Uzyskaj dostęp do tej i ponad 250000 książek od 14,99 zł miesięcznie
11 osób interesuje się tą książką
„Gdy serce milknie, dusza krzyczy. A jej wrzask słychać w piekle…”
Luiza Drwal – córka Wiernej i Demona. Poszukiwana przez Widzących i Mrocznych. Kobieta, która nie ma już nic… poza gniewem. Gdy śmierć odbiera jej to, co kochała najbardziej, jej serce zamienia się w lodowy odłamek roztrzaskanego szkła. Nie zna już celu. Nie czuje życia. Widzi tylko jedno – zemstę. Każdy krok zbliża ją do otchłani pochłaniającej duszę. Jednak mrok, w którym się zatraca, daje jej siłę do walki. Do przetrwania. Do zniszczenia tych, którzy zburzyli jej świat.
W sam środek tego chaosu wkracza Luka Soldato – Wojownik ukształtowany przez krew, lojalność i obowiązek. Z pozoru niepokonany, w środku targany emocjami. Wysłany do Polski z misją, nie podejrzewa, że jedno spotkanie rozedrze jego dotychczasowe życie.
Bo czasami największa siła rodzi się tam, gdzie zgasła nadzieja.
Ebooka przeczytasz w aplikacjach Legimi na:
Liczba stron: 422
Rok wydania: 2025
Odsłuch ebooka (TTS) dostepny w abonamencie „ebooki+audiobooki bez limitu” w aplikacjach Legimi na:
Prolog
Uśmiechnęła się na widok mężczyzny siedzącego w obszernym, jasnym fotelu. Krótko ostrzyżone, brązowe włosy połyskiwały w ciepłym świetle wysokiej lampy, przymknięte powieki skrywały dobrze jej znany kolor tęczówek, a surowe na co dzień rysy twarzy złagodniały pod wpływem snu, w który zapadł. Z fascynacją obserwowała cienie na policzkach, rzucane przez długie rzęsy, by po chwili przenieść wzrok niżej, na perfekcyjnie wyrzeźbioną klatkę piersiową, okrytą rozpiętą, jasną koszulą.
Nie mogła oderwać wzroku od tego spektaklu. Od spokojnego i głębokiego oddechu poruszającego torsem mężczyzny. Od silnych ramion opartych swobodnie na fotelu i obejmujących czule niewielką istotę, która – jakby przyklejona do piersi ojca – również zapadła w beztroski sen.
Kobieta nie musiała być Demonem, by czuć emocje przepływające przez te dwie najważniejsze w jej życiu osoby. Radowała się spokojem i szczęściem, które przepełniały Wiktora, chociaż ich bezpieczeństwo było niepewne, a ogromna, dziecięca miłość ich małego cudu za każdym razem rozsadzała jej serce. Klara, ich ukochana córka, miała zaledwie półtora roku, a była najbardziej poszukiwanym w ich świecie dzieckiem. Poczuła smutek na myśl o przyszłości ich małej, co natychmiast przykuło uwagę Wiktora.
Intensywnie niebieskie tęczówki spoglądały na nią badawczo, a wyciągnięta dłoń spowodowała, że bezwiednie ruszyła w jego kierunku. Zawsze tak było, od pierwszego momentu, gdy spotkała tego mężczyznę, nie potrafiła oderwać od niego wzroku, jakby tracąc przy nim myśli i opanowanie. Jedno spojrzenie, dotyk i szept powodowały, że zanurzała się w poczuciu beztroski i bezpieczeństwa, które chociaż w niewielkim stopniu odpędzały mroczne i zdradzieckie chmury. Wtuliła się w ukochanego, starając się nie obudzić małej, i odetchnęła głęboko.
– Co ci chodzi po głowie? – szepnął Wiktor.
Nie odpowiedziała. W tym momencie była wdzięczna za odbytą podróż oraz za to, w jaki sposób nauczyła się panować nad emocjami. Przy nim była otwartą księgą, nic nie potrafiła przed nim ukryć, ale tego wieczoru musiała zrobić wszystko, by nie odczytał…
– Znowu o tym myślisz, Wera. – Westchnęła na te słowa i zerknęła na niego przepraszająco. – Powinienem zabić tę Wieszczkę za sam zamęt, który wprowadziła do twojej duszy. Co ci odbiło, by słuchać tych bzdur?
– Wiesz dobrze, że to nie są bzdury – mówiąc to, zaczęła się bawić palcami Wiktora. – To, co przyniesie nam przyszłość, nie jest bzdurą, obok której można przejść bez większego zainteresowania.
– Jest, a wiesz dlaczego? – Wyswobodził rękę i uniósł jej brodę. – Bo życie jest nieprzewidywalne. Żadne z nas nie ma pojęcia, co będzie w przyszłości. Wyłącznie decyzje, które podejmujemy, wpływają na nasze życie, nie jakieś cholerne Mojry i prządki losu. A to, co ci nagadała ta zdzira, można łatwo ominąć, Weronika.
– Nie przyjmę Demona. Nie my tutaj jesteśmy ważni, tylko mała istota, którą trzymasz w ramionach. Nie mogę jedną decyzją wpłynąć na jej przyszłość…
– Klara potrzebuje rodziców – przerwał jej. – Osób, które zapewnią jej ochronę. Wiesz dobrze, że jesteśmy na celowniku, a ona musi mieć matkę.
– Będzie mieć ojca – szepnęła. – Jeśli los tak chce…
– Przestań pieprzyć o losie! – warknął, ale momentalnie się uspokoił, ponieważ Klara drgnęła niespokojnie. – Mam gdzieś to, co usłyszałaś od jakiejś wariatki, która nie ma pojęcia, czym jest życie, bo siedzi odurzona psychotropami, które zaburzają jej osąd!
Wojowniczka opuściła wzrok, który skoncentrował się na drobnej piąstce, zaciskającej się na krawędzi koszuli Wiktora. Ta mała będzie potężna i chyba żadne z nich sobie nie wyobrażało, jak wielką moc posiądzie. Jeśli już w tamtym momencie tak dobrze odczuwała emocje innych, to co będzie później?
– Wiesz, co zawsze przewidują Wieszczki? – Wiktor zmusił kobietę do spojrzenia sobie w oczy. – Śmierć. A wiesz dlaczego? Bo każdy kiedyś umrze, Weronika, taka jest kolej rzeczy.
Jednak nie każdy ma to przeklęte szczęście, by dowiedzieć się, w jaki dokładnie sposób umrze, pomyślała, ale nie mogła tego powiedzieć Wiktorowi. Nie mogła wpłynąć na to, co zgotował jej los, ze względu na miłość do niego i ich córki.
– Mówisz, że Klara jest najważniejsza, więc powiem ci, co ona czuje. Szczęście, gdy bierzesz ją w ramiona, oraz bezpieczeństwo, gdy tulisz ją do snu. Fascynację, gdy cudownym głosem śpiewasz jej kołysanki, i smutek, gdy znikasz z zasięgu jej wzroku. Pewność, że za chwilę się przy niej pojawisz, a twój uśmiech rozgrzeje jej malutkie i bijące dla nas serce. Doświadczam jej emocji, przecież wiesz.
Weronika z całych sił próbowała powstrzymać cisnące się do oczu łzy.
– Klara potrzebuje miłości i zrozumienia.
– I dostanie je – szepnęła. – Jest przeznaczona synowi Drwala, to on będzie ją kochać całym sercem i podziwiać niczym królową, i to wszystko dzięki tobie, bo zaszczepiłeś w nim wartości, które dadzą mu siłę do walki o przyszłość. To nie jest nasza bitwa, Wiktorze. Nie bez powodu się tutaj pojawiłeś i nie wiem, czy tak się stało ze względu na Dawida lub Klarę, ale dzięki tobie los naszych ludzi nie jest przesądzony. Teraz wszystko w ich rękach, nie możemy rozdzielić tej dwójki.
– Nie rozdzielimy, Sara i Igor nam pomogą. Weronika… – pocałował ją czule – tym bardziej powinnaś przyjąć Demona, byśmy mogli być przy nich i dla nich. Będziesz bezpieczna, wychowamy razem naszą córeczkę. Błagam cię, Weronika. – Przesunął kciukiem po jej policzku. – Proszę, zrób to dla niej, dla mnie. Kocham cię, kocham naszą małą, nie mogę was stracić. – Wtulił się w jej pierś, a ona doskonale wiedziała, że jest to próba ukrycia bólu i strachu. – Weronika, proszę.
Uśmiechnęła się delikatnie i musnęła ustami miękkie włosy.
– Jesteś cudownym ojcem – wyznała, obejmując go mocniej. – Klara i Dawid muszą się spotkać, razem będą niezniszczalni. Bóg trwogi i bogini zemsty… Ich drogi muszą się skrzyżować, inaczej ten Wymiar czeka zagłada.
– Więc się spotkają. Po prostu pomóżmy przeznaczeniu. Pokierujmy los na właściwą drogę.
Rozdział 1
Luka
– Soldato?
Na dźwięk własnego nazwiska podniosłem głowę znad raportu. Victor stał w drzwiach niewielkiego pomieszczenia, które stanowiło gabinet włoskiego Ośrodka. Na wpół puste półki odstraszały brakiem ksiąg, a biel ścian raziła i kontrastowała z mrokiem czerniącym się za oknem. Ciepłe światło lampki padało na wypełnione pochyłym pismem dokumenty, których jasne kartki odznaczały się na tle ciemnego biurka.
– Drwal próbował się do ciebie dodzwonić.
Zmrużyłem oczy i zerknąłem na telefon. Zaskoczyło mnie nieodebrane połączenie od Dowódcy. Skinąłem głową Wojownikowi i po chwili wsłuchiwałem się w rozdzierający umysł sygnał.
– Drwal.
– Dzwoniłeś – rzuciłem krótko.
Obaj nie znosiliśmy niepotrzebnych umilaczy podczas rozmów. Krótko, zwięźle i na temat – szkoda czasu na przywitanie. Natomiast na pożegnanie Wojownicy najczęściej w ogóle nie mieli szans.
– Za kilka godzin odbierzesz z lotniska jednego neutralnych – poinformował sucho Drwal.
– Którego lotniska?
– Prywatnego. Został postrzelony, musi zniknąć.
– W jakim jest stanie? – Potargałem odruchowo włosy. Ten nawyk w jakiś niezrozumiały sposób pomagał mi zebrać myśli. – Ściągnąć pomoc?
– Nie. – W słuchawce stuknęły klucze. – Stabilnym, chociaż będzie wkurwiony izolacją. Pilnuj go. Jak dobrze pójdzie, będziemy mieć silnego sojusznika.
– Spoko. – Odłożyłem raport i rozsiadłem się wygodniej. – Kto to?
– Policjant.
– Co się stało?
Wiedziałem, że Drwal w tym momencie zmielił przekleństwo. Zawsze irytowała go moja dociekliwość, a ja jak zwykle nic sobie z tego nie robiłem. Uśmiechnąłem się zimno, gdy dotarło do mnie zmęczone westchnienie Dowódcy.
– Pomógł naszemu Wojownikowi. Zajmijcie się nim, ma szybko wrócić do formy.
– Wyjątkowo spokojnie odpowiedziałeś – zauważyłem.
– Ostatnio przyzwyczaiłem się do waszej drobiazgowości. Jak sytuacja w Ośrodku?
– Stabilna.
– Pilnuj tego – rozkazał i jak zwykle rozłączył się bez pożegnania.
Odłożyłem telefon i przeciągnąłem się, a po chwili wyszedłem na przestronny korytarz. Cisza panująca w budynku relaksowała, przynosząc jednocześnie lekki niepokój. Dokładnie pamiętałem Ośrodek w Polsce, który wręcz tętnił życiem. We Włoszech… Widzący nadal się bali. Chore i przestarzałe zasady zastraszały, zmuszały do uległości względem ustalonego z góry porządku, naciskały na nich coraz mocniej, aż w końcu większość z nich po prostu się poddawała. Łatwiej było postąpić zgodnie z okrutnymi tradycjami, nawet jeśli wiązało się to ze sprzedażą własnej duszy, niż żyć w ciągłym strachu i poniżeniu.
Dwukolorowe oczy Victora przyglądały mi się z uwagą. Zmrużył powieki, gdy sprawdziłem magazynek glocka.
– Co jest?
– Musimy zgarnąć z lotniska policjanta – odparłem. – Ma zniknąć.
Wojownik nie skomentował polecenia Drwala. Słyszeliśmy o Dawidzie już od najmłodszych lat. Ten, który zabił własnego ojca i wyrwał się z kajdan tradycji, przeciwstawiając się wszystkim zasadom, by pomóc innym Widzącym wieść spokojne życie. Założyciel trzech Ośrodków w Polsce, który postanowił poszerzyć swoje dokonania o zaściankowe Włochy. Przeciwstawił się kaście włoskich Wojowników, zaślepionych, żyjących marzeniami o trwających pokoju i pieprzonej harmonii. Głupców, którzy nie zauważali coraz częstszych ataków Demonów na ludzi oraz ignorowali zniknięcia Widzących, będących poza ich wyśmienitą ligą. W ich oczach ten problem zupełnie nie istniał. Zamknięci na salonach, zajęci wydawaniem kolejnego balu i ustalaniem reguł gry, w której nawet nie brali udziału, tracili czujność. Cholerni hipokryci, ukrywający się za zajmowanymi stanowiskami i otaczający się przekupionymi ludźmi, którzy mieli za zadanie ich chronić. Strzec tych, którzy zostali stworzeni do walki, przecież to nonsens.
Nic dziwnego, że zagranie Drwala wywołało taką burzę. Decyzja o założeniu Ośrodka we Florencji okazała się bardzo dobrym posunięciem. Przynajmniej według mnie. Mogłem się tylko domyślić, z jaką agresją podeszła do tego pomysłu większość włoskich Wojowników. Tak, założenie Ośrodka było strzałem w dziesiątkę, jeśli celem Drwala było wkurwienie tych dupków, i byłem pewien, że między innymi właśnie o to mu chodziło. Dowódca z Polski wyszedł z tej potyczki obronną ręką, ponieważ ingerencja w pozorny ład i porządek starszyzny wywołała wrzenie, które mogło się zakończyć niezłą erupcją. To z kolei mogło być całkiem ciekawym doświadczeniem.
– Kiedy? – spytał Victor.
Zerknąłem na wiadomość od Eryka, speca komputerowego, który zajmował się logistyką i bezpieczeństwem Ośrodków. Widziałem faceta raz, ale stale utrzymywany kontakt zaowocował poznaniem mężczyzny i upewnieniem się, że jest całkiem niezły w tym, co robi. Musiałem porozmawiać z Drwalem, żeby tutaj też ściągnąć kogoś takiego.
– Wyrwę się z klubu i pojadę po kolesia. – Zerknąłem na chmurną minę Wojownika. – Co jest? Wyglądasz, jakby Wilkołak dziabnął cię w wacka.
– Pieprz się. Jesteś blady. Dobrze się czujesz?
– Skopię ci dupę, to się przekonamy.
Victor zmrużył ostrzegawczo oczy, ale widząc moją nieugiętą postawę – odpuścił. Dobrze, chciało mi się rzygać od tych badawczych spojrzeń…
– Mówię serio, Luka. – Cóż, jednak nie odpuścił. – Co się dzieje?
– Nic, wyluzuj. Idziemy do klubu, ściągnij do Ośrodka Adama i Artura.
– Zaraz będą. – Wojownik najwyraźniej nie uwierzył w moje zapewnienia. – Jak coś, pamiętaj, że nie jesteś jakąś panienką, żebym cię niósł.
Posłałem mu drwiące spojrzenie, na które pokręcił głową i bez dalszych dyskusji sięgnął po kluczyki od samochodu. Obserwowałem plecy mężczyzny, jednocześnie sam pogrążałem się w niepewności. Victor dobrze czytał w ludziach, co było i przydatne, i męczące. Szczególnie jeśli chodziło o moje ukrywane emocje, których odgadnięcie zazwyczaj nie stanowiło dla Victora najmniejszego wyzwania. Esposito wiedział dokładnie, że coś jest na rzeczy, i mogłem się założyć, że ten Wojownik przez cały wieczór będzie próbować wyciągnąć ze mnie prawdę.
Sęk w tym, że sam nie wiedziałem, jaka ona jest. Kilka godzin wcześniej zaszyłem się w bibliotece, próbując się skupić na raportach z poprzedniego wieczoru, ale całym sobą czułem, że coś jest nie tak. Jakiś dziwny niepokój drażnił moją intuicję, skrobiąc uparcie w zakopane w głębinach emocje. Nie potrafiłem odnaleźć źródła tego napięcia, dlatego nie pozostało mi nic innego, jak spokojnie czekać na rozwój wydarzeń.
– Esposito, odpuść – rzuciłem na odczepnego.
Victor warknął przekleństwo i uruchomił volvo xc60, jednak wiedziałem, że to nie koniec rozmowy. Kolejnym etapem jego upartych dyskusji będzie odniesienie się do Adama.
– Skoro nie chcesz mnie słuchać, to Trovato przemówi ci do rozumu – usłyszałem jak na zawołanie.
Zerknąłem w okno, powstrzymując śmiech. Adam, jako najrozsądniejszy z nas wszystkich, miał dar przekonywania, bardzo skuteczny w potyczce z każdą napotkaną osobą – poza mną. Victor czytał w ludziach jak w otwartej księdze, ale to Adam widział więcej i sięgał głębiej niż powierzchowne doznania i przeżycia. Potrafił przebić się przez założoną maskę, dostrzegał tajemnice i łączył pozornie niezwiązane fakty, tworząc logiczną całość i stawiając przed nami całkiem trafne tezy. Nie pamiętałem, czy Wojownik kiedykolwiek się pomylił. A było to niezłym wyczynem, zważywszy na to, że trenowaliśmy ze sobą od bardzo dawna. Cała czwórka, łącznie z Arturem.
Nigdy nie mógłbym zapomnieć naszego pierwszego wspólnego treningu. Mieliśmy zaledwie po jedenaście lat, ale od razu poczuliśmy do siebie sympatię, o ile można o czymś takim mówić w tak toksycznym środowisku. Od najmłodszych lat wpajano nas wartości, które w żaden sposób się nie pokrywały z prawdziwym powołaniem Wojowników, i chyba właśnie to nas do siebie zbliżyło. Pomimo młodego wieku solidarnie nie zgadzaliśmy się z ideami przekazywanymi przez dorosłych Wojowników, a może to właśnie dziecinne spojrzenie na świat sprawiało, że mieliśmy w sobie większe pokłady empatii względem innych Widzących.
Nie, z całą pewnością nie. Wśród Wojowników nie istnieje coś takiego jak dzieciństwo. Od początku szkolono nas na morderców i uczono posłuszeństwa, co w kulminacyjnym momencie przyniosło zupełnie przeciwny skutek. Wtedy nie mogliśmy zrozumieć, dlaczego tylko chłopcy uczestniczyli w treningach i wyłącznie ich wybierano na Wojowników, chociaż bliźniaczka Victora walczyła równie dobrze co on sam. Tak samo moja starsza siostra, która po kryjomu ćwiczyła ze mną podstawowe chwyty. Z czasem zaczęliśmy rozumieć, w jaki sposób są traktowane Wierne oraz dlaczego odseparowano Wojowniczki.
Według starszyzny nie istniało żadne zagrożenie, a same kobiety nie nadawały się do walki. Prawie pisano poematy o tym, że ich miejsce powinno być w domu, co było kompletną bzdurą. Jednak w najbliższym otoczeniu widziałem, jak właśnie te idee odbijają się na kobietach.
Marię – moją siostrę – próbowano zmusić do poślubienia Wojownika czystej krwi, ale walczyła z tym dzielnie przez wiele lat. Nie miałem pojęcia, czy śmiertelny wypadek był jej wybawieniem, czy tragicznym w skutkach błędem. Wściekłość, którą odczuwałem po stracie siostry, sukcesywnie się zmniejszała, ale nadal dręczyły mnie wyrzuty sumienia, do których sam przed sobą nie potrafiłem się przyznać.
Między innymi dlatego zgodziłem się na prowadzenie Ośrodka we Florencji. Na początku cały czas byłem obserwowany przez Dawida, ale z każdym kolejnym dniem, odbytym patrolem i wypełnionym raportem miałem wrażenie, że Drwal przerzuca odpowiedzialność za ten świat na mnie. Przez te kilka miesięcy robiłem, co mogłem, by utrzymać spokój i bezpieczeństwo wśród nielicznych Widzących, którzy postanowili się sprzeciwić chorym tradycjom. Miałem nadzieję, że z czasem i ten Ośrodek będzie pełen śmiechu oraz radości, kobiet, dzieci i mężczyzn, Widzących, Wiernych i Wojowników. Chciałem wierzyć w to, że w końcu odważą się na ten jeden krok. Oni mogli to zrobić, dla nich istniała nadzieja na szczęśliwą przyszłość.
W przeciwieństwie do mnie samego.
– Znowu o tym myślisz.
Uśmiechnąłem się pod nosem. Victor znał mnie na wylot.
– Znajdziemy sposób.
– Nie ma sposobu, Esposito. – Zerknąłem na mężczyznę. – I nie szukajcie go. Mamy inne problemy na głowie.
