Lifting - Elżbieta Walczak - ebook

Lifting ebook

Elżbieta Walczak

0,0

Opis

  Maliya Bao wie, że żeby zostać detektywem, musi postawić wszystko na jedną kartę. Na świecie trwają zamieszki. Organizacja BORN 1989 wychodzi na ulice wielu państw. Ibiza jest jedynym miejscem, które wydaje się sensowne na tym świecie.  Wszędzie indziej można narazić się na niebezpieczeństwa. Zaczynają jednak ginąć młode kobiety, przybywające do kurortu na wakacje. Maliya prowadząc tę sprawę, odkrywa straszną prawdę skrywaną na wyspie od lat.

 

 Ewa, dwadzieścia lat temu straciła na Ibizie pamięć. Wie, że była wtedy w zamku Vanessa z nowo poznanym chłopakiem Danielem Doblado. Chce odzyskać wspomnienia, dzięki terapii i hipnozie. Znana w Warszawie terapeutka Milena Servantez sprawdza się bez zarzutu, ale po sesji z Ewą, zostaje zamordowana. W hotelu Hamilton giną materiały dowodowe. Co takiego ukrywa Ewa?

 Daniel Doblado – bestia, która mieszka w jego głowie przedstawia się jako Mauro. Poznali się w dzieciństwie, kiedy ojciec Daniela i wuj Joel, przywieźli do domu zwłoki młodej dziewczyny, a potem schowali je w piwnicy. Wtedy odkrył, że chce wkroczyć do świata, w którym Joel oznacza boską szlachetność i mądrość. Jednak Mauro nie akceptuje jego wyboru.

 

Ebooka przeczytasz w aplikacjach Legimi na:

Androidzie
iOS
czytnikach certyfikowanych
przez Legimi
czytnikach Kindle™
(dla wybranych pakietów)
Windows
10
Windows
Phone

Liczba stron: 190

Odsłuch ebooka (TTS) dostepny w abonamencie „ebooki+audiobooki bez limitu” w aplikacjach Legimi na:

Androidzie
iOS
Oceny
0,0
0
0
0
0
0
Więcej informacji
Więcej informacji
Legimi nie weryfikuje, czy opinie pochodzą od konsumentów, którzy nabyli lub czytali/słuchali daną pozycję, ale usuwa fałszywe opinie, jeśli je wykryje.



 

…Ibi­za bę­dzie ostat­nim miej­scem, gdzie bę­dzie ist­nia­ło ży­cie.NO­STRA­DA­MUS

 

 

Ma­liya Bao wie, że że­by zo­stać de­tek­ty­wem, mu­si po­sta­wić wszyst­ko na jed­ną kar­tę. Na świe­cie trwa­ją za­miesz­ki. Or­ga­ni­za­cja BORN 1989 wy­cho­dzi na uli­ce wie­lu państw. Ibi­za jest je­dy­nym miej­scem, któ­re wy­da­je się sen­sow­ne na tym świe­cie. Wszę­dzie in­dziej moż­na na­ra­zić się na nie­bez­pie­czeń­stwa. Za­czy­na­ją jed­nak gi­nąć mło­de ko­bie­ty, przy­by­wa­ją­ce do ku­ror­tu na wa­ka­cje. Ma­liya pro­wa­dząc tę spra­wę, od­kry­wa strasz­ną praw­dę skry­wa­ną na wy­spie od lat.

Ewa, dwa­dzie­ścia lat te­mu stra­ci­ła na Ibi­zie pa­mięć. Wie, że by­ła wte­dy w zam­ku Va­nes­sa z no­wo po­zna­nym chło­pa­kiem Da­nie­lem Do­bla­do. Chce od­zy­skać wspo­mnie­nia, dzię­ki te­ra­pii i hip­no­zie. Zna­na w War­sza­wie te­ra­peut­ka Mi­le­na Se­rvan­tez spraw­dza się bez za­rzu­tu, ale po se­sji z Ewą, zo­sta­je za­mor­do­wa­na. W ho­te­lu Ha­mil­ton gi­ną ma­te­ria­ły do­wo­do­we. Co ta­kie­go ukry­wa Ewa?

Da­niel Do­bla­do – be­stia, któ­ra miesz­ka w je­go gło­wie przed­sta­wia się ja­ko Mau­ro. Po­zna­li się w dzie­ciń­stwie, kie­dy oj­ciec Da­nie­la i wuj Jo­el, przy­wieź­li do do­mu zwło­ki mło­dej dziew­czy­ny, a po­tem scho­wa­li je w piw­ni­cy. Wte­dy od­krył, że chce wkro­czyć do świa­ta, w któ­rym Jo­el ozna­cza bo­ską szla­chet­ność i mą­drość. Jed­nak Mau­ro nie ak­cep­tu­je je­go wy­bo­ru.

 

 

LIFTING

 

 

 

Elżbieta Walczak

 

 

 

 

Wy­da­nie elek­tro­nicz­ne

Tej autorki

Cykl Ena­mo­ra­da

Za­ko­cha­na brzmi jak ena­mo­ra­da Ena­mo­ra­da, tru­skaw­ki i szam­pan Ena­mo­ra­da. Po­łą­cze­ni

 

Pa­mięt­ni­ki za­ko­cha­nych

Go­dzi­ny in­ne­go ży­wio­łu

Kar­micz­ny dług

 

Zbiór opo­wia­dań

Nie­na­sy­ce­nie

copy­right © Ena­mo­ra­da Art. 2021

 

Opra­co­wa­nie gra­ficz­ne okład­ki: We­ro­ni­ka Mi­chel

 

Re­dak­cja: Elż­bie­ta Wal­czak

 

ISBN: 978-83-959246-0-6

 

Wy­daw­ca: Ena­mo­ra­da Art.

 

Wszel­kie pra­wa za­strze­żo­ne. Re­pro­du­ko­wa­nie, ko­do­wa­nie w urzą­dze­niach prze­twa­rza­nia da­nych, od­twa­rza­nie w ja­kiej­kol­wiek for­mie oraz wy­ko­rzy­sty­wa­nie w wy­stą­pie­niach pu­blicz­nych w ca­ło­ści lub w czę­ści tyl­ko za zgo­dą wła­ści­cie­la praw au­tor­skich.

Spis treści

Rozdział 1

Rozdział 2

Rozdział 3

Rozdział 4

Rozdział 5

Koniec wersji demo

Landmarks

Spis treści

Cover

1

Po­ran­ki na Ibi­zie za­chwy­ca­ją tu­ry­stów. Lu­dzie, któ­rzy tam miesz­ka­ją wie­dzą, że w wie­lu do­mach kry­ją się ta­jem­ni­ce, o któ­rych świat nie chciał­by wie­dzieć. Dla Da­nie­la Do­bla­do od ja­kie­goś cza­su wscho­dy słoń­ca by­ły po­cząt­kiem je­go koń­ca.

***

Kie­dy eki­pa skoń­czy­ła na­gry­wać ostat­nią sce­nę je­go naj­now­sze­go fil­mu, do­pi­jał ko­lej­ne­go drin­ka, zer­ka­jąc na cia­ło Cruz, któ­ra wła­śnie prze­szła obok idąc w kie­run­ku gar­de­ro­by.

Za­sta­na­wiał się, co chcia­ła­by usły­szeć te­raz, w tym kon­kret­nym mo­men­cie. Nie miał o niej naj­lep­sze­go zda­nia. Wie­dział, że wo­li ko­bie­ty, bar­dziej niż męż­czyzn.

Uśmiech­nę­ła się do nie­go.

— Dzię­ki Cruz — po­wie­dział, od­sta­wia­jąc szklan­kę. — Je­steś naj­lep­sza. To bę­dzie hit, wiem to. Je­stem pe­wien.

— Nie czu­ję te­go. To naj­gor­szy dzień w mo­im ży­ciu.

Zmarsz­czy­ła brwi, zdej­mu­jąc oku­la­ry. Pa­trzy­ła, na ja­kiej wy­so­ko­ści jest te­raz słoń­ce. Wo­la­ła nie pa­trzeć na nie­go.

Wy­cią­gnął w jej kie­run­ku rę­kę.

