Karmiczny dług - Elżbieta Walczak - ebook

Karmiczny dług ebook

Elżbieta Walczak

0,0

Opis

Tajemnica, którą nosi w sobie Alicja przez kilka wcieleń, uzewnętrznia się w tym życiu. W buddyjskim klasztorze odkrywa, że została kiedyś zamordowana przez Czarka, któremu dziś ułatwiła karierę w świecie modelingu. Czarek doprowadza do próby samobójczej Jakuba, syna Alicji. Demony z przeszłości wróciły. Alicja podświadomie pracuje na to, żeby przyciągnąć do swojego życia ludzi i zdarzenia, które pomogą jej spłacić Karmiczny dług.



„Najgłębsze warstwy podświadomości kryją nieskończoną mądrość,

nieskończoną moc. Owe psychiczne moce naprawdę istnieją.

Siły to wprawdzie niewidzialne, ale przemożne. Twoja własna

podświadomość daje rozwiązania każdego problemu i kryje

przyczynę każdego skutku”

 

Josef Marphy „Potęga podświadomości”

Książka jest finalistką konkursu Debiut Literacki Roku 2015

Ebooka przeczytasz w aplikacjach Legimi na:

Androidzie
iOS
czytnikach certyfikowanych
przez Legimi
czytnikach Kindle™
(dla wybranych pakietów)
Windows
10
Windows
Phone

Liczba stron: 232

Odsłuch ebooka (TTS) dostepny w abonamencie „ebooki+audiobooki bez limitu” w aplikacjach Legimi na:

Androidzie
iOS
Oceny
0,0
0
0
0
0
0
Więcej informacji
Więcej informacji
Legimi nie weryfikuje, czy opinie pochodzą od konsumentów, którzy nabyli lub czytali/słuchali daną pozycję, ale usuwa fałszywe opinie, jeśli je wykryje.

Popularność




Elżbieta Walczak

KARMICZNY DŁUG

Enamorada Art.

Wydawca:Enamorada Art.Kontakt: [email protected]

Korekta tekstu: Iza Walczak, Przemysław Trafalski

Projekt okładki: Janek Brot

Przygotowanie wydania elektronicznego: Przemysław Trafalski / ebookman.pl

Wydanie pierwszeISBN: 978-83-943468-3-6Copyright © Enamorada Art. 2016

Najgłębsze warstwy podświadomości kryją nieskończoną mądrość, nieskończoną moc. Owe psychiczne moce naprawdę istnieją. Siły to wprawdzie niewidzialne, ale przemożne. Twoja własna podświadomość daje rozwiązania każdego problemu i kryje przyczynę każdego skutku.

Josef Marphy „Potęga podświadomości”

Znałam Czarka Kownackiego dziesięć lat. Tak naprawdę wiedziałam o nim tylko tyle, że ma parcie na sukces i że zawsze osiąga zamierzony cel.

Poznaliśmy się, kiedy jego kariera rozpoczęła się wywiadami i sesjami fotograficznymi w naszej redakcji. Miał wtedy jakieś dwadzieścia dwa lata. Coś studiował, ale nie pamiętam co. Jego fizis powalało na kolana. Lubiłam go. Był skromny, dobrze ubrany i bardzo tajemniczy. Miał ogromną wiedzę na tematy wszelkie. Parł do przodu w swojej karierze z wielką siłą przebicia.

Nigdy nie zastanawiałam się nad tym, kto go promuje albo kto mu pomaga w osiąganiu celów, bo zawsze ktoś za tym stoi. Wiem o tym, obserwując kariery swoich redakcyjnych kolegów. Kiedy osiągają już to, czego chcą, gubi ich seks, narkotyki i alkohol. Wtedy zaczynają ćwiczyć jogę i prosić Buddę o pomoc w wyciszeniu kretyńskich emocji. Niektórym się udaje, ale większość nieświadoma swojego przeznaczenia pozostaje całe życie w fazie złudzeń na swój temat. Kiedy Jahwe nie pomaga, pomaga Budda. Kiedy i ta wiara zaczyna przynudzać, szukamy innych możliwości wsparcia. Nie znajdujemy go w ludziach, więc szukamy dalej – w Tybecie, na wyspach Bali, w sobie samym, w fizyce kwantowej. Odkrywamy życie w samotności wewnętrznej. Kiedy myślimy, że już wszystko wiemy, że wszystko mamy i wszystko załatwiliśmy – umieramy. Umieramy na dwa sposoby: mentalnie, bo już wszystko wiemy, albo fizycznie, naprawdę. I wtedy nie wiadomo, czy byliśmy przyczyną skutku, czy żyliśmy dla nas samych.

*

Czarek nie wziął udziału w tegorocznych wyborach mistera. Od trzech dni leżał i popijał „czyściochę”.

– Poszła mi stąd! – Odganiał muchę, która przylatywała do odoru jego nieświeżego oddechu. – Poszła, bo zadam cios! Natręcie! Wstanę i nogi z dupy powyrywam!

Nachylił się nad flaszką, która była do połowy pełna albo od połowy pusta. „Kwestia interpretacji” – pomyślał o tym w taki właśnie sposób i pociągnął. Odruch wymiotny spowodował, że upadł z powrotem na łóżko. – To nieludzkie! Krwi w ślinie nie stwierdzono, to znaczy, że jeszcze można. – Przyglądał się swoim wymiocinom. – Pierdolę! – Klasnął w dłonie, żeby przestraszyć stworzenie, ale nie trafił. Jedna ręka zatrzymała się na ścianie, druga na blacie stołu.

– Przestań bzyczeć, bo cię w końcu naprawdę bzyknę! – Napił się wódki i jego głowa ciężko opadła na kant łóżka. – Matko jedyna, co to było? – Złapał się za czoło. Nie czuł bólu, tylko dziwne swędzenie. Zakrył twarz, próbując przeczekać zawroty.

Otworzył jedno oko. Nie wiedział gdzie jest, więc spojrzał na swoje dłonie. Jedną ręką przytrzymał drugą i sięgnął po portfel, który zawsze chował pod poduszką. Dwa trzęsące się palce wyjęły z niego dowód osobisty.

– A widzisz! – Przybliżał i oddalał zdjęcie. – Wiedziałem, że to ty, Czarku Kownacki. Upewniam się. He, zawsze byłem piękny! – Pogłaskał się po włosach i opadł na prześcieradło.

Obudziło go coraz głośniejsze pukanie do drzwi.

– Czarek, otwórz! Wiem, że jesteś! Otwieraj do cholery! Dzwonię po policję! Powiem, że jest trup w mieszkaniu. Nie żartuję! – krzyczałam za jego drzwiami. Wiedziałam, że to czas, w którym sobie nie radzi. Nikt go nie widział od pół roku. Jeśli tam leży martwy, oznacza to niezły syf i smród.

– Kaśka, daj spokój! – Z trudem jednak mi otworzył. – Po co się fatygowałaś? Nie mam ochoty na wizyty!

Widać było białe plamki wokół jego ust.

– Wpuszczę cię, ale tylko na pięć minut. Potem nara! – Weszłam i aż mnie odrzuciło.

– Ogarniaj się i to już! Musimy pogadać, zajmie nam to więcej, niż pięć minut. Sprawa jest poważna.

