Magia olewania - Sarah Knight - ebook + audiobook + książka

Magia olewania ebook i audiobook

Sarah Knight

3,1

Ten tytuł dostępny jest jako synchrobook® (połączenie ebooka i audiobooka). Dzięki temu możesz naprzemiennie czytać i słuchać, kontynuując wciągającą lekturę niezależnie od okoliczności!
Opis

Książka dla tych wszystkich, którzy pracują za dużo, za mało wolnych chwil spędzają na rozrywce i nigdy nie mają wystarczająco dużo czasu dla ludzi i spraw, które naprawdę ich uszczęśliwiają.

Dzięki tej książce dowiesz się:

  • Dlaczego przejmowanie się tym, co pomyślą inni jest twoim najgorszym wrogiem i jak przestać to robić
  • Jakie są proste kryteria oddzielania tego, czym powinniśmy się przejmować od tego, czym nie warto zaprzątać sobie głowy
  • Jak praktykować sztukę nieprzejmowania się nieistotnymi rzeczami i prośbami oraz nielubianymi ludźmi, nie zachowując się jednocześnie w sposób bezduszny i lekceważący
  • Jak opanować sztukę mówienia „nie” rzeczom nieważnym, co doprowadzi do zmiany twojego życia

I o wiele więcej!

 

Ebooka przeczytasz w aplikacjach Legimi na:

Androidzie
iOS
czytnikach certyfikowanych
przez Legimi
czytnikach Kindle™
(dla wybranych pakietów)
Windows
10
Windows
Phone

Liczba stron: 164

Audiobooka posłuchasz w abonamencie „ebooki+audiobooki bez limitu” w aplikacjach Legimi na:

Androidzie
iOS

Czas: 4 godz. 27 min

Lektor: Sarah Knight

Oceny
3,1 (282 oceny)
64
53
59
68
38
Więcej informacji
Więcej informacji
Legimi nie weryfikuje, czy opinie pochodzą od konsumentów, którzy nabyli lub czytali/słuchali daną pozycję, ale usuwa fałszywe opinie, jeśli je wykryje.
Sortuj według:
KatarzynaWanatowicz

Nie polecam

nie dla mnie
00
matjlb

Z braku laku…

początek ciekawy, później nuda
00
PaulaCzyta91

Nie oderwiesz się od lektury

Charyzmatyczna książka 😀
00
agatajedrzejewska92

Nie polecam

nieprzydatna
00
agnieszka_krawczyk

Nie polecam

slaba
00

Popularność




This edition published by arrangement with Little, Brown and Company, New York, USA.

Tytuł oryginału: the life-changing magic of not giving a f*ck

Projekt okładki: Ewa Iwaniuk&Visual/www.andvisual.pl

Przekład: Magdalena Macińska

Redaktor prowadzący: Bożena Zasieczna

Redakcja techniczna: Sylwia Rogowska-Kusz

Skład wersji elektronicznej: Robert Fritzkowski

Korekta: Zespół

Copyright © 2015 by Emergency Biscuit Inc.© for the Polish edition by MUZA SA, Warszawa 2017

Wszelkie prawa zastrzeżone.

Żadna część niniejszej publikacji nie może być reprodukowana, przechowywana jako źródło danych i przekazywana w jakiejkolwiek formie zapisu bez pisemnej zgody posiadacza praw.

ISBN 978-83-287-2159-3

MUZA SA

Wydanie II

Warszawa 2022

FRAGMENT

Sprostowanie w kwestii olewania

Ta książka jest o odpuszczaniu sobie niektórych spraw, olewaniu ich. Aby ukazać praktyczny wymiar zastosowanej przeze mnie metody Zero Żalu w wymiarze ilościowym, przyznałam się na łamach książki do wyeliminowania ze swojego życiu wielu przedmiotów, idei, wydarzeń, aktywności, a nawet ludzi. Możesz nie zgodzić się z moimi wyborami. To twoje prawo. Może nawet rozpoznasz siebie w którymś z opisanych przeze mnie przykładów, zwłaszcza jeżeli jesteś rodzicem małego dziecka, miłośnikiem karaoke, moją przyjaciółką lub przyjacielem, członkiem rodziny lub byłym współpracownikiem. Jeżeli tak się stanie, to albo masz rację, albo coś ci się przywidziało. W każdym razie, jeżeli poczujesz się urażona lub urażony tym, co napisałam, to znaczy, że naprawdę potrzebujesz tej książki. Od razu przejdź do podrozdziału: „Przestać się przejmować tym, co sądzą inni ludzie”.

