Pod pelargoniowym balkonem, wyd II Anna Balińska - Anna Balińska - ebook

Pod pelargoniowym balkonem, wyd II Anna Balińska ebook

Balińska Anna

5,0

Opis

Alicja jest pogodną, zdolną i dobrze zarabiającą kobietą. Czuje się niemal spełnioną żoną i panią domu, gdy spada na nią zdrada męża. Czy wyjazd na wieś ukoi jej nerwy? Czy ognisty romans przywróci wiarę w siebie? Kim naprawdę okaże się ujmujący weterynarz? Czasem szczęście jest na wyciągnięcie ręki, a nie potrafimy go dostrzec. Dopiero dramatyczne przeżycia są w stanie zedrzeć z oczu zasłonę, która przesłania to, co najcenniejsze – maleńki płomyczek prawdziwego uczucia ukrywanego przez lata na dnie przyjaznego serca.

Ebooka przeczytasz w aplikacjach Legimi na:

Androidzie
iOS
czytnikach certyfikowanych
przez Legimi
czytnikach Kindle™
(dla wybranych pakietów)
Windows
10
Windows
Phone

Liczba stron: 221

Odsłuch ebooka (TTS) dostepny w abonamencie „ebooki+audiobooki bez limitu” w aplikacjach Legimi na:

Androidzie
iOS
Oceny
5,0 (2 oceny)
2
0
0
0
0
Więcej informacji
Więcej informacji
Legimi nie weryfikuje, czy opinie pochodzą od konsumentów, którzy nabyli lub czytali/słuchali daną pozycję, ale usuwa fałszywe opinie, jeśli je wykryje.
Sortuj według:
Monika309

Nie oderwiesz się od lektury

Polecam
00

Popularność




Copyright © by W. L. Białe Pióro & Anna Balińska

Projekt okładki: Magdalena Muszyńska

Zdjęcie autorki: Zuzanna Wilamowska, Między kadrami

Skład i łamanie: WLBP

Korekta: Ewa Szaniawska

Redakcja: Agnieszka Kazała

Wydawnictwo Literackie Białe Pióro

www.wydawnictwobialepioro.pl

Wydanie: III, Warszawa 2023

Patronat:

Miasto Iława

Meloradio

Port 110 – Hotel Restauracja Marina

Info Iława

Gazeta Iławska

Między Kadrami Zuzanna Wilamowska

Czytam dla przyjemności – blog

Czytamy bo kochamy – blog

Morska Enklawa – całoroczne domki w Gąskach

ISBN: 978-83-66945-30-2

Podziękowania

Dziękuję wszystkim, którzy wierzyli, że moja powieść ujrzy światło dzienne.

Dziękuję Urzędowi Miasta Iława, w tym Burmistrzowi Adamowi Żylińskiemu, za pomoc, zaangażowanie oraz promocję mojej książki.

Dziękuję Piotrowi i Małgorzacie Ambroziak, którzy odkąd poznali moją twórczość, służyli mi swoimi radami, pomysłami oraz dobrym słowem.

Dziękuję Dariuszowi Paczkowskiemu za wszelkie konsultacje dotyczące iławskich spraw.

Anna Balińska

1 kwietnia (piątek)

Alicja siedziała na kuchennym parapecie, obejmując dłońmi kolana. Otulona szarym, rozciągniętym swetrem wpatrywała się w krople deszczu spływające po szybie.

To niezbyt dobry dzień na przeprowadzkę – pomyślała, przypatrując się bacznie dwóm tęgim mężczyznom wnoszącym kanapę do bloku naprzeciwko. Wcześniej taszczyli lodówkę, szafę i kilka brązowych kartonów. Alicja szczerze im współczuła. Dźwigać ciężary, kiedy na kark leje się woda… Nic przyjemnego. Ale może taki już ich los?

Oparła czoło o chłodną szybę. Ktoś w strugach deszczu ewidentnie rozpoczynał nowy etap życia. Może szczęśliwszy niż ten, który Ala wiodła do tej pory?

Wciąż nie mogła darować Tomkowi tego, że kolejny wieczór spędzi sama. Odkąd dostał awans, ciągle albo siedział z nosem w laptopie, albo zostawał po godzinach. Odpuściła już prośby, odpuściła kłótnie, bo to nie miało najmniejszego sensu. Tomkowi ta praca spadła jak dar z niebios, dlatego robił wszystko, aby się w niej utrzymać, a ona czuła, że musi przetrwać jakoś ten trudny czas. Tylko jak?

Jeszcze dwa miesiące temu byli o krok od rozwodu. On nie miał pracy, nie robił w domu nic, a jedyne zajęcie, jakie naprawdę dobrze mu wychodziło, to oglądanie meczu z piwem w ręku. Tego Alicja nie mogła znieść. Wracała zmęczona po pracy, a tam czekał ją drugi etat: pranie, sprzątanie, gotowanie. Padała więc na łóżko chwilę przed północą, marząc jedynie o tym, by jutro budzik zadzwonił nieco później. Wówczas Tomek odkładał pilota, wyłączał telewizję i skradał się do łóżka niczym brazylijski amant.

– No nie bądź taka oschła! – mruczał, okrutnie zionąc przy tym piwem.

– Tomek, chcę spać… – irytowała się.

