Melafiry - Robak-Reczek  Anna - ebook + audiobook
NOWOŚĆ

Melafiry ebook i audiobook

Robak-Reczek Anna

5,0

Ten tytuł dostępny jest jako synchrobook® (połączenie ebooka i audiobooka). Dzięki temu możesz naprzemiennie czytać i słuchać, kontynuując wciągającą lekturę niezależnie od okoliczności!
Opis

Mówią, że wzgórze jest miejscem mocy, słynie z cudownych ozdrowień. Ale cuda mają swoją cenę.

Na wzgórzu, na skraju starego ciemnego lasu stoi samotny dom. Mieszka w nim dziewczynka z klątwą Ondyny – chorobą, w której „zapomina się” oddychać. Jej życie jest nieustannie zagrożone. Ojciec otacza ją jak najlepszą opieką, ale czuje, że jego starania nie wystarczają. Postanawia działać niekonwencjonalnie i wchodzi na mroczną ścieżkę. Dokąd go to zaprowadzi?

Wzgórze nie jest zwykłym wzniesieniem, ma bogatą historię: było pogańskim miejscem kultu, stał na nim klasztor i sanatorium słynące ze skuteczności leczenia. Czas i przestrzeń ulegają tam zaburzeniom. Wzgórze żyje swoim życiem i nieliczne osoby mogą je zrozumieć. Należy do nich Eleonora, przyjaciółka ojca chorej dziewczynki. Może potrafiłaby porozumieć się ze wzgórzem. Tragiczna przeszłość sprawia jednak, że woli trzymać się od niego jak najdalej.

Losy ojca chorej dziewczynki, Eleonory i wzgórza są nierozerwalnie związane. Tylko czy na dobre? Czy na złe?

Ebooka przeczytasz w aplikacjach Legimi na:

Androidzie
iOS
czytnikach certyfikowanych
przez Legimi
czytnikach Kindle™
(dla wybranych pakietów)
Windows
10
Windows
Phone

Liczba stron: 288

Rok wydania: 2025

Audiobooka posłuchasz w abonamencie „ebooki+audiobooki bez limitu” w aplikacjach Legimi na:

Androidzie
iOS

Czas: 5 godz. 57 min

Rok wydania: 2025

Lektor: Agnieszka Kołodziejska

Oceny
5,0 (2 oceny)
2
0
0
0
0
Więcej informacji
Więcej informacji
Legimi nie weryfikuje, czy opinie pochodzą od konsumentów, którzy nabyli lub czytali/słuchali daną pozycję, ale usuwa fałszywe opinie, jeśli je wykryje.



Melafiry

Anna Robak-Reczek

Wydawnictwo: Pulp Books

Redaktorka prowadząca: Agnieszka Włoka

Redaktorka: Marta Sobiecka

Korektorka: Joanna Kłos

Grafika okładkowa: Piotr Sokołowski

Projekt okładki i stron tytułowych: Piotr Sokołowski

Projekt i opracowanie ebooka: Katarzyna Rek

Lektorka wersji audio: Agnieszka Kołodziejska

ISBN 978-83-975513-0-5

PULPBOOKS SP. Z O.O.

ul. Łagiewnicka 121

91-863 Łódź

www.pulpbooks.pl

ŁÓDŹ 2025

WYDANIE PIERWSZE

Wszelkie prawa zastrzeżone. Kopiowanie, reprodukcja lub odczyt jakiegokolwiek fragmentu tej książki w środkach masowego przekazu wymaga zgody Wydawnictwa i Autora.

Niniejsza powieść jest wyłącznie fikcja literacką. Podobieństwo do prawdziwych wydarzeń i postaci jest przypadkowe.

COPYRIGHT © by Anna Robak-Reczek

COPYRIGHT © BY WYDAWNICTWO PULP BOOKS ŁÓDŹ 2025

Stefanii, mojej córce

Czekało; wzgórze umiało czekać. Otulone mgłą, z której mogło wyłonić się absolutnie wszystko, wyczekiwało, choć stan ten nie miał trwać wiecznie. Wzgórze pamiętało. Żyło wspomnieniem tych, co odeszli, ale i obecnością tych, co wracali. Oni wszyscy należeli do wzgórza.

* * *

Czy istniał jeszcze świat, który można uznać za realny? Domy straciły wyraźne kontury, budynki rozmywały się we mgle i gęstniejącej jesiennej szarości. Stalowe w kolorze niebo zlewało się z burą ziemią, tworząc zawiesinę. I jedynie czerwony samochód jechał przez tę niedookreśloną przestrzeń jak zjawisko z innego wymiaru.