Wparowałam do pokoju i usiadłam w fotelu. Średnio się bałam nawalonych dupków, którzy na własne życzenie przegrywają życie. A ponieważ sprawa, z którą do niego przyszłam, była poważna, wcisnęłam się w fotel. Nie miałam zamiaru wychodzić bez wyjaśnień.

– Daj mi spokój kobieto. Dziabnij! – Podał mi butelkę z resztką alkoholu. – Dziabaj, bo obudzi się we mnie agresor! – Walnął z gwinta i otarł oślimaczone usta.

­ – To go w sobie stłum, bo coś nie bardzo się boję!

Położyłam kluczyki od samochodu na ławie. Zdjęłam marynarkę i torbę z ramienia. Weszłam do przedpokoju, żeby kulturalnie powiesić swoje rzeczy na wieszaku. Usiadłam.

– Czego chcesz? – Zapinał koszulę, którą miał założoną na lewą stronę. Jego delirium zdradzało, że pił co najmniej kilka dni i to bez umiaru.

– Marsz pod prysznic, natychmiast! Robię kawę i ogarniam ten syf. – Podnosiłam z ziemi butelki, zaspermione majtki i pety, wrzucając do torebki foliowej z uroczego minimarkeciku, który co noc świecił żabką na zielono pod jego domem.

– Ja też nie żartuję! – Ledwo rzucił okiem w moją stronę. – Mam dosyć ochronek, zwłaszcza nieczułych kobiet. Pytam grzecznie, czego? I zostaw te majtki, nikt cię o to nie prosi! Chyba, że jesteś fetyszystką, to se je weź. Pozwalam.

Weszłam do kuchni, w której leżała sterta naczyń. Stanęłam na leżącym na ziemi zgniłym pomidorze.

– Ja pitolę, co za syf! Szuka cię pół miasta. Tego!

Zmywałam naczynia i zaczęłam nucić w myślach, żeby przetrwać to spotkanie. Śpiewałam buddyjską mantrę, bo to mnie uspokajało.

– Ja nie żyję dla tego miasta od roku. Więc kogo tak bardzo nagle zainteresowała moja osoba?

Podszedł do blatu, oparł się o moje ramię, a słodkawy smród z jego ust spowodował zawrót w mojej głowie. – I jeśli możesz, to staraj się wyrażać kumato i w miarę szybko. Więc… Albo jeszcze szybciej. Dowcipniś i bawidamek umarł we mnie. Nalegam. Streszczaj się!

– Umyj zęby. Albo rozmawiaj na odległość. – Zdjęłam gumowe rękawiczki i odwróciłam się w jego stronę. – Agnieszka miała wypadek, a policja uważa, że to nie przypadek. Ktoś podobno zepchnął jej samochód w przepaść w górach niedaleko Saragossy. Jest jakiś świadek.

– No dobra, ogarniaj! Idę pod prysznic. – Wziął świeży ręcznik.

Powłócząc nogami, szedł do łazienki. Nie był chyba zaskoczony tą informacją. Tak mi się przynajmniej wydawało.

– Nie przejąłeś się za bardzo. To smutne. Ty chyba naprawdę nie żyjesz. – Spojrzałam na niego i na powyciągane do kolan bokserki. Wisiały na nim, jak spodenki na klaunie.

– Pogadamy za chwilę. – Zamknął drzwi, odkręcił prysznic i próbował zdjąć majtki… a raczej oderwać je od dupy. – Jaki smród! – skomentował moment, w którym pozbył się podkoszulka i skarpetek. – Przesadziłem. Kaśka! Znajdź mi jakieś spodnie, coś do tego i rzuć przez drzwi!

– Dobra, za chwilę! – Rzuciłam rękawiczki do zlewu i podeszłam do szafy. Wyjęłam z niej spodnie, ale sięgając dalej, natknęłam się na „gnata”.

– W coś ty wdepnął, koleś? – powiedziałam do siebie. Wzięłam tylko spodnie i zarzuciłam coś na pistolet. – Wchodzę, mogę?

– No, rzucaj! – Obmywał twarz wodą i parskał niepokojąco.

Oparłam się o drzwi.

– Wiesz, że twoja reklama szamponu jeszcze chodzi w mediach?

Jak był trzeźwy i normalny, to „chodził” w mediach. Nawet zarabiał. Nie wiem, co robił z kasą. Ten mały pokoik wyglądał średnio. A zawsze się chwalił, że zakupił coś naprawdę pięknego. No tak, piękno to pojęcie względne. Rozglądałam się po wnętrzu jego nory i byłam wdzięczna za to, co mam.

– To jak zwykle zostałem zrobiony w konia. Finansowo oczywiście.

Udawał biznesmena w tej branży, ale widać było niestety, że mu nie wyszło.

– Bo jak zwykle podpisałeś umowę na pałę, bez konsultacji z prawnikiem.

Wiedziałam o nim sporo, byłam przy nim, kiedy zaczynał. Zawodowo oczywiście.

– Tak właśnie zrobiłem.

– To następnym razem – odpowiedziałam.

– Nie będzie następnego razu! – Wyszedł spod prysznica i widziałam kątem oka jego tatuaż na nodze i trąbkę. Jego penis był tak mały i skurczony, że nie wiem, kto by dał radę postawić Czarusia na nogi.

– Dobra, ubieraj się! – Wróciłam do zmywania i robienia kawy.

Był mocno nastroszony. Dostał od życia po nosie. Może mu się należało. Nie interesowało mnie to. Chodziło o Agnieszkę. Byłam pierwszą dziennikarką, która zauważyła jej talent. Wiadomo, że nie wszystkie modelki w tym trudnym światku radzą sobie ze sobą. Znam takie, które nie żyją wyłącznie ułudą i blichtrem show-bizesu. Ta dziewczyna miała talent, ale widząc teraz Czarka i wiedząc, że szukała w nim poparcia, czułam, że miała problemy i że coś kryje się za jej śmiercią.

– Zrobiłaś kawę? – Wyszedł susząc ręcznikiem włosy.

– Jasne! Prosiłeś o pośpiech. Możemy zacząć? – Patrzyłam na tego żałosnego typka, który kiedyś był super gościem i pierwsze, co pomyślałam, to coś w rodzaju „kuźwa, smutek”.

– Dobra, opowiadaj kumato i ze szczegółami! – Rzucił ręcznik na ziemię, usiadł w fotelu i zapalił papierosa.

– Dwa dni temu znaleziono samochód Agnieszki na dnie jakiegoś wąwozu, koło Saragossy. Była na wakacjach – zaczęłam rozmowę, która mimo wszystko mnie krępowała, z powodu zachowania byłego modela.

– Sama? – Strząsnął popiół na ręcznik.

– A jakie to ma znaczenie? – spytałam.

– Pytam, czy było jedno ciało? – Rzucił niedopałek na podłogę i przydepnął.

– Tak, tylko Agnieszki. – Spojrzałam na jego dziurawe kapcie. Żałosny widok.

– Skąd podejrzenie, że to nie wypadek? Agnieszka była słabym kierowcą. A serpentyny w Saragossie są dosyć niebezpieczne.

