W cudzych ogrodach - Krystyna Chołoniewska - ebook + książka

W cudzych ogrodach ebook

Krystyna Chołoniewska

3,9

Opis

Zuzia ma jedenaście lat i dwóch starszych braci. Przeprowadzka do domu z ogrodem to spełnienie marzeń rodziców, nie jej. Wkrótce okazuje się, że ich nowe miejsce zamieszkania ma swoje tajemnice. Znaleziony w ogrodzie skarb skłania Zuzię do rozmyślań – kim byli poprzedni mieszkańcy? Dlaczego się wyprowadzili? Dziewczynka w sekrecie przed wszystkimi rozpoczyna prywatne śledztwo. Nie jest to łatwe –  najbliższa sąsiadka nazwana przez dzieci Jędzą, woli milczeć o przeszłości, inni też nie są chętni do rozmowy. Jednak Zuzia nie rezygnuje i w końcu znajduje odpowiedzi na swoje pytania.

Krystyna Chołoniewska w sposób niezwykle delikatny, nie wprost nawiązuje do trudnych wydarzeń w Polsce sprzed pół wieku, prowokując młodych Czytelników do własnych przemyśleń i refleksji.

Ebooka przeczytasz w aplikacjach Legimi na:

Androidzie
iOS
czytnikach certyfikowanych
przez Legimi
czytnikach Kindle™
(dla wybranych pakietów)
Windows
10
Windows
Phone

Liczba stron: 114

Odsłuch ebooka (TTS) dostepny w abonamencie „ebooki+audiobooki bez limitu” w aplikacjach Legimi na:

Androidzie
iOS
Oceny
3,9 (9 ocen)
4
3
0
1
1
Więcej informacji
Więcej informacji
Legimi nie weryfikuje, czy opinie pochodzą od konsumentów, którzy nabyli lub czytali/słuchali daną pozycję, ale usuwa fałszywe opinie, jeśli je wykryje.

Popularność




redakcja i korekta / Elżbieta Cichy

ilustracje i projekt okładki / Anna Jamróz

skład i łamanie / Mariola Cichy

tekst © copyright by Krystyna Chołoniewska

© copyright by Wydawnictwo Ezop Sp. z o.o.

Wydawnictwo Ezop Sp. z o.o.

01-829 Warszawa, al. Zjednoczenia 1/226

tel. 22 834 17 56

e-mail:[email protected]

www.ezop.com.pl

Warszawa 2020

ISBN 978-83-65230-52-2

Zapraszamy do naszego sklepu internetowego www.ezop.com.pl

Dla Mai

Biegłam, a właściwie leciałam do autobusu. Nie niosły mnie żadne skrzydła, ale wysokie, niebieskie buty o grubych podeszwach. Autobus już podjeżdżał na zatłoczony przystanek, a ja byłam całkiem spokojna i lekka jak piórko. Wiedziałam, że zdążę…

Obudził mnie przeraźliwy odgłos smarkania. Mój najstarszy brat nigdy nie zamyka drzwi do łazienki, chociaż wszyscy go o to prosimy. Była dopiero szósta! Miałam ochotę go udusić. Może przyśniłoby mi się coś jeszcze? Sny mają ukrytą moc. Tak uważam. Moi bracia się z tego śmieją, ale ja się nie przejmuję. Po prostu już im nie opowiadam, co mi się śniło.

Gdy godzinę później pokonywałam codzienną trasę z domu do przystanku, nadzwyczaj dobrze mi się biegło. Wprawdzie tuż przed wejściem do autobusu na kogoś wpadłam, a drzwi przytrzasnęły mi plecak, ale nastrój wciąż miałam świetny. Nie przeszło mi nawet w szkole, a gdy po lekcjach Amelka spytała, czy poszłabym z nią na Rynek, od razu się zgodziłam.

Amelka jest niezwykła, zupełnie inna niż wszystkie moje koleżanki. Nikt jej nie docenia, bo nikt dobrze jej nie zna. A nie może poznać, bo jest bardzo nieśmiała. Wiem, co to znaczy, sama mam z tym problem, ale ona zrobiła z tego życiową sprawę. Chodzi bardzo cicho, prawie na palcach, zawsze staje w cieniu, siada w kącie, nawet twarz zasłania włosami, żeby jej nie było widać. I nikomu nie ufa oprócz mnie.