– Sorry, ale „inne” jakoś nie przemawiają ani do mnie, ani do Adama, już nie wspomnę o Arturze.
Tak, ten ostatni mógł być poważnym kłopotem.
– Po fakcie będziemy się tym martwić.
Wyciągnąłem dzwoniący telefon i odrzuciłem połączenie.
– Ja ci mówię, że ona nie jest Wierną, tylko jakąś pieprzoną wiedźmą.
– Więc poślubię wiedźmę – zakpiłem, maskując złość. – Swoją drogą, to może być ciekawe.
– Wkurzasz mnie, Soldato. – Victor zatrzymał się przed klubem i gwałtownie zaciągnął ręczny. – Udajesz, że cię to nie rusza, ale w końcu oszalejesz.
– Co masz na myśli?
– Poddałeś się, to mam na myśli, Luka.
Zatrzasnąłem drzwi volvo i skierowałem się ku wejściu, nad którym wisiał neonowy szyld z nazwą klubu.
– Pogodziłem się, nie poddałem. Cześć, Dario. – Uścisnąłem dłoń mężczyzny stojącego na bramce. – Wszystko okej?
– Jak co wieczór – odpowiedział lakonicznie.
Ludzie czekający w długiej kolejce spojrzeli na nas z zawiścią, gdy bez problemu weszliśmy do budynku.
– Poddałeś się. – Victor zatrzymał mnie tuż przy drzwiach prowadzących na zaplecze. – I to mi się nie podoba.
W tym momencie odrzuciłem kolejne połączenie.
– Później będziemy się tym martwić – powtórzyłem, po czym obaj zgodnie zerknęliśmy w prawo, a na widok dwóch mężczyzn, szykujących się do bójki, westchnąłem zrezygnowany: – Kto?
– Ja. Jak mnie ci turyści wkurwiają…
Uśmiechnąłem się krzywo i skinąłem głową kolejnemu ochroniarzowi. Kątem oka obserwowałem poczynania Esposito, ale nie sądziłem, by potrzebował mojej interwencji. Victor był wyśmienitym Wojownikiem, co było pożądaną cechą podczas pracy w klubie, a jego analityczny i prawniczy umysł bardzo się przydawał przy papierkowej robocie, której szczerze nie znosiłem.
Victor miał rację, turyści naprawdę byli irytującymi awanturnikami. Roześmiałem się pod nosem, gdy jednym ruchem założył dźwignię na ramię opalonego blondyna i po chwili już wyprowadzał go z klubu w asyście gorących spojrzeń półnagich kobiet.
Wieczór mijał spokojnie, podczas gdy ja coraz bardziej się pogrążałem w niezrozumiałym chaosie. Coś było nie tak, ale dalej nie potrafiłem tego zrozumieć. Działałem automatycznie, reagowałem na zagrożenia w klubie, interweniowałem, gdy zachodziła taka potrzeba, ale myślami byłem w zupełnie innym, nieznanym miejscu.
– Już druga.
Zerknąłem na zegarek, a potem przeniosłem wzrok na zielono-brązowe oczy Victora. Pozornie wyluzowana sylwetka Wojownika zwykle odwracała uwagę innych od mącących jego duszę emocji, a pogodne usposobienie kamuflowało jego prawdziwą siłę. Wszystko to czyniło z niego świetnego żołnierza, piekielnie dobrego partnera w terenie i… bardzo wkurwiającego kompana. Szczególnie gdy rzucał to pełne dezaprobaty spojrzenie.
– Zbieraj się – rozkazałem krótko.
Powstrzymałem warkot na widok ulgi w spojrzeniu Victora, nie miałem ochoty na dalsze, bezsensowne przesłuchanie. Skoncentrowałem się na niepokoju, który nasilał się z każdą minutą, jednak ponownie nie potrafiłem odnaleźć źródła dziwnego wrażenia. Poddałem się lodowatej pięści, zaciskającej się coraz mocniej wokół zeschniętego serca. Z wyjątkowym trudem nasunąłem na siebie płaszcz obojętności, którym od lat się otaczałem. Wojownik, w szczególności taki jak ja, nie może mieć słabości.
Zmierzałem korytarzem do wyjścia z klubu, gdy od niechcenia chwyciłem za kark mężczyznę. Koleś emanował dzikim i agresywnym pożądaniem, które kierował w śliczną szatynkę, bezskutecznie próbującą odpędzić natręta. Bez słowa pociągnąłem go ku drzwiom.
– Nic ci nie jest? – zapytał przerażoną kobietę Victor.
Nie usłyszałem jej odpowiedzi, bo już po chwili dociskałem faceta do ściany za rogiem budynku. Jego bladoniebieskie tęczówki szkliły od wypitego alkoholu, oddech cuchnął zwietrzałym piwem, a przerażenie na zwyczajnej twarzy blondyna było prawdziwą nagrodą za tę interwencję.
– Jeżeli kobieta mówi nie, to znaczy nie. – Mężczyzna zadrżał, słysząc cichy i ostrzegawczy pomruk. – Naucz się słuchać i opanuj swoje pragnienie.
Oczy natręta rozbłysły czerwienią. Spodobała mi się ta nagła zmiana narracji, chwila z chłystkiem zapowiadała się nieco bardziej ekscytująco. Puściłem go. Natychmiast się wyprostował, odzyskawszy rezon i pewność siebie.
– Bo co mi zrobisz? – Pogarda w spojrzeniu blondyna chyba miała zrobić na mnie wrażenie, ale nie sprostała zadaniu. – Wrócę do tego klubu i wezmę nie tylko ją, ale też inne kobiety, które mi się spodobają. I nie powstrzymasz mnie, oprychu.
Uśmiechnąłem się zimno, co, jak zwykle, wywołało oczekiwany efekt. Demon zrobił krok w tył, uderzając plecami o ścianę budynku, a buta wypisana na twarzy ustąpiła miejsca przerażeniu, gdy mój wzrok skuł lód. Cios w krtań powstrzymał Mrocznego przed krzykiem.
– Żałosne. – Nachyliłem się nad skulonym Demonem. – Powtórzę, chociaż zwykle tego nie robię. – Brutalnym ruchem zmusiłem go do kontaktu wzrokowego. – Jeśli kobieta mówi nie, to znaczy nie. I nie interesuje mnie, czy jesteś Mrocznym, czy zwykłym człowiekiem. Jeżeli jeszcze raz spotkam cię w tym klubie, na problemach z mówieniem się nie zakończy. Zrozumiałeś? – Facet skinął głową. – Świetnie, a teraz wypierdalaj stąd.
W tym momencie do zaułka podjechał Victor, który z pogardliwym uśmiechem patrzył za oddalającym się Demonem.
– Musiałeś się popisywać, co? – prychnął z rozbawieniem.
– Nawet nie zacząłem. Z tamtą dziewczyną okej?
– Tak, nawet dała mi swój numer. – Victor miał dobry humor. – I prosiła, byś zadzwonił do niej, jak tylko będziesz mógł.
Przekazał mi serwetkę z naprędce napisanym zlepkiem cyfr oraz krwistoczerwonym odciskiem ust. Uniosłem brew i zerknąłem z przekąsem na przyjaciela, który roześmiał się na widok mojej miny. Wrzuciłem podarek do schowka, gdzie kłębiła się masa innych mu podobnych.
– Kolejna ci nie odpowiada? – parsknął Victor.
– Seks to seks. Nie ma znaczenia z którą.
– Więc zadzwoń. Niezła była, tak jak ta opalona czarnula, której nawet nie zarejestrowałeś, chociaż cały czas krążyła wokół ciebie.
– Długie włosy, złota sukienka ledwo zakrywająca pośladki, wysokie szpilki i mocny makijaż – zacząłem wyliczać. – Czekoladowe oczy. Duży dekolt, zgrabne nogi. Ciężko kogoś takiego przeoczyć.
– Więc dlaczego nie wykorzystałeś okazji?
– Żeby kolejna nie potrafiła się ode mnie odczepić? Jedna mi wystarczy.
– Skoro tak mówisz…
Nie zdziwiło mnie, że Wojownik nie uwierzył w moje słowa. Akurat tamtej nocy nie miałem ochoty na przygodny seks w klubowej łazience, chociaż na co dzień nie stroniłem od takich rozrywek. Spałem z wieloma kobietami, w wielu miejscach, ale zwykle były to jednorazowe akcje, by każde z nas mogło zaspokoić swoje potrzeby, jednocześnie nie raniąc drugiej osoby. Tylko z kilkoma z nich spotykałem się dłużej. Piętno Wojownika wymagało życia w cieniu, a do naszego świata nie mogłem sprowadzić przypadkowej osoby.
Niedługo nawet to miało nie mieć znaczenia, w końcu za kilka miesięcy, by kontynuować tradycje Wojowników, miałem poślubić przyrzeczoną mi Wierną. Kobietę, której psychopatyczne żądze zadecydowały o moim losie. Nie, żeby ten stan miał kiedykolwiek założyć na mnie obrożę wstrzemięźliwości, rzecz jasna.
Decyzja starszyzny była zwykłą, tchórzliwą zemstą. Nigdy nie popierałem ich podejścia do chorych tradycji. Czarę przelało otwarte poparcie działań Drwala, czym naraziłem się także własnemu trenerowi. Wiedzieli, że nie miałem zamiaru unikać narzuconego mi obowiązku. Walka o prawdziwe uczucia odpadała, a moja przyszłość i tak miała się zakończyć tak, jak u większości Wojowników.
Tylko garstka z nas wiodła długi i spokojny żywot. I to najczęściej, gdy Wojownicy chowali się w bezpiecznych murach własnego domu oraz odcinali się od rozprzestrzeniającego się chaosu. W takich sytuacjach istnieje spora szansa na dożycie spokojnej starości, a w pewnym momencie patrzenie w lustro przestaje obezwładniać wstydem. Z czasem to spojrzenie, pałające dotychczas siłą i determinacją, wypełnia niepewność i zwątpienie, aż w końcu popadają w marazm, a ignorancja zaczyna przeważać nad prawdziwym powołaniem.
Jednak to nie intrygi starszyzny spowodowały brak zainteresowania czarnulą. Czułem w kościach, że za chwilę wybuchnie bomba, która przewartościuje nasze życia oraz wytworzy zamęt jeszcze większy niż ten, w którym obecnie się obracaliśmy. Nie wiedziałem, skąd ta głęboko zakorzeniona we mnie pewność, nie miałem pojęcia, kiedy to nastąpi, ale przeczuwałem naszą osobistą tragedię.