Poczułam ucisk w sercu. Intuicja mówiła mi, że na pewno ma coś wspólnego z tym wydarzeniem.

– Jakiś Hiszpan, który mieszka na wzgórzach widział, jak samochód uderzał ją od tyłu, aż spadła.

– Wiadomo kto? – Podniósł niedopałek i położył na stole.

– Wiadomo tylko, jaka marka samochodu. Ale z tej wysokości facet nie dostrzegł innych szczegółów.

– Przyjaźniłaś się z nią… Co o niej wiesz? – Zapalił drugiego. Był spięty, ale udawał macho. Tylko po co?

– A ty z nią spałeś. I co o niej wiesz?

– Głośno przeżywała orgazmy i była nienasycona. – Zaciągnął się i wypuścił dym w moją stronę.

– Tobie chyba naprawdę odbiło. – Irytował mnie. Wiedziałam, że długo nie pogadamy.

– Nic o niej nie wiem, tylko z nią spałem. Nie kochałem jej. Jesteś tu po to, żeby mi jeszcze coś powiedzieć?

– Agnieszka pisała bloga. – Nawiązywanie kontaktu z takimi dupkami polega na jednym w tej branży – na rozmawianiu ich językiem. Moje ciało w takich sytuacjach spina się i wizualizuje empatię.

– A to jakaś wiocha. I co pisała? – Klasnął w dłonie i wskazał palcem na mnie.

– Że jedzie do Saragossy na wakacje. Oraz żeby usunąć ciążę. – Wysunęłam swój paluch i pokiwałam w jego kierunku, żeby sprawdzić, czy ten uroczy gest zadziała, jako odniesienie podświadome.

– A kto był ojcem? – Przybliżył swoją opuchniętą od alkoholu twarz w moją stronę, położył łokieć na stole i wrzucił peta do filiżanki z kawą.

– Cezary Kownacki. – Wzięłam łyk swojej kawy na wszelki wypadek, gdyby przyszło mu do głowy zamoczyć w niej swój paluszek.

– Kto czyta takie blogi? – spytał obserwując moje dłonie.

– Na przykład policja.

– Smród coraz większy. – Wstał i sięgnął z półki żel do włosów. – Gdyby niechciane ciąże były powodem zabójstw, połowa bab by nie żyła.

Jego fryzurka była niezła, ale cała reszta mocno sfatygowana i zepsuta.

– Domyślasz się, co się stało? – pytał z trzęsawką, która nie pozwalała mu utrzymać kolejnego zapalonego peta.

Dziesięć lat temu, kiedy go zobaczyłam po raz pierwszy, pomyślałam że to facet, który ma przed sobą przyszłość. Został zauważony bardzo szybko. Nawet wygrał jakiś telewizyjny show. Ale teraz nie zostało z tego nic.

Nie wiedziałam, po co zadaje mi te kretyńskie pytania. Ja byłam od ich zadawania.

– Nie wiem. Wiem tylko, że w tym waszym artystycznym światku, niechciane ciąże, nieszczęśliwe miłostki…

– Dawanie dupy, żeby wygrać konkurs albo casting. – Żelował włosy i uśmiechał się do siebie.

– Fuj! Jesteście zepsuci! – Naprawdę tak myślałam. Co drugi facet zdradzał w tej branży, a co druga kobieta dawała się pokryć zdradzającym.

W tym momencie pojawiła mi się w głowie dziwna wizja. Agnieszka stała na jakimś moście, przed nią było lustro, w którym widziałam jej odbicie. Nie miałam pojęcia, co to było. Jakby mój mózg na chwilę się wyłączył.

– To już nie jest mój światek. – Czarek wyjął z barku nową butelkę z alkoholem i usiadł z powrotem w fotelu.

– Taplałeś się w tym dziesięć lat! Więc nie mów mi, że po kilku dniach zapijania pamięci ci przeszło. Pomyśl o Agnieszce, zniknęła! – Próbowałam przymknąć oczy, żeby przywołać ją z powrotem, ale gospodarz kontynuował swoje rozważania i nie byłam już w stanie przypomnieć sobie tego, co widziałam.

– Jak ręką odjął. Rozmawiałaś z policją? Malucha? – Przysunął drugą szklankę. – A tak, już pytałem, nie chcesz…

– Byli w redakcji, pytali głównie o Agnieszkę, potem o ciebie.

– Konkretnie. O co pytali? Przepraszam, zajrzę do lodówki. Z lodem bym się napił.

Poszedł do kuchni, więc podniosłam głos. ­

– Konkretnie? O twoje sukcesy i powiązania. Dla jakich agencji pracujesz, ile zarabiasz i czy ci wystarcza na życie.

– Powiedziałaś, że wystarcza? – Trzaskał lodówką i kopnął w stołek, który mu stanął na drodze.

– Lubię cię. Ciężko pracowałeś na swój sukces. Przykro mi, że tak się potoczyło – nie kłamałam. Ciężko pracował i przegrał. Ale byłam pewna, że na własne życzenie.

– Przykro ci? – Zarzucił nogę na nogę. Popijał gin i zaczął dłubać w nosie, żeby się mnie w końcu pozbyć.

– Zdziwiony? – Patrzyłam jak wiercił i wyglądało na to, że pukał się paluchem w czerep od drugiej strony.

– To jest nas dwoje. Bo mi też jest przykro, a współpracowałem przez te dziesięć lat z setkami osób. Popieściłbym cię za to i podziękował. – Patrzył na palce, próbując wzbudzić we mnie obrzydzenie.

– Nie jesteś taki głupi, na jakiego się kreujesz. A twoje dłubanie w nosie mam w dupie.

– Głupi nie, ale wyposzczony. – Wrzucił paprochy z palców do filiżanki. Poderwał się i wciągnął spodnie.

– Przestań Czaruś, sprawa jest poważna! – „Czaruś? To przecież pół idiota!” – tak myślałam i spuściłam głowę, bo nie poznawałam tego Czarusia sprzed dziesięciu lat.

– Myślisz, że miałem z tym coś wspólnego? Godzinę temu miałem problem z zabiciem muchy. Po co przyszłaś? Policja i tak mnie znajdzie.

– Zdaje się, że Agnieszka miała poważne problemy. – Tak naprawdę chciałam wyjść, ale cholerna myśl o jakimś super reportażu była silniejsza. Przytrzymałam się fotela i zacisnęłam dłonie na oparciach.

– Ma to już za sobą. Jeśli nie masz ochoty na pieszczoty, to się pożegnajmy. – Stanął przy drzwiach pokoju i gestem otwartości liścia po prostu mnie wypraszał.

– Jestem dziennikarką. Muszę pytać. – Wstałam i dotknęłam jego ramienia, bo wiedziałam, co oznaczają drobne, podświadome, przyjazne gesty.

– Śledzisz cudze kariery, robisz fotki zza krzaków i niech tak zostanie. Zabójstwo to nie twój „segment rynku”. Miłego dnia! – Wskazał ręką drzwi.

– Czarek…

– Albo inaczej. Miłego węszenia. Na mnie już sobie nie pojeździsz. Ani ty, ani nikt inny.

– Nie przyszłam tu…

– Masz włączony dyktafon? – Zarzucił mi torbę na ramię, która wisiała na wieszaku.

