Nie powiem ci, że wszystko będzie dobrze - Justyna Suchecka - ebook + książka

Nie powiem ci, że wszystko będzie dobrze ebook

Suchecka Justyna

0,0
35,99 zł

lub
-50%
Zbieraj punkty w Klubie Mola Książkowego i kupuj ebooki, audiobooki oraz książki papierowe do 50% taniej.
Dowiedz się więcej.
Opis

To nie jest poradnik. Rozmówcy i rozmówczynie Sucheckiej dzielą się swoimi doświadczeniami z czytelniczkami i czytelnikami, by pokazać m.in. jak radzić sobie z kryzysami i stresem, gdzie szukać pomocy i jak udzielać jej innym. Bo pierwszej pomocy psychologicznej powinno się uczyć tak, jak pierwszej pomocy przedmedycznej. Bohaterowie książki Sucheckiej opowiadają, dlaczego nie mówić innym, że "wszystko będzie dobrze” czy przekonywać, że "inni mają jeszcze gorzej”. Tłumaczą, co dobrego mogą dać nam nuda i cyberhigiena, jak budować dobrą atmosferę w szkole i pozytywną samoocenę. Opowiadają, czym zajmuje się pedagog, psycholog i psychiatra.

Przede wszystkim to książka, która wzmacnia i daje nadzieje. Która pokazuje, że wiedza z zakresu zdrowia psychicznego jest podstawą dbania o siebie. Również wtedy, gdy nic złego nas nie spotyka i jesteśmy zdrowi. Rozmówczynie i rozmówcy Justyny Sucheckiej najczęściej mówią o prawie do dobrego życia dla wszystkich. Oni już wiedzą, że dla każdego człowieka oznacza to coś innego. I że każdy z nas może być ich sojusznikiem lub sojuszniczką. Trzeba tylko uzbroić się w wiedzę i... empatię. I temu służy ta książka.

 

Ebooka przeczytasz w aplikacjach Legimi lub dowolnej aplikacji obsługującej format:

EPUB
MOBI

Liczba stron: 296

Oceny
0,0
0
0
0
0
0
Więcej informacji
Więcej informacji
Legimi nie weryfikuje, czy opinie pochodzą od konsumentów, którzy nabyli lub czytali/słuchali daną pozycję, ale usuwa fałszywe opinie, jeśli je wykryje.

Popularność



Podobne


NIE POWIEM CI, ŻE WSZYSTKO BĘDZIE DOBRZE

JUSTYNA SUCHECKA

Copyright © by Justyna Suchecka

Copyright © for the Polish edition by

Grupa Wydawnicza Foksal, MMXXII

Wydanie I

Warszawa MMXXII

Niniejszy produkt objęty jest ochroną prawa autorskiego. Uzyskany dostęp upoważnia wyłącznie do prywatnego użytku osobę, która wykupiła prawo dostępu. Wydawca informuje, że wszelkie udostępnianie osobom trzecim, nieokreślonym adresatom lub w jakikolwiek inny sposób upowszechnianie, upublicznianie, kopiowanie oraz przetwarzanie w technikach cyfrowych lub podobnych – jest nielegalne i podlega właściwym sankcjom.

***

Justyna Suchecka

Nie spałam przez ponad osiem miesięcy.

Na początku po prostu nie mogłam zasnąć i długie godziny przewracałam się z boku na bok. Mój mózg wykonywał skomplikowane operacje dotyczące planów na jutro, na za tydzień, na przyszłość.

Gdy już udawało mi się pokonać bezsenność i zamknąć oczy, nie znajdowałam ulgi.

Śniły mi się potworne rzeczy albo budziłam się o trzeciej w nocy i robiłam obiad na kolejny dzień. Nad ranem znów zasypiałam na chwilę, by później z uśmiechem opowiadać znajomym, że w nocy zrobiłam pyszne risotto albo że zaliczyłam wspaniały nocny spacer wokół Pałacu Kultury i Nauki. Każdą noc obracałam w zabawną anegdotę, bliscy nie mogli wiedzieć, że coś jest nie tak. A sobie powtarzałam, że nic takiego się nie dzieje. „Przecież nie tylko ja nie śpię”.

Aż do tego pamiętnego letniego dnia, gdy nie wstałam z łóżka. Zabrakło mi siły. Nie poszłam do pracy i nawet nie dałam nikomu znać, że mnie nie będzie. Przyjaciołom napisałam, że źle się czuję, bez szczegółów. Chcieli pomóc, ale ja nie chciałam pomocy. Nawet nie wiedziałam, w czym właściwie jej potrzebuję.

Ale tego dnia pierwszy raz poczułam, że się boję.

Tak bardzo, że kolejnego dnia jednak pomyślałam o rozmowie ze specjalistką.

Umówiłam się do psycholożki, a ta powiedziała, że przyda mi się też wsparcie psychiatry i być może leki. Bałam się.

Kilkanaście miesięcy później nie czułam już strachu, za to wielką potrzebę, by jak najwięcej rozmawiać o zdrowiu psychicznym. Często myślałam o tym, że gdybym wiedziała o nim więcej, nie pozwoliłabym bezsenności i lękom zawładnąć moim życiem. Może gdybym dowiedziała się tego w szkole, prosiłabym o pomoc wcześniej i męczyłabym się krócej.

Ale z tej książki nie dowiesz się, jak żyć. Nie tylko dlatego, że nie mam ambicji, by mówić komukolwiek, „jak żyć”, ale też dlatego, że chyba po prostu nie ma uniwersalnej recepty na „dobre życie” . Dowiesz się za to, dlaczego nie należy mówić innym, że „wszystko będzie dobrze”.

I co można powiedzieć zamiast tego.

Porozmawiamy też o tym, że masz prawo czuć się źle. A ja postaram się tylko pokazać ci, co zrobić, by poczuć się lepiej. I opowiedzieć, dlaczego dbanie o głowę jest ważne dla zdrowia. Nawet wtedy, gdy wszystko jest akurat w porządku.