Toyota połykała kolejne kilometry, ale tylko licznik potwierdzał, że auto posuwa się do przodu. Prowadziła Leo i mocno skupiała się na drodze, która – wąska i w niezbyt dobrym stanie – szła w górę. Zostawili za sobą miasteczko, zaledwie pojedyncze budynki majaczyły za szybami auta. Za chwilę i one miały zniknąć, zastąpione przez leśne ostępy. Zapadał zmrok i drzewa, które jeszcze nie zgubiły liści, zdawały się świecić w ciemności jak świeczki, ale z rozproszonym przez mgłę blaskiem. Jesienny las trzymał resztki uroku. Pierwszy przymrozek, mocniejszy wiatr i zostaną tylko nagie pokrzywione gałęzie, bura ściółka i gnilny zapach. Złoto października spadnie, jesień przestanie oszukiwać i pokaże się w całej swojej chujowej okazałości. Leo miała wyrobione zdanie na temat czasu między końcem lata a majem i nie, nie była to pochlebna opinia. Wolała ten czas spędzać w mieście – jasnym i ciepłym, z daleka od zimnych, pustych przestrzeni albo leśnych trzeszczących mroków. Westchnęła.

– Latem było tu przyjemniej – zauważył Łukasz, wiercąc się na fotelu pasażera.

Mężczyzna, z którym dzieliła życie – tak o nim myślała, choć nie lubiła roztrząsać, co to dokładnie znaczy, miał rację. Kiedy latem pokonywali tę samą drogę, podróż była przyjemniejsza. Ksawery – a do niego właśnie jechali – postanowił wybudować dom tam, gdzie Leo nie miała ochoty bywać: pośrodku ciemnego lasu na samotnym wzgórzu. Teoretycznie – piękne okoliczności przyrody. Praktycznie – środek niczego.

 – Zobacz, z góry spływa woda – ponownie odezwał się Łukasz. – Pewnie rano przymarznie. Trzeba było zmienić opony na zimowe.

Leo znów westchnęła, tym razem z irytacją, ale nie zamierzała odpowiadać.

– Leo?

Nadal bez reakcji. Słownej, bo kiedy zagapił się w boczną szybę, nieznacznie podkręciła temperaturę w jego siedzeniu. Nie zorientował się, ale za chwilę powinien poczuć się niekomfortowo, tak jak ona w tym momencie. Podgrzewany fotel jako narzędzie zachowań pasywno-agresywnych, to takie w jej stylu.

– Eleonoro! – zawołał niby-żartem. – Sama przyznaj.

Trudno było się z nim nie zgodzić, zwłaszcza że jeśli Leo nie zrobi tego od razu, Łukasz będzie wracał do tematu bez końca. Jej konkubent miał wiele zalet: był bystry, zaradny, przystojny, pełen optymizmu. Tyle że nie wiedział, kiedy przestać. „Chcesz mieć rację czy relację?” – pytała go niejeden raz. Milkł wtedy, żeby nie musieć przyznać, że zawsze chodzi o rację. Od samego początku tego wyjazdu narzekał, że samochód wciąż ma letnie opony, a jadą przecież w góry.

 – To pagórki – odpowiadała przez zaciśnięte zęby.

– Powyżej ośmiuset metrów, czyli robi się już poważnie.

I tak przez całą drogę. Z Wrocławia, gdzie mieszkali, do nowego domu Ksawerego jechało się nieco ponad godzinę, miał więc czas pożegnać się z tematem. Ale Łukasz nie byłby sobą. Na ostatniej prostej (właściwie to na ostatnich zakrętach) wciąż go wałkował, choć jeszcze nim dojechali do Kątów Wrocławskich, Leo przyznała mu rację. To znaczy powiedziała „wymienię je, jak wrócimy”, co było przecież czytelnym przyznaniem się do błędu. Zawiniła, zapomniała, nie miała kiedy się tym zająć. Co gorsza, czuła, że nawierzchnia jest śliska i że samochód nie zachowuje się tak, jak by sobie tego życzyła. To, że nie wymieniła tych cholernych opon, było winą Łukasza. Przypominał jej o tym od września, od pierwszego chłodnego wieczoru. Im częściej, tym bardziej tego nie robiła.

– Gorąco coś – usłyszała i zobaczyła kątem oka, jak wachluje się bluzą.

Zwolniła. Łukasz uchylił okno i przez wąską szparę wpadło jesienne powietrze. Wydawało się, że do samochodu wpłynęła też mgła.

