Nie idź na łatwiznę - Rory Vaden - ebook

Nie idź na łatwiznę ebook

Rory Vaden

0,0
14,99 zł
Najniższa cena z 30 dni przed obniżką: 14,99 zł

Ten tytuł znajduje się w Katalogu Klubowym.

Zbieraj punkty w Klubie Mola Książkowego i kupuj ebooki, audiobooki oraz książki papierowe do 50% taniej.

Dowiedz się więcej.
Opis

Jeździsz ruchomymi schodami czy wchodzisz po schodach?

Chcesz osiągnąć sukces?

Wchodź po schodach!

Żyjesz w „świecie ruchomych schodów”– wybierasz drogi na skróty i łatwe rozwiązania. Drobiazgi rozpraszają twoją uwagę, odkładasz ważne sprawy na później i skazujesz się na przeciętność. A droga do sukcesu wcale nie jest trudna!

Program wchodzenia po schodach, który proponuje Rory Vaden, może zmienić twoje życie. Przestaniesz korzystać z łatwych rozwiązań i stosować kreatywne uniki. Wdrożysz samodyscyplinę, nauczysz się zachowywać uwagę i osiągniesz wspaniałe wyniki!

Rory Vaden daje czytelnikom to, czego potrzebują, żeby skupić uwagę, śmiało radzić sobie z problemami – i wygrać.

Keith Ferrazzi

Książka ukazuje, jak rozwinąć odwagę, wzmocnić charakter i determinację, aby osiągnąć sukces we wszystkim, do czego dążymy. Może ona zmienić twoje życie!

Brian Tracy

RORY VADEN to wielokrotnie nagradzany trener osobisty, strateg oraz mówca motywacyjny zachęcający profesjonalistów z różnych dziedzin do podejmowania działań, które zapewnią im lepsze życie i rozwój kariery. To także współzałożyciel Southwestern Consulting, firmy międzynarodowej prowadzącej szkolenia dotyczące technik sprzedaży. Jego książka Nie idź na łatwiznę była bestsellerem Amazonu, „Wall Street Journal”, „USA Today” i „New York Timesa”.

Ebooka przeczytasz w aplikacjach Legimi na:

Androidzie
iOS
czytnikach certyfikowanych
przez Legimi
czytnikach Kindle™
(dla wybranych pakietów)
Oceny
0,0
0
0
0
0
0
Więcej informacji
Więcej informacji
Legimi nie weryfikuje, czy opinie pochodzą od konsumentów, którzy nabyli lub czytali/słuchali daną pozycję, ale usuwa fałszywe opinie, jeśli je wykryje.



Dedykacja

Książkę tę dedy­kuję dwóm naj­waż­niej­szym kobie­tom mojego życia:

mamie – dzię­kuję ci za poświę­ce­nie, z jakim wycho­wa­łaś Randy’ego i mnie w praw­dzie, oraz za szczo­dre obda­rze­nie nas miło­ścią, mimo że mie­li­śmy nie­wiele pie­nię­dzy;

uko­cha­nej żonie Aman­dzie – sta­no­wisz powód, dla któ­rego żyję; Bóg stwo­rzył mnie dla cie­bie. Sta­łaś się naj­więk­szym bło­go­sła­wień­stwem mojego życia. Dzię­kuję, że ze mną jesteś.

Wprowadzenie. Przebudzenie nacji prokrascynatorów

WPRO­WA­DZE­NIE

PRZE­BU­DZE­NIE NACJI PRO­KRA­STY­NA­TO­RÓW

Czy ostat­nim razem, kiedy mia­łeś do wyboru schody zwy­kłe lub ruchome, wsze­dłeś na te pierw­sze? Jeżeli jesteś podobny do dzie­więć­dzie­się­ciu pię­ciu pro­cent ludzi na świe­cie, praw­do­po­dob­nie tego nie zro­bi­łeś. Więk­szość z nas tak postę­puje, prze­waż­nie szu­kamy szyb­szej drogi. Wszy­scy chcemy osią­gnąć suk­ces i żyć szczę­śli­wie, ale wciąż roz­glą­damy się za nie­mę­czą­cym spo­so­bem zdo­by­cia tego, czego pra­gniemy. Poszu­ku­jemy „rucho­mych scho­dów” w nadziei, że życie sta­nie się łatwiej­sze. Nie­stety tymi dąże­niami do uła­twia­nia sobie sytu­acji tak naprawdę ją pogar­szamy.

Ame­ry­ka­nom wciąż się coś nie udaje. Z danych doty­czą­cych zdro­wia wynika, że 66 pro­cent doro­słych miesz­kań­ców Sta­nów Zjed­no­czo­nych ma nad­wagę, a 31 pro­cent cierpi na oty­łość. Do tego 41 pro­cent mał­żeństw zawie­ra­nych po raz pierw­szy się roz­wo­dzi, a w przy­padku ponow­nego ożenku wskaź­nik ten wzra­sta gwał­tow­nie do 60 pro­cent. Ponad 800 tysięcy Ame­ry­ka­nów ogło­siło ostat­nio upa­dłość nie­po­wią­zaną z pro­wa­dze­niem dzia­łal­no­ści gospo­dar­czej, a około 46,6 miliona pali papie­rosy.

Czy dotyczą cię któreś z tych problemów?

Mnie z pew­no­ścią, a także osób, które kocham. I choć nie­któ­rzy sami się do tego przy­czy­niają, w przy­padku wielu z nas to po pro­stu życie zeszło z wcze­śniej obra­nego kursu. Ludzie pono­szą porażki. Nie według moich kry­te­riów, lecz wła­snych.

