Licząc gwiazdy - Urszula Jaksik - ebook + książka

Licząc gwiazdy ebook

Urszula Jaksik

3,9

Opis

Mówią: Prawda może cię uzdrowić, ale czy na pewno…

Po krótkim pobycie w Islandii Magda wraca z synem do Polski odmieniona. Na wyjeździe zrozumiała, jak wiele musi zmienić w swoim życiu. Michał, na którego zawsze mogła liczyć, stał się jej bardzo bliski, z kolei mąż Konrad jest wciąż nieobecny, a jego działania nie do końca są dla niej zrozumiałe. Magda zastanawia się, czy dalej tkwić w tym małżeństwie.

Tymczasem los szykuje dla niej zupełnie inny scenariusz. Magda dowiaduje się, że była okłamywana. Żyła w świecie, który z rzeczywistością niewiele miał wspólnego. Dopiero teraz poznaje prawdę o najbliższych. Czy uda jej się odzyskać wewnętrzny spokój? Czy będzie potrafiła zaufać temu, na którym polegała najbardziej?

Ebooka przeczytasz w aplikacjach Legimi na:

Androidzie
iOS
czytnikach certyfikowanych
przez Legimi
czytnikach Kindle™
(dla wybranych pakietów)
Windows
10
Windows
Phone

Liczba stron: 296

Odsłuch ebooka (TTS) dostepny w abonamencie „ebooki+audiobooki bez limitu” w aplikacjach Legimi na:

Androidzie
iOS
Oceny
3,9 (123 oceny)
43
38
32
8
2
Więcej informacji
Więcej informacji
Legimi nie weryfikuje, czy opinie pochodzą od konsumentów, którzy nabyli lub czytali/słuchali daną pozycję, ale usuwa fałszywe opinie, jeśli je wykryje.

Popularność




Urszula Jaksik Licząc gwiazdy ISBN Copyright © by Urszula Jaksik, 2020All rights reserved Redakcja Ewa Paczkowska Projekt okładki i stron tytułowych Izabela Surdykowska-Jurek Wydanie 1 Zysk i S-ka Wydawnictwo ul. Wielka 10, 61-774 Poznań tel. 61 853 27 51, 61 853 27 67 dział handlowy, tel./faks 61 855 06 [email protected] Wszelkie prawa zastrzeżone. Niniejszy plik jest objęty ochroną prawa autorskiego i zabezpieczony znakiem wodnym (watermark). Uzyskany dostęp upoważnia wyłącznie do prywatnego użytku. Rozpowszechnianie całości lub fragmentu niniejszej publikacji w jakiejkolwiek postaci bez zgody właściciela praw jest zabronione. Konwersję do wersji elektronicznej wykonano w Zysk i S-ka Wydawnictwo.
Edwardowi

Rozdział I. – Powrót

„Trolle myślą. Ludzie myślą, że myślą”*.

Dziwnie się czuła. Za chwilę się rozstaną, każde pójdzie w swoją stronę, do swojego oddzielnego życia. Na pewno odczuwała lęk przed tym rozstaniem. Straci przewodnika, opiekuna, poczucie bezpieczeństwa. Ale czy tylko lęk?

Michał pomagał taksówkarzowi załadować jej bagaże. Ona z Piotrusiem pojadą do mieszkania Konrada. Spędzą w Warszawie kilka dni, by syn mógł zobaczyć stolicę. Michał musi zdążyć na pociąg do Katowic, bo jutro wcześnie rano oczekują go w szpitalu. Samolot z Kopenhagi miał prawie godzinne opóźnienie, dlatego muszą się rozstać już tutaj, na warszawskim lotnisku.

Odkąd opuścili Islandię, życie znów nabrało zawrotnego tempa. Pojawiło się nagle wiele „musisz”, które z różnych stron do nich docierały. Miała uczucie, że ponownie ktoś przejął stery nad jej życiem. Narastał w niej bunt, nie chciała tego. Zgodziła się jednak na ten nieplanowany postój w Warszawie z kilku powodów. Najważniejszym był Michał. Tak bardzo się zbliżyli do siebie w czasie tej podróży, że nie wiedziała, jak teraz ma się zachowywać. Podczas powrotu do Polski towarzyszyła jej bolesna świadomość, że jest mężatką. Musiała przemyśleć wiele spraw, porozmawiać z mężem, podjąć jakąś decyzję. Konrad był dla niej zagadką, w miarę upływu czasu coraz większą.

Drugim powodem była jej szczera niechęć do powrotu. Z wielkim żalem opuszczała Islandię. W kraju nie czuła się już taka silna. Tam podjęła ważne decyzje dotyczące dalszego życia, a teraz nie była pewna, czy sobie z tym wszystkim poradzi. Na Islandii umiała się zatrzymać, wyciszyć, poczuć energię, która ją otaczała. Podporządkowała się rytmowi natury, tam nikt nie mierzył czasu.

Kolejnym powodem podróży do Polski była zwykła ciekawość. Chciała zobaczyć, gdzie i jak mieszkał jej mąż. Nigdy dotąd nie odwiedziła go w Warszawie. Teraz wydawało jej się to dziwne. Były jeszcze pragnienia Piotrusia, który bardzo chciał zobaczyć stolicę i dom swojego ojca.

W sumie wszystko wskazywało na to, że powinna ulec namowom męża i spędzić kilka dni w Warszawie. Michał również doradzał, by wykorzystała okazję i przedłużyła sobie tę pierwszą wielką podróż. Przemawiało więc za tym wiele logicznych argumentów, drażnił ją tylko fakt, że był to pomysł Konrada. Znowu poczuła się prowadzona przez niego za rączkę, podporządkowana; stąd ten irytujący bunt podświadomości.

Michał na pożegnanie objął ją mocno i szepnął:

— Dasz sobie radę, jesteś silna

Uwierzyła mu. Uśmiechnęła się i wsiadła do taksówki.

*

Nie interesowały jej widoki migające za oknem taksówki. Warszawa? Nie chciała tu być! Chciała iść w stronę morza, wdychać głęboko rześkie, chłodne powietrze, słyszeć szum fal rozbijających się o kamienisty brzeg. Chciała być cząstką natury. To tam rozpierało ją poczucie wolności, a gnębiące problemy stawały się mniejsze, możliwe do ogarnięcia. Tam miała możliwość poznania, kim jest, zyskała wiarę, że poradzi sobie z trudnościami, i odwagę. Teraz wszystko się rozmywało. Łzy napłynęły jej do oczu. Znowu była Magdą, która boi się życia, świata. Nie miała się do kogo przytulić, nie odnalazła ciepła niebieskich oczu.

— Mamo, jakie to ogromne miasto i piękne, prawda? — Piotruś odsunął się od szyby. — Jakie szerokie ulice, ile samochodów, wszystkiego jest tak dużo. Ile wieżowców, ilu ludzi — zachwycał się.

Magda uśmiechnęła się, syn wyrażał się patetycznie, niezwykle emocjonalnie, gdy coś robiło na nim wielkie wrażenie.

— Tak. Tu jest zupełnie inaczej niż na wyspie — westchnęła. — To inny świat.

Podziwiała łatwość, z jaką Piotruś akceptował zmiany, żył chwilą jak wszystkie dzieci.

Samochód zatrzymał się przed sporą kamienicą. To był solidny dom z grubymi murami, wybudowany w 1929 roku, o czym zaświadczała umieszczona nad klatką schodową płaskorzeźba. Taksówkarz, zgodnie z poleceniem Michała, pomógł im zanieść bagaże na pierwsze piętro. Podziwiała szerokie schody i drewnianą poręcz. Na półpiętrze wyjrzała przez otwarte okno z widokiem na wybrukowane podwórze. W rogu, pod rozłożystym kasztanowcem, stały dwie ławeczki, przed nimi drewniana piaskownica. Czysto i pusto.

Pozwoliła Piotrusiowi, by sam otworzył duże, rzeźbione drewniane drzwi do mieszkania.

— Mamo, zobacz, jaki ogromny przedpokój — zawołał podniecony i popędził do pokoju z prawej strony.

Rozglądała się z ciekawością. W powietrzu unosił się dziwny zapach. Jakaś mieszanina egzotyki i niewietrzonego mieszkania.

Otworzyła drzwi z lewej strony i znalazła się w dużej, jasnej kuchni. Nowoczesne meble, idealny porządek.

„Cały Konrad, perfekcyjny” — pomyślała. Żadnej brudnej szklanki w zlewie. Zawsze to u niego podziwiała. Jakby tu nikt nie mieszkał. Otworzyła drzwi dużej lodówki i zobaczyła równo poukładane słoiki, kartony, pojemniki, butelki. Była dobrze zaopatrzona.

— Mamo, mamo, jakie tata ma ogromne mieszkanie! Cztery pokoje! — Piotruś wpadł do kuchni rozpromieniony. — A ile tu jest ciekawych rzeczy i wszystko jest takie ogromne.

— Chcesz trochę soku? Lodówka jest pełna. — Pokazała mu.

— Tak, pomarańczowego — poprosił.

Otworzyła karton i nalała do szklanek.

— Musisz to wszystko zobaczyć, tu jest fantastycznie! Jeszcze nigdy nie widziałem takich rzeczy — opowiadał z przejęciem między jednym a drugim łykiem.

— Spokojnie, bo się zakrztusisz. Zdążymy wszystko pooglądać, będziemy tu mieszkać przez kilka dni — uspokajała go.

— Jak fajnie! Chodź, musisz zobaczyć, ile tatuś ma książek i płyt. Jak w bibliotece! — Nie ustępował.

Ruszyli na obchód mieszkania.

*

Noc, głęboka noc, zegar wyświetlał godzinę drugą, a ona nie mogła zasnąć. To, co się kłębiło w jej głowie, było nie do ogarnięcia. Odkrywała gniazdko Konrada. To tutaj uciekał z domu: od Sary, od żony, od domowych problemów. Cholera! Nieźle się urządził, bardzo luksusowo.

Już kilka razy obeszła wszystkie pokoje. Co za gust: wykwintny, klasyczny, taki z najwyższej półki. Meble z litego drewna, żadne sklejki czy deseczki z Ikei. Fotele skórzane, mięciutkie dywany na dębowym parkiecie. Hebanowe rzeźby z Afryki, porcelanowe cacka z Azji, cenne książki w oszklonych biblioteczkach. Na ścianach maski, niektóre przerażające, i zdjęcia zapierające dech w piersi. Była pewna, że widział te wszystkie widoki na własne oczy i możliwe, że osobiście te foty pstrykał. Miała ochotę krzyczeć na całe gardło, ale to nie Islandia, tu nie ma skalistego brzegu, oceanu, bezkresnych, niezamieszkanych przestrzeni. Za ścianą spał Piotruś. Wkoło niej wiele okien, a za każdym mieszkają ludzie. W mieście nie wolno krzyczeć, kto się odważy, zostanie uznany za wariata.

