota­czają go dwa­dzie­ścia cztery na dobę!

– Spójrz na to z in­nej per­spek­tywy – pró­bo­wała go uspo­koić. Nie lu­biła, gdy się zło­ścił. – Dla niego to na pewno był cios. Nie wy­ba­cza zdrady, zwłasz­cza ze strony bli­skich. A ona ma zła­mane serce i zo­stała uka­rana.

Na­gle z ca­łej siły ude­rzył dło­nią w wą­tły, chy­bo­tliwy sto­lik nocny, przez co pod­sko­czyła na łóżku. Sprę­żyny ma­te­raca nie­mal prze­bi­jały po­szy­cie i draż­niły jej skórę, ale zno­siła wszel­kie nie­do­god­no­ści. Ko­chała tego męż­czy­znę i wie­działa, że chwi­lowo nie mógł so­bie po­zwo­lić na nic lep­szego. Ale żadne przesz­kody nie miały dla niej zna­cze­nia. Pra­gnęła je­dy­nie tego, co on: ze­msty.

– To za mało! – ryk­nął. – Chcę, żeby oboje cier­pieli! Chcę wi­dzieć ich mar­twych! Chcę, żeby skoń­czyli tak samo, jak po­trak­to­wali Ales­sia, a na­wet go­rzej. Ma­rzę, żeby się wy­krwa­wiali.

– I tak bę­dzie – obie­cała i za­mie­rzała do­trzy­mać słowa.

Jej też za­le­żało na po­wo­dze­niu. Ro­biła to nie tylko dla niego, lecz przede wszyst­kim dla sie­bie, po­nie­waż ona także prze­żyła śmierć Ales­sia, bar­dziej, niż chciała to przy­znać. Poza tym za­in­we­sto­wała w całe przed­się­wzię­cie za dużo siły i ener­gii, by zre­zy­gno­wać po pierw­szym nie­po­wo­dze­niu.

Ry­zy­ko­wała ży­ciem, kła­miąc i wy­my­ka­jąc się na te spo­tka­nia. Nie przy­pusz­czała jed­nak, że tak szybko po­ko­cha tego męż­czy­znę. Ale tak wy­szło. Tym spo­so­bem zy­skała jesz­cze je­den po­wód, by do­pro­wa­dzić tę sprawę do końca.

Rozdział 6

Les poulets19

Obecnie

Mar­sy­lia, Fran­cjaHugo, 36 lat

– Je­ste­ście, kurwa, idio­tami. Idio­tami! – ryk­ną­łem na swo­ich lu­dzi sto­ją­cych w sze­regu.

Z nie­skry­waną sa­tys­fak­cją do­strze­głem, że wszy­scy drgnęli.

Ce­lowo cho­dzi­łem za ich ple­cami, tak by czuli za­gro­że­nie. Dźwięk mo­ich po­wol­nych kro­ków od­bi­jał się od wil­got­nych ścian pod­ziemi, w któ­rych dru­ko­wa­li­śmy pie­nią­dze póź­niej prane przez Sy­cy­lij­czy­ków.

Do­piero po dłuż­szej chwili uświa­do­mi­łem so­bie, że ko­piuję za­cho­wa­nie ojca, by­łego ca­ïda20. Po­czu­łem obrzy­dze­nie do sa­mego sie­bie, a gniew roz­grzał moje or­gany we­wnętrzne. Mimo że za­ją­łem jego sta­no­wi­sko, w ni­czym nie za­mie­rza­łem przy­po­mi­nać Bénédicte’a pie­przo­nego Bru­nela. Nie­na­wi­dzi­łem go, gdy jesz­cze żył, a po śmierci znie­na­wi­dzi­łem jesz­cze bar­dziej, o ile w ogóle było to moż­liwe.

Ode­pchną­łem na­tar­czywe my­śli o ojcu, bez słowa sta­ną­łem po­środku po­miesz­cze­nia i wpa­trzy­łem się w ska­mie­niałe twa­rze mo­ich żoł­nie­rzy. Sły­sza­łem tylko ich przy­spie­szone od­de­chy i od­głos jed­no­staj­nie ka­pią­cej z su­fitu wody, któ­rej kro­ple ude­rzały w be­to­nowe pod­łoże.