– A ja chcę ciebie – mówił, a okruszki po chipsach z jego koszulki niczym lawina spadały wprost na poduszkę kobiety. Kruszyły się, łamały i kłuły niemiłosiernie. Cóż za okropna moda obżerania się tym paskudztwem!

– Mam już tego dość! – Zrywała się wściekła. – Nic nie robisz, więc może masz ochotę na seks. Ja pracuję, zajmuję się domem i nie mam nawet siły na to, by o seksie pomyśleć. – Podnosiła poduszkę, otrzepywała z okruszków i ruszała do salonu. – Nie śpimy dziś razem! – krzyczała, zatrzaskując za sobą drzwi.

Tak mniej więcej wyglądała większość wieczorów. Brak rozmów, wspólnie spędzonego czasu, brak pomocy i wsparcia ze strony Tomasza. To wszystko wprawiało Alicję w totalną irytację. Sytuacja zmieniła się, kiedy Tomasz dostał pracę. Obiecał wszystko naprawić i rzeczywiście zaczął się starać. Więcej pomagał w domu. Przestał wgapiać się w telewizor. Zaczął dbać o sylwetkę, a więc porzucił chipsy i piwko. Jednym słowem, stał się mężem idealnym.

Co z tego, kiedy po miesiącu od otrzymania awansu jego domem stała się firma, w której pracował. Alicja znów była zdana wyłącznie na siebie. Tomek wyjeżdżał do biura wczesnym rankiem i wracał, kiedy ona była już w łóżku. Ot, taka słomiana wdowa. Sama nie wiedziała, co jest lepsze: bezrobotny Tomasz czy Tomasz pracoholik.

Raptem jej rozmyślania przerwał widok za oknem. Otóż do mężczyzn, którzy wnosili meble, dołączyła jakaś para – drobna szatynka z nieco wyższym mężczyzną.

Pewnie nowi lokatorzy – pomyślała, wpatrując się w ludzi stojących na parkingu. Nagle mężczyzna (ten od szatynki) odwrócił się i dumnie rozejrzał wokół, jakby chciał oznajmić całemu światu, że od dziś to tu będzie jego królestwo. Alicja uświadomiła sobie, że skądś go zna.– Tak! To Mikołaj! – Tak jej się przynajmniej wydawało.

Mikołaj był znajomym z dzieciństwa. Choć znajomym to może nazbyt duże słowo. Bardziej synem znajomych. Znajomych rodziców na dodatek. A dokładniej mówiąc, Mikołaj był synem koleżanki mamy Ali. Więc jeśli rodzice się przyjaźnili, oni siłą rzeczy również. Mikołaj był dziesięć lat starszy od Alicji, więc zawsze uważała go za autorytet w każdej dziedzinie. On natomiast był jej wiecznym nauczycielem i obrońcą, dopóki się nie ożenił i w wieku dwudziestu dwóch lat wyprowadził od rodziców. Od tamtej pory czasem mijała go na ulicy lub słuchała o nim niekończących się opowieści:

– A wiesz, Mikołaj kupił mieszkanie, Mikołaj został strażakiem, Mikołajowi urodził się syn, Mikołaj się rozwiódł… – raczyła ją nowinkami mama Krystyna, ale Alicję nie za bardzo interesowało życie innych. Wolała skupić się na własnym. Swoją drogą, nawet ucieszyła się, gdy w zeszłym roku zaprosił ją do grona znajomych na jednym z portali społecznościowych. W końcu znaczyło to, że ktoś o niej jeszcze pamięta.

Teraz nie było już tamtego Mikołaja ze zmierzwioną, bujną czupryną. Teraz był to wysoki, przystojny, dobrze zbudowany brunet, który z niepohamowaną radością obejmował szatynkę.

Pewnie nowa żona – pomyślała Alicja, zeskakując z parapetu niczym kot. Miała już dość podglądania ludzi, musiała wziąć się za projekt, który miał wylądować na biurku u szefa do poniedziałku.

Aranżacja gabinetu stomatologicznego nie należała do jej ulubionych zajęć. Alicja wolała bardziej ambitne projekty. Ale cóż, ktoś to musiał przecież zaprojektować.

Minuty wlokły się niemiłosiernie, a praca szła topornie, więc po dwóch godzinach siedzenia z laptopem na kolanach wstała rozprostować kości. Powędrowała do kuchni po kolejny kubek aromatycznej kawy.

Dziś to już trzecia – upomniała samą siebie. Wciąż z tyłu głowy miała nauki swojej rodzicielki, w których to matka zawsze powtarzała, że kawa wypłukuje magnez i wcale nie pomaga w koncentracji. Wzruszyła jednak tylko ramionami i postanawiała nie przejmować się matczynym ględzeniem.

Kiedy woda cichutko szumiała w czajniku, Alicja oparła rozgrzane czoło o zimną, kuchenną szybę. To było bardzo przyjemne uczucie, które dość często praktykowała.