Sprawdziła dokładnie, w całym domu nie było ani jednej fotografii Sary! Wszędzie Piotruś. W łóżeczku, raczkujący, biegający. Piotruś w przedszkolu, na basenie, w zoo.

Kilka jej fotografii: w kuchni, w fotelu z książką, kiedy rozmawia przez telefon. Żadnego śladu córeczki! Jak śmiał?! Jak mógł być tak okrutny, bezwzględny?! Próbowała to zrozumieć, nie potrafiła. Jak można wykreślić ze swojego życia jedno z dzieci?! Trzeba być potworem.

Sara, najsłodsza istotka, wrażliwa, czuła, kochająca. Uśmiechnięta, pogodna wbrew wszystkiemu. Jej delikatne ciałko pożerane przez chorobę.

Miotała się, wędrując od jednego okna do drugiego. W mieszkaniu było na tyle jasno, że nie musiała zapalać światła. Przez uchylone okno docierały odgłosy ulicy. Warszawa nie spała o tej porze. Słyszała samochody i kroki, jakieś śmiechy i szczekanie psa.

Konrad był osobą, którą musiała podziwiać i nienawidzić jednocześnie. Jak te skrajności pogodzić i żyć w takim związku? Wieczorem napisał: Tak się cieszę, kochanie, że szczęśliwie dotarliście do domu. Mam nadzieję, że wam się u mnie spodoba. Chciałbym, byście polubili Warszawę i moich przyjaciół. Dom?! Usiadła w fotelu, podciągnęła kolana, objęła je ramionami. Chciała płakać, wylać z siebie ten żal. Nie potrafiła. Znowu poczuła się bezradna, skrzywdzona, niezdolna do działania.

Uciekła wspomnieniami do Islandii. Tam czuła się wspaniale. Kamienny dom był twierdzą chroniącą przed atakami wiatru, deszczu i mrozu. Ludzie byli życzliwi, solidarni, pomocni. Tam obok niej był mężczyzna, który nigdy jej nie zawiódł, nie okłamał. Czuła się przy nim bezpieczna, ale równocześnie silna i niezależna. Dwa tygodnie, tylko kilkanaście dni, a tak wiele zmieniło się w jej życiu. Obudziła się z życiowego letargu, wchłonęła dużo dobrej energii, uwierzyła w siebie, poczuła odwagę i siłę do działania. Zrozumiała, jak wiele musi zmienić w swoim życiu.

Michał również przysłał wiadomość: Życzę spokojnej nocy, co pewno będzie trudne w nowym miejscu, po takiej wyczerpującej podróży. Ale jutro powita Cię słoneczny, ciepły dzień, sprawdziłem . Odetchnęła z ulgą. Jest Michał, będzie nowy, pogodny dzień, poradzi sobie. Powinna stawić czoło tym demonom, które ją osaczyły. Nagle pojawiła się myśl: nie musi być żoną Konrada. Tak naprawdę coraz bardziej nie chce nią być. Niech tylko wróci z tej Ameryki, to sobie wszystko wyjaśnią, porozmawiają i ustalą. Musi się coś zmienić, ponieważ ona się zmieniła, nie pasuje już do starego schematu. Wie jedno, ona wraca na Śląsk, tam jest jej miejsce. Tam czekają na nią przyjaciółki i Sara. Oczywiście wcześniej pokaże Piotrusiowi stolicę, zwiedzą Zamek Królewski, Stare Miasto, Łazienki i Centrum Nauki Kopernik. Obiecała mu to.

*

Magdę obudził dzwonek do drzwi. Przez pierwsze sekundy nie mogła się zorientować, gdzie jest i co się dzieje. Wczoraj późno się położyli. Cały dzień spędzili w Centrum Nauki Kopernik. Piotruś był nieprzytomny ze szczęścia. Wiele razy wykrzykiwał, że wszedł do cudownego świata, wszystko było w nim wspaniałe! A z Planetarium 3D nie chciał wyjść.

Drugi dzwonek do drzwi postawił ją na nogi. Kto to mógł być? Nikogo się nie spodziewała. Zanim włożyła kapcie i narzuciła szlafrok, usłyszała przekręcanie klucza w zamku. Pospieszyła do przedpokoju. Pomyślała, że to Konrad, który bez uprzedzenia wrócił do domu, to by było w jego stylu. Tymczasem zobaczyła uśmiechnięte twarze kobiety i mężczyzny. Każde trzymało w rękach sporych rozmiarów karton.

— Ale zrobisz mi tę boską peruwiańską kawę? — dopominał się mężczyzna, który stał bokiem i nie zauważył Magdy.

— O, dzień dobry, myśleliśmy, że nikogo nie ma — powiedziała kobieta. — Dzwoniliśmy.

— Tak, słyszałam. A z kim mam przyjemność?

— Przepraszamy. — Mężczyzna się skłonił. — Patrycja Siwińska i Radosław Żurawski — przedstawił ich. — Konrad prosił, żebyśmy przywieźli tutaj te kartony z dokumentacją. Mamy je włożyć do szafy w jego gabinecie — tłumaczył.

— Kiedy z wami rozmawiał?

— Wczoraj wieczorem przysłał maila.

— Rozumiem. To proszę działać. — Uśmiechnęła się.

Okazało się, że mężczyzna miał nie tylko klucze do mieszkania, ale również do solidnej szafy w gabinecie. Konrad musiał mieć do nich pełne zaufanie, ponieważ klucza do tej szafy Piotruś szukał bezskutecznie, bo chciał ją spenetrować.

— Proszę. — Radek wręczył jej plik kluczy. — Konrad napisał, żeby zostawić klucze w mieszkaniu.

— To my już pójdziemy, przepraszamy — powiedziała Patrycja.

— A co z tą wspaniałą kawą, chyba peruwiańską? — Magda się uśmiechnęła.

— Nie chcemy przeszkadzać — zaprotestowała kobieta.

— Nic podobnego, z przyjemnością napiję się kawy w towarzystwie znajomych Konrada.

— Świetnie — ucieszył się Radek. — Patrycja chętnie się tym zajmie, prawda? — Pogładził jej ramię. — Ona zawsze robi kawę, gdy spotykamy się u Konrada — tłumaczył.

— To zapraszam do kuchni, a ja zmykam do łazienki.

Gdy umyta i ubrana weszła do kuchni, cały dom wspaniale pachniał świeżo zaparzoną kawą, a Piotruś siedział na stole i, energicznie gestykulując, opowiadał o swoich przeżyciach w Centrum Nauki. Próbowała odesłać go do łazienki, ale świetnie się dogadywał z gośćmi. Patrycja wyjaśniła, że ma córeczkę w podobnym wieku i często odwiedzają Centrum, więc jej nie dziwi entuzjazm Piotrusia. W końcu malec dopił kakao i poszedł się przebrać, a oni z filiżankami kawy przeszli do salonu.

— To ile lat ma pani córeczka? — zapytała Magda.

— Osiem, za dwa miesiące skończy dziewięć. Bardzo lubi wyprawy do Kopernika. Szczególnie do działu medycyny, chce zostać lekarzem. — Patrycja się uśmiechnęła.

— A ja musiałam Piotrusia siłą wyciągać z Planetarium 3D, fascynuje go Kosmos. Planety, komety, gwiazdy, czarne dziury. — Machnęła ręką. — Muszę przyznać, że jak na siedmiolatka ma dużą wiedzę na ten temat.

— O tak, nietrudno zauważyć, że to bardzo bystry, inteligentny chłopak — potwierdził Radek. — Zresztą Konrad czasami opowiadał nam o nim, jest z niego bardzo dumny.

— Tak, mają ze sobą świetny kontakt — przyznała Magda. — Tylko rzadko się widują, Konrad jest taki zapracowany, stale w podróży. Może teraz to się zmieni? Obiecał to małemu.

Zauważyła, że goście nagle spoważnieli i równocześnie sięgnęli po filiżanki z kawą. O czymś nie wiedziała? Czegoś nie rozumiała?

— Cieszę się, że się spotkaliśmy, nie miałam do tej pory okazji, by poznać przyjaciół i znajomych męża — kontynuowała. — W tym służbowym mieszkaniu również jestem po raz pierwszy. Tak się jakoś do tej pory nie składało — rozpoczęła ostrożnie. — Pewnie wiecie o chorobie i śmierci naszej córeczki Sary? Konrad musiał dużo pracować, by utrzymać całą rodzinę, a leczenie małej sporo kosztowało. Często wyjeżdżał. Wasza praca tego wymaga. Jak udaje się wam pogodzić pracę i rodzinę?

— O, Konrad był szefem. Jest — poprawił się szybko Radek. — My nie musimy tak często wyjeżdżać. A poza tym ja jeszcze nie założyłem rodziny, nie mam dzieci. — Rozłożył ręce.

— A ja korzystam z pomocy teściowej, która mieszka niedaleko nas — dodała Patrycja. — Uwielbia swoją wnuczkę i chętnie się nią zajmuje.

— Ja też mam dziadka, Einara. On mieszka w Islandii. — Piotruś dołączył do nich.

— A jak ci się podoba ten kraj? Niewielu Polaków miało szczęście tam pojechać — dopytywał Radosław.

— Super, super, super! — entuzjazmował się Piotruś.

Do końca wizyty tematem rozmowy były wrażenia z podróży po Islandii.

Po południu Magda wybrała się z Piotrusiem na zakupy. Myślała już o wrześniu, o ważnym dniu rozpoczęcia przez niego nauki w szkole. Piotruś będzie pasowany na ucznia, w jego życiu nastąpi kolejny etap. Ani przez chwilę nie brała pod uwagę propozycji Konrada, by ich syn uczył się w prywatnej szkole w Warszawie. Podobno trudno było się do niej dostać, mąż użył swoich wpływów. Nie akceptowała tego wszystkiego i nie miała poczucia winy, chociaż podobno marnowała synowi szansę na wszechstronny rozwój i przyszłą karierę zawodową, tak twierdził Konrad.