– Ma­cie świa­do­mość, że śmierć jed­nego z mun­du­ro­wych przy­spo­rzy nam sporo pro­ble­mów? – wy­ce­dzi­łem przez zęby, choć było to nie­do­po­wie­dze­nie stu­le­cia. Fakt, że od­strze­lili taj­niaka, mógł być gwoź­dziem do na­szej trumny.

Co do za­sady nie mia­łem żad­nego pro­blemu z tym, że w Mar­sy­lii było o jed­nego funk­cjo­na­riu­sza mniej, ale od­kąd ze sta­no­wi­ska dy­rek­tora ge­ne­ral­nego DGSI21 ustą­pił Geo­r­ges De­lin, któ­rego od lat łą­czyły brudne po­wią­za­nia z fran­cu­skim pod­zie­miem, a jego miej­sce za­jął Ad­rien Fo­ur­nier, mu­sia­łem zmie­nić po­dej­ście i przy­jąć nowe za­sady gry usta­lane przez Fo­ur­niera. Wie­dzia­łem, że nie od­pu­ści i za wszelką cenę bę­dzie chciał zna­leźć win­nego śmierci swo­jego czło­wieka.

Wes­tchną­łem i po­zwo­li­łem swo­bod­nie opaść dłoni, w któ­rej trzy­ma­łem klamkę. Oczy­wi­ście wszy­scy au­to­ma­tycz­nie od­pro­wa­dzili gnata spoj­rze­niami. Do­brze. Chcia­łem, aby mieli świa­do­mość nie­uchron­nego.

– Sze­fie, ale nie wie­dzie­li­śmy, że wpadną tam służby, i to aku­rat tego dnia, o tej kon­kret­nej go­dzi­nie… – mruk­nął Raul, je­den z mo­ich naj­bar­dziej za­ufa­nych spe­cja­li­stów. Kie­ro­wał całą grupą pod­czas ostat­niej ak­cji prze­ka­za­nia pie­nię­dzy na­szym sy­cy­lij­skim współ­pra­cow­ni­kom.

Uśmiech­ną­łem się z prze­ką­sem i zbli­ży­łem do męż­czy­zny, a on po­słusz­nie spu­ścił wzrok i wbił go w pod­łogę.

– Wiesz, Raul, są­dzi­łem, że skoro twoje imię ozna­cza „mą­drego wilka”, to wy­ka­żesz więk­szą in­te­li­gen­cję. – Przy­ło­ży­łem lufę do jego pod­bródka. – Czy nie uprze­dza­łem was, co ozna­cza zmiana na sta­no­wi­sku dy­rek­tora DGSI?

– Uprze­dza­łeś, sze­fie…

– No wła­śnie – wark­ną­łem i od­su­ną­łem broń od Raula, po czym prze­sze­dłem się wzdłuż sze­regu, po ko­lei ce­lu­jąc w każ­dego z pod­wład­nych. – Od­kąd dy­rek­to­rem jest Ad­rien pier­do­lony Fo­ur­nier, do­sko­nale wie­cie, że je­ste­śmy pod­da­wani cią­głej in­wi­gi­la­cji, a mimo to nie wpa­dli­ście na po­mysł, że stale ob­ser­wują Stary Port?! Nie prze­szło wam przez te tępe łby, że może warto by­łoby naj­pierw do­ko­nać oglę­dzin oko­licy, za­nim za­czę­li­ście prze­rzu­cać torby ze szma­lem na łódki cho­ler­nych ma­ka­ro­nia­rzy?!

– Tak, ale… – Głos znów za­brał Raul, lecz za­milkł, gdy bły­ska­wicz­nie zna­la­złem się za jego ple­cami.

– Ale co?!

– Ale… – jęk­nął. – Ale oni wy­glą­dali zu­peł­nie jak Sy­cy­lij­czycy, no może z wy­jąt­kiem jed­nego, bo miał ka­mi­zelkę ku­lo­od­porną i…

Prze­rwa­łem mu wy­bu­chem grom­kiego śmie­chu, cho­ciaż za­równo ja, jak i Raul do­sko­nale wie­dzie­li­śmy, że po­mię­dzy mną a do­brym hu­mo­rem zieje prze­paść.

– Że­bym was do­brze zro­zu­miał. – Skrzy­żo­wa­łem ra­miona na tor­sie. – Po­je­cha­li­ście do portu, zna­leź­li­ście ło­dzie Sy­cy­lij­czy­ków, uprzej­mie ich przy­wi­ta­li­ście, wy­sy­ła­jąc so­bie ca­łu­ski, i od razu prze­szli­ście do rze­czy bez spraw­dze­nia, czy do­okoła jest czy­sto – wy­punk­to­wa­łem. – A kiedy w końcu zza rogu wy­ło­nili się go­ście, któ­rzy z wro­dzoną dla sie­bie sub­tel­no­ścią NA PEWNO nie przy­po­mi­nali taj­nia­ków, bo prze­cież kto by ich, kurwa, ocze­ki­wał, otwo­rzy­li­ście ogień i od­wa­li­li­ście jed­nego z nich! – Zła­pa­łem Raula za wszarz i przy­cią­gną­łem jego głowę do swo­jej. – Do­brze zre­kon­stru­owa­łem se­kwen­cję wy­da­rzeń?

– Ale, sze­fie, oni wy­sko­czyli tak na­gle, że… – uciął, do­strze­gł­szy moje roz­sze­rza­jące się noz­drza.

Nie wy­trzy­ma­łem. Gniew na ich bez­myśl­ność sku­tecz­nie pod­niósł mi ci­śnie­nie. Bez słowa grzmot­ną­łem Raula uchwy­tem pi­sto­letu w po­ty­licę. Ru­nął ni­czym bez­władna ma­rio­netka, na­wet nie zdą­żył wy­dać żad­nego dźwięku. Prze­sze­dłem nad nim i po­pa­trzy­łem po ze­bra­nych. Sku­lili się w so­bie w ocze­ki­wa­niu naj­gor­szego.

– A te­raz ład­nie wska­że­cie mi tego, który po­cią­gnął za spust i za­bił agenta Ge­ne­ral­nej Dy­rek­cji Bez­pie­czeń­stwa We­wnętrz­nego – po­wie­dzia­łem.

***

Aku­rat do­pie­ra­łem ko­szulę, pró­bu­jąc zmyć z niej roz­bry­zgnięte kro­ple krwi, gdy z po­miesz­cze­nia obok usły­sza­łem głos Ga­briela.

Na­tych­miast, po prze­ję­ciu Unione Corse22, wie­dzia­łem, kto zaj­mie sta­no­wi­sko le bras droit23. W tej roli wi­dzia­łem tylko Ga­briela. Ni­gdy nie za­wiódł, a co naj­waż­niej­sze, sku­tecz­nie ha­mo­wał moje au­to­de­struk­cyjne za­pędy i rów­nie sil­nie jak ja nie­na­wi­dził po­przed­niego prze­ło­żo­nego, mo­jego ojca.

– Wzy­wa­łeś mnie? – spy­tał.

– Tak, do­brze, że je­steś – od­par­łem gło­śniej i ob­rzu­ci­łem ma­te­riał oce­nia­ją­cym spoj­rze­niem. Ko­szula nada­wała się na śmiet­nik. To już ko­lejna w tym ty­go­dniu. W za­sa­dzie nie mia­łem bla­dego po­ję­cia, po co w ogóle pró­bo­wa­łem je za­pie­rać. Był to ro­dzaj na­wyku, któ­rego nie po­tra­fi­łem zmie­nić.

Ci­sną­łem ręcz­nik na umy­walkę i wy­sze­dłem z przy­le­ga­ją­cej do ga­bi­netu ła­zienki.

Ga­briel stał na­prze­ciw mo­jego biurka i po­słusz­nie cze­kał, aż zajmę miej­sce. Wi­dzia­łem, że od razu do­strzegł ślady na moim ubra­niu i do­sko­nale wie­dział, co zro­bi­łem, ale tego nie sko­men­to­wał. W każ­dym ra­zie jesz­cze nie.