Nie jestem specjalistką. Dlatego w tej książce znajdziesz nie moje dobre rady, ale zalecenia osób, które na co dzień udzielają pomocy psychologicznej i psychiatrycznej, oraz prawdziwe historie tych, którzy zmagali się z chorobami i zaburzeniami zdrowia psychicznego. Opowiedzą ci, czego może brakować w trudnych sytuacjach, jak te sytuacje rozpoznać, zanim staną się naprawdę przytłaczające, i jak pomóc osobom, które zmagają się z kryzysem.

Może jesteś jedną z takich osób, a może znasz kogoś, kto przechodzi właśnie przez coś trudnego. A może po prostu chcesz się dowiedzieć, jak zadbać o swój komfort, spokój i dobre samopoczucie. O zdrowie psychiczne mogą i powinni dbać również ci, którym dziś nic nie dolega. Bo jest ono kruche, ale na szczęście możemy je wzmacniać.

Mam nadzieję, że opowieści bohaterek i bohaterów tej książki, a także wypowiedzi ekspertów będą dla ciebie pomocne i inspirujące.

Razem możemy więcej. Zawsze.

Pierwsza pomoc psychologiczna

Tomek Bilicki

Pewnie nauczono cię już, jak wykonać masaż serca i że kiedy ktoś się topi, a ty nie potrafisz pływać, to trzeba zawołać ratownika. Uczą tego w szkole, w harcerstwie albo na zajęciach sportowych.

Prawdopodobnie jednak częściej niż przedmedycznej będziesz udzielać pierwszej pomocy psychologicznej. – A to nie dzieje się samo i nie jest tak, że rodzimy się z tymi umiejętnościami. Tego, jak mądrze pomagać, by nie zrobić krzywdy sobie i innym, trzeba się wcześniej, jak większości rzeczy, nauczyć – przekonuje Tomasz Bilicki.

Tomek jest nauczycielem wiedzy o społeczeństwie na łódzkich Bałutach, ale nie martw się, nie jest tu po to, by przepytywać cię z trójpodziału władzy w Polsce. Tomek jest też terapeutą i certyfikowanym interwentem kryzysowym. Co to znaczy? Powiedzmy, że jest jak ratownik medyczny wyskakujący z karetki, którą wezwaliśmy do nagłego wypadku. Potrafi uspokoić pacjenta, który wpadł w panikę, założyć opatrunek, a w razie potrzeby zawieźć do miejsca, gdzie ten uzyska dalszą pomoc. Z tym że Tomek ratuje nie połamane nadgarstki, ale życie, które jest zagrożone złamaniem lub załamaniem. Jest specjalistą nie od ciała, ale od głowy.

W tej historii Tomek skorzysta z całego swego doświadczenia, by nauczyć cię, co robić, gdy ktoś przychodzi do ciebie z problemem.

A z problemami trafiają do nas przyjaciele, rodzeństwo, ale czasem zdarza się też, że zwierzyć się chce ktoś niemal nieznajomy. Może ktoś po prostu złapie nas za rękę i ze łzami w oczach opowie, co złego go spotkało. Albo wyśle niepokojącą prywatną wiadomość na komunikatorze, albo napisze coś na forum, w oczekiwaniu, że ktoś – ktokolwiek – przyjdzie mu z pomocą.

– Bez względu na to, kim dla ciebie jest ta osoba, jaki ma problem i jak się z tobą skontaktowała, warto znać pewne zasady – mówi Tomek.

Po co to wszystko? – zastanawiasz się. Odpowiedź jest prosta: żeby cudzy ciężar nie przydusił również ciebie.

Lekcja, której udzieli teraz Tomek, przyda nam się też w dalszej części tej książki, kiedy będziemy zajmować się trudnymi tematami, takimi jak depresja, autoagresja czy zaburzenia odżywiania. Nie będziemy przecież udawać, że one nie istnieją. I nawet jeśli żadne z nich nie dotyczy bezpośrednio ani ciebie, ani twoich znajomych, dobrze wiedzieć, co przechodzą ludzie, którzy się z nimi zmagają, i jak zareagować, gdy się z nimi zetkniesz.

Gotowa, gotowy na szkolenie z pierwszej pomocy psychologicznej?

Startujemy!

Nie zrobimy z ciebie psychologa, ale…

– Nie bez powodu fraza „pierwsza pomoc psychologiczna” jest bardzo podobna do frazy „pierwsza pomoc przedmedyczna” – podkreśla Tomek. – Ale kiedy mówimy o kryzysie, nie chodzi o zarządzanie kryzysowe, jak w czasie powodzi czy wichury, tylko o pomoc emocjonalną, wsparcie psychologiczne.

A to nie jest coś, co może zaoferować wyłącznie specjalist(k)a. Może ją świadczyć każdy.

– Ale spokojnie, nie zamierzam cię do niczego zmuszać. Nie chcę, żebyś chodził(a) po szkole z transparentem „Jak chcesz sobie zrobić krzywdę, przyjdź do mnie”. Nie w tym rzecz! Chcę tylko przygotować cię na trudne tematy. Bo prawdopodobieństwo, że ktoś będący w kryzysie poprosi cię o pomoc, jest znacznie większe niż to, że będziesz musiał(a) udzielić pomocy w przypadku zatrzymania akcji serca czy omdlenia – mówi Tomek.

Dorośli często myślą, że mają monopol na udzielanie wsparcia mentalnego i emocjonalnego dzieciom oraz młodzieży. Tymczasem dzieci już od przedszkola, czyli pierwszej fazy uspołecznienia, pomagają sobie nawzajem. Jeśli przyjrzymy się zachowaniu przedszkolaków, to zauważymy, że potrafią się wzajemnie pocieszać, wspierać dobrym słowem. Wiedzą, kiedy kogoś przytulić, potrafią zauważyć, że ktoś jest smutny. Tak jest już od najmłodszych lat.

Dlatego nie jest niczym dziwnym, że gdy człowiek wchodzi w wiek dojrzewania – później zresztą też – o swoich problemach często mówi właśnie rówieśnikom. Często to oni są jedynymi osobami, które wiedzą, co się naprawdę dzieje.

Brzmi to dość niepokojąco (jeśli jesteś rodzicem, nauczycielką lub nauczycielem, założę się, że to właśnie przyszło ci do głowy). Ale tak po prostu jest.