W wielu klu­czo­wych dzie­dzi­nach życia naj­zwy­czaj­niej nie udaje nam się niczego osią­gnąć. Głów­nym powo­dem tych wszyst­kich trud­no­ści jest brak pew­nej cechy, która zanika we współ­cze­snej kul­tu­rze: samo­dy­scy­pliny. Żyjemy w spo­łe­czeń­stwie pra­gną­cym „szyb­kiego wzbo­ga­ce­nia”, chcemy „schud­nąć natych­miast” lub od razu wyle­czyć się z cho­rób, więc pro­simy leka­rza o kolejną „magiczną pigułkę”. Takie życie na skróty odbywa się jed­nak pew­nym kosz­tem, dużym i nie­do­strze­gal­nym.

Wydaje się nam, że dąże­nie do natych­mia­sto­wego zaspo­ko­je­nia jest w porządku, a trud­no­ści zawsze można omi­nąć – tak zosta­li­śmy uwa­run­ko­wani. Nie chcemy się niczego wyrze­kać, wielu z nas ni­gdy nie musiało tego robić. Ogromna więk­szość zachod­nich spo­łe­czeństw przy­jęła men­tal­ność typową dla użyt­kow­ni­ków rucho­mych scho­dów – spo­sób myśle­nia, według któ­rego zdo­by­wa­nie cze­goś nie powinno wyma­gać zbyt wiele wysiłku, a w życiu i biz­ne­sie zawsze da się zna­leźć drogę na skróty.

Pro­blem jed­nak polega na tym, że takie nasta­wie­nie nisz­czy naszą pew­ność sie­bie i para­li­żuje wszel­kie dzia­ła­nia, dzięki któ­rym naprawdę można osią­gnąć suk­ces.

Brak nam odpo­wie­dzial­no­ści, ponie­waż pozwa­lamy sobie nawza­jem uni­kać kary za zacią­gnięte długi, pobła­ża­nie sobie i odkła­da­nie wszyst­kiego na póź­niej. Chcemy mieć wszystko teraz i bez wysiłku, który pozwoli nam na to zasłu­żyć. Ocze­ku­jemy poda­nia deseru, zanim zdą­żymy zjeść obiad. Nie­mal ni­gdy nie koń­czymy tego, co zaczy­namy, a w każ­dym razie nie wtedy, gdy nie jest to dla nas dogodne lub mocno zaj­mu­jące.

Na przy­kład ist­nieje spore ryzyko, że nie skoń­czysz czy­tać tej książki. Albo nie prze­czy­tasz jej od deski do deski. Jeżeli jesteś podobny do więk­szo­ści ludzi w dzi­siej­szym świe­cie, to pew­nie nie prze­czy­ta­łeś do końca wię­cej niż pięć ksią­żek w życiu. Zda­niem jed­nego z naj­więk­szych ame­ry­kań­skich wydaw­ców nie koń­czymy lek­tury w przy­padku 95 pro­cent wszyst­kich kupio­nych przez sie­bie publi­ka­cji. A zatem gra­tu­luję, jeśli komuś udało się dojść do tego miej­sca w mojej książce, gdyż 70 pro­cent wszyst­kich naby­tych wolu­mi­nów ni­gdy nie zostaje nawet otwar­tych!

Zamiast prze­czy­tać powieść, się­gamy po stresz­cze­nia lek­tur. Zamiast zmie­nić dietę, wolimy zaopa­trzyć się w naj­now­szy wyna­la­zek mający zapew­nić szczu­płą syl­wetkę. A zamiast zająć się pla­no­wa­niem budżetu, gramy na lote­rii lub korzy­stamy z kart kre­dy­to­wych. Wła­ści­wie więk­szość z nas wyznaje spo­sób myśle­nia, w któ­rym zada­jemy sobie pyta­nie: „Po co miał­bym iść zwy­kłymi scho­dami, kiedy mogę poje­chać rucho­mymi?”.

Szyb­kiej drogi poszu­ku­jemy nie­mal we wszyst­kim, co robimy. Jeste­śmy w ten spo­sób zapro­gra­mo­wani, gdyż ideę drogi na skróty wci­ska nam do głowy nie­mal każdy śro­dek maso­wego prze­kazu na świe­cie. Oglą­damy reklamy w cza­so­pi­smach, w któ­rych mówi się nam, „jak schud­nąć, poświę­ca­jąc temu cztery minuty dzien­nie”, i kupu­jemy książki, które obie­cują spo­sób na „przy­cią­gnię­cie suk­cesu za pomocą myśli”, aby nie trzeba było nawet kiw­nąć pal­cem.

Mamy tele­tur­nieje, w któ­rych testuje się naszą zachłan­ność, dając uczest­ni­kom moż­li­wość wyko­ło­wa­nia lub zdra­dze­nia innego czło­wieka, by zdo­być miliony lub stać się gwiazdą reality show. Sprze­daje się nam pigułki, książki, gazety, płyty oraz różne inne wyna­lazki i gadżety, które mają uła­twić życie we wszel­kich dzie­dzi­nach, ponie­waż – powiedzmy to sobie wprost – łatwo stać się kolejną osobą poszu­ku­jącą „sekretu”. Roz­glą­damy się za łatwą drogą – taką, na któ­rej wszystko przyj­dzie do nas samo, aby­śmy nie musieli się ruszać z miej­sca ani wysi­lać.

Podo­bały mi się nie­które z tych tele­tur­nie­jów, sam pró­bo­wa­łem tych magicz­nych pigu­łek i opo­wia­da­łem się za nie­któ­rymi ze wspo­mnia­nych prze­ko­nań na temat suk­cesu. Pew­nego dnia obu­dzi­łem się jed­nak z wra­że­niem, jak­bym prze­szedł pra­nie mózgu, ponie­waż mój umysł zmie­nił się nie­po­strze­że­nie i zaczą­łem myśleć, że jakimś cudem mogę mieć to wszystko bez dys­cy­pliny, wyrze­czeń i cięż­kiej pracy.

Pro­blem w cią­głym poszu­ki­wa­niu drogi na skróty polega na tym, że więk­szość z nas nie zdo­bę­dzie pierw­szego miej­sca w pro­gra­mie Idol ani też nie wygra na lote­rii lub w tele­tur­nieju Grasz czy nie grasz. Ty ani nikt z two­ich zna­jo­mych raczej nie zosta­nie wielką gwiazdą Hol­ly­wo­odu, koszy­kówki czy mistrzem olim­pij­skim. A zatem choć ist­nieją wspa­niałe sztuczki i opo­wie­ści o wiel­kich osią­gnię­ciach, to pomysł, by posta­wić na „natych­mia­stowy suk­ces”, nie wydaje się roz­sąd­nym pla­nem na życie. Nie zamie­rzam pozo­sta­wić swo­jego życio­wego suk­cesu przy­pad­kowi. A ty?

Mimo że ist­nieje wiele dobrze opra­co­wa­nych prze­ka­zów mar­ke­tin­go­wych, prze­pis na suk­ces nie sta­nowi sekretu. W naszym świe­cie nad­miaru zapo­mnie­li­śmy jed­nak o nim dawno temu – wydaje się tak oczy­wi­sty, że stał się nie­uchwytny. Jedyny gwa­ran­to­wany prze­pis na to, by osią­gnąć powo­dze­nie we wszyst­kim, w czym tylko chcemy, jest taki sam jak zawsze.

W domu, w któ­rym dora­sta­łem, zawsze wpa­jano mi potrzebę wiel­kich osią­gnięć, a mama i brat wciąż powta­rzali: „Ror, pew­nego dnia sta­niesz się doro­sły i wszystko ci się uda!”. Pra­gną­łem suk­cesu, a więc zaczą­łem się o nim uczyć. Zro­bi­łem dyplom z zarzą­dza­nia i przy­wódz­twa, ukoń­czy­łem magi­ster­skie stu­dia mena­dżer­skie. Pod­czas stu­diów tak się zda­rzyło, że zosta­łem uczest­ni­kiem jed­nego z naj­bar­dziej inten­syw­nych pro­gra­mów szko­le­nio­wych na świe­cie, prze­zna­czo­nego dla mło­dych ludzi, a zor­ga­ni­zo­wa­nego przez firmę South­we­stern.

Nie­mal ni­gdy nie koń­czymy tego, co zaczy­namy, a przy­naj­mniej nie wtedy, gdy nie jest to dla nas dogodne lub mocno zaj­mu­jące.

W tej fir­mie nauczono mnie praw­dzi­wych zasad pro­wa­dze­nia biz­nesu i osią­ga­nia powo­dze­nia w życiu oso­bi­stym. Reguły te pozwo­liły South­we­stern stwo­rzyć w ciągu 150 lat całą grupę przed­się­biorstw oraz wyszko­lić setki ludzi, któ­rzy stali się naj­więk­szymi lide­rami na świe­cie. W South­we­stern pano­wała atmos­fera suk­cesu i nie tylko zapo­zna­łem się tam z zasa­dami życio­wymi, ale też zyska­łem pod­stawę, na któ­rej stwo­rzy­łem, będąc jesz­cze na stu­diach, wła­sną firmę wartą pół miliona dola­rów. Wtedy wła­śnie zain­te­re­so­wa­łem się czyn­ni­kami, które spra­wiają, że coś się nam w życiu udaje.

Zaczą­łem się spo­ty­kać i roz­ma­wiać z ludźmi suk­cesu pocho­dzą­cymi z naj­róż­niej­szych śro­do­wisk. Prze­czy­ta­łem dzie­siątki ksią­żek pole­ca­nych przez naj­bar­dziej znane tego typu osoby na świe­cie. Wyda­łem tysiące dola­rów na róż­nego rodzaju kursy i spę­dzi­łem nie­zli­czone godziny na roz­my­śla­niach doty­czą­cych wciąż powra­ca­ją­cego pyta­nia: „Co spra­wia, że ludzie osią­gają suk­cesy?”.

Póź­niej sta­łem się nawet współ­za­ło­ży­cie­lem pew­nej war­tej wiele milio­nów dola­rów firmy pro­wa­dzą­cej szko­le­nia, zwa­nej South­we­stern Con­sul­ting, która orga­ni­zuje duże kon­fe­ren­cje moty­wa­cyjne. W naszych kur­sach biorą udział dzie­siątki tysięcy ludzi suk­cesu. Dora­dzamy set­kom naj­lep­szych han­dlow­ców i przed­się­bior­ców w Sta­nach Zjed­no­czo­nych. Wygła­szam obec­nie prze­mó­wie­nia inau­gu­ra­cyjne na impre­zach fir­mo­wych dla naj­więk­szych orga­ni­za­cji na świe­cie i wiem, że ist­nieje jedna sprawa, wspólna dla wszyst­kich, któ­rym się wie­dzie: ludzie suk­cesu musieli robić to, na co nie mieli ochoty, aby dotrzeć tam, gdzie teraz się znaj­dują.

Osią­ga­nie suk­cesu nie jest łatwe. Nie zda­rza się z dnia na dzień i nie wydaje się czymś zwy­czaj­nym. Dla­tego też wymaga to od nas robie­nia rze­czy trud­nych, któ­rymi ludzie prze­waż­nie się nie zaj­mują. Aby nam się powio­dło, musimy roz­wi­nąć samo­dy­scy­plinę i zmu­sić się do wyko­ny­wa­nia czyn­no­ści, na które nie mamy ochoty. Innymi słowy, suk­ces polega nie na tym, żeby poje­chać rucho­mymi scho­dami, lecz na tym, by sko­rzy­stać ze zwy­kłych scho­dów.

Ludzi suk­cesu cechuje samo­dy­scy­plina, która powo­duje, że zaj­mują się tym, czym nie chce im się zaj­mo­wać. Robią to, czego nie lubią robić, nawet gdy nie mają na to ochoty. Dys­cy­plina jest nie­zbędna, jeśli chcemy zyskać wpływ na swój suk­ces, ponie­waż wymaga on prze­waż­nie dzia­łań, do któ­rych zwy­kle nam się nie pali. Ale przy­no­szę też dobrą wia­do­mość…

Zaj­mo­wa­nie się tym, na co nie mamy ochoty, nie jest takie trudne, jak nam się wydaje, gdy wiemy, jak myśleć wła­ści­wie. Nie cho­dzi o to, że ludziom suk­cesu łatwiej przycho­dzi robie­nie tego, czego więk­szość osób nie lubi, lecz raczej o to, że ina­czej do tego pod­cho­dzą. Ta książka poka­zuje, w jaki spo­sób przy­jąć men­tal­ność ludzi suk­cesu, aby postę­po­wać tak jak oni i otrzy­mać to samo, co im udało się osią­gnąć.

Nie zamie­rzam pozo­sta­wić swo­jego życio­wego suk­cesu przy­pad­kowi. A ty?

Co chciał­byś mieć, gdy­byś mógł zdo­być wszystko? A gdy­byś mógł to dostać tylko dzięki temu, że nauczysz się zmie­niać swój spo­sób myśle­nia? No cóż, to cał­kiem moż­liwe.

Wchodź po scho­dach to książka o samo­dy­scy­pli­nie – zdol­no­ści podej­mo­wa­nia dzia­łań bez względu na nasz aktu­alny stan emo­cjo­nalny, finan­sowy lub fizyczny. Nie cho­dzi w niej o to, by robić wszystko w spo­sób naj­trud­niej­szy z moż­li­wych, ale by tymi naj­trud­niej­szymi spra­wami zająć się tak szybko, jak to moż­liwe, aby dotrzeć w życiu wszę­dzie, dokąd tylko chcemy, tak prędko, jak się da.

Wyobraź sobie, co mógł­byś osią­gnąć, gdy­byś umiał dopro­wa­dzić do końca wszyst­kie swoje zamiary bez względu na to, co się dzieje. Pomyśl, że mówisz swo­jemu ciału: „Masz nad­wagę. Zrzuć dzie­sięć kilo­gra­mów (lub wię­cej)”. Bez twar­dej samo­dy­scy­pliny nie da się zre­ali­zo­wać takiego zamie­rze­nia. Kiedy jed­nak dosta­tecz­nie ją w sobie wzmoc­nisz – sprawa zała­twiona.

Naj­więk­szą korzy­ścią wyni­ka­jącą z samo­dy­scy­pliny jest to, że kiedy decy­du­jesz się świa­do­mie na jakieś dzia­ła­nie i jesz­cze przed roz­po­czę­ciem swo­jego przed­się­wzię­cia wiesz, że suk­ces masz prak­tycz­nie zapew­niony, wtedy zre­ali­zu­jesz swoje posta­no­wie­nie. Oba­lisz powszechne błędne prze­ko­na­nie, że samo­dy­scy­plina to coś trud­nego, gdyż jest ona nie­ła­twa tylko przez krótki czas. Nato­miast to, co tym­cza­sowo wydaje się łatwe, staje się trud­niej­sze na dłuż­szą metę, ponie­waż zwle­ka­nie i pobła­ża­nie sobie to nic innego jak wie­rzy­ciele pobie­ra­jący od nas odsetki.

Dzięki samo­dy­scy­pli­nie poko­nasz wszel­kie uza­leż­nie­nia i stra­cisz każdą liczbę zbęd­nych kilo­gra­mów. Pomoże ci ona pozbyć się pro­kra­sty­na­cji (cią­głego zwle­ka­nia z zała­twia­niem róż­nych spraw), nie­po­rządku, roz­pro­sze­nia i nie­wie­dzy. Może także zmie­nić bieg kariery, finan­sową przy­szłość oraz w ogóle tok naszej dal­szej egzy­sten­cji.

O tym wła­śnie jest ta książka – o podej­mo­wa­niu lep­szych decy­zji, by wzmoc­nić samo­dy­scy­plinę i pod­nieść jakość życia. Przed­sta­wiony w niej spo­sób myśle­nia może być pierw­szym kro­kiem do uwol­nie­nia drze­mią­cego w nas poten­cjału, drogą do osią­gnię­cia wszyst­kiego, czego pra­gnie nasze serce.

Na tle wszel­kich innych zalet samo­dy­scy­plina wydaje się cechą szcze­gólną, która gwa­ran­tuje więk­sze powo­dze­nie, wspa­nial­sze doko­na­nia i szczę­ście przy­no­szące wię­cej satys­fak­cji. Z tysiąca róż­nych zasad osią­ga­nia suk­cesu, opra­co­wy­wa­nych od lat, ta jedna wła­ści­wość czy też prak­tyka bar­dziej niż cokol­wiek innego zapewni nam w życiu nie­sa­mo­wite osią­gnię­cia.

Samo­dy­scy­plina to nawyk, prak­tyka, filo­zo­fia oraz spo­sób życia. A to, co nazy­wam „cho­dze­niem po scho­dach”, to rodzaj nasta­wie­nia; nie cho­dzi tutaj jed­nak o żadne stop­nie. Być może ktoś nie będzie w sta­nie fizycz­nie wejść na jakieś głu­pie schody – ale każdy może zacząć doko­ny­wać bar­dziej zdy­scy­pli­no­wa­nych wybo­rów.