A może nie „naszą”? Zerknąłem na wyluzowanego Wojownika. Może niedługo okażę się świadkiem własnej tragedii? Victor miał silnie rozwiniętą intuicję, więc nie przeoczyłby niewiadomej, mącącej mój spokój. Zauważyłby ciemne chmury zbierające się wokół nas. Nie, tu chodziło o coś głębszego, a mnie wkurzała świadomość, że nie mogłem nic na to poradzić.
Nagły niezrozumiały strach ścisnął mi serce, ale w ułamku sekundy zniknął. Victor spojrzał na mnie uważnie.
– Wszystko okej?
– Luz. Podjedź bliżej.
Zatrzymaliśmy się przy samolocie stojącym nieopodal pasa startowego i wysiedliśmy z samochodu. Na nasz widok drzwi się otworzyły, a z wnętrza wyłonił się Miłosz, jeden z Wojowników Drwala. Już z daleka odniosłem wrażenie, że pilot jest czymś poruszony.
– Cześć. – Potrząsnąłem wyciągniętą w moim kierunku dłonią i zerknąłem przelotnie na schodzącego z pokładu na oko trzydziestoletniego mężczyznę. – Jak lot?
– Spokojny. Zabierzcie go stąd. Drwal prosił, byś zadzwonił z Ośrodka.
Miłosz nie czekał na odpowiedź, a ja nie miałem czasu na dopytywanie o szczegóły. Przyjrzałem się glinie i zmrużyłem oczy na widok jego gniewnego grymasu.
– Czego się gapisz? – warknął obcy.
– Przystopuj, chojraku. Jesteś tu na naszych zasadach.
– Jakoś się nie boję takiego dzieciaka jak ty.
Uniosłem brew i uśmiechnąłem się drwiąco, gdy facet ominął mnie bez słowa i skierował się ku zaparkowanemu nieopodal volvo. Nie skomentowałem, że jak na niedawno postrzelonego trzymał się całkiem nieźle. Jedynie lekko niepewne ruchy, sztywność mięśni i niezdrowa bladość świadczyły o sporej utracie krwi, ale mimo wszystko poruszał się sprawnie i groźnie, czujnym wzrokiem obserwując wszystko wokół.
– Wyszczekany, jak przystało na psa.
Mężczyzna zatrzymał się i posłał mi wściekłe spojrzenie. Jeszcze brakowało mu piany kapiącej z pyska.
– Dzięki Drwalowi już nie.
– Ciesz się, że żyjesz, glino – mruknąłem ostrzegawczo i podszedłem do niego. – Musiałeś pomóc komuś ważnemu, Drwal nie bierze…
– Jeńców? Tak, widać po nim.
Ton gnoja powinien był mnie rozjuszyć, jednak jego sarkazm wywołał we mnie niechętny podziw. Dawid miał rację, z tego typa zapowiadał się silny sojusznik.
– Wsiadaj do samochodu, staruchu. Dzieciaki odwiozą cię bezpiecznie do domciu.
– Pierdol się.
Skinieniem dłoni powstrzymałem Victora przed interwencją. Dobry z niego Wojownik, ale trochę nerwowy.
– Będzie ciekawie – zadrwiłem. – Właź do auta i mnie nie wkurwiaj, Broński.
Coś w moim spojrzeniu musiało spowodować, że mężczyzna bez cienia dyskusji wsiadł do samochodu i cicho zamknął za sobą drzwi. Victor uniósł brew i zerknął na mnie ze zdziwieniem.
– Przynajmniej auta szanuje.
Z miejsca pasażera uważnie obserwowałem pogrążonego w myślach mężczyznę. Ciemne cienie pod oczami, kontrastujące z bladością i grającymi na twarzy przytłumionymi światłami, nie napawały optymizmem. Nie zwracał uwagi na drogę ani na uśpione miasto. Na szczęście noc zapewniała anonimowość, a przyciemnione szyby volvo pomagały w bezpiecznym przetransportowaniu Brońskiego, ale miałem wrażenie, że ten facet kompletnie się tym nie przejmuje. Coś innego siedziało mu w głowie. Spokój i opanowanie, które pokazywał na zewnątrz, były maską odwracającą uwagę od burzy szalejącej w jego umyśle.
– Kiedy oberwałeś? – rzuciłem w mrok pojazdu.
– Soldato?
Skinąłem głową w odpowiedzi, a mężczyzna zmrużył oczy i po chwili odetchnął cicho.
– Niedawno.
Victor zerknął na glinę, ale nie odpowiedział nic na tę wiadomość. W końcu, po chwili wahania, Broński spojrzał z rezygnacją w okno.
– Potrzebuję telefonu – mruknął.
– Załatwię.
Mam cholernie złe przeczucie.
Nagle zabrakło mi tchu, jakby ktoś zaciskał łańcuchy wokół piersi. Ból zmiażdżył serce, a umysł wypełnił krzyk rozpaczy odbierający zdrowy rozsądek. Zacisnąłem pięści, czując strach i niemoc, które nie należały do mnie. Wszystko to trwało ułamek sekundy, a jednak wypełniło moją duszę przerażającą pustką.
– Luka? – Głos Wojownika ściągnął mnie z powrotem do rzeczywistości.
– Wszystko okej.
Milczeliśmy przez resztę drogi, podczas gdy moje myśli szalały. Nawet na miejscu nie potrafiłem odsunąć wspomnienia krzyku i bólu, który zagościł we mnie zaledwie pół godziny temu. Niepokój zniknął, ale pozostały po nim marazm przerażał. Totalnie straciłem kontakt z otoczeniem, wszystko, co robiłem, było automatyczne i bezwiedne. Wskazałem Brońskiemu najważniejsze punkty Ośrodka, przekazałem klucze do pokoju i dałem telefon, a jednocześnie czułem się, jakbym był poza czasem i przestrzenią. Zdecydowanie nie podobał mi się ten stan rzeczy.
W końcu przeszedłem do biblioteki, by wykonać połączenie do Drwala, ale zanim zdążyłem to zrobić, na wyświetlaczu pojawiło się jego nazwisko.
– Soldato – mruknąłem do telefonu.
– Odebrałeś glinę?
Zmarszczyłem brwi. Drwal dzwonił do mnie w różnych stanach, ale nigdy nie słyszałem go tak… zmęczonego.
– Tak, właśnie miałem się z tobą kontaktować.
– Dobrze.
To nie był zimny Drwal, z którym zwykle prowadziłem rozmowy. Nie miałem na linii nieznoszącego sprzeciwu, zabójczo niebezpiecznego i władczego Dowódcy. Rozmawiałem z kimś zupełnie obcym, złamanym i zdruzgotanym, z kimś, kto zanurzył się w otchłani rozpaczy.
– Wszystko… – zacząłem, chcąc przerwać niepokojącą ciszę.
– Luka.
Zamarłem. Byłem już całkowicie pewien, że za chwilę bomba wybuchnie. Drwal odezwał się do mnie po imieniu tylko raz, a wtedy usłyszałem wiadomość, która kompletnie zmieniła moje życie.
– Pilnuj Ośrodka. – Zaskoczyły mnie te słowa. – Jesteś za niego odpowiedzialny.
– To rozkaz?
– Tak. I chociaż ten jeden wykonaj bez dyskusji. Pilnuj ich, Soldato.
– Drwal…
– Podjąłeś dobrą decyzję – usłyszałem w słuchawce damski głos tuż przed zerwaniem połączenia.
Natychmiast spróbowałem oddzwonić, ale odezwała się poczta głosowa. Kres nie odbierał, a numer Eryka był zajęty. Zerknąłem na drzwi biblioteki, jeszcze zanim te się otworzyły. Stan Adama podsycił mój niepokój.
– Jest tu, przekażę mu. – Nowo przybyły odsunął telefon od twarzy, a zaraz za nim stanął Victor. Momentalnie wiedziałem, co usłyszę. – Drwal nie żyje.
Oparłem się ciężko o fotel i przesunąłem dłonią po włosach, powieki bezwiednie opadły na zmęczone oczy, a zaciśnięta na karku pięść chociaż częściowo pomagała zebrać myśli.
– Luka?
– Ściągnijcie tu ludzi.
– Co się tam stało?! – wrzasnął Victor, który nigdy nie odznaczał się cierpliwością.
– Bomba, uratował Wojownika – odparł Adam. – Nie było szans na przeżycie.
Rzuciłem mu odblokowany telefon. Trovato spojrzał na mnie z niezrozumieniem w oczach, a po krótkiej chwili zagościł w nich szok, gdy zauważył ostatnie połączenie od Dawida. Victor również zerknął na ekran i błyskawicznie przeniósł na mnie wzrok.
– Kurwa… – zaczął Wojownik, ale uciszyłem go jednym gestem. – Zadzwonię po ludzi.
Mieliśmy poważne kłopoty.
Rozdział 2
Luiza
Mróz i śnieg nie przeszkadzał nam w treningu. Wręcz przeciwnie, osłonięte lekkimi dresami ciała domagały się zwiększonej intensywności ruchu, by utrzymać w rozgrzanych mięśniach ciepło. Tak, niska temperatura zdecydowanie nie była problemem nie do przejścia. Motywowała do działania, skupienia i szybkiego pokonania przeciwnika.
W szczególności gdy jest się kimś takim jak ja i nie znosi się zimna. Nic dziwnego, jaki Demon lubi chłód? Nie uważałam, żeby zima była złą porą roku, ale mimo wszystko wolałam wygrzewać się w ramionach Dawida przed trzaskającym w kominku ogniem. Obserwować, jak pomarańczowe płomienie pochłaniają polana, i czuć ręce przeznaczonego mi mężczyzny oplatające zmarznięte ciało.
– Dot, nie rozpraszaj się.
Odparowałam cios Dawida i uśmiechnęłam się prowokacyjnie. Nie spuszczając wzroku z oddychającego spokojnie Wojownika, przerzuciłam sztylet do drugiej, sprawniejszej dłoni. Skrzywiłam się nieznacznie, na co stalowe oczy zmrużyły się niebezpiecznie.
– Tym razem się nie nabiorę.
– To pozwól mi w końcu uderzyć w podłoże.
W ułamku sekundy się przemienił i po chwili wirowaliśmy w dalszej walce. Obsydianowe oczy przeciwko rubinowi na tle czerni. Dowódca i Widzący kontra Wierna i Demon. Wojownik versus Wojownik. Dwie skoncentrowane istoty, obserwujące i przewidujące każdy ruch przeciwnika, próbujące zaskoczyć rywala, wybijając go z rytmu.
Nie mogłam wyjść z podziwu. W moich żyłach płynęła krew Demona, co razem z dziedzictwem moich przodków Wojowników zwiększało siłę i zwinność podczas walki, ale i tak nie miałam szans z Dawidem. Szybkość oraz naturalna męska siła, połączone z doświadczeniem i intuicją, czyniły z niego Wojownika idealnego, stawiając przede mną barierę nie do pokonania.
