43,90 zł
Porywający romans fantasy dla czytelniczek i czytelników, którzy kochają Raven Kennedy, Jennifer l. Armentrout i Carissę Broadbent
Wydarzyło się coś niesłychanego. Od tej pory życie – życie nas wszystkich – ulegnie całkowitej zmianie. Otoczona zewsząd nieprzyjaciółmi, jeszcze nigdy nie byłam dalej od tronu.
Ani bliżej śmierci.
Mimo iż nie mogłam przewidzieć tej barbarzyńskiej zdrady, uczynię wszystko co w mojej mocy, by odszukać Loriana zanim jego straszliwy gniew spustoszy cały kontynent. Z trudem wynegocjowane sojusze są zrywane, nasi wrogowie się jednoczą, pająki Regnera zbliżają się coraz bardziej. Mamy tylko jedną szansę, żeby nie dopuścić, by zyskał boską moc i zniewolił wszystkich ludzi, fae i hybrydy w czterech królestwach. Na razie sądzi, że jestem tu uwięziona, bezradna i że czekam aż Lorian przybędzie mi na ratunek. Nie wie jeszcze, że nie cofnę się przed niczym, by ocalić mój lud.
Nie wie jeszcze, że to on powinien się mnie lękać.
Ebooka przeczytasz w aplikacjach Legimi lub dowolnej aplikacji obsługującej format:
Liczba stron: 484
Rok wydania: 2025
Tytuł oryginału: A Crown this Cold and Heavy
Projekt okładki: ©Moonpress, www.moonpress.co
Ilustracje: Stella Colorado
Mapa: Sarah Waites of The Illustrated Page Design
Redaktorka prowadząca: Agata Then
Redakcja: Justyna Techmańska
Redakcja techniczna: Sylwia Rogowska-Kusz
Korekta: Bartosz Szpojda, Magdalena Zabrocka (Lingventa)
© 2023 by Bingeable Books LLC. All rights reserved.
© for this edition by MUZA SA, Warszawa 2025
© for the Polish translation by Emilia Niedzieska
ISBN 978-83-287-3504-0
Wydawnictwo Akurat
Wydanie I
Warszawa 2025
–fragment–
Wydawnictwo Akurat
imprint MUZA SA
ul. Sienna 73
00-833 Warszawa
tel. +4822 6211775
e-mail: [email protected]
Księgarnia internetowa: www.muza.com.pl
Wersja elektroniczna: MAGRAF sp.j., Bydgoszcz
Jeśli potrafisz zmusić swe serce, nerwy i ścięgna,
By wciąż działały, choć siła z nich zbiegła,
I wytrwać, gdy nie zostało już nic,
Prócz Woli, co woła im: „Wytrwajcie!”
Rudyard Kipling, List do syna[1].
* W przekładzie tłumaczki. ↩
Klik.
Klik.
Klik.
Dźwięk wdzierał się w moje zmysły. Powieki miałam tak ciężkie, że otwarcie ich wymagało sporego wysiłku.
Światło słoneczne dźgnęło mnie w oczy i natychmiast je zamknęłam. Ale udało mi się coś zobaczyć.
Powóz.
Byłam w powozie. Poruszałam się. Zacisnęłam dłonie. Były związane. Zakręciło mi się w głowie. Co się stało…?
Lorian.
Demos.
Asinia.
O bogowie. Cavis.
Pajęczyna na jego twarzy. Pajęczyna, która oznaczała, że był jednym z pająków króla. Tych, których jako dzieci często umieszczano na obcych dworach.
Przypomniały mi się słowa Loriana.
Cavis pochodził z Jadynmire. Jeden z żołnierzyGalona znalazł go błąkającego się samotnie i boso po lesie. Tylko on przeżył.
Miał dopiero sześć zim. A Regner już go dopadł, wypaczył jego umysł, użył swojej ohydnej magii, by zasiać ziarno i móc wykorzystać Cavisa w dowolnej chwili.
Ogarnęła mnie wściekłość. Tym razem udało mi się utrzymać powieki otwarte.
Napotkałam jasnoniebieskie oczy. Oczy, które się ze mnie śmiały.
Znałam je.
Mężczyzna uśmiechnął się do mnie, a wtedy znieruchomiałam jak roślinożerca w obliczu drapieżnika. Uśmiech błękitnookiego się poszerzył.
– Nie bardzo wiem, jak udało ci się tak szybko odzyskać przytomność – powiedział. – Ale to imponujące.
Przybrałam obojętny wyraz twarzy. Ciemne włosy, szerokie ramiona i te rozbawione niebieskie oczy. Spotkałam go w tamtej karczmie niedługo po tym, jak z Lorianem dotarłam do Gromalii. Podszedł do mnie akurat, gdy zżerała mnie zazdrość o księcia, który rozmawiał z piękną fae.
Jesteś zbyt piękna, by wpatrywać się w płomienie ze zmarszczonym czołem.
Od jak dawna nas śledził? Kim był? I czy zdołałabym poderżnąć mu gardło i wyskoczyć z powozu?
Jego usta drgnęły.
– Na wpół odurzona, zakuta w żelazo fae, a mimo to zastanawiasz się, jak mnie zabić, co?
Zignorowawszy go, zwróciłam uwagę na drugiego mężczyznę w powozie. Tego, na którego nie byłam w stanie do tej pory spojrzeć.
Cavis wpatrywał się przed siebie nieobecnym wzrokiem.
Z nosa ciekła mu strużka krwi. Strach ścisnął mi żołądek i gardło, cały świat zawirował. Cavis błagał, by Lorian go zabił i uniemożliwił mu porwanie mnie. A teraz wyglądał jak… martwy.
– Co mu zrobiłeś?
Mężczyzna mruknął.
– Obawiam się, że to od walki z przymusem. Regner z przyjemnością zobaczy coś takiego.
Z moich ust wydobył się spazmatyczny charkot. Może na to nie wyglądało, ale Cavis wciąż toczył wewnętrzną bitwę. Patrzenie na niego było męczarnią, tymczasem człowiek, który wsadził mnie do tego powozu, najwyraźniej czerpał przyjemność z cudzego bólu. Spojrzałam na niego ponownie.
– Czego właściwie ode mnie chcesz?
– Może ciekawi mnie, jak zachowuje się dziedziczka tronu hybryd, kiedy nie ma przy niej tego przeklętego fae.
Spojrzałam na niego z politowaniem.
– Po prostu boisz się, że pokonałby cię w walce. Porwanie mnie to błąd.
Jego uśmiech stał się zimny.
– Niech zgadnę. Myślisz, że już jedzie cię uratować.
Wiedziałam, że tak.
Przekrzywił głowę.
– Naprawdę uważasz, że nie przygotowaliśmy czegoś specjalnego dla Krwiożerczego Księcia, twojego brata i każdego, kto jest na tyle głupi, by z tobą podróżować? Oni cię nie uratują. Wszyscy są już martwi. Sugeruję więc, żebyś zaczęła współpracować, jeśli chcesz oszczędzić sobie bólu.
Żołądek mi się ścisnął. Stłumiłam chęć zwymiotowania. To kłamstwo. Nie byli martwi. Wiedziałabym, gdyby tak było. Czułabym to. Próbował mnie zdenerwować.
– Nie wierzysz mi? – Pokręcił głową. – Uwierzysz.
Jego pięść poszybowała w kierunku mojej skroni i po chwili wszystko oblekła czerń.
Stwór przebił się przez ściany labiryntu, odrzucił na boki kamień i żelazo, jakby nic nie ważyły.
Cztery olbrzymie nogi, sękate i powykręcane – skóra na nich przypominała korę wiekowych drzew. Odnóża kończyły się koszmarnie zakrzywionymi szponami, które lśniły w blasku świetlnych kul.
Asinia się uchyliła, ledwo uniknęła uderzenia kamieniem w bok głowy. Kamieniem, który stwór kopnął w jej stronę.
Co sugerowało, że potwór wykazuje jakiś stopień inteligencji.
– Uważajcie na pułapki! – ryknął Demos, gdy pognaliśmy w stronę wyjścia.
– Już po nas – wydyszała Asinia. Potknęła się, ale Demos złapał ją za ramię i pociągnął za sobą.
Biegłem za nimi, osłaniając tyły. Cuchnący oddech stwora zatruwał powietrze. Przekląłem w myślach.
– Musimy się bronić.
Demos schował się za skałę.
– Najpierw powinniśmy podejść bliżej wyjścia.
Nie wypowiedział na głos naszych obaw. Ale zważywszy na wbijające się wściekle w strop jaskini rogi stwora, w każdej chwili mogliśmy zostać pogrzebani żywcem.
Spędziliśmy tu dwa dni, poruszając się tak szybko, jak tylko mogliśmy. Regner zadbał o to, by stwór znalazł nas w najmniej odpowiednim momencie – kończyło nam się jedzenie, woda i cierpliwość.
Zaryzykowałem spojrzenie przez ramię, skierowałem moc w stronę stóp monstrum. Zostało mi jej tak niewiele… Czułem się niemal całkowicie wyczerpany. Byłem bezużyteczny.
Stwór ryknął i cofnął się, ale zdążyłem jeszcze rzucić na niego okiem.
Miałem wrażenie, że znalazłem się w jednym z moich najgorszych koszmarów.
Tych sprzed poznania Priski. Śliniący się potwór za nami był niczym w porównaniu ze świadomością, że ją zabrano.
Że została porwana.
Choć byłem tuż obok.
Demos miał na szyi jej klepsydrę. Poruszał się coraz szybciej, tymczasem moje kroki zwalniały.
Klepsydra przeciwdziałała żelazu fae, ponieważ rozpoznała jego krew.
– Użyj swojej mocy – warknąłem.
– Używam. Moja moc każe nam spieprzać.
Nie miałem nawet siły zakląć. Asinia przeskoczyła nad jedną z pułapek. Podążyłem za nią, posyłając kolejny pocisk przez ramię.
Stwór zaryczał.
Prisca straciła już zbyt wielu bliskich. Z naszej trójki to ja miałem największe szanse na przeżycie.
– Odwrócę jego uwagę. – Przeskoczyłem przez kolejną pułapkę. – Wynoście się stąd.
– Mowy nie ma – odwarknął Demos, dając nura do następnej jaskini o niskim sklepieniu. – Prisca cię potrzebuje. Tylko ty zdołasz ją odzyskać.
Nie zamierzałem kłócić się z nim w tej kwestii. Był uparty tak samo jak jego siostra, więc zmarnowalibyśmy tylko niepotrzebnie czas. Na jednej ze ścian błysnęło srebro, przyciągając moją uwagę. Rozpoznałem to miejsce. Gdzieś tutaj ukryliśmy kilka trupów.
– Gdzie są strażnicy, których zabiliśmy?
Za nami zaryczał stwór. Asinia wydała z siebie zdławiony dźwięk, coś na kształt śmiechu.
– Chyba wpadł w pułapkę. Miejmy nadzieję, że to go zajmie na jakiś czas.
– Ciała są trzy jaskinie na lewo od nas – odpowiedział Demos. – Tak mi się wydaje.
– Mam pewien pomysł.
– Potrzeba wam czegoś jeszcze?
Uśmiechnęłam się do żony karczmarza.
– Nie, dziękuję. Muszę trochę odpocząć.
– Łaskawa pani niech tylko pamięta, coby zakluczyć drzwi.
Cały czas się uśmiechając i kiwając głową, zamknęłam wejście i przekręciłam klucz. Muszę znaleźć jakieś nowe miejsce. To babsko było zbyt wścibskie.
Ta kobieta ciągle się upierała, aby sprawdzać, czy dostarczono mi do pokoju jedzenie, przez co śledzenie pijanej klienteli stało się zbyt trudne. Zacisnęłam zęby. Podsłuchiwanie było moją jedyną szansą na zyskanie jakiejkolwiek informacji o miejscu pobytu Jamica. Gdybyśmy znaleźli rzekomego syna Regnera, moglibyśmy powstrzymać króla przed wzmocnieniem bariery.
Potrzebowałam czegokolwiek. Wskazówki. Wyszeptanych słów o strażnikach zbierających się gdzieś w okolicy. Widoku jednego z generałów Regnera w miejscu, w którym nie powinien się znajdować.
Ale pijani podróżnicy mówili tylko o dziwnych stworzeniach trzymanych w pobliżu gór, strażnicach w mało prawdopodobnych miejscach, wojskach stacjonujących na zgliszczach kilku wiosek na północy.
Podróżowałam więc bez wytchnienia przez Eprothę w przebraniu bogatej wdowy, przysłuchując się wszystkiemu, co mogło okazać się przydatne.
Podróżowałam sama. Jadłam sama. Spałam sama.
I to było wspaniałe.
Nikt nie wpatrywał się we mnie z potępieniem w oczach. Nikt nie wymagał posłuszeństwa. Nikt nie patrzył na mnie jak na zdrajczynię.
Przed oczami stanęła mi popielata twarz mojego ojca.
Jak? Bogowie, jak? Jak mogłem tego nie zauważyć?
Wiedział, że nie jestem zdeprawowana. Wiedział, że moc nie została mi nadana przez bogów, tylko pochodziła z linii krwi mojej matki…
Prisca zmusiła mojego ojca, aby przyznał się do tego, że był słabeuszem. I hipokrytą. W tamtej chwili miałam ochotę ją spoliczkować. Teraz byłam jej za to wdzięczna.
Nie miałam czasu ani potrzeby opłakiwać tchórzliwego hipokryty.
Podeszłam do okna, otworzyłam je i wyjrzałam na tętniącą życiem ulicę. Dotarłam do wioski rybackiej na północ od Thobirei, nieznanej mi części królestwa. Wolałabym wyjść z tego pokoju, włóczyć się po mieście jak bezpański kot i chłonąć wszystko, co się da. Niestety musiałam uważać, aby nie zwrócić na siebie uwagi strażników. I kapłanek. Pomimo błękitu na skroni potwierdzającego, że nie jestem zdeprawowana.
Rozległo się pukanie do drzwi. Żona karczmarza. Znowu. Jej natręctwo wzbudzało we mnie coraz większą irytację, ale przykleiłam na twarz uśmiech i przeszłam przez pokój.
Chłopaka, który stał przede mną i mrugał oczami, nigdy wcześniej nie widziałam. Był ubrany w barwy armii Regnera. Zastygłam w bezruchu i przywołałam ogień, przez co moja dłoń rozgrzała się do czerwoności – ciepło dodało mi otuchy.
– Madinia Farrow?
Palce rozgrzały się jeszcze bardziej. Nieznajomy przełknął ślinę, jakby wiedział, że niebezpiecznie balansuję na krawędzi wytrzymałości.
Sekunda na zabicie posłańca, kolejne trzy sekundy na wciągnięcie jego ciała do środka. Torbę miałam spakowaną. Już pierwszej nocy wyszłam przez okno, aby upewnić się, czy w razie potrzeby będę mogła stąd uciec.
