Nie czekaj na pozwolenie. Jak uwolnić się emocjonalnie od rodziców - Eudes Séméria - ebook

Nie czekaj na pozwolenie. Jak uwolnić się emocjonalnie od rodziców ebook

Séméria Eudes

4,0

Opis

Czy wszyscy dorośli boją się różnych rzeczy, czy może tylko my stale się czegoś obawiamy? Czy to normalne, że wciąż odczuwamy strach przed ciemnością, prowadzeniem samochodu, dzwonieniem do kogoś, nudą czy sprawdzeniem stanu konta w banku? Że zupełnie zwyczajne sytuacje wywołują w nas stres i niepokój, a lęki codziennego życia dają się nam we znaki i mocno utrudniają funkcjonowanie?

Na podstawie obserwacji prowadzonych przez wiele lat pracy doświadczony psychoterapeuta Eudes Séméria wyróżnił cztery fundamentalne kategorie lęków, z którymi borykamy się na co dzień. Są to: lęk przed dorośnięciem, lęk przed uznaniem siebie, lęk przed działaniem i lęk separacyjny. Zdaniem autora ich źródłem jest konflikt tlący się w każdym z nas: między dzieckiem, którym już nie jesteśmy, a dorosłym, którym chcemy się stać.

Dzięki tej książce, zawierającej propozycje praktycznych i konkretnych rozwiązań, przestaniesz odpychać od siebie swoje lęki, wyzwolisz się z bierności i zależności, zostawisz dzieciństwo tam, gdzie jego miejsce, i zaczniesz śmiało podążać ku upragnionej dorosłości.

Ebooka przeczytasz w aplikacjach Legimi na:

Androidzie
iOS
czytnikach certyfikowanych
przez Legimi
czytnikach Kindle™
(dla wybranych pakietów)
Windows
10
Windows
Phone

Liczba stron: 325

Odsłuch ebooka (TTS) dostepny w abonamencie „ebooki+audiobooki bez limitu” w aplikacjach Legimi na:

Androidzie
iOS
Oceny
4,0 (10 ocen)
4
2
4
0
0
Więcej informacji
Więcej informacji
Legimi nie weryfikuje, czy opinie pochodzą od konsumentów, którzy nabyli lub czytali/słuchali daną pozycję, ale usuwa fałszywe opinie, jeśli je wykryje.
Sortuj według:
Karaska23

Nie oderwiesz się od lektury

Jeden z lepszych poradników jakie czytałam. Dla mnie game changer... tytuł mnie zmylił bo myślałam ze to o syndromie grzecznej dziewczynki a ta książka jest tak naprawde dla każdego.
00
Leszek_nur

Nie oderwiesz się od lektury

Świetna, czy my na prawdę jesteśmy dorośli? Polecam, jak uwolnić się emocjonalnie od rodziców.
00

Popularność




Wprowadzenie

Wpro­wa­dze­nie

Wszystko, co wzmac­nia poczu­cie odpo­wie­dzial­no­ści, przy­czy­nia się do wyle­cze­nia.

Hel­mut Kaiser, psy­cho­log egzy­sten­cjalny1

Nasze codzienne lęki

Lęk przed roz­cza­ro­wa­niem kogoś, lęk przed popeł­nie­niem błędu, lęk przed byciem osą­dzo­nym lub porzu­co­nym, lęk, że się komuś prze­szka­dza, lęk przed wyra­że­niem swo­jego zda­nia, swo­ich uczuć… Komu doro­sła osoba taka jak ja mogłaby powie­rzyć swoje codzienne obawy? I od czego mia­łaby zacząć? Od lęku przed swoim cia­łem, wła­snym wize­run­kiem, spoj­rze­niem innych? Lęku przed rodzi­cami, żoną, mężem, a może przed cho­robą, przy­szło­ścią, nie­do­stat­kiem, złymi wybo­rami bądź też przed zaan­ga­żo­wa­niem, miło­ścią, porażką lub samot­no­ścią?

Czy to nor­malne, że na każ­dym kroku widzę nie­zli­czone małe wyzwa­nia, że cza­sem bra­kuje mi pew­no­ści, wiary w sie­bie, odwagi? Jaki doro­sły wyznałby, że wciąż boi się ciem­no­ści, cho­dze­nia spać, natłoku myśli, że lęk budzą w nim pro­wa­dze­nie samo­chodu, tele­fo­no­wa­nie, nuda, zała­twia­nie spraw admi­ni­stra­cyj­nych lub spraw­dza­nie stanu konta?

Czy powi­nie­nem się wsty­dzić, że boję się czer­wie­nić, dukać, wyra­żać swoje opi­nie, być nie­spo­kojny, lękliwy lub zestre­so­wany w oko­licz­no­ściach, w któ­rych „nor­malny” doro­sły wyka­załby się spo­ko­jem i opa­no­wa­niem? A w ogóle jak oni to robią – ci „nor­malni” doro­śli? Czyżby w ogóle się nie bali?

Powiedzmy to sobie od razu: wszy­scy odczu­wają strach, jest on natu­ralny i uży­teczny. Ale o ile strach przed prze­pa­ścią czy agre­syw­nym psem oka­zuje się przy­datny, to strach przed zabra­niem głosu lub przed pale­niem przy rodzi­cach u trzy­dzie­sto-, czter­dzie­sto- czy pięć­dzie­się­cio­latka wydaje się dziwny i nie­współ­mierny.

Prawdę mówiąc, wciąż nie za dobrze rozu­miemy codzienne ludz­kie lęki, bo psy­cho­lo­go­wie inte­re­sują się przede wszyst­kim fobiami, to zna­czy irra­cjo­nal­nymi i nie­kon­tro­lo­wa­nymi reak­cjami poja­wia­ją­cymi się w sytu­acjach nie­sta­no­wią­cych obiek­tyw­nego nie­bez­pie­czeń­stwa (jak lęk przed gołę­biami). Ale co można w takim razie powie­dzieć o stra­chu przed ciem­no­ścią u doro­słych? Trudno jed­no­znacz­nie stwier­dzić, czy to fobia, czy zwy­czajny lęk. I choć Sig­mund Freud podzie­lił lęki na dwie kate­go­rie – do jed­nej zali­cza­jąc fobie, do dru­giej „realne lęki” – łatwo dostrzec, że gra­nica mię­dzy nimi jest cienka. Dla­tego też inni auto­rzy zapro­po­no­wali roz­róż­nie­nie na lęki kon­struk­tywne, czyli te, które poma­gają posu­wać się naprzód, i lęki nie­ade­kwatne – te, które powo­dują zna­czące i trwałe cier­pie­nie i które utrud­niają doświad­cza­nie pełni życia. Pró­bo­wano rów­nież stwo­rzyć kla­sy­fi­ka­cję dzie­lącą lęki na bio­lo­giczne (gdy stawką jest życie), spo­łeczne (na przy­kład publiczne zabie­ra­nie głosu) i egzy­sten­cjalne (na przy­kład strach przed śmier­cią). Jed­nak taki podział nie­wiele wyja­śnia, nie wię­cej zresztą niż roz­róż­nie­nie na lęki dzieci i lęki doro­słych, które w znacz­nym stop­niu się pokry­wają. Być może bra­kuje więc ogól­nego i spój­nego uję­cia naszych codzien­nych lęków, pozwa­la­ją­cego je zro­zu­mieć i poko­nać. Celem tej książki jest wła­śnie przed­sta­wie­nie takiej kla­sy­fi­ka­cji.

Cztery fundamentalne lęki

Na pod­sta­wie obser­wa­cji kli­nicz­nych poczy­nio­nych przeze mnie pod­czas pro­wa­dzo­nych tera­pii, pod­par­tych pra­cami licz­nych psy­cho­lo­gów egzy­sten­cjal­nych pro­po­nuję wyróż­nić cztery fun­da­men­talne kate­go­rie, do któ­rych można zali­czyć lęki znane nam z codzien­nego życia. Pod­czas lek­tury tej książki zoba­czymy, skąd wzięła się taka kla­sy­fi­ka­cja.

Wyróż­niam więc nastę­pu­jące cztery lęki:

Lęk przed doro­śnię­ciem lub przed fak­tycz­nym przy­ję­ciem sta­tusu osoby doro­słej. Wyni­ka­jące z tego obawy wiążą się z pro­ble­ma­tyką auto­no­mi­za­cji i wyraź­nie sygna­li­zują utrzy­mu­jące się zacho­wa­nia prze­jęte z dzie­ciń­stwa (lęk przed ciem­no­ścią, przed swoim doro­słym cia­łem, przed sek­su­al­no­ścią, przed auto­ry­te­tem swo­ich rodzi­ców, przed cho­robą itd.).

Lęk przed mani­fe­sto­wa­niem sie­bie lub przed zde­fi­nio­wa­niem sie­bie, przed zaję­ciem okre­ślo­nego miej­sca i roli wśród innych (obawa, że się do tego nie dora­sta, że jest się „oszu­stem” lub „do niczego”, że inni nas nie zaak­cep­tują, odtrącą, że będziemy im prze­szka­dzać itd.).

Lęk przed dzia­ła­niem (lub pro­blemy z podej­mo­wa­niem decy­zji i dzia­ła­niem), przed for­mu­ło­wa­niem pla­nów i budo­wa­niem wła­snej ścieżki dla sie­bie i poprzez sie­bie (lęk przed podej­mo­wa­niem wybo­rów, przed bra­kiem, przed prze­strze­nią publiczną lub zamkniętą prze­strze­nią, przed zaan­ga­żo­wa­niem, przed przej­ściem do dzia­ła­nia, przed porażką itd.).

Lęk sepa­ra­cyjny lub lęk przed zaufa­niem więzi z drugą osobą, któ­rym towa­rzy­szą zwłasz­cza lęk sepa­ra­cyjny i lęk przed opusz­cze­niem (lęk przed swo­imi emo­cjami i uczu­ciami, przed samot­no­ścią, obawa, że nie jest się kocha­nym, że zosta­nie się ofiarą agre­sji, zdrady, porzu­ce­nia itd.).

W tych czte­rech gru­pach miesz­czą się wszyst­kie lęki, któ­rych doświad­czamy w codzien­nym życiu. Łączy je wspólne źró­dło – nie­ustanny kon­flikt tlący się w sercu każ­dego z nas, kon­flikt mię­dzy dziec­kiem, któ­rym już nie jeste­śmy, a doro­słym, któ­rym pró­bu­jemy zostać. Po jed­nej stro­nie znaj­dują się nie­upo­rząd­ko­wane siły „popę­dowe”, które dążą do nego­wa­nia rze­czy­wi­sto­ści, po dru­giej zaś mamy reflek­syjną i świa­domą myśl, która stara się sta­wiać gra­nice.

Ten wewnętrzny kon­flikt na linii dziecko–doro­sły nikogo nie oszczę­dza. Powiedzmy to sobie jasno: praw­do­po­dob­nie nie ma na świe­cie ani jed­nego w pełni doro­słego czło­wieka. Są wyłącz­nie osoby, które boją się mniej niż inne i które być może w mniej­szym stop­niu dają się przy­tło­czyć wąt­pli­wo­ściom i lękom.