We współ­cze­snej kul­tu­rze coraz rza­dziej mamy jed­nak do czy­nie­nia z samo­dy­scy­pliną. Nasi przy­ja­ciele, rodziny oraz firmy prze­gry­wają z powodu roz­pro­sze­nia, pokus, kre­atyw­nego uni­ka­nia, pobła­ża­nia sobie, apa­tii oraz odkła­da­nia spraw na póź­niej, ponie­waż zosta­li­śmy tak uwa­run­ko­wani, iż wydaje się nam, że zasłu­gu­jemy na natych­mia­stową satys­fak­cję, a rząd lub jakaś inna insty­tu­cja wycią­gną nas z kło­po­tów, kiedy tylko będzie trzeba.

Ludzie suk­cesu musieli robić to, na co nie mieli ochoty, aby dotrzeć tam, gdzie teraz się znaj­dują.

Jeste­śmy słabi, otyli i zepsuci. Nie­stety sta­li­śmy się naro­dem gra­ją­cym na zwłokę – a przy­naj­mniej doty­czy to Ame­ry­ka­nów – praw­dziwą nacją pro­kra­sty­na­to­rów.

Ukryte koszty „łatwej drogi”

Bada­nia, które objęły 10 tysięcy ame­ry­kań­skich pra­cow­ni­ków, wyka­zały, że każdy zatrud­niony mar­nuje śred­nio 2,09 godziny dzien­nie na sprawy nie­zwią­zane z obo­wiąz­kami zawo­do­wymi, do czego zresztą sam się przy­znaje. Gdy weź­miemy pod uwagę śred­nie roczne zarobki pra­cow­nika wyno­szące 39 795 dola­rów, wtedy taka pro­kra­sty­na­cja kosz­tuje pra­co­daw­ców 10 394 dolary rocz­nie w przy­padku każ­dego zatrud­nio­nego!

Nie­wielka firma skła­da­jąca się z około stu osób może zatem stra­cić na wydaj­no­ści aż milion dola­rów rocz­nie z powodu zwłoki w wypeł­nia­niu obo­wiąz­ków. A naj­bar­dziej prze­ra­ża­jące wydaje się to, że ten pro­blem jest tak wszech­obecny, iż pra­wie zupeł­nie się go nie dostrzega. To samo dzieje się w naszym życiu!

Więk­szość z nas nie doko­nuje zdy­scy­pli­no­wa­nych wybo­rów, a zatem coraz opor­niej nam zauwa­żyć, że postę­pu­jemy nie­sku­tecz­nie. Trudno dostrzec, że mamy 5 tysięcy dola­rów długu, kiedy sły­szymy o ludziach ban­kru­tu­ją­cych z powodu nad­mier­nego wyda­wa­nia dużo więk­szych sum pie­nię­dzy, się­ga­ją­cych setek tysięcy. Nasze pięć kilo zbęd­nego tłusz­czu tak bar­dzo nie razi, gdy sto­imy obok osób z pięt­na­stoma kilo­gra­mami nad­wagi. I tak wła­ści­wie, dla­czego nie powin­ni­śmy się roz­wo­dzić, skoro robi to 50 pro­cent innych mał­żeństw?

Wydaje się, jakby wielu z nas zamy­kało oczy na pro­blemy, na które mamy bez­po­średni wpływ. Czę­sto nie zwra­camy nawet na nie uwagi, gdyż jeste­śmy zbyt zajęci swo­imi iPo­dami, e-mailami lub ese­me­sami. Te roz­rywki przy­no­szą nam chwi­lowe uko­je­nie, ale na dłuż­szą metę jedy­nie pogar­szają sytu­ację. Jak się oka­zuje, roz­pra­sza­nie uwagi to groźny i zwod­ni­czy sabo­ta­ży­sta, utrud­nia­jący nam osią­ga­nie wyzna­czo­nych celów.

Zasta­nów się nad tym. Zauwa­ży­łeś, że sale do ćwi­czeń świecą pust­kami, a w miej­scach, gdzie podaje się jedze­nie, panuje tłok? Czy więk­szość ludzi wokół cie­bie płaci gotówką czy raczej kartą kre­dy­tową? A czy w pro­gra­mach tele­wi­zyj­nych wysła­wia się poświę­ce­nie, dys­cy­plinę oraz ciężką pracę, czy może nagła­śnia sprawy zwią­zane z poku­sami, tra­ge­diami i chci­wo­ścią? Prawdę mówiąc, sam tego wcze­śniej nie zauwa­ża­łem… aż pew­nego dnia zoba­czy­łem pustą klatkę scho­dową i zapchane po brzegi ruchome schody.

Zwle­ka­nie i pobła­ża­nie sobie to nic innego jak wie­rzy­ciele pobie­ra­jący od nas odsetki.

Dopóki nie uświa­do­mimy sobie tego nisz­czy­ciel­skiego trendu, nie prze­sta­niemy szu­kać dróg na skróty. Nie­wiele jest takich praw­dzi­wych skró­tów, które rze­czy­wi­ście coś uła­twiają. Zazwy­czaj to tylko złudne i tym­cza­sowe fasady. A wielu z nas się na nie nabiera.

W popu­lar­nej książce Sekret, oraz opar­tym na niej fil­mie, naucza się nas, że two­rzymy swoje życie każdą myślą, każ­dego dnia i w każ­dej chwili. To prawda, wie­rzę w tę kon­cep­cję i prak­ty­kuję ją codzien­nie, ale jeśli nie ruszymy tyłka i nie weź­miemy się do roboty, nic nie osią­gniemy. Praw­dziwa tajem­nica suk­cesu ma wię­cej wspól­nego z dzia­ła­niem niż przy­cią­ga­niem. Tyle że nie mówi się o tym tak dużo, gdyż to nie sprze­daje się rów­nie dobrze.