– Prawie wszyscy moi pacjenci, którzy są po próbach samobójczych, wcześniej sygnalizowali te próby swoim rówieśnikom. Dorosłym zwierzała się tylko niewielka część z nich. Z mojego doświadczenia: mniej niż połowa – przyznaje Tomek.

Jeden z mitów, które narosły wokół samobójstw, brzmi tak: ten, kto często mówi, że odbierze sobie życie, tego nie robi.

Tymczasem policyjni specjaliści podkreślają, że „w większości przypadków mówienie o samobójstwie nie wynika z faktu, że mówiący chce kogoś przestraszyć lub zmanipulować. Wynika z tego, że przeżywa on przemiennie: chęć i niechęć życia, sens i bezsens, nadzieję i bezradność”. Może się zatem zdarzyć, że i ty usłyszysz o jakimś niewyobrażalnie trudnym problemie. Co wtedy?

11 zasad bezpiecznego pomagania

– Przede wszystkim zawsze pamiętaj, że nie jesteś psycholożką, psychiatrą ani terapeutą i zawsze najpierw musisz zadbać o swoje bezpieczeństwo – podkreśla Tomek. – Zawsze więc radzę nastolatkom: „Zacznijcie od siebie. Upewnijcie się, że to, że pomożecie koleżance lub koledze, nie będzie dla was ryzykowne”.

Co to znaczy? Tomek przyznaje, że młodzi ludzie, z którymi rozmawia, często są zdziwieni, że mają prawo odmówić pomocy, jeśli czują, że to mogłoby być dla nich niebezpieczne. Tymczasem mogą powiedzieć „nie” i na przykład udać się po pomoc do kogoś innego. Powtórzmy: ty też możesz!

Trzeba się zastanowić, czy sprawa, z którą ktoś się do ciebie zwraca, nie spowoduje u ciebie kryzysu. Wtedy od razu trzeba zaproponować wsparcie kogoś innego. Tak jak ktoś, kto nie umie pływać, biegnie po ratownika. Bo jeżeli wskoczy do wody, do ratowania byłyby dwie osoby. Pamiętasz? Kiedy pomaga się innym, trzeba pamiętać o swoich granicach, nie można panikować, potrzebna jest stabilność. Masz prawo odmówić nawet najbliższym przyjaciołom.

Czujesz, że tracisz dystans, że nie możesz myśleć o niczym innym niż problem, z którego ktoś ci się zwierzył? Wtedy bezwzględnie trzeba zaproponować inne rozwiązanie. To bardzo ważne i zaraz powiemy ci o tym więcej.

Ale załóżmy przez chwilę, że to jeszcze nie ten przypadek. Że czujesz się na siłach, by komuś pomóc, że czujesz się bezpiecznie. Przede wszystkim: zachowaj czujność. Nadal musisz trzymać się pewnych zasad, tak jak przy pomocy przedmedycznej.

Nie mów: „ale co to za problem”

Jeśli widzisz, że twój rozmówca jest roztrzęsiony, przestraszony, zestresowany – daj mu się wygadać, zapewnij o swoim wsparciu.

Może ci się wydawać, że problem, z którym się do ciebie zwraca, nie jest poważny. „Jak można tak płakać przez jedynkę z matematyki?”, „Co to niby jest za dramat, że dziewczyna go rzuciła, przecież będą następne”.

Pamiętaj jednak, że nawet jeśli dla ciebie kiepska ocena nie jest żadnym dramatem, a złamane serce goi się u ciebie w mgnieniu oka, to przecież nie znaczy, że inni reagują na te wydarzenia w taki sam sposób. Nie wypowiadaj zdań takich jak powyższe – one nie pomagają.

– Chodzi o to, by nie powtarzać frazesów, które często powtarzają też dorośli, na przykład „weź się w garść”, „inni mają gorzej”, „nic się nie stało” czy „Bóg tak chciał” – wylicza Tomek. – Kiedy naprawdę chce się pomóc, nie mówi się w ten sposób. Bo te frazy mogą tylko zaszkodzić. Kogoś, kto się źle czuje, naprawdę ma prawo nie obchodzić, że „inni mają gorzej”.

Problemy też mogą być różnego kalibru. Ktoś może na przykład powiedzieć, że nie potrafi się niczym cieszyć, jest mu smutno i to trwa już dwa miesiące. Albo że się tnie, myśli o śmierci, a w domu jest katastrofa, bo tata bije mamę albo że mama tę osobę izoluje, poniża, źle traktuje.

– Nie ma sensu mówić takiej osobie: „wszystko będzie dobrze” – zaznacza Tomek. – Bo co, jak nie będzie? Przecież nie możemy mieć absolutnej pewności, że tak będzie. Nikt nie może.

Możemy za to wesprzeć osobę w kryzysie, choćby opisując jej to, co obserwujemy i czujemy. Już proste „widzę, jak bardzo cierpisz” czy „zastanówmy się, co zrobić, by było ci lepiej” mogą mieć wielkie znaczenie.

Kolejna rzecz bardzo istotna w pomaganiu: jeśli coś obiecasz, to to zrób. Jak powiesz koledze: „zawsze możesz do mnie napisać albo zadzwonić”, to oznacza, że może to zrobić ZAWSZE. O trzeciej w nocy też.

– Dlatego obiecując, musimy pamiętać o swoich granicach i potrzebach. O tym, że my też musimy zadbać o siebie, a osoba, która korzysta z naszego wsparcia, może się od niego wręcz uzależnić – mówi Tomek. – Może przywiązać się tak mocno, że bez ciebie nie będzie już w stanie żyć. To oczywiście sytuacja dysfunkcyjna i pomagacz nie powinien na to pozwolić – podkreśla.

Kiedy ich problem staje się twoim…

Tak, to może być naprawdę trudne.

– Jeśli widzimy, że sami zaczynamy mieć podobne problemy albo mamy kłopoty z zaśnięciem, tracimy koncentrację, zaczynamy o cudzym problemie myśleć cały czas, to sygnał, że zabrnęliśmy za daleko, nie jesteśmy na dobrej drodze – mówi Tomek.