Nagle na horyzoncie, to jest za oknem pojawił się Mikołaj. Zmierzał dziarskim krokiem wprost do sklepu „Za rogiem”. To miłe, że na osiedle wprowadził się ktoś, kogo się zna. Zwłaszcza gdy ten ktoś pochodził z czasów beztroskiego, szczęśliwego dzieciństwa, gdy uczył ją jazdy na rowerze, wspinania się po drzewach czy puszczania kaczek na wodzie. Z czasów, gdy łaziła za nim krok w krok, dosłownie pytając o wszystko: Mikołaaaj, a czemu maki są czerwone? Mikołaaaj, a czemu ludzie nie potrafią latać? Mikołaaaj, a skoro masz tak na imię, to czy prawdziwemu Mikołajowi nie jest smutno i czy on przynosi ci prezenty tak jak innym dzieciom? On tylko wzdychał i z cierpliwością oraz z wiedzą, jaką mógł posiąść w swoim wieku, odpowiadał na wszystkie pytania. Uśmiechnęła się na te wspomnienia. Jej dziecięce lata zdecydowanie należały do udanych.

Czajnik jednym pstryknięciem oznajmił koniec pracy. Alicja wrzątkiem zalała brązowe granulki, które w mig rozpuściły się we wnętrzu jej ulubionego, zielonego kubka z białym kwiatkiem. Szczelnie otulając go dłońmi, wróciła do pracy. Nie ma zmiłuj, praca sama się nie wykona.

Gdy skończyła, za oknem było już ciemno. Spojrzała na zegar wiszący nad telewizorem. Dwudziesta. Tak mocno zaaferowana pracą nie dostrzegła upływu czasu. Już chciała wyłączyć laptop, kiedy postanowiła jeszcze zajrzeć na portal społecznościowy. Przejrzała e-maile i aktualności. Komuś urodziło się dziecko, ktoś inny wyjechał do pracy za granicę, jeszcze ktoś inny rozpaczał nad złem tego świata. Ot, takie uroki Internetu. W pewnej chwili przypomniała sobie o sąsiedzie z naprzeciwka. Włączyła przeglądarkę i szybko wpisała MIKOŁAJ DĄBROWSKI. Od razu trafiła na jego konto. Weszła, aby tylko zobaczyć, co u niego słychać, bo to, że się zmienił, widać było na pierwszy rzut oka dziś rano.

Jedno, jedyne zdjęcie w strażackim mundurze.

Pewnie z jakiejś uroczystości – pomyślała, przechodząc do zakładki „O SOBIE”. W niej, oprócz daty urodzenia i miejsca pracy, nie miał wpisane nic.

Alicja wylogowała się, dając temu spokój. Nie jest swoją matką, aby zajmować się życiem innych. Odłożyła komputer na półkę i postanowiła zadzwonić do męża. Niestety, automatyczna sekretarka odpowiadała tylko: „Abonent czasowo niedostępny”, co oznaczało, krótko mówiąc: „Jestem zajęty, nie przeszkadzaj”.

Zawiedziona, rzuciła telefon na kanapę, a sama postanowiła miło spędzić ten wieczór. Zapaliła w łazience kilka cynamonowych świec, włączyła ulubioną muzykę i wzięła gorącą kąpiel. To był zdecydowanie długi piątek.

4 kwietnia (poniedziałek)

Budzik tradycyjnie ogłosił pobudkę o piątej. Alicja niechętnie otworzyła oczy. Przecież miała taki piękny sen. Mieszkała w wielkim domu, tuż nad brzegiem morza. Każdego dnia chodziła na plażę, by oglądać zachody słońca. Wszystko było takie piękne i wspaniałe, ale najpiękniejszy był fakt, że nie było w nim poniedziałkowych poranków.

– To pa! – usłyszała głos Tomka dochodzący z przedpokoju.

– Miłego dnia! – zdążyła rzucić, nim zniknął za drzwiami.

Była pewna, że już dziś go nie zobaczy. W końcu miał odbyć służbową podróż i najwcześniej wrócić jutro. Swoją drogą, dziwne były te jego podróże, ostatnio coraz częstsze. Gdyby nie fakt, że ufała Tomaszowi, pomyślałaby, że może ma kochankę. Wzdrygnęła się na tę myśl, po czym przypomniała sobie, jak on wygląda każdego poranka (roztrzepane włosy, rozciągnięte bokserki i śpiewanie do dezodorantu) i uznała, że chyba żadna kobieta nie byłaby nim zainteresowana. No bo niby która byłaby w stanie zachwycać się ostatnim, niewymarłym yeti?

Z uśmiechem na ustach powędrowała do kuchni, aby zaparzyć mocną kawę, z którą usiadła przy toaletce. Starannie zrobiła makijaż, potem wyprasowała ubranie do biura. Właściwie Alicja wszystko robiła starannie. Wśród ludzi, którzy ją znali, słynęła ze swej pedanterii. Można by się pokusić nawet o to, aby nazwać ją perfekcjonistką. Nieważne, jak zwał tak zwał. Kierując kroki do kuchni, uświadomiła sobie, że srebrny chlebak jest pusty. Spojrzała za okno i aż wzdrygnęła się na myśl, że musi wyjść z domu. Deszcz bębnił w parapet, a wiatr wyginał drzewa. Nie znała osoby, która lubiłaby spacery w taką pogodę. Niestety, nie było innego wyjścia. Włożyła szarą parkę, wciągnęła żółte kalosze i ruszyła do sklepu. Osiedle Piastowskie leniwie budziło się do życia. W sklepie „Za rogiem” tradycyjnie obsługiwała pani Ewelina, sympatyczna brunetka ze skłonnością do plotkarstwa.

