Krwawy obowiązek. Sophia - Amelia Sowińska - ebook + audiobook
BESTSELLER

Krwawy obowiązek. Sophia ebook i audiobook

Amelia Sowińska

4,6

Ten tytuł dostępny jest jako synchrobook® (połączenie ebooka i audiobooka). Dzięki temu możesz naprzemiennie czytać i słuchać, kontynuując wciągającą lekturę niezależnie od okoliczności!

33 osoby interesują się tą książką

Opis

„Boże, daj mi siłę, bym wyszła żywa z tego piekła”.

 

Dwudziestodwuletnia Sophia Esposito pracuje w nowojorskiej kawiarni i prowadzi zwyczajne, beztroskie życie. Skrycie marzy o studiowaniu filologii angielskiej. Jednak pewnego dnia wszystko, co dotychczas wiedziała o sobie i otaczającym ją świecie, bezpowrotnie się zmienia.

 

Kobieta zostaje porwana, a potem siłą sprowadzona do swoich biologicznych rodziców. Cieszyłaby się, że może poznać matkę i ojca, gdyby nie fakt, że oboje okazują się członkami Cosa Nostry. Już na dzień dobry grożą własnej córce śmiercią.

 

Sophia musi się zgodzić na ich plan i poślubić przyszłego bossa moskiewskiej Bratwy, żeby zapewnić rodzinie intratny sojusz. Siergiej Durov jest starszy od niej o dwanaście lat. W dodatku krążą o nim pogłoski, że swoją pierwszą żonę udusił gołymi rękami.

Ebooka przeczytasz w aplikacjach Legimi na:

Androidzie
iOS
czytnikach certyfikowanych
przez Legimi
czytnikach Kindle™
(dla wybranych pakietów)
Windows
10
Windows
Phone

Liczba stron: 564

Audiobooka posłuchasz w abonamencie „ebooki+audiobooki bez limitu” w aplikacjach Legimi na:

Androidzie
iOS

Czas: 16 godz. 2 min

Lektor: Amelia Sowinska

Oceny
4,6 (2395 ocen)
1768
401
148
54
24
Więcej informacji
Więcej informacji
Legimi nie weryfikuje, czy opinie pochodzą od konsumentów, którzy nabyli lub czytali/słuchali daną pozycję, ale usuwa fałszywe opinie, jeśli je wykryje.
Sortuj według:
krynia84

Nie oderwiesz się od lektury

Świetna książka, ciężko się od niej oderwać... Zwroty akcji, ciągłe zagadki...to jest to czego potrzeba dobrej książce.... Warto przeczytać.
90
wieczorkowna

Całkiem niezła

Opis jak i sama okładka zachęciła mnie do lektury. Po kilku rozdziałach byłam już rozczarowana. Bohaterowie nie za bardzo mi przypadli do gustu chociaż dałam im szansę , Sophia była tak niezdecydowana momentami wkurzająca . Siergiej wg opisu zapowiadał się na mocny i czarny charakter i to było powodem co skusiło mnie do siagniecia po tę książkę ,niestety jego postać została nieco zniekształcona i bardzo łagodna jak na "bestie". Niestety nie wyczułam tu chemii między bohaterami a szkoda ,wydaje mi się iż ich relacja bardzo szybko się zmienia pomimo iż bohaterka się go boi w dniu ślubu w cale tego nie widać. Pomysł na książkę jak najbardziej trafiony i styl Autorki również,dobrze się czyta. Myślę że z każdą książka będzie lepiej.
146
Baksiu77

Nie oderwiesz się od lektury

Świetna! Przeczytałam z prawdziwą przyjemnością!Polecam
80
SylaL

Nie oderwiesz się od lektury

Jak zaczęłam czytać to nie mogłam się oderwać, taka wciągająca książka. Polecam, naprawdę ta książka to petarda. 🔥😈🔥
70
Dariuszred

Nie oderwiesz się od lektury

To bylo cos! Nie moglam sie oderwac!
70

Popularność




Copyright © 2021

Amelia Sowińska

Wydawnictwo NieZwykłe

All rights reserved

Wszelkie prawa zastrzeżone

Redakcja:

Katarzyna Moch

Korekta:

Magdalena Mieczkowska

Edyta Giersz

Redakcja techniczna:

Mateusz Bartel

Projekt okładki:

Paulina Klimek

www.wydawnictwoniezwykle.pl

Numer ISBN: 978-83-8178-696-6

Prolog

Dziewczyna spoglądała na odbicie w drogim, włoskim lustrze. Nie rozpoznawała siebie. Prawdopodobnie było to spowodowane eleganckim i niewiarygodnie pięknym makijażem. Jej brązowe oczy były podkreślone różową barwą i ciemną kredką. Rzęsy rzucały długi cień na rozświetlone policzki, a usta wydawały się nienaturalnie duże. Ich soczysty kolor nadawał lekkiego i zalotnego charakteru.

– Bądź posłuszna. Nie odzywaj się nieproszona. Słuchaj męża i zadowalaj go w nocy, a uchyli ci samego nieba. Znaj swoje miejsce i spełniaj jego zachcianki. – Matka powtarzała te słowa od dwóch tygodni. Tak jakby chciała ją zaprogramować, wytresować jak psa. Ale Sophia wiedziała, czuła to całym ciałem, że cokolwiek by nie zrobiła, małżeństwo z Rosjaninem rozbije ją na drobne kawałki.

Przełknęła głośno ślinę i jeszcze raz spojrzała sobie głęboko w oczy. Blond włosy, zwykle swobodnie rozpuszczone, teraz były spięte w luźny, wystylizowany kok. Dwudziestodwuletnia panna młoda wyglądała z pozoru zjawiskowo, ale wykrzywiona w niekontrolowanym strachu twarz sprawiała, że była blada niczym trup. Ręce drżały jej niespokojnie, gdy poprawiała wplątany we włosy wianek z białych róż. Symbol czystości i wierności aż do śmierci. Śmierci, która była tak blisko, praktycznie na wyciągnięcie ręki.

Matka z wielką aprobatą spojrzała na swoje dzieło. Suknia córki prezentowała się zachwycająco, wyjątkowo i jednocześnie skromnie, jak na Włoszkę przystało, ale jeśli ktoś dokładnie się przyjrzy, zauważy setki drobinek białego złota na tiulowej halce. Wbrew tradycji, ale za to by ucieszyć oczy rosyjskich przyjaciół, dekolt sukni układał się w głębokie wycięcie w kształcie litery „V” i odsłaniał małe, ale jędrne piersi dziewczyny. Plecy również miała całkowicie odkryte, aż do pasa, a ramiona w całości pokryte skomplikowanymi wzorami najdroższej koronki. Tylko twarz młodej psuła obrazek niczym z bajki.

– Na Boga, rozchmurz się, Sophio! Wyglądasz, jakbyś była na pogrzebie, a nie na własnym ślubie. Chyba nie zdajesz sobie sprawy, jakie szczęście i wyróżnienie padło na ciebie. Mimo twojej ułomności ktoś cię poślubi. Powinnaś być nam wdzięczna. – Pokręciła głową rozzłoszczona matka.

– Szczęście? – spytała zachrypniętym głosem dziewczyna. – Wiesz, że poprzednią żonę zabił gołymi rękami? Złamał jej kark, jak królikowi na święta. Prawdopodobnie czeka mnie taki sam los. Jak możesz nazywać to szczęściem, kiedy pewnie podzielę los swojej poprzedniczki?

– Najwyraźniej była nieposłuszną dziwką. Dostała to, na co zasłużyła. Poza tym jej śmierć powinna cię ucieszyć. Dzięki temu możesz zostać jego nową małżonką. Obsypie cię złotem, jak to Rosjanie mają w zwyczaju. Przez rok, może dwa lata, będzie cię używał. Potem mu się znudzisz, jak każda żona się nudzi, a on znajdzie kochankę. Wtedy odpoczniesz.

Sophia poczuła przeraźliwie zimny dreszcz, który opanował jej ciało. Nie czuła się pocieszona ani trochę. Ale czego mogła się spodziewać? Nie była wychowaną przez nią córką, tylko przybłędą, która została odnaleziona tylko po to, by spełnić jakiś chory, rodzinny obowiązek.

– On wie, że nie zostałam wychowana w tradycji? Że nie jestem dziewicą? Posłuszną zabawką? Że jestem z normalnego świata? – spytała prowokacyjnie, nie mając już nic do stracenia.

W oczach matki zapaliła się złość.

– Rosjanie nie są tak cywilizowani jak my, Włosi. Siergiej i jego rodzina mają w nosie to, czy jesteś dziwką. Masz tylko wiedzieć, kiedy i w jakiej pozycji rozłożyć nogi i dać mu potomka, dziedzica bratwy. A o brak twoich manier na pewno się nie martwi. Ma twardą i ciężką rękę, by cię wytresować na posłuszną sukę.

Dziewczyna z przerażeniem spojrzała na zimną i wyrafinowaną twarz matki. Kobieta nie miała litości dla biednej córki i chciała jak najlepiej przygotować ją na to, co czekało ją w małżeństwie. Wiedziała dobrze, że dojrzały, dwanaście lat starszy mężczyzna był najgroźniejszym członkiem mafii. I nie wynikało to tylko z faktu, że zabił swoją poprzednią żonę gołymi rękoma, ale także z jego regularnych i słynnych walk w kazamatach. Był niepokonany, ogromny w przerażający sposób. Matka wiedziała, że jej córka zostanie złamana i wykorzystana. Nie było od tego ucieczki.

Zrezygnowana dziewczyna przełknęła gorzkie łzy i podniosła dumnie głowę. Była gotowa wyjść z garderoby i stawić czoło samemu diabłu, który miał zostać jej mężem. Powtarzała sobie w myślach, że gorszych ludzi niż własnych, biologicznych rodziców już nie spotka. Nie wie, jak bardzo się myliła. Po wyroku małżeństwa starała się znaleźć jak najwięcej informacji na temat Siergieja Durova. Niestety, dla szarego, normalnego człowieka było to niemal niemożliwe. Nie miała nawet pojęcia, jak wygląda przyszły wybranek i czego może się spodziewać. Wiedziała tylko z okolicznych plotek krążących w famiglii, że był człowiekiem bezwzględnym, bezdusznym, oszpeconym licznymi bliznami, a dodatkowo często nazywany dzikusem, szaleńcem niepanującym nad emocjami.

– Jeśli cię to pocieszy, podobno Durov nie należy do osób najmądrzejszych. Ma coś nie tak z głową, pewnie przez te wszystkie krwawe walki w klatce. Warczy i nie odzywa się za wiele. Czy to nie ekscytujące? Będziesz miała własnego dzikusa – powiedziała siostra Sophii, wchodząc do garderoby, by poprawić makijaż. Ona również, podobnie jak matka, nie należała do najsympatyczniejszych osób. – Musimy wychodzić. Rosjanie już czekają w kościele. Podobno twój przyszły mąż krąży nerwowo po kaplicy i pyta gdzie jesteś, mamrocząc coś pod nosem. Nie chcę cię martwić, ale wygląda na to, że trafił ci się upośledzony potwór. Prawdziwa bestia. – Soraya uśmiechnęła się złośliwie, rozkoszując się widokiem cierpienia młodej dziewczyny.