— Wszyst­kim by­ło cięż­ko. Usiądź na chwi­lę, od­wio­zę cię do do­mu. Chcesz pa­pie­ro­sa?

— Wo­lę coś, co po­sta­wi mnie na no­gi.

— Mam w sa­mo­cho­dzie. Prze­bierz się, po­cze­kam na cie­bie.

— Su­per, daj mi kil­ka mi­nut.

Pa­trzył, jak od­cho­dzi: na jej wą­skie bio­dra, gład­kie no­gi i wy­so­kie ob­ca­sy za­ta­pia­ją­ce się w go­rą­cym pia­sku. Na lśnią­ce wło­sy, za­kry­wa­ją­ce ple­cy, na ta­tu­aż smo­ka na le­wym ra­mie­niu, któ­re­go ko­lo­ry mie­ni­ły się w słoń­cu. Za­pa­lił pa­pie­ro­sa i nie po­tra­fił ode­rwać się od te­go wi­do­ku. Od­pro­wa­dził ją spoj­rze­niem do drzwi, po­tem po­szu­kał wzro­kiem Ni­co­la­sa.

Sta­tyst­ki w stro­jach ką­pie­lo­wych do­bie­gły do je­go sto­li­ka, bo wła­śnie ogło­sił ko­niec zdjęć i czas na wy­pła­tę. Śmia­ły się, pró­bu­jąc wcią­gnąć go do wo­dy. Za­parł się, wci­ska­jąc rę­ce w go­rą­cy pia­sek. Od­bie­gły, gdy zo­ba­czy­ły „księ­go­we­go” w czar­nym gar­ni­tu­rze. Męż­czy­zna otrze­py­wał z pia­sku bu­ty od Guc­cie­go, nie ukry­wa­jąc nie­za­do­wo­le­nia.

Da­niel ru­szył w je­go kie­run­ku. Sta­li przez chwi­lę oto­cze­ni pięk­ny­mi ko­bie­ta­mi. Prze­su­nę­li dzień wy­pła­ty. Wte­dy zni­kły idąc w kie­run­ku ho­te­lu.

Da­niel i Ni­co skrę­ci­li w stro­nę par­kin­gu.

— Ni­co, za dwie go­dzi­ny w Va­nes­sie. Weź ze so­bą to­war.

— Ja­sne sze­fie.

Znie­nac­ka po­ja­wi­ła się Cruz. Nie­na­wi­dzi­ła ich obu.

— Cześć Ni­co — po­wie­dzia­ła. — Do zo­ba­cze­nia w Va­nes­sie.

Po­ca­ło­wa­ła Ni­co­la­sa i wsia­dła do pick-upa.

Opu­ści­ła lu­ster­ko, by uma­lo­wać szmin­ką usta.

Da­niel wsiadł do sa­mo­cho­du. Zno­wu za­sta­na­wiał się przez chwi­lę, co chcia­ła­by usły­szeć.

W świe­cie rze­czy­wi­stym daw­no te­mu po­tra­fił być mi­ły. Te­raz ma­ni­pu­lo­wał każ­dym umy­słem. Od­krył w so­bie tę umie­jęt­ność daw­no te­mu. Uznał to za nie­by­wa­ły dar i ta­lent.

Otwo­rzył ko­per­tę, a ona spoj­rza­ła na nie­go.

— Co to? — za­py­ta­ła, cho­ciaż zna­ła za­war­tość.

— Za­wsze za­da­jesz to sa­mo py­ta­nie. — Chciał tyl­ko osią­gnąć swój cel. Po­ło­żył ko­per­tę na jej ko­la­nach. — Pie­nią­dze za in­for­ma­cje. To­war masz w schow­ku.

— Ona bę­dzie dzi­siaj w Va­nes­sie. Jest w wie­ku two­jej cór­ki.

— Ty też kie­dyś by­łaś w wie­ku mo­jej cór­ki.

Cruz zna­ła te ob­sza­ry umy­słu, w któ­rych lu­dzie skry­wa­li swo­je se­kre­ty. Pie­kło in­nych sta­ło się dla nich to­wa­rem wy­mien­nym. Wie­dzia­ła, dzię­ki Da­nie­lo­wi, że da się sprze­dać i ku­pić wszyst­ko: mi­łość, in­for­ma­cje, nar­ko­ty­ki, broń. Na­wet nie­na­wiść. Kon­fron­ta­cje z je­go pod­świa­do­mo­ścią sta­wa­ły się co­raz ła­twiej­sze.

Za każ­dym ra­zem, kie­dy wy­sia­da­ła z je­go sa­mo­cho­du, kon­cen­tro­wa­ła się na ty­le swo­jej gło­wy. Na­słu­chi­wa­ła, czy nie otwie­ra schow­ka, w któ­rym za­wsze trzy­ma broń. Po­tem dłu­go cho­dzi­ła po pla­ży, pa­trząc na do­my swo­ich ma­rzeń, od któ­rych od­da­la­ła się przez to, co czu­ła.

— Spo­koj­nie, nie strze­lę ci w gło­wę. Mo­żesz wy­siąść bez obaw. — Był pe­wien, że wła­śnie to chcia­ła usły­szeć. — Do zo­ba­cze­nia w Va­nes­sie.

Wy­sia­dła, my­śląc o tym, że wła­ści­wym dla nie­go miej­scem jest ce­la wię­zien­na, a nie wil­la z dwie­ma ła­zien­ka­mi i piw­ni­cą, w któ­rej kie­dyś ją gwał­cił.

Mia­ła wte­dy dwa­dzie­ścia je­den lat. By­ła stu­dent­ką, któ­ra przy­by­ła na Ibi­zę, że­by speł­niać swo­je ma­rze­nia. Po tam­tych wa­ka­cjach ba­ła się wró­cić do Ar­gen­ty­ny. Przy­zwy­cza­iła się do prze­mo­cy, uza­leż­nie­nia od nar­ko­ty­ków i te­go sy­fu, w któ­ry wpa­ko­wał ją Da­niel Do­bla­do. W za­sa­dzie, to by­ła mu już wdzięcz­na za no­we ży­cie z Ol­gą.

***

Je­go mrocz­ne wi­zje, za­wsze, roz­pra­sza­ły my­śli o Ewie. Ce­na, ja­ką za­pła­cił za roz­wód, by­ła wy­so­ka. Ibi­za mia­ła być uciecz­ką od wspo­mnień. Nie wie­dział do koń­ca, dla­cze­go tkwi w tym miej­scu od za­wsze. Po­znał tu wie­le Po­lek, ale żad­na nie by­ła tak mą­dra, jak ona. Na­uczył się przy niej słu­chać Brahm­sa.

To nie by­ła od­po­wied­nia chwi­la na my­śle­nie o tym. Na­le­żał do in­nych ko­biet.

Szy­ku­jąc się do wyj­ścia, włą­czył na chwi­lę kom­pu­ter. Przy­glą­dał się fo­to­gra­fiom dziew­czyn, z któ­ry­mi spę­dził ostat­ni mie­siąc. Je­go pa­lec wska­zu­ją­cy za­trzy­mał się na kla­wia­tu­rze. De­bo­ra Mo­re­na — na­pi­sał to imię i na­zwi­sko. — Po­szu­ki­wa­na. — Prze­li­te­ro­wał sło­wa na por­ta­lu in­for­ma­cyj­nym. — Wy­so­ka na­gro­da…

***

Za­mek Va­nes­sa — tak tu­byl­cy na­zy­wa­li ta­jem­ni­cze miej­sce na obrze­żach Ibi­zy.

Da­niel za­par­ko­wał sa­mo­chód na pla­cu. Pod­su­nął pod scho­wek nie­wiel­ką tor­bę, le­żą­cą na przed­nim sie­dze­niu. Ner­wo­wo wrzu­cił do środ­ka wszyst­ko, co w nim by­ło.

Ktoś za­pu­kał w szy­bę.

Po­de­rwał się czuj­nie, wkła­da­jąc rę­kę do kie­sze­ni ma­ry­nar­ki.

— Cześć sze­fie. — Ni­co­las otwo­rzył drzwi. — We­zmę tor­bę, bo cze­ka­ją już na pa­na. Bę­dę tam, gdzie za­wsze. Mi­łej za­ba­wy. Wi­dzia­łem nie­spo­dzian­kę, nie­zła. Ma szef szczę­ście. Nie to, co ja, kur­wa.

— Czy ty mu­sisz ty­le ga­dać Ni­co? Bierz to i spier­da­laj. Wszy­scy pa­trzą.

— Ja­sne.

Ni­co­las ro­zej­rzał się, wzru­szył ra­mio­na­mi, bo nie wi­dział wo­kół ży­wej du­szy. Dał znać rę­ką, że dro­ga wol­na i czas roz­po­cząć za­ba­wę.

Da­niel po­pra­wił wło­sy, prze­glą­da­jąc się w bocz­nym lu­ster­ku.

— Wi­ta­my, pa­nie Do­bla­do.

Odźwier­ny od wie­lu lat słu­żył swo­ją uprzej­mo­ścią i dys­kre­cją. Pa­so­wał do te­go miej­sca. Śnia­da ce­ra, ukry­wa­ła zmarszcz­ki. Si­we wło­sy, do­brze przy­strzy­żo­na bro­da, bu­dzi­ły za­ufa­nie każ­de­go, kto prze­kro­czył próg Va­nes­sy.

— Cześć Jo­el. Znasz cel?

— Po­kój nu­mer dwa­dzie­ścia sie­dem. Za dwie go­dzi­ny. — Po­pra­wił Da­nie­lo­wi kwiat w bu­to­nier­ce. — Ład­nie pan pach­nie, jak zwy­kle. Mi­łej za­ba­wy.

Da­niel sta­rał się nie rzu­cać w oczy. Stał opar­ty o ścia­nę, przy­glą­da­jąc się twa­rzom. Zga­dy­wał, kim są no­wi tu­ry­ści, któ­rzy prze­kro­czy­li próg Va­nes­sy. Ufał swo­jej in­tu­icji.

Ukoń­czył psy­cho­lo­gię, ale nie po to, że­by pro­wa­dzić prak­ty­kę le­kar­ską. W je­go ro­dzi­nie wszy­scy by­li le­ka­rza­mi. Od­ciął się od te­go, kie­dy skoń­czył stu­dia.

Cruz uda­wa­ła, że go nie wi­dzi. Czuł, że przy­cho­dzi tu dla nie­go. Ca­ły czas go ko­cha­ła, uza­leż­nił ją od sie­bie daw­no te­mu. Roz­ma­wia­ła, pod­no­sząc głos i śmie­jąc się, by zwró­cić na sie­bie uwa­gę. Od­kry­ła pierś, jej part­ner­ka Ol­ga, zro­bi­ła to sa­mo. Przy­łą­czył się do nich Ni­co, tu­ląc się do ich ciał, z wy­cią­gnię­tym na wierzch pe­ni­sem. Tak roz­po­czy­na­ła się or­gia, któ­ra trwa­ła ca­ły week­end w Ca­stil­lo Va­nes­sa.

***

Da­niel wszedł do po­ko­ju, któ­ry wska­zał sta­ry Jo­el.

Dziew­czy­na le­ża­ła na łóż­ku. Na­tych­miast otwo­rzy­ła oczy, błysz­cza­ły w świe­tle świec.

— Je­stem oby­wa­tel­ką Ka­na­dy, bę­dą mnie szu­kać.

— Wiem, kim je­steś.

Chciał, że­by po­wie­dzia­ła coś wię­cej, mia­ła sek­sow­ny głos. Ale opu­ści­ła gło­wę, nie pa­trzy­ła na nie­go.

— Mam cór­kę w two­im wie­ku. Ni­gdy nie da­ła­by cia­ła za pie­nią­dze. Do­ra­biasz do wa­ka­cji? — Od­wró­cił jej gło­wę moc­nym szarp­nię­ciem w kie­run­ku swo­jej twa­rzy. — Jest ci smut­no, bo cze­kasz dwie go­dzi­ny?

— Nie jest mi smut­no, spier­da­laj.

— W za­sa­dzie mógł­bym po­wie­dzieć to sa­mo, wy­glą­dasz ma­ło ape­tycz­nie. Za chwi­lę stra­cisz przy­tom­ność, bę­dę mu­siał się to­bą za­jąć. Tak to dzia­ła. Więc bądź mi­ła, bo przez ja­kiś czas za­miesz­ka­my ra­zem.

— Co ty chrza­nisz, po­je­bie?

— Za­pew­niam cię, że nikt ni­ko­go tak dłu­go nie szu­ka. — Pa­trzył na nią ze współ­czu­ciem, gła­dząc jej wło­sy. — Mam na imię Da­niel. A ty?

— Nie rób mi krzyw­dy.

— A ty? — Przy­ci­snął jej twarz do po­dusz­ki.

— Va­nes­sa.

— Da­łaś się na­brać Va­nes­so. Z pew­no­ścią my­śla­łaś, że to miej­sce, to two­je prze­zna­cze­nie. Wie­rzę w ta­kie rze­czy rów­nie moc­no jak ty.

Dziew­czy­na pa­trzy­ła wiel­ki­mi nie­bie­ski­mi ocza­mi na twarz opraw­cy, któ­ra zmie­nia­ła się z każ­dą se­kun­dą.

— Do­sta­niesz te­raz za­strzyk. Kie­dy się obu­dzisz, bę­dziesz już w no­wym do­mu.

2

Ewa Do­bla­do nie zmie­ni­ła na­zwi­ska po roz­wo­dzie, głów­nie ze wzglę­du na cór­kę.

Nie wi­dzia­ła Da­nie­la od pięt­na­stu lat. Nie ode­bra­no mu praw ro­dzi­ciel­skich, a po­win­ni. Wal­czy­ła o to dwa la­ta.

Skon­tak­to­wał się z Kry­sty­ną pierw­szy raz, kie­dy skoń­czy­ła osiem­na­ście lat i mo­gła de­cy­do­wać o so­bie. Za­pro­sił ją na Ibi­zę, spę­dzi­ła z nim wa­ka­cje. Po­tem nie po­no­wił już pró­by kon­tak­tu. A Kry­sty­na chcia­ła za­po­mnieć o tym, że jej oj­ciec ży­je.

Szko­ła, któ­rą stwo­rzy­ła Ewa BIZ­NES CEN­TER, by­ła już jed­ną z naj­lep­szych uczel­ni w kra­ju. Nie mo­gła po­zwo­lić so­bie na po­mył­ki zwią­za­ne z nie­od­po­wied­ni­mi part­ne­ra­mi, któ­rych przy­cią­ga­ła ca­ły­mi la­ta­mi, jak lep na mu­chy. Ba­ła się prze­szło­ści i my­śli, któ­re ją osa­cza­ły.

Mo­gła spę­dzać ca­łe dnie w ga­bi­ne­cie stwo­rzo­nym przez sie­bie. Ścia­ny w tur­ku­so­wym ko­lo­rze uspo­ka­ja­ły. Po­dob­nie, jak ka­se­ty mo­ty­wa­cyj­ne, spro­wa­dzo­ne z Ame­ry­ki. Słu­cha­ła ich w wol­nych chwi­lach.

Włą­czy­ła jed­ną z nich, cze­ka­jąc na te­le­fon z Ma­dry­tu. Prze­glą­da­ła się w tym cza­sie w lu­strze, po­pra­wia­ła ma­ki­jaż.

— Ni­gdy nie wi­dzia­łam chy­ba u sie­bie te­go pie­przy­ka. — Zer­k­nę­ła na ra­mię. — Śmiesz­ny, sek­sow­ny.

Zdję­ła z wie­sza­ka zie­lo­ną ma­ry­nar­kę, po­de­szła do biur­ka, wy­ję­ła wi­zy­tów­ki i wło­ży­ła do kie­sze­ni. Uchy­li­ła drzwi, zer­ka­jąc na se­kre­tar­kę.

— Aga­ta, nie prze­łą­czaj do mnie żad­nych roz­mów. Mu­szę się przy­go­to­wać do spo­tka­nia.

Wy­łą­czy­ła afir­ma­cje.

