Księżycowe miasto. Dom Ziemi i Krwi. Tom 1 - Sarah J. Maas - ebook

Księżycowe miasto. Dom Ziemi i Krwi. Tom 1 ebook

Sarah J. Maas

4,0
51,99 zł

lub
-50%
Zbieraj punkty w Klubie Mola Książkowego i kupuj ebooki, audiobooki oraz książki papierowe do 50% taniej.
Dowiedz się więcej.
Opis

Ebook zawiera 2 części I tomu "Księżycowego miasta".

Bryce Quinlan jest dziewczyną, która w połowie jest człowiekiem, a w połowie Fae. W świecie pełnym magii, niebezpieczeństw i ognistych romansów poszukuje zemsty! Bryce Quinlan kocha swoje życie. W dzień pracuje dla handlarza antyków, sprzedając nie do końca legalne magiczne artefakty, a nocą imprezuje razem z przyjaciółmi, delektując się każdą przyjemnością jaką Lunathion – znane również jako Crescent City – ma do zaoferowania.

Gdy dochodzi do bezwzględnego morderstwa, wszystko zaczyna się rozpadać – również jej świat. Mimo że oskarżony ląduje za kratami, zbrodnie zaczynają się
na nowo, a Bryce trafi w centrum dochodzenia. Zrobi wszystko, aby pomścić śmierć przyjaciół.

Sarah J. Maas - amerykańska pisarka fantasy zajmująca pierwsze miejsce na liście  bestsellerów „New York Timesa”. Rozgłos na całym świecie zdobyła dzięki młodzieżowym seriom "Dwór cierni i róż" oraz "Szklany tron", a także pierwszej serii dla dorosłych zatytułowanej "Księżycowe Miasto". Jej powieści są wydawane w trzydziestu siedmiu językach. W Polsce ukazują się nakładem wydawnictwa Uroboros. Sarah J. Maas urodziła się w Nowym Jorku, obecnie mieszka niedaleko Filadelfi z mężem, synem i psem.

Ebooka przeczytasz w aplikacjach Legimi lub dowolnej aplikacji obsługującej format:

EPUB
MOBI

Liczba stron: 1147

Oceny
4,0 (1 ocena)
0
1
0
0
0
Więcej informacji
Więcej informacji
Legimi nie weryfikuje, czy opinie pochodzą od konsumentów, którzy nabyli lub czytali/słuchali daną pozycję, ale usuwa fałszywe opinie, jeśli je wykryje.

Popularność




Sarah J. Maas

KSIĘŻYCOWE MIASTO

Część 1 i 2. Dom Ziemi i Krwi

przełożyłMarcin Mortka

Tytuł oryginału: Crescent City. House of Earth and Blood

Copyright © Sarah J. Maas 2020

Published by the agreement with Context Literary Agency, USA and Book/lab Literary Agency, Poland.

Map copyright © Virginia Allyn, 2020

Cover illustration © by Carlos Quevedo

Copyright © for the Polish edition by Grupa Wydawnicza Foksal, MMXX

Copyright © for the Polish translation by Marcin Mortka, MMXX

Niniejszy produkt objęty jest ochroną prawa autorskiego. Uzyskany dostęp upoważnia wyłącznie do prywatnego użytku osobę, która wykupiła prawo dostępu. Wydawca informuje, że wszelkie udostępnianie osobom trzecim, nieokreślonym adresatom lub w jakikolwiek inny sposób upowszechnianie, upublicznianie, kopiowanie oraz przetwarzanie w technikach cyfrowych lub podobnych – jest nielegalne i podlega właściwym sankcjom.

Wydanie I

Warszawa, MMXX

Dla Tarana – najjaśniejszej gwiazdy na moim niebie

Cztery domy Midgardu

Zgodnie z uchwałą Senatu Imperialnego w Wiecznym Mieście w 33 e.W.

Dom Ziemi i Krwi

Zmiennokształtni, ludzie, wiedźmy, zwykłe zwierzęta, wielu tych, na których oddziałuje Cthona, oraz niektórzy wybrani przez Lunę

Dom Nieba i Oddechu

Malakim (anioły), Fae, żywiołaki, zjawy1, wszyscy pobłogosławieni przez Solasa oraz niektórzy w łasce Luny

Dom Wielu Wód

Rzeczne duchy, istoty wodne, syreny, nimfy, kelpie, nøkki i inni, nad którymi pieczę sprawuje Ogenas

Dom Płomienia i Cienia

Demoniaki, Kosiarze, upiory, wampiry, draki, smoki, nekromanci oraz wiele innych złych, nienazwanych istot, których nawet sama Urd nie może dostrzec

Część pierwsza. Pustka

1.

Przed drzwiami galerii czekała wilczyca, co oznaczało, że był czwartek. To z kolei oznaczało, że Bryce była potwornie zmęczona, skoro ustalała upływ dni tygodnia na podstawie obecności lub nieobecności Daniki.

Ciężkie metalowe drzwi Griffin Antiquities zadrżały od uderzeń pięści wilczycy. Bryce dobrze znała te dłonie i wiedziała, że pomalowane na metaliczny fiolet paznokcie rozpaczliwie domagają się manicure. Chwilę później rozległ się ostry głos kobiecy, przytłumiony przez stal:

– Na Hel, otwieraj, B.! Ja pieprzę, jak tu gorąco!

Bryce, która siedziała przy biurku w skromnym salonie pokazowym galerii, uśmiechnęła się i wywołała obraz z kamer przed wejściem. Założywszy kosmyk czerwonych niczym wino włosów za spiczasto zakończone ucho, powiedziała do interkomu:

– Czemu jesteś taka brudna? Wyglądasz, jakbyś przetrząsała kontener ze śmieciami!

– Co ty pierdzielisz? Że co niby robiłam? – Danika podskakiwała to na jednej nodze, to na drugiej. Jej czoło lśniło od potu. Przetarła je brudną ręką, rozmazując krople czarnej cieczy.

– Przetrząsała. Zrozumiałabyś mnie, gdybyś kiedykolwiek wzięła książkę do ręki – powiedziała uśmiechnięta Bryce i wstała od biurka. Cieszyła się z przerwy w badaniach, które zapowiadały się nużąco.

Galeria nie miała okien, złożony system kamer stanowił jedyny sposób na sprawdzenie, kto stoi na zewnątrz. Dzięki dziedzictwu Fae Bryce dysponowała znakomitym słuchem, ale nie była w stanie usłyszeć wiele z tego, co się działo za żelaznymi drzwiami – poza waleniem pięściami. Nagie, pozbawione wszelkich dekoracji ściany z piaskowca kryły najnowszą technologię oraz znakomitą magię, która podtrzymywała działanie galerii oraz chroniła wiele książek przechowywanych w archiwum pod powierzchnią ziemi.

– Czy to Danika? – odezwał się kobiecy głos zza grubych na sześć cali drzwi do archiwum.

„Zupełnie jakbym przywołała ją samym myśleniem o piętrach pod moimi obcasami” – pomyślała Bryce.

– Tak, Lehabah. – Bryce położyła dłoń na klamce frontowych drzwi.

Wpojone w nią zaklęcia zadrżały pod jej dłonią i oplotły jej piegowatą, złocistą skórę niczym strużki dymu. Dziewczyna zacisnęła zęby i wytrzymała nieprzyjemne doznanie, do którego nadal nie mogła się przyzwyczaić, choć pracowała w galerii od roku.

– Jesiba nie lubi, gdy ona tu przychodzi – ostrzegła ją Lehabah, nadal zasłonięta pozornie prostymi drzwiami z metalu.

– To ty tego nie lubisz! – poprawiła ją Bryce i zmrużyła bursztynowe oczy, wpatrzona w drzwi do archiwum. Wiedziała, że po drugiej stronie unosi się niewielka ognista zjawa, podsłuchując, jak zawsze, gdy ktoś przychodził. – Lepiej wracaj do pracy.

Lehabah nie odpowiedziała, co oznaczało, że przypuszczalnie odpłynęła w dół, by strzec ksiąg na niższych piętrach.

Bryce wywróciła oczami i szarpnięciem otworzyła frontowe drzwi. W jej twarz uderzyło powietrze tak gorące i suche, że wręcz groziło wyssaniem z niej życia. A lato dopiero co się zaczęło.

Danika nie tylko wyglądała, jakby przetrząsnęła śmietnik, ale tak też śmierdziała. Kosmyki jej srebrzystych blond włosów, zazwyczaj prostych i jedwabistych, umykały z grubego, długiego warkocza. Pasemka ametystu, szafiru i różu upstrzone były plamami ciemnej, oleistej substancji, cuchnącej metalem i amoniakiem.

– Ale ty się grzebiesz – warknęła Danika i wkroczyła do galerii.

Miecz przytroczony do jej pleców podskakiwał z każdym krokiem. Warkocz wplótł się w starą, skórzaną rękojeść i gdy Danika zatrzymała się przed biurkiem, Bryce pozwoliła sobie go uwolnić. Chwilę później szczupłe palce Daniki odpięły rzemienie, którymi przymocowała broń do znoszonej kurtki motocyklowej.

– Muszę to zrzucić tu na kilka godzin – powiedziała i ruszyła z mieczem w ręku do kantorku, ukrytego za drewnianą ścianką działową.

Bryce oparła się o krawędź biurka i założyła ramiona na piersiach. Jej palce musnęły czarny materiał obcisłej sukienki.

– Twoja torba z rzeczami na siłownię wystarczająco już tam nasmrodziła – rzekła. – Jesiba wraca dziś po południu. Wywali twój bajzel do śmieci, jeśli się na niego natknie.

Było to chyba najmniejsze z zagrożeń, jakie czekało tego, kto sprowokuje Jesibę Rogę. Licząca sobie ponad czterysta lat czarodziejka przyszła na świat jako wiedźma, ale uciekła i wstąpiła do Domu Płomienia i Cienia, a obecnie odpowiadała jedynie przed samym Podziemnym Królem. Dom Płomienia i Cienia bardzo jej odpowiadał – opanowała arsenał czarów, dzięki czemu mogła stawić czoła każdemu czarodziejowi czy nekromancie w najmroczniejszym z Domów. Mówiono o niej, że doprowadzona do wściekłości zamieniała ludzi w zwierzęta. Bryce nigdy nie zdobyła się na to, by spytać, czy drobne zwierzęta żyjące w dziesiątkach akwariów i terrariów zawsze były zwierzętami. Starała się też nigdy nie wkurzać Jesiby, bo Wanom łatwo się było narazić. Nawet najmniej potężny z Wanów, grupy, do której zaliczały się wszystkie istoty żyjące na Midgardzie poza ludźmi i zwykłymi zwierzętami, mógł okazać się zabójczym przeciwnikiem.

– Później wszystko zabiorę – obiecała Danika i ruszyła w stronę wejścia do kantorka. Nacisnęła ukryty przycisk, by go otworzyć.

