Zabójczyni i władca piratów. Szklany tron. Opowieść I - Sarah J. Maas - ebook
PROMOCJA

Zabójczyni i władca piratów. Szklany tron. Opowieść I ebook

Sarah J. Maas

4,0
15,90 zł
Najniższa cena z 30 dni przed obniżką: 15,90 zł

lub
-50%
Zbieraj punkty w Klubie Mola Książkowego i kupuj ebooki, audiobooki oraz książki papierowe do 50% taniej.
Dowiedz się więcej.
Opis

Chcesz wiedzieć, co działo się z zabójczynią Celaeną przed akcją Szklanego Tronu?

Oto pierwsza z czterech nowelek, które opowiadają o jej wcześniejszych losach!

Groźna zabójczyni Celaena Sardothien pragnie dokonać odwetu. Gildia Zabójców wysyła ją na daleką wyspę na tropikalnych morzach, gdzie Celaena ma odebrać dług od Władcy Piratów. Gdy jednak dowiaduje się, że spłatę uzgodniono nie w pieniądzach, a w niewolnikach, charakter jej misji nagle ulega zmianie i zabójczyni zaryzykuje wszystkim, by naprawić dziejące się zło.

Ebooka przeczytasz w aplikacjach Legimi lub dowolnej aplikacji obsługującej format:

EPUB
MOBI

Liczba stron: 97

Oceny
4,0 (1 ocena)
0
1
0
0
0
Więcej informacji
Więcej informacji
Legimi nie weryfikuje, czy opinie pochodzą od konsumentów, którzy nabyli lub czytali/słuchali daną pozycję, ale usuwa fałszywe opinie, jeśli je wykryje.



Sarah J. Maas

ZABÓJCZYNI I WŁADCA PIRATÓW

przełożył Marcin Mortka

Tytuł oryginału: The Assassin and the Pirate Lord

Copyright © Sarah Maas 2011

This translation of The Assassin and the Pirate Lord is published by Grupa Wydawnicza Foksal sp. z o.o. by arrangement with Bloomsbury Publishing Plc.

Copyright © for the Polish edition by Grupa Wydawnicza Foksal, MMXIII

Copyright © for the Polish translation by Grupa Wydawnicza Foksal, MMXIII

Wydanie I

Warszawa

Rozdział pierwszy

Celaena Sardothien rozparła się na krześle w sali narad Twierdzy Zabójców.

– Jest czwarta nad ranem – powiedziała, układając fałdy karmazynowej koszuli nocnej, po czym założyła nogę na nogę pod blatem drewnianego stołu. – Mam nadzieję, że to coś ważnego.

– Gdybyś nie ślęczała tyle nad książką, nie byłabyś teraz taka zmęczona – parsknął młody człowiek, który siedział naprzeciwko niej.

Celaena zignorowała go i przyjrzała się pozostałym osobom zgromadzonym w podziemnej komnacie.

To byli mężczyźni dużo starsi od niej. Żaden z nich nie patrzył jej w oczy. Po plecach dziewczyny przeszedł dreszcz, który nie miał nic wspólnego z przeciągami. Skubiąc wypielęgnowane paznokcie, przybrała obojętny wyraz twarzy. Pięciu zabójców, zgromadzonych przy długim stole, należało do grupy siedmiu najbardziej zaufanych towarzyszy Arobynna Hamela. Ona również się w niej znajdowała.

Spotkanie bez wątpienia było ważne. Celaena wiedziała o tym już w chwili, gdy służąca załomotała do jej drzwi i poprosiła, aby jak najszybciej zeszła na dół, nie kłopocząc się ubraniem. Gdy Arobynn chciał się z kimś zobaczyć, zwlekanie było wielkim błędem. Na szczęście jej koszula nocna była równie elegancka, jak szaty, które nosiła za dnia, i kosztowała prawie tyle samo. Mimo to świadomość, że ma szesnaście lat i znajduje się w komnacie pełnej mężczyzn, sprawiła, iż zakryła nieco dekolt. Uroda, którą starannie pielęgnowała, była jej bronią, ale mogła również okazać się słabością.

Arobynn Hamel, Król Zabójców, rozsiadł się na honorowym miejscu. Jego kasztanowe włosy lśniły w blasku szklanego kandelabru. Celaena spojrzała prosto w szare oczy mężczyzny, a on zmarszczył czoło. Dziewczyna odniosła wrażenie, że był bledszy niż zwykle, choć można to było zrzucić na karb późnej pory. Mimo to niespodziewanie poczuła skurcz żołądka.

