Kończy się czas - Sarah Crossan - ebook + książka

Kończy się czas ebook

Sarah Crossan

0,0
14,99 zł
Najniższa cena z 30 dni przed obniżką: 14,99 zł

Ten tytuł znajduje się w Katalogu Klubowym.

Zbieraj punