Uzyskaj dostęp do tej i ponad 250000 książek od 14,99 zł miesięcznie
306 osób interesuje się tą książką
Wracała, by odzyskać przeszłość. Znalazła przyszłość, której się nie spodziewała.
Kate po dłuższej nieobecności, podczas której zmagała się z uzależnieniem od narkotyków i depresją po stracie córki, wraca do domu, gotowa odzyskać swoje życie. Odkrywa jednak, że nic nie jest już takie samo – jej mąż, Caleb, związał się z inną. Kate nie zamierza się jednak poddać. Gotowa na wszystko, by odzyskać męża, wikła się w sieć intryg, które mogą zniszczyć nie tylko jego nowy związek, ale i ją samą.
Gdy tymczasowo zamieszkuje u Becka – przyjaciela Caleba – napięcie między nimi narasta. Beck widzi w niej więcej, niż ona sama potrafi dostrzec, a jego obecność sprawia, że Kate zaczyna kwestionować własne pragnienia. Czasami trzeba pozwolić przeszłości odejść, by dostrzec to, co naprawdę ważne. Czy Kate odnajdzie siebie tam, gdzie najmniej się tego spodziewała?
Ta historia jest naprawdę SPICY. Sugerowany wiek: 18+.
Ebooka przeczytasz w aplikacjach Legimi na:
Liczba stron: 377
Rok wydania: 2025
Audiobooka posłuchasz w abonamencie „ebooki+audiobooki bez limitu” w aplikacjach Legimi na:
TYTUŁ ORYGINAŁU:
The Summer You Found Me
Redaktorka prowadząca: Ewelina Czajkowska
Wydawczyni: Joanna Pawłowska
Redakcja: Justyna Yiğitler
Korekta: Katarzyna Kusojć
Projekt okładki: Łukasz Werpachowski
DTP: Maciej Grycz
Copyright © 2024. THE SUMMER YOU FOUND ME by Elizabeth O’Roark
Copyright © 2025 for the Polish edition by Papierowe Serca an imprint of Wydawnictwo Kobiece Agnieszka Stankiewicz-Kierus sp.k.
Copyright © for the Polish translation by Anna Zaborowska-Cinciała, 2025
Wszelkie prawa do polskiego przekładu i publikacji zastrzeżone. Powielanie i rozpowszechnianie z wykorzystaniem jakiejkolwiek techniki całości bądź fragmentów niniejszego dzieła bez uprzedniego uzyskania pisemnej zgody posiadacza tych praw jest zabronione.
Wydanie elektroniczne
Białystok 2025
ISBN 978-83-8417-109-7
Grupa Wydawnictwo Kobiece | www.WydawnictwoKobiece.pl
Na zlecenie Woblink
woblink.com
plik przygotował Marcin Kośka
Dla Lyden Elizabeth, która na zawsze pozostanie moją dziewczyną numer jeden
1
Kate
DOM, KTÓRY MÓJ MĄŻ kupił podczas mojej nieobecności, można było określić tylko jako ruderę. Pewnie został zbudowany w połowie ubiegłego wieku, w niczym nie przypomina naszego ultranowoczesnego domu w centrum. Od pierwszej chwili, kiedy zobaczyłam tę chałupę, szczerze jej nienawidzę.
Z budynku roztacza się widok na jezioro, które darzę równie silną niechęcią. Jak by na to nie patrzeć, z mętną wodą i lepkim błotem ludzie raczej mierzą się w programach o surwiwalu, a nie delektują nimi na co dzień. Niemniej, ponieważ nowy adres Caleba znalazłam w papierach rozwodowych, które mi wysłał, raczej nie powinnam się czepiać.
Z ogrodu do jeziora prowadzi rozklekotany pomost, po którym stąpam ostrożnie, aż w końcu docieram do jego krawędzi. Wprawdzie nie mam ochoty tu siedzieć, ale odrobina słońca na pewno mi nie zaszkodzi, zresztą pewnie i tak nie będę musiała długo czekać. Caleb wylatuje dziś na Maui, gdzie ma ogłosić fuzję swojej firmy, i mimo że dowiedziałam się o tym z prasy, to znam swojego męża ‒ mowy nie ma, żeby zjawił się na tropikalnej wyspie w garniturze i krawacie. Najpierw wróci do domu, żeby się przebrać.
Tymczasem wyciągam się na pomoście, odgarniam do tyłu długie, rude włosy i staram się nie zwracać uwagi na błoto ani unoszący się wokół smród stojącej wody jeziora. Zastanawiam się, po jaką cholerę wybrał właśnie to miejsce, skoro wybrzeże Pacyfiku rozciąga się zaledwie kilka kilometrów dalej. Cóż, wyjaśnimy to sobie, jeśli pozwoli mi wrócić.
Jeśli, jeśli, jeśli. Boże, nie mogę się doczekać, żeby mieć już to wszystko za sobą.
– Wybaczy ci – powtarzam sobie na głos, nie dlatego, że jestem tego pewna, tylko raczej dlatego, że nie wiem, co zrobię, jeśli tak się nie stanie.
Fakt, nie dawałam znaku życia, odkąd rok temu wyczyściłam mu konto i wyjechałam z miasta, ale teraz czuję się już lepiej i to właśnie jego zdjęcie ściskałam w dłoni przez te wszystkie niekończące się noce, które spędziłam na odwyku, kiedy myślałam, że dłużej nie dam rady. To właśnie nadzieja na powrót do Caleba pozwalała mi wytrwać bez prochów nawet w najcięższych chwilach. Przecież skoro tak bardzo pragnę odbudować nasze małżeństwo, on na pewno również tego chce, prawda? Na początku podejdzie do całej sprawy nieufnie, ale gdy usłyszy, od jak dawna nie biorę, gdy zobaczy, jak bardzo mi zależy, gdy sięgnę do jego paska, a on nie będzie w stanie odmówić… na pewno ulegnie. Wiem, że tak będzie.
Zamykam oczy, rozkoszując się promieniami słońca na twarzy. Jedyne miejsce w ośrodku, gdzie można było usiąść na zewnątrz, bez przerwy zajmowali palacze. Gdy już zaczynam się odprężać, trzask zamykanych drzwi sprawia, że podrywam się gwałtownie. Unoszę się na przedramionach i wzdycham, kiedy moim oczom ukazuje się dziewczyna z domu obok. Spogląda na mnie, po czym rusza w kierunku pomostu.
Uch. Sąsiedzi to kolejny aspekt życia nad jeziorem, który kompletnie mnie nie interesuje, podobnie jak sama ta zatęchła woda. Tacy ludzie lubią organizować wspólne spotkania, na które każdy przynosi coś do jedzenia, albo wieczorki z planszówkami. Poza tym zawsze zagadują, gdy podjeżdża się pod dom, żeby wymienić uwagi o pogodzie czy skomentować, jak dużo pracujesz.
Przystosuję się. Do jeziora. Nawet do pieprzonych sąsiadów. Jestem nową, wspaniałą wersją Kate, która sprawi, że Caleb będzie szczęśliwy. Muszę przyznać, że poprzednia wersja pod wieloma względami była do bani. Właściwie w ogóle była do niczego.
Dziewczyna, która trzasnęła drzwiami, zmierza w moją stronę. Po prostu świetnie. Jest młodsza ode mnie, ma może koło dwudziestu lat, najwyżej dwadzieścia parę, i już z daleka przykuwa wzrok: promienna cera, wszystkie krągłości na swoim miejscu i wielkie oczy. Takie kobiety uważają, że dzięki wyglądowi zdobędą wszystko, czego zapragną. Trudno mi ją za to winić, skoro wyznaję dokładnie tę samą zasadę, ale nie jestem teraz w nastroju do okazywania wyrozumiałości.