I co wtedy? – Mamy prawo przerwać pomoc w każdej chwili, jeśli tylko zauważymy, że stała się ona dla nas zbyt dużym obciążeniem. Albo że osoba, której pomagamy, traktuje ją jak substytut pomocy profesjonalisty – mówi Tomek. I radzi: – Dajmy wtedy jasny przekaz, na przykład: „Słuchaj, jedynym sposobem pomocy dla ciebie jest psycholog lub psychiatra, ja już nie będę tego słuchać. Jeśli chcesz, pójdziemy razem. Pomogę ci, ale ja już nie mogę o tym słuchać”.

Tak, ty też masz prawo to powiedzieć.

Wielu osobom, które mają kłopoty psychiczne, tak stanowcze ucięcie pomocy rówieśniczej jest bardzo potrzebne, aby wyzwolić motywację do poproszenia o pomoc profesjonalistę.

– Taka pomoc rówieśnicza w nieskończoność, która powoduje tylko eskalowanie problemu, często jest nieefektywna i szkodzi osobie, której pomagamy – zauważa Tomek.

…a tajemnica przestaje obowiązywać

I teraz przechodzimy do czegoś, co bywa bardzo trudne, a jest niesamowicie ważne w rówieśniczej interwencji kryzysowej.

– Jeśli widzisz, że ktoś jest krzywdzony i nie może sobie sam z tym poradzić albo czyjeś życie jest zagrożone, to ewentualna tajemnica przestaje obowiązywać. I nie, zdradzenie tej tajemnicy nie znaczy, że jesteś konfidentem – podkreśla Tomek.

Dlatego w trudnych rozmowach staraj się nie obiecywać, że „to na pewno zostanie między nami”.

A nawet jeśli zdarzy ci się tak powiedzieć, pamiętaj, że są sytuacje, w których po prostu nie można czegoś zachowywać dla siebie. Takie, które natychmiast zwalniają z tajemnicy i unieważniają wszelkie wcześniejsze ustalenia. Takie, w których zwyczajnie musisz powiedzieć o problemie osobie dorosłej i to nie jest nic złego. Wręcz przeciwnie – w ten sposób ratujesz czyjeś życie!

– Osoba, której pomagamy, na początku zwykle jest zdenerwowana, ma pretensje. A potem szybko zaczyna rozumieć, że powiedzenie o sprawie dorosłemu było dla pomagacza bardzo trudne – mówi Tomek. I dodaje: – Potem często słyszę o osobie, która złamała obietnicę: „Ona jako jedyna mi tak naprawdę pomogła. Nikt nic nie zrobił, tylko ze mną gadali. Ona jako jedyna poruszyła tę maszynę. Zaryzykowała wszystko, naszą przyjaźń, i pomogła. Z dzisiejszej perspektywy bardzo to doceniam”.

Wiele takich historii poznasz dzięki tej książce. Mamy nadzieję, że Tomek trochę cię na nie przygotował.

Podstawowe reguły pomagania

– Pamiętaj, że nie jesteś psychologiem, psycholożką, psychiatr(k)ą ani terapeut(k)ą. Zawsze dbaj o swoje bezpieczeństwo: skieruj osobę, której trzeba pomóc, do kogoś innego, jeśli uważasz, że zaangażowanie we wsparcie może przynieść ci szkody, na przykład kiedy sam(a) zaczynasz mieć ochotę coś sobie zrobić, źle śpisz, nie jesteś w stanie skupić się na niczym innym, bardzo mocno przeżywasz każdą trudną sytuację rówieśniczą, zajadasz stres albo wręcz przeciwnie – ta sytuacja zupełnie odbiera ci apetyt.

– Jeżeli u kogoś, komu pomagasz, zauważyłeś(-łaś) ostrą reakcję na stres, najpierw pomóż mu się uspokoić, aby zaawansowane funkcje psychiczne powróciły do normy (daj się wygadać, zapewnij o wsparciu, zadbaj o bezpieczeństwo).

– Zawsze akceptuj fakt, że ktoś jest w kryzysie, cierpi, przeżywa trudne emocje. Nie neguj tego, nie trywializuj.

– Nie zaprzeczaj uczuciom (nie mów: „nic się nie stało”, „inni mają gorzej”, „zaraz będzie dobrze”, „weź się wyluzuj”, „rozchodź to jakoś i będzie dobrze”).

– Wyraź swoje uczucie i nazwij to, co obserwujesz („widzę, jak bardzo cierpisz”, „to straszne, co się wydarzyło”, „nie rozumiem, dlaczego ciebie to spotkało”, „nie zasłużyłeś na to”).

– Powiedz takiej osobie, czego lepiej nie robić w kryzysie (na przykład pić alkoholu, brać narkotyków, podejmować ważnych decyzji).

– Zaproponuj, co można robić w kryzysie (zachować swój rytm dnia, nie koncentrować się tylko na negatywach, rozmawiać z ludźmi, stosować techniki relaksacyjne).

– Przygotuj wspólnie z osobą w kryzysie plan postępowania i motywuj do jego realizacji.

– Bądź dyspozycyjny(-na) (z uwzględnieniem swoich granic i potrzeb), jeśli będzie potrzebna pomoc, ale rób to mądrze, aby osoba w kryzysie nie utraciła samodzielności i nie stała się roszczeniowa.

– Jeżeli sytuacja tego wymaga, skieruj osobę, której pomagasz, do profesjonalisty. Dodawaj odwagi, nigdy nie strasz specjalistami, nie mów, że „psycholodzy mieszają w głowie”, „zamkną cię w szpitalu psychiatrycznym”, „leki od psychiatry uzależniają”.

– Rozważ rozmowę o osobie, która ma problemy ze specjalist(k)ą albo z zaufaną osobą dorosłą.

Zwykle zaczyna się niewinnie

Angelika Friedrich — Nastoletni Azyl

– Zawsze byłam taką perfekcyjną osobą – zaczyna swoją opowieść Angelika Friedrich z Tychów, studentka drugiego roku psychologii. Dziś uważa, że to właśnie dążenie do perfekcji wpędziło ją w kłopoty.

Nie powiemy ci, ile w najtrudniejszym momencie ważyła Angelika. Powiemy tylko, że gdy przytyła 20 kilogramów, nadal była bardzo, bardzo szczupła. Najważniejsze jest jednak to, że na żadnym etapie nie uważała, że jej waga jest okej.