Matka ostatni raz poprawiła wianek we włosach panny młodej i stwierdziła, że wszystko wygląda perfekcyjnie.

– Moja słodka, wyglądasz jak owieczka prowadzona na rzeź. To będzie krwawa noc. Wiesz, co mam na myśli? – zapytała stara wiedźma, uśmiechając się szeroko i czując niezapomnianą satysfakcję z faktu, że przybłęda niedługo zniknie jej z oczu.

Dla zwykłych śmiertelników takie zachowanie byłoby nie do przyjęcia. Ale dla świata mafii, gdzie najsłabsi odpadają szybko z gry, zachowanie rodziców i siostry Sophii było całkowicie normalne. Nie liczyły się tam miłość, ciepło i dobroć. Małżeństwa zawierane pomiędzy najsilniejszymi rodzinami były czysto biznesowym posunięciem. Dla grzecznych, wychowywanych w tradycji dziewczynek wybierano męża z szanowanej, włoskiej famiglii. Małżeństwo z obcokrajowcem było karą dla nieposłusznych, a nie, jak próbowano upozorować, zaszczytem. 

***

Kościół był monumentalny, w prawdziwym, gotyckim stylu z licznymi wieżyczkami. Bogaty w ozdoby i witraże wyglądał jak średniowieczny, włoski zabytek. Mimo nieścisłości, jaką była inna wiara małżonka, zdecydowano się na ślub katolicki. Miało to być aktem miłosierdzia w kierunku dzikusa z odległej Rosji.

Gdy Sophia przekroczyła drzwi świątyni, serce stanęło jej w piersi. Tysiące twarzy było skierowanych prosto na nią. Oceniając, oskarżając i wykrzywiając swoje fałszywe usta w szyderczym uśmiechu. Była ofiarą swojej krwi, swojego powiązania z rodziną, z którą w głębi duszy nie miała nic wspólnego. Mimo strachu, który paraliżował jej kruche ciało, dumnie uniosła głowę i wykonała krok do przodu w rytm marszu weselnego. Nie dam im tej satysfakcji, pomyślała zawzięcie. Omiotła wzrokiem ołtarz i znalazła swojego przyszłego męża. Na jego widok stanęła na chwilę, delikatnie się chwiejąc, a następnie się wycofała.

Siergiej Durov był niezaprzeczalnie potworem. Bestią, której mroczny i pokręcony charakter był dopełniany przez groźny wygląd. Zdawał sobie sprawę, jaką odrazę budził w oczach tych czystych i pachnących, włoskich dam. Miał jedno lustro w swoim obecnym mieszkaniu, które codziennie przypominało mu o jego zwierzęcym wyglądzie. Rozszarpana blizna, przecinająca czarne jak noc oko, prawie dwa metry wzrostu i mocny, ciemny zarost na całym ciele. Nie był przystojniakiem, to pewne, ale z jakiegoś powodu kobiety lgnęły do niego. Mógł się pochwalić setkami dziwek, które wypieprzył w swoim życiu. A gdy pieprzył, nie miał litości. Nie przestawał, dopóki go o to nie błagały, dopóki nie nasycił swojej popapranej natury. A teraz miał przed sobą nową żonę, piękną i kruchą, delikatną i zbyt chudą. Skrzywił się, patrząc na jej mało obfite kształty. Przechylił głowę na bok, zastanawiając się, czy jego kutas zmieści się w jej kościstym tyłku.

– To ta znajda, Sophia. Nie mam, kurwa, pojęcia, dlaczego uparłeś się akurat na nią. Mówiłem ci już, że nie była wychowywana z nimi od narodzin. W zasadzie te dupki z włoskiej kampanii porzucili swoje dziecko. Dopiero niedawno odnaleźli tę biedną dziewczynkę, by spełniła krwawy obowiązek. Pojebańcy. A mówią, że to my, Rosjanie, mamy pokręcone zwyczaje. Dziewczyna zatem nie jest najlepszą opcją, ale wygodną. Możemy odebrać to jako zniewagę dla braci, jednak nie jestem pewny, czy miałoby to jakiś sens. Gdybyś przypadkiem ją zabił, nikt nie będzie toczył wojny z jej powodu. Bezpieczny wybór – wyjaśnił mu na ucho brat, a zarazem drużba. 

Siergiej tylko mruknął, niezadowolony na myśl, że mógłby popsuć ją tak szybko. Nie chciał jej zniszczyć przedwcześnie. Była czymś nowym i czystym w jego brudnym życiu. Chciał się nią zaopiekować, karmić i trzymać blisko, u swojego boku. Chciał ją oswoić, a na jej piękną szyję założyć złotą obrożę.

Brat mężczyzny lekko zagwizdał i poklepał go po plecach.

– No, no. Kawał soczystej dupci. Wystraszona sarenka. Pewnie nie możesz się doczekać, by ją posiąść. Gratulacje, stary, to prawdziwa, delikatna dama.

W reakcji na jego słowa na ustach pana młodego pojawił się niezręczny uśmiech, niepasujący do jego diabelskiego oblicza. Widział, jak część gości mimowolnie wzdrygnęła się na jego widok, ale miał to w dupie. Teraz liczyło się tylko to, by zabrać małą sarenkę do sypialni i pieprzyć, aż zacznie krwawić. A potem ją nakarmić i powtórzyć. Pogłaskać po głowie i dać nagrodę za dobre zachowanie.

Spojrzał w oczy dziewczyny, gdy ta niepewnym krokiem dotarła do ołtarza. Nakręcony do granic możliwości zaczął nerwowo ruszać głową na boki, co wystraszyło biedną sarenkę. Instynktownie odsunęła się od niego, robiąc krok w tył. Niestety, nie było dane jej uciec, czy choćby minimalnie oddalić się od Siergieja. Mężczyzna mocno chwycił ją za łokieć i przyciągnął do siebie – blisko, zbyt blisko, jak na jej gust. Przerażona dziewczyna spojrzała w ciemne, naznaczone szaleństwem oczy męża. Wstrzymała oddech. 

– Moja. Zostajesz. Ze mną. Na zawsze – mruknął nienaturalnie szorstkim głosem.

Boże, daj mi siłę, bym wyszła żywa z tego piekła, pomyślała zrozpaczona Sophia.

Rozdział 1

SOPHIA

Prawie każdy ma swoją ulubioną porę roku, miesiąc czy datę w kalendarzu. Ja mam swój ulubiony dzień tygodnia. Poniedziałki. To one sprawiały, że czułam się, jakbym była czystą kartą. Jakbym mogła od nowa pokierować swoim dniem, tygodniem czy nawet życiem. Wiedziałam, że może wydawać się to śmieszne, ale ostatnio potrzebowałam takich poniedziałków w swoim życiu. Czułam, że tracę kontrolę, nie mając wpływu na większość rzeczy. Na przykład nie miałam wpływu na to, czy uznają mój wniosek o wydanie stypendium, bym mogła rozpocząć studia. Nam, dzieciom bez nazwiska, nieczęsto udawało się pójść na uniwersytet, a nawet jeśli los okazywał się łaskawy, miało to swoją słoną cenę.

W swoim dotychczasowym dwudziestodwuletnim życiu słyszałam parę nie byle jakich określeń na siebie. Znajda, przybłęda, bękart, podrzutek, sierota. Ale to tylko słowa, słowa i jeszcze raz słowa. Owszem, mają ogromną moc, jednak na papierze, bez kontekstu, nadal są tylko zlepkiem liter. To ludzie nadają im znaczenie i posługują się nimi tak zręcznie jak najostrzejszymi sztyletami. Być może moja fascynacja do słów, tworzenia z nich całości, wynika z faktu, że wcześniej nie używałam ich zbyt często. W domu dziecka nie mówi się personalnie. Nikt nie zwraca się do nikogo na „ty” czy słodkimi przezwiskami. Byłam bardzo spragniona wyrazów, ich dźwięku, patrzenia, jak usta osoby, która je wypowiada, układają się w zawiłe kombinacje. Kochałam czytać i wyobrażać sobie, że jestem bohaterką, że to ktoś dla mnie i o mnie spisał te wszystkie piękne, pracochłonne historie. Nic dziwnego, że zawsze pragnęłam zostać pisarką, wprawiać druk w życie. Ożywiać postacie i żyć tysiącem żyć.

Jednak rzeczywistość skrajnie odbiegała od moich fantazji. Ledwie radziłam sobie z opłacaniem wynajmowanego pokoju, a los na każdym kroku rzucał mi kłody pod nogi. Mimo to nie lubiłam się nad sobą użalać. Ciągle miałam nadzieję, że pewnego dnia znajdę swoje szczęśliwe miejsce i założę rodzinę, o której zawsze marzyłam i której nigdy nie miałam, a państwowy bidul zostanie wymazany z mojej pamięci na zawsze.

– Soph, rusz tyłek. Za chwilę zaczynasz swoją zmianę. Billy wkurwi się, jeśli znowu się spóźnisz! – krzyknął z sąsiedniego pokoju mój współlokator, wyrywając mnie z rozmyślań. 

Niechętnie podniosłam się z fotela i zamknęłam notatnik. Ostatnio musiałam ciężko pracować, nie biorąc nawet ani jednego dnia wolnego. Ale nie przeszkadzało mi to. Kawiarnia bowiem tętniła życiem i była jedynym miejscem w Nowym Jorku, w którym klienci nie byli naburmuszeni od samego rana. Pewnie dlatego, że miała swoich stałych klientów, a nie zapracowanych i sfrustrowanych niewolników korporacji. Dzięki temu znałam historię każdego gościa naszego małego, kawowego miejsca na ziemi, co było ogromną inspiracją do pisania.

Gdy dotarłam na miejsce, dokładnie pięć minut po czasie, szef rzeczywiście nie był zadowolony. Na mój widok skrzywił się lekko i pokręcił głową z dezaprobatą.

– Sophio, znowu się spóźniłaś. – Jego zaciśnięte w wąską kreskę wargi i zmarszczone czoło nie wróżyły niczego dobrego.

– Przepraszam, Billy. Zamyśliłam się, a potem nawet nie wiem kiedy, gdzie i co, a już była trzynasta. Wybacz – powiedziałam, słodko się uśmiechając. 

Na szczęście szefunio miał do mnie słabość. Byłam w wieku jego córki i podobnie jak ona chodziłam z głową w chmurach. Czasami zdarzało mi się jadać u nich obiad, czasem pomagałam w opiece nad schorowaną mamą Billy’ego. Wbrew pozorom był dla mnie bardzo pobłażliwy, chociaż starał się tego nie okazywać. Nierzadko wyobrażałam go sobie w roli ojca, którego nigdy nie miałam. Molly jest ogromną szczęściarą, że ma za ojca tak wspaniałego i dobrego człowieka.