Kiedy maszeruje pomostem, jej kucyk dziarsko kołysze się z boku na bok, aż w końcu dziewczyna zatrzymuje się tuż przy mnie.
– Cześć. Jestem Lucie. Mieszkam obok.
Zmuszam się do uśmiechu, ponieważ przemawia przeze mnie zupełnie nowa Kate, ta, która nie każe spierdalać nieznajomym, a zwłaszcza takim, obok których będę mieszkać w najbliższej przyszłości.
– Jestem Kate. Żona Caleba.
Przygryza wargę, a na jej twarzy nagle pojawia się smutek, trochę jak u dziecka, po czym odchodzi bez słowa. Głupiutka, zakochana po uszy dziunia. Z drugiej strony wcale jej się nie dziwię: Caleb jest wprost do schrupania, do tego inteligentny i obłędnie wygląda w garniturze. Choć mógł mieć dosłownie każdą, wybrał mnie i wybierze ponownie.
Musi.
Po upływie kolejnych trzydziestu minut nadchodzi długo wyczekiwany przeze mnie moment. Wstrzymuję oddech na widok mojego barczystego i zabójczo przystojnego męża, który właśnie kieruje się w moją stronę z podjazdu. Na jego twarzy nie gości ten zarozumiały uśmieszek, który tak dobrze pamiętam, ale ignoruję ten fakt, zupełnie tak samo jak zignorowałam wysłane przez niego papiery rozwodowe.
– Cześć – witam go cicho, podnosząc się na nogi. Zanim zdąży odpowiedzieć, zarzucam mu ramiona na szyję i ściskam. Ach, to jego potężne ciało. Jego zapach. Właśnie tego mi brakowało, za tym tęskniłam przez te wszystkie noce spędzone na odwyku. Wdycham woń, którą roztacza, i próbuję sprawić, byśmy oboje cofnęli się do szczęśliwszych chwil, ale jego ramiona nie obejmują mnie tak jak kiedyś. Przytula mnie jak przechodzącą na emeryturę sekretarkę – w dodatku taką, za którą nigdy nie przepadał – po czym się odsuwa.
– Powinnaś była dać mi znać, że przyjedziesz – oświadcza.
Wpatruję się w niego, dosłownie pożeram go wzrokiem, bo nie potrafię się powstrzymać. Jego oczy mają taki kolor, jaki widziałam w życiu u tylko dwóch osób: są orzechowe przy źrenicy i zielone na obrzeżach tęczówki. Nocą, kiedy zasypiam, widzę dokładnie te oczy. Jego oczy.
Uśmiecham się, wciąż mając nadzieję, że uda mi się wszystko naprawić.
– Bałam się, że jeśli cię uprzedzę, uciekniesz gdzie pieprz rośnie.
Miał się roześmiać lub zaprzeczyć, ale nic takiego się nie dzieje.
– Domyślam się, że dostałaś papiery? – Zerka na dom po lewej, a następnie jego wzrok wraca do mnie.
Kiwam głową i czuję, jak coś ściska mnie za gardło. Odgrywałam w myślach ten moment tysiące razy. Wyobrażałam sobie, jak jego nieufność ustępuje miejsca powolnemu, niepewnemu uśmiechowi, gdy zobaczy, jaka jestem zdrowa. Jak się cieszy, że wreszcie wróciłam do domu. Ale na jego twarzy nie ma ani śladu uśmiechu czy radości. Przekonanie go może okazać się trudniejsze, niż sądziłam.
– Tak – odpowiadam, po czym biorę głęboki oddech. – Możemy porozmawiać?
Ponownie spogląda przez ramię.
– Oczywiście. Muszę zdążyć na samolot, ale…
– Caleb, od trzech miesięcy jestem czysta. Wiem, że wszystko spieprzyłam i nie powinnam była opuszczać kliniki, ale wróciłam. Dla ciebie. Dla nas. Chcę zacząć od nowa.
Między nami zapada długa cisza, po której mój mąż posępnie marszczy brwi i oznajmia:
– Kate, nie było cię przez rok. Jeszcze kilka tygodni temu nawet nie miałem pojęcia, gdzie się podziewasz i czy w ogóle żyjesz. Musiałem jakoś ułożyć sobie życie. Pomogę ci, jak tylko będę mógł, ale między nami wszystko skończone.
Natychmiast sztywnieję. Nie. Nie jestem pewna, co ma na myśli, mówiąc, że ułożył sobie życie, ale to niemożliwe. Nie i już. Nie zrobiłby tego.
– Słuchaj, wiem, że muszę odzyskać twoje zaufanie – zaczynam. – Na twoim miejscu czułabym to samo. Więc jeśli zechcesz, będę co godzinę robić badanie moczu. Będę…
– Przestań – przerywa mi szeptem, nie patrząc mi w oczy. – Jestem z kimś. Z Lucie. Nie planowałem, że tak to się potoczy, ale dzielimy pomost i po prostu…
Szczęka mi opada.
– Z nią? Jesteś z nią?
Myślałam, że będę musiała udowodnić, że już nie biorę, albo że będę musiała go uwieść, byle tylko dał mi jeszcze jedną szansę, ale nigdy nie wyobrażałam sobie, że najzwyczajniej w świecie zastąpi mnie kimś innym… a już na pewno nie jakąś przygłupią małolatą, która potrafi tylko przygryzać wargę.
– Spotkałaś ją? – pyta schrypniętym głosem i chwyta się za włosy, co jest jedynym przejawem emocji z jego strony.
Właśnie to wytrąciło go z równowagi. Nie cała gównoburza związana z jego firmą, którą śledziłam w wiadomościach, i nie to, że jego żona zniknęła na rok bez słowa. Tylko ta ślicznotka o przepastnym spojrzeniu i z wyczuwalnym z daleka poczuciem niepewności ‒ to go zdenerwowało. Że jak, do kurwy nędzy?
– Przyszła tu jakieś dwadzieścia minut temu, po czym uciekła – odpowiadam. – Na pewno nie mówisz poważnie. Co może łączyć ciebie i taką dziewczynę?
– Wszystko. Każda cząstka, która ma jakiekolwiek, kurwa, znaczenie. Co jej powiedziałaś?
Obejmuję się ramionami ‒ jestem istnym uosobieniem niewinności. Tylko idiota dałby się na to nabrać, ale Caleb jest najwyraźniej zbyt przejęty, by mnie przejrzeć.
– Nic. Powiedziałam jej tylko, kim jestem, a ona uciekła – odpowiadam z trudem, a mój głos jest niewiele głośniejszy od szeptu, gdy pytam: – Czy to coś poważnego?
Grymas, jaki dostrzegam na jego twarzy, dobitnie świadczy o tym, że będzie bolało.
– Tak. Ożenię się z nią, gdy tylko uporządkujemy nasze sprawy.
W żołądku czuję nieznośny ciężar, płuca palą mnie żywym ogniem, ale nie ruszam się, jakbym doznała ciężkiego urazu i doszła do wniosku, że najbezpieczniej będzie się nie ruszać ‒ nie mogę wciąż być tą wersją siebie, która nie potrafi udźwignąć przykrych sytuacji.
Caleb nie chce, bym do niego wróciła. On uważa, że jest zakochany. W drobnej, słodkiej i pogodnej Lucie o zaróżowionych policzkach. Na miłość boską, ta dziewczyna ma nawet dołeczki. Jest dokładnym przeciwieństwem Kate. A ja sobie leniwie leżałam, ubrana cała na czarno, i naśmiewałam się z niej. I jak zwykle znalazłam się tam, gdzie wcale mnie nie chciano.
