Uzyskaj dostęp do tej i ponad 250000 książek od 14,99 zł miesięcznie
Pocałunek był cichy. Jak pierwsza strona książki, której nie znasz, ale czujesz, że zostanie z tobą na długo.
Basia marzy o dalekich podróżach, które nie tak dawno planowali z mężem. W jej życiu zaszły zmiany, ale ukrywa je przed światem. Nie narzeka. Cierpliwie czeka na odpowiedni czas. I wciąż ma nadzieję, że los się do nich uśmiechnie, jak ona uśmiecha się do klientów Błękitnej Ważki. Pracuje w miejscu, które dostarcza innym czegoś więcej niż potrzebują, otwierając drzwi maleńkiej księgarni. To wnętrze wypełnia zapach świeżo parzonej kawy, papieru i tuszu oraz pasja właścicielki.
Księgarnia z duszą, inna niż wszystkie, przyciąga ludzi na zakrętach życiowych dróg. Ile z nich skrzyżuje się tu właśnie, ile serc odnajdzie tu spokój?
„Powieść poruszająca, ciepła jak letni wiatr, otulająca jak szept przyjaciela, utkana z pięknych słów oraz wrażliwości na drugiego człowieka”.
Agnieszka Kazała – pisarka, graficzka, ilustratorka
Ebooka przeczytasz w aplikacjach Legimi na:
Liczba stron: 119
Rok wydania: 2025
Odsłuch ebooka (TTS) dostepny w abonamencie „ebooki+audiobooki bez limitu” w aplikacjach Legimi na:
Copyright © by W. L. Białe Pióro & Anna Balińska
Projekt okładki: Anna Balińska i Agnieszka Kazała
Zdjęcie na front: Andrzej Musiński
Miejsce: Miejska Biblioteka Publiczna w Iławie
Modelka: Paulina Lignowska
Zdjęcia Autorki na czwartą stronę okładki: Andrzej Musiński
Skład i łamanie: WLBP
Redakcja: Agnieszka Kazała
Korekta: Daria Siwek
Wydawnictwo Literackie Białe Pióro
www.wydawnictwobialepioro.pl
Wydanie: I, Warszawa 2025
ISBN: 978-83-67788-79-3
Dźwięk budzika rozpoczął szalony w domu poranek. Marysia, w niedopiętym szlafroku, biegała po kuchni, próbując przygotować śniadanie i jednocześnie na telefonie sprawdzić e-maile. Na stole piętrzył się stos dokumentów zostawiony tej nocy oraz kubek z zimną kawą. O trzeciej nad ranem dotarło do niej, że nic więcej nie zrobi i, jeśli nie położy się natychmiast spać, jej mózg eksploduje. Spojrzała w notes, w którym zapisywała wszystko, co musi zrobić danego dnia.
– Cholera jasna! – zaklęła. – Franek! Na dziś masz przynieść brokatowe wycinanki. Na litość boską, skąd ja teraz wezmę brokatowe wycinanki – lamentowała.
Zaspany siedmiolatek wyłonił się z pokoju, przeciągnął, ziewnął i rzucił bez emocji:
– Przecież mówiłem ci wczoraj, że pani kazała przynieść…
– Nie mówiłeś! – Maryśka odruchowo zaczęła się bronić.
– Mówiłem. Wkładałaś wtedy pranie do pralki i powiedziałaś, że masz wszystko pod kontrolą.
Faktycznie, mogło tak być. Czuła, że ostatnio działa niczym na jakimś autopilocie. Zbliżający się audyt końcoworoczny w biurze, ospa Franka, delegacja Mirka… I jeszcze silnik w toyocie poszedł do remontu – chyba tylko po to, by gorący przedświąteczny okres mogła spędzić wesoło w komunikacji miejskiej. W ciągu ostatnich tygodni nieustannie albo brała zwolnienia lekarskie, albo się spóźniała do pracy i musiała wyjść wcześniej.
– Wyleją mnie – jęknęła, spoglądając na zegarek.
– Nie martw się, mamo. W razie czego słyszałem, że w mojej szkole pan woźny odchodzi na emeryturę, zawsze możesz go zastąpić.
– Dziecko, czy ja ci wyglądam na woźnego? – Zaprezentowała się w całej okazałości. Brak makijażu pokazywał jedynie podkrążone oczy, rozwleczony szlafrok ukrywał kilka nadmiarowych kilogramów, które pojawiły się, kiedy zaczęła zarywać nocki na poczet nadrabiania biurowych spraw. I gdyby tylko nie dosypiała. Jednak Mańka w trakcie nocy potrafiła pochłonąć całe ptasie mleczko i trzy latte z karmelem. Spięte w nieudany kok włosy wręcz wołały o wizytę u fryzjera.