We Fran­cji jedna osoba na sie­dem nie umie pły­wać i boi się wody, wiele osób nie umie jeź­dzić na rowe­rze, liczne boją się swo­jego ciała, samych sie­bie, innych ludzi. Każ­dego z nas tra­wią lęki, prze­szka­dza­jąc nam w pro­wa­dze­niu w pełni satys­fak­cjo­nu­ją­cego życia. Wszech­ogar­nia­jące lęki czę­sto wywo­łują poczu­cie bez­sensu, trudne do zde­fi­nio­wa­nia złe samopoczu­cie, wra­że­nie, że krę­cimy się w kółko i że „życie prze­cho­dzi nam koło nosa”. „Gdyby nie strach, był­bym szczę­śliwy!” – mówimy czę­sto. Czy da się z niego wyzwo­lić?

Jak wyleczyć się ze swoich lęków

Jak każdy, ja także bar­dzo czę­sto bałem się cze­goś w swoim życiu. Bałem się potwo­rów ukry­tych pod moim łóż­kiem, bałem się zasy­piać w ciem­nym pomiesz­cze­niu, bałem się samot­no­ści. Prze­sta­jąc być dziec­kiem, zaczą­łem się bać, że moi rodzice umrą, i uda­wało mi się zasnąć jedy­nie dzięki nadziei, że umrę przed nimi. Pod koniec nasto­let­nio­ści, wsku­tek pew­nego wypadku, odkry­łem lęk przed śmier­cią w zbyt mło­dym wieku, przed cho­robą, przed popad­nię­ciem w obłęd. Przez wiele lat mój nie­po­kój się nasi­lał i doświad­czy­łem licz­nych ata­ków paniki (aż pew­nego dnia zatrzy­ma­łem samo­chód na środku ulicy i w try­bie pil­nym zosta­łem zabrany do szpi­tala). W miarę upływu czasu prze­sze­dłem też dwie depre­sje z całym pocho­dem codzien­nych lęków w tle: przed pustką, przed roz­cza­ro­wa­niem, przed nie­po­wo­dze­niem.

Wszyst­kie te lata, od kiedy zosta­łem psy­cho­lo­giem kli­nicz­nym2, nauczyły mnie, że da się pozbyć nie­ra­cjo­nal­nych lęków, które nas para­li­żują i zatru­wają nam życie. Jak?

Spraw­dza­jąc, w jakim stop­niu jeste­śmy – lub nie – doro­śli. Nie jest to łatwa sprawa… Być może mój czy­tel­nik będzie musiał czę­sto odwo­ły­wać się do swo­jego poczu­cia humoru, bo nikomu nie spra­wia przy­jem­no­ści kon­fron­to­wa­nie się ze swo­imi sła­bo­ściami. Ale w miarę odkry­wa­nia „czte­rech fun­da­men­tal­nych lęków” i ich źró­deł będzie mógł roz­wa­żyć moż­liwe do samo­dziel­nego prze­pro­wa­dze­nia zmiany, dostrzec, co mógłby zro­bić, by wresz­cie żyć spo­koj­niej.

W tej książce teo­ria prze­plata się z prak­tyką; znaj­dziemy tu wszel­kie moż­liwe lęki lub ich odpo­wied­niki – aż po lęk przed tele­fo­no­wa­niem, czer­wie­nie­niem się, tyciem… i wiele innych. W każ­dym roz­dziale umiesz­czam naj­pierw opis danego lęku i jego źró­deł egzy­sten­cjal­nych, następ­nie podaję przy­kłady kli­niczne (świa­dec­twa pacjen­tów), a wresz­cie pro­po­zy­cje prak­tycz­nych, kon­kret­nych i wypró­bo­wa­nych w tera­pii roz­wią­zań. Wszystko będzie się osta­tecz­nie spro­wa­dzać, jak zoba­czymy, do bar­dzo pro­stej rze­czy: sta­nia się bar­dziej doro­słym i bar­dziej sobą.

I. Lęk przed dorośnięciem

I

Lęk przed doro­śnię­ciem

Nim kogoś ule­czy­cie, zapy­taj­cie, czy gotów jest porzu­cić to, co go czyni cho­rym.

Hipo­kra­tes

Dlaczego dorosłość jest tak przerażająca

Gdy byli­śmy nasto­lat­kami, czę­sto sły­sze­li­śmy nastę­pu­jące zda­nia: „Bądź odpo­wie­dzialny!”, „Doro­śnij!”, „Zacho­wuj się jak doro­sły!”. Jaki wynie­śli­śmy z nich prze­kaz? Że od osiem­na­stego roku życia wypada stu­dio­wać, potem pra­co­wać, samemu się utrzy­my­wać, pła­cić podatki, wycho­wy­wać dzieci, dotrzy­my­wać zobo­wią­zań. Ale gdyby doro­słość pole­gała wyłącz­nie na tym, wszy­scy byli­by­śmy doro­śli. Tym­cza­sem wielu z nas, nawet gdy bez pro­ble­mów funk­cjo­nuje w spo­łe­czeń­stwie, nie czuje się w pełni „doro­śle” – mimo peł­no­let­nio­ści, zdol­no­ści do pro­kre­acji i do prze­ję­cia odpo­wie­dzial­no­ści spo­łecz­nej i zawo­do­wej.

Więc czym tak naprawdę jest bycie doro­słym?

Psy­cho­log egzy­sten­cjalny może zapro­po­no­wać nastę­pu­jącą defi­ni­cję: bycie doro­słym to uzna­wa­nie ogra­ni­czeń ludz­kiego losu. Fak­tycz­nie, każdy czło­wiek jest ogra­ni­czony: w cza­sie – bo umrze; w rela­cji z innymi – bo sam przy­cho­dzi na świat i sam z niego odcho­dzi; w swoim rozu­mie­niu egzy­sten­cji – bo nie może wie­dzieć, skąd przy­bywa i dokąd zmie­rza ani co robi na tej ziemi; a także przez swoje wybory, które z koniecz­no­ści są zara­zem rezy­gna­cją.

Zasad­ni­czo wszel­kie nasze lęki mają swoje źró­dło w kon­fron­ta­cji z tymi ogra­ni­cze­niami. Toteż wolimy wypchnąć obawy poza swoją świa­do­mość, ale robiąc to, odma­wiamy peł­nego doro­śnię­cia. Trwamy w myśle­niu w try­bie dziecka.

Śmierć? Wyobra­żamy sobie, że jeste­śmy nie­śmier­telni, lub myślimy o niej, jak naj­mniej się da – co wła­ści­wie spro­wa­dza się do tego samego.

Osa­mot­nie­nie? Psy­cho­log Hel­mut Kaiser pisał, że „życie doro­słego wiąże się z osa­mot­nie­niem total­nym, fun­da­men­tal­nym, wiecz­nym i nie do prze­zwy­cię­że­nia”3. By o nim zapo­mnieć, two­rzymy złu­dze­nie fuzji z naszymi bli­skimi, wta­piamy się w tłum lub wma­wiamy sobie, że nie potrze­bu­jemy nikogo.

Sens życia? Pozwa­lamy, by narzu­cali go nam inni ludzie, nasze wie­rze­nia, przy­pa­dek, prze­zna­cze­nie…

Obo­wiązki? Chęt­nie zda­jemy się w tej kwe­stii na innych ludzi, insty­tu­cje, prze­ło­żo­nych, na dzieło przy­padku. Cza­sem postę­pu­jemy tak, jak­by­śmy nic nie mogli zmie­nić w naszym życiu lub – prze­ciw­nie – mamimy się złu­dze­niem, że nasze moż­li­wo­ści dzia­ła­nia są nie­ogra­ni­czone.

Wszy­scy mamy olbrzymi talent do nego­wa­nia swo­ich lęków egzy­sten­cjal­nych! Od naj­młod­szych lat dość natu­ral­nie sto­su­jemy stra­te­gie obronne wyco­fa­nia się lub wszech­mocy. Tym­cza­sem ide­al­nie by było stop­niowo opusz­czać „magiczny” świat dzie­ciń­stwa, by świa­do­mie uznać ogra­ni­cze­nia wyni­ka­jące z naszej ludz­kiej kon­dy­cji. Dla­czego? Bo bez tego będziemy mieć nie­wielki wpływ na rze­czy­wi­stość, a więc i na swoje życie. Cza­sem sta­ramy się pozo­stać lub na nowo stać się nie­śmia­łym dziec­kiem, które może się scho­wać za doro­słym, albo boha­ter­skim dziec­kiem, któ­rego nic nie może dosię­gnąć. Oczy­wi­ście pozwala to zmniej­szyć lęki egzy­sten­cjalne, ale za to nasze dzie­cięce stra­chy wciąż nawie­dzają i para­li­żują nasze życie.

No wła­śnie: czy da się żyć w try­bie dziecka i jed­no­cze­śnie czuć, że w roz­ma­itych sfe­rach doro­słego życia (zawo­do­wej, miło­snej, sek­su­al­nej itd.) dorów­nuje się innym? W jaki spo­sób zmie­rzyć się z orga­ni­za­cją codzien­nego życia i roz­ma­itych obo­wiąz­ków, któ­rych bez prze­rwy nam przy­bywa? Jak podej­mo­wać decy­zje, jak dzia­łać, jak czuć się bez­piecz­nie?

W pew­nym momen­cie naszego życia wszy­scy musimy doko­nać nastę­pu­ją­cego wyboru: żyć z nie­zli­czo­nymi lękami z dzie­ciń­stwa lub uznać ogra­ni­cze­nia doro­słej egzy­sten­cji.

1. Nasza dziecięca część

1

Nasza dzie­cięca część

Dzień dobry, wypró­bo­wa­łem „doro­słość” i nie jestem już zain­te­re­so­wany. Chciał­bym anu­lo­wać swój abo­na­ment. Czy mógł­bym poroz­ma­wiać z kimś, kto jest za to odpo­wie­dzialny?

Ano­nim

Lęk przed porzuceniem dzieciństwa

„Wiem, że pod moim łóż­kiem nie ma potwora, ale nie mam odwagi tego spraw­dzić”. Wielu z nas szcze­rze wie­rzy, że dzie­ciń­stwo ma już za sobą, a mimo wszystko zacho­wuje, czę­sto nie­świa­do­mie, dzie­cięce przy­zwy­cza­je­nia, które hamują nasz roz­wój oso­bi­sty. Tak naprawdę wszy­scy psy­cho­te­ra­peuci dobrze to wie­dzą: żyjemy w świe­cie peł­nym dzieci prze­bra­nych za doro­słych. Zatem zasad­ni­cze pyta­nie brzmi: czy na pewno jeste­śmy doro­śli – i w jakim stop­niu?

Czy przesypiasz noce?

Kiedy dziecko przy­cho­dzi na świat, cała rodzina nie­cier­pli­wie czeka, aż zacznie „prze­sy­piać noce” – spo­koj­nie zasy­piać i budzić się dopiero rano, dobrze wypo­częte. Ale dzieci zde­cy­do­wa­nie nie lubią cho­dzić spać. Tak samo jest z wie­loma doro­słymi cier­pią­cymi na bez­sen­ność, prze­ko­na­nymi, że sen nie zależy od ich dobro­wol­nej decy­zji, ale od zda­rzeń dnia codzien­nego. Nie­któ­rzy regu­lar­nie muszą dokoń­czyć wie­czo­rem jakąś pracę, potem chcą mieć tro­chę czasu wol­nego, pooglą­dać seriale lub poczy­tać, co prze­ciąga się do dru­giej lub trze­ciej nad ranem; innym udaje się poło­żyć o roz­sąd­nej porze, ale nie potra­fią się powstrzy­mać od roz­trzą­sa­nia swo­ich zmar­twień, wstają po dwa lub trzy razy, znów zaczy­nają z nie­po­ko­jem myśleć o minio­nym lub kolej­nym dniu i mają ogromne trud­no­ści z zaśnię­ciem. Są też tacy, któ­rzy zasy­piają bez pro­blemu, ale nie­zmien­nie budzą się na godzinę lub dwie przed budzi­kiem. Jeśli też tak masz, możesz to nazy­wać bez­sen­no­ścią, ale tak naprawdę łatwiej byłoby uznać, że jesz­cze „nie prze­sy­piasz” nocy.

Zabu­rze­nia snu, z wyjąt­kiem pato­lo­gii stwier­dzo­nych przez medy­cynę, sygna­li­zują zazwy­czaj odmowę snu. Być może trudno będzie to przy­znać, ale nie­wy­klu­czone, że w głębi duszy – podob­nie jak dziecko, któ­rym byli­śmy – nie chcemy iść spać. Oczy­wi­ście ktoś może zapro­te­sto­wać, że nie marzy o niczym innym, jak tylko o tym, by się wyspać! Dla­tego trzeba dopre­cy­zo­wać: odmowa snu nie jest ani świa­doma, ani zamie­rzona, my po pro­stu robimy wszystko, by nie spać.

Przy­czyn takiej sytu­acji jest wiele, zaczy­na­jąc od lęku przed ciem­no­ścią – tego, który tak bar­dzo nas drę­czył, gdy byli­śmy mali. Jak nie­mal wszyst­kie dzieci pro­si­li­śmy wów­czas zapewne, by zosta­wić otwarte drzwi, i uspo­ka­ja­li­śmy się, słu­cha­jąc dźwię­ków krzą­ta­niny rodzi­ców. Teraz, gdy jeste­śmy doro­śli, te dzie­cięce zacho­wa­nia przy­brały po pro­stu bar­dziej akcep­to­walną formę – lepiej je ukry­wamy nawet przed sobą. Teraz to tele­wi­zor lub kom­pu­ter, a cza­sem wpa­da­jące z innego pomiesz­cze­nia świa­tło zastę­pują de facto nocną lampkę. O ile nie zosta­wiamy otwar­tych okien i żalu­zji, by nasłu­chi­wać odgło­sów życia, które docho­dzą z ulicy. Wiele osób zasy­pia ze słu­chaw­kami tele­fonu w uszach, dając muzyce lub audio­bo­okom koły­sać się przez całą noc. Lękowi przed ciem­no­ścią fak­tycz­nie czę­sto towa­rzy­szy lęk przed ciszą, która jest niczym innym, jak „ciem­no­ścią dźwię­kową”.

Wszystko dla­tego, że sypial­nia stwa­rza, szcze­rze mówiąc, pozory grobu – trzeba się poło­żyć w ciem­no­ściach i nie ruszać, przez co samo­rzut­nie nasuwa się myśl o śmierci. Duża grupa osób po zga­sze­niu świa­tła natych­miast je zapala, spraw­dza­jąc, czy nie ośle­pły. Zupeł­nie jakby ciem­ność miała moc wycią­ga­nia z nas życio­wej ener­gii! A jak wielu ludzi boi się, że już się nie obu­dzi? Że prze­sta­nie oddy­chać? W ciem­no­ściach atmos­fera może być ciężka nawet dla doro­słego – może mu się wręcz zda­wać, że się dusi.

Edmond de Gon­co­urt, fun­da­tor L’Académie Gon­co­urt i nagrody lite­rac­kiej noszą­cej jego nazwi­sko, bar­dzo dobrze opi­suje w swoim słyn­nym Dzien­niku poczu­cie trwogi wywo­łane ciem­no­ścią: „Cią­gły lęk przed śle­potą, groźba pocho­wa­nia żyw­cem w nocy”4. W jego epoce, w dru­giej poło­wie XIX wieku, dość mocno nad­uży­wano mor­finy, by zasnąć. Dziś używa się innych sub­stan­cji – alko­holu, środ­ków odu­rza­ją­cych, leków prze­ciw­lę­ko­wych lub nasen­nych. Nie dla­tego, że są one w sta­nie nas uśpić, ale dla­tego, że zdej­mują z nas dzie­cięcy lęk przed świa­do­mym dopusz­cze­niem do sie­bie myśli o zapad­nię­ciu w sen.

Z pokoju pogrą­żo­nego w ciem­no­ściach ema­nuje taka moc przy­wo­ły­wa­nia śmierci, że nie dziwi chęć opusz­cze­nia go za wszelką cenę. Toteż czę­sto to, co robimy przed zaśnię­ciem, a nawet pod­czas dłu­gich godzin bez­sen­no­ści, ma na celu jedy­nie magiczne anu­lo­wa­nie nocy, jak­by­śmy chcieli prze­sko­czyć bez­po­śred­nio do jutra. To odwieczne marze­nie dziecka, które chcia­łoby, żeby „od razu był ranek” i żeby życie przy­po­mi­nało wieczny dzień, nie­prze­ry­wany przez żadną noc. Dla niego, jak i dla wielu doro­słych, zaśnię­cie i śmierć to w domy­śle jedno i to samo.

Ale jaki magiczny for­tel pozwo­liłby nam „anu­lo­wać noc”? Wystar­czy nie spać przy­naj­mniej do czwar­tej nad ranem. Nie­ważne, jakim spo­so­bem to osią­gniemy: czy­ta­niem, wyj­ściem, patrze­niem w ekran, roz­trzą­sa­niem wszyst­kiego w myślach, pisa­niem… Dla­czego do czwar­tej nad ranem? Bo wła­śnie wtedy zaczyna wsta­wać dzień, a para­me­try fizjo­lo­giczne czło­wieka (tem­pe­ra­tura ciała, puls, ciśnie­nie krwi itd.) zaczy­nają wzra­stać. To godzina, w któ­rej zaczy­namy odzy­ski­wać ener­gię życiową. Ten moment wyzna­cza koniec nocy. Toteż gdy osoby bez­senne wresz­cie zapa­dają wów­czas w sen, dzieje się tak nie z powodu wyczer­pa­nia, ale z powodu instynk­tow­nego, obec­nego w głębi orga­ni­zmu odczu­cia, że rodzi się nowy dzień. Wie­dzą, że udało im się prze­rzu­cić most mię­dzy „dniem wcze­śniej­szym” a „dniem póź­niej­szym” – tak że noc nie miała miej­sca, została w pew­nym sen­sie anu­lo­wana.

Rozu­miemy teraz, że aby „prze­sy­piać noce”, trzeba zre­zy­gno­wać z magicz­nego spo­sobu myśle­nia dziecka i uznać gra­nicę mię­dzy dniem a nocą – która sym­bo­licz­nie odsyła do gra­nicy mię­dzy życiem a śmier­cią. Ina­czej mówiąc: by doro­snąć, trzeba zaak­cep­to­wać, że każ­dego wie­czoru po tro­chu się umiera.

Trzeba też zde­kon­stru­ować stare dzie­cięce wie­rze­nie uśmie­rza­jące obawę przed śmier­cią. Według niego, aby nie umrzeć, trzeba być „w ruchu”, ni­gdy nie usta­wać w aktyw­no­ści, w dzia­ła­niu, w myśle­niu. Nie­ustanne pobu­dze­nie i skłon­ność do pośpie­chu to relikt dzie­ciń­stwa, archa­iczne anti­do­tum na lęk przed umie­ra­niem. Cza­sem pod­czas sesji tera­peu­tycz­nej pro­szę szcze­gól­nie pobu­dzo­nych pacjen­tów, by przez minutkę pozo­stali w zupeł­nym bez­ru­chu, zaka­zu­jąc im jed­no­cze­śnie myśle­nia o czym­kol­wiek poza chwilą obecną. Gdy mają póź­niej opi­sać, co wów­czas czuli, nie­zmien­nie przy­wo­łują fizyczne dozna­nie śmierci.

Rozu­mie się samo przez się, że bycie dyna­micz­nym, sku­tecz­nym i szyb­kim może sta­no­wić poważny atut w pracy i ogól­nie w życiu, ale pod jed­nym warun­kiem: że potra­fimy usta­lić gra­nicę mię­dzy dzia­ła­niem a odpo­czyn­kiem, sta­no­wiącą kolejny sym­bo­liczny ekwi­wa­lent gra­nicy mię­dzy życiem a śmier­cią. Ina­czej nie ma szans na spo­kojny i krze­piący sen. Co wię­cej, sys­te­ma­tyczne pobu­dze­nie ruchowe i pośpiech mogą pro­wa­dzić tylko do wypa­le­nia i wyczer­pa­nia, a to zupełne prze­ci­wień­stwo wyzna­czo­nego przez nas celu (któ­rym jest życie), bo fizyczne wynisz­cze­nie w taki czy inny spo­sób przy­bliża do śmierci.

A zatem powra­camy tu do dzie­cię­cej odmowy uzna­nia ogra­ni­czeń, która w tym wypadku jedy­nie inten­sy­fi­kuje egzy­sten­cjalne lęki, zamiast przed nimi chro­nić – wzmaga cho­ciażby strach przed porażką, roz­cza­ro­wa­niem i byciem odrzu­co­nym, który z kolei pro­wa­dzi do jesz­cze więk­szego pobu­dze­nia, napię­cia, poszu­ki­wa­nia sku­tecz­no­ści… Oczy­wi­ście nego­wa­nie ogra­ni­czeń może być sku­teczne w dzie­ciń­stwie, ale w doro­sło­ści się nie spraw­dza, gdyż odło­że­nie na póź­niej życio­wych wybo­rów nie jest już moż­liwe. Rze­czy­wi­stość dopo­mina się o swoje prawa.

W kon­tek­ście snu trzeba przy­wo­łać jesz­cze jeden, być może dobrze ci znany, dzie­cięcy strach: przed spa­niem w samot­no­ści. Sen jest fak­tycz­nie dogłęb­nym dozna­niem wyalie­no­wa­nia, to doświad­cze­nie nie­prze­kra­czal­nej prze­pa­ści, która oddziela naszą świa­do­mość od świa­do­mo­ści innych osób. Ale gdy odma­wia się uzna­nia tej rady­kal­nej gra­nicy mię­dzy sobą a innymi, wów­czas odczuwa się potrzebę posia­da­nia obok sie­bie – dla uspo­ko­je­nia – uko­cha­nej osoby. Sta­nowi to (ilu­zo­ryczną) próbę odtwo­rze­nia bar­dzo sta­rego dzie­cię­cego przy­zwy­cza­je­nia, to zna­czy spa­nia z mamą. I jeśli nie ma się pod ręką swo­jej mamy (co jest czę­ste w wieku doro­słym), dla stwo­rze­nia ułudy uspo­ka­ja­ją­cej fuzji wystar­czy współ­mał­żo­nek, pies, kot, ewen­tu­al­nie jakiś fetysz, zwany także obiek­tem przej­ścio­wym…

Czy posiadasz obiekt przejściowy?

Cho­dzi o nie­wielki przed­miot, który pew­nego dnia został wybrany przez dziecko – zazwy­czaj jest to przy­tu­lanka, kocyk lub jaki­kol­wiek miękki przed­miot. Ma on w sobie coś spe­cjal­nego: to pierw­sza rzecz, którą dziecko uznaje za zewnętrzną wobec sie­bie samego i nad którą spra­wuje wła­dzę. Od tej chwili zaczyna wycho­dzić z sym­bio­tycz­nej rela­cji z matką, a wresz­cie uczy się swo­jej odręb­no­ści wobec ota­cza­ją­cych go bytów i przed­miotów. Nabiera świa­do­mo­ści gra­nic swo­jej osoby i swo­jej zdol­no­ści oddzia­ły­wa­nia na świat.

Ten tak ważny dla dziecka przed­miot został nazwany przez psy­cho­ana­li­tyka Donalda Win­ni­cotta (1896–1971) obiek­tem przej­ścio­wym, bo jego rolą jest towa­rzy­sze­nie dziecku w otwie­ra­niu się na świat zewnętrzny i jed­no­cze­sne chro­nie­nie go przed lękiem, który może wywo­ły­wać odda­le­nie od bli­skich.

Ten przed­miot pozwala dziecku rosnąć we względ­nym bez­pie­czeń­stwie psy­chicz­nym. Potem stop­niowo uczy się ono oby­wać bez przy­tu­la­nek i innych zaba­wek. Cho­ciaż… gdy się dobrze przyj­rzymy, obiekt przej­ściowy ni­gdy nie odcho­dzi cał­ko­wi­cie w nie­pa­mięć. U doro­słego przy­biera formę przed­miotów, któ­rym ten, niczym dziecko, przy­pi­suje magiczną ochronną moc. Jed­nakże wstyd nie pozwoli mu już mówić o obiek­cie przej­ściowym czy o przy­tu­lance, dla­tego okre­śla je mia­nem amu­letu lub tali­zmanu.

Wiele osób ukrywa starą maskotkę lub plu­szaka w tor­bie bądź w łóżku, w rogu pokoju czy w sza­fie albo też przy­pina je do samo­cho­do­wego lusterka lub bre­loczka. Nie­któ­rzy potra­fią wręcz do nich mówić i przy­pi­sy­wać im myśli i emo­cje; czują się abso­lut­nie nie­zdolni do roz­sta­nia z nimi, jakby cho­dziło o czło­wieka lub zwie­rzę domowe. Są wresz­cie i tacy, któ­rzy kolek­cjo­nują przed­mioty lub któ­rym spo­kój przy­nosi opy­cha­nie się jedze­niem…

Czy jesz byle jak?

Czy czu­jesz, że twoje zachcianki żywie­niowe są sil­niej­sze od cie­bie? A może masz poczu­cie, że zupeł­nie nie panu­jesz nad tym, co jesz, że nie możesz się oprzeć słyn­nemu trio tłu­ste–słod­kie–słone? Wszy­scy sta­ramy się pod­cho­dzić do tego racjo­nal­nie, ale mocno się okła­mu­jemy. Proz­dro­wotne dzia­ła­nie popo­łu­dnio­wej sałatki zostaje zni­we­lo­wane przez powta­rza­jące się w ciągu dnia odstęp­stwa od diety. Ogól­nie sądzimy, że odży­wiamy się w miarę roz­sąd­nie, ale osta­tecz­nie nie mamy świa­do­mo­ści, jak to naprawdę wygląda. Oczy­wi­ście postę­pu­jemy tak, by o tym nie myśleć. Szcze­gól­nie czę­sto zda­rza nam się „zła­mać” – tro­szeczkę lub bar­dziej – o godzi­nie 17.00 lub 22.00. Ten słynny pro­blem cze­ko­lady jedzo­nej wie­czo­rem lub cia­sta mają­cego roz­wią­zać pro­blemy emo­cjo­nalne – pochła­nia­nych naj­le­piej w samot­no­ści i w ukry­ciu… Jedze­nie fak­tycz­nie wydaje się mniej lub bar­dziej znie­czu­lać na smu­tek, poczu­cie samot­no­ści, przy­kro­ści, nudę, nie­pew­ność… W ten spo­sób bez prze­rwy oscy­lu­jemy mię­dzy roz­pa­sa­niem a wyrze­cze­niem, czę­sto sto­su­jąc diety – wszyst­kie rów­nie bez­u­ży­teczne. Nie­któ­rzy otwar­cie doma­gają się usza­no­wa­nia swo­jej potrzeby i chęci, by jeść ponad miarę, dum­nie bro­niąc przy tym takich war­to­ści jak poczu­cie wspól­noty, przy­jaźń, etos bon vivanta. Jak ktoś to bły­sko­tli­wie ujął: „Nie możemy kupić szczę­ścia, ale możemy kupić cze­ko­ladę, i to jest pra­wie to samo”. Dla­tego też wiele osób twier­dzi, że dobro­wol­nie decy­duje się jeść, co tylko chce, i zdaje się akcep­to­wać swoje obżar­stwo i nad­wagę, ale tak naprawdę sekret­nie cier­pią one z ich powodu. Zwłasz­cza gdy ich wygląd lub zdro­wie przy­wo­łują ich do porządku i gdy muszą osta­tecz­nie przy­znać, że tak naprawdę nie kon­tro­lują niczego.

Takie osoby zazwy­czaj nie­na­wi­dzą robić zaku­pów i goto­wać – widzą w tym praw­dziwą prze­szkodę i stratę czasu. Ich spo­sób żywie­nia de facto przy­po­mina ten, który znają z dzie­ciń­stwa – chcą mieć jedze­nie od razu gotowe do spo­ży­cia, chcą mieć go dużo (zawsze za dużo) i czę­sto koń­czą posi­łek, powta­rza­jąc sobie: „Znów za bar­dzo się obja­dłem!”.

Wpa­damy tutaj w pułapkę kon­fliktu na linii usta–żołą­dek. Smak w ustach zawsze będzie waż­niej­szy niż dozna­nia żołądka, czę­sto więc jeste­śmy nie­zdolni wyczuć moment, w któ­rym roz­sąd­nie byłoby prze­stać jeść. Zwłasz­cza że sty­mu­lo­wa­nie ust (jak za cza­sów ssa­nia piersi) to powrót do dzie­ciń­stwa, two­rze­nie sobie ochron­nej i uspo­ka­ja­ją­cej bańki. To dla­tego nie zauwa­żamy, że tyjemy, póki nie osią­gniemy rela­tyw­nie wyso­kiej wagi, pod­czas gdy natych­miast dostrze­gamy spa­dek masy ciała.

W czym takie zacho­wa­nia sygna­li­zują obec­ność pew­nej nie­doj­rza­ło­ści? W tym, że jedze­nie bez ogra­ni­czeń cha­rak­te­ry­zuje nowo­rodka! Led­wie znaj­dzie się na świe­cie, nie­mal od razu po wzię­ciu pierw­szego odde­chu zabiera się do jedze­nia. Cho­dzi o wro­dzony i potężny odruch, któ­rego ewo­lu­cyj­nym uza­sad­nie­niem jest dopro­wa­dze­nie dziecka do jak naj­szyb­szego przy­ty­cia, wła­śnie od tego bowiem zależy jego prze­ży­cie, odpor­ność na agre­sję z zewnątrz, na zimno i na infek­cje oraz zdol­ność do speł­nie­nia wyma­gań orga­ni­zmu w trak­cie wzro­stu. Przy­po­mnijmy, że nowo­ro­dek, który chud­nie, jest pil­nym przy­pad­kiem medycz­nym.

Zatem jeśli jako doro­śli codzien­nie kon­fron­tu­jemy się z pro­ble­mem jedze­nia bez ogra­ni­czeń, zna­czy to jedy­nie, że nie doro­śliśmy, a w każ­dym razie – nie dosta­tecz­nie i nie cał­ko­wi­cie. Ten wro­dzony impuls jedze­nia i tycia bez ogra­ni­czeń powi­nien zła­god­nieć, wyga­snąć stop­niowo w miarę dora­sta­nia. Być może jed­nak wciąż zacho­wu­jemy się w tej mate­rii tak, jakby cho­dziło o nasze życie. Jedze­nie staje się dla nas – jak dla małego dziecka – spo­so­bem na pozby­wa­nie się lęków, a w szcze­gól­no­ści lęku przed śmier­cią, sepa­ra­cją, porzu­ce­niem i samot­no­ścią5.

Czy masz w sobie „wewnętrzne dziecko”?

Nie boisz się ciem­no­ści, nie masz obiektu przej­ścio­wego, zdrowo się odży­wiasz? Być może. Ale, jak możemy stwier­dzić, ist­nieje cała rze­sza dzie­cię­cych prze­ko­nań, które tak łatwo nie zni­kają. Tym bar­dziej, że fascy­nuje nas nasze dzie­ciń­stwo. Cza­sem postrze­gamy je pozy­tyw­nie jako epokę bez­tro­ski, nie­win­no­ści i czy­sto­ści, cza­sem nega­tyw­nie – bo mogło być także okre­sem wypeł­nio­nym lękiem i smut­kiem. Co wię­cej, spo­łe­czeń­stwo zachęca nas do pie­lę­gno­wa­nia naszego „wewnętrz­nego dziecka”, domnie­ma­nego źró­dła kre­atyw­no­ści i spon­ta­nicz­no­ści, oraz do ule­ga­nia powszech­nemu kul­towi mło­do­ści, który pozwala nam akcep­to­wać nasze dzie­cięce zacho­wa­nia. Bez wąt­pie­nia nie bez wpływu na to pozo­staje mar­ke­ting, bo wszy­scy wie­dzą, że dzieci chęt­nie kupują byle co…

À pro­pos: lubisz kupo­wać byle co? Cza­sem, czy może czę­sto? Masz skłon­no­ści do wypeł­nia­nia swo­ich szaf ubra­niami lub butami, któ­rych nie­mal ni­gdy nie nosisz? Prze­ja­wiasz inne impul­sywne zacho­wa­nia? Wydaje ci się, że twoje emo­cje cię prze­ra­stają? Masz skłon­ność do odkła­da­nia pracy na póź­niej? Żyjesz w sta­łym i wszech­obec­nym bała­ga­nie? Kru­szysz wszę­dzie w cza­sie jedze­nia? Bez­u­stan­nie obi­jasz się o ściany i meble? Pła­czesz z byle powodu? Krótko mówiąc: masz poczu­cie, że wewnątrz cie­bie działa cza­sem nie­po­wstrzy­mana siła i że twoja wola lub twoja uwaga nie mogą się jej prze­ciw­sta­wić? Jeśli tak, naj­wyż­szy czas zba­dać źró­dła tych zacho­wań, które zdra­dzają obec­ność w nas dwóch mecha­ni­zmów obron­nych cha­rak­te­ry­stycz­nych dla małego dziecka: sym­bio­tycz­nego wyco­fa­nia i hero­icz­nej wszech­mocy (omni­po­ten­cji).