– Wiadomość od Jej Królewskiej Mości – oznajmił, powoli wyciągając kartkę.
Najpierw moje serce się zatrzymało, chwilę później znów zaczęło bić, by w końcu przyspieszyć dwukrotnie. Jak tej suce udało się mnie znaleźć? Miałam przekroczyć granicę Eprothy dopiero za trzy dni.
Tuż po opuszczeniu ziemi fae znalazłam kobietę, która ufarbowała mi włosy na ciemnobrązowy kolor. Trzymałam się na uboczu i poza wysyłaniem do Priski wiadomości, w których informowałam ją o moim miejscu pobytu, z nikim się nie kontaktowałam.
Postawiłam przede wszystkim na bezpieczeństwo. A jednak teraz moja ręka uniosła się jakby z własnej woli, wyrwała wiadomość z dłoni chłopaka i upuściła na nią monetę.
Ciekawość kiedyś mnie zgubi.
– Możesz odejść – powiedziałam.
Posłuchał.
Odwróciłam się, podeszłam do okna i patrzyłam, jak posłaniec wychodzi na ulicę, zerkając przez ramię. Nikt za nim nie poszedł.
Rozłożyłam kartkę.
Madinia,
mądra kobieta zauważyłaby Gromalian gromadzących się na wschodnich rubieżach Thobirei.
Dla własnego dobra pozostań tak mądra jak zawsze.
Brak podpisu, co zresztą nie było niczym zaskakującym. Ale wszędzie poznałabym pismo małżonki Regnera.
Pytanie, czy chciała zastawić na nas pułapkę?
Nieraz widziałam, jak Kaliera dopuszcza się okrucieństw. Być może w ten sposób próbuje odzyskać zaufanie Regnera. Z przyjemnością zamknąłby mnie w lochu. I z pewnością przyglądałby się płonącej na stosie Prisce.
Umysł podsunął mi obraz głowy mojego ojca uderzającej o ziemię po upadku z konia. Zacisnęłam dłoń, zgniatając list.
Zanim opuściliśmy obóz, Lorian dał nam wszystkim gołębie używane przez fae, abyśmy mogli się komunikować.
Ale… Prisca musiała znaleźć klepsydrę. Tibris też nie wchodził w grę. Pojechał negocjować z gromaliańskimi rebeliantami, a Demos – z tego, co mi wiadomo – udał się z dziedziczką. Poza tym Demos był nieustępliwym gnojkiem.
Vicer jest już pewnie gdzieś w samym sercu Eprothy i próbuje przekonać hybrydy do udania się na południe, do krain fae. A może… Może ma tam jakichś ludzi? Jeśli nie, prawdopodobnie zdołałby zebrać niewielką grupkę.
Nabazgrawszy krótką notatkę, wyjęłam gołębia z klatki. Nie miałam pojęcia, skąd te ptaki wiedziały, do kogo mają lecieć, ale Lorian kazał nam po prostu wyraźnie podać imię osoby, z którą chcieliśmy się skontaktować.
– Zanieś to Vicerowi – powiedziałam.
Ból.
Świadomość wróciła wraz z bólem, który eksplodował za zamkniętymi powiekami. Ze zduszonym sapnięciem udało mi się przekręcić na bok.
– Obudziła się.
– Mówiłem, że się obudzi.
– Nadal może umrzeć. Uderzył ją zbyt mocno.
Z trudem stłumiłam próbujący wydostać się z mojego gardła jęk. Płuca ograbiono mi z tlenu. Oczy piekły. Wciągnęłam ostrożnie powietrze.
Demos zdradził mi kiedyś główną zasadę obowiązującą każdego więźnia – płaczesz i po tobie.
Ale, bogowie wszechmogący, ból był straszny. A pod nim czaił się ślepy strach, jakiego nigdy wcześniej nie doświadczyłam.
Przełknęłam gulę w gardle, wzięłam głęboki wdech i spróbowałam odgarnąć włosy z twarzy. Moje ręce się nie ruszyły.
Żelazo fae. Klaustrofobia wgryzła we mnie swoje ostre zębiska. Nic dziwnego, że miałam wrażenie, jakbym się dusiła. Kajdany zrobiono z ciemnego żelaza, ich powierzchnia była podziurkowana i poznaczona zadrapaniami. Były tak ciężkie, a łańcuch między nimi tak krótki, że nie mogłam unieść rąk.
Rozejrzałam się dookoła. Moją ciemną celę oświetlała jedynie kula światła znajdującą się w korytarzu naprzeciwko krat.
Pomieszczenie miało może ze dwa metry szerokości i trzy długości, kamienna podłoga i ściany były popękane i wilgotne. W jednym rogu stało wiadro z wodą, w drugim pusty kubeł, o którego przeznaczeniu wolałam nie myśleć. Długi korytarz ciągnął się za ścianą z krat, a o nie opierał się strażnik ubrany w barwy Eprothy.
Ze zmartwiałym sercem wzięłam kolejny głęboki wdech. Potem jeszcze jeden. Powoli wstałam, a wtedy cela zawirowała. Mój wzrok padł na twarz przyciśniętą do krat. Gładko ogolone policzki, rude włosy, brak kilku zębów.
To nie był loch pod zamkiem Regnera. Gdzie więc byłam? Ile czasu minęło, odkąd mnie porwano?
Strażnik uśmiechnął się do mnie. Wpatrywałam się w niego, dopóki uśmiech nie zniknął mu z twarzy.
– Nie wyglądasz najlepiej, dziedziczko.
Ignorując go, przyjrzałam się reszcie mojego ciała. Miałam stłuczony łokieć, rwały mnie mięśnie, a głowa bolała tak, jakby ktoś dźgnął mnie w skroń. Ale żyłam.
Gdzie był Cavis?
Strażnik się cofnął, najwyraźniej znudziło go wpatrywanie się we mnie. Czy były jakieś cele obok mojej? Nie słyszałam innych więźniów. Mężczyzna przesunął się w lewo, poza zasięg mojego wzroku. Mruknął coś do kogoś – prawdopodobnie do strażnika, którego wcześniej słyszałam.
Zawroty głowy przybrały na sile, więc poddałam się i położyłam z powrotem na kamiennej posadzce.
W moich myślach pojawił się Cavis i pajęczyna pokrywająca połowę jego twarzy. Szok i przerażenie w jego oczach, gdy zdał sobie sprawę, że działał wbrew własnej woli.
Lorian, Demos i Asinia na pewno żyli. Nawet nie chciałam myśleć, że mogło być inaczej.
Oni zapewne też oczekiwali, że przeżyję. Nie zawiodę ich.
Już ci kiedyś powiedziałem, że dopóki nie stawisz czoła rzeczywistości, na zawsze pozostaniesz jej ofiarą. A rzeczywistość jest taka, że jestem w tobie zakochany.
Nie odwzajemniłam mu się tym samym. Jego słowa zapadły mi głęboko w sercu, ale nie odpowiedziałam. Jeśli tu umrę, Lorian nigdy się nie dowie, co czuję.
A ja zakochałam się w tobie.
Stwór prychnął i skierował się prosto w stronę ciał. Demos zaciągnął je do jednej z głównych jaskiń, nakazując Asinii schować się i czekać. Jej kusza nie nadawała się do walki w zwarciu, więc dziewczyna ukryła się w jaskini naprzeciwko mnie, przykucnęła i wyglądała zza skały.
Demos przeklął, zajmując pozycję. Pomimo podłego nastroju przyznał, że mój plan był dobry, zasugerował jedynie minimalne zmiany.