Caleb znowu spogląda w kierunku tego pieprzonego domu, który najwyraźniej należy do niej. Kiedy przeczesuje dłonią włosy, mięśnie jego szerokich ramion napinają się pod idealnie skrojoną marynarką. Od miesięcy tęskniłam za tym, by go zobaczyć, ale teraz patrzenie na niego sprawia mi ból. Wyraźnie widzę, jak bardzo się martwi, jest wręcz zrozpaczony, choć nie przypominam sobie, by kiedykolwiek martwił się tak o mnie.
– Przykro mi, ale muszę już lecieć. Myślę, że skoro wróciłaś, będziemy musieli złożyć papiery rozwodowe na innych zasadach, ale zadzwonię do ciebie, dobrze?
– Jasne – odpowiadam cicho, bo jestem w takim szoku, że dosłownie odjęło mi mowę. Sięgam dłonią do szyi, palcami szukając chłodnego metalu wisiorka, którego dawno już tam nie ma. Cholera, ile lat jeszcze minie, zanim przestanę go tam szukać? – Będę w pobliżu.
Odwraca się i rusza pod górę w kierunku podjazdu, już rozmawiając z kimś przez komórkę. Tak szybko o mnie zapomniał. Spędziłam wiele długich miesięcy na odwyku, by móc do niego wrócić i udowodnić, że się zmieniłam… A teraz mam poczucie, jakbym wcale nie wróciła do domu.
Wychodzenie z uzależnienia często przypomina zwisanie na krawędzi urwiska, której zbyt długo się trzymasz, i teraz właśnie następuje najgorszy moment: palce zaczynają się ześlizgiwać, a ja marzę tylko o tym, żeby jak najszybciej znaleźć się na ziemi, nawet gdyby upadek miał mnie zabić. Udało mi się przejść przez odwyk jedynie dzięki Calebowi, dzięki marzeniu, że znów będziemy razem. Bo kim tak naprawdę jestem bez niego? Nie mam się czego uchwycić, nie mam też żadnej nadziei.
Za kilka minut mogłabym zapukać do drzwi mojego dilera i zanurzyć twarz w górze kokainy. Mogłabym, kurwa, nic nie czuć tak długo, jak bym tylko chciała. Jednak wciąż pragnę Caleba mocniej niż prochów, dlatego muszę znaleźć sposób, żeby jakoś rozwiązać nasz problem. Muszę. Ponieważ tylko w ten sposób uda mi się przetrwać.
Tymczasem mój mąż z piskiem opon wyjeżdża ze ślepej uliczki, przy której stoi dom. Jak koszmarnie niepewna siebie musi być ta dziewczyna, że tak mu odbiło? Gdybym była na jej miejscu, od razu zadzwoniłabym do Caleba, przełączyłabym na głośnik i zażądała konkretnych odpowiedzi, tymczasem ona odwróciła się, po czym odeszła z bezgranicznym smutkiem i rozpaczą w oczach.
I wówczas, ot tak, dostaję odpowiedź. Coś pokręconego, a jednocześnie słodkiego wypełnia moją klatkę piersiową.
To prawda, dzisiejszy dzień nie potoczył się tak, jak planowałam… ale to przecież niemożliwe, by byli ze sobą na poważnie, jak twierdził Caleb, skoro jedna krótka wymiana zdań ze mną doprowadziła ją do takiego stanu. Nawet specjalnie się nie wysilałam, a i tak sprawiałam, że na ich związku pojawiło się pęknięcie.
Ile jeszcze szkód mogłabym narobić, gdybym została?
Założę się, że całkiem sporo.
Nawet nie będę musiała o niego walczyć. Bo mała, słodka Lucie odwali za mnie całą robotę.
2
Beck
Caleb: Kate wróciła.
Wpatruję się w te słowa jak sroka w gnat. Tak naprawdę mogą oznaczać wszystko, choć dla większości zainteresowanych żadna z opcji nie jest dobra.
Ja: Dalej chcesz wziąć rozwód?
Caleb: Tak, ale tym zajmę się później. Lucie wpadła na Kate nad jeziorem i doszło do jakiegoś nieporozumienia, więc najpierw muszę ogarnąć ten temat.
Czytając te słowa, od razu mimowolnie się krzywię. Przypuszczam, że Kate miała wiele wspólnego z tym nieporozumieniem.
Gdy jakiś czas później pojawia się Liam, stoję za barem. Spogląda mi w oczy i kręci głową, siadając naprzeciwko mnie.
– Pierdolona katastrofa, mówię ci.
Jego uwaga jest raczej nie na miejscu, szczególnie z perspektywy Kate, ale z drugiej strony rozumiem, o co mu chodzi. Gdyby życie w Elliott Springs przypominało luksusowy hotel w porze podwieczorku, Kate okazałaby się rewolwerowcem, który wpada do środka, przewraca stoliki i zaczyna strzelać w żyrandole. Lubię ludzi uosabiających chaos ‒ głównie dlatego, że odgrywanie roli czarnego charakteru wymaga jaj – choć jestem w tym poglądzie raczej odosobniony.
Nalewam piwo i podsuwam mu kufel.
– Ciekawe, czy przez to cała sprawa z rozwodem pójdzie w cholerę – zastanawiam się na głos.
Przyciąga napój do siebie i upija łyk.
– Pewnie tak. Kate lubi wkroczyć w ostatniej chwili i wywrócić wszystko do góry nogami.
Zaciskam mocno szczęki.
– Nie wyjechała do jakiegoś jebanego spa. Była na odwyku.
– Jakiś czas była na odwyku – odparowuje. – I Bóg jeden wie, co robiła przez resztę czasu. Naprawdę będziesz jej bronił po tym, jak zwinęła mu kasę, a potem wszelki ślad po niej zaginął? Jak myślisz, za ile pobytów w klinice odwykowej w sumie zapłacił?
Wyciągam spis towarów, które mam na zapleczu baru, i zaczynam go przeglądać, starając się opanować irytację.
– Najgorszemu wrogowi nie życzyłbym takich ciężkich trzech lat, jakie właśnie są za nią. Odpuść jej trochę.
– Nieważne – wzdycha mój kumpel. – Powinienem był się domyślić, że weźmiesz jej stronę.
Gwałtownie podnoszę głowę.
– A co to, kurwa, ma znaczyć?
Spogląda mi w oczy, a w jego wzroku dostrzegam coś, czego ewidentnie nie zamierza powiedzieć na głos.
– Uspokój się. Łączyła cię z nią więź, jakiej reszta z nas nie miała. Zawsze patrzyłeś na całą tę historię z jej perspektywy, a nie z jego.
Mógłbym się spierać, ale zwyczajnie mi się nie chce. W sumie mógł zarzucić mi coś znacznie gorszego.
– Myślisz, że zostanie? – pyta.
Pocieram oczy.
– Nie wiem.
Ale gdyby faktycznie została, wówczas słowa Liama okażą się w stu procentach prawdziwe: czeka nas pierdolona katastrofa.
3
Kate
DOMEK BECKA znajduje się głęboko w lesie i wygląda jak żywcem wyjęty z pierwszego lepszego horroru. Kiedy widzisz taki budynek w jakimkolwiek filmie ‒ niezależnie od tego, czy będzie to Szeregowiec Ryan, czy High School Musical ‒ od razu wiadomo, że ktoś zginie. Obskurny motel, w którym zatrzymałam się zeszłej nocy, wygląda przy nim wręcz bajkowo.
Jeszcze nie wrócił do domu, co właściwie nie jest żadnym zaskoczeniem. Beck rzadko sypia we własnym łóżku. Czekam na niego, siedząc na schodach ‒ wyciągam przed siebie nogi, które wydają się blade w świetle poranka ‒ i wkrótce moich uszu dobiega warkot motocykla.