– Dzień dobry! – rzuciła Alicja, wygładzając mokre kosmyki włosów.

– Dzień dobry, pani Alu, co za pogoda – westchnęła kobieta, opierając się o ladę. Jej obfity biust zakołysał się nad półeczką z gumami do żucia. Niejeden klient przychodził po drobne zakupy tylko po to, aby popatrzeć na cud-ekspedientkę.

– Da pani spokój! – Alicja machnęła ręką. – Pół godziny się malowałam, a spłynęło w ciągu minuty. To niesprawiedliwe.

– Fakt, my kobiety i taka pogoda to nic dobrego. Ja dziś rano prostowałam włosy, weszłam do pracy, patrzę w lustro i proszę – ciągnęła smętnie, wskazując na bujną czuprynę pełną zadziornych loczków.

– Pani Ewelinko, ja bym tu z panią najchętniej została, ale do pracy się spóźnię, a dziś ważny projekt oddaję.

– Oczywiście, co podać? – spytała zakłopotana ekspedientka. W końcu nikt nie lubi, gdy mu się przerywa.

– Dwie bułki, trzy plasterki sera edamskiego i jogurt naturalny – wyrecytowała na jednym wydechu.

Kiedy opuszczała sklep, kątem oka dostrzegła Mikołaja, który właśnie wyszedł z klatki, kierując swe kroki wprost do auta. Widać było, że się spieszy. Może był spóźniony, a może nie lubił deszczu? Nie wiadomo. Alicja życzyła mu w myślach miłego dnia. Jemu i wszystkim tym, którzy tak jak ona nie lubili deszczu i tak jak on ciągle się gdzieś spieszyli.

16 kwietnia (sobota)

Alicja przecierała oczy, aby odczytać wiadomość. Była dopiero ósma, a w sobotę o ósmej na ogół ludzie jeszcze śpią:

„Hej, Kochanie, jakie plany na sobotni wieczór? Jeśli żadne, to wbijam z butelką białego wina. B”.

To była Basia. I tylko dlatego miała wybaczone. Było jeszcze za wcześnie, aby myśleć o wieczornych planach. Choć w sumie Alicja nie miała żadnych ani na sobotni, ani na niedzielny, ani na żaden inny wieczór. Jej jedyny plan to czekanie na Tomka, który pojechał na tydzień do Wrocławia „łapać” klientów. Tak, na tydzień! Ledwo wrócił z jednej podróży, a już wyruszył w kolejną. Alicja wzruszyła ramionami, tylko po to, aby się nie załamywać i szybko odpisała przyjaciółce:

„Kochana, w takim razie chłodzę w lodówce drugą butelkę. Czekam o osiemnastej”.

Wiedziała, że teraz nie zaśnie już na pewno. Nastał nowy dzień i trzeba go było godnie przywitać. Odruchowo włączyła telewizję śniadaniową, posłała łóżko, musli zalała jogurtem, jednak po kilku chwilach śniadanie się skończyło, a słuchanie celebrytek, które uważały się za ekspertów w każdej dziedzinie, nie należało do ciekawych.

Alicja włączyła laptopa i gnieżdżąc się z nim na kolanach, wgramoliła się na parapet kuchenny. Ulubione miejsce do rozmyślań, obserwacji i przeglądania portali społecznościowych. Instynktownie spojrzała w kierunku bloku Mikołaja. Odkąd tam zamieszkał, często zerkała w jego stronę. Niczym pobożne życzenie, z klatki wyłonił się Mikołaj. Szedł, trzymając za rękę swoją drobną szatynkę. Para skierowała kroki na parking, po czym wsiadła do grafitowego audi i odjechała.

Musi mocno ją kochać – pomyślała Alicja. Widok uśmiechniętego Mikołaja w towarzystwie pięknej kobiety naprawdę mocno ją ucieszył. Mężczyzna i jego rodzice byli fantastycznymi ludźmi, nigdy nikomu nie odmówili pomocy, nie złorzeczyli, nie zazdrościli. Mało tego, że skromni, to szczerzy i serdeczni. A to się liczyło.

Alicja po raz kolejny odwiedziła profil Mikołaja na portalu społecznościowym. Postanowiła zaakcentować swoją obecność na tym osiedlu. Przecież nic na tym nie straci…

„Witaj, Mikołaju, czy Ty przypadkiem nie zostałeś moim sąsiadem? Odnoszę wrażenie, że widziałam Cię na Osiedlu Piastowskim. Pozdrawiam, Ala”.

Wyślij.

Kiedy wiadomość krążyła gdzieś po Internecie, grafitowe audi zaparkowało z powrotem pod blokiem, ale już bez drobnej szatynki.

Widocznie gdzieś ją tylko podwiózł – uznała Alicja i zachwyciła się tym faktem, aczkolwiek Tomkowi za nic w świecie nie chciałoby się podwozić nikogo i nigdzie w sobotni poranek. Sobota jest na spanie. I koniec, kropka.

Odstawiła laptopa na półkę, a sama zaczęła przygotowywać listę zakupów. W końcu trzeba przygotować jakąś kolację na spotkanie z Basią. Łosoś, puszka kukurydzy, butelka wina… Nagle z kuchennego amoku wyrwał ją dźwięk nowej wiadomości:

„Hej, Młoda, tak, jesteśmy sąsiadami (pod warunkiem, że mieszkasz na ulicy Zielonej) Fajnie, że napisałaś. Co u Ciebie?”.

Odłożyła kartkę i długopis. Teraz nie w głowie jej robienie listy. W tej chwili miała inną, priorytetową sprawę. Chciała jak najszybciej odpisać Mikołajowi. Ułożyła komputer z powrotem na kolanach i zaczęła:

„Tyle lat minęło, a Ty dalej swoje: już nie jestem taka młoda :) U mnie wszystko w porządku. Ucieszyłam się, kiedy zobaczyłam, że wprowadzasz się do bloku naprzeciwko”.

Szybko przejrzała swoją wiadomość, wiedząc, że literówki to jej specjalność, po czym kliknęła: wyślij. Wiadomość powędrowała do bloku naprzeciwko. Po chwili otrzymała krótką odpowiedź:

„Dla mnie zawsze będziesz młoda, a przynajmniej młodsza ode mnie. :) Twoja mama mówiła, że wyszłaś za mąż, pracujesz w jakiejś korporacji… PS Jesteś w domu? :)”.

Alicja uśmiechnęła się nieco zniesmaczona. Jej mama była prawdziwą paplą i w dodatku mitomanką. Chodziła po koleżankach i opowiadała mocno ubarwione opowieści z córczynego życia.

„Mam nadzieję, że bycie młodą kobietą w Twoich ustach brzmi jako komplement i że nie będziesz traktował mnie jak dziecka. A co do opowieści mojej mamy: krótkie sprostowanie. Wyszłam za mąż, to fakt. Nie pracuję w korporacji, a w małym biurze. Urządzam wnętrza mieszkań i biur klientów.

PS Tak, jestem w domu”.

Odpisała, po czym wyjrzała przez okno w kierunku bloku Mikołaja. Krótki dżingiel zwiastował kolejną wiadomość:

„Cóż począć. Nasze mamy już takie są i nic na to nie poradzisz. Chciałbym z Tobą jeszcze poklikać, ale muszę lecieć. Za chwilę zabieram syna od byłej żony na weekend i nie chcę się spóźnić.

PS Który to Twój balkon? :)”.

Alicja uśmiechnęła się, czytając odpowiedź od Mikołaja. Skoro był strażakiem… Oczyma wyobraźni widziała, jak codziennie lustruje jej okna w poszukiwaniu zaprószonego ognia. Zawsze był taki opiekuńczy…

„W takim razie życzę Wam miłego weekendu.

PS. Druga klatka, pierwsze piętro :)”.

Odpisała i odstawiła komputer tam, gdzie było jego miejsce. Złapała zielone jabłko i wgryzła się w nie tak intensywnie, że sok spłynął jej po brodzie. Uwielbiała owoce, ale nienawidziła tego, że brudzą się od nich buzia i ręce. Klejące usta, a już, nie daj Boże, dłonie, wzbudzały w niej wstręt i odrazę. Znów stała przy oknie. Miała wrażenie, że powoli zmienia się w osiedlowy monitoring. Brakowało jej tylko poduszki pod łokcie i moherowego beretu z antenką.

Mikołaj przystanął przy drzwiach grafitowego audi, po czym spojrzał w jej kierunku i pomachał. Zarumieniła się. W końcu tkwiła przy wielkim balkonowym oknie w szarym, rozciągniętym dresie, opryskana sokiem jabłkowym. Ale czy on mógł to dostrzec z tak daleka? Odmachała, po czym zaczęła głośno się śmiać. Biedny Mikołaj, nie widział jej tyle lat, a jak już zobaczył, to w nędznym stanie… Na szczęście zawsze traktowała go jak starszego brata. Nie musiała się więc przejmować jego opinią.

***

Wskazówki zegara pokazały osiemnastą. Alicja nie mogła doczekać się wizyty Basi, jej najlepszej przyjaciółki. Znały się od podstawówki. Basia była wysoką brunetką o pięknych, kobaltowych oczach. Pracowała jako inspektor sanitarny w Powiatowej Stacji Sanitarno-Epidemiologicznej. Jej życie było naprawdę fantastyczne. Świetna praca, własne mieszkanie, wspaniały facet. Ale co było najlepsze: potrafiła cieszyć się każdą chwilą i doceniała nawet najmniejsze drobiazgi. Kiedyś, gdy były na wakacjach, Alicja znalazła bursztyn. Podarowała go Basi, a ta zrobiła z niego piękny wisiorek, który nosiła potem zawieszony na srebrnym łańcuszku przez wiele lat, niczym diamenty od Tiffany’ego.

– Hej, Aluś, jestem! – Basia rzuciła się w objęcia przyjaciółki. Miała na sobie ciemne jeansy, połyskujący T-shirt i marynarkę z podwiniętymi rękawami. Rozpuszczone, pofalowane włosy pięknie okalały jej porcelanową twarz oraz smukłą szyję. Wyglądała jak milion dolarów.

– Hej, kochanie, cieszę się, że wpadłaś – powiedziała Alicja z nieskrywaną radością.

