Never Say Never - Agnieszka Karecka - ebook
NOWOŚĆ

Never Say Never ebook

Agnieszka Karecka

4,4

50 osób interesuje się tą książką

Opis

Życie szesnastoletniej Lisy Andrews wywraca się do góry nogami, gdy jej matka umiera, a ona sama ma trafić pod opiekę ojca (menadżera gwiazd), który porzucił je wiele lat temu. Lisa nie ma zamiaru nawiązywać z nim nawet cienkiej nici porozumienia. Przeprowadza się do wielkiego i pełnego służby domu w Chicago, ale za cel stawia sobie uprzykrzenie mu życia.
Tymczasem ojciec rozpoczyna współpracę z Never Say Never, zespołem rockowym, który właśnie wspina się w rankingu popularności. Lisa jest jego wielką fanką. Poznaje ekipę i wkracza w zupełnie nowy świat muzyki, koncertów, przyjaźni i podróży po Europie. Coraz lepiej dogaduje się z ojcem. Kiedy wszystko wydaje się iść w dobrą stronę, sprawy niespodziewanie się komplikują…

Ebooka przeczytasz w aplikacjach Legimi na:

Androidzie
iOS
czytnikach certyfikowanych
przez Legimi
czytnikach Kindle™
(dla wybranych pakietów)
Windows
10
Windows
Phone

Liczba stron: 359

Odsłuch ebooka (TTS) dostepny w abonamencie „ebooki+audiobooki bez limitu” w aplikacjach Legimi na:

Androidzie
iOS
Oceny
4,4 (7 ocen)
4
2
1
0
0
Więcej informacji
Więcej informacji
Legimi nie weryfikuje, czy opinie pochodzą od konsumentów, którzy nabyli lub czytali/słuchali daną pozycję, ale usuwa fałszywe opinie, jeśli je wykryje.
Sortuj według:
UrszulaLila

Dobrze spędzony czas

Fajna. Polecam
00

Popularność




Opracowanie graficzne okładki i ilustracja na okładce

[email protected]

Redaktor prowadząca

Alicja Oczko

Opieka redakcyjna

Renata Kumala / Korektornia on-line

© 2024 by Agnieszka Karecka

© for the Polish edition by HarperCollins Polska sp. z o.o., Warszawa 2024

Wszystkie prawa zastrzeżone, łącznie z prawem reprodukcji części lub całości dzieła w jakiejkolwiek formie.

Wszystkie postacie w tej książce są fikcyjne. Jakiekolwiek podobieństwo do osób rzeczywistych – żywych lub umarłych – jest całkowicie przypadkowe.

HarperCollins jest zastrzeżonym znakiem należącym do HarperCollins Publishers, LLC.

Nazwa i znak nie mogą być wykorzystane bez zgody właściciela.

HarperCollins Polska sp. z o.o.

ul. Domaniewska 34a

02-672 Warszawa

HarperYA jest imprintem młodzieżowym HarperCollins Polska

www.harperya.pl

www.harpercollins.pl

ISBN: 978-83-8342-499-6

Opracowanie ebooka Katarzyna Rek

Dla tych, którym los rzuca pod nogi spróchniałe kłody.

Playlista

Never Say Never to opowieść, w której nie zabraknie muzyki, dlatego nie wyobrażam sobie, aby nie zamieścić spisu utworów, które towarzyszyły mi podczas pisania. Mam nadzieję, że te melodie oddadzą klimat powieści, a co więcej – umilą Wam odbiór tej historii!

Harry Styles • As It Was

Olivia Rodrigo • Good 4 U

Machine Gun Kelly • Forget Me Too

Machine Gun Kelly (ft. Glaive) • More than Life

Illenium (ft. Avril Lavigne & Travis Barker) • Eyes Wide Shut Eyes Wide Shut

Gracie Abrams • I Miss You, I’m Sorry

Knox • Not the 1975

Taylor Swift • Better than Revenge

Henry Moodie • Pick Up the Phone

Ashley Kutcher • Boy from Carolina

Mae Stephens • If We Ever Broke Up

Lizzy McAlpine • Ceilings

LØLØ • U Turn Me On (But U Give Me Depression)

Lauv • Never Not

5 Seconds of Summer • Ghost Of You

Mimi Webb • Good Without

Alex Warren • Chasing Shadows

Broadside • One Last Time

Beauty School Dropout • We Made Plans & God Laughed

Jessica Baio • Best Friends with Your Girlfriend

Nicky Youre • Good Times Go

1

– Szybciej, Lisa. Taksówka już czeka! – wykrzyczała do słuchawki Jennifer.

– Tak, tak, już biegnę!

Rozejrzałam się po kuchni, by upewnić się, że garstka leków, które przyjmuje mama, jest dokładnie wydzielona, a w lodówce leży zapiekanka do odgrzania na wieczór. Szybkim krokiem przeszłam do łazienki, aby przeczesać moje pozbawione blasku blond włosy.

Wspólnie z Jennifer zafarbowałyśmy sobie końcówki na różowo, by uczcić fakt, że wybieramy się na koncert najlepszego zespołu pod słońcem, ale mnie nigdy nie trzymają się żadne fajne rzeczy – najtańsza drogeryjna farba do włosów też się do nich zalicza.

Z westchnieniem przeszłam do salonu.

– Mamo, jesteś pewna, że możesz zostać wieczorem sama? – zapytałam.

Elisabeth uśmiechnęła się do mnie uroczo i pokiwała twierdząco głową. Podeszłam do głębokiego fotela, w którym spędzała kilka ostatnich wieczorów, i nakryłam ją kocem. Ostatnio coraz bardziej marzła. Zrobiła się też blada, ale i tak każdego ranka nakładała cienką warstwę makijażu na swoją ładną owalną twarz.

Czasem zastanawiałam się, czy robi to z czystego przyzwyczajenia, czy może nie chce, bym tak jej się przyglądała z wymalowanym na oczach współczuciem. Jej chude palce pogładziły mój policzek, a wielkie zielone oczy, które po niej odziedziczyłam, czule objęły mnie spojrzeniem.

– Baw się dobrze, córciu. Jaki to zespół dziś występuje? – zapytała.

– Never Say Never – odparłam bez przekonania.

– Na pewno będziecie się świetnie bawiły z Je…

Mój telefon ponownie się rozdzwonił.

– Naprawdę nic ci nie będzie? Nie wyglądasz dziś dobrze, mamo. Może poproszę panią Rice, by tu zajrzała, gdy…

– Lisa… – przerwała mi rodzicielka i uśmiechnęła się czule – …przecież mówię: nic mi nie będzie. No, pospiesz się, bo koleżanka czeka. I włóż kurtkę. Luty nie rozpieszcza pogodą.

W moim telefonie pierwsza zwrotka utworu No bad days przechodziła właśnie w refren, więc pospiesznie wyciągnęłam z kieszeni poszarpanych jeansów telefon i wcisnęłam zieloną słuchawkę.

– Już idę, Jenn. Wybacz opóźnienie!

Zanim wybiegłam przed budynek, postanowiłam zahaczyć jeszcze o mieszkanie pani Rice. To poczciwa staruszka, której często pomagam z wyprowadzaniem dwóch absolutnie uroczych maltańczyków. W zamian zawsze daje nam kawałek domowego ciasta, które obie z mamą uwielbiamy.

Tym razem otworzyła drzwi, zanim zdążyłam w nie zapukać.

– Lisa – przywitała mnie, najwyraźniej nie mogąc się powstrzymać przed dokładnym otaksowaniem mojego koncertowego ubioru. – Widzę, że się gdzieś wybierasz.

– Tak. Jedziemy z Jennifer na koncert. Jeśli mogłaby pani zajrzeć za jakiś czas do mamy, byłabym wdzięczna. – Wręczam jej zapasowy komplet kluczy, bo mama zwykle zamyka się od środka, a czasem przysypia przy włączonym telewizorze.

