LeBron James. Biografia - Jeff Benedict - ebook

LeBron James. Biografia ebook

Jeff Benedict

4,3

Opis

Wybraniec.
Ikona.
G.O.A.T.

Kompletna biografia LeBrona Jamesa, najlepszego koszykarza XXI wieku i jednego z najwybitniejszych sportowców w historii. James nosi koronę, jakby się z nią urodził, prawda jest jednak zupełnie inna. To absorbująca opowieść o talencie, charakterze, walce, szczęściu i długowieczności.

Jeszcze zanim oddał pierwszy rzut na parkietach NBA, zarobił 100 milionów dolarów. Fortuna go jednak nie zmieniła i wciąż otacza się najlepszymi przyjaciółmi z dzieciństwa. By przedstawić niesamowitą historię LeBrona, Jeff Benedict przeprowadził setki rozmów z osobami, które towarzyszyły mu podczas podróży na koszykarski olimp. Na stronach tej książki widać jego przemianę z przestraszonego i samotnego chłopca, który wychowywał się bez ojca i tułał od domu do domu, w człowieka, z którego zdaniem liczy się cały świat.

LeBron jest dziś nie tylko czynnym zawodnikiem, ale i producentem filmów oraz programów telewizyjnych. Dzięki temu jako pierwszy aktywny koszykarz w historii został miliarderem. Ta książka to coś więcej niż opowieść o czterech mistrzostwach, dwóch złotach olimpijskich i wielu statuetkach MVP. Jeff Benedict zagłębia się w relacje LeBrona ze sławą i władzą: jak je kultywował i wykorzystywał, ale i często cierpiał z ich powodu. Amerykanin na zawsze zmienił to, jak postrzega się współczesne ikony sportu. Jego wieloletni przydomek „King” jest w pełni zasłużony.

Ebooka przeczytasz w aplikacjach Legimi na:

Androidzie
iOS
czytnikach certyfikowanych
przez Legimi
czytnikach Kindle™
(dla wybranych pakietów)
Windows
10
Windows
Phone

Liczba stron: 752

Odsłuch ebooka (TTS) dostepny w abonamencie „ebooki+audiobooki bez limitu” w aplikacjach Legimi na:

Androidzie
iOS
Oceny
4,3 (10 ocen)
4
5
1
0
0
Więcej informacji
Więcej informacji
Legimi nie weryfikuje, czy opinie pochodzą od konsumentów, którzy nabyli lub czytali/słuchali daną pozycję, ale usuwa fałszywe opinie, jeśli je wykryje.
Sortuj według:
Jpelek

Nie oderwiesz się od lektury

Swietna ksiazka, tyle informacji. Nie jest on moim idolem, ale podziwiam go.
00
maniu1982

Całkiem niezła

Czasy Lakers w zbyt dużym skrócie.
00

Popularność




Rozdział 1

Jak do tego doszło?

Kolumna czarnych SUV-ów ruszyła spod lotniska Westchester County w stronę Connecticut, następnie sunęła wzdłuż zalesionych dróg, aż zjechała na utwardzony podjazd, po którego obydwu stronach znajdowały się kamienne mury oraz zielone dęby i klony. Z tyłu jednego z samochodów siedział 25-letni LeBron James. Obok niego znajdowała się matka jego dwóch synów, 23-letnia Savannah Brinson, licealna miłość koszykarza. Przykuwała jego uwagę bardziej niż bajkowa sceneria, którą mogli podziwiać zza szyb auta właśnie zatrzymującego się przed domem wybudowanym na terenie rozległej posiadłości w Greenwich. James miał na sobie okulary przeciwsłoneczne, biały T-shirt i czarne spodenki typu cargo. Kiedy wysiadał z SUV-a, złociste promienie popołudniowego słońca przechodziły przez biały płotek posiadłości, oświetlając gęsty, zielony trawnik, różowe i fioletowe niecierpki oraz ściółkę w kolorze czekolady. Do domu zbudowanego w stylu kolonialnym wiodła kamienna ścieżka. Był czwartek, 8 lipca 2010 roku, a James przyjechał tu na próbę, kolację i odpoczynek. Za kilka godzin miał wystąpić w specjalnym programie na antenie ESPN i ogłosić, czy pozostanie graczem Cleveland Cavaliers, czy też dołączy do jednej z pięciu drużyn, które od ponad roku próbowały go ściągnąć do siebie. Najbardziej rozpoznawalny koszykarz tej ery nie mógł przewidzieć, że nim ta noc się skończy, stanie się również najbardziej znienawidzonym sportowcem świata.

Z samochodów, które jechały wraz z Jamesem, wysiadali kolejni ludzie, w tym dwóch jego najlepszych przyjaciół, 29-letni Maverick Carter i 28-letni Rich Paul. Należeli do niewielkiego grona osób, które znały jego plany. Carter i Paul oraz 31-letni szef sztabu Jamesa, Randy Mims, byli z LeBronem od ostatniego roku liceum w Akron w stanie Ohio, kiedy to koszykarz poprosił wszystkich trzech, żeby dla niego pracowali. Mądrzy, ambitni i niesamowicie lojalni wobec siebie, wraz z Jamesem tytułowali się Czterema Jeźdźcami Apokalipsy. Tym razem Mimsa z nimi nie było. Carter i Paul pewnym krokiem podążali za Jamesem kamienną ścieżką. Carter był szczególnie pewny siebie. To właśnie on, partner biznesowy Jamesa i potencjalny potentat, wpadł na pomysł, żeby koszykarz właśnie tak ogłosił swoją decyzję. LeBron był jedynym amerykańskim sportowcem, który mógł nakłonić prezesa ESPN, Johna Skippera, by ten udostępnił mu godzinę czasu antenowego na własny program. Carter chciał skorzystać z możliwości zrobienia czegoś bardziej rewolucyjnego niż po prostu ogłoszenie, do której drużyny dołączy James. Zamiast tego pragnął wygłosić swoistą deklarację wyswobodzenia z ekonomicznego ucisku właścicieli drużyn, z filtrów nałożonych na graczy przez dziennikarzy tradycyjnych mediów i ogólnego porządku dziobania, pokazującego sportowcom – szczególnie czarnoskórym – ich miejsce w szeregu.

Pomysłowy i przedsiębiorczy Paul szykował się do roli agenta sportowego i nie czuł się dobrze ze sposobem ogłoszenia decyzji. On i Maverick zgadzali się jednak co do jednej rzeczy: LeBron miał właśnie zburzyć status quo.

James cieszył się wspólnym czasem z przyjaciółmi, wciąż emanując pewnością siebie. Wiedział, jak wielką ma władzę. Podczas siedmiu sezonów w Cleveland dokonał rzeczy, których żaden gracz w historii – wliczając w to Michaela Jordana – nie zdołał zrobić. W trzeciej klasie liceum ochrzczony „Wybrańcem” przez magazyn „Sports Illustrated”, z opiewającym na 90 milionów dolarów kontraktem z Nike podpisanym jeszcze przed maturą, 18-letni James wpadł do NBA jak kometa i wkrótce został najmłodszym, a zarazem tym, który najszybciej tego dokonał, graczem ligi, który zaliczył 10 000 punktów, 2500 zbiórek, 2500 asyst, 700 przechwytów i 300 bloków w karierze. Zapowiadał się na najlepszego strzelca, zbierającego i rozgrywającego wszech czasów. W 2004 roku, jako 19-latek, został najmłodszym reprezentantem USA w koszykówce, a w 2008, jako 23-latek, sięgnął po złoto igrzysk olimpijskich. W tym samym roku jego własna firma wyprodukowała pierwszy film, a on sam podpisał umowę na pierwszą książkę i nawiązał współpracę z Dr. Dre i Jimmym Iovine’em z Beats Electronics, firmą, którą później kupiło Apple. Podtrzymywał też znajomości z dwoma z najbogatszych ludzi na świecie, Warrenem Buffettem i Billem Gatesem. Obydwaj byli pod wrażeniem kadry bankierów i prawników doradzających Jamesowi i jego zespołowi, a Buffett powiedział o nim: „Gdyby był notowany na giełdzie, kupiłbym jego akcje”.

W lipcu 2010 roku 50 milionów rocznego dochodu Jamesa w ramach kontraktów sportowych i reklamowych było tylko częścią jego rozrastającego się portfolio. Wartość koszykarza miała w ciągu najbliższej dekady wzrosnąć do miliarda dolarów. Jeszcze żaden miliarder w historii nie był aktywnym zawodnikiem amerykańskich sportów drużynowych. James chciał być pierwszym.

W Nike przyćmił Tigera Woodsa jako najbardziej wartościowego ambasadora marki odzieżowej. Kiedy poprzedniej jesieni Woods rozbił swoje auto na drzewie sąsiada, a jego reputacja utonęła w skandalu dotyczącym niewierności, korporacje rozwiązały kontrakty z golfistą i skierowały swoją uwagę na Jamesa. American Express, McDonald’s, Coca-Cola i Walmart doceniły autentyczność oddania rodzinie i wierność swoim korzeniom w Akron.

Do tego czasu jego popularność dawno wykroczyła poza sport. Występował z Jayem-Z, wspomagał na kampanijnym szlaku Baracka Obamę, jadał z Anną Wintour, pozował dla Annie Leibovitz i z Gisele Bündchen, a także założył własną fundację. Przed 25. urodzinami James zaangażował się w politykę, modę, mass media i filantropię. Rok wcześniej poświęcono mu program publicystyczny 60 Minutes, ponadto pojawił się na okładkach takich magazynów, jak: „Vogue”, „Time”, „Esquire”, „Fortune czy „GQ”. Według największych rankingów popularności celebrytów James był bardziej rozpoznawalny niż Jay-Z. Nike uczyniło z niego globalną ikonę dzięki reklamom rodem z Hollywood, które pokazały jego talent aktorski i komediowy. Był znany na całym świecie, od Chin po Europę.

Jedynym, czego mu brakowało, był mistrzowski pierścień. Ale teraz postanowił to zmienić. Od ponad roku podkreślał, że wraz z wygaśnięciem kontraktu z Cavaliers po sezonie 2009/10 rozważy wszystkie możliwości i zwiąże się z organizacją mającą największe szanse na zbudowanie mistrzowskiej drużyny. Każdy chciał mieć go u siebie. Burmistrz Nowego Jorku Michael Bloomberg (a wraz z nim całe miasto) rozpoczął kampanię „C’mon LeBron”, opartą na wyświetlaniu cyfrowych komunikatów na Times Square oraz miniekranach taksówek, licząc, że James dołączy do Knicks. Rosyjski miliarder będący właścicielem Brooklyn Nets próbował zwabić koszykarza, oferując mu pomoc w zostaniu miliarderem. Nawet prezydent Obama włączył się do negocjacji i z Białego Domu namawiał Jamesa, aby zasilił szeregi Chicago Bulls, drużyny z jego rodzinnego miasta. Billboardy w Cleveland błagały LeBrona, by został, billboardy w Miami namawiały go, żeby przyjechał.