Bryce trzykrotnie ją ostrzegała, że kantorek salonu wystawowego nie jest jej osobistym schowkiem, ale Danika zawsze odpowiadała, że z galerii, leżącej w samym środku Starego Rynku, wszędzie ma bliżej niż z Nory wilków w Lunaborze. I na tym się kończyło.

Drzwi się otworzyły, a Danika zamachała dłonią na wysokości nosa.

– To moja torba zasmradza to miejsce? – spytała i czarnym butem popchnęła worek, w którym Bryce trzymała swój strój do tańca, obecnie wepchnięty między mopa i wiadro. – Kiedy ty, kurwa, ostatni raz prałaś te szmaty?

Bryce zmarszczyła nos, gdy i do niej dotarł smród starych butów i przepoconej odzieży. Rzeczywiście, dwa dni temu zapomniała zabrać trykot i rajstopy do domu po popołudniowym treningu, ale winę za to ponosiła Danika, która przesłała jej wiadomość wideo. Bryce ujrzała w niej stosik radochny na blacie kuchennym i usłyszała muzykę dudniącą z głośników. Podpis do filmiku nakazywał jej szybki powrót do domu, a Bryce nie wahała się ani chwili.

Wypaliły tyle radochny, że Bryce właściwie mogła nadal być na haju, gdy wczoraj rano wtoczyła się do pracy. Właściwie nie istniało żadne inne wyjaśnienie, dlaczego napisanie maila składającego się z dwóch zdań zajęło jej dziesięć minut. Litera po literze.

– Dobra, dobra – powiedziała. – Musimy o czymś pogadać.

Danika przestawiała przedmioty w schowku, by zrobić miejsce dla swoich rzeczy.

– Już cię przeprosiłam za zjedzenie reszty twoich klusek. Odkupię ci je dziś.

– Nie o to mi chodziło, ale skoro mi przypomniałaś, to ujmę to tak: wal się. Pozbawiłaś mnie lunchu.

Danika zachichotała.

– Chodzi o ten tatuaż! – poskarżyła się Bryce. – Boli, jakby mnie demon z Hel podrapał! Nie mogę się nawet oprzeć o krzesło!

– Tatuażysta ostrzegał, że będzie piekło przez parę dni! – odparła Danika śpiewnym głosem.

– Byłam tak nawalona, że zrobiłam błąd ortograficzny we własnym imieniu, gdy podpisywałyśmy papiery! Nie sądzisz chyba, że w moim stanie mogłam zrozumieć, co oznacza: „będzie piekło przez parę dni”.

Danika, która zafundowała sobie pasujący tatuaż na plecach, nie narzekała, bo jej już się zdążył zagoić. Jedną z przewag Wanów pełnej krwi była szybka regeneracja wszelakich obrażeń w porównaniu z ludźmi lub półludźmi jak Bryce.

Danika upchnęła miecz w bałaganie kantorka.

– Obiecuję, że wieczorem pomogę ci obłożyć plecy lodem. Daj mi tylko się tu wykąpać – poprosiła.

Nieraz się zdarzało, że wpadała do galerii, zwłaszcza w czwartki, kiedy jej poranny patrol kończył się kilka ulic dalej, ale jak dotąd nigdy nie korzystała z łazienki w podziemiach archiwum.

Bryce wskazała brud i smar na jej ciele.

– Co ty masz na sobie? – spytała.

Danika skrzywiła się, a plamy zasychające na jej skórze zaczęły pękać.

– Musiałam przerwać bójkę między satyrem a nocnym węszakiem – oznajmiła i obnażyła białe kły, patrząc na czarną substancję na dłoniach. – Zgadnij, który obrzygał mnie swoimi sokami.

Bryce parsknęła i wskazała jej drzwi do archiwum.

– Prysznic jest twój. W najniższej szufladzie znajdziesz czyste ubrania.

Danika położyła brudną dłoń na klamce drzwi. Zacisnęła zęby, a starszy tatuaż na jej karku – szczerzący kły, rogaty wilk, będący znakiem Watahy Diabłów – zadrżał z napięcia. Bryce, widząc nagle zesztywniałe plecy przyjaciółki, uświadomiła sobie, że powodem nie jest wysiłek. Zerknęła na kantorek, którego drzwi nadal stały otworem. Miecz Daniki, otoczony sławą nie tylko w mieście, ale także daleko poza jego granicami, stał wsparty o ścianę między miotłą a mopem. Jego starożytna, skórzana pochwa była niemal zasłonięta przez pełen kanister benzyny, używanej do uruchomienia elektrycznego generatora. Bryce często się zastanawiała, po co Jesibie starodawny generator, ale jej wątpliwości rozwiała awaria elektrowni brzaskowej w ubiegłym tygodniu. Po tym jak siadło zasilanie, stary spalinowy generator umożliwił funkcjonowanie mechanicznych zamków i zapobiegł splądrowaniu galerii, gdy bandy mętów z Mięsnego Rynku otoczyły budynek i rozpoczęły bombardowanie wejścia kontrzaklęciami. Ale…

Bryce zaczęła łączyć fakty. Miecz Daniki zostawiony w biurze. Danika, która musi się wykąpać. Sztywne plecy przyjaciółki.

– Masz spotkanie z Władcami?

Od chwili gdy się poznały, pięć lat temu na pierwszym roku Uniwersytetu Księżycowego Miasta, Bryce na palcach jednej ręki mogła policzyć sytuacje, w których Danika została wezwana na spotkanie z siedmiorgiem na tyle ważnych osób, że musiała na tę okazję wziąć prysznic i się przebrać. Nawet podczas składania meldunków dziadkowi, Pierwszemu wśród valbarańskich Wilków, oraz Sabine, własnej matce, Danika zazwyczaj miała na sobie skórzaną kurtkę, dżinsy i jakiś T-shirt ze starym zespołem, który akurat nadawał się do założenia. Oczywiście Sabine, alfę Watahy Księżycowego Sierpa i przywódczynię oddziałów zmiennokształtnych w Siłach Porządkowych miasta, doprowadzało to do szału, ale z drugiej strony denerwowało ją dosłownie wszystko, co miało związek z jej córką oraz z Bryce. Nie miał znaczenia fakt, że Sabine od wieków była Dziedziczką Tytułu i po śmierci starzejącego się ojca miała przejąć jego stanowisko. Nie miało znaczenia również to, że Danika była oficjalnie jej następczynią. Sytuację zaogniły bowiem przekazywane szeptem plotki, że to Danika powinna zostać Dziedziczką Tytułu i wyprzedzić matkę w hierarchii. Co gorsza, stary wilk przekazał wnuczce swój stanowiący rodowe dziedzictwo miecz, choć wiele stuleci temu obiecał Sabine, że to ona odziedziczy go po jego śmierci. Starzec wytłumaczył nieoczekiwaną decyzję tym, że broń przemówiła do Daniki w dniu jej osiemnastych urodzin, wyjąc niczym wilk podczas pełni. Sabine nigdy nie zapomniała tego upokorzenia, tym bardziej że Danika nigdy się z mieczem nie rozstawała i chętnie z nim paradowała na oczach matki.

Teraz stała i wpatrywała się w głąb korytarza ze sklepionym sufitem. Kryte zielonym dywanem stopnie prowadziły do pomieszczeń pod galerią, gdzie spoczywał prawdziwy skarb tego miejsca, strzeżony dzień i noc przez Lehabah. Z tego właśnie powodu Danika, która studiowała historię na UKM, lubiła tu wpadać tak często i oglądać starożytne dzieła sztuki oraz księgi, choć Bryce nieustannie natrząsała się z jej czytelniczych zwyczajów.

Naraz Danika odwróciła się i przymknęła karmelowe oczy.

– Dziś wypuszczają Philipa Briggsa.

Bryce zamarła.

– Co?

– Wypuszczają go z powodu jakiejś cholernej przeszkody prawnej. Ktoś spartaczył robotę papierkową. Na spotkaniu mamy usłyszeć pełen raport. – Zacisnęła wąskie szczęki. Światło lamp brzaskowych nad schodami odbijało się od jej brudnych włosów.

– Ależ to popieprzone. – Bryce poczuła, jak przewraca jej się w żołądku.

Powstanie ludzi jak dotąd zatrzymało się na północnych brzegach Pangery, rozległej krainy leżącej po drugiej stronie Morza Haldreńskiego, ale Philip Briggs robił, co mógł, by wzniecić je również w Valbarze.

– Przecież przymknęłaś go wraz z watahą w tym ich zaimprowizowanym laboratorium! Bomby tam robili!

– Jebana biurokracja. – Danika tupała butem o zielony dywan.

– Gość miał zamiar wysadzić Białego Kruka! Znaleźliście plany!

Klub należał do najpopularniejszych imprezowni w całym mieście, więc należało się liczyć z ogromną liczbą ofiar. Wcześniejsze bombowe ataki Briggsa były przeprowadzane na mniejszą skalę, ale równie niebezpieczne, a celem ich wszystkich było wywołanie wojny między ludźmi i Wanami, podobnej do tej, która szalała w zimniejszej Pangerze. Briggs nie robił tajemnicy z tego, że jego zamiarem było wzniecenie globalnego konfliktu, który pociągnąłby za sobą miliony ofiar. Uważał, że jest to uzasadnione, jeśli dzięki temu ludzie zdołają obalić tych, którzy nimi władają – obdarzonych magią, długowiecznych Wanów i stojących nad nimi Asteri, którzy rządzili planetą Midgard z Wiecznego Miasta w Pangerze. Danika i Wataha Diabłów wykryli jednak spisek. Przyskrzynili fanatycznego Briggsa i jego najważniejszych współpracowników, a jednocześnie ocalili życie wielu niewinnych mieszkańców Księżycowego Miasta.

Jako jeden z najbardziej elitarnych oddziałów zmiennokształtnych w Siłach Porządkowych Księżycowego Miasta, Wataha Diabłów patrolowała Stary Rynek i pilnowała, by pijani, ciekawscy turyści nie stawali się pijanymi trupami po zagadnięciu niewłaściwej osoby. Danika i pozostali dokładali starań, by bary, kawiarnie, sklepy i teatry muzyczne były wolne od mętów i szumowin, które zakradały się do miasta za dnia. Pilnowali też, by ludzie tacy jak Briggs trafiali do więzienia. Również 33 Legion Imperialny utrzymywał, że zajmuje się tym samym, ale anioły służące w osławionej armii Gubernatora głównie rzucały groźne spojrzenia i obiecywały straszny los każdemu, kto rzucił im wyzwanie.

– Wierz mi – powiedziała Danika, schodząc po schodach – że nie będę owijać w bawełnę. Wywalę im, kurwa, wprost, że moim zdaniem zwolnienie Briggsa jest czymś niedopuszczalnym.