Kiedy koła suną po żwirowym podjeździe prowadzącym pod sam dom, moje serce zaczyna bić dziwnym rytmem ‒ to pewnie nerwy. Większość przyjaciół Caleba była mi całkiem obojętna, ale z Beckiem było inaczej. W ciągu ostatniego roku wiele o nim myślałam, a jego obraz często pojawiał się w mojej głowie, jak wygaszacz ekranu na komputerze, kiedy przechodzi w tryb uśpienia. Czarne brwi, które sprawiają, że wygląda, jakby się gniewał, zawsze gdy się nie uśmiecha, ciemne i lekko kręcone włosy opadające na ramiona. A do tego te oczy w niespotykanym jasnobrązowym kolorze, migoczące, jakby w ich wnętrzu płonął ogień.
Motor mruczy cicho, kiedy zatrzymuje się przede mną. Nawet na siedząco Beck może poszczycić się imponującą posturą. Jego barki, klatka piersiowa ‒ wszystkie części ciała, które widziałam na własne oczy ‒ są dwukrotnie większe niż u normalnego człowieka. Moje myśli jak zwykle natychmiast wędrują do tych fragmentów, których jeszcze nie widziałam.
Kiedy zdejmuje kask, wstaje z maszyny i unosi brew, mój puls natychmiast przyspiesza. Jest w nim coś mrocznego i nieco drapieżnego, jak w udomowionym tygrysie ‒ może i zwykle zachowuje się grzecznie, ale w jego wnętrzu tli się jakiś pierwiastek pierwotnej dzikości. Pociąga mnie to bardziej, niż powinno.
Zauważam, że zapuścił brodę. To też mi się podoba.
Wsuwa kask pod pachę i mówi:
– Słyszałem, że wróciłaś.
Boże, jak ja nienawidzę tych wszystkich pipidówek. Powinnam była przewidzieć, że języki zaraz pójdą w ruch.
– Niedługo zacznie mi się okres. O tym też gadali?
Beck uśmiecha się niezwykle rzadko i nawet wtedy jest to ledwie zauważalny grymas, ale właśnie w tej chwili zauważam, jak kąciki jego ust unoszą się lekko, gdy mnie mija i wspina się po schodach. Widząc ten niemal niedostrzegalny uśmiech, czuję, jakbym odniosła zwycięstwo.
Otwiera drzwi, a ja wchodzę za nim do środka, nawet nie czekając na zaproszenie. Mimo że nie było mnie tu rok, właściwie nic się nie zmieniło. Oprócz łazienki i dwóch sypialni po prawej stronie domek ma jedynie małą kuchnię z tyłu i niewielki salon, tak pusty, że można by pomyśleć, że Beck właśnie się wyprowadza. Stoi tam stół z dwoma starymi krzesłami i ohydna, wysłużona kanapa naprzeciwko telewizora. Nigdzie nie ma ani jednego wazonu, śladu zdjęcia czy nawet lampy.
Uśmiecham się.
– Ładnie tu urządziłeś.
Zachowuje się tak, jakbym nic nie powiedziała, tylko wskazuje podbródkiem na kanapę, po czym chwyta krzesło, na którym siada naprzeciwko mnie.
– Po co przyjechałaś?
Słysząc ton jego głosu, spuszczam wzrok. Wiedziałam, że nie wszyscy powitają mnie z otwartymi ramionami, ale sądziłam, że z nim będzie inaczej. Przynajmniej kiedyś tak było.
– Nie utniemy sobie najpierw miłej pogawędki, jak na starych przyjaciół przystało? – pytam, podwijając pod siebie nogi na kanapie. – Może zapytasz, gdzie się podziewałam, a ja ci opowiem, jaką teraz jestem grzeczną dziewczynką?
Unosi brew.
– Ty? Grzeczna? Mało prawdopodobne. Lepiej powiedz mi, dlaczego przyjechałaś do Elliott Springs.
– Mój mąż tu mieszka – warczę w odpowiedzi. – Jeszcze się nie rozwiedliśmy. Nie wydarzyło się nic, czego nie można byłoby cofnąć. – Jeśli on nie chce się bawić w uprzejmości, to niby dlaczego ja mam to robić? I tak nigdy nie musiałam udawać przy nim miłej.
– Kurwa, wiedziałem – mamrocze, przeczesując dłonią włosy. – Kate, daj spokój. To miła dziewczyna. Pasują do siebie.
Przewracam oczami.
– Dziewczyna to słowo klucz. Wygląda jak księżniczka Disneya, która właśnie czeka na swój magiczny pierwszy pocałunek.
W jego spojrzeniu pojawia się błysk rozbawienia.
– W takim razie jaka rola przypada tobie? Złej królowej?
Uważa, że to obelga, ale mnie ta analogia całkiem się podoba. Caleb pragnie złej królowej, niezależnie od tego, czy się do tego przyznaje, czy nie. Podobało mu się moje bezpośrednie podejście i sprośne gadki, podczas gdy Lucie jest typem dziewczyny, która rozpływa się na widok kociąt w koszyku i nie potrafiłaby wykrztusić z siebie słowa „kutas”, nawet gdyby ktoś przystawił jej pistolet do głowy. Caleb zaraz się nią znudzi.
– To ze mną się ożenił – zaczynam. – Wiem, że totalnie spierdoliłam. Wiem, że straciłam jego zaufanie. Ale jeśli zobaczy, że się zmieniłam, to…
– To nie będzie miało znaczenia – oznajmia głosem ostrym jak nóż. – On ją kocha, a ona sprawia, że jest szczęśliwy.
Odchylam głowę na oparcie kanapy, wzdychając niezadowolona.
– On tylko myśli, że ją kocha. Jest różnica. Ja też kiedyś potrafiłam go uszczęśliwić. – Chociaż minęło sporo czasu, odkąd Caleb był ze mną szczęśliwy, i na pewno nie trwało to bardzo długo. Beck jest na tyle uprzejmy, że nie mi tego wytyka.
– Wczoraj olał całą fuzję, bo chciał się upewnić, że wszystko z nią w porządku – oznajmia Beck łagodnie. – Wolisz myśleć, że to tylko przelotny romans, ale wierz mi, że tak nie jest.
Dla niej olał fuzję. Na pewno poczułabym się zaniepokojona tą informacją, gdybym tylko sobie na to pozwoliła.
– Mniejsza z tym.
Beck wzdycha ciężko.
– Świetnie, ustaliliśmy już, że Caleb ułożył sobie życie na nowo, choć ty masz to w dupie, zatem co robisz w moim domu?
Serce ponownie zaczyna mi bić nerwowo. Nie mam problemu z wykłócaniem się. Potrafię też żądać czy wymagać. Ale prosić… błagać? To zdecydowanie nie moja bajka.
– Miałam nadzieję, że pozwolisz mi zostać.
– To chyba nie jest najlepszy pomysł – odpowiada, po czym wypycha językiem policzek.
Na moim żołądku zaciska się bolesny supeł. Byłam przekonana, że Beck mnie nie wyrzuci. Wiedziałam, że będzie obawiał się reakcji Caleba, ale zawsze dobrze radził sobie z moralnymi rozterkami.
– W porządku. – Wstaję i wzruszam ramionami z udawaną beztroską. – Znajdzie się wiele innych osób, u których mogę się zatrzymać.
To w zasadzie nie do końca prawda. Jest tylko jedna osoba, która chętnie by mnie teraz przyjęła pod swój dach, i jednocześnie jest to ostatni człowiek, u którego powinnam szukać pomocy, a Beck zdaje sobie z tego sprawę równie dobrze jak ja.