Czuła, że musi uciekać z tego mieszkania, bo wyraźnie źle na nią działało. Odkryła, że w tym otoczeniu budzą się w niej emocje i uczucia, o których istnienie nigdy by siebie nie podejrzewała. Przepełniały ją zazdrość i złość, czuła się skrzywdzona, oszukana i wykorzystana. Prześladowały ją myśli o straconych szansach, niewykorzystanych możliwościach. Lawinowo rosło poczucie bycia gorszą.

Konrad osiągnął to, o czym ona nawet nie śmiała marzyć. Żył sobie w luksusie, był wykształcony, mądry, odniósł tyle sukcesów. Był szanowany i podziwiany przez pracowników. Wcześniej nigdy nie zastanawiała się nad tym, jakim był szefem.

Po początkowym zachwycie mieszkaniem zaatakowała ją gorycz. Poczuła się nikim. Trzydziestoparolatką, która niewiele w życiu osiągnęła. Taka Patrycja, młodsza od niej, pracowała na odpowiedzialnym stanowisku w międzynarodowej firmie. Odnosiła sukcesy, zarabiała duże pieniądze, a przy tym miała męża, dziecko, które urodziła między jednym a drugim wyjazdem służbowym. Można więc to wszystko godzić.

Teraz, patrząc na to duże, wygodne łóżko w sypialni, zastanawiała się, czy Konrad zawsze spał w nim sam. Przejrzała szuflady w komodach, szafki w łazience, nie znalazła śladów kobiety. Ale czy mogła je znaleźć w mieszkaniu takiego pedanta? Podejrzliwość i zazdrość nią zawładnęły. Musi stąd uciec. Jutro kupi bilety na pociąg, wbrew prośbom Konrada i planom Piotrusia. Synowi stolica bardzo się podobała, co rano wyruszali na wycieczkę. Konrad w codziennych rozmowach z synem podsuwał mu coraz to nowe miejsca do obejrzenia. Ją zaczęły drażnić tłumy ludzi, turystów z całego świata. Upał, gwar, kolejki, tempo. Wszystkiego za dużo, za głośno, za szybko. Marzyła o spokoju, ciszy, o powrocie do swojego bezpiecznego, ustabilizowanego życia. Minęły raptem trzy tygodnie, gdy wyjechała w podróż swojego życia, a jej się wydawało, że upłynęły lata. Prawdą okazało się to, o czym piszą wielcy podróżnicy: z każdej wyprawy wraca się odmienionym. Teraz sama tego doświadczyła.

*

Kolejną noc nie mogła zasnąć. To nie było jej miejsce, to nie była przyjazna jej przestrzeń. Nagle usłyszała trzaśnięcie drzwi i na klatce schodowej rozległy się głosy rozbawionych ludzi. Pokrzykiwania, chichoty i przekleństwa. Domyśliła się, że to sąsiedzi z naprzeciwka — studenci — organizowali kolejne, spontaniczne spotkanie. Było dużo alkoholu, reklamówki z pustymi butelkami stały rano obok ich wycieraczki, głośna muzyka i dużo śmiechu. Właściciel mieszkania wyjechał na urlop, więc młodzi korzystali z okazji. Jeden z sympatycznych studentów wtajemniczył ją w sytuację, przepraszając za hałas i obiecując, że to się nie powtórzy.

Przypomniały jej się własne czasy studenckie. Nic się nie działo, dopóki nie poznała Konrada. To on ją wprowadził do towarzystwa: wspólne wypady na koncerty jazzowe, kabarety, do kina awangardowego. W prywatnych mieszkaniach spotykali się rzadko. Woleli kluby i lokale, które sobie upodobali. Jaka była wtedy szczęśliwa, zakochana. Jakie proste było życie. Nauka i Konrad, i wszystko, co on jej proponował. Miał zawsze tyle pomysłów i energii, ale teraz widzi, jak niewolniczo mu ulegała. A jednak był to bardzo szczęśliwy czas w jej życiu. Co się z nimi stało? Dlaczego ich miłość umarła?

Przechadzała się po pokojach, które stworzył dla siebie Konrad, i czuła się obco i źle. Musi stąd uciekać, by ratować siebie. Patrząc na te materialne dowody jego osiągnięć, jego sukcesów, czuła się malutka, nieważna, nieciekawa. To było okropne, atmosfera tego konradowego gniazda niszczyła ją, odbierała jej radość życia i energię potrzebną do działania. Uzmysłowiła sobie, że wtedy, w czasach studenckich bez reszty zatraciła poczucie własnej tożsamości. Żyła w cieniu Konrada. Potrafił sprawić, że całkowicie podporządkowała swoje życie jego potrzebom, ślepo mu ufała, z czasem wzięła na siebie tę część wspólnego życia, której on nie chciał, nie akceptował. Dzięki jej poświęceniu mógł się rozwijać, podróżować i odnosić sukcesy. Jak bardzo egoistycznie traktował ich związek. Chciałaby móc powiedzieć, że miała swój udział w jego sukcesie, ale wiedziała, że to zbyt naciągane. Z nią czy bez niej — i tak osiągnąłby to wszystko. To taki typ. Jak ma jakiś cel, to prze do przodu, nie oszczędzając ani nikogo ani siebie.

Zatrzymała się przed dużym, kryształowym lustrem, zgarnęła włosy z czoła, pogładziła twarz. Z przykrością zauważyła, że pobyt w Warszawie miał zły wpływ nie tylko na jej psychiczne samopoczucie, ale i na ciało. Włosy już nie były takie miękkie, jedwabiste, skóra twarzy zszarzała, straciła jędrność, a oczy blask. No cóż, wróciła z kraju idealnie czystego ekologicznie. Krystaliczna woda, nieskażone powietrze, silne wiatry nad oceanem, dużo ruchu i kontakt z dziewiczą naturą. Tam z przyjemnością przeglądała się w lustrze.

Podjęła decyzję: jutro rano spakuje bagaże i wraca do Katowic. Najwyższy czas zakończyć tę podróż, wrócić do domu, do siebie.

*

— Witaj, miło cię słyszeć. Nie obudziłem? — Usłyszała w słuchawce głos Konrada.

— Cześć, która godzina? — zapytała mało przytomnie.

— U mnie czy u ciebie?

— U ciebie. Ciągle nie mogę się połapać w tej różnicy czasowej.

— Trzecia w nocy.

— A, u nas jest ranek, Piotruś jeszcze śpi. Wczoraj wróciliśmy późno bardzo zmęczeni. Zwiedzaliśmy Wilanów.

— Super. Kocham to miejsce. A wiesz, to nawet dobrze, że mały jeszcze śpi. Chciałem z tobą ustalić sprawy związane z jego szkołą. Mam nadzieję, że przemyślałaś problem i zostaniecie w Warszawie. Zrobię wszystko, by cię przekonać, bo to najlepsze rozwiązanie.

Magda nie spieszyła się z odpowiedzią. W jednym miał rację, przemyślała wszystko i już postanowiła.

— Przykro mi, Konradzie, ale nie zmieniłam i nie zmienię zdania. Wracamy do Katowic. Piotruś będzie chodził do znanej mi szkoły, blisko domu, bezpiecznej, z dobrym poziomem nauczania. Ale masz rację, że w Warszawie dużo się dzieje, będziemy tu przyjeżdżali najczęściej, jak się da. Koleją to teraz niecałe trzy godziny jazdy.

— Dlaczego jesteś taka uparta? Załatwiłem najlepszą, prywatną szkołę. Piotruś będzie miał okazję wszechstronnie się rozwinąć, a sama wiesz, jaki jest zdolny — nie ustępował.

— Dosyć, Konradzie. On jest za mały na takie zmiany. Potrzebuje spokoju, stabilizacji, przyjaciół. Uwierz mi, wiem, co mówię. Może wrócimy do tej rozmowy, gdy Piotruś będzie w gimnazjum.

— Jak mam cię przekonać? — W jego głosie słyszała rozpacz. — Wiesz, jak bardzo go kocham i chcę dla niego wszystkiego, co najlepsze.

— Oczywiście, że wiem i dlatego radzę ci, żebyś poświęcał mu więcej czasu. On teraz potrzebuje twojej obecności, wchodzi w wiek, w którym ojciec staje się największym autorytetem, największą podporą. Kiedy wrócisz do Polski? Kiedy będziesz wreszcie razem z nami?

— Tego nie wiem.

— Jak to nie wiesz? Tak trudno to ustalić? To jakaś tajemnica?

Milczał.

— No właśnie. Sam widzisz, że ta rozmowa nie ma sensu. W tych okolicznościach nie przekonasz mnie. I wiesz, mam już dosyć tej twojej Warszawy, wracamy do domu, do Katowic. Tęsknię za przyjaciółkami, dzwonią, nie mogą się nas doczekać.

— Dobrze, zrobisz, jak uważasz — powiedział bezbarwnym, zrezygnowanym głosem. — Liczyłem na to, że uda mi się cię przekonać. I ciągle mam nadzieję, że zmienisz zdanie.

— Ja również mam nadzieję, że zrozumiesz wreszcie, że dla nas wszystkich najważniejsze jest, by być razem, być rodziną.

 Zapraszamy do zakupu pełnej wersji książki

*Motta rozdziałów to filozofia i mądrości islandzkich trolli z książki Briana Pilkingtona Trolls.

Rozdział II. – Lato w Katowicach

„Przebij się przez ograniczenia, które sam sobie narzuciłeś”.

Od dwóch tygodni byli w Katowicach. Jakie malutkie wydawało im się teraz ich mieszkanie, i skromne. W porównaniu z domem dziadka Einara i warszawskim mieszkaniem Konrada wiele traciło. Nie była to tylko kwestia metrażu czy umeblowania. Zastanawiała się nad tym i zrozumiała, że jest ono betonowo-standardowe. Nie ma „duszy”. Nie ma w nim historii pokoleń. Identyczne były pod nią i sześć kondygnacji w górę. Po śmierci Sary Konrad odnowił je i wymienił większość mebli, dzięki temu było nowoczesne i funkcjonalne.

Na szczęście to wrażenie szybko się zatarło. Tyle się przecież działo. Spotkania z przyjaciółkami, telefony, rozmowy i rozmowy. W końcu powoli wszystko się wyciszyło, nie miała już pilnych spraw do załatwienia. Ada z rodziną wyjechała na wakacje w góry, do Zakopanego. Hania z dziewczynkami spędzały urlop na działce pod miastem.