Pamiętaj: to złudzenie, że książka ta mogła być przygotowana, zaaprobowana lub zatwierdzona przez Marie Kondo i jej wydawców.

Wstęp

Jeżeli choć w niewielkim stopniu mnie przypominasz, to na pewno długo przejmowałaś się zbyt wieloma rzeczami. Czujesz się przytłoczona obowiązkami, przeciążona. Jesteś zestresowana, pełna niepokoju, a może nawet na myśl o podjętych zobowiązaniach ogarnia cię panika. Masz wrażenie, że życie cię przerosło.

Magia olewania jest książką dla tych wszystkich, którzy pracują za dużo, na rozrywce spędzają za mało czasu i nigdy nie mają go wystarczająco dużo dla uszczęśliwiających ich ludzi i spraw, które naprawdę sprawiają im radość.

Ja miałam prawie trzydzieści lat, kiedy zaczęłam sobie uświadamiać, że można zacząć bagatelizować pewne rzeczy. Musiała jednak minąć jeszcze prawie dekada, zanim udało mi się te spostrzeżenia wprowadzić w życie. Ta książka jest podsumowaniem wszystkiego, czego się nauczyłam na temat odpuszczania sobie, to świadectwo przyjemności, jaką zyskałam dzięki mojej postawie. To poradnik, który poprowadzi krok po kroku tych, którzy chcą uwolnić się od kajdanów bezustannego przejmowania się i pragną wieść zdrowsze i szczęśliwsze życie.

Tytuł brzmi znajomo? Tak, tak! Słyszałaś zatem o Marie Kondo, ekspertce od odgracania przestrzeni i książce Magia sprzątania, jej autorstwa, która gości na szczycie list bestsellerów na całym świecie. Miliony ludzi odkryło dwuetapową metodę KonMari, obejmującą wyrzucanie rzeczy, które nie wywołują radości, a następnie organizowanie tych, które zostały. W rezultacie otrzymuje się czystą i harmonijną przestrzeń mieszkalną, która – jak twierdzi Kondo – ma ogromny wpływ na inne dziedziny życia.

Ale co japońska książka o sprzątaniu ma wspólnego z moim manifestem odpuszczania sobie pewnych spraw?

Myślałam, że już o to nie zapytasz!

Marie Kondo uczy, jak efektywnie porządkować przepełnioną przestrzeń fizyczną, a ja chcę ci zaproponować…

Oczyszczenie umysłowych szuflad z balastu życiowego

Latem 2015 roku odeszłam z pracy w dużym wydawnictwie i porzuciłam ścieżkę zawodową, którą podążałam od piętnastu lat. Zaczęłam pracować jako redaktorka i pisarka – wolny strzelec. W dniu, w którym opuściłam mój wypasiony wieżowiec i ześlizgnęłam się z drabiny korporacyjnej szybciej niż striptizerka z rury po skończonym występie, wyeliminowałam ze swojego życia mnóstwo przeszkadzaczy związanych z moimi szefami, współpracownikami, dojazdem do pracy, garderobą, budzikiem.

Przestałam się przejmować szkoleniami sprzedażowymi, strojami półwizytowymi i spotkaniami w ratuszu. Przestałam podliczać dni urlopu, jak więzień odhaczający czas do końca pobytu za kratami.

Kiedy uwolniłam się od korporacyjnego jarzma, zyskałam więcej wolnego czasu i swobodę wykorzystania go w sposób, o jakim tylko zamarzę. Spałam do momentu, kiedy czułam się gotowa, żeby wstać, jadałam obiady z mężem, pracowałam nad kilkoma zleceniami (albo szłam na plażę) i unikałam jak ognia nowojorskiego metra.

Ja także przeczytałam Magię sprzątania. Jestem ogólnie schludną osobą i nie sądziłam, że porady Marie Kondo będą mi niezbędne, ale zawsze szukam sposobów, żeby moje mieszkanko choć trochę przypominało te z fotografii w magazynach wnętrzarskich. Ponadto byłam panią swojego czasu – mogłam pracować, spać albo odgracać, jeśli tylko miałam na to ochotę.

Muszę przyznać, że ta książeczka działa, tak jak się ją reklamuje. To była niemalże… magia.

W ciągu kilku godzin odczarowałam szufladę ze skarpetkami, co oznacza pozbycie się skarpetek, których się nie lubi ani nie nosi (no, w tym przypadku były to skarpetki mojego męża, których on nie lubi ani nie nosi), a następnie złożenie pozostałych, żeby prezentowały się nieskazitelnie niczym żołnierze na paradzie – tak żeby po otwarciu szuflady jednym rzutem oka można było ocenić jej zawartość. Kiedy mąż zobaczył rezultaty moich działań, przestał uważać, że zachowuję się jak opętana i natychmiast przeszedł na moją stronę. Jeszcze tego samego dnia posprzątał resztę szuflad i szafę.

Jeżeli nie czytałaś książki Marie Kondo, to pozwól, że wyjaśnię, skąd u nas taki przypływ motywacji. Poza tym, że wyrzuciliśmy ubrania, których nie potrzebujemy oraz te, które nas nie cieszą (a więc mamy radość z tych, które nam pozostały), skróciliśmy czas na szukanie tego, co mamy założyć (bo na pierwszy rzut oka widać, co jest w szufladzie). Nic już się nie gubi wciśnięte na półkach (ponieważ składamy ubrania zgodnie ze wskazówkami Marie Kondo) i o wiele mniej pierzemy (bo nie mamy fałszywego przekonania, że skończyły nam się ubrania, podczas gdy czyste ciuchy leżą pogniecione w kącie, np. pod parą spodni, których nie nosimy, bo już nie pasują).

Innymi słowy: nasze życie jest znacznie piękniejsze, odkąd jesteśmy w stanie znaleźć wszystkie skarpetki. Tygodniami głosiłam te prawdy każdemu, kto był gotowy słuchać (albo i nie chciał tego robić).

Po rzuceniu pracy i uporządkowaniu skarpetek poczułam, że czas zmienić moje życie!

Kiedy tak kontemplowałam mój wyjątkowo czysty dom, czułam w sobie większy spokój. Miałam puste przestrzenie i uporządkowane szafki kuchenne. Ale tak naprawdę chodziło o wolność, jaką czułam po odejściu z pracy, w której nie byłam szczęśliwa, oraz o możliwość włączenia do mojego życia ludzi, którzy dawali mi szczęście, i rzeczy, przebywanie w otoczeniu których byłoby przyjemne. To były rzeczy, które nie zajmowały właściwego miejsca w moim życiu nie z powodu złego złożenia, lecz zbyt wielu moich obowiązków i zbyt dużego umysłowego bałaganu.

To wtedy zdałam sobie sprawę, że przecież nie chodzi o skarpetki!

Nie zrozum mnie źle. Podziwiam Marie Kondo, że zaczęła rewolucję odgracania przestrzeni materialnej i szukania radości w życiu. Sprawdziło się to w moim przypadku i milionów ludzi na świecie. Jednak jak sama mówi: „Życie zaczyna się, kiedy posprzątasz dom”.

Cóż, ja posprzątałam dom. Prawdziwa magia przyszła wtedy, kiedy skupiłam się na balaście życiowym.

Zróbmy krok w tył.

Sztuka porządkowania w głowie

Od urodzenia wszystkim się przejmuję. Może ty też?

Jako urodzona perfekcjonistka przez całe dzieciństwo i okres nastoletni wszystkim się przejmowałam. Brałam się za rozliczne projekty, zadania, wypełniałam testy, żeby tylko udowodnić swoją wartość rodzinie, przyjaciołom, a nawet przypadkowym znajomym. Spotykałam się z ludźmi, żeby okazać dobrą wolę. Wykonywałam znienawidzone prace, żeby wyglądać na pomocną. Jadłam potrawy, które mnie odrzucały, po to, żeby nie być niemiłą. Zbyt wieloma rzeczami się przejmowałam i trwało to stanowczo zbyt długo.

Po raz pierwszy poznałam kogoś, kto się nie przejmował, kiedy miałam dwadzieścia kilka lat. Nazwijmy go Jeff. Był przedsiębiorcą, który odniósł sukces i człowiekiem mającym wielu znajomych. Jeff nie zajmował się rzeczami, których nie chciał robić, a jednak był lubiany i szanowany. Nie przychodził na pokaz taneczny twojego dziecka ani pomachać ci na mecie maratonu, ale nie miało to znaczenia, bo taki był – przyjazny, towarzyski i przejmował się tym, co dla niego było naprawdę ważne, czyli bliskimi relacjami ze swoimi dziećmi, graniem w golfa, oglądaniem ulubionego teleturnieju. A co z resztą?