– Przestań – odpowiada. – Możesz zostać, dopóki nie staniesz na nogi. Ale mam pewne warunki.
Muszę zwalczyć uśmiech, który ciśnie mi się na usta. Jakie to słodkie, wydaje mu się, że to on tu rządzi.
– Warunek pierwszy: żadnych prochów. – Otwieram usta, by się z nim spierać, ale nie dopuszcza mnie do słowa. – Tak, wiem. Powiedziałaś, że jesteś czysta, ale słyszałem to już od ciebie wcześniej przynajmniej dwadzieścia razy.
Zaciskam pięści. Właśnie to mnie czeka: bez końca będą mi wypominać, jak bardzo kiedyś nawaliłam.
– Nie masz nawet, kurwa, pojęcia, jak ciężko pracowałam, by dojść do etapu, na którym jestem teraz, więc nie waż się twierdzić, że nie potrafię się ogarnąć.
Jego wyraz twarzy pozostaje beznamiętny, wręcz znudzony.
– Nie twierdzę, że nie potrafisz. Ale to nie znaczy, że nie może ci się przydarzyć jakaś wpadka. Wszyscy tak mamy. Więc żadnego ćpania.
Wszystkim może się przytrafić wpadka, ale tobie, Kate, w szczególności. Dokładnie te słowa słyszę w głowie, a to, że Beck ma rację, wcale nie zmniejsza mojej irytacji.
– W porządku – odpowiadam, odgarniając włosy z twarzy. Staram się zachowywać jak grzeczna wersja mnie. Jestem tu dopiero od kilku godzin, a już cholernie znużyła mnie ta rola.
– Warunek numer dwa: nie wpieprzasz się w sprawy Caleba i Lucie.
W ciągu sekundy ogarnia mnie wściekłość, a z grzecznej Kate nie ma co zbierać.
– Dlaczego stajesz po jej stronie? – pytam ostro. – Znasz mnie od lat. A ją ile? Miesiąc? Tydzień?
– Nie staję po jej stronie. Staję po stronie Caleba. – Podnosi się powoli z krzesła. – Dogadamy się czy nie?
Cmokam i oświadczam:
– Niech ci będzie.
Wygląda na to, że uznał to za zgodę, choć nie mam zamiaru na to przystać ‒ Lucie nie odbierze mi męża tylko dlatego, że potrzebuję się gdzieś przekimać. Beck gestem wskazuje na wolną sypialnię, a ja przechodzę przez korytarz i zaglądam do środka. Nigdy nie byłam w żadnej z jego sypialni ‒ to dziwnie ekscytujące uczucie, nawet jeśli w środku jest tylko goły materac na zakurzonej podłodze, a z sufitu zwisa smętna żarówka.
– Wygląda jak cela niewolnicy seksualnej – stwierdzam.
Widzę, jak drgają jego usta.
– Dzięki, na pewno zapamiętam ten pomysł.
Zanim zdążę się powstrzymać, wyobrażam sobie, jak Beck przypiera kogoś do materaca, a wówczas przez moje ciało przepływa prąd. Jeśli mam być szczera, nie pierwszy raz Beck tak na mnie działa. Podobnie jak wcześniej uświadamiam sobie, że pewnie inni reagują na niego podobnie. Założę się, że nawet niewinna, słodka Lucie od czasu do czasu fantazjuje o tym, by Beck mocno ją wziął.
– Muszę iść pod prysznic – oznajmia mężczyzna, podnosząc się z krzesła. – Już jestem spóźniony.
Przetacza się przeze mnie niewielka fala rozczarowania. Nawet jeśli Beck i ja głównie się kłócimy, to w pewnym sensie chciałam, żeby został.
– Od razu wracasz do pracy? Dopiero co przyjechałeś do domu.
Na jego twarzy pojawia się lubieżny, choć subtelny uśmiech.
– Nie nazwałbym pracą tego, co robiłem dziś rano. Postaram się nie wrócić późno, ale bar zamykamy dopiero o drugiej w nocy.
Miło z jego strony. I tak w mojej piersi pojawia się dziwne uczucie pustki. Może to zazdrość albo samotność? Sama nie wiem. Ciężko walczyłam o powrót do świata żywych, ale wciąż nie odzyskałam swojego życia.
– Nie zawracaj sobie mną głowy. Uwielbiam zostawać całkiem sama w upiornych chatach rodem z horroru, gdzieś na totalnym zadupiu.
Przechyla głowę.
– Jesteś złą królową, pamiętasz? To miejsce wręcz stworzone dla ciebie.
Uśmiecham się.
– Nie ma nic złego w byciu złą królową. Większość mężczyzn docenia odrobinę grzesznych przyjemności.
Caleb zdecydowanie je lubi.
Muszę mu tylko o tym przypomnieć.
Po wyjściu Becka jadę do sklepu spożywczego, przekonawszy się, że jego wcześniejsza uwaga o tym, jakoby w lodówce nie było zbyt wiele, była jednym wielkim niedopowiedzeniem. Z samego keczupu i saszetek z sosem sojowym ciężko przygotować lekki, acz pożywny posiłek.
Kiedy wysiadam z samochodu, staram się zignorować bladego, nerwowego faceta, który opiera się o budynek po drugiej stronie ulicy. O ile sam nie jest dilerem, będzie wiedział, gdzie dostać działkę, więc zamykam oczy i wyobrażam sobie, że wciągam pierwszą kreskę. Jak dzięki niej wszystko staje się możliwe. Jeszcze raz chciałabym poczuć, jak unoszę się ponad tym wszystkim i jestem całkowicie wolna. Tak bardzo tego pragnę, że kiedy wchodzę do sklepu, kurczowo zaciskam dłonie na rączce wózka zakupowego, aż z wysiłku bieleją mi knykcie.
Ruszam do działu z owocami i warzywami, ale wszystko wygląda tak, jakby zostało zwrócone przez jakiś lepszy sklep. Lucie pewnie robi zakupy w jakimś zajebistym przybytku, gdzie wszystko pochodzi z organicznych upraw i jest ozdobione uroczymi, odręcznymi etykietkami. Zapewne dobrze gotuje, dlatego kiedy Caleb wróci do domu, na stole będzie czekał na niego pyszny posiłek, za pomocą którego rozpaczliwie będzie próbowała udowodnić, że jest lepszą żoną ode mnie.
Zresztą to pewnie wcale nie będzie trudne zadanie.
Wrzucam kilka rzeczy do koszyka i szybko płacę, a następnie spieszę do samochodu, ponieważ czuję, że moje czarne myśli grożą przewrotem w każdej chwili. Może się okazać, że zanim zdążę porządnie się zastanowić, przejdę na drugą stronę ulicy i zaczepię tego ćpuna. Bóg mi świadkiem, nie takie rzeczy mi się zdarzały.
Nie zrobię tego wyłącznie ze względu na Caleba. Ponieważ zasłużyłam, by dał mi tę drugą szansę. Wycierpiałam swoje i nie pozwolę, żeby teraz przeleciała mi koło nosa przez tę durną dziewuchę.
Wsiadam do samochodu i bez namysłu wybieram numer Ann.
– Jak sobie radzisz? – Z ciężkiego westchnienia Ann wyziera czysty niepokój. – Udało ci się pójść na spotkanie?
Zamykam oczy i opieram głowę o zagłówek. Naprawdę ostatnie, na co mam ochotę, to wykład o tym, że udział w spotkaniach jest niezbędny, bym mogła w pełni wyjść na prostą ‒ ta filozofia nigdy nie była mi bliska. Nie chcę chodzić na spotkania. Chcę, żeby wrócił do mnie Caleb.
