Miejsca rzeczy zapomnianych - Krystyna Chołoniewska - ebook + książka

Miejsca rzeczy zapomnianych ebook

Krystyna Chołoniewska

3,7

Opis

Czy Śnieżynce uda się odnaleźć szczęście i nie sprawić przykrości rodzicom? Jak dwa gadające koty pomogły złotym bucikom wrócić do właściciela? Co znalazła Kasia za starym regałem i czego panicznie boi się królowa? Odpowiedzi na te pytania znajdziesz w baśniach.

Ebooka przeczytasz w aplikacjach Legimi na:

Androidzie
iOS
czytnikach certyfikowanych
przez Legimi
czytnikach Kindle™
(dla wybranych pakietów)
Windows
10
Windows
Phone

Liczba stron: 144

Odsłuch ebooka (TTS) dostepny w abonamencie „ebooki+audiobooki bez limitu” w aplikacjach Legimi na:

Androidzie
iOS
Oceny
3,7 (6 ocen)
0
4
2
0
0
Więcej informacji
Więcej informacji
Legimi nie weryfikuje, czy opinie pochodzą od konsumentów, którzy nabyli lub czytali/słuchali daną pozycję, ale usuwa fałszywe opinie, jeśli je wykryje.



Redakcja: Grażyna Kompowska

Projekt okładki i ilustracje: Dobrosława Rurańska

Skład: Anna Pikuła, Kamila Kwiek

Wersja elektroniczna:

Wydawca: Wydawnictwo Adamada

Al. Grunwaldzka 411, 80-309 Gdańsk

ISBN EPUB 978-83-7420-886-4ISBN MOBI 978-83-7420-887-1

Gdańsk 2017. Wydanie pierwsze

Spis treści

Okładka

Strona tytułowa

Strona redakcyjna

Dziewczynka ze śniegu

Niezapominajki 1

Obudź się!

Złote buciki

Miejsca rzczy zapomnianych

I

Duże płatki śniegu tak wolno spadały z szarego nieba, jakby wcale nie chciały dotknąć ziemi. Widziałam je przez szybę w drzwiach do ogrodu. Właśnie zaczęła się zima – moja trzecia zima w tym domu. Zamieszkałam tu pewnego jesiennego popołudnia, gdy samochód dostawczy przywiózł mnie z salonu meblowego, gdzie było, co prawda, przestronnie i elegancko, ale obco. Natychmiast polubiłam jasny pokój i ścianę, przy której mnie postawiono. Bardzo szybko zaprzyjaźniłam się z antyczną gdańską szafą, stylowym stołem, sześcioma krzesłami i niedużą szafką, w której zamknięto telewizor. Podobno zjawiłam się w samą porę. Wszyscy mieli już dość starej przemądrzałej kanapy, więc przyjęto mnie – nową sofę – ciepło, a nawet z ulgą. Oprócz mebli mieszkają tu nasi państwo – bardzo spokojna kochająca się para. Jednak niemal od pierwszego dnia zauważyłam w naszym domu coś nieuchwytnego, czego nikt specjalnie nie lubi i czego trudno się pozbyć – smutek. Nasi państwo robili wszystko, żeby o nim zapomnieć. Rano wychodzili do pracy, a popołudniami zajmowali się domem, rozmawiali, czasem przyjmowali gości. Pani często oglądała telewizję, a pan reperował i odnawiał porzucone, nikomu niepotrzebne starocie.

Tego dnia pan przyniósł stare radio. Wniósł je ostrożnie do pokoju, postawił na stole, zdjął zakurzoną tylną ściankę i zaczął przy nim majstrować. Zdążył już wyjąć ze środka kilka części, kiedy przyszła pani. Uśmiechnęła się, pogładziła męża po głowie, obeszła pokój, sprawdzając, czy nie ma gdzieś jakiegoś pyłku do usunięcia. Wreszcie usiadła na mnie z westchnieniem. Poczułam, że znów jest trochę lżejsza. Po chwili otworzyła szafkę i włączyła telewizor.