– Zapowiadali śnieg – stwierdził. To też była przygana.

– Dopiero w przyszłym tygodniu – odpowiedziała.

W samochodzie na chwilę zapadło milczenie i Leo natychmiast pożałowała, że je sprowokowała. Rozmowa, nawet pełna rosnącego poczucia winy, odciągała myśli od celu podróży. Las mroczniał po obu stronach drogi, która pięła się coraz stromiej. Jakby przy samym szczycie nikt już nie miał cierpliwości układać jej w łagodne zakosy.

Wyjechali niemal prosto na posiadłość Ksawerego. Dom stał na otwartej polanie, którą droga przecinała i ginęła w lesie po drugiej stronie. Kiedyś było tu kilka gospodarstw, teraz zostały po nich tylko resztki murów, zadziwiająco mało, biorąc pod uwagę, jak niewiele czasu minęło, od kiedy dawni gospodarze opuścili to miejsce. Także obok nowego domu Ksawerego tkwiły resztki stodoły i kupa gruzu – ostatnie ślady po obejściu jego babci i dziadka.

Nowy budynek prezentował się bardzo modernistycznie, stanowił zadziwiający kontrast z otaczającymi go krzakami i drzewami. Prosta bryła, surowy beton i drogie gatunki drewna jako wykończenie, do tego spore przeszklenia. Raczej bungalow, choć miał też piętro, ale sprytnie schowane. Ginęło w cieniu trzech wysokich sosen, które udało się zachować. Z boku podwórza był garaż, ale i tak trzy samochody stały przed nim. Leo zaparkowała obok nich i z ociąganiem opuściła pojazd.

Powietrze było tu zupełnie inne niż w mieście. Ostrzejsze, pachniało nadchodzącym mrozem i gnijącymi liśćmi. Przenikliwy chłód wciskał się pod płaszcz. Mimo to nie chciała od razu wchodzić do środka. Z okien domu sączyło się ciepłe światło, widać było sylwetki ludzi poruszające się w ciszy. Zmierzch otulał dom, oazę światła i bezpieczeństwa.

Jak statek kosmiczny – pomyślała.

– Idziesz? – Głos Łukasza sprowadził ją na ziemię.

Łukasz wyjął już bagaże i nie czekając na nią, ruszył w stronę wejścia. W tym samym momencie ktoś rozsunął przeszklone drzwi prowadzące na boczny taras i w jednej chwili cisza została zerwana. Muzyka, ludzkie głosy, czyjś śmiech wylały się gwałtownie na zewnątrz. Widać parapetówka, powód ich wizyty, trwała już w najlepsze.

W przestronnym holu przywitał ich najpierw intensywny zapach curry i Leo się skrzywiła, bo nie miała ochoty na wyraziste smaki, a żołądek zakłuł ją na myśl o ostrych przyprawach.

– Cześć. – Ksawery wyszedł z kuchni. – Jak się jechało?

– Twoja serdeczna przyjaciółka lubi ryzyko, więc zafundowała nam jazdę po tej szklance na letnich oponach. – Łukasz mówił i jednocześnie rozglądał się po pomieszczeniu z nieskrywaną ciekawością, bo nie widział jeszcze ostatecznie wykończonego wnętrza.

Ksawery spojrzał na Leo, ale ona tylko wzruszyła ramionami.

– Najpierw pokażę wam, gdzie będziecie spali – powiedział gospodarz, zerkając w stronę salonu, z którego dochodziła muzyka i gwar prowadzonych rozmów.

– Gdzie Gaja? – spytała Leo.

– Śpi. Za dużo emocji i baterie jej padają. – Ksawery się uśmiechnął.

Ten uśmiech pojawił się na świecie wraz z córką. Ksawery był dużym mężczyzną, co zawsze dziwiło Leo, dla której pozostawał chłopaczkiem, szczylem, towarzyszem zabaw z dzieciństwa. Masywny, z ciemną brodą i łysiną potrafił wyglądać groźnie. Czasami bywał groźny, ale ponad trzyletnia Gaja wywoływała w nim jedynie czułość, i to niemal tak wielką jak wcześniej jej matka.

Gospodarz zaprowadził ich do przytulnego pokoju, do ich wyłącznej dyspozycji. W przeciwieństwie do pozostałych gości, którzy musieli mniej lub bardziej dzielić wspólną przestrzeń. Ksawery machnął ręką, obejmując gestem pomieszczenie, zapewnił, że będzie im tu wygodnie, i zostawił ich samych. Leo spojrzała na łóżko. Najchętniej poszłaby spać, jak mała Gajka. Cóż, obowiązki towarzyskie wzywały. Zostawiła Łukasza i ruszyła na poszukiwanie łazienki. Powinna znajdować się obok ich pokoju, ale znalazła się dopiero za drugim zakrętem. Korytarze były słabo oświetlone, przez co kąty ginęły w ciemnościach, zaburzając poczucie przestrzeni. Leo od początku nie lubiła architektki, która projektowała ten dom. Ta kobieta bardzo oszczędnie zaplanowała lampy i lampki. Jej zdaniem to świetliki w suficie miały doświetlać wnętrza. Szkoda, że nie działały po zmroku – w zakamarkach zalegał gęsty cień. Leo skorzystała z toalety i ochlapała twarz nad umywalką. Miała „wygodny” typ urody – szare oczy w ciemnej oprawie prezentowały się dobrze bez makijażu, niemal czarne włosy, w których z dumą nosiła pierwsze siwe pasma, najlepiej wyglądały w prostej fryzurze. Obcinała się na krótko, bo lubiła mieć odsłoniętą szyję. W łazienkowym lustrze sprawdziła, czy bardzo widać po niej zmęczenie, ale nie umiała tego ocenić. Twarz wydawała się taka jak zawsze, ani mniej, ani bardziej promienna. Czterdziestoletnia, nie za młoda, nie za stara. Uśmiechnęła się do siebie, raz bez przekonania, a potem drugi raz szerzej.

Jestem dorosła i dam radę – pomyślała i obróciła się od lustra.

Wracając z łazienki, miała wrażenie, jakby szła innym korytarzem, niż przyszła.

– Weź prezent – powiedziała do Łukasza, stając w drzwiach ich pokoju.

Leo i Łukasz weszli do salonu. Łukasz z paczką, której zaraz się pozbył, oddając ją Ksaweremu. Leo pociągnęła partnera w rundkę po pokoju, żeby przedstawić mu tych z gości, których nie znał. Para grafików, ona w typie sportsmenki, on miękki i okrągły. Obydwoje pracowali u Ksawerego od samego początku; zdolni i pogodni ludzie. Dalej Marek, przyjaciel gospodarza od czasu szkoły średniej (przesiedzieli ją w tej samej ławce). Był jednym z niewielu, którzy przetrwali u boku Ksawerego przez wszystkie spadające na niego jedno za drugim nieszczęścia. Choć on i Leo byli prawdopodobnie najbliższymi ludźmi Ksawerego, nigdy nie zbliżyli się do siebie nawzajem i nawet teraz on tylko skinął jej głową. Leo podeszła do Mony i jej partnera – jego imienia obecni dopiero się uczyli. Leo miała wątpliwości, czy sama Mona pamiętała imiona swoich kochanków. Dla ułatwienia do wszystkich mówiła „Misiu”, co było o tyle zabawne, że wybierała mężczyzn wiotkich i delikatnych, o jasnej karnacji. Po latach upokarzającego małżeństwa wolała krótkoterminowe związki. Cmoknęła Leo w powietrze koło ucha i powiedziała coś miłego. Mona mówiła miłe rzeczy i pisała ostre reportaże śledcze. Była przyjaciółką żony Ksawerego, a po jej śmierci została przyjaciółką domu. I tym samym, w pewnym stopniu, także Leo.

To już wszyscy, którzy liczyli się z bliskich znajomych. Parapetówka była pierwszym takim wydarzeniem towarzyskim od urodzenia się Gai. Leo zaniepokoiła się, choć powinna poczuć ulgę, że Ksawery uznał żałobę za zakończoną, a stan córki za wystarczająco stabilny.

– Oficjalnie uważam ten dom za otwarty – wygłosił Ksawery, trzymając w dłoni piwo. – W każdym znaczeniu tego słowa, jeśli o was chodzi. Wasze zdrowie!

Zaklaskali i wznieśli szklanki i kieliszki, co tam kto miał.

– Zajebista przemowa – stwierdził Marek. – Ty to umiesz powiedzieć.

Zaśmiali się i uznali część oficjalną za zakończoną. Rozmowy toczyły się w podgrupach, ale przejścia z jednej do drugiej były płynne. Łukasz wypytywał Ksawerego o szczegóły wykończenia domu. Nie mógł się jednak pohamować, choć Leo gromiła go wzrokiem, i ciągle wracał do tego, że miejsce jest wyjątkowo odludne i mało przyjazne do życia.

– Zdziczejesz tu – stwierdził.

Ksawery położył swoją wielką dłoń na ramieniu Łukasza.