– Co cię napadło? – Spojrzałam w jego kierunku, ale odwrócił wzrok.

– Pieścimy się, czy wychodzisz?

– Wychodzę.

– No to się trzymaj.

– Tak zrobię.

Nie jestem ani agresywna, ani niecierpliwa. Uprawiam jogę, wyciszam emocje – głównie z powodu ludzi. Czasami jestem za bardzo empatyczna. Próbuję łazić w cudzej skórze, w myślach oczywiście, żeby poznać mechanizmy ludzkich zachowań. To mnie męczy. Wyszłam.

*

Czarek zamknął drzwi i włączył komputer.

– Wiocha! Padaka! Kurwa mać! – Usiadł do komputera i wszedł na blog Agnieszki. – Jaki typ osobowości spełnia się w taki sposób? Wypisywać bzdury… – czytał po cichu, dopijając resztki alkoholu.

Agnieszka: – Myślę, że Czarek Kownacki jest ojcem mojego dziecka.

– „Myślę” to za dużo powiedziane, dziewczynko. Na mój kurwa rozum, jest nas paru. Ale tego już nie napisałaś.

Porzygał się na podłogę. Zapalił papierosa.

– Może chciała to sprostować po wakacjach. Jakby się okazało, że usunięty mały Kownacki był murzynkiem… – Otarł usta i splunął w dłoń, żeby zobaczyć, jaki ma kolor jego plwocina. Zawsze to robił, kiedy pił dłużej, niż tydzień. Bał się jednego – momentu, w którym zobaczy swoją krew. Czytał dalej.

Agnieszka: – Usunę tę ciążę, bo wiem, że oprócz seksu nic nas nie łączy i nigdy nie połączy.

– Zgadłaś! – Czarek zaczął pisać komentarz: – Moje drogie panie. Jeśli kiedykolwiek którejś z was przyjdzie do głowy opisywać uczucia, jakie rzekomo łączą was z waszymi chłopami, po prostu zapytajcie swojego partnera, co do was czuje. Zadawajcie pytania, rozmawiajcie. Nie zgadujcie! Stringi, które nosicie, uciskają zbyt unerwione miejsca. A to się wiąże ze słabym dotlenieniem waszych mózgów. Starajcie się rozluźniać zwieracze. To was otworzy na nowe koncepcje… Albo nie. Wasz ulubieniec, Czarek Kownacki.

Wcisnął „enter” i ukazała się wiadomość od nieznajomej. Odebrał odpowiedź:

– Czaruś! Nie noszę stringów, a też jestem z tej branży. Słyszałam, że zostałeś usunięty od paru schematów. Spotkajmy się. Pomogę ci wrócić do świata żywych. Alicja.

– Poszła precz! – odpisał i zgasił komputer.

*

Wyszłam z jego mieszkania, stanęłam przy samochodzie, oparłam głowę o dach.

– OMMMMM… – Od pół roku ćwiczę tę swoją jogę i jestem wegetarianką. Wegetarianizm… bo czułam, że dzięki temu będę kimś lepszym.

Jechałam przed siebie. Myślałam o Agnieszce Majdan. Zatrzymałam samochód. Przypomniałam sobie pierwszą rozmowę z nią sprzed pięciu lat. Zadzwoniła do mnie czarująca, pełna wdzięku i motywacji. Miałam od początku wrażenie, że pomogę jej odnieść sukces. Pomogłam, ale los zadecydował za nią.

Kaśka:– Pamięta pani, kiedy podjęła decyzję o pracy w modelingu?

Agnieszka: – Jasne! Przyszło mi to do głowy, kiedy wciągnęłam pierwszą ścieżkę. Żartuję. Proszę tego nie pisać. Ale wszystkie mówią, że jako pięcioletnie dziewczynki zakładały sukienki i buciki mamusi i tańczyły albo śpiewały przed lustrem. Ja jakoś nie. Taką decyzję podjęłam w Mediolanie, kiedy poszłam na pokaz mody Valentino Garavani. Zostaliśmy sobie przedstawieni. Pamiętam jego słowa: „Piękno i elegancja to równowaga między proporcjami, emocjami a niespodzianką”. Tam zaczęła się moja miłość do mody. Dostałam hopla na tym punkcie. Pojechałam do Rzymu, żeby spotkać się z korespondentem Vogue’a, zostawiłam swoje portfolio i sukces. Vogue zadzwonił. Ale w Polsce jest pani pierwszą osobą, która zaproponowała mi wywiad. W Polsce świat mody jest sztucznie wykreowany, trochę nieprawdziwy. Na pewno nie poznałam tutaj następcy Valentino Garavani.

Kaśka: – Używa pani dopalaczy, żeby przetrwać zmęczenie i nawał obowiązków?

Agnieszka: – Co to za pytanie? Używam wyłącznie suplementów i witamin. Siłownia daje mi to, co powinna – siłę. Dziwnie się z panią rozmawia. Możemy skończyć?

Pamiętam, że miała te ścieżki wypisane na swojej ślicznej buźce…

*

Wdrapywałam się na czwarte piętro swojego „apartamentu”, w którym witał mnie wyłącznie mój kot. Powiesiłam klucze na gadżecie feng-shui i zastanawiałam się, czemu tak naprawdę nie wierzę w życie. Dlaczego zrobiłam sobie tatuaż węża, dlaczego mam trzydzieści pięć lat, kilka nagród dziennikarskich i żadnych perspektyw na miłość. Dlaczego kładę się sama i co wieczór udaję, że kocham to, co robię. Od czego nie mogę się uwolnić? Pytałam siebie codziennie. Im bardziej pytałam, tym bardziej nie wiedziałam. Więc po raz kolejny odpaliłam laptopa, głównie po to, żeby skierować myśli na inne tory. Nie da się wszystkiego „wyomkać”.

To info z roku dwa tysiące trzeciego: „Agnieszka Majdan oskarża Jonasza S. o podanie jej tabletki gwałtu”. – Ale gwałtu nie stwierdzono! Małe bagienko…

Jonasz S. – Jonasz Setyński, znany biznesmen, sponsor konkursu „Wewnętrzne piękno”. Mamy takie konkursy? Kto by chciał dostrzegać „wewnętrzne piękno”? Chyba tylko leciwy sponsor albo ginekolog. Nie znam tej afery. Co więcej, klikałam i coraz bardziej mnie to wciągało. – Jonasz Setyński ukończył Warszawską Akademię Teatralną, wyjechał do Stanów. Tam ukończył MBA i otworzył biuro maklerskie.

– Wooow! Brawo! Bezrobotny aktor w Polsce, a w Stanach „któś”. „Takie kariery to tylko w tej erze” – pomyślałam.

– To prawda, fascynujące w tych czasach jest to, że można wszystko. Możliwości leżą na ulicy. Ważne, żeby ich nie nadepnąć i nie przejść obojętnie. Trzeba umieć patrzeć.

– Dwukrotnie rozwiedziony w Polsce. W Stanach poznał swoje młodsze przeznaczenie. Normalne… „Zależy dla kogo!” – dodałam już tylko w myślach.

Zadzwonił telefon i wyświetlił się Czaruś. Ruszyło go sumienie.

­– Kasia, tu Czarek. Przykro mi. Chodzi mi o Agnieszkę.

– Wiem. Przeszło ci?

– Tak. Chwilę pomyślałem o sytuacji i możliwe, że to nie przypadek. Od czasu tej afery z pigułką gwałtu coś się zmieniło. Dowiedziałem się od niej o tym po małym bzykanku. Znasz takie chwile słabości, no nie?

Nie znałam albo już nie pamiętam. Nie wiem, kiedy ostatni raz byłam w łóżku po prostu szczęśliwa.

– Znasz Jonasza Setyńskiego? – spytałam.

– Jasne. To ważna postać dla modelingu, ale mało się o nim mówi. Pewnych faktów z nim związanych się nie ujawnia. Zastrzegł to sobie podobno. Sponsoruje anonimowo. Chociaż, nie wiedzieć czemu, ostatnio zaczyna pokazywać się w mediach.

– Kiedy znowu będziesz sobą? – Pamiętałam go przecież sprzed dziesięciu lat. Zapomniałam, że pewne zmiany są nieodwracalne i albo działają na twoją korzyść albo przeciwko tobie.

– Jak tylko podejmę decyzję, żeby znowu być sobą. Powiadomię cię o tym.

– Fajnie, że zadzwoniłeś – byłam szczera. Ale i tak wiedziałam, że to jest rozdział w jego życiu, z którym sobie nie poradzi.

– Wiedziałem, że się ucieszysz.

– No i..?

– No i tyle. Zadzwonię.

– Trzymaj się i nie daj się!

– Ty też.

Ulżyło mi. Miałam ochotę na rozrywkę. Nigdy nie chodziłam po restauracjach, w której bawił się vipowski światek, ale dziś zrobię wyjątek.

– Zobaczymy jak się bawi gwiazdorski światek? He? – spytałam swojego kota. Nie miał nic przeciwko temu. – Dam ci suche jedzonko. Lubisz zdrową żywność. Ja też, dlatego do siebie pasujemy, czyż nie? Zostaniesz przez chwilę sam. Nie miaucz. Wrócę najszybciej, jak się da. Buziak! – Cmoknęłam kotunia w gwiazdkę, czyli w mokry, świecący nos. Poprawiałam makijaż i wcisnęłam się w nową sukienkę z Zary.

*

Podjechałam do klubu „Model Lans”. Nie łaziłam po takich dziurach. Palenie trawy, mieszanie tego z Martini i gumkami kupionymi od barmana – nie interesowało mnie to. Aktorzy, dziennikarze, świat modelingu, botoksy, silikonowe cycki, plastikowe pieniądze, zapach kadzideł i drogich perfum. Masakra!

– Kacha! – ktoś krzyknął i pomachał w moim kierunku. – Tutaj! – Dziennikarze z „Faktów” mieli swoje pięć minut. Znaliśmy się wszyscy.

– Zaczęło się – mruknęłam pod nosem, włączyłam uśmiech numer siedem i podążyłam w ich kierunku.

– Kacha, przecież ty nie chodzisz po takich dziurach. – Wytatuowany redaktor z działu „Fakty” popijał Martini z oliwką. Wszyscy mieli ten sam styl: małe bródki i baczki, nadmuchane od siłowni karki i t-shirty, które na ich ciałach wyglądały tak, jakby za chwilę miały rozejść się w szwach.

– Czas zacząć. Trzydziestka mija, a ja ciągle niczyja. – Położyłam kluczyki na stole, żeby nie było pytań w stylu: „Czego się pani napije?”.

Wytatuowany redaktor bawił się swoją złotą kartą kredytową.

– Markiewicz się rozwiódł. Znajdziesz go pod trzecim stolikiem. – Uśmiechnął się i wiedziałam, że dzisiaj był dzień, w którym dokładnie wypolerował swoje uzębienie jakąś koszmarnie drogą terapią laserową, bo były nienaturalnie porcelanowe.

– I pewnie nie leży już sam. – Uśmiechnęłam się równie głupio.

– No, już nie. Trzeba było przyjść wcześniej. – Żenujące dowcipy, które śmieszyły tylko ich, były jednym z powodów, dla którego unikałam prywaty.

– Widzę swoich. Przywitam się. Później pogadamy. – Zobaczyłam dział dziennikarzy ze swojej redakcji i poszłam w ich kierunku. – Albo tylko pobleblamy – dodałam. Przecież za godzinę będą tak zesmażeni, że nie rozpoznaliby własnej matki.

– Czołem waszmości! – przywitałam swoich.

Na dzień dobry piękna blondynka, która swoją karierę zawdzięczała siedzącemu obok, nażelowanemu dziennikarzowi, trzymając go za krocze, zapytała:

– Wszystko u ciebie w porządku?

– Tak, jasne, dzięki – odpowiedziałam.

– Dziennikarz przymknął oczy i pocałował blondynkę.

– Dziękuję, wszystko gra – szepnął i podał jej Martini. Nikogo to nie dziwiło, że facet przeżywał orgazm i w tym samym czasie konwersował. Mnie też już nie. Chociaż wolałbym tego nie widzieć – a więc pytanie: „czy wszystko gra” nie było skierowane do mnie.

Pracowałam w poczytnym piśmie „Kariery”, w dziale „Zakochaj się w gwiazdach”. Przy stoliku siedział cały dział reportażu.

– Czeeeść! Czy to bajka, czy nie bajka przyszła do nas pchła szachrajka! – przywitał mnie Krzysiek, dziennikarz z tatuażem smoka na ramieniu. Dowcip taki sobie. Nazywam się Szachrajska. Zapomniał, kuźwa, jak mam na nazwisko!

Wszyscy z mojego działu wierzyli w feng–shui. Każdy miał na ramieniu wytatuowany swój chiński znak zodiaku. Wierzyli w dobre energie i chińskie kalendarze.

– Poczekaj, za godzinę dowcip się wyostrzy. – Sami widzicie, przy tym stoliku ten sam patent na dowcip.

– Co świętujecie? – Spojrzałam na baterię alkoholu stojącą głównie obok Krzysia i Eli. Wiedziałam, że potem się bzykną. Ale oboje byli singlami, więc co mi tam.

– Co możemy świętować? Znowu sukces!

– Coś mnie ominęło w redakcji? Jaki sukces? – Położyłam kluczyki na stoliku.

– Jacenty został… Tadaam! Zastępcą naczelnego. Sorry. Naczelnej – powiedziała Ela, z wytatuowanym znakiem psa.

– No coś takiego. Dlaczego Jacenty? – spytałam.

– Szczera do bólu. Jak zwykle. – Jacek patrzył na mnie i wiedziałam, że atmosfera się za chwilę zagęści. Nie lubiliśmy się. Żadna nowość, nie zależało mi na ich opinii na swój temat. Chodziłam własnymi drogami.

– Bo ma w sobie to coś! – krzyknął Maciek z tatuażem konia.

– Co to jest twoim zdaniem? – spytałam Krzyśka.

– Charyzma! – krzyknęli wszyscy.

Wierzyli w charyzmę, w asertywność, w miłość, w sukces, empatię i marychę.

– Podobno jestem charyzmatyczny, empatyczny, dociekliwy i książka odniosła sukces. – Jacek patrzył i czekał na ripostę.

