Oferta wyłącznie dla osób z aktywnym abonamentem Legimi. Uzyskujesz dostęp do książki na czas opłacania subskrypcji.
14,99 zł
Od autora:
Książka o mechanizmie, który sprawia, że działamy, zamiast żyć. Kochamy, ale z napięciem, osiągamy wiele, ale bez satysfakcji.
Dla tych, którzy chcą odzyskać siebie – nie rezygnując z ambicji, relacji i sensu.
– Dr Armen Mekhakyan, psycholog, psychoterapeuta, głos audycji „Dobra terapia” w radiu TOK FM.
Ta książka pomoże ci zrozumieć, dlaczego „ciągle coś musisz” – i czego potrzebujesz, żeby „muszę” zamienić na „chcę”.
Dowiesz się z niej, jak wewnętrzna presja kontroluje twoje wybory, odbiera radość życia i prowadzi do skrajnego wyczerpania. Zyskasz jednocześnie poczucie, że zmiana opresyjnego podejścia do siebie nie wymaga porzucenia ambicji czy życia z dala od świata. Nauczysz się rozpoznawać, co naprawdę pochodzi od ciebie, a co wynika z przymusu, i zaczniesz podejmować decyzje w zgodzie ze sobą.
Dzięki tej książce:
• zrozumiesz, czym jest mentalizacja i jak pozwala przełamywać schematy działania,
• nauczysz się podążać za swoimi emocjami, by świadomie kierować swoim życiem,
• odkryjesz, jak wpływać na chemię swojego mózgu, by cię nie sabotował,
• dowiesz się, w jaki sposób mechanizm muszę ukształtował twoją osobowość,
• nauczysz się sobie radzić ze wstydem i przymusem perfekcjonizmu,
• uświadomisz sobie, kiedy warto zdecydować się na terapię i jaką wybrać dla siebie,
• zaczniesz tworzyć szczęśliwe i zdrowe relacje,
• odzyskasz wewnętrzną wolność.
Ebooka przeczytasz w aplikacjach Legimi na:
Liczba stron: 330
Data ważności licencji: 1/7/2030
Wprowadzenie
Wbrew sobie. Po swojemu
Kiedy kilka lat temu zaproponowano mi napisanie książki, moją pierwszą myślą było: „Nie mogę tego zrobić”. Był to nie tyle świadomy sprzeciw, ile odruch – automatyczna reakcja, która pojawiła się, zanim zdążyłem się nad nią zastanowić. W jednej chwili całe moje ciało się napięło, jakbym stanął w obliczu realnego zagrożenia. Dobrze znałem to uczucie. Chodziło o stres, który pojawia się, zanim jeszcze zdążysz pomyśleć, czego właściwie się boisz. Dopiero gdy ochłonąłem, zrozumiałem, że problem nie polegał na tym, iż nie mam nic do powiedzenia. Bałem się, że napisanie książki to zostawienie śladu niekompetencji. Ale było w tym coś więcej. Mój mózg zdążył już podsunąć mi serię negatywnych scenariuszy – ktoś wytyka mi błędy; okazuje się, że nie wiem wystarczająco dużo; napisanie książki kończy się kompromitacją. Wszystkie te przewidywania w mojej głowie wydawały się już niemal realne. Była w tym nie tylko obawa przed samym pisaniem, ale i przed zaprezentowaniem się w roli eksperta. Lęk przed zrobieniem czegoś, czego nie muszę, a co wystawia mnie na ocenę.
Może znasz to uczucie? Może czasem unikasz zabrania głosu, choć masz coś do powiedzenia? Może długo przygotowujesz się do rozmowy, ale w kluczowym momencie się wycofujesz? Może boisz się podjąć ważny temat z kimś bliskim, bo nie masz pewności, jak zostaniesz odebrany? Może wolisz zostawić coś dla siebie niż ryzykować, że ktoś oceni cię negatywnie?
Przez długi czas myślałem identycznie.
Obserwowanie procesów mentalnych – zarówno własnych, jak i moich pacjentów – nauczyło mnie, że lęk nie znika sam z siebie. Nigdy się tak nie dzieje. Możemy albo go unikać, albo przez niego przejść, i u mnie to drugie zawsze przynosiło lepsze rezultaty. Od dawna wiedziałem, że jeśli chcę się rozwijać, muszę działać mimo obaw. Im częściej podejmowałem decyzje wbrew temu, co podpowiadał mi lęk, tym skuteczniej ograniczałem jego wpływ na moje życie. Ale decyzja o pisaniu książki różniła się od wielu innych decyzji w moim życiu. Stworzenie jej nie było czymś, co uznałbym za konieczne w moim dążeniu do rozwoju i odpowiedzialnego wykonywania dorosłych zadań – tych, które muszę podjąć, bo są nieuniknione. Nie była to też decyzja, która wiązała się z zabezpieczeniem przyszłości, stabilnością finansową czy obowiązkiem wobec kogoś. Nie miałem poczucia, że coś się zmieni, jeśli napiszę książkę, ani że coś stracę, jeśli tego nie zrobię. Poza samym dzieleniem się swoimi doświadczeniami nie widziałem żadnego powodu, by się tego podjąć.
A jednak to zrobiłem.
Uznałem, że nie muszę. Ale właśnie dlatego, że nie musiałem, stało się to świetną okazją do czegoś innego – do zmierzenia się z mechanizmem, który przez lata działał we mnie automatycznie. Tym, który mówił: „Nie rób tego, bo okażesz się niekompetentny”. Tym, który podsuwał pytanie: „Po co ryzykować, skoro nie musisz?”. Wiedziałem, że jeśli się wycofam, wszystko zostanie po staremu. A jeśli odpowiem na wyzwanie, być może przekonam się, że działanie wbrew sobie i swoim lękom przynosi pozytywne rezultaty. Może nie zmieni to wiele, ale za to nauczy czegoś nowego – choćby tego, że zderzenie się z własnym poczuciem niekompetencji nie jest końcem świata.
Przez lata obserwowałem – zarówno u siebie, jak i u innych – jak bardzo pragniemy wolności, a jednocześnie jak skutecznie sami się jej pozbawiamy. Jak kształtują nas doświadczenia z dzieciństwa, jakie muszę wynosimy z domu i jak często zapominamy, że możemy się im przyjrzeć, zamiast podlegać ich działaniu. Pisanie tej książki było dla mnie czymś więcej niż tylko intelektualnym ćwiczeniem. Było podróżą. I jeśli miałbym cię do czegokolwiek zaprosić, to właśnie do podróży. Proponuję ci ją nie jako terapeuta, nie jako ekspert, ale jako ktoś, kto – tak jak ty – próbuje lepiej zrozumieć siebie.
To nie jest typowy poradnik. Nie znajdziesz tu prostych odpowiedzi ani listy kroków do wykonania. Nie powiem ci, jak masz żyć. Moim celem jest pokazanie, jak mechanizmy kierujące naszymi decyzjami mogą nas uwikłać w schematy, od których trudno się uwolnić. O tym właśnie jest niniejsza książka. Mam nadzieję, że znajdziesz w niej coś, co pozwoli ci spojrzeć na siebie z większą świadomością – bez zbędnego patosu, ale z refleksją, dystansem i odrobiną czułości wobec siebie.