– Masz szczęście, że cholernie cię lubię. Inaczej już dawno szukałabyś nowej fuchy.

– Ja ciebie też uwielbiam, najlepszy szefie pod słońcem.

Rozpromieniona udałam się na zaplecze, by założyć firmowy mundurek. Szybko rzuciłam okiem na odbicie w lustrze. Wyglądałam na wypoczętą, a skóra jaśniała mi zdrowym blaskiem. Parę ledwie zauważalnych piegów zdobiło mój nos i policzki. Brązowe oczy świeciły się z nutką ekscytacji i nie wyróżniały specjalnie, ale ciekawie kontrastowały z blond włosami. Można było uznać, że byłam gotowa na kolejny dzień w ulubionej kafejce. Związałam długie kudły w nieuporządkowany kok i ruszyłam do pracy.

– Przygotuj się na naprawdę intensywny dzień, Soph. – Billy rzucił mi ukradkowe spojrzenie, po czym zniknął w kuchni. – Mamy naprawdę spory ruch. Wygląda na to, że sieciówka dwie ulice dalej została tymczasowo zamknięta, co oznacza nadprogramowych, nowych klientów.

Przewróciłam oczami i westchnęłam głęboko. Nienawidziłam chłopców w garniturach, którzy traktowali kelnerki jak własne poddane. Do dziś pamiętam sytuację, w której nadęty dupek z agencji reklamowej przyszedł na kawę i pomylił obsługę klienta z usługami erotycznymi. Gdy jego tłusta dłoń wylądowała na moim pośladku, zagotowałam się ze złości. Na szczęście nasz rzadki, ale stały bywalec, seksowny blondyn w skórzanej kurtce, był w tym czasie w lokalu i szybko poradził sobie z natrętem. Wiele razy chciałam mu podziękować, ale niestety, od tamtego incydentu nie pojawił się w knajpie. Kimkolwiek był, zniknął ponownie na kilka miesięcy, a ja zaczynałam tracić nadzieję, że go jeszcze kiedyś zobaczę. Od tamtego dnia starałam się samodzielnie sobie radzić i być bardziej czujną na klientów płci męskiej.

Z determinacją wymalowaną na twarzy zacisnęłam mocniej gumkę na włosach i zabrałam się do pracy. Do godziny dwudziestej zdążyłam dwa razy oblać się kawą i pomylić zamówienie. Nie był to mój najlepszy dzień, więc odetchnęłam z ulgą, gdy wybiła godzina wyjścia. W pośpiechu złapałam jeansową kurtkę i zamknęłam kawiarnię. Chciałam jak najszybciej znaleźć się w domu, zanurzyć w gorącej wodzie i posłuchać audiobooka. Nie rozglądając się po okolicy, kierowałam się do mieszkania. Po cichu liczyłam na to, że mój współlokator będzie poza domem i w spokoju odpocznę po męczącej harówce. Oczywiście, uwielbiałam Johna, ale jego całonocne imprezy czasami nie pozwalały mi zmrużyć oka. Niestety nie miałam odwagi zwracać mu za każdym razem uwagi i z czasem przyzwyczaiłam się do jego głośnego życia.

Słuchając muzyki, nie zwracałam uwagi na otaczający mnie świat. Nowy Jork był jak zawsze zatłoczony, głośny i pełen najróżniejszych osób. Tutaj każdy mógł zostać anonimowy. Ludzie automatycznie schodzili sobie z drogi, bojąc się, że będą zauważeni. Jakby emocje były najgorszym wrogiem, słabością, na którą nikt nie chciał sobie pozwolić. W pewien sposób czułam się dzięki temu bezpiecznie. Nikt nie zawracał sobie głowy poznawaniem mnie, dopytywaniem o historię. Nikt nie chciał tracić czasu na zbędne przyjaźnie nieprzynoszące korzyści. Prawdopodobnie dlatego wciąż byłam sama, podczas gdy moje znajome zakochiwały się i odkochiwały na zmianę, ciągle to poszukując nowych, lepszych od poprzednich partnerów. Uwielbiałam oglądać ten taniec godowy, ale nie w nim uczestniczyć. Wiedziałam, że ze swoim pochodzeniem nie mam szans na szczęśliwe zakończenie i księcia z bajki. Nie, dopóki sama czegoś nie osiągnę, nie stanę się kimś.

Zajęta snuciem refleksji przemierzałam kolejne ulice, nie patrząc na mijające mnie osoby. Nic nie zapowiadało, że ten wieczór zakończy się inaczej niż wszystkie poprzednie. Ale w głębi serca przeczuwałam, że pewnego dnia moja naiwność będzie gwoździem do trumny. Nigdy nie uważałam na siebie, nie brałam w ogóle pod uwagę, że gdzieś za rogiem może czaić się niebezpieczeństwo. Do czasu dzisiejszego wieczoru. Był to tylko krótki moment, w którym poczułam ostre szarpnięcie za łokieć. Instynktownie odwróciłam się w stronę oprawcy i zanim wszystko stało się ciemne, spojrzałam w podobne do własnych, czekoladowe oczy.

***

Obudziło mnie nieprzyjemne pulsowanie w głowie. Czułam się, jakbym przeżyła zderzenie z rozpędzonym pociągiem. Mięśnie mnie bolały, a gardło paliło suchością. Gdy otworzyłam oczy, nie miałam pojęcia, gdzie się znajduję. Wspomnienia z wczorajszego wieczoru rozmywały się, jakby były narysowane palcem na piasku. Byłam cholernie przerażona, jednak niepewnie uniosłam się na łokciach, by zobaczyć, co to za miejsce.

Pokój z pewnością nie należał do mnie. Był ogromnych rozmiarów, z ciemnoszarymi ścianami i wielkim małżeńskim łożem, w którym aktualnie leżałam. Potężne okna były ozdobione nowoczesnymi firanami, a widok z nich rozchodził się na ogród. Nieśmiało wstałam i skierowałam się do drzwi. Nie zamierzałam tu zostawać i chciałam wykorzystać każdą możliwą okazję, by wydostać się z tego dziwacznego miejsca. Ku mojemu zaskoczeniu nie miałam również na sobie ubrań z poprzedniego wieczoru. Obecnie byłam ubrana w elegancką, długą koszulę nocną z delikatnego jedwabiu. Miałam wrażenie, że to wszystko mi się śni i za chwilę się obudzę. Chwyciłam za klamkę i wyszłam na zewnątrz, dziękując Bogu w myślach. Odetchnęłam z ulgą, że przynajmniej nie jestem zamknięta na klucz. Nie wiedziałam jak i dlaczego się tu znalazłam, ale to nie było teraz najważniejsze. Jak mawiał Billy, im mniej wiesz, tym lepiej śpisz. Postanowiłam trzymać się tej prostej rady i dotrzeć do własnego mieszkania.

Po wyjściu na korytarz zeszłam długimi schodami. Dom – a raczej rezydencja – był urządzony w starodawnym, drogim stylu. Nie byłam pewna, gdzie się kieruję, jednak bez zastanowienia ruszyłam przed siebie i dotarłam do wielkiego, wypełnionego słońcem salonu. Zmrużyłam oczy, lekko chwiejąc się na nogach. Cholera, nadal byłam bardzo osłabiona.

– Widzę, że już się obudziłaś. Wspaniale. – Głośne klaśnięcie w dłonie rozbrzmiało za moimi plecami. Obróciłam się i na schodach dostrzegłam elegancką, starszą kobietę. – Długo kazałaś na siebie czekać.

– Gdzie jestem? Kim pani jest? – spytałam zdezorientowana.

– Spokojnie, Sophio. Masz dużo pytań, a my dużo odpowiedzi. Ale pozwól najpierw, że napijemy się herbaty i zjemy śniadanie. Czy nie chciałabyś się ubrać do posiłku? W swoim pokoju znajdziesz wszystko, czego potrzebujesz. Zoya cię zaprowadzi – wyjaśniła kobieta, uśmiechając się przyjaźnie, ale nie byłam pewna, czy także szczerze. 

Zacisnęłam szczękę i wypięłam pierś do przodu. Nie wiedziałam, co się tutaj wyrabia i kim jest osoba, która stoi przede mną. Nie mogłam pozwolić na sterowanie sobą jak lalką i tępe wykonywanie poleceń. Nie wówczas, kiedy zasługiwałam na to, żeby dowiedzieć się, co tu się, do cholery, dzieje.

– Nigdzie nie pójdę, dopóki nie dowiem się, czego pani ode mnie chce i co ja tu robię.

Kobieta posłała mi mordercze spojrzenie i zacisnęła usta w wąską kreskę. Po chwili jednak opanowała prawdziwą reakcję i uśmiechnęła się sztucznie do kogoś za mną. 

– Masz hart ducha i upór typowy dla rodziny Callaro, dziewczyno. – Powędrowałam wzrokiem do źródła głosu. Był to starszy mężczyzna uśmiechający się ciepło. Coś w jego brązowych oczach kazało mi opanować nerwy i strach, ale nadal mieć się na baczności.

– Doszło do pomyłki, proszę pana. Nazywam się Sophia Esposito. Nie Callaro. Musieli mnie państwo z kimś pomylić.

– To ty się mylisz, dziewczyno. Ubierz się, nie będę dyskutował z kimś, kto wygląda jak ladacznica w samej koszuli nocnej. Gdy będziesz gotowa, zejdziesz do nas, zjemy wspólnie śniadanie, a następnie wyjaśnimy, kim dla ciebie jesteśmy. – Po tych słowach odwrócił się i wyszedł z salonu, zostawiając mnie wypełnioną przerażeniem.

Oszołomiona posłuchałam go i ruszyłam do pokoju, w którym się obudziłam. Mężczyzna wzbudził we mnie lęk, którego wcześniej nie znałam. Czułam, że nierozsądnie byłoby prowokować go do kłótni. Musiałam uzbroić się w cierpliwość i rozegrać to ostrożnie, na chłodno. Nie miałam pojęcia, z kim mam do czynienia, ale nie byłam głupia. Na świecie istnieje handel żywym towarem, a młoda dziewczyna bez rodziny jest najłatwiejszym celem. Nikt by nie zauważył, gdybym nagle zniknęła. I chociaż świadomość tego paliła mnie w klatce żywym ogniem, wiedziałam, że byłam całkowicie sama i zdana na siebie.

Po szybkim prysznicu w marmurowej łazience ubrałam się w luźną sukienkę. Nadal nie wierzyłam w absurd tej sytuacji, ale czy miałam inne wyjście? Może umarłam i trafiłam do piekła? Ból w piersi przypomniał mi jednak, że żyję. Rozdygotana rzuciłam się do sypialni w poszukiwaniu torebki. Zawsze miałam w niej tabletki na wypadek, gdybym za bardzo się zdenerwowała, a serce ponownie odmówiło mi posłuszeństwa.