Odpuszczał sobie to.

Zawsze wydawał się taki zadowolony, no i po prostu szczęśliwy. Często, kiedy spędzałam z nim czas, mówiłam sobie, że chciałabym być taka jak on.

Miałam sąsiada, który mieszkał piętro niżej, a który był istnym utrapieniem. Z jakiegoś powodu zależało mi na jego opinii, więc poddawałam się jego bezsensownym prośbom (na przykład zagonił do mojego mieszkania znajomego, żeby ten biegał po nim w zimowych butach, podczas gdy ja słuchałam w jego mieszkaniu razem z nim, czy nie roznosi się hałas. Oczywiście nic nie słyszałam, ale przyznałam, że „jest trochę głośno”).

Z pewnością był z lekka niezrównoważony i nie bardzo wiem, dlaczego miało to znaczenie, czy mnie lubił, czy nie? Z dzisiejszej perspektywy powinnam była nie przejmować się panem Rosenbergiem już od momentu, kiedy oskarżył mojego współlokatora o „intensywne ćwiczenia” w sypialni, która znajdowała się nad jego własną… podczas gdy ten podróżował wtedy po Europie.

Zbliżając się do trzydziestki, zaręczyłam się i zaczęłam planować wesele, co samo w sobie jest aktem wymagającym całego arsenału mocy, żeby być w stanie olewać takie sprawy jak: budżet, miejsce, catering, suknia, zdjęcia, kwiaty, zespół i lista gości, zaproszenia (zarówno grubość papieru, jak i użyte sformułowania), słowa przysięgi, tort i wszystko inne. Lista zdaje się nie mieć końca. Wieloma z tych rzeczy się przejmowałam, niektóre z nich mnie nie obchodziły, a jednak każdą z nich się zajęłam, bo nie umiałam inaczej. Byłam taka zestresowana, że od bycia szczęśliwą i zadowoloną dzieliły mnie lata świetlne. Kiedy nadszedł wielki dzień, zdążyłam nabawić się bólów głowy i brzucha oraz pokrzywki równie różowej jak kwiaty na mojej sukience.

Kiedy patrzę z perspektywy lat na ten okres przygotowań, zastanawiam się, czy rzeczywiście warto było tracić czas na kłótnie o to, czy na przyjęciu mają nam zagrać piosenkę Van Morrisona „Brown – Eyed Girl”? Czy konieczne było wielokrotne przeglądanie menu pod kątem tego, co zamierzamy podać na przystawkę, skoro i tak niczego nie mogłam spróbować, bo przystawki zostały podane w czasie, gdy trwała sesja fotograficzna dla nowożeńców?

Zdecydowanie nie.

Przejmowałam się listą gości (bo na pewno myślałam o budżecie), ale – i tu mały powiew optymizmu – wiecie, co całkowicie olałam? Rozkład miejsc przy stole! Uznałam, że moi goście weselni to ludzie dorośli, którzy nie potrzebują pomocy w wyborze miejsca, po to, żeby ich karmiono, pojono i zabawiano na mój koszt, i dzięki temu oszczędziłam sobie godzin ślęczenia nad planowaniem, gdzie posadzić ciotki, wujków i osoby towarzyszące. Punkt dla mnie!

Po akcji „Weselisko” byłam wykończona. Doszłam do granicy mojej wytrzymałości, znalazłam się u kresu sił, ale byłam zadowolona z tego, że nie zajęłam się rozlokowaniem gości. Wiedziałam, że powinno mnie to obchodzić, ale nie obchodziło. Zamiast stawiać poczucie obowiązku nad własny wybór, zdecydowałam, że olewam to i pozwolę ludziom sadzać swoje tyłki, gdzie chcą. A czy ktoś skarżył się z tego powodu pannie młodej? Nie.

Hm…

W ciągu kilku następnych lat przestałam się przejmować drobnostkami, które mnie irytowały. Odpowiedziałam odmownie na kilka zaproszeń na imprezy towarzyskie. Wyrzuciłam z grona znajomych na Facebooku kilka denerwujących mnie osób.

Stopniowo zaczęłam się czuć lepiej. Byłam mniej obciążona, spokojniejsza. Odkładałam słuchawkę, gdy dzwonili telemarketerzy. Nie pojechałam na wyjazd weekendowy, podczas którego miały nam towarzyszyć małe dzieci. Przestałam oglądać drugi sezon serialu „True Detective” po jednym odcinku. Stawałam się prawdziwą mną, byłam w stanie bardziej skupiać się na ludziach i na rzeczach, które – jak pisze Marie Kondo – wywoływały we mnie radość.