Wyciągnąłem nóż. Ostrze było długie, lekkie i świetnie nadawało się do pchnięć i cięć. Broń leżała w dłoni tak dobrze, jakby stanowiła jej przedłużenie.
Im dłużej pozostawałem w tych pieprzonych jaskiniach, tym dłużej Prisca była sama i w niebezpieczeństwie.
Demos znów przeklął.
Spojrzałem w jego stronę.
–Może powinieneś mówić trochę głośniej. Tamto coś chyba cię nie słyszy.
Wyrzucił z siebie stek stłumionych przekleństw, które w innych okolicznościach wywołałyby uśmiech na mojej twarzy. Potem zamilkł. Asinia schowała się za rogiem po drugiej stronie jaskini, tak że widziałem tylko grot jej strzały.
Stwór wydał z siebie nagły ryk. Udało nam się zapamiętać, gdzie znajdowały się pułapki. Chociaż część z nich została rozbrojona przez strażników Regnera, bestia wciąż w jakieś wpadała. Liczyłem, że zanim do nas dotrze, porządnie się zmęczy.
Choć wnioskując po zbliżających się wściekłych warknięciach, było to mało prawdopodobne.
Po kolejnym ryku poczułem paskudny odór – skrzyżowanie pleśni i padliny. Asinia wydała z siebie zdławiony dźwięk i natychmiast zamilkła.
Czas na najniebezpieczniejszą część zadania. Stworzenie podążało za nami, ale trudno było stwierdzić, jak dobry miało węch. Znalezione przez nas ciała leżały zaledwie kilka stóp dalej. Gdy stwór się zbliżył, oddychałem przez usta, mrużąc oczy w słabym świetle.
Jego pieńkowate nogi napędzała ogromna masa mięśni. Nad szerokimi plecami, rozstawione od siebie w niewielkiej odległości, łukowato wyginały się kolce. Kurwa.
Dwa długie rogi sterczały z głowy nad żółtymi ślepiami, płonącymi wściekłością i głodem. Stwór zobaczył ciała i ryknął ponownie, rozdziawiając paszczę i odsłaniając rzędy karbowanych zębów.
W powietrzu przeleciał jeden z bełtów Asinii i wbił się w bok stwora. Warknął, ale strzała ledwie przebiła przypominającą korę skórę. Stwór nie zwrócił na nią uwagi, zwolnił tylko i potruchtał w kierunku ciał.
Plan może nie był idealny, ale istniała szansa, że mój nóż, wykonany przez fae, zdoła przebić skórę zwierza.
Wychyliłem się z kryjówki i sieknąłem jego kark. Trysnęła krew, ale kolczaste bydle nadal się ruszało i co więcej – szarżowało na mnie. Upadłszy na plecy, poczułem, jak powietrze ucieka mi z płuc. Przycisnąłem kolana do piersi, chroniąc ciało przed rozdziawioną paszczą i długimi, ostrymi zębami.
Asinia posłała kolejną strzałę, tym razem trafiła poniżej szyi, gdzie skóra była cieńsza. Z tkwiącym w gardle bełtem stwór wydał z siebie ryk bólu. Opuścił głowę, kłapiąc zębami i owiewając moją twarz gorącym, zjełczałym oddechem.
Wbiłem mu nóż pod brodę. Tryskająca krew zalała mi twarz.
Demos wskoczył na grzbiet bestii. Udało mu się zgrabnie wślizgnąć między kolce, tuż za głową, po czym wbił miecz w bok szyi, rozcinając skórę i mięśnie.
Zanurzyłem nóż głębiej, aż dostrzegłem go w pysku stwora. Demos siekał, szczerząc zęby i trzymając się jednego z rogów, a stwór potrząsał głową, próbując go z siebie zrzucić.
Asinia rzuciła się w naszym kierunku.
– Nie rób tego – warknął Demos.
Zignorowała go, lawirowała wokół ogromnych nóg stwora i w końcu wbiła mu nóż w brzuch.
Bestia wydała przerażający ryk.
Asinia rozcięła nożem delikatną skórę podbrzusza, krztusząc się na widok sznurów jelit, które z niego wypadły. Zadała bestii śmiertelny cios. Imponujące.
Stwór kopnął ją w pierś.
Dziewczyna przeleciała przez jaskinię, uderzyła o ścianę i osunęła się na ziemię.
– Sin! – ryknął Demos.
– Tnij dalej – wycedziłem, szarpiąc nożem. Stwór wydał z siebie kolejne warknięcie. Próbował się uwolnić, pomimo noża w pysku. Demos ciął dalej, ale z mniejszym skutkiem, jakby jego ostrze stępiło się w starciu z twardą skórą.
Kiedy bestia opadła na kolano, odtoczyłem się na bok, zostawiając nóż w jej pysku.
Wyciągnąłem z pochwy miecz i wbiłem w bok szyi potwora. Zawył i padł. Nieprzytomny albo martwy.
Kurwa, nareszcie. Wstrzymałem oddech, gdy Demos zeskoczył z grzbietu stwora i padł na kolana obok Asinii.
– Żyje – powiedział napiętym głosem. – Ale straciła przytomność.
Przycisnąłem palec do drgającego mięśnia przy oku. Potrzebowaliśmy uzdrowiciela. Demos również został ranny, choć starał się to ukryć, a skoro Asinia była nieprzytomna, całkowicie bezbronna, znaczyło to, że rana głowy może być poważna.
Podszedłem do niej i delikatnie przesunąłem kciukiem po jej potylicy. Guz wyraźnie puchł. Kurwa.
Moje ciało samo zacznie się regenerować, jak tylko opuścimy te pieprzone jaskinie. Dlatego zdecydowałem się na małą zmianę planów. Zabiorę Demosa i Asinię do uzdrowiciela. Jeśli nie będą w stanie podróżować, sam znajdę Priscę.
Wyczuwałem ją. Wciąż żyła. Ale to w niej Regner widział największe zagrożenie, więc jeśli szybko do niej nie dotrę, zginie.
Już na samą myśl całe moje ciało się buntowało.
Demos wziął Asinię na ręce. Popatrzyłem na krew w jej włosach.
– Znajdziemy uzdrowiciela – zapewniłem. Pod warunkiem, że nie natkniemy się na więcej niespodzianek Regnera.
Demos tylko skinął głową. Zebrałem broń i podjęliśmy na nowo powolny marsz ku wolności.
Gdy weszłam do sali balowej z moimi dwórkami, muzycy już grali. Dawno minęły czasy, kiedy dziewczęta przekomarzały się ze sobą i flirtowały z bogatymi, utytułowanymi szlachcicami. Teraz trzymały się razem jak stadko owiec otoczone przez wilki.
Dworzanie mi się pokłonili, tymczasem Sabium siedział wygodnie rozparty na tronie. Obrzydzenie ścisnęło mi gardło. Wyglądał na uosobienie zdrowia: błyszczące oczy, zarumienione policzki, jakby nic nie sprawiało mu tak wielkiej przyjemności jak wojna. Dworzanie się wyprostowali i odprowadzili mnie wzrokiem do tronu. Dzisiejszy bal miał służyć zachowaniu pozorów i sprawieniu wrażenia, że królestwo – i jego dworzanie – są nietykalni.
Patriarcha Rothnic Boria stał obok tronu. Źle przyjął wiadomość o śmierci syna. Sabium za to był zachwycony, choć oczywiście obiecał mu zemstę, jeśli tylko ten wykorzysta swój genialny umysł, za sprawą którego wymyślił powozy bez koni, do stworzenia czegoś o wiele bardziej… śmiercionośnego.