– Tak. Odbywa się w tutejszym kościele.
Poszłam tam kiedyś. Miejscówka była ponura, kawa ohydna, a poza tym podrywało mnie dwóch facetów, którzy byli pewnie w wieku mojego ojca.
– Jak było? – dopytuje.
Powinnam mieć wyrzuty sumienia, że ją okłamuję, ale tak naprawdę zwyczajnie mnie to męczy.
– Nie mój klimat – odpowiadam. – Nie rozumiem, dlaczego na każdym spotkaniu AA i AN podają ohydną lurę zamiast kawy. Zupełnie jakby ktoś uważał, że za mało się w życiu nacierpieliśmy.
Nie wybucha śmiechem, co oznacza, że czeka mnie jedna z tych pogawędek, w których wytyka mi, że wciskam jej kit.
– Rozmawiałaś z Calebem?
Przełykam z trudem. Kiedy powiem to na głos, wszystko stanie się bardziej prawdziwe i trudniej będzie mi udawać, że nic się nie wydarzyło.
– Spotyka się z kimś. Twierdzi, że to coś poważnego.
Nie wciąga gwałtownie powietrza, zupełnie jakby od dawna się spodziewała takiego obrotu spraw. W sumie nie wiem, dlaczego myślałam, że ją zaskoczę. Do cholery ciężkiej, dlaczego zakładałam, że Caleb będzie czekał na mnie prawie rok?
Pewnie dlatego, że ja bym na niego czekała.
– Jak się z tym czujesz? – pyta łagodnie.
– Fatalnie – przyznaję, po czym dodaję łamiącym się głosem: – Przestałam ćpać tylko dla niego. Skoro nie mogę go mieć, po co w ogóle zadałam sobie ten trud?
– Ponieważ są inne rzeczy, których możesz pragnąć, słońce. Ale musisz ich chcieć ze względu na siebie.
– Chcę tylko jego – szepczę. – Siebie mam gdzieś.
– I właśnie to – oznajmia z westchnieniem – zawsze stanowiło problem. Nie czas skupiać się na Calebie. Teraz musisz skoncentrować się na sobie. Zadzwoń do mojej przyjaciółki, Lynn. Mieszka w San Francisco. Zatrzymaj się u niej i daj sobie szansę.
Kręcę głową. Ja pierdolę, ona tego po prostu nie rozumie. Jeśli stąd wyjadę, stracę Caleba, a wówczas nic, co do tej pory zrobiłam, nie będzie miało sensu. Najmniejszego.
4
Kate
BUDZĘ SIĘ GWAŁTOWNIE W OBCYM POKOJU. Przez brudne okna przesączają się blade promienie porannego słońca, oświetlając surowe, drewniane ściany wokół mnie. Spoglądam na telewizor, następnie przenoszę wzrok na samotne krzesło z twardym oparciem, które stoi niedaleko mojej twarzy, i przestaję oddychać, usiłując sobie przypomnieć, jak się tu znalazłam. Zbyt wiele razy zdarzało mi się budzić w nieznanym miejscu, kompletnie nie pamiętając wydarzeń poprzedniej nocy, i nigdy nie kończyło się to dobrze.
Jestem w domu Becka. Wreszcie wypuszczam wstrzymywany oddech.
Najwyraźniej wrócił z pracy, ponieważ telewizor jest wyłączony, a ja leżę przykryta kocem, którego nie było, gdy zasypiałam.
Wchodzę do kuchni, gdzie uruchamiam jego antyczny ekspres do kawy – wygląda, jakby powstał, jeszcze zanim odkryto te boskie ziarna. W zasadzie wszystkie urządzenia w tym domu tak wyglądają. Nie mam pojęcia, dlaczego żyje w ten sposób – jego bar wydaje się przynosić całkiem niezłe dochody, a jeśli tak nie jest, powinien pozwolić mi przejrzeć jego księgowość.
Śmieję się pod nosem. Każdy, kto zna moją przeszłość, zrobi wszystko, by trzymać mnie z dala od swoich finansów.
Zaczynam smażyć bekon i jajka, mając nadzieję, że ich zapach wywabi go z pokoju. Wiem, że zachowuję się samolubnie, ale minęły prawie dwadzieścia cztery godziny, odkąd rozmawiałam z drugim człowiekiem. I wręcz desperacko pragnę usłyszeć głos inny niż mój własny.
Gdy obracam bekon, Beck się pojawia ‒ ma ledwo otwarte oczy i ma na sobie jedynie szorty. Naturalnie zaczynam się na niego gapić, bo wygląda bosko, a do tego składa się wyłącznie z mięśni. Nie wiem, jak można byłoby na niego nie patrzeć. W poprzek jego klatki piersiowej biegnie nowy tatuaż złożony z pochylonych, zaokrąglonych krawędzi, przypominających fale z obrazu Matisse’a. Podoba mi się aż za bardzo. Na szczęście gospodarz jest zbyt zaspany i być może zaskoczony obecnością jedzenia w swoim domu, dzięki czemu nie zauważa, że pożeram go wzrokiem jak kobieta, która przez ostatni rok nie uprawiała seksu.
Co zresztą nie odbiega od prawdy.
Nalewam mu kawy, a on chrząka coś, co brzmi jak „dzięki”. A może raczej: „Dlaczego wciąż tu jesteś?”.
Cóż, zdecydowanie wolę myśleć, że padło na to pierwsze.
– Nie wiedziałem, że umiesz gotować – oznajmia lekko schrypniętym głosem.
Odwracam się z powrotem w stronę kuchenki, zerkając na niego przez ramię.
– Tylko się za bardzo nie podniecaj. Jedno z nas nie dostaje darmowej wyżerki w barze.
Podchodzi do mnie i opierając się o blat, badawczo przygląda się plastrom bekonu, gdy zdejmuję je z patelni.
– Chyba nie przygotowałaś tego wszystkiego tylko dla siebie?
Moją pierś przenikają iskierki radości, ale wzruszam tylko ramionami i odpowiadam pytaniem:
– A co, myślisz, że dziewczyny nie jedzą?
– Myślę, że takie chude dziewczyny jak ty nie zjadają na śniadanie piętnastu kawałków bekonu i sześciu jaj.
Właśnie tak jest między mną a Beckiem. Sprzeczamy się i droczymy, ale wszystko z przymrużeniem oka. Dzięki temu przyjaźń z nim jest… nieskomplikowana.
– W porządku. Chyba dla ciebie nie zabraknie, ale nie oczekuj, że od teraz zacznę ci matkować.
Przesuwa po mnie spojrzeniem, zaczynając od piersi, a kończąc na nogach, szczególnie skupiając się na krawędzi koszulki, która kończy się tuż pod moimi pośladkami.
– Jestem całkiem pewien, że w najbliższym czasie nie pomylę cię z moją mamą.
W chwili, gdy nasze oczy się spotykają, na ułamek sekundy coś w moim podbrzuszu zaczyna pulsować. Pik, pik, pik. Gdybyśmy grali w filmie sensacyjnym, byłby to pierwszy znak, że akcja zaraz rozkręci się na dobre. Zawsze tak się czułam przy Becku, ciągle towarzyszyło mi to dziwne przeczucie, że najbezpieczniej będzie nie patrzeć mu w oczy zbyt długo.
Wraca na drugą stronę blatu.
– Jakie masz plany na dzisiaj?
Udaję, że głęboko się namyślam.
– Zjawić się nago w biurze Caleba, a potem może obejrzeć jakiś film?
Jego nozdrza drgają.
– Wyjechali z miasta na weekend, a ja wcześniej mówiłem całkiem serio. Zostaw ich w spokoju. Niezależnie od tego, co myślisz na jej temat, wystarczająco już wycierpiała.