– To może brzmieć dziwnie, ale do głowy przyszło mi, że mogę mieć jakiś problem z jedzeniem, dopiero gdy doszłam do wagi uważanej za normalną – mówi Angelika. – Gdy się głodziłam, w ogóle o tym nie myślałam. Tylko że gdy już zaczęłam jeść normalnie, to oczywiście momentalnie uznałam, że na pewno się obżeram – dodaje.

Przez długi czas Angelika uważała, że to „jedzenie”, a nie „niejedzenie” było problemem. Nie dopuszczała do siebie myśli, że choruje na anoreksję. Chociaż znała to słowo i wiedziała, że kryje się za nim śmiertelne niebezpieczeństwo, nie przyszło jej jednak do głowy, że sama może mieć z nim cokolwiek wspólnego.

Nie ona jedna. Szacuje się, że ta choroba może dotyczyć 1,8 procent nastoletnich dziewczyn, rzadziej – jednak również i nie wolno o tym zapominać – chorują na nią chłopcy. Zdecydowana większość zachorowań na anoreksję pojawia się przed osiemnastym rokiem życia.

Ale po kolei. Zacznijmy od tego, co ma nam do powiedzenia Angelika.

Taka fajna, pulchna twarz

– Zwykle zaczyna się naprawdę niewinnie – zastrzega Angelika. – Ja na przykład w piątej klasie byłam po prostu nieco pulchniejszym dzieckiem. Tak to w każdym razie wspominam, chociaż sama już nie wiem, jaka była prawda. Miałam okrągłą, rumianą buzię. Nawet ukochana babcia mówiła: „ale ty masz fajną, pulchną twarz”.

Dziś Angelika wie, że babcia postrzegała jej buzię jako słodką, miłą, sympatyczną. Ale wtedy odbierała to inaczej. Czuła, że nie tylko babcia, lecz także cały świat wysyła jej negatywne sygnały na temat wyglądu. Czuła niepokój i frustrację. – Nie chodzi tylko o to, co mówiła babcia. Ale o to, co pokazywał mi cały świat – podkreśla.

Któregoś dnia ciocia powiedziała jej, że „chyba jest trochę za gruba”. Innym razem koszulka, która dotąd dobrze na niej leżała, wydawała się zbyt opięta.

– W mojej głowie ten temat zaczął urastać do ogromnych rozmiarów – wspomina Angelika.

Szukała w sieci informacji o tym, „jak się pozbyć pulchnej twarzy”. – No i dowiedziałam się, że żeby pozbyć się okrągłej twarzy, trzeba się pozbyć „krągłości” innych części ciała – wzdycha.

Tak się zaczęło. Jednego dnia Angelika odmówiła sobie deseru, innego nie zjadła kolacji. Szybko zaczęła uczyć się matematyki opartej na kaloriach. Ile ich przyjmowała? – zapytasz.

ZA MAŁO.

– Pamiętam, że w telewizji wszyscy wtedy mówili: „nie można jeść kolacji po osiemnastej”. Dopiero niedawno dowiedziałam się, że optymalna pora ostatniego posiłku zależy od tego, o której kładziesz się spać. I że po prostu nie należy jeść później niż dwie–trzy godziny przed zaśnięciem. Szkoda, że nie wiedziałam tego wcześniej – mówi Angelika. – Wyobraź sobie, że kładłam się spać około pierwszej w nocy, a nie jadłam już od osiemnastej. Bo wszyscy mówili, że tak trzeba!

Od konkursu do konkursu

Domyślasz się, jaki to miało na nią wpływ? Ze zmęczenia robiła się nieprzytomna. A to oczywiście gwarantowało kłopoty w szkole. Wcześniej przez lata Angelika była wzorową uczennicą. Do końca podstawówki każde jej świadectwo miało czerwony pasek. Rodzice mieli powody do dumy, nauczyciele z kolei nie mieli powodów do narzekania. Zgłaszali ją za to do kolejnych konkursów. W myśl panującej w niektórych szkołach zasady, że jak jesteś dobry z fizyki, to w konkursie z biologii też możesz wziąć udział. Nawet jeśli ta druga nie jest twoją mocną stroną. Poszło ci nie najgorzej na biologii? Świetnie! To może jeszcze historia oręża polskiego? Wszyscy i tak wiedzą, że się nauczysz.

W ten sposób Angelika brała udział we wszystkich możliwych konkursach. Nawet takich, które w ogóle jej nie interesowały. I nawet wtedy, gdy czuła się już bardzo zmęczona przygotowaniami. Nie potrafiła odmówić. Bała się, że kogoś zawiedzie. Z tego samego powodu nie skarżyła się ani znajomym, ani dorosłym.

– Nie wiedziałam, że mogę tak po prostu powiedzieć „nie” – opowiada. – W pierwszej klasie gimnazjum moje podejście do szkoły stopniowo zaczęło się zmieniać. Ani ja, ani moi nauczyciele nie zauważyliśmy tych zmian od razu. Czułam jednak, że tracę siły. Nie miałam ich już, by starać się o najlepsze oceny. Świetna pamięć do tego, co usłyszałam na lekcjach, coraz częściej przestawała wystarczać – przyznaje dziewczyna.

W tym czasie naprawdę wiele sił zaczęła tracić na walkę o „perfekcyjny wygląd”. A ten oznaczał – jej zdaniem – możliwie najniższą wagę i pozbycie się tej „pulchnej twarzy”.

– Założyłam bloga, na którego wstawiałam bardzo smutne obrazki. Czytałam też podobne blogi. Komentowaliśmy sobie wzajemnie wpisy i nakręcaliśmy się w dołowaniu – opowiada.

Proces „tracenia sił” był rozłożony w czasie. Jeszcze w pierwszej klasie gimnazjum Angelika miała niemal stuprocentową frekwencję w szkole, przez dwa lata była nawet przewodniczącą samorządu uczniowskiego. Ale w liceum jej frekwencja spadła do 50 procent.

Tak, to nie pomyłka – to tak jakby nie było jej na co drugiej lekcji.

Jedzenie w reklamówkach i chusteczkach

Wszystko dlatego, że droga do znalezienia sedna problemu i poproszenia o pomoc była długa.