Bryce wiedziała, że Danika nie rzuca słów na wiatr. Wywrzeszczy swoje, nawet gdyby musiała wywarczeć wściekłość na samego Micaha Domitusa. Mało kto ośmielał się wkurzyć Archanioła Księżycowego Miasta, ale Danika nie zawahałaby się ani chwili, a że w spotkaniu miało uczestniczyć wszystkich siedmioro Władców, szanse jej wybuchu rosły. Sytuacja łatwo wymykała się spod kontroli, gdy wszyscy spotykali się w jednym pomieszczeniu. Między szóstką Władców Księżycowego Miasta, formalnie zwanego Lunathionem, nie było miłości. Każdy z nich kontrolował jedną część miasta – Pierwszy wśród Wilków rządził Lunaborem, Jesienny Król władał Fae w Pięcioróżu, Podziemny Król sprawował kontrolę nad Kościeliskiem, Żmijowa Królowa nad Mięsnym Rynkiem, a Wyrocznia nad Starym Rynkiem. Szóstą Władczynią była Rzeczna Królowa, która reprezentowała Dom Wielu Wód oraz swój Błękitny Dwór wśród turkusowych fal rzeki Istros i rzadko stawiała się na spotkania rady. Ludzie zamieszkujący Łąki Złotogłowiu nie mieli własnego Władcy i nikt ich nie reprezentował, co przysparzało Philipowi Briggsowi wielu sympatyków.

Nad szóstką Władców dominował jednak Micah, Zwierzchnik Centralnej Dzielnicy Biznesowej. Nie licząc wszystkich oficjalnych tytułów, był również Archaniołem Valbary i władał całą pieprzoną krainą, odpowiadając jedynie przed sześcioma Asteri w Wiecznym Mieście – stolicy i bijącym sercu Pangery, a także całej planety zwanej Midgardem. Tylko Micah był w stanie zatrzymać Briggsa w więzieniu.

Danika ruszyła schodami w dół i wnet znikła. Bryce nadal stała w przejściu i usłyszała, jak wilczyca mówi:

– Cześć, Syrinx!

Odpowiedział jej skowyt radości trzydziestofuntowej chimery. Jesiba kupiła bestię dwa miesiące temu ku wielkiej radości Bryce.

„To nie milusie zwierzątko! – ostrzegła ją Jesiba. – To drogie, rzadkie stworzenie, którego zadaniem jest pomagać Lehabah w pilnowaniu książek. Nie przeszkadzaj mu w pełnieniu obowiązków!”.

Bryce jak dotąd nie przekazała zwierzchniczce, że Syrinx jest bardziej zainteresowany jedzeniem, spaniem i podstawianiem brzuszka do drapania niż pilnowaniem bezcennych tomów, bo w sumie sama mogła dojść do tego wniosku. Wystarczyłoby zadać sobie trochę trudu i obejrzeć materiał z którejkolwiek z kamer znajdujących się w bibliotece.

– Coś taka pochmurna, Lehabah? – rzuciła Danika z uśmiechem w głosie. – Coś ci w majtki wlazło?

– Nie noszę majtek – burknęła ognista zjawa. – Ani w ogóle żadnych rzeczy. Ciało zbudowane z ognia generalnie wyklucza noszenie ubrań, Daniko.

Ta parsknęła szyderczo. Bryce zastanawiała się, czy nie zejść na dół i nie odegrać roli sędziego w pojedynku na drwiny między wilkiem a ognistą zjawą, ale wtedy odezwał się telefon na jej biurku. Od razu się domyśliła, czyj głos usłyszy w słuchawce. Ruszyła po gęstym, pluszowym dywanie, w którym jej obcasy ginęły niemal całkowicie, i odebrała telefon, zanim włączyła się poczta głosowa, czym uratowała się przed pięciominutowym wykładem.

– Witaj, Jesibo.

– Przekaż, proszę, Danice Fendyr, że jeśli nadal będzie korzystać z kantorka, jakby to była jej własna szafka na ciuchy, zamienię ją w jaszczurkę – rozległ się piękny, melodyjny głos.

2.

Danika pojawiła się w salonie wystawowym galerii po paru minutach. W międzyczasie Bryce wysłuchała umiarkowanie groźnej reprymendy Jesiby na temat swojej niekompetencji, otrzymała maila od marudnego klienta, który domagał się jak najszybszego przesłania dokumentacji dotyczącej starożytnej urny zakupionej w galerii, by mógł się nią pochwalić równie marudnym przyjaciołom na poniedziałkowym przyjęciu, oraz dwie wiadomości od członków watahy Daniki, którzy chcieli wiedzieć, czy ich alfa planuje kogoś zamordować w związku z uwolnieniem Briggsa. Nathalie, Trzecia Daniki, zapytała wprost: „Już jej odwaliło w sprawie Briggsa czy jeszcze panuje nad sobą?”.

Connor Holstrom, jej Drugi, nieco ostrożniej formułował myśli, gdyż zawsze istniała możliwość przecieku. Zapytał jedynie: „Rozmawiałaś już z Daniką?”.

„Tak, panuję nad tym” – odpisała Bryce.

W tej samej chwili szara wilczyca rozmiarów małego konia odepchnęła łapą żelazne drzwi do archiwum. Jej szpony zgrzytnęły na metalu.

– Aż tak bardzo nie podobają ci się te ciuchy? – spytała Bryce, podnosząc się.

W tej postaci jedynie karmelowe oczy przypominały, iż nadal była to Danika. Co więcej, tylko ich spojrzenie łagodziło poczucie zagrożenia, którym emanował wilk z każdym swoim krokiem.

– Założyłam je, nie martw się – odparła Danika. Długie kły połyskiwały w pysku, gdy mówiła. Wtem zastrzygła futrzanymi uszami, widząc wyłączony komputer i torebkę Bryce na biurku. – Wybierasz się ze mną? – spytała.

– Muszę coś wyniuchać dla Jesiby – odparła Bryce i złapała pęczek kluczy, które otwierały drzwi do różnych fragmentów jej życia. – Znowu zawraca mi głowę w sprawie Rogu Luny. Zupełnie jakbym nie próbowała go odnaleźć przez cały zeszły tydzień.

Danika zerknęła na jedną z widocznych kamer, zamontowaną za bezgłowym posągiem tańczącego fauna, pochodzącym sprzed dziesięciu tysięcy lat, i machnęła puszystym ogonem.

– Po co jej on?

Bryce wzruszyła ramionami.

– Jakoś do tej pory nie zebrałam się, by zapytać.

Danika ruszyła w stronę drzwi wejściowych, uważając, by jej długie szpony nie pozostawiły dziur w dywanie.

– Nie wydaje mi się, by chciała go zwrócić do świątyni z dobroci serca – stwierdziła.

– Mam wrażenie, że chce mieć z tego jakieś korzyści dla siebie – dodała Bryce.

Wyszły na cichą ulicę i ruszyły po prażonym popołudniowym słońcem bruku. Przecznicę dalej ciągnął się już brzeg rzeki Istros. Danika, odgradzająca Bryce od krawężnika, wydawała się murem z futra i mięśni.

Kradzież świętego Rogu Luny, która miała miejsce podczas awarii elektrowni, była najgorętszym tematem ostatnich dni. Złodzieje zakradli się do Świątyni Luny pod osłoną ciemności i wynieśli starożytny artefakt Fae, spoczywający na kolanach siedzącej na tronie bogini. Sam Archanioł Micah zaoferował sporą nagrodę za jakąkolwiek informację o miejscu ukrycia skradzionego artefaktu i obiecał, że świętokradca zostanie postawiony przed obliczem sprawiedliwości. Innymi słowy, czekało go ukrzyżowanie.

Bryce postawiła sobie za cel, by nigdy nie przechodzić w pobliżu placu w Centralnej Dzielnicy Biznesowej, gdzie najczęściej miały miejsce ukrzyżowania. Czasami, w zależności od siły wiatru i temperatury, odór krwi i gnijącego mięsa, niósł się daleko po ulicach.

Szła obok Daniki, która węszyła w poszukiwaniu jakichkolwiek oznak niebezpieczeństwa. Bryce jako pół-Fae również była w stanie wyczuć o wiele więcej od zwykłego człowieka i w dzieciństwie zabawiała rodziców, opisując zapachy innych mieszkańców ich niewielkiego, górskiego miasteczka Nidaros, ale w porównaniu z talentem Daniki nie miała się czym pochwalić.

Węsząca naokoło Danika machała ogonem, bynajmniej nie ze szczęścia.

– Wyluzuj – powiedziała Bryce. – Przedstawisz sprawę Władcom, a ci pójdą po rozum do głowy.

Danika położyła uszy po sobie.

– Popieprzone to wszystko, B. Wszystko.

– Serio myślisz, że Władcy chcieliby wypuścić buntownika takiego jak Briggs? – Bryce zmarszczyła czoło. – Znajdą inny przepis i znowu wepchną go do pierdla – dodała, widząc, że Danika nadal na nią nie patrzy. – Anioły z Trzydziestego Trzeciego Legionu słyszą każdy jego oddech. Wystarczy, że nie spodoba im się jedno mrugnięcie Briggsa, a ten szybko pojmie, jakie piekło mogą mu zgotować. Na Hel, Gubernator może nawet posłać za nim Umbrę Mortisa.

Osobisty zabójca Micaha, słynący z rzadkiego talentu ciskania błyskawicami, był w stanie wyeliminować niemal każde zagrożenie.

– Sama dam sobie z nim radę! – Danika obnażyła lśniące kły.

– Wiem. Wszyscy o tym wiedzą.

Danika rozglądała się po ulicy. Jej wzrok omiótł plakat na ścianie przedstawiający siedem tronów – sześć zajętych przez Asteri, a ostatni pusty dla uczczenia pamięci ich zabitej siostry. Odetchnęła. Bryce wiedziała, że jej przyjaciółka zawsze będzie się zmagać z ogromną odpowiedzialnością i wielkimi oczekiwaniami. Sama prowadziła o wiele prostsze życie i była za to wdzięczna losowi. Gdy coś spieprzyła, obrywała kilkuminutową burę od Jesiby i na tym się kończyło. Gdy Danika coś spieprzyła, kończyło się nagłówkami w prasie i szumem w sieci, o co zawsze dbała Sabine.

Bryce i Sabine, matka Dani, nienawidziły się od chwili, gdy pierwszego dnia nauki na UKM alfa spojrzała z pogardą na współlokatorkę swojej jedynaczki, nieodpowiednią jej zdaniem dziewczynę półkrwi. Bryce pokochała zaś Dani w chwili, gdy ta wyciągnęła do niej rękę na powitanie i powiedziała, by nie przejmowała się jej matką. Podobno Sabine była nadąsana, bo sądziła, że współlokatorem jej córki okaże się muskularny wampir, którego będzie mogła pożerać wzrokiem.

Danika na ogół nie pozwalała, by inni, a zwłaszcza Sabine, odbierali jej pewność siebie i radość z życia, ale podczas takich dni jak ten… Bryce uniosła dłoń i pogładziła muskularny bok wilczycy, by dodać jej otuchy.

– Myślisz, że Briggs będzie próbował dopaść ciebie lub twoją watahę? – spytała, czując ucisk w żołądku. Danika nie aresztowała Briggsa w pojedynkę – terrorysta miał porachunki z nimi wszystkimi.