Jak każdy wielki artysta James chciał, żeby wszyscy go pragnęli. Czasem wręcz obsesyjnie przejmował się tym, jak go odbierano, szczególnie w świetle pozostałych wielkich graczy. Dzień przed tym, nim dotarł do Greenwich, inny zawodnik bez obowiązującego kontraktu, Kevin Durant, za pośrednictwem Twittera, w mniej niż 140 znakach ogłosił, że przedłuża kontrakt z Oklahoma City Thunder, i dodał: „Nie jestem typem gościa, który zawsze chce być w centrum uwagi i szczególnie o nią zabiega”. Jeśli chodzi o talent, Durant był największym rywalem Jamesa. Do tego jego skromność była powszechnie chwalona przez dziennikarzy sportowych, a wielu wręcz ją wykorzystywało, żeby dowalić LeBronowi i jego show na ESPN. „Godzinny program? WTF?” – napisał jeden z komentatorów Fox Sports. Do dyskusji włączali się też gracze NBA. Jeden z nich powiedział anonimowo dziennikarzowi: „LeBron myśli tylko o sobie. Mówi o byciu jednym z najlepszych koszykarzy wszech czasów, jak Jordan albo Kobe, ale ani Jordan, ani Kobe nigdy by czegoś takiego nie zrobili. On chce być ważniejszy od gry”.

James czytał każde słowo, które o nim napisano. Przyzwyczaił się do nieustannych porównań do Jordana i Bryanta, ale nic nie bolało go bardziej niż nazywanie samolubnym. Uważał, że traktuje koszykówkę tak jak właściciele drużyn – jak biznes. Drużyny chciały o niego walczyć, więc czemu ich nie wysłuchać? I czemu nie zadbać o własne interesy, rozmawiając z innymi graczami o potencjalnym połączeniu sił? To nie było samolubne, tylko sprytne.

Nikt nie doceniał podejścia Jamesa bardziej niż prezes Miami Heat, Pat Riley. Podczas tygodnia poprzedzającego program ESPN James spotkał się z ponad tuzinem działaczy drużyn widzących go u siebie w składzie. Riley przyjechał ze swoimi mistrzowskimi pierścieniami – namacalnym dowodem tego, że wie, czego potrzeba, by po nie sięgnąć. Nie przeszkadzał mu też fakt, że James wziął na siebie rekrutację innych świetnych koszykarzy, żeby połączyć z nimi siły w walce o najwyższe cele.

Dla kariery LeBrona najrozsądniejsze było przejście do Miami, jednak perspektywa opuszczenia Cleveland bardzo go męczyła. Ohio było jego domem. Nigdy nie mieszkał poza tym stanem. Tu czuł się dobrze. Do tego z powodów, które poza jego matką rozumiało niewiele osób, czuł się zobowiązany wobec swojego rodzinnego Akron; to było miejsce, które go uformowało. Rozum nakazywał mu iść do Miami, serce – zostać w Akron.

Nie chcąc rozczarować matki, zadzwonił do niej na kilka godzin przed wylotem do Greenwich i zwierzył się z decyzji, którą podjął. Odpowiedziała, że to on będzie musiał żyć z jej konsekwencjami, i zachęciła, żeby zrobił to, co będzie najlepsze dla niego samego.

Zdeterminowany, żeby mieć całą sprawę za sobą, James poczuł znajomą ulgę, kiedy wszedł do położonego w Greenwich domu Marka Dowleya. Ubrany w sprane jeansy i koszulkę polo Dowley nie wyglądał jak starszy wspólnik William Morris Endeavor (WME), najbardziej wpływowej agencji talentów w Hollywood. Jako marketingowy strateg to właśnie on ustalił szczegóły programu ESPN. Z Jamesem nie znali się dobrze, ale z Carterem już tak, co było istotniejsze dla koszykarza, który podziękował Dowleyowi za zaproszenie i ciepłe przyjęcie w swoim domu.

Chociaż agencja Dowleya mieściła się w Los Angeles, to on sam mieszkał w Greenwich, co było istotnym czynnikiem, decydującym o tym, żeby nagranie zrealizować właśnie tu. Jako lokalizację wybrano miejscowy Boys & Girls Club, a zyski z programu ESPN miały być przekazane do oddziałów tej organizacji charytatywnej mieszczących się w miastach, z których drużyny chciały ściągnąć Jamesa.

Dowley przedstawił LeBrona swojemu oniemiałemu z wrażenia 12-letniemu synowi i kilku jego znajomym. Na miejscu byli też przedstawiciele ESPN, Nike i innych sponsorów koszykarza. Ten grzecznie powitał przybyłych, a potem zniknął w jednym z pokojów, gdzie przebrał się w drogie jeansy i fioletową koszulę w kratkę. W tym czasie jego telefon rozbrzmiewał od nieustannych powiadomień. Dwa dni wcześniej James założył konto na Twitterze, a jego pierwsza wiadomość brzmiała: „Witaj, świecie, Król James jest wreszcie z wami”1. Decyzją, którą miał podjąć, już interesowali się prawie wszyscy na tym dopiero raczkującym medium społecznościowym. James był też zalewany esemesami. Jeden z nich, wysłany przez Kanyego Westa, brzmiał: „Gdzie jesteś?”.

Po tym, jak ośmieszył się podczas gali rozdania nagród Grammy, wpadając na scenę, kiedy była na niej Taylor Swift, West odciął się od świata, żeby pracować nad swoim piątym albumem, My Beautiful Dark Twisted Fantasy. Chcąc na własne oczy zobaczyć, co postanowił James, przyleciał do Greenwich i teraz szukał domu Dowleya. Bez konsultacji z gospodarzem James przekazał Westowi współrzędne, po czym usiadł z Carterem i prezenterem Jimem Grayem, żeby przejrzeć harmonogram programu. Wkrótce ktoś zapukał do drzwi, a zszokowany 12-letni syn Dowleya wydukał: „Kanye przyjechał”. Kameralna próba nagle zmieniła się w domówkę.

James poznał Kanyego przez Jaya-Z. LeBron przyjaźnił się z dużym gronem raperów i artystów hip-hopowych. Wielu z nich chciało znaleźć się w kręgu jego znajomych, więc dawało mu wejściówki na backstage, zapraszało go na imprezy i siedziało przy parkiecie podczas meczów, a nawet pozdrawiało go w swoich utworach. Pod wieloma względami oni nie tyle chcieli trzymać się z LeBronem, ile nim być, jako gwiazda koszykówki był bowiem popularniejszy od każdego z nich.

Po tym, jak zmierzch przeszedł w noc, przed Jamesem miał się otworzyć cały nowy świat możliwości. Wraz z resztą swojej ekipy i policyjną eskortą pojechał z domu do siedziby Boys & Girls Club w Greenwich. Po drodze wciąż się zastanawiał: „Jak dzieciak z Akron się tu znalazł?”.

Agregaty brzęczały, a wozy transmisyjne zastawiły cały parking przed Boys & Girls Club. Tysiące dzieciaków w koszulkach NBA, ściskających transparenty „WYBIERZ NETS” stały na ulicy. Policjant z drogówki nadaremno próbował namówić grupkę 20 kibiców Knicks, żeby się rozstąpiła. Van, którym jechał LeBron za konduktem policyjnych motocykli, skręcił za róg, a błyski aparatów telefonicznych w połączeniu z żółtymi światłami samochodów, niebieskimi i czerwonymi policyjnych kogutów oraz białymi lampami przed budynkiem tworzyły kalejdoskop kolorów migających pośród syren.

James był podenerwowany na myśl o opuszczeniu Cavaliers. Po cichu powiedział Carterowi:

– Daj im znać.

– Nadajemy na żywo z Greenwich w Connecticut – oznajmił prowadzący ze studia ESPN w Bristol, podczas gdy kamery transmitowały to, co działo się przed Boys & Girls Club.

Dzieciaki krzyczały i pokazywały ich palcami przy akompaniamencie Empire State of Mind Jaya-Z, dobiegającego z boomboxa, kiedy LeBron i Kanye wysiadali z aut. Ci młodzi potomkowie biznesmenów i bankierów z Wall Street cieszyli się, że na jedną noc ich miasto stało się centrum wszechświata.

Gimnazjalistka Gigi Barter początkowo była przytłoczona tym, co zobaczyła, gdy przyjechała na miejsce ze starszymi braćmi.

– Co się dzieje? – krzyczała, próbując przebić się przez hałas.

Bracia już od kilku lat zabierali ją do tego klubu, ale nigdy nie było przed nim takich tłumów. Podekscytowani chłopcy wyjaśnili jej, że do miasta przyjechał LeBron James, by ogłosić swoją decyzję o przejściu do Knicks. Miało być super.

W środku Gigi zobaczyła znajomą twarz. Mężczyzna, który prowadził Boys & Girls Club, znalazł jej miejsce w strefie przeznaczonej dla członków klubu. Usiadła z przodu, żeby dobrze widzieć Jamesa.

Kilka minut przed dwudziestą pierwszą James był na zewnątrz z Savannah Brinson. Nieopodal stał Kanye w okularach przeciwsłonecznych, czarnej marynarce i kolorowych kapciach. Dowley kręcił się w środku, upewniając się, że wszystko idzie zgodnie z planem. Rich Paul zadzwonił do Cavaliers, aby przekazać, że LeBron odchodzi. Paul traktował to jak rozwód bez możliwości polubownego rozstania się z partnerem. Próbując złagodzić cios, powiedział generalnemu menedżerowi drużyny, że to nic osobistego, chodzi wyłącznie o interesy.

Nie miało to znaczenia. Właściciel drużyny, Dan Gilbert, był wściekły. Cztery lata wcześniej próbował związać Jamesa z Cavs pięcioletnim kontraktem, który pozwoliłby uniknąć całego zamieszania, jednak James nalegał na trzyletnią umowę. „Kiedy powiedział: »Dajcie mi trzyletni kontrakt«, powinniśmy odpowiedzieć: »Nie ma opcji« – mówił dziennikarzowi Gilbert. – Powinniśmy przyjąć postawę typu: »Spierdalaj. Odejdź. Zobaczymy, co zrobisz«”.

Kiedy Paul rozmawiał z Cavs, James koncentrował się na Brinson, dopóki producent z ESPN nie pojawił się ze słuchawką w uchu i nie powiedział, że nadszedł już czas.