Dzisiaj, po przebudzeniu, uświadomiła sobie, że nie ma nic pilnego do zrobienia. Z nikim nie była umówiona, nie było też Piotrusia, który wpadłby do pokoju z jakimś problemem wymagającym jej natychmiastowej reakcji. Pozwoliła mu nocować na działce z Hanią i jej córkami. Zrobiła sobie kawę i usiadła w fotelu naprzeciw szeroko otwartych drzwi balkonowych. Zapowiadał się kolejny upalny dzień. Cisza w mieszkaniu zaczęła ją drażnić. Konrad od kilku dni nie dzwonił, Michał też jakby unikał kontaktów. Spotkali się tylko raz, w dniu ich przyjazdu do Katowic. Opowiadał, jak bardzo jest zajęty w szpitalu. Koledzy na urlopach, wiele trudnych przypadków i jeszcze wieczorami siedzą całą grupą nad ważnym projektem, walczą o ważny grant Komisji Europejskiej.

Rozumiała to wszystko, tylko dokuczała jej świadomość, że wszyscy mają jakieś ważne sprawy, pracę, problemy — tylko nie ona. Sezon ogórkowy. W telewizji same powtórki, żadna książka jej nie wessała, teatry nieczynne, w kinie była już dwa razy. Myślała o swoim postanowieniu — kursie malowania — ale musiała z tym poczekać do września. Wysprzątała już mieszkanie, regularnie odwiedzała Sarę na cmentarzu. Nigdy jeszcze nie była w takiej sytuacji. Zawsze była komuś potrzebna, każda minuta jej życia była z góry zaplanowana. Brakowało jej tego dzielenia się czasem, słowem, obecnością, wspólnego przeżywania. Brakowało Michała, jego uśmiechu, błysku jego niebieskich oczu. Nawet dyskusji z Konradem, który żył sobie w tej Ameryce i chyba nie zamierzał wrócić.

Pies sąsiadów rozszczekał się. Poczuła niepokój, taki irracjonalny lęk, niczym nieuzasadniony.

— Cisza jak przed burzą — powiedziała głośno. Dźwięk własnego głosu zaskoczył ją, brzmiał bardzo ponuro. — Jaką burzą?! — zaprotestowała i energicznie wstała z fotela. — Jeszcze ściągnę jakieś nieszczęście takim głupim gadaniem. Do łazienki, śniadanie — rozkazała sobie. Nie wolno tak łatwo rezygnować. Szkoda tego pięknego dnia, musi wyjść z domu.

*

Wsiadła do autobusu. Wszystkie okna były otwarte, a jednak panował taki zaduch, że od razu miała ochotę wysiąść. Dźwigała ciężką siatkę z zakupami i dlatego postanowiła podjechać te dwa przystanki. Nakupiła dzieciom owoców, słodyczy i duże wiaderko lodów.

„Dlaczego w Warszawie autobusy i tramwaje mają klimatyzację, a tu, na Śląsku, to jeszcze rzadkość?” — pomyślała rozżalona. Skasowała bilet i chciała przesunąć się jak najbliżej drzwi, gdy pasażerowi obok rozdzwonił się telefon.

— Zaś ta szmata dzwoni — powiedział do kumpla, patrząc na ekran telefonu komórkowego. — Nie do mi spokoju, kurwa, musi mieć dzisiaj chuja w domu.

— To coś jej w nocy nie dogodził? — zakpił kolega.

— Nie pierdol! Spać nie do, chcica mo tako… — Machnął ręką.

— Jo chętnie pomoga — zarechotał kolega.

— Jasne, tak na jedyn roz to kożdy by chcioł, ale tak w dzień i noc na okrągło, to żodyn.

— Odbierz wreszcie i powiedz, że kolega jest chętny, ciekawe, co powie.

— Nie dla kota szpyrka, to moja meta. Ciepło, czysto i porządne żarcie — powiedział, naciskając klawisz w telefonie.

— Cześć, Dziubku, nie nerwuj się, za godzina bede. Sprawa mom do załatwienia. — Nie czekając na odpowiedź, przerwał połączenie. Obaj mężczyźni zarechotali i wysiedli na przystanku.

Popatrzyła za nimi, nie ona jedna, i nie mogła zrozumieć, jak tacy prymitywni, nieciekawi faceci mogą podobać się kobietom? Czegoś nie rozumiała? Przecież mężczyzna powinien sobą coś reprezentować: jakieś podstawy kultury osobistej, inteligencję, pracowitość, urodę. W tych osobnikach z autobusu nie mogła się dopatrzyć ani jednej z tych cech. I ta ich odpychająca zewnętrzność: niedomyci, nieogoleni, w nieuprasowanych podkoszulkach i krótkich spodenkach. Nie chciałaby, żeby któryś z nich nawet przypadkiem jej dotknął. Na samą myśl o tym wzdrygnęła się.

Wysiadła na następnym przystanku i ruszyła w stronę ogródków działkowych. Upał, żaden listek na drzewie nawet nie drgnął. Dopiero gdy weszła na teren ogródków, otoczył ją przyjemny chłód. Zapachniało grillem, słychać było dziecięce głosy, piski i śmiechy.

— Mamo, mamo, jak dobrze, że przyszłaś. — Piotruś zeskoczył ze schodków werandy i biegł w jej stronę.

— Mój syneczek kochany, tak bardzo się stęskniłeś?

— No… troszeczkę — przyznał, obejmując ją mocno w pasie. — Kupiłaś nam lody?

— Kupiłam. Trzeba je szybko zjeść, bo się roztopią. Zawołaj dziewczynki.

Jak miło było siedzieć pod gruszą i pić kompot z czerwonej porzeczki. Dzieciaki opalone, roześmiane, szczęśliwe. Hania zadowolona, zrelaksowana, ślicznie wyglądała w kretonowej sukience w drobne kwiatki.

— Dajesz sobie radę z taką gromadką? Może cię zastąpię, odpoczniesz sobie?

— No coś ty, to sama radość. W ciągu roku szkolnego tylko się mijamy, stale trzeba coś organizować, planować, załatwiać. A tu robimy tylko to, co chcemy i kiedy chcemy, prawda, dzieciaki? — Odwróciła się w stronę werandy.

— No, ale naczynia zmywać też musimy — pożaliła się Wiktoria.

— Okej, od jutra podaję jedzenie na brudnych — zgodziła się Hania.

— Fuj, nie! — zaprotestował Piotruś. — Ale moglibyśmy jeść na jednorazowych, tak jak na biwaku na Islandii, pamiętasz, mamo?

— Tylko raz jedliśmy na plastikowych — przypomniała Magda. — Tam też się zmywa naczynia.

— A kiedy wracacie do domu? — zwróciła się do Hani.

— Myślę, że w sobotę do południa. Muszę jeszcze zrobić pranie, bo w niedzielę przyjedzie po dziewczynki brat Bogdana. Spędzą u babci resztę wakacji. Ja od poniedziałku wracam do pracy, koniec urlopu. — Uśmiechnęła się.

— Wpadnę do was w sobotę rano, pomogę się spakować, będziemy w kontakcie. A jak sobie radzicie wieczorami, bez komputera, telewizji? — zapytała.

— Mamy tu mały telewizor, ale praktycznie go nie włączamy. Wolimy nasze gry, teraz najwięcej emocji dostarcza nam „Rummikub”. Nie masz pojęcia, co się tu dzieje! Ostatnio przychodzą też dzieci sąsiadów z naprzeciwka, zorganizowaliśmy cały turniej, trwają eliminacje. Sąsiadka zafundowała mały puchar dla najlepszego gracza. My, dorośli, sobie siedzimy, a dzieciaki walczą. Mąż sąsiadki pilnuje, by wszystko odbywało się zgodnie z zasadami.

— No, to teraz się nie dziwię, że Piotruś nie ma nawet czasu zatęsknić za domem.

— Dobrze im tu, Madziu, nie musisz się o niego martwić. Dzieciaki mają tak dużo swobody, i ta piękna pogoda! — Machnęła ręką w stronę nieba. — Wiesz, w ubiegłym roku zbudowano tu boisko do badmintona, a na placu zabaw wstawiono przyrządy do ćwiczeń, na których mogą też ćwiczyć dorośli. Coraz więcej rodzin spędza tu urlopy.

— Tak, tu jest jak na kempingu — zgodziła się Magda.

— Lepiej, bo masz własne jarzyny i owoce. Ja nawet robię zapasy na zimę. Wczoraj smażyłam powidła ze śliwek. Dostałam całe wiadro od sąsiadów z prawej. Dzieciaki pomagały mi pestkować.

— Super. Jesteś świetną gospodynią. Zresztą zawsze byłaś — podziwiała Magda. — A co tam u Bogdana, radzi sobie jakoś?

— Musi, ale lekko nie jest. — Hania wyraźnie posmutniała. — Pracuje przy pakowaniu ogórków i cukinii. Odkłada forsę na kurs obsługi wózków widłowych. Na początku września zaczyna, już się zapisał. Później, jak zdobędzie papierek, będzie mu lżej.

— To dobrze. Widzisz, radzi sobie, a tak bardzo się o niego bałaś.

— Nadal się martwię. On bardzo tęskni za nami. Wiesz, śpi w jednym pokoju z dwoma Bułgarami i Turkiem. Ten jego angielski to mniej niż podstawowy. To nie są warunki do życia — westchnęła. — Ale płacą uczciwie, co tydzień, w euro. Bogdan potrafi zacisnąć pasa, żyje bardzo skromnie. Pieniądze wpłaca na nasze wspólne konto.

— Ty pewno też tęsknisz? I wszystko na twojej głowie — podkreśliła Magda.

— Mnie jest dużo łatwiej. Żyję wśród swoich, praca, dom, nie mam czasu nawet wieczorami. No i w każdej chwili mogę liczyć na wsparcie rodziny, przyjaciół, i najważniejsze, mam przy sobie dziewczynki.

— Tak, cudownie sobie z tym wszystkim radzisz — westchnęła Magda.

— A co u Konrada? Wraca wreszcie do kraju? — zapytała Hania.

— Nic nie wiem. Kręci coś okrutnie. Podobno sam nie wie, kiedy będzie mógł przylecieć. Dla niego praca zawsze była najważniejsza. Myślałam, że teraz to się zmieni, że będzie chciał być blisko z Piotrusiem… — zamilkła.

— Może nie kłamie i rzeczywiście nie wie? On ma taką odpowiedzialną pracę i pewno nie wszystko od niego zależy.

