Mój ukochany wróg - Karolina Głogowska - ebook

Mój ukochany wróg ebook

Głogowska Karolina

0,0
29,99 zł

lub
-50%
Zbieraj punkty w Klubie Mola Książkowego i kupuj ebooki, audiobooki oraz książki papierowe do 50% taniej.
Dowiedz się więcej.
Opis

Podobno każda kobieta przynajmniej raz w życiu spotka psychopatę.

Psychopata spotyka jednak mnóstwo kobiet. Zwłaszcza jeśli
na nie poluje. To dla niego proste. Zazwyczaj wygląda jak chłopak
z sąsiedztwa – nie budzi żadnych podejrzeń. Jest dobrze ubrany, błyskotliwy, świetnie radzi sobie w życiu i ma wyjątkowy dar czarowania ludzi. Często zajmuje wysokie i ważne stanowisko – ma zdolności przywódcze, błyskawicznie podejmuje decyzje i ryzyko.
Tak przynajmniej prezentuje się z wierzchu. Ta historia pokazuje,
co jest pod spodem.

Nika to młoda pełna ufności dziewczyna. Jonasz to przystojny pewny siebie mężczyzna. Kiedy się spotykają, wydaje się, że Nika spotkała prawdziwego księcia na białym koniu. Do czasu…

Zaskakująca i zagadkowa powieść – pełna niedomówień i tajemnic. Wzbudziła we mnie niepokój i skłoniła do reflksji nad tym, jak łatwo my – kobiety – możemy paść ofirą manipulatora. Polecam! - Magdalena Majcher, pisarka


Nie znam kobiety, która nie chciałaby odnaleźć w miłości odpowiedzi na swoje ukryte tęsknoty. Kiedy pozornie niemożliwe staje się możliwe i w naszym życiu pojawia się ktoś, kto – wydawałoby się – rozumie doskonale zarówno potrzeby naszej duszy, jak i ciała, wszystkie systemy ostrzegawcze przestają działać… Doskonale napisana książka, uświadamiająca nam, jak bezbronne jesteśmy, niezależnie od wieku, doświadczeń i wiedzy wobec niezaspokojonej potrzeby bycia kochaną. - Tatiana Mindewicz-Puacz, psychoterapeutka i publicystka

Ebooka przeczytasz w aplikacjach Legimi lub dowolnej aplikacji obsługującej format:

EPUB
MOBI

Liczba stron: 380

Oceny
0,0
0
0
0
0
0
Więcej informacji
Więcej informacji
Legimi nie weryfikuje, czy opinie pochodzą od konsumentów, którzy nabyli lub czytali/słuchali daną pozycję, ale usuwa fałszywe opinie, jeśli je wykryje.



Karolina Głogowska

MÓJ UKOCHANY WRÓG

Copyright © by Karolina Głogowska

Wydanie I

Warszawa, MMXX

Niniejszy produkt objęty jest ochroną prawa autorskiego. Uzyskany dostęp upoważnia wyłącznie do prywatnego użytku osobę, która wykupiła prawo dostępu. Wydawca informuje, że wszelkie udostępnianie osobom trzecim, nieokreślonym adresatom lub w jakikolwiek inny sposób upowszechnianie, upublicznianie, kopiowanie oraz przetwarzanie w technikach cyfrowych lub podobnych – jest nielegalne i podlega właściwym sankcjom.

Prawda jest dziwniejsza od fikcji, a to dlatego, że fikcja musi być prawdopodobna. Prawda – nie.

Mark Twain

Dla S., P. i K.

Prolog

Wbiłem kod do domofonu, odpowiedział znajomym dźwiękiem, więc nawet jeśli spała, musiała usłyszeć, że nadchodzę. To było dla niej przykre jak ukłucie źle dobraną igłą – przecież się mnie nie spodziewała. O tej porze nie spodziewała się nikogo. Może powietrze zatrzymało się jej w przeponie, powodując silny ucisk. Przez chwilę nie mogła oddychać ani się poruszyć. Wyobraziłem sobie, jak zdezorientowana siada na łóżku i próbuje wrócić do rzeczywistości. Resztki snu ulatniają się, kiedy słyszy odgłos przekręcanego w zamku klucza. Noszę go zawsze przy sobie, razem z innymi, i czasem obracam w palcach jak amulet. Pieszczę.

Jej oczy są jeszcze większe niż zwykle, jeszcze piękniejsze, nie sądziłem, że to w ogóle możliwe. To spojrzenie jest wszystkim, całym światem, całym moim życiem zamkniętym w ciemnych źrenicach. Ono mnie napędza, jest źródłem mojej mocy. To więcej niż miłość, więcej niż uwielbienie.

Część I

Jest wiele rzeczy, których nikt z nas nie wiedział o Jonaszu. Najważniejszą z nich było to, że nie czuł tak jak inni ludzie. Wiele razy myślałam o momencie, w którym pierwszy raz zobaczył Nikę. Chciałam wejść w jego skórę, odnaleźć impulsy, które wprawiły go w działanie. Spróbować zrozumieć.

Miała figurę dziecka, nie dwudziestoparoletniej kobiety, ale przykuwała spojrzenia. Proste ciemne włosy dotykały końcówkami brązowego skrawka skóry na plecach, kiedy pochylała się przy biurku, a jej sprana koszulka wysuwała się z dżinsów. Nika wkładała drobne palce we włosy, zaczesywała je do góry i związywała w niedbały supeł gumką, którą nosiła na nadgarstku. Czasami, wpatrując się w ekran komputera, bezwiednie przesuwała kciukiem po złączonych wargach albo wyciągała się na krześle. Jej piersi jak małe jabłka unosiły się pod cienką bawełną, niżej połyskiwał gładki brzuch. Ale przecież nie tylko to przyciągnęło Jonasza. Nie tylko jej niewinna, nietknięta makijażem twarz, nie tylko buzująca młodość, którą z trudem utrzymywała w ryzach naprężona do granic możliwości skóra. Na to mógł zwrócić uwagę każdy, ale nie on. Jonasza pociągało coś innego.

Może zauważył Nikę wcześniej, zanim w ogóle to spostrzegła, a może dopiero tej ponurej środy, która wydawała się jej przedłużeniem wtorku. Za oknem wciąż było ciemno, jakby wczorajszy wieczór zapomniał zamienić się w poranek, a ona nie zdążyła się nawet wyspać, bo Grzegorz za głośno ekscytował się jakąś grą MMO i co chwilę przeklinał swoich wirtualnych przeciwników. Skończył około trzeciej, nie wziął prysznica i położył się do łóżka w tej samej koszulce, którą włożył po powrocie z pracy. Mył się tylko rano, przed wyjściem z domu, co doprowadzało Nikę do szału, ale ani prośbami, ani groźbami nie potrafiła przekonać go do zmiany nawyku. Kiedy uniósł ramię, żeby ją przytulić i przycisnąć do siebie, poczuła woń potu. Odwróciła głowę z grymasem.

– A ja lubię twój zapaszek. – Zaśmiał się. – nawet jak wracasz z biegania.

Wydęła usta, nie otwierając oczu, i odsunęła się, kiedy znowu próbował ją pocałować.

– Nie chcę.

– Przecież i tak nie śpisz.

Jak wyglądał ich seks? Mówiła mi, że nie chce tego nawet wspominać. Może Grzesiek włożył głowę pod T-shirt Niki i chwilę ocierał się zarostem o jej brzuch. Potem podwinął materiał, przesunął wargi między jej twarde piersi i łaskotał językiem raz jeden, raz drugi sutek. Irytował ją ten numer zajmujący stałe miejsce w ubogim skądinąd repertuarze pieszczot Grześka. Pewnie odepchnęła jego głowę, potraktował to jako zachętę do przyspieszenia akcji i przeniósł się między jej uda. Prawdopodobnie jak zwykle odbiegła myślami gdzie indziej. Patrzyła przez okno. Jak zza grubej zasłony dobiegały do niej dźwięki sugerujące zadowolenie Grześka. Nika milczała. Przypomniała jej się kobieta z programu telewizyjnego, przy którym pracowała. Mówiła, że podczas seksu jęczy jak gwiazda porno, żeby podkręcić swojego chłopaka i sprawić mu przyjemność. Nika zerknęła w dół na Grześka i zaczęła się zastanawiać, co by zrobił, gdyby nagle wydała z siebie okrzyk rozkoszy. Zamiast tego z jej ust wydobył się stłumiony chichot. Spojrzał na nią, jakby właśnie wyszedł ze statku kosmicznego, który wylądował na innej planecie.

– Coś zadrapało mnie w gardle, przepraszam. – Przykryła twarz poduszką.