Rozdział 1
Musisz? Ale dlaczego? Podłoże mechanizmu muszę
Czy zdarza ci się myśleć, że twoje życie składa się z niekończącej się listy obowiązków? Że każda chwila odpoczynku wydaje się niemal luksusem, a ty wciąż czujesz, że musisz coś zrobić? Zastanów się przez chwilę – kiedy po raz pierwszy poczułeś, że musisz? Czy potrafisz wskazać ten moment w swoim życiu, gdy coś, co robiłeś, przestało wynikać z radości czy ciekawości, a zaczęło być napędzane przymusem? Może było to wtedy, gdy usłyszałeś, że „dobrze wychowane dzieci muszą być posłuszne”, albo kiedy ktoś powiedział ci, że „musisz się bardziej postarać, jeśli chcesz coś osiągnąć w życiu”. A może to uczucie pojawiło się w subtelniejszy sposób – rosło w tobie powoli, niemal niezauważalnie, aż w końcu stało się tak oczywiste, że przestałeś je kwestionować. Możliwe, że twoje muszę zakorzeniło się w dzieciństwie wraz z koniecznością dostosowania się do oczekiwań rodziny, szkoły lub otoczenia. A może było to coś głębszego, trudniejszego – sytuacje, które wymagały od ciebie szybszego dorastania, przejmowania odpowiedzialności za sprawy, na które nie byłeś gotowy, albo wzięcia na swoje barki ciężarów, które nigdy nie powinny należeć do dziecka. Może w twoim domu obecny był problem alkoholowy, który nie tylko niszczył relacje, ale także zmuszał cię do przejmowania roli opiekuna. Może doświadczyłeś przemocy – fizycznej, emocjonalnej czy psychicznej, czasem brutalnej i jawnej, a czasem ukrytej za pozorami miłości. Może byłeś zaniedbany, a twoje potrzeby ignorowano, pozostawiając cię w poczuciu osamotnienia.
Być może twoje muszę wzięło się z konieczności bycia lepszym – lepszym od rodzica, który nie spełnił oczekiwań rodziny lub społeczeństwa, albo lepszym od tego, za kogo rodzic cię uważał. Może ciążyła na tobie presja, byś osiągnął coś, czego nie zdołali osiągnąć twoi bliscy, byś udowodnił swoją wartość, pokonując bariery, które wcale nie były twoimi własnymi.
Może twoje muszę wiąże się z bolesnym doświadczeniem krzywdy, o której trudno mówić – doświadczeniem wykorzystania seksualnego, które nie tylko naruszyło twoje granice, ale i pozostawiło ślady w postrzeganiu siebie, innych ludzi i świata. Takie akty przemocy, często głęboko skrywane, mogą w dramatyczny sposób wpłynąć na to, jak kształtuje się osobowość, jak powstaje i utrwala się potrzeba bycia idealnym, silnym, bezproblemowym.
A może to był drobny incydent, który wtedy wydawał się nieistotny, ale z czasem urósł do rangi symbolu, wpływając na twoje życie. Albo przełomowy moment, który nagle wywrócił wszystko do góry nogami – strata, rozwód rodziców, choroba w rodzinie, a może niesprawiedliwa odpowiedzialność, którą musiałeś na siebie przyjąć.
Każda z tych sytuacji mogła ukształtować twoje muszę – to, co dzisiaj napędza twoje działania, często bez twojej pełnej świadomości. Cofnięcie się myślami do tych chwil, choć może być bolesne, jest pierwszym krokiem do zrozumienia siebie. Tylko wówczas możesz zacząć uwalniać się od ciężaru tego muszę i zastępować je własnymi, świadomymi wyborami.
Każdy z nas ma swoją historię muszę. Niektórzy odnajdują ją w codziennych obowiązkach, w nieustannej potrzebie spełniania cudzych oczekiwań. Inni w trudnych doświadczeniach, które nauczyły ich, że aby przetrwać, muszą być szybsi, silniejsi, bardziej zdeterminowani. Każda z tych historii jest wyjątkowa, ale wszystkie mają wspólną cechę – muszę staje się częścią nas samych, czasem tak głęboko zakorzenioną, że trudno ją zauważyć.
Przywołuję swoją historię nie po to, żeby opowiadać o sobie, ale żebyś mógł lepiej zrozumieć mechanizmy, które działają u ciebie. Twoja historia z pewnością jest inna, wyjątkowa i niepowtarzalna. Być może jednak w mojej odnajdziesz coś bliskiego, co sprawi, że pomyślisz: „Znam to uczucie”.
To doświadczenie przyszło do mnie wcześnie – zbyt wcześnie, bym mógł je wtedy nazwać, ale było wystarczająco wyraziste, by ukształtować sposób, w jaki zacząłem patrzeć na świat. Już jako dziecko nauczyłem się, że dorośli, których kochamy, nie zawsze są silni. Zrozumiałem, że czasem to my musimy ich chronić, ukrywać przed nimi swoje lęki i szukać rozwiązań dla problemów, które ich przerastają. Dorastałem z poczuciem, że moje emocje muszą ustąpić miejsca odpowiedzialności, że nie mogę być ciężarem. Widziałem dorosłych, którzy nie radzili sobie ze swoimi trudnościami; byli zbyt zajęci własnym bólem, by dostrzec mnie i moje potrzeby. Nauczyłem się zachowywać tak, by nie obciążać opiekunów. Stałem się dla nich opoką – choć przecież to ja byłem chłopcem, który potrzebował wsparcia. Jednocześnie wiedziałem, że to, co dzieje się w moim domu, nie może wyjść na jaw. Inni nie mogą wiedzieć. Musiałem kontrolować wszystko, co mogło zdradzić, że jesteśmy inni, że może nam czegoś brakować, że nie pasujemy.
To była samotna misja – utrzymać pozory, zadbać o to, by nikt się nie domyślił. Z czasem ta konieczność stała się częścią mnie: byłem tym, który czuwa, tym, który dba o wszystko, który nie pozwala, by świat zobaczył skazę na obrazie. Jednocześnie przepełniało mnie przerażenie. Czułem, że nie mogę sobie pozwolić na bezradność, a mimo to czasem byłem nią całkowicie sparaliżowany i zastygałem, niezdolny do ruchu. Nie rozumiałem jeszcze, że to naturalna reakcja ciała na coś, co człowieka przerasta.
Wszystkie te uczucia i powinności zaistniały w moim dzieciństwie, ale najsilniej odczułem je w momencie, gdy przyjąłem na siebie rolę kogoś, kto opiekuje się innymi. To wtedy po raz pierwszy w pełni zrozumiałem, że dorośli nie zawsze są tymi, którzy się troszczą – czasem to dzieci wchodzą w tę rolę. Stałem się tym, który nie okazuje słabości, który wie, co zrobić, nawet jeśli nie wie. Z czasem pojawiła się we mnie ambiwalencja. Dorośli, których powinienem był podziwiać, okazali się słabi. Ci, którzy mieli prowadzić, często sami nie mieli siły, by iść. Czasem czułem się im bliższy, bo rozumiałem ich ból. Czasem czułem się oszukany, bo to nie ja miałem ich podtrzymywać, to nie ja miałem ich ratować. Nie wiedziałem wtedy, że to wszystko stanie się fundamentem mojego muszę. Że od tamtej pory każde moje działanie, każda decyzja, każde napięcie w ciele będzie niosło w sobie echo tamtych dni. Że za każdym razem, gdy będę działać, w tle będzie obecne to jedno przekonanie: jeśli nie zrobię tego ja, nie zrobi tego nikt.
Trudności życiowe małego człowieka, jakim wtedy byłem, stały się początkiem drogi, która na zawsze zmieniła sposób, w jaki postrzegam siebie i innych. Może to właśnie wtedy zaczął kształtować się we mnie mały terapeuta – ktoś, kto próbuje zrozumieć, co czują inni, kto chce pomóc, nawet gdy sam jeszcze nie do końca rozumie jak. To doświadczenie nie tylko ukształtowało moje podejście do życia, ale także nadało kierunek przyszłości zawodowej. Zacząłem zdobywać kwalifikacje, narzędzia i wiedzę, by pomagać innym w radzeniu sobie z ich własnymi traumami i wyzwaniami.