— Może. Haniu, najgorsze jest to, że ja nie potrafię mu już zaufać, bo nie wiem, jak wygląda jego życie i na czym tak naprawdę polega jego praca. Zawsze robił to, co chciał. Może na początku próbował mi to tłumaczyć, ale jak wiesz, co innego miałam na głowie. Podobno nas kocha, podobno jesteśmy z Piotrusiem dla niego najważniejsi — westchnęła. — Ale w sumie, sama wiesz, jak to praktycznie wygląda. Żyjemy osobno, każde swoim życiem.

— Teraz cię lepiej rozumiem — przyznała Hania. — Bogdana nie ma dopiero trzeci miesiąc, a ja już nie wiem, czy wytrzymam te trzy lata, które sobie zaplanował. Coraz częściej myślę o tym, żeby do niego dołączyć. Rodzina powinna być razem.

— Masz rację, rodzina powinna być razem. Tylko dlaczego trzeba taką oczywistość tłumaczyć?

— Takie czasy, kochana. — Hania rozłożyła ręce. — Trzeba żyć tam, gdzie jest praca.

*

Była chłodna kąpiel, piła wodę, już dwa razy była w toalecie, a sen nie nadchodził. Nic nie usprawiedliwiało takiego stanu: zero zainteresowania jakąkolwiek czynnością, żadnych chęci, by poczytać, otworzyć komputer, posłuchać muzyki. Wyszła na balkon, ale po paru minutach wróciła do łóżka. Śmieszyło ją liczenie baranów, próbowała sobie przypomnieć, co czytała o walce z bezsennością. Postanowiła skupić się na obserwacji własnego oddechu. Wolny, głęboki wdech, chwila przerwy i wydech. Bardzo szybko znalazła się na granicy snu i jawy. Odrywała się od rzeczywistości, przenosiła do krainy rządzonej przez podświadomość.

Szła ścieżką przez ukwieconą łąkę, intensywnie pachniały zioła. Czuła ciepło zachodzącego słońca. Podniosła wzrok, by stwierdzić, że las jest już bardzo blisko. Poczuła przyjemne podniecenie, przyspieszyła, uśmiechnęła się. Poprawiła włosy, zakładając za ucho najdłuższy kosmyk. Ścieżka wprowadziła ją w las, od razu zmieniło się światło, jakby ktoś dodał za dużo kontrastu przy retuszu zdjęć. Trzasnęła gałązka pod jej stopami. Zastygła na moment. Ruszyła przed siebie, prostując ramiona. Czuła, że jest obserwowana. Uśmiechnęła się prowokująco. To dobrze, że się jej przygląda, powinna na niego działać, sprawiać, by krew mu szybciej płynęła w żyłach, pulsowała w tętnicach, by jego oddech przyspieszył, głębiej i szybciej unosił muskularną klatkę piersiową. Zatrzymała się, nachyliła nad fioletowymi dzwonkami pachnących kwiatów. Chciała opóźnić moment spotkania, to oczekiwanie było cudowne. Wszystko w niej było gotowe, niecierpliwe. Właśnie dlatego zerwała kilka kwiatowych kielichów… i wtedy poczuła, jak ją od tyłu obejmuje, mocno przytula. Jego gorący oddech parzył jej szyję. Lewa dłoń wsunęła się za dekolt bluzeczki, a druga dotknęła brzucha, po czym niecierpliwie przesunęła się w dół i zacisnęła między nogami. Na pośladkach poczuła jego nabrzmiały członek. Odwróciła trochę głowę i poczuła wilgotne usta. Wessał jej górną wargę, język wtargnął między zęby. Poczuła zawrót głowy. Uniósł ją lekko, zrobił kilka kroków i postawił przy dużym pniu dębu.

To, co działo się później, było spełnieniem jej erotycznych fantazji. Podniósł jej spódnicę, jednym silnym ruchem ręki zerwał koronkowe majtki, jego palce wtargnęły zdecydowanie w sam środek. Jęknęła przerażona i zachwycona jednocześnie. Objęła dłońmi pień drzewa, przytuliła się do szorstkiej kory, sama rozchyliła nogi. Nie czekała długo, poczuła silne pchnięcia czegoś gorącego, wilgotnego. Krzyknęła z rozkoszy. Ciało wyprężyło się i całe napięcie opadło, przynosząc cudowne uczucie ulgi, odprężenia. Jeszcze kilka ruchów dłoni i odrzuciła kołdrę. Czuła, że cała się spociła. Poleżała chwilę i powoli otworzyła oczy. Przeciągnęła się i ziewnęła szeroko. Wsunęła kołdrę między nogi, zwinęła się w kłębek i zasnęła.

Obudziły ją promienie słońca, które tańczyły po jej twarzy. Firanka w szeroko otwartym oknie balkonowym wydymała się i falowała. Leżała naga, kołdra zsunęła się w nocy na podłogę. Przypomniała sobie ten sen — nie sen. Spotkała kogoś w lesie i uprawiali seks. Ale kto to był? Nie widziała jego twarzy, a przecież się nie bała. Wiedziała, że to ten, którego spodziewała się tam zastać. Ale kto to mógł być? Konrad? Michał? Chyba żaden z nich. To było szalone, ale jednocześnie wspaniałe. Wspaniałe? No chyba oszalała. To takie do niej niepodobne, w lesie, od tyłu, tak dziko, jak zwierzęta… Poszła do kuchni, wstawiła czajnik z wodą na herbatę.

Siedziała w fotelu z podkurczonymi nogami. Na balkonie suszyła się jej pościel i piżama. Czuła silną potrzebę oczyszczenia, zatarcia śladów. Czego? To było dla niej takie trudne. Zaakceptowanie własnej seksualności. Jej myśli nachalnie krążyły wokół tematu. Co ją pchnęło w tym kierunku? Czyżby ta podsłuchana w autobusie wulgarna rozmowa? Prawdą jest, że wracała do niej myślami. Przypominały jej się też sceny z filmów, gdzie aktorzy rzucali się na siebie ogarnięci jakimś szałem, nie bacząc na sytuację i warunki. Nie rozumiała, jak ludzie, którzy dopiero się poznali, tak wynikało ze scenariusza, gotowi byli natychmiast pójść do łóżka. Uważała, że reżyser grubo przesadza, że takie efekty specjalne w życiu się nie zdarzają, za to skutecznie przyciągają widzów. Tam nie było żadnej gry wstępnej, a cały akt trwał minutę. To było dzikie, zwierzęce i na granicy gwałtu. Bo jak można zrobić to, opierając się o drzwi łazienki, a później obciągnąć spódnicę, zapiąć rozporek i wrócić na salę obrad czy do gości i udawać, że nic się nie stało. Patrząc na te sceny, nie czuła żadnego pożądania. To zrywanie z siebie ubrań, zrzucanie jednym ruchem ręki rzeczy z biurka czy kuchennego stołu, by zrobić trochę miejsca, i od razu te ostre pchnięcia, dyszenie i finał. Nie rozumiała takiej namiętności. Ona potrzebowała intymności, poczucia bezpieczeństwa, pieszczot, dużo, dużo czułości, by się otworzyć, by przeżyć przyjemność i dać przyjemność. No tak, ale jakie ona miała doświadczenie? Sypiała tylko z Konradem, z mężem. Ostatnio bardzo rzadko, nie pamięta już, kiedy był ten ostatni raz. Czy on też pozostał jej wierny? Jeździł po całym świecie, poznawał tyle atrakcyjnych kobiet. Pięknych kobiet, wykształconych, inteligentnych. I te luksusowe hotele, przyjęcia, alkohol. Nie wiadomo, co go tak naprawdę trzymało w tej Ameryce. Dosyć!

Próbowała uciec od dręczących ją wizji, ale nachalnie wracały. Konrad to młody, przystojny, atrakcyjny, zadbany mężczyzna, na pewno się podoba. Byłaby naiwna, gdyby wierzyła w jego wierność. A jednak wolała być naiwna. Nie miała żadnych dowodów jego zdrady, ale też nigdy ich nie szukała. A gdyby do niej dotarły, to czy potrafiłaby mu wybaczyć? Nie, nie będzie o tym myślała. Największą głupotą jest przymierzanie się do roli zdradzanej żony.

*

— Mamo, co czytasz? — zapytał Piotruś.

— Taką powieść, obyczajową.

— Chyba nie jest za ciekawa, co?

— Dlaczego tak myślisz?

— Bo bardzo wolno ją czytasz.

— Masz rację, mądralo, jakoś mnie nie wciągnęła. — Magda się roześmiała. — Jesteś bardzo spostrzegawczy.

— Chyba tak. Zauważyłem też, że ciągle jesteś sama. W naszym domu jest tak cicho, a u sąsiadów znowu się kłócą.

— To chyba dobrze, że nie krzyczymy na siebie.

— No, tak. Tylko tatuś mi mówił, że powinniśmy zapraszać znajomych, mieć dużo przyjaciół.

— Piotrusiu, przecież my mamy przyjaciół. Chodź tu do mnie, przytul się. — Odgarnęła mu włoski z czółka i pocałowała. — Wiem, brakuje ci towarzystwa, ale przecież wiesz, że nie możesz dzisiaj iść do Moniki. Jest chora. Jak poczuje się lepiej, to będziesz mógł ją odwiedzić.

— Wiem. — Odsunął się trochę, by popatrzeć jej w oczy. — Tylko dlaczego my nie mamy rodziny? — zapytał. — Mateusz ma dwóch braci i siostrę, wielu kuzynów i kuzynki — wyliczał. — Ciągle przychodzą do niego jakieś ciocie i wujkowie. A dzisiaj wszyscy pojechali na urodziny do dziadka i tam będzie bardzo dużo ludzi.

— Czujesz się samotny? Jakoś do tej pory nic na ten temat nie mówiłeś. Mamy przyjaciół, masz sporo kolegów i koleżanek. Widzisz, tak się czasami składa, że jedne rodziny są duże, a inne małe. Ani ja, ani tatuś nie mamy rodzeństwa, a nasi rodzice nie żyją. To dlatego nie masz dziadków ani kuzynów.

— Ale Mateusz powiedział, że to jest dziwne i raczej niemożliwe, bo przecież nie spadliśmy z Księżyca. On uważa, że na pewno mamy jakichś krewnych, tylko może takich dalszych. Zawsze jacyś są. Opowiadał, że gdy umarła jego ciocia, która mieszkała w Ameryce, to zgłosiło się wielu krewnych. Niektórych widzieli pierwszy raz na oczy, ale oni mieli dokumenty i naprawdę byli z nimi spokrewnieni. Może my też mamy? Tylko trzeba by ich było poszukać.