Udało jej się zdrzemnąć jeszcze przez godzinę. Grzesiek chrapał w najlepsze, nawet nie drgnął na dźwięk budzika. Pierwszym, co powitało ją po odblokowaniu telefonu, był rząd radosnych kolorowych emotikonek w wiadomości od matki. Chyba dwudziesty raz w tym miesiącu życzyła jej cudownego dnia w nowej pracy i przypominała o spakowaniu obiadu albo przynajmniej drugiego śniadania. W tych korporacjach ludzie jedzą przecież byle co, o ile w ogóle zdążą zjeść cokolwiek. Nika próbowała kiedyś wyprowadzić matkę z błędu, wytłumaczyć, że w promieniu dwudziestu metrów od jej biurowca jest więcej knajp niż w całym Janowie, z którego pochodziła, że może wybierać między kuchnią libańską, meksykańską, kreolską a sushi, a po wszystkich firmach dodatkowo krąży „pani Bułeczka” i „pan Kanapka”. Nic z tego, za każdym razem Nika wyjeżdżała z rodzinnego domu z zapasem gołąbków, krokietów, naleśników i innych łatwych do odgrzania w mikrofalówce potraw. Grzesiek był nimi zachwycony.

Tego ranka biegała trochę krócej niż zwykle, ale na tyle długo, by odpowiednia dawka hormonów uderzyła do mózgu, potem wzięła szybki prysznic, przebrała się i jeszcze na endorfinowym haju dotarła do pracy. Był jej dziś wyjątkowo potrzebny, nie tylko ze względu na styczniową pluchę. Denerwowała się, bo mimo że poprzedniego dnia siedziała w stacji do dwudziestej drugiej, wciąż nie udało jej się znaleźć ostatniego gościa do kolejnego odcinka. Matka dziewczyny, którą cudem przekonała do występu, wycofała się w ostatniej chwili i Nika czuła, jak jej ciało przebiega zimny dreszcz na samą myśl o tym, że musi przekazać tę informację Emilii.

Formuła Kobiecego kręgu była prosta. W każdym odcinku pojawiały się inne bohaterki, tak zwane zwykłe Polki, które dzieliły się swoimi – najczęściej trudnymi, bulwersującymi lub po prostu wzruszającymi – historiami. Dyskryminacja w miejscu pracy, choroby, niszowe studia, menopauza, nieudane randki i zabiegi kosmetyczne, problemy z nastoletnimi dziećmi i niewiernymi mężami – tematem mogło być dosłownie wszystko. Do studia zapraszano również ekspertki z danej dziedziny: lekarki, psycholożki, prawniczki, oraz wybraną celebrytkę w roli komentatorki.

Program prowadziła Emilia Korcz, „przyjaciółka wszystkich kobiet”, jak o sobie mówiła, „tych z dużych miast i niewielkich wsi”. To ich problemy starała się rozwiązać na wizji. Całą swoją troskę i zrozumienie kierowała do bohaterek programu, być może dlatego nie wystarczało ich dla współpracowników – tak przynajmniej tłumaczyliśmy sobie podwójne standardy prezenterki. Była zawsze przygotowana, profesjonalna i opanowana, nawet gdy opieprzała wydawcę, któregoś z operatorów czy reporterów. Pierwszego dnia w pracy Nika była świadkiem takiej wymiany zdań. Oberwało się Wioli, scenarzystce. Zamiast o białaczce wpisała informacje o szpiczaku, co wyszło już w trakcie nagrania. Emilia musiała improwizować, nawet nie drgnęła jej powieka. Po programie weszła do reżyserki i nie podnosząc wzroku na nikogo z obecnych, swoim dźwięcznym, uprzejmym głosem wyraziła nadzieję, że po raz ostatni spotyka się z tak rażącą niekompetencją. Potem uśmiechnęła się, założyła za ucho gładkie, równo przycięte na wysokości brody włosy, życzyła wszystkim udanego dnia i wyszła. Nazajutrz Wiola nie pojawiła się w studiu. Podobno ją przenieśli.

Nika robiła wszystko, by nie podzielić jej losu, ale też nie chciała po prostu zawieść Emilii, która osobiście zaakceptowała jej kandydaturę podczas wieloetapowej, ciągnącej się trzy miesiące rekrutacji. Miała wrażenie, że z gwiazdą, której wszyscy inni się bali, połączyła ją delikatna nić porozumienia.

– Emilia prosi cię na dywanik. – Szczapowaty okularnik w utlenionych włosach, który nigdy jej się nie przedstawił, ale przez innych nazywany był Gawronem, przywitał Nikę, gdy tylko weszła do pokoju i rzuciła plecak pod biurko. Uśmiechnął się i mrugnął do niej znacząco. – Współczuję.

Idąc korytarzem wzdłuż przeszklonych gabinetów, Nika myślała, że może trochę przesadziła z tą nicią porozumienia. Przez szybę widziała wielki na całą ścianę stand z logotypem Kobiecego kręgu, na którym prezenterka stała z założonymi rękami i uśmiechała się, charakterystycznie mrużąc jedno oko. Prawdziwa Emilia wyglądała dzisiaj nieco mniej rześko, siedziała przy biurku i pocierała palcami skronie. Nika zapukała do drzwi i poczekała, aż prezenterka gestem dłoni przywoła ją do siebie.

– Jak poszukiwania? – zapytała od razu Emilia i wyjęła z torebki podręczne otwierane lusterko. Wyszczerzyła zęby do swojego odbicia i przesunęła po nich językiem, sprawdzając, czy nie rozmazała się na nich purpurowa szminka.

– Mam potwierdzoną lekarkę – zaczęła z zapałem Nika. – Uff, było ciężko, bo psychiatrzy niechętnie chodzą do telewizji. W ogóle atmosfera w branży jest obecnie taka, że wolą nie wypowiadać się w temacie, więc można powiedzieć, ha, ha, ha, że wykopałam ją spod ziemi… – Speszyła się, widząc, że Emilia nie zwraca na jej wywód najmniejszej uwagi i tylko przyklepuje korektorem niewidzialne krostki. – Udało mi się też namówić dziewczynę po epizodzie depresyjnym. Dręczyli ją w szkole z powodu otyłości, próbowała podciąć sobie żyły, straszna historia… – nika nieubłaganie zbliżała się do momentu, w którym musiała poinformować Emilię, że nikt z rodziców nie zgodził się na nagranie. – nie mam jeszcze tylko…

– Okej, świetnie – przerwała jej Emilia, zatrzaskując lusterko. – Odwołaj je obie.

– Słucham? – nika nie mogła uwierzyć. Znalezienie odpowiednich rozmówców zajęło jej kilka dni, a namówienie ich do występu przed kamerami jeszcze więcej.

– Temat spada. Za dużo ostatnio miastowych problemów. Zamiast tego robimy odcinek specjalny o aferze na plebanii. Gosposia zaciążyła, proboszcz chciał, żeby poddała się aborcji.

– I zgodzi się na występ przed kamerami?

Emilia popatrzyła na nią surowo. Domyślam się, co musiała czuć Nika, bo później sama wiele razy drżałam pod tym spojrzeniem.

– Gawron już się tym zajął. Dotarł do mieszkańców tego zadupia.

„Temat spada, robimy coś innego, gości szuka ktoś inny” – suche informacje, fakty, z którymi nie było dyskusji, rzucone przez Emilię jak coś oczywistego, neutralnego, oderwanego od emocji i konsekwencji. Dla Niki oznaczało to nie tylko konieczność odbycia dwóch rozmów, podczas których naje się wstydu. Nie będzie gości, więc nie dostanie kasy. Za to nagranie mogła przygarnąć ładną sumkę, która teraz przypadnie Gawronowi, a ona będzie musiała siedzieć w pracy dwa razy dłużej, żeby zarobić na czynsz.

– Zaczekaj – zawołała Emilia, bo Nika, skinąwszy głową, ruszyła do drzwi. – Idziesz ze mną na kolegium.

***

Wiele miesięcy później Nika powiedziała mi, że Jonasz początkowo nie zrobił na niej większego wrażenia. Kiedy weszła do sali konferencyjnej i usadowiła się za plecami Emilii, licząc, że nikt nie zwróci uwagi na jej obecność, w pierwszej chwili w ogóle go nie zauważyła. Na stole siedziała Anka, zajmująca się wydawaniem programów. Była blondynką z wygolonym tyłem głowy i wytatuowanymi przedramionami. Tłumaczyła coś zawzięcie Adamowi, reżyserowi nierozstającemu się z kraciastą flanelową koszulą, i Kubie, operatorowi o długich blond lokach. Nika zanotowała też obecność wysokiego bruneta o wielkim zakrzywionym nosie i przenikliwym spojrzeniu. Kojarzyła go jako kierownika planu, a także obecność montażysty – młodego chłopaka w dredach. Miejsce między nimi zajęła piękna rudowłosa dziewczyna, której Nika wcześniej nie widziała. Na końcu do sali wpadł jak zwykle spóźniony Jacek, reporter, w trochę zbyt eleganckim jak na okoliczności garniturze. Każde z nich było jakieś, nawet jeśli prezentowali niedbały styl, była to niedbałość zaplanowana i przygotowana, każde z osobna mogło zostać bohaterem artykułu o młodych ludziach sukcesu. Jonasz, w dresowej bluzie, dżinsach i trampkach, wyglądał jak facet z obsługi technicznej, który przyszedł naprawić zepsuty sprzęt tym wszystkim onieśmielającym ludziom. Pewnie w ogóle nie zapamiętałaby jego twarzy, gdyby minął ją w korytarzu. Zresztą może właśnie tak było – może wcześniej przechodził obok niej wielokrotnie, uśmiechał się lub rzucał „cześć”, a ona po sekundzie kasowała to spotkanie z pamięci.

– To nasz producent – szepnęła szybko Emilia. – nie wychylaj się, to nie zje cię na lunch.

Nika pomyślała, że do kompletu brakowało mu tylko czapki z daszkiem i piłki do kosza. Był zarośnięty, ale nie jak odpicowani korporacyjni hipsterzy z maniakalną precyzją przycinający swoje brody, raczej jak ktoś, kto nie ma czasu albo ochoty zgramolić się z kanapy, wyjść z domu i kupić maszynki do golenia. Ten zarost, szorstkie, niepoukładane włosy i rozciągniętą bluzę Nika zapamiętała najlepiej. Przestroga Emilii trochę ją zdziwiła, bo Jonasz prezentował się jak odwrotność zagrożenia. Niby prowadził spotkanie, zadawał trudne pytania i wymagał odpowiedzi, niby wydawał polecenia i rozdzielał obowiązki, ale cały czas rzucał żartami, aluzjami, jakby chciał pogłaskać każdego z obecnych; nawiązywał do jakichś znanych tylko jemu i aktualnemu rozmówcy zabawnych sytuacji świadczących o ich zażyłości i wspólnych przeżyciach. Śmiał się przy tym najgłośniej i najczęściej, puszczał oczka, odchylał się na krześle jak niesforny uczeń na lekcji, sprawiał wrażenie, jakby był na dobrej imprezie, a nie w pracy. Dopiero później zrozumiałyśmy, dlaczego tak bardzo mu na tym wrażeniu zależało.

– Daj mi znać, jeśli będziesz miał problem z komentarzem kurii – zwrócił się do Gawrona. – nie wiem, czy wam mówiłem – tu powiódł wzrokiem po wszystkich zebranych – ale kiedyś prawie zostałem księdzem. Tak, tak, byłem w seminarium duchownym.

Roześmiał się, spojrzał porozumiewawczo na Emilię, która odwzajemniła uśmiech, w sali rozległ się chichot pozostałych osób i przeciągłe gwizdnięcia.

– Okazało się – kontynuował zawadiackim tonem, wzbudzając aplauz, na który czekał – że nie jestem w stanie wytrwać w celibacie. Mam za to z tego okresu wiele zacnych znajomości, od arcybiskupów po egzorcystów. Kiedyś piłem z jednym wódkę, opowiadał mi, jak wypędzał diabła z kota.

Pozostali chłonęli opowieść Jonasza jak zahipnotyzowani i nie wyglądało to na typowe podlizywanie się szefowi, tylko szczerą fascynację.

– À propos ofiar… – Jonasz nagle zatrzymał spojrzenie na Nice. Kiedy się śmiał, mrużył oczy, aż w kącikach pojawiały się drobne zmarszczki. Nika pomyślała, że to całkiem seksowne. – Emilka przyprowadziła nam dzisiaj świeżą krew.

– Tylko nie Emilka. – Prezenterka nerwowo poruszyła się na krześle. – Wiesz przecież…

Jonasz nie dał jej skończyć.

– Powiedz nam, dziewczynko, coś o sobie.

W jego tonie nie było złośliwości. Było coś ciepłego i zachęcającego, jakby teraz to Nikę poklepał po ramieniu i oznajmił, że została przyjęta w krąg starych, dobrych kumpli, jakby ich też od dawna łączyły wspólne tematy i wspomnienia. A ona naprawdę poczuła to porozumienie i ani trochę mnie to nie dziwi. Gdyby ktoś tydzień wcześniej powiedział jej, że zostanie wezwana na kolegium redakcyjne i wywołana do tablicy przez kogoś, kto stał w hierarchii o wiele wyżej niż ona, na samą myśl oblałby ją zimny pot. Tymczasem nawet się nie zaczerwieniła. Podłapała ton i wesołość Jonasza.

– Cześć wszystkim. – Pomachała do zebranych. – Mam na imię Nika i nie piję od dwóch tygodni.

– Żartujesz? Trzeba to zmienić! W piątek idziesz z nami na piwo. Amen. – Zdecydował ku uciesze reszty.

Potem Jonasz opowiedział Nice trochę więcej o zebranych w salce osobach, które znała dotąd z widzenia. Do każdej prezentacji dodał jakąś kąśliwą uwagę, na przykład żeby uważała na Jacka Słońskiego, reportera, bo ma słabość do młodych dziewcząt, i nie dała się zbyć pod pierwszym lepszym pretekstem Ance, wydawczyni. Oczywiście wszyscy adresaci przyjmowali te uwagi ze śmiechem, wydawali się wręcz połechtani opisami stworzonymi przez Jonasza. Pod koniec przemowy dodał, że jeśli Nika będzie dobrze żyła z Emilią, to daleko zajdzie. Oboje znowu wymienili porozumiewawcze spojrzenia, a Emilia, co niespotykane, lekko się zarumieniła od tej uwagi. Nagle Jonasz spoważniał. Pozostali także przestali chichotać, jakby nacisnął przycisk sterujący ich rozbawieniem.

– Jeśli tylko będziesz czegoś potrzebowała, miała jakieś pytania, wal do mnie jak w dym, skrzacie – powiedział niższym niż dotąd głosem, patrząc jej prosto w oczy.

Nika rzuciła ciche „dzięki”, ale Jonasz już nie słuchał, płynnie przeszedł do omawiania scenariusza programu. Do końca kolegium pytał Nikę o pomysły, za każdym razem gdy pojawiły się jakieś problemy, pytania lub dyskusyjne kwestie, przerywał i zwracał się do niej, półżartem tłumacząc telewizyjną nomenklaturę, realia i procedury.

– Przy okazji wy też odświeżycie sobie wiedzę, bo niektórzy mają chyba słabą pamięć – dobrotliwie strofował zebranych.

Choć Nika pracowała w stacji od dwóch miesięcy, dopiero po tym spotkaniu poczuła, że została przyjęta do zespołu. Dotąd tylko przemykała pod ścianą do swojego pokoju, schodziła wszystkim z drogi na korytarzu, często była brana za stażystkę – ktoś odruchowo wręczał jej stos papierów do zniszczenia albo prosił o zrobienie kawy. Nie wspominając o tym, że nie oprowadzono jej po budynku, a właściwie nawet oficjalnie nie powitano. Gawron któregoś razu stwierdził tylko, że będzie miała farta, jeśli utrzyma się tu dłużej niż trzy miesiące. Już po kilku dniach zrozumiała, że to nie żart. Rotacja wśród szeregowych pracowników była ogromna. O pracy w telewizji marzyli wszyscy, niewielu się do niej nadawało, jeszcze mniej potrafiło wytrzymać presję czasu, obowiązków i wymagań. Ostatnio zastanawiała się nawet, czy to na pewno robota dla niej. Jednak po dzisiejszym kolegium nawet Gawron stał się bardziej przyjazny, choć nie była pewna, czy to on zmienił swoje podejście, czy ona. Wiedziała jedno: Jonasz, wbrew pozorom, potrafił zaczarować ludzi.

Wróciła do biurka i bez emocji, których obawiała się wcześniej, wystukała numer psychiatry, której uprzejmie wyjaśniła, że nagranie zostało odwołane. Nastolatka natomiast nie odbierała. Po chwili namysłu Nika postanowiła napisać do niej maila. Na końcu dość suchej wiadomości o zmianie planów dodała kilka pokrzepiających emotikonek i życzenia wszystkiego najlepszego na przyszłość. Potem zadzwoniła Emilia i poprosiła o wyszukanie najnowszych badań dotyczących medykalizacji porodów w Polsce. Okej, jeden program przepadł, ale nadal była w grze.

– Kawy? – zapytał Gawron i widząc jej zaskoczenie, dodał: – Idę zaparzyć, zrobić ci?

– Tak, dzięki. – Uśmiechnęła się i zabrała do pracy.

***

Dobra energia nie opuszczała Niki przez cały czwartek, zwłaszcza że Emilia oficjalnie, w mailu, pochwaliła ją za dostarczenie szczegółowych danych i poprosiła o pomoc w przygotowaniu pytań dla gości. Prawie cały dzień spędziła na forum o porodach domowych, gdzie kobiety pisały o niepotrzebnie, ale rutynowo podawanej w szpitalach oksytocynie, nacinaniu krocza i dokarmianiu noworodka mieszanką. Wszystko to było jej całkowicie obce. Zaledwie dwa lata wcześniej skończyła studia, a wizja macierzyństwa była tak odległa jak obca galaktyka. Kontakt skóra do skóry, skurcze przepowiadające, żółtaczka poporodowa – każde z tych pojęć musiała odszukać w Wikipedii, żeby nie wpuścić Emilii na minę. Nawet nie zauważyła, kiedy minęła osiemnasta.