Wybucham gorzkim i pozbawionym wesołości śmiechem.
– Jak ta pieprzona siksa cierpiała twoim zdaniem? Czyżby zeszłej wiosny przeszedł jej koło nosa tytuł królowej balu?
– Przede wszystkim jej były mąż jest niewiernym socjopatą – stwierdza Beck. – I nie ma dnia, żeby nie groził, że odbierze jej dzieci.
Gdy to słyszę, wokół mojej klatki piersiowej zaciska się niewidzialna obręcz. Odsuwam się, jakby mnie uderzył, a oddech więźnie mi w gardle. Podczas naszej rozmowy Caleb ewidentnie pominął kilka szczegółów. W dodatku zrobił to bardzo, ale to bardzo celowo.
– Ona ma dzieci? – szepczę. – Nie wygląda, jakby była matką.
Wzrok Becka wędruje do mnie. Mimo pokrywającej jego ciało opalenizny widzę, że lekko pobladł. Też wolałby mi o tym nie mówić, gdyby zdążył się zastanowić.
– Bliźniaki. Lucie jest mniej więcej w twoim wieku.
Czuję w oczach piekące łzy i przechodzi mnie gwałtowny dreszcz, więc wbijam paznokcie w dłonie, żeby się uspokoić. Lucie wróciła ze szpitala z dwójką dzieci, a ja całkiem sama. A teraz odebrała mi także męża.
– Caleb je lubi?
Twarz Becka wykrzywia grymas.
– Nie z ich powodu są razem.
Odwracam wzrok i przełykam gulę, która utkwiła mi w gardle. Może ma rację. Może Caleb nie jest z nią ze względu na bliźniaki. Ale prawda jest taka, że gdybym nie straciła naszego dziecka, mój mąż nadal byłby ze mną.
Ten dzień wlecze się jeszcze wolniej niż poprzedni. Siedzę przy niewielkim stoliku Becka, obserwując tańczące w powietrzu drobinki kurzu, podczas gdy mój laptop powoli się uruchamia. Jedyną firmą w Elliott Springs, która szuka pracowników, jest TSG, która należy do Caleba, więc ten pomysł raczej nie wypali. Nawet gdy sprawdzam oferty pracy w Santa Cruz, nie widzę żadnego stanowiska, które by mi odpowiadało, ale najwyraźniej to, czego ja chcę, jest bez znaczenia.
Swego czasu miałam poczucie, że nigdy nie popełnię żadnego błędu, że pokonałam wszelkie przeciwności losu. Profesorowie mnie uwielbiali. Pracodawcy o mnie zabiegali. W tamtej kobiecie zakochał się Caleb ‒ nie w tej, którą stałam się tutaj: nie w ćpunce niezdolnej utrzymać jakąkolwiek pracę na dłużej ‒ i pokocha mnie ponownie, gdy znów stanę się tamtą dziewczyną. Nawet jeśli z powodu uzależnienia straciłam dwie ostatnie posady, zamierzam za wszelką cenę wrócić na szczyt. A kiedy już tam dotrę, rzucę cień tak potężny, że całkowicie zakryje Lucie. A Caleb całkowicie zapomni o jej istnieniu.
Wysyłam CV, a potem godzinami oglądam telewizję i staram się nie przejmować tym, że to weekend Święta Niepodległości, a ja siedzę całkiem sama. Tymczasem mój mąż wyjechał z Lucie, choć mnie nigdy nie zabierał na takie wypady. O tym też usiłuję nie myśleć.
Następnego ranka budzę się na kanapie przykryta kocem, tak samo jak wczoraj. Przygotowuję kawę, gdy pojawia się zaspany Beck i wita mnie pełnym niezadowolenia chrząknięciem, po czym kieruje się do drzwi. Nie wydaje mi się, żebym jakoś szczególnie mu przeszkadzała, choć jednocześnie odnoszę wrażenie, że wolałby, żeby mnie tu nie było.
Przyglądam się z okna, jak przechodzi przez ogród na tyłach domu. Zbudował tam wielką siłownię, gdzie może między innymi przeciągać z miejsca na miejsce wielką oponę tira czy przesuwać wielkie metalowe bloki, ponieważ wierzy, że ćwiczenia imitujące prawdziwą pracę są lepsze dla zdrowia. Według mnie to bzdura, ale muszę przyznać, że na widok tego faceta rozebranego do samych szortów każdy z miejsca przyznałby mu rację.
Potem bierze prysznic i siada przy blacie w kuchni, a ja nakładam mu na talerz naleśniki.
– To co porabiałaś wczoraj? – pyta, nabijając na widelec kilka kawałków puszystego ciasta, a następnie wkłada je naraz do ust.
Kiedy je, ma w sobie coś z jaskiniowca. Jakby chciał powiedzieć: „Pieprzyć widelce do sałatek i całą kulturę jedzenia”.
Poniekąd mi się to podoba.
Wzruszam ramionami.
– Wysyłałam CV i oglądałam telewizję. Moje możliwości są raczej ograniczone, dopóki nie znajdę pracy.
Przełyka kęs, popijając go kawą.
– Jakiej pracy szukasz?
– Dyrektora finansowego. Takie stanowisko zajmowałam wcześniej.
Czekam, aż skrytykuje moją decyzję i wytknie, jak mało prawdopodobne jest, by ktokolwiek powierzył firmowe finanse osobie, która wychodzi z nałogu, nawet jeśli ma dyplom MBA z Wharton, a jednak nic takiego się nie dzieje.
– Zawsze twierdziłaś, że w Elliott Springs nie znajdziesz roboty, o jakiej marzysz, więc po co się tu męczyć, skoro możesz zamieszkać w każdym innym mieście?
Kiedyś dostałam wymarzoną posadę w San Francisco, ale zrezygnowałam z niej, gdy wyszłam za Caleba. Nie żebym jakoś bardzo tego żałowała. Po prostu chciałabym mieć jedno i drugie.
– Może nie będzie w stu procentach taka, jak bym chciała – odpowiadam, wkłądając patelnię do zlewu. – Ale teraz tu jest mój dom.
Ledwo kiwa głową, a jego spojrzenie pozostaje bez wyrazu. Pieprzony Beck i jego wewnętrzny wykrywacz kłamstw. Nawet kiedy Caleb wierzył w bzdury, które mu wciskałam, Beck tylko siedział z uniesioną brwią i czekał, aż się przyznam.
– Mogę opłacać czynsz – dodaję. – Mam trochę odłożonych pieniędzy.
Beck marszczy brwi nad pustym talerzem. Daleko mi do mistrzyni sztuki kulinarnej, ale on jest naprawdę wdzięcznym degustatorem.
– Nie chcę, żebyś mi płaciła. Zastanawiałem się tylko, czy nie czujesz się tu trochę samotna.
Za żadne skarby nie przyznałabym się do samotności, a ponieważ niemal całe życie spędziłam sama, jest mi całkiem obojętne, że znów wrócę do punktu wyjścia.
– Nie mogę siedzieć z tobą w barze, a jedyni znajomi, których tu mam, to ludzie, z którymi ćpałam. Pominęłam coś?
Wstaje i zanosi talerz do zmywarki.
– W barze dziś będzie słaby ruch. Wrócę do domu wcześniej.
Jutro jest czwarty lipca, Święto Niepodległości, więc to niemożliwe, żeby bar był naprawdę pusty. Powinnam mu powiedzieć, że nie musi wracać do domu, ale jakoś tego nie robię. Po prostu, jak zawsze, wzruszam ramionami, jakby nie robiło mi to różnicy.