– Wiedziałam, że mam jakiś kłopot, ale gdy zastanawiałam się, na czym właściwie polega, myślałam o czymś zupełnie innym niż anoreksja – zastrzega Angelika. – Domyślałam się, że mogę być chora na depresję, co zresztą później się potwierdziło. Byłam smutna, ciągle zmęczona, nie umiałam nic na to poradzić. Ale jedzenie nie wydawało mi się problematycznym tematem. Przez cały ten czas myślałam, że po prostu jestem na diecie. Przecież chęć wyglądania ładnie to nic złego, prawda?

Sama o sobie z tamtego czasu mówi, że była straszną manipulatorką i ogromną kłamczuchą. Okłamywała całe swoje otoczenie. – Nie wiem, jak mogłam być w tym aż tak dobra. Przecież są miliony sytuacji, gdy ludzie spotykają się i coś razem jedzą. A ja za każdym razem potrafiłam się wymigać! – wspomina.

W domu zabierała obiad do swojego pokoju. Jedzenie upychała w plastikowych reklamówkach. Zdarzało się, że zaczynało śmierdzieć, ale szybko przestała to czuć.

Reklamówek pozbywała się w trakcie wieczornych spacerów. – Wyrzucałam je gdzie popadnie, czasem prosto na ulicę. Nie było dla mnie ważne, co się z nim stanie, ani to że śmiecę. Chodziło o to, żeby jak najszybciej pozbyć się tego jedzenia. Żeby już go ze mną nie było – opowiada Angelika.

Gdy szli ze znajomymi na burgery, brała najmniejszy zestaw. A potem potrafiła wziąć chusteczkę, wypluć jedzenie i schować, udając przy tym, że czyści nos. Chusteczki piętrzyły się koło tacy. Ale nikt nie zadawał pytań.

Nie wiadomo, jak długo by to trwało, gdyby nie fakt, że w gimnazjum Angelika miała świetnego wychowawcę, który budził zaufanie podopiecznych. Na co dzień uczył angielskiego, z którym akurat Angelika wciąż radziła sobie doskonale. Nauczyciel zaobserwował, że poza jego salą lekcyjną Angelika przestaje być sobą. Gdy z klasą pojechali na górską wyprawę, to właśnie on zauważył, że przez cały dzień zjadła mniej niż dwie kromki chleba. A przecież jak wszyscy inni maszerowała po górach przez cały dzień. Cud, że nie zemdlała.

– Zaczął mi tłumaczyć, że to, co robię, nie jest zdrowe. Porozmawiał też z moją mamą. Ale wtedy udało mi się jeszcze przekonać ich, że nie dzieje się nic wielkiego – mówi Angelika.

Rodzice muszą wiedzieć, gdy sobie zagrażasz

Ale działo się. W zeszytach Angelika pisała o sobie: „zabij się, głupia świnio”.

Gdy któregoś dnia zobaczyła, jak jej mama płacze nad jednym z takich wpisów, nie pomyślała: „o rany, ona się o mnie martwi”. Tylko: „jej jest źle, bo ja jestem okropną osobą. Jestem najgorsza na świecie, to wszystko moja wina”.

W tym czasie Angelika zaczęła się rozpadać, robić sobie krzywdę. Raniła własne ciało. Najpierw karała się, gdy uznała, że za dużo zjadła. Później robiła to, by wyładować złość. Powodów było mnóstwo. Potrafiła wyjść z klasy po tym, jak źle rozwiązała zadanie przy tablicy, i zrobić sobie krzywdę w szkolnej toalecie. Oczywiście cały czas się z tym kryła, a na lekcjach wychowania fizycznego ćwiczyła w bluzie, by nie pokazywać pokaleczonych rąk i nóg.

– Nikt z nami nie rozmawiał o autoagresji. Dziś wiem, że tak nazywa się to, co robiłam – wyjaśnia. – Wtedy tłumaczyłam sobie, że może to przez te wszystkie hormony i nastoletni bunt, o którym tyle mówią dorośli. Myślałam: może tylko się buntuję i niedługo z tego wyrosnę. Minęło wiele czasu, zanim zrozumiałam, że dzieje się ze mną coś złego. Nikt nas nie uczył radzenia sobie z emocjami, a ja znalazłam ten jeden sposób i cały czas z niego korzystałam. Nie myślałam o tym, że ślady zostaną na całe życie. I że na pewno muszą być inne, lepsze sposoby.

Angelika coraz częściej czuła, że jej życie nie ma sensu. – Czułam, że kompletnie sobie nie radzę i jeśli nie poproszę kogoś o pomoc, to będzie mój koniec – wyznaje.

O myślach samobójczych powiedziała przyjaciółce, która wcześniej zauważyła niepokojące rany na jej nadgarstkach. Ta poszła do wychowawcy i powiedziała, że Angelika musi z nim porozmawiać o czymś bardzo trudnym.

– Wiedziałam, że jeśli ona pójdzie i przygotuje nauczyciela na moją wizytę, to nikt mnie później nie oleje, a tego bałam się chyba najbardziej. Jestem jej bardzo wdzięczna i podziwiam to, co dla mnie zrobiła – mówi Angelika. I dodaje coś, co może być dla ciebie i twoich bliskich naprawdę istotne: – Wtedy nie chciałam, żeby rodzice o tym wszystkim wiedzieli. Długo uważałam, że jestem bohaterką, która ze wszystkim da sobie radę sama. Szybko okazało się, że tak nie jest. Rodzice musieli się dowiedzieć, że zagrażam własnemu życiu – podkreśla.

Łatwo uwierzyć, że musisz się zmienić

Angelika w tym czasie czuła się osaczona przez komunikaty na temat tego, jak ma wyglądać. Dobrze pamięta, jak pod koniec drugiej klasy gimnazjum, wyczerpana ciągłą walką ze sobą, wreszcie poszła do psycholożki. W rejestracji grało radio. Akurat leciała w nim reklama polecająca jakiś specyfik na to, by szybko zrzucić pięć kilogramów.

– Tylko to słyszałam przy okienku. I to było straszne. W tamtym czasie bardzo ufałam ocenom innych i łatwo uwierzyłam, że rzeczywiście powinnam coś w sobie zmienić. Przecież wtedy nawet jeszcze nie myślałam o tym, że mam problem z jedzeniem. Czułam się „tylko” zmęczona, choć tak jak inni widziałam, że pogorszyły mi się nie tylko stopnie, lecz także pamięć, koncentracja, a przede wszystkim samopoczucie – mówi Angelika.