– Hej, dzióbku – dzwonił Grzegorz. – Czekam na dole.

Na śmierć zapomniała. Obiecała, że wyjdzie dziś wcześniej, mieli jechać po nową kanapę. Sama była zdziwiona, że w ogóle nie cieszy jej ta wyprawa. Kiedyś uwielbiała kupować nowe rzeczy do mieszkania. Kiedyś – gdy dopiero urządzała się w Warszawie w wynajętym wspólnie z koleżanką małym mieszkanku na Żoliborzu. Wtedy każdy własny kubek, poduszka czy stolik sprawiały jej radość i napawały dumą. Mama opłacała jej część czynszu, ale Nika i tak od pierwszego roku pracowała w weekendy w pobliskiej kawiarni, żeby mieć pieniądze na własne wydatki. Tam poznała Grześka. Przychodził w każdą sobotę z rana, zamawiał duże latte z cynamonem i siadał przy stoliku pod oknem. Po jakimś czasie zmienił ulubione miejsce i przesiadł się na kanapę, z której mógł obserwować pracującą Nikę. Uśmiechała się do niego łagodnie spod firmowego daszka. Po kilku miesiącach odważył się i zaproponował jej kawę. Dopiero po chwili zrozumiał, jak głupio to zabrzmiało, przecież miała kawy po dziurki w nosie. Mimo to zgodziła się. Poszli na koncert albo do kina, nie pamiętała dokładnie, nie przywiązywała do tego szczególnej wagi, nie odznaczała w kalendarzu kolejnych rocznic, nie wiedziała, czy Grzegorz to robi. Było im dobrze. Potrafił ją czasem rozbawić, trochę rozczulał swoją nieporadnością, dbał o jej przyjemność w łóżku. Jeździli do jej rodziców na niedzielne obiady, rzadziej odwiedzali jego rodzinę w Częstochowie, wakacje spędzali na bieszczadzkich szlakach albo podróżowali po Bałkanach. W weekendy razem ze znajomymi urządzali wieczory gier, ale częściej, nie wychodząc z łóżka, oglądali kilka sezonów jakiegoś serialu z rzędu. Zupełnie naturalne wydawało się to, że Grzegorz zaproponował wreszcie wspólne mieszkanie. „To bardziej ekonomiczne” – rzucił, gdy się zawahała. Miał już nawet dogadaną kawalerkę po znajomych.

Przeprowadzka zbiegła się ze zmianą pracy, więc Nika, pogrążona w nowych obowiązkach, nawet nie zauważyła, że nie czuje ekscytacji. Znużenie po powrocie do domu tłumaczyła nawałem zadań, nasilającą się niechęć do Grzegorza – stresem. A może po prostu jeszcze bała się tej myśli: że nie powinni przechodzić do kolejnego etapu związku, tylko go zakończyć. Któregoś dnia weszła do mieszkania, gdy Grzesiek grzebał w jej skrzynce z biżuterią. Przestraszył się i odskoczył, ale zauważyła, że zdążył schować coś do kieszeni. Tłumaczył, że szukał swojego zegarka. Kiedy poszedł do łazienki, przejrzała zawartość. Brakowało pierścionka, który nosiła na serdecznym palcu. Domyśliła się, po co go zabrał, przeszył ją nieprzyjemny dreszcz. Później, gdy byli u jej rodziców, a Grzegorz poszedł spać, zapytała matkę, czy to wystarczy. Czy jednak trzeba szaleć za kimś z miłości, żeby wziąć z nim ślub. Usłyszała, że wielka miłość jest przereklamowana. Jej rodzice byli najlepszymi przyjaciółmi i dzięki temu ich małżeństwo było udane od ponad trzydziestu lat.

W sklepie snuła się między kanapami, nic jej się nie podobało. Grzesiek jak dziecko skakał od jednego mebla do drugiego, wypróbowywał siedzisko, stelaż, poduchy. W międzyczasie opowiadał o minionym dniu w pracy. Był kierownikiem sporego call center w banku, zawsze miał w zanadrzu mnóstwo śmiesznych historii o roszczeniowych albo zakręconych klientach, którzy twierdzą, że prowadzą konto walutowe w złotówkach, przekonują, że mają wspólny pesel z małżonkiem, albo proszą o podanie kodu pocztowego swojego komputera. Kiedyś lubiła tego słuchać, dziś wyłączyła się po drugim zdaniu, które padło z ust Grześka.

– Hej, dzióbas! – krzyknął, aż podskoczyła.

– Przepraszam, jestem myślami w robocie, mam trudne zlecenie – wytłumaczyła się.

– Bierzemy? – zapytał, rozsiadłszy się na ciemnoszarym narożniku z wielkimi poduszkami.

– Nie jestem przekonana…

– Właśnie widzę. – Wstał i wziął ją za rękę. – Możemy pojechać jeszcze na Targówek.

– Musimy decydować dzisiaj?

Grzegorz dał za wygraną, wrócili do domu. Nika od razu poszła napuścić sobie wody do wanny. Spięła włosy i ukryła się w pianie po dziurki w nosie. Upragniona samotność trwała krótko, po kilku minutach Grzegorz zapukał do drzwi.

– Proszę! – zawołała, wynurzając twarz z wody.

Stał w progu z kieliszkiem czerwonego wina w dłoni.

– Pomyślałem, że ci się przyda. – Postawił naczynie na brzegu wanny. – Ciężki dzień?

– Ciężki miesiąc – sapnęła, nie do końca mając na myśli pracę.

– Mam coś, co poprawi ci humor.

– Tak? – Już miała dodać, że bardzo w to wątpi, ale przygryzła wargę. Nie zasłużył na złośliwości. To nie jego wina, że miała w głowie mętlik. – Co takiego?

– Zarezerwowałem naszą ulubioną chatkę w Bieszczadach. Pomyślałem, że skoczymy na kilka dni.

– Grześ… – powiedziała czułym tonem z początków ich znajomości. – nie wiem, czy dostanę urlop, jestem świeżynka…

– To tylko trzy, cztery dni. Łącznie z weekendem. – Przekrzywił głowę jak dziecko, które o coś prosi. – najwyżej powiesz, że zachorowałaś, i weźmiesz L4.

Nika zanurkowała i wypuściła z ust powietrze, woda zabulgotała. Chciała uciec, z tej łazienki, mieszkania, nie miała tylko pojęcia, jak się do tego zabrać. Wyszła z wanny i zaczęła się wycierać, ale Grzegorz nie pozwolił jej się ubrać. Wziął milczenie za dobrą monetę, uniósł Nikę do góry i delikatnie przeniósł na łóżko. Zawsze ginęła w jego ramionach, wydawała się przy nim jeszcze mniejsza i bardziej krucha. Kiedy skończyli się kochać i Grzegorz zasnął, Nika przytuliła się do jego pleców i uniosła na łokciu. Dotknęła palcami jego zamkniętych powiek, przesunęła po kości policzkowej, przez prosty grzbiet nosa, do ust. Zastanawiała się, czy bardzo będzie tęsknić za tą łagodną, spokojną twarzą, czy za kilka miesięcy albo lat odtworzy jej kształt z pamięci.

***

Pierwszego maila od Jonasza dostała w piątek. Był krótki i luźny w formie, jak wszystkie jego wypowiedzi: „Pit Stop na Grójeckiej, dziś, 19.00. P.S. Zwiąż włosy ;) J.”.

Najpierw pomyślała, że wiadomość jest przeznaczona dla kogoś innego. Odpisała, że chyba się pomylił. „Ja się nie mylę, wpadaj” – brzmiała odpowiedź.

Dopiero po paru minutach przypomniała sobie, że w środę na kolegium wspomniał o wspólnym wyjściu na piwo, nie sądziła jednak, że mówił poważnie. Po południu zastała w kuchni kilka osób, ktoś, chyba Jacek, reporter, zapytał Nikę, czy widzą się wieczorem. Odpowiedziała, że tak, szybciej, niż zdążyła się zastanowić. Perspektywa poznania tych ludzi bliżej wydawała się ciekawsza niż zamulanie z Grześkiem przed telewizorem lub, co gorsza, przeprowadzenie z nim poważnej rozmowy, która wisiała nad nimi jak deszczowa chmura. On sam zresztą nie sprawiał wrażenia rozczarowanego, gdy po powrocie z pracy oznajmiła, że wychodzi na służbowe piwo. Kiedy zamykała za sobą drzwi, siedział z padem w dłoniach, nie usłyszał nawet, jak powiedziała „cześć”.