Danika zmarszczyła pysk.

– Nie wiem – odparła, a jej słowa poniosły się echem między nimi.

W zwykłym starciu Briggs nie miał szans z Daniką, ale przecież miał w zwyczaju podkładać bomby. Gdyby Danika dokonała już Skoku w nieśmiertelność, przypuszczalnie przeżyłaby taki zamach, ale była jedyną z Watahy Diabłów, która jeszcze tego nie zrobiła. Bryce nagle poczuła suchość w ustach.

– Uważaj na siebie – powiedziała cicho.

– Będę uważać – rzekła Danika, a w jej ciepłych oczach zatańczyły cienie.

Naraz poderwała łeb w czysto wilczym odruchu, jakby chciała się otrząsnąć z wody. Bryce wiedziała, że w ten sposób odrzuca od siebie wszystkie strachy albo przynajmniej odsuwa je na tyle, by móc działać. Szczerze zazdrościła jej tej umiejętności.

– Twój brat będzie obecny na spotkaniu. – Danika zmieniła temat.

„Przyrodni brat – pomyślała Bryce, ale nie chciało jej się poprawiać przyjaciółki. – Przyrodni brat, a do tego fiut nad fiutami. Jak każdy Fae”.

– No i? – rzuciła.

– Chciałam cię tylko ostrzec, że będę się z nim widzieć. – Oblicze wilczycy złagodniało. – Będzie chciał się dowiedzieć, co u ciebie słychać.

– Przekaż Ruhnowi, że mam ważne sprawy na głowie i niech idzie w Hel.

Danika parsknęła śmiechem.

– A gdzie tak dokładnie chciałaś przeprowadzić dochodzenie w sprawie Rogu?

– W Świątyni – westchnęła Bryce. – Szczerze, zajmuję się tą sprawą od kilku dni i niczego nie kapuję. Nie ma żadnych podejrzanych, żadnych pogłosek na Mięsnym Rynku o tym, że ktoś chciałby go sprzedać, nie ma też motywu, dla którego ktokolwiek miałby sobie zawracać głowę czymś takim. Róg jest tak sławnym artefaktem, że ten, kto go skradł, musiałby dobrze go ukryć. – Spojrzała na czyste niebo i zmarszczyła brwi. – Zastanawiam się, czy przerwa w dostawie mocy nie była jakoś powiązana z kradzieżą. Czy ktoś wyłączył miejską elektrownię, by skraść Róg w powstałym chaosie? W tym mieście jest około dwudziestu osób, które byłoby stać na coś takiego, a mniej więcej połowa dysponuje odpowiednimi środkami.

Ogon Daniki drgnął.

– Jeśli naprawdę wszyscy oni są zdolni do czegoś takiego – powiedziała – lepiej trzymaj się od nich z daleka. Wódź Jesibę za nos, udawaj, że naprawdę szukasz tego Rogu, a potem daj sobie z tym spokój. Róg zapewne i tak prędzej czy później się pojawi, a jeśli nie, to Jesiba przesunie cię do kolejnej durnej misji.

– Tak, tylko że… dobrze byłoby znaleźć ten Róg – przyznała Bryce. – Z uwagi na moją własną karierę. – Choć, na Hel, nie miała pojęcia, w jaki sposób miałoby to jej pomóc. Rok pracy w galerii jak dotąd doprowadził tylko do tego, że zaczęła czuć obrzydzenie na widok ogromnych, nieprawdopodobnych wprost pieniędzy, które bogacze wyrzucali na bezsensowne starocie.

– Tak, wiem. – Oczy Daniki zamigotały.

Bryce miała na szyi niewielki złoty wisiorek, składający się z trzech splecionych okręgów. Danika szła na patrol uzbrojona w miecz, pazury, kły i spluwy, podczas gdy noszony na co dzień pancerz Bryce składał się tylko i wyłącznie z tego – z archezjańskiego amuletu o rozmiarach paznokcia kciuka, podarowanego jej przez Jesibę w pierwszym dniu pracy.

„Pełen kombinezon ochronny w małym naszyjniku” – powiedziała zachwycona Danika, gdy Bryce pochwaliła się przed nią rozlicznymi właściwościami amuletu, który chronił noszącego go właściciela przed oddziaływaniem magicznych przedmiotów. Archezjańskie amulety nie były tanie, ale Bryce nie łudziła się. Wiedziała, że szefowa wręczyła jej amulet tylko i wyłącznie z dbałości o własne interesy. Gdyby Bryce nie posiadała czegoś takiego, mogłoby dość do niezłego zamieszania z firmą ubezpieczeniową.

– Nie zdejmuj tego czegoś. – Danika wskazała amulet ruchem głowy. – Zwłaszcza jeśli szukasz gówien takich jak Róg.

Nawet jeśli potęga Rogu już dawno wygasła, Bryce potrzebowała magicznej ochrony, tym bardziej że artefakt mogł zostać skradziony przez kogoś potężnego.

– Dobra, dobra – rzuciła tylko, choć wiedziała, że Danika ma rację.

Od chwili gdy Jesiba wręczyła jej naszyjnik, nigdy go nie zdjęła. Nawet jeśli Jesiba kiedyś wyrzuci ją na bruk, Bryce wiedziała, że dołoży starań, by zatrzymać amulet. Danika również jej to parokrotnie podpowiedziała. Nie była w stanie powstrzymać instynktu alfy, który nakazywał jej bronić bliskich za wszelką cenę. Był to jeden z powodów, dla którego Bryce ją kochała. W jej sercu wezbrały teraz miłość oraz wdzięczność.

Telefon Bryce zabzyczał i dziewczyna wyłowiła go z torebki. Danika zerknęła na ekran, by wiedzieć, kto dzwoni, po czym nastroszyła uszy i pomachała ogonem.

– Ani słowa o Briggsie – ostrzegła ją Bryce i odebrała połączenie. – Cześć, mamo!

Za moment jej ucho wypełnił czysty, wyraźny głos Ember Quinlan, choć dzieliło je trzysta mil. Bryce uśmiechnęła się szeroko, gdy usłyszała:

– Cześć, skarbie! Chciałam się jeszcze raz upewnić, czy nadal pasuje ci przyszły weekend!

– Cześć, mamo! – szczeknęła Danika do słuchawki, co wywołało śmiech Ember.

Matka Bryce od czasu ich pierwszego spotkania odgrywała rolę matki również dla Daniki. Nigdy nie urodziła drugiego dziecka i z ochotą przystała na kolejną, tym razem przybraną córkę, równie kapryśną i problematyczną jak ta pierwsza.

– Danika jest tam z tobą?

Bryce wywróciła oczami i przekazała telefon przyjaciółce, a ta między jednym krokiem a drugim w rozbłysku światła przeistoczyła się w smukłą dziewczynę. Wyrwawszy telefon Bryce i przycisnąwszy go policzkiem do ramienia, poprawiła pożyczoną od Bryce białą koszulkę i wepchnęła ją w poplamione dżinsy. Zdołała zetrzeć sporo wydzielin nocnego węszaka ze spodni i skórzanej kurki, ale T-shirt, który nosiła poprzednio, najprawdopodobniej należało spisać na straty.

– Idziemy na spacer! – powiedziała Danika do telefonu.

Dzięki spiczastym uszom Bryce słyszała doskonale odpowiedź mamy.

– Dokąd?

Ember Quinlan doprowadziła nadopiekuńczość do poziomu sztuki, a przeprowadzkę Bryce do Lunathionu poprzedziła burzliwa awantura, podczas której ich charaktery ścierały się bez końca. Ember ustąpiła dopiero po tym, jak się dowiedziała, z kim jej córka będzie dzielić pokój na pierwszym roku, a potem zaczęła pouczać Danikę, co ma robić, by Bryce nigdy nie znalazła się w niebezpieczeństwie. Na szczęście Randall, ojczym Bryce, przerwał żonie po trzydziestu minutach.

„Bryce wie, jak się bronić – przypomniał jej. – Dopilnowaliśmy tego. I Bryce będzie kontynuować treningi podczas studiów, prawda?”.

Bynajmniej ich nie zaniechała. Dopiero co kilka dni temu była na strzelnicy, gdzie przećwiczyła wszystko, czego od dziecka uczył ją Randall, którego zresztą uważała za swojego prawdziwego ojca. Wedle jego wytycznych składała pistolet, celowała i kontrolowała oddech. Na ogół uważała pistolety za brutalne, bezlitosne maszyny do zabijania i cieszyła się, że prawo Republiki ogranicza do nich dostęp, ale szybko pojęła, że w sytuacji zagrożenia może liczyć tylko na własną naturalną prędkość oraz kilka przećwiczonych ciosów. Dla człowieka posiadanie broni lub jej brak mogło stanowić o dalszym życiu lub straszliwej śmierci.

– Idziemy właśnie coś przekąsić na Starym Rynku – kłamała z wdziękiem Danika. – Mamy ochotę na koftę jagnięcą! – Nim Ember mogła pociągnąć przesłuchanie, Danika dodała: – Zaraz, B. chyba zapomniała ci powiedzieć, że w przyszły weekend jedziemy do Kalaxos! Ithan ma tam mecz sunballa i nie chcemy go przeoczyć!

Nie było to do końca kłamstwo. Ithan, młodszy brat Connora i gwiazda drużyny UKM, w istocie miał grać mecz w Kalaxos, a wataha planowała mu kibicować, ale Bryce i Danika nie były na żadnym meczu od drugiego roku, kiedy Danika sypiała z jednym z obrońców.

– Szkoda – powiedziała Ember, a Bryce, wsłuchana w ton głosu matki, niemalże widziała zmarszczkę na jej czole. – Nie mogliśmy się doczekać spotkania z wami.

Na płonącego Solasa, ta kobieta była mistrzynią wzbudzania poczucia winy. Bryce wzdrygnęła się i odebrała telefon przyjaciółce.

– My również, ale może lepiej umówmy się na następny miesiąc!

– To tyle czasu…

– Cholera, klient! Klient idzie ulicą! – skłamała Bryce. – Muszę kończyć!

– Bryce Adelaide Quinlan…

– Na razie, mamo!

– Na razie, mamo! – powtórzyła Danika, a Bryce rozłączyła się i uniosła wzrok ku niebu, ignorując latające tam anioły. Ich cienie przesuwały się po prażonej słońcem ulicy.

– Wiadomość za trzy, dwa i…

Telefon zabrzęczał. Wiadomość od Ember brzmiała:

„Gdybym nie znała cię lepiej, Bryce, pomyślałabym, że nas unikasz. Ojciec poczuje się bardzo zraniony”.

– Niezła jest. – Danika gwizdnęła cicho.

– Nie mogę pozwolić, by tu przyjechali, skoro Briggs ma się znaleźć na wolności! – jęknęła Bryce, na co uśmiech Daniki przygasł.

– Wiem. Będziemy to odsuwać, aż problem zostanie rozwiązany.