Symbiotyczne wycofanie

W kon­fron­ta­cji z trudną i nie­po­ko­jącą rze­czy­wi­sto­ścią dziecko może bar­dzo wcze­śnie wyka­zy­wać ten­den­cję do wyco­fy­wa­nia się i zle­wa­nia się z innymi. Jest to mecha­nizm obronny, który w jakimś stop­niu utrzy­muje się w doro­sło­ści. By zmie­rzyć się z lękami egzy­sten­cjal­nymi (przed śmier­cią, osa­mot­nie­niem, bra­kiem poczu­cia sensu, obo­wiąz­kami), jed­nostka pró­buje żyć w pew­nym sen­sie w „kuli­sach” swo­jego życia. W związku z tym wykształca spo­sób bycia cha­rak­te­ry­zu­jący się tym, co psy­cho­lo­gia egzy­sten­cjalna nazywa fuzją. Osoba taka będzie się sta­rała sto­pić z innymi, zatrzeć kon­tury swo­jej indy­wi­du­al­no­ści. Będzie wów­czas wyka­zy­wać głów­nie nastę­pu­jące cechy:

trud­ność w doko­ny­wa­niu wybo­rów i podej­mo­wa­niu decy­zji;

potrzeba, by inni podej­mo­wali za nią jej decy­zje i przej­mo­wali obo­wiązki;

trud­ność w mówie­niu „nie” z lęku przed utratą sza­cunku innych;

potrzeba apro­baty ze strony innych;

poczu­cie bez­rad­no­ści wobec życia;

potrzeba bycia usłużną wobec innych, nawet kosz­tem wła­snych inte­re­sów;

skłon­ność do zależ­no­ści emo­cjo­nal­nej, lęk przed byciem samemu, trud­ność w koń­cze­niu rela­cji, nawet nie­sa­tys­fak­cjo­nu­ją­cych;

lęk przed roz­łąką i przed opusz­cze­niem;

brak sza­cunku do sie­bie i wiary w sie­bie, zani­ża­nie swo­jej war­to­ści;

poczu­cie, że jest się gor­szym od innych.

Uwaga: jeśli odnaj­du­jesz na tej liście swoje cechy, przede wszyst­kim nie wycią­gaj pochop­nych wnio­sków. Żadna z nich sama w sobie nie jest pato­lo­giczna. Każdy zrów­no­wa­żony i odpo­wie­dzialny doro­sły może od czasu do czasu wąt­pić w swoją war­tość, mar­twić się odda­le­niem od bli­skiej osoby lub pozwa­lać komuś innemu decy­do­wać za sie­bie. Nato­miast jeśli wiele z wyżej wymie­nio­nych cech opi­suje sys­te­ma­tyczne zacho­wa­nia, wów­czas obawa przed doro­śnię­ciem wyraża się głów­nie w sym­bio­tycz­nym wyco­fy­wa­niu się. Będziemy mieć wtedy skłon­ność do sta­wia­nia się wobec dru­giej osoby w posta­wie niż­szo­ści, zależ­no­ści, bier­no­ści. Inni zawsze będą się nam wyda­wać doro­ślejsi, bar­dziej kom­pe­tentni i bar­dziej odpo­wie­dzialni. Będziemy utrzy­my­wać z nimi rela­cję dziecka wobec „dużego czło­wieka”, czę­sto sta­ra­jąc się wci­snąć pod ich ochronne skrzy­dła.

Nie­mniej nawet ci, któ­rzy sto­sują sym­bio­tyczne wyco­fy­wa­nie się, ucie­kają się rów­nież do zacho­wań, które w uprosz­cze­niu są jego odwrot­no­ścią – cho­dzi o inny cha­rak­te­ry­styczny dla dzie­ciń­stwa aspekt: wszech­moc hero­iczną.

Wszechmoc heroiczna

Sym­bio­tyczne wyco­fa­nie ma oczy­wi­ście słu­żyć zepchnię­ciu lęków poza świa­do­mość, jed­nak samo w sobie rów­nież może być źró­dłem lęku: może w pew­nym stop­niu wywo­ły­wać strach przed kom­plet­nym znik­nię­ciem. Poja­wiają się wów­czas, w ramach kom­pen­sa­cji, zacho­wa­nia skon­cen­tro­wane nie na zacie­ra­niu gra­nic, ale na ich prze­kra­czaniu. Zamiast sta­piać się z tłem, dziecko będzie się sta­rało wyróż­nić, prze­kra­cza­jąc czy wręcz łamiąc wszel­kie ogra­ni­cze­nia. Główne cechy, które możemy wów­czas obser­wo­wać, to:

skłon­ność do szyb­kiego i impul­syw­nego podej­mo­wa­nia nie­prze­my­śla­nych decy­zji, bez wcze­śniej­szego zasta­na­wia­nia się nad kon­se­kwen­cjami;

potrzeba podej­mo­wa­nia się roz­ma­itych zadań, nawet jeśli prze­kra­czają one zdol­no­ści lub kom­pe­ten­cje dziecka;

zawy­żona samo­ocena, nad­mierna pew­ność sie­bie;

skłon­ność do ocze­ki­wa­nia, że inni będą na jego usługi, nie jako pomoc­nicy, ale raczej jako „asy­stenci”;

złu­dze­nie samo­wy­star­czal­no­ści i potrzeba nie­za­leż­no­ści;

skłon­ność do narzu­ca­nia swo­jego punktu widze­nia, pra­gnie­nie bycia w cen­trum uwagi;

skłon­ność do uwa­ża­nia się za kogoś lep­szego lub doj­rzal­szego od innych.

Dobrze rozu­miemy, dla­czego wszech­moc ta jest okre­ślana jako „hero­iczna”: heros to istota, która z zasady sytu­uje się ponad śmier­tel­ni­kami. Bez trudu wyobra­żamy sobie małe dziecko w jego hero­icz­nych momen­tach – nisz­czące wszystko w zasięgu rąk i nie­trosz­czące się o nic, nawet o innych, mono­po­li­zu­jące uwagę i będące nie­świa­dome podej­mo­wa­nego przez sie­bie ryzyka. Rów­nież tak zwany hero­iczny doro­sły nie czuje się skrę­po­wany ogra­ni­cze­niami ludz­kiej kon­dy­cji i uważa, że jest nie­znisz­czalny, działa czę­sto pod wpły­wem chwili, wyka­zuje ryzy­kowne zacho­wa­nia. Wywyż­sza się lub sta­wia ponad innymi; wyka­zuje nadak­tyw­ność, ambi­cję, ener­gię. Chce być w cen­trum, być przy­wódcą, opoką, nume­rem jeden. Czuje się ważny i sądzi, że może robić, co chce i kiedy chce.

Wszyscy są symbiotyczni i heroiczni zarazem

U wszyst­kich doro­słych oba te typy zacho­wań – sym­bio­tyczne wyco­fa­nie i wszech­moc hero­iczna – pozo­stają ści­śle powią­zane. Powtó­rzę: nie ma powodu do nie­po­koju. Jeśli jeste­śmy spo­łecz­nie zin­te­gro­wani, jest oczy­wi­ste, że nasza doro­sła część (ta, która potrafi wyzna­czać gra­nice) zdoła lepiej lub gorzej pora­dzić sobie z tymi dwoma bie­gu­nami, mię­dzy któ­rymi oscy­lu­jemy zależ­nie od oko­licz­no­ści. Cho­dzi tu głów­nie o narzę­dzie do wła­ści­wego odczy­ta­nia tej książki, pozwa­la­jące na dal­szym jej eta­pie lepiej zro­zu­mieć cztery fun­da­men­talne lęki i spo­sób na pora­dze­nie sobie z nimi.

Ale jesz­cze nie skoń­czy­li­śmy odkry­wać tego, co ewen­tu­al­nie zostało w nas z naszego dzie­ciń­stwa…

Lęk przed zaakceptowaniem swego dorosłego ciała

Odrzucenie cech typowych dla dorosłych

Lęk przed doro­śnię­ciem obja­wia się odrzu­ce­niem cech wyróż­nia­ją­cych doro­słe ciało i wsty­dem przed nimi. Cza­sem na początku nasto­let­nio­ści poja­wia się skrę­po­wa­nie spo­wo­do­wane zmia­nami fizycz­nymi zwią­za­nymi z doj­rze­wa­niem – wobec poja­wie­nia się owło­sie­nia, piersi, bio­der, mię­śni, ogól­nie doro­słych kształ­tów, jak i zain­te­re­so­wań sek­su­al­nych. Nasto­la­tek na wcze­snym eta­pie dora­sta­nia dobrze wyczuwa, że zmie­nia się spo­sób, w jaki się go postrzega. Nie jest już dziec­kiem, nie jest jesz­cze doro­sły. Nie­zau­wa­żal­nie two­rzy się dystans mię­dzy nim a jego rodzi­cami. Wydaje mu się, że dora­sta­jąc, zdra­dza dziecko, któ­rym był dotąd – i może osta­tecz­nie zacho­wać to poczu­cie na całe życie. Może także poczuć, że ta „zdrada” (sam fakt dora­sta­nia) sta­nowi przy­czynę pew­nego odda­le­nia się jego rodzi­ców, bar­dziej sza­nu­ją­cych intym­ność dziecka, a cza­sem skrę­po­wa­nych zmia­nami w jego ciele.

Wstyd i poczu­cie winy zwią­zane ze zmianą fizyczną, czę­ste i nor­malne w nasto­let­nio­ści, mogą się póź­niej utrzy­my­wać w dys­kret­nej, mniej lub bar­dziej uświa­do­mio­nej for­mie poprzez wybór luź­niej­szych, bar­dziej neu­tral­nych ubrań, pozwa­la­ją­cych ciału zacho­wać pewien rodzaj nie­do­okre­śle­nia. Kobiety mogą prze­ja­wiać nie­chęć wobec maki­jażu, wyso­kich obca­sów, ubio­rów pod­kre­śla­ją­cych zbyt widoczną lub zbyt doj­rzałą kobie­cość. Męż­czyźni podob­nie będą poszu­ki­wać neu­tral­no­ści, ubrań raczej prak­tycz­nych i koja­rzą­cych się z luzem niż z doj­rza­ło­ścią, takich jak kra­wat, gar­ni­tur itd. Zarówno kobiety, jak i męż­czyźni okażą rów­nież nie­chęć, ewen­tu­al­nie połą­czoną z fascy­na­cją, wobec osób, które nieco zbyt otwar­cie akcep­tują swoje zsek­su­ali­zo­wane kształty.

