Nie musisz. Jak uwolnić się od wewnętrznej presji - Mekhakyan Armen - ebook

Nie musisz. Jak uwolnić się od wewnętrznej presji ebook

Mekhakyan Armen

0,0
14,99 zł

Ten tytuł znajduje się w Katalogu Klubowym.

DO 50% TANIEJ: JUŻ OD 7,59 ZŁ!
Aktywuj abonament i zbieraj punkty w Klubie Mola Książkowego, aby zamówić dowolny tytuł z Katalogu Klubowego nawet za pół ceny.


Dowiedz się więcej.
Opis

Od autora:

Książka o mechanizmie, który sprawia, że działamy, zamiast żyć. Kochamy, ale z napięciem, osiągamy wiele, ale bez satysfakcji.

Dla tych, którzy chcą odzyskać siebie – nie rezygnując z ambicji, relacji i sensu.

– Dr Armen Mekhakyan, psycholog, psychoterapeuta, głos audycji „Dobra terapia” w radiu TOK FM.

Ta książka pomoże ci zrozumieć, dlaczego „ciągle coś musisz” – i czego potrzebujesz, żeby „muszę” zamienić na „chcę”.

Dowiesz się z niej, jak wewnętrzna presja kontroluje twoje wybory, odbiera radość życia i prowadzi do skrajnego wyczerpania. Zyskasz jednocześnie poczucie, że zmiana opresyjnego podejścia do siebie nie wymaga porzucenia ambicji czy życia z dala od świata. Nauczysz się rozpoznawać, co naprawdę pochodzi od ciebie, a co wynika z przymusu, i zaczniesz podejmować decyzje w zgodzie ze sobą.

Dzięki tej książce:

• zrozumiesz, czym jest mentalizacja i jak pozwala przełamywać schematy działania,

• nauczysz się podążać za swoimi emocjami, by świadomie kierować swoim życiem,

• odkryjesz, jak wpływać na chemię swojego mózgu, by cię nie sabotował,

• dowiesz się, w jaki sposób mechanizm muszę ukształtował twoją osobowość,

• nauczysz się sobie radzić ze wstydem i przymusem perfekcjonizmu,

• uświadomisz sobie, kiedy warto zdecydować się na terapię i jaką wybrać dla siebie,

• zaczniesz tworzyć szczęśliwe i zdrowe relacje,

• odzyskasz wewnętrzną wolność.

Ebooka przeczytasz w aplikacjach Legimi na:

Androidzie
iOS
czytnikach certyfikowanych
przez Legimi
czytnikach Kindle™
(dla wybranych pakietów)

Liczba stron: 330

Data ważności licencji: 1/7/2030

Oceny
0,0
0
0
0
0
0
Więcej informacji
Więcej informacji
Legimi nie weryfikuje, czy opinie pochodzą od konsumentów, którzy nabyli lub czytali/słuchali daną pozycję, ale usuwa fałszywe opinie, jeśli je wykryje.



Wprowadzenie. Wbrew sobie. Po swojemu

Wpro­wa­dze­nie

Wbrew sobie. Po swo­jemu

Kiedy kilka lat temu zapro­po­no­wano mi napi­sa­nie książki, moją pierw­szą myślą było: „Nie mogę tego zro­bić”. Był to nie tyle świa­domy sprze­ciw, ile odruch – auto­ma­tyczna reak­cja, która poja­wiła się, zanim zdą­ży­łem się nad nią zasta­no­wić. W jed­nej chwili całe moje ciało się napięło, jak­bym sta­nął w obli­czu real­nego zagro­że­nia. Dobrze zna­łem to uczu­cie. Cho­dziło o stres, który poja­wia się, zanim jesz­cze zdą­żysz pomy­śleć, czego wła­ści­wie się boisz. Dopiero gdy ochło­ną­łem, zro­zu­mia­łem, że pro­blem nie pole­gał na tym, iż nie mam nic do powie­dze­nia. Bałem się, że napi­sa­nie książki to zosta­wie­nie śladu nie­kom­pe­ten­cji. Ale było w tym coś wię­cej. Mój mózg zdą­żył już pod­su­nąć mi serię nega­tyw­nych sce­na­riu­szy – ktoś wytyka mi błędy; oka­zuje się, że nie wiem wystar­cza­jąco dużo; napi­sa­nie książki koń­czy się kom­pro­mi­ta­cją. Wszyst­kie te prze­wi­dy­wa­nia w mojej gło­wie wyda­wały się już nie­mal realne. Była w tym nie tylko obawa przed samym pisa­niem, ale i przed zapre­zen­to­wa­niem się w roli eks­perta. Lęk przed zro­bie­niem cze­goś, czego nie muszę, a co wysta­wia mnie na ocenę.

Może znasz to uczu­cie? Może cza­sem uni­kasz zabra­nia głosu, choć masz coś do powie­dze­nia? Może długo przy­go­to­wu­jesz się do roz­mowy, ale w klu­czo­wym momen­cie się wyco­fu­jesz? Może boisz się pod­jąć ważny temat z kimś bli­skim, bo nie masz pew­no­ści, jak zosta­niesz ode­brany? Może wolisz zosta­wić coś dla sie­bie niż ryzy­ko­wać, że ktoś oceni cię nega­tyw­nie?

Przez długi czas myśla­łem iden­tycz­nie.

Obser­wo­wa­nie pro­ce­sów men­tal­nych – zarówno wła­snych, jak i moich pacjen­tów – nauczyło mnie, że lęk nie znika sam z sie­bie. Ni­gdy się tak nie dzieje. Możemy albo go uni­kać, albo przez niego przejść, i u mnie to dru­gie zawsze przy­no­siło lep­sze rezul­taty. Od dawna wie­dzia­łem, że jeśli chcę się roz­wi­jać, muszę dzia­łać mimo obaw. Im czę­ściej podej­mo­wa­łem decy­zje wbrew temu, co pod­po­wia­dał mi lęk, tym sku­tecz­niej ogra­ni­cza­łem jego wpływ na moje życie. Ale decy­zja o pisa­niu książki róż­niła się od wielu innych decy­zji w moim życiu. Stwo­rze­nie jej nie było czymś, co uznał­bym za konieczne w moim dąże­niu do roz­woju i odpo­wie­dzial­nego wyko­ny­wa­nia doro­słych zadań – tych, które muszę pod­jąć, bo są nie­unik­nione. Nie była to też decy­zja, która wią­zała się z zabez­pie­cze­niem przy­szło­ści, sta­bil­no­ścią finan­sową czy obo­wiąz­kiem wobec kogoś. Nie mia­łem poczu­cia, że coś się zmieni, jeśli napi­szę książkę, ani że coś stracę, jeśli tego nie zro­bię. Poza samym dzie­le­niem się swo­imi doświad­cze­niami nie widzia­łem żad­nego powodu, by się tego pod­jąć.

A jed­nak to zro­bi­łem.

Uzna­łem, że nie muszę. Ale wła­śnie dla­tego, że nie musia­łem, stało się to świetną oka­zją do cze­goś innego – do zmie­rze­nia się z mecha­ni­zmem, który przez lata dzia­łał we mnie auto­ma­tycz­nie. Tym, który mówił: „Nie rób tego, bo oka­żesz się nie­kom­pe­tentny”. Tym, który pod­su­wał pyta­nie: „Po co ryzy­ko­wać, skoro nie musisz?”. Wie­dzia­łem, że jeśli się wyco­fam, wszystko zosta­nie po sta­remu. A jeśli odpo­wiem na wyzwa­nie, być może prze­ko­nam się, że dzia­ła­nie wbrew sobie i swoim lękom przy­nosi pozy­tywne rezul­taty. Może nie zmieni to wiele, ale za to nauczy cze­goś nowego – choćby tego, że zde­rze­nie się z wła­snym poczu­ciem nie­kom­pe­ten­cji nie jest koń­cem świata.

Przez lata obser­wo­wa­łem – zarówno u sie­bie, jak i u innych – jak bar­dzo pra­gniemy wol­no­ści, a jed­no­cze­śnie jak sku­tecz­nie sami się jej pozba­wiamy. Jak kształ­tują nas doświad­cze­nia z dzie­ciń­stwa, jakie muszę wyno­simy z domu i jak czę­sto zapo­mi­namy, że możemy się im przyj­rzeć, zamiast pod­le­gać ich dzia­ła­niu. Pisa­nie tej książki było dla mnie czymś wię­cej niż tylko inte­lek­tu­al­nym ćwi­cze­niem. Było podróżą. I jeśli miał­bym cię do cze­go­kol­wiek zapro­sić, to wła­śnie do podróży. Pro­po­nuję ci ją nie jako tera­peuta, nie jako eks­pert, ale jako ktoś, kto – tak jak ty – pró­buje lepiej zro­zu­mieć sie­bie.

To nie jest typowy porad­nik. Nie znaj­dziesz tu pro­stych odpo­wie­dzi ani listy kro­ków do wyko­na­nia. Nie powiem ci, jak masz żyć. Moim celem jest poka­za­nie, jak mecha­ni­zmy kie­ru­jące naszymi decy­zjami mogą nas uwi­kłać w sche­maty, od któ­rych trudno się uwol­nić. O tym wła­śnie jest niniej­sza książka. Mam nadzieję, że znaj­dziesz w niej coś, co pozwoli ci spoj­rzeć na sie­bie z więk­szą świa­do­mo­ścią – bez zbęd­nego patosu, ale z reflek­sją, dystan­sem i odro­biną czu­ło­ści wobec sie­bie.