Roz­kła­da­jąc do­ku­men­ta­cję, usły­sza­ła sy­gnał te­le­fo­nu, in­for­mu­ją­cy o ese­me­sie. Mu­sia­ła usiąść, zro­bi­ło jej się sła­bo z wra­że­nia. Prze­cze­ka­ła ten mo­ment.

Gdy by­ła dziec­kiem, mo­dli­ła się w mo­men­tach nie­pew­no­ści. Te­raz, w do­ro­słym ży­ciu by­ła pew­na, że Bóg nie ist­nie­je. Zda­wa­ła so­bie spra­wę z te­go, jak ogrom­ne zna­cze­nie ma spo­sób my­śle­nia. W za­sa­dzie jej zda­niem wszyst­ko od te­go za­le­ża­ło. Wy­ci­szy­ła my­śli i pod­nio­sła te­le­fon.

— Bu­enos Dias, Ewa Do­bla­do de Po­lo­nia. ¿Pu­edo ha­blar con el Dr. Swar­ski? Gra­cias.

Cze­ka­ła chwi­lę. Cia­ło od­ma­wia­ło po­słu­szeń­stwa, kie­dy po dru­giej stro­nie ode­zwał się mę­ski głos.

— Pro­sił pan o kon­takt, dok­to­rze. Wo­la­łam za­dzwo­nić od ra­zu. Czy mo­że­my po­roz­ma­wiać te­raz? Je­stem go­to­wa na przy­ję­cie wszel­kich in­for­ma­cji.

Słu­cha­ła te­go gło­su i pła­ka­ła.

— To pew­ne? Nie chcę kon­sul­ta­cji. Do­brze dok­to­rze, bę­dę cze­kać cier­pli­wie. Adios.

Nie by­ła w sta­nie ana­li­zo­wać te­go, co usły­sza­ła.

— Du­pa, wszyst­ko się skoń­czy­ło.

My­śla­ła tyl­ko o tym, że za chwi­lę po­ja­wią się wy­daw­cy, któ­rym mu­si za­pre­zen­to­wać się pro­fe­sjo­nal­nie. Nie zna­ła sie­bie in­nej.

Na kor­ko­wej ta­bli­cy za­pi­sa­ła da­ne, do­ty­czą­ce pro­mo­cji.

Usia­dła na dę­bo­wym krze­śle przy wiel­kim sto­le i sy­mu­lo­wa­ła spo­tka­nie.

— Dzię­ku­ję, że po­świę­ca­cie mi trzy­dzie­ści mi­nut, swo­je­go cen­ne­go cza­su na za­pre­zen­to­wa­nie pro­jek­tu wy­da­nia książ­ki „Ży­we sło­wo w biz­ne­sie”. Po­ło­ży­łam przed wa­mi kon­spekt. Chcia­ła­bym, że­by­ście się z nim za­po­zna­li. Ma tyl­ko dzie­sięć punk­tów, a więc ni­ko­go nie za­nu­dzę.

Spoj­rza­ła na ze­ga­rek.

— Ma­ją na to pięć mi­nut — po­wie­dzia­ła do sie­bie. — Książ­ka skie­ro­wa­na jest do biz­nes­me­nów i sprze­daw­ców. Myśl prze­wod­nia: Że­by zo­stać do­brym sprze­daw­cą, mu­sisz przy­jąć, że oso­ba sto­ją­ca na­prze­ciw cie­bie, mo­że pre­fe­ro­wać in­ny spo­sób my­śle­nia, niż twój wła­sny. Że­by jej coś sprze­dać, mu­sisz prze­mó­wić zgod­nie z jej sys­te­mem my­śle­nia, przy­naj­mniej na ja­kiś czas.

Po­now­nie spoj­rza­ła na ze­ga­rek.

— Pre­zen­ta­cja nie mo­że trwać dłu­żej niż dzie­sięć mi­nut.

Za­pi­sa­ła tę in­for­ma­cję w no­tat­ni­ku.

— Za­koń­czyć sło­wa­mi: Ma­kia­we­licz­na mą­drość po­le­ga na mó­wie­niu lu­dziom te­go, co chcą usły­szeć. Mó­wiąc krót­ko: Książ­ka jest o pro­gra­mo­wa­niu my­śle­nia do te­go, aby umoż­li­wi­ło nam osią­ga­nie na­szych ży­cio­wych pra­gnień. Czy są py­ta­nia?

Za­pi­sa­ła czas.

— Przed­sta­wię te­raz pro­jekt umo­wy. Na każ­dej z nich już wid­nie­ją wa­sze na­zwi­ska, na­pi­sa­ne ołów­kiem. Wy­star­czy te­raz po­cią­gnąć pió­rem. My­śli­cie, że to ma­ni­pu­la­cja? Nie, to jest wła­śnie si­ła pod­świa­do­me­go my­śle­nia.

Spoj­rza­ła na ze­ga­rek i zno­wu za­pi­sa­ła czas.

— Okej, zmie­ści­łam się w trzy­dzie­stu mi­nu­tach.

Od­blo­ko­wa­ła te­le­fon. Wy­świe­tlił się nu­mer Kry­sty­ny. Otwo­rzy­ła drzwi ga­bi­ne­tu.

— Aga­ta, zrób mi kaw­kę — po­wie­dzia­ła do se­kre­tar­ki.

— Dzwo­ni­ła Kry­sty­na.

— Wiem. Bez cu­kru. Pre­zen­ta­cja za go­dzi­nę.

— Wiem, że bez cu­kru.

Pro­sze­nie o trze­cią ka­wę by­ło wy­mów­kę, że­by nie pod­jąć pry­wat­nej roz­mo­wy, do­brze o tym wie­dzia­ła.

Pa­trzy­ła przez chwi­lę na te­le­fon, za­nim po nie­go się­gnę­ła.

— Cześć, cór­ciu. By­łam bar­dzo za­ję­ta, nie mo­głam ode­brać.

— Wszyst­ko w po­rząd­ku, ma­mo?

— Wszyst­ko gra. Ogar­niam pro­mo­cję książ­ki. Nie przy­ja­dę na se­mi­na­rium do Ma­dry­tu. Nie bę­dę mia­ła cza­su, prze­pra­szam.

— Nie żar­tuj so­bie, ma­mo. Wiesz, jak lu­dzie ko­cha­ją two­je wy­kła­dy.

— Mu­szę być w Pol­sce. Chcę, że­by książ­ka uka­za­ła się szyb­ko.

— Al­bo jesz­cze szyb­ciej, znam cię. Dla­cze­go na­rzu­casz ta­kie tem­po?

Mia­ła na­dzie­ję, że się nie roz­pła­cze. Ser­ce chcia­ło z niej wy­sko­czyć, ści­ska­ła rę­ką trzę­są­ce się no­gi.

— Nie cho­dzi o tem­po, cho­dzi o czas.

— Masz go mnó­stwo.

— Jak tam se­sja? — Ewa zmie­ni­ła te­mat.

— Ma­mo, dla­cze­go to ro­bisz? Chcę cię wi­dzieć na se­mi­na­rium w Ma­dry­cie. Ha­lo! Po­wie­dzia­łam, że się stę­sk­ni­łam.

— Cór­ciu, mam dru­gi te­le­fon. Za­dzwo­nię póź­niej, do­brze?

Ewa, rzu­ci­ła te­le­fon na so­fę. Ni­gdy nie okła­my­wa­ła swo­jej cór­ki. Po pro­stu nie wie­dzia­ła, jak jej po­wie­dzieć to, co usły­sza­ła od Swar­skie­go.

— Aga­ta, zie­lo­na her­ba­ta!

— Mia­ła być ka­wa.

— Zmie­ni­łam zda­nie. Weź ka­len­darz i po­pro­szę cię do sie­bie.

Żyj tak, jak­by to był ostat­ni dzień, z tych, któ­re ci jesz­cze zo­sta­ły — po­wie­dzia­ła do sie­bie, za­nim we­szła se­kre­tar­ka.