Podobno terapeuci to ludzie, którzy sami mają problemy – i wiesz co? Coś w tym jest! Ale mamy też lata doświadczeń w rozwiązywaniu trudności życiowych, czasem od przedszkola. Nic tak nie uczy sprawczości jak własne dramaty, zwłaszcza kiedy twoim pierwszym „pacjentem” jesteś ty sam!
Z perspektywy czasu dostrzegam, że tamte doświadczenia miały zarówno pozytywne, jak i negatywne konsekwencje. Pozytywnie wpłynęły na moje poczucie sprawczości i mocy – uwierzyłem, że moje działania mają znaczenie i mogą coś zmienić. Rozwinęły we mnie empatię, wrażliwość i gotowość do szukania rozwiązań. Nie obyło się jednak bez kosztów. Głębokie poczucie odpowiedzialności z czasem przerodziło się w skłonność do nadmiernego obciążania siebie. Dążenie do bycia dorosłym w każdym aspekcie, unikanie beztroskiej zabawy, pomoc innym i działanie mimo wszystko stały się priorytetami. Poczucie, że muszę bez przerwy działać i być niezawodny, wtopiło się w moją tożsamość.
Z czasem zrozumiałem, że moje doświadczenia mogą stać się moją siłą – o ile nauczę się dostrzegać zarówno związane z nimi ograniczenia, jak i możliwości. Dostrzeżenie tej równowagi było dla mnie kluczowe w dorosłym życiu, a także w pracy terapeutycznej z innymi. To właśnie dzięki tej refleksji potrafię teraz pomagać ludziom, wspierając ich w odnajdywaniu sensu i siły w obliczu własnych wyzwań.
Lata później, kiedy jako młody dorosły pojawiłem się w Polsce, wbudowany w moją strukturę mechanizm muszę znów dał o sobie znać. Przyjechałem tu, nie znając języka ani kultury. Czułem, że muszę nadrobić czas. To poczucie było jak ciężar, który nosiłem każdego dnia. Wiedziałem, że moje życie zaczyna się tutaj od zera i że muszę zbudować siebie na nowo. Nie mogłem sobie pozwolić na stagnację, bo każda chwila, w której nie działałem, wydawała mi się stracona. Czułem, że muszę udowodnić – przede wszystkim sobie – że zdołam nadążyć, dogonić, stać się częścią tej rzeczywistości.
Nie chciałem, żeby ktokolwiek się nade mną litował. Zamiast czekać na szansę, nieustannie zastanawiałem się, co mogę zaoferować. Wierzyłem, że tylko wtedy będę traktowany poważnie, bez uprzedzeń czy protekcjonalnych gestów, jeśli będę dawał coś innym. Chciałem, żeby ludzie widzieli we mnie wartość, a nie tylko historię człowieka, który miał trudny start.
To nadrabianie nie ograniczało się do nauki języka czy poznawania nowych zasad. To była ciągła praca nad sobą, nad tym, jak mogę wypełnić tę niewidzialną przepaść między mną a ludźmi, którzy mieli przewagę w postaci bycia „stąd”. Każdego dnia mierzyłem się z poczuciem inności – z tym, żeby nie być postrzeganym jako „biedny, dziwny, odmienny”. Pragnąłem być równy i zamierzałem tę pozycję sobie wywalczyć.
Z czasem zrozumiałem, że próba „nadrobienia czasu” była iluzją. Nie można nadgonić czegoś, co zostało wplecione w życie innych ludzi. To, co mogłem zrobić, to odnaleźć wartość w swojej inności, zaakceptować ją i pozwolić, żeby to, kim jestem, stało się moją siłą. Ale zanim do tego doszedłem, robiłem wszystko, żeby udowodnić, że zasługuję na swoją szansę. Nauka języka okazała się ogromnym wyzwaniem. Opanowanie każdego kolejnego słowa było dla mnie małym zwycięstwem, ale też przypomnieniem, jak wiele jeszcze przede mną. Pamiętam, jak za wszelką cenę unikałem błędów – każde słowo musiało być przemyślane, każde zdanie poprawne. Chodziło o to, żeby nikt nie mógł powiedzieć: „On jest z innego świata, nie rozumie naszych zasad”. Dlatego tak pilnie uczyłem się języka – żeby mówić „jak oni”. Mechanizm muszę był paliwem, które pomogło mi zbudować życie od podstaw, ale z czasem stał się również pułapką.
Moje doświadczenia życiowe, determinacja i dążenie do samodzielności nie oznaczają, że wszystko osiągnąłem sam. Wprost przeciwnie – na każdym etapie życia otrzymywałem od ludzi bezcenne wsparcie. Uważam, że nie istnieją osoby, które nie potrzebują pomocy. Każdy z nas, bez wyjątku, istnieje dzięki innym – ich wsparciu, opiece i trosce, i nie ma w tym niczego wstydliwego ani słabego. Parafrazując Marinę Garcés, współczesną hiszpańską filozofkę i eseistkę, przekonanie o samowystarczalności jest jednym z największych złudzeń naszych czasów. Nasze życie od początku jest możliwe tylko dzięki obecności innych ludzi – ich ciałom, słowom, dłoniom i spojrzeniom. Wolność nie polega na odcięciu się od tych relacji, ale na świadomym uznaniu tej zależności. Warto jednak pamiętać, że istnieje zasadnicza różnica między gotowością do korzystania z pomocy a roszczeniowym jej oczekiwaniem. Przyjmowanie wsparcia jest naturalne i zdrowe, ale wsparcie nigdy nie powinno być motywowane czyimiś żądaniami.
Wsparcie zapewniają jednak nie tylko ludzie. Terapeutyczną rolę odgrywa też sztuka. Uwielbiam ją za to, jak potrafi poruszać i zmieniać perspektywę. W moim życiu szczególną rolę odegrały filmy. Kinematografia pomagała mi przetrwać trudne momenty i odnaleźć siłę tam, gdzie wcześniej widziałem tylko słabość. Jednym z filmów, który miał szczególne znaczenie w mojej refleksji nad życiem i mechanizmem muszę, był Slumdog. Milioner z ulicy. To historia młodego człowieka, którego przeszłość, pełna trudnych doświadczeń, staje się kluczem do sukcesu. Zgodnie z przesłaniem filmu każde, nawet najbardziej bolesne i traumatyczne przeżycie może stać się źródłem siły. Przypomina on, że w naszych trudnych doświadczeniach mogą kryć się odpowiedzi na bieżące pytania. Co się jednak dzieje, gdy mechanizm muszę zaczyna dominować w naszym życiu? Gdy zamiast dawać siłę, odbiera nam wolność i radość?
Mechanizm muszę może być narzędziem, które pcha nas do przodu, pozwala przetrwać i osiągnąć więcej, niż moglibyśmy sobie wyobrazić. Ale gdy wymyka się spod kontroli, może stać się pułapką – czymś, co nas ogranicza, obciąża i sprawia, że zapominamy o tym, kim naprawdę jesteśmy i co jest dla nas ważne.
W kolejnych rozdziałach porozmawiamy o tym, jak muszę wpływa na różne aspekty życia – od zdrowia psychicznego, przez relacje, aż po codzienne funkcjonowanie. Przyjrzymy się również temu, jak można z nim pracować, by nie stał się pułapką, ale źródłem równowagi i siły. Mam nadzieję, że ta podróż pozwoli ci odkryć coś cennego – o sobie, swoim życiu i swojej własnej sile, kryjącej się w miejscach, po których najmniej się tego spodziewasz.