– Przecież jesteś księgową. Znasz się na cyferkach, więc doskonale poradzisz sobie i z drobnymi naprawami – wybrnął inteligentnie.
– Chryste! Franek! Ubieraj się! Za piętnaście minut odjeżdża autobus, a ty wciąż w piżamie! – spostrzegła nagle, a wskazówki kuchennego zegara nieubłaganie przesuwały się w stronę godziny ósmej.
Wrzuciła na siebie sukienkę, której nie trzeba było prasować, i z utęsknieniem spojrzała w stronę kuchni. Ileż to razy obiecywała sobie przygotowywać zdrowe śniadania do pracy. No cóż, kolejny dzień będzie zdana na fast food albo cukiernię.
Na przystanek wpadli w ostatniej chwili. Na szczęście kierowca kątem oka dojrzał, że biegną w jego kierunku i zaczekał.
– Dziękuję panu bardzo. Nie wyrobiliśmy się…
Starszy człowiek w błękitnej koszuli, Staszek Kaliński, jedynie skinął głową i uśmiechnął się pod wąsem. Może jeszcze miesiąc temu udawałby, że ich nie widzi. Właściwie musiałby udawać, ponieważ każdy spóźniony pasażer, powoduje opóźnienia na kolejnych etapach podróży, a to rujnuje statystyki. Tego zaś dyrekcja komunikacji nie pochwala. Tyle razy serce mu pękało z powodu wyboru między byciem miłym i empatycznym a przestrzeganiem zasad firmy. Jednak dziś Tadeusz, po trzydziestu latach obsługiwania linii numer dwadzieścia siedem, pozwolił sobie na odrobinę szaleństwa. Zrozumiał, jak do tej pory wyglądała jego praca. Przez ponad trzydzieści lat trzymania się rozkładu jazdy zapomniał jak być sobą, jak być empatycznym, ponieważ nieustannie wisiał nad nim regulamin pracy. Dziś, wiedząc, że to jego ostatni dzień w tym miejscu, że od jutra czeka na niego wymarzona emerytura, pozwolił sobie na spóźnienie do pracy, aby móc dopić w zaciszu domu gorącą herbatę, pozwolił sobie na rozpięty kołnierzyk, który zawsze obcierał mu szyję, pozwolił sobie zabrać pasażerkę z synkiem, którzy biegli co tchu, mimo że teraz spóźni się na kolejny przystanek. A dlaczego? Bo mógł. Tak po prostu.
– I co z tego? – zadumał się. – To tylko codzienne życie. Ja się trząsłem z powodu każdej spóźnionej minuty, zagniecenia na koszuli, czy roześmianej młodzieży na tylnym siedzeniu autobusu. I co z tego? Czy gdybym pierwszego dnia pracy, gdy byłem młody, czuł, że następnego przejdę na emeryturę, to czy wtedy też bym się tak tym wszystkim przejmował? – Odetchnął głęboko. – Zamieniłem pracę w życie. Nie brałem zwolnień, przychodziłem z gorączką. Szedłem na świąteczne zmiany, żeby inni mogli biesiadować z bliskimi, bo przecież moje córki już takie dorosłe, że ojca nie potrzebują. Ach, gdybym mógł cofnąć czas… – Poczuł, że do oczu napłynęły mu łzy. W ostatniej chwili zauważył żółty przystanek.
– Brzozowa – poinformował mechaniczny komunikat z nagrania. – Następny Przystanek Osiedle Willowe.
***
– Dobrze, Franiu, leć do szkoły – zakomenderowała Mańka, kiedy opuścili autobus. Na szczęście przystanek znajdował się dosłownie przed wejściem do szkoły, co pozwoliło im uniknąć dodatkowych korków i straty czasu.
– A zrobiłaś mi śniadanie? – zapytał, naciągając zabawnie wełnianą czapkę na oczy.
– Cholera!
– Przeklinasz – roześmiał się. – Musisz wrzucić piątaka do skarbonki na brzydkie słowa.
– Sorry, synu, ale gorsze rzeczy słyszysz wśród kumpli w szkole. Masz tu na drożdżówkę i sok – wcisnęła dziecku dwadzieścia złotych.
– A moje brokatowe wycinanki?
Mańka już chciała sypnąć pełnym wachlarzem przekleństw, kiedy zobaczyła te wystające spod czapki błyszczące oczka, które wręcz liczyły na siarczystą wypowiedź matki. Odetchnęła więc i odparła rzeczowo:
– Teraz masz zajęcia ruchowe. Plastykę zaczynasz od dziewiątej. Zdobędę je, choćbym miała uprowadzić skrzata z końca tęczy i jednorożca z dalekiej krainy i wycisnąć z nich ten brokat. Zdobędę i przywiozę, obiecuję – dodała tak poważnie, że Franek poczuł, jakby brał udział w prawdziwej misji. Objął matkę, zostawił mokrego całusa na jej policzku i zniknął w murach szkoły. – Szkoła i nauczyciele to piekło. Wycinanki srające brokatem – mruczała zaś ona pod nosem, przekraczając próg pobliskiej księgarenki.
Błękitna Ważka to miejsce, w którym od razu czuć atmosferę spokoju i ciepła. Mańkę niemal natychmiast otoczył zapach świeżo parzonej kawy połączony z delikatnym aromatem papieru i tuszu. Ściany wypełniały regały pełne książek o różnych wielkościach i kolorach okładek. Niektóre z nich miały złote litery, inne niemal neonowe, co dodawało im charakteru.
Drewniana podłoga skrzypiała już od progu, a jej ciepły odcień kontrastował z ułożonymi dalej miękkimi dywanami, które przyjemnie łagodziły każdy krok. W kącie stał wygodny fotel, otoczony stosami starych książek, można było w nim usiąść i zanurzyć się w lekturze. Przy oknie znajdowały się trzy małe stoliki, co wskazywało na strefę kawiarnianą, tu można było choć na chwilę zatrzymać się z filiżanką herbaty lub kawy. Promienie słońca wpadające przez szybę nadawały temu miejscu wyjątkowego uroku. Na ścianach wisiały plakatowe reprodukcje książkowych ilustracji, a na półkach obok regałów z woluminami stały drobne dekoracje: świeczki w słoiczkach, małe rośliny doniczkowe, a także drewniane figurki.
– Słucham? – rzuciła kobieta schodząca z wysokiej drabiny. – Układałam właśnie stare kryminały na samej górze, a tam słabo słychać. – Uśmiechnęła się, a jej błękitne oczy pojaśniały.
– Dzień dobry, a nie, nic do pani. Tak se narzekam. Jestem przekonana, że nauczycielka mojego syna zamontowała w domach uczniów monitoring. Sama zaś z kubkiem herbaty siada o północy do komputera i wystukuje maila do rodziców: „na jutro wyhodowana rzeżucha z pięcioletnim korzeniem”, zaciera ręce i mówi: „Czas start. Truman Show!”. A potem patrzy na ekran i śmieje się, że Kowalski leci do teściowej po nasionka, Malinowski zaznacza wiadomość jako nieodczytana i powie jutro, że nic nie wiedział, a Jasińska zawija tę pierdoloną rzeżuchę w papier prezentowy, bo spodziewała się, żmija jedna, tej rzeżuchy już w zeszłym roku, lizuska.
Księgarka się roześmiała.
– Ja nie mam dzieci, ale to prawda. Ile to ja już historii się nasłuchałam. Pracuję tu dwanaście lat, więc znam wymagania pobliskiej szkoły jak nikt.
– A żeby pani na grupie tych mamusiek była. Jedna wyzywa, że tę nauczycielkę pokręciło. Druga mówi, że ta pierwsza to patologia, bo ona od dawna wiedziała o tej rzeżuszce i że jej Brajanek ma już dawno wyhodowaną. Na co wtrąca się trzecia i mówi: idźmy z tym do dyrekcji, szkoła ma uczyć, a nie zajmować pierdołami. I wtedy rozpętuje się burza. Część uważa, że to dobrze, a druga, że nie, ale do dyrekcji i tak finalnie nie pójdą, bo się boją, że potem nauczycielka będzie wyżywać się na ich dzieciach. No cyrk!
– Jeśli pani chcę, pomogę i wspólnie pokonamy ten cyrk – zaproponowała uprzejmie księgarka.
– Ma pani rację. Pani jest w pracy, a ja panią zagaduję. W sumie to ja też powinnam być już dawno w swojej pracy, ale wie pani co, mąż wyjechał w delegację, auto się popsuło. Noż, ciągle coś. Mało śpię. Gdy jestem w pracy, to mam wyrzuty wobec syna, który siedzi na świetlicy. Kiedy jestem z synem, mam wyrzuty, że nie pracuję, że tonę w zaległościach. Jestem już wypalona…
– Proszę pamiętać, że to od nas zależy, w jakim stopniu się poświęcamy. Czy praca daje pani satysfakcję?