Pit Stop nie był lokalem muzycznym, jaki z niewiadomego powodu sobie wyobraziła, ale torem kartingowym zbudowanym w wielkiej pofabrycznej hali. Odetchnęła z ulgą, dobrze, że postanowiła się nie stroić i zamiast eleganckich kozaków, które w kącie szafy czekały na swoje pięć minut, wybrała ocieplane trampki. Obok torów znajdowała się przeszklona knajpa w stylu amerykańskich barów przydrożnych. Zbliżała się dwudziesta, celowo przyszła później. W czerwonej loży pod oknem zauważyła towarzystwo z pracy, Gawron dyskutował o czymś z Emilią, oboje sączyli martini. Już chciała do nich podejść, kiedy drogę zagrodził jej Jonasz.

– Najpierw obowiązki, potem przyjemności. Jeździłaś tym kiedyś? – zapytał, podając jej kask.

– No jasne! – odpowiedziała bez zawahania.

– Wiedziałem, że fajna z ciebie babka. Dlatego dam ci fory. – Mrugnął do niej i wskoczył do swojego gokarta.

Już po paru sekundach od startu przypomniała sobie, jakie to przyjemne. Pod koniec liceum regularnie chodziła ze znajomymi do takich miejscach jak Pit Stop. Wcisnęła gaz i zostawiła Jonasza w tyle. Z widocznym trudem dogonił ją dopiero po kilku zakrętach i bezceremonialnie zepchnął na bandę. Wyprzedzając, klepnął ją w ramię.

– Więc tak się bawimy?! – krzyknęła zaczepnie, wycofała z impetem i ruszyła za nim.

Błyskawicznie dogoniła Jonasza, przyczaiła się za nim i gdy zbliżyli się do ostrego zakrętu, wcisnęła gaz, zajeżdżając mu drogę. Tym razem jego pojazd wylądował na barierze z opon.

– Jak jeździsz?! – zawołała ze śmiechem.

Przez kolejne pół godziny bawili się jak dzieci, wyprzedzając się nawzajem i zmuszając do zjechania z drogi. Kiedy czas minął, Nika oddychała głośno jak po przebieżce na siódme piętro. Zdjęła kask i rozpuściła włosy. Roześmiana stanęła naprzeciwko Jonasza. Odruchowo odgarnął kosmyk, który przykleił się do jej czoła.

Zawahała się, a on zamienił ten gest w przyjacielskie targanie włosów na czubku głowy.

– Nieźle, całkiem nieźle – ocenił z przekąsem. – Myślałem, że będziesz miała problem z odróżnieniem pedału gazu od hamulca.

– Chyba kpisz. Potrafię zbudować gokart napędzany wiertarką.

Zaśmiał się. Zaczynała lubić ten dźwięk.

– Nie żartuję. Mój były chłopak miał szmergla na punkcie gokartów. Był domorosłym mechanikiem.

– I ty go zostawiłaś? – dopytywał z udawanym niedowierzaniem.

– Smarkata miłość. – Wzruszyła ramionami.

– Chodź, smarkaczu, kupię ci coś dorosłego do picia. Trochę dyszysz, co jest całkiem seksowne, ale nie chcę, żeby twój obecny chłopak obił mi twarz za to, że padłaś tu z wycieńczenia.

Wszystkim swoim słowom nadawał tak swobodne brzmienie, jakby znali się z Niką od lat. Mimo to przeszło jej przez myśl, że Jonasz bada teren. Interesowało go, czy kogoś miała? Może. Udała, że nie zauważyła haczyka, zresztą nie mogła zaprzeczyć jego stwierdzeniu. Dołączyli do pozostałych. Gawron pochwalił ją za jazdę, Emilia wyraziła zadowolenie, że ktoś wreszcie utarł Jonaszowi nosa. Po godzinie Nika zdała sobie sprawę z tego, jak świetnie się bawi w nowym towarzystwie. Opowiadali o ciekawych rzeczach, rzucali anegdotkami z planu, pytali ją o poprzednią pracę, o zainteresowania, ktoś co chwilę przynosił jej kolejnego drinka. Pod koniec wieczoru alkohol buzował jej w głowie, wyjęła telefon i zaczęła szukać nocnego połączenia do domu.

– Poczekaj. – Z kłębowiska rozmów i innych dźwięków wyłonił się głos Jonasza. – Gdzie mieszkasz?

– Na Muranowie. – Odłożyła telefon.

– Podrzucę cię, mam w pobliżu coś do załatwienia.

Nie wydało jej się dziwne, że miał coś do załatwienia w piątek przed północą. Był producentem programów telewizyjnych, odpowiadał za masę rzeczy, w ciągu kilku godzin potrafił wytrzasnąć znikąd dwadzieścia tirów, zastęp wojska albo dziecięcą orkiestrę dętą, jeśli tego wymagały zdjęcia. Taka praca, pomyślała.

Jonasz poszedł do baru uregulować rachunek. Po chwili dołączyła do niego Emilia. Stali tak obok siebie, oboje wysocy i szczupli, i chwilę o czymś rozmawiali. Ten obrazek wydał się Nice znajomy. Wcześniej nie zwróciła na to uwagi, nie łączyła tej dwójki w żaden sposób. Emilia prawie od roku była mężatką, pisały o tym tabloidy. Nika niespecjalnie interesowała się życiem celebrytów, nie czytała uważnie artykułów o ślubie, w pamięci mignęły jej jakieś fotki z uroczystości. Dopiero teraz zaskoczyła. Facetem, który stał u boku Emilii na ślubnym zdjęciu, uchwyconym z ukrycia przez paparazzo, był Jonasz. W ślubnym garniturze zamiast zwyczajowej bluzy był nie do poznania. Z wrażenia klepnęła się w czoło, zwracając uwagę siedzącego obok Gawrona.

– Wszystko okej?

– Tak. – Zaśmiała się. – Po prostu jestem głupia.

Gawron spojrzał na nią zdziwiony, ale nie pociągnęła tematu. Zresztą od razu zjawił się Jonasz i stwierdził, że jest gotowy do wyjścia. Kilka osób wstało i ruszyło za nim do stojącego na zewnątrz czarnego forda mustanga z dwoma szerokimi białymi pasami na masce. Nika znała ten samochód ze służbowego parkingu, trudno było go przeoczyć. Obok Jonasza usiadł Jacek Słoński. Nika, Emilia i Gawron usadowili się z tyłu. Najpierw podwieźli chłopaków. Emilia wysiadła na Bobrowieckiej, stwierdziła tylko, że pada na twarz, powiedziała „dobranoc” i zniknęła za drzwiami apartamentowca. Jonasz zaproponował Nice, żeby przesiadła się do przodu. Ruszył z impetem, silnik zaburczał basem.

– I co? Jesteśmy tacy źli, jak nas malują?

– Skąd wiesz, jak was malują?

– Bo przeglądam czasem internet. I sam byłem kiedyś świeżakiem po studiach.

– To nie jest moja pierwsza praca w mediach.

– Wiem.

Spojrzała na niego pytająco. Wyjaśnił, że zrobił na jej temat research, a ponieważ ta odpowiedź jeszcze bardziej ją zdziwiła, dodał:

– Rzucasz się w oczy. I nie tylko przez te seksowne obojczyki.

– Obojczyki?

– Taki fetysz. Nieważne. A tak serio, jesteś inna. Wyróżniasz się.

– To dobrze czy źle?

– Jesteś bystra i zdolna, przeskakujesz o kilka poziomów wszystkich stażystów, którzy zazwyczaj przewijają się przez ten gmach. Masz talent. A ja szukam takich ludzi.

– Do…?

– Do wszystkiego, do pracy, do nowych formatów, pisania scenariuszy. Chyba nie chcesz całe życie być dokumentalistką?

Pokręciła głową, a on kontynuował. Dowiedziała się, że Krzysztof Szostak, dyrektor programowy, choć sporo starszy od Jonasza, jest jego dobrym przyjacielem. Właściwie najpierw Krzysztof przyjaźnił się z jego matką, zanim dostała propozycję pracy w jednym z norweskich szpitali. Była genialnym chirurgiem, szybko została ordynatorem, przeprowadziła pierwszy na świecie udany przeszczep tchawicy, znalazła się nawet na krótkiej liście naukowców nominowanych do Nagrody Nobla. Jej sukcesy miały swoją cenę, odbijały się na macierzyństwie. Krzysztof wziął Jonasza pod swoje skrzydła, miał do niego nieco ojcowski stosunek. To on nauczył go wszystkiego o produkcji, o telewizji, bo Jonasz nie skończył filmówki, tylko zarządzanie biznesem w Londynie. W stacji Jonasz przeszedł wszystkie szczeble, zaczynał jak Nika, od researchu, liznął różnych rzeczy, siedział po godzinach, uczył się montażu i operatorki. Kilka lat pracował za granicą, między innymi w Holandii, przy produkcji pierwszego Big Brothera. Wymyślił parę innych słynnych formatów, a od kiedy wrócił do Polski, pomagał Krzysztofowi wyszukiwać talenty.