— Jest go­rzej, niż my­śla­łam, praw­da? — Aga­ta po­ło­ży­ła na sto­le ta­cę i do­ku­men­ty. — Wiem, co za­raz pa­ni po­wie: że­bym nie kom­bi­no­wa­ła i za­bra­ła się do ro­bo­ty. Pa­ni Ewo. — Spoj­rza­ła na jej oczy, nie­bie­skie jak Mar Ma­di­ter­ra­neo wo­kół Ibi­zy. — Kie­dyś bę­dzie mu­sia­ła pa­ni od­po­cząć. Nie moż­na się ode­rwać od tych oczu. Przy­dał­by się ja­kiś…

— Pe­nis?

— Seks, bez zo­bo­wią­zań.

— Chcę, że­byś za­pro­si­ła jesz­cze ko­goś. Bę­dziesz mu­sia­ła użyć swo­je­go oso­bi­ste­go uro­ku, bo bar­dzo za­le­ży mi na tym, że­by ta oso­ba po­ja­wi­ła się na spo­tka­niu. Za­pisz — Mi­le­na Se­rvan­tez. Pra­cu­je w In­sty­tu­cie Pro­gra­mo­wa­nia Neu­ro­lin­gwi­stycz­ne­go. Nie patrz tak, jest mi po­trzeb­na. Użyj słów: chcę za­pre­zen­to­wać coś, co pa­nią za­in­te­re­su­je, obo­pól­ne ko­rzy­ści i tak da­lej.

— Obie­cać jej ja­kieś zy­ski?

— Coś mó­wi­łam o zy­skach?

— Spraw­dzam czuj­ność.

— Od­wo­łaj mój tre­ning o osiem­na­stej.

— Pierw­szy raz od­wo­łu­je pa­ni tre­ning od wie­lu lat i chce pa­ni, że­bym uwie­rzy­ła, że wszyst­ko jest w po­rząd­ku?

— O szes­na­stej mam ja­kieś spo­tka­nie w biu­rze, od­wo­łaj je tak­tow­nie.

— Ja­kich słów mam użyć?

— Tak­tow­nych. Skse­ruj mi plan se­mi­na­rium w Ma­dry­cie. Sprawdź, czy wszyst­ko jest go­to­we do pre­zen­ta­cji: lap­to­py, dys­kiet­ki, do­ku­men­ty. A te­raz py­taj, o co chcesz. Masz pięć mi­nut.

— Nie mam żad­nych py­tań.

— Wiem, że masz. Wy­ko­rzy­staj te pięć mi­nut.

— Do­brze. Skąd u pa­ni te dziw­ne na­stro­je ostat­nio? Czy to nie jest przy­pad­kiem brak…

— Pe­ni­sa?

— Po­wie­dzia­ła pa­ni to sło­wo po raz dru­gi w cią­gu pię­ciu mi­nut. Wy­trzy­mu­je pa­ni te wszyst­kie pre­sje sa­ma?

— Pre­sje?

— Aha. Brak cza­su na pry­wat­ność, sa­mot­ność…

— Co cię na­szło?

— Mar­twię się, że jed­na oso­ba bie­rze na sie­bie pro­ble­my ca­łej uczel­ni.

— Mam cie­bie, nie je­stem sa­ma.

— Wszyst­ko pa­ni ob­ra­ca w żart, na­wet w naj­gor­szych mo­men­tach. Da się z tym żyć? Z tym po­zy­tyw­nym my­śle­niem, któ­re jest ilu­zją? Za­py­tam wprost. Co się dzie­je?

— Nic, zu­peł­nie nic. Za­proś Mi­le­nę Se­rvan­tez. Czas mi­nął.

Ewa nie po­tra­fi­ła od­po­czy­wać. Ba­ła się mo­men­tów, w któ­rych jej umysł roz­pa­mię­ty­wał prze­szłość. Ro­bi­ła to za każ­dym ra­zem, kie­dy pró­bo­wa­ła od­ciąć się od te­go, co by­ło. Przy­naj­mniej raz dzien­nie, od pięt­na­stu lat, wal­czy­ła z de­mo­na­mi, któ­re miesz­ka­ły w jej gło­wie. Zaj­mo­wa­ły co­raz wię­cej prze­strze­ni, obar­cza­ły ją pre­ten­sja­mi. A ona chcia­ła żyć tyl­ko chwi­lą obec­ną. Jej ser­ce by­ło prze­peł­nio­ne emo­cja­mi, któ­re prze­ista­cza­ły się i zmie­nia­ły fak­ty.

Za­dzwo­nił te­le­fon, prze­ry­wa­jąc jej roz­my­śla­nia.

— Po tej stro­nie Mi­le­na Se­rvan­tez. Chcia­ła pa­ni ze mną roz­ma­wiać. Ma pa­ni świet­ną se­kre­tar­kę, tak na mar­gi­ne­sie, po­tra­fi pew­nie sprze­dać wszyst­ko. Prze­sła­ła mi e-book pa­ni no­wej książ­ki. Przej­rza­łam go, ale nie mo­gę być na pre­zen­ta­cji. Pro­po­nu­ję ka­wę o osiem­na­stej, u mnie w biu­rze.

— Cie­szę się, to do­bry po­mysł.

— Uzna­łam, że to coś pil­ne­go, sko­ro za­pra­sza mnie pa­ni na pół go­dzi­ny przed wy­da­rze­niem. Okej, nie drą­żę. Je­ste­śmy umó­wio­ne.

Ewa wy­szła z ga­bi­ne­tu, że­by ode­tchnąć in­nym po­wie­trzem. Aga­ta już by­ła w sa­li kon­fe­ren­cyj­nej, roz­kła­da­ła ostat­nie pa­kie­ty umów i pió­ra.

— Je­steś ko­cha­na, Aga­to.

— Wiem i dzię­ku­ję.

— Przy­po­mnij mi, że­by­śmy wy­my­śli­ły ja­kąś ba­jecz­kę na mo­ją nie­obec­ność w Ma­dry­cie.

— Prze­pra­szam, ale nie przy­ło­żę do te­go rę­ki. Dzwo­ni­ła do mnie Kry­sty­na i py­ta­ła, dla­cze­go nie od­bie­ra pa­ni te­le­fo­nów? Mu­sia­łam wy­my­ślić głu­pot­kę, że jest pa­ni bar­dzo za­ję­ta, wręcz nie­osią­gal­na. A prze­cież tak nie jest. Nie chce pa­ni roz­ma­wiać na­wet z nią o swo­im pro­ble­mie. Przy­szły ma­ile z Ma­dry­tu na fir­mo­wą skrzyn­kę. Czyż­by dok­tor Swar­ski się po­my­lił? A mo­że chce, że­by oprócz pa­ni znał dia­gno­zę jesz­cze ktoś, bo wie, że za­tai to pa­ni przed świa­tem.

Aga­ta ode­bra­ła te­le­fon.

— Dzwo­ni je­den z wy­daw­ców. Mó­wi, że nie mo­że do­trzeć na pre­zen­ta­cję, chce za­jąć trzy mi­nu­ty, bo to po­dob­no waż­ne. Nie­ja­ki Sła­wo­mir Ka­miń­ski. Jest na pierw­szym pię­trze. Spu­ścić go ze scho­dów?

Po­czu­ła ulgę. Chcia­ła, że­by Aga­ta wie­dzia­ła, ale tyl­ko ona. Za­ufa­nie lub je­go brak w sto­sun­ku do lu­dzi. Nie. Nie to mia­ła na my­śli.

Kie­dy Ka­miń­ski szedł w jej stro­nę, czu­ła ucisk w ser­cu, jak­by nie by­ło już w nim miej­sca na wię­cej do­znań.

— Dzień do­bry, Sła­wek Ka­miń­ski z wy­daw­nic­twa Si­lver Pro­jekt. Prze­pra­szam, że się po­ja­wiam na kil­ka mi­nut przed pre­zen­ta­cją, ale nie mo­gę do­trzeć…

— To już wiem.

— Nie­ste­ty pil­ny wy­jazd w spra­wach służ­bo­wych do Sa­ra­gos­sy. Mam tyl­ko jed­no py­ta­nie.

— Pro­szę py­tać.

— Czy mo­gli­by­śmy się spo­tkać za dwa dni? Chciał­bym za­pro­po­no­wać coś, co z pew­no­ścią pa­nią za­in­te­re­su­je i da obo­pól­ne ko­rzy­ści.