Rothnic się zgodził. Kilku moich szpiegów próbowało odkryć, nad czym dokładnie pracował, ale bez powodzenia. Patriarcha nie ustawał w swoich staraniach dzień i noc, opętany myślą o unicestwieniu Madinii.
Jeśli dostanie się w jego ręce, zginie, skamląc o litość.
Skalkulowane ryzyko.
Usiadłam, machnięciem dłoni odmawiając wina. Sabium kontynuował rozmowę. Nie próbował już nawet ukrywać przede mną swoich planów.
Wiedziałam, co to oznaczało.
Gdy zabije mojego syna, zabije też i mnie. Po co więc miałby ściszać głos, skoro będę martwa i nie zdołam zdradzić komukolwiek jego sekretów?
Serce waliło mi tak mocno, że pulsowanie czułam aż w uszach. Znałam Sabiuma. Ostatnio zaczął patrzeć na mnie z ledwie dostrzegalnym ironicznym uśmieszkiem na twarzy, puste oczy błyszczały mu tłumionym rozbawieniem. Jeśli wszystko pójdzie zgodnie z jego planem, moje życie dobiegnie końca w ciągu kilku tygodni, jeśli nie dni.
– Czy Waszej Wysokości udało się znaleźć Caddarila Tasaka? – zapytał Rothnic.
Na policzku Sabiuma drgnął mięsień. Nikt inny nie odważyłby się zadać takiego pytania, ale Rothnic wiedział, że nie groziło mu żadne niebezpieczeństwo. Przynajmniej na razie.
Jakiś czas temu Sabium nakazał straży aresztować każdego podejrzanego o zdeprawowanie. Wielu strażników skorzystało z okazji, by wyrównać stare porachunki. Kiedy syna Caddarila spalono, chociaż był człowiekiem, a nie hybrydą, król zbrodni wzniecił iskry wściekłości wśród mieszkańców Lesdryn. Wściekłość ta przerodziła się w zamieszki, których stłumienie zajęło kilka tygodni. Liczyłam na większą eskalację buntu, ale rebelianci się przestraszyli, gdy strażnicy Sabiuma zaczęli zabijać tych, którzy siali największe zamieszanie.
Sabium w ramach zadośćuczynienia zaprosił Tasaka na kolację, ale ten, spragniony zemsty, nie przyjął zaproszenia, tylko postanowił działać z ukrycia. Król wyszedł na słabeusza.
– Jeszcze nie. – Sabium zachował neutralny ton i rozprostował nogi. – Ale to kwestia czasu. Ukorzy się.
Nie, nie ukorzy. Sabium zabił jego jedynego syna. Po raz kolejny pokazał, że nie ma pojęcia, jak ludzie reagują na taką stratę.
Przez chwilę wyobraziłam sobie, jak Caddaril pewnego dnia zaskakuje mojego małżonka. Wbija miecz w jego trzewia, gdy ten najmniej się tego spodziewa. Król był oczywiście zbyt dobrze strzeżony, aby coś takiego mogło się zdarzyć, ale ta myśl okazała się przyjemna niczym gorące płomienie w mroźny dzień.
Do tronu podszedł posłaniec i pokłonił się nisko. Sabium pstryknął palcami, wziął wiadomość i prześledził wzrokiem jej treść.
Na jego twarzy pojawiło się zaskoczenie, a zaraz po nim wyraźny triumf.
Zaschło mi w ustach, żołądek skręcił się niespokojnie. Cokolwiek wzbudziło w Sabiumie taką radość…
– Muszę się czymś zająć – oznajmił. Nie zwracał się do mnie. Nie, skinął na Rothnica, który pochylił głowę, jego oczy aż błyszczały z ciekawości.
Sabium wstał, ignorując kłaniających mu się dworzan. Kiedy wyszedł z sali, omiotłam ich spojrzeniem. Nie dostrzegłam żadnego z moich szpiegów. Wiedziałam jednak, gdzie mogę znaleźć jednego z nich.
Gdybym teraz wyszła, zaraz po Sabiumie, zwróciłabym na siebie uwagę. Nie mogłam sobie pozwolić na jakiekolwiek podejrzenia. Czekałam więc, przybrawszy spokojny, znudzony wyraz twarzy. Pozwoliłam nawet Rothnicowi zaprosić się do tańca, choć przez cały czas towarzyszył mi dreszcz obrzydzenia.
– Wasza Wysokość wydaje się rozkojarzona.
– Trwa wojna, patriarcho Boria. Wszyscy jesteśmy teraz rozkojarzeni.
– Hmm.
– Wybaczcie – powiedziałam, gdy skończyliśmy tańczyć. – Tego typu rzeczy okropnie mnie wyczerpują.
– Oczywiście. – Kiedy jego spojrzenie napotkało moje, poczułam, jak przyspiesza mi puls. Rothnic zawsze był niebezpieczny, ale śmierć jego syna wyzwoliła w nim coś jeszcze. Coś żądnego krwi. Uśmiechnął się i mnie puścił.
– Dobranoc, Wasza Wysokość.
Rozejrzałam się po sali w poszukiwaniu moich dwórek. Mogły zostać tak długo, jak chciały, ale wszystkie ustawiły się w rządku i wyszły za mną, niczym kurczęta za chroniącą je kwoką.
– Czy Wasza Wysokość czegoś potrzebuje?
– Nie. Dobranoc, Lisveth.
Skinęła głową, spoglądając na towarzyszki. Razem weszły po schodach. Panująca na dworze groza dokonała tego, czego nie zdołało dokonać nic innego. Moje dwórki zrezygnowały z drobnych wzajemnych złośliwości i dla bezpieczeństwa postanowiły trzymać się razem.
Przed moimi komnatami znalazłam Nelię, która udawała, że przygląda się jednemu z luster na korytarzu w poszukiwaniu smug. Stała przygarbiona, ubrana w zwykłą, ciężką, wełnianą suknię. Jako ta, która nadzorowała całą służbę – od stajennych po personel kuchenny – miała dostęp do każdego zakątka zamku, przez co stanowiła wyjątkowe źródło informacji.
– Praca służących pozostawia wiele do życzenia – rzuciłam. – Na moich lustrach jest pełno odcisków palców.
Wzrok Nelii napotkał mój. Między jej brwiami pojawiły się głębokie zmarszczki. Pochyliła głowę i powiedziała:
– Ukarzę odpowiedzialną za to osobę. Ale za pozwoleniem Waszej Wysokości, najpierw chciałabym się przyjrzeć lustrom.
Machnęłam ręką i Nelia podbiegła do drzwi, a następnie je otworzyła.
– Osobiście sprawdzę wszystkie lustra – oznajmiła głośno.
– Dobrze.
Kiedy Nelia sprawdzała, czy nikt nie kręci się w żadnej z moich komnat, ja stałam przed kominkiem. Pogoda wyraźnie się poprawiła, ale i tak wolałam bijące od ognia ciepło.
W końcu dołączyła do mnie, była blada jak ściana.
– Dziedziczka tronu hybryd została złapana – oznajmiła, porzucając swój służalczy ton. – Przetrzymują ją w jednym z tajnych lochów króla.
W miejscu mojego żołądka zionęła otchłań. Jeśli ta dziewczyna zginie, mój syn nie będzie miał żadnych szans.
– Król nie przywiezie jej tutaj. – Odwróciłam się w stronę Nelii. – Przynajmniej dopóki nie wyciągnie z niej wszystkiego, czego potrzebuje.