– Nie ma w stacji pracownika, którego CV nie przeszłoby przez moje biurko – tłumaczył. – Zrekrutowałem jakieś dwieście osób, więc wiem, co mówię. Rzadko się ktoś taki trafia. Trzeba przekopać tonę gówna, żeby znaleźć diament. Tym dzieciom, które przychodzą tu teraz po studiach, wydaje się, że wszystko już potrafią i za same chęci należy im się pięciocyfrowa wypłata. Nie słuchają rad, nie przemęczają się, na polecenia reagują jak na obrazę majestatu. A tobie zależy, skrzat, to widać. Trochę mnie tym rozczulasz, a to rzadkie, zapytaj Emilkę. Mnie też tak zależało, jak zaczynałem. Nie boisz się roboty, możesz zajść naprawdę wysoko. No dobra, wystarczy o pracy na dziś, i tak będę tyrał w weekend. Zresztą… – Zawahał się. – Zresztą to i dobrze.

Nie była pewna, ale wydawało jej się, że jego głos posmutniał. Przez chwilę zastanawiała się nawet, czy nie pociągnąć tematu, ale właśnie podjechali pod kamienicę, w której mieszkała. Jeszcze raz podziękowała mu za zaproszenie na imprezę i transport do domu, życzyli sobie dobrej nocy i Jonasz odjechał.

W weekend Nika próbowała zainicjować rozmowę z Grzegorzem, do której szykowała się od dłuższego czasu. Siedzieli przy stole po obiedzie i Grzesiek już zamierzał wyszukać jakiś serial, który mogliby obejrzeć, kiedy zebrała się na odwagę.

– Myślisz, że to był dobry pomysł?

– Zamarynowanie kurczaka w sosie sojowym? Genialny – odpowiedział, głupio się uśmiechając.

– Zamieszkanie razem – stwierdziła zimno. Nie rozbawił jej ten żart. Unikanie poważnych tematów było jedną z wielu cech, które ostatnio coraz bardziej irytowały ją w Grzegorzu.

– To chyba naturalna kolej rzeczy, nie? – Wzruszył ramionami, ale zaraz spoważniał. – Coś się dzieje, Weronika?

Nazywał ją po imieniu tylko wtedy, gdy był podenerwowany.

– Zastanawiam się…

Nie wiedziała, czy potrafi bezboleśnie przekazać mu to, o czym myślała. Że nie była pewna, czy Grzegorz jest facetem na całe życie. Wcześniej, w liceum, spotykała się tylko z jednym chłopakiem, Marcinem. To była niewinna, właściwie platoniczna znajomość, bo oprócz pieszczot nie doszło do niczego więcej. Może to dlatego tamten ją zostawił i tak było chyba lepiej. Nie musiała ranić. To nie było tak, że Nika pragnęła teraz przygód, nowych relacji, że musiała się wyszaleć. Ona w ogóle nie wierzyła, że jakiś mężczyzna porwie ją bardziej niż Marcin czy Grzesiek, nigdy nikogo takiego nie poznała. Od dawna podejrzewała, że problem jest w niej – nie umiała ani dziko się zakochać, ani zatracić w seksie. Do swojego chłopaka żywiła wiele ciepłych uczuć, potrafiła nazwać je przywiązaniem, tęsknotą, radością z przebywania razem, choć ostatnio pojawiała się ona coraz rzadziej. Kiedy się kochali, było jej przyjemnie, ale nie do tego stopnia, by sama z siebie chciała zainicjować tę aktywność, wybrać ją zamiast czytania książki. Ale może tak właśnie miało być, może nawet w miłości lepsze było wrogiem dobrego?

– Zastanawiam się, czy tobie jest lepiej teraz, kiedy razem mieszkamy?

– No pewka, mam uprane skarpetki, nie muszę sam robić jedzenia i czynsz wychodzi taniej. – Znowu wrócił mu humor.

– Dobrze wiesz, że nie o to pytam. – Była coraz bardziej zrezygnowana.

– Nika… znowu zaczynasz to swoje pierdolenie? – Jego ton był znużony, nieagresywny. – Może powinnaś iść w końcu na terapię.

– Może. – Oparła głowę o ścianę.

Nie potrafiła zliczyć, ile przeprowadzili rozmów o jej oziębłości. Nie miała pojęcia, dlaczego taka była. Rodzice dali jej mnóstwo ciepła, wręcz zalewali miłością. Ojciec od dwudziestu lat był poważanym dyrektorem szkoły. Mama pracowała jako nauczycielka, potem zajmowała się domem, była na każde jej zawołanie. Nika nie napatrzyła się na ich kłótnie, byli jedyną parą, którą postawiłaby za wzór, gdyby ktoś zapytał ją o przykłady udanych małżeństw.

Grzegorz ukucnął przy niej, chwycił ją za ręce.

– Posłuchaj… – zaczął łagodniejszym, zachęcającym tonem. – Każda zmiana jest trudna, nawet ta na lepsze. Masz nową, wymagającą pracę, jesteś przemęczona, nie myślisz jasno. Wszystko się zaraz poukłada i będzie git. Polecimy na urlop, złapiesz nową energię…

Położył głowę na jej kolanach, wcisnął się twarzą między uda i zaczął wydawać jakieś zwierzęce dźwięki, żeby ją rozśmieszyć. W końcu mu się udało.

***

Kolejne dni rzeczywiście były mniej wyboiste. Zaczęła wyrabiać sobie własny rytm pracy, najtrudniejsze zadania, którymi wciąż było wydzwanianie gości do kolejnych nagrań, stały się bardziej automatyczne i nie powodowały już takich dysonansów emocjonalnych. Zauważyła, że zmienia się jej nastawienie. Dokumentaliści często denerwowali się na potencjalnych gości, nie szczędzili wyzwisk pod ich adresem. Gawron rzucał: „suka, nie chce przyjść na nagranie” albo „co za dziad, niech wsadzi sobie swoją historyjkę w dupę”. Wcześniej była tym przerażona, teraz zbywała to śmiechem. Ludzie naprawdę potrafili być do bólu niezdecydowani i irytujący, sama tego doświadczyła. Raz, na godzinę przed wejściem do studia, nauczycielka, która miała opowiedzieć o roszczeniowych rodzicach, wycofała się, wysłała tylko esemesa. Nika była wściekła, niewiele myśląc, zadzwoniła do tej kobiety i nie przywitawszy się, ostrym tonem stwierdziła, że jest niepoważna. Dwadzieścia minut później nauczycielka grzecznie siedziała w charakteryzatorni.

Rozmowa, choć raczej pobieżna, najwyraźniej zmobilizowała Grześka, bo zaczął starać się jak na początku znajomości. Zamiast przesiadywania przed telewizorem proponował kino, kilka razy, gdy wróciła zmęczona późnym wieczorem, czekała na nią kolacja przy świecach, bez okazji kupił jej płytę Boba Dylana, którego ubóstwiała. Pomyślała, że wyjazd w Bieszczady naprawdę im się przyda. Odetchnie innym powietrzem, naładuje akumulatory. Zamówiła nawet nową kurtkę i plecak.

Mimo wszystko głupio jej było prosić o urlop. Wszyscy w stacji zasuwali jak małe samochodziki, wolne brali w ostateczności. Powiedziała, że ma pilne sprawy rodzinne, Gawron zgodził się zastąpić ją przez te dwa dni. Nawet się ucieszył, bo zbierał kasę na nową gitarę i przydałby mu się zastrzyk gotówki ze zleceń Niki.

Wkrótce okazało się, że gokarty to stały punkt pozasłużbowych spotkań. Raz Nice udało się nawet wyciągnąć Grześka, ale telewizyjne towarzystwo nie przypadło mu do gustu, więc później chodziła do Pit Stopu sama. Emilia rzadko się pojawiała, wolała brylować na branżowych bankietach, niż wycierać obskurną lożę w podrzędnej knajpie. Któregoś razu Nika usłyszała przy barze rozmowę Anki, wydawczyni, i Jonasza.

– Zawsze tak mówisz, za każdym razem… – Głos Anki był stłumiony, bełkotliwy. – Aż w końcu zaczynam wierzyć, że to ja zrobiłam coś źle.

Siedziała na hokerze z pochyloną głową, przytrzymywała ją dłońmi, jakby była za ciężka i miała za chwilę z hukiem opaść na blat. Jonasz stał obok, patrzył na nią z mieszaniną zażenowania i litości, chyba ją pocieszał, bo jego dłoń opierała się o jej plecy. Dawał Nice porozumiewawcze znaki. W końcu Anka zrobiła ruch, jakby chciała odepchnąć się od baru, Jonasz próbował ją przytrzymać, robiąc przy tym zabawną minę, ale ona odepchnęła jego ręce i poszła do toalety.

– Ups, chyba usłyszałam za dużo – stwierdziła Nika.