– Czy panienka jest już gotowa? Wszyscy na panienkę czekają w jadalni. Zaprowadzę. – W drzwiach dostrzegłam gosposię. Spoglądała nieśmiało w podłogę, jakby się mnie bała. Niepotrzebnie. Przecież to ja byłam ofiarą w tej nowej rzeczywistości.

Kiwnęłam głową, bo nie byłam w stanie wydusić z siebie słowa. Stres opanował moje ciało i czekałam, aż przyspieszony puls zwolni do normalnego rytmu. Nerwowo przygryzałam wargi, a gdy dotarłyśmy do jadalni, dostrzegłam przy ogromnym stole znaną mi już dwójkę. Kobieta i mężczyzna siedzieli naprzeciwko siebie. Zgadywałam, że mogą być małżeństwem. Ostrożnie usiadłam na wolnym krześle, powstrzymując się od wszczęcia awantury. Musiałam jednak poćwiczyć cierpliwość i zachowywać się według narzuconych zasad.

Posiłek przebiegł w kompletnej ciszy. Posłusznie zjadłam nałożonego na talerz francuskiego rogalika z dżemem. Była to najsmaczniejsza rzecz, jaką jadłam od bardzo dawna. Utrzymując się sama, nie mogłam sobie pozwolić na luksusowe i drogie jedzenie. Teraz z chęcią, mimo niezręcznej atmosfery i okoliczności, postanowiłam cieszyć się darmowym śniadaniem. Kiedy wszyscy po kolei wstali ze swoich miejsc, niepewnie podążyłam za nimi. Powoli zaczynałam czuć narastającą frustrację.

– Usiądź, dziewczyno. – Wygodnie ułożyłam się w wielkim fotelu stojącym w kącie w salonie. Próbowałam wyglądać na pewną siebie i zdeterminowaną, by poznać prawdę.

– Czy może mi pan wyjaśnić, gdzie się znajduję i dlaczego tu jestem? – spytałam łagodnym i kulturalnym tonem. Przynajmniej próbowałam być miła, w przeciwieństwie do moich porywaczy.

Mężczyzna posłał mi delikatny uśmiech, a kobieta złowrogie spojrzenie. Patrzyła na mnie z pogardą, jakbym była intruzem. Przecież sama się tu nie wpraszałam. Nie rozumiałam, jaki może mieć ze mną problem.

– Sophio, zacznijmy od początku. Nazywam się Nestore Callaro, a to moja żona, Beatrice. Beatrice, gdy była w twoim wieku, urodziła mi pięknego syna, rok później kolejnego, a trzy lata później przepiękną córkę – Sorayę. Jako głowa rodziny byłem niezmiernie dumny ze swoich dzieci, miałem męskiego potomka i dziewczynkę, którą mogłem wydać w przyszłości za dobrą partię. Nie potrzebowaliśmy nic do szczęścia i nie zamierzaliśmy mieć więcej potomstwa. Niestety nieplanowanie, pięć lat po ostatniej ciąży, moja żona ponownie była przy nadziei. Było zbyt późno, by pozbyć się dziecka. – Mężczyzna zacisnął oczy i spojrzał z wyrzutem na żonę.

Kompletnie nie rozumiałam, co ja miałam z tym wspólnego. Zaskoczona jednak przedstawioną opowieścią, powiedziałam cicho:

– Przykro mi z powodu państwa historii, ale nic nie rozumiem. 

Kobieta ze łzami wściekłości w oczach ruszyła na mnie niczym rozpędzona lawina.

– Nie rozumiesz, ty głupia dziewucho? To ty jesteś tym bękartem. Moim największym wstydem, porażką – wycedziła, plując słowami jak trucizną.

Oniemiała nie byłam w stanie się ruszyć. Czułam, jak krew zamarza mi w żyłach, a w głowie dudni nieprzyjemny ból. Nie tak wyobrażałam sobie spotkanie z rodzicami. Nie z taką nienawiścią. To nie może być prawda, pomyślałam i zamknęłam oczy, licząc na to, że gdy je otworzę, znajdę się w swoim własnym łóżku. Przez wiele lat marzyłam o tej chwili, ale rzeczywistość cholernie odbiegała od moich wyobrażeń.

– Gdy już wiedziałam, że nie pozbędę się tej przeklętej ciąży, zdecydowaliśmy, że się urodzisz. Ale to był błąd. Urodziłaś się słaba, chora, z przeklętym sercem. Byłaś wszystkim, co we mnie najsłabsze, a nigdy wcześniej żadna kobieta z rodu Callaro nie urodziła ułomnego dziecka! Wyobrażasz sobie, jaki wstyd przyniosłaś naszej rodzinie?! Chora, krucha, mizerna. Porażka. Właśnie tym jesteś. Porażką, niczym więcej.

Wraz ze słowami Beatrice w moim sercu pojawił się ogromny ból. Łzy spłynęły mi po twarzy. Nie byłam w stanie ich opanować. Przełknęłam głośno ślinę i z resztkami dumy spojrzałam na rodziców.

– Nie prosiłam się na ten świat, a tym bardziej nie prosiłam, by państwo mnie odszukali. Nie rozumiem, po co mnie znaleźliście, skoro tak bardzo się mną brzydzicie. Myślę, że zrobię nam wszystkim przysługę i zniknę z państwa oczu. Raz na zawsze.

Zdenerwowana poderwałam się z fotela i nie czekałam na odpowiedź. Mimo że od zawsze byłam znajdą, dziewczyną z domu dziecka, porzuconą bez perspektyw, miałam w sobie ogromnie dużo honoru. Nie dam sobą pomiatać. Rodzice czy nie, nie jestem workiem treningowym do wyżywania się i nieraz musiałam walczyć o swoje życie. Byłam przyzwyczajona do upokorzenia, mogłam to przeżyć i tym razem.

Choroba od zawsze pozostawała moim przekleństwem. Z czasem jednak nauczyłam się z nią żyć. Znałam swój organizm i swoje możliwości. Wiedziałam, czego unikać i jak dbać o siebie. Teraz niestety czułam, że moje i tak niedołężne serce rozpada się na kawałki, a ja nie umiem tego zatrzymać. 

– Nie mamy wyboru. Jesteś z naszej krwi, a te więzy są czymś nierozerwalnym. Jesteś Callaro i musisz wypełnić swój obowiązek – powiedział ostro mężczyzna.

– Jaki obowiązek? O czym mówisz? Ja nie jestem twoją córką! – krzyknęłam zdesperowana. – Nie zrobiliśmy nawet testów. Jestem pewna, że zaszła tutaj jakaś ogromna pomyłka!

Coraz bardziej traciłam nadzieję na wyplątanie się z tej chorej sytuacji.

– Od czasu twoich narodzin śledzimy każdy twój ruch. Naprawdę uważasz, że dzięki swojemu talentowi dostałaś stypendium na uniwersytecie? Jaka szkoda, że nie będzie ci dane z niego skorzystać. Nie jesteś godna życia z nazwiskiem Callaro, ale zawsze należałaś do famiglii, co łączy cię z pewnymi obowiązkami. Masz czternaście dni na przygotowanie się do ślubu z rosyjskim kniaziem bratwy. Musisz poznać nasze tradycje, zachowania i dostosować się do nowej rzeczywistości. Nadrobić braki spowodowane życiem w normalnym świecie. Ale to życie dla ciebie się już skończyło. Teraz musisz wypełnić swoje przeznaczenie.

– A jeśli tego nie zrobię? 

– Sophio. Chyba nie zrozumiałaś, co przed chwilą powiedziałem. Jesteś córką dona nowojorskiego oddziału sycylijskiej mafii. Famiglii. Ty nie masz wyboru. Zrobisz, co ci każę, albo zginiesz. Bardzo powoli i w męczarniach. Za dwa tygodnie staniesz w kościele przy ołtarzu i poślubisz pierdolonego księcia pierdolonej bratwy, której potrzebujemy w sojuszu. Nie piśniesz ani słowa protestu, nie odezwiesz się nieproszona i nigdy nie powiesz „nie”. Myślisz, że się mnie boisz, ale jeszcze nie wiesz, co to jest prawdziwy strach. Nie martw się. Co to znaczy bać się naprawdę, nauczy cię twój mąż.

Mężczyzna spojrzał na mnie obojętnie, jakbym naprawdę nic dla niego nie znaczyła. Jakby nie liczył się fakt, że przecież jestem jego córką. Dzieckiem, które on traktuje jak wroga i zło konieczne.

Nie potrafiłam się odezwać i odpyskować. Nestore wydawał się nieobliczalnym i brutalnym człowiekiem, który nie cofnie się przed zrobieniem mi krzywdy. Z bólem obserwowałam, jak zostawia mnie samą, zagubioną od natłoku nowych informacji.

Gdybym miała wybór, wolałabym do końca swoich dni pozostać sierotą. Potwory, w których istnienie nigdy nie wierzyłam, naprawdę istniały. Najgorsze w tej bajce było to, że są nimi moi właśni rodzice.

Trafiłam do piekła i nie byłam pewna, czy będę miała możliwość kiedykolwiek z niego uciec.

Rozdział 2

SOPHIA

Często zastanawiałam się, jakby wyglądało moje życie, gdyby rodzice mnie nie oddali. Czy miałabym szczęśliwe dzieciństwo pełne lodów i wakacji na plaży w Hamptons? Chciałam ślepo wierzyć w te piękne marzenia, które napawały mnie nadzieją, że pewnego dnia sama zapewnię swoim dzieciom szczęśliwe i pełne spokoju dorastanie. Wyobrażałam sobie również wygląd matki. Czy to po niej miałam złociste blond włosy? Czy to po ojcu moje oczy miały ciemnobrązową barwę? W pewien sposób bezpiecznie było tylko snuć fantazje na ten temat. Nigdy nie byłam zainteresowana odnalezieniem ich. Tłumaczyłam to sobie tym, że najzwyczajniej w świecie szanuję ich decyzję. Skoro nie chcieli mnie od samego początku, logiczne było, że teraz również nie będą mnie pragnęli.

Mimo wszystko gdzieś w środku mnie paliła się ciekawość. Ciekawość, która okazała się pierwszym stopniem do piekła. Teraz, gdy już wiedziałam, kim są ludzie, którzy wydali mnie na świat, z chęcią cofnęłabym się do tych słodkich dni, kiedy ich nie znałam. Nigdy nie przeszło mi przez myśl, że jestem córką potworów obwiniających mnie o wszelkie nieszczęście.

Niestety nawet noc nie przyniosła ukojenia. Nie byłam w stanie się uspokoić, a każda próba zaśnięcia kończyła się koszmarami.

Próbowałam podnieść się i znaleźć siłę do walki, ale myśl o nadchodzącej przyszłości paraliżowała mnie strachem. Tylko czternaście dni. Dwa tygodnie do ślubu. Czy byłam gotowa na małżeństwo? Absolutnie nie. Nie potrafiłam umawiać się na randki, spotykać z mężczyznami, a co dopiero tworzyć z kimś rodzinę.

Mocno zacisnęłam powieki w nadziei, że gdy je otworzę, obudzę się w swoim własnym łóżku. Niestety rzeczywistość była brutalna, a ja nadal nie miałam żadnego konkretnego planu działania. Ucieczka? Uległość? Poddanie?

Z rozmyślań wyrwało mnie pukanie do drzwi. Tak jakby moje pozwolenie miało jakiekolwiek znaczenie.

Westchnęłam głęboko i postanowiłam, że muszę się skonfrontować z moimi demonami.

– Proszę.

Do pokoju weszli dojrzały mężczyzna i nieco od niego młodsza, prześliczna kobieta. Oboje wyglądali na bardzo eleganckich ludzi, ale coś kazało mi zachować dystans. Patrzyli na mnie z wyższością, gdy siedziałam w kraciastej piżamie na łóżku.

– Sorayo, na Boga, przestań zabijać wzrokiem tę biedną dziewczynę – westchnął zirytowany mężczyzna. – Witaj, Sophio. Pozwól, że się przedstawię. Nazywam się Franco Callaro, a to moja młodsza siostra, Soraya. Przez najbliższe dwa tygodnie będziesz pod moją opieką. Nie musisz się niczego obawiać. Zajmę się tobą i przygotuję do poznania bratewskiego kniazia.

Franco uśmiechał się i sprawiał wrażenie przyjaźnie nastawionego. Kogoś, komu mogłabym zaufać. Wiedziałam jednak, że mogą to być tylko pozory, a w tym domu nie należy tracić czujności. Kobieta natomiast była absolutnie zjawiskowa, ale jej chłodny wyraz twarzy mroził krew w żyłach. Długie blond włosy i lodowato niebieskie oczy, takie same jak u mojej biologicznej matki. Oczywiście, przecież niedaleko pada jabłko od jabłoni.

Niepewnie podniosłam się i przywitałam z dwójką nieznajomych.

– Sophia. Czemu miałabym być pod pana opieką?

Soraya prychnęła i złapała mnie mocno za podbródek.

– Faktycznie, rodzice mieli rację. Śliczna, ale zbyt naiwna i głupia. Musimy szybko ją przygotować na małżeństwo. Och, dziewczynko. Naprawdę nie zdajesz sobie sprawy, w jakie bagno się wpakowałaś?

Ton kobiety wcale nie wyrażał litości. Brzmiał prześmiewczo, a na jej ustach błąkał się szyderczy uśmieszek.

– Sorayo! Zachowuj się. To nasza krew, rodzeństwo. Nasza mała sorella1– powiedział stanowczym głosem Franco i nawet ja wiedziałam, że tego mężczyzny należy się słuchać.

Był wysoki – mierzył prawie dwa metry – i dobrze zbudowany. Jego blond włosy miały ciepły, piaskowy odcień. Niewątpliwie miałam przed sobą przystojnego, ale i groźnego człowieka. Niespodziewanie zwrócił się do mnie i spojrzałam mu w oczy. Wyglądały jak moje, były wręcz identyczne, przez co poczułam się trochę bezpieczniej i rozluźniłam ramiona. Czy był moim bratem? Nie miałam pewności, ale chwilowo wolałam się nie wychylać i nie prowokować kolejnych komplikacji.

– Sophio. Wiem, że sytuacja, w której się znalazłaś, jest trudna. Cholernie zagmatwana, tym bardziej dla kogoś, kto nie wychował się zgodnie z naszą tradycją. To wszystko jest dla ciebie nowe i zgaduję, że również przerażające. Ale jesteś Callaro i musisz wypełnić swoje obowiązki, których wymaga od ciebie famiglia. Jestem także przyszłym capo, więc podlegasz mojej jurysdykcji. Pamiętaj, że możesz również dużo zyskać, jeśli tylko przełkniesz swoją dumę i nas posłuchasz. Kobiety z naszej rodziny wiedzą, jak owinąć mężczyzn wokół palca. Szybko rozgrzejesz serce przyszłego męża, jestem tego pewny.

Na jego słowa Soraya wybuchnęła gromkim śmiechem. Zdezorientowana posłałam Francowi przerażone spojrzenie, niedowierzając, że naprawdę sugerował mi zyskanie przychylności własnego męża poprzez łóżko. Tak jakbym w ogóle zamierzała z nim sypiać. Nie było możliwości, bym dopuściła go do siebie tak blisko.

– Poważnie, fratello2? Chcesz jej powiedzieć, że jeśli będzie uległą suczką dla swojego właściciela, to będzie miała życie mlekiem i miodem płynące? To pieprzona klatka. Złota, ale nadal klatka. – Niespodziewanie kobieta odwróciła się ku mnie, a jej wargi drżały ze złości. – Mężczyźni to zaraza, mordercy bez litości. W naszych kręgach kobiety są wychowywane na żony-trofea. Nie musisz być mądra i wykształcona. Nie musisz, a nawet nie powinnaś mieć własnego zdania. Jeśli będziesz dość mądra, poradzisz sobie. Natomiast jeśli będziesz zbyt pyskata, przygotuj się na ból. Nie oczekuj miłości i szczęśliwego zakończenia. To na pewno cię nie spotka w tym małżeństwie. A z Siergiejem, och, doznasz wszystkich najgorszych rzeczy na własnej skórze. 

Oczy zaszły mi łzami, a ciało dygotało z przerażenia. Cudownie, zostałam zamknięta w jakimś nierealnym koszmarze. Gdybym tylko mogła coś zrobić, udowodnić, że zaszła pomyłka… Niestety wiem, że to marzenia głupiego. Jestem niemal perfekcyjną mieszanką genów rodziny Callaro. Jasne, złociste włosy i ciemnobrązowe oczy. Taki kontrast nie jest czymś powszechnie spotykanym, tym bardziej u Amerykanek.

Przełknęłam łzy, nie chcąc dać tej jędzy satysfakcji, że mnie nastraszyła.

– Przyszłaś udowodnić mi, w jak bardzo patowej sytuacji się znajduję, czy jest jeszcze jakiś inny powód? Jeśli nie, to wyjdź i daj mi odpocząć – odpowiedziałam opanowanym tonem.

Franco spojrzał na mnie lekko zaskoczony, lecz w jego oczach dostrzegłam błysk dumy. Po chwili jednak założył na twarz maskę obojętności i skierował się do drzwi, ciągnąc za sobą młodszą siostrę.

– Ubierz się w coś eleganckiego. Musisz zapoznać się z resztą famiglii. – Kiwnął głową w zadumie, a następnie zmierzył mnie wzrokiem. – Gdybyś się źle poczuła, masz nas od razu poinformować. Chore serce to nie są żarty, rozumiemy się? 

Soraya rzuciła mi ostatnie, pogardliwe spojrzenie, a potem wyszła z pokoju. Zostałam sama i ze wszystkich sił starałam się nie rozkleić, nie rozpaść jak domek z kart. Słowa dziewczyny były bezwzględne, ale i szczere. Kimkolwiek jest ten dziedzic bratwy, zniszczy mnie tak szybko, jak zapowiadali.

Zrezygnowana i przytłoczona ciemnymi scenariuszami swojego przyszłego życia opadłam na miękki materac. W chwilach największego przygnębienia zawsze towarzyszył mi mój pamiętnik i długopis. Kiedy pisałam, czułam jak z moich barków schodzi ogromny ciężar. Potrzebowałam go, by nie zwariować i na chłodno przeanalizować sytuację. Musiało istnieć jakieś rozwiązanie tej dramatycznej zagadki. Złoty środek, który wyplątałby mnie z kajdan niechcianego małżeństwa.

Rozejrzałam się po pokoju w poszukiwaniu czegoś, na co mogłabym wylać dręczące mnie myśli. W oczy od razu rzucił mi się stary, zakurzony i pożółkły notes. Idealny. Nie zastanawiając się dłużej, spisałam kolejne kawałki swojej duszy. Wątpliwości i przeplatające się w mojej głowie głosy podpowiadały mi najmroczniejsze możliwości ucieczki.

***

Ubrana w szykowną, ciemnofioletową sukienkę z długim rękawem udałam się do salonu. Ku mojemu zaskoczeniu było w nim pusto, ale z oddali słyszałam śmiech i rozmowy dobiegające z ogrodu. Nie czułam się wystarczająco pewnie, by skierować się prosto w stronę tłumu gości. Do ludzi, którzy mimo wszystko byli moją rodziną. Jedyną rodziną, którą było dane mi posiadać.

Wzięłam głęboki wdech, a w klatce piersiowej poczułam nieprzyjemne kłucie. Te nerwy zdecydowanie nie działały korzystnie na moje sponiewierane serce.

– Wszystko w porządku? Może panienka chciałaby się napić wody? – zapytała przesympatyczna Zoya, służąca ubrana w elegancki mundurek. Oczywiście. Nawet służba musiała nienagannie się prezentować.

Nie chciałam robić jej kłopotu, a tym bardziej zwracać na siebie uwagi. Uśmiechnęłam się blado i kiwnęłam potwierdzająco głową.

– Poproszę szklaneczkę wody, jeśli to nie problem.

Szybko wypiłam napój i ruszyłam w kierunku patio, gdzie znajdowało się przyjęcie. Rozglądałam się po obcych twarzach, zastanawiając się, czy od dziś tak będzie wyglądać każdy mój dzień.

– La mia bella ragazza!3 Pozwól do nas! – krzyknęła starsza kobieta, wskazując na mnie dłonią. 

Jej pogodny uśmiech wabił mnie dobrocią, której od tak dawna nikt mi nie okazywał. Miała około pięćdziesięciu lat, miodowe blond włosy i niebieskie, jasne oczy. Ewidentnie należała do rodziny, bo posługiwała się perfekcyjnym włoskim.

Dołączyłam do grupki osób otaczających kobietę, wśród których rozpoznałam swoich rodziców. Na ich widok moja sylwetka automatycznie się napięła, a głos zamarł w krtani. Nie czułam się przy nich komfortowo i wątpiłam, czy to kiedykolwiek miało się zmienić. 

– Boże, skóra zdjęta z Beatrice! Chociaż, Nestorze, ma twoje czarne jak węgiel oczy. A jaka ona malutka! Musi szybko przybrać na wadze. Przecież przez te wąskie biodra nie przeciśnie się żadne bambino4! – Klasnęła w dłonie rozpromieniona, starsza blondynka. – Jestem Maria, siostra twojego ojca. Cudownie cię zobaczyć, dolcezza5.

I nim nadążyłam za nowymi rewelacjami, znalazłam się w ciasnym uścisku swojej ciotki. Obcej, nowo poznanej, ale pełnej sympatii ciotki. Mimo delikatnej niezręczności sytuacji przytulenie okazało się poprawić mi humor i dodało pewności siebie. Być może nie wszyscy spośród członków famiglii byli wilkami. Gdy kobieta mnie puściła, uśmiechnęłam się nieśmiało i poprawiłam niesforny kosmyk włosów za ucho. Nadal czułam się cholernie zawstydzona i wystawiona na pokaz, jak nowa atrakcja w lokalnym cyrku.