– Nie, Wasza Wysokość. On wie, że zamek jest pełen szpiegów. Bałby się, że ktoś mógłby ją uwolnić.
Odwróciłam się do ognia.
– Gdzie ją przetrzymuje?
– Nie jestem pewna.
Nie byłam zaskoczona. Wiedziałam, że w królestwie jest wiele tajnych lochów. Jedyne, co mogłam zrobić, to zawęzić listę potencjalnych miejsc, i czekać na więcej informacji.
– Co się stało z Krwiożerczym Księciem?
– Nie wiem, Wasza Wysokość.
Zacisnęłam dłonie w pięści i uzbroiłam się w cierpliwość.
– Ilu strażników wysłał Sabium? Ile jedzenia wzięli ze sobą? Czy któryś z nich wspomniał, jak długo ich nie będzie?
Zamrugała.
– Dowiem się.
Skinęłam głową.
– Tylko szybko.
Odwróciła się i wyszła na korytarz. Przeciągnęłam drżącą dłonią po twarzy. Jeśli zabiją dziedziczkę, zanim mój syn zostanie uwolniony, wszystkie starania pójdą na marne.
Przed oczami mignęła mi twarz zadowolonego, a jednocześnie zaskoczonego Sabiuma. Miał nadzieję, że uda mu się ją schwytać, a jednak w jakimś stopniu nie spodziewał się, że jego plan okaże się tak skuteczny.
Czy Madinia zaufa mi w kwestii gromaliańskich hybryd?, zastanawiałam się. Jeśli tak, to czy uwierzy, że mogłabym znaleźć tajny loch Sabiuma? Byłam tu uwięziona, nie zdołałabym uwolnić dziedziczki tronu. Ale Madinia mogłaby to zrobić. Jeśli tylko mi zaufa, będzie taka szansa.
W zależności od tego, gdzie znajdował się loch, dotarcie do dziedziczki zajmie Sabiumowi od kilku godzin do kilku dni. Podczas przesłuchania może stracić nad sobą kontrolę i zabić Priscę, a potem przywieźć jej ciało i zawiesić je na murach miasta.
Nie mogłam na to pozwolić.
Przynajmniej jeszcze nie teraz.
Kroki na kamieniu. Ocknęłam się na tyle, by otworzyć oczy, i wtedy pojawił się mężczyzna z powozu… Eadric. Zniknęło udawane rozbawienie, które zakładał jak maskę. Teraz miał pusty wyraz twarzy, surowe spojrzenie. Nie wróżyło to nic dobrego. Poczułam ucisk w piersi.
Dał znak strażnikowi, nie zaszczycając go nawet spojrzeniem. Rudowłosy prychnął, otworzył drzwi celi i wsunął klucz z powrotem do kieszeni. Za Eadrikiem wszedł inny mężczyzna. Niższy ode mnie, chudy jak szczapa, szybko stawiał kroki, niemal pędził za tym pierwszym. Miał długie, przerzedzone włosy, które gdy szedł, rozwiewały się i odsłaniały spore placki łysiny.
Kiedy zatrzasnęły się drzwi, cela jakby skurczyła się o kilka stóp.
Na policzku Eadrica drgnął mięsień. Mężczyzna zacisnął zęby. Oparłam się plecami o ścianę i czekałam.
Kiedy dwóch mężczyzn zamyka się w celi z nieuzbrojoną kobietą, nie wyniknie z tego nic dobrego. Przynajmniej dla kobiety.
– Wygląda na to, że twój brat zabrał klepsydrę – odezwał się Eadric.
Moja klatka piersiowa się rozluźniła i nagle mogłam odetchnąć pełną piersią. Jeśli Demos miał klepsydrę, a Eadric nie wiedział, gdzie ona jest, oznaczało to, że mimo czyhającego w korytarzach niebezpieczeństwa, udało im się zbiec.
– Cały Demos – powiedziałam.
Eadric posłał mi zimny uśmiech.
– Zastanawiam się, jak zdołał jej dotknąć. Może mi zdradzisz, w jaki sposób poradził sobie z ochronną osłoną?
– Nie zamierzam ci nic…
Dał znak mężczyźnie obok, a ten podniósł rękę i za pomocą swojej magii wykonał długie cięcie wzdłuż mojego bicepsa.
Ból eksplodował z całą siłą. Krzyknęłam, próbując zakryć ranę dłonią, ale ciężkie łańcuchy mi to uniemożliwiły. Niewidzialne ostrze przecięło tunikę i wbiło się głęboko w mięśnie. Zaciskając zęby, wciągnęłam głośno powietrze.
Eadric ponownie gestem zachęcił mężczyznę. Ten skinął głową i wzdłuż mojej lewej kostki powstało kolejne głębokie nacięcie. Kiedy syknęłam, Eadric wbił we mnie wzrok. Rozbawienie rozbłysło w jego oczach.
– Po prostu nie wiesz, kiedy odpuścić, co?
– Torturuj mnie, ile chcesz – odparłam hardo. – I tak nic ode mnie nie wyciągniesz.
– Spodziewałem się, że to powiesz.
Na moim ciele pojawiały się kolejne nacięcia, a ja wiłam się z bólu. Ciepła krew spływała po skórze, jej metaliczny zapach przyprawiał mnie o zawrót głowy. Ale przestałam krzyczeć. I na pewno nie zamierzałam powiedzieć czegokolwiek temu draniowi. Nigdy.
Kiedy oparłam się o ścianę, dysząc z bólu, Eadric zbliżył się do mnie.
– Soltor może pociąć cię aż do kości – stwierdził swobodnym tonem. – Potem zamknie wszystkie rany i zaczniemy wszystko od początku. I możemy tak robić przez wiele dni.
Uczepiłam się tego ostatniego słowa. Dni. To oznaczało, że Regner jeszcze tu nie dotarł. Że Cavis i ja mogliśmy uciec, zanim się zjawi.
Eadric cmoknął. Najwyraźniej był to znak dla Soltora, bo włókna mojej skóry zaczęły się splatać, a głębokie nacięcia zamykać. Ból był nie do zniesienia, jakby ktoś zszywał mi grubą igłą po kolei każdą ranę.
– Jeszcze raz – zarządził Eadric.
Ból przeszywał całe ciało, gdy rozdzierano je raz za razem.
Zamknęłam oczy, blokując cierpienie, głos Eadrica, dyszący oddech Soltora. Skupiłam się na Lorianie. Asinii. Tibrisie. Demosie. W moich myślach pojawili się Galon, Marth, Rythos i Madinia. I hybrydy ukrywające się w wielu miejscach na całym kontynencie, rozpaczliwie pragnące pokoju i bezpieczeństwa.
– Możesz to zakończyć – odezwał się Eadric. – Zabiorę cię z tej celi, każę przygotować dla ciebie kąpiel i będziemy mogli porozmawiać o tym przy kolacji jak dwoje rozsądnych ludzi.
Prychnęłam. Eadric złapał mnie za podbródek, a wtedy otworzyłam oczy. Próba uderzenia go w twarz została udaremniona przez jego drugą rękę, która zacisnęła się na łańcuchu między kajdanami.
– To może inaczej – zaczął. – Oni mają klepsydrę. My mamy ciebie. Jak myślisz, dokąd udadzą się w następnej kolejności?
Roześmiałam się.
Mięsień na jego policzku drgnął ponownie. Palce na moim podbródku zacisnęły się boleśnie.