Na Rynku było zimno i mocno wiało. Przez chwilę oglądałam kwiatki na straganach, a potem stanęłam w pobliżu ruchliwego człowieczka w czapce z daszkiem. Gadał coś, wyjmując z torby zabawki. Kiedy już zebrał wokół siebie tłumek gapiów, na wyciągniętej ręce podniósł puchatego strusia. Coś do niego szepnął. Ptak drgnął, uniósł łepek, a potem ukłonił się; miał śmieszny, wygięty w górę dziób, różowe piórka i długie, elastyczne nogi.

– Panie i panowie! – wołał człowieczek, odwracając czapkę daszkiem do tyłu. – Spójrzcie na to wspaniałe, wszechstronnie uzdolnione zwierzątko! Patrzcie i podziwiajcie! Sam chodzi, sam tańczy! Jak żywy!

Struś jakby czekał na te słowa. Poruszył głową, wyciągnął szyję, zrobił parę niezdarnych kroków niczym pisklę dopiero co wyklute z jaja i… wywrócił się, jakby nogi nie wytrzymały ciężaru jego ciała. Ale zaraz próbował się podnieść, pomagając sobie dziobem. Człowieczek zachęcał go, chwalił, głaskał. Wreszcie z przenośnego magnetofonu puścił muzykę. Wtedy struś poderwał się i zatańczył! Ale jak! Podskakiwał, wyginał długą szyję, rytmicznie poruszał całym ciałem… Był tak zabawny, że nie mogłam od niego oderwać wzroku.

– Podoba ci się? – Człowieczek znalazł się nagle tuż obok mnie.

– Bardzo – szepnęłam nieśmiało, czując że się rumienię.

– Potrafi jeszcze więcej! – Mrugnął porozumiewawczo, a struś zaczął podrygiwać i kłaniać się na boki. Dzieciaki, które tak jak ja, stały i gapiły się na strusia, zaczęły klaskać.

– Dziękujemy! Dziękujemy! – wołał sprzedawca. – Ale to nie wszystko! Patrzcie tylko, mój struś tańczy jak primabalerina! Patrzcie i podziwiajcie! Podziwiajcie i nabywajcie! Moje magiczne zwierzątka przynoszą szczęście!

Ptak wyprostował się jak struna, potem zgiął w pół, wyciągnął w górę szyję, uniósł jedną nogę, stanął na palcach i znieruchomiał, jakby się do czegoś przygotowywał. Z głośnika popłynęła melodia, a on znów zatańczył. Lekko i czarodziejsko.

– Możesz go mieć! – Człowieczek znów był obok. – Każdy może go mieć, ale nie każdy potrafi docenić! On tańczył dla ciebie. Zobacz!

Struś znalazł się tuż pod moimi nogami. Patrzył małymi, czarnymi oczkami, zadzierając łepek i śmiesznie podskakując. Był niezwykły!

– Tu nie ma nic trudnego! Trzeba mu trochę pomóc. Spróbuj! – przekonywał sprzedawca.

Włożył mi w dłoń skrzyżowane drewienka i odpowiednio ustawił palce… Przyczepione do uchwytu żyłki delikatnie poruszyły nogami i dziobem strusia.

– Widzisz? A teraz… – Zręcznie przestawił drewienka.

Struś podskoczył, a potem z gracją położył się na bruku.

– Chcesz go mieć? – spytał pan w czapce. – Zdaje mi się, że świetnie się rozumiecie. Tylko trzydzieści złotych. Śmieszna cena za to genialne zwierzątko.

Miał rację! Sięgnęłam do kieszeni i wyjęłam garść monet. Z pięcio- i dwuzłotówek uzbierała się większość kwoty, Amelka bez wahania dodała resztę i człowieczek spakował strusia do plastikowej torby.

– Świetny wybór! Nie pożałujesz. Tylko uważaj na żyłki, żeby się nie poplątały. Jemu wprawdzie niewiele trzeba. Sam tańczy, widziałaś! To magiczne stworzenie. – Uroczyście wręczył mi zapakowanego strusia.

Jechałam autobusem, mocno przyciskając do piersi torbę z niezwykłym ptakiem. Nie było tłoku, ale bałam się, że gdzieś go zostawię, ktoś go zgniecie lub, co gorsza, ukradnie.

– Co tam masz? – od razu spytał mój najstarszy brat Marek, kiedy wpadłam do kuchni. – A gdzie Mateusz? Nie jechaliście razem?