To prawda, jego książka odniosła sukces, ale więcej osiągnięć nie pamiętam.

– I świecisz na czerwono – dodałam i dotknęłam jego ramienia w taki sposób, żeby nie naruszyć aury. – Jak poskładasz te wszystkie cechy do kupy, to wyjdzie ci nowy zastępca naczelnej. Bródkę masz taką, jakby ktoś w gówno patyków powsadzał. To też się trzyma kupy. – Dotknęłam jego dłoni. Spojrzał i wysunął rękę. „Jaka charyzma!” – pomyślałam.

– Nie przeżywaj. Malucha? – Przesunął w moim kierunku kieliszek. I wcale się nie obraził. Ja bym wyszła.

– Nie, dzięki. – Położyłam przecież kluczyki od samochodu na stole.

– No to może zatańczymy? – zapytał. Zaczynał być złośliwy. Wiedział, że hip–hopowe, tandetne kawałki, doprowadzały mnie do szału.

– Nie, dzięki.

Nie przejął się zbytnio moją szczerością, w której głównie chodziło mi o to, żeby nie być kochaną, bo to zobowiązuje.

– To chociaż na pięć minut zapraszam cię do barku. Pięć minut. Proszę. – Spojrzał błagalnym wzrokiem, więc tylko dlatego się zgodziłam.

– Ok. Pięć minut. – Poddałam się. Wolałam mieć go z głowy.

– Kaśka, co ci jest? – spytał, gdy usiedliśmy przy barku.

Rudy barman uśmiechnął się do mnie. Nie ufałam nikomu, tylko sobie. Wiedziałam, że prawda jest okrutna. Nic dla nikogo nie znaczę w tej branży. Moje sukcesy są tylko moimi sukcesami. Cały świat martwi się wyłącznie o siebie. Jestem spod znaku węża w chińskim horoskopie. To przecież oznacza, że sukces jest mi pisany. Czy porozmawiam z panem Jackiem czy nie, to i tak nie ma żadnego znaczenia. Patrzyłam na jego średnio seksowną bródkę i na dziennikarza spod znaku konia, któremu przed chwilą ulżyła dobrze zapowiadająca się dziennikarka i wypaliłam.

– Dobrze wiesz Jacku, że to nie sukces.

– A co twoim zdaniem?

– Błagam cię, nie każ mi się uzewnętrzniać. – Przewalałam się po blacie, żeby mu pokazać, że mam go gdzieś. Te rozmowy podszyte seksualnością, patrzenie na cycki, ocenianie inteligencji po długości nóg, to nie był mój styl.

– Czego się napijesz? – Próbował być miły, ale nie starczyło mi cierpliwości.

– Ty się napij, to twoje święto. – Zaczęłam nerwowo rozglądać się po sali i wymyślałam sposób, żeby się go pozbyć. Dwie rzeczy drażniły mnie w nim absolutnie: jego perfekcjonizm i to, że pół dnia wszystkie panie w redakcji gapiły się na jego rozporek, zanim zaczęły normalnie funkcjonować. Kawa i siusiak, to były poranne myśli przewodnie w dziale „Zakochaj się w gwiazdach”.

Zobaczyłam Czarka, który właśnie stanął w drzwiach klubu i było to moje wybawienie.

– Skubaniec! – mruknęłam do siebie i złapałam torebkę, gotowa do ucieczki jak pies Huckleberry z kreskówki dla dzieci.

– Dlaczego skubaniec? – spytał Jacek. – Pracuję w tej redakcji ponad dziesięć lat. Mam naprawdę…

– Nie jesteś w centrum moich zainteresowań, twoja kariera też nie. Wybacz.

– Nagle zobaczyłam przyjaciela. Na razie. – Zeskoczyłam z barowego stołka i załapałam torebkę.

– Naczelnemu się nie odmawia. – Dotknął mojej ręki i niestety naruszył aurę.

– Wysoko zajdziesz. A naczelnym jeszcze nie jesteś, więc obowiązku nie ma. Nara! – Wyrwałam swoją dłoń i odeszłam.

Czarek wyglądał ponętnie. Rozpoznały go małolaty i musiałam ustawić się w kolejce po autograf. Kiedy podeszłam, miał spuszczoną głowę. Podałam mu swoją karteczkę.

– Dla kogo? – spytał nie podnosząc wzroku.

– Kasia.

– Ile masz lat, Kasiu?

– Mam trzydzieści procent zniżki na okulary w znanej firmie.

– No nie, znowu ty? – Podniósł oczy, bo chyba jednak byłam zabawna. – Czego? – Nie potrafił ukryć radości ze spotkania.

Moje dowcipy zawsze mnie śmieszyły. Mnie i mojego kota.

– Wyglądasz super, ale maniery…

– Żartuję, nigdy nie widziałem cię w takich miejscach. Aha, zapomniałem, że węszysz.

– Przyszłam zapomnieć o troskach. A ty? Po co? – Może w końcu się czegoś dowiem i znowu go polubię…

– Powiedzmy, że mamy te same marzenia.

– To co? Napijemy się razem? – Chciałam położyć kluczyki na stole, ale wrzuciłam je z powrotem do torebki. – Samochód zostanie do jutra. Napijmy się!

Usiedliśmy razem przy stoliku. Dział reportażu pomachał do nas. Jacek wstał.

– Co słychać pani redaktor? – rozpoczął rozmowę.

– W porządku. Dobre Martini. – Siorpnęłam i kątem oka widziałam Jacka, który wybiegł na zewnątrz. Byłam z siebie dumna.

– Przypomniałem sobie coś ciekawego. Dlatego tu jestem.

– Informacja udzielona po bzykanku?

Wypiłam łyk i poczułam ucisk w gardle. Szczypało jak cholera. Ale po drugim już było lepiej. Organizm przypomniał sobie stare czasy i zaakceptował mój jednorazowy wybryk.

– Powiedzmy. Byłaś tu kiedyś? To klub Setyńskiego.

– Naprawdę? – Rozejrzałam się po sali. – Ciekawe. No, to mów jaśniej. – Zamówiłam kolejne Martini. Zapomniałam o diecie wegetariańskiej i o przyrzeczeniach. Można zapomnieć? Można.

Spojrzałam na Czarka i pojawił się dziwny obraz w mojej głowie. Znowu Agnieszka stała na moście, a obok z lustra, które stało na skraju mostu, wyszło jej odbicie. Postać z lustra zepchnęła ją z mostu. Przetarłam oczy i dopiłam alkohol. „Co to było?” – zapytałam samą siebie, ale nie usłyszałam odpowiedzi.

– Uchyl się trochę w prawo. – Czarek złapał mnie za ramię i wyrwał z transu. – Wszedł ktoś, kto mnie zainteresował – ochroniarz Agnieszki. Widzę ten błysk w twoich oczach. Żadnych głupich ruchów!

Nie usłyszałam tego, co mówi. Od razu moja energia została przekierowana na myśl: „reportaż!”. W tej branży jedna myśl goni drugą. Nie wiem, co to znaczy odpoczywać nie myśląc. Nauczyłam się nie gubić w natłoku tych dziwnych rytmów, schematów i energii.