– Coś nie tak? – zapytałam. – Martwisz się, że Lorian tutaj przyjedzie i się z tobą rozprawi? Bo przyjedzie.
Zacisnął usta i puścił mój podbródek, a następnie skinął dłonią Soltorowi. Agonalny ból wdarł się głęboko w moje ciało, przebijając się przez mechanizmy obronne. Wszystko dookoła zrobiło się białe.
Odpowiedział mi odległy ryk. Cavis. Ulga dobijała się gdzieś na obrzeżach świadomości i nagle łatwiej mi było oddychać.
Wciąż żył.
Eadric zwrócił się do strażnika.
– Przyprowadź tu naszego gościa.
Serce mi zamarło.
– Ty sukinsynu.
Pochylił się na tyle blisko, by syknąć mi do ucha:
– I tak cię w końcu złamię.
Podniosłam głowę i uderzyłam nią w jego twarz. Eadric się odsunął, trzymając się za nos, z którego tryskała krew. Zakręciło mi się w głowie. Z moimi obrażeniami prawdopodobnie nie powinnam używać głowy jako broni.
Ale było warto.
Nagle otworzyły się drzwi.
– Uzdrowiciela? – zaoferował rudowłosy strażnik, wciągając do środka Cavisa. Eadric zignorował pytanie i skupił wzrok na nowo przybyłym.
Wolałabym zostać rozerwana na strzępy niż patrzeć na zakłopotanie Cavisa. Kiedy nasze spojrzenia się spotkały, jego oczy się rozjaśniły. Rozpoznał mnie.
– Obserwowałem cię już od jakiegoś czasu – wyznał Eadric. – Moi ludzie nasłuchali się różnych plotek. Najwyraźniej pieprzysz się nie tylko z Krwiożerczym Księciem. W zasadzie wielu świadków zarzeka się, że robiłaś to z całą jego bandą.
Minęło sporo czasu od tamtej nocy w gospodzie. Od kiedy pierwszy raz droczyłam się z Lorianem i resztą. Kiedy po raz pierwszy usłyszałam śmiech Loriana. Eadric myślał, że uda mu się mnie zawstydzić, ale to wspomnienie dodało mi sił.
Cavis spojrzał mi w oczy. Wrócił, znowu był sobą. Żadne z nas nie wypowiedziało ani słowa, ale jego spojrzenie mi wystarczyło. Ogarnął mnie dziwny spokój.
– Spróbujmy inaczej – zaproponował Eadric. – Zadam każdemu z was pytanie. Jeśli nie odpowiesz, będziesz patrzeć, jak twój kochanek się wykrwawia.
Stłumiłam szloch. Cavis nie mówił. Działał pod przymusem czaru rzuconego na niego przez króla. Gdyby się odezwał, skutki mogły okazać się fatalne.
– Nawet nie potrzebuję pomocy Soltora – stwierdził Eadric. – Wiesz, co się dzieje, gdy pająk króla zdoła mu się przeciwstawić?
Milczałam. Eadric się uśmiechnął.
– To, z czym mamy tutaj do czynienia, jest niezwykle rzadkie i możliwe tylko dlatego, że Sabium jeszcze tutaj nie dotarł i sam go nie przesłuchał. Ale musisz wiedzieć, że za każdym razem, gdy twojemu kochasiowi uda się zwalczyć przymus, części jego mózgu zaczną krwawić i obumierać. Aż w końcu nic z niego nie zostanie.
Regner nie pozwoliłby Cavisowi umrzeć, zanim ten nie wyjawiłby mu wszystkiego. Z pewnością zabiłby Eadrica, gdyby ten doprowadził do śmierci tak cennego pająka. W końcu Cavis przyjaźnił się z Lorianem i Conrethem od dziesięcioleci – należał do zaufanego wewnętrznego kręgu. Ile jednak zdoła znieść Cavis, tak by nadal pozostać sobą? Nie wiedziałam zbyt wiele o mózgu i jego tajemnicach, ale Tibris zdradził mi kiedyś kilka swoich teorii dotyczących osobowości i wspomnień.
Przekrzywiłam głowę i spojrzałam na Eadrica z pogardą.
– Musisz wciągać w to kogoś jeszcze? Nie dość, że znęcasz się nade mną?
– Nie wystarczy mi twoje cierpienie fizycznie. Złamię cię również psychicznie. Złamię twojego ducha. Zasłużyłaś sobie przynajmniej na to.
– A co ja ci takiego zrobiłam?
Eadric zmarszczył brwi, jakby nie zrozumiał pytania. Ewidentnie miał mi coś za złe. Wytężyłam umysł, ale nie przypominałam sobie, żebym spotkała go przed tamtym dniem w gospodzie.
Dał znak Soltorowi.
– Zaczynajmy.
Jego pomagier machnął ręką. Tuż pod moimi żebrami powstała cięta rana, tak głęboka, że odsłoniła kość. Zakręciło mi się w głowie i zaczęłam się krztusić. Eadric się roześmiał.
Cavis rzucił się na mojego oprawcę. Śmiech niebieskookiego zamarł, gdy Soltor cofnął się pod ścianę, uciekając przed rozwścieczonym fae.
– Przestań – rozkazał Eadric.
Cavis zignorował go, krew lała mu się z nosa i oczu.
– Cavis, proszę, przestań – błagałam.
Eadric spojrzał na Soltora, który tym razem zranił Cavisa, rozcinając mu udo. Noga Cavisa się zgięła, a on sam upadł na kamienną posadzkę. Czarna pajęczyna kontrastowała z bladą skórą jego twarzy, a rozmarzone zazwyczaj oczy zaszkliły się z bólu i dezorientacji. Poczułam ciepło, jakby krew w moich żyłach się gotowała.
Soltor przeciął policzek Cavisa, dzieląc sieć na dwie części. Rozerwana skóra zwisała, biel kości policzkowej odznaczała się na tle krwi.
Co mogłam zrobić? Jak mogłam to zakończyć? Byłam bezużyteczna. Całkowicie bezużyteczna. Szarpałam kajdanami, próbując wydobyć z siebie chociażby cząstkę mocy. Nadaremno. Oczy mnie paliły, oddech stawał się coraz szybszy.
Eadric uśmiechnął się do mnie, jakby czytał w moich myślach.
– Same tortury są nudne – stwierdził swobodnym tonem. – W końcu ciało potrafi znieść wiele, zanim całkowicie się podda. Dlatego moc Soltora jest tak interesująca. Nie ma granicy bólu, jakiego doświadczysz. Jakiego dozna twój kochanek. Będziemy was uzdrawiać ciągle od nowa, aż cię złamiemy, zanim podda się twoje ciało. Tak będzie o wiele ciekawiej.
Skinął na Soltora i rana na policzku Cavisa zaczęła się zabliźniać. Starałam się zetrzeć z twarzy wszelkie emocje, ukryć ogarniającą mnie ulgę. Soltor wypuścił powietrze, skupił uwagę na moich ranach. Ale tym razem nie zagoiły się całkowicie.
Moc pomagiera nie była nieograniczona. Interesujące.
Napotkałam wzrok Cavisa. Jego spojrzenie znów było przytomne, spokój w oczach dodał mi sił. Musieliśmy wytrzymać jeszcze tylko trochę.
W lesie było chłodno. Wysokie sosny stały blisko siebie, gałęzie przeplatały się, zasłaniając niebo. Słabe światło słoneczne prześlizgiwało się między nimi, tworząc pstrokate wzory na bujnych paprociach. Wlokłem się noga za nogą, kroki tłumił dywan z sosnowych igieł. Moje rany powoli się goiły.
Jeszcze niedawno, na zmianę z Demosem, niosłem Asinię, dopóki nie ocknęła się kilka minut temu i uparła, że może iść sama. Jej ruchy były niepewne, chwiejne, wzrok miała rozkojarzony. Ponieważ właśnie zwymiotowała, prawdopodobnie niedługo znów będziemy musieli ją nieść. Była tak samo uparta jak Prisca.
Moja Prisca.
Poczułem gwałtowny skurcz w brzuchu, jakby do środka dostała się niewidzialna ręka i ścisnęła mi wnętrzności. Z każdym dniem wyrwa w mojej piersi stawała się coraz głębsza, grożąc pochłonięciem mnie w całości. Być tak daleko od Priski, wiedzieć, że jest w śmiertelnym niebezpieczeństwie… Nie było większej tortury. Być może to kara za to, że latami posyłałem na tamten świat tak wiele istnień.
Bogowie doskonale wiedzieli, gdzie uderzyć. Oddałbym wszystko, by zająć jej miejsce.
Asinia zaklęła pod nosem, potknąwszy się o gałąź. Demos i ja milczeliśmy. Wszystko zostało już powiedziane. Zanim udaliśmy się do jaskiń, sprzedaliśmy konie z obawy, że mogłyby paść z głodu lub zostać porwane przez naszych wrogów, jeśli utknęlibyśmy w labiryntach. Tymczasem teraz bardzo by się przydały, bo najbliższa wioska, Hemiarath, była oddalona o kilka godzin marszu.
– Jastrząb – mruknął Demos.
Odwróciłem się i zobaczyłem, że wpatruje się w niebo.
Aquilus pikował w naszą stronę, omijając drzewa, aż w końcu wylądował na moim ramieniu. Poczułem ulgę, jak przy oblaniu lodowatą wodą poparzonej skóry. Pogłaskałem ptaka. Mój umysł oczyścił się na tyle, że mogłem się skupić.
– Wyślę wiadomość do Galona i reszty – powiedziałem.
Asinia skinęła głową, kładąc dłoń na ramieniu Demosa i opierając się o niego. Panika i bezradna wściekłość rozbłysły w jego oczach. Tak, potrzebowaliśmy uzdrowiciela.
– W Hemiarath będą na nas czekać – zaczęła Asinia. – Regner na pewno wysłał szpiegów, na wypadek gdybyśmy przeżyli.
– Wiem. – Na szczęście miałem coś w zanadrzu.
– Nie możemy się tam zatrzymać. Musimy iść dalej. Pris…
Demos powoli odwrócił głowę, w jego oczach pojawiła się jakaś zwierzęca zapalczywość. Gdybym nie wiedział, że jest hybrydą, pomyślałbym, że to fae w przebraniu człowieka.
– Zatrzymamy się w Hemiarath i pójdziesz do uzdrowiciela.
Syknęła.
– Nie ty tu dowodzisz. Jeśli dotrzemy do wioski i zostaniemy aresztowani przez strażników Regnera, to kto znajdzie Priscę?
– Zostałaś przegłosowana – powiedziałem łagodnie, powściągając emocje. Sięgnąłem głęboko do kieszeni, wyciągnąłem skrawek pergaminu i przedarłem go na pół.
– Ale…
Kiedy podniosłem wzrok, wzdrygnęła się. Demos zesztywniał, przesuwając ją za siebie. Wbił we mnie płonący wściekłością wzrok.
– Powinnaś napić się wody – mruknął mój towarzysz, podając Asinii bukłak. Odsunęła się od niego i wypiła łyk, a ja napisałem szybko dwie wiadomości.
Jedną do fae, która mieszkała na obrzeżach Hemiarath. Nie będzie z tego zadowolona. Ale była mi coś winna.
Drugą do Galona. Nie mogłem mu opowiedzieć o Cavisie. Nie chciałem, aby dowiedział się o tym w ten sposób. Napisałem więc tylko o porwaniu Priski. Planowałem, że tę noc spędzimy na obrzeżach Hemiarath. A kolejne dni i noce poświęcę na przepytywanie strażników w każdej wiosce i mieście w tym królestwie, dopóki się nie dowiem, gdzie przetrzymują Priscę.
Wpatrywałem się w oczy Aquilusa. Przywiązawszy pierwszą wiadomość do jego prawej nogi, stuknąłem w nią.
– Najpierw Valdoria – poinstruowałem. Ptak przekrzywił głowę, a ja przyczepiłem drugą wiadomość do jego lewej nogi. – A potem Galon – dokończyłem.
Minęło sporo czasu, odkąd Aquilus zaniósł wiadomość Valdorii, więc dałem mu chwilę, żeby sobie przypomniał.
Następnie ponownie dotknąłem jego prawej nogi.
– Valdoria. – Stuknąłem w drugą nogę. – Galon.
Delikatnie oparł dziób o mój policzek.
Dobrze.
– Skąd będziesz wiedział, że się nie pomyli? – zapytał Demos.
– Wyszkolone przez fae jastrzębie są nie tylko niezwykle brutalne, ale też magicznie wzmocnione. Aquilus jest również odporny na inną magię, to naturalna ochrona zaszczepiona w hodowli.
Aquilus wzbił się w powietrze i znów podjęliśmy marsz. Galon, Rythos i Marth opuścili Quorith kilka dni temu. Liczyłem, że dotarli już do Eprothy.
Będę musiał powiedzieć im o Cavisie.
Cavis.
Gdyby Demos i Asinia również nie widzieli tego na własne oczy, byłbym przekonany, że to moje urojenia. Ale taka była prawda.
Regner musiał go dopaść, jeszcze zanim go przygarnęliśmy. Gdyby Cavis o tym wiedział, sam odebrałby sobie życie. Nigdy nie założyłby rodziny.
Agonalna męka w jego oczach, gdy zdał sobie sprawę, co się z nim dzieje…
Jakby był bezwolną marionetką.
Prisca będzie o niego walczyć. Bez względu na wszystko. Nie rozumiała, że Cavis nie jest już przyjacielem, którego znała. Ale on to wiedział. Dlatego błagał mnie, abym go zabił. Żółć podeszła mi do gardła. Zawiodłem.
Nie udało mi się też ochronić Priski.
Po jakimś czasie zatrzymaliśmy się w pobliżu rzeki, aby napełnić bukłaki. Demos zdjął koszulę, zanurzył ją w wodzie i przyłożył do głowy siedzącej przy brzegu Asinii. Jej twarz była trupio blada.
– Będą ją torturować – stwierdziła.
– Ma krążek – przypomniał Demos z tak ponurym wyrazem twarzy, jakiego nigdy wcześniej u niego nie widziałem. – Nigdy nie zdradzi sekretów hybryd.
Krążek. Stworzony przez fae, pozwalał więźniowi odebrać sobie życie w sytuacji właśnie takiej jak ta. Każdy fae ukrywał go w swoim ciele.
– Nie, nie ma – wycedziłem. – Zabrałem Prisce krążek, jak tylko go zauważyłem.
Asinia zerwała się na nogi.
– Ty samolubny draniu.
– Znajdę ją.
Otworzyła usta i zamknęła je na widok tego, co zobaczyła na mojej twarzy.
Przysiągłem jej, Demosowi, samym bogom.
– Przeszukam każdy centymetr tego kontynentu, jeśli będzie trzeba. Zabiję każdego, kto stanie mi na drodze. Prisca będzie żyć. Dopilnuję tego.
koniec darmowego fragmentuzapraszamy do zakupu pełnej wersji