W tym momencie sobie przypomniałam! Powinnam dziś po szkole poczekać na brata. Mieliśmy wracać razem do domu. Jak mogłam o tym zapomnieć!? Wyobraziłam sobie Mateusza, jak stoi przy portierni i coraz bardziej się wścieka. Zrobiło mi się gorąco. Na domiar złego właśnie wróciła mama.

– Zuzka zgubiła Mateusza. Albo odwrotnie – natychmiast doniósł Marek.

– Wcale nie! – zaprzeczyłam, bo tylko to przyszło mi go głowy.

– To znaczy? – Mama spojrzała na mnie badawczo.

Na szczęście zadzwonił telefon.

– Słucham? – spytałam z ufnością, że stanie się cud i wszystko się zaraz wyjaśni.

– Jesteś w domu? Uff… to dobrze. – Usłyszałam głos Mateusza. – Szukałem cię… – Zrobił krótką pauzę. – Mogłaś chyba jakoś… Myślałem, że już, kurczę… No dobra. Powiedz mamie, że będę za dwie godziny. Idę teraz na trening.

Z ulgą odłożyłam słuchawkę, chociaż nie bardzo rozumiałam, o co chodzi. Nie wiedział wczoraj o treningu? Szukał mnie czy raczej zapomniał? Przekazałam mamie wiadomość i już… już miałam im powiedzieć o strusiu, ale to nie była właściwa chwila. Postanowiłam poczekać, aż cała nasza rodzina będzie w domu.

Czekałam do wieczora. Kiedy skończyliśmy kolację, zapowiedziałam, żeby nikt nie odchodził od stołu, bo chcę im pokazać coś niezwykłego. Pobiegłam do swojego pokoju i wyjęłam strusia z torby. Miał dziwnie smutną minę. Pewnie z powodu tych długich, niewygodnych żyłek.

– Nic się nie martw – szepnęłam. – Zaraz je rozplączę.

Kiedy to już zrobiłam, wróciłam, trzymając strusia za plecami.

– Panie i panowie! – zawołałam, kłaniając się nisko. – Przedstawiam wam niezwykłe zwierzątko! Samo chodzi, samo tańczy! Tylko spójrzcie!

Wyjęłam zza pleców strusia, położyłam na podłodze i ostrożnie podniosłam drewienko. Poruszyłam nim… Struś bezładnie machnął nogami. Spróbowałam jeszcze raz, tak jak robił to człowieczek w czapce, ale zwierzak mnie nie słuchał.

– O! Marionetka! – powiedziała mama.

– Zaraz! To… – zaczęłam i znów spróbowałam skłonić strusia, żeby zatańczył. Ale on najwyraźniej nie chciał.

– Pokaż! – poprosił Marek i wyciągnął rękę.

Wziął go ode mnie i próbował uruchomić, ale miał jeszcze mniej cierpliwości niż ja.

– Daj! Ja spróbuję. – Mateusz wyrwał mu z ręki drewienko.

– Zostaw! – Marek chwycił bezwładne ciałko ptaka.

– Zepsujecie! – krzyknęłam. – Oddawaj!

Jeszcze raz spróbowałam poruszać uchwytem, ale struś mnie nie słuchał. Zachowywał się jak całkiem zwyczajna zabawka!

– Nie rozumiem. To dziwne…

– Dziwne – potwierdził tata. – Ale co?

Moi rodzice nic nie rozumieli! Przecież ten struś sam tańczył! Sam chodził! Był niezwykły, czarodziejski! Ten pan mówił, że on sam… Sam!

– Chwileczkę! – Mama zmarszczyła brwi. – Skąd to masz?

– Kupiłam od jednego pana. – Pociągnęłam nosem. – Struś wszystko robił! Tylko trochę trzeba mu było pomóc. A teraz…

Jeszcze raz, już bez wielkich nadziei, podniosłam drewienko. Struś smętnie wisiał na kilku żyłkach, nawet nie był ładny.

– Ale tandeta! – mruknął Marek.

– Chodziłaś sama po mieście? – spytała mama z wyrzutem.

– Nie sama! Z Amelką…

– Z Amelką… – Marek się skrzywił.

– Znowu! – jęknęła mama. – Tak cię prosiłam, Zuziu…

– Nic się przecież nie stało! – mruknął tata, zanim uciekłam do swojego pokoju.