– Wybudujcie się obok – powiedział. – To nie będę sam.

Łukasz zaśmiał się, ale kiedy jego rozmówca zachował powagę, zgasił śmiech.

– Stary, ona nie może żyć dalej niż dwieście metrów od Żabki. Ja to bym chciał tu zamieszkać albo przynajmniej mieć taki niewielki domek na weekendy. Powietrze świeższe, spokój, można pobiegać. Poradź mi: jak mam ją przekonać, żeby zamieszkała w lesie?

Ksawery uniósł brwi. Wyższy i masywniejszy od swojego rozmówcy, wyglądał z tym spojrzeniem spod zmarszczonego czoła niemal nieprzyjaźnie.

– Potrafiła zniknąć w tym lesie na cały dzień – powiedział, wymieniając z Leo szybkie spojrzenie. – To jej las.

Łukasz wzruszył ramionami.

– Chyba już go nie lubi.

W pierwszym odruchu miała ochotę przytaknąć, ale przemilczała tę uwagę, bo nie chciała dać satysfakcji Łukaszowi. Ten znów wrócił do tematu wykańczania wnętrz, a Ksawery odpowiadał uprzejmie, choć Leo wiedziała, że robi to tylko ze względu na nią. Słuchała ich jednym uchem. Drugim łowiła dźwięki z głębi domu. A może zza szyb? Może próbowała usłyszeć coś w ciemności za oknami? Poczuła znajomy ścisk w gardle i szybko napiła się wody. Ksawery zauważył to i nad głową jej partnera spojrzał pytająco. Leo bezgłośnie dała znać, że wszystko jest w porządku. „Nic takiego”, zdawała się mówić jej mina. Przecież wytrzyma, to tylko jedna noc. Żeby nie skupiać się na swoich myślach, podeszła do Mony i jej chłopaka. Wdała się w rozmowę, niezobowiązująco umawiając się na spotkanie we Wrocławiu.

– Czego tam wypatrujesz? – spytała Mona, wskazując głową na wyjście do ogrodu.

Leo uniosła brwi, ale zaraz się uśmiechnęła. Mona była spostrzegawcza. Leo nawet nie zarejestrowała, że stanęła tak, żeby widzieć wyjście na taras, i zerkała cały czas w tamtą stronę. Było za ciemno, żeby cokolwiek wypatrzeć, ale wzrok sam jej tam uciekał.

– Odruch. – Machnęła ręką.

– Bałabym się tu zostać sama. Chyba zasłaniałabym okna – wyznała Mona, bawiąc się zawieszką na szyi. Przesuwała ją po grubym łańcuszku z chrzęstem słyszalnym pomimo gwaru.

– I wyobrażałabyś sobie, co się dzieje za tymi zasłonami – powiedział ze śmiechem jej partner. – Jak w horrorze.

– Wolę sobie nie wyobrażać żadnych horrorów – stwierdziła Mona.

Leo wolałaby natomiast zmienić temat.

– Co jedliście? Co jest dobrego? – spytała, obracając się w stronę stołu. – Curry dla mnie za mocne.

– Śledzie i sałatkę z tym czerwonym. – Mona pokazała na talerzyk stojący na oparciu fotela, na którym leżały pestki granatu. – Dobre, jedno i drugie. Chciałabym napisać o tym miejscu. Mieszkaliście tutaj, prawda?

– Tylko na wakacjach, w weekendy. U dziadków, każdy u swoich. Dlaczego chcesz o tym pisać? Co tu jest?

Mona się uśmiechnęła.

– Nie tyle jest, ile było, te resztki gospodarstwa mnie zaintrygowały. Dasz się namówić na rozmowę?

Leo zrezygnowała ze śledzi, ale znalazła półmisek z jajkami i nałożyła sobie sześć połówek.

– Nie – odpowiedziała stanowczo.

Dziennikarka się zaśmiała.

– Ksawery zareagował tak samo. Dla mnie to znak, że trzeba się tym zająć.

Leo zajęła się wygrzebywaniem żółtek, białka odsuwając ze wstrętem na brzeg talerza, kiedy usłyszała tuż przy uchu głos Julii, graficzki:

– Czy on tu serio będzie mieszkał sam z małą? To znaczy, wiesz, tu jest pięknie. Ale jakby daleko.