Rozdział 1. Musisz? Ale dlaczego? Podłoże mechanizmu muszę

Roz­dział 1

Musisz? Ale dla­czego? Pod­łoże mecha­ni­zmu muszę

Czy zda­rza ci się myśleć, że twoje życie składa się z nie­koń­czą­cej się listy obo­wiąz­ków? Że każda chwila odpo­czynku wydaje się nie­mal luk­su­sem, a ty wciąż czu­jesz, że musisz coś zro­bić? Zasta­nów się przez chwilę – kiedy po raz pierw­szy poczu­łeś, że musisz? Czy potra­fisz wska­zać ten moment w swoim życiu, gdy coś, co robi­łeś, prze­stało wyni­kać z rado­ści czy cie­ka­wo­ści, a zaczęło być napę­dzane przy­mu­sem? Może było to wtedy, gdy usły­sza­łeś, że „dobrze wycho­wane dzieci muszą być posłuszne”, albo kiedy ktoś powie­dział ci, że „musisz się bar­dziej posta­rać, jeśli chcesz coś osią­gnąć w życiu”. A może to uczu­cie poja­wiło się w sub­tel­niej­szy spo­sób – rosło w tobie powoli, nie­mal nie­zau­wa­żal­nie, aż w końcu stało się tak oczy­wi­ste, że prze­sta­łeś je kwe­stio­no­wać. Moż­liwe, że twoje muszę zako­rze­niło się w dzie­ciń­stwie wraz z koniecz­no­ścią dosto­so­wa­nia się do ocze­ki­wań rodziny, szkoły lub oto­cze­nia. A może było to coś głęb­szego, trud­niej­szego – sytu­acje, które wyma­gały od cie­bie szyb­szego dora­sta­nia, przej­mo­wa­nia odpo­wie­dzial­no­ści za sprawy, na które nie byłeś gotowy, albo wzię­cia na swoje barki cię­ża­rów, które ni­gdy nie powinny nale­żeć do dziecka. Może w twoim domu obecny był pro­blem alko­ho­lowy, który nie tylko nisz­czył rela­cje, ale także zmu­szał cię do przej­mo­wa­nia roli opie­kuna. Może doświad­czy­łeś prze­mocy – fizycz­nej, emo­cjo­nal­nej czy psy­chicz­nej, cza­sem bru­tal­nej i jaw­nej, a cza­sem ukry­tej za pozo­rami miło­ści. Może byłeś zanie­dbany, a twoje potrzeby igno­ro­wano, pozo­sta­wia­jąc cię w poczu­ciu osa­mot­nie­nia.

Być może twoje muszę wzięło się z koniecz­no­ści bycia lep­szym – lep­szym od rodzica, który nie speł­nił ocze­ki­wań rodziny lub spo­łe­czeń­stwa, albo lep­szym od tego, za kogo rodzic cię uwa­żał. Może cią­żyła na tobie pre­sja, byś osią­gnął coś, czego nie zdo­łali osią­gnąć twoi bli­scy, byś udo­wod­nił swoją war­tość, poko­nu­jąc bariery, które wcale nie były two­imi wła­snymi.

Może twoje muszę wiąże się z bole­snym doświad­cze­niem krzywdy, o któ­rej trudno mówić – doświad­cze­niem wyko­rzy­sta­nia sek­su­al­nego, które nie tylko naru­szyło twoje gra­nice, ale i pozo­sta­wiło ślady w postrze­ga­niu sie­bie, innych ludzi i świata. Takie akty prze­mocy, czę­sto głę­boko skry­wane, mogą w dra­ma­tyczny spo­sób wpły­nąć na to, jak kształ­tuje się oso­bo­wość, jak powstaje i utrwala się potrzeba bycia ide­al­nym, sil­nym, bez­pro­ble­mo­wym.

A może to był drobny incy­dent, który wtedy wyda­wał się nie­istotny, ale z cza­sem urósł do rangi sym­bolu, wpły­wa­jąc na twoje życie. Albo prze­ło­mowy moment, który nagle wywró­cił wszystko do góry nogami – strata, roz­wód rodzi­ców, cho­roba w rodzi­nie, a może nie­spra­wie­dliwa odpo­wie­dzial­ność, którą musia­łeś na sie­bie przy­jąć.

Każda z tych sytu­acji mogła ukształ­to­wać twoje muszę – to, co dzi­siaj napę­dza twoje dzia­ła­nia, czę­sto bez two­jej peł­nej świa­do­mo­ści. Cof­nię­cie się myślami do tych chwil, choć może być bole­sne, jest pierw­szym kro­kiem do zro­zu­mie­nia sie­bie. Tylko wów­czas możesz zacząć uwal­niać się od cię­żaru tego muszę i zastę­po­wać je wła­snymi, świa­do­mymi wybo­rami.

Każdy z nas ma swoją histo­rię muszę. Nie­któ­rzy odnaj­dują ją w codzien­nych obo­wiąz­kach, w nie­ustan­nej potrze­bie speł­nia­nia cudzych ocze­ki­wań. Inni w trud­nych doświad­cze­niach, które nauczyły ich, że aby prze­trwać, muszą być szybsi, sil­niejsi, bar­dziej zde­ter­mi­no­wani. Każda z tych histo­rii jest wyjąt­kowa, ale wszyst­kie mają wspólną cechę – muszę staje się czę­ścią nas samych, cza­sem tak głę­boko zako­rze­nioną, że trudno ją zauwa­żyć.

Moje własne muszę

Przy­wo­łuję swoją histo­rię nie po to, żeby opo­wia­dać o sobie, ale żebyś mógł lepiej zro­zu­mieć mecha­ni­zmy, które dzia­łają u cie­bie. Twoja histo­ria z pew­no­ścią jest inna, wyjąt­kowa i nie­po­wta­rzalna. Być może jed­nak w mojej odnaj­dziesz coś bli­skiego, co sprawi, że pomy­ślisz: „Znam to uczu­cie”.

To doświad­cze­nie przy­szło do mnie wcze­śnie – zbyt wcze­śnie, bym mógł je wtedy nazwać, ale było wystar­cza­jąco wyra­zi­ste, by ukształ­to­wać spo­sób, w jaki zaczą­łem patrzeć na świat. Już jako dziecko nauczy­łem się, że doro­śli, któ­rych kochamy, nie zawsze są silni. Zro­zu­mia­łem, że cza­sem to my musimy ich chro­nić, ukry­wać przed nimi swoje lęki i szu­kać roz­wią­zań dla pro­ble­mów, które ich prze­ra­stają. Dora­sta­łem z poczu­ciem, że moje emo­cje muszą ustą­pić miej­sca odpo­wie­dzial­no­ści, że nie mogę być cię­ża­rem. Widzia­łem doro­słych, któ­rzy nie radzili sobie ze swo­imi trud­no­ściami; byli zbyt zajęci wła­snym bólem, by dostrzec mnie i moje potrzeby. Nauczy­łem się zacho­wy­wać tak, by nie obcią­żać opie­ku­nów. Sta­łem się dla nich opoką – choć prze­cież to ja byłem chłop­cem, który potrze­bo­wał wspar­cia. Jed­no­cze­śnie wie­dzia­łem, że to, co dzieje się w moim domu, nie może wyjść na jaw. Inni nie mogą wie­dzieć. Musia­łem kon­tro­lo­wać wszystko, co mogło zdra­dzić, że jeste­śmy inni, że może nam cze­goś bra­ko­wać, że nie pasu­jemy.

To była samotna misja – utrzy­mać pozory, zadbać o to, by nikt się nie domy­ślił. Z cza­sem ta koniecz­ność stała się czę­ścią mnie: byłem tym, który czuwa, tym, który dba o wszystko, który nie pozwala, by świat zoba­czył skazę na obra­zie. Jed­no­cze­śnie prze­peł­niało mnie prze­ra­że­nie. Czu­łem, że nie mogę sobie pozwo­lić na bez­rad­ność, a mimo to cza­sem byłem nią cał­ko­wi­cie spa­ra­li­żo­wany i zasty­ga­łem, nie­zdolny do ruchu. Nie rozu­mia­łem jesz­cze, że to natu­ralna reak­cja ciała na coś, co czło­wieka prze­ra­sta.

Wszyst­kie te uczu­cia i powin­no­ści zaist­niały w moim dzie­ciń­stwie, ale naj­sil­niej odczu­łem je w momen­cie, gdy przy­ją­łem na sie­bie rolę kogoś, kto opie­kuje się innymi. To wtedy po raz pierw­szy w pełni zro­zu­mia­łem, że doro­śli nie zawsze są tymi, któ­rzy się trosz­czą – cza­sem to dzieci wcho­dzą w tę rolę. Sta­łem się tym, który nie oka­zuje sła­bo­ści, który wie, co zro­bić, nawet jeśli nie wie. Z cza­sem poja­wiła się we mnie ambi­wa­len­cja. Doro­śli, któ­rych powi­nie­nem był podzi­wiać, oka­zali się słabi. Ci, któ­rzy mieli pro­wa­dzić, czę­sto sami nie mieli siły, by iść. Cza­sem czu­łem się im bliż­szy, bo rozu­mia­łem ich ból. Cza­sem czu­łem się oszu­kany, bo to nie ja mia­łem ich pod­trzy­my­wać, to nie ja mia­łem ich rato­wać. Nie wie­dzia­łem wtedy, że to wszystko sta­nie się fun­da­men­tem mojego muszę. Że od tam­tej pory każde moje dzia­ła­nie, każda decy­zja, każde napię­cie w ciele będzie nio­sło w sobie echo tam­tych dni. Że za każ­dym razem, gdy będę dzia­łać, w tle będzie obecne to jedno prze­ko­na­nie: jeśli nie zro­bię tego ja, nie zrobi tego nikt.

Trud­no­ści życiowe małego czło­wieka, jakim wtedy byłem, stały się począt­kiem drogi, która na zawsze zmie­niła spo­sób, w jaki postrze­gam sie­bie i innych. Może to wła­śnie wtedy zaczął kształ­to­wać się we mnie mały tera­peuta – ktoś, kto pró­buje zro­zu­mieć, co czują inni, kto chce pomóc, nawet gdy sam jesz­cze nie do końca rozu­mie jak. To doświad­cze­nie nie tylko ukształ­to­wało moje podej­ście do życia, ale także nadało kie­ru­nek przy­szło­ści zawo­do­wej. Zaczą­łem zdo­by­wać kwa­li­fi­ka­cje, narzę­dzia i wie­dzę, by poma­gać innym w radze­niu sobie z ich wła­snymi trau­mami i wyzwa­niami.