Czy zastanawiałeś się, dlaczego czasami nie potrafimy odpuścić, nawet gdy czujemy się wyczerpani? Dlaczego nasze myśli nieustannie krążą wokół muszę? Odpowiedzi na te pytania trzeba szukać w sposobie działania naszego mózgu. To właśnie tam, w złożonej sieci neuronów i neuroprzekaźników, kryje się mechanizm muszę.
Wyobraź sobie, że twój mózg to niezwykle zaawansowany system alarmowy. W normalnych warunkach ten mechanizm uruchamia reakcje tylko wtedy, gdy coś rzeczywiście zagraża twojemu bezpieczeństwu. Zdarza się jednak, że system zaczyna widzieć zagrożenia tam, gdzie ich nie ma, a alarm włącza się nieustannie. Jeśli tak się dzieje, to w mózgu stery przejmuje ciało migdałowate – mała, ale niezwykle potężna struktura, która rozpoznaje potencjalne zagrożenia i uruchamia reakcję „walcz lub uciekaj”. Problem w tym, że ciało migdałowate nie analizuje, czy zagrożenie jest realne, czy wyimaginowane. Dla niego każda krytyczna uwaga, niewywiązanie się z zadania na czas czy myśl o możliwej porażce może być równoważna ze spotkaniem z dzikim zwierzęciem.
Kiedy ciało migdałowate wykryje „zagrożenie”, natychmiast wysyła sygnały do podwzgórza, które aktywuje układ współczulny. Ten zaś pobudza rdzeń nadnerczy do wydzielania adrenaliny. Jednocześnie kora nadnerczy, w ramach działania osi podwzgórze-przysadka-nadnercza, zaczyna wydzielać kortyzol. Pod wpływem wyrzutu tych hormonów serce zaczyna bić szybciej, oddech przyspiesza, a mięśnie się napinają. Wszystko to ma przygotować cię do walki lub ucieczki. Ale w codziennym życiu nie zawsze da się „uciec” od problemu czy „walczyć” z nim bezpośrednio. Napędzani lękiem wpadamy wówczas w błędne koło myśli, które nieustannie przypominają, co musimy zrobić.
Lęk działa jak wewnętrzny głos, który mówi: „Jeśli tego nie zrobisz, stanie się coś złego”. Ten głos może być subtelny, ale bywa też niezwykle natarczywy. Pojawia się na przykład, gdy masz chwilę wytchnienia, ale czujesz, że „nie wypada odpoczywać”, bo tyle rzeczy jest jeszcze niezrobionych. Albo gdy wyobrażasz sobie najgorszy scenariusz związany z niezałatwioną sprawą, co jeszcze bardziej wzmacnia twoje przekonanie, że musisz działać natychmiast.
Lęk wpływa na twoje ciało i umysł w sposób, który trudno zignorować. Zamiast słuchać własnych potrzeb, reagujesz automatycznie, powodowany wewnętrznym przymusem. To, co mogło być zdrową mobilizacją, staje się nieustannym wyścigiem, który cię wyczerpuje.
Mechanizm muszę jest w dużej mierze napędzany przez skomplikowaną chemię mózgu, która wpływa na nasze emocje, decyzje i reakcje. Kluczową rolę odgrywają tutaj hormony stresu, takie jak kortyzol i adrenalina, oraz neuroprzekaźniki, takie jak dopamina, serotonina i noradrenalina. Zrozumienie, jak działają te substancje, pomaga lepiej pojąć, dlaczego tak trudno czasem przerwać błędne koło lęku i przymusu działania.
Kortyzol jest jednym z głównych hormonów, które regulują reakcję na stres. Gdy twoje ciało migdałowate wykryje zagrożenie, podwzgórze uruchamia wydzielanie kortyzolu. W zdrowych dawkach kortyzol mobilizuje cię do działania – pomaga ci się skupić, zwiększa twoją czujność i dodaje energii. Problem pojawia się, gdy poziom kortyzolu pozostaje podwyższony przez długi czas. W takich sytuacjach twoje ciało migdałowate utrzymuje cię w trybie „walcz lub uciekaj”, a ty odczuwasz ciągły przymus działania. Właśnie długotrwałe wydzielanie kortyzolu sprawia, że mechanizm muszę wydaje się niemożliwy do zatrzymania.
Dopamina to neuroprzekaźnik, który napędza nasze dążenie do osiągania celów. Gdy wykonujesz zadanie, które przynosi ci satysfakcję – na przykład kończysz projekt w pracy lub dostajesz pozytywną informację zwrotną – poziom dopaminy wzrasta, co wzmacnia twoją motywację. Dopamina ma jednak swoje ciemne strony. Jej nadmiar może prowadzić do kompulsywnych zachowań, takich jak obsesyjne sprawdzanie mediów społecznościowych czy wykonywanie czynności nawykowych, które pozornie przynoszą ulgę, ale w rzeczywistości utrwalają mechanizm muszę.
Serotonina działa niczym przeciwwaga dla kortyzolu, wspierając odzyskanie równowagi emocjonalnej. Jej odpowiedni poziom pomaga spojrzeć na sytuację z dystansem, zmniejsza impulsywność i nadmierne reakcje lękowe. Gdy poziom serotoniny jest niski, trudniej regulować emocje, co sprzyja automatycznym reakcjom i osłabia zdolność do refleksji oraz podejmowania świadomych decyzji.
Adrenalina i noradrenalina – te dwa hormony współpracują z kortyzolem, by przygotować twoje ciało do szybkiego działania. Adrenalina zwiększa tętno i ciśnienie krwi, natomiast noradrenalina poprawia koncentrację i szybkość reakcji. Choć są one niezbędne w sytuacjach kryzysowych, ich nadmiar w codziennym życiu może prowadzić do ciągłego napięcia i przymusu działania.
To, jak się czujesz, myślisz i reagujesz na świat, jest w dużej mierze zależne od procesów chemicznych zachodzących w twoim mózgu. Choć może się wydawać, że reakcje emocjonalne, takie jak lęk czy przymus działania, zachodzą poza twoją kontrolą, w rzeczywistości masz możliwość wpływania na te mechanizmy. Twój mózg nie jest zamkniętym systemem – reaguje na bodźce, które możesz świadomie kształtować, zmieniając jego chemię w sposób, który wspiera twoje samopoczucie i zdolność radzenia sobie z muszę.
Świadomość, że możesz wpłynąć na chemię swojego mózgu, otwiera przed tobą nowe możliwości. To, co wydaje się niezmiennym schematem – lęk, przymus działania, mechanizm muszę – nie musi trwać wiecznie. Wszystko dzięki neuroplastyczności, zdolności mózgu do przekształcania swojej struktury i funkcji w odpowiedzi na doświadczenia.
Neuroplastyczność oznacza, że każdy bodziec, którego doświadczasz – każda myśl, emocja, ruch – może wzmacniać istniejące połączenia neuronowe lub tworzyć nowe. To fundamentalna cecha mózgu, która czyni go bardziej adaptacyjnym, niż moglibyśmy przypuszczać. Prof. Norman Doidge, autor książki Mózg zmienia się sam, pisze: „To, o czym myślisz i co robisz, zmienia twój mózg. Możemy zmieniać siebie tak, jak zmieniamy swoje otoczenie”1. Neuroplastyczność nie jest jedynie teoretycznym konceptem – to praktyczne narzędzie do wprowadzania zmian w naszym życiu.