Dzięki Cthonie za Danikę, która zawsze miała plan na każdą ewentualność. Bryce wsunęła telefon do kieszeni, pozostawiając wiadomość od mamy bez odpowiedzi.

Gdy dotarły do Bramy, stojącej w samym sercu Starego Rynku, której wykonany z kwarcu łuk wydawał się przejrzysty niczym toń zamarzniętego jeziora, słońce wisiało już nad jej górną krawędzią. Światło załamujące się w kwarcu tworzyło niewielkie tęcze na ścianach okolicznych budynków. W Dniu Letniego Przesilenia, gdy słońce znajdowało się dokładnie na wysokości Bramy, tęcze pląsały po całym rynku, a było ich tyle, iż człowiek miał wrażenie, że spaceruje wewnątrz diamentu.

Wszędzie kręcili się turyści, którzy ustawili się w wijącą się po placu kolejkę. Każdy chciał zrobić sobie zdjęcie z wysokim na dwadzieścia stóp zabytkiem. W całym mieście było siedem Bram, a każda z nich została uformowana z ogromnego bloku kwarcu wyciętego w Górach Lakońskich na północy. Brama Starego Rynku czasem była nazywana Bramą Serca, gdyż znajdowała się dokładnie w centrum, podczas gdy pozostałych sześć umiejscowiono w równych od niej odległościach w innych zakątkach Lunathionu. Każda otwierała się na jedną z dróg wychodzących z otoczonego murami miasta.

– Powinni wytyczyć specjalny pas dla mieszkańców – burknęła Bryce, gdy przedzierały się przez tłum turystów i sprzedawców.

– I dawać mandaty za powolne chodzenie – dodała Danika, ale rzuciła wilczy uśmiech młodej parze, która ją rozpoznała. Młodzi najpierw rozdziawili usta, potem zaczęli robić zdjęcia.

– Ciekawe, co by pomyśleli, gdyby wiedzieli, że masz na sobie rzygowiny nocnego węszaka – mruknęła Bryce, na co Danika trąciła ją łokciem.

– Głupia małpa – skomentowała, pomachała przyjaźnie turystom i obie ruszyły naprzód.

Po drugiej stronie Bramy Serca, pośród niewielkiej armii sprzedawców jedzenia i tandetnych upominków, pojawiła się druga kolejka, tym razem złożona z chętnych, by podejść do złotej tablicy, zamocowanej po południowej stronie Bramy.

– Trzeba będzie się przebić – powiedziała Bryce, patrząc z niechęcią na tłumy przyjezdnych, czekających w bezlitosnym upale.

Danika jednakże zatrzymała się i odwróciła twarz ku Bramie oraz płycie.

– A nie chciałabyś sobie czegoś zażyczyć?

– Nie mam zamiaru stać w tej kolejce.

Zazwyczaj wykrzykiwały swoje życzenia pijanymi głosami późno w nocy, gdy zataczając się, ruszały z Białego Kruka do domu – wtedy plac był pusty.

Bryce sprawdziła godzinę na wyświetlaczu telefonu.

– A nie musisz się dostać do Comitium?

Zwieńczona pięcioma wieżami twierdza Gubernatora znajdowała się w odległości przynajmniej kwadransa marszu.

– Mam jeszcze czas – oznajmiła Danika, po czym złapała Bryce za rękę i pociągnęła ją przez tłumy w stronę prawdziwej atrakcji tego miejsca.

Jakieś cztery stopy nad ziemią ze ściany kwarcu wystawała złota tarcza z siedmioma szlachetnymi kamieniami. Każdy z nich odpowiadał jednej dzielnicy miasta, a poniżej wygrawerowano ich symbole. Szmaragd i róża odpowiadały Pięcioróżowi, opal i para skrzydeł – Centralnej Dzielnicy Biznesowej, rubin i serce – Staremu Rynkowi, szafir i dąb – Lunaborowi, ametyst i ludzka ręka – Łąkom Złotogłowiu, tygrysie oko i żmija – Mięsnemu Rynkowi, a onyks, tak czarny, że wręcz pochłaniał światło, oraz czaszka ze skrzyżowanymi piszczelami – Kościelisku. Pod ułożonymi w krąg klejnotami i symbolami znajdował się niewielki, okrągły dysk z metalu, wytarty dotknięciami niezliczonych dłoni, łap, płetw i innych kończyn.

Poniżej widniał napis: „Dotykasz na własne ryzyko. Użycie wzbronione między zachodem a wschodem słońca. Za złamanie zasad grozi grzywna”.

Turyści czekający w kolejce najwidoczniej nie mieli żadnego problemu z podejmowaniem ryzyka. Dwóch rozchichotanych nastoletnich zmiennokształtnych, przypuszczalnie kociego rodzaju, sądząc po zapachu, popychało się i zachęcało nawzajem, by któryś z nich jako pierwszy dotknął dysku.

– Żałosne – powiedziała Danika.

Zanurkowała pod liną oddzielającą oczekujących i przeszła obok znudzonej strażniczki Fae na czoło kolejki. Wyciągnęła odznakę z kieszeni skórzanej kurtki i pokazała ją strażniczce, która zesztywniała, uświadomiwszy sobie, kto naruszył porządek. Nawet nie spojrzała na złoty emblemat wąskiego księżyca z nałożoną nań strzałą, tylko cofnęła się bez słowa.

– Oficjalna sprawa Sił Porządkowych – powiedziała Danika z irytująco nieporuszoną twarzą. – To zajmie tylko chwilę.

Bryce stłumiła śmiech, przez cały czas świadoma spojrzeń dziesiątek osób oczekujących w kolejce.

– Jeśli nie możecie się zdecydować, zjeżdżajcie stąd – zwróciła się Danika do dwóch nastolatków.

Ci odwrócili się ku niej i pobledli jak ściana. Danika uśmiechnęła się, pokazując niemalże wszystkie zęby, co nie należało do miłych widoków.

– Ja pierdzielę… – szepnął jeden z nich.

Bryce i tym razem nie pozwoliła sobie na uśmiech. Nabożny szacunek okazywany Danice nigdy nie słabł, głównie dlatego, że naprawdę sobie na niego zasłużyła. Każdego cholernego dnia pracowała na ów szacunek i zachwyt, pojawiające się na twarzach nieznajomych, którzy dostrzegali jej jedwabiste włosy w kolorze zboża oraz tatuaż na szyi. Równie ciężko pracowała na lęk w sercach rozmaitych mętów, który kazał im dobrze się zastanowić, zanim zadrą z nią i z Watahą Diabłów.

Wyjątkiem był Philip Briggs. Bryce posłała modlitwę ku błękitnym głębinom, aby morska bogini Ogenas wbiła nieco rozumu do głowy Briggsa i przekonała go, żeby trzymał się z dala od Daniki, jeśli kiedykolwiek rzeczywiście wyjdzie na wolność.

Chłopcy odsunęli się na bok, a po chwili zauważyli również Bryce. Zachwyt na ich twarzach zamienił się w bezczelne zainteresowanie, co Bryce skwitowała prychnięciem.

„Pomarzyć wolno każdemu” – pomyślała.

– Nasz… nasz nauczyciel historii mówił, że Bramy służyły kiedyś do komunikacji! – wyjąkał jeden z chłopaków, znów spoglądając na Danikę.

– Rety. Pewnie rwiesz panny na pęczki dzięki tak błyskotliwej wiedzy! – powiedziała Danika bez emocji, nie patrząc na żadnego z nich.

Ci, zrozumiawszy przekaz, cofnęli się do kolejki, a Bryce uśmiechnęła się i podeszła do przyjaciółki. Spojrzała na złotą tarczę.

Chłopak miał rację. Siedem Bram, z których każda leżała na linii mocy przecinającej Lunathion, powstały po to, by wieki temu straże w różnych dzielnicach miasta mogły się szybko ze sobą porozumieć. Wystarczyło położyć dłoń na dysku i odezwać się, a głos był przenoszony do innych Bram, natomiast klejnot reprezentujący Bramę, z której dochodził komunikat, rozświetlał się. Oczywiście wymagało to odrobiny magii – Brama niczym wampir wysysała nieco mocy z każdego, kto dotknął dysku, i nie dało się już jej odzyskać.

Bryce spojrzała na płytę z brązu, która znajdowała się nad jej głową. Kwarcowe Bramy były pomnikami, choć nie pamiętała, jaki konflikt upamiętniały. Wszystkie jednak nosiły płytę z takim samym napisem: „Moc zawsze będzie należeć do tych, którzy oddają swe życie miastu”.

Dziewczyna miała nieprzeparte wrażenie, że to zdanie można zrozumieć jako opozycję wobec rządów Asteri i dziwiła się, dlaczego nadal pozwalają Bramom istnieć. Po wynalezieniu telefonów Bramy jako sposób komunikacji stały się przestarzałe, ale wnet rozpoczęło się ich drugie życie – turyści oraz dzieciaki szeptali przez nie różne świństewka ze swoimi przyjaciółmi albo po prostu gromadzili się wokół nich i podziwiali piękno oraz pomysłowość starożytnej metody przekazywania informacji. Oczywiście podczas weekendów podpici durnie – a w ich gronie Bryce oraz Danika – wszczynali dzięki Bramom tyle zamieszania, że władze miasta wprowadziły ciszę nocną. Pojawił się też idiotyczny przesąd, wedle którego Bramy spełniały życzenia, a cząstka mocy, którą się im oddawało, była czymś na kształt ofiary składanej pięciu bogom. Bryce oczywiście wiedziała, że to wierutna bzdura, ale jeśli w ten sposób miałaby uśmierzyć lęk Daniki związany z konsekwencjami uwolnienia Briggsa, warto było się zabawić.

– Czego chcesz sobie zażyczyć? – zwróciła się do przyjaciółki, wpatrzonej w dysk i siedem klejnotów.

Niespodziewanie zajaśniał szmaragd Pięcioróżu i młody kobiecy głos wrzasnął:

– Cycki!

Z tyłu buchnął śmiech przypominający plusk wody na kamieniach. Bryce zachichotała, ale na obliczu Daniki nadal widniała powaga.

– Mam zbyt wiele spraw na głowie i przez to zbyt wiele życzeń – powiedziała i nim Bryce zdołała zadać pytanie, wzruszyła ramionami i rzekła: – Chcę, by drużyna Ithana wygrała dzisiejszy mecz. – Położyła dłoń na dysku.

Bryce widziała, jak ciało przyjaciółki przeszył dreszcz, po czym Danika roześmiała się cicho i cofnęła. Jej karmelowe oczy zajaśniały.

– Twoja kolej.

– Dobrze wiesz, że mam tak mało magii, że nie ma właściwie czego zabierać, ale niech będzie – stwierdziła Bryce, żeby nie dać się zakasować, nawet przez wilczycę alfa.