Strach przed doro­śnię­ciem wyra­żany poprzez hero­iczną wszech­moc może się prze­ja­wiać wła­śnie czymś w rodzaju afi­szo­wa­nia się – pro­wo­ku­ją­cymi ubra­niami, sku­pia­ją­cymi uwagę na ciele. W takim wypadku dana osoba będzie spra­wiać wra­że­nie, że akcep­tuje spe­cy­fikę ciała doro­słego – wręcz lubiąc eks­po­no­wać swoją nagość. Jed­nak jak wielu podob­nych do niej pacjen­tów, mogłaby wyja­wić, że tak naprawdę wcale nie czuje się swo­bod­nie w swoim zsek­su­ali­zo­wa­nym doro­słym ciele, które z takim upodo­ba­niem poka­zuje. Para­doks? Nie tak wielki, jak mogłoby się wyda­wać, bo ciało jest tu uka­zy­wane w swoim splen­do­rze, pozwa­la­jąc lepiej ukryć uta­jone odrzu­ce­nie sie­bie. W eks­tre­mal­nych przy­pad­kach takie wysta­wia­nie na pokaz może zresztą pro­wa­dzić do ośmie­sze­nia ciała przez zupeł­nie sztuczną i infan­tylną otoczkę ero­ty­zu­jącą, ozna­cza­jącą, że ciało się nie liczy, że skoro się nim gar­dzi, tym bar­dziej można się nim posłu­żyć. Wów­czas na pokaz wysta­wiana jest tak naprawdę fizycz­ność dziecka, a nie – doro­słego. Jako że ciału nie nadano sek­su­al­no­ści, jego pozorna ero­ty­za­cja w żaden spo­sób nie odpo­wiada pra­gnie­niu uwo­dze­nia, a jedy­nie – czy­stej pro­wo­ka­cji, trans­gre­sji na spo­sób znany z infan­tyl­nego eks­hi­bi­cjo­ni­zmu.

Utyć lub schudnąć – byle nie rosnąć

Doro­słe ciało może zostać zane­go­wane w inny spo­sób, rów­nie popu­larny co jego zakry­wa­nie lub obna­ża­nie. U nie­któ­rych z nas w okre­sie nasto­let­nio­ści instynk­towne prze­czu­cie, że dora­sta­nie to umie­ra­nie, było tak silne, że marzyli o tym, żeby nie rosnąć. Nie­mniej, o ile nie mogli bez­po­śred­nio wpły­wać na swój roz­wój bio­lo­giczny, mogli przy­tyć. Dodat­kowe kilo­gramy i krą­gło­ści pozwa­lały wów­czas w natu­ralny spo­sób ukryć cha­rak­te­ry­styczne dla doro­słych kształty, zata­pia­jąc je w dzie­cię­cej pulch­no­ści. Wro­dzony odruch tycia był wów­czas wyzy­ski­wany i inten­sy­fi­ko­wany, a jedze­nie mogło stać się praw­dziwą obse­sją. Obse­sją, którą rodzice tłu­ma­czyli sobie – co jest pewną iro­nią – fak­tem, że nasto­la­tek rośnie, pod­czas gdy on tak naprawdę sta­rał się ten wzrost powstrzy­mać…

Lęk zwią­zany z fizycz­nym dora­sta­niem może pro­wa­dzić także do dra­stycz­nych obostrzeń żywie­nio­wych, ponie­waż ciało zawsze postrze­gane jest jako zbyt grube, a co za tym idzie – jako zbyt duże. Osoba, która upiera się przy wewnętrz­nym prze­ży­wa­niu sie­bie jako dziecka, odrzuca ciało, gdyż nie jest w sta­nie odczu­wać go jako swo­jego. Buli­mia lub hiper­fa­gia, które są prze­ja­wami próby sym­bio­tycz­nego wyco­fa­nia (utrata kon­troli, odrzu­ce­nie odpo­wie­dzial­no­ści, zatra­ce­nie się) mogą się wów­czas prze­pla­tać z orto­rek­sją6 lub ano­rek­sją, które odpo­wia­dają hero­icz­nej wszech­mocy (nad­mierna potrzeba kon­troli, złu­dze­nie samo­wy­star­czal­no­ści, złu­dze­nie doj­rza­ło­ści). Wspól­nym mia­now­ni­kiem tych dwóch infan­tyl­nych skłon­no­ści (tycia i chud­nię­cia) jest fakt, że całe ciało musi zostać jed­no­cze­śnie znie­czu­lone i zane­go­wane. Od pew­nego momentu prze­staje być oglą­dane, zamiesz­ki­wane i odczu­wane. Pozy­tywne lub nega­tywne dozna­nia fizyczne – poza tymi, które wiążą się z jedze­niem – ule­gają zanie­dba­niu.

Czło­wiek dosłow­nie traci ciało z pola widze­nia, póź­niej stop­niowo wyru­go­wuje je z lustra i ze zdjęć, a jesz­cze póź­niej nie­mal prze­staje je dostrze­gać, co koń­czy się praw­dzi­wym roz­sz­cze­pie­niem mię­dzy cie­le­sno­ścią a umy­słem. „Ciało to jedy­nie coś, co tasz­czy moją głowę” – powie­działa mi pewna kobieta zagnie­wana na swoją nad­wagę, ani przez chwilę nie domy­śla­jąc się, że wła­śnie owo odrzu­ce­nie ciała mogło być głów­nym powo­dem jej oty­ło­ści, a także prze­szka­dzać jej w poczu­ciu się doro­słą.

Odmowa samookreślenia

Odrzu­ce­nie ciała fak­tycz­nie utrud­nia lub wręcz unie­moż­li­wia nam postrze­ga­nie sie­bie jako „męż­czy­zny” lub „kobiety”. Czy potra­fisz stwier­dzić: „Jestem męż­czy­zną”, „Jestem kobietą”? Jeśli takie oświad­cze­nie spra­wia, że czu­jesz się nie­swojo, jeśli nie wie­rzysz w to tak naprawdę, to zna­czy, że nie do końca godzisz się na porzu­ce­nie dzie­ciń­stwa.

Kiedy poru­szam tę kwe­stię na tera­pii, moi pacjenci czę­sto stwier­dzają, że „męż­czy­zna” lub „kobieta” to słowa, któ­rych nie można do nich zasto­so­wać. Ten sta­tus wydaje im się nie­do­stępny. Zado­wa­lają się nazy­wa­niem sie­bie „chło­pa­kiem” lub „dziew­czyną” albo też „osobą” lub „czło­wie­kiem”. Ale kim tak naprawdę jest męż­czy­zna czy kobieta? Czy nie możemy defi­nio­wać tych pojęć każdy na swój spo­sób, zgod­nie ze swoją oso­bo­wo­ścią i swo­imi pre­fe­ren­cjami? Czy trzeba koniecz­nie mie­ścić się w tych ramach? Śmiem odpo­wie­dzieć twier­dząco – wła­śnie dla­tego, że tym, co odróż­nia męż­czy­znę i kobietę od dziecka, jest stan doro­sło­ści i że poprzez uzna­nie swo­ich gra­nic doro­sły osiąga zdol­ność przy­po­rząd­ko­wa­nia i zde­fi­nio­wa­nia sie­bie, zwłasz­cza w opo­zy­cji do dziecka i dzięki rezy­gna­cji z dzie­ciń­stwa. Fak­tycz­nie, nie jest to łatwe.

„Sta­ram się być ujmu­jący” – mówi mi pew­nego dnia adwo­kat na oko zbli­ża­jący się do sześć­dzie­siątki. Z zewnątrz wydaje się mieć wszel­kie cechy doro­słego, odpo­wie­dzial­nego, doj­rza­łego i pro­fe­sjo­nal­nego męż­czy­zny, który osią­gnął bar­dzo wiele na polu zawo­do­wym. Jed­nak z prze­ko­na­niem dekla­ruje, że nie czuje się męż­czy­zną. Co wię­cej, jest dosko­nale świa­domy, że w dotych­cza­so­wym życiu roz­wi­jał cechy dzie­cięce, takie jak bycie „ujmu­jącym”, uprzej­mym, uśmiech­nię­tym, dow­cip­nym, grzecz­nym, układ­nym. Także wiele kobiet okre­śla sie­bie jako szcze­gól­nie ujmu­jące. Wystar­cza im, że są powścią­gliwe, dys­kretne, grzeczne, uczynne, chętne do pomocy, udzie­la­nia rad i dawa­nia pocie­sze­nia, a nawet dow­cipne.

W sta­nie hero­icz­nej wszech­mocy osoby te czę­sto czują się obda­rzone misją zaba­wia­nia grup przy­ja­ciół lub kole­gów, sta­rają się być w ich cen­trum, zgry­wają się, a cza­sem zacho­wują się pro­wo­ka­cyj­nie, przy­wo­łu­jąc czarny humor lub nie­sto­sowne żarty, wie­dzą bowiem, że zosta­nie im to wyba­czone, gdyż dzieci mogą sobie pozwo­lić na wszystko…

Można by zapy­tać: w czym pro­blem, skoro te osoby mimo wszystko radzą sobie w życiu, dobrze funk­cjo­nują w spo­łe­czeń­stwie, wycho­wują dzieci, zara­biają na życie… Zapewne tak wła­śnie jest, ale jeśli cho­dzi o resztę, bilans może się oka­zać nie­ubła­ga­nie nie­ko­rzystny. Ludzie ci ni­gdy nie znaj­dują pogody lub spo­koju ducha, któ­rych poszu­kują. Wciąż się boją – porzu­ce­nia, nudy, tego, że tak naprawdę nie liczą się dla innych, że nie znajdą sensu życia… Odmowa dora­sta­nia oka­zuje się mieć naprawdę wysoką cenę i przy­spa­rzać trud­no­ści w wielu obsza­rach. Na przy­kład w sfe­rze sek­su­al­no­ści.

Lęk przed seksem

„Wsty­dzę się być kobietą w oczach moich rodzi­ców” – mówi mi czter­dzie­sto­pię­cio­let­nia kobieta. Chce przez to powie­dzieć, że wsty­dzi się być doro­słą kobietą zdolną do aktyw­no­ści sek­su­al­nej. Ma wra­że­nie, że jeśli jej rodzice się zorien­tują, że nie jest już ich nie­winną córeczką, będą wstrzą­śnięci. A prze­cież muszą cze­goś się domy­ślać, zwłasz­cza że ich córka ma dwoje dzieci…

Dora­sta­nie to tra­ce­nie nie­win­no­ści i trudno jest temu zapo­biec. Jed­nak nawet jeśli osta­tecz­nie odkry­wamy, na czym polega seks, może się w nas utrzy­my­wać głę­bo­kie nie­zro­zu­mie­nie tego, co tak naprawdę roz­grywa się w rela­cji sek­su­al­nej. Jak dzieci możemy być wów­czas drę­czeni przez strach, wstyd i poczu­cie winy.

Uwodzenie bez seksualności

Ide­ałem doro­słego odma­wia­ją­cego doro­śnię­cia jest pozo­sta­nie na pozio­mie dzie­cię­cego uwo­dze­nia. Doty­czy to cza­ru­siów i kokie­tek, któ­rzy nie mogą się powstrzy­mać przed igra­niem z ogniem bez zamiaru praw­dzi­wego zaan­ga­żo­wa­nia się w rela­cję miło­sną. Wystar­czy im pew­ność, że się podo­bają, że są doce­niani, kochani, pożą­dani. Zazwy­czaj uwo­dzą w stylu rado­snego, peł­nego życia dziecka. Dają dowody uprzej­mo­ści, weso­ło­ści, uwagi. Zbli­żają się, a potem nagle wyco­fują z gry, robiąc innym jedy­nie próżne nadzieje. Cho­dzi tu nie o brak zain­te­re­so­wa­nia sek­su­al­no­ścią, lecz o lęk przed zatra­ce­niem się w niej. Za każ­dym razem, gdy zda­rza im się doświad­czać rela­cji sek­su­al­nej, nie spra­wia im ona spe­cjal­nej satys­fak­cji.