Podobno tera­peuci to ludzie, któ­rzy sami mają pro­blemy – i wiesz co? Coś w tym jest! Ale mamy też lata doświad­czeń w roz­wią­zy­wa­niu trud­no­ści życio­wych, cza­sem od przed­szkola. Nic tak nie uczy spraw­czo­ści jak wła­sne dra­maty, zwłasz­cza kiedy twoim pierw­szym „pacjen­tem” jesteś ty sam!

Z per­spek­tywy czasu dostrze­gam, że tamte doświad­cze­nia miały zarówno pozy­tywne, jak i nega­tywne kon­se­kwen­cje. Pozy­tyw­nie wpły­nęły na moje poczu­cie spraw­czo­ści i mocy – uwie­rzy­łem, że moje dzia­ła­nia mają zna­cze­nie i mogą coś zmie­nić. Roz­wi­nęły we mnie empa­tię, wraż­li­wość i goto­wość do szu­ka­nia roz­wią­zań. Nie obyło się jed­nak bez kosz­tów. Głę­bo­kie poczu­cie odpo­wie­dzial­no­ści z cza­sem prze­ro­dziło się w skłon­ność do nad­mier­nego obcią­ża­nia sie­bie. Dąże­nie do bycia doro­słym w każ­dym aspek­cie, uni­ka­nie bez­tro­skiej zabawy, pomoc innym i dzia­ła­nie mimo wszystko stały się prio­ry­te­tami. Poczu­cie, że muszę bez prze­rwy dzia­łać i być nie­za­wodny, wto­piło się w moją toż­sa­mość.

Z cza­sem zro­zu­mia­łem, że moje doświad­cze­nia mogą stać się moją siłą – o ile nauczę się dostrze­gać zarówno zwią­zane z nimi ogra­ni­cze­nia, jak i moż­li­wo­ści. Dostrze­że­nie tej rów­no­wagi było dla mnie klu­czowe w doro­słym życiu, a także w pracy tera­peu­tycz­nej z innymi. To wła­śnie dzięki tej reflek­sji potra­fię teraz poma­gać ludziom, wspie­ra­jąc ich w odnaj­dy­wa­niu sensu i siły w obli­czu wła­snych wyzwań.

Lata póź­niej, kiedy jako młody doro­sły poja­wi­łem się w Pol­sce, wbu­do­wany w moją struk­turę mecha­nizm muszę znów dał o sobie znać. Przy­je­cha­łem tu, nie zna­jąc języka ani kul­tury. Czu­łem, że muszę nad­ro­bić czas. To poczu­cie było jak cię­żar, który nosi­łem każ­dego dnia. Wie­dzia­łem, że moje życie zaczyna się tutaj od zera i że muszę zbu­do­wać sie­bie na nowo. Nie mogłem sobie pozwo­lić na sta­gna­cję, bo każda chwila, w któ­rej nie dzia­ła­łem, wyda­wała mi się stra­cona. Czu­łem, że muszę udo­wod­nić – przede wszyst­kim sobie – że zdo­łam nadą­żyć, dogo­nić, stać się czę­ścią tej rze­czy­wi­sto­ści.

Nie chcia­łem, żeby kto­kol­wiek się nade mną lito­wał. Zamiast cze­kać na szansę, nie­ustan­nie zasta­na­wia­łem się, co mogę zaofe­ro­wać. Wie­rzy­łem, że tylko wtedy będę trak­to­wany poważ­nie, bez uprze­dzeń czy pro­tek­cjo­nal­nych gestów, jeśli będę dawał coś innym. Chcia­łem, żeby ludzie widzieli we mnie war­tość, a nie tylko histo­rię czło­wieka, który miał trudny start.

To nad­ra­bia­nie nie ogra­ni­czało się do nauki języka czy pozna­wa­nia nowych zasad. To była cią­gła praca nad sobą, nad tym, jak mogę wypeł­nić tę nie­wi­dzialną prze­paść mię­dzy mną a ludźmi, któ­rzy mieli prze­wagę w postaci bycia „stąd”. Każ­dego dnia mie­rzy­łem się z poczu­ciem inno­ści – z tym, żeby nie być postrze­ga­nym jako „biedny, dziwny, odmienny”. Pra­gną­łem być równy i zamie­rza­łem tę pozy­cję sobie wywal­czyć.

Z cza­sem zro­zu­mia­łem, że próba „nad­ro­bie­nia czasu” była ilu­zją. Nie można nad­go­nić cze­goś, co zostało wple­cione w życie innych ludzi. To, co mogłem zro­bić, to odna­leźć war­tość w swo­jej inno­ści, zaak­cep­to­wać ją i pozwo­lić, żeby to, kim jestem, stało się moją siłą. Ale zanim do tego dosze­dłem, robi­łem wszystko, żeby udo­wod­nić, że zasłu­guję na swoją szansę. Nauka języka oka­zała się ogrom­nym wyzwa­niem. Opa­no­wa­nie każ­dego kolej­nego słowa było dla mnie małym zwy­cię­stwem, ale też przy­po­mnie­niem, jak wiele jesz­cze przede mną. Pamię­tam, jak za wszelką cenę uni­ka­łem błę­dów – każde słowo musiało być prze­my­ślane, każde zda­nie poprawne. Cho­dziło o to, żeby nikt nie mógł powie­dzieć: „On jest z innego świata, nie rozu­mie naszych zasad”. Dla­tego tak pil­nie uczy­łem się języka – żeby mówić „jak oni”. Mecha­nizm muszę był pali­wem, które pomo­gło mi zbu­do­wać życie od pod­staw, ale z cza­sem stał się rów­nież pułapką.

Moje doświad­cze­nia życiowe, deter­mi­na­cja i dąże­nie do samo­dziel­no­ści nie ozna­czają, że wszystko osią­gną­łem sam. Wprost prze­ciw­nie – na każ­dym eta­pie życia otrzy­my­wa­łem od ludzi bez­cenne wspar­cie. Uwa­żam, że nie ist­nieją osoby, które nie potrze­bują pomocy. Każdy z nas, bez wyjątku, ist­nieje dzięki innym – ich wspar­ciu, opiece i tro­sce, i nie ma w tym niczego wsty­dli­wego ani sła­bego. Para­fra­zu­jąc Marinę Garcés, współ­cze­sną hisz­pań­ską filo­zofkę i ese­istkę, prze­ko­na­nie o samo­wy­star­czal­no­ści jest jed­nym z naj­więk­szych złu­dzeń naszych cza­sów. Nasze życie od początku jest moż­liwe tylko dzięki obec­no­ści innych ludzi – ich cia­łom, sło­wom, dło­niom i spoj­rze­niom. Wol­ność nie polega na odcię­ciu się od tych rela­cji, ale na świa­do­mym uzna­niu tej zależ­no­ści. Warto jed­nak pamię­tać, że ist­nieje zasad­ni­cza róż­nica mię­dzy goto­wo­ścią do korzy­sta­nia z pomocy a rosz­cze­nio­wym jej ocze­ki­wa­niem. Przyj­mo­wa­nie wspar­cia jest natu­ralne i zdrowe, ale wspar­cie ni­gdy nie powinno być moty­wo­wane czy­imiś żąda­niami.

Wspar­cie zapew­niają jed­nak nie tylko ludzie. Tera­peu­tyczną rolę odgrywa też sztuka. Uwiel­biam ją za to, jak potrafi poru­szać i zmie­niać per­spek­tywę. W moim życiu szcze­gólną rolę ode­grały filmy. Kine­ma­to­gra­fia poma­gała mi prze­trwać trudne momenty i odna­leźć siłę tam, gdzie wcze­śniej widzia­łem tylko sła­bość. Jed­nym z fil­mów, który miał szcze­gólne zna­cze­nie w mojej reflek­sji nad życiem i mecha­ni­zmem muszę, był Slum­dog. Milio­ner z ulicy. To histo­ria mło­dego czło­wieka, któ­rego prze­szłość, pełna trud­nych doświad­czeń, staje się klu­czem do suk­cesu. Zgod­nie z prze­sła­niem filmu każde, nawet naj­bar­dziej bole­sne i trau­ma­tyczne prze­ży­cie może stać się źró­dłem siły. Przy­po­mina on, że w naszych trud­nych doświad­cze­niach mogą kryć się odpo­wie­dzi na bie­żące pyta­nia. Co się jed­nak dzieje, gdy mecha­nizm muszę zaczyna domi­no­wać w naszym życiu? Gdy zamiast dawać siłę, odbiera nam wol­ność i radość?

Mecha­nizm muszę może być narzę­dziem, które pcha nas do przodu, pozwala prze­trwać i osią­gnąć wię­cej, niż mogli­by­śmy sobie wyobra­zić. Ale gdy wymyka się spod kon­troli, może stać się pułapką – czymś, co nas ogra­ni­cza, obciąża i spra­wia, że zapo­mi­namy o tym, kim naprawdę jeste­śmy i co jest dla nas ważne.

W kolej­nych roz­dzia­łach poroz­ma­wiamy o tym, jak muszę wpływa na różne aspekty życia – od zdro­wia psy­chicz­nego, przez rela­cje, aż po codzienne funk­cjo­no­wa­nie. Przyj­rzymy się rów­nież temu, jak można z nim pra­co­wać, by nie stał się pułapką, ale źró­dłem rów­no­wagi i siły. Mam nadzieję, że ta podróż pozwoli ci odkryć coś cen­nego – o sobie, swoim życiu i swo­jej wła­snej sile, kry­ją­cej się w miej­scach, po któ­rych naj­mniej się tego spo­dzie­wasz.