Od chwili gdy przestąpiła próg ich pokoju w akademiku, wszystko robiły razem. Zawsze działały we dwie i tak miało być. Planowały nawet razem dokonać Skoku – wymyśliły, że wskoczą w nieśmiertelność na tym samym oddechu w asyście Watahy Diabłów. Z technicznego punktu widzenia nie była to właściwie nieśmiertelność, bo Wanowie starzeli się i umierali, zarówno z naturalnych przyczyn, jak i z innych powodów, ale proces starzenia się po Skoku spowalniał i u niektórych ras mijały całe stulecia, nim pojawiły się pierwsze zmarszczki. Fae potrafili dożyć tysiąca lat, zmiennokształtni i wiedźmy dożywali pięciuset, a długowieczność aniołów wypadała gdzieś w połowie między nimi. Ludzie czystej krwi nie mogli wykonać Skoku, gdyż rodzili się bez magii. W porównaniu z ludźmi, którzy szybko umierali i wolno dochodzili do zdrowia, Wanowie uchodzili właściwie za nieśmiertelnych, a dzieci niektórych ras osiągały dojrzałość dopiero po ukończeniu osiemdziesięciu lat. Co więcej, większość Wanów było bardzo, ale to bardzo trudno zabić.

Bryce jednakże rzadko zastanawiała się nad tym, ile życia jej przypadnie. Nie wiedziała, czy mieszana krew zapewni jej dodatkowe sto lat, czy może tysiąc – nie miało to dla niej znaczenia, pod warunkiem że będzie miała przy sobie Danikę, od Skoku aż po koniec. Chciały wspólnie wykonać ów śmiertelnie groźny sus ku mocom dojrzałości, razem odkryć to, co czeka na nie na samym dnie ich dusz, a potem popędzić w górę, nim brak tlenu przeniesie je w stan śmierci biologicznej. Lub po prostu zabije.

Bryce przypuszczała, że odziedziczone zdolności ledwie pozwolą jej na robienie głupich sztuczek na imprezach, ale Dani miała rzekomo zagarnąć ogromne moce, dzięki którym mogłaby zakasować Sabine, miały być równie wielkie jak te, z których słynęła arystokracja Fae. Niewykluczone, że potęgą miała przewyższyć Jesiennego Króla. Jak dotąd nie zdarzało się, by zmiennokształtny władał tak wielką mocą, ale wszystkie przeprowadzone w dzieciństwie testy potwierdzały jedno – po Skoku Danika zdobędzie pełną moc i zostanie alfą, jakich nie widziano od dawien dawna po drugiej stronie morza. Ba, nie będzie tylko Pierwszą wśród Wilków Księżycowego Miasta. Miała potencjał, by zostać alfą wszystkich wilków. Na całej pieprzonej planecie.

Dani miała to wszystko głęboko w dupie. Planując przyszłość, nie uwzględniała testów z dzieciństwa. We dwie wnikliwie przestudiowały biografie wielu nieśmiertelnych, którzy żyli przez stulecia, a nawet milenia, i uznały, że idealny wiek na Skok to dwadzieścia siedem lat. Zanim doczekają się zmarszczek czy siwych włosów.

Każdemu, kto był ciekaw, dlaczego wybrały ten wiek, mówiły: „Na co nam nieśmiertelność, skoro będziemy miały obwisłe cycki?”.

„Próżne, nadęte zdziry!” – syknęła Furia, gdy opowiedziały o tym po raz pierwszy.

Furia, która dokonała Skoku w wieku dwudziestu jeden lat, nie wybrała tego momentu sama. Być może zdarzyło się to przez przypadek, być może została do tego zmuszona – Dani i Bryce nie miały pewności. Zresztą jej nauka na UKM była tylko przykrywką. Przez większość czasu Furia zajmowała się różnymi naprawdę porąbanymi rzeczami za obrzydliwie wysokie honoraria w różnych częściach Pangery, o czym nigdy nie wspominała ani słowem.

Dani miała ją za zabójczynię. Nawet słodka Juniper, czwarta z ich paczki, uważała, że Furia jest przypuszczalnie najemniczką. To, czy bywała zatrudniana przez Asteri i ich marionetkowy Senat Imperialny, pozostawało kwestią sporną. Żadna z nich jednak za bardzo się tym nie przejmowała, tym bardziej że Furia zawsze stała po ich stronie, gdy tego potrzebowały. A także wtedy, gdy takiej konieczności nie było.

Dłoń Bryce zawisła nad dyskiem. Dziewczyna czuła na sobie chłodne spojrzenie Daniki.

– Dalej, B., nie bądź ofiarą!

Bryce westchnęła i położyła dłoń na dysku.

– Chciałabym, by Danika zrobiła sobie manicure, bo jej paznokcie to obraz nędzy i rozpaczy.

Przeszyła ją błyskawica i poczuła ssanie w żołądku, ale Danika już odciągała ją ze śmiechem.

– Ty pieprzona zdziro!

Bryce zarzuciła rękę na ramiona przyjaciółki.

– Zasłużyłaś sobie!

Danika podziękowała strażniczce Fae, która stała na baczność, szeroko uśmiechnięta, i zignorowała wciąż robiących zdjęcia turystów. Nie rozmawiały do chwili, gdy dotarły na północny skraj placu, gdzie miały się rozdzielić. Droga Daniki wypadała ku wieżowcom CDB, między którymi uwijały się roje aniołów – tam bowiem znajdował się rozległy kompleks Comitium. Bryce zamierzała odwiedzić Świątynię Luny, leżącą trzy ulice dalej.

Danika wskazała ruchem podbródka w stronę ulic, skąd przyszły.

– Zobaczymy się w domu, tak? – spytała.

– Uważaj na siebie. – Bryce wypuściła powietrze, próbując zignorować narastający niepokój.

– Zazwyczaj wiem, jak o siebie zadbać, B. – powiedziała Danika, ale w jej oczach błysnęły miłość i wdzięczność, co niemal zmiażdżyło Bryce serce. Danika cieszyła się, że ktoś o nią dba.

Sabine była zwykłą zdzirą, która nigdy nawet nie zająknęła się, kto mógł być ojcem Daniki. Dziewczyna dorastała więc całkowicie sama, jeśli nie liczyć dziadka, który był zbyt stary i zamknięty w sobie, by uwolnić wnuczkę od okrucieństwa matki.

Bryce spojrzała w stronę CDB.

– Powodzenia. Uważaj, by nie wkurzyć zbyt wielu ludzi.

– Tego ci obiecać nie mogę – rzekła Danika z uśmiechem, który nie dotarł do jej oczu.

3.

Gdy Bryce wróciła z pracy do domu, Wataha Diabłów czekała na nią w jej mieszkaniu.

Trudno było nie usłyszeć ryków śmiechu, jakie rozległy się, gdy dotarła na drugie piętro klatki schodowej, trudno też było zignorować skowyt rozbawionych zwierząt. Marudząc pod nosem, Bryce pokonała resztę drogi na górę. Mogła pożegnać się z marzeniami o spokojnym wieczorze na kanapie.

Wiązanka przekleństw, którą Bryce Quinlan uczciła tę chwilę, przepełniłaby jej matkę dumą. Otworzyła pomalowane na niebiesko drzwi do mieszkania, gotując się na inwazję wilczej arogancji, pewności siebie i wścibstwa we wszystkich aspektach życia.

Wataha Daniki podniosła każdą z tych przywar do rangi sztuki. Głównie dlatego, że uważali Bryce za należącą do ich grona, nawet jeśli nie miała na szyi wytatuowanego znaku.

Czasami Bryce szczerze współczuła przyszłemu towarzyszowi życia Daniki. Biedaczysko, który zwiąże się z przyszłą Pierwszą wśród Wilków, dozna szoku, z którego nigdy się już nie otrząśnie, chyba że sam będzie wilkiem. Szansy na to wielkiej nie było, bo Danika była równie mało zainteresowana spaniem z wilkiem, jak sama Bryce.

Bryce pchnęła ramieniem drzwi, które często się zacinały z powodu wypaczonych krawędzi. Był to efekt harców wesołej bandy, która rozsiadła się na kilku wysłużonych kanapach i fotelach. Dziewczyna weszła do środka i westchnęła, gdy poczuła na sobie spojrzenia sześciu par ślepi i ujrzała sześć szerokich uśmiechów.

– Jak mecz? – zapytała, wrzucając klucze do koślawej, ceramicznej miski, którą Dani ulepiła od niechcenia podczas zajęć z garncarstwa w koledżu. Nie miała pojęcia, jak przebiegło spotkanie w sprawie Briggsa – dostała jedynie wiadomość od Daniki o treści: „Wszystko ci opowiem w domu”.

Chyba nie było jednak tak źle, skoro Danika zdążyła na mecz sunballa. Wysłała nawet Bryce zdjęcie całej watahy przed boiskiem. Drobny Ithan z hełmem na głowie stał z tyłu.

Wiadomość od gwiazdy zespołu przyszła po chwili:

„Następnym razem lepiej przyjdź ze wszystkimi, Quinlan”.

„Szczeniaczek stęsknił się za mną?” – odpisała.

„A żebyś wiedziała” – napisał w odpowiedzi.

– Wygraliśmy! – odezwał się Connor, który rozparł się wygodnie na jej ulubionym miejscu na kanapie. Miał na sobie wymięty T-shirt drużyny sunballowej UKM, który odsłaniał potężne mięśnie oraz złocistą skórę.

– Ithan zdobył zwycięskiego gola – rzekł Bronson. Nadal miał na sobie błękitno-srebrną koszulkę klubową z napisem „Holstrom” na plecach.

Ithan, młodszy brat Connora, był nieoficjalnym członkiem Watahy Diabłów, a dla Bryce drugim najbardziej ulubionym kompanem po Danice. Ich rozmowy w komunikatorze były niekończącym się ciągiem żarcików, drwin, zdjęć i dobrodusznych narzekań na apodyktyczność Connora.

– Znowu? – spytała Bryce i zdjęła perłowobiałe buty na wysokim obcasie. – Czy on nie może zostawić odrobiny chwały dla pozostałych chłopaków?

Gdyby nie rozgrywki, Ithan siedziałby teraz na kanapie obok starszego brata, co zmusiłoby Bryce, by wepchnęła się między nich podczas oglądania filmu, ale wieczory po meczu wolał spędzać z resztą drużyny.

W kąciku ust Connora, Drugiego Daniki, pojawił się uśmieszek, gdy Bryce przetrzymała jego spojrzenie dłużej, niż większość ludzi uznałaby za rozsądne. Sześciu członków jego watahy, z czego dwóch nadal machało ogonami pod postacią wilków, na wszelki wypadek nie otwierało ust ani paszcz.

Powszechnie wiadomo było, że gdyby nie Danika, Connor zostałby alfą Watahy Diabłów, ale on nie żywił wobec niej żadnych złych uczuć. Nie, jego ambicje nie sięgały tak daleko, w przeciwieństwie do ambicji Sabine.

Bryce położyła torbę ze strojem do tańca na półce w korytarzu i popchnęła ją, by zrobić miejsce na torebkę.

– Co dziś oglądacie? – spytała. Bez względu na to, co wybrali, planowała spędzić wieczór we własnym pokoju z romansem w ręku i za zamkniętymi drzwiami.