– Życz mi powodzenia – powiedział do Savannah James, po czym przytulił ją i dał jej całusa.

Przed odejściem wyszczerzył zęby i poprosił, żeby zerknęła, czy nie ma w nich resztek jedzenia. Lubiła to, że zawsze potrafił ją rozśmieszyć. Pokazała mu, że wszystko jest OK, i skierowała go w stronę hali.

Jim Gray siedział na fotelu reżyserskim na scenie zaimprowizowanej na środku sali gimnastycznej. James usiadł naprzeciwko, na identycznym fotelu. Pod jednym koszem na składanych krzesełkach siedziało około 65 dzieci. Pod drugim i wzdłuż ścian ustawiła się jakaś setka dorosłych w eleganckich ubraniach. Korytarze wypełnili policjanci. Gray, chociaż był doświadczonym zawodowcem, i tak wydawał się zdenerwowany. James też wyglądał nieswojo. Obydwaj pocili się w białym świetle, przez co ich czoła potrzebowały dodatkowej warstwy podkładu. W jednym momencie wszystkie głosy umilkły i w sali zrobiło się cicho jak na pogrzebie.

Ze studia ESPN w Bristol Stuart Scott zapowiedział widzom, że już tylko minuty dzielą ich od decyzji Jamesa. Koszykarz odpowiadał ogólnikami na otwierające rozmowę, proste pytania Graya, a czas mijał. Wreszcie, po pół godzinie transmisji, Gray przeszedł do sedna.

– Czas odpowiedzieć na pytanie, które zadają sobie wszyscy… LeBron, co zadecydowałeś?

– Tej jesieni… Kurczę, to trudne. Hm, tej jesieni przeniosę swoje talenty do South Beach i dołączę do Miami Heat.

W hali dało się słyszeć ciche westchnięcie. Gray wyglądał tak, jakby nie wiedział, o co teraz zapytać. Można było odnieść wrażenie, że ktoś wcisnął pauzę na pilocie. Na zewnątrz zaczęło rozbrzmiewać buczenie, które wypełniło bary sportowe od Nowego Jorku po Los Angeles. Niektórzy mieszkańcy Cleveland płakali, nie dowierzając w to, co się stało. Sześć słów Jamesa – przeniosę swoje talenty do South Beach – wstrząsnęło całą ligą i jej fanami.

– Jak wyjaśnisz swoją decyzję mieszkańcom Cleveland? – zapytał Gray.

– To dla mnie coś bardzo trudnego – próbował odpowiedzieć James. – Nigdy nie chciałem opuszczać Cleveland… i sercem zawsze będę blisko tego miejsca.

Kilka minut później kibice z Cleveland gromadzili się już na ulicach, żeby palić koszulki LeBrona i go przeklinać.

Nieświadomy tego, co dzieje się w jego rodzinnych stronach, James wstał i zszedł z prowizorycznej sceny. Zgodził się na fotografię z obecnymi na sali dziećmi. Otoczyły go.

Starsi chłopcy wepchnęli się przed nią, ale Gigi Barter poczuła, jak ktoś od tyłu ją podnosi. Mężczyzna prowadzący klub podał dziewczynkę Jamesowi, który następnie wziął ją na ramiona. James podtrzymywał Gigi, a ona trzymała się jego kciuków. Roześmiana, nie mogła uwierzyć, że jest na ramionach samego LeBrona Jamesa.

– Byłam najniższą osobą na sali – wspominała potem – ale czułam się, jakbym była najwyższa na świecie. Dosłownie, czułam, że mogę sięgnąć nieba.

Otoczony przez dzieci James uśmiechał się do zwróconych w jego stronę obiektywów.

Po tym, jak dzieci wyszły, James usiadł do rozmowy z dziennikarzem Michaelem Wilbonem, przebywającym w studiu ESPN.

– Muszę cię o coś zapytać – powiedział Wilbon. – W niektórych częściach Cleveland ludzie palą twoje koszulki. Mamy gdzieś z tego materiał.

LeBron spojrzał na ekran: płomienie trawiły koszulki z jego numerem i nazwiskiem. W słuchawce usłyszał głos Wilbona:

– Jeśli to widzisz… co myślisz?

– Na pewno nie chciałem, by o decyzji zadecydowały emocje – powiedział. – Moim celem było zrobienie tego, co najlepsze dla LeBrona Jamesa, i tego, co LeBron James mógł zrobić, żeby uszczęśliwić samego siebie. Spójrzcie na to z drugiej strony, Cavs i tak w pewnym momencie by się mnie pozbyli. Czy wtedy moja rodzina spaliłaby siedzibę klubu? Oczywiście, że nie.

Telewizję i media społecznościowe zalała fala krytyki Jamesa.

„Wygląda jak narcystyczny błazen” – powiedział jeden z dziennikarzy ESPN. Inny nazwał program „bezwstydnym”, kolejny określił go jako „egoistyczną samopromocję”. Głos na Twitterze zabrał także jeden z producentów talk show Davida Lettermana: „Moje dwuletnie dziecko nie śpi, żeby obejrzeć program LeBrona Jamesa. Chcę, żeby wiedziało, kiedy sięgnęliśmy dna jako społeczeństwo”. Dostało się nawet Jimowi Grayowi:„Gra wstępna w wykonaniu Jima Graya była dokładnie tak rozczarowująca, jak sobie wyobrażałem” –napisał na Twitterze komik Seth Meyers. „Tego typu dojenie zwykle widzimy na farmie” – powiedział o wywiadzie jeden z krytyków „Sports Illustrated”.

Prezes agencji Dowleya zadzwonił do niego z Los Angeles z gratulacjami. Program odniósł sukces, odnotowano największą oglądalność w historii ESPN. Moment, w którym James mówił o przeniesieniu swoich talentów do South Beach, widziało 13 milionów ludzi. W tym samym czasie kluby Boys & Girls w sześciu miastach otrzymały rekordowe donacje na rozbudowę swoich ośrodków. Ale o tym nikt nie mówił. Zamiast tego wszyscy zajmowali się przeobrażaniem Jamesa w pozbawionego serca superzłoczyńcę. „New York Times” właśnie opublikował artykuł opisujący Miami jako nowe „Imperium Zła” i krytykował LeBrona za „bycie najemnikiem goniącym za mistrzostwem”.

„Mieliśmy dobre intencje – tłumaczył lata później Dowley. – Ale nikt nie pamięta, że przekazaliśmy pięć milionów na klub Boys & Girls. Mogliśmy to zrobić lepiej, bardziej to nagłośnić”.

Zanim James zdążył wsiąść do prywatnego samolotu do Miami, wściekły właściciel Cavaliers Dan Gilbert opublikował na stronie drużyny list, napisany czcionką Comic Sans, który rozpoczynał się słowami:

Drogie Cleveland,

jak zapewne wiecie, nasz niedawny bohater, wyrosły w regionie, który tego popołudnia właśnie opuścił, nie jest już członkiem Cleveland Cavaliers.

Ogłoszono to w trakcie zapowiadanej od kilku dni, narcystycznej, autopromocyjnej imprezy, której kumulacją był telewizyjny program poświęcony jego „decyzji”, coś, czego nigdy nie widzieliśmy w historii sportu, a prawdopodobnie i w historii rozrywki…

Nie zasługujecie na tak tchórzliwą zdradę.

Dalej wytykał Jamesowi „pożałowania godny pokaz samolubstwa i zdrady” oraz „zimny i wyrachowany czyn”, którego „przesłanie jest odwrotne do tego, co chcemy przekazywać swoim dzieciom”. Podczas gdy rozstawieni przed halą Cavaliers policjanci pilnowali, żeby wandale nie zniszczyli ogromnego banneru z podobizną Jamesa, Gilbert kończył swoją tyradę słowami: „Śpij dobrze, Cleveland”.

Nikt nie czuł się gorzej z tym, co stało się w Cleveland, niż Maverick Carter. Samozwańczy architekt i pomysłodawca tak głośnego ogłoszenia decyzji o odejściu nie spodziewał się podobnych skutków. Otrzeźwiony nimi, chciał gdzieś się zaszyć i odciąć od wszystkiego.

James nie miał tego luksusu. Kiedy już ich samolot wzbił się w powietrze, zapytał:

– Co się, do cholery, stało?

Nikt nie odpowiedział. Rich Paul wielokrotnie latał wspólnie z Jamesem i Carterem, ale podczas żadnego z lotów nie doświadczył tak niezręcznej ciszy. „Schrzaniliśmy to” – powiedział Carter lata później, jednak w tamtym momencie był zbyt roztrzęsiony, żeby cokolwiek odpowiedzieć.

Udręczony James odciął się od otaczającego go świata. Jako miłośnik filmów i seriali gangsterskich znał na pamięć wiele kultowych scen, między innymi tę, w której Tony Soprano wybucha na swojego consigliere po tym, jak temu nie udało się go ochronić: „Nie masz pojęcia, jak to jest być bossem. Każda moja decyzja wywiera dalekosiężne skutki. I ostatecznie zostaję z tym całkiem sam2”.

James uwielbiał Rodzinę Soprano, a w szczególności Tony’ego, sam jednak w niczym nie przypominał bossa mafijnej rodziny. Przede wszystkim nie lubił konfrontacji. Zamiast mieć pretensje do Cartera, trzymał język za zębami. Nie było sensu kopać leżącego, szczególnie że James bardzo cenił relacje międzyludzkie. Przyjaźnił się z Carterem od pierwszego roku liceum, kiedy wspólnie grali w reprezentacji szkoły, i postrzegał go bardziej jako brata niż wspólnika. Nie planował powiedzieć czegokolwiek – prywatnie czy publicznie – żeby odciąć się od decyzji o udziale w programie ESPN. To by tylko zdołowało Cartera. Zamiast tego postanowił wziąć na siebie błąd przyjaciela.

Dan Gilbert to jednak inna historia. Intencjonalnie zaatakował Jamesa i szydził z jego motywów. Opuszczenie Ohio było najtrudniejszą decyzją, jaką James podjął od momentu przyjścia do NBA. Przez całe dotychczasowe życie mieszkał w Akron. To tu się zakochał. To tu urodziły się jego dzieci. To tu on i Savannah wybudowali swój dom. Byli z nim tak zżyci, że planowali mieszkać w nim nawet po tym, jak James podpisał kontrakt z Heat. Co ciekawe, przeczytanie listu Gilberta zmniejszyło ból zostawienia Cavaliers i utwierdziło Jamesa w przekonaniu, że podjął właściwą decyzję.

– Nigdy mu na mnie nie zależało – powiedział do siebie LeBron.