– Gołoledź nadal daje się kierowcom we znaki – zabrzmiało z telewizora. – Apelujemy o ostrożną i bezpieczną jazdę. Za chwilę prognoza na jutro. Od zachodu napływają do nas bardzo mroźne masy powietrza polarnego…

Pani nie była zainteresowana telewizją. Zamknęła szafkę i wzięła do ręki gazetę. Przejrzała ją pobieżnie, odłożyła i zapatrzyła się w okno. Smutek na dobre rozgościł się w pokoju.

Gdyby pani mogła usłyszeć, co mówią meble, może byłoby jej lżej, bo wszyscy ją lubiliśmy. Szafa, która była wielbicielką poezji, całkiem trafnie, choć niezbyt zrozumiale wyrecytowała: „Nie porzucaj nadzieje, jakoć się kolwiek dzieje…”. Jednak pani nie mogła tego słyszeć. Na szczęście oprócz nas miała jeszcze męża.

– Może napijemy się herbaty i posłuchamy muzyki? – zapytał, siadając obok niej. A ponieważ nie odpowiedziała od razu, zadał jej drugie pytanie:

– Jak się dziś czujesz?

– Dobrze. Dzwoniłam do ośrodka. Mamy dalej czekać.

– Poczekamy… – Pan objął żonę ramieniem. – Mamy czas. Mamy dużo czasu. Spójrz – wskazał na radio – dobrze wygląda, co?

– Działa? – spytała pani, uśmiechając się lekko.

– Prawie. Dokupię jeszcze tylko jedną część… Kolega ma ciekawy zegar. Po babci. Oglądałem go wczoraj. Jest w całkiem niezłym stanie.

– No, jeżeli ciekawy… Przyda nam się zegar, dlaczego nie?

Pan zajął się naprawianiem radia, a pani podeszła do drzwi na taras. Ogród był już całkiem biały.

– Zwodzą ich – odezwał się stół.

– Dzieci jest wszędzie pełno – skrzypnęło krzesło.

– Ale oni pragną własnego… – przypomniała wszystkim szafa.

No właśnie. W naszym domu od dawna mieszkał smutek, bo nasi państwo nie mieli dzieci. A bardzo chcieli je mieć. My jakoś sobie z tym radziliśmy.

– Ja to się nawet czasem z tego cieszę – mawiał stół. – Dzieci tak wszystko psują! Skaczą, niszczą…

– Rysują… – dodawały krzesła.

– Kręcą… – dorzucał telewizor.

– Męczą…

– Hałasują…

– Dobrze, że tu nie ma dzieci – zgadzały się meble.

– Ale oni cierpią… – przypominała szafa.

– Zwłaszcza ona – wzdychałam.

– Tak, tak, sofo – potakiwał stół. – Zwłaszcza ona, ale on także.

To prawda, nasi państwo, mimo że bardzo się kochali, nie byli szczęśliwi, więc i nam nie mogło być z tym dobrze. Ale w ten śnieżny dzień, kiedy pan naprawiał radio, a pani patrzyła na biały ogród, niespodziewany gość zadzwonił do drzwi i nagle wszystko się zmieniło. Do pokoju weszła wysoka jasnowłosa panienka w sukni ze srebrnych łusek tak szczelnie oblekającej ciało, że zdawała się być jej drugą skórą. Panienka się rozejrzała i zaszczebiotała:

– Och, jak tu pięknie! Prześlicznie! Widać, że państwo o wszystko dbają. Jaka piękna szafa! Chyba zabytkowa? Uwielbiam! Wszystko, co stare, uwielbiam!

– To gdańska szafa – wyjaśnił z dumą pan. – Po mojej praprababce. Odnowiłem ją trochę.