Pierwsze wizyty u poleconej przez szkołę terapeutki nie przyniosły ukojenia. Między psycholożką a pacjentką nie było chemii. Specjalistka próbowała ukoić problemy dziewczyny historiami z Biblii, ale ona akurat w tamtym okresie straciła wiarę i te argumenty nieszczególnie na nią działały. Do tego, gdy dziewczyna powiedziała, że podejrzewa u siebie zaburzenia odżywiania, terapeutka odparowała: „teraz dobrze wyglądasz, ja jestem od ciebie chudsza, sama zobacz”.

Zrezygnowała z tej terapii. W szkole uznali, że nie chce się o siebie postarać i nie daje sobie pomóc.

W tym samym czasie obcy ludzie w internecie przekonywali, że powinna schudnąć. Jeszcze bardziej, jeszcze szybciej. Pewnie niektórym z nich wydawało się nawet, że Angelikę dopingują, że jej pomagają. A nawet solidaryzują się z nią, gdy piszą, że świat to straszne miejsce. Jednak nikt z komentujących bloga nie widział jej na żywo. Nie przeszkadzało im to jednak doradzać, jak wyczarować pożądane zapadnięte policzki.

W realnym świecie nie było łatwiej. Babcia mówiła: „ładna buzia”, Angelika słyszała „okrągła”.

Mama zaczęła szukać kolejnego psychologa, a Angelika planowała zakończenie swojego życia. Mama w styczniu zapisała ją na wizytę, ale pierwszy wolny termin był pod koniec marca. – Musiałam się bardzo postarać, żeby nie zrobić sobie krzywdy. Uwierzyć, że jednak warto czekać, bo może warto też żyć – wspomina Angelika.

Przecież nie jesteś świnią

Dziś już wie, że warto. Zdecydowanie tak.

Ale nie doszła do tego całkiem sama. Trafiła do kolejnej psychoterapeutki, która zaczęła jej pomagać w codziennych trudnościach. A tych nie brakowało, bo Angelika była już wtedy w rozsypce. Z równowagi potrafiły wyprowadzić ją sprawy, które niektórzy mogliby uznać za błahe, ale dla niej – podobnie jak pewnie dla wielu innych nastolatek – takie nie były.

Jak ta, gdy na lekcji języka polskiego pojawił się temat metafor. Uczniowie rozmawiali o świniach. – Ty jesteś taką naszą świnką – zażartowała koleżanka Angeliki.

– Pomyślałam wtedy „o rany, jak strasznie muszę być gruba, skoro dla nich wszystkich wyglądam jak świnia. Nie mogę tak wyglądać!” – wspomina.

Następnego dnia psycholożka powiedziała jej, by spojrzała w lustro i zastanowiła się, czy widzi siebie, czy świnkę. – Nie mam takiego noska, nie jestem cała różowa. Nie jestem świnią – powtarzała Angelika, patrząc na siebie w lustrze.

Działało. Przez chwilę.

– Gdy trafiłam na terapię, miałam zdrową wagę, bo u mnie głodzenie się przychodziło falami. Okresy jedzenia i niejedzenia się przeplatały. Miałam już za to potwierdzoną u psychiatry depresję. Rozmawiałyśmy z psycholożką głównie o tym i o moich myślach samobójczych, które ciągle powracały – wspomina Angelika.

Po wakacjach, wraz ze stresem związanym z rozpoczęciem kolejnego roku szkolnego, Angelika znów zaczęła się głodzić. Terapeutka zauważyła, że niknie w oczach. Zaczęły rozmawiać i o tym. – To ona uświadomiła mi, że ta myśl, która kiedyś wykiełkowała w mojej głowie, że „mam problem z jedzeniem”, jest prawdziwa. Tylko oznacza coś innego, niż zakładałam. Miałam problem, gdy jadłam wystarczająco dużo, i miałam go, gdy nie jadłam wcale. Zarówno wtedy, kiedy waga trzymała się w zdrowej normie, jak i wtedy, gdy miałam potężną niedowagę. Jedzenie było moją obsesją. I wreszcie chyba po raz pierwszy padło w moim kontekście słowo „anoreksja” – mówi Angelika.

To nie tak, że nigdy wcześniej nie przyszło jej to do głowy. Przychodziło, ale z miejsca je odrzucała. – Wpisywałam w wyszukiwarce objawy, odhaczałam te, które mnie dotyczyły. A na sam koniec uznawałam, że anoreksji nie mam. Bo w końcu mówiono mi, że nie należy się sugerować i diagnozować za pomocą internetu – mówi. I dodaje: – Przez całą swoją edukację nie miałam lekcji o zaburzeniach odżywiania, chyba że sama je przeprowadziłam.

A te zaczęła prowadzić już w liceum, gdy przestała ukrywać swoje problemy przed światem. Po raz pierwszy głos zabrała w sposób naprawdę spektakularny: udzieliła wywiadu o zaburzeniach odżywiania Rafałowi Gęburze. Do dziś na YouTubie wyświetlono go ponad 850 tysięcy razy.

Niech usłyszą

Angelika nie szukała rozgłosu. Szukała głosu. – Byłam już wtedy w procesie terapii, brałam odpowiednie leki i coraz częściej myślałam, że muszę o tym wszystkim, co przechodzę, więcej i głośniej rozmawiać. Bo przecież nie tylko ja tego potrzebuję – mówi. – Wcześniej przez wiele lat miałam przekonanie, że nie można mówić o tym, że sobie nie radzimy. Nim zaczęłam korzystać z profesjonalnej pomocy, nikt mi nie mówił, że to normalne czuć się czasem nie w porządku, a zły dzień przeminie. To, że mam dziś złe dwadzieścia cztery godziny, nie oznacza, że kolejne dwadzieścia cztery będą tak samo złe – podkreśla.