Była trzecia w nocy, kiedy samolot wylądował w Miami. Pat Riley czekał na Jamesa na pasie startowym. Zmęczony fizycznie i psychicznie gwiazdor wysiadł z samolotu i wpadł wprost w objęcia Rileya, oparł głowę na jego ramieniu. Potem James i Brinson wsiedli do SUV-a. Trzymając się za ręce, wspólnie zaglądali we florydzką ciemność za szybą. James miał się właśnie przekonać, jak to jest być wrogiem publicznym numer jeden we wszystkich halach NBA usytuowanych poza Miami.

Kiedy oddalali się od lotniska, Savannah zaproponowała, żeby spojrzeli na wszystko z dystansem.

– Wychodziłeś zwycięsko z gorszych sytuacji. Dużo gorszych – powiedziała.

1 Oryginalny tweet brzmiał: „Hello World, the Real King James is in the Building ‘Finally’”, a James nawiązywał w nim do innego króla, Elvisa, o którym mawiało się, że jest w budynku lub go opuścił (wszystkie przypisy pochodzą od tłumacza).

2 Cytat pochodzi z serialu Rodzina Soprano, sezon 5, odcinek 13. Wersja polska: HBO Polska, tłumaczenie: Agnieszka Rostkowska.

Rozdział 2

Glo i Bron

W Akron, w stanie Ohio panowała już noc, ale w jednym z mieszkań bloku z wielkiej płyty nieśmiały chłopczyk o nietypowym imieniu nie spał, był głodny i samotny. Nie miał ojca, mieszkał z matką. Mieli tylko siebie. Ale teraz jej nie było, znikła gdzieś w nocy. Może wróci nad ranem, może nie. Czasem mama znikała na kilka dni.

Modląc się o jej szybki powrót, chłopiec w końcu zasnął, ale ze snu wyrwały go znajome odgłosy: krzyki mężczyzn, płacz kobiety, wystrzały, rozbiegający się ludzie, syreny, trzaskające drzwi, więcej krzyków i więcej syren. Chłopak nie potrzebował wyobraźni, żeby dostrzec otaczające go zagrożenie. Wiele razy widział rzeczy, których żadne dziecko widzieć nie powinno: przemoc, narkomanów, bezwzględnych gangsterów i nadużywających władzy policjantów. To jednak nic w porównaniu z nocnymi hałasami. Zawsze wiedział, kiedy dzieje się coś złego.

Te straszne chwile dzieciństwa nauczyły LeBrona dbać o siebie samego. „Czy to mi się podobało, czy nie, tak traktowała mnie mama” – mówił. Mimo to nigdy nie wątpił w jej miłość. Martwiło go tylko, że nie wiedział, gdzie jest.

„Kiedy siedzisz sam w domu, a twojej mamy nie ma, to nigdy nie wiesz, czy te syreny policyjne nie wyją z jej powodu – opowiadał James. – Albo czy te strzały nie były w nią wymierzone. W takie noce, niemal każdej nocy, te dźwięki wychwytywałem; słyszałem je i miałem nadzieję, że w żaden sposób nie dotyczą mamy”.

LeBron w końcu pokochał Akron, to tu uformował się jego charakter. Tu ukształtowały się i zostały odkryte jego fizyczne umiejętności. A jego geniusz był odbiciem tego miejsca. Jako dziecko, kiedy pragnął bezpieczeństwa i towarzystwa, często powtarzał sobie: „Jeśli kiedykolwiek uda mi się stąd wyrwać, ucieknę jak najdalej”.

W 2009 LeBron James opublikował pamiętnik z lat licealnych i swojej drogi do krajowego mistrzostwa, które zdobył jako czwartoklasista. Kiedy książka się ukazała, był aktualnym MVP ligi. On tymczasem wcale nie siebie postanowił umieścić w centrum opowieści. To nie jego wizerunek zdobił okładkę. W wielu aspektach jego podejście do książki było takie samo jak do koszykówki: dzielił się piłką – czasem, zdaniem krytyków, zbyt często – i przedkładał sukces drużyny nad indywidualne osiągnięcia. Instynktownie lub nie, opisując swoich przyjaciół i ich osobiste historie, James pomijał kluczowe aspekty swojej przeszłości. Najbardziej obiecujący w tym kontekście fragment dziennika LeBrona zdawał się ukryty na stronie z dedykacją: „Mojej mamie, bez której nie byłoby mnie tu, gdzie jestem teraz”.

Czytelnicy zwykle pomijają dedykacje, a bez odpowiedniego kontekstu jednozdaniowy hołd LeBrona nie wydaje się szczególnie istotny. Tymczasem wskazuje on na trudne i zarazem piękne kwestie. Z jednej strony zawiera się w nim sugestia, dlaczego LeBron jest tak troskliwym ojcem i wiernym mężem, czemu przeznaczył tyle pieniędzy, żeby nakarmić, ubrać i wykształcić potrzebujące dzieci, zwłaszcza te z Akron; nawet niesamowita trwałość jego więzi z przyjaciółmi zdaje się wynikać z tego stwierdzenia. Z drugiej strony jego zwięzły hołd dla mamy wyraźnie pokazuje, że jeden z najbogatszych i najbardziej znanych sportowców na świecie pamięta o swoich korzeniach. Co więcej, nie żałuje ich ani się nie wstydzi, tylko je docenia i jest z nich dumny.

A jednak początki Jamesa wymagają większej uwagi. Słynie on z niemal fotograficznej pamięci dotyczącej momentów meczowych czy zaawansowanych statystyk, które potrafi przywoływać z głowy, jakby czytał je z kartki, natomiast jeśli chodzi o dzieciństwo, jego pamięć jest wyjątkowo wybiórcza. To nie ćwiczenie z samooszukiwania się, a raczej świadectwo tego, jak daleko może posunąć się syn, żeby chronić matkę i jej przeszłość od fleszy, pośród których żyje.

O jednym należy jednak pamiętać: jeśli chodzi o zrozumienie LeBrona Jamesa, wszystkie drogi prowadzą do Glorii James i Akron, w Ohio.

Czwartego lutego 1968 roku najbardziej znaną amerykańską wokalistką była Dione Warwick, a jej przebój I Say a Little Prayer sprzedał się w ponad milionie egzemplarzy. To właśnie tego dnia przyszła na świat Gloria Marie James, córka Fredy M. James. Tekst piosenki: „W chwili gdy się budzę / Zanim nałożę makijaż / Modlę się o ciebie”3 miał być wyznaniem miłości wierzącej kobiety do jej mężczyzny. W przypadku Fredy piosenka odpowiadała temu, jak kobieta patrzyła na swoją córeczkę.

Małżeństwo Fredy nie było bajką. W niecały rok po narodzinach Glorii rozstała się z mężem, a dokumenty sądowe jako na podstawę rozwodu wskazują na zaniedbanie i ekstremalną przemoc. Freda miała trochę ponad 20 lat, poza Glorią urodziła jeszcze dwóch synów i żeby przetrwać, została pracownicą fizyczną centrum psychiatrycznego Western Reserve. Mieszkała z matką w zdezelowanym wiktoriańskim domu na Hickory Street 439, przy piaskowej dróżce graniczącej z torami kolejowymi, a położonej na skraju centrum Akron, w dzielnicy znanej jako Boondocks. Gloria dorastała w jednym domu z matką i babką.

Krótko po 16. urodzinach zaszła w ciążę. Przed porodem na jakiś czas przestała chodzić do liceum i 30 grudnia 1984 roku w Szpitalu Miejskim w Akron urodziła trzykilogramowego chłopca, którego nazwała LeBron Raymone James. Tożsamość ojca dziecka pozostaje jedną z wielkich tajemnic współczesnego sportu. Gloria wolała o nim nie wspominać, nawet LeBronowi. Pewnego razu chłopiec zapytał mamę o to, gdzie jest jego ojciec. „Szybko ucięła temat” – wspominał James. Zamiast ujawnić tożsamość ojca, Gloria doradziła synowi, żeby się nim nie przejmował. „Mamy tylko siebie” – powiedziała, a on przestał wypytywać.

Gloria miała swoje powody, żeby nie mówić synowi o jego ojcu, LeBron tymczasem odciął się od jednej z głównych gałęzi swojego drzewa genealogicznego. Nieobecność ojca i brak jakichkolwiek informacji o jego tożsamości i miejscu pobytu prowadziły do zgorzknienia.

„Dorastałem, nienawidząc ojca – powiedział James. – Wszystko mi mówiło: »Jebać starego«. Wiesz, o co chodzi? Zostawił mnie. Czemu zrobił to mamie? Urodziła mnie w drugiej klasie liceum”.

Kiedy Gloria wyszła po porodzie ze szpitala i wróciła do domu w Boondocks, szanse na to, że jej dziecko osiągnie sukces, którego doświadczyło tak niewielu czarnoskórych w historii Ameryki, i stanie się jednym z najbardziej rozpoznawalnych ludzi na świecie, były niemal równe zeru. Gloria była biedną, nastoletnią, samotną matką, którą rodzicielstwa mogły nauczyć tylko jej 39-letnia matka, również wychowująca ją samotnie, oraz babka. Niemal od razu jej droga stała się jeszcze bardziej wyboista. Wkrótce po narodzinach LeBrona zmarła bowiem babcia Glorii. Był to ogromny cios dla Fredy, która przejęła wówczas całkowitą odpowiedzialność za dom i stała się jedyną osobą, na której mogli polegać Gloria i LeBron. Kiedy Gloria wróciła do liceum, Freda liczyła, że jej jedyna córka ukończy szkołę, a jej jedyny wnuk po prostu przetrwa. Biorąc pod uwagę okoliczności, były to wygórowane oczekiwania.

Przed pierwszymi urodzinami LeBrona Gloria zaczęła się spotykać z 20-letnim chłopakiem, Eddiem Jacksonem, który niedawno chodził do tego samego liceum co ona i uprawiał biegi. Jak wielu młodych, czarnoskórych mężczyzn w Akron w latach 80., Jackson nie mógł znaleźć pracy. Bez problemu znajdował za to kłopoty. Gdy stracił dach nad głową, postanowił wprowadzić się do Glorii. Freda słynęła z przygarniania dzieci w trudnej sytuacji życiowej, także ze względu na własne złe wybory, których dokonywała w młodości, dlatego nie osądzała Jacksona, tylko pozwoliła mu się wprowadzić.

„Matka Glorii była najcudowniejszą osobą na świecie – powiedział kiedyś Jackson. – Jeśli ci ufała, obdarowywała cię miłością. Jeśli nie, kazała ci znikać z jej oczu. A Gloria była identyczna”.