– I sofa piękna! – zachwyciła się mną panienka. – Też po…?

– Nie całkiem – odezwała się pani.

– Stół zauważyłem na targu – ciągnął pan – a to krzesło…

– Krzesło stało na ulicy. Może pani siądzie? – Gospodyni podsunęła gościowi krzesło, jednak panienka nie skorzystała z zaproszenia, nadal patrząc z zachwytem na pana.

– Pan ma doprawdy złote ręce!

– To jego hobby. – Pani lekko dotknęła radia. – Nie mogę kupić nic nowego.

– No, cudnie! Cudnie! – Panienka aż klasnęła w ręce.

– Tak pani uważa? – W głosie pani usłyszałam nowy ton.

– Owszem. – Panienka podeszła do drzwi tarasowych. – Pięknie tu! I taka cisza!

Pani westchnęła. No tak. Każdy gość zawsze zauważał to samo.

– Mówiła pani, że jest z jakiejś firmy? – spytała.

– Goldfish. – Panienka zwróciła się do pana. – O, przepraszam, nie przedstawiłam się. Nazywam się Rybka. Anna Rybka. Został pan wylosowany w naszym konkursie, a właściwie oboje państwo zostaliście wylosowani.

– W konkursie? My? – zdziwił się pan.

Panna Rybka wyjęła ze srebrnej torebki nieduży dokument.

– Proszę. To pana dane?

– Tak. Ale…

– A ten symbol? – Panna Rybka wskazała smukłym paluszkiem. – Pan sobie może przypomina?

Nasz pan, lekko zmieszany, kiwnął głową.

– No, to teraz nagroda! – Panienka się ucieszyła, jakby to ona miała zostać obdarowana, i wyjęła firmowy kwestionariusz. – Spełnimy pana marzenia! Oczywiście w rozsądnych granicach. Trzy marzenia!

– Pani żartuje!

– Ależ skąd! Proszę bardzo! – Panienka wysupłała z torebki kilka zdjęć. – To z zeszłego roku. Pan B. marzył o podróżach dookoła świata, jachcie i bezludnej wyspie. Tu widzą państwo pana B. na morzu. O, a tu pani A. Marzyła o domku na wsi, psie i papudze, proszę, to jest jej zdjęcie… A to Franuś. Chciał mieć osiołka… Śliczny, prawda? Kolej na pana.

Trzy smukłe palce w wyciągniętej ręce panny Rybki i jej pełen oczekiwania uśmiech miały skłonić naszego pana do wypowiedzenia na głos, jakie ma marzenia. Wyraźnie się przed tym wzbraniał.

– Ja nie mam marzeń.

– Nieprawda! – zaśmiała się figlarnie panienka. – Każdy ma! Wszyscy mają!

– Ale ja… – westchnął pan – ja mam wszystko. Wszystko! Dom, żonę, pracę, pieniądze, samochód, zajęcie na wolną chwilę… Wszystko mam!

Kiedy to powiedział, spojrzał na swoją żonę. Pani milczała.

– A jednak… Czasem…? – Panna Rybka nie dawała za wygraną.

– Tak… – Pan lekko schylił głowę. – Ale niestety nie w… granicach, o których pani mówiła.

– Całkiem nie – potwierdziła pani.

Panna Rybka przycisnęła do piersi firmowe dokumenty i szybko zamrugała oczami.

– Mówicie państwo o rozsądku? Z tym różnie bywa. Trzy małe marzenia można też połączyć w jedno. Więc o co chodzi?

– Może pani usiądzie? – zachęciła ją ponownie pani.

– Chętnie! – Panna Rybka wybrała mnie. Trzeba przyznać, że niemal nic nie poczułam, kiedy na mnie usiadła, co wydało mi się osobliwe, więc pozwoliłam sobie głośno zauważyć, że jest lekka jak piórko. Nie sądziłam, że mnie usłyszy. Ku mojemu zdziwieniu zaraz mi odpowiedziała.

– Jak piórko? Raczej jak rybka – zaśmiała się. Widząc zdziwienie państwa, którzy przecież mnie nie usłyszeli, szybko dodała: – Piękna zima w tym roku, prawda? Dzieciaki się cieszą.

– My nie mamy dzieci – oświadczyła pani.

– Marysiu… – westchnął pan.

– A wszędzie ich tak dużo. Na ulicy, w telewizji, w radiu. Tylko tu u nas cisza… – Pani odwróciła się do męża i powiedziała dobitnie: – Ja mam marzenie!

– Przecież wiesz, że ja też mam – bronił się pan.

– Powiedziałeś, że nie masz.

– Ale przecież…

– Oczywiście, że mają państwo marzenia! – wykrzyknęła radośnie panna Rybka. – Zamieniam się w słuch.

Państwo chwilę milczeli.

– Ja… – zaczęła wreszcie pani.

– My – poprawił ją pan.

– My… bardzo chcielibyśmy mieć dziecko.

– Dziewczynkę – sprecyzował pan.

– Taką maleńką… – rozczuliła się pani.

– Mogłaby być i większa – poprawił ją pan.

– Taką śliczną…

Pan podniósł brwi.

– Wszystkie małe dziewczynki są śliczne! – tłumaczyła się pani.

– No tak. Tak! – zgodził się pan.

Nastała cisza, żadne z krzeseł nawet nie skrzypnęło. Panna Rybka zapatrzyła się w sufit z zatroskaną miną.

– Cóż… – zaczęła.

– Ja wiem – powiedziała szybko pani. – To poza granicami rozsądku.

Panna Rybka wstała.

– Macie państwo tylko to jedno marzenie? – spytała. – Cóż… nie powiem, to trudne… Mam jednak pewne możliwości. Tylko nie wiem, czy będziecie zadowoleni.

– Tak? – Pan patrzył na nią z taką nadzieją, że aż odezwała się szafa:

– Ejże! Tylko sobie z nich nie kpij, moja panno!

– To nieszczęśliwi ludzie! – dodał stół.

– Kim ona w ogóle jest?! – nie wytrzymało krzesło.

– Spokojnie, spokojnie… – Panna Rybka płynnym krokiem okrążała pokój. – Czy mogłaby to być dziewczynka, powiedzmy… nie całkiem…

– …zdrowa? – dokończyła pani. – Tak, oczywiście! Niestraszna mi żadna, naprawdę żadna… Byleby była!

Pan chwycił żonę za rękę. Wpatrzeni w pannę Rybkę jak w czarodziejkę, oboje wyglądali niczym dzieci czekające na wymarzony prezent. A ona stała na środku pokoju – niewielka, szczupła, gibka i bardzo skupiona.

– Jak powiedziałam – odezwała się wreszcie – mam pewne możliwości. Tyle że dziecko nie będzie może całkowicie…

– Mnie jest wszystko jedno! – zapewniła ją pani. – Każde, każde, naprawdę bez różnicy! Przemyślałam to, miałam dużo czasu! Każde!

– Marysiu! – Pan czule objął żonę. – A cera biała jak śnieg, a oczy jak węgielki, a…

– Mówił pan, że nie ma marzeń! – zaśmiała się panna Rybka. – A teraz państwo wybaczą. Do zobaczenia.

Panna Rybka dygnęła i zanim państwo się zorientowali, znikła w bieli ogrodu.

II

Pan i pani długo patrzyli na padający śnieg. Nagle otwarła się mała szafka i z telewizora odezwał się głos:

– Zima nie dla wszystkich oznacza kłopoty. W miejscowości N. zorganizowano konkurs na najpiękniejszą figurę ze śniegu…

– Sam się włączył? – zdumiała się pani. – Gdzie jest pilot?

– Pierwsze miejsce w konkursie organizowanym przez firmę Goldfish zajęła…

Pan wyłączył telewizor.