Pani Rice przytakuje i zapewnia, że mogę na nią liczyć. Świetnie, przynajmniej ona jedna jest po mojej stronie w kwestii martwienia się o zdrowie mamy.

– Baw się dobrze! – dodała, gdy zbiegałam już na dół, gotowa na spotkanie z najgorszym zjawiskiem na ziemi, jakim jest gniew Jennifer.

* * *

Po niespełna godzinie spędzonej w uciążliwych korkach na przedmieściach Queens oraz w męczącej kolejce do wejścia do budynku wreszcie udało nam się dotrzeć na koncert. Właśnie kończył się support grany przez zespół Click Clock, który całkiem niedawno wypuścił swój debiutancki krążek, dla nas jednak najbardziej na świecie liczyła się gwiazda, a raczej gwiazdy wieczoru.

Jennifer jeszcze trochę się boczyła, ale szybko jej przeszło, gdy grupa rozgrzewająca publiczność się pożegnała, a przed zejściem ze sceny zapowiedziała, że po krótkiej przerwie wystąpi Never Say Never!

– Ale czad! Wreszcie zobaczę Jasona Lee na żywo! – ekscytowała się przyjaciółka, a jej zdecydowanie lepiej pofarbowane różowe końcówki tańczyły wokół pociągłej piegowatej buzi. Jennifer z natury miała jasnorude włosy, które bez problemu poddawały się fryzjerskim szaleństwom, dlatego zwykle to właśnie na jej głowie wszystkie „czadowe pomysły”, jak je nazywała, faktycznie były czadowe. Te same eksperymenty u mnie niezmiennie pozostawały w fazie „pomysłów”.

Przyjaciółka uśmiechnęła się szeroko i pociągnęła mnie do przodu, żeby przebić się przez rozentuzjazmowany tłum piszczących nastolatek. Mojej wątłej budowy ciało, podatne na wszystkie skaleczenia, zadrapania i siniaki, mocno się zbuntowało, ale najwyraźniej przyjaciółka nawet tego nie zauważyła, bo parła przed siebie z mocą rakiety odrzutowej. Przepychała się łokciami, wrzeszcząc w przestrzeń hasła: „Gdzie leziesz, człowieku?!” albo „Weź się przesuń, bo sama cię przesunę”, a skutek był taki, że już po kilku zagrażających mojemu życiu minutach byłyśmy kilka rzędów przed barierkami.

Tak, właśnie.

Byłyśmy prawie pod samą sceną! Co z tego, że spocone, ściśnięte niczym kawałki owoców w słoiku z dżemem i z zakresem ruchomości pozwalającym na poruszenie gałkami ocznymi w prawo i w lewo. Fakt był taki, że nawet nie wierzyłam, że się tutaj przedostaniemy.

– Róbmy jak najwięcej zdjęć! Chcę mieć dowód, że tutaj byłam – zawołała Jenn, bo tłum zaczął już wywoływać zespół na scenę.

– Never Say Never! – wołali chórem, więc niemal od razu przyłączyłyśmy się do skandowania.

Nagle światła przygasły, a na scenę wypuszczono gęsty dym podświetlany niebieskim światłem. Dokładnie w tym samym odcieniu co logo gwiazdy wieczoru.

– To już! – piszczała Jennifer, a ja zaczęłam przestępować z nogi na nogę.

Nie mogłam ukryć faktu, że serce w mojej piersi zaczęło wygrywać własny koncert, a ja w żaden sposób nie potrafiłam nad tym zapanować.

Śledziłam poczynania chłopaków, odkąd wydali swój pierwszy krążek, a głos Coopera Scotta był zdecydowanie najpiękniejszym dźwiękiem, jaki słyszałam od czasu, gdy moje małe ciałko pojawiło się na tym świecie. Może i nie byłam tak chorobliwie stuknięta na ich punkcie jak na przykład Jennifer, która obklejała sobie ich podobiznami nawet gumkę do mazania (i potem nie mogła jej używać), ale na pewno ich lubiłam. Bardzo. A nawet bardziej.