— Jest pan pe­wien tych ko­rzy­ści?

— Cho­dzi­łem na pa­ni wy­kła­dy.

Uśmie­cha­ła się bar­dziej do sie­bie niż do nie­go, wi­dzia­ła go wie­le ra­zy.

— W ta­kim ra­zie przyj­mu­ję za­pro­sze­nie. Niech pan za­dzwo­ni, jak wró­ci.

Aga­ta pa­trzy­ła na jej twarz, pro­mie­niu­ją­cą szczę­ściem, po raz pierw­szy od bar­dzo daw­na.

— Wszy­scy już są w sa­li kon­fe­ren­cyj­nej — po­wie­dzia­ła.

3

Da­niel uchy­lił rę­ką drzwi, skrzyp­nę­ły. Przy­zwy­cza­ił oczy do ciem­no­ści, za­nim wszedł. Za­pach wy­mio­cin spra­wił, że za­trzy­mał się na chwi­lę i za­krył rę­ką twarz. Wie­dział gdzie iść, znał dro­gę na pa­mięć. Nic się nie po­ru­sza­ło, po­wie­trze sta­ło w miej­scu. Czuł za­pach mo­czu i stra­chu. Już daw­no miał za so­bą my­śli, że ży­cie mo­że być do­bro­tli­we. Zdzi­wił­by się, gdy­by od­krył, że jest ina­czej. Za­wsze li­czył na to, że ko­muś się w koń­cu uda znik­nąć, kie­dy do­trze do me­ta­lo­we­go, zim­ne­go łóż­ka, któ­re sta­ło pod be­to­no­wą ścia­ną. Nie był­by roz­cza­ro­wa­ny, wręcz prze­ciw­nie, za­czął­by wie­rzyć, że ist­nie­je coś wię­cej po­za ra­cjo­nal­nym my­śle­niem. Ja­kaś si­ła wyż­sza, chcą­ca się prze­bić przez nie­ja­sność.

W koń­cu po­ru­szy­ła rę­ką, uchwy­cił dźwięk w mro­ku. Wie­dział, że da znak i za­ma­ni­fe­stu­je swo­ją obec­ność.

— Pić.

Usły­szał ją, ale jesz­cze nie pod­szedł. Lu­bił na­słu­chi­wać od­de­chów. Oczy przy­zwy­cza­jo­ne do ciem­no­ści, po­tra­fi­ły do­strzec każ­dy szcze­gół. Jej wy­chu­dzo­ne ra­mio­na uno­si­ły się w gó­rę i opa­da­ły.

— Pić — po­wtó­rzy­ła.

— Naj­pierw po­ga­da­my.

Za­pa­lił lam­pę, któ­ra sta­ła tuż przy niej. Wy­star­czy­ło się­gnąć rę­ką, ale ona te­go nie zro­bi­ła. Z pew­no­ścią wo­la­ła mrocz­ność.

Usiadł na drew­nia­nym krze­śle, do­tknął jej roz­pa­lo­ne­go czo­ła, mia­ła wy­so­ką go­rącz­kę. Otarł wy­mio­ci­ny z jej ra­mion, po­tem prze­niósł spoj­rze­nie na ścia­nę i zdję­cia.

Na szaf­ce le­żał po­la­ro­id, pod­niósł go.

— Nie mu­sisz się uśmie­chać — po­wie­dział.

— Co ze mną zro­bisz?

Lu­bił ich od­wa­gę, by­ła atu­tem mło­do­ści.

— Za­zna­czę na pla­nie przej­ścia i śle­pe ścia­ny. Zo­sta­wię na to­bie śla­dy, swo­je ta­li­zma­ny… To wiersz, któ­ry na­pi­sa­łem dla swo­jej uko­cha­nej bar­dzo daw­no te­mu. — Przy­su­nął krze­sło bli­żej. — Bę­dę pi­sać ser­cem, ma­ły­mi szkieł­ka­mi, byś mo­gła wie­dzieć, gdzie je­stem. — Otarł łzę, któ­ra spły­wa­ła po jej po­licz­ku. — Nikt cię tu nie znaj­dzie Va­nes­so. Przy­naj­mniej na ra­zie.

Zro­bił jej zdję­cie. A ona od­wró­ci­ła gło­wę z gnie­wem, jak­by to mia­ło ja­kieś zna­cze­nie.

— Wszyst­kie za­pi­sa­ne zna­ki, bę­dą za­czy­nać się od tej sa­mej li­te­ry: Mon, Man… aż za­pi­szą się w ca­łą księ­gę, któ­rą ozdo­bię mi­nia­tu­ra­mi okre­śleń, ob­ra­zów i wes­tchnień. Tyl­ko ty je od­czy­tasz, więc patrz uważ­nie.

Zno­wu zro­bił zdję­cie. Wstał i wy­jął strzy­kaw­kę, za­pa­ko­wa­ną w fo­lię.

— Nie, pro­szę. Zro­bię, co ze­chcesz.

— Masz na my­śli seks?

Szar­pa­ła się i krzy­cza­ła.

Da­niel wie­dział, co się za chwi­lę sta­nie. Lu­bił ob­ser­wo­wać w ci­szy. Dla­te­go ude­rzył ją w twarz. A ona prze­sta­ła się drzeć.

4

Cruz le­ża­ła przy­tu­lo­na do Ol­gi i nie mia­ła za­mia­ru wsta­wać, a tym bar­dziej iść do pra­cy.

— Zrób­my so­bie dzi­siaj wol­ne. Co ty na to? — Gła­ska­ła Ol­gę po wło­sach. — Mam złe prze­czu­cia. To wszyst­ko trwa zbyt dłu­go. Nie wie­rzę, że nikt się nie do­my­śla te­go, co się dzie­je w Va­nes­sie.

— Kto miał­by się do­my­ślić? Wszyst­ko jest pod kon­tro­lą.

— Mó­wię tyl­ko, że to trwa zbyt dłu­go.

— Nie za­ro­bisz ty­sia­ka w je­den dzień w tej swo­jej pra­cy, do­brze to wiesz.

— Prze­sta­łam co­kol­wiek czuć. Nie wiem, kur­wa, kim je­stem. — Zdję­ła gło­wę Ol­gi z ko­lan. — Idę pod prysz­nic. Sa­ma. Nie chcę sły­szeć te­raz te­go, co ty my­ślisz, że chcę usły­szeć.

— Ko­cham cię — po­wie­dzia­ła Ol­ga.

— Pro­si­łam.

***

Cruz ubra­ła się i wy­szła.

Przed bra­mą zo­ba­czy­ła nie­bie­skie­go se­ata. Męż­czy­zna od­wró­cił gło­wę, kie­dy prze­cho­dzi­ła obok. Naj­bliż­szy Be­ach Bar był pięć­set me­trów od jej do­mu. Wi­dzia­ła, jak se­at za­par­ko­wał tuż przy wej­ściu.

Zo­ba­czy­ła przy ba­rze Ni­co­la­sa.

— Cześć Ni­co — po­wie­dzia­ła.

— Cześć, po­sta­wić ci coś?

— Fo­ste­ra.

— Ca­łą bu­tel­kę, czy tyl­ko szyb­cio­cha?

— Nie ma Ol­gi, w ta­kim ra­zie ca­łą bu­tel­kę.

Ni­co­las wy­jął z kie­sze­ni zdję­cie i po­ka­zał je Cruz.

— Ta dziew­czyn­ka, to cór­ka za­stęp­cy Pro­ku­ra­to­ra Ge­ne­ral­ne­go. Na­zy­wa się Va­nes­sa Gra­ven. Nie wie­dzia­łaś te­go?

— Przed­sta­wi­ła się, ja­ko Go­sling.

— A ty jej uwie­rzy­łaś?

— Mia­ła pa­pie­ry. Co ro­bi ten se­at pod ba­rem? Facet mnie śle­dzi.

Ni­co spra­wiał wra­że­nie za­kło­po­ta­ne­go. Je­go rę­ka nie po­tra­fi­ła utrzy­mać bu­tel­ki z pi­wem.