– Miło mi panią poznać. Nazywam się Sophia Esposito. – Wyciągnęłam ku niej dłoń, lecz po chwili atmosfera wokół nas zamarła.

Głosy w ogrodzie ucichły. Matka zabijała mnie wzrokiem, a twarz Marii wyrażała zmartwienie. Ciszę przeciął ostry ton mojego ojca:

– Jesteś Sophia Callaro i im szybciej się do tego przyzwyczaisz, tym lepiej dla ciebie. 

Dlaczego? Dlaczego teraz? Dlaczego ja, skoro całe dotychczasowe życie mało ich interesowałam? Wzburzona uniosłam dumnie podbródek i schowałam głęboko pod skórę oznaki lęku. Nie mogłam się wiecznie bać.

– Łączą mnie z panem więzy krwi, ale i te są dosyć kruche. Być może jestem pana córką, jednak tylko z biologicznego punktu widzenia. Im szybciej pan przyzwyczai się do tej myśli, tym lepiej dla pana. 

Mój prowokacyjny ton wywołał lawinę plotek wśród gości. Głośne szeptanie dudniło mi w uszach. Pyskata, na co sobie pozwala ta dziewczyna, niech ktoś ją nauczy, gdzie jej miejsce. Znajda, przybłęda, postanowiła się postawić. Może honor to wszystko, co mi zostało? Może duma, którą tak często się obnoszę, jest jedyną moją cnotą?

– Uważaj, dziecko. Uważaj na słowa. Bo być może za dwa tygodnie nie będziemy świętować ślubu, a pogrzeb. – Po tych słowach oddalił się w kierunku domu, zostawiając mnie całkowicie oszołomioną, ale już przestraszoną.

Maria sapnęła wyraźnie zdenerwowana.

– Uspokój się, fratello! Ta biedna dolcezza jest wystraszona jak dzika sarna. Miej trochę litości. Wydajecie ją za ruskiego szaleńca i jeszcze specjalnie straszycie. Chodź, maleństwo. – Pociągnęła mnie delikatnie za rękę w kierunku altany. – Musimy sobie odpocząć od tych żmij. Ze mną nic ci nie grozi.

W ciszy mijałyśmy piękne, różane krzewy. Ogród był zachwycający, niewątpliwie musiał kosztować tysiące dolarów. Skupiłam uwagę na kwiatach, by chociaż na chwilę się uspokoić i zwolnić oddech. W końcu dotarłyśmy do ławeczki. Maria zmarszczyła brwi na widok mojej przeraźliwie bladej twarzy. 

– Nie bój się, cara mia6. Teraz możemy spokojnie sobie porozmawiać. – Delikatnie głaskała moją dłoń, a ja czułam, jak pod moimi powiekami zbierają się łzy. Pierwszy raz od dawna ktoś okazywał mi czułość i troskę.

– Boję się. Nie wiem, co tutaj robię. Wszyscy wkoło mówią tylko o małżeństwie i obowiązku. O jakiejś famiglii. A ja nic nie rozumiem! Nie chcę  nawet tego rozumieć. Chcę jedynie zamknąć oczy, a po ich otwarciu obudzić się w swoim dawnym życiu. Może nie było idealne, ale było moje. A tutaj nic nie należy do mnie. Nawet ja sama jestem czyjąś własnością. Czy naprawdę musieli mnie odnajdywać? Dochodzę do wniosku, że jako sierota żyło mi się dużo lepiej. Łatwiej.

Już się nie powstrzymywałam i wybuchnęłam płaczem. Nie wstydzę się swoich uczuć, emocji. Przez całe życie radziłam sobie sama, a teraz musiałam być zdana na łaskę innych osób.

– Błagam, niech mi pani pomoże uciec. Błagam. – Głos drżał mi z rozpaczy, a oczy wpatrywały się w ciotkę z nadzieją.

Kobieta wyciągnęła z kopertówki paczkę papierosów i podpaliła jednego.

– Chcesz?

Pokręciłam głową i milczałam. Doszło do mnie, że nie ma sensu nikogo prosić o pomoc. Przecież wszyscy tutaj są tacy sami. Są powiązani. Są rodziną. Nie, są czymś więcej. Mafią.

Rezygnacja to przerażające uczucie, ponieważ zabiera ostatnią nadzieję. Jednak tak się właśnie czułam. Całkowicie i obezwładniająco zrezygnowana. Skazana na los, którego nie chciałam.

– Nie mogę pomóc ci uciec. Nie chodzi o to, że nie chcę. Chcę i pomogłabym ci, ale mam pewność, że szybko zostałabyś złapana i wtedy naprawdę mielibyśmy pogrzeb zamiast wesela. – Ciotka mocno zaciągnęła się papierosem i zaśmiała nerwowo. – Nie ma możliwości wyjścia z famiglii. Wchodzisz żywa, wychodzisz martwa. Wbrew pozorom miałaś dużo szczęścia, że mój brat i jego żona cię porzucili. Dzięki temu nie byłaś córką tych potworów, ale nadal mimo wszystko jesteś członkiem organizacji. A Cosa Nostra7nie lubi gubić swoich członków, szczególnie tych, którzy są cenną kartą przetargową.

Pociągnęłam nosem i wpatrywałam się w ciemną noc, która była nieprzenikniona. Nawet księżyc nie świecił jasno tej okropnej nocy. Nawet on pozbawiał mnie nadziei, dając jasno do zrozumienia, w jak patowej sytuacji się znalazłam. Musiałam jednak zrozumieć powody mojego uwięzienia.

– Dlaczego ja? Mało jest atrakcyjnych, młodych panien? Możecie kogoś innego wydać za mąż. Kogoś, kto nie przyniesie wam wstydu tak jak ja.

– Kochanie, tesoro8. Jeśli chodzi o unię między innymi kastami, potrzebny jest ktoś znaczący z krwi. Córka lub syn dona. Ktoś reprezentatywny. Twoja siostra jest już mężatką. Nie było więc innego wyboru. Tylko twoja krew może spełnić ten obowiązek, rozumiesz? Poza tym większość włoskich dziewcząt jest dziewicami, czystymi kwiatami wychowywanymi na idealne żony. Są od najmłodszych lat zaangażowane w aranżowane małżeństwa. I niestety Durov jasno wskazał palcem na ciebie. Nie wziąłby pod uwagę innej dziewczyny. Nie wiem, dlaczego tak postanowił, ale famiglia zatańczy tak, jak im Rosjanin zagra.

Nagle poczułam przypływ czarnej furii i prawie zagryzłam usta ze złości. Poderwałam się z ławki, krzycząc na jedyną życzliwą dla mnie osobę:

– Więc mam być towarem wymiennym, tak?! Barterowa transakcja. Co za mnie dostaniecie?! Pieniądze, narkotyki?! – wysyczałam, nie mogąc pohamować krążącej w żyłach złości.

Maria spojrzała na mnie z przygnębieniem wymalowanym na pięknej twarzy.

– Pokój, przyniesiesz nam pokój. – Po jej policzku spłynęła jedna samotna łza.

– Dzięki tobie odzyskam syna. Mojego jedynego bambino, który trzy lata temu został porwany przez bratwę w kazamaty. Oddadzą mi moje dziecko. Uratujesz moją zbolałą duszę, Sophio. Durov postawił jasny warunek. Jeśli mój synek ma wrócić, chce ciebie za żonę.

Chłód. Zimno. Przeraźliwe, dotkliwe zimno przepłynęło moimi żyłami prosto do serca. Zaczynałam rozumieć zasady tej gry. Nic nie jest za darmo. Wszystko ma swoją cenę. Pokój za krew. Dziecko za dziecko. Ukojenie za ból. A ja stoję pośrodku tej przeklętej gry i jestem pionkiem bez ruchu, bez decyzji. Rozczarowanie zalało moje gardło i chrypnęłam nienaturalnym głosem:

– Dlatego byłaś dla mnie taka miła? Żebym nie zrobiła nic, co pokrzyżuje wasze plany?

Kobieta przytaknęła głową, a większa ilość łez zalała jej doskonały makijaż. Nie czułam złości. Byłam całkowicie odrętwiała, wyprana z emocji.

– Nie musisz się martwić. Non preoccuparti zia9. Dostaniesz swojego bambino z powrotem.

Szok przebiegł po twarzy mojej rozmówczyni. Spojrzała na mnie szeroko otwartymi oczami, z nadzieją, której ja sama zostałam pozbawiona w brutalny sposób.

– Naprawdę? Zrobisz to dla mnie, bella ragazza?

Uśmiechnęłam się smutno.

– Dla ciebie? Nie. To nie jest tak, że mam jakiś wybór. Cokolwiek bym nie zrobiła, muszę wyjść za mąż. Nie ma z tego piekła ucieczki. Nie dla mnie. Utknęłam w swoim własnym, osobistym kręgu Dantego. 

Rozdział 3

SOPHIA

Dwa tygodnie minęły w przeraźliwie szybkim tempie. Nie zdążyłam nawet oswoić się z myślą, że należę do świata famiglii, a już musiałam szykować się do ślubu. Gdyby ktoś miesiąc temu powiedział mi, jak bardzo zmieni się moje życie, zaśmiałabym się tej osobie prosto w twarz. Niestety sytuacja nie uległa zmianie. 

Soraya okazała się bezlitosną suką. Podobnie jak moja własna matka, która na każdym kroku podkreślała, jak wielkim jestem dla niej rozczarowaniem. Obie miały natomiast tę samą zaletę – były cholernie szczere. Na szczęście nie musiałam z nimi zbyt często przebywać. Zajęte sobą zapominały o moim istnieniu, co przynosiło mi poczucie ulgi i chwilowej wolności. Jednak gdy dochodziło do naszego spotkania, bezwzględnie okazywały mi dezaprobatę, komentując na każdym kroku moje zachowanie czy wygląd. „Za chuda, za niska, za mały biust, za niewinna”. Powoli ignorowałam ich nieprzyjemne docinki, zamykając się w bibliotece na kilka godzin i czytając książki, przy okazji uczyłam się też włoskiego.

Jedynym miłym zaskoczeniem, a raczej dobrą duszą w tej tragicznej historii był mój starszy brat, Franco. Spędzałam czas głównie z nim i jego pięcioletnią córeczką, Valerią. Samotnie wychowywał małą po śmierci żony, a dodatkowo pełnił funkcję przyszłego nowojorskiego capo. Był stanowczym i nieznoszącym sprzeciwu człowiekiem, jednak w odróżnieniu od naszego ojca nie był brutalny i pozbawiony emocji. Z miłością spoglądał na córkę i czasami miałam wrażenie, że i mnie przynajmniej lubił. Ja także darzyłam go sympatią, często zanosząc się śmiechem, gdy obserwowałam jego rozmowy z Val. Ciężko było mu schować dumę do kieszeni i okazać łagodną stronę. Robił to tylko wtedy, kiedy wydawało mu się, że nikt nie patrzy. Zawsze z zaciekawieniem przyglądałam się ich relacji, wyobrażając sobie, jak by to było mieć kochającego rodzica. Niestety te szczęśliwe chwile szybko mijały, pozostawiając po sobie zagubioną nadzieję.