Adriana7, try­ska­jąca dzie­cięcą ener­gią trzy­dzie­sto­latka, zwie­rza mi się, że nie może się powstrzy­mać przed uwo­dze­niem swo­ich przy­ja­ciół i współ­pra­cow­ni­ków, choć ni­gdy nie idzie na całość. Przy­cho­dzi jej to z łatwo­ścią dzięki ład­nej apa­ry­cji. Jest mężatką i ma dwoje małych dzieci, ale wciąż wplą­tuje się w skom­pli­ko­wane sytu­acje, wymie­nia­jąc pota­jem­nie SMS-y z poten­cjal­nymi „zdo­by­czami”, przed któ­rymi potem musi ucie­kać. Ni­gdy nie zdra­dziła męża. Nie taki ma cel. Samo uwo­dze­nie jej wystar­cza, reszta w ogóle jej nie inte­re­suje. Ujaw­nia w ten spo­sób chci­wość emo­cjo­nalną, zależ­ność od spoj­rze­nia dru­giej osoby, cią­gle towa­rzy­szącą jej obawę przed odrzu­ce­niem, któ­rego zaznała jako cał­kiem mała dziew­czynka. Zacho­wuje się dokład­nie jak dziecko igno­ro­wane przez rodzi­ców.

„W każ­dym razie tro­chę sobie odpu­ści­łem męskość – mówi mi Char­les, czter­dzie­sto­sze­ścio­la­tek. – Nie inte­re­suje mnie to”. Jest postaw­nym, bro­da­tym męż­czy­zną, palą­cym cygara i nie­po­zo­sta­wia­ją­cym śladu wąt­pli­wo­ści co do swo­jej orien­ta­cji sek­su­al­nej. Jed­nak pod trzy­czę­ścio­wym, bar­dzo ele­ganc­kim gar­ni­tu­rem kryje się mały chło­piec.

Jego histo­ria jest zaska­ku­jąca i dobrze poka­zuje, jak nie­któ­rzy mogą odrzu­cać sta­tus doro­słego. Około sie­dem­na­stego roku życia Char­les miał pro­blemy hor­mo­nalne, które dopro­wa­dziły u niego do nad­mier­nego roz­woju piersi. Od tego czasu przez kolejne dwa­dzie­ścia sie­dem lat ni­gdy nie potra­fił się przed nikim roze­brać. Nabrał masy, by, jak mówi, „wyrów­nać” swój wygląd. Zre­zy­gno­wał z basenu i kąpieli w morzu. Spo­ty­kał się z kobietą, z którą zazwy­czaj upra­wiał seks, pozo­sta­jąc w koszuli, ale ich rela­cja szybko się skoń­czyła. Minęło ponad dzie­sięć lat, jed­nak Char­les ani tro­chę nie cierpi z tego powodu. Ma wielu zna­jo­mych i szczyci się byciem ide­al­nym przy­ja­cie­lem, cenio­nym za życz­li­wość i chęć poma­ga­nia innym. Lubi także uwo­dzić napo­ty­kane kobiety, a potem zry­wać zna­jo­mość.

Mogli­by­śmy pomy­śleć, że histo­ria tego męż­czy­zny została zde­ter­mi­no­wana przez jego pro­blem zwią­zany z wyglą­dem fizycz­nym, to zna­czy przez roz­wój piersi. W każ­dym razie on sam tak twier­dzi. Tyle że to wszystko nie składa się w całość. Dla­czego nie zope­ro­wał się po skoń­cze­niu osiem­na­stu lat, choć wie­dział, że taki zabieg jest względ­nie pro­sty? Czy nie dla­tego, że wygląd dostar­czał mu pre­tek­stu, by nie dora­stać? Char­le­sowi udało się ucho­dzić za doro­słego, przy­swoił pra­wie wszyst­kie oznaki i kody doro­sło­ści, co pozwo­liło mu odnieść suk­ces na polu zawo­do­wym, ale w głębi pozo­stał małym chłop­cem – dzięki swo­jej ano­ma­lii fizycz­nej, a nie przez nią. Pozwo­liła mu ona, jak mówi, „odpu­ścić sobie męskość”, to zna­czy tak naprawdę odpu­ścić sobie doro­słość.

I drogo za to zapła­cił. W rze­czy­wi­sto­ści Char­les cierpi na lęk przed odrzu­ce­niem, nękają go też powta­rza­jące się napady lękowe i omdle­nia, przez które regu­lar­nie dzwoni na numery ratun­kowe. Żyje w nie­ustan­nym stra­chu przed zawa­łem i nagłą śmier­cią.

Seks niechcący

Lęk przed sek­su­al­no­ścią nie jest kwe­stią wieku ani doświad­cze­nia. Wiele spo­śród osób – w każ­dym wieku – które czę­sto i dobro­wol­nie podej­mują aktyw­ność sek­su­alną, odczuwa ją jako bole­sną i uznaje ją w mniej­szym lub więk­szym stop­niu za poświę­ce­nie lub zło konieczne. Prze­ży­wa­jąc sie­bie na­dal jako dzie­się­cio­let­nie dziecko, możemy jedy­nie oba­wiać się pożą­dli­wego spoj­rze­nia doro­słych, z któ­rego osta­tecz­nie nie­wiele rozu­miemy. Odmowa doro­śnię­cia, jak widzie­li­śmy, pro­wa­dzi do odrzu­ce­nia swo­jego ciała, do jego dewa­lu­acji, do nego­wa­nia go. Jest ono postrze­gane wyłącz­nie jako prze­szkoda lub jako brudna i wsty­dliwa rzecz, a nie spo­sób na uzy­ska­nie głęb­szej więzi ze sobą i z innym. Toteż osoby, które odma­wiają dora­sta­nia, ocze­kują przede wszyst­kim czu­ło­ści i chęt­nie oby­łyby się bez wła­ści­wych sto­sun­ków sek­su­al­nych.

Aby zro­zu­mieć sek­su­al­ność, trzeba rozu­mieć poję­cie inno­ści. Tym­cza­sem w tym przy­padku inny nie jest postrze­gany jako inny, jako ktoś rady­kal­nie odrębny. Nie jest osobą, lecz co naj­wy­żej figurą z „dwoma opie­kuń­czymi ramio­nami”, jak to okre­śliła pewna moja pacjentka. Dostar­cza jedy­nie uspo­ka­ja­ją­cej, opie­kuń­czej obec­no­ści, a nie oka­zji do prze­ży­cia mię­dzy­pod­mio­to­wego spo­tka­nia.

Tym spo­so­bem nie­które osoby doświad­czają potrzeby zmiany świa­do­mo­ści przed upra­wia­niem miło­ści. Czują, że muszą się napić alko­holu lub „rekre­acyj­nie” zażyć sub­stan­cje psy­cho­ak­tywne. Małym kosz­tem otrzy­mują w ten spo­sób sym­bio­tyczne wyco­fa­nie, czę­ściowe wyma­za­nie sie­bie samych, dzięki czemu łatwo będzie im póź­niej zane­go­wać (przed samym sobą) to, co się wyda­rzyło. Będą upra­wiać seks, a potem prze­ko­nają sie­bie, że tak naprawdę ich tam nie było, że nie zro­biły tego spe­cjal­nie. W eks­tre­mal­nych sytu­acjach zda­rza się, że rela­cja sek­su­alna jest moż­liwa tylko w try­bie pseu­do­gwałtu. Nie­któ­rzy sta­rają się to zor­ga­ni­zo­wać tak, by być nie tyle zmu­szeni, ile nakło­nieni przez inną osobę. Zatra­cają się z roz­my­słem, jakby nie mogli nic zro­bić, negu­jąc w ten spo­sób swoją odpo­wie­dzial­ność8.

Jeśli cho­dzi o osoby zdolne mimo wszystko prze­ży­wać rela­cje ero­tyczne w pełni władz umy­sło­wych, czę­sto spę­dzają one czas na kon­tro­lo­wa­niu swych gestów i zasta­na­wia­niu się, „czy wła­śnie tak należy robić”, mar­twią się, czy druga osoba jest usa­tys­fak­cjo­no­wana, cał­ko­wi­cie się jej oddają i zupeł­nie igno­rują wła­sne pra­gnie­nia lub dozna­nia; albo pozo­stają nie­mal bez ruchu, obser­wują sufit i wyno­szą z aktu sek­su­al­nego wyłącz­nie głę­bo­kie poczu­cie wstydu, samot­no­ści i pustki.

Po latach takiego reżimu nie­któ­rzy uświa­da­miają sobie w trak­cie tera­pii, że tak naprawdę ni­gdy nie upra­wiali miło­ści, bo nie rozu­mieją, czym jest rela­cja z inną osobą. Nie rozu­mieją, czym jest inność, bez któ­rej dostęp do doro­słej sek­su­al­no­ści jest nie­moż­liwy. Jak to naj­pro­ściej wyja­śnić? Przy­cho­dzi mi do głowy nastę­pu­jące porów­na­nie: wia­domo, że nie można poła­sko­tać się samemu. Żeby poczuć łaskotki, koniecz­nie potrze­bu­jemy dru­giej osoby. Tak samo jest z rela­cją sek­su­alną: by mieć dostęp do jej magii i tajem­nic, trzeba koniecz­nie roz­po­znać drugą osobę w jej rady­kal­nej inno­ści. Czego doro­śli, któ­rzy nie opu­ścili dzie­ciń­stwa – sym­bio­tyczni i hero­iczni – nie są w sta­nie zro­bić.

Seks do przesady

Cza­sem pacjenci pro­szą mnie o rady tech­niczne pozwa­la­jące „dobrze się kochać”. Na przy­kład o kąt uło­że­nia głowy przy poca­łunku, o inten­syw­ność przy­jem­no­ści, którą powin­ni­śmy „nor­mal­nie” odczu­wać; o gesty, które należy wyko­nać w takim lub innym momen­cie… Odpo­wia­dam im, że nie jestem w żad­nym stop­niu upraw­niony do dawa­nia rad na ten temat, ale że mogę im mimo wszystko zasu­ge­ro­wać coś takiego: gdy masz ochotę na cia­sto cze­ko­la­dowe i zabie­rasz się do jedze­nia, na pewno nie zada­jesz sobie pyta­nia o kąt, pod jakim trzeba je ugryźć, ani o kon­kretne gesty, jakie musisz wyko­nać. Wgry­zasz się w nie i dajesz się ponieść swo­jemu pra­gnie­niu i spon­ta­nicz­no­ści…

Wła­śnie w tym cały pro­blem: gdy inny nie jest postrze­gany jako inny, nie ma miej­sca na praw­dziwe pożą­da­nie. Jest wyłącz­nie strach: przed roz­cza­ro­wa­niem dru­giej osoby, przed odrzu­ce­niem przez nią. To dla­tego ci, któ­rzy dzia­łają w try­bie hero­icz­nej wszech­mocy, mogą mno­żyć doświad­cze­nia, nie roz­wi­ja­jąc jed­nak praw­dziwej doro­słej sek­su­al­no­ści. W poszu­ki­wa­niu swo­jego „boha­ter­skiego ciała” będą się zadrę­czać wyczy­nami, ich liczbą, dłu­go­ścią, ener­gią, tech­niką. Wbrew sobie nie uwol­nią się od zewnętrz­nego i chłod­nego spoj­rze­nia, a pozo­sta­jąc w sfe­rze mecha­nicz­nych zacho­wań, będą czer­pać z aktu sek­su­al­nego czy­sto fizyczną przy­jem­ność, pozba­wioną war­to­ści nad­da­nej przez wyobraź­nię i fan­ta­zję. Cały cud spo­tka­nia, tego krót­kiego i magicz­nego zespo­le­nia bytów, pozo­sta­nie poza ich zasię­giem.