– Ja zdecydowanie też. – Jonasz teatralnie wypuścił powietrze i otarł czoło. – Zostałem przypadkowym terapeutą. Chciałem tylko napić się piwa, a stoję tu od pół godziny i wysłuchuję smutnej historii ciężkiego dnia w pracy. Okazuje się, że jestem winny jej niepowodzeń. Zdecydowanie za dużo wypiła. Uratujesz mnie?

Usiedli w loży obitej czerwonym skajem i pogrążyli się w rozmowie. Nika kątem oka widziała, jak Anka wraca z łazienki, mętnym wzrokiem szuka Jonasza, a potem ciska im złowieszcze spojrzenie.

***

Powoli zaczynali się zaprzyjaźniać. Nika nie mogła nie docenić, że Jonasz wziął ją pod swoje skrzydła. Kiedy pierwszy raz prosiła go o pomoc w dotarciu do jakiegoś specjalisty, którego miał na liście znajomych, czuła się niezręcznie. Taka bzdura, a on miał przecież tyle ważniejszych rzeczy do zrobienia. „Hej, nigdy nie zawracasz mi głowy” – odpisał. Przeszli z maili na nieoficjalny komunikator. Czasami zostawał po godzinach specjalnie po to, żeby objaśnić jej jakieś zagadnienie, czasami, kiedy nagrywał ciekawy program, proponował, żeby została i poobserwowała pracę innych. Namówił nawet Emilię, żeby w ramach praktyki zaczęła wysyłać ją na nagrania z innymi reporterami. Nice nie przeszkadzało, że jej dzień pracy coraz bardziej się wydłuża. Chłonęła wiedzę i nowe doświadczenia.

W trakcie tych wszystkich kontaktów oczywiście świetnie się razem bawili, żartowali, wymieniali ironicznymi uwagami. Była połowa lutego, kiedy Jonasz znowu zaproponował jej odwiezienie do domu. Czuła się przy nim zupełnie swobodnie, więc kiedy wsiadała do samochodu, nie miała oporów, żeby zapytać, czemu nie jedzie prosto do siebie, na Bobrowiecką.

– Na Bobrowiecką? – zapytał zdezorientowany, znieruchomiał i nagle zaczął się śmiać. Nie wiedziała, o co mu chodzi.

– Nie mieszkacie z Emilią na Bobrowieckiej?

– Wiesz… – Przestał się śmiać. – Właściwie to jest smutne, ale nie, nie mieszkamy już razem.

Powiedział to tak, jakby był wściekły na zaistniałą sytuację, a przynajmniej bardzo nią rozgoryczony.

– Dlatego cię podwożę, skrzacie. – Znowu złagodniał. – To po drodze na Siną. Od pół roku mieszkam w domu mojej matki. Właściwie… – Zamyślił się nad czymś. – Dlaczego wcześniej na to nie wpadłem! Przecież mógłbym spokojnie podwozić cię czasem do pracy. Chętna?

– Poczekaj… – nika nabrała powietrza. – Chcesz mi powiedzieć, że coś się schrzaniło między tobą a Emilią?

– Nie wiem, dzieciaku, czy chcę ci to powiedzieć. Nie ma się czym chwalić. W zasadzie… niewiele osób o tym wie i ciebie też, ze zrozumiałych względów, proszę na razie o dyskrecję. Najazd tabloidów na chatę to ostatnie, czego teraz potrzebujemy. Chyba rozumiesz…

– Jezu, jasne… U mnie jak kamień w wodę. Pary z ust.

– Wiem. – Potargał jej włosy na głowie. – Jesteś spoko ziom.

– Tylko… – Urwała i uśmiechnęła się niepewnie. – nie wyglądacie na skonfliktowanych. Powiedziałabym raczej, że jesteście świetnymi kumplami.

– No właśnie. – Jonasz westchnął ciężko. – Może w tym cały problem.

– To znaczy?

Wjeżdżali w Anielewicza i Nika widziała już swoją kamienicę wyłaniającą się zza zakrętu.

– Naprawdę chcesz wiedzieć? – zapytał. – To długa historia.

– Dopiero dziesiąta – odrzekła, spoglądając na zegarek.

Jonasz zwolnił, gdy mijali budynek, w którym mieszkała, ale się nie zatrzymał. Nika spojrzała w górę. W oknach należących do jej mieszkania migało niebieskawe światło.

Pojechali na Siną. Dom matki Jonasza stał na końcu ulicy, zasłonięty rozłożystą wierzbą i zarośnięty dawno nieprzycinanym bluszczem. Zaparkowali w garażu i z niego weszli na schody prowadzące do holu. Salon z oddzieloną barkiem kuchnią i wyłożony boazerią przedpokój wyglądały, jakby ktoś opuścił je w latach dziewięćdziesiątych i bywał tu raz na jakiś czas tylko po to, żeby zetrzeć kurze. Lodówka była obklejona nalepkami z owoców, kilka plastikowych magnesów imitujących kiść bananów albo pomidor przytrzymywało wyblakłe pocztówki z Bułgarii. Na kuchennych szafkach dumnie prezentował się rząd kiczowatych figurek wyjętych kiedyś prawdopodobnie przez małego Jonasza z jajek niespodzianek. Z sufitu zwisał makramowy kwietnik, w którym dogorywała paprotka, dębowy segment, kiedyś stanowiący zapewne dumę gospodarzy, zagracały hurtowe ilości złotych ramek ze zdjęciami. Trochę pożartowali na temat niemodnego wystroju, Jonasz przeprosił za bałagan, nie spodziewał się gości. Zamówił pizzę, z prawie pustej lodówki wyjął dwa piwa.

– Jak długo twoja mama mieszka w Norwegii? I dlaczego nie pojechałeś razem z nią?

Nika przyglądała się fotografii, na której ładna brunetka w równo przystrzyżonych do wysokości ucha włosach stała obok małego, nieco naburmuszonego chłopca. W pierwszej chwili pomyślała, że ta kobieta to Emilia. Dopiero po chwili rozpoznała w dziecku Jonasza.

– Wyjechałem. Jakieś trzynaście lat temu. Zacząłem nawet studia na Uniwersytecie w Oslo. Tamtejszy klimat mi nie służył, a zima wykurzyła mnie na dobre.

– Trzaskający mróz?

– Nie tylko. Roztrzaskane serce. – Pociągnął łyk piwa. – Skoro już się tak sobie zwierzamy… Byłem zaręczony, wiosną planowaliśmy ślub. Była w ciąży, ale nie dlatego się oświadczyłem. Kochałem ją jak wariat. Okazało się, że ona też szaleje z miłości, ale do kogoś innego. Któregoś dnia wróciłem wcześniej do domu i nakryłem ich w naszym łóżku. Wiesz, że nadal chciałem się z nią ożenić? Walczyć? – Zaśmiał się i potem westchnął. – Ona niestety nie. Potajemnie usunęła ciążę, dowiedziałem się po fakcie. – Rozłożył ręce. – Wciąż zastanawiam się, jak wyglądałaby nasza córka. Albo syn. Może to była moja jedyna szansa na dziecko…

Nika przełknęła ślinę, nie wiedziała, co powiedzieć. Zastanawiała się, ile lat ich dzieliło. Na pewno około dziesięciu, ale może przez takie trudne doświadczenia Jonasz wydawał się starszy, niż był. Podziwiała w nim to, że na co dzień potrafił być taki pogodny, nie dawał po sobie poznać, że ma jakieś osobiste problemy, zawsze chętnie pomagał innym. Wcześniej nie zastanawiała się, czy mógł liczyć na wzajemność.

– Cholera… – Odstawiła butelkę. – Życie dało ci w kość, co?

– Dlatego później myślałem o seminarium. Zagubiłem się. Nie wiedziałem, co dalej.

– Ale spotkałeś Emilię… – stwierdziła, zanim doszła do wniosku, że to mało delikatne.

– Nie od razu. Z Emilką poznaliśmy się pięć lat temu. Potrzebowałem spokoju, opieki. Wierzyłem, że mi to da. Wiem, że macie ją wszyscy za zimną sukę, ale nie zawsze jest taka. Musi być twarda w pracy, bo to bezlitosna branża. Za tą fasadą Emi umie być czułą dziewczyną. Jeśli chce. A między nami mówiąc… kompletnie się nie docenia i nie wierzy w swoją wartość… Pytałaś, czemu nie wyglądamy na skonfliktowanych. Przeszliśmy razem tyle, ile niejedno małżeństwo z pięćdziesięcioletnim stażem. Za dobrze się znamy, żeby udawać, że mamy razem jakąś przyszłość, i za bardzo kumplujemy, żeby się krzywdzić. Poza tym szanuję ją i podziwiam, ale… czasem myślę, że ona musi mieć taką twardą skorupę, żeby trzymać w kupie to, jak bardzo nieposkładana jest w środku. Próbowałem pomóc jej to poskładać, ale najwyraźniej musi to zrobić sama.