Leo westchnęła. Upór Ksawerego w tej kwestii był niezrozumiały. Owszem, tę działkę odziedziczył, nie musiał więc płacić za ziemię. Ale pod każdym innym względem decyzja była dziwna. Samotny dom w lesie, przy drodze uczęszczanej przez zagubionych i przypadkowych kierowców, których GPS-y musiały mieć krotochwilny nastrój. To nie wyglądało na idealne miejsce do wychowywania dziecka w pojedynkę. Zwłaszcza Gai. Ale Ksawery nikogo nie słuchał, Ksawery wybudował dom dla siebie, córki i opiekunów małej. W miejscu, które Leo omijałaby jak najszerszym łukiem, a które ze względu na niego znów będzie musiała odwiedzać.

– Ile już z nim pracujesz? – spytała i wsadziła sobie do ust pierwsze żółtko.

Julia uśmiechnęła się w odpowiedzi. Leo doskonale wiedziała, kto jak długo pracuje w firmie Ksawerego, bo od śmierci Basi, jego żony, pomagała mu, na ile pozwalały inne obowiązki. Opiniowała trudniejsze umowy, wspierała w różnych prawnych tematach, ale też zwyczajnie doradzała mu w wielu sprawach, które generowało prowadzenie firmy.

– Wiem, jaki jest. – Julia westchnęła. – Ale czy to bezpieczne?

Leo zjadła kolejny kawałek jajka i pokazała widelcem na okna.

– Szyby są pancerne, drzwi też. Całość ogniotrwała, czymś zabezpieczona, nie pytaj mnie o szczegóły. Alarmy, kamerki, coś tam jeszcze. On twierdzi, że ten dom to twierdza, nikt nieproszony tu nie wejdzie.

Julia przyjrzała się talerzowi Leo, ale nie skomentowała odsuniętego na bok białka. Wzięła do ręki całą połówkę jajka i wpakowała sobie do ust. Chwilę przeżuwała, zanim odpowiedziała.

– Ja to bym się bała tego lasu, nie ludzi.

Leo poczuła ukłucie za żebrami i miękką kulę w gardle. Julia kontynuowała:

– Jak wysiedliśmy z samochodu, to ta cisza aż mnie zdusiła.

Leo odstawiła talerzyk, straciła ochotę na jedzenie. Odetchnęła możliwie głęboko i spokojnie.

– Ale latem będzie tu świetnie – dodała Julia, choć nie brzmiała przekonująco. – Może przeniesiemy tu biuro?

Leo wiedziała, że Ksawery poważnie rozważał taką możliwość i w każdej chwili mógł do niej wrócić. Ale wolała nie mówić tego Julii, uśmiechnęła się zatem tylko i skupiła na talerzu z owocami. Żadna z nich nie była dobra w niezobowiązujących pogawędkach, jadły więc w milczeniu. Za ich plecami Marek ogłaszał początek tańców. Przewróciły oczami, ale on przygasił światła, zgłośnił muzykę. Leo zaniepokoiła myśl, że obudzą Gaję, ale kiedy podzieliła się tym z jej ojcem, powiedział, że w razie czego opiekun jest z nią w pokoju, więc ogarnie małą. Łukasz przytulił Leo i zaciągnął do tańca. Nie miała na to ochoty, ale też nie chciała robić scen, toteż przesuwali się objęci w rytm kolejnych piosenek. Łukasz umiał tańczyć, ona nie – przyjemność była wątpliwa. Ksawery siedział w fotelu, pogrążony w myślach. Patrzył na tańczących, ale chyba ich nie widział. W końcu gościom znudziły się podrygi do muzyki, jeszcze bardziej przyciemnili światła i usiedli na kanapie i fotelach ustawionych wokół niewielkiego niskiego stolika. Marek, zawsze zaopatrzony w coś, co można zapalić, wyjął niewielki woreczek. Zyskał aplauz, ale żeby skorzystać z zawartości, goście musieli wyjść na zewnątrz. W domu, w którym żyło chore dziecko, nie było mowy o małym dymku. Po chwili na tarasie unosił się słodkawy zapach. Ksawery i Leo zostali w salonie, skąd patrzyli, jak pozostali zaciągają się z przyjemnością. Goście wyraźnie się odprężyli. W ich ruchach pojawiła się charakterystyczna miękkość, a w rozmowie więcej śmiechu. Wrócili do salonu, ciągnąc ze sobą chłód i wilgoć, Leo poczuła je na kostkach. Marek zarządzał playlistą i dopasował muzykę do nastroju, z głośników sączyły się więc spokojne, pogodne dźwięki. Chłopak Mony został za drzwiami na jeszcze jednego, zwykłego papierosa. Leo widziała go, stojącego samotnie w plamie światła padającego z pokoju. Palił, odchylając głowę bardzo mocno w tył. Chyba zapatrzył się na gwiazdy, które widać było znaczenie wyraźniej niż w mieście. Leo przysunęła się do Łukasza, podciągając nogi pod siebie. Nie słuchała uważnie rozmów, docierały do niej jedynie strzępki – coś o pracowni, którą Ksawery urządził sobie w tym miejscu, i o samochodzie Julii. Gadali też o jednym z klientów, który zmienił zdanie co do koncepcji projektu i negocjował stawkę za drugą wersję. Leo nie chciało się wnikać w szczegóły. Jej rola zacznie się, kiedy trzeba będzie napisać do niego surowe prawnicze pismo. Ksawery próbował przerwać im dyskusje o pracy, ale w sumie dobrze się bawili, obgadując upierdliwego klienta, Julia chichotała przy tym do łez. Poza tym, jak powiedziała mu graficzka, celując w niego kieliszkiem, szefem może być od poniedziałku, teraz jest gospodarzem imprezy i ma dbać o gości. Ksawery dolał jej więc wódki. Czy jednak przestał być szefem? Czy w ogóle potrafił oddzielić siebie od pracy? Leo wątpiła. Był sercem firmy, powodem, dla którego powstała. Był zdolnym artystą i solidnym rzemieślnikiem. „Punkt. Pracownia grafiki” miała dużo zleceń, pracy nie brakowało. Skromna nazwa skrywała działającą prężnie agencję. Powstawały w niej ekskluzywne materiały graficzne. Klientów pojawiało się wielu, czekali czasem bardzo długo na realizację zleceń. A mimo to nie narzekali.