– Odkąd urodziłam Franka, kompletnie jej nie czuję… – Mańka posmutniała.
– No i pięknie! – Ekspedientka z blond warkoczem klasnęła w dłonie.
– Pięknie, że moja praca to porażka?
– Pięknie, że poczyniła pani pierwszy krok. Przyznała się, że ta praca nie daje satysfakcji. Drugi krok to obmyślenie planu, jak to zmienić.
– Zmienić pracę? Mam czterdzieści lat, od dwudziestu pracuję jako księgowa w jednej firmie, mam dziecko, które non stop coś załapuje, ospy, jelitówki, kaszelki. I na domiar złego mąż, który tak bardzo domagał się dziecka, zawija się zaraz po zjedzeniu obiadu, zamyka w swoim gabinecie i udziela porad online. Jest lekarzem. Teraz już ponad tydzień jest w Szwajcarii na konferencji na temat nowych szczepionek. Mówię pani, jestem z tym wszystkim sama. Kiedy Franek pójdzie spać, marzę tylko, aby wziąć prysznic i też się położyć, ale wtedy widzę tonę papierów na kuchennym blacie i wiem, że nie mogę odpocząć.
– Jak ma pani na imię? – wyrwała ją z monologu księgarka.
– Mańka. W sensie… Maryśka Kościelska.
– Pani Marysiu, gdyby posłuchała pani tego, co wypowiedziała na głos, zauważyłaby pani, co panią uwiera. Niefajna praca i brak wsparcia ze strony męża. Za nową pracą bym się w pierwszej kolejności rozejrzała. Może niekoniecznie księgowość? Może pójdzie pani w zupełnie nowym, ekscytującym kierunku? – Mrugnęła porozumiewawczo, po czym zniknęła na zapleczu. Po chwili wróciła z papierowym pakunkiem.
– Co to? – Klientka była zaskoczona.
– Pani brokatowe wycinanki, bo chyba jednak dobrze usłyszałam, że ich potrzebujecie.
Mańka zajrzała do środka. Prócz kolorowych papierów, znalazła również niewielki zeszyt w pastelowych kolorach i paczkę nasion rzeżuchy.
– A to? – Wyjęła wszystko, prócz wycinanek.
– A to kalendarz na nowy rok. Niech pani w nim zapisuje wszystkie swoje marzenia, a wierzę, że się spełnią. A ta rzeżucha… – roześmiała się. – Ostatnio zamawiam ją hurtowo. Ciągle słyszę historie o jej kiełkowaniu.
– Pani jest niesamowita! – Mańka rozchmurzyła się. – Ile płacę?
– Dwanaście złotych. – Ekspedientka zręcznie podsumowała zakupy.
– Za mało. A kalendarz i nasiona? – Marysia spojrzała podejrzliwie na rozmówczynię.
– To prezent. Tylko proszę wrócić, kiedy znajdzie pani odpowiedź na swoje problemy. Zapraszam, mam pyszną kawę.
Mańka zapłaciła, po czym ruszyła w stronę drzwi. Jednak stanęła i odwróciła się, aby jeszcze raz podziękować ekspedientce. Kobieta układała już kolejne książki na półkach, a kiedy odruchowo odrzuciła swój warkocz, Marysia dostrzegła na jej nadgarstku kolorowy tatuaż. To był jakiś błękitny motyl. Idealnie pasował do koloru jej oczu. I już miała ochotę zapytać, co oznacza ten tatuaż, kiedy rozdzwonił się telefon.
– Pani Marysiu, czy może pani odebrać Franka ze szkoły? Ma gorączkę i właśnie zwymiotował do plecaka kolegi…
– Proszę pani, czy pani jest poważna? Toż ja mu właśnie brokatowe wycinanki niosę!
– Pani Mario, czy pani słyszy, o czym ja mówię? Dziecko jest chore.
– Jeszcze mi tego brakowało…
Wystukała wiadomość do szefa: Nagła choroba dziecka.
Odpisał: Trzecia w tym miesiącu.
Nie miała już sił, aby dzwonić, tłumaczyć, wyjaśniać. Tak, trzecia w tym miesiącu! Najpierw jelitówka, potem angina, teraz znowu jakieś dziadostwo. Nie miała już sił. Szła w kierunku szkoły, czując, jak po jej policzkach płyną łzy. Była po prostu bezradna.
Odebrała syna ze szkoły i taksówką pojechali wprost do przychodni. Na miejscu dowiedziała się, że to wirus, właściwie nic takiego i że większość dzieci to aktualnie przychodzi. Jednakże, wychodząc z gabinetu lekarskiego, dostrzegła niewielki plakat: rejestratorka online. Praca zdalna.