– Chciałeś ją uratować…

– My się nawet dobrze nie zastanowiliśmy, czy to małżeństwo wyjdzie. Byliśmy parą dwa lata, wszyscy dookoła się pobierali, nasi rodzice to starzy znajomi, więc wywierali presję… Prawda jest taka, że dzień przed ślubem schlałem się jak świnia, ze strachu. Ale to Emilka w końcu powiedziała dość. Gdyby nie jej decyzja, pewnie dalej bym próbował.

Nika pokiwała głową.

– Ty jesteś dzieciak jeszcze, nie wiesz, o czym mówię, i niech tak zostanie jak najdłużej. Ale to fatalne uczucie, kiedy podejmujesz jedną z ważniejszych decyzji w swoim życiu i prawie natychmiast okazuje się, że to było najgorsze, co mogłeś zrobić.

Pomyślała o Grześku śpiącym już pewnie w mieszkaniu, do którego wcale nie miała ochoty wracać.

– Mylisz się. Znam to uczucie aż za dobrze.

***

Powiedziała mi, że tamten wieczór zbliżył ich jeszcze bardziej. Choć zakończyli go raczej przygnębiającymi wnioskami, już następnego dnia Nika zdała sobie sprawę, że ta rozmowa tak naprawdę podniosła ją na duchu. Był ktoś, kto czuł to samo co ona, popełnił podobny błąd, nie ocenia, nie skreśla jej za wybory, których dokonała. Do tej pory, gdy dzieliła się swoimi wątpliwościami na temat Grześka, wszyscy mieli ją za wariatkę. Matka, a jednocześnie najlepsza przyjaciółka przekonywała, że wątpliwość to siostra każdej miłości.

Cztery dni w Bieszczadach upłynęły w sielankowym nastroju. Zaszyli się w drewnianej chatce z kominkiem, w okolicach Cisnej, z dala od cywilizacji. To był dobry czas. Każdego ranka Nika, mimo mrozu, biegała po dziesięć kilometrów, o czym w Warszawie ze względu na brak czasu i odpowiednich warunków mogła tylko pomarzyć. Dużo rozmawiali, nawet na tematy, których Grzegorz wcześniej nie poruszał, spojrzała na niego z zupełnie innej strony. Może dlatego, że to uczucie coraz bardziej zmierzało w stronę przyjaźni i Nika potrafiła wreszcie zdobyć się w stosunku do niego na obiektywizm. Był z pewnością bardzo wartościowym, zaradnym człowiekiem. Podczas jednej z kolacji w jakimś przydrożnym barze Grzegorz powiedział jej, że myśli o stworzeniu własnego, nowoczesnego call center. Nigdy nie podejrzewała go o biznesowe inklinacje. Podobało jej się, że po tylu latach czymś ją zaskoczył.

Wszystko rozsypało się ostatniego dnia. Nika wyznała mi później, że od początku mogła przewidzieć, co się wydarzy. Wyjątkowo dobry humor Grzegorza od rana, to, że cały dzień dziwnie jej się przyglądał, sugestia, by włożyła coś odświętnego, wreszcie kolacja niespodzianka w restauracji, którą na dwie godziny zarezerwował tylko dla nich. Łudziła się jeszcze, że to z powodu rocznicy, ale gdy ze stołu zniknęły wszystkie specjały, Grzegorz chwycił ją za rękę, drugą dłonią zaczął grzebać w kieszeni.

– Poczekaj. – Ścisnęła jego palce, zanim zdążył cokolwiek powiedzieć. Nie mogła do tego dopuścić. – Chodźmy stąd.

– Nika, nie psuj mi tego…

– Ty nie psuj. Proszę, chodźmy…

Był w takim szoku, że posłusznie za nią wyszedł. Nika była zdziwiona, że nie ma w niej poczucia winy, że jest wręcz zła na Grzegorza, bo doprowadził do takiej niepotrzebnej konfrontacji. Przecież przechodzili kryzys, jak mógł pomyśleć, że to dobry moment na oświadczyny? A może go przeceniła? Może był ślepy i głuchy, nie rozumiał, co się dzieje, albo uznał, że rozterki Niki to przejaw jej niezrównoważenia, a nie długich przemyśleń. To zirytowało ją jeszcze bardziej. W drodze do Warszawy prawie się do siebie nie odzywali. Dopiero w mieszkaniu zapytał, co teraz. Nie wiedziała. Powiedziała, że musi wyjść, że zaraz się udusi. Wrzuciła jakieś ciuchy do torby, choć nie miała pojęcia, dokąd pójdzie. Następnego dnia musiała być od rana w pracy, w głowie przewijała listę znajomych, u których mogłaby przenocować. Zatrzymała się na Jonaszu. Jeszcze na adrenalinie zadzwoniła do niego, przepraszając, że zawraca mu głowę. „Nigdy nie zawracasz mi głowy” – odpowiedział łagodnym tonem. Był akurat na nagraniu, ale za godzinę kończył, kazał jej jechać prosto na Siną i wyjąć klucz spod pustej doniczki na schodach.

***

Zapał Niki minął, gdy przekroczyła próg. W środku wiało chłodem; co ona robiła w tym ponurym obcym domu z poprzedniej epoki? Minęło półtorej godziny, a Jonasza nie było. Z każdą minutą traciła pewność co do swojej decyzji. W chwili gdy na poważnie zaczęła rozważać wezwanie taksówki i powrót na Anielewicza, usłyszała dźwięk klucza przekręcanego w zamku.

Jonasz rozpalił w kominku, zaparzył herbatę, z szafy wyjął stary, ale czysty i ciepły koc, którym ją okrył. Dopiero wtedy się rozpłakała. Nie z żalu, z ulgi. Wtuliła się w jego tors, drzewny zapach, którym tchnęła jego skóra, koił ją. Jonasz pocałował Nikę w policzek, mokry od roztartych łez. Cofnęła się, popatrzyła na niego i przywarła do jego ust. Choć dotykali się tylko wargami, miała wrażenie, że wszystkie receptory w jej ciele obudziły się w reakcji na ten pocałunek. Jakby wypełniła ją jakaś ciepła, elektryczna ciecz, paraliżująca wszystkie mięśnie i tkanki. Nigdy, nawet za pierwszym razem, nie poczuła czegoś takiego z Grzegorzem. Odsunęła się przestraszona. Położył głowę na jej ramieniu.

– Nie mogę tak. Muszę mu najpierw powiedzieć. – Oparła dłoń na torsie Jonasza i spojrzała mu w oczy. Pokiwał głową i pocałował ją we włosy.

Resztę nocy spędzili pod kocem, w ubraniach, wtuleni w siebie. Nika nawet przez gruby materiał dresowej bluzy Jonasza czuła, jak łomocze mu serce.

***

Następnego dnia po pracy pojechała do domu i kilkoma niezbyt złożonymi zdaniami zakończyła swój pięcioletni związek. „Od dawna tego nie czuję”, „nie kocham cię tak, jak powinna cię kochać kobieta”, „nie widzę naszej przyszłości” – i już, po wszystkim. Grzegorz, zwykle nieskory do rozmów o uczuciach, teraz oczekiwał szczegółowych wyjaśnień. Kiedy zaczęła mieć wątpliwości? Czy ktoś wpłynął na jej decyzję? A może po prostu się przestraszyła? Może gdyby nie wyskoczył ze wspólnym mieszkaniem albo oświadczynami, dalej byliby razem? Odpowiadała konkretnie i zadziwiająco jak na nią asertywnie. Nie chciała robić mu nadziei. Wiedziała, że tylko ostre, sprawne cięcie pozwala na szybkie zagojenie rany. Babranie się w sprzecznych emocjach i domysłach tylko przedłuża cierpienie. Może teraz, po tylu wspólnych latach, wydawała mu się nieczuła, wyrachowana i obca. Nika była jednak pewna, że zachowuje się tak wyłącznie dla jego dobra.

Jonasz zaproponował, żeby przez kilka dni zamieszkała na Sinej. Nie chciał wywierać kolejnej presji, wiedział, że potrzebuje spokoju i czasu, żeby poukładać sobie wszystko w głowie i zrobić miejsce na coś nowego. Dlatego sam przeniósł się do kolegi, a potem załatwił jej mieszkanie po swoich znajomych, na Powiślu. Pomagał jej w przeprowadzce, był obok, ale nie naciskał. Trudno było im ukryć w pracy coraz większą zażyłość. Któregoś razu na kolegium Jonasz wypalił przy wszystkich, łącznie z Emilią, że Nika śniła mu się w nocy. To wyznanie wzbudziło jednak wyłącznie śmiech. Wystarczyło znać Jonasza kilka tygodni, by wiedzieć, że to u niego żadna rewelacja. Walił prosto z mostu, był najbardziej otwartą osobą w całej stacji, z wzajemnością uwielbiał większość pracowników. Śnił, że Nika wjeżdża gokartem na plan nagrania. Wielkie rzeczy. To samo mógł powiedzieć o Gawronie albo Jacku.

Tydzień później Jonasz