Ale czas pędził nieubłaganie i po trzynastu dniach łapania oddechu zostałam w końcu wciśnięta w ślubną, nieprzyzwoicie obcisłą sukienkę. Wyglądała zjawiskowo, nikt nie mógł temu zaprzeczyć. Skromna, ale mieniąca się w świetle jak setki maleńkich diamentów. Tylko ja nie pasowałam do tej doskonałej sukni. Czułam się jak sprzątaczka wyszykowana na bal przebierańców. Makijaż tuszował opuchnięte od płaczu brązowe oczy. Nie poznawałam siebie. Miałam wrażenie, że dawna ja odeszła gdzieś na zawsze. Że ta wesoła kelnerka z kawiarni, dziewczyna z wieloma marzeniami, z pasją do pisania – zginęła bezpowrotnie. Żegnaj, Soph, witaj Sophio.

Serce niespokojnie kłuło mnie w piersi. Jakby dawało mi znać, że już za chwilę zmierzę się z własnym koszmarem.

– Tylko nie przynieś rodzinie wstydu i nie zemdlej. Chyba wytrzymasz te kilka godzin? – Matka spojrzała z pogardą, agresywnie poprawiając kwiaty wplątane w moje blond loki.

Mój zły stan był tylko i wyłącznie jej zasługą. Było mi strasznie słabo po jej słowach na temat mojego przyszłego życia. Według niej i Sorayi nie czekało mnie nic więcej prócz bólu i cholernego cierpienia.

– Nie martw się, matko. Co najwyżej twój przyszły syn będzie pieprzyć dzisiejszej nocy zwłoki. Przecież cokolwiek by się nie działo, nie można odwołać ślubu, prawda? Żywa czy martwa, chyba nie ma to wielkiego znaczenia. – Wzruszyłam ramionami, udając obojętność. 

Resztki dumy były wszystkim, co mi zostało. Nie zamierzałam z nich rezygnować teraz, gdy nie miałam już nic do stracenia.

– Ty niewdzięczna dziewucho. Masz szczęście, że ci bardziej współczuję, niż nienawidzę! – syknęła i wróciła do poprawiania wianka.

Gdy tylko skończyła, zostałam sama, czekając na ojca, by poprowadził mnie do ołtarza.

Czy kiedykolwiek chciałam zostać panna młodą? Oczywiście. Chyba każda dziewczyna o tym marzy. O miłości, szczęściu i białej sukni. Ale to wydarzenie miało być tak bardzo inne od tego, w którym aktualnie biorę udział. Mój mąż. Mój przyjaciel. Mój kochanek i partner w zbrodni. A z czym skończyłam? Z mordercą, który jak się okazuje, zabił swoją poprzednią żonę. Udusił ją, czego dowiedziałam się dzień przed ślubem, gdy podsłuchałam rozmowę Franca z ciotką Marią. Wszyscy wiedzieli, że prawdopodobnie skończę tak samo jak moja poprzedniczka. Mimo to na twarzach członków rodziny gościły uśmiechy. 

Co za ironiczny dzień, który powinien być początkiem nowego życia, a był dniem mojego końca. Krew dudniła mi w uszach, gdy w końcu pojawił się ojciec, by oficjalnie oddać mnie temu łotrowi. Tuż przed drzwiami do kościoła dotarła do mnie jeszcze jedna rzecz. Akurat ta okazała się całkiem zabawna.

Zaśmiałam się i zapytałam ojca:

– A co z zaręczynami? Gdzie pierścionek od mojego narzeczonego?

Nestore Callaro zmarszczył brwi i zacisnął usta w wąską kreskę.

– Cieszę się, że dopisuje ci humor. Niedługo nie będziesz w stanie się śmiać z czegokolwiek.

Po tych słowach wkroczyłam do olbrzymiego, starego kościoła w gotyckim stylu. Setki fałszywych uśmiechów było skierowanych w moją stronę. Setki katów, które przyszły oglądać mój upadek. Wszyscy czekali na moje potknięcie, taksując mnie wzrokiem od góry do dołu i dając do zrozumienia, że nie jestem jedną z nich. Mieli rację, ale ja nie zamierzałam pokazać im słabości i dać kolejnych powodów do kpiących uśmieszków. Chociaż nie miałam i nigdy nie będę miała nic wspólnego z rodziną Callaro, dumnie uniosłam głowę i wykonałam krok do przodu, drżąc na dźwięk marszu weselnego. 

Nie dam im tej satysfakcji. Omiotłam wzrokiem ołtarz i znalazłam swojego przyszłego męża. Na jego widok przystanęłam na chwilę, delikatnie się chwiejąc, i zrobiłam krok do tyłu.

Nie, nie, nie!Przecież to potwór. On nawet wygląda jak potwór. 

Był wysokim na prawie dwa metry, postawnym mężczyzną. Budową przypominał niedźwiedzia, a jego ciało wydawało składać się z samych mięśni. Nieludzkiego charakteru dodawała mu blizna na pół twarzy, szpecąca jego ciemne oko. Czarne włosy i zarost na policzkach sprawiały, że wyglądał cholernie groźnie. Jak prawdziwy barbarzyńca z dalekiej Rosji, który bez mrugnięcia okiem zmiażdżyłby mnie w dłoni. Przy nim przypominałam bardziej zagubioną nastolatkę niż dojrzałą kobietę.

Wzięłam głęboki oddech i powoli dotarłam do samego ołtarza, by zrównać się z moim przyszłym mężem. Mężczyzna nerwowo kołysał się na boki, czego nie można było uznać za normalne, zdrowe zachowanie. 

O Boże, on naprawdę ma coś nie tak z głową. 

Instynktownie wykonałam krok w tył, jakby moje ciało podświadomie chciało uciec. Mężczyzna niestety to zauważył. Chwycił mocno za mój łokieć i przyciągnął do siebie. Zdecydowanie zbyt blisko. Przerażona spojrzałam w jego naznaczone szaleństwem oczy. Wstrzymałam powietrze, bojąc się jakkolwiek poruszyć i pisnąć słowem. 

– Moja. Zostajesz. Ze mną. Na zawsze – mruknął nienaturalnie szorstkim głosem, przez co przebiegł mnie zimny dreszcz. Soraya i matka miały rację. To nie jest członek famiglii, dobrze prezentujący się niczym Casanova i szarmancki w swoich gestach. Miałam przed sobą twarz i opakowanie zabójcy, którego silne ręce stworzone były do zadawania cierpienia. 

Oniemiała odwróciłam się w kierunku księdza, który nawet nie obdarzył mnie spojrzeniem. Chociaż przez chwilę chciałam nie patrzeć na mężczyznę obok. Nikt mi nie chciał pomóc, nikt nawet nie spróbował. Łzy zamazywały mi obraz, kiedy kapłan czytał słowa przysięgi. Usta drżały mi w momencie wypowiadania jednego krótkiego słowa, które przekreśliło ostatecznie moją nadzieję na wolność.

– Tak.

Pomruk zadowolenia wydostał się z ust Siergieja.

Mój mąż. Oprawca. Kat. Moja zguba i nieuchronny zwiastun śmierci.

Mężczyzna chwycił moją dłoń w swoją, przez co machinalnie jęknęłam z przerażenia. Była szorstka, naznaczona wieloma grubymi szramami. A więc tak wyglądają ręce mordercy. 

Podniosłam łagodnie głowę. Wianek zakołysał się w moich długich blond falach, ale kątem oka mogłam dostrzec, jak Rosjanin wsunął na mój palec złotą obrączkę. Teraz ja musiałam odwdzięczyć się tym samym. Niestety ręce tak mi drżały, że nie byłam w stanie tego wykonać. Goście zaczęli się irytować i szeptać między sobą, jaką jestem nieporadną ofiarą. 

Mizerna, krucha, nietrwała, niegodna noszenia nazwiska Callaro. 

– Zamknąć pierdolone mordy! – warknął Siergiej, a ja podskoczyłam na dźwięk jego ostrego tonu. Wszyscy zamilkli i chociaż przez chwilę mogłam rozkoszować się kojącą ciszą. 

Dlaczego to zrobił? Dlaczego nie chciał, żeby ze mnie szydzili?

Ponownie chwyciłam za złoty pierścień, ostatecznie wsuwając go na gruby palec mężczyzny. Niepewnie spojrzałam mu w oczy i tak jak się spodziewałam, wpatrywał się we mnie, marszcząc brwi, jakby rozwiązywał cholernie trudną zagadkę. Zignorowałam jego palące spojrzenie i pragnęłam tylko przetrwać do końca tę ceremonię. 

Po nabożeństwie w kościele udaliśmy się do hotelu na przyjęcie. Nie wiedziałam, czego się spodziewać, ponieważ niczego osobiście nie miałam prawa wybrać. Byłam bardzo zaskoczona widokiem sali bankietowej. Przepiękna, bogato zdobiona białymi kwiatami. Róże, tak jak w moich włosach. Myślę, że mogła to być sprawka ciotki Marii. Wszystko było przytłaczające i przygotowane jak na wydarzenie roku. Pragnęłam, by ten dzień jak najszybciej się zakończył. Chciałam schować się w cieniu lub umrzeć z rąk własnego męża.

– Bacio! Bacio10! – skandowali goście po wejściu na salę. Och, tak, pocałunek. Ominęliśmy go w kościele, ale teraz nie było przed nim ucieczki.

Z przerażeniem zadarłam głowę i spojrzałam na zadowolony wyraz twarzy Siergieja. Arogancki dupek. Uśmiechał się tak, jakby miał zrobić mi przysługę. Bastardo russo11!

– Nie… – Ale nim zdążyłam dokończyć zdanie, jego agresywne usta zaatakowały moje. 

Cierpki smak tytoniu podrażnił moje kubeczki smakowe. Był stanowczy i twardy. Jego dłoń przytrzymywała tył mojej głowy, nie pozwalając mi nawet na minimalne odsunięcie. Próbowałam się oderwać, ale jego język, gorący jak ogień, wdarł się do mojego wnętrza. Pisnęłam zaskoczona i odepchnęłam mężczyznę, wbijając mu palce w policzki. Mężczyzna mruknął niezadowolony i znowu, ze zdziwieniem, spojrzał mi w oczy. Czy on naprawdę myślał, że odwzajemnię pocałunek? Nie może być aż tak głupi.

Rosjanie wiwatowali w dzikim szale, rycząc jak prawdziwe zwierzęta i dopingując mojego męża. Z ratunkiem przyszła mi ciocia Maria.