Dobrze, że byłam z natury uparta i zawsze walczyłam do końca.
Odparowałam kolejny cios, obróciłam się błyskawicznie i cięłam na wysokości linii żeber. Zablokowany sztylet wywołał we mnie wstrząs, a zgrzyt metalu o metal wypłoszył z pobliskiego lasu przerażone ptaki. Kolejny obrót i kolejny zablokowany cios. Pchnął, zachwiałam się lekko. Śnieg zrobił resztę i po chwili leżałam na plecach w białym puchu, jak zawsze przytrzymywana przez Dawida, chroniącego mnie przed bolesnym uderzeniem. Rzuciłam okiem na swoją unieruchomioną nad głową dłoń, w której trzymałam sztylet.
– No wiesz… – westchnęłam. – Jakim cudem zawsze mnie łapiesz?
– Nie lubię przepraszać.
– Nie? Szkoda, to może być całkiem fajne.
Uniosłam kącik ust, gdy z jego wnętrza wyrwał się cichy pomruk. Gorący oddech Wojownika zatańczył na płatku mojego ucha.
– Fajne jest też odbieranie nagrody.
Jak on to robił, że za każdym razem elektryzujący, niski głos wywoływał rozkoszne spustoszenie w mojej duszy? Chciałam się w nim zatracić, słuchać wibracji wywołujących drgania w każdej komórce ciała, chłonąć wypowiadane uwodzicielskim tonem słowa. I bardzo się cieszyłam, że wszystko to kierował wyłącznie do mnie. Czułam to.
– Nagrody?
– Wygrałem, prawda? – dopytał z rozbawieniem, a ja utonęłam w jego szarych oczach. – Więc skoro wygrałem, to powinienem dostać nagrodę.
Uśmiechnęłam się łobuzersko, a Dawid przechylił z zaciekawieniem głowę.
– Nie wygrałeś. Nie, dopóki jest jakieś wyjście.
– Tak? A teraz jakieś widzisz?
Przyciągnęłam go do siebie i pocałowałam. Po chwili siedziałam na unoszącej się szybko klatce piersiowej Dawida, ostrze noża dotykało do jego szyi.
– Ciekawe, prawie półgodzinny trening nie wywołał w tobie nawet zadyszki, a wystarczyły moje usta, byś stracił oddech.
Przesunęłam koniuszkiem języka po delikatnie wydłużonych kłach. Próbował się podnieść, ale uniosłam brew i spojrzałam na niego z góry, jednocześnie dociskając ostrze do złocistej skóry. Wyczułam podziw płynący z Dawida, a gdy przygryzłam wargę, wszystko się zamieniło w dzikie pożądanie. Nachyliłam się nad nim.
– Nie powiem ci tego słowa. Nie, dopóki będę widziała jakiekolwiek wyjście.
– Olce powiedziałaś – odparł ze smutkiem.
– Olka nie jest tobą. Dla ciebie poświęcę własne życie, jeśli to cię uchroni. I właśnie wtedy usłyszysz to słowo. – Opuściłam wzrok. – Gdy już nic mi nie pozostanie, gdy nie będę mieć innej drogi wyjścia.
Nagle ostrze poleciało w bok, a ja siedziałam na udach Dawida. Zaniemówiłam od miłości, którą dostrzegłam w jego oczach.
– Dość. Nigdy nie chcę słyszeć tego słowa, rozumiesz?
– A ja nie chcę go wypowiadać – szepnęłam. – Ale nagrodę i tak dostaniesz. Chodźmy.
Pocałowałam go, a chwilowy smutek od razu wyparował. Uśmiechnęłam się delikatnie i wstałam. Przyjął dłoń, którą mu podałam, chociaż wcale nie musiał. Szliśmy jak równy z równym, partnerzy walczący ramię w ramię i chroniący siebie nawzajem. Objął mnie ramieniem w talii i po chwili byliśmy już przy niewielkich schodach prowadzących na ganek drewnianego domu ukrytego w środku lasu.
Krzyknęłam cicho z zaskoczenia, gdy poczułam podcięcie z tyłu nóg i nagle straciłam podporę dla stóp. Upadłam boleśnie na podjazd, chroniąc głowę przed uderzeniem, i westchnęłam cicho:
– Auć.
Dawid stanął nade mną, kącik kształtnych ust unosił się sarkastycznie.
– Chyba czas na przeprosiny.
Wysoki, piskliwy i strasznie irytujący damski śmiech wyrwał mnie ze wspomnień. Głośne dudnienie basów przyprawiło o ból głowy, który w ostatnich dniach przybierał na sile, co mnie już – delikatnie mówiąc – wkurzało. Tak jakby organizm domagał się, bym wróciła do Ośrodka, wysyłając coraz bardziej drażniące sygnały, ale nie potrafiłam tego zrobić.
Po tym, co się stało, nie potrafiłam spojrzeć w kamerę i przejechać przez ogromną bramę Ośrodka. Nie dałabym rady wejść do pustego mieszkania ani wdychać zapachu rozstawionych świec. Bałabym się usiąść w ulubionym fotelu i napić się kawy z kubków, które nam kupiłam. W marzeniach to wszystko było tak normalne i zwyczajne, a jednak zbyt odległe. Podczas wspólnie spędzonych dni w naszych czterech ścianach przyzwyczaiłam się do myśli, że to jest moje miejsce.
Tymczasem… Rozejrzałam się po klubie. Trzy tygodnie po wybuchu byłam… gdzieś. Nie miałam własnego kąta i mimo że mogłam wrócić do naszego apartamentu, to bez niego nie mogłam nazwać tamtego miejsca domem.
Przesunęłam wzrokiem po tłumie wariującym na parkiecie. Skąpe, ale eleganckie stroje idealnie wtapiały się w klimat gorących, klubowych rytmów. Pożądanie, euforia i radość, otulające mnie niczym rozkoszna mgiełka, upewniały, jak niewiele potrzeba, by ludzie pokazali swoje prawdziwe oblicza oraz odrzucili wstyd, korzystając z życia i wolności na beztroskich wyjazdach. Ignorując wpatrującego się we mnie mężczyznę, zerknęłam na wejście, przy którym stał wysoki ochroniarz. Posturą idealnie pasował do tego przybytku, ale nie był zbyt bystry. Nie przewidywałam problemu z wydostaniem się…
– Gdzie on jest?
Zmrużyłam delikatnie oczy, słysząc irytację w głosie nowo przybyłego mężczyzny. Jednak praca w Wywiadzie była przydatna nie tylko pod względem umiejętności w walce – znajomość języków również się przydawała. Na przykład takiego włoskiego…
– Niedługo będzie. – Poczułam rozbawienie drugiego ochroniarza, tym razem dzięki płynącej w moich żyłach krwi Demona. Taki mały dodatek pozostawiony przez mojego ojca. – Zadzwoń do niego i zapytaj, będziesz wiedzieć.
– Olewa pracę, a my musimy… – rozpoczął swój wywód niecierpliwy facet.
– A wy musicie się zająć swoimi sprawami – dotarł do mnie wściekły warkot.
Okej, ten facet, właściciel niskiego i wściekłego głosu, komplikował trochę sprawę.
– Skoro tak ci ciężko postać pół godziny na bramce, to wyjazd na drugi koniec, przy toaletach zawsze jest dużo bójek.
Uśmiechnęłam się pod nosem. O tak, mężczyzna miał rację. Pomimo tego, że czułam na sobie jego wzrok, nie odwróciłam się. Nie potrzebowałam dodatkowych zmiennych, mogących wpłynąć na powodzenie ówczesnego spotkania. Palące spojrzenie faceta wędrowało po moich ramionach, które okrywały długie rękawy, po krótkiej i lekko rozkloszowanej sukience opinającej mnie w talii oraz po rozpuszczonych włosach spływających falami po nagich plecach. To właśnie na nich poczułam niechciany dotyk. Chwilowe zaciekawienie mężczyzny zmieszało się ze złością, kiedy zauważył ten nierozsądny gest, więc musiałam interweniować, zanim zrobi to za mnie.
– Zabieraj tę łapę albo ci ją połamię – mruknęłam i spojrzałam na przystojnego turystę. – Drugi raz nie powtórzę.
Roześmiałam się w duchu, widząc, jak zareagował na mroźne spojrzenie. Tamtej nocy musiałam być Młodą, nie miałam wyboru. Zainteresowanie faceta przy wejściu się pogłębiło, ale zanim zdążył do mnie podejść, zniknęłam w tłumie. Po chwili usiadłam na wysokim stołku i uśmiechnęłam się promiennie do barmana.
– Dwa razy tequila – złożyłam zamówienie.
Gdy tylko kieliszki dotknęły blatu, przesunęłam jeden z nich ku mężczyźnie siedzącemu obok mnie.
– Zawsze sądziłem, że to faceci stawiają alkohol kobietom.
– Tak… – Obniżyłam głos. – Możesz znowu zapłacić.
Rozbawiło mnie zaskoczenie towarzysza. Odwróciłam się powoli i sięgnęłam po tequilę, jednocześnie puszczając mu oczko, podczas gdy Wiatr próbował zrozumieć, co przed sobą widzi.
– A mówią, że zginęłaś.
– Yhym… – Skinęłam barmanowi. – Na misji, na którą sam mnie wysłałeś, pamiętasz? – Przechyliłam głowę i uśmiechnęłam się zimno. – Ciekawe, prawda?
– Nie miałem z tym związku.
– Jesteś pewien? – mruknęłam i stanęłam między nogami mężczyzny. – Możesz z całą pewnością stwierdzić, że nie wiedziałeś o pułapce?
– Nie wiedziałem. – Złapał mnie za ramię, jakby chciał się upewnić, że nie byłam zwykłym urojeniem. – Czułem, że przeżyłaś.
– Nie przeżyłam. Młoda zginęła.
Wiatr roześmiał się i spojrzał mi w oczy, po czym przyciągnął mnie do siebie.
– Młoda właśnie stoi przede mną i jest jeszcze większą suką, niż była do tej pory – szepnął prosto do mojego ucha.
– Możliwe. Ale taką zawsze lubiłeś, prawda?
– Nie pomogę ci – odparł, chociaż nie o to go zapytałam.
Odsunęłam się. Wiatr był od mnie o wiele wyższy, ale w tamtym momencie miałam na swojej wysokości piwne oczy i przystojną, chociaż jak na mój gust zbyt delikatną twarz mężczyzny. To nie był wygląd zabójcy. I to powodowało, że był tak skuteczny. Przesunęłam dłonią po nieco przydługich włosach, czule się uśmiechając.
– Nic się nie zmieniłeś.
– Tak myślisz?