– Ten w czerwonym czy w żółtym? – Spoglądałam na ochroniarzy, których było więcej, niż gości. Każdy miał swojego bodyguarda.

– W czerwonym – odrzekł Czarek.

– Wyszedł. Ruchy! Idziesz ze mną? – Złapałam dyktafon, który miałam w torbie. Poderwałam się z krzesła, ale jego wibrująca dłoń była szybsza.

– Wiedziałem! Kasia, stop! Nie radzę! – Trzymał mnie za pasek od torby.

– Puść, bo się wkurzę. – Wyrwałam torebkę i naprawdę miałam ochotę naruszyć jego aurę.

W takich sytuacjach moja kobiecość nie jest w stanie się przebić. Owijam się podświadomie wokół szyi i zaciskam.

– Kurwa, nie rób tego więcej, bo to jest mój zawód, więc spadaj i daj mi pracować!

Nie odezwał się. Zrozumiał, co jest moją siłą.

Spojrzał w moim kierunku i wszystko, na co go było stać, to parsknięcie dziwnym śmiechem, który słyszałam, kiedy przyszłam powiedzieć mu o śmierci Agnieszki. Znam taką bezsilność, na którą reaguję gniewem i obojętnością.

Na zewnątrz stał tłum ludzi krzyczących coś o niesprawiedliwym traktowaniu vipów. Wielki „men” w czerwonej, skórzanej kurtce, nie mógł wydostać się na zewnątrz.

– To on, ten w czerwonej kurtale? – spytałam Czarka, który wyluzował i stanął koło mnie. Kiwnął głową, że ten.

– Halo! Przepraszam! – Pociągnęłam ochroniarza za rękaw.

– Nie teraz, dziewczynko. – Odepchnął moją rękę, na której wisiała zbyt wielka torba, w której były dwa aparaty, dyktafon, podpaski, kosmetyczka i rajstopy, które zawsze miałam ze sobą na wszelki wypadek. Szarpał w taki sposób, jakbym co najmniej kopnęła go w dupę. Jego wściekłość wezbrała we mnie to samo uczucie.

– Nazywam się Kasia Szachrajska. Jestem dziennikarką i chciałam zadać kilka pytań o Agę Majdan.

– Spierdalaj! – usłyszałam odpowiedź od bodyguarda.

– Dopiero jak zadam kilka pytań. – Wyciągnęłam dyktafon i bez żenady przyciągnęłam do swoich ust, żeby nagrać zapowiedź materiału.

– Żadnych pytań. Jak nie schowasz tego mikrofoniku, to ci naprawdę wpierdolę i to niechcący.

– Wiesz, że i tak w końcu pogadamy.

Takie teksty w tym zawodzie to normalka. Spłynęło to po mnie. Wrzuciłam do torby dyktafon i wyjęłam aparat.

– Życzę szczęścia.

Ochroniarz przecisnął się przez tłum i pobiegł do samochodu. Krzyczałam za nim coś w rodzaju: – Eee! Gościu! Możesz się na chwilę odwrócić?

Cholera, zaćmiło mnie. Odwrócił się i cyknęłam mu fotkę.

– Zgłupiałaś?! – Czarek wyrwał mi aparat. – Czy ty babo nie zdajesz sobie sprawy z tego, z kim chcesz zadrzeć.

– Odczep się! – Wyrwałam się, ale kilka miesięcy abstynencji dało się we znaki. Bleblałam.

– Możesz spojrzeć w prawo? – Złapał mnie za ramiona i odwrócił. – Widzisz tego gościa w zielonym? Organizator pokazów. Kolega tamtego kolegi. A ten ochroniarz w żółtym? Strasznie kochliwy i wrażliwy człowiek. Rozkwaszał buźki nie takim. Robiłem za bodyguarda Agi przez rok, żeby cała ta trzoda myślała, że jest zaręczona. Wracamy do środka, musimy pogadać!

Pociągnął mnie za sobą jak szmatę, bo nogi miałam trochę z waty.

– Oddaj aparat! – krzyczałam za nim.

Do klubu wszedł Jonasz Setyński. Zrzucił na ochroniarza wielki, skórzany płaszcz i uszczypnął go po ojcowsku w policzek. Ochroniarz złożył ręce, jak do modlitwy, ukłonił się i zapodał „genki desu”, czyli „dziękuję” w języku japońskim. Widziałam kątem oka, że nas zobaczył.

– Jonasz! Co tu robisz? – udawał zdziwienie Czarek.

– Przyjechałem na pogrzeb Agnieszki – odpowiedział amerykański biznesmen, całując moją dłoń.

– Tak, wiem. Przykro mi, że zginęła – dodał Czaruś, udając również smutek i roztargnienie.

– Chodźcie kochani. Stawiam drinka. Znam panią. Piękna. Aktorka?

Usiedliśmy przy służbowym stoliku.

– Nie, dziennikarka. – Podałam mu swoją wizytówkę. – Interesują mnie takie kariery, jak pańska.

– To znaczy? – Kiwnął na kelnera i wziął moją dłoń w swoją. Zagotowało się we mnie wszystko. Jeden, dwa… Liczyłam, żeby obniżyć ciśnienie, które czułam w głowie.

– Błyskotliwe. Aktor w Polsce, biznesmen w Stanach…

Pozwoliłam mu na dotyk, bo niczego nie czułam z powodu przedawkowania alkoholu.

– Skończyłem MBA.

– Tak, wiem.

– Pani Kasiu, wyczuwam nutkę sarkazmu. Jak będę miał ochotę na wywiad, to sam zadzwonię. – Pogłaskał moją dłoń mocniej, niż bym chciała. Zostawię państwa, bo nie często bywam w Polsce, a muszę porozmawiać z kilkoma osobami. Zostawiam również swoją wizytówkę, pani Katarzyno. Zamówiłem drinki na mój koszt. Czujcie się, jak w domu. Do widzenia. – Wstał i posuwistym, konkretnym krokiem szedł w kierunku innego stolika.

– Jaką szkołę dziennikarstwa ty ukończyłaś? Zlituj się! Takimi metodami, to ty daleko nie zajedziesz, a zwłaszcza w tej branży. Zmień aparat albo metody. – Czarek wypił duszkiem całego drinka. I patrzył na mnie, jakby za chwilę miał ochotę dać mi z liścia.

– Masz rację. Wychodzę. – Wstałam i ruszyłam do wyjścia.

Ochroniarz zmienił kurtkę na żółtą, uśmiechnął się do mnie.

– Pani Kasiu! – Objął mnie z tyłu ramionami.

– „Kurczaczek”, kuźwa! – Wyszarpnęłam się.

– Uprzedzam, że poszukiwanie przygód w takich miejscach bywa niebezpieczne. – Trzymał i ściskał mnie coraz mocniej.

– Agnieszka o tym wiedziała? Ładna kurtka. Przepraszam, spieszę się.

Złapałam taksówkę i wsiadłam zielona ze złości i ze strachu.

– Na jeziorną. – Trzasnęłam drzwiami. Oparłam głowę o tył siedzenia i oddychałam, głęboko i przeponowo.

– Co pani taka zielona? Jak chce pani wymiotować, to musi pani zmienić pojazd!