Jak neuroplastyczność działa w praktyce? Kiedy odczuwasz lęk, ciało migdałowate przejmuje kontrolę nad innymi częściami mózgu, szczególnie nad korą przedczołową, która odpowiada za racjonalne myślenie. W wyniku tego mózg tworzy „ścieżki szybkiego reagowania” – schematy myślowe i emocjonalne, które mają chronić cię przed zagrożeniem. Problem pojawia się wtedy, gdy te ścieżki stają się nadmiernie aktywne, utrwalając wzorce lękowe i przymus działania. Neuroplastyczność umożliwia jednak zmiany tych schematów.
Prof. Michael Merzenich, jeden z pionierów badań nad neuroplastycznością, w swojej książce Soft-Wired: How the New Science of Brain Plasticity Can Change Your Life (2013) pokazuje, że mózg jest dynamiczny i elastyczny – stale się zmienia, ucząc się na podstawie codziennych doświadczeń. Merzenich podkreśla, że procesy neuroplastyczne zachodzą przez całe życie, umożliwiając adaptację do nowych sytuacji, kształtowanie nawyków oraz zmianę sposobu myślenia. Wyobraź sobie, że sposób działania twojego mózgu przypomina to, co dzieje się w lesie, kiedy pada deszcz. Woda spływa wówczas po istniejących już trasach, tworząc coraz głębsze koleiny. Podobnie jest z twoimi myślami i nawykami – im częściej podążasz tą samą drogą reakcji, tym głębiej ją „wydeptujesz” w swoim mózgu.
Mechanizm muszę często działa jak strumień, który automatycznie wybiera najłatwiejszą, choć niekoniecznie najlepszą trasę. Neuroplastyczność pozwala zmienić bieg strumienia. Te zmiany następują stopniowo – za sprawą kolejnych powtórzeń nowe kanały stają się głębsze, a dotychczasowe, coraz rzadziej używane, zaczynają wysychać. Dzięki neuroplastyczności możesz tworzyć szlaki, które lepiej odpowiadają twoim potrzebom i pomagają ci przejmować kontrolę nad reakcjami. Każde twoje świadome działanie – nauka nowej umiejętności, chwila na refleksję czy odważenie się, by postąpić w danej sytuacji wbrew utartemu schematowi – pomaga przekierować strumień na nowe tory. Z czasem to, co początkowo wydawało się trudne, staje się naturalne, a ty zaczynasz odczuwać większą swobodę w swoich decyzjach i działaniach.
To, że mózg jest neuroplastyczny, nie oznacza, że zmiana jest łatwa czy natychmiastowa, ale posiadanie przezeń tej właściwości sprawia, że jest możliwa. To naukowe potwierdzenie, że nie jesteś skazany na automatyczne reakcje, które wydają się nie do przezwyciężenia. Kiedy więc ogarnie cię zwątpienie i nie będziesz już pewny, czy dasz radę uwolnić się od automatyzmów, które tobą rządzą, przypomnij sobie to, o czym mówił Norman Doidge: neuroplastyczność to nasz dar, a mózg może się uczyć i adaptować przez całe nasze życie.
W procesie zmiany szczególne miejsce zajmuje psychoterapia. Działa ona niczym doświadczony przewodnik po gęstym lesie twojego umysłu. Pomaga ci zauważyć ścieżki, które przez lata wydeptywałeś nieświadomie – te wzorce myślenia, emocji i zachowań, które mogą już nie służyć twojemu dobrostanowi. Przewodnik nie tylko wskazuje ci te utarte schematy, ale też podpowiada, jak zacząć tworzyć nowe, zdrowsze i bardziej funkcjonalne szlaki. Psychoterapia to coś więcej niż rozmowa – to sprawdzona i zbadana metoda zmiany, która wykorzystuje neuroplastyczność do budowania nowych wzorców, pozwalając ci w pełni wykorzystać potencjał twojego mózgu.
Każda sesja terapeutyczna jest krokiem na nowej ścieżce. Początkowo nowa droga może wydawać się trudna do przebycia, jakbyś przedzierał się przez zarośla. Ale z czasem, dzięki regularnym sesjom i refleksji, nowe drogi stają się coraz wyraźniejsze, aż w końcu podążanie nimi zaczyna nam przychodzić z łatwością, a wcześniejsze ścieżki, te stare, niezdrowe schematy, możemy pozostawić za sobą.
Psychoterapia, którą omówię szczegółowo w końcowej części książki, to kluczowy sposób pracy z mechanizmem muszę, zwłaszcza jeśli zmagasz się z jego skutkami od dłuższego czasu. Istnieją jednak również inne działania, które mogą wspierać proces zmiany. Ważne jest, by zrozumieć, że te metody są często bardzo skuteczne, ale nie zawsze mogą być stosowane zamiennie z terapią. Dla wielu osób, zwłaszcza tych, które od lat doświadczają lęku, napięcia czy przymusu aktywności, psychoterapia jest fundamentem zmiany. Inne sposoby mogą działać komplementarnie, wspierając proces terapeutyczny, żaden nie jest jednak w stanie go zastąpić.
Kiedy uczysz się czegoś nowego – na przykład języka obcego, gry na instrumencie lub zmieniasz codzienne nawyki, takie jak wybieranie nowych tras dojazdu do pracy – twój mózg zaczyna tworzyć połączenia neuronowe. Proces ten przypomina wytyczanie zupełnie nowych szlaków w gęstym lesie. Na początku wymaga to wysiłku i koncentracji, ale z czasem ścieżka staje się przejrzysta, aż w końcu poruszasz się nią z łatwością. Badania pokazują, że nawet takie zmiany jak użycie innego środka transportu, chodzenie pieszo w mniej znane rejony lub wykonywanie codziennych czynności w nowy sposób mogą pozytywnie wpłynąć na plastyczność mózgu i rozwijać zdolność adaptacji.
Regularne praktykowanie wdzięczności to jak kierowanie swojej uwagi na piękne polany w lesie, które wcześniej mogły umykać twojemu spojrzeniu. Dzięki wdzięczności zaczynasz dostrzegać pozytywne aspekty swojego życia, co wzmacnia obszary mózgu odpowiedzialne za poprawę nastroju i redukcję lęku. Jak pisze prof. Robert Emmons w swojej książce Thanks!: How Practicing Gratitude Can Make You Happier, „wdzięczność to narzędzie, które zmienia sposób, w jaki patrzymy na nasze życie – pomaga nam odnaleźć radość i spokój nawet w trudnych chwilach”2.
Medytacja i uważność uczą cię zatrzymywania się na skrzyżowaniach ścieżek. Zamiast automatycznie podążać utartym szlakiem, możesz się zatrzymać, rozejrzeć i świadomie wybrać nowy kierunek. To jak chwila wytchnienia w lesie, która pozwala ci przemyśleć, dokąd chcesz iść, zamiast podążać tam, gdzie prowadzą cię przyzwyczajenia. Badania prowadzone przez prof. Jon Kabat-Zinna, twórcę programu Mindfulness-Based Stress Reduction (MBSR), wykazały, że regularna medytacja wzmacnia korę przedczołową i zmniejsza aktywność ciała migdałowatego, co pozwala lepiej radzić sobie ze stresem i podejmować bardziej świadome decyzje.