Książka Timo­thy’ego Fer­rissa 4-godzinny tydzień pracy pro­muje styl życia spra­wia­jący wra­że­nie zabawy, tyle że nie zwra­camy uwagi na to, że jest on dostępny jedy­nie dla tych, któ­rzy naj­pierw haro­wali jak wół, żeby móc sobie to wszystko w ten spo­sób zor­ga­ni­zo­wać. Rów­nież opo­wia­dam się za taką kon­cep­cją i wiele sko­rzy­sta­łem z fascy­nu­ją­cego dzieła tego autora. Nie spo­tka­łem jed­nak dotąd żad­nego czło­wieka suk­cesu, który nie wypra­co­wałby sobie swo­jego wyma­rzo­nego trybu życia bez pła­ce­nia za to pew­nej ceny, bez poświę­ce­nia i samo­dy­scy­pliny – włą­cza­jąc w to samego wspa­nia­łego Tima Fer­rissa, z tego, co o nim wiem.

Spy­tajmy o to któ­re­goś z olim­pij­czy­ków. Prze­czy­tajmy auto­bio­gra­fię Micha­ela Jor­dana. Posłu­chajmy, co mówi Pey­ton Man­ning o sekre­tach swo­jego tre­ningu. Ci ludzie przy­pi­sują wła­sne suk­cesy bar­dziej samo­dy­scy­pli­nie, zmu­sza­ją­cej ich do cięż­szej pracy i więk­szego wysiłku, niż wro­dzo­nym talen­tom. Jasne, że osoby, które mają wiel­kie osią­gnię­cia w jakichś dzie­dzi­nach, bywają obda­rzone natu­ral­nymi zdol­no­ściami i z pew­no­ścią odpo­wiedni czas i szczę­ście rów­nież odgry­wają tu pewną rolę. Ale tak jak Mal­colm Gla­dwell przed­sta­wił w swo­jej książce Outliers, nic nie zastąpi cięż­kiej pracy – a dokład­nie mówiąc: 10 tysięcy godzin poświę­co­nych na nią!

Czy masz jakieś wro­dzone talenty? Pasje, z któ­rymi przy­sze­dłeś na świat? Z pew­no­ścią tak. Rodzi się tylko pyta­nie: czy je wyko­rzy­stu­jesz?

Więk­szość z nas zgo­dzi­łaby się – przy­naj­mniej w żar­tach – że warto byłoby bar­dziej roz­wi­jać samo­dy­scy­plinę. Czę­sto wiemy, co powin­ni­śmy robić, i nawet zamie­rzamy się tym zająć, ale tak naprawdę ni­gdy się do tego nie zabie­ramy. Nie dla­tego, że jeste­śmy złymi ludźmi lub inni są bar­dziej uzdol­nieni od nas, mają wię­cej dogod­nych oka­zji lub talen­tów; dzieje się tak, gdyż nikt nas ni­gdy nie nauczył, jak myśleć o cięż­kiej pracy. Ta książka nam to wyja­śni. Nie tylko wzmocni naszą moty­wa­cję, lecz także zmieni nasta­wie­nie.

Po jej prze­czy­ta­niu będziesz wie­dzieć, co odróż­nia ludzi o naj­wyż­szej wydaj­no­ści od śred­nio pro­duk­tyw­nych. Zro­zu­miesz, w jaki spo­sób twoje podej­ście utrud­nia ci sku­teczną pracę, postęp oraz wpro­wa­dza­nie zmian. Dowiesz się nawet, dla­czego twoje naj­szczer­sze nowo­roczne posta­no­wie­nia ni­gdy nie zostają zre­ali­zo­wane.

Czemu więc nie postę­pu­jemy tak, jak powin­ni­śmy? Może dla­tego, że wszystko toczy się szybko. Jeste­śmy zaga­niani i pędzimy setki kilo­me­trów na godzinę w tysią­cach róż­nych kie­run­ków. A w tym zgiełku róż­nych roz­pra­sza­ją­cych spraw czas łatwo prze­pływa nie­zau­wa­żony.

Nasza nie­chęć do podej­mo­wa­nia dzia­ła­nia w pry­wat­nym życiu może się nie wyda­wać jakimś glo­bal­nym pro­ble­mem. Kiedy jed­nak nawyk odkła­da­nia wszyst­kiego na póź­niej zata­cza coraz szer­sze kręgi, obej­mu­jąc domy, szkoły, całe spo­łe­czeń­stwo i kul­turę, wtedy naród zmie­nia się w zbio­ro­wi­sko ludzi nie­chęt­nie podej­mu­ją­cych trudne wyzwa­nia i szu­ka­ją­cych natych­mia­sto­wego zado­wo­le­nia zamiast praw­dzi­wego roz­woju i zmiany – sta­jemy się praw­dziwą nacją pro­kra­sty­na­to­rów.

Roz­pra­sza­nie uwagi to groźny i zwod­ni­czy sabo­ta­ży­sta, utrud­nia­jący nam osią­ga­nie wyzna­czo­nych celów.

Nie jest to jed­nak książka o roz­wią­zy­wa­niu świa­to­wych pro­ble­mów, lecz o tym, jak pomóc ludziom w poko­ny­wa­niu oso­bi­stych trud­no­ści. To porad­nik, który pomoże ci zająć się tym, o czym myślisz, mówisz i marzysz. Jesteś w sta­nie zarzą­dzać swo­imi finan­sami. Masz wpływ na swój wygląd. Posia­dasz moc speł­nia­nia pra­gnień. Kie­ru­jesz wła­snymi myślami. Jesteś odpo­wie­dzialny za rezul­taty, jakie osią­gasz. Pora odrzu­cić zasłonę apa­tii oraz pra­gnie­nie obwi­nia­nia innych i zacząć roz­wi­jać w sobie chęć praw­dzi­wej zmiany swo­jego postę­po­wa­nia.