Nawiązawszy bliską relację z Glorią, Jackson polubił też LeBrona. Przed trzecimi urodzinami chłopaka Gloria i Eddie dali mu w prezencie mały kosz oraz miniaturową gumową piłkę. Chcieli zaskoczyć go w świąteczny poranek. To byłby moment jak z obrazka: mały „Bron-Bron” – jak nazywała go Gloria – zdobywa swoje pierwsze punkty. Tymczasem to Gloria i Eddie zostali niemile zaskoczeni, kiedy po północy, w Wigilię, Freda doznała zawału. Gdy wrócili z nocnej imprezy, znaleźli ją na podłodze. W szpitalu św. Tomasza stwierdzono zgon. Miała 42 lata.

Glorię ogarnęła rozpacz. W ciągu ostatnich trzech lat zaszła w ciążę, rzuciła szkołę, urodziła dziecko, straciła babcię, wróciła do szkoły, by łączyć naukę z zajmowaniem się noworodkiem, zamieszkała z chłopakiem, zdała maturę, a teraz straciła matkę. Nagle jej sytuacja życiowa zmieniła się z niepewnej w zagrażającą życiu. Jak miała sobie poradzić bez matki?

Zdeterminowana, żeby jej dziecko spędziło wesoło święta, postanowiła powiedzieć LeBronowi o śmierci babci dopiero po otwarciu prezentów. Nie było szynki w piekarniku ani śpiewającego o kasztanach na otwartym ogniu i małych zabawkach o szklistych oczach Nata Kinga Cole’a w głośnikach, z parapetów w salonie schodziła farba, a zasłony były sprane i poplamione. Była za to malutka choinka, przyozdobiona czerwonymi i srebrnymi łańcuchami. Później tego samego poranka spośród wszystkich prezentów uwagę LeBrona przykuł plastikowy kosz z pomarańczową obręczą i czerwono-biało-niebieską piłką. Po otwarciu pozostałych podarków wziął miniaturową piłkę w dwie ręce, wyciągnął je nad głową, wspiął się na palce i wcisnął piłkę do siatki. LeBron uśmiechnął się do zdjęcia. To były ostatnie święta z choinką w jego dzieciństwie.

„Święta nie kojarzą mi się najlepiej – powiedziała Gloria. – Spadła na mnie ogromna odpowiedzialność, a ja nie byłam na to przygotowana”.

Fredę M. James Howard pochowano w Akron w trzecie urodziny LeBrona, 30 grudnia 1987 roku. W nekrologu napisano o pogrążonych w żalu „córce, Glorii James, synach Terrym i Curtisie Jamesach i wnuczku LeBronie”. Wraz ze śmiercią Fredy Gloria straciła poczucie bezpieczeństwa. Nie miała zasiłku na dziecko, nie miała pieniędzy ani oszczędności, żeby utrzymać rozpadający się dom matki. Do tego dochodziły problemy z hydrauliką i elektryką. Jej bracia mieszkali razem z nią, ale nie byli w stanie jej pomóc. Podobnie Jackson, który nie miał pracy i mierzył się z własnymi problemami. Wciąż pozostawał w kontakcie z Glorią, ale zdążył już przeprowadzić się gdzie indziej.

Glorii nie było stać na zakupy i ogrzewanie. Zimą, kiedy dom odwiedził jeden z sąsiadów, stwierdził, że nie są to warunki do życia dla dziecka – brudne talerze piętrzyły się w kuchennym zlewie, na środku salonu powiększała się dziura, a temperatura była tak niska, że z ust wydobywała się para. Sąsiad zasugerował, że nie jest to bezpieczne miejsce, i namówił Glorię, żeby razem z LeBronem przeprowadzili się do niego. Gloria zapakowała wówczas całe swoje życie w walizkę i pożegnała się z domem matki. LeBron wyruszył do domu sąsiada z plecakiem i maskotką. Nie było tam dla nich pokoju, ale była kanapa, na której przez kilka następnych miesięcy oboje spali. Potem przeprowadzili się do kuzyna Glorii. Następnie do jej znajomego. I znowu, tym razem do jednego z jej braci. Kiedy miasto zamknęło i zrównało z ziemią dom matki na Hickory Street, Gloria i LeBron żyli jak nomadzi. W tamtym okresie matka i syn, dla znajomych Glo i Bron, chcieli tylko przetrwać.

„Pamiętam liczne momenty, kiedy razem z synem nie mieliśmy jedzenia i chodziliśmy głodni – opowiadała Gloria. – Napędzali nas przyjaciele, rodzina i społeczność”.

Matka wiązała koniec z końcem tylko dzięki pomocy społecznej i racjom żywieniowym, a LeBronowi z trudem przychodziło nawiązywanie kontaktów z innymi uczniami i nauczycielami. Bez stałego adresu zamieszkania często zmieniał szkoły i stał się cichym dzieciakiem, który rzadko zabierał głos. „Byłem strachliwym, samotnym chłopcem” – wspominał LeBron.

Pomimo braku ojca i faktu, że matka nie była w stanie samotnie ich utrzymać, nigdy nie narzekał i nie robił scen. Wyczulony na jej krzywdę, nie chciał jej dokładać zmartwień.

„Bycie pozbawionym korzeni za młodu jest trudne – powiedział LeBron. – Ale narzekanie niczego by nie zmieniło. Nałożyłbym na mamę jeszcze większą presję, a ona już czuła się wystarczająco winna”.

Lata później LeBron wspomniał, że czuł się podobnie jak wielu czarnoskórych chłopaków w Ameryce, których gubią trudy życia. „Nie szukałem problemów, ponieważ nigdy ich nie lubiłem. Stałem nad przepaścią i mogłem bardzo łatwo spaść”.

Życie LeBrona zmieniło przypadkowe spotkanie latem 1993 roku. To wtedy po raz pierwszy odsłoniła się przed nim ścieżka potencjalnej kariery, którą mógł spróbować podążyć, by wydostać się z wszechogarniającej beznadziei. Kiedy grał z innymi rówieśnikami na osiedlu, podszedł do nich niejaki Bruce Kelker, znajomy Glorii i trener futbolu młodzieżowego.

– Chłopaki, lubicie grać w futbol? – zapytał grupkę.

– To mój ulubiony sport – odpowiedział LeBron.

Do tego momentu chłopak jeszcze nigdy nie grał w żadnej drużynie. Nikt też nie nauczył go, jak prawidłowo rzucać, łapać czy robić wślizgi. Widział za to mecze NFL w telewizji. Profesjonalny futbol ma w sobie coś magicznego, z tymi wszystkimi kolorowymi strojami, wielkimi naramiennikami, lśniącymi kaskami i mitycznymi nazwami drużyn, jak Steelers i Cowboys, Giants i Lions. LeBron lubił rysować i często kopiował logo ulubionych drużyn NFL w notesie, który nosił w plecaku.

Kelker szukał do swojej drużyny running backa, a to znaczy, że potrzebował kogoś szybkiego. Ustawił wszystkich chłopaków w rządku i kazał im biec. LeBron zostawił wszystkich w tyle.

– Grałeś kiedyś w futbol? – zapytał go Kelker.

– Nie – odparł LeBron.

Kelker postanowił to zmienić, chciał, żeby LeBron zaczął chodzić na treningi. Najpierw jednak musiał porozmawiać z Glorią, lecz ta od razu jasno dała mu do zrozumienia, że nie stać jej na strój i sprzęt sportowy. Nie miała też auta, więc nie mogła wozić syna na treningi. Co ważniejsze, nie była pewna, czy tak fizyczna gra będzie odpowiednia dla jej syna – cichego, wycofanego, bez skłonności do agresji dzieciaka.

– Skąd mam wiedzieć, czy futbol będzie dobry dla Bron-Brona? – zapytała.

Kelker był przekonany, że LeBron wpasowałby się w drużynę. A Glorię przekonał, że futbol będzie miał dobry wpływ na jej syna. Obiecał opłacić strój i sprzęt, zapewnił ją też, że nie będzie musiała się martwić o transport.

– Będę go wozić – obiecał.

Gloria mogła odmówić, jednak było jasne, że LeBron chce dołączyć do drużyny. Zgodziła się i bardzo szybko zrozumiała, jak dobrą decyzję podjęła. Kiedy chłopak po raz pierwszy dostał podanie podczas meczu, przebiegł z piłką 80 jardów. Koledzy z zespołu go otoczyli, dorośli bili mu brawo, a trenerzy klepali go po naramiennikach i głośno chwalili.

LeBron nie nawykł do uwagi i pochwał, zwłaszcza ze strony mężczyzn. Zdobycie punktów było czymś niesamowitym. To poczucie akceptacji, które dawało, powracało tej jesieni raz za razem. W swoim pierwszym sezonie młodzieżowego futbolu LeBron zdobył 17 przyłożeń. Obrońcy nie mogli go złapać, a tym bardziej zabrać mu piłki.

Kelkerowi i reszcie sztabu szkoleniowego łatwo było dostrzec, że LeBron przerastał umiejętnościami resztę zawodników ze swojej grupy wiekowej. Nie umknęło ich uwadze też, że jego życie było przepełnione ryzykiem. Czekając na mieszkanie komunalne, Gloria i LeBron przeprowadzali się pięciokrotnie w ciągu trzech miesięcy.

„Miałem dosyć odbierania go z różnych adresów albo pokazywania się pod jakąś ruderą i dowiadywania się, że teraz mieszkają gdzie indziej” – wspominał Kelker.

Futbol natomiast zapewniał poczucie stabilności. Ale kiedy sezon się skończył, LeBron znów został pozostawiony sam sobie. Tamtego roku, w czwartej klasie, miał prawie 100 dni nieobecności. Doszło wręcz do tego, że trenerzy chcieli go przygarnąć do siebie, ale większość z nich była młodymi kawalerami, którzy nie byliby w stanie zająć się dziewięciolatkiem. Jedynym wyjątkiem był Frank Walker, trener nazywany przez wszystkich „Wielkim Frankiem”. Walker pracował dla miejskich władz mieszkaniowych w Akron, a jego żona, Pam, dla kongresmana z Ohio. Mieli troje dzieci i mieszkali w domu.

Walkerowi bardziej zależało na poprawie sytuacji życiowej Jamesa niż na jego sportowych umiejętnościach. Wiedział, że LeBron cierpi i potrzebuje ratunku. Było oczywiste, że doświadczył wiele zła, co z kolei odebrało mu radość życia i sprawiło, że stał się dojrzały ponad wiek.