– Gregori został pojmany – powiedział w końcu Arobynn. Cóż, to wyjaśniało nieobecność jednego z jego przybocznych. – Jego zadanie okazało się pułapką. Przetrzymują go w królewskich lochach.

Celaena wypuściła powietrze przez nos. A więc obudzono ją tylko z tego powodu? Postukała stopą obutą w pantofelek o marmurową podłogę.

– No to go zabij – rzuciła.

Nigdy nie przepadała za Gregorim. Gdy miała dziesięć lat, nakarmiła jego konia słodyczami. Mężczyzna wściekł się i rzucił w nią nożem, celując w głowę. Oczywiście złapała ostrze w locie i cisnęła nim prosto w zabójcę. Na pamiątkę po tym zdarzeniu nosił bliznę na policzku.

– Zabić Gregoriego? – spytał ostro Sam, młody człowiek siedzący po lewicy Arobynna. Miejsce to zajmował zazwyczaj Ben, zastępca Króla.

Celaena dobrze wiedziała, co Sam Cortland o niej myśli. Wiedziała to od chwili, gdy Arobynn przygarnął ją i ogłosił swoją protegowaną oraz dziedziczką. Wybrał ją, a nie jego. Chłopak na każdym kroku usiłował podważyć jej pozycję. Miał teraz siedemnaście lat i był o rok od niej starszy, ale ani na moment nie zapomniał, że stoi niżej w hierarchii.

Dziewczyna aż się zjeżyła, widząc Sama na miejscu Bena. Wiedziała, że ten pewnie udusi chłopaka, gdy dowie się o wszystkim po powrocie. Z drugiej strony mogła mu oszczędzić wysiłku i ukarać go sama.

Spojrzała na Arobynna.

„Dlaczego nie ofuknął Sama za to, że usiadł nie na swoim miejscu?” – pomyślała.

Twarz Arobynna Hamela, wciąż przystojna pomimo siwizny, która zaczynała przyprószać jego włosy, nadal była obojętna. Celaena nienawidziła tej nieprzeniknionej maski, tym bardziej że jej samej panowanie nad własnymi emocjami – a zwłaszcza temperamentem – nie przychodziło tak łatwo.

– Skoro Gregori został pojmany – powiedziała wolno, odsuwając długi kosmyk złocistych włosów z twarzy – wszyscy wiemy, co należy zrobić. Zasady są jasne. Trzeba posłać któregoś z adeptów, aby dorzucił mu coś do jedzenia. Coś, co nie wywołuje cierpień – dodała, gdy spostrzegła, że mężczyźni wokół zesztywnieli. – Byleby nas nie sypnął.

W królewskich lochach mało kto był w stanie zachować milczenie. Niewielu przestępców wychodziło z powrotem na wolność, a ci, którym się to udało, nie przypominali już siebie.

Lokalizacja Twierdzy Zabójców była pilnie strzeżonym sekretem i każdego z adeptów szkolono, że za żadną cenę nie może go zdradzić. Zresztą gdyby prawda wyszła na jaw, i tak nikt by nie uwierzył, że piękna kamienica przy jednej z najlepszych ulic miasta Rifthold mieści siedzibę najgroźniejszych zabójców świata. Czy istniało lepsze miejsce na kryjówkę niż samo centrum stolicy?

– A jeśli już sypnął? – zapytał wyzywająco Sam.

– Jeśli zmusili go do gadania – odpowiedziała dziewczyna – należy zabić wszystkich, którzy go słuchali.

Obdarzyła Sama lekkim uśmiechem, którego nie znosił. Brązowe oczy młodzieńca rozbłysły, ale zabójczyni już patrzyła z powrotem na Arobynna.

– Nie musiałeś nas tu ściągać, aby podjąć taką decyzję. Już wydałeś odpowiednie rozkazy, prawda?

Arobynn pokiwał głową. Jego zaciśnięte mocno usta tworzyły cienką linię. Sam zdusił w sobie ochotę, aby zaprotestować, i spojrzał na ogień trzaskający w kominku. Na jego przystojnym, gładkim obliczu zagościł cień. Celaena wiedziała, że gdyby poszedł w ślady matki, mógłby dzięki swej twarzy zarobić fortunę, ale ta przed śmiercią zadecydowała, że zostawi go u zabójców, a nie u kurtyzan.