— Nawet jeżeli masz rację, kochanie, to nie zmienia faktu, że są dla nas obcymi ludźmi. Nie znamy się i ja nie wiem, czy chciałabym ich poznać. Nigdy nie wiadomo, na kogo się trafi, zgadzasz się?

— Chyba tak — odpowiedział niepewnie Piotruś. — Mamusiu, najbardziej to chciałbym mieszkać w takim domu, jaki ma dziadek Einar. Pamiętasz, tam zawsze było dużo ludzi i tyle pracy. Były różne zwierzęta, tam nie można się było nudzić. I wszyscy byli jak wielka rodzina, chociaż chyba nie wszyscy byli spokrewnieni — rozmarzył się.

— Widzę, że za nimi bardzo tęsknisz? — Pocałowała go w ucho. — Ja też tęsknię. Musimy im wysłać list, najlepiej z twoimi rysunkami — zaproponowała.

— Dobrze, mamusiu, dziadek Einar lubi moje obrazki — stwierdził Piotruś.

— No widzisz, to masz teraz dużo pracy. — Roześmiała się. — I nie będziesz miał czasu się nudzić.

— Mamo, a dlaczego wujek Michał do nas już nie przychodzi?

— Co ty mówisz? — Popatrzyła mu w oczy. — Przychodzi, tylko o wiele rzadziej, przecież wiesz, że dużo pracuje, jest lekarzem. Jest bardzo zajęty, chore dzieci go potrzebują. Ma sporo dyżurów i często śpi w szpitalu.

— Gdyby Sara nie umarła, to często by przychodził, prawda? — westchnął. — Chciałbym, żeby Sara była z nami. Mogłaby być chora, ale żeby była. Teraz mi się nawet nie chce robić zdjęć ani kręcić filmów, ani malować.

— Coś wymyślimy na te twoje smutaski. — Pogłaskała go po głowie. — Zastanówmy się, co by to mogło być?

— Gdybyśmy mieszkali w Warszawie, to mógłbym oglądać zdjęcia i filmy tatusia z jego wypraw. Całe mnóstwo ich tam jest. Tatuś mi pozwolił, pytałem. — Synek od razu się ożywił.

— Dobrze — westchnęła. — W takim razie pojedziemy w ten weekend do Warszawy.

Domyśliła się, że Konrad nie odpuścił i urabia syna, ponieważ ona nie wyrażała zgody na przeprowadzkę do stolicy. Nie podobało jej się to. Mąż rozpoczął wojnę podjazdową, a sam nie potrafił podać, nawet w przybliżeniu, terminu swojego powrotu do kraju. Nie zamierzał zmieniać swojego życia, za to chętnie sterowałby ich życiem. Śmierć Sary niczego go nie nauczyła.

— Super, mamusiu! — Piotruś cmoknął ją w policzek. — Bardzo lubię Warszawę. Wiesz, muszę na jutro dokończyć wyklejankę, o jesieni w lesie — przypomniał sobie.

— To ty jeszcze nie odrobiłeś lekcji? — Połaskotała go pod pachami i pchnęła w stronę drzwi. — Do roboty, kolego!

Gdy Piotruś już spał, wróciły do niej myśli o rodzinie. To rzeczywiście bardzo dziwne, że nie mają żadnej dalszej rodziny. Od najmłodszych lat pamiętała tylko ciocię Julię. Ojciec bardzo ją lubił i szanował, spędzali razem święta, czasami bywali u niej na niedzielnym obiedzie, zastępowała jej babcię. Tatuś był jedynakiem, jego rodzice nie żyli. Tyle wiedziała. Mama również była jedynaczką. Podobno miała kiedyś brata, ale utonął w rzece, gdy był dzieckiem. Mamusia nigdy go nie poznała, urodziła się kilka lat po jego tragicznej śmierci. Rodzice mamy też nie żyli. Dziadek Józef zginął w kopalni gdzieś za granicą, a babcia Helena zmarła na raka na krótko przed jej urodzeniem. Wiedziała, że będzie miała wnuczkę, i to ona wybrała dla niej imię — Magdalena.

Do tej pory Magda nigdy nie roztrząsała tego problemu, nie odczuwała braku krewnych. W domu nie rozmawiało się na ten temat. Rodzice mieli sporo przyjaciół, swoją pracę, prowadzili aktywne życie towarzyskie. Często chodzili do kina, na koncerty, do teatru. Wyjeżdżali w góry i nad morze. Nigdy nie odczuwała braku dalszej rodziny. Tak było od zawsze. I to wydawało jej się normalne.

A jednak coś jej się przypomniało. Na pogrzebie rodziców było bardzo dużo ludzi. To była sensacja, taki straszny wypadek, w końcu zginęli młodzi ludzie. Ukazał się duży artykuł w prasie lokalnej z ich zdjęciami i kondolencje z zakładów pracy… Była wtedy nieprzytomna z przerażenia, ledwo pamiętała ten czas, ale wśród przyjaciół, znajomych z pracy, sąsiadów, koleżanek i kolegów ze swojej szkoły widziała też osoby zupełnie jej nieznane. Na cmentarzu jakaś kobieta, składając jej kondolencje, przytuliła ją mocno do sporego biustu i powiedziała, że gdyby czegoś potrzebowała, to ma zadzwonić, bo przecież są rodziną. Wtedy szybko o tym zapomniała. Dopiero dzisiaj rozmowa z synem wywołała te wspomnienia.

Może jednak ma jakąś rodzinę, ciotki, kuzynów? Tylko dlaczego nie pojawili się w jej życiu, gdy rodzice jeszcze żyli? Musiała być jakaś ważna przyczyna. Ale czy warto teraz dociekać? Od pogrzebu rodziców minęło wiele lat. Tyle się w tym czasie wydarzyło i nikt się nie odezwał, nie zainteresował jej losem. Widać nie było warto.

*

Wracali z Piotrusiem z basenu. Cieszyła się, że syn wymusił na niej te basenowe wypady. Sama pewnie nigdy by się nie zmobilizowała. Piotruś nauczył się pływać jeszcze w przedszkolu. W upalne dni lata byli kilka razy na basenie razem z Hanią i jej dziewczynkami. We wrześniu okazało się, że w szkole podstawowej, do której chodzi Piotruś, nie ma basenu. Co prawda, organizują wyjścia na basen uczniom, ale dopiero od czwartej klasy. To dlatego raz w tygodniu, zaraz po lekcjach, jeździ z synem na miejski basen. Wykupiła karnet na pół roku.

Wychodząc z szatni, sprawdziła komórkę, miała dwa nieodebrane połączenia od Michała. Zdziwiła się, ostatnio rzadko się z nimi kontaktował. Oddzwoniła.

— Halo, dzwoniłeś. Nie mogłam odebrać, bo byliśmy z Piotrusiem na basenie.

— No tak, zapomniałem, że to dzisiaj czwartek. Sorry. Chciałem się z wami spotkać. Dziadek Einar przesłał prezent dla Piotrusia.

— To świetnie, ucieszy się. Bardzo tęskni za dziadkiem i Islandią, i tobą…

— Ja też za wami tęsknię, ale wiesz, jak wygląda moje ­życie.

— Wiem, praca, praca. To o której do nas wpadniesz?

— Chciałbym po osiemnastej, jeżeli nie macie innych ­planów.

— Będzie nam miło. Czekamy na ciebie.

— No to na razie, pa.

— Pa.

— Wujek Michał nas odwiedzi? — Piotruś podskakiwał z radości.

— Tak, i ma dla ciebie prezent od dziadka Einara — potwierdziła.

— Hura! O której przyjdzie?

— Musimy się pospieszyć, kupimy po drodze ciastka. A ty musisz zdążyć odrobić lekcje, bo pewno tak szybko Michała nie wypuścisz z domu! — Roześmiała się.

— No jasne, musimy porozmawiać o wielu ważnych sprawach — potwierdził.

*

Była rozdrażniona, prawie wściekła. Nie mogła zrozumieć Michała. Ledwo się z nią przywitał, taki jakiś sztywny, nieprzystępny. Za to szalał z Piotrusiem, całą uwagę poświęcał chłopcu. Odpowiadał na serię pytań: o Księżniczkę, ukochanego konika, o owce, które sprowadzane są już z gór, ponieważ na Islandii zaczynała się zima, o wszystkich mieszkańców zagrody, no i oczywiście o dziadka Einara. Dostał od niego książkę o islandzkich trollach. Synek piszczał z radości. To był kolorowy album z krótkimi napisami w języku angielskim: Trolle, ich filozofia i mądrości Briana Pilkingtona. Takie okropne brzydactwa, ale nie odrażające. Michał na życzenie Piotrusia przetłumaczył mu niektóre napisy. Były ciekawe, zmuszały do przemyśleń. Zapamiętała jeden: Trolle nigdy się nie rumienią ze wstydu. Nigdy nie miały takiej potrzeby.

Michał obiecał Piotrusiowi, że przyjdzie kiedyś i przetłumaczy mu cały tekst. Bardzo żałował, że nie wpadł na to, by zrobić to od razu. Teraz chłopiec nie chciał się już z książką rozstać. Oczywiście poszedł z nią spać, a wujek Michał, uproszony, posiedział przy jego łóżku. Szeptali tam jeszcze długo.

A później Michał zaczął się bardzo spieszyć. Spytał tylko o Konrada. Kiedy dzwonił? Kiedy wraca? Co mówił? Ani słowem nie zapytał, co u niej. Jak sobie radzi? Nie próbował jej dotknąć, unikał jej wzroku. A ona marzyła, by chociaż na do widzenia przytulił ją mocno.

Poczuła się z tym okropnie. Najpierw ogarnął ją żal, a później lawinowo narastała w niej złość. Niczym nie zasłużyła na takie traktowanie! Co się stało, że ich kontakty zrobiły się takie oficjalne? Czy nagle zaczęło mu przeszkadzać to, że jest mężatką? A może to u niego sytuacja się zmieniła? Pewno poznał jakąś kobietę, zakochał się. Ale czy tym bardziej nie powinien jej o tym powiedzieć? Przecież ich związek opierał się na całkowitym zaufaniu, nigdy dotąd się nie okłamywali.

Jaki związek? Coś jej się uroiło. W Islandii było tak czule i miło, ponieważ zobowiązał się do opieki nad nimi. Poświęcał jej dużo czasu, robił wszystko, by była szczęśliwa, by zobaczyła i przeżyła jak najwięcej w czasie tej swojej pierwszej w życiu wyprawy.