Walkerowie zaproponowali Glorii, żeby LeBron się do nich wprowadził, ale kobiecie niełatwo było rozmawiać na ten temat. Wiedziała, że nie może mu zapewnić stabilnego życia domowego, i nie potrzebowała przypominania o tym, jak negatywnie wpływa na niego ta sytuacja. „Nie miał normalnego dzieciństwa – wspominała Gloria. – Chodzi mi o to, że mieszkał na najgorszych osiedlach w mieście”. Jednakże myśl o przekazaniu syna w ręce innej pary – a zwłaszcza innej matki – była przerażająca. Ledwo znała Pam Walker.

Bez osądzania Glorii Walkerowie zaoferowali LeBronowi poczucie bezpieczeństwa i przynależność do rodziny. Dzieliłby pokój z Frankiem juniorem, miałby zapewnione trzy posiłki dziennie oraz czas na sen, a obecność na lekcjach stałaby się integralną częścią jego rytmu dnia. Frank przekonał LeBrona, że wszystko to leży w jego najlepszym interesie.

Gloria wiedziała, że potrzebuje pomocy.

„Szczerze nienawidziłam tego, że musiałam go wychowywać, ciągle się przeprowadzając – mówiła. – Nie życzyłabym nikomu niektórych rzeczy, które nas spotkały. Nawet największemu wrogowi”.

Dwadzieścia pięć lat po tym, jak jej matka rozwiodła się i wzięła na siebie ciężar wychowania w pojedynkę jej dwóch braci, Gloria zastanawiała się nad czymś potencjalnie bardziej traumatycznym. Mogła tylko mieć nadzieję, że pewnego dnia LeBron zrozumie, jak bardzo tekst piosenki Dionne Warwick, która ukazała się w roku jej narodzin, oddaje jej uczucia wobec syna:

Życie bez ciebie byłoby tylko cierpieniem.

Kochanie, uwierz mi,

Dla mnie istniejesz tylko ty4.

Gloria zgodziła się, by jej syn zamieszkał z Walkerami.

3The moment I wake up / Before I put on my makeup / I say a little prayer for you.

4To live without you would only mean heartbreak for me. / My darling, believe me, / For me, there is no one but you.

Rozdział 3

Jeśli podasz piłkę

Zaskoczony LeBron słuchał, jak mama informuje go, że musi uporządkować swoje życie. Na ten czas miał się przeprowadzić do Walkerów. Nie było jasne, gdzie ona zamieszka, najistotniejsze było to, że mieli się rozdzielić.

LeBron nie wiedział, co o tym myśleć. Zawsze byli we dwójkę przeciwko światu. Glo i Bron. I nagle Bron miał zostać sam.

– Tak będzie lepiej – próbowała mu to wytłumaczyć.

Lepiej? Dla niego brzmiało to niemożliwie i przerażająco.

Próbując złagodzić cios, przekonywała go, że sytuacja jest tylko chwilowa.

Czy będzie mógł się z nią widzieć?

Zapewniła, że będzie się starać go odwiedzać, kiedy tylko się da. Obiecała też, że gdy tylko jej sytuacja się ustabilizuje, znów będą razem.

Dziewięciolatka to przytłoczyło.

LeBron nie wiedział, czego oczekiwać po przybyciu do domu Walkerów na Hillwood Drive. Poznał ich dwie córki, a rzeczy zostawił w pokoju Frankiego juniora, gdzie miał spać. James był dużo lepszym sportowcem od młodszego o 18 miesięcy Frankiego i zastanawiał się, czy pani Walker nie będzie to przeszkadzało. A co z siostrami? Czy go zaakceptują? Głowę chłopaka wypełniała cała masa niewypowiedzianych pytań.

Najpierw musiał się jednak zmierzyć z długą listą zasad. LeBron miał wstawać codziennie o 6.00, kąpać się i szykować do szkoły. Musiał być punktualny. A po szkole najważniejsza była praca domowa. Rodzina codziennie wspólnie zasiadała do obiadu, po którym należało wypełnić swoje obowiązki: wynoszenie śmieci, zmywanie naczyń i zamiatanie. A jeśli wykąpał się przed snem, mógł spać do 6.45.

Wszystko to było LeBronowi obce. Harmonogram. Rutyna. Obowiązki. Nigdy nie opróżniał kosza, nie zmywał naczyń ani nie używał miotły czy odkurzacza. Nawet poczucie bycia częścią rodziny było dla niego czymś nowym. Starsza córka Walkerów nie chciała mieć z nim nic wspólnego, ale LeBron wkrótce przekonał się, że nie można tego samego powiedzieć o jej młodszym bracie. On i Frankie junior od razu się polubili. Dla młodszej z sióstr stał się zaś wzorem do naśladowania, dzięki czemu poczuł się tak, jakby faktycznie miał młodszą siostrę.

Nawet szkoła była dla LeBrona czymś nowym. Walkerowie zapisali go do piątej klasy szkoły podstawowej Portage Path, jednej z najstarszych placówek w Akron, gdzie ponad 90 procent uczniów było Afroamerykanami, jedzącymi darmowe obiady w stołówce. Zainteresowała się nim jedna z jego nauczycielek, Karen Grindall. Lata wcześniej uczyła Glorię i znała niektóre szczegóły z jej historii. Początkowo Grindall obawiała się, że LeBron będzie kroczył tą samą ścieżką, on tymczasem okazał się jednym z najbardziej zdyscyplinowanych uczniów. Chodził na wszystkie lekcje, nigdy się nie spóźniał i nie sprawiał problemów. Najbardziej lubił muzykę, plastykę i WF.

LeBron czuł się w szkole coraz lepiej, a jednocześnie zyskiwał reputację obiecującego futbolisty. Udało mu się nawet trafić do lokalnej gazety „Akron Beacon Journal”: „Drużyna East B1 wykonała jedynie 11 ofensywnych zagrywek, ale aż pięć z nich zamieniła na punkty i pokonała w zeszłym tygodniu w meczu młodzieżowego futbolu amerykańskiego Patterson Park 34:8. LeBron James zaliczył trzy przyłożenia, dwa po 50- i 18-jardowych biegach, a trzecie po złapaniu 28-jardowego podania od Michaela Smitha”.

Pewnego jesiennego dnia Frank senior zabrał swojego syna i LeBrona, żeby porzucać do kosza za domem. Widząc, jak świetnie radzi sobie jako futbolista, Walker postanowił pokazać chłopakowi koszykówkę i nauczyć go podstaw – kozłowania, rzutu z wyskoku i layupów.

LeBronowi podobały się te lekcje i od razu polubił rzucanie piłki do zawieszonego na wysokości trzech metrów i pięciu centymetrów kosza. Uczucie towarzyszące oddaniu celnego rzutu było zbliżone do tego, co przeżywał, kiedy zdobył przyłożenie.

Walker zauważył, że chociaż LeBron nie radził sobie z kozłowaniem, miał zapał, żeby próbować odbijać piłkę obiema dłońmi, czego większość dzieci nie chciała się uczyć. Na Walkerze zrobiły też wrażenie długie ręce i wyskok LeBrona. Zachęcał jego i swojego syna, żeby grali przeciwko sobie.

LeBron nigdy nie grał jeden na jednego, ale chętnie przyjął wyzwanie. Frankie junior kochał za to koszykówkę i od kilku lat grał z ojcem. Pokonał LeBrona, jednak fakt, że dziewięciolatek, który nigdy nie grał w kosza, z taką łatwością przyswajał reguły tej gry, tylko potwierdzał pierwotne przeczucie Walkera – musiał zacząć zabierać Jamesa na halę.

W tym samym roku, w którym LeBron wprowadził się do Walkerów, Walt Disney wypuścił Króla Lwa, a ten szybko stał się najbardziej kasowym filmem animowanym wszech czasów. Kiedy LeBron pierwszy raz oglądał ten film, nie mógł uwierzyć, że Skaza zabił Mufasę. Ta zdrada poruszyła go i doprowadziła do łez. James kochał Króla Lwa i oglądał go wielokrotnie, ale za każdym razem ta scena wywierała na nim równie wielkie wrażenie.

Tej sentymentalnej strony LeBrona nie znał prawie nikt. Jedną z konsekwencji wiecznych przeprowadzek było ukrywanie emocji i mówienie tak mało, jak to możliwe. Nie potrafił zaufać dorosłym. Z trudem przychodziło mu zawieranie przyjaźni z dziećmi, ponieważ bał się, że te się skończą, kiedy tylko znów będą musieli się przenieść. Mieszkanie z Walkerami to zmieniło. Ich dom był bezpiecznym miejscem, dzięki któremu zobaczył, jak wiele go omijało. Oglądając Family Matters i Bill Cosby Show, zastanawiał się, jak czułby się jako członek afroamerykańskiej rodziny z klasy średniej, jak Winslowowie, albo klasy wyższej, jak Huxtable’owie. Walkerowie byli najbliższym tych fikcyjnych rodzin doświadczeniem LeBrona. Pan i pani Walker byli wierni sobie, a ponad wszystko stawiali dobro dzieci. Ich dom był azylem, oferującym domowe posiłki i poskładane pranie, imprezy urodzinowe i świąteczne, a także miejscem, w którym stawiano oczekiwania wobec dzieci i informowano je o konsekwencjach ich czynów.

Dla LeBrona życie w domu Walkerów stanowiło także okazję do zobaczenia prawdziwego ojca i zastanowienia się nad uczuciami, które pozostawały stłumione. Uszanował życzenie matki i nigdy nie pytał o tatę. Jednak dorastanie bez jednego z rodziców nieuchronnie rodziło pytanie: „Dlaczego mnie nie chciał?”. Kiedy Wielki Frank brał LeBrona pod swoje skrzydła, premierę miał odcinek serialu Bajer z Bel-Air, w którym nieobecny ojciec Willa Smitha, Lou, pojawia się po 14 latach. Willowi bardzo podobało się mieszkanie z rodziną wujka Phila, a LeBron uwielbiał życie z rodziną Wielkiego Franka. Jednak kiedy tylko pojawił się ojciec Willa i dał do zrozumienia, że chce zabrać chłopaka ze sobą, Will spakował torbę i był gotowy do drogi. W dniu, w którym mieli wyruszyć, okazało się, że ojciec znów go porzucił. Widząc smutek Willa, wujek Phil powiedział chłopakowi, że jego złość jest zrozumiała. Ten zaś próbował udawać, że nie jest mu przykro.

„Nie będę siedział w domu i ciągle pytał, kiedy tata wróci. Kto go potrzebuje? Nie uczył mnie grać w kosza, więc nauczyłem się sam. I to całkiem nieźle”5.

Fabuła odcinka była aż nazbyt znajoma. LeBron czuł, jakby Will Smith mówił bezpośrednio do niego. Po raz pierwszy usłyszał słowa opisujące ból, który czuł. Nawet złość była autentyczna.