– Co mi dobrego ugotowałaś? – zapytała Barbara, idąc w kierunku grafitowo-seledynowej kuchni. Czuła się u Alicji niczym u siebie w domu.

– Mam dla ciebie zapiekankę ze szpinakiem i łososiem – szepnęła Ala kusząco.

– Moją ulubioną? Dziękuję, dziękuję, dziękuję! – Basia cieszyła się niczym małe dziecko.

Dobrze wiedziała, że przyjaciółka w pierwszej kolejności zadba o jej podniebienie. Alka nigdy nie pozwoliłaby na to, aby goście wychodzili głodni. Nawet dla jednej osoby potrafiła przyrządzić królewską ucztę.

Wieczór mijał bardzo sympatycznie i leniwie. Dziewczyny oglądały zdjęcia, plotkowały, śmiały się i piły najlepsze francuskie wino, które Basia przywiozła z urlopu w Paryżu. W tle Bryan Adams nucił swoje nieśmiertelne: Please forgive me…, a wokół roznosił się aromat cynamonowych świec.

– Ten twój Tomek fruwa po świecie, a ty siedzisz i na niego czekasz – stwierdziła przyjaciółka, moszcząc się na kanapie. – Widzisz, mój Michał ledwo wyjechał, a ja już przybyłam do ciebie.

– No tak, Basiu, ale my jesteśmy różne – przypomniała Alicja. – Wiesz, nie jestem już typem imprezowiczki. Ja tak nie umiem.

– A ja umiem? Tego trzeba się nauczyć! A raczej przypomnieć! Dziś lekcja pierwsza, moja droga, idziemy na bal! – Basia rzuciła poważnie.

– Żartujesz? – Alicja nie dowierzała.

Podświadomie czuła, że zabawa w towarzystwie przyjaciółki jest zawsze dobrym pomysłem, ale z drugiej strony nie chciała zawieść męża. Wiedziała, że jej przeznaczeniem są ciepłe kapciuszki, etacik od siódmej do piętnastej i czekanie z obiadkiem na ukochanego. Spokój, dojrzałość i harmonia, a nie dzikie szaleństwa.

– Nie żartuję, zamawiaj taksówkę. Pojedziemy do Sigala. Tam dziś jest megaimpreza!

– Basiu, nie mam ochoty. – Alicja pokręciła smutno głową. – W dodatku… co by Tomek pomyślał.

– A co ma pomyśleć? Może jak zobaczy, że potrafisz bez niego żyć, to zbierze dupę i wróci wcześniej do domu? Ubieraj się, za kwadrans wychodzimy. Jedziemy na melanż życia! – Przyjaciółka skakała z radości. Wyrzuciła z szafy Alicji tonę ubrań, a po głębszej analizie nakazała jej włożyć czerwoną, obcisłą sukienkę. – No! Teraz wyglądasz jak Marilyn Monroe, a nie jakiś tam Kopciuszek.

Ala nie wiedziała za bardzo, co zrobić i co powiedzieć. Z jednej strony Basia, z drugiej Tomasz. Oboje ważni i oboje kochani. Jednakże przyjaciółka miała trochę racji. Tomek nieustannie był poza domem: praca, nadgodziny, konferencje, delegacje, a przecież kobieta przed trzydziestką nie może żyć jak pięćdziesięcioletnia zakonnica, i to nie z własnego wyboru!

– Pa, Ernest – rzuciła w kierunku złotej rybki, podejmując ostateczną decyzję. – Raz się żyje!

17 kwietnia (niedziela)

Osiem połączeń od Tomasza. Dwa od mamy. Alicja nie wiedziała, czego ma się spodziewać. Najbardziej jednak bała się rozmowy z mężem. On nie rozumiał, jak można pójść na imprezę, przetańczyć całą noc, wypić kilka drinków i wrócić nad ranem. Jeśli Tomasz wychodził, to tylko na mecz lub do kumpla. Nigdy do klubu. Nigdy potańczyć. Nigdy dobrze się zabawić. Z tego samego powodu nie pozwalał też wychodzić żonie.

Kiedy ją poznał, była szaloną dziewczyną, która większość wolnego czasu spędzała właśnie na imprezach ze znajomymi. On był wówczas statecznym mężczyzną (przynajmniej tak jej się wydawało) i tego samego wymagał od żony. Niestety, z biegiem czasu Alicja zaczęła tęsknić za poprzednim życiem, do którego nie było już powrotu.

Małżeństwo to zmienianie siebie i miliardy kompromisów – tłumaczyła sama sobie. Usiadła na łóżku. O dziwo, syndrom dnia poprzedniego lub inaczej zmęczenie materiału, którego się spodziewała, nie pojawił się. Uśmiechnęła się dumna. Wczorajszy wieczór był naprawdę wspaniały… i nie żałowała, że posłuchała Baśki. Jednakże czekało ją zderzenie z szarą rzeczywistością. Pospiesznie wystukała numer Tomasza:

– Cześć, kochanie – zaczęła słodziutko.

Nie chciała się kłócić. Chciała tylko porozmawiać, usłyszeć głos męża i dowiedzieć się, kiedy wróci.