– Goldfish?! – zawołała pani. – Powiedział: Goldfish?

– Nie słyszałem.

– Wydawało mi się… Włącz! To ta sama nazwa!

Pan nacisnął guzik, ale tym razem z telewizora odezwał się inny głos:

– …do odśnieżania użyto pługów śnieżnych. Dostawy pieczywa zapewnią wyspecjalizowane jednostki straży pożarnej i wojska.

– To nie to! – Pani zatrzasnęła szafkę. Splotła ręce na piersiach i nerwowym krokiem zaczęła przemierzać pokój.

– Ta kobieta… Ona mówiła, że jest z firmy Goldfish. Antoni, powiedz mi, kto to był? Skąd ona wzięła nasz adres?

– Och, to stara historia. – Pan usiadł tak ciężko, że aż jęknęłam.

– Nic nie mówiłeś. Dlaczego?

– Nie było cię wtedy w domu. W sanatorium byłaś. Pojechałem na ryby i złowiłem szczupaka. Kawał ryby! Myślałem, komu by go dać, bo przecież sam jeść nie chciałem, a tu następny – piękny, przepiękny szczupak! Mówię ci, rybka jak marzenie, łuseczki miała jak złoto! Ale wiesz, jaką mam zasadę – jedna ryba na jedno wędkowanie. Jednak to była taka piękna, zgrabna sztuka! I już, już się miałem złamać. Dam, myślę sobie, sąsiadom, niech zrobią chociaż zdjęcie! Ale nie! Wpuściłem do wody. Jak jedna, to jedna.

– No i?

– No i za chwilę przyszedł strażnik, poprosił o kartę wędkarską, spisał, spojrzał na mnie i pochwalił, że takie mam zasady.

– I co dalej? – Niecierpliwiła się pani.

– Nic. Może ta firma ma jakieś powiązania… może jakaś promocja… No nie wiem!

Państwo zamilkli. W szyby uderzał wiatr, oblepiając je śniegiem. Nikt z nas nie miał odwagi nawet szepnąć.

– Dziwna jakaś była – westchnęła pani.

– Zapomnij o tym, kochanie. – Pan był spokojny jak zawsze.

– Powiedziała, że ma „pewne możliwości”… – Przypominała sobie pani. – Tak powiedziała!

– Nie myśl już o tym. Patrz, co się tam dzieje… – Pan objął żonę i podszedł z nią do drzwi na taras. – Pada i pada. Takiej zimy dawno nie było.

Zadumani patrzyli na zimowy ogród. Naraz gwałtowny powiew szarpnął drzwiami. Sypnęło śniegiem, światło lekko przygasło. Następne uderzenie wichury było tak mocne, że drzwi od tarasu nie wytrzymały naporu. Rozwarły się z jękiem. Pan i pani podbiegli, aby je zamknąć i… oniemieli. Na tarasie stała mała postać obsypana śniegiem.

– Antoni – wyszeptała pani – to cud!

– Ależ Marysiu… – Pan, walcząc z wiatrem, próbował zamknąć drzwi.

– Cud prawdziwy! – Pani chwyciła go za rękę.

– Marysiu, daj spokój…

– To dziecko! Dziewczynka… – szeptała pani. – Jaka śliczna! Bieluchna! A oczy jak węgielki…

– To tylko… śnieg! Co ty robisz?

Pani wyszła na taras, wyciągając ręce do śnieżnej postaci.

– Marysiu, przeziębisz się! – krzyknął z rozpaczą mąż, jednak nie ruszył się z miejsca.

Patrzyliśmy wszyscy, jak nasza pani stoi na zasypanym śniegiem tarasie i czule szepcze: – Tak długo na ciebie czekałam! Wiedziałam, że przyjdziesz! Moja najdroższa, moja kochana, moja córeczko! – Przytuliła ją i wtedy śnieżna figurka drgnęła.