Zapadła cisza, która aż kłuła w uszy. Arobynn nabrał powietrza. Coś było nie tak.

– Co jeszcze się wydarzyło? – Dziewczyna wychyliła się do przodu. Pozostali zabójcy wbili spojrzenia w stół. A więc wiedzieli o wszystkim. Dlaczego nie usłyszała o tym jako pierwsza?

Srebrne oczy Arobynna zalśniły niczym stal.

– Ben został zabity.

Celaena zacisnęła dłonie na poręczach fotela.

– Co takiego? – zapytała z niedowierzaniem.

Ben? Ben, ów wiecznie uśmiechnięty zabójca, który trenował ją równie często, jak Arobynn. Ben, który opatrzył kiedyś jej strzaskaną prawą dłoń. Ben, siódmy i ostatni członek kręgu zaufanych Króla. Miał zaledwie trzydzieści lat.

Celaena odsłoniła zęby.

– Jak to „został zabity?” – spytała. – Co masz na myśli?

Arobynn zmierzył ją przeciągłym spojrzeniem, a przez jego twarz przemknął grymas smutku. Liczył sobie zaledwie pięć lat więcej od Bena. Dorastali i trenowali razem, a Ben dokładał wszelkich starań, aby jego przyjaciel mógł się czuć pewnie jako Król Zabójców i aby nikt nie zagrażał jego po-zycji. Nigdy też nie narzekał na to, że jest jego podwładnym. Celaena poczuła ucisk w gardle.

– To miało być zadanie Gregoriego – powiedział cicho Arobynn. – Nie wiem, dlaczego Ben został do niego wciągnięty. Nie mam pojęcia, kto ich zdradził. Znaleziono jego ciało niedaleko bram miasta.

– Przyniesiono je tutaj? – zapytała.

Musiała go zobaczyć. Musiała go ujrzeć po raz ostatni. Musiała się dowiedzieć, jak zginął i ile ran odniósł, zanim rozstał się z życiem.

– Nie.

– A dlaczego nie, do cholery? – Dziewczyna zaciskała i rozprostowywała pięści.

– Bo roiło się tam od strażników i żołnierzy! – wybuchnął Sam. Celaena gwałtownie odwróciła ku niemu głowę. – A skąd, twoim zdaniem, dowiedzieliśmy się o wszystkim?

A więc Arobynn wysłał Sama, aby odszukał Bena i Gregoriego? Sama Cortlanda?

– Gdybyśmy zabrali jego ciało – ciągnął chłopak, bez trudu wytrzymując jej wściekłe spojrzenie – wskazalibyśmy im drogę do Twierdzy.

– Jesteś zabójcą! – warknęła. – Powinieneś umieć odzyskać ciało tak, by cię nikt nie zauważył.

– Gdybyś tam była, podjęłabyś taką samą decyzję.

Celaena wstała tak gwałtownie, że krzesło przewróciło się z hukiem na ziemię.

– Gdybym tam była, pozabijałabym ich wszystkich, aby tylko odzyskać ciało Bena! – zawołała i uderzyła dłońmi w stół. Szklanki i kieliszki zadrżały.

Sam również się zerwał, a jego dłoń opadła na rękojeść miecza.

– Posłuchaj sama siebie! Pouczasz nas, jakbyś to ty rządziła Gildią Zabójców! Póki co nie ty tu jesteś szefem! – Pokręcił głową i dodał: – Póki co.

– Dość tego! – Arobynn podniósł się z krzesła.

Celaena i Sam ani drgnęli. Pozostali zabójcy nie odezwali się słowem, choć każdy z nich chwycił za broń. Dziewczyna widziała na własne oczy niejedną walkę stoczoną w Twierdzy i wiedziała, że każdemu w równym stopniu zależało na własnym bezpieczeństwie oraz na tym, aby Sam i Celaena nie zrobili sobie krzywdy.

– Dość!

Gdyby Sam zrobił choć krok, a klinga jego miecza by drgnęła, sztylet ukryty w fałdach jej szaty wbiłby mu się w szyję.

Arobynn złapał podbródek chłopaka dłonią i zmusił go, aby na niego spojrzał.