Tak jak w przy­padku wielu waż­nych lek­cji, jakie w życiu dosta­łem, zobo­wią­zań nauczy­łem się dotrzy­my­wać na wła­snych błę­dach, i to w pew­nej absur­dal­nej sytu­acji.

Zobowiązanie doprowadzone do absurdu

Kiedy byłem mały, zapo­mi­na­łem zamy­kać drzwi na klucz. Mniej wię­cej raz w tygo­dniu wycho­dzi­łem do szkoły pod­sta­wo­wej Lafay­ette, nie zamknąw­szy za sobą fron­to­wych drzwi naszego domu. A ponie­waż wycho­wy­wała mnie samotna matka, która wcze­snym ran­kiem spie­szyła do pracy, a mój brat Randy wycho­dził kilka godzin przede mną, do mnie nale­żało codzienne sta­ranne prze­krę­ca­nie klu­cza w zamku.

Matka dowia­dy­wała się o mojej upar­tej skłon­no­ści do zapo­mi­na­nia, gdy wpa­dała cza­sem z pracy do domu na lunch i stwier­dzała, że drzwi nie są zamknięte. Poza tym brat wra­cał codzien­nie ze szkoły około pół godziny przede mną i też od czasu do czasu prze­ko­ny­wał się, że znowu zapo­mnia­łem użyć klu­cza.

Zarówno on, jak i matka wiele razy pró­bo­wali mi tłu­ma­czyć, jak ważne jest zamy­ka­nie drzwi i czym grozi zosta­wie­nie ich otwar­tych. Za każ­dym razem zapew­nia­łem, że wszystko rozu­miem i od teraz mogą już na mnie liczyć. Zaczy­na­łem od moc­nego posta­no­wie­nia, lecz potem z jakie­goś powodu znowu zapo­mi­na­łem o swoim zobo­wią­za­niu – popa­da­łem w nawyk dobrze znany każ­demu, kto kie­dy­kol­wiek porzu­cił swoje nowo­roczne przy­rze­cze­nia… O tym, dla­czego tak się dzieje, napi­szę wię­cej póź­niej.

I wtedy to się stało. Pew­nego dnia znowu wysze­dłem z domu ostatni, ale wró­ci­łem pierw­szy, bo mój brat po szkole poszedł do kolegi. Ni­gdy nie zapo­mnę stra­chu, jaki ści­snął mnie za gar­dło, gdy zbli­ży­łem się do domu i ujrza­łem drzwi wej­ściowe sze­roko otwarte. Wsze­dłem ukrad­kiem do salonu i zoba­czy­łem, że został splą­dro­wany. Kanapa była otwarta, poduszki poroz­rzu­cane, a tele­wi­zor znik­nął! Słone łzy zaczęły spły­wać mi po twa­rzy.

Zasta­na­wia­łem się gorącz­kowo: „Czy zamkną­łem drzwi na klucz? Co się stało? Czy ktoś obcy prze­bywa w domu? To wszystko moja wina! Mama się na mnie wściek­nie. Czy jest na to jakieś inne wytłu­ma­cze­nie?”.

Nie wie­dząc, co wła­ści­wie zaszło, powoli wsze­dłem na pal­cach do swo­jego pokoju. Tele­wi­zor, odtwa­rzacz wideo i kon­sola do gier – wszystko wypa­ro­wało! Zosta­li­śmy obra­bo­wani! Rzu­ci­łem torbę i wybie­głem za drzwi. Serce mi waliło, łzy lały się stru­mie­niami, a kolana drżały. Pobie­głem do domu sąsia­dów i zadzwo­ni­łem do matki.

Kilka minut póź­niej na pod­jeź­dzie zatrzy­mał się jej samo­chód. Pamię­tam dziwne dozna­nie, jakby połą­cze­nie poczu­cia bez­pie­czeń­stwa z sil­nym lękiem przed kon­se­kwen­cjami, któ­rych się spo­dzie­wa­łem.

Kiedy matka zapar­ko­wała auto, wybie­głem z domu i wpa­dłem z pła­czem w jej ramiona, woła­jąc: „Prze­pra­szam, prze­pra­szam, mamo!”. Na jej twa­rzy poja­wił się cie­pły, lecz zagad­kowy uśmiech. A chwilę póź­niej za jej samo­cho­dem zatrzy­mała się fur­go­netka zała­do­wana meblami i sprzę­tem elek­tro­nicz­nym. W tym momen­cie uświa­do­mi­łem sobie, kto obra­bo­wał dom – moja matka!

Na­dal pła­ka­łem, tym razem z fru­stra­cji i zło­ści pomie­sza­nych z pewną ulgą, że zosta­li­śmy ogra­bieni tylko przez mamę pod­czas jej prze­rwy na lunch. Kiedy się uspo­ko­iłem, wyja­śniła mi, dla­czego to zro­biła: żeby mnie cze­goś nauczyć, dla mojego wła­snego oraz naszej rodziny dobra poka­zać mi, jak ważne jest zamy­ka­nie drzwi na klucz.

Po tym, jak odczu­łem na sobie „kon­se­kwen­cje” wła­snych dzia­łań, ni­gdy wię­cej nie opu­ści­łem już swo­jego ani też czy­je­goś domu bez dwu- lub trzy­krot­nego spraw­dze­nia, czy prze­krę­ci­łem klucz w zamku. Mimo że nauczka, jaką dosta­łem, oka­zała się bole­sna, to jed­nak podzia­łała. Moja mama była gotowa wejść na poziom absurdu, abym tylko się cze­goś nauczył. Czy cie­bie też na to stać? Jak bar­dzo się anga­żu­jesz w zmie­nia­nie wła­snego życia na lep­sze? Co jesteś w sta­nie się temu poświę­cić?