Lęk jako biologiczny fundament muszę

Czy zasta­na­wia­łeś się, dla­czego cza­sami nie potra­fimy odpu­ścić, nawet gdy czu­jemy się wyczer­pani? Dla­czego nasze myśli nie­ustan­nie krążą wokół muszę? Odpo­wie­dzi na te pyta­nia trzeba szu­kać w spo­so­bie dzia­ła­nia naszego mózgu. To wła­śnie tam, w zło­żo­nej sieci neu­ro­nów i neu­ro­prze­kaź­ni­ków, kryje się mecha­nizm muszę.

Wyobraź sobie, że twój mózg to nie­zwy­kle zaawan­so­wany sys­tem alar­mowy. W nor­mal­nych warun­kach ten mecha­nizm uru­cha­mia reak­cje tylko wtedy, gdy coś rze­czy­wi­ście zagraża two­jemu bez­pie­czeń­stwu. Zda­rza się jed­nak, że sys­tem zaczyna widzieć zagro­że­nia tam, gdzie ich nie ma, a alarm włą­cza się nie­ustan­nie. Jeśli tak się dzieje, to w mózgu stery przej­muje ciało mig­da­ło­wate – mała, ale nie­zwy­kle potężna struk­tura, która roz­po­znaje poten­cjalne zagro­że­nia i uru­cha­mia reak­cję „walcz lub ucie­kaj”. Pro­blem w tym, że ciało mig­da­ło­wate nie ana­li­zuje, czy zagro­że­nie jest realne, czy wyima­gi­no­wane. Dla niego każda kry­tyczna uwaga, nie­wy­wią­za­nie się z zada­nia na czas czy myśl o moż­li­wej porażce może być rów­no­ważna ze spo­tka­niem z dzi­kim zwie­rzę­ciem.

Kiedy ciało mig­da­ło­wate wykryje „zagro­że­nie”, natych­miast wysyła sygnały do pod­wzgó­rza, które akty­wuje układ współ­czulny. Ten zaś pobu­dza rdzeń nad­ner­czy do wydzie­la­nia adre­na­liny. Jed­no­cze­śnie kora nad­ner­czy, w ramach dzia­ła­nia osi pod­wzgó­rze-przy­sadka-nad­ner­cza, zaczyna wydzie­lać kor­ty­zol. Pod wpły­wem wyrzutu tych hor­mo­nów serce zaczyna bić szyb­ciej, oddech przy­spie­sza, a mię­śnie się napi­nają. Wszystko to ma przy­go­to­wać cię do walki lub ucieczki. Ale w codzien­nym życiu nie zawsze da się „uciec” od pro­blemu czy „wal­czyć” z nim bez­po­śred­nio. Napę­dzani lękiem wpa­damy wów­czas w błędne koło myśli, które nie­ustan­nie przy­po­mi­nają, co musimy zro­bić.

Lęk działa jak wewnętrzny głos, który mówi: „Jeśli tego nie zro­bisz, sta­nie się coś złego”. Ten głos może być sub­telny, ale bywa też nie­zwy­kle natar­czywy. Poja­wia się na przy­kład, gdy masz chwilę wytchnie­nia, ale czu­jesz, że „nie wypada odpo­czy­wać”, bo tyle rze­czy jest jesz­cze nie­zro­bio­nych. Albo gdy wyobra­żasz sobie naj­gor­szy sce­na­riusz zwią­zany z nie­za­ła­twioną sprawą, co jesz­cze bar­dziej wzmac­nia twoje prze­ko­na­nie, że musisz dzia­łać natych­miast.

Lęk wpływa na twoje ciało i umysł w spo­sób, który trudno zigno­ro­wać. Zamiast słu­chać wła­snych potrzeb, reagu­jesz auto­ma­tycz­nie, powo­do­wany wewnętrz­nym przy­mu­sem. To, co mogło być zdrową mobi­li­za­cją, staje się nie­ustan­nym wyści­giem, który cię wyczer­puje.

Hormony i neuroprzekaźniki, które wpływają na muszę

Mecha­nizm muszę jest w dużej mie­rze napę­dzany przez skom­pli­ko­waną che­mię mózgu, która wpływa na nasze emo­cje, decy­zje i reak­cje. Klu­czową rolę odgry­wają tutaj hor­mony stresu, takie jak kor­ty­zol i adre­na­lina, oraz neu­ro­prze­kaź­niki, takie jak dopa­mina, sero­to­nina i noradre­na­lina. Zro­zu­mie­nie, jak dzia­łają te sub­stan­cje, pomaga lepiej pojąć, dla­czego tak trudno cza­sem prze­rwać błędne koło lęku i przy­musu dzia­ła­nia.

Kor­ty­zol jest jed­nym z głów­nych hor­mo­nów, które regu­lują reak­cję na stres. Gdy twoje ciało mig­da­ło­wate wykryje zagro­że­nie, pod­wzgó­rze uru­cha­mia wydzie­la­nie kor­ty­zolu. W zdro­wych daw­kach kor­ty­zol mobi­li­zuje cię do dzia­ła­nia – pomaga ci się sku­pić, zwięk­sza twoją czuj­ność i dodaje ener­gii. Pro­blem poja­wia się, gdy poziom kor­ty­zolu pozo­staje pod­wyż­szony przez długi czas. W takich sytu­acjach twoje ciało mig­da­ło­wate utrzy­muje cię w try­bie „walcz lub ucie­kaj”, a ty odczu­wasz cią­gły przy­mus dzia­ła­nia. Wła­śnie dłu­go­trwałe wydzie­la­nie kor­ty­zolu spra­wia, że mecha­nizm muszę wydaje się nie­moż­liwy do zatrzy­ma­nia.

Dopa­mina to neu­ro­prze­kaź­nik, który napę­dza nasze dąże­nie do osią­ga­nia celów. Gdy wyko­nu­jesz zada­nie, które przy­nosi ci satys­fak­cję – na przy­kład koń­czysz pro­jekt w pracy lub dosta­jesz pozy­tywną infor­ma­cję zwrotną – poziom dopa­miny wzra­sta, co wzmac­nia twoją moty­wa­cję. Dopa­mina ma jed­nak swoje ciemne strony. Jej nad­miar może pro­wa­dzić do kom­pul­syw­nych zacho­wań, takich jak obse­syjne spraw­dza­nie mediów spo­łecz­no­ścio­wych czy wyko­ny­wa­nie czyn­no­ści nawy­ko­wych, które pozor­nie przy­no­szą ulgę, ale w rze­czy­wi­sto­ści utrwa­lają mecha­nizm muszę.

Sero­to­nina działa niczym prze­ciw­waga dla kor­ty­zolu, wspie­ra­jąc odzy­ska­nie rów­no­wagi emo­cjo­nal­nej. Jej odpo­wiedni poziom pomaga spoj­rzeć na sytu­ację z dystan­sem, zmniej­sza impul­syw­ność i nad­mierne reak­cje lękowe. Gdy poziom sero­to­niny jest niski, trud­niej regu­lo­wać emo­cje, co sprzyja auto­ma­tycz­nym reak­cjom i osła­bia zdol­ność do reflek­sji oraz podej­mo­wa­nia świa­do­mych decy­zji.

Adre­na­lina i nora­dre­na­lina – te dwa hor­mony współ­pra­cują z kor­ty­zo­lem, by przy­go­to­wać twoje ciało do szyb­kiego dzia­ła­nia. Adre­na­lina zwięk­sza tętno i ciśnie­nie krwi, nato­miast nora­dre­na­lina popra­wia kon­cen­tra­cję i szyb­kość reak­cji. Choć są one nie­zbędne w sytu­acjach kry­zy­so­wych, ich nad­miar w codzien­nym życiu może pro­wa­dzić do cią­głego napię­cia i przy­musu dzia­ła­nia.

Możesz wpłynąć na chemię swojego mózgu!

To, jak się czu­jesz, myślisz i reagu­jesz na świat, jest w dużej mie­rze zależne od pro­ce­sów che­micz­nych zacho­dzą­cych w twoim mózgu. Choć może się wyda­wać, że reak­cje emo­cjo­nalne, takie jak lęk czy przy­mus dzia­ła­nia, zacho­dzą poza twoją kon­trolą, w rze­czy­wi­sto­ści masz moż­li­wość wpły­wa­nia na te mecha­ni­zmy. Twój mózg nie jest zamknię­tym sys­te­mem – reaguje na bodźce, które możesz świa­do­mie kształ­to­wać, zmie­nia­jąc jego che­mię w spo­sób, który wspiera twoje samo­po­czu­cie i zdol­ność radze­nia sobie z muszę.

Świa­do­mość, że możesz wpły­nąć na che­mię swo­jego mózgu, otwiera przed tobą nowe moż­li­wo­ści. To, co wydaje się nie­zmien­nym sche­ma­tem – lęk, przy­mus dzia­ła­nia, mecha­nizm muszę – nie musi trwać wiecz­nie. Wszystko dzięki neu­ro­pla­stycz­no­ści, zdol­no­ści mózgu do prze­kształ­ca­nia swo­jej struk­tury i funk­cji w odpo­wie­dzi na doświad­cze­nia.

Neu­ro­pla­stycz­ność ozna­cza, że każdy bodziec, któ­rego doświad­czasz – każda myśl, emo­cja, ruch – może wzmac­niać ist­nie­jące połą­cze­nia neu­ro­nowe lub two­rzyć nowe. To fun­da­men­talna cecha mózgu, która czyni go bar­dziej adap­ta­cyj­nym, niż mogli­by­śmy przy­pusz­czać. Prof. Nor­man Doidge, autor książki Mózg zmie­nia się sam, pisze: „To, o czym myślisz i co robisz, zmie­nia twój mózg. Możemy zmie­niać sie­bie tak, jak zmie­niamy swoje oto­cze­nie”1. Neu­ro­pla­stycz­ność nie jest jedy­nie teo­re­tycz­nym kon­cep­tem – to prak­tyczne narzę­dzie do wpro­wa­dza­nia zmian w naszym życiu.

Jak neu­ro­pla­stycz­ność działa w prak­tyce? Kiedy odczu­wasz lęk, ciało mig­da­ło­wate przej­muje kon­trolę nad innymi czę­ściami mózgu, szcze­gól­nie nad korą przed­czo­łową, która odpo­wiada za racjo­nalne myśle­nie. W wyniku tego mózg two­rzy „ścieżki szyb­kiego reago­wa­nia” – sche­maty myślowe i emo­cjo­nalne, które mają chro­nić cię przed zagro­że­niem. Pro­blem poja­wia się wtedy, gdy te ścieżki stają się nad­mier­nie aktywne, utrwa­la­jąc wzorce lękowe i przy­mus dzia­ła­nia. Neu­ro­pla­stycz­ność umoż­li­wia jed­nak zmiany tych sche­ma­tów.

Prof. Michael Merze­nich, jeden z pio­nie­rów badań nad neu­ro­pla­stycz­no­ścią, w swo­jej książce Soft-Wired: How the New Science of Brain Pla­sti­city Can Change Your Life (2013) poka­zuje, że mózg jest dyna­miczny i ela­styczny – stale się zmie­nia, ucząc się na pod­sta­wie codzien­nych doświad­czeń. Merze­nich pod­kre­śla, że pro­cesy neu­ro­pla­styczne zacho­dzą przez całe życie, umoż­li­wia­jąc adap­ta­cję do nowych sytu­acji, kształ­to­wa­nie nawy­ków oraz zmianę spo­sobu myśle­nia. Wyobraź sobie, że spo­sób dzia­ła­nia two­jego mózgu przy­po­mina to, co dzieje się w lesie, kiedy pada deszcz. Woda spływa wów­czas po ist­nie­ją­cych już tra­sach, two­rząc coraz głęb­sze kole­iny. Podob­nie jest z two­imi myślami i nawy­kami – im czę­ściej podą­żasz tą samą drogą reak­cji, tym głę­biej ją „wydep­tu­jesz” w swoim mózgu.

Mecha­nizm muszę czę­sto działa jak stru­mień, który auto­ma­tycz­nie wybiera naj­ła­twiej­szą, choć nie­ko­niecz­nie naj­lep­szą trasę. Neu­ro­pla­stycz­ność pozwala zmie­nić bieg stru­mie­nia. Te zmiany nastę­pują stop­niowo – za sprawą kolej­nych powtó­rzeń nowe kanały stają się głęb­sze, a dotych­cza­sowe, coraz rza­dziej uży­wane, zaczy­nają wysy­chać. Dzięki neu­ro­pla­stycz­no­ści możesz two­rzyć szlaki, które lepiej odpo­wia­dają twoim potrze­bom i poma­gają ci przej­mo­wać kon­trolę nad reak­cjami. Każde twoje świa­dome dzia­ła­nie – nauka nowej umie­jęt­no­ści, chwila na reflek­sję czy odwa­że­nie się, by postą­pić w danej sytu­acji wbrew utar­temu sche­ma­towi – pomaga prze­kie­ro­wać stru­mień na nowe tory. Z cza­sem to, co począt­kowo wyda­wało się trudne, staje się natu­ralne, a ty zaczy­nasz odczu­wać więk­szą swo­bodę w swo­ich decy­zjach i dzia­ła­niach.

To, że mózg jest neu­ro­pla­styczny, nie ozna­cza, że zmiana jest łatwa czy natych­mia­stowa, ale posia­da­nie prze­zeń tej wła­ści­wo­ści spra­wia, że jest moż­liwa. To naukowe potwier­dze­nie, że nie jesteś ska­zany na auto­ma­tyczne reak­cje, które wydają się nie do prze­zwy­cię­że­nia. Kiedy więc ogar­nie cię zwąt­pie­nie i nie będziesz już pewny, czy dasz radę uwol­nić się od auto­ma­ty­zmów, które tobą rzą­dzą, przy­po­mnij sobie to, o czym mówił Nor­man Doidge: neu­ro­pla­stycz­ność to nasz dar, a mózg może się uczyć i adap­to­wać przez całe nasze życie.

Chciałbyś coś zmienić, ale nie wiesz jak?

W pro­ce­sie zmiany szcze­gólne miej­sce zaj­muje psy­cho­te­ra­pia. Działa ona niczym doświad­czony prze­wod­nik po gęstym lesie two­jego umy­słu. Pomaga ci zauwa­żyć ścieżki, które przez lata wydep­ty­wa­łeś nie­świa­do­mie – te wzorce myśle­nia, emo­cji i zacho­wań, które mogą już nie słu­żyć two­jemu dobro­sta­nowi. Prze­wod­nik nie tylko wska­zuje ci te utarte sche­maty, ale też pod­po­wiada, jak zacząć two­rzyć nowe, zdrow­sze i bar­dziej funk­cjo­nalne szlaki. Psy­cho­te­ra­pia to coś wię­cej niż roz­mowa – to spraw­dzona i zba­dana metoda zmiany, która wyko­rzy­stuje neu­ro­pla­stycz­ność do budo­wa­nia nowych wzor­ców, pozwa­la­jąc ci w pełni wyko­rzy­stać poten­cjał two­jego mózgu.

Każda sesja tera­peu­tyczna jest kro­kiem na nowej ścieżce. Począt­kowo nowa droga może wyda­wać się trudna do prze­by­cia, jak­byś prze­dzie­rał się przez zaro­śla. Ale z cza­sem, dzięki regu­lar­nym sesjom i reflek­sji, nowe drogi stają się coraz wyraź­niej­sze, aż w końcu podą­ża­nie nimi zaczyna nam przy­cho­dzić z łatwo­ścią, a wcze­śniej­sze ścieżki, te stare, nie­zdrowe sche­maty, możemy pozo­sta­wić za sobą.

Psy­cho­te­ra­pia, którą omó­wię szcze­gó­łowo w koń­co­wej czę­ści książki, to klu­czowy spo­sób pracy z mecha­ni­zmem muszę, zwłasz­cza jeśli zma­gasz się z jego skut­kami od dłuż­szego czasu. Ist­nieją jed­nak rów­nież inne dzia­ła­nia, które mogą wspie­rać pro­ces zmiany. Ważne jest, by zro­zu­mieć, że te metody są czę­sto bar­dzo sku­teczne, ale nie zawsze mogą być sto­so­wane zamien­nie z tera­pią. Dla wielu osób, zwłasz­cza tych, które od lat doświad­czają lęku, napię­cia czy przy­musu aktyw­no­ści, psy­cho­te­ra­pia jest fun­da­men­tem zmiany. Inne spo­soby mogą dzia­łać kom­ple­men­tar­nie, wspie­ra­jąc pro­ces tera­peu­tyczny, żaden nie jest jed­nak w sta­nie go zastą­pić.

Kiedy uczysz się cze­goś nowego – na przy­kład języka obcego, gry na instru­men­cie lub zmie­niasz codzienne nawyki, takie jak wybie­ra­nie nowych tras dojazdu do pracy – twój mózg zaczyna two­rzyć połą­cze­nia neu­ro­nowe. Pro­ces ten przy­po­mina wyty­cza­nie zupeł­nie nowych szla­ków w gęstym lesie. Na początku wymaga to wysiłku i kon­cen­tra­cji, ale z cza­sem ścieżka staje się przej­rzy­sta, aż w końcu poru­szasz się nią z łatwo­ścią. Bada­nia poka­zują, że nawet takie zmiany jak uży­cie innego środka trans­portu, cho­dze­nie pie­szo w mniej znane rejony lub wyko­ny­wa­nie codzien­nych czyn­no­ści w nowy spo­sób mogą pozy­tyw­nie wpły­nąć na pla­stycz­ność mózgu i roz­wi­jać zdol­ność adap­ta­cji.

Regu­larne prak­ty­ko­wa­nie wdzięcz­no­ści to jak kie­ro­wa­nie swo­jej uwagi na piękne polany w lesie, które wcze­śniej mogły umy­kać two­jemu spoj­rze­niu. Dzięki wdzięcz­no­ści zaczy­nasz dostrze­gać pozy­tywne aspekty swo­jego życia, co wzmac­nia obszary mózgu odpo­wie­dzialne za poprawę nastroju i reduk­cję lęku. Jak pisze prof. Robert Emmons w swo­jej książce Thanks!: How Prac­ti­cing Gra­ti­tude Can Make You Hap­pier, „wdzięcz­ność to narzę­dzie, które zmie­nia spo­sób, w jaki patrzymy na nasze życie – pomaga nam odna­leźć radość i spo­kój nawet w trud­nych chwi­lach”2.

Medy­ta­cja i uważ­ność uczą cię zatrzy­my­wa­nia się na skrzy­żo­wa­niach ście­żek. Zamiast auto­ma­tycz­nie podą­żać utar­tym szla­kiem, możesz się zatrzy­mać, rozej­rzeć i świa­do­mie wybrać nowy kie­ru­nek. To jak chwila wytchnie­nia w lesie, która pozwala ci prze­my­śleć, dokąd chcesz iść, zamiast podą­żać tam, gdzie pro­wa­dzą cię przy­zwy­cza­je­nia. Bada­nia pro­wa­dzone przez prof. Jon Kabat-Zinna, twórcę pro­gramu Mind­ful­ness-Based Stress Reduc­tion (MBSR), wyka­zały, że regu­larna medy­ta­cja wzmac­nia korę przed­czo­łową i zmniej­sza aktyw­ność ciała mig­da­ło­wa­tego, co pozwala lepiej radzić sobie ze stre­sem i podej­mo­wać bar­dziej świa­dome decy­zje.

Aktyw­ność fizyczna działa jak porząd­ko­wa­nie ście­żek w lesie – pomaga usu­nąć prze­szkody i spra­wia, że twoje drogi stają się bar­dziej przej­rzy­ste. Ruch wspiera pro­duk­cję neu­ro­prze­kaź­ni­ków, takich jak sero­to­nina i dopa­mina, które popra­wiają nastrój i rów­no­ważą reak­cje emo­cjo­nalne. Dowie­dziono, że regu­larne ćwi­cze­nia fizyczne, nawet w for­mie krót­kich spa­ce­rów, obni­żają poziom kor­ty­zolu (hor­monu stresu) i popra­wiają ogólne samo­po­czu­cie. Jak zauważa prof. Wendy Suzuki w książce Dobry lęk. Jak spra­wić, aby nie­po­kój zadzia­łał na twoją korzyść, ruch sta­nowi jedno z naj­prost­szych i naj­po­tęż­niej­szych narzę­dzi do wspie­ra­nia funk­cji mózgu – od emo­cji po pamięć.

Klu­czowe jest, byś pamię­tał, że w przy­padku dłu­go­trwa­łych trud­no­ści z mecha­ni­zmem muszę samo­dzielne dzia­ła­nia mogą nie wystar­czyć. Psy­cho­te­ra­pia daje ci prze­strzeń, by zro­zu­mieć źró­dła tego mecha­ni­zmu i stwo­rzyć fun­da­ment dla trwa­łych zmian. Inne dzia­ła­nia – nauka nowych umie­jęt­no­ści, wdzięcz­ność, uważ­ność czy aktyw­ność fizyczna – sta­no­wią dosko­nałe wspar­cie dla tego pro­cesu, ale nie zawsze są wystar­cza­jące jako jedyna metoda pracy nad sobą. Dla­tego ważne jest, by łączyć je w spo­sób, który naj­le­piej odpo­wiada twoim potrze­bom i pozwala ci w pełni wyko­rzy­stać poten­cjał neu­ro­pla­stycz­no­ści.

Kiedy odczu­wasz napię­cie zwią­zane z mecha­ni­zmem muszę, natu­ral­nym odru­chem jest się­ga­nie po aktyw­no­ści, które na pierw­szy rzut oka przy­no­szą ulgę. Prze­glą­da­nie mediów spo­łecz­no­ścio­wych, kom­pul­sywne ćwi­cze­nia, obse­syjne trzy­ma­nie się diety, nad­mierne zaan­ga­żo­wa­nie w pracę czy reli­gię – wszystko to może wyda­wać się spo­so­bami na zmniej­sze­nie napię­cia. Ale czy rze­czy­wi­ście te aktyw­no­ści przy­no­szą trwałe uko­je­nie?

Dzia­ła­nia te akty­wują układ nagrody w mózgu, zwięk­sza­jąc poziom dopa­miny. Pro­blem w tym, że ulga, jaką w związku z tym dają, jest krót­ko­trwała, a mecha­nizm lękowy szybko powraca, zmu­sza­jąc cię do ponow­nego się­gnię­cia po te same środki. To jak gasze­nie pożaru ben­zyną – zamiast roz­wią­zy­wać pro­blem, utrwa­lasz sche­mat, który pro­wa­dzi do więk­szego napię­cia i uza­leż­nie­nia od danej aktyw­no­ści.

Uwol­nie­nie się od auto­ma­ty­zmów, które utrwa­la­łeś przez lata, wymaga prze­my­śla­nych i sen­sow­nie zapro­jek­to­wa­nych dzia­łań. To nie tylko kwe­stia zmiany nawy­ków, ale także głę­bo­kiego zro­zu­mie­nia, co cię napę­dza i jakie potrzeby sta­rasz się zaspo­koić. Klu­czowe jest naucze­nie się odróż­nia­nia dzia­łań, które przy­no­szą chwi­lową ulgę, od tych pro­wa­dzą­cych do trwa­łej zmiany.

Aby zacząć uwal­niać się od mecha­ni­zmu muszę, warto pod­jąć kilka kro­ków uła­twia­ją­cych świa­domą ana­lizę i zmianę swo­ich reak­cji. Pierw­szym kro­kiem jest ziden­ty­fi­ko­wa­nie wła­snych auto­ma­ty­zmów. Zasta­nów się, jakie dzia­ła­nia podej­mu­jesz auto­ma­tycz­nie, by zmniej­szyć napię­cie – czy to scrol­lo­wa­nie mediów spo­łecz­no­ścio­wych, nad­mierna praca, picie alko­holu, a może inne kom­pul­sje? Ważne jest, abyś uświa­do­mił sobie, które z tych dzia­łań stały się twoim nawy­kiem – czę­sto nie­świa­do­mym spo­so­bem radze­nia sobie z dys­kom­for­tem.

Następ­nie prze­ana­li­zuj skutki tych dzia­łań. Zadaj sobie pyta­nie: czy rze­czy­wi­ście przy­no­szą trwałą ulgę, czy jedy­nie maskują pro­blem na chwilę? Zasta­nów się, jak wpły­wają na twoje samo­po­czu­cie w dłuż­szej per­spek­ty­wie. Może się oka­zać, że to, co począt­kowo wyda­wało się roz­wią­za­niem, w rze­czy­wi­sto­ści jedy­nie utrwala twoje napię­cie i utrud­nia zna­le­zie­nie sku­tecz­nych metod radze­nia sobie ze stre­sem.

Kolej­nym kro­kiem jest zapro­jek­to­wa­nie alter­na­tyw­nych roz­wią­zań. Zamiast auto­ma­tycz­nie się­gać po te same dzia­ła­nia, spró­buj wdro­żyć inne, bar­dziej adap­ta­cyjne spo­soby, które omó­wi­li­śmy wcze­śniej. Się­gnij po te, które naj­le­piej odpo­wia­dają twoim potrze­bom i moż­li­wo­ściom. Ich świa­dome zasto­so­wa­nie pomoże ci stop­niowo zmie­niać utarte sche­maty reak­cji na zdrow­sze i bar­dziej świa­dome.

Wresz­cie, pra­cuj nad samo­świa­do­mo­ścią. Regu­larna reflek­sja nad tym, co dzieje się w twoim umy­śle i ciele, pozwala lepiej roz­po­zna­wać momenty, w któ­rych mecha­nizm muszę przej­muje kon­trolę. Świa­do­mość wła­snych emo­cji i zacho­wań jest klu­czowa, aby móc pod­jąć świa­domą decy­zję o zmia­nie. To pro­ces, który wymaga cier­pli­wo­ści i kon­se­kwen­cji, ale z cza­sem pozwala odzy­skać poczu­cie rów­no­wagi i kon­trolę nad wła­snym życiem.

Praca nad zmianą auto­ma­ty­zmów nie jest łatwa i wymaga cier­pli­wo­ści. Mecha­ni­zmy, które powsta­wały latami, nie znikną z dnia na dzień. Dzięki świa­do­mie zapro­jek­to­wa­nym dzia­ła­niom i wspar­ciu psy­cho­te­ra­pii możesz jed­nak stop­niowo zmie­niać swoje sche­maty myśle­nia i zacho­wa­nia. To pro­ces, który wymaga uważ­no­ści, deter­mi­na­cji i zaan­ga­żo­wa­nia – ale jego prze­pro­wa­dze­nie może przy­nieść ci wol­ność od przy­musu i zapew­nić świa­dome życie, zgodne z two­imi war­to­ściami.

Rozdział 2. Emocje – zrozumieć je to zrozumieć muszę

Roz­dział 2

Emo­cje – zro­zu­mieć je to zro­zu­mieć muszę

Nie chcę zabrzmieć aro­gancko, ale moim zda­niem więk­szość z nas to emo­cjo­nalni anal­fa­beci. I trudno się temu dzi­wić, skoro w żad­nym momen­cie życia nikt nie prze­ka­zuje nam wie­dzy o emo­cjach. Szkoły wpa­jają nam mate­ma­tykę, histo­rię, języki obce, nawet to, jak korzy­stać z kom­pu­tera, ale nikt nie poka­zuje nam, jak dzia­łamy my sami. To tro­chę jak posia­da­nie skom­pli­ko­wa­nego urzą­dze­nia bez instruk­cji obsługi – wiemy, że działa, ale nie mamy poję­cia, dla­czego w okre­ślo­nych sytu­acjach zaczyna wyda­wać dziwne dźwięki albo cał­ko­wi­cie się zawie­sza. Emo­cje są takim wła­śnie mecha­ni­zmem – od zawsze obec­nym, ale czę­sto nie­zro­zu­mia­łym, a nie­świa­do­mość tego, jak dzia­łają, ma ogromny wpływ na nasze codzienne życie.

W poprzed­nim roz­dziale sporo mówi­łem o che­mii mózgu, która niczym nie­wi­dzialny dyry­gent pro­wa­dzi orkie­strę naszego zacho­wa­nia. Ale żaden dyry­gent, nawet ten naj­lep­szy, nie osią­gnie har­mo­nij­nego brzmie­nia utworu, jeśli muzycy two­rzący orkie­strę nie będą współ­pra­co­wać. Nasze emo­cje są niczym pełni pasji muzycy – wła­śnie dzięki nim może zabrzmieć utwór naszego życia. Emo­cje zapew­niają też dzia­ła­nie mecha­ni­zmu muszę. Nie ma muszę bez stra­chu przed kon­se­kwen­cjami, nie ma muszę bez pra­gnie­nia osią­gnię­cia celu, nie ma muszę bez zło­ści, która popy­cha nas do dzia­ła­nia, gdy ktoś prze­kra­cza nasze gra­nice.

Psy­cho­log Paul Ekman, pio­nier w dzie­dzi­nie badań nad emo­cjami, ziden­ty­fi­ko­wał sześć pod­sta­wo­wych emo­cji: radość, smu­tek, strach, złość, wstręt i zasko­cze­nie. Są one uni­wer­salne dla wszyst­kich ludzi, nie­za­leż­nie od kul­tury czy miej­sca zamiesz­ka­nia. Sta­no­wią wspólny język, któ­rym mówi każda ludzka istota. To, że mamy do dys­po­zy­cji język, nie ozna­cza jed­nak, że potra­fimy się nim posłu­gi­wać. W więk­szo­ści nie zda­jemy sobie sprawy, jakie emo­cje odczu­wamy w danym momen­cie, co wię­cej, nie rozu­miemy ich funk­cji ani nie potra­fimy ich wła­ści­wie zin­ter­pre­to­wać. Czę­sto mamy poczu­cie, że to, co czu­jemy, wymyka się nam spod kon­troli.