– OMG! – pisnęła Jenn. – Lisa!? Widziałaś go!? Tam na scenie, to był Jason!

Wyżej wspomniany Jason, a dokładnie Jason Lee, główny gitarzysta zespołu, pełnił również funkcję drugiego wokalisty. Dośpiewywał w refrenach, a czasem miał nawet jakąś krótką partię solową. Przede wszystkim był jednak zdecydowanie genialnym gitarzystą, znanym z niesamowitych solówek, na których brzmienie moje wnętrzności urządzały sobie istną dyskotekę. Ten przejmujący, doszczętnie przenikający mięśnie i kości dźwięk sprawiał, że mimowolnie moja szyja poruszała się w przód, w tył i na boki. Nie powiedziałabym, że to taniec, raczej niekontrolowany muzyczny tik, na który podatni są wszyscy fani Jasona. I nawet fakt, że podobno bywał lekko gburowaty, niczego nie zmieniał.

– Nie widziałam – odparłam.

– Tam, tam! – Jenn nachyliła się w moją stronę i wskazała palcem róg sceny.

Faktycznie kręcili się tam członkowie zespołu, raz po raz wchodząc na scenę i z niej schodząc. Przez panujący w sali półmrok z trudem rozpoznawałam, który to który, ale teraz ewidentnie moje spojrzenie padło na Maverica Evansa, perkusistę. Zdecydowanie najlepiej zbudowany z nich wszystkich… Szczerze mówiąc, jego mięśnie wyglądały tak, jakby miały za zadanie rozrywać rękawy każdego opinającego je materiału. Coś nieprawdopodobnego, że skupiałam się na tak absurdalnych szczegółach.

Moje rozmyślania przerwała sylwetka, której ciemny zarys przechadzał się po scenie. Wreszcie chłopak podszedł do mikrofonu i zawołał:

– Nowy Jork! Jak się macie?!

Piski i okrzyki radości poniosły się po całym wnętrzu, boleśnie raniąc moje uszy. Ale to nie było ważne. Ani to, że jakaś dziewczyna z kolczykiem w brwi i czerwonymi kucykami na głowie kolejny raz nadepnęła na moje trampki (w duchu obiecałam sobie, że na kolejny koncert włożę glany oraz dmuchany kombinezon – i bez zbędnych komentarzy, wygląd to nie wszystko).

– Gotowi na sporą dawkę adrenaliny?! – zapytał lider zespołu. Znałam ten głos zbyt dobrze, by pomylić go z kimkolwiek innym. Wytarłam spoconą dłoń o materiał jeansów i sięgnęłam po telefon. Nie było opcji, bym tego nie nagrała.

Światła rozbłysły, oświetlając jego sylwetkę. Zdolności Coopera Scotta nie kończyły się na śpiewaniu w NSN. Potrafił także całkiem nieźle grać na gitarze rytmicznej, można więc stwierdzić, że idealnie dopełniali się z Jasonem.

Ostatnim z muzyków był basista Luca Martin, który właśnie machał do publiczności. To najbardziej energiczny i uśmiechnięty chłopak z całej ekipy. Miałam wrażenie, że uśmiech ma przyszyty na stałe do swojej ładnej buźki.

Planowałam uwiecznić nie tylko początek, ale calutki ponadgodzinny koncert jednego z najlepszych zespołów ever.

I tak też zrobiłam.

* * *

– Mogłyśmy nagrywać po połowie – oznajmiłam, gdy wracałyśmy wieczorem do domu, a oba telefony umarły z wycieńczenia.

– Nie wpadłam na to – stwierdziła Jenn.

Wsiadłyśmy do autobusu, którym telepało tak mocno, że gdybym miała pełny żołądek, z pewnością poplamiłabym podłogę.

– Chcę chodzić na każdy ich koncert! Mogłabym być ich prywatną menadżerką, stylistką albo fryzjerką. Cokolwiek… – trajkotała jak oszalała Jennifer.

– Najpierw skończ szkołę. Szesnastolatki nikt nie zatrudni do poważnej pracy – bąknęłam, na co przyjaciółka sprzedała mi bolesnego kuksańca.

– Sama musisz przyznać, że są cudowni. – Puściła mi oko.

– Okej, masz mnie. Przyznaję. – Westchnęłam ciężko.

– Lisa i Cooper, zakochana para – podśpiewywała, aż odwróciło się do nas kilka par ciekawskich oczu.

– No weź, siarę mi robisz – syknęłam, a przyjaciółka jeszcze głośniej się roześmiała.

– Oj, Lisa, Lisa. Jesteś przeurocza z tym kryciem swoich zauroczeń.

Przytrzymałam się siedzenia, gdy autobus gwałtownie zahamował.

– Kiedy zaczyna się ich trasa koncertowa? – Postanowiłam sprytnie zmienić temat.

– Za kilka miesięcy, chyba w czerwcu albo lipcu. Muszę sprawdzić. – Jenn złapała haczyk.

– Świetnie – rzuciłam ochoczo. Mijaliśmy przedostatni przystanek, więc musiałam być teraz czujna, by nie przegapić własnego, co zdarzało się nadzwyczaj często, gdy wracałam z Jennifer ze szkoły.

– Nie tak świetnie, bo to trasa po Europie, moja droga.

– Po Europie? – powtórzyłam zawiedziona.

– Dokładnie, co oznacza, że żadna z nas nie zaliczy nawet jednego koncertu. No chyba że masz w planach wakacyjny europejski tour.

– Mam w planach jedynie wakacyjny amerykański święty spokój – rzuciłam, a gdy autobus się zatrzymał, szybko przytuliłam przyjaciółkę na pożegnanie.

– Trzymaj się, Lisa. Fajnie było!

Mruknęłam krótkie „na razie” i w ostatniej chwili wyskoczyłam z autobusu.

Ze słuchawkami w uszach przemierzałam ulice dobrze znanej mi dzielnicy, gdy nagle, wychodząc zza zakrętu, zorientowałam się, że pod moim budynkiem coś się dzieje. Zobaczyłam mnóstwo ludzi i mrugające światła. Po chwili dotarło do mnie, że to ambulans.

Serce w mojej piersi na moment stanęło w pełnym obaw niedowierzaniu.

Modliłam się, by karetka przyjechała do kogoś innego, ale w naszym domu mieszkały tylko trzy rodziny. My, pani Rice i państwo Smith, którzy wczoraj wyjechali na urlop.

Z każdym krokiem napięcie we mnie rosło, wciąż prosiłam, by chodziło o przypadkowego przechodnia, o kogoś zupełnie obcego. Ale kiedy wreszcie rozpoznałam znajome twarze, które zwróciły się w moją stronę, a wśród nich panią Rice, wiedziałam.

– Gdzie jest mama?

2

Zapraszamy do zakupu pełnej wersji

Fot.: Nieemocjonalnekadry – Ewelina Krupa fotografia

AGNIESZKA KARECKA z wykształcenia jest nauczycielką, jej prawdziwą pasją stała się jednak praca z książkami i wśród książek. Na co dzień świetnie odnajduje się w roli bibliotekarki. Miłośniczka literatury obyczajowej, romansów i powieści fantasy. Uwielbia inspirować się życiem i pisać o nim, a także zastanawiać się „co by było, gdyby…”. Prywatnie żona i mama, nieco introwertyczna, zwykle uśmiechnięta. Prowadzi swoje media społecznościowe:

Wpadnij do mnie!

Wattpad: @agnieszkarecka

Bądź z nami!

zeskanuj kod QR

Więcej o książkach w tym

• zapowiedzi i premiery

• informacje o autorach

• ciekawostki i aktualności

Spis treści:

Okładka
Strona tytułowa
Playlista
Rozdział 1
Rozdział 2
Rozdział 3
Rozdział 4
Rozdział 5
Rozdział 6
Rozdział 7
Rozdział 8
Rozdział 9
Rozdział 10
Rozdział 11
Rozdział 12
Rozdział 13