Nathalie, która wertowała kolorowe czasopismo z plotkami o celebrytach, nawet nie uniosła głowy.

– Jakiś nowy film akcji o stadzie lwów walczących ze złą korporacją Fae.

– Przeczuwam majstersztyk sztuki filmowej – rzekła Bryce, a Bronson przytaknął z wyraźnym niezadowoleniem.

Gusta potężnego młodzieńca oscylowały wokół kina studyjnego oraz filmów dokumentalnych, w związku z czym, co raczej nikogo nie dziwiło, nigdy nie pozwalano mu wybrać filmu na Noc Watahy.

– Późno coś wracasz – oznajmił Connor, muskając zrogowaciałym palcem zawinięte oparcie kanapy.

– Bo mam pracę – odparła Bryce. Szczęk talerzy z kuchni podpowiadał, gdzie należy szukać Dani w jej malutkim mieszkaniu. – Też by ci się przydała. Nie wylegiwałbyś się całymi dniami na mojej kanapie.

Oczywiście żartowała. Jako Drugi Daniki Connor był jej egzekutorem. By utrzymać bezpieczeństwo w mieście, zabijał, torturował i okaleczał, po czym robił sobie chwilę przerwy i znów wracał do ponurych obowiązków. I tak bez końca.

Connor nigdy nie narzekał na swój los. Żadne z nich nie narzekało.

„A po co mamy psioczyć? – spytała Dani, gdy Bryce zapytała ją, jak znosi taką brutalność. – Przecież nie mieliśmy wyboru. Musieliśmy wstąpić do Sił Porządkowych”.

Fakt. Zmiennokształtni mogący zmieniać się w drapieżniki w istocie nie mieli wyboru. Służba w watahach Sił Porządkowych była im pisana, jeszcze nim przyszli na świat.

Bryce próbowała nie patrzeć na tatuaż rogatego wilka na karku Connora, świadczący o jego przeznaczeniu do życia w służbie oraz wiecznej lojalności wobec Dani, Watahy Diabłów oraz Sił Porządkowych. Connor zaś obrzucił Bryce spojrzeniem i uśmiechnął się lekko, na co ona zapragnęła zgrzytnąć zębami.

– Dani jest w kuchni – powiedział. – Założę się, że wrąbie połowę pizzy, zanim ktokolwiek z nas zdoła cokolwiek ugryźć.

– Wcale nie! – zawołała wilczyca z pełnymi ustami.

Connor uśmiechnął się szerzej, a Bryce, patrząc na jego oblicze i lśniące zawadiacko oczy, poczuła, jak jej oddech staje się odrobinę nierówny. Reszta watahy posłusznie nie odrywała oczu od telewizora, udając, że jest pochłonięta wieczornymi wiadomościami.

Bryce przełknęła ślinę.

– Czy jest coś, o czym powinnam wiedzieć? – zapytała, co oznaczało: „Czy spotkanie w sprawie Briggsa okazało się kompletną porażką?”.

Connor jak zwykle od razu się domyślił, o co jej chodziło. Ruchem głowy wskazał drzwi do kuchni.

– Sama się przekonasz. – Czyli: „Raczej tak”.

Bryce skrzywiła się lekko. Zdołała oderwać wzrok od Connora, by móc wejść do kuchni, przy każdym kroku czuła jednak na sobie jego spojrzenie.

I może zakręciła biodrami. Ale tylko odrobinę.

Dani w istocie wpychała sobie do ust spory kawałek pizzy. W jej szarych, szeroko otwartych oczach błysnęło ostrzeżenie, by Bryce trzymała buzię na kłódkę. Ta pokiwała głową na znak, że rozumie.

Na białym, plastykowym blacie, o który opierała się Danika, stała opróżniona do połowy butelka piwa, na której kropliła się para. Pożyczony w galerii biały T-shirt był na dekolcie wilgotny od potu. Zaplecione w warkocz włosy Daniki spływały po wąskim ramieniu, ale pasemka ametystu, szafiru i różu, zazwyczaj odcinające się od żółtych kosmyków, wydawały się osobliwie wyblakłe. Nawet jej jasna cera, na ogół rumiana i pełna życia, wydawała się niemal popielata.

Winą za ten stan rzeczy można było obciążyć oświetlenie kuchenne, na które składały się dwie beznadziejne lampy brzaskowe. W ich świetle nikt nie wyglądał korzystnie, ale… Piwo. Pizza. Wataha trzymająca dystans. Puste, pozbawione blasku oczy Dani. Wszystko wskazywało na to, że spotkanie w istocie okazało się porażką.

Bryce otworzyła drzwi lodówki i sięgnęła po piwo. Członkowie watahy mieli różne gusta, a przychodzili do niej, kiedy mieli na to ochotę, więc lodówka była pełna butelek i puszek. Bryce dostrzegła nawet coś, co wyglądało na dzban… zaraz… miodu? Z pewnością należał do Bronsona. Wybrała ulubione piwo Nathalie, mętne, o mlecznym posmaku, i odkręciła nakrętkę.

– Co z Briggsem? – zapytała.

– Został oficjalnie wypuszczony na wolność. Micah, Jesienny Król i Wyrocznia przestudiowali każde możliwe prawo i każdą istniejącą ustawę, a mimo to nie zdołali obejść luki. Ruhn kazał nawet Declanowi uruchomić którąś z tych jego megawyszukiwarek, a i tak niczego nie znaleźli. Sabine kazała Watasze Księżycowego Sierpa, by dziś w nocy jej członkowie nie spuszczali Briggsa z oczu. Mają im pomóc aniołowie z Trzydziestego Trzeciego Legionu.

Watahy miały obowiązek robić sobie wolną jedną noc w tygodniu, a tego dnia wolne miała Wataha Diabłów i to nie podlegało dyskusji. Bryce wiedziała, że w przeciwnym razie Danika byłaby na ulicy i śledziłaby każdy ruch Briggsa.

– Dobre jest przynajmniej to, że wszyscy się zgadzacie.

– I co nam z tego przyjdzie, gdy Briggs wysadzi kogoś w powietrze? – Danika pokręciła głową z niesmakiem. – To jakieś jebane nieporozumienie.

Bryce uważnie przyglądała się przyjaciółce. Widziała napięcie zaciśniętych ust oraz jej spocony kark.

– Co się dzieje?

– Nic się nie dzieje – odparła dziewczyna, zbyt szybko, by można jej było uwierzyć.

– Coś cię dręczy. Ta sprawa z Briggsem jest naprawdę poważna, ale przecież radzisz sobie z takimi rzeczami. – Bryce zmrużyła oczy. – Czego mi nie mówisz?

– Wszystko ci mówię. – Oczy Daniki błysnęły. Pociągnęła łyk piwa.

Istniała tylko jedna odpowiedź.

– Czyli Sabine. Dała ci dziś popalić?

Dani znów wgryzła się w pizzę.

Bryce pociągnęła dwa łyki. Spoglądała na Danikę, która wpatrywała się w szafki kuchenne zawieszone nad blatem. Z niektórych odłaziła farba na krawędziach. Wilczyca żuła przez moment powoli, a potem odezwała się z ustami pełnymi ciasta i sera:

– Dopadła mnie zaraz po zebraniu, na korytarzu przed biurem Micaha. Tak by wszyscy słyszeli, jak mi wyrzuca, że dwóch studentów UKM zginęło w zeszłym tygodniu podczas awarii elektrowni. Niedaleko Świątyni Luny, a więc w moim rewirze. Na mojej zmianie. To moja wina.

– I dopiero teraz wyskakuje z czymś takim? Po tygodniu? – Bryce się skrzywiła.

– No widzisz.

– Kto ich załatwił?

Studenci Uniwersytetu Księżycowego Miasta zawsze kręcili się po Starym Rynku i zawsze wywoływali awantury. Choć same ukończyły miejską uczelnię, Bryce i Dani często żałowały, że władze miasta nigdy nie wzniosły wysokiego aż do nieba płotu pod napięciem, który nie wypuszczałby studentów z ich niewielkiego skrawka przestrzeni i nie pozwoliłby im rzygać i szczać po całym Starym Rynku od piątku aż do niedzielnego wieczoru.

Dani znów upiła z butelki.

– Nie mam pojęcia, kto za tym stoi, ale… – Wzdrygnęła się, a jej karmelowe oczy pociemniały. – Po zapachu dało się poznać, że ofiary były ludźmi, mimo to minęło dobre dwadzieścia minut, zanim ich zidentyfikowaliśmy. Ciała były poszarpane na strzępy i częściowo zjedzone.

Bryce próbowała odepchnąć tę wizję od siebie.

– A motyw?

Dani przełknęła ślinę.

– Też nie mam pojęcia. Ale Sabine powiedziała mi w obecności wszystkich, co sądzi na temat publicznej rzezi podczas mojego dyżuru.

– A co ma Pierwszy do powiedzenia na ten temat?

– Nic – odparła Danika. – Staruszek zasnął podczas narady, a Sabine nie uznała za stosowne obudzić go, gdy naskoczyła na mnie.

Każdy mówił, że już niedługo, może za rok lub za dwa, obecny Pierwszy wśród Wilków, który liczył sobie prawie czterysta lat, popłynie przez wody Istros do Kościeliska, by zasnąć na dobre. Wszyscy byli przekonani, że czarna łódź dowiezie go bezpiecznie na drugi brzeg podczas ostatniego rytuału. Nikt nie wątpił, że jego dusza okaże się godna wejścia do Kościeliska. Zostanie powitany w krainie Podziemnego Króla i wpuszczony na jej mgliste brzegi, a wówczas rozpoczną się rządy Sabine.

I niech bogowie mają ich w swojej opiece.

– To nie twoja wina, wiesz? – Bryce odchyliła wieka dwóch najbliższych kartonów z pizzą. Jedna była z kiełbasą, pepperoni i klopsikami, druga z delikatnie marynowanym mięsem i cuchnącymi serami. Bez wątpienia wybór Bronsona.

– Wiem – mruknęła Dani i dopiła piwo do końca, po czym cisnęła puszkę do zlewu i nachyliła się nad lodówką po kolejne. Każdy mięsień jej szczupłego, wysokiego ciała zdawał się być sztywny z napięcia. Zamknęła lodówkę z trzaskiem i oparła się o nią. – Byłam tej nocy w odległości trzech ulic od nich – szepnęła, nie patrząc Bryce w oczy. – Trzech. A mimo to nie widziałam, nie słyszałam ani nie czułam, jak ich rozszarpywano.

Bryce zdawała sobie sprawę z ciszy panującej w sąsiednim pomieszczeniu. Czuły słuch w wilczej czy ludzkiej postaci oznaczał, że członkowie watahy nigdy nie przestawali podsłuchiwać.

Mogły później dokończyć tę rozmowę.

Bryce zaczęła otwierać pozostałe pudła i rozglądać się po kulinarnym pejzażu.