Taksówkarz odwrócił się do mnie. Był brzydki, jak jagodowa kupa. Jak oni wszyscy.

– Nie będę wymiotować. Niech pan jedzie!

Grzebałam w torbie, trzęsły mi się ręce, ale wiedziałam, że muszę właśnie teraz zadzwonić do Setyńskiego i umówić go na rozmowę.

– Halo?

– Słucham, Setyński – usłyszałam głos w słuchawce.

– Kasia Szachrajska.

– Poznałem.

– Panie Jonaszu, proszę się ze mną umówić na wywiad. – Byłam stanowcza, zdeterminowana i nawalona.

– Pani Kasiu, proszę zanotować. Skończyłem MBA po to, żeby wiedzieć, że każda propozycja albo spotkanie musi mieć uzasadnienie i przynosić obopólne korzyści. A spotkanie z panią nie zapewni mi tego.

– Przepraszam, byłam niemiła…

Czemu ja to powiedziałam? Przecież to nie w moim stylu…

– Błąd. Proszę nie przepraszać, bo to tylko pogorszyło pani wizerunek w moich oczach. Pani Kasiu, proszę zadzwonić, jak pani dorośnie jako dziennikarka. Do widzenia.

– Kutas! – Wrzuciłam telefon do torby i spojrzałam w lusterko na „jagodową kupę”. Uśmiechnął się do mnie. W przeciwieństwie do moich kolegów, wszystkie zęby miał prawie czarne… albo w ogóle ich nie miał, już sama nie wiem. Spojrzałam w szybę samochodu.

– Niech pani zrobi wywiad ze mną – wtrącił. – Wożę z tych dyskotek takich „kutasów” jak Jonasz Setyński. Rzadkie imię i znam jego ochroniarzy. Potrafi się bawić. Ostatnio jakąś panienkę wyrzucił mi z wozu. Prawie wyrzucił, bo się zatrzymałem.

– Poznałby pan tę panienkę?

– Jasne!

– To ona? – Pokazałam mu fotkę Agnieszki, którą miałam w telefonie.

– Ona.

– Co pan jeszcze widział?

Włączyłam po cichu dyktafon.

– Wie pani, jak by się dowiedział, że..

– Ale się nie dowie.

– Jechał ze mną tylko dwa razy. Niech pani pyta jego prywatnego kierowcy.

– Po jednych pieniądzach…

– Jak wszyscy. Ale ta panienka buźkę miała poobijaną – mówił gapiąc się w lusterko i uśmiechając się… Boże, jaki był brzydki! – Pan Jonasz nie kocha pięknych kobiet. – Spojrzał w lusterko po raz kolejny.

– Kocha, tylko czasem wina brak, w pigułach. – Odwróciłam głowę do szyby i odetchnęłam, z ulgą myśląc o tym, że mam jedynki w uzębieniu.

– No tak. Jesteśmy na miejscu. Pięćdziesiąt złotych. I proszę uważać na tego…

– Wiem, sama to powiedziałam.

Wyjęłam pieniądze i zerkałam, czy przypadkiem pan Jonasz nie nasłał już na mnie jakiegoś misiaczka ze swojej świty.

*

Wbiegłam na czwarte piętro i myślałam, że umrę. Tyle miesięcy postu, joga i taka zadyszka! Oparłam się o ścianę.

„Relaks! Jest tyle pięknych zawodów zaczynających się na „d” i to nie dziennikarz…” – pomyślałam.

Padłam na łóżko w ubraniu. Zadzwonił telefon, wyświetlił się „Czaruś’.

– Kaśka? Jesteś już w domu?

– Tak, Czarusiu-tatusiu – sapnęłam w słuchawkę.

– Napędziłaś mi stracha swoim zachowaniem!

– Czyżby? A jak twoim zdaniem powinnam się zachowywać? – Dłubnęłam sobie w nosie, naśladując gesty mojego rozmówcy ze spotkania.

– Dyplomatycznie. A przynajmniej udawaj, że potrafisz chodzić w ich butach.

– Czaruś! Woow! W ich butach! Nie znam takiego rozmiaru butów!

– Jeśli nie potrafisz udawać, to zostaw temat.

– Dobrze, nie złość się. – Wyjęłam palec z nosa. – Wiem, że masz rację. Pomyślę o tym jutro.

– Pomyśl o tym dzisiaj. Dobranoc.

– Czaruś… Czaruś… – wyszeptałam głaskając kota, który mruczał i kochał mnie jak nikt. Nawaloną czy też nie. Miałam wyrzuty sumienia, że zmasakrowałam swój organizm alkoholowo. Bo naprawdę dużo mnie kosztowało przejście na wyższy, duchowy poziom życia. Zasnęłam.

*

– Jedź do Saragossy. Znajdziesz mnie! – usłyszałam głos Agnieszki Majdan. Nie wiedziałam, że śnię.

– Przecież ty nie żyjesz! – moje usta mówiły, ale były zamknięte.

– El día de mi cumpleaños – mówiła Agnieszka przytulając pluszową zabawkę.

– Co? – spytałam nie otwierając ust.

– Oso de felpa – powtórzyła.

– Nie rozumiem. Nie mówię po hiszpańsku.

Zerwałam się i usiadłam na łóżku. Rozejrzałam się. To był jednak sen.

– Co? Oso de felpa? – Wzięłam z biurka kartkę i próbowałam sobie przypomnieć słowa ze snu. – Oso de felpa. I co? El día de mi cumpleaños… Zwariowałam, czyż nie?

Włączyłam komputer i odszukałam słownik hiszpańsko-polski.

– Cumpleaños… – „urodziny”, oso… – „niedźwiedź”, felpa – „pluszowy”. – Pluszowy niedźwiedź! Ale ona powiedziała… Boże, jaka ona? El dia de mi cumpleaños… – „Dzień moich urodzin”. – Kiedy się urodziłaś, dziewczynko? Powinnam to mieć w swoich notatkach. Si, 25 marca 1986 roku. Masz dwadzieścia pięć lat… Teraz mamy drugiego lutego… Czyli za miesiąc! Ale co? Saragossa! Ale co? Mam tam być 25 marca? Gdzie? Czarek miał rację. Jaką szkołę dziennikarstwa kończyłaś? Co to za metody? Co ty w ogóle dziewczynko robiłaś w tej Saragossie?

Notatki rozsypały się na podłodze. Zaczęłam je składać. Wierzyłam w feng-shui, więc kolejność podnoszenia była ważna. Wiedziałam, że to nie przypadek. Natknęłam się na zdjęcie z prasy z komentarzem: „Piękna para: Agnieszka Majdan i Czarek Kownacki. Czy pokażą się razem 25 marca na otwarciu nowego domu mody znanego hiszpańskiego projektanta Carlosa Gerante?”.

– Brzydki ten „torreador”. Żona za to piękna. Równie piękna jak willa. Super! I co ja mam sobie niby z tymi informacjami zrobić? Poskładać? Uporządkować?

Odłożyłam wycinek z prasy. Zapaliłam świeczkę i włączyłam buddyjską mantrę, która oczyszczała aurę i dodawała energii. – Nie spal chałupy – powiedziałam do siebie, dotknęłam knot i zasnęłam.