– Przepraszam… – zaczepiła przechodzącą obok pielęgniarkę.
– Tak?
– Co to za oferta pracy?
Starsza kobieta zsunęła na koniec spiczastego nosa okulary w złotych oprawkach. Spojrzała na plakat, spojrzała na kobietę, która stała wraz z chłopcem w ubrudzonej, żeby wprost nie powiedzieć zarzyganej koszulce, i odparła:
– A nic, taki nowy wymysł dyrektorki. Oprócz codziennego rejestrowania do lekarzy, potrzebujemy kogoś, kto obsługiwałby również elektroniczny kalendarz lekarzy i umawiał pacjentów do specjalistów. A że nie mamy miejsca tutaj, bo przychodnia czeka na remont, to dopóki się tu nic nie wydarzy, praca z domu. Jak wy to teraz, młodzi, mówicie zdalna.
– Myśli pani, że bym się nadawała? – wypaliła wprost.
– Każdy głupi się nadaje. – Starsza pani wzruszyła ramionami i z plikiem dokumentacji medycznej ruszyła w stronę gabinetu lekarskiego.
Mańka wróciła pośpiesznie do domu. Była tak podekscytowana perspektywą nowej pracy, że nawet sprzątanie wymiocin z kanapy po Franku nie było w stanie zepsuć jej nastroju. Poczuła nagły powiew wiatru w żagle. I kiedy dostrzegła, że synek, oglądając bajkę, zasnął na fotelu, poczuła wyrzuty sumienia, że czuje tak wielką ekscytację i radość, w momencie, kiedy jej dziecko cierpi.
– Jestem wyrodną matką! – Rozpłakała się do słuchawki.
– Co?! Słabo słyszę, jestem na lotnisku, wracam do domu… – Mirek rozłączył się.
Mańka opadła obok śpiącego Franka. Spojrzała na cieplutkie policzki, zmierzwione włosy i delikatnie głaskała go po rączce.
– Tak, muszę to zrobić. Dla ciebie synku. Chcę żyć, a nie egzystować.
Otworzyła laptopa. Starannie uzupełniła życiorys oraz załączyła aktualne zdjęcie. Klik. Wyślij. Jej kandydatura właśnie trafiła na pocztę przychodni. Nie była pewna czy coś z tego wyjdzie. Wiedziała też, że pewnie pójdą za tym znacznie mniejsze pieniądze. Jednak stabilna praca bez weekendów i zarywania nocek była dla niej w tej chwili priorytetem. Zatrzasnęła komputer i, chwyciwszy malca w ramiona, zaniosła go do sypialni.
– Mamuś… – wyszeptał.
– Jestem, kochanie, jestem. – Pocałowała jego policzek.
– A jak będę rzygał? – wysapał.
– Też będę, dlatego dziś śpisz ze mną. Będę blisko.
– A jutro jak będę rzygał na świetlicy?
– Nie będziesz. Zostaniesz ze mną w domu.
– Mówiłaś, że szef cię wyleje.
– Niech tylko spróbuje. – Uśmiechnęła się. – Jesteś dla mnie najważniejszy.
– Kocham cię… – Ziewnął, odwrócił się na bok i pogrążył w słodkim śnie.
Rankiem rozdzwonił się telefon. Mańka spojrzała na zegarek. Dochodziła dziewiąta. Już nie pamiętała, kiedy tak długo spała. Obcy numer.
– Mańka?
– Halo, tak, kto mówi?
– Hej, tu Izka Mioduska. Dostałam dziś rano twoje CV. Czy ty szukasz pracy?
– Chyba tak – wymamrotała zaspana.
– Tak myślałam, że to ty. Mimo żeśmy się nie widziały ze sto lat. Kochana, jeśli ta oferta na moim mailu jest na serio, to zapraszam cię dziś o szesnastej do przychodni. Przedstawię cię mojemu szefowi. Myślę, że się dogadacie.
Mańka cisnęła z radości telefonem w pościel. Chciała wykrzyczeć swoje szczęście. Nowa praca.
– Czemu się śmiejesz, mamo? – Franek przecierał zaspane oczy.
– Chyba dostanę nową pracę. Będę pracować z domu. Synku. Zero stresu, że mnie wyleją! – Cieszyła się jak dziecko. W tym czasie zaskrzypiały drzwi do domu.
– Tata wrócił! – Franek popędził jak szalony.
– Cudowne ozdrowienie. – Marysia przewróciła oczami.