– Może powinnaś uwolnić ich od cierpienia i pozwolić przynajmniej coś skubnąć, zanim wszystko pochłoniesz?

Kiedyś z przyjemnością przyglądała się, jak Danika zjada trzy spore pizze z rzędu. W takim nastroju mogłaby nawet pobić swój rekord i pochłonąć cztery.

– Błagam, daj nam też coś zjeść! – rozległ się niski, dudniący głos Bronsona.

Danika pociągnęła łyk piwa.

– A więc chodźcie po żarcie, kundle.

W kuchni natychmiast wybuchło takie zamieszanie, że Bryce z trudem uniknęła stratowania. W ostatniej chwili uskoczyła i przycisnęła się do ściany, miażdżąc wiszący tam kalendarz.

Cholera, uwielbiała ten kalendarz prezentujący najseksowniejszych kawalerów Księżycowego Miasta w nader skąpym odzieniu lub zgoła bez niego. Zdjęcie z tego miesiąca przedstawiało najprzystojniejszego demoniaka, jakiego w życiu widziała. Gdyby nie noga, którą sprytnie wsparł na taborecie, można byłoby przejrzeć dosłownie każdą tajemnicę jego ciała. Bryce zmarszczyła brwi i wygładziła zgiętą tekturę, by widać było zarówno muskulaturę, jak i zakręcone rogi, a potem spojrzała krzywo na wilki.

Dani, która stała krok dalej pośród kotłującej się watahy, przypominała głaz omywany przez nurt rzeki. Uśmiechnęła się krzywo do Bryce i zapytała:

– Udało ci się coś ustalić w sprawie Rogu?

– Nie.

– Jesiba pewnie zachwycona?

– Nie posiada się z radości. – Bryce się skrzywiła.

Widziała Jesibę może przez dwie minuty, a i to wystarczyło, by czarownica zagroziła, że zamieni ją w osła. Potem odjechała wraz ze swym szoferem, bogowie raczą wiedzieć dokąd. Może wykonywała jakieś zlecenie dla Podziemnego Króla i jego mrocznego Domu.

Dani uniosła brew, patrząc na Bryce.

– Nie masz przypadkiem randki z tym śmiesznym gościem?

Bryce znieruchomiała.

– Cholera… Racja. Całkiem wyleciało mi z głowy! – Skrzywiła się. – I to za godzinę.

Connor, który brał pizzę dla siebie, zesztywniał. Dawał Bryce do zrozumienia, co myśli o jej bogatym, rozpieszczonym chłopaku od ich pierwszej randki dwa miesiące temu, a ona nie kryła się z tym, że ma jego uwagi głęboko w dupie. Teraz omiotła wzrokiem muskularne plecy Connora, który wyszedł z kuchni i rozciągnął szerokie ramiona.

Danika zmarszczyła brwi. Nie umykało jej nic. Absolutnie nic.

– Muszę się przebrać – bąknęła Bryce. – A tak w ogóle to on ma na imię Reid, a ty dobrze o tym wiesz, głupia małpo.

Dani odpowiedziała jej wilczym uśmiechem.

– Reid. Ale durne imię, ja pieprzę. Nic mi się w nim nie podoba.

– Po pierwsze, mnie ono kręci. A po drugie, bez względu na to, co ty o tym myślisz, Reid to niezłe ciacho.

Niech bogowie mają ją w opiece… Reid Redner był naprawdę niezłym przystojniakiem, nawet jeśli seks… Cóż, nie był niczym szczególnym. Było w porządku, ale bez ognia. Dochodziła, ale musiała się przy tym trochę napracować. Niestety, nie tak, jak lubiła na to pracować. Nie miała ochoty na instrukcje typu: „zwolnij”, „spróbuj tu” albo „zmieńmy pozycję”. No, ale spała z nim dopiero dwa razy. Powtarzała sobie, że potrzeba trochę czasu, by odnaleźć właściwy rytm z partnerem. Nawet jeśli…

Dani nie miała żadnych zahamowań i powiedziała to wprost:

– Jeśli znów złapie za telefon i zacznie sprawdzać wiadomości zaraz po wyciągnięciu z ciebie fiuta, okaż odrobinę szacunku do samej siebie, kopnij go w jaja i wracaj do mnie.

– Danika, na jebane Hel! – syknęła Bryce. – Może powtórz to głośniej, co?

Wilki w istocie ucichły, przestały nawet ciamkać i mlaskać. Sekundę później wszystkie naraz powróciły do jedzenia, ale ciut za głośno, by uniknąć podejrzeń.

– Przynajmniej ma dobrą pracę – dodała Bryce.

Dani skrzyżowała swoje długie, smukłe ramiona, kryjące niewyobrażalną siłę, a potem obrzuciła ją spojrzeniem, mówiącym: „Tak, jasne. Tę, którą załatwił mu tatuś”.

– Przynajmniej nie jest jakiś pierdolniętym samcem alfa, który urządzi sobie trzydniowy maraton seksu, po czym ogłosi mnie towarzyszką życia, zamknie w domu i nigdy już nie wypuści.

– Przydałby ci się trzydniowy maraton seksu – zażartowała Dani.

– To ty ponosisz winę za to wszystko.

– Tak, tak. – Dani machnęła ręką. – To moja pierwsza i ostatnia pomyłka. Nie wiem, po co was spiknęłam.

Dani poznała Reida, gdy wykonywała zlecenie dla firmy jego ojca, ogromnej, prowadzonej przez ludzi korporacji wytwarzającej technologię magiczną, a znajdującej się w CDB. Bryce wiedziała, że Dani zajmuje się kwestiami bezpieczeństwa, choć nie znała szczegółów. Przyjaciółka utrzymywała, że sprawa była tak nudna, że aż szkoda sobie strzępić język na jej objaśnianie, ale płacili tyle, że nie mogła odmówić. Co więcej, była to praca, którą sama sobie wybrała. Sama! Tak więc między patrolami i innymi obowiązkami związanymi ze służbą w Siłach Porządkowych odwiedzała wysoki biurowiec w CDB, udając, że może wieść normalne życie. Nigdy dotąd nie słyszano, by członek Sił Porządkowych miał drugą pracę – zwłaszcza alfa watahy – ale Danika godziła oba zajęcia.

Ostatnimi czasy Redner Industries przyciągało uwagę wszystkich, nawet Micah Domitus inwestował znaczące kwoty w ich przełomowe eksperymenty. Nie było w tym nic dziwnego, bo Gubernator inwestował we wszystko: od technologii po winnice, na szkołach kończąc, ale dla Daniki było to ważne, bo Micah figurował na czarnej liście Sabine. Praca dla wspieranej przez niego ludzkiej firmy dawała jej zapewne jeszcze więcej satysfakcji niż działanie na własną rękę oraz godziwe wynagrodzenie.

Dani i Reid kilka miesięcy wcześniej uczestniczyli w pewnej prezentacji. Bryce była podówczas samotna i głośno dawała upust swemu niezadowoleniu z tego powodu. Pod koniec spotkania Dani przekazała Reidowi numer telefonu przyjaciółki w ostatniej, desperackiej próbie uratowania jej przed popadnięciem w szaleństwo.

Bryce wygładziła dłonią sukienkę.

– Muszę się przebrać. Uratuj dla mnie kawałek pizzy.

– Podobno idziecie na obiad.

Bryce się wzdrygnęła.

– Tak, do jednej z tych szykownych knajpek, gdzie dają ci kapkę pasty z łososia na herbatniku i nazywają to posiłkiem.

Danikę przeszedł dreszcz.

– A więc rzeczywiście lepiej wrzuć coś na ruszt – rzekła.

– Kawałek pizzy. – Bryce wycelowała palcem w Dani. – Pamiętaj. – Omiotła wzrokiem ostatnie nietknięte pudło i wyszła z kuchni.

Nie licząc Zeldy, cała Wataha Diabłów przybrała ludzką postać. Pudła z pizzą balansowały na kolanach gości bądź leżały na wytartym, błękitnym dywanie. Bronson w istocie pociągał z dzbanka z miodem, a jego brązowe oczy uważnie śledziły wieczorny dziennik. Właśnie mówiono o zwolnieniu Briggsa, czemu towarzyszył ziarnisty materiał przedstawiający mężczyznę w białym kombinezonie, który opuszczał więzienie pod eskortą. Ktoś, kto miał w ręku pilota, szybko zmienił kanał na program dokumentalny o delcie Czarnej Rzeki.

Gdy Bryce ruszyła do sypialni, Nathalie obrzuciła ją złośliwym uśmiechem. Dziewczyna zrozumiała, że upłynie sporo czasu, zanim reszta zapomni o komentarzu dotyczącym możliwości łóżkowych Reida, tym bardziej że Nathalie z całą pewnością zwali winę na umiejętności Bryce.

– Nawet nie zaczynaj – ostrzegła ją Bryce.

Nathalie zacisnęła usta, jakby w ten sposób chciała powstrzymać ryk dzikiego rozbawienia. Jej gładkie, czarne włosy lekko drżały, z trudem hamowała śmiech. Czarne oczy zmiennokształtnej lśniły z radości.

Idąc przez pokój, Bryce celowo zignorowała ciężkie, złociste spojrzenie Connora.

Wilki. Przeklęte wilki wtykające nosy w nie swoje sprawy.

Trudno byłoby pomylić członków watahy ze zwykłymi ludźmi. Byli zbyt wysocy, zbyt umięśnieni, zbyt opanowani. Nawet gdy rozrywali kawałki pizzy, każdy ich ruch był niespieszny i pełen gracji, niczym milczące ostrzeżenie przed tym, co mogli zrobić każdemu, kto ich wkurzy.

Bryce przestąpiła nad wyciągniętymi, szczupłymi nogami Zacha i ostrożnie wyminęła śnieżnobiały ogon Zeldy, która leżała na podłodze obok brata bliźniaka. Dwa identyczne białe wilki, smukłe i czarnowłose w ludzkiej postaci, absolutnie przerażające po przemianie. Szeptem nazywano je Duchami, dokądkolwiek się udały. Nic więc dziwnego, że Bryce nie chciała nadepnąć Zeldzie na puszysty ogon.

Przynajmniej Thorne obdarzył ją szczerze współczującym uśmiechem. Siedział na wysłużonym, obitym wypłowiałą skórą fotelu niedaleko telewizora, a na głowie miał odwróconą do tyłu czapkę drużyny sunballowej UKM. Jako jedyny wśród obecnych w jej mieszkaniu wilków rozumiał, jak wścibska może być wataha. Jako jedyny przejmował się nastrojami Dani i martwił się bezwzględnością Sabine.

Było mało prawdopodobne, by alfa taka jak Dani w ogóle zauważyła omegę takiego jak Thorne, o czym ten ostatni nigdy się nawet nie zająknął. Niemniej Bryce wyczuwała owo grawitacyjne przyciąganie, dostrzegalne w chwili, gdy Dani i Thorne znajdowali się w tym samym pomieszczeniu. Oboje sprawiali wrażenie dwóch gwiazd orbitujących wokół siebie.