Pró­bu­jąc zro­zu­mieć emo­cje, powin­ni­śmy zadać sobie pyta­nie: czy to my je kon­tro­lu­jemy, czy one kon­tro­lują nas? Czy potra­fimy usły­szeć, co nam mówią, czy pozwa­lamy, by kie­ro­wały naszym życiem w spo­sób, któ­rego nawet nie jeste­śmy świa­domi? Może zamiast uni­kać emo­cji, powin­ni­śmy spró­bo­wać je zro­zu­mieć. Dla­czego odczu­wamy to, co odczu­wamy, i w jaki spo­sób wpływa to na nasze dzia­ła­nia? Czy emo­cje nam służą, czy może prze­jęły nad nami wła­dzę?

Funkcje podstawowych emocji: od pierwotnych sygnałów do dorosłej refleksji

Emo­cje pozwa­lają nam rozu­mieć sie­bie, oto­cze­nie i reago­wać na to, co nas spo­tyka. Aby lepiej pojąć ich istotę, cof­nijmy się na moment do dzie­ciń­stwa, czyli czasu, w któ­rym emo­cje wyra­żane są w naj­czyst­szej postaci, bez inter­pre­ta­cji, uprze­dzeń czy sche­ma­tów. Nie­mowlę nie mani­pu­luje swo­imi emo­cjami, nie ana­li­zuje ich. Reaguje intu­icyj­nie, natych­mia­stowo i jasno – sygna­li­zu­jąc potrzebę uwagi, bli­sko­ści, poczu­cia bez­pie­czeń­stwa czy uko­je­nia. Zależ­nie od tego, z czym się w efek­cie spo­tyka, wypra­co­wuje z cza­sem okre­ślone sche­maty zacho­wa­nia.

Jeśli nasze potrzeby w dzie­ciń­stwie nie są zaspo­ka­jane, to tra­cimy umie­jęt­ność odczy­ty­wa­nia infor­ma­cji, które ze sobą niosą. Natu­ralne, pier­wotne emo­cje, które wyni­kają z naszych długo nie­za­spo­ka­ja­nych potrzeb, nakła­dają się na bie­żące doświad­cze­nia. Nie rozu­mie­jąc źró­dła swo­ich odczuć, zaczy­namy postrze­gać je jako coś, co dzieje się „tu i teraz”, w ode­rwa­niu od prze­szło­ści. Do wycią­ga­nia takich wnio­sków przy­czy­niają się nasze prze­ko­na­nia, lęk przed odrzu­ce­niem, wyuczone wzorce reago­wa­nia i ocze­ki­wa­nia wobec sie­bie oraz świata. W efek­cie powstaje błędne koło: nie zaspo­ka­jamy rze­czy­wi­stych potrzeb, które emo­cje pró­bują nam wska­zać, lecz dzia­łamy pod wpły­wem napię­cia, pró­bując unik­nąć bie­żącego dys­kom­fortu. Takie dra­ma­tyczne sprzę­że­nie wewnętrz­nych kon­flik­tów pro­wa­dzi do stanu, który odbija się na naszym zdro­wiu, zarówno psy­chicz­nym, jak i fizycz­nym.

Brak reflek­sji nad emo­cjami spra­wia, że czę­sto nie­świa­do­mie zacho­wu­jemy się jak dzieci, które nie potra­fią nazwać swo­ich potrzeb. W prze­ci­wień­stwie do nie­mow­ląt jed­nak, my, doro­śli, mamy cały zestaw prze­ko­nań o sobie, o świe­cie i o tym, „jacy powin­ni­śmy być”. Te prze­ko­na­nia nie tylko kom­pli­kują nasze zro­zu­mie­nie emo­cji, lecz także pro­wa­dzą do ich tłu­mie­nia lub eska­la­cji. Gdy emo­cje się z nas „wyle­wają”, potrze­bu­jemy wspar­cia, ale nie możemy ocze­ki­wać, że w doro­słym świe­cie ktoś zawsze zaj­mie się naszym sta­nem. W dzie­ciń­stwie to opie­kun był odpo­wie­dzialny za odczy­ty­wa­nie naszych sygna­łów, regu­lo­wa­nie emo­cji i zaspo­ka­ja­nie potrzeb. W doro­słym życiu sami musimy nauczyć się peł­nić tę funk­cję, co oczy­wi­ście w żad­nym razie nie wyklu­cza szu­ka­nia pomocy u psy­cho­te­ra­peu­tów czy innych spe­cja­li­stów. Budo­wa­nie zdro­wej rela­cji z wła­snymi emo­cjami wymaga jed­nak od nas samo­dziel­nego wysiłku, reflek­sji i pracy nad sobą.

Aby lepiej zro­zu­mieć funk­cje emo­cji, w dal­szej czę­ści roz­działu przyj­rzymy się sze­ściu pod­sta­wo­wym emo­cjom – stra­chowi, gnie­wowi, smut­kowi, wstrę­towi, rado­ści i zasko­cze­niu – korzy­sta­jąc z obrazu dziecka i doro­słego. Zoba­czymy, jak emo­cje mogą być odczy­ty­wane w swo­jej pier­wot­nej for­mie i jakie prze­sła­nie niosą w doro­słym życiu. Dzięki temu odkry­jemy, jak emo­cje, które kie­dyś były naszym prze­wod­ni­kiem, mogą znów stać się sprzy­mie­rzeń­cami w budo­wa­niu peł­nego, świa­do­mego życia.

Strach: emocja, która chroni i ostrzega

Wyobraź sobie, że jesteś małym dziec­kiem. Jak wygląda strach u nie­mow­lę­cia? Nie potra­fisz jesz­cze mówić ani pre­cy­zyj­nie wyra­żać swo­ich potrzeb, ale od razu widać, kiedy czu­jesz się zagro­żony. Czę­sto obja­wia się to pła­czem, napię­ciem ciała albo usil­nym wypa­try­wa­niem opie­kuna. W takich chwi­lach mówisz swoim cia­łem: „Potrze­buję ochrony. Chcę, żeby ktoś mnie uspo­koił, zapew­nił, że wszystko będzie dobrze”. Strach dziecka jest pro­sty i szczery. Jako nie­mowlę nie ana­li­zu­jesz, nie wymy­ślasz powo­dów, nie inter­pre­tu­jesz.

Wróć teraz do doro­sło­ści. Jak czę­sto odczu­wasz strach? Czy potra­fisz go nazwać, czy raczej uni­kasz kon­fron­ta­cji z tym, co czu­jesz? W doro­słym życiu strach nie zawsze obja­wia się tak czy­tel­nie jak u dziecka. Cza­sami poja­wia się jako napię­cie w ciele, cza­sem jako nie­ja­sne poczu­cie nie­po­koju, które trudno nawet zlo­ka­li­zo­wać. W prze­ci­wień­stwie do nie­mow­lę­cia, doro­sły czło­wiek czę­sto nie zdaje sobie sprawy, co wła­ści­wie go prze­raża. Dla­czego? Bo na pier­wotną potrzebę bez­pie­czeń­stwa nakła­dają się war­stwy doświad­czeń, prze­ko­nań i uprze­dzeń.

Wyobraź sobie, że boisz się, iż nie spro­stasz ocze­ki­wa­niom w pracy. Ale czy tak naprawdę boisz się utraty pracy? Co się kryje za two­imi oba­wami? Kiedy strach pozo­staje nie­zro­zu­miany, zaczyna się błędne koło. Czu­jemy napię­cie, nie wie­dząc, skąd się wzięło. Szu­kamy natych­mia­sto­wego spo­sobu, by się go pozbyć – dzia­łamy, uni­kamy, igno­ru­jemy. Ale nie docie­ramy do sedna, bo nie mamy kon­taktu z tą pier­wotną potrzebą, która na­dal pozo­staje nie­za­spo­ko­jona. To spra­wia, że strach powraca, cza­sem z jesz­cze więk­szą siłą, w postaci bez­sen­no­ści, pro­ble­mów soma­tycz­nych czy nie­wy­ja­śnio­nego nie­po­koju.

Zasta­nów się, co tak naprawdę budzi twój nie­po­kój. Czego pra­gniesz, gdy czu­jesz się zagro­żony? Może to być potrzeba bli­sko­ści, wspar­cia, zro­zu­mie­nia. A może to lęk przed samot­no­ścią albo wewnętrzne napię­cie, któ­rego źró­dła nawet nie potra­fisz okre­ślić.

Zro­zu­mie­nie wła­snego stra­chu wymaga odwagi, ale jest to klucz do roz­po­zna­nia swo­ich potrzeb. To jak nauka języka emo­cji – im lepiej będziesz rozu­miał, co strach pró­buje ci powie­dzieć, tym łatwiej odnaj­dziesz spo­kój. Strach nie jest twoim wro­giem. To sygnał, który przy­po­mina ci, że masz prawo czuć się bez­piecz­nie i o sie­bie zadbać.

Jako dziecko potrze­bo­wa­łeś opie­kuna, który mógł zapew­nić ci poczu­cie bez­pie­czeń­stwa. Może ten opie­kun się spraw­dził, a może nie – naj­czę­ściej nie­stety nie. W doro­słym życiu musimy nauczyć się sami zapew­niać sobie wspar­cie, któ­rego potrze­bu­jemy. Oczy­wi­ście możemy szu­kać pomocy u pro­fe­sjo­na­li­stów, ale nie możemy ocze­ki­wać, że part­ner, pra­co­dawca czy kto­kol­wiek inny będzie naszym opie­kunem.

Strach może być twoim sprzy­mie­rzeń­cem, jeśli pozwo­lisz mu mówić, zamiast go zagłu­szać. Spró­buj się zatrzy­mać i wsłu­chać w to, co chce ci prze­ka­zać. Co strach mówi o tobie? Jakie potrzeby pró­bu­jesz stłu­mić? Czy jesteś gotowy, by go zro­zu­mieć?