– Jakie „cześć, kochanie”, co się z tobą dzieje!? Dzwoniłem cały wieczór! – krzyczał zdenerwowany. Cóż, chyba miał powód.

– Rozumiem, ale nie musisz się o mnie martwić. Byłam z Basią w klubie. Trochę potańczyłyśmy…

– Gdzie byłaś?! – przerwał poirytowany. – Ja wyjeżdżam do pracy, a ty się szlajasz z Baśką po klubach? Czy ja muszę ciebie ciągle pilnować?! – mówił oskarżycielskim tonem.

Poczuła się urażona. Przecież nie zrobiła nic złego. Chciała tylko, choć przez chwilę… przez jedną noc… być szczęśliwa i zrelaksowana. Jak dawniej.

– Nic nie musisz. Pracuj sobie dalej! – krzyknęła i rzuciła telefon na poduszkę.

Tomasz był nie do zniesienia. Rozumiała, że skoro jest od niej sześć lat starszy, to jednak ma inne podejście do życia i inne priorytety, ale to nie oznaczało, że nabył prawo do ojcowania. Był mężem, a nie opiekunem. Sama potrafiła o siebie zadbać. Oburzona wstała i poszła do kuchni. Usiadła na chłodnym parapecie. Powoli sącząc niegazowaną wodę z miętą i cytryną, spojrzała za okno. Na niebie lśniło piękne wiosenne słońce. Dzieci biegały na placu zabaw. Starsza pani wyszła na spacer ze swoim psem, a jakaś małolata paliła papierosa pod blokiem. Trwała niedzielna, osiedlowa sielanka.

Alicja złapała telefon, zamierzała napisać SMS-a do przyjaciółki. Zapewne gdyby nie ona, kolejny wieczór spędziłaby z jakąś nudną telenowelą lub na domowych porządkach.

„Basiu, dziękuję za wczoraj. Było cudownie!”.

Odstawiła szklankę i chwyciła za pudełko musli. Czas na porządne śniadanie. Odrobina płatków, rodzynki, banan, kropelka miodu i kubeczek jogurtu greckiego. Po chwili jednak musiała przerwać kulinarną ucztę, ponieważ otrzymała odpowiedź:

„Musimy to powtórzyć, Alu. Całe wieki nie balowałyśmy. A jak tam Tomasz? Jakoś to zniósł?”.

Alicja zawahała się przez chwilę. Aby opisać jego wzburzenie, potrzeba by długiej rozmowy telefonicznej, a nie krótkiego SMS-a, a na to nie miała czasu. Jogurt intensywnie rozmiękczał płatki. Napisała więc tylko:

„Musiał się z tym pogodzić, buźka!”.

Jeszcze przed południem wzięła się za wiosenne porządki. Czas uporządkować dom, balkon, piwnicę… życie, a nie siedzieć i czekać nie wiadomo na co. Wczorajsze spotkanie z Basią wiele jej uświadomiło. Czas na zmiany, tu i teraz!

***

Po południu wymarzone pelargonie w końcu zagościły w donicach. Jedne o czerwonych płatkach, inne, grubsze, różowe. W tym słońcu prezentowały się naprawdę wspaniale. Pelargoniowy balkon od dziś stanie się prawdziwą oazą spokoju. Podlewanie i doglądanie tych niewinnych roślin, przyglądanie się, jak kwitną, to dla wielu ludzi najważniejsza sprawa świata. W końcu to od nich zależeć będzie, czy balkon lub taras staną się ukochanym miejscem w domu, w którym będzie można posiedzieć z kubkiem ulubionej herbaty, wysłuchując w skupieniu ptasiego śpiewu. To tam będzie można zaprosić gości na podwieczorek i przy kruchych ciasteczkach wspominać miniony dzień. To tam będzie można oglądać wschody i zachody słońca, myśląc: Dobry Boże, jak tu pięknie… Czyż zatem nie po urodziwych kwiatach poznaje się dobrą panią domu?

Jeszcze powieszę dwie surfinie i na dziś koniec – pomyślała, słysząc dzwonek do drzwi. Gość nie czekał jednak na zaproszenie i bez pardonu wparował wprost do salonu. To była mama. Rozejrzała się dookoła, westchnęła nerwowo i ściągnęła usta w złowrogi dzióbek.

– Mikołaj wprowadził się obok, a ty nawet nie raczyłaś mnie poinformować?! – rzuciła oburzona. Nigdy nie rozumiała, skąd w córce taka skrytość i brak zaufania do własnej matki! W końcu kto jak nie rodzicielka (w dodatku emerytowana!) powinna regularnie otrzymywać lokalne ploteczki?

– Może na początek jakieś „cześć, co u ciebie”. Kawy czy herbaty? – przerwała Ala.

– Ty mi tu nie wyjeżdżaj z grzecznościowymi regułkami!

– Ale przecież sama mnie tego uczyłaś – próbowała wytłumaczyć.

– Nie zwalaj winy na mnie. Jakoś tej nauki, że wszystko trzeba mówić mamie, nie zapamiętałaś. – Kobieta usiadła na krzesełku obok otwartego balkonu. – Teraz wsadzasz pelargonie? Jeszcze przyjdą przymrozki i kwiaty ci zgniją – rzekła, zbaczając z tematu. W końcu bycie matką to praca na pełnym etacie, w tym ogrodnika.