– La mia bella ragazza. Wyglądasz jak prawdziwa principessa12! Nikt nie jest w stanie przyćmić twojego blasku, dolcezza. – Pochyliła się do mojego ucha ozdobionego platynowym kolczykiem. – Wiem, że jesteś przerażona, ale chyba nie musisz się tak bardzo bać. Twój pan młody patrzy na ciebie jak na najcenniejszy skarb. Zdecydowanie! Amore a prima vista13.

Zaskoczona podążyłam za wzrokiem kobiety, odnajdując twarz mężczyzny. Rzeczywiście, bacznie mnie obserwował. Ale ciotka myliła się. To nie była miłość od pierwszego wejrzenia. Patrzył na mnie jak na własność. Jak na nową zabawkę. Czym prędzej odwróciłam od niego głowę i zajęłam się przyjmowaniem życzeń od gości i famiglii. 

***

Włosko-rosyjskie wesele nie było najlepszym pomysłem rodziny. Napięcie wisiało w powietrzu, a intensywny zapach wódki drażnił mój nos. Jeśli można mówić o jakimkolwiek farcie w tej niefortunnej sytuacji, to przynajmniej nie przebywałam cały czas z przerażającym Ruskiem. Przyjęcie było ewidentnie podzielone między bratwę a włoską część gości. I choć doszło do unii, nadal wyczuwalna była nerwowa atmosfera.

Około północy, gdy już zdążyłam ukoić nerwy mocniejszym alkoholem, wymknęłam się na patio w kierunku różanego ogrodu. Noc była chłodna, ale miało to swoje plusy. Zimno szczypało w odkryte fragmenty mojej skóry i przypominało mi, że jeszcze żyję.

Zatrzymałam się przy małym stawie i oparłam o barierkę. Jak miałam spędzić resztę życia z kimś, z kim nawet nie zamieniłam słowa podczas całego wesela? Patrzył na mnie jak łowca na zwierzynę, a na dodatek nie był zbyt rozmownym mężczyzną. Nie żebym paliła się do poznawania go. Nie chciałam mieć z nim absolutnie nic wspólnego, ale również nie wyobrażałam sobie, żeby okazał się tym chorym potworem z plotek.Upośledzonym, niestabilnym psychicznie mrukiem. Co, jeśli faktycznie jest chory psychicznie? Jeśli obserwował każdy mój krok, by poznać słabe punkty? Jeśli już planował sposób, w jaki mnie zabije?

Wróciłam myślami do jego zmarłej żony. Nikt w nowojorskim środowisku nie wie, co się z nią stało i dlaczego zginęła. Wiadomo tylko, że to on ją zabił. Udusił i skręcił kark dla pewności. Boże, co za człowiek tak robi?

Nagle usłyszałam za sobą szelest liści wyrywający mnie z zamyślenia. Ktoś się zbliżał, więc spanikowana postanowiłam wrócić na przyjęcie. Tam także są demony, ale je przynajmniej już zdążyłam poznać. Ruszyłam w kierunku sali, gdy ktoś jedną ręką zasłonił mi usta, a drugą przerzucił przez ramię i niósł jak worek ziemniaków. Kopałam i krzyczałam, wołając o pomoc, ale przestałam, kiedy do moich uszu dotarł dźwięk męskiego śmiechu. 

Rosjanie gwizdali i skandowali.

– Zaplatit’ vykup14! Zapłać okup za swoją młodą, śliczną żonę, ty stary bydlaku! 

Oszołomiona nie miałam pojęcia, co się dzieje, a włosy przesłaniały mi pole widzenia. Dostrzegłam swoja ciotkę, która krzyknęła wyraźnie wkurzona.

– Voi bastardi15! Postawcie moją biedną dolcezzę na ziemię. Na pewno umiera z przerażenia.

Rzeczywiście, bałam się, ale wśród okrzyków i śmiechu usłyszałam znajome mi już warczenie. Zaskakując samą siebie, uspokoiłam się trochę i rozluźniłam.

– Skurwysyny! Zostawcie moją żonę w spokoju. Jak tylko was dorwę, zabiję gołymi rękoma i rzucę na pożarcie moim psom – zagroził mój mąż, dumnie krocząc w stronę patio. Chorzy Rosjanie i ich chore, pokręcone tradycje. 

– Ile jesteś w stanie nam zapłacić? Ile jest warta twoja gorąca żona? No, Siergiej, bracie, mów nam szybko, bo jestem pewny, że chcesz już zabrać swoją śliczną printsessa16do łóżka na noc poślubną – odpowiedział brat mojego męża, kolejny szalony członek bratwy. 

Podniosłam ponownie głowę, by zobaczyć, co dzieje się wokół. Durov patrzył wprost na mnie, mrużąc oczy, jakby coś kalkulował.

– Dam wam milion pierdolonych dolarów, a teraz spierdalać stąd, skurwysyny. Wesele się skończyło. Ubiraysya ot ublyudkov17!

Zostałam wręczona niczym prezent gwiazdkowy prosto w ramiona kniazia. Szliśmy, oddalając się od głośnych wiwatów.

– Możesz mnie postawić. Potrafię chodzić – mruknęłam zirytowana.

Ku mojemu zaskoczeniu Siergiej postawił mnie na ziemi i chwycił za rękę. Milczał, co doprowadzało mnie do szału. Nie nadążałam za jego szybkim krokiem, a alkohol prowokował mnie do odważnych zaczepek.

– Gdzie idziemy? – zapytałam niepewnie, gdy straciliśmy z oczu hotel. Wyglądało na to, że na imprezę już nie wrócimy.

– Odpowiesz coś? Rozumiesz w ogóle, co do ciebie mówię? 

Cisza. Cisza. Cisza. Cisza. Cholerna cisza.

Złość przepłynęła przez moje żyły i zachęciła do dalszego testowania granic. 

–  Ach. Czyli plotki były prawdziwe. Naprawdę jesteś upośledzonym szaleńcem z bratwy.

Nim zdążyłam zanotować, co się dzieje, dłoń mężczyzny owinęła się wokół mojej szyi, zaciskając się jak imadło.

– Nigdy. Więcej. Nie. Nazywaj. Mnie. Kurwa. Upośledzonym.

Próbowałam wydobyć z siebie słowa przeprosin, ale nie byłam w stanie oddychać. Robiło mi się ciemno przed oczami, a źrenice Siergieja wyrażały czyste szaleństwo. Wściekłość spowodowaną moim zuchwalstwem. Ostatni raz spróbowałam poruszyć ustami. Potem wszystko zrobiło się czarne i nie czułam już nic.

Rozdział 4

SOPHIA

Obudził mnie ostry ból gardła. Szyję miałam spuchniętą i nie byłam w stanie wydać z siebie żadnego dźwięku oprócz cichego świstu. Po chwili wróciły do mnie wspomnienia z wczorajszej nocy. Ten okropny potwór prawie mnie zabił.

Wystraszona niepewnie usiadłam na łóżku, rozglądając się dookoła. Znajdowałam się w ogromnej sypialni, ciemnej, ale schludnej. Nie była przesadnie zdobiona, tak jak sobie wyobrażałam rosyjskie poczucie estetyki. Była normalna, przytulna i z cudownie miękkim materacem. Opadłam na niego, nie chcąc jeszcze wracać do rzeczywistości.

Wciąż nie mogłam uwierzyć, że wzięłam ślub. Związałam się przed Bogiem z kimś, kogo nawet nie znałam. Kogo cholernie się bałam i miałam ku temu racjonalne powody. Delikatnie przeciągnęłam opuszkami palców po siniakach, które zostawił wczorajszej nocy Siergiej. Jak mogłabym mu zaufać, skoro pierwszego dnia zafundował mi śmiertelne przerażenie? To małżeństwo nie miało najmniejszego sensu. Wiedziałam, że będę musiała znaleźć sposób na ucieczkę, i to szybciej, niż podejrzewałam. Miałam do czynienia z nieobliczalnym potworem, zdolnym do wszystkiego, co najgorsze.

Przełknęłam łzy rozpaczy i z powrotem opadłam na łóżko. Przyszłość malowała się w czarnych barwach.

– Obudziłaś się. – Drzwi sypialni otworzyły się i dostrzegłam w nich swojego oprawcę. Instynktownie podsunęłam kolana do piersi, przygotowana na kolejny atak. Serce niebezpiecznie szybko biło mi w piersi. Próbowałam się odezwać, ale struny głosowe był tak bardzo obolałe, że nie miało to sensu. Patrzyłam więc tylko na mężczyznę, czekając na najgorsze. Pewnie przyszedł dokończyć wczorajsze dzieło.

Zbliżył się do mnie i usiadł na skraju wielkiego łóżka. Z bliska doskonale widziałam jego poszarpaną bliznę i męską, modnie zarośniętą szczękę. Nie był typowym przystojniakiem, ale coś w jego mrocznym wyglądzie mogło być uznawane za pociągające. Mimo to widziałam w nim tylko mordercę, nikogo więcej.

– Masz. Na szyję. Pomoże nie czuć bólu. – Siergiej wyciągnął w moją stronę torebkę z lodem.

Ton jego głosu zabrzmiał zadziwiająco łagodnie, zupełnie inaczej niż minionej nocy. Ostrożnie chwyciłam w dłoń chłodny opatrunek i przycisnęłam do opuchniętego miejsca. Ulga sprawiła, że zamknęłam oczy i zmęczona położyłam głowę na poduszki. 

– Masz delikatne ciało. Nie sądziłem, że ściskam cię tak mocno – mruknął niezadowolony i jego wkurzony ton powrócił. Czy oczekiwał, że przeproszę go za sprowokowanie? Nie miał na to najmniejszych szans.

Dalej nie otwierałam oczu. Nie chciałam w ogóle przebywać w jego obecności, co dopiero na niego patrzeć. Był dla mnie odrażającą bestią. Postanowiłam zaczekać, aż wyjdzie, i schować się pod pościelą, w nadziei, że zrozumie przesłanie.  

– Nie możesz mnie prowokować – rozbrzmiały kolejne słowa, przerywając błogą ciszę. Byłam zaskoczona, że nagle stał się rozmowny. Wczoraj wydawał się mrukiem, który prawdopodobnie w ogóle nie zna angielskiego. Teraz jego charakterystyczny, wschodni akcent drażnił moje uszy. Zirytowana odwróciłam się do niego plecami. – Masz nauczkę. Wyciągnij wnioski. Nie jestem słynącym z kontroli człowiekiem. Zrozumiesz to i się przyzwyczaisz. Odpocznij teraz, na pewno jesteś zmęczona. – Po tych słowach zostawił mnie samą i z ulgą zapadłam ponownie w sen.

***

Wyszłam z sypialni około południa, ubrana w prostą, czerwoną sukienkę, którą znalazłam w szafie. Najwidoczniej przygotowano się na mój przyjazd. Nie miałam jednak najmniejszego pojęcia, gdzie aktualnie przebywam. Czy to nadal Nowy Jork?