„Nie bądź naiwna!” — łajała samą siebie. „Był taki milutki, ponieważ zawarł umowę z Konradem. Dostał za to pieniądze. Pomyliłaś tę opiekuńczość z miłością”.

No cóż, zbyt dużego doświadczenia nie miała. W jej życiu był tylko Konrad. Łatwo było nią manipulować, wykorzystać…

„Stop!” — nakazała sobie. Jakie „wykorzystać”?! Nic takiego się nie działo. To jej chora wyobraźnia zwodziła ją na manowce. Sama z siebie robiła ofiarę.

Coś było jednak nie tak. Chyba żyła w jakimś urojonym świecie. Czyżby instynkt ją aż tak zawodził? Przecież czuła to jego ciepło, tę czułość w głosie i oczach. Czy można tak udawać, grać jakąś rolę? To byłoby przerażające. Za dużo o tym wszystkim myślała. Musi wypełnić czas czymś sensownym. Jedynym jej obowiązkiem było opiekowanie się Piotrusiem. To zdecydowanie za mało! Żyje w jakimś zawieszeniu. Ciąg­le na coś czeka i sama nie wie na co. W końcu stała się po prostu leniwa, ostatnio nic jej się nie chciało. Koniec z tym, trzeba zacząć działać. Jest już połowa września. Konrad nadal nie wiedział, kiedy wróci do kraju. To oburzające! Nawet nie wspominał o dalszym wspólnym życiu. Czy po powrocie zamieszka z nimi czy w Warszawie? Mnóstwo pytań bez odpowiedzi. Musi coś zmienić, bo oszaleje.

Jutro! Tak, jutrzejszy dzień musi sobie zaplanować. Zadzwoni do tej pracowni malarskiej. Wstąpi do szkoły języka angielskiego „Speak Up”, o której czytała w Internecie. Ma dobrą lokalizację w samym centrum Katowic. Chciałaby zgrać swoje plany z zajęciami Piotrusia. Odrzuciła pomysł Konrada, by lektor przychodził do domu i prowadził z nim indywidualne lekcje. Ona potrzebowała wyjścia z domu, kontaktu z grupą ludzi.

Od razu poczuła się lepiej. Życie musi mieć sens. To ona musi wyznaczać sobie cele do osiągnięcia, mieć konkretny plan i konsekwentnie go realizować. A co z Michałem? Nie wie. Tak samo jest z Konradem. Nie zna ich planów. Oni żyją intensywnie, są tak zaangażowani w ważne sprawy, zapracowani, stale zmęczeni. Zrozumiała, że to uzależnienie się od innych skazywało ją na niepewność i czekanie. Musi to wreszcie przeciąć!

Uspokojona wstała, wzięła ciepły prysznic i dosyć szybko zasnęła.

*

Michał siedział w samochodzie i patrzył w oświetlone okno. Był zły na siebie, zły na tę niezręczną sytuację. Konrad sprytnie nim manipulował. Nie pozwolił mu odejść, zapomnieć.

On wywiązał się uczciwie z umowy. Był najlepszym przewodnikiem po Islandii i opiekunem. Pokazał wszystko, co warte było obejrzenia w tak krótkim czasie. I Piotruś, i Magda byli przy nim bezpieczni, zadbani i szczęśliwie wrócili z wyprawy. Na tym powinna się zakończyć jego rola. Niestety Konrad wymusił na nim dalszą opiekę nad bliskimi z zachowaniem dystansu. Powoływał się na uczucia Piotrusia, na to, że jest mu teraz bardzo potrzebny. Sytuacja, w jakiej się znalazł, sprawiała, że nie mógł tego robić osobiście, a nikomu innemu nie poleciłby opieki nad chłopcem. Błagał go o pomoc, odwołując się do tego, że umierającemu się nie odmawia. Jednak Konrad nie wspominał o Magdzie. Czy jego zdaniem tworzyła całość z synem? Czy też proszenie o opiekę nad żoną było dla niego zbyt trudne? Tak. Musiał mu współczuć, chyba nikt nie chciałby być na jego miejscu.

To było okrutne, ale Konrad nie powinien już żyć. Lekarze w Stanach nie potrafili wyjaśnić tego fenomenu. Kontaktował się z nimi. Wszystkie parametry wskazywały na szybki koniec, ale silna wola życia pacjenta zwyciężała. Konrad nie chciał rozmówić się z Magdą. Uprzedzić ją, co ją czeka, pożegnać się z nią i synem. On by tak zrobił, nie mógł rozgryźć tego faceta.

„Niech mnie zapamiętają takiego, jakiego mnie widzieli na lotnisku. Teraz jest zdecydowanie gorzej” — tym się tłumaczył. Piotrusiowi wysyłał swoje ubiegłoroczne zdjęcia z pobytu w Nowym Jorku, na których dobrze wyglądał, często się uśmiechał, był otoczony biznesmenami. Kategorycznie zabronił Michałowi rozmów z Magdą o stanie jego zdrowia. To dlatego nie mógł jej patrzeć w oczy. Był oszustem wbrew sobie. Źle się z tym czuł, celowo ograniczył kontakty. Został podstępnie wciągnięty w grę, w której nie chciał uczestniczyć, ale alternatywą była utrata uczuć Piotrusia, którego szczerze pokochał i, jak czuł, z wzajemnością. Żal mu było dzieciaka, na którego za chwilę spadnie potworny cios.

Nie potrafił też zrezygnować z tej czułości i delikatności Magdy, której ulegał, gdy tylko się spotykali. Oni naprawdę stali mu się bliscy. Znał ich sytuację, ich dramatyczne przeżycia związane ze śmiercią Sary i to, co ich czekało w najbliższym czasie… Paranoja! Tęsknił za wieczorami w Islandii, długimi spacerami, rozmowami, śmiechem. Zasypiali zmęczeni fizycznym wysiłkiem, wychłostani wiatrem, szczęśliwi. Odpychał to wszystko od siebie, uciekał w pracę, której na szczęście mu nie brakowało. Wiele razy chciał przerwać to milczenie, wyjawić Magdzie prawdę, chciał być wobec niej uczciwy. Ale czuł się związany obietnicą. Naprawdę nie wiedział, co robić, by nie niszczyć jej nadziei na to, że mąż wróci i rozpoczną wspólne życie. Nie do niego należała decyzja, a nie potrafił wymusić jej na Konradzie.

Jedyny człowiek, któremu ufał bezgranicznie, dziadek Einar, zdecydowanie odradzał mu wtajemniczanie Magdy w sytuację. Jego zdaniem decyzja należała wyłącznie do Konrada. A on ma cierpliwie czekać na rozwój wypadków. Więc czekał i wściekał się, i dręczył tym, że nie mówi Magdzie prawdy. Marzył o tym, by ją przytulić, i nie zrobił tego, bo musi się wywiązać z obietnicy danej Konradowi. Ten facet oplótł go pajęczyną z uczuć i emocji i trzyma w szachu. Może tylko czekać, aż Konrad umrze. On, lekarz, czeka na śmierć pacjenta! Absurd!

Przekręcił kluczyk w stacyjce, skierował samochód w stronę autostrady. Musi wcisnąć pedał gazu i ruszyć przed siebie. To zawsze mu pomagało.

 Zapraszamy do zakupu pełnej wersji książki

Rozdział III. – Śmierć Konrada

„Nowe horyzonty nie zawsze oznaczają lepszy rozwój wypadków”.

Wraz z oficjalną informacją od lekarza prowadzącego przyszedł faksem list — ostatnia wola Konrada. Zgodnie z jego zaleceniami Michał w pierwszej kolejności miał zostać powiadomiony o jego śmierci. Wiadomość do żony i syna miała dotrzeć dobę później. Michał chodził od okna do drzwi. Stało się. Wreszcie skończyło się cierpienie człowieka, z którym związał go los. Konrad uwolnił się już od wszystkich problemów tego świata. A co czuł on sam? Wcale nie ulgę, żadnego spokoju. Odrętwienie, pustkę w głowie i sercu. Wydawałoby się, że jeżeli coś, na co czekamy tyle miesięcy, wreszcie się dokona, to odetchniemy i poczujemy się wolni.

Usiadł i po raz kolejny wziął do ręki kartkę z krótkim tekstem:

Drogi Michale, przyjacielu. Wiem, że ta chwila nadchodzi. Mój mózg traci elastyczność, nie reaguje już na bodźce z zewnątrz. Ten świat już go nie interesuje, a innego nie widzi. Za to szaleją uczucia, krążą wokół mnie ludzie, którzy coś znaczyli w moim życiu, każdy dopomina się o uwagę. Odsuwam ich, ponieważ zabierają czas i miejsce osobom dla mnie najważniejszym: Madzi i Piotrusiowi. Chcę widzieć tylko ich, tyle chciałbym dla nich zrobić, wytłumaczyć im, przestrzec, osłonić… kocham ich najbardziej na tym świecie…

Michale, wiesz, że mogę tylko prosić: czuwaj nad nimi. Proszę.

— Czuwaj nad nimi?! A gdzie instrukcja postępowania? — krzyknął. — Co to znaczy: czuwaj? Palant, cwaniaczek! — mówił coraz głośniej. Miał ochotę wykrzyczeć to coś, co go dławiło. Na szczęście w porę się zreflektował. To nie Islandia ze swoimi dzikimi przestrzeniami. Wściekał się na Konrada, ale tak naprawdę był zły na siebie, że dał się aż tak zmanipulować.

„No dobrze”. — Usiadł w fotelu. „W tym wszystkim nie ja jestem najważniejszy”.

Na razie tylko do niego dotarła wiadomość o śmierci Konrada. Dopiero jutro spadnie na Magdę i Piotrusia. Spadnie jak grom z jasnego nieba, ponieważ niczego się nie spodziewają, o niczym nie wiedzą. Dlaczego Konrad tak zdecydował? Dlaczego dał mu tę czasową przewagę? By się przygotował? Co miał takiego zrobić?

Poszedł do kuchni i wstawił czajnik z wodą. „Trzeba usiąść, napić się herbaty i pomyśleć” — to była recepta mamy na stresującą sytuację. Dlaczego sobie o tym teraz przypomniał? Minęło tyle lat. Tak rzadko wspominał rodziców. Miał dziewiętnaście lat, gdy go osierocili. Do tej pory uważał, że świetnie sobie radził, sam podejmował decyzje i sam za nie odpowiadał. A teraz? Czajnik zagwizdał. Michał zalał wrzątkiem liście herbaty i przeszedł do pokoju. W tej chwili musi to na spokojnie przemyśleć. Będzie przecież decydował o losie innych i to oni przede wszystkim poniosą konsekwencje.