Niestałość pożądania i orientacji seksualnej

Cza­sem zada­jemy sobie pyta­nie, czy mamy jedną, ści­śle zde­fi­nio­waną orien­ta­cję sek­su­alną. Mogą nas nacho­dzić wąt­pli­wo­ści lub myśli, któ­rych za dobrze nie rozu­miemy. Na przy­kład pewna uzna­jąca się za osobę heterosek­su­alną pacjentka myślała cza­sem o swo­jej naj­lep­szej przy­ja­ciółce i wyobra­żała sobie, że być może… być może byłoby jej znacz­nie lepiej z nią niż z męż­czy­zną. Męż­czyźni wyda­wali jej się tacy skom­pli­ko­wani…

Podob­nie jak ta młoda kobieta, nie­któ­rzy ludzie prze­ży­wają tego typu roz­terki. Ale gdy przyj­rzeć się temu dokład­nie, może się oka­zać, że nie cho­dzi wcale o sek­su­al­ność. W przy­padku odmowy doro­śnię­cia pociąg do przy­ja­ciółki (lub do przy­ja­ciela w przy­padku męż­czy­zny) nie ma wymiaru sek­su­al­nego, ale jest skut­kiem wyco­fa­nia lub ucieczki przed pożą­da­niem sek­su­al­nym. Dzie­ciń­stwo jest tak naprawdę sta­nem względ­nej obo­jęt­no­ści, gdzie sama idea orien­ta­cji sek­su­al­nej nie ma żad­nego sensu. Oczy­wi­ście u dzieci ist­nieje pewna forma sek­su­al­no­ści, ale nie ma ona nic wspól­nego z sek­su­al­no­ścią doro­słego. To sek­su­al­ność skon­cen­tro­wana wyłącz­nie na sobie, która nie pozo­sta­wia miej­sca na drugą osobę. Także domnie­many pociąg do przy­ja­ciela tej samej płci i waha­nie co do orien­ta­cji sek­su­al­nej zwy­kle nie mają nic wspól­nego z homosek­su­al­no­ścią; cho­dzi raczej o pewną nie­doj­rza­łość – taką, jaką odnaj­du­jemy na eta­pie, gdy mali chłopcy myślą, że „dziew­czyny są do niczego” (i wza­jem­nie) i gdy wolą się bawić z kole­gami tej samej płci9. W osta­tecz­nym roz­ra­chunku doro­sły, opa­no­wany przez wąt­pli­wo­ści, może się zasta­na­wiać – nie bez lęku – czy jest „nor­malny”…

Lęk przed zachorowaniem

Hipochondria i lęk przed chorobami

Hipo­chon­dria we wła­ści­wym tego słowa zna­cze­niu jest względ­nie rzadka (doty­czy 3% osób, które zgła­szają się na kon­sul­ta­cje). Cho­dzi o zabu­rze­nie, które według pod­ręcz­ni­ków dia­gno­stycz­nych polega na nad­mier­nej oba­wie przed zacho­ro­wa­niem lub byciem dotknię­tym poważ­nym zabu­rze­niem oraz na cią­głym zamar­twia­niu się inter­pre­to­wa­nymi fata­li­stycz­nie ozna­kami i obja­wami fizycz­nymi. Lęk utrzy­muje się mimo powta­rza­nych badań kon­tro­l­nych, poważ­nie zakłó­ca­jąc codzienne życie dotknię­tej nim osoby.

Nie będąc hipo­chon­dry­kami w ści­słym zna­cze­niu tego słowa, bar­dzo wielu z nas boi się cho­rób, mikro­bów i nie­pra­wi­dło­wo­ści, które mogą zajść w ciele. Ale nie­któ­rzy, ogar­nięci fobią, będą omi­jali wszystko, co wiąże się z medy­cyną, i nie­ustan­nie pró­bo­wali ukoić swój nie­po­kój przez uni­ka­nie uści­sku rąk, wstrzy­my­wa­nie odde­chu pod­czas mija­nia ludzi na ulicy, mno­że­nie wizyt u leka­rzy, uważne wsłu­chi­wa­nie się w bicie swo­jego serca przy zasy­pia­niu itd. Naj­mniej­szy nie­ty­powy sygnał, naj­lżej­szy ból i naj­nie­win­niej­sza kro­sta będą wywo­ły­wać inten­sywny lęk.

Ten nie­pro­por­cjo­nalny lęk poja­wia się bar­dzo czę­sto pod koniec nasto­let­nio­ści lub na początku doro­sło­ści. Wyzna­cza de facto koniec bez­tro­ski i fuzji z rodzi­cami. Nagle młody doro­sły zdaje sobie sprawę, że jest odpo­wie­dzialny za swoje ist­nie­nie. Aż dotąd tę odpo­wie­dzial­ność pono­sili jego rodzice. Jego wła­sna śmierć mogła go prze­ra­żać wyłącz­nie przez pry­zmat ich śmierci, jakby ponie­kąd żył wewnątrz nich (co jest główną zasadą fuzji). Ale wej­ście w doro­słe życie wymu­sza w pewien spo­sób uświa­do­mie­nie sobie wła­snej odpo­wie­dzial­no­ści, bo myśl, że trzeba opu­ścić rodzinne gniazdo, działa meta­fo­rycz­nie jak dru­gie naro­dziny albo, jak kto woli, jak dru­gie wypchnię­cie z mat­czy­nego łona. Wów­czas nasze ciało, któ­rego doro­słe cechy dotąd nego­wa­li­śmy, jawi się przed nami w swo­jej pełni. Odkry­wa­jąc je, odkry­wamy jego fun­da­men­talną kru­chość. Nie możemy już dłu­żej nego­wać śmierci, a naj­drob­niej­sze zabu­rze­nia fizyczne wydają się potwier­dzać, że wkrótce umrzemy. Jest to jed­nak czy­ste złu­dze­nie, w któ­rym wiele osób się zatraca. Wielki nie­miecki filo­zof Imma­nuel Kant przez całe życie był hipo­chon­dry­kiem, bez prze­rwy mar­twił się o swoje zdro­wie i szu­kał spo­so­bów, by je chro­nić. Nawet geniu­sze mogą zacho­wać w sobie sporą dozę nie­doj­rza­ło­ści…

Zapraszamy do zakupu pełnej wersji książki

Zapraszamy do zakupu pełnej wersji książki

1. I. Yalom, Thérapie exi­sten­tielle, Paris, Gala­ade, 1980, p. 346.[W pol­skim wyda­niu Psy­cho­lo­gii egzy­sten­cjal­nej cytat ten mówi wyłącz­nie o odpo­wie­dzial­no­ści za wła­sne słowa. Ponie­waż inten­cją autora było zwró­ce­nie uwagi na poczu­cie odpo­wie­dzial­no­ści w ogóle, tłu­maczka zde­cy­do­wała się prze­ło­żyć go na pod­sta­wie wer­sji fran­cu­skiej. W pol­skim tłu­ma­cze­niu Psy­cho­lo­gii egzy­sten­cjal­nej brzmi on nastę­pu­jąco: „wszystko, co wzmac­nia odpo­wie­dzial­ność pacjenta za jego wła­sne słowa, musi zmie­rzać do jego wyle­cze­nia”]. [wróć]

2. A dokład­niej: psy­cho­log kli­niczny dzia­ła­jący w obsza­rze tera­pii egzy­sten­cjal­nych. Tera­pie egzy­sten­cjalne inte­re­sują się lękami, które ludzie wykształ­cają wobec ogra­ni­czeń kon­dy­cji ludz­kiej: śmierci, braku sensu, samot­no­ści, odpo­wie­dzial­no­ści. Można się w tej kwe­stii odwo­łać do cen­nych dzieł Jeana-Luca Ber­nauda Intro­duc­tion à la psy­cho­lo­gie exi­sten­tielle (Dunod, Paris 2018) i Traité de psy­cho­lo­gie exi­sten­tielle. Con­cepts, méthodes et pra­ti­ques (Dunod, Paris 2021). [wróć]

3. Cyt. za: I. Yalom, op. cit., s. 257. [wróć]

4. E. i J. de Gon­co­urt, Jour­nal. Mémoires de la vie littéraire, Robert Laf­font, Paris 2014 [cho­dzi o wpis z 15 kwiet­nia 1891 roku, pomi­nięty w pol­skim Dzien­niku Gon­co­ur­tów w wybo­rze i tłum. Joanny Guze – przyp. tłum.]. [wróć]

5. By dowie­dzieć się wię­cej na ten temat, zaj­rzyj do mojej książki: Les pensées qui font maigrir (Albin Michel, Paris 2019). [wróć]

6. Orto­rek­sja – zabu­rze­nie odży­wia­nia prze­ja­wia­jące się obse­sją na punk­cie zdro­wego jedze­nia. Może pro­wa­dzić do nie­do­ży­wie­nia zwią­za­nego z nie­do­bo­rami czy wręcz do ano­rek­sji i izo­la­cji spo­łecz­nej. Orto­rek­sja nie została jesz­cze włą­czona do mię­dzy­na­ro­do­wych kla­sy­fi­ka­cji zabu­rzeń psy­chicz­nych takich jak ICD-10. [wróć]

7. Wszyst­kie przy­ta­czane w tej książce przy­padki kli­niczne zostały zano­ni­mi­zo­wane, a imiona zmie­nione. [wróć]

8. Oczy­wi­ście wywód ten w żaden spo­sób nie neguje real­no­ści gwałtu jako takiego. We wszyst­kich przy­pad­kach kli­nicz­nych, do któ­rych się odwo­łuję, osoba, któ­rej to doty­czyło (męż­czy­zna lub kobieta), nie odma­wiała rela­cji sek­su­al­nej i nie wyra­żała żad­nego sprze­ciwu – dążyła jedy­nie do tego, by nie brać na sie­bie odpo­wie­dzial­no­ści. [wróć]

9. Co wcale nie ozna­cza, że orien­ta­cja homo­sek­su­alna lub inna musi być kwe­stią nie­doj­rza­ło­ści. Cho­dzi tu wyłącz­nie o pewne szcze­gólne przy­padki w ramach odmowy dora­sta­nia. [wróć]