– Uspokój się, chłopcze, albo zaraz ja cię uspokoję – mruknął. – Tylko idiota mógłby chcieć rzucić jej teraz wyzwanie.

Celaena zdusiła ripostę. Dałaby sobie radę z Samem zarówno tej nocy, jak i każdej innej. W walce zawsze go pokonywała.

Chłopak puścił rękojeść miecza, a Arobynn po chwili uwolnił jego podbródek, ale nie cofnął się. Sam wbił spojrzenie w podłogę i oparł się o przeciwległą ścianę. Wystarczyłby jeden ruch nadgarstka i z jego gardła buchnęłaby krew.

– Celaena… – odezwał się Arobynn. Jego głos odbił się echem po komnacie.

Tej nocy przelano już wystarczająco dużo krwi. Nie potrzebowali kolejnej wyrwy we własnych szeregach.

Ben.

Ben nie żył. Już nigdy nie wpadnie na niego w korytarzach Twierdzy. Jego spokojne, zręczne dłonie już nigdy nie będą opatrywać niczyich ran, a żarty i sprośne anegdoty nigdy nie wywołają jej śmiechu.

– Celaena… – ostrzegł ją ponownie Arobynn.

– Już wszystko w porządku – parsknęła. Rozprostowała napięte mięśnie szyi i przeczesała dłonią złociste włosy. Ruszyła ku drzwiom, ale zatrzymała się na progu. – Jeszcze jedno – rzuciła do wszystkich, ale patrzyła na Sama. – Mam zamiar odzyskać ciało Bena.

Na twarzy chłopaka zadrżał jeden mięsień, lecz młodzieniec rozsądnie nawet na nią nie spojrzał.

– Ale nie spodziewajcie się po mnie podobnej uprzejmości, gdy wybije wasza godzina – dodała.

Odwróciła się na pięcie i ruszyła po spiralnych schodach do pokojów na górze. Nikt jej nie zatrzymywał, gdy piętnaście minut później wyszła przez główną bramę i znalazła się na cichych ulicach miasta.

Rozdział drugi

Dwa miesiące, trzy dni i około ośmiu godzin później zegar stojący na kominku wybił południe. Kapitan Rolfe, Władca Piratów, spóźniał się. Celaena i Sam również nie dotarli na czas, ale Rolfe, który miał się pojawić już dwie godziny temu, nie miał żadnej wymówki. Przecież spotkanie miało mieć miejsce w jego biurze.

Ich własne spóźnienie nie było od nich zależne. Celaena nie miała wpływu na podmuchy wiatru i przypuszczała, że ci tchórzliwi żeglarze raczej się nie spieszyli, płynąc przez archipelag Martwych Wysp. Nie chciała nawet myśleć o tym, ile Arobynn musiał im zapłacić, aby wpłynęli w samo serce pirackiego terytorium, ale Zatoka Czaszek znajdowała się na wyspie i zabójcy nie mieli wyboru. Musieli dostać się tam statkiem.

Celaena miała na sobie tunikę oraz nieco zbyt obszerny płaszcz, a twarz ukryła za maską z hebanu. Podniosła się z krzesła stojącego przed biurkiem Władcy Piratów. Dlaczego kazał jej czekać? Co za bezczelność! Przecież doskonale wiedział, dlaczego tu przybyli. Niedawno znaleziono ciała trzech zabójców zamordowanych przez piratów i Arobynn mianował ją osobistą emisariuszką. Ich śmierć pociągała za sobą straty dla Gildii i Celaena miała domagać się od Rolfe’a odszkodowania, najlepiej w postaci złota.

– Za każdą minutę oczekiwania dołożę mu dziesięć sztuk złota – powiedziała do Sama. Maska wyciszała i zniekształcała jej słowa.

Chłopak, który nie zakrył swej przystojnej twarzy, skrzyżował ręce na piersiach i skrzywił się.

– Nie ma mowy. List od Arobynna został zapieczętowany i takim pozostanie. – Jego brązowe oczy zmrużyły się, gdy patrzył na nią.

Żadne z nich nie było szczególnie zadowolone, gdy Arobynn oznajmił, że Sam będzie towarzyszył Celaenie w drodze na Martwe Wyspy, tym bardziej że ciało Bena – które dziewczynie w istocie udało się odzyskać – spoczywało w ziemi dopiero od dwóch miesięcy. Zabójczyni wciąż odczuwała żal na myśl o stracie towarzysza.

Sam