– Po pierwsze, latanie ze wszystkim do matki to domena małych dzieci, a nie dorosłych kobiet. Po drugie, nie miałam z czym do ciebie przyjść, bo to, że Mikołaj zamieszkał naprzeciwko, nic nie znaczy. Po trzecie, daj spokój moim pelargoniom. Jak zgniją, to zgniją. – Alicja odłożyła łopatkę i brudne od ziemi rękawice. Była zła. Wszyscy wokół traktowali ją jak dziecko, a przecież była dorosłą kobietą!

– Ależ humorek. Temperament i wdawanie się w pyskówki też masz po ojcu. Od zawsze to wiedziałam.

– Mamo, odpuść. Tata nie żyje od pięciu lat. – Ala zmarkotniała.

Kochała ojca ponad życie i doskonale pamiętała dzień, w którym do domu przyszedł jakiś policjant poinformować, że jej tata nie żyje. Wracał z pracy. Czekał na autobus. Rozpędzony, pijany kierowca wjechał w przystanek. Na miejscu zginęła młoda kobieta z dzieckiem. Tata zmarł w drodze do szpitala. Kierowca dostał karę w zawieszeniu. Był ustawionym biznesmenem i wiedział, za które sznurki pociągać…

– No właśnie zostawił nas same. – Na tę myśl oczy mamy zaszły łzami. Ala czasem nie dowierzała, jak szybko jej matka z wściekłości potrafiła przejść w smutek lub niebywałą euforię. Ambiwalencja emocjonalna Krystyny była niewiarygodna.

– Wiesz, że jest przy nas ciągle? Ciągle! – powtórzyła dobitnie. – A my nie jesteśmy same. Ty masz mnie, a ja mam ciebie. – Alicja złagodniała. Nie chciała przysparzać matce trosk, zwłaszcza w to piękne, niedzielne popołudnie. Zostały tylko we dwie, to prawda. Dlatego musiały być dla siebie wsparciem.

– Ty masz Tomasza i swoje sprawy. A ja sama jestem jak ten palec… – Krystyna kontynuowała smętnie.

– Mamo, ale nawet palec nie jest sam. Masz po pięć palców u każdej ręki – roześmiała się Alicja, a mama po chwili dzielnie jej wtórowała. – To czego się napijesz? – zapytała, gdy atmosfera nieco zelżała.

– Masz tę dobrą białą herbatkę? – Kobieta nieśmiało spojrzała w stronę córki. Fakt, chyba się wygłupiła. W końcu to, że syn przyjaciół zamieszkał obok jej córki, nie było sprawą priorytetową.

– Z jaśminem? – zapytała Ala, nalewając wody do czajnika.

– Tak, tak. Właśnie tej.

– Już się robi! – Zasalutowała niczym zawodowy żołnierz.

Przy herbacie i owsianych ciasteczkach było zupełnie inaczej. Milej, przyjemniej. Było tak, jak Alicja sobie wyobrażała. Serdeczne ploteczki i wzruszające wspomnienia przy zachodzącym słońcu, na pelargoniowym balkonie. Mimo wciąż chłodnego, kwietniowego popołudnia ich serca rozgrzewał żar… Żar miłości, szczęścia, że jednak mają siebie nawzajem, a także żar tęsknoty za ojcem Alicji, a mężem Krystyny.

Jednakże sielankowy podwieczorek został zakłócony, gdy nagle z bloku obok wyłonił się Mikołaj.

– O, mamo! Spójrz, Mikołaj idzie. A to jego nowa żona. – Wskazała drobną szatynkę u boku mężczyzny w błękitnej koszuli, jasnych dżinsach i granatowej marynarce. Wyglądała przy nim jak maleńki motylek-cytrynek, w swej pastelowej, obcisłej sukience.

– To nie jest jego żona, kochanie – sprostowała Krystyna. – To Agata, jego kochanka.

– Że jak? – Ala była w szoku.

Mikołaj mieszkał u kochanki?! To do niego zupełnie niepodobne. W końcu zapamiętała go jako sprawiedliwego, inteligentnego chłopaka, który żył w zgodzie z własnymi zasadami. A zdradzanie żony i mieszkanie u kochanki to raczej nie wartości wyższe. Chociaż… Zaraz, zaraz. Przecież sam wspominał w ostatnim e-mailu, że musi odebrać syna od byłej żony. No tak! Teraz wszystko złożyło się w całość.

– Tyle razy opowiadałam ci o nim, ale ty mnie nigdy nie słuchałaś. Mikołaj wziął ślub z Karoliną. Jakieś trzynaście lat temu, ale po drodze spotkał Agatę, jakieś dwa lata temu. – Kobieta relacjonowała szczegółowo. – Zdradził Karolinę, a kiedy jej o tym powiedział, ta zabrała Kubę i wzięła z nim rozwód.

– Nic dziwnego, dupek! – zbulwersowała się Alicja. – Każdy facet, który zdradza żonę, to dupek!

– Nie mów tak brzydko. – Krystyna skarciła córkę. – No i właśnie zdradził Karolinę z Agatą. Po rozwodzie zamieszkał z nią i jakoś żyją.

– Dlaczego jakoś? – spytała Alicja, przegryzając mocno kruszące się ciastko.