Nawet jeśli tak naprawdę jest zupełnie inaczej.
Chwilę po dziewiątej wieczorem z oddali dobiega mnie odgłos silnika. Wmawiam sobie, że to nie może być on ‒ z całą pewnością nie tak wcześnie. Kiedy wchodzi do domu, na mojej twarzy od razu pojawia się uśmiech, którego nie potrafię ukryć.
Unosi brew.
– Nie przywykłem do czyjejś obecności w domu. A już na pewno nie jestem przyzwyczajony do tego, że ktoś się cieszy na mój widok.
– Może jednak powinieneś rozważyć tę niewolnicę, kiedy już się zawinę. – Okrywam się kocem i przesuwam na drugi koniec kanapy. – Jak dziewczyna spędza cały dzień bez kontaktu z kimkolwiek, to na pewno ucieszy się na widok drugiego człowieka.
Odsuwa moje nogi i siada obok.
– Żartowałem, że jesteś zła, ale to niepokojące, że ciągle namawiasz mnie na seksualne niewolnice.
Podaję mu pilota.
– Okej, jak wolisz. Możesz sobie to odpuścić. Ale wiedz, że według książek, które czytałam, taki układ zawsze prowadzi do mnóstwa totalnie wyuzdanego seksu, po którym między bohaterami nawiązuje się relacja oparta na wzajemnym, głębokim szacunku.
Zerka na mnie z ukosa i zaczyna przeskakiwać między kanałami.
– Zrób mi przysługę – warczy po chwili. – W noce, kiedy akurat nikogo nie przelecę, staraj się unikać takich zwrotów jak „totalnie wyuzdany seks” i dyskusji na temat twojego zamiłowania do pornosów z niewolnicami, co?
Na myśl o tym, że Beck mógłby… wymagać zaspokojenia, czuję ostre ukłucie pożądania w brzuchu. Choć wątpię, by był aż tak wyposzczony. Kobiety zawsze do niego lgnęły, a on im nie odmawiał.
Przerzuca kanały, pomijając wszystko, co mogłoby choć potencjalnie wiązać się z fabułą. Wówczas na ekranie pojawia się szpitalny korytarz, więc klepię go w ramię.
– Cofnij.
Marszczy brwi, ale nie oponuje.
– Chirurdzy? Przecież to ma jakiś milion lat.
Podciągam wyżej nogi, po czym wsuwam palce pod jego udo.
– Gdy byłam młodsza, nigdy nie mieszkałam na tyle długo w jednym miejscu, by zobaczyć ten serial do końca. Tak to bywa, kiedy wychowujesz się w rodzinach zastępczych.
– Może gdybyś nie nawijała ciągle o niewolnikach, ktoś by cię adoptował.
Z gardła wyrywa mi się pełen zaskoczenia śmiech. Ludzie zawsze unikali rozmów na temat mojej przeszłości. Opowiadali tylko, jaka to byłam dzielna, podczas gdy znoszenie czegoś, na co nie ma się wpływu, nie wymaga żadnej, kurwa, odwagi. Tylko Beck zachowuje się tak, jakbym nie była zbyt delikatna, by się ze mną droczyć. Mam wrażenie, jakby w ten sposób okazywał mi szacunek.
– Prawie zostałam adoptowana – oświadczam z uśmiechem. – I to byłoby na tyle. Prawie zostałam adoptowana.
Mężczyzna jednak nie odwzajemnia uśmiechu.
– Co się stało?
Żałuję teraz, że o tym wspomniałam. Nie do końca rozumiem, dlaczego to zrobiłam.
– W dzieciństwie w pobliżu mojej rodziny zastępczej mieszkała pewna kobieta, nazywała się Mimi. Chodziłam do niej po szkole. Twierdziła, że się stara, by mnie adoptować, ale potem się przeprowadziła.
Odwraca się do mnie przodem i wbija we mnie twarde, smutne spojrzenie.
– Najpierw powiedziała, że chciała, a potem się wyprowadziła? Wyjaśniła dlaczego? – pyta.
Spędzałam u niej prawie każde popołudnie i weekend przez dziewiętnaście miesięcy, aż któregoś dnia nie otworzyła drzwi. Pamiętam, że tego popołudnia siedziałam przed jej domem, aż się ściemniło, i czekałam na nią. Tak naprawdę trochę żałosna historia.
– Później przysłała mi kartkę z przeprosinami. Powiedziała, że jest za stara na adopcję dziecka.
– Jezu… Nieźle posrana sytuacja.
Wzruszam ramionami. Wtedy sprawiło mi to ból, ale teraz to już przeszłość.
– Miała dobre chęci, motywowała mnie, żebym podeszła poważnie do testów, i załatwiła mi stypendium w prywatnej szkole. Mogło być gorzej.
Beck wygląda, jakby moja opowieść go przybiła. Ma zgarbione ramiona i pochyla się do przodu, opierając łokcie na kolanach. Przebywanie ze mną to prawdziwa kupa śmiechu.
– To nic takiego – oświadczam. – I wieki temu. Prawie o tym zapomniałam.
Marszczy brwi i patrzy na mnie, jakby przejrzał mnie na wylot. Beck i ten jego pieprzony wykrywacz kłamstw.
Jedyny plus jest taki, że tego kłamstwa przynajmniej nie ma mi za złe.
5
Beck
PRZYNAJMNIEJ RAZ DZIENNIE SŁYSZĘ, jakie to mam bajeczne życie, bo prowadzę świetnie prosperujący bar. I może faktycznie dla kogoś jest to spełnienie marzeń. Jednak na pewno nie dla mnie.
Kiedy byłem dzieckiem i przyprowadzała mnie tu mama, która mówiła: „Pewnego dnia to wszystko będzie twoje”, brzmiało to bardziej jak groźba ‒ nieustanna harówka, ciągłe problemy z personelem. Mama siedziała tu od rana do nocy, niemal dwadzieścia cztery godziny na dobę. Za to ja miałem dużo ambitniejsze plany: Caleb i ja chcieliśmy zostać zawodowymi surferami lub komandosami w Navy SEALs, dzięki czemu moglibyśmy oddychać pełną piersią i nie utknęlibyśmy na dobre w jednym miejscu. Wprawdzie żaden z nas nie osiągnął upragnionego celu, ale Caleb prowadzi firmę wartą miliony i właśnie wysłał zdjęcia rezydencji, którą wraz z Lucie wynajęli na weekend, dlatego współczuję tylko jednemu z nas.
Laura, kierowniczka dziennej zmiany, wita mnie w drzwiach, wyłamując palce.
– Dzwonili z Fresher Foods. Zepsuła im się ciężarówka pod Salinas.
I to, kurwa, akurat czwartego lipca.
Kiedyś taka sytuacja od razu sprawiłaby, że wpadłbym w panikę. Teraz mam ochotę wrócić do łóżka.
– Niech ktoś z kuchni pobiegnie do sklepu i kupi to, czego potrzebujemy. – Wiadomo, że jeśli zapłacimy za towar ceny sklepowe, to nie uda nam się zarobić na jedzeniu, ale wystarczy dwóch dupków marudzących na Yelpie, że nie można u nas nawet zjeść burgera, i cała reszta schodzi na drugi plan.
Laura podąża obok mnie w stronę biura.
– Mueller powiedział, że wczoraj poprosiłeś go, żeby pozamykał, bo masz gościa – oświadcza. – Jakąś kobietę.
Ręce mi opadają.
– Nigdy nie mówiłem Muellerowi, że moim gościem była kobieta.
Dalsza część książki dostępna w wersji pełnej
Epilog
Dostępne w wersji pełnej
Podziękowania
Dostępne w wersji pełnej