Bo jednak coś się stało. Struś jeszcze niedawno tańczył, kładł się i wstawał! Nie tylko ja widziałam! A teraz do niczego się nie nadaje. W dodatku miał przynieść mi szczęście. Nie mam żadnej mocy, a tak niedawno jeszcze ją czułam. Gdzie się podziała? Gdzie ją zgubiłam? Płakałam, przywołując obraz ze snu, jak biegnę, a właściwie lecę nad chodnikiem i jestem taka silna. I jak tu wierzyć snom?

Moja przygoda ze strusiem była chyba zapowiedzią nadciągającej katastrofy. Następnego dnia rodzice wzięli nas na lody, co od razu wzbudziło moje podejrzenia, bo nie zdarza się to często. Na początku było fajnie, ale kiedy stały przed nami parujące mrozem pucharki, tata powiedział, że nareszcie znaleźli dom – właśnie taki, jakiego potrzebujemy – wystarczająco duży, żeby nas wszystkich pomieścić, i dlatego… niedługo się przeprowadzamy. Zamarłam. Za to Marek z Mateuszem poderwali się z krzeseł i trzy razy krzyknęli: „Hura!”. Nie umiałam do nich dołączyć.

– Zuziu, nie cieszysz się? – spytała mama.

– Ona woli nasze osiedle – stwierdził Mateusz.

– I nie chce się przenosić – uzupełnił Marek.

– Przecież rozmawialiśmy. – Tata spojrzał na mnie badawczo. – Też się cieszyłaś…

– Tak, ale myślałam… – zaczęłam.

– Czy tam jest boisko? – przerwał Marek.

– Nie wiem. – Tata spojrzał na mamę.

– To gdzie będziemy grać w piłkę?

– W ogrodzie. – Mama się uśmiechnęła. – Przy domu jest spory ogród.

– Ogród? – Szybciej zabiło mi serce. – Prawdziwy? Z drzewami?

– Zagramy. Ale z kim? – Mateusz skrzywił się. – Nie będzie Śledzia, Janka, Pawełka…

Moim braciom też nie było do śmiechu.

– Znajdziecie innych kolegów. Nic się nie martw. – Tata klepnął Mateusza po ramieniu.

– A wy? Do kogo będziecie chodzić po sól? Albo cukier? Z kim będziecie nas zostawiać? – Spojrzałam na mamę. – A jak zapomnimy klucza, to u kogo będziemy czekać?

– Jakoś sobie poradzimy… – zaczęła mama, ale spoważniała, a nawet westchnęła. – No tak, sąsiadów na pewno będzie nam brakować. Ale przecież będziemy ich odwiedzać.

Wcale mnie to nie pocieszyło. Bardzo lubiłam nasze osiedle. Mieszkałam tu od zawsze, czyli od urodzenia. Jeździłam na rowerze po osiedlowych alejkach, pod oknami naszego bloku bawiłam się w piaskownicy, na huśtawkach i zjeżdżalni, biegałam po cukier albo kostkę masła do małego sklepu na rogu, a po jabłka albo ziemniaki do zielonego kiosku. Miałam tu koleżanki z podwórka, przyszywane ciocie i wujków. Wszystko tu było znane i „moje”. A tam… Tam na pewno będzie gorzej.

Kiedy powiedziałam Amelce o przeprowadzce, spojrzała na mnie spłoszona.

– Ojej! Nie boisz się?

Chyba trochę się bałam.

– Na szczęście nie musisz zmieniać szkoły. Rodzice sprytnie to wymyślili, że od razu zapisali was do naszej.

– Bo w osiedlowej był tłok, a w naszej są małe klasy. Mama mówi, że w centrum mieszkają bezdzietni ludzie. A tata wtedy blisko pracował i codziennie nas odwoził.

– Czy ten dom jest duży? – spytała po chwili. – I czy jest nowy?

– Nowy na pewno nie. Ktoś w nim mieszkał.

– Kto?

– Nie wiem.

– Musisz się dowiedzieć. To bardzo ważne. Słyszałam, że pewna rodzina wprowadziła się do nowego mieszkania i przez miesiąc nikt nie mógł zmrużyć oka. Wezwali jasnowidza i on im powiedział, że to dlatego, że w tym domu mieszkali kiedyś ludzie, którzy wcale nie spali.