„Wiesz co? – grzmiał Smith. – Skończę studia bez niego, dostanę świetną pracę bez niego, ożenię się z piękną dziewczyną i będę miał mnóstwo dzieciaków, i będę lepszym ojcem niż on! […] Bo nie może mnie nauczyć, jak kochać swoje dzieci!”

Kiedy Smith się rozpłakał, James zrobił to samo.

„Dlaczego on mnie nie chce?” – zapytał Smith wujka Phila, a ten go przytulił.

Odcinek miał swoją premierę podczas przełomowego momentu w życiu LeBrona, a Wielki Frank w wielu aspektach codzienności stał się dla LeBrona wujkiem Philem. Zwykle to on odbierał chłopaka ze szkoły i zawoził do domu. Nauczył go grać w koszykówkę. I konsekwentnie komplementował, co dodało LeBronowi pewności siebie.

„Ten młody człowiek może zostać prezydentem Stanów Zjednoczonych, jeśli tylko tego zechce” – mówił Walker, wskazując na Jamesa. Takie słowa wypowiadają zwykle dumni ojcowie.

„Nie docenia się go tak, jak na to zasługuje – powiedział lata później o Walkerze LeBron. – Ale to on jako pierwszy dał mi piłkę do kosza i się mną zainteresował”.

Poza nauczeniem chłopaka podstaw sportu chyba największą zasługą Walkera było wprowadzenie LeBrona do środowiska, w którym mógł poznać innych ciężko pracujących ojców młodych chłopaków z Akron. Jednym z takich mężczyzn był Dru Joyce II, który okazał się najbardziej wpływowym trenerem, jakiego LeBron spotkał na swojej drodze koszykarskiego rozwoju.

Będąc młodym człowiekiem, Joyce chciał zostać trenerem futbolu amerykańskiego, jednak po ukończeniu Uniwersytetu Ohio w 1978 roku jego priorytetem było utrzymanie żony i rodziny. Odłożył na bok swoje marzenie o byciu zawodowym trenerem, przyjął posadę w Hunt-Wesson i awansował na pozycję starszego przedstawiciela handlowego. Kiedy został regionalnym menedżerem, Joyce przeniósł rodzinę do Akron, gdzie on i jego żona powitali na świecie dwoje dzieci. A w styczniu 1985 roku – miesiąc po narodzinach LeBrona – urodził się im syn. Dali mu na imię Dru Joyce III, a niedługo później dostał przydomek „Mały Dru”. Kiedy dla Joyce’a stało się jasne, że jego syn woli koszykówkę od futbolu, zaczął trenować drużynę syna grającą w towarzyskiej lidze Akron. To wtedy Joyce spotkał dziewięcioletniego LeBrona Jamesa.

Zaznajomiony z reputacją LeBrona jako świetnego futbolisty, Joyce przyglądał się z zaciekawieniem, jak chłopak prowadzi piłkę jako rozgrywający. Pomyślał wówczas, że przed nim jeszcze dużo pracy, ale też, że jest wyższy od innych o dziesięć centymetrów, i wykorzystywał tę przewagę, żeby przepchnąć obrońcę i wypracować sobie lepszą pozycję rzutową. Jego umiejętności były surowe, ale instynktownie wiedział, jak się zachowywać na boisku.

Wkrótce LeBron i Mały Dru zaczęli grać ze sobą. LeBron od razu polubił chłopca. Poza boiskiem młody Dru nie mówił zbyt wiele, ale gdy grali w kosza, nigdy nie bał się powiedzieć LeBronowi, co ten ma zrobić. Chociaż był najniższy na boisku, zachowywał się jak trener. W rezultacie LeBron zaczął go nazywać „Generałem”. Mały Dru trenował koszykówkę od czwartego–piątego roku życia, ale LeBron był od niego o tyle większy i silniejszy, że pokonywał go w grze jeden na jednego. Po każdej porażce Dru junior domagał się rewanżu. I kolejnego. I kolejnego. Miał coś, co LeBron określał „kompleksem Napoleona”. Dzieci śmiały się z Dru i nazywały go „Smerfem”, ale to wszystko inspirowało go do jeszcze cięższej pracy. LeBronowi imponował charakter chłopaka, to, że nie bał się walki niezależnie od tego, jak wysoki był przeciwnik. Po raz pierwszy James miał też znajomego w swoim wieku, którego zniknięcia się nie obawiał.

W piątej klasie LeBron polubił szkołę. Przez cały rok nie miał ani jednej nieobecności i był z tego naprawdę dumny. Szczególnie miła była akceptacja w oczach Pam Walker. Bardzo często powtarzała mu, żeby skupił się na ocenach i mierzył wysoko, podkreślała, że ze swoim atletyzmem może zdobyć stypendium i iść na studia. Po raz pierwszy ktoś wspomniał mu o studiach. Przecież on nawet nie wiedział, co znaczy słowo „stypendium”. Pani Walker zapewniała go, że dostanie się na każdą uczelnię w kraju. Musiał tylko zadbać o oceny, a o całą resztę zatroszczy się jego talent.

LeBron uświadomił sobie, że jego pierwotne obawy o to, że pani Walker może odtrącić go ze względu na jego predyspozycje sportowe, okazały się bezpodstawne. Nie było w niej zawiści związanej z tym, że był lepszym sportowcem od jej syna; wręcz przeciwnie, traktowała go jak swoje czwarte dziecko. W ciągu ostatniego roku robiła wszystko: od mycia go za uszami przez wycieranie łez po doglądanie go, kiedy chorował na ospę. Pam Walker chciała, żeby osiągał swoje cele, tak jak jej własne dzieci. Dlatego miała mieszane uczucia, kiedy Gloria powiedziała, że chce zabrać LeBrona do siebie na koniec roku szkolnego.

LeBron też był rozdarty. Walkerowie byli dla niego jak rodzina, a ich dom był teraz jego domem. Tu czuł się bezpiecznie. Tu czuł się chciany.

„To, co dla ciebie zrobiliśmy, zrobiliśmy, bo cię kochamy” – powiedział mu Wielki Frank.

LeBron wiedział, jakie miał szczęście, że mógł z nimi mieszkać. „Bez czasu spędzonego z Walkerami nie wiem, jak potoczyłyby się moje losy” – przyznawał.

Ból i rozdarcie, które czuł, kiedy jego mama po raz pierwszy wysłała go do Walkerów, już ustąpiły. Lata później, kiedy sam został rodzicem, James zaczął postrzegać gest matki jako „ogromne poświęcenie”, przedłożenie jego interesu nad jej własny. „Wiem, że było to dla niej bardzo trudne” – powiedział.

Chociaż matka strasznie chciała mieć LeBrona znów pod swoim dachem, powrót okazał się bardzo trudny. Na początku szóstej klasy Gloria straciła mieszkanie, do którego planowała się wprowadzić, i na czas, kiedy zastanawiała się, co dalej, LeBron musiał wrócić do Walkerów. Kobieta zaczęła wówczas rozważać nawet przeprowadzkę do Nowego Jorku.

LeBron był na tyle dojrzały, żeby rozumieć, jak trudno jego matce utrzymać ich obydwoje. Nie wiedział, jak to robiła, ale zawsze mieli co jeść. Wiele rzeczy pozostawało poza jego kontrolą, wiedział jednak, że życie jego matki nie jest łatwe, i bardzo chciał, żeby była dumna z syna.

„Były rzeczy, które widziałem, i te, których widzieć nie mogłem – wspominał później James. – Ale nigdy nie zadawałem jej pytań. Po prostu nie chciałem wiedzieć”.

Niepewność narastała, aż wreszcie postanowiła wkroczyć Pam Walker.

„Były momenty, kiedy chciałam znów go wziąć w ramiona” – wspominała Pam.

Sytuacja była jednak skomplikowana, więc rozumiejąc, jak ważne jest zatrzymanie Glorii i LeBrona w Akron, Pam skontaktowała się z przyjacielem, który był kierownikiem w Spring Hill Apartments. Budynki wyglądały ponuro, a sąsiedztwo nie należało do najlepszych, ale Gloria kwalifikowała się na zapomogę finansową. Z pomocą Walkerów udało jej się dostać dwupokojowe mieszkanie. Po raz pierwszy w życiu LeBron miał własną sypialnię. Spring Hill było miejscem, które mogło stać się ich domem.

Będąc w szóstej klasie, LeBron nadal widywał się z Walkerami, ale zaczął też spędzać czas u Joyce’ów. Ich dom przypominał dom Walkerów: obydwoje rodziców pracowało, w domu były trzy sypialnie. W piwnicy domu mieścił się dodatkowo pokój zabaw. To było świetne miejsce dla chłopaków, w którym mogli spędzać czas i grać w gry wideo, np. NBA Live i Madden NFL. Pani Joyce lubiła dyscyplinę. Pracowała dla organizacji non profit skupiającej się na edukowaniu młodzieży o zagrożeniach związanych z seksem i narkotykami. Jej wartości przenikały gospodarstwo domowe Joyce’ów. Co niedzielę całą rodziną jeździli do kościoła.

Dru Joyce uczył w szkółce niedzielnej z innym parafianinem, Lee Cottonem – kierowcą firmy FedEx, żyjącym z żoną i dziećmi w dzielnicy nazywanej Goodyear Heights. Cotton miał syna, Siana, który był w tym samym wieku co Dru junior i LeBron. Sian przewyższał wzrostem nawet LeBrona; był tak duży, że przekroczył limit wagi dla swojej grupy wiekowej w młodzieżowym futbolu. Nie był jednak dobrym koszykarzem. Joyce wiedział jednak, że jego ojciec i tak już pomyślał, że nie zaszkodzi dodać do składu dużego, silnego dzieciaka. Przekonał Lee Cottona, żeby pomógł mu trenować drużynę koszykówki młodzików, i namówił LeBrona, by ten połączył siły z Dru juniorem i Sianem. Drużynę nazwali Shooting Stars.

LeBron był chętny, ale Gloria miała swoje obawy. Chociaż syn powiedział jej, że z trenerem Dru łączy go silniejsza więź niż z jakimkolwiek innym mężczyzną w jego życiu, Gloria oświadczyła, że chce przyjść na trening przed podjęciem decyzji. Trener Dru nie miał z tym problemu. Zajęcia organizował w budynku Armii Zbawienia na Maple Street. Boisko, na którym grali, było sporo mniejsze niż przepisowe, a parkiet pokrywało linoleum, lecz dla Glorii nie miało to znaczenia; ją interesowali tylko ludzie mający trenować jej syna.