Wkrótce zdałam sobie sprawę, że mam własne refleksje na temat tego, czym jest magia zmieniająca życie.

Coś przynosi ci radość? Jak najbardziej dalej się tym przejmuj.

Ale może ważniejsze pytanie brzmi: czy jest to dla ciebie źródłem irytacji?

Jeżeli tak, to olej to jak najszybciej. A ja pokażę ci, jak to zrobić.

Opracowałam program odgracania i reorganizacji mentalnej przestrzeni poprzez odpuszczanie sobie niektórych spraw. Takie olewanie, które oznacza niepoświęcanie czasu, energii i/lub pieniędzy na rzeczy, które ani cię nie uszczęśliwiają, ani nie wnoszą nic w twoje życie (oprócz irytacji), po to, żeby mieć więcej czasu, energii, i/lub pieniędzy na rzeczy, które dają ci radość.

Jest to metoda „Zero Żalu”. Składa się z dwóch kroków:

1. Podjęcia decyzji, czym nie będziesz się przejmować.

2. Olewania tych rzeczy.

Oczywiście powinno temu towarzyszyć poczucie nieodczuwania żalu. Moja metoda jest całkiem prosta, a w tej książce znajdziesz narzędzia i wskazówki, jak ją opanować i tym samym znacznie zwiększyć komfort swojego życia. Tak naprawdę, kiedy już zaczniesz wdrażać moją metodę, nigdy nie zechcesz niczym się bezsensownie przejmować.

Dzięki książce Magia olewania dowiesz się:

• Dlaczego przejmowanie się tym, co pomyślą inni, jest twoim najgorszym wrogiem i jak przestać to robić.

• Jakie są proste kryteria oddzielenia tego, czym powinniśmy się przejmować od tego, czym nie warto zaprzątać sobie głowy.

• Jak praktykować sztukę nieprzejmowania się nieistotnymi rzeczami i prośbami oraz nielubianymi ludźmi, nie zachowując się jednocześnie w sposób bezduszny i lekceważący.

• Jak opanować sztukę mówienia „nie” rzeczom nieważnym, co doprowadzi do zmiany twojego życia.

• I o wiele więcej!

Pomyśl tylko, o ile lepsze byłoby twoje życie, gdybyś mówiła NIE rzeczom, na których ci nie zależy, a miałabyś czas, energię i pieniądze na mówienie TAK rzeczom, które są dla ciebie ważne. Kiedy na przykład przestałam przejmować się tym, czy mam na sobie makijaż w drodze do sklepu, zyskałam dziesięć minut, żeby przeczytać gazetę, którą kupiłam w sklepie. Albo kiedy zaczęłam olewać chodzenie na spotkania dla przyszłych mam. Jest to coś, czego nie cierpię. Zyskałam całe niedzielne popołudnia!

A czas, który w ten sposób zyskałam, zagospodarowuję tak, jak lubię. Po pierwsze, nalewam sobie podwójną tequilę, zamawiam przez Internet piękny laktator dla przyszłej mamy i wypijam zdrowie mojej koleżanki, której piersi zdobyły pierwsze miejsce podczas konkursu mokrego podkoszulka podczas ferii wiosennych na studiach w ’98.

Niech się dobrze sprawują, kochana!

Dziesięć minut online zamiast czterech godzin ozdabiania pieluch i picia bezalkoholowego ponczu? Może dla ciebie takie przyjęcie jest godne zainteresowania, ale może z kolei szczerze nie cierpisz chodzić na wyprzedaże garażowe ze swoim ukochanym. Nie chodzi o konkrety. Ważne jest to, że jeżeli zastosujesz moją metodę, to poczujesz się lżej, twój kalendarz będzie mniej wypełniony, a swój czas i energię poświęcisz ludziom, którzy dają ci radość i rzeczom, którymi otaczanie się byłoby przyjemne.

To naprawdę zmienia życie. Zaręczam.

* * *

koniec darmowego fragmentuzapraszamy do zakupu pełnej wersji

MUZA SA

ul. Sienna 73

00-833 Warszawa

tel. +4822 6211775

e-mail: [email protected]

Dział zamówień: +4822 6286360

Księgarnia internetowa: www.muza.com.pl

Wersja elektroniczna: MAGRAF s.c., Bydgoszcz