– Nie spali? Dlaczego?

– Nie wiem. Może tak dużo pracowali. A może byli wampirami?

Zezłościło mnie, że wygaduje takie głupie rzeczy. Miałam jej to powiedzieć, ale zaczęła się śmiać.

– Żartuję! Ale przeprowadzka to koniec świata, zobaczysz!

Miała rację. Wszystko zaczęło się zmieniać i to szybciej, niż się spodziewałam. Rodzice błyskawicznie znaleźli chętnych na nasze mieszkanie i w ciągu jednego dnia załatwili formalności. Nam zapowiedzieli, że wkrótce zaczniemy się pakować. Mama dodała, że byłoby dobrze, gdybyśmy się zastanowili, czy w nowym domu będą nam potrzebne wszystkie te szpargały, które przechowujemy od lat. Tego już było za wiele! W jednej sekundzie postanowiłam, że na pewno nie pozbędę się żadnego z moich skarbów; ani jednej muszelki, kamyczka, nie wspominając o wycinankach, papierkach z czekoladek czy mlecznym zębie psa sąsiada. Mowy nie ma!

Wkrótce w mieszkaniu pojawiły się plastikowe pojemniki wypożyczone z firmy transportowej i nagle zrozumiałam, że naprawdę będę musiała powkładać do nich moje rzeczy i że już niedługo całą rodziną wyprowadzimy się z naszego bloku. Zrobiło mi się bardzo, bardzo smutno. Musiałam z kimś pogadać. Najlepszy byłby tata, ale akurat pracował. Mamę zastałam w dużym pokoju klęczącą nad dwoma pudłami. Z mniejszego wyjmowała jakieś drobiazgi i wkładała do większego, by po chwili zrobić to samo w odwrotnej kolejności.

– To ponad moje siły! – Spojrzała na mnie smętnie. – Nie mogę się pozbyć nawet tych okropnych paciorków. Wszystko mi coś przypomina. No nie! My się nigdy nie spakujemy! A nawet jak się nam uda, to z tymi klamotami do żadnej, nawet największej ciężarówki się nie zmieścimy!

Była naprawdę zmartwiona. I też miała swoje skarby! To było coś nowego. Mama zawsze wydawała się taka zorganizowana.

– Zmieścimy się! Nie martw się – powiedziałam i od razu poczułam się lepiej. – Przecież dlatego się stąd wyprowadzamy. Potrzebujemy więcej miejsca.

– Masz rację. – Mama wzięła głęboki oddech. Wrócił jej optymizm, a nawet więcej – entuzjazm. – Będzie super! Zobaczysz. Każdy z was dostanie swój pokój. A tata własną pracownię. Wyobrażasz to sobie? Wreszcie spełnią się nasze marzenia!

Kiwnęłam głową bez przekonania. To były marzenia rodziców, nie moje. Jeśli chodzi o mnie – lubiłam zasypiać przy szemrzącym komputerze mamy, słysząc, jak moi bracia gadają i śmieją się w sąsiednim pokoju. Lubiłam jeść kolację w dużym pokoju, zerkając co chwila na tatę pracującego za regałem. A oni chcieli czegoś zupełnie innego.

Następnego dnia pojechaliśmy zobaczyć nasz przyszły dom. Był… taki sobie. Nic szczególnego: szary, piętrowy, ze spadzistym dachem. Ogrodzony wysoką ciemnozieloną siatką. Nieładną. Ogród też nie był taki duży i piękny, jak to sobie wyobraziłam, ale moi bracia, gdy tylko go zobaczyli, rzucili się na trawę, zaczęli krzyczeć, wygłupiać się i szaleć. Ja z tatą poszłam obejrzeć dom. Owszem, wolnego miejsca było dużo, ale w każdym pokoju straszyło coś brzydkiego; odrapane ściany, brudna podłoga, zapaćkane farbą okna. Będziemy tu mieszkać? Przecież mamy takie ładne mieszkanie w bloku. Tu było obco i pusto. Tylko łazienka na piętrze wydała mi się miła, bo na ścianach zobaczyłam błękitne kafelki.

– I co powiesz? – Tata, dumny jak władca obejmujący w posiadanie najpiękniejszy zamek w królestwie, pokazywał mi poddasze. – Tu będą wasze pokoje. Marka z prawej, Mateusza z lewej, a twój pośrodku.

Zajrzałam do