Lee Cotton i trener Dru przeprowadzili kilka ćwiczeń. Było dużo pozytywnej motywacji, widać było też, że chłopcy dobrze się dogadują. Dru junior był naturalnym liderem, którego nic nie było w stanie rozproszyć. Sian Cotton odstraszał rywali atakujących kosz. LeBron był wszechstronnym atletą i z pewnością najlepszym koszykarzem w zespole. Trzej chłopcy poruszali się po parkiecie w pełnej symbiozie, a inne dzieciaki karmiły się ich energią.

Gloria pozwoliła LeBronowi dołączyć do drużyny.

Dru Joyce wiedział, że James jest urodzonym sportowcem. Poza byciem wyższym od większości rówieśników wyróżniał się też skocznością i szybkością. Nikt w jego grupie wiekowej nie mógł pokonać go w grze jeden na jednego. Nawet zdobywanie punktów przeciwko starszym chłopakom przychodziło mu z łatwością. Dru junior był bardziej zdyscyplinowanym i konwencjonalnym graczem, jednak LeBron mógł dominować nawet bez znajomości podstaw koszykarskiego rzemiosła. Małego Dru to irytowało, przez co czasem czepiał się LeBrona.

Dru senior nie był szczególnie wymagający wobec Jamesa. Niedoświadczony jako trener, był przede wszystkim oddanym ojcem, który kochał sport i któremu zależało na LeBronie i innych chłopakach do tego stopnia, że poświęcał weekendy, by dawać im cenne, życiowe lekcje, na przykład jak istotna jest współpraca. Gdyby Joyce miał doświadczenie zawodowego skauta oraz trenera prowadzącego drużyny w ważnych turniejach, może dostrzegłby w LeBronie potencjalnego zawodowca, któremu niczego nie brakowało, by odnieść sukces: dysponował sprawnością obydwu rąk, tak powszechną u profesjonalnych pianistów, wrodzoną pewnością siebie, niespożytymi pokładami energii, które sprawiały, że nigdy nie wydawał się zmęczony. Jednak nawet gdyby Joyce był pełnoetatowym trenerem, wydaje się wątpliwe, żeby marzył, a tym bardziej spodziewał się, że dziesięciolatek z jego drużyny, wolne chwile spędzający u niego w piwnicy na graniu z jego synem, jest prawdziwym talentem.

Pewnego dnia, podczas powrotu z zajęć z trenerem Dru, LeBron uważnie słuchał rad dotyczących tego, jak może stać się lepszym zawodnikiem. Bez ojca, z którym mógłby porozmawiać o swojej grze, zawsze wsłuchiwał się w słowa trenera, gdy ten postanowił szczerze pogadać o koszykówce. Podczas tej konkretnej rozmowy trener Dru zachęcał go do włączenia kolegów z drużyny do gry ofensywnej.

– Bron, jeśli będziesz podawać, wszyscy będą chcieli z tobą grać – powiedział.

Uwagę LeBrona przykuła ostatnia część tego zdania – wszyscy będą chcieli z tobą grać. Tych sześć słów wywarło na niego taki wpływ, że równie dobrze mogło wypowiedzieć je jakieś bóstwo. Próbując nauczyć LeBrona fundamentalnej prawdy o sportach drużynowych – że kiedy najlepszy gracz nie jest samolubny, koledzy z drużyny ciężej pracują i grają lepiej – trener Dru trafił w jego głód przyjaźni i akceptacji. Jako dzieciak, który tyle czasu spędził w samotności, LeBron najbardziej pragnął być chciany.

Nigdy nie trzeba było go zachęcać do dzielenia się piłką. Gdy dojrzewał jako zawodnik, przestał koncentrować się na rzucaniu i skupił się na podawaniu. Podpatrywał takich graczy jak Magic Johnson i z dumą demonstrował no-look passy, i wkrótce stał się najlepszym podającym w lidze młodzieżowej koszykówki w Akron. Czasem LeBron był tak skoncentrowany na szukaniu możliwości zagrania do kolegów, że trener Dru musiał zachęcać go do rzutów. Stąd wziął się nawyk dzielenia się piłką, który towarzyszy mu także w NBA, gdzie czasem krytykowano go za oddawanie piłki w kluczowych momentach meczów. Kiedy był chłopcem, jego podania podbudowywały kolegów z zespołu, a drużyna trenera Dru stała się złotym standardem młodzieżowej ligi Akron.

„Moi trenerzy z lig młodzieżowych zawsze uczyli nas, jak należy grać w koszykówkę – wspominał LeBron. – Określenie »ball hog«6 było czymś, czego nikt z nas nie chciał usłyszeć”.

LeBron nie wiedział, czego oczekiwać, kiedy jego drużyna zakwalifikowała się na krajowy turniej Amateur Athletic Union (AAU) w Cocoa Beach na Florydzie. Miał 11 lat i nigdy nie wyjeżdżał na wakacje z rodziną, ale Shooting Stars byli dla niego niemal jak rodzina. Okazja, żeby gdzieś z nimi pojechać, brzmiała jak zapowiedź świetnej przygody. Pewnego popołudnia latem 1996 roku LeBron zajął miejsce w minivanie trenera Dru obok Dru juniora, Siana Cottona i kilku innych graczy Shooting Stars. Pani Joyce i jej dwie córki jechały za nimi samochodem wypełnionym jedzeniem i sprzętem. Wspólnie wybrali się w liczącą niemal 1400 kilometrów trasę z Akron do hotelu położonego nieopodal bazy lotniczej na przylądku Canaveral.

LeBron i przyjaciele dobrze się bawili w czasie tej kilkugodzinnej podróży autem, wciąż rozmawiając i marząc. Siedemnastoletni dzieciak z liceum Lower Merion w Filadelfii, niejaki Kobe Bryant, został niedawno w pierwszej rundzie draftu wybrany przez Charlotte Hornets i od razu sprzedany do Los Angeles Lakers. A 26-letni raper Jay-Z wypuścił właśnie swój debiutancki album Reasonable Doubt. LeBron, Dru junior i Sian chcieli być profesjonalnymi sportowcami, a takie kawałki jak Dead Presidents II i Can’t Knock the Hustle nakręcały ich przed graniem.

Ceremonia otwarcia odbyła się w Centrum Kosmicznym im. Johna F. Kennedy’ego. LeBron, widząc drużyny z całego kraju, czuł się jak na igrzyskach olimpijskich, jednak rozgrywki były tylko małą częścią większej całości. Kiedy po raz pierwszy zobaczył ocean, był pod wrażeniem jego ogromu. Nigdy dotąd nie był na plaży, nigdy nie czuł piasku pod stopami ani nie pluskał się w słonej wodzie. Było gorąco i słonecznie, wokół przechadzały się dziewczyny w bikini. W porównaniu z Akron Cocoa Beach było egzotycznym miejscem.

Shooting Stars zakończyli turniej na 9. miejscu na 64 drużyny, z których wiele spędziło dużo więcej czasu na wspólnej grze i treningach. Trener Dru był dumny ze swoich podopiecznych. Po turnieju powiedział im: „W przyszłości dokonacie czegoś wielkiego”.

LeBron nie wiedział, co trener miał na myśli. Wyjazd na Florydę utwierdził go jednak w przekonaniu, że Dru junior i Sian Cotton byli kimś więcej niż kolegami z drużyny – byli jego braćmi. Wspólnie zobaczyli, jak to jest opuścić Akron i zagrać przeciwko najlepszym zawodnikom z ich kategorii wiekowej w kraju. Skoro już przekonali się, że mogą rywalizować w krajowym turnieju AAU, chcieli znów tu zagrać i zobaczyć, jak to jest wygrać cały turniej.

W kolejnym roku LeBron spędzał coraz więcej czasu w domu trenera Dru; to miejsce stało się dla niego wręcz drugim domem. Zauważył, że trener zaczął czytać książki autorstwa podziwianych przez siebie szkoleniowców, na przykład Johna Woodena z uczelni UCLA. Jednocześnie dowiedział się, że Lee Cotton z niemal religijnym namaszczeniem co weekend zabiera syna na halę, gdzie wspólnie ćwiczą, pracują nad techniką i uczą się wykorzystywania tak wielkiego ciała na boisku.

Dzięki ojcu Sian stał się równie pewnym siebie zawodnikiem co LeBron i Dru junior. Tego lata 12-latkowie wystąpili wspólnie w 60 meczach ligi letniej. Ich ciężka praca przyniosła efekt w postaci awansu Shooting Stars na turniej U12 AAU w Salt Lake City.

Wycieczka do Utah była zupełnie inna niż ta na Florydę: drużyna znalazła sponsorów, którzy opłacili lot z Cleveland do Salt Lake City. LeBron nigdy w życiu nie siedział w samolocie. Coś, co miało być ekscytującą przygodą, zmieniło się jednak w źródło łez.

„Ponieważ był to mój pierwszy lot, mogę wyznać, że ryczałem, jakby miało nie być jutra, odchodząc od zmysłów, a w moich uszach dudniło od ciśnienia” – napisał lata później w pamiętniku.

LeBron mógł być przestraszony, ale za łzami stało coś więcej niż strach przed lataniem.

„Kochał swoją matkę na zabój – podkreślał trener Dru. – Cierpiał, kiedy nie było jej przy nim. Pamiętam jego pierwszy lot, przez cały czas płakał. Chciał do mamy. Na zawsze zapamiętam tamtą chwilę”.

Chociaż LeBron nie lubił rozmawiać o tej sytuacji, to Dru junior i Sian wykazali się wówczas empatią. Ich rodzice byli stale przy nich, a w czasie podróży i podczas turniejów na trenerze Dru i Lee Cottonie zawsze można było polegać, do tego stopnia, że wręcz nie doceniało się ich obecności. Ale LeBron nigdy o tym nie zapominał. W jego życiu były wyrwy i zawsze dostrzegał tych, którzy mogli je wypełnić.

Chociaż w samolocie był niesamowicie niespokojny, po dotarciu na salę LeBron czuł się już dobrze. Nieważne, dokąd jechali, parkiet zawsze był jego królestwem.

Gracze na turnieju U12 AAU byli wyraźnie więksi i lepsi od tych, z którymi Shooting Stars rywalizowało do tej pory. Ich najwyższy zawodnik, Sian, mierzył 188 centymetrów, tymczasem jedna z drużyn, z którymi grali, miała w składzie trzech graczy o wzroście 195 centymetrów. Nie miało to znaczenia. Dru junior był nieustraszonym rozgrywającym, Sian przepychał wyższych od siebie chłopaków, a LeBron był nie do zatrzymania w grze jeden na jednego. Inni zawodnicy też wywiązali się ze swoich zadań. Drużyna wygrała większość spotkań i zakończyła turniej na 10. miejscu wśród 72 ekip. Ku zadowoleniu trenera Dru jego zespół stawał się coraz lepszy.