– Chodź, kochanie – powiedziała pani. – Wejdźmy do domu.

– Co ty wyprawiasz, Marysiu! – zdołał wreszcie wydusić pan. – Znów się pochorujesz i… jeszcze podłogę zniszczysz.

Ale pani już prowadziła małą do pokoju. Dziewczynka szła niepewnym krokiem, jakby dopiero uczyła się chodzić. Była bielutka jak śnieg, oczy miała czarne jak węgielki, a usta czerwone niczym ogrodowe maliny.

– Przywitaj się, kochanie – powiedziała pani. – To twój tatuś, a ja… – Głos jej się lekko załamał. – Ja jestem mamusia.

Mała rozciągnęła usta w niepewnym uśmiechu i powoli odwróciła głowę do pana, a potem do pani.

– Ta-tuś – powtórzyła z trudem. – Ma-mu-sia.

– Mój Boże… – Pan przetarł oczy, a potem starannie zamknął drzwi na taras.

– To jest twój dom – mówiła pani. – Podoba ci się?

Dziewczynka skinęła głową.

– Podejdź, Antoni, uściskaj nasze dziecko!

Pan nie śmiał się sprzeciwić. Podszedł do dziewczynki. Chciał ją objąć, ale zrobił to bardzo niezdarnie i natychmiast się odsunął.

– Ależ zimna! – powiedział cicho.

– No tak! Pewnie zmarzła! – Zmartwiła się pani. Zdjęła szal z ramion i okryła nim dziewczynkę. – Zaraz ci dam gorącej herbatki… Antoni, zrób herbatę! Z cytryną.

Pan wyszedł do kuchni, a pani – wciąż zapatrzona w małą – podprowadziła ją do mnie. Kiedy mała usiadła, poczułam lodowaty chłód.

– To nic! – Pani głaskała ją po głowie. – Zaraz będzie dobrze, ty moja… Śnieżynko.

– Śnie-żyn-ko? – powtórzyła powoli mała.

– Moja córeczka – szeptała uszczęśliwiona pani, obejmując ją ramieniem. – Moja córeczka Śnieżynka.

Do pokoju wszedł pan z kubkiem gorącej herbaty. Wręczył go żonie wraz z małą łyżeczką, a pani powolutku zaczęła poić Śnieżynkę. Niestety, zamiast poczuć się lepiej, dziewczynka coraz bardziej słabła, a ja poczułam, że moknę.

– Co tobie, dziecko?! – Objęła ją mocniej pani.

– Marysiu! Ona się topi! – zawołał pan. – Spójrz na podłogę! Jest mokra!

– Otwórz drzwi! Antoni, otwórz drzwi! – Pani się poderwała i wybiegła z dziewczynką na taras.

– Wiem, kochanie, wiem, jesteś taka delikatna! – Pani odgarniała świeże płatki śniegu z policzka Śnieżynki. – Już ci lepiej, prawda? Zobaczysz, zaraz będzie dobrze.

– Ma-mu-sia! Ta-tuś! – powiedziała mała, a pani znów się wzruszyła.

– Marysiu, zlituj się! – zawołał z pokoju pan. – Jest mróz!

– Mróz! – powtórzyła dziewczynka.

– Śnieżynka moja kochana – szepnęła rozczulona pani.

– Marysiu – pan usiłował wciągnąć żonę do pokoju – to się źle skończy!

– Przynieś mi płaszcz! – rozkazała pani. – I sam też się ubierz!

– Ubierz. Płaszcz. Tatuś? – Śnieżynka umiała już płynnie wymawiać słowa. Trzeba przyznać, że uczyła się bardzo szybko.

– Co ty wymyśliłaś?! – Zmartwił się pan. – To przecież absurd!

– Absurd! – powtórzyła posłusznie dziewczynka.