– Oczywiście – westchnęłam zaczepnie. – Zawsze tak mówisz, a w końcu i tak ulegasz.
– Nie tym razem, Młoda.
Cmoknęłam i się odwróciłam, ale pociągnął mnie za nadgarstek i złapał w talii.
– A ty jak zawsze się mną bawisz – mówiąc to, przesunął moje długie włosy na twarz, by jak najbardziej osłonić mnie przed ciekawskimi kamerami. – Gdzie byłaś?
– Powinieneś raczej zapytać, jak cię znalazłam.
– Nie, o to nie muszę – roześmiał się. – Znam twoje umiejętności. Pytanie brzmi: ile ci to zajęło?
– Dwa dni.
Zignorowałam uważne spojrzenie mężczyzny i oparłam się o jego silne udo, sięgając po kolejny kieliszek. Delikatny grymas satysfakcji wykrzywił mi usta, gdy bez słowa do mnie dołączył. Wychylił kieliszek i złożył pocałunek na odkrytym skrawku obojczyka, przyciągając mnie jeszcze bliżej i zmuszając, bym spojrzała mu w oczy.
– Przyciągasz wzrok.
– A ty jak zawsze mnie kryjesz – odpowiedziałam i objęłam go. – Muszę dostać informacje o jednej z nas.
– Nie.
– Poluje na mnie.
Tak naprawdę wiedziałam wszystko o tej suce, ale potrzebowałam tylko niewielkiego potwierdzenia. I zdecydowanie to tamta szmata była króliczkiem, za którym każdy goni.
– Nie.
– I powiesz jeszcze, że nikt z Wywiadu nie zniknął po mnie? – Machnęłam od niechcenia dłonią, a barman nalał nowe porcje alkoholu. – Nikt prócz X?
– Skąd o nim wiesz? – Uniosłam brew, nie musiałam mu nic więcej mówić. – To ty się go pozbyłaś?
– Chciał mnie zabić.
– Nie wierzę. – Mężczyzna naprawdę był zszokowany. – Nikogo nie traktował tak jak ciebie. Nie pomogę ci, Młoda. Nie wiem, o kim mówisz.
Wzruszyłam ramionami i wstałam.
– Trudno. Więc muszę sama się dowiedzieć, kto to jest. – Sięgnęłam do torebki i rzuciłam kilka banknotów na blat. – Miło było cię zobaczyć.
– Moment, co ty sobie myślisz? – Złapał mnie w talii. – Znajdujesz mnie, pojawiasz się nagle jak jakaś mara, i co, po prostu sobie idziesz?
– Auć, zabolało. Wiem, kiedy mnie nie chcą.
– Chcę ciebie. Od samego początku o tym wiedziałaś. – Zerknęłam w bok, gdy zbliżył się do mnie. – Nie wchodź w to, Luiza. – Drgnęłam zaskoczona, ale się nie odezwałam. – Jeśli zaczniesz grzebać, znajdą cię.
Już znaleźli, Wiatr, i to o wiele wcześniej, niż sądzisz, pomyślałam. Lodowaty wzrok wywołał w mężczyźnie uczucie niepokoju, które nieudolnie próbował przede mną ukryć.
– Boisz się mnie? – zapytałam, a Wiatr przesunął dłonią po mojej talii, choć gest wypełniała niepewność. – Szkoda. – Uśmiechnęłam się smutno. – Na kogo masz zlecenie?
– Wiesz, że nie mogę ci powiedzieć.
– Na nią, prawda? Błażej… Proszę.
– Przecież i tak chcesz się jej pozbyć.
– Ona mnie nie obchodzi. – Wzruszyłam ramionami. – Możesz ją zabić, oszczędzisz mi roboty.
– Obawiasz się o faceta, który z nią jest? – Zamarłam na te słowa. – Wysoki, ciemna karnacja, czarne włosy, groźne spojrzenie. Wydają się sobie bliscy.
– Nie, nie o niego. Boję się o ciebie. On cię zabije, a ty nawet się nie zorientujesz, że śmierć nadeszła z jego ręki. – Błażej zmrużył oczy, wyraźnie nie dowierzając w moje słowa. – Odejdź, jeśli chcesz żyć. Dwa dni temu dostałeś zlecenie, możesz jeszcze podjąć inną decyzję.
– Polują na nią, on stoi na ich drodze, więc w końcu polegnie. Wiesz, że Wywiad nie odpuszcza.
– A ty wiesz, że na to nie pozwolę. – Posłałam barmanowi wesoły uśmiech i przyjęłam kolejny kieliszek. – Jeśli będę musiała, to zabiję każdego z nich. – Zbliżyłam się do Błażeja, a gorący oddech owiał płatek jego ucha. – Wiedzieli dokładnie, że go obserwuję. Rzucili cię wprost w moje ramiona, bo za dużo wiesz. Odpuść.
– I tak mnie zabiją, a z twojej ręki umrę z miłą chęcią.
– Możesz żyć – szepnęłam. – Możesz uciec, znaleźć szczęście, miłość…
– A spokój? – Przesunął palcami po moim policzku. – Znajdę go?
– Nie.
Pokiwał ze zrozumieniem głową.
– Jeśli nie ja, to kolejni będą na nich polować.
– Mówiłam, zabiję każdego. Ciebie nie chcę.
Błażej westchnął smutno. Gdy sięgnął do kieszeni, chwyciłam skryty pod długim rękawem sztylet, na co spojrzał na mnie z drwiną i wyciągnął telefon.
– Jesteś pewna, że warto go ratować?
Sięgnęłam po aparat, z całych sił próbując powstrzymać wypływające na wierzch emocje. Na ekranie widniało zdjęcie zrobione zaledwie kilka dni temu, na tle klimatycznej uliczki Wenecji, i doskonale zdawałam sobie sprawę z tego, kto się na nim znajduje. Również byłam tego świadkiem. Dawid, ubrany w jasnoniebieską koszulę, która opinała jego umięśnione ramiona, i jasne dżinsy, co kompletnie nie pasowało do jego stylu. I te białe adidasy… To był mój mąż, ale i tak jakbym patrzyła na kogoś obcego. Uśmiechnęłam się, nieudolnie próbując ukryć ból na widok silnej ręki, którą obejmował szczupłe ciało blondynki i przyciągał ją jeszcze bliżej, by schowała się w jego cieniu. Chociaż nie dostrzegałam jej twarzy oraz sylwetki, ponieważ postura Dawida idealnie spełniała swoje zadanie, to dokładnie wiedziałam, kim jest ta kobieta.
– Nie wygląda, jakby była mu obojętna – rzucił Wiatr luźnym tonem.
Miał rację, nie wyglądało to tak. Stłumiłam narastającą we mnie wściekłość i spojrzałam na mężczyznę.
– Jestem pewna. – Pocałowałam mężczyznę w policzek. – Uważaj na siebie, Błażej.
– Skąd znasz moje imię?
– Chciałam wiedzieć, co u ciebie. – Przesunęłam opuszkami palców po delikatnym zaroście. – Odpuść, proszę.
Czułam na sobie jego spojrzenie, kiedy kierowałam się ku wyjściu, jednak gdy tylko zniknęłam z zasięgu jego wzroku, przedostałam się do drugiej części klubu. Zaskoczona uniosłam brew, widząc niezadowoloną minę ochroniarza, który najwyraźniej nie narzekał wcześniej na kolegę po fachu, ale na kierownika ich zmiany. Mogłam tylko się domyślić, jakimi epitetami obrzuca w myślach nieszczęsnego mężczyznę.
Nawet z takiej odległości docierała do mnie aura Błażeja, która przesiąkała wątpliwościami i smutkiem. Nic dziwnego, znalazł się w sytuacji bez wyjścia, najwidoczniej musiał już zniknąć. Ustawiłam się tak, by móc go obserwować, ale by nie miał szans na dostrzeżenie mojej sylwetki.
Liczyłam, że Wiatr zrezygnuje z wykonania zadania, ponieważ nie miałam zamiaru dopuścić Wywiadu do Dawida. Odkąd zrozumiałam, co tak naprawdę się stało podczas wybuchu, próbowałam znaleźć wytłumaczenie dla zachowania Drwala, podążając za nim jak cień – i dwa dni temu w końcu na nie trafiłam. Roześmiałam się w duchu. Nigdy tak naprawdę nie uciekłam, a te cztery spokojne lata spędzone na uczelni były tylko pozorami, ciszą przed nadchodzącą burzą.
W końcu powinnam była stanąć z nim twarzą w twarz i zapytać, czy wszystko to, co słyszałam w ciągu spędzonych wspólnie tygodni, co wyczuwałam i co mi dawał, było prawdziwe.
Zbeształam się mentalnie za te wątpliwości. To wszystko było prawdziwe, ale dalej nie znałam sposobu na odzyskanie Dawida.
No, może oprócz zabicia tamtej suki.
Powstrzymałam szloch wypełniający moje zdruzgotane wnętrze. To nie czas ani miejsce, a sama Młoda nigdy się nie rozczulała. Wokół było zbyt dużo świadków, nie mogłam pokazać słabości.
A jednak… nie, to nie o nich chodziło. W klubie był ktoś jeszcze, ktoś potężny, i nie miałam pojęcia, czy moc bijąca z tej istoty jest niszczycielska, czy będzie zapewnieniem bezpieczeństwa. Nie wiedziałam, czy chcę to sprawdzić. Zwracanie na siebie uwagi mogło się okazać poważnym błędem. Musiałam zniknąć z klubu, bo już dostałam potwierdzenie swych domysłów, co wyjaśniło naprawdę wiele spraw. Teraz najważniejszy był Dawid i ściągnięcie go do Ośrodka.
Dowódca musi chronić swoich ludzi.
Nawet się nie łudziłam, że Kres uwierzył w jego śmierć, ale mogłam się założyć, że mistyfikacja związana z pogrzebem została doprowadzona do perfekcji i na połyskującym, czarnym nagrobku wygrawerowano złotą kursywą dwa słowa, bez daty śmierci, bez ckliwego „pozostanie zawsze w naszej pamięci”. Tylko imię i nazwisko, nic więcej, ale to i tak dość, by zdruzgotać mi serce.
Błażej rzucił plik banknotów na ladę i wstał. W tym tłumie nie potrafiłam odczytać jego emocji, miałam jednak nadzieję, że mężczyzna faktycznie odejdzie, nie wtrącając się w ten cały bajzel. Jedna osoba już tak zrobiła i Marcin musiał ukrywać się w azylu we Włoszech. Posmutniałam, przecież to tak niedaleko… Zaraz jednak przewróciłam oczami, wyraźnie poczułam przy sobie obecność Demona.
– Dlaczego jesteś sama?
– Dobrze, że nie zapytał, dlaczego jesteś smutna.