Aktywność fizyczna działa jak porządkowanie ścieżek w lesie – pomaga usunąć przeszkody i sprawia, że twoje drogi stają się bardziej przejrzyste. Ruch wspiera produkcję neuroprzekaźników, takich jak serotonina i dopamina, które poprawiają nastrój i równoważą reakcje emocjonalne. Dowiedziono, że regularne ćwiczenia fizyczne, nawet w formie krótkich spacerów, obniżają poziom kortyzolu (hormonu stresu) i poprawiają ogólne samopoczucie. Jak zauważa prof. Wendy Suzuki w książce Dobry lęk. Jak sprawić, aby niepokój zadziałał na twoją korzyść, ruch stanowi jedno z najprostszych i najpotężniejszych narzędzi do wspierania funkcji mózgu – od emocji po pamięć.
Kluczowe jest, byś pamiętał, że w przypadku długotrwałych trudności z mechanizmem muszę samodzielne działania mogą nie wystarczyć. Psychoterapia daje ci przestrzeń, by zrozumieć źródła tego mechanizmu i stworzyć fundament dla trwałych zmian. Inne działania – nauka nowych umiejętności, wdzięczność, uważność czy aktywność fizyczna – stanowią doskonałe wsparcie dla tego procesu, ale nie zawsze są wystarczające jako jedyna metoda pracy nad sobą. Dlatego ważne jest, by łączyć je w sposób, który najlepiej odpowiada twoim potrzebom i pozwala ci w pełni wykorzystać potencjał neuroplastyczności.
Kiedy odczuwasz napięcie związane z mechanizmem muszę, naturalnym odruchem jest sięganie po aktywności, które na pierwszy rzut oka przynoszą ulgę. Przeglądanie mediów społecznościowych, kompulsywne ćwiczenia, obsesyjne trzymanie się diety, nadmierne zaangażowanie w pracę czy religię – wszystko to może wydawać się sposobami na zmniejszenie napięcia. Ale czy rzeczywiście te aktywności przynoszą trwałe ukojenie?
Działania te aktywują układ nagrody w mózgu, zwiększając poziom dopaminy. Problem w tym, że ulga, jaką w związku z tym dają, jest krótkotrwała, a mechanizm lękowy szybko powraca, zmuszając cię do ponownego sięgnięcia po te same środki. To jak gaszenie pożaru benzyną – zamiast rozwiązywać problem, utrwalasz schemat, który prowadzi do większego napięcia i uzależnienia od danej aktywności.
Uwolnienie się od automatyzmów, które utrwalałeś przez lata, wymaga przemyślanych i sensownie zaprojektowanych działań. To nie tylko kwestia zmiany nawyków, ale także głębokiego zrozumienia, co cię napędza i jakie potrzeby starasz się zaspokoić. Kluczowe jest nauczenie się odróżniania działań, które przynoszą chwilową ulgę, od tych prowadzących do trwałej zmiany.
Aby zacząć uwalniać się od mechanizmu muszę, warto podjąć kilka kroków ułatwiających świadomą analizę i zmianę swoich reakcji. Pierwszym krokiem jest zidentyfikowanie własnych automatyzmów. Zastanów się, jakie działania podejmujesz automatycznie, by zmniejszyć napięcie – czy to scrollowanie mediów społecznościowych, nadmierna praca, picie alkoholu, a może inne kompulsje? Ważne jest, abyś uświadomił sobie, które z tych działań stały się twoim nawykiem – często nieświadomym sposobem radzenia sobie z dyskomfortem.
Następnie przeanalizuj skutki tych działań. Zadaj sobie pytanie: czy rzeczywiście przynoszą trwałą ulgę, czy jedynie maskują problem na chwilę? Zastanów się, jak wpływają na twoje samopoczucie w dłuższej perspektywie. Może się okazać, że to, co początkowo wydawało się rozwiązaniem, w rzeczywistości jedynie utrwala twoje napięcie i utrudnia znalezienie skutecznych metod radzenia sobie ze stresem.
Kolejnym krokiem jest zaprojektowanie alternatywnych rozwiązań. Zamiast automatycznie sięgać po te same działania, spróbuj wdrożyć inne, bardziej adaptacyjne sposoby, które omówiliśmy wcześniej. Sięgnij po te, które najlepiej odpowiadają twoim potrzebom i możliwościom. Ich świadome zastosowanie pomoże ci stopniowo zmieniać utarte schematy reakcji na zdrowsze i bardziej świadome.
Wreszcie, pracuj nad samoświadomością. Regularna refleksja nad tym, co dzieje się w twoim umyśle i ciele, pozwala lepiej rozpoznawać momenty, w których mechanizm muszę przejmuje kontrolę. Świadomość własnych emocji i zachowań jest kluczowa, aby móc podjąć świadomą decyzję o zmianie. To proces, który wymaga cierpliwości i konsekwencji, ale z czasem pozwala odzyskać poczucie równowagi i kontrolę nad własnym życiem.
Praca nad zmianą automatyzmów nie jest łatwa i wymaga cierpliwości. Mechanizmy, które powstawały latami, nie znikną z dnia na dzień. Dzięki świadomie zaprojektowanym działaniom i wsparciu psychoterapii możesz jednak stopniowo zmieniać swoje schematy myślenia i zachowania. To proces, który wymaga uważności, determinacji i zaangażowania – ale jego przeprowadzenie może przynieść ci wolność od przymusu i zapewnić świadome życie, zgodne z twoimi wartościami.
Rozdział 2
Emocje – zrozumieć je to zrozumieć muszę
Nie chcę zabrzmieć arogancko, ale moim zdaniem większość z nas to emocjonalni analfabeci. I trudno się temu dziwić, skoro w żadnym momencie życia nikt nie przekazuje nam wiedzy o emocjach. Szkoły wpajają nam matematykę, historię, języki obce, nawet to, jak korzystać z komputera, ale nikt nie pokazuje nam, jak działamy my sami. To trochę jak posiadanie skomplikowanego urządzenia bez instrukcji obsługi – wiemy, że działa, ale nie mamy pojęcia, dlaczego w określonych sytuacjach zaczyna wydawać dziwne dźwięki albo całkowicie się zawiesza. Emocje są takim właśnie mechanizmem – od zawsze obecnym, ale często niezrozumiałym, a nieświadomość tego, jak działają, ma ogromny wpływ na nasze codzienne życie.
W poprzednim rozdziale sporo mówiłem o chemii mózgu, która niczym niewidzialny dyrygent prowadzi orkiestrę naszego zachowania. Ale żaden dyrygent, nawet ten najlepszy, nie osiągnie harmonijnego brzmienia utworu, jeśli muzycy tworzący orkiestrę nie będą współpracować. Nasze emocje są niczym pełni pasji muzycy – właśnie dzięki nim może zabrzmieć utwór naszego życia. Emocje zapewniają też działanie mechanizmu muszę. Nie ma muszę bez strachu przed konsekwencjami, nie ma muszę bez pragnienia osiągnięcia celu, nie ma muszę bez złości, która popycha nas do działania, gdy ktoś przekracza nasze granice.
Psycholog Paul Ekman, pionier w dziedzinie badań nad emocjami, zidentyfikował sześć podstawowych emocji: radość, smutek, strach, złość, wstręt i zaskoczenie. Są one uniwersalne dla wszystkich ludzi, niezależnie od kultury czy miejsca zamieszkania. Stanowią wspólny język, którym mówi każda ludzka istota. To, że mamy do dyspozycji język, nie oznacza jednak, że potrafimy się nim posługiwać. W większości nie zdajemy sobie sprawy, jakie emocje odczuwamy w danym momencie, co więcej, nie rozumiemy ich funkcji ani nie potrafimy ich właściwie zinterpretować. Często mamy poczucie, że to, co czujemy, wymyka się nam spod kontroli.