Dziś Angelika tłumaczy to innym na Nastoletnim Azylu, czyli stronie, którą założyła w czasie terapii. Najpierw było tylko konto na Facebooku. Początkowo nazwała je „Przyszła pani psycholog”. Chciała się dzielić swoimi przemyśleniami o zdrowiu psychicznym, a znajomi mówili, że ma ciekawe pomysły i pewnie nadawałaby się na psycholożkę. Miała notatki z terapii, chciała pokazywać światu, czego już się nauczyła.

– Niestety, okazało się, że ludzie, widząc takie konto, myśleli sobie, że jestem co najmniej studentką psychologii, i zaczynali mnie obarczać swoimi problemami. A ja byłam tylko licealistką, która chciała pokazać innym, że jeszcze może być lepiej i warto korzystać ze wsparcia – podkreśla.

Wiedziała, że jedyne, co może zrobić, to poinformować osoby w podobnej sytuacji o możliwościach skorzystania z fachowej pomocy, na przykład o telefonach zaufania.

Opowiedziała o stronie swojej psycholożce, a ona powiedziała: „super, będę cię wspierać!” (i co ważne, robi to do dziś, sprawdzając treści Azylu pod kątem merytorycznym).

Zmieniła nazwę. Chciała stworzyć bezpieczne miejsce, a bezpieczne miejsce to „azyl”. „Nastoletni”, bo przecież chciała mówić o sobie i swoich rówieśnikach.

– Na początku to było bardzo trudne, bo jak coś zaczynasz, to zwykle nie masz nic – mówi Angelika. – Chciałam się poddać. Myślałam: to jednak nie ma sensu, nikt mnie nie zna, nikt mnie nie będzie czytał. Na jednej z sesji powiedziałam, że mam za małe zasięgi w sieci i lepiej to skończyć. Psycholożka zapytała: „Angelika, a dlaczego właściwie potrzebujesz zasięgów?”. Nie potrafiłam wytłumaczyć.

Psycholożka przekonała ją, że robi dla innych coś dobrego. Nawet jeśli pisze do niej „tylko” kilka osób, to tak naprawdę jest „aż” kilka osób. Bo ich życie staje się lepsze, dostają wsparcie, którego im brakuje. Namówiła ją, by w ogóle nie zaglądać w statystyki strony.

Więc dziewczyna przez dwa lata nie sprawdzała zasięgów. Zajrzała w nie dopiero w październiku 2020 roku i okazało się, że tylko w tym jednym miesiącu jej Azyl trafił do ponad 100 tysięcy osób. – Pomyślałam wtedy „wow” – przyznaje. I zaraz zastrzega: – Ale wiem już też, że nawet gdyby to wciąż było tych kilka osób, to i tak byłoby warto działać. Zobaczyłam, jak to, co robimy z zespołem osób, które zgłosiły się, by pomagać w Azylu, jest ważne dla innych.

Angelika wciąż korzysta ze wsparcia terapeutki. Zdała maturę jesienią 2020 roku rozpoczęła studia psychologiczne. – Moje skrzydła rozwijały się bardzo powoli, ale coraz częściej czuję, że nawet jako bardzo młoda osoba mogę zrobić wiele dobrego. Teraz wiem też, że nawet jeśli mam zły dzień czy kilka złych dni, to jestem w stanie sobie z nimi poradzić. Gdy mam stany depresyjne, bo to się zdarza, umiem poprosić o pomoc. Potrafię też powiedzieć „nie”. Sporo się nauczyłam i wiem, że mogę się jeszcze wiele nauczyć, by czuć się ze sobą dobrze – podkreśla. I dodaje: – Bardzo chcę się tym dzielić z innymi. Niech też wiedzą, że da się o siebie walczyć. Chcę im dodawać energii. Kiedyś brałam na siebie za dużo, miałam misję naprawiania świata, a teraz wystarczy mi, że mogę naprawiać własne otoczenie. To przecież bardzo dużo, prawda?

Zaburzenia odżywiania

Większość zaburzeń odżywiania ma pewne cechy wspólne. To między innymi przykładanie zbyt dużej wagi do wyglądu, nieprawidłowe nawyki związane z jedzeniem oraz przekonanie o nieprawidłowym stanie własnego ciała.

Na co zwracać uwagę – u siebie i innych:

– na zmianę zachowań związanych z jedzeniem (na przykład unikanie spożywania posiłków wraz z rodziną),

– na utratę masy ciała (osoba z zaburzeniami odżywiania często zaprzecza stosowaniu diety czy obsesyjnemu liczeniu kalorii),

– na niezadowolenie ze swojego wyglądu,

– na pogorszenie się stanu zdrowia, na przykład gorszy wygląd skóry, włosów, ospałość,

– na nagłe rozpoczęcie intensywnej aktywności fizycznej,

– na komentarze dotyczące wagi.

ANOREKSJA – inaczej jadłowstręt psychiczny; najczęściej objawia się ograniczeniem liczby przyjmowanych posiłków, często łączy się z intensywnym uprawianiem sportu; chora osoba chce ważyć jak najmniej. Osoby z anoreksją często są przekonane, że ważą zbyt dużo, nawet wtedy, gdy ich waga jest skrajnie niska.

To zaburzenie, które wiąże się z najwyższą śmiertelnością spośród chorób psychicznych – szczególnie dotyczy to osób, które nie podjęły leczenia.

BULIMIA – inaczej żarłoczność psychiczna; chorzy często mają prawidłową masę ciała, więc trudniej ją zaobserwować. Osoby, które zmagają się z bulimią, mają niekontrolowane napady objadania się. Te zaś powodują wyrzuty sumienia i poszukiwanie niewłaściwych metod na utrzymanie masy ciała, na przykład wymuszanie wymiotów.

Zarówno anoreksji, jak i bulimii mogą towarzyszyć tzw. zachowania kompensacyjne, np. prowokowanie wymiotów.

Zaburzenia odżywiania często współtowarzyszą zaburzeniom depresyjnym, lękowym lub osobowości. Osoby z zaburzeniami odżywiania znajdują się też w grupie zwiększonego ryzyka nadużywania i uzależnienia od substancji psychoaktywnych.

Czy warto się nudzić?

Iga Kazimierczyk

„Jak się nudzisz, to się rozbierz i ubrania pilnuj”, „jak się nudzisz, to pluj i łap”, no i przede wszystkim: „inteligentni ludzie się nie nudzą”.