— Ro­bi­my krót­ką prze­rwę. — Po­sta­wił bu­tel­kę na ba­rze. — Spa­dam, skon­tak­tu­ję się, po­zdrów Ol­gę.

— Co się dzie­je Ni­co, za­pi­sa­łeś nu­me­ry?

Męż­czy­zna z nie­bie­skie­go se­ata sie­dział przy sto­li­ku, sto­ją­cym przy wej­ściu. Cruz do­pi­ła drin­ka i po­de­szła. Na szyi miał czar­ny ta­tu­aż z na­pi­sem BOR­N1989. Pod­niósł koł­nierz ma­ry­nar­ki i od­wró­cił gło­wę. Nie po­tra­fi­ła do­strzec wy­raź­nie ry­sów je­go twa­rzy. Wy­cią­gnął rę­kę, kie­dy prze­cho­dzi­ła obok nie­go.

— Weź to — po­wie­dział, wsta­jąc od sto­li­ka.

Wło­żył Cruz coś do kie­sze­ni płasz­cza i po­szedł w kie­run­ku to­a­le­ty.

***

Gła­dzi­ła wło­sy mo­kre od desz­czu. Wzię­ła kil­ka głę­bo­kich od­de­chów. Się­gnę­ła do kie­sze­ni, wy­ję­ła pa­pier zwi­nię­ty w kul­kę. Wy­raź­nie czu­ła, że jest w nim coś wię­cej.

ZA GO­DZI­NĘ HO­TEL RO­SAL — prze­czy­ta­ła.

Trzy­ma­ła w rę­ku klucz z nu­me­rem po­ko­ju. Ru­szy­ła w kie­run­ku pla­ży.

Zna­ła to miej­sce. Przez kil­ka mie­się­cy spo­ty­ka­ły się z Ol­gą wła­śnie tam, na po­cząt­ku zna­jo­mo­ści, że­by ukryć się przed świa­tem. By­ła prze­mo­czo­na od desz­czu i łez. Do­tar­ła pod osło­nę dasz­ka. Prze­czy­ta­ła na­pis RO­SAL.

Przy­szła za wcześ­nie. Upły­nę­ło pół go­dzi­ny, a mo­że wię­cej. Mia­ła jesz­cze chwi­lę, że­by się za­sta­no­wić, dla­cze­go tu jest. Za­dzwo­ni­ła do Ol­gi, nie od­bie­ra­ła.

Wpi­sa­ła w Go­ogle BORN 1989. Uka­za­ły się twa­rze ak­to­rów, ak­to­rek, mo­de­li. Zna­la­zła ko­goś po­dob­ne­go w za­kład­ce YouTu­be Star. Wszy­scy by­li te­raz zbyt po­dob­ni do sie­bie. A je­śli to on, to, cze­go chce? Otwo­rzy­ła, Qu­ick Facts: Trzy­dzie­ści dwa la­ta, uro­dzo­ny w Bu­enos Aires. Na dru­gim ro­ku stu­diów, pod­jął pra­cę dzien­ną w stu­diu GMP Ra­dio, a wie­czo­ra­mi pra­co­wał, ja­ko bar­man. Po­znał słyn­ną YouTu­ber — Va­nes­sa Gra­ven — i wkrót­ce za­czę­li spę­dzać ra­zem czas. Przez dwa la­ta jeź­dził z nią w róż­ne miej­sca, ja­ko jej ochro­na. Wkrót­ce otwo­rzy­ła mu oczy na nie­sa­mo­wi­ty świat You Tu­be.

— Kur­wa, cór­ka pro­ku­ra­to­ra.

Wy­sła­ła ese­me­sa do Da­nie­la: HO­TEL RO­SAL. TE­RAZ! PO­KÓJ 25.

***

W re­cep­cji nie by­ło ni­ko­go. Uzna­ła to za do­bry znak. Wbie­gła na scho­dy, ro­zej­rza­ła się, a po­tem na­słu­chi­wa­ła. Dzie­siąt­ki gło­sów, mru­ga­ją­ce świa­tło z po­wo­du bu­rzy, ję­ki ko­biet prze­ży­wa­ją­cych or­gazm, szum desz­czu, spra­wia­ły, że nikt nie był­by w sta­nie roz­po­znać pu­ka­nia do drzwi.

Wło­ży­ła klucz do zam­ka, na­ci­snę­ła klam­kę.

By­ło ci­cho, za ci­cho. Opar­ła gło­wę o ścia­nę. Za­sło­nię­te ża­lu­zje w oknach, wy­sprzą­ta­ny po­kój, nie­tknię­te łóż­ko.

Na sto­li­ku pod oknem sta­ło zdję­cie Va­nes­sy w bia­łej ram­ce. Obok prze­pa­sa­ne czar­ną wstąż­ką zdję­cie Ol­gi. Za­kry­ła usta, że­by nie krzy­czeć. Jej cia­ło osu­nę­ło się po ścia­nie. Usia­dła na pod­ło­dze. Cze­ka­ła. Tyl­ko się do­my­śla­ła.

Za ścia­ną by­ły ko­lej­ne drzwi, z pew­no­ścią od ła­zien­ki.

Szum desz­czu usta­wał.

Wo­kół niej na dy­wa­nie wy­ło­ni­ła się pla­ma od mo­kre­go płasz­cza, a spod drzwi wy­pły­wa­ła stróż­ka krwi. Prze­cze­sa­ła do ty­łu wło­sy, z któ­rych ka­pa­ła wo­da.

Usły­sza­ła gło­sy przed drzwia­mi.

— To tu­taj, pa­ni ko­mi­sarz. Ta ko­bie­ta jest z pew­no­ścią w środ­ku.

— Je­stem sier­żan­tem. Wcho­dzi­my na trzy.

Kie­dy Cruz wy­pro­wa­dza­no z ho­te­lu, wi­dzia­ła mło­dych lu­dzi, tań­czą­cych w po­bli­żu. Po­my­śla­ła, że BOR­N1989 nie jest sam. Śpie­wa­li ra­zem z Ni­ną pio­sen­kę, któ­ra by­ła prze­bo­jem na Ibi­zie Born to li­ve. To by­ła ostat­nia rzecz, ja­ką usły­sza­ła.

Ktoś strze­lił w jej kie­run­ku. Ale to nie mógł być Da­niel. Z pew­no­ścią wie­dzia­ła­by, że to on.

Zga­sła, cał­ko­wi­cie za­gu­bio­na.

5

Ewa we­szła do re­cep­cji In­sty­tu­tu Pro­gra­mo­wa­nia Neu­ro­lin­gwi­stycz­ne­go. Ko­cha­ła prze­strze­nie i wiel­kie biu­row­ce. Mło­dy ochro­niarz od­pro­wa­dził ją do win­dy i otwo­rzył drzwi. Za­py­tał o coś, ale my­śla­mi by­ła nie­obec­na. Przy­ło­żył kar­tę z ko­dem, wci­snął gu­zik i zo­sta­wił ją w prze­szklo­nym po­miesz­cze­niu, ży­cząc mi­łe­go dnia.

Win­da do­wio­zła ją na czwar­te pię­tro.

Mi­le­na Se­rvan­tez cze­ka­ła na nią, nie ukry­wa­jąc za­do­wo­le­nia.

— Wi­tam, bar­dzo się cie­szę z te­go spo­tka­nia. Cze­go się pa­ni na­pi­je?

— Mo­że być ka­wa.

— Nie zna­my się, ale spo­ro o pa­ni wiem. Se­kre­tar­ka po­in­for­mo­wa­ła mnie, że cho­dzi o pro­wa­dze­nie wy­kła­dów w Ma­dry­cie. My­ślę, że to wy­mów­ka. Cho­dzi o coś in­ne­go, praw­da? Gdy­by cho­dzi­ło o wy­kła­dy, zna­ły­by­śmy się już z pew­no­ścią. A za­tem przejdź­my do rze­czy. Co pa­ni wie o neu­ro­lin­gwi­sty­ce? Pew­nie to, co wszy­scy, że moż­na się za­pro­gra­mo­wać na suk­ces i uda­ne ży­cie.

— A moż­na?