Próbując zrozumieć emocje, powinniśmy zadać sobie pytanie: czy to my je kontrolujemy, czy one kontrolują nas? Czy potrafimy usłyszeć, co nam mówią, czy pozwalamy, by kierowały naszym życiem w sposób, którego nawet nie jesteśmy świadomi? Może zamiast unikać emocji, powinniśmy spróbować je zrozumieć. Dlaczego odczuwamy to, co odczuwamy, i w jaki sposób wpływa to na nasze działania? Czy emocje nam służą, czy może przejęły nad nami władzę?
Emocje pozwalają nam rozumieć siebie, otoczenie i reagować na to, co nas spotyka. Aby lepiej pojąć ich istotę, cofnijmy się na moment do dzieciństwa, czyli czasu, w którym emocje wyrażane są w najczystszej postaci, bez interpretacji, uprzedzeń czy schematów. Niemowlę nie manipuluje swoimi emocjami, nie analizuje ich. Reaguje intuicyjnie, natychmiastowo i jasno – sygnalizując potrzebę uwagi, bliskości, poczucia bezpieczeństwa czy ukojenia. Zależnie od tego, z czym się w efekcie spotyka, wypracowuje z czasem określone schematy zachowania.
Jeśli nasze potrzeby w dzieciństwie nie są zaspokajane, to tracimy umiejętność odczytywania informacji, które ze sobą niosą. Naturalne, pierwotne emocje, które wynikają z naszych długo niezaspokajanych potrzeb, nakładają się na bieżące doświadczenia. Nie rozumiejąc źródła swoich odczuć, zaczynamy postrzegać je jako coś, co dzieje się „tu i teraz”, w oderwaniu od przeszłości. Do wyciągania takich wniosków przyczyniają się nasze przekonania, lęk przed odrzuceniem, wyuczone wzorce reagowania i oczekiwania wobec siebie oraz świata. W efekcie powstaje błędne koło: nie zaspokajamy rzeczywistych potrzeb, które emocje próbują nam wskazać, lecz działamy pod wpływem napięcia, próbując uniknąć bieżącego dyskomfortu. Takie dramatyczne sprzężenie wewnętrznych konfliktów prowadzi do stanu, który odbija się na naszym zdrowiu, zarówno psychicznym, jak i fizycznym.
Brak refleksji nad emocjami sprawia, że często nieświadomie zachowujemy się jak dzieci, które nie potrafią nazwać swoich potrzeb. W przeciwieństwie do niemowląt jednak, my, dorośli, mamy cały zestaw przekonań o sobie, o świecie i o tym, „jacy powinniśmy być”. Te przekonania nie tylko komplikują nasze zrozumienie emocji, lecz także prowadzą do ich tłumienia lub eskalacji. Gdy emocje się z nas „wylewają”, potrzebujemy wsparcia, ale nie możemy oczekiwać, że w dorosłym świecie ktoś zawsze zajmie się naszym stanem. W dzieciństwie to opiekun był odpowiedzialny za odczytywanie naszych sygnałów, regulowanie emocji i zaspokajanie potrzeb. W dorosłym życiu sami musimy nauczyć się pełnić tę funkcję, co oczywiście w żadnym razie nie wyklucza szukania pomocy u psychoterapeutów czy innych specjalistów. Budowanie zdrowej relacji z własnymi emocjami wymaga jednak od nas samodzielnego wysiłku, refleksji i pracy nad sobą.
Aby lepiej zrozumieć funkcje emocji, w dalszej części rozdziału przyjrzymy się sześciu podstawowym emocjom – strachowi, gniewowi, smutkowi, wstrętowi, radości i zaskoczeniu – korzystając z obrazu dziecka i dorosłego. Zobaczymy, jak emocje mogą być odczytywane w swojej pierwotnej formie i jakie przesłanie niosą w dorosłym życiu. Dzięki temu odkryjemy, jak emocje, które kiedyś były naszym przewodnikiem, mogą znów stać się sprzymierzeńcami w budowaniu pełnego, świadomego życia.
Wyobraź sobie, że jesteś małym dzieckiem. Jak wygląda strach u niemowlęcia? Nie potrafisz jeszcze mówić ani precyzyjnie wyrażać swoich potrzeb, ale od razu widać, kiedy czujesz się zagrożony. Często objawia się to płaczem, napięciem ciała albo usilnym wypatrywaniem opiekuna. W takich chwilach mówisz swoim ciałem: „Potrzebuję ochrony. Chcę, żeby ktoś mnie uspokoił, zapewnił, że wszystko będzie dobrze”. Strach dziecka jest prosty i szczery. Jako niemowlę nie analizujesz, nie wymyślasz powodów, nie interpretujesz.
Wróć teraz do dorosłości. Jak często odczuwasz strach? Czy potrafisz go nazwać, czy raczej unikasz konfrontacji z tym, co czujesz? W dorosłym życiu strach nie zawsze objawia się tak czytelnie jak u dziecka. Czasami pojawia się jako napięcie w ciele, czasem jako niejasne poczucie niepokoju, które trudno nawet zlokalizować. W przeciwieństwie do niemowlęcia, dorosły człowiek często nie zdaje sobie sprawy, co właściwie go przeraża. Dlaczego? Bo na pierwotną potrzebę bezpieczeństwa nakładają się warstwy doświadczeń, przekonań i uprzedzeń.
Wyobraź sobie, że boisz się, iż nie sprostasz oczekiwaniom w pracy. Ale czy tak naprawdę boisz się utraty pracy? Co się kryje za twoimi obawami? Kiedy strach pozostaje niezrozumiany, zaczyna się błędne koło. Czujemy napięcie, nie wiedząc, skąd się wzięło. Szukamy natychmiastowego sposobu, by się go pozbyć – działamy, unikamy, ignorujemy. Ale nie docieramy do sedna, bo nie mamy kontaktu z tą pierwotną potrzebą, która nadal pozostaje niezaspokojona. To sprawia, że strach powraca, czasem z jeszcze większą siłą, w postaci bezsenności, problemów somatycznych czy niewyjaśnionego niepokoju.
Zastanów się, co tak naprawdę budzi twój niepokój. Czego pragniesz, gdy czujesz się zagrożony? Może to być potrzeba bliskości, wsparcia, zrozumienia. A może to lęk przed samotnością albo wewnętrzne napięcie, którego źródła nawet nie potrafisz określić.
Zrozumienie własnego strachu wymaga odwagi, ale jest to klucz do rozpoznania swoich potrzeb. To jak nauka języka emocji – im lepiej będziesz rozumiał, co strach próbuje ci powiedzieć, tym łatwiej odnajdziesz spokój. Strach nie jest twoim wrogiem. To sygnał, który przypomina ci, że masz prawo czuć się bezpiecznie i o siebie zadbać.
Jako dziecko potrzebowałeś opiekuna, który mógł zapewnić ci poczucie bezpieczeństwa. Może ten opiekun się sprawdził, a może nie – najczęściej niestety nie. W dorosłym życiu musimy nauczyć się sami zapewniać sobie wsparcie, którego potrzebujemy. Oczywiście możemy szukać pomocy u profesjonalistów, ale nie możemy oczekiwać, że partner, pracodawca czy ktokolwiek inny będzie naszym opiekunem.
Strach może być twoim sprzymierzeńcem, jeśli pozwolisz mu mówić, zamiast go zagłuszać. Spróbuj się zatrzymać i wsłuchać w to, co chce ci przekazać. Co strach mówi o tobie? Jakie potrzeby próbujesz stłumić? Czy jesteś gotowy, by go zrozumieć?