Dlaczego Konrad dał mu ten czas? On nigdy nie robił niczego pochopnie, zawsze analizował sytuację i planował każdy ruch z wyprzedzeniem. Urodzony strateg, dzięki tej umiejętności zaszedł tak daleko. Logiczne by było, gdyby dołączył jakieś instrukcje…

„Chwila, czy nie wymagam od umierającego faceta za dużo?” — zreflektował się. „Miał mi tak po prostu odstąpić rękę ukochanej żony i miłość do synka? To w końcu też człowiek, który czuje i przeżywa. Mężczyzna przywykły do walki i zwycięstw. Nie chciałbym być w jego skórze. Ale tak ten świat jest już urządzony, gdy się umiera, zostawia się wszystko”.

„No dobrze, to problem Konrada, ale co ja powinienem zrobić w tej sytuacji? Jak wykorzystać te darowane godziny?”.

Trzeba zminimalizować cios. To wydawało mu się najważniejsze. Powie jej o tym osobiście? Czy to pomoże? Bzdura! Ona nie jest przygotowana na taką wiadomość. Tyle razy żaliła się na Konrada, że praca u niego zawsze była na pierwszym miejscu, że brał z życia rodzinnego tylko tyle, ile potrzebował, odrzucając całą resztę. Był, a jakby go nie było. Deklarował wielką miłość, zapominając, że miłość to przede wszystkim obecność. Obecność! Tak! Musi jutro być blisko Magdy. Być tym ramieniem, na którym ona i Piotruś się wesprą. Czy o tym myślał Konrad? Odetchnął z ulgą. Miał jakiś plan, mógł działać. Telefon do pracy — potrzebuje wolnego popołudnia. Telefon do Magdy — umówi się i będzie z nimi, gdy dotrze do nich wiadomość.

Prawie dwa tygodnie nie widział Piotrusia. Naprawdę dużo pracował. Znalazł jednak czas, by przetłumaczyć książeczkę o trollach. Kilka razy telefonował. Każda rozmowa z tym maluchem sprawiała mu dużą przyjemność. Miał w sobie tyle entuzjazmu, radości, wszystko go interesowało, śmieszyło, wkurzało. Tak żywo reagował na wydarzenia. Przy okazji słyszał też głos Magdy. Rozmawiali zdawkowo o bieżących sprawach. Był w jej życiu połowicznie. Na tyle pozwalał mu układ z Konradem. Im mocniej biło mu serce, tym większy zachowywał dystans. Teraz dostał jego przyzwolenie: czuwaj nad nimi.

Wyobrażał sobie, ile to musiało Konrada kosztować. Czy jego byłoby stać na taki gest? Nie był pewien. Musiał do końca podziwiać tego faceta.

Uciekały mu te darowane godziny. Siedział nad wystygłą już herbatą i rozmyślał. Od jutra wszystko się zmieni. Czy w jego życiu również? Powinien szczerze odpowiedzieć sobie na pytanie: czy chce przeżyć resztę życia z tą kobietą i jej synem? To wielkie wyzwanie i nie będzie już odwrotu. Nie musiał się długo zastanawiać. Chciał, pragnął tego od dawna. Czy ona się zgodzi, czy darzy go też takim uczuciem? Tego nie był pewien, a z każdą chwilą miał coraz większe obawy. Niewątpliwie zbliżyli się do siebie w Islandii, ale po powrocie musiał ją bardzo rozczarować, uciekał od niej i nawet nie mógł jej wytłumaczyć dlaczego.

Śmierć Konrada będzie dla niej wielkim szokiem. On od pół roku wiedział o jego stanie zdrowia, każdego dnia spodziewał się tej wiadomości, a mimo to był tak bardzo poruszony. Co zrobić, by osłabić taki cios? Musi po prostu z nimi być. Muszą wspólnie przeżyć najbliższe dni. Z pewnością tego właśnie oczekiwał od niego Konrad.

Miał mętlik w głowie. Zadawał sobie pytania i odpowiadał na nie, by po chwili znowu wątpić i zadawać je od nowa. Nie mógł być bezradny, z pewnością nie tego oczekiwał od niego Konrad. Musi działać. Boże, jaki z tego człowieka niesamowity strateg. Umarł, już go nie ma, a dalej steruje umysłami. Jak arcymistrz szachowy przewidział każdy kolejny ruch.

*

Miał już za sobą rozmowę ze szpitalem. Nie bez oporów, uzyskał jednak zgodę. Będzie mógł, z przyczyn osobistych, wyjść z pracy już po jedenastej.

Rano telefon do Piotrusia.

— O wujku, jak dobrze, że dzwonisz! — Usłyszał radosny głosik chłopca.

— Aż tak się cieszysz?

— Zawsze się cieszę, ale teraz jesteś mi bardzo potrzebny. Katastrofa.

— Co się stało? — zaniepokoił się.

— Mój laptop nie chce działać. Cały się zawiesił i nic nie pomaga. Próbowaliśmy już z mamą wszystkiego. Chciałem tatusiowi przesłać zdjęcia z basenu. Wczoraj mieliśmy zawody pływackie i ja zdobyłem złoty medal!

— Super! Gratuluję! — Szczerze się ucieszył. — A wiesz, że będę mógł dzisiaj wpaść do was i może uda mi się ci pomóc? Na wszelki wypadek wezmę mój laptop i wyślemy te zdjęcia tatusiowi. Co ty na to?

— Super, super! — cieszył się chłopiec. — Wujku, na ciebie zawsze mogę liczyć.

— To poproś teraz mamusię do telefonu.

— Cześć, przepraszam za małego. Niepotrzebnie zawraca ci głowę. Wiem, że jesteś bardzo zajęty, jakoś sobie poradzimy.

— Magda, to ja do niego zadzwoniłem. Mam wolne po­południe i chciałem, byśmy się wspólnie gdzieś wybrali. Stęskniłem się za Piotrusiem, za wami.

— O, to bardzo miłe… — zamilkła. — Ostatnio rzadko ci się to zdarzało.

— Wiem, przepraszam, ale taką mam pracę.

— Jasne, rozumiem.

— To co, mogę wpaść, nie pokrzyżuję wam planów?

— Nie. Mieliśmy zaplanowaną wizytę u dentysty, ale ją odwołano. O której wpadniesz?

— Mogę być wcześniej, może o piętnastej?

— Świetnie — zgodziła się.

— Zobaczę, co da się zrobić z jego laptopem, a później może gdzieś się razem wybierzemy?

— Dobry pomysł.

— Bardzo się cieszę, to do zobaczenia. Uściskaj Piotrusia.

— Zrobię to, bardzo chętnie. — Roześmiała się.

Uwielbiał jej śmiech, chwile, gdy była radosna, zadowolona. Wtedy błyszczały jej oczy, rozjaśniała się cała twarz. Ostatnio rzadko to oglądał. Teraz nieszczęście zgasi ten uśmiech na bardzo długo. Było mu cholernie przykro. Dziwnie się czuł ze świadomością tragedii, która nimi lada moment wstrząśnie. Jakby był jasnowidzem. Szkoda tylko, że nie mógł nieszczęściu temu zapobiec, jak bohaterzy w filmach science fiction. Wróciła złość na Konrada. Odszedł i nic z tym nie zrobił, dlaczego? Zostawił wszystko przypadkowi? Zdał się na żywioł? To do niego niepodobne. Był przekonany, że ten facet znajdzie lepsze rozwiązanie. Totalnie go rozczarował.

*

Z bijącym sercem zadzwonił do drzwi. Piotruś prawie natychmiast je otworzył.

— Wujek Michał! — krzyknął i rzucił mu się na szyję.

— Cześć! Uważaj, bo mnie przewrócisz! — Roześmiał się.

Wiedział od razu, że żadna zła wiadomość jeszcze do nich nie dotarła. Podał małemu torbę z laptopem i wszedł do mieszkania. Magda wychyliła się z kuchni.

— Kawa czy herbata? — zapytała.

— Kawę poproszę.

Zdjął kurtkę i wszedł do kuchni.

— Dzień dobry. Ładnie wyglądasz. — Uśmiechnął się.

— Witaj. Byłam u fryzjera. Chyba trochę za krótko? — Dotknęła dłonią włosów.

— Ślicznie! Naprawdę mi się podoba. — Puścił oczko.

Ucieszyła się, dawno nie zachowywał się tak spontanicznie, poczuła ten smak spoufalenia, które dominowało między nimi tam w Islandii, tak niewiele trzeba, żeby poczuć się radośnie.

Czajnik zaczął gwizdać. Wręczyła Michałowi talerz z ciastkami.

Minęła godzina, laptop Piotrusia rzeczywiście skutecznie się zablokował. Mieli wstąpić do serwisu w drodze do kina. Michał przesłał zdjęcia Konradowi ze swojego laptopa. Wiedział, że adresat nigdy już ich nie zobaczy. No cóż, ma pecha, ponieważ Piotruś w kąpielówkach i czepku uśmiechał się radośnie, pokazując złoty medal wiszący na szyi. Wypiął przy tym pierś, dumny ze swojego pierwszego trofeum. Konrad mógłby być dumny z syna. Michał nie poczuł żalu z tego powodu. Od wczoraj wiele się zmieniło w jego postrzeganiu sytuacji. Znikły krępujące go ograniczenia. Powoli rozprężał się, mógł znowu być sobą, niczego nie hamował, nie ukrywał. To była wielka ulga.

Wczoraj w nocy podjął decyzję, w myśl zasady: najprostsze rozwiązania są najlepsze. Nic nie będzie kombinował, nie będzie nic robił. Po prostu będzie z nimi, gdy wiadomość do nich dotrze. Nie miał pojęcia, jak to zaplanował Konrad, w jaki sposób zostanie im przekazana ta wiadomość, przecież nie faksem.

Przekomarzali się, na jaki pójdą film, gdzie coś zjedzą po filmie, i wtedy zadzwonił telefon Piotrusia. Malec pobiegł do swojego pokoju, Magda była w łazience. Michał zesztywniał, spocił się, to wszystko trwało sekundy. Teraz? Czy to jest ten moment? To będzie telefoniczna wiadomość? Do dziecka?

Piotruś wpadł do pokoju i podał mu aparat:

— To ciocia Ardis, szuka ciebie, wujku, bo nie odbierasz telefonu — powiedział.