– Ci skoń­czeni kre­tyni, na czele z Rau­lem, od­wa­lili nie tylko agenta DGSI, ale też jed­nego z les po­ulets – oświad­czy­łem bez ce­re­gieli.

Ga­briel zbladł.

– Hm… praw­do­po­do­bień­stwo wy­nosi wię­cej niż pięć­dzie­siąt pro­cent?

– Ow­szem, cho­ciaż rzecz ja­sna nie mają pew­no­ści, nie zdą­żyli prze­trze­pać tru­pom kie­szeni, ale za­uwa­żyli u fa­ceta spe­cy­ficzną od­znakę eli­tar­nej jed­nostki – wes­tchną­łem. – Krótko mó­wiąc, nie dość, że zgi­nął agent, to jesz­cze ofi­cer z od­działu CRS 824. – Opa­dłem na sie­dzi­sko skó­rza­nego fo­tela. – Je­den z na­szych żoł­nie­rzy w końcu to z sie­bie wy­du­sił.

– Wy­du­sił w sen­sie do­słow­nym czy…

– W ta­kim sen­sie, że po­mię­dzy wrza­skami – prze­rwa­łem mu z wark­nię­ciem.

Się­gną­łem do kie­szeni spodni, po czym rzu­ci­łem na śro­dek biurka to, co w niej spo­czy­wało.

Ga­briel nie wy­da­wał się prze­jęty fak­tem, że na bla­cie wy­lą­do­wał świeżo ucięty pa­lec, z któ­rego wciąż ka­pała krew, ak­tu­al­nie bru­dząca he­ba­nowe drewno. Już dawno przy­zwy­cza­jony, wie­dział, że w ra­mach wy­mie­rza­nia kar uwiel­bia­łem po­zba­wiać wi­no­waj­ców czę­ści ciała. By­łem jed­nak za­wie­dziony, że tym ra­zem ki­kut miał po­szar­pane mię­śnie oraz ścię­gna. To cię­cie nie wy­szło mi naj­le­piej.

– Wła­ści­ciel jesz­cze żyje? – do­py­tał, wska­zu­jąc od­cięty kciuk.

– Nie, bo to on od­strze­lił kur­czaka, a póź­niej do­bił agenta.

– Hugo…

Z ca­łej siły ude­rzy­łem pię­ścią w blat, więc Ga­briel na­tych­miast za­milkł.

– Je­śli znów za­mie­rzasz mnie po­uczać, do­brze ci ra­dzę, po­rząd­nie to prze­myśl. Koń­czy mi się do cie­bie cier­pli­wość – ostrze­głem. – Mu­szą wie­dzieć, że ich dzia­ła­nia niosą za sobą kon­se­kwen­cje.

– Ale oni to wie­dzą, przy­ja­cielu. – Za­czął ge­sty­ku­lo­wać. Ro­bił tak, kiedy był zde­ner­wo­wany. – Nie da­jesz im o tym za­po­mnieć, skoro przy każ­dej moż­li­wej oka­zji eli­mi­nu­jesz któ­re­goś z nich. W końcu doj­dzie do tego, że za­brak­nie ci lu­dzi!

– Su­ge­ruję, abyś przy­sto­po­wał. – Pod­nio­słem się i opar­łem dłońmi o biurko. – Trak­tuję cię jak członka ro­dziny i wiele ci za­wdzię­czam, ale nie za­po­mi­naj, że wciąż je­stem twoim sze­fem.

Ga­briel wy­czuł groźbę w moim gło­sie. Bły­ska­wicz­nie ski­nął głową i od­pu­ścił.

– Par­rain…25 – mruk­nął. – Wy­bacz.

– Nie. Na­zy­waj. Mnie. Tak – pod­kre­śli­łem każde słowo. – Po­wie­dzia­łem ci już, że nie za­mie­rzam za­jąć tego sta­no­wi­ska. Je­stem za­in­te­re­so­wany tylko na­szą ro­dziną i na­szą działką. Ni­czym, kurwa, wię­cej.