Mówiliśmy już nieco o strachu – emocji, która ostrzega nas przed zagrożeniem i pomaga szukać bezpiecznego azylu. Przejdźmy teraz do gniewu, emocji napędzającej nas do działania. To energia, która mówi: „Coś trzeba zmienić”. Jak dziecko reaguje, kiedy coś zakłóca jego komfort? Kiedy jest głodne, zmęczone albo sfrustrowane, natychmiast wyraża swoją złość – płacze, krzyczy, napina ciało, odrzuca rączki. To jasny komunikat: „Coś jest nie tak, potrzebuję zmiany!”. Dziecięcy gniew jest klarowny i prosty – mówi o bieżącej potrzebie, której spełnienie przywraca równowagę.
A teraz zastanów się nad swoim dzieciństwem. Jak opiekunowie reagowali na twoją złość? Czy traktowali ją jako ważny sygnał twoich potrzeb, czy może zbywali ją, ignorowali, a nawet za nią karcili? Od tego, jak radzono sobie z twoim gniewem, zależy aktualna wielkość deficytu, z którym się zmagasz. Jeśli twoje potrzeby w dzieciństwie były zaniedbywane, dziś możesz mieć trudności z wyrażaniem emocji i rozumieniem, co tak naprawdę próbują ci powiedzieć.
Dorosły gniew często przypomina dziecięcą złość, choć objawia się w bardziej skomplikowany sposób. Nakładają się na niego lata doświadczeń, przekonań i tłumionych emocji. W efekcie gniew dorosłego rzadko jest czystym, prostym sygnałem dotyczącym potrzeby – jest raczej złożonym stanem, na który wpływają zarówno bieżące sytuacje, jak i głęboko zakorzenione frustracje z przeszłości.
Zastanów się, co cię denerwuje. Na co najczęściej reagujesz gniewem? Czy są to codzienne sytuacje w pracy? Relacje z rodziną? A może zachowania obcych ludzi? Teraz spróbuj zadać sobie pytanie: czy na pewno to właśnie te sytuacje są prawdziwym źródłem twojej złości? A może one jedynie uruchamiają gniew związany z niezaspokojonymi potrzebami – uznania, granic, bezpieczeństwa – które ciągną się za tobą od lat?
Gniew, jak każda emocja, daje nam wybór. Możemy zareagować impulsywnie – wybuchnąć jak dziecko, które w chwili frustracji nie kontroluje swojego zachowania. Możemy krzyczeć, oskarżać, obwiniać innych. Ale możemy też zatrzymać się, spojrzeć na swój gniew z refleksją i zadać sobie pytanie: co naprawdę próbuje mi powiedzieć ta emocja?
Gniew nie jest wrogiem – jest sygnałem, że coś w naszym życiu wymaga zmiany. To emocja, która wyzwala w mózgu procesy chemiczne: w efekcie w naszym organizmie wzrasta poziom noradrenaliny, a my stajemy się bardziej skoncentrowani i gotowi do działania. Gdy jednak ignorujemy ten sygnał lub nie rozumiemy, skąd się wziął, gniew staje się destrukcyjny. Zastanów się, ile razy twoja reakcja była nieadekwatna do sytuacji. Czy zdarzyło ci się wybuchnąć z powodu drobnostki, a później czuć wstyd, mieć poczucie winy lub żal? Ile razy złość nie przyniosła rozwiązania, a jedynie pogłębiła napięcie?
Gniew, który nie znajduje odpowiedniego ujścia, nie znika – kumuluje się, aż dochodzi do wybuchu. A każdy taki wybuch zostawia po sobie emocjonalne spustoszenie. Nie dlatego, że gniew jest zły, ale dlatego, że nie rozumiemy, co tak naprawdę próbuje nam powiedzieć. Gniew jest jednym z najważniejszych sygnałów, jakie wysyła nam psychika. Informuje o tym, że coś zakłóca naszą równowagę, że jakaś nasza potrzeba pozostaje niezaspokojona. Ale żeby tę informację odczytać, musimy spojrzeć na swój gniew z otwartością i ciekawością.
Spróbuj zapytać siebie: co tak naprawdę kryje się za moim gniewem? Czy to potrzeba uznania? A może granice, które zaniedbuję? Gniew nie jest wrogiem – jest twoim sprzymierzeńcem. Wymaga jednak refleksji i zrozumienia.
Smutek jest wyjątkowo subtelną, a jednocześnie głęboką emocją. Choć często kojarzy się z bieżącym bólem i aktualną utratą, w rzeczywistości jest naszą naturalną odpowiedzią na niezaspokojone potrzeby, brak bliskości lub poczucie straty. Tak jak inne emocje, smutek również może być przeżywany na różne sposoby – jako bierne wycofanie lub jako impuls do refleksji i twórczego działania.
Jak małe dziecko przeżywa smutek? Kiedy doświadcza straty – na przykład braku uwagi rodzica, odrzucenia przez rówieśnika czy zgubienia ulubionej zabawki – wycofuje się, płacze, szuka pocieszenia. Smutek niemal natychmiastowo skłania dziecko do zatrzymania się i szukania wsparcia. Odczuwając smutek, dziecko wysyła sygnał: „Potrzebuję kogoś, kto mnie pocieszy i pomoże mi odnaleźć równowagę”.
W dorosłym życiu smutek również pełni funkcję sygnalizacyjną – informuje nas o potrzebie zatrzymania się i zwrócenia uwagi na siebie. Dorosły, w odróżnieniu od dziecka, ma możliwość wyboru. Możemy zatrzymać się nad swoim smutkiem tak, jak robi to dziecko – czekając na kogoś, kto przyjdzie i nas „uratuje”. Możemy też przejąć odpowiedzialność za tę emocję, stając się własnym opiekunem. To wymaga odwagi i gotowości do refleksji, ale pozwala nam odkryć, co tak naprawdę kryje się za naszym smutkiem.
Zastanów się, w jakiej sytuacji ostatnio odczuwałeś smutek. Czy szukałeś wtedy wsparcia u innych, czy też sam próbowałeś zrozumieć, czego tak naprawdę potrzebujesz? A może unikałeś tej emocji, zajmując się czymś, co pozwoliło ci na chwilę zapomnieć? Co by się stało, gdybyś zatrzymał się na chwilę i zapytał siebie: „Co chce mi powiedzieć mój smutek? Jaką niesie informację o moich potrzebach?”.
Smutek, choć bywa trudny do zniesienia, ma niezwykłą moc przemiany. W dorosłym życiu dysponujemy zasobami, których dzieciom brakuje – intelektem, doświadczeniem, umiejętnością komunikacji. Kiedy nauczymy się zatrzymywać nad swoim smutkiem, rozpoznawać go i rozumieć, może się okazać, że ta emocja stanie się źródłem czegoś pięknego.
Przypomnijmy sobie, jak wiele dzieł sztuki – od literatury, przez muzykę, po malarstwo – narodziło się z doświadczenia smutku. Czasem to właśnie smutek otwiera przed nami drzwi do głębszego zrozumienia siebie i świata. Może skłonić nas do napisania listu, stworzenia wiersza czy wyrażenia tego, co czujemy, w sposób, który poruszy nie tylko nas, ale i innych.
Zapraszamy do zakupu pełnej wersji książki
Zapraszamy do zakupu pełnej wersji książki
N. Doidge, Mózg zmienia się sam: Innowacyjne techniki przywracania prawidłowych funkcji mózgu bez operacji i leków, tłum. B. Mińska, Vital, Białystok 2017, s. 125. [wróć]
R. A. Emmons, Thanks!: How Practicing Gratitude Can Make You Happier, Houghton Mifflin, Boston 2007. [wróć]