Leo miała mu pomagać tylko przez jakiś czas, a wyszło tak, że zaangażowała się w pomoc na całego. Coraz więcej umów do zaopiniowania, coraz dłuższe rozmowy z mężczyzną, którego tylko czasem nazywała przyjacielem.

Kolejny powiew chłodu zwiastował powrót „Misia” z papierosa.

– Ale ciemno – powiedział, lądując na podłodze obok Mony. – Można kroić noc nożem.

Leo wzdrygnęła się, a Łukasz poczuł to i położył jej dłoń na kolanie, lekko ścisnął. Dobrze było czuć jego bliskość. Choć całą drogę ją irytował, teraz cieszyła się, że jest obok. Spod przymkniętych powiek patrzyła na pozostałych.

Zdystansowana Mona i siedzący u jej stóp chłopak, niczym paź przy swojej damie. Julia też siedziała na dywanie, z nogami wygodnie wyciągniętymi przed siebie, Leo ze swojego miejsca widziała tył jej głowy i kark. Na kanapie rozsiadł się grafik, zaś Marek, drobnej postury, ginął w fotelu. Ksawery, jego przeciwieństwo, wyglądał jak ciężki głaz.

Troll – pomyślało się Leo, ale to wcale jej nie rozbawiło. Przymknęła oczy i miała wrażenie, że przysnęła, a ze snu wyrwał ją dziecięcy głosik:

– Świełka! – zawołała Gaja po swojemu, nieco niewyraźnie.

Leo wyprostowała się gwałtownie i obróciła głowę, czując już w tym momencie, zanim zobaczyła, jak serce podjeżdża jej do gardła. Pozostali obejrzeli się jak na komendę.

Maleńka postać dziewczynki w jasnej piżamce odcinała się od ciemnej szyby. Mała opierała się o nią dłońmi i nie odrywała oczu od tego, co widziała po drugiej stronie. Ksawery znalazł się przy córce w ułamku sekundy. Porwał ją na ręce i mocno przytulił. Ale Gaja nawet w jego ramionach z zachwytem przyglądała się światełkom.

Były ich dziesiątki. Drobne, jak niewielkie żaróweczki. Punkty, które poruszały się w ciemności, trochę na boki, trochę w górę i dół. Wyglądały jak rój świetlików. Nadlatywały, to nie ulegało wątpliwości. Im mniejsza była ich odległość od domu, tym bardziej zbliżały się także do siebie, zbierając w chmurę. Gajka zachichotała, gdy chmara światełek zatrzymała się na chwilę, jakby z ciekawością patrzyła na ludzi, a potem gwałtownie ruszyła, zbiła w kulę światła i tuż przed twarzą dziecka – zniknęła. To trwało moment, ale czas zdawał się zwolnić, a ciemność za oknem zgęstniała. Leo zdążyła zauważyć, że jasne punkty miały ten sam odcień, że Julia zerwała się z podłogi i wylądowała kolanami na kanapie, jak na klęczniku. Widziała jasnozieloną piżamkę dziewczynki i jej bose stópki. Ksawery z córką w objęciach odsunął się od szyby, ale mała wykręcała się całym ciałem do okna i próbowała wypatrzeć w ciemności coś jeszcze. Pozostali tkwili bez ruchu jak zaczarowani. Leo odnalazła wzrok Ksawerego, ale zaraz uciekła spojrzeniem w bok.