– To życie! – zawołała pani. Dawno tak ładnie nie wyglądała i dawno nie była tak stanowcza. – Popatrz tylko! I otwórz szerzej te drzwi!

Pan otworzył drzwi na taras bardzo, bardzo szeroko. Owiało nas mroźne powietrze, ale poczuliśmy także coś nowego…

III

Nastały dziwne dni – mroźne, a zarazem pełne ciepła. Nasz dom bardzo się zmienił. Wypełniała go sobą Śnieżynka. Drzwi na taras pozostały otwarte na stałe, dlatego pan zainstalował bardzo skomplikowany system alarmowy, który wciąż udoskonalał. W pokoju było tak zimno, że wszystkie meble pokryła gruba warstwa szronu. Miejsce nieskazitelnego porządku zajął miły nieład. Na stole obok radia leżały lalki, na mojej nowej narzucie w słoneczka spały pluszowe misie i zajączki, a na krześle stale wisiało kilka sukienek. Tuż koło drzwi znalazł się mały lodowy fotel, przy nim zaś szklany stolik, na którym często stawały pucharki z kulkami lodów. Trzeba przyznać, że mimo mrozu atmosfera w domu bardzo się poprawiła. Wszyscy wprost uwielbiali Śnieżynkę. Była przemiła, pogodna i grzeczna. Nie skakała po nas, niczego nie psuła i nawet zdawała się nas słyszeć i rozumieć. Pani i pan przyzwyczaili się do noszenia w domu ciepłych ubrań, nam też zimno jakby przestało przeszkadzać.

Pani często zapraszała do ogrodu dzieci, by Śnieżynka miała się z kim bawić. Stawała wtedy przy drzwiach i z uśmiechem patrzyła na ich gonitwy.

– Widziałeś, jak ona się pięknie bawi?

– Tak. – Pan nadal pracował nad systemem alarmowym.

– I bardzo szybko się rozwija! Jest cudowna! I szczęśliwa! I my jesteśmy szczęśliwi, prawda Antoni?

Pan oderwał wzrok od pracy.

– Byłaś u lekarza? – zapytał z powagą.

– Nie miałam czasu – rzuciła pani, jakby wizyta u lekarza stała się czymś całkiem nieważnym.

– Zima się niedługo skończy.

– Ale jeszcze trwa! – Pani podeszła do męża i uśmiechnęła się promiennie. – Jest tak pięknie! Mamy dziecko! Nasze dziecko!

– No tak, ale…

– Zobacz, jest taka śliczna!

Pani z rozczuleniem patrzyła na Śnieżynkę. Dziewczynka biegła właśnie do domu, ciągnąc za rękę chłopca w puchowej kurtce.

– Czy możemy się tu pobawić? – Zdyszana stanęła na progu.

– Oczywiście, kochanie. Wejdźcie! – Pani na powitanie podała chłopcu rękę.

Śnieżynka szybko zdjęła z siebie płaszczyk, chłopiec też chciał to zrobić.

– Nie rozbieraj się, bo zmarzniesz – powiedziała szybko pani.

– Nie ma ogrzewania? – Zdziwił się chłopiec

– I drzwi się nie zamyka, pamiętaj! Bawcie się dobrze. – Pani wzięła męża za rękę i oboje wyszli z pokoju.

Na Śnieżynkę jak zwykle czekały lody. Stały na stoliku w ozdobnych pucharkach, udekorowane mrożonymi wisienkami.

– Chcesz? – spytała.

– Lody? – zdziwił się chłopiec. – Ja jem lody, jak jest gorąco.

– Gorąco… – powtórzyła ze zdziwieniem Śnieżynka.

– Ale trochę mogę. – Chłopiec dał się skusić.

Nie ma nic ładniejszego niż widok dzieci jedzących lody – przynajmniej tak wtedy pomyślałam, patrząc, jak liżą ze smakiem kolorowe kulki.