W punk­cie życia, w jakim się znaj­du­jemy, w spo­so­bie, w jaki wszystko dzieje się w naszym świe­cie, oraz w tym, co potrzebne do poprawy sytu­acji – musimy być gotowi wejść na poziom nie­do­rzecz­no­ści. Dla­tego wła­śnie jakiś czas temu posta­no­wi­łem cho­dzić wszę­dzie po scho­dach, zamiast jeź­dzić scho­dami rucho­mymi. Gest zale­d­wie sym­bo­liczny, ale ludzie wokół mnie to zauwa­żyli; rozu­mieją powody tej mojej codzien­nej prak­tyki i posta­no­wili mnie naśla­do­wać, trak­tu­jąc to jako wyraz ich wewnętrz­nego zobo­wią­za­nia, by wieść bar­dziej zdy­scy­pli­no­wane życie.

Choć w życiu rodzin­nym oraz na tre­nin­gach sztuk walki nauczy­łem się nieco samo­dy­scy­pliny, to nie­wąt­pli­wie udo­sko­na­li­łem ją naj­bar­dziej, kiedy pra­co­wa­łem jako sprze­dawca dla South­we­stern. Od stu pięć­dzie­się­ciu lat firma ta sły­nie z „kształ­to­wa­nia cha­rak­te­rów mło­dych ludzi”, bo uczy osoby w wieku stu­denc­kim pro­wa­dze­nia wła­snego biz­nesu. W ramach orga­ni­zo­wa­nego przez nią let­niego pro­gramu stu­denci sprze­dają po domach mate­riały edu­ka­cyjne dla dzieci, zwane South­we­stern Advan­tage.

W okre­sie stu­diów każ­dego lata wyjeż­dża­łem ze swo­jego małego rodzin­nego mia­steczka Fre­de­rick w sta­nie Kolo­rado do Nashville w Ten­nes­see na inten­sywne tygo­dniowe szko­le­nie dla sprze­daw­ców, a potem uda­wa­łem się do jakie­goś mia­sta daleko od domu i pra­co­wa­łem po czter­na­ście godzin dzien­nie, sześć dni w tygo­dniu dla jak naj­lep­szego zysku. Od 1855 roku do dziś około trzech tysięcy stu­den­tów rocz­nie pra­cuje tak latem, bio­rąc udział w pro­gra­mie firmy South­we­stern, który ma na celu zmianę tego, czego uczą się w domu, poprzez danie im dostępu do mar­ko­wego sys­temu gwa­ran­tu­ją­cego suk­ces. To nie­wąt­pli­wie jeden z naj­trud­niej­szych i naj­bar­dziej rygo­ry­stycz­nych, ale też wielce wzbo­ga­ca­ją­cych pro­gra­mów, w jakich może uczest­ni­czyć młody czło­wiek.

Zdu­mie­wa­jące jest to, że prze­ciętny począt­ku­jący sprze­dawca, bio­rący udział w tym pro­jek­cie, osią­gał pod koniec lata zysk brutto w wyso­ko­ści około 8,5 tysiąca dola­rów, a naj­lepsi stu­denci zara­biali zazwy­czaj dobrze ponad 50 tysięcy dola­rów w ciągu jed­nego lata. Dwaj z moich part­ne­rów biz­ne­so­wych, Dustin Hil­lis oraz Dave Brown, pew­nego roku pobili rekord firmy, bo zaro­bili po nie­mal 100 tysięcy dola­rów pomię­dzy majem a sierp­niem, wciąż będąc na stu­diach!

Choć moja kariera sprze­dawcy była dość udana i pod­czas waka­cyj­nych wyjaz­dów zaro­bi­łem w sumie ponad 250 tysięcy dola­rów, to byłem powszech­nie znany bar­dziej jako chło­pak, który zwer­bo­wał do cho­dze­nia po domach całe zastępy ochot­ni­ków, ponie­waż w ciągu trzech lat namó­wi­łem do udziału w pro­gra­mie aż pięć­dzie­się­ciu sied­miu stu­den­tów.

Co cie­kawe, wielu ludzi nie zda­wało sobie sprawy, jak wiel­kie trud­no­ści poko­na­łem.

Działo się to około godziny czter­na­stej trzy­dzie­ści dru­giego dnia pod­czas pierw­szego sezonu mojej let­niej pracy. Przez cały ranek padało. Od ósmej pięt­na­ście nie wsze­dłem do żad­nego domu i nic jesz­cze nie sprze­da­łem. Jakiś facet nakrzy­czał na mnie i kazał mi wyno­sić się z jego ganku, co wpra­wiło mnie w taki zamęt, że wkrótce zupeł­nie się zgu­bi­łem.

Mapa pra­wie roz­mię­kła mi od desz­czu, trzą­słem się z zimna, a pęche­rze na pomarsz­czo­nych jak suszona śliwka sto­pach spo­wal­niały dal­szą wędrówkę. Nie wie­dzia­łem, gdzie jestem, byłem wyczer­pany psy­chicz­nie i przy­gnę­biony, usia­dłem więc na kra­węż­niku. Ni­gdy nie zapo­mnę, jak wpa­try­wa­łem się w swoją nary­so­waną odręcz­nie mapę, na któ­rej słowa „Buc­kin­gham Lane” oraz „Coral Court” zle­wały się ze sobą pod wpły­wem stru­mieni moich łez.

Co ja tu robię? – zasta­na­wia­łem się. Dla­czego sie­dzę na kra­węż­niku w Mont­go­mery w sta­nie Ala­bama? Co mnie skło­niło, żeby się w to wplą­tać? Czy to się dzieje naprawdę? Jakim cudem prze­trwam następne dzie­więć­dzie­siąt podob­nych dni?

Zapraszamy do zakupu pełnej wersji książki