– Kurwa! Co to było? – Pierwsza odezwała się Julia.

Nikt nie podjął się wyjaśnień. Blask z niewielkiej lampki rozpraszał ciemność zaledwie w niewielkim kręgu w pobliżu stolika. Resztę salonu spowijał mrok. Z głośników nieprzerwanie sączyła się muzyka. W pomieszczeniu nie zmieniło się nic – poza atmosferą.

– Ja pierdolę – wyrwało się Markowi.

Gaja odwróciła się w ich kierunku. Kiedy zobaczyła Leo, wyciągnęła ręce w jej kierunku.

– Ciocia!

Zapraszamy do zakupu pełnej wersji

Książkę współtworzyli

Agnieszka Włoka

REDAKTORKA PROWADZĄCA

Redaktorka naczelna wydawnictwa Pulp Books i magazynu PULP, publikuje w piśmie „Nowa Fantastyka”. Przeprowadza wywiady, moderuje spotkania autorskie i dużo rozmawia o książążkach „pomiędzy stronami”. Jako była bibliotekarka ma zdolność ogarniania rzeczy niemożliwych. Pisze opowiadania, recenzje, opiniuje teksty, prowadzi eventy, jest managerką Jakuba Ćwieka. Absolwentka szkoły improwizacji teatralnej – Impro Silesia, występuje ze swoją grupą „Tak wyszło”. Lubi koty, koty są miłe.

Marta Sobiecka

REDAKTORKA

Rocznik 1990. Absolwentka dziennikarstwa oraz filozofii na UKW w Bydgoszczy. Publikowała prozę i publicystykę na łamach m.in. „Nowej Fantastyki”, „Nieznanego Świata”, „Fenixa. Antologii”.

W 2019 roku wyróżniona w konkursie Pigmalion Fantastyki. W 2022 nominowana do nagrody Reflektor przyznawanej przez redakcję „Nowej Fantastyki”. W 2021 roku wydała cyberpunkowy zbiór opowiadań „Algorytm życia”, w którym po raz pierwszy pojawia się oficer Kaori Nakamura. „Chindōgu” to kontynuacja przygód japońskiej policjantki. Na co dzień pracuje jako redaktorka i korektorka.

Joanna Kłos

KOREKTORKA

Redaktorka i korektorka. Wykonuje zlecenia dla wydawnictw i mediów, a także proofreading reklam i treści online. W pracy najbardziej cieszy ją różnorodność wyzwań. fb.com/loremipsumkorekty.

Piotr Sokołowski

ILUSTRATOR

Projektant graficzny, ilustrator. Autor okładek wielu książek, m.in. nowego wydania „Kłamcy”, czy książek autorstwa Marcina Mortki. Projektuje ilustracje do gier planszowych. Jest wielkim pasjonatem gier konsolowych. Dawniej dyrektor artystyczny magazynu technologicznego. CHIP.

Agnieszka Kołodziejska

LEKTORKA

Zodiakalny baran. Najlepszy rocznik, 1978. Łodzianka. Jej największą miłością jest radio, ale romansuje też z telewizją. Związana jest z Radiem ZET i Telewizją POLSAT, jest prowadzącą program „Polacy za granicą”. Często czyta to, co napisali inni, licząc, że jej interpretacja tekstu się spodoba, bo uwielbia pracować głosem. Prywatnie kocha podróże. Odwiedziła 65 krajów. Najszczęśliwsza jest, gdy czuje piasek pod stopami i słońce na twarzy. Dlaczego więc ciągle wraca? Bo jeszcze nie znalazła w świecie miejsca dla siebie. Ale szuka. Może kiedyś dołączy do Polaków na emigracji.

Katarzyna Rek

SKŁAD / E-BOOK

Rek Profesjonalnym przygotowaniem e-booków zajmuje się od 2015 roku. Publikacjami przez nią opracowanymi mogą cieszyć się nie tylko polscy czytelnicy, regularnie goszczą one również na wirtualnych półkach sklepów w Danii, Szwecji, Finlandii, Czechach, Holandii i Norwegii.

Spis treści:

Okładka
Strona tytułowa
Melafiry
Epilog