— A chce pa­ni? Pro­gra­mo­wa­nie to jed­no, a oko­licz­no­ści, któ­re te­mu to­wa­rzy­szą, to dru­gie. Ale jed­no i dru­gie po­łą­czo­ne w ca­łość mo­że od­mie­nić rze­czy­wi­stość. W swo­jej ostat­niej książ­ce pod­świa­do­mie wy­ko­rzy­stu­je pa­ni te tech­ni­ki.

Ewa zo­ba­czy­ła na biur­ku Se­rvan­tez ka­se­ty mo­ty­wa­cyj­ne jej au­tor­stwa.

— Mo­gę po­słu­chać frag­men­tu? Mam ich mnó­stwo.

— Du­żo osób ko­rzy­sta z te­go w dzi­siej­szych cza­sach. Py­ta­nie brzmi, czy ko­rzy­sta wła­ści­wie? Pro­szę włą­czyć.

Ewa uśmiech­nę­ła się do sie­bie, sły­sząc cie­pły głos Mi­le­ny, mó­wią­cy o tym, że mi­łość za­czy­na się od sie­bie.

— Coś się wy­da­rzy­ło w pa­ni ży­ciu, co chcia­ła­by pa­ni prze­zwy­cię­żyć w so­bie. Ale po­nie­waż ra­cjo­nal­nie prze­zwy­cię­żyć się te­go nie da, po­pro­si­ła pa­ni o spo­tka­nie z fa­chow­cem. Oba­wiam się jed­nak, iż uwie­rzy­ła pa­ni, że zaj­rzę w jej du­szę i wy­le­czę pro­ble­my. Wszy­scy je ma­my. NLP jest tro­chę bar­dziej zło­żo­ne. To są zbio­ry tech­nik ko­mu­ni­ka­cji, na­sta­wio­nych na two­rze­nie i mo­dy­fi­ko­wa­nie wzor­ców po­strze­ga­nia i my­śle­nia. Uprze­dzam, nie da się jed­no­znacz­nie zwe­ry­fi­ko­wać sku­tecz­no­ści NLP.

— Wie­rzę w moc uzdra­wia­nia, po­przez usu­wa­nie przy­czyn — po­wie­dzia­ła Ewa.

— W NLP nie ma przy­czy­ny i skut­ku. Są po­wią­za­nia przy­czy­no­wo skut­ko­we z bodź­cem. Na przy­kład z ob­ra­zem, do­ty­kiem, dźwię­kiem. Nie je­stem sza­ma­nem, to nie ta dzie­dzi­na.

— Ja też prze­czy­ta­łam pa­ni książ­kę z wiel­kim za­in­te­re­so­wa­niem.

— Ja­ki frag­ment naj­bar­dziej pa­nią za­in­te­re­so­wał?

Ewa sku­li­ła się w fo­te­lu, kła­dąc na nim bo­se sto­py.

— Z mi­ło­ścią uwal­niam się od prze­szło­ści — po­wie­dzia­ła, za­cho­wu­jąc się jak ma­ła dziew­czyn­ka, któ­ra wró­ci­ła z po­dwór­ka, skrzyw­dzo­na przez ró­wie­śni­ków.

— Jest pa­ni cho­ra na ra­ka?

— Po­my­śla­łam…

— Że swo­im ży­ciem i my­śle­niem, spro­wa­dzi­ła pa­ni na sie­bie cho­ro­bę. To się na­zy­wa po­czu­cie wi­ny. Ktoś pa­nią skrzyw­dził w prze­szło­ści. Kto?

— Nie po­tra­fię się od te­go uwol­nić, pro­szę mi po­móc. Na­pi­sa­ła pa­ni w swo­jej książ­ce, że przy­czy­ną ra­ka mo­gą być skry­wa­ne ura­zy, żal, no­sze­nie w so­bie nie­na­wi­ści.

— Bar­dzo chce pa­ni wie­dzieć, dla­cze­go jest cho­ra. Lu­dzie ucie­ka­ją od ta­kiej wie­dzy.

W te­le­fo­nie Ewy wy­świe­tli­ła się Kry­sty­na.

— To mo­ja cór­ka.

— Pro­szę ode­brać.

Ewa mia­ła wra­że­nie, że się po­my­li­ła, przy­cho­dząc tu­taj. Chcia­ła wyjść.

— Pro­szę ode­brać — po­wtó­rzy­ła Mi­le­na Se­rvan­tez, kła­dąc rę­kę na jej ra­mie­niu.

Sły­sza­ła już gdzieś ten głos, ale był co­raz bar­dziej od­da­lo­ny. To tyl­ko strach — po­my­śla­ła Ewa.

Jed­nak ten głos nie do­cho­dził z po­ko­ju, tyl­ko z jej gło­wy.

Spoj­rza­ła na te­le­fon, nie prze­sta­wał dzwo­nić.

— Od­bierz w koń­cu — po­wie­dzia­ła Mi­le­na.

***

— Ma­mo, cze­kam pół dnia, aż od­bie­rzesz. Co się z to­bą dzie­je?

— Ca­ły dzień mam do za­ła­twie­nia ja­kieś spra­wy, prze­pra­szam.

— Co jest waż­niej­sze od pię­ciu mi­nut roz­mo­wy ze mną? Przy­je­dziesz do Ma­dry­tu?

— Nie, ale zna­la­złam god­ne za­stęp­stwo, Mi­le­na Se­rvan­tez.

Ewa za­sło­ni­ła rę­ką mi­kro­fon.

— Da się pa­ni jed­nak na­mó­wić na wy­kła­dy w Ma­dry­cie?

— My­ślę, że tak.

— Na­mó­wio­na.

— Su­per ma­mo, uwiel­biam two­je przed­się­wzię­cia. Ale nie od­po­wie­dzia­łaś mi na pro­ste py­ta­nie. Co się z to­bą dzie­je?

— Gdy­by dzia­ło się coś złe­go, wie­dzia­ła­byś pierw­sza.

— Za­dzwo­nię ra­no i bar­dzo cię pro­szę, że­byś nie od­kła­da­ła ni­cze­go na póź­niej, bo chcę cię wi­dzieć w Ma­dry­cie, a nie pa­nią Se­rvan­tez.

— Do­brze, cór­ciu.

***

Ewa za­sło­ni­ła oczy, mia­ła zno­wu za­wro­ty gło­wy. Za­uwa­ży­ła twa­rze w swo­jej gło­wie, któ­re nie mia­ły wy­ra­zu. To by­ły ko­bie­ty, któ­re wie­dzia­ły, że umrą. Chcia­ły prze­ka­zać jej ja­kąś wia­do­mość. Wi­dzia­ła ścia­ny bez okien.

— Pa­ni Ewo, koń­czy­my.

Mi­le­na po­sta­wi­ła przed nią dzba­nek z wo­dą.

— Chcia­ło się pa­ni pić tak bar­dzo, że wy­krzy­cza­ła to pa­ni.

— Tak, pić.

— Mu­si pa­ni od­pu­ścić.

— Co od­pu­ścić?

— Prze­szłość, bo do­pa­da co­raz bar­dziej. Wszyst­ko, co złe, zo­sta­ło za­głu­szo­ne i stłu­mio­ne pięk­ny­mi wi­zja­mi z ka­set. Ale to nie po­wo­du­je ra­ka. Mó­wiąc szcze­rze, prze­ra­zi­łam się tym, co usły­sza­łam. Je­śli już wy­rzu­ci­ło pa­nią na ten brzeg, to pro­szę się za­trzy­mać, bo te wi­zje nie po­zwo­lą pa­ni pójść da­lej. Prze­ra­ża­ją­ce jest to, co wy­da­rzy­ło się na Ibi­zie. By­ła pa­ni ta­ka mło­da, współ­czu­ję. Po­zbę­dzie­my się tych lę­ków, obie­cu­ję.

Ewa ba­ła się, że Mi­le­na usły­sza­ła coś, cze­go ona ni­gdy nie po­wie­dzia­ła­by, nie bę­dąc pod wpły­wem hip­no­zy. Nie wie­dzia­ła, co tak na­praw­dę sta­ło się na Ibi­zie.

Koniec wersji demo

 

Ciąg dalszy powieści w pełnej wersji…