Powstrzymałam wypływający na usta drwiący uśmiech.
– Najwidoczniej tak mi jest dobrze. – Przeniosłam wzrok wyżej, gdy natręt stanął przede mną. – Zasłaniasz mi widok.
– Tam nie ma nic ciekawego.
– Pół metra przede mną też nie.
Błysnęły czerwone tęczówki, po czym mężczyzna przysunął się jeszcze bliżej, wywołując we mnie niemiłe dreszcze.
– Myślę, że łatwo mogę zmienić twoje zdanie.
Skoncentrowałam się na emocjach Demona. Zabawne, że żaden z nich nie próbował nawet ich ukryć. Matoły, ale kto z nich widział, by Widzący miał w sobie krew Demona? Nie wspominając o tym, że ten gnojek nawet nie wiedział, że stoi przed Wojownikiem.
Co prawda wiele osób wiedziało o istnieniu takiego wynaturzenia, dziecka Widzącej i Mrocznego, ale raczej nikt nie spodziewał się stanąć z nim twarzą w twarz. Nie narzekałam na ten stan rzeczy, w końcu nie szukałam rozgłosu, a dzięki mrocznemu dodatkowi łatwo mogłam odnaleźć inne Demony oraz i odczytać ich intencje.
W szczególności gdy były spragnione, tak jak ten przede mną.
Przez ostatnie tygodnie coraz bardziej się przekonywałam, że jest to całkiem przydatna umiejętność, ponieważ nie musiałam zwracać uwagi na ciemne linie, tworzące nieregularne wzory pod skórą szyi i przedramion, świadczące o rosnącym pragnieniu Demonów. Energia, której tak łaknęli, płynęła w żyłach ludzi i Widzących. Zadaniem Wojowników było chronienie ofiar przed wpływem Demonów, a każda zlikwidowana zmienna, mogąca zasugerować, że stoi przed nimi Wojownik, przyczyniała się do powodzenia misji. Na szczęście natura Wojowników pozwalała na dojrzenie prawdziwego oblicza Mrocznych przy jednoczesnym pozostaniu całkowicie niewidocznymi dla nich, a czerń naszych oczu, wskazująca na płynącą w krwi moc przodków, nie zdradzała nas przed Demonami.
Dobrze, chociaż pod tym względem mieliśmy przewagę.
Jednak w tamtym momencie czułam coś więcej i zdecydowanie nie chciałabym spotkać tego gościa na swojej drodze w ciemnym parku. Dobra, żartowałam, chciałabym go spotkać, żeby spuścić mu łomot za te wszystkie chore pragnienia, które emanowały z jego ciała.
Kumulująca się w ciągu ostatnich tygodni agresja wręcz rozsadzała moje wnętrze, próbując wydostać się niszczycielską falą na światło dzienne.
– Możesz spróbować – mruknęłam prowokacyjnie.
Palce zacisnął na mojej brodzie i spojrzał mi prosto w oczy. Momentalnie zawładnęło mną przyciąganie do mężczyzny. Szkoda, że nie posiadałam tej umiejętności. Cholerne Demony potrafiły złapać w sidła prawie każdego. Ci, którzy mają szczęście, wyjdą z tej pułapki z lekkim bólem głowy. Ci, którzy trafią na takich skurwysynów jak ten, nie ujdą z tego z życiem. Tak działa ludzka energia, którą pożywiają się Demony. Niewielki ubytek libido będzie ledwo zauważalny, jednak drastyczny i nagły spadek popchnie nieszczęśnika do samobójstwa. I albo na tym się zakończy, albo kolejny Demon znajdzie sobie nosiciela.
Musiałam się w końcu dowiedzieć, jak to właściwie działa. I wiedziałam, kogo o to zapytam.
Przymknęłam powieki i przysunęłam głowę do dłoni dotykającej mojego policzka, a na usta wypłynął mi leniwy uśmiech.
– Udało mi się? Już jest ciekawie?
– Tak – westchnęłam. – Niesamowite.
Pociągnął mnie za rękę w stronę toalet. Nagle dotarło do mnie cudze zaniepokojenie, płynące od strony wejścia do klubu. Ochroniarz musiał na nas zareagować. Byłam jednak całkowicie pewna, że nie był to ten sam mężczyzna, którego spotkałam wcześniej.
– Nie. – Objęłam Demona. – Nie tam, tam jest za dużo ludzi. Wstydzę się. Nigdy nie robiłam tego w samochodzie…
Położył rękę na moim ramieniu, dzięki czemu mogłam schować twarz przed kamerami, i poprowadził nas do wyjścia ewakuacyjnego. Skinął mężczyźnie, który ich pilnował, i wskazał na mnie niedbałym gestem.
– Moja lalka za dużo wypiła, a nie chcę prowadzić jej przez cały klub. – Zachwiałam się lekko, gdy przyciąganie zwiększyło swój nacisk. – Spokojnie, kochana. Mogę? Tam stoi mój samochód.
– Nic ci nie jest? – zwrócił się do mnie ochroniarz.
– Nie – wybełkotałam. – Za dużo tequili.
Po chwili byliśmy na zewnątrz, a gdy tylko drzwi się za nami zatrzasnęły, Demon pociągnął mnie brutalnie do stojącego nieopodal mercedesa. I to było na tyle, ponieważ spojrzał na mnie zaskoczony, gdy zatrzymałam nas gwałtownie.
– Zmieniłam zdanie. – Mrugnęłam do niego i jednym celnym ciosem pozbawiłam go przytomności. – Cholera, ciężki jesteś…
Skręciłam mu kark i, zanim naprawdę padł na beton, wyrwałam mu klucze, po czym wepchnęłam go do samochodu. Nie tracąc czasu, przeszukałam jego kieszenie i zerknęłam na dokumenty, które po chwili wylądowały na fotelu pasażera. Sięgnęłam do schowka.
– Pięknie, nawet masz długopis. O, marker! Jeszcze lepiej. – Klepnęłam go w policzek. – Grzeczny demonek.
Jednym ruchem rozerwałam męską koszulę i napisałam na jego torsie krótką wiadomość, jednak poruszenie przy drzwiach sprowokowało mnie do wycofania się. Wyczułam obecność Wojownika, jego spokój oraz opanowanie, i byłam wręcz pewna, że patrzy prosto na mnie, skrytą w mroku ulicy. Zawładnął mną sekundowy żal, który stłumiłam w środku, zanim zdążył wylać się na światło dzienne. Albo nocne, jak kto woli.
Nie oglądając się za siebie, odeszłam, ale po chwili namysłu kliknęłam przycisk na pilocie od auta Demona, a rozbłysk żółtych świateł alarmu rozświetlił ciemność. Dotarły do mnie satysfakcja i uznanie Wojownika, chociaż nie mógł już mnie widzieć, ponieważ właśnie wychodziłam na pełną turystów ulicę Florencji.
Rozdział 3
Luka
Odparowałem cios mężczyzny i uśmiechnąłem się drapieżnie.
– Nieźle jak na staruszka – zakpiłem.
– Wal się, gówniarzu.
Broński wylądował na matach i pokręcił z niedowierzaniem głową.
– Ciebie da się sprowokować?
– Nie – odparłem wesoło i podałem dłoń glinie. – Nie masz aż takich umiejętności.
– W końcu trafisz na kogoś, komu się uda.
– Możliwe, dam ci znać, jak do tego dojdzie. – Skinąłem głową na brzuch mężczyzny. – Jak rana?
Zadziwiające, jakie postępy wykonał ten facet w ciągu zaledwie trzech tygodni od postrzału. Nie wnikałem, jakim cudem tak szybko wracał do formy, i wiedziałem dokładnie, że on sam nie zna odpowiedzi na tę zagadkę. Tak naprawdę to nie pytałem go o nic, bo Broński był niestabilną bombą, która w każdej chwili mogła ulec detonacji. I chociaż sądziłem, że trochę rozrywki się nam przyda, to wolałem go nie prowokować, sami mieliśmy zbyt wiele zmartwień. Dlatego trenowałem z nim dzień w dzień, by poskromić jego agresję i energię, co utworzyło między nami cienką nić porozumienia po incydencie sprzed trzech tygodni.
Wcześniej
– Jak to, kurwa, zniknęła?!
Podniesiony głos mężczyzny rozniósł się echem po korytarzach Ośrodka. Bez namysłu wszedłem do pokoju Brońskiego, a on nawet nie zarejestrował mojej obecności.
– To ją znajdźcie! Sam się pierdol. Wiedziałem, że sprowadzicie na nią kłopoty!
Mężczyzna rzucił telefonem o ścianę i gwałtownie się odwrócił, a agresja w spojrzeniu zastąpiła ból.
– Czego? – warknął na mój widok.
– Więcej telefonu nie dostaniesz.
– Chyba już go nie potrzebuję.
Broński nie był wściekły, on wpadał w furię, niczym zwierzę zamknięte w klatce. I szczerze mówiąc, w tamtym momencie każdy z nas był na skraju wytrzymałości, dlatego widok mężczyzny chodzącego niespokojnym krokiem po pokoju najzwyczajniej w świecie mnie wkurwiał.
– Ogarnij się, psie.
Broński zatrzymał się gwałtownie, a w jego brązowych oczach pojawił się amok. Przeczuwałem, że za chwilę wybuchnie. Facet rwał się do bójki, nie miało znaczenia z kim i na jakich zasadach. Nie interesowało go, że jest osłabiony i ledwo stoi na nogach. Musiał gdzieś wyładować wypełniającą go agresję. I tak jak się spodziewałem, rzucił się na mnie. Zablokowałem prawy sierpowy i odepchnąłem Brońskiego, ale kolejny cios mężczyzny pozostawił po sobie pękniętą wargę. Uśmiechnąłem się zimno i w mgnieniu oka pierwszy raz go powaliłem, a wibracja mojego cichego głosu wypełniła przestrzeń wokół nas.
– Opanuj emocje, inaczej zginiesz.
W ciągu ostatnich tygodni zdążyłem się przekonać, że mężczyzna posłuchał rady.
Codzienne treningi stopniowo przywracały sprawność Brońskiego. Nie rozmawialiśmy ze sobą dużo, ale z każdym kolejnym sparingiem uczyliśmy się współpracy i tworzyliśmy nikłą namiastkę zaufania. Nie pytałem o nic, nie wnikałem w jego rozterki, ale czułem, że wszystko w jakiś sposób wiązało się ze zniknięciem Drwala.
Przechwyciłem wymierzony w siebie sztylet i spojrzałem na przeciwnika z politowaniem.
– Odleciałeś, Lucek – stwierdził tamten.
Zmrużyłem powieki na widok drwiącego uśmiechu mężczyzny, który sięgnął po koszulkę leżącą na ławeczce do ćwiczeń. Tak, to przezwisko mnie irytowało, ale nie zamierzałem dać się sprowokować glinie.