Gniew: energia, która napędza działanie

Mówi­li­śmy już nieco o stra­chu – emo­cji, która ostrzega nas przed zagro­że­niem i pomaga szu­kać bez­piecz­nego azylu. Przejdźmy teraz do gniewu, emo­cji napę­dza­ją­cej nas do dzia­ła­nia. To ener­gia, która mówi: „Coś trzeba zmie­nić”. Jak dziecko reaguje, kiedy coś zakłóca jego kom­fort? Kiedy jest głodne, zmę­czone albo sfru­stro­wane, natych­miast wyraża swoją złość – pła­cze, krzy­czy, napina ciało, odrzuca rączki. To jasny komu­ni­kat: „Coś jest nie tak, potrze­buję zmiany!”. Dzie­cięcy gniew jest kla­rowny i pro­sty – mówi o bie­żą­cej potrze­bie, któ­rej speł­nie­nie przy­wraca rów­no­wagę.

A teraz zasta­nów się nad swoim dzie­ciń­stwem. Jak opie­ku­no­wie reago­wali na twoją złość? Czy trak­to­wali ją jako ważny sygnał two­ich potrzeb, czy może zby­wali ją, igno­ro­wali, a nawet za nią kar­cili? Od tego, jak radzono sobie z twoim gnie­wem, zależy aktu­alna wiel­kość defi­cytu, z któ­rym się zma­gasz. Jeśli twoje potrzeby w dzie­ciń­stwie były zanie­dby­wane, dziś możesz mieć trud­no­ści z wyra­ża­niem emo­cji i rozu­mie­niem, co tak naprawdę pró­bują ci powie­dzieć.

Doro­sły gniew czę­sto przy­po­mina dzie­cięcą złość, choć obja­wia się w bar­dziej skom­pli­ko­wany spo­sób. Nakła­dają się na niego lata doświad­czeń, prze­ko­nań i tłu­mio­nych emo­cji. W efek­cie gniew doro­słego rzadko jest czy­stym, pro­stym sygna­łem doty­czą­cym potrzeby – jest raczej zło­żo­nym sta­nem, na który wpły­wają zarówno bie­żące sytu­acje, jak i głę­boko zako­rze­nione fru­stra­cje z prze­szło­ści.

Zasta­nów się, co cię dener­wuje. Na co naj­czę­ściej reagu­jesz gnie­wem? Czy są to codzienne sytu­acje w pracy? Rela­cje z rodziną? A może zacho­wa­nia obcych ludzi? Teraz spró­buj zadać sobie pyta­nie: czy na pewno to wła­śnie te sytu­acje są praw­dzi­wym źró­dłem two­jej zło­ści? A może one jedy­nie uru­cha­miają gniew zwią­zany z nie­za­spo­ko­jo­nymi potrze­bami – uzna­nia, gra­nic, bez­pie­czeń­stwa – które cią­gną się za tobą od lat?

Gniew, jak każda emo­cja, daje nam wybór. Możemy zare­ago­wać impul­syw­nie – wybuch­nąć jak dziecko, które w chwili fru­stra­cji nie kon­tro­luje swo­jego zacho­wa­nia. Możemy krzy­czeć, oskar­żać, obwi­niać innych. Ale możemy też zatrzy­mać się, spoj­rzeć na swój gniew z reflek­sją i zadać sobie pyta­nie: co naprawdę pró­buje mi powie­dzieć ta emo­cja?

Gniew nie jest wro­giem – jest sygna­łem, że coś w naszym życiu wymaga zmiany. To emo­cja, która wyzwala w mózgu pro­cesy che­miczne: w efek­cie w naszym orga­ni­zmie wzra­sta poziom nora­dre­na­liny, a my sta­jemy się bar­dziej skon­cen­tro­wani i gotowi do dzia­ła­nia. Gdy jed­nak igno­ru­jemy ten sygnał lub nie rozu­miemy, skąd się wziął, gniew staje się destruk­cyjny. Zasta­nów się, ile razy twoja reak­cja była nie­ade­kwatna do sytu­acji. Czy zda­rzyło ci się wybuch­nąć z powodu drob­nostki, a póź­niej czuć wstyd, mieć poczu­cie winy lub żal? Ile razy złość nie przy­nio­sła roz­wią­za­nia, a jedy­nie pogłę­biła napię­cie?

Gniew, który nie znaj­duje odpo­wied­niego ujścia, nie znika – kumu­luje się, aż docho­dzi do wybu­chu. A każdy taki wybuch zosta­wia po sobie emo­cjo­nalne spu­sto­sze­nie. Nie dla­tego, że gniew jest zły, ale dla­tego, że nie rozu­miemy, co tak naprawdę pró­buje nam powie­dzieć. Gniew jest jed­nym z naj­waż­niej­szych sygna­łów, jakie wysyła nam psy­chika. Infor­muje o tym, że coś zakłóca naszą rów­no­wagę, że jakaś nasza potrzeba pozo­staje nie­za­spo­ko­jona. Ale żeby tę infor­ma­cję odczy­tać, musimy spoj­rzeć na swój gniew z otwar­to­ścią i cie­ka­wo­ścią.

Spró­buj zapy­tać sie­bie: co tak naprawdę kryje się za moim gnie­wem? Czy to potrzeba uzna­nia? A może gra­nice, które zanie­dbuję? Gniew nie jest wro­giem – jest twoim sprzy­mie­rzeń­cem. Wymaga jed­nak reflek­sji i zro­zu­mie­nia.

Smutek: emocja, która pozwala nam się zatrzymać i zrozumieć siebie

Smu­tek jest wyjąt­kowo sub­telną, a jed­no­cze­śnie głę­boką emo­cją. Choć czę­sto koja­rzy się z bie­żą­cym bólem i aktu­alną utratą, w rze­czy­wi­sto­ści jest naszą natu­ralną odpo­wie­dzią na nie­za­spo­ko­jone potrzeby, brak bli­sko­ści lub poczu­cie straty. Tak jak inne emo­cje, smu­tek rów­nież może być prze­ży­wany na różne spo­soby – jako bierne wyco­fa­nie lub jako impuls do reflek­sji i twór­czego dzia­ła­nia.

Jak małe dziecko prze­żywa smu­tek? Kiedy doświad­cza straty – na przy­kład braku uwagi rodzica, odrzu­ce­nia przez rówie­śnika czy zgu­bie­nia ulu­bio­nej zabawki – wyco­fuje się, pła­cze, szuka pocie­sze­nia. Smu­tek nie­mal natych­mia­stowo skła­nia dziecko do zatrzy­ma­nia się i szu­ka­nia wspar­cia. Odczu­wa­jąc smu­tek, dziecko wysyła sygnał: „Potrze­buję kogoś, kto mnie pocie­szy i pomoże mi odna­leźć rów­no­wagę”.

W doro­słym życiu smu­tek rów­nież pełni funk­cję sygna­li­za­cyjną – infor­muje nas o potrze­bie zatrzy­ma­nia się i zwró­ce­nia uwagi na sie­bie. Doro­sły, w odróż­nie­niu od dziecka, ma moż­li­wość wyboru. Możemy zatrzy­mać się nad swoim smut­kiem tak, jak robi to dziecko – cze­ka­jąc na kogoś, kto przyj­dzie i nas „ura­tuje”. Możemy też prze­jąć odpo­wie­dzial­ność za tę emo­cję, sta­jąc się wła­snym opie­ku­nem. To wymaga odwagi i goto­wo­ści do reflek­sji, ale pozwala nam odkryć, co tak naprawdę kryje się za naszym smut­kiem.

Zasta­nów się, w jakiej sytu­acji ostat­nio odczu­wa­łeś smu­tek. Czy szu­ka­łeś wtedy wspar­cia u innych, czy też sam pró­bo­wa­łeś zro­zu­mieć, czego tak naprawdę potrze­bu­jesz? A może uni­ka­łeś tej emo­cji, zaj­mu­jąc się czymś, co pozwo­liło ci na chwilę zapo­mnieć? Co by się stało, gdy­byś zatrzy­mał się na chwilę i zapy­tał sie­bie: „Co chce mi powie­dzieć mój smu­tek? Jaką nie­sie infor­ma­cję o moich potrze­bach?”.

Smu­tek, choć bywa trudny do znie­sie­nia, ma nie­zwy­kłą moc prze­miany. W doro­słym życiu dys­po­nu­jemy zaso­bami, któ­rych dzie­ciom bra­kuje – inte­lek­tem, doświad­cze­niem, umie­jęt­no­ścią komu­ni­ka­cji. Kiedy nauczymy się zatrzy­my­wać nad swoim smut­kiem, roz­po­zna­wać go i rozu­mieć, może się oka­zać, że ta emo­cja sta­nie się źró­dłem cze­goś pięk­nego.

Przy­po­mnijmy sobie, jak wiele dzieł sztuki – od lite­ra­tury, przez muzykę, po malar­stwo – naro­dziło się z doświad­cze­nia smutku. Cza­sem to wła­śnie smu­tek otwiera przed nami drzwi do głęb­szego zro­zu­mie­nia sie­bie i świata. Może skło­nić nas do napi­sa­nia listu, stwo­rze­nia wier­sza czy wyra­że­nia tego, co czu­jemy, w spo­sób, który poru­szy nie tylko nas, ale i innych.

Zapraszamy do zakupu pełnej wersji książki

Zapraszamy do zakupu pełnej wersji książki

N. Doidge, Mózg zmie­nia się sam: Inno­wa­cyjne tech­niki przy­wra­ca­nia pra­wi­dło­wych funk­cji mózgu bez ope­ra­cji i leków, tłum. B. Miń­ska, Vital, Bia­ły­stok 2017, s. 125. [wróć]

R. A. Emmons, Thanks!: How Prac­ti­cing Gra­ti­tude Can Make You Hap­pier, Hough­ton Mif­flin, Boston 2007. [wróć]