– Pycha! – powiedział chłopiec. Usiadł w lodowym fotelu i lekko zadrżał.

– Nie zimno ci? – spytał. – Chodź! Ogrzejemy się!

Chłopiec pociągnął Śnieżynkę za rękę. Wyszli na taras i stanęli w słońcu. Pomyślałam właśnie, że nie ma nic ładniejszego niż widok dwojga dzieci wygrzewających się w promieniach przedwiosennego słońca, gdy nagle usłyszałam ostry głos pana:

– Nie wolno! Tak nie wolno! Co ty robisz, chłopcze?!

Zaraz potem przybiegł na taras i wziął Śnieżynkę na ręce.

– Do domu! – powiedział stanowczo. – Szybko! Idź już, mały!

Chłopiec stał jeszcze chwilę przestraszony, nie wiedząc, co zrobił źle. Tymczasem pan zaniósł Śnieżynkę do pokoju i posadził na lodowym fotelu. Na szczęście w pucharku zostało jeszcze trochę lodów, więc dziewczynka szybko doszła do siebie. Jednak nie całkiem. Następnego dnia wydawała się nie tylko słaba i senna, ale także smutna. Musieliśmy coś z tym zrobić! Od kilku dni układaliśmy dla niej wierszyk „na dzień dobry”. Nie był jeszcze dostatecznie wyszlifowany, ale poczułam, że właśnie nadszedł moment, kiedy można, a nawet trzeba go powiedzieć.

– Spadła z nieba manna biała i wszystkich nas zasypała – zaczęłam.

– Na poduchach, poduszeczkach, miękkich jaśkach i jasieczkach cały świat nasz śni – dodał stół.

– Pod śnieżnymi kołderkami wszystkie dzieci dziś zaspały. Tak jak ty! Tak jak ty! – zakończyły chórem krzesła.

Udało się! Śnieżynka się uśmiechnęła!

– Wszystkie dzieci! – powtórzyła rozpromieniona. – Wszystkie dzieci! Tak jak ja!

– No, już jest lepiej! – ucieszył się pan. – Musisz unikać słońca, pamiętaj!

Śnieżynka kiwnęła głową i zajrzała naszemu panu głęboko w oczy. To było łatwe, bo klęczał przed nią i wpatrywał się w nią z napięciem.

– Inne dzieci lubią słońce… – zauważyła.

– Nie wszystkie.

– I chodzą do szkoły…

– Też nie wszystkie.

– I… mieszkają w ciepłych domach, mają ciepłe ubrania i piją ciepłe mleko.

– Hm… – Pan się nieco zmieszał. – Są też dzieci, które tego wszystkiego nie mają.

– Innym dzieciom… jest zimno.

– Każdy jest… trochę inny.

– A ja…? – Śnieżynka czekała na odpowiedź.

Pan ją objął i mocno przytulił.

– Ty jesteś naszą kochaną Śnieżynką.

Nie wiem, czy na to właśnie Śnieżynka czekała, ale się rozpromieniła i wtuliła w jego ramiona.

Gdyby była z nami gdańska szafa, powiedziałaby pewnie: „Nic wiecznego na świecie, radość się z troską plecie” albo: „Lecz na szczęście wszelakie, serce ma być jednakie”. Jednak mądrej starej szafy, która miała dobre pochodzenie, świetny wygląd i określoną wartość, już z nami nie było. Państwo obawiali się, że mróz może jej zaszkodzić i oddali ją na przechowanie do znajomych. Nie ma co ukrywać – niska temperatura nie sprzyjała naszemu zdrowiu. Stół i krzesła cierpiały na reumatyzm, a moje sprężyny pod wpływem zimna coraz bardziej skrzypiały. Ale nikt się nie skarżył, bo wszyscy chcieliśmy, żeby Śnieżynka czuła się jak najlepiej. Tylko czasem ktoś pytał z troską, co będzie, kiedy zima się skończy.

IV

Jednak