– Z każdym dniem coraz lepiej. – Broński odpowiedział na zadane wcześniej pytanie. – Potrzebujesz pomocy w raportach?
Treningi i pobyt Marcina w Ośrodku przynosiły dobre efekty, nie tylko pod względem jego zdrowia. Ten facet był cennym nabytkiem, bo wieloletnia służba pozwalała mu na spojrzenie na wszystko obiektywnym okiem. Niestety, w nas samych ta umiejętność zanikała, przesłonięta wiadomością o śmierci Drwala, co zachwiało względnym spokojem panującym wśród Widzących.
– Nie masz dosyć?
– Wprowadziliście mnie do tego zwariowanego świata bez mojej zgody, więc nie pierdol głupot.
– Nikt cię tu nie trzyma na siłę, psie.
– Wiem. – Broński narzucił na siebie koszulkę. – Ale zaczyna mi się tu podobać. No i w końcu cię sprowokuję, z Esposito poszło szybko. Adama i Górskiego też dorwę.
Pokręciłem tylko głową, na co mężczyzna roześmiał się niskim basem i wyszedł z sali treningowej.
– On jest nienormalny – mruknąłem do siebie.
Zerknąłem na zegarek, dochodziła dwudziesta, powinien był się zbierać do pracy. Sięgnąłem po ręcznik, odbierając przy okazji przychodzące połączenie.
– Soldato.
– Jesteś w Ośrodku?
Zamarłem, gdy dotarł do mnie głęboki, znajomy głos, którego nie spodziewałem się już usłyszeć.
– Tak.
– U ciebie, kwadrans.
Jak zwykle rozłączył się bez pożegnania.
– Gdzie byłeś?
Zignorowałem pytanie Victora, który był czymś wyraźnie zirytowany, co zupełnie do niego nie pasowało. No i nie zwracał uwagi na wszystkie kobiety, które obserwowały go z czystą żądzą w oczach, a to już było kompletnie dziwne.
– Dobrze się czujesz?
Wojownik spojrzał na mnie zaskoczony. Wykonałem delikatny gest dłonią, pokazując krążące wokół nas turystki.
– Od kiedy nie korzystasz?
– Nie mam ochoty. Gdzie się pchasz z tym badziewiem, wypierdalaj stąd – warknął Esposito. Uniosłem brew, gdy wykopał z klubu nawalonego mężczyznę, który próbował wnieść do środka własny alkohol. – Nawet zimą nie ma z nimi spokoju – prychnął. – Gdzie byłeś? Nigdy się nie spóźniasz.
– Rozmawiałem.
– Z?
– Na pewno wszystko w porządku? – Rozejrzałem się i zauważyłem stojącego przy łazienkach Lorenza, którego kwaśna mina świadczyła o sprzeczce mężczyzn. – Za co tam wyleciał?
– Arogancję. – Victor zerknął w stronę baru. – I nie ogarniał, co się dzieje wokół.
Po chwili Wojownik pokręcił głową i uśmiechnął się do ładnej czarnuli, wpatrującej się w nas łakomym wzrokiem.
– Potrzebujesz wolnego? – zapytałem i oparłem się ramieniem o ścianę.
– Co? Nie. Dlaczego?
– Bo jesteś rozkojarzony. Co jest? – Uśmiechnąłem się, gdy zrozumiałem powód jego roztargnienia. – Gdzie ona jest?
– Przy barze. Czarna sukienka, odkryte plecy, boskie nogi i włosy. I chyba stoi z facetem.
Victor może i był babiarzem, ale miał jedną zasadę – nie startuje do zajętych kobiet. Przyjrzałem się blondynce, pijącej właśnie kolejny kieliszek alkoholu. Ciemny materiał odznaczał się na delikatnej opaleniźnie nagich, zgrabnych pleców, częściowo zasłoniętych przez pofalowane włosy. Stała tyłem do nas, oparta o udo mężczyzny, który przyciągnął ją do siebie i pocałował odkryty skrawek jej skóry. Wojownik mruknął niezadowolony, gdy delikatne dłonie kobiety objęły bruneta.
– Jakiś koleś próbował do niej podbić, ale od razu struchlał, jak na niego spojrzała. Żebyś to widział, człowieku! Popatrzyła na niego, coś mruknęła i koleś odskoczył od niej jak oparzony. A ona poszła sobie do baru, tak po prostu.
Prawie prychnąłem, słysząc zachwyt w głosie Victora. Szkoda, że dziewczyna była tak daleko, z chęcią przyjrzałbym się dłoniom głaszczącym z czułością ramię mężczyzny. Długie włosy osłaniały twarz kobiety, co było niewielką przeszkodą w dostrzeżeniu jej uśmiechu. Chyba pierwszy raz, odkąd prowadziłem ten klub, miałem ochotę przejrzeć kamery, bo mogłem się założyć, że ten grymas jest piękny, chociaż smutny. Dostrzegałem to po napięciu w jej sylwetce, zupełnie jakby cierpienie odebrało wszelkie pokłady szczęścia tej niespokojnej duszy.
– O, chyba… a nie, jednak nie. Mogłaby mną tak się pobawić.
– No dobra. – Zmrużyłem powieki, gdy kobieta drgnęła niespokojnie. – A widziałeś chociaż jej twarz?
– Takie ciało musi mieć idealną twarz. Nie ma innej opcji. A charakter jakoś przetrwam. Gdzie, kurwa, leziesz?
Wojownik zdecydowanie musiał spuścić parę, a kolejny nawalony klient spadł mu wręcz z nieba. Obserwowałem ich potyczkę, gotowy w każdej chwili zainterweniować, ale i tak wracałem wzrokiem do blondynki przy barze. Włożyłem ręce do kieszeni, czekając na rozwój sytuacji, ale poderwałem się niespokojnie, gdy mężczyzna obok niej sięgnął do kieszeni marynarki. Miałem wrażenie, że ręka kobiety drży delikatnie, a zaciśnięte na telefonie palce są nienaturalnie sztywne.
Niewiele myśląc, odepchnąłem się od ściany i zacząłem przedzierać się przez rozdzielający nas tłum imprezowiczów, aż nagle drogę zastąpiła mi rudowłosa dziewczyna.
– Dokąd się tak śpieszysz, przystojniaku? – Skupiłem się na kobiecie, czując, jak blondynka się mi wymyka. – Może jeden taniec?
– Może później.
Odsunąłem rudzielca delikatnym ruchem, jednak zaskoczył mnie silny chwyt na nadgarstku. Odwróciłem się, tym razem zerkając na nią z zainteresowaniem. Kobieta przesunęła po mnie wzrokiem i przygryzła ponętnie wargę, co mnie momentalnie wkurwiło.
– Później możesz mnie już nie znaleźć – wymruczała.
Zbliżyłem się do niej, na co uśmiechnęła się z satysfakcją i z rozkoszą zmrużyła czekoladowe oczy, a gdy chwyciłem jej szyję i przyciągnąłem ją do siebie jeszcze bliżej, westchnęła seksownie.
– Więc nie mogę stracić takiej okazji.
Jednym ruchem skręciłem kark kobiety, która osunęła się w moich ramionach. Na szczęście tłum pijanych i odurzonych narkotykami ludzi był niezłym alibi, nikt nawet nie zwrócił uwagi na tę małą utratę przytomności. Posadziłem ją na najbliższej sofie i rozejrzałem się wokół, ale straciłem blondynkę z oczu.
– Jeszcze lepiej… – warknął poirytowany Victor, który znalazł się przy mnie. – Trzeba się jej pozbyć.
Zerknąłem przez ramię na mężczyznę, który rozmawiał wcześniej z kobietą przy barze. Zszokowany wpatrywał się w bezwładne ciało rudowłosej. W ułamku sekundy grymas na jego twarzy zmienił się w zimny uśmiech i już po chwili facet zniknął w tłumie. W tym momencie zauważyłem blond włosy i ich właścicielkę, wtulającą twarz w szeroką dłoń stojącego przed nią Demona.
– Będą kłopoty – mruknąłem.
Victor odnalazł wzrokiem kobietę z baru i warknął wściekle.
– Zajmij się nią – rozkazałem, wskazując na rudowłosą, a Victor skinął głową w odpowiedzi. – Na stałe.
Miałem ochotę rozszarpać stojącego przy tylnym wyjściu ochroniarza za to, że wypuścił tę dwójkę z baru, ale posłałem mu tylko mroźne spojrzenie i po chwili znalazłem się w pustym zaułku. Przemieniłem się, dzięki czemu usłyszałem spokojne kroki po prawej stronie, aż nagle szarość rozproszyło żółte światło alarmu samochodowego. Bez namysłu ruszyłem w tamtym kierunku, a z każdym krokiem drapieżny uśmiech coraz wyraźniej rysował się na mojej twarzy. Zmrużyłem powieki, wpatrując się w ciemność zaułka prowadzącego na główną ulicę Florencji.
– Cierpisz – stwierdziłem, choć wiedziałem, że blondynka już mnie nie usłyszy.
Stuknęły drzwi i wyczułem obecność Wojownika.
– Człowieku, nie chciałbym stanąć na jej drodze… – Victor wskazał na nieprzytomnego Demona, pokracznie siedzącego za kierownicą srebrnego mercedesa. – Chociaż z drugiej strony – odsunął koszulę mężczyzny i parsknął śmiechem, widząc treściwy napis: „Następnym razem zabiję na stałe” – mogłoby być ciekawie.
Tak, całkowicie rozumiałem jego podejście. Miałem nadzieję, że niedługo drogi moje i tej kobiety znowu się skrzyżują. Bezwiednie sięgnąłem po telefon, którego sygnał rozdzierał ciszę wokół nas.
– Soldato.
– Dzwoniłeś. – Słyszałem w tle uderzenia kierunkowskazów. Marcel musiał być na patrolu. – Co tam?
– Ciężki wieczór?
– Jak każdy – westchnął mężczyzna. – Chcesz mnie powkurwiać czy pomóc?
– To drugie. – Wyczułem zdziwienie Victora, który słyszał każde słowo z tej rozmowy. – Za trzy dni będziemy u was, ale musisz kogoś przysłać tutaj.
Mogłem się założyć, że Kres przymknął z ulgą powieki.
– Dlaczego tak nagle?
– Widziałem raporty, potrzebujecie pomocy. Nie zaglądaj darowanemu koniowi…
– Dobra, skończ – warknął, na co roześmiałem się pod nosem. – Czekamy.
Rozłączyłem się i natychmiast zostałem zgromiony surowym spojrzeniem dwukolorowych oczu Victora.
– Co ty kombinujesz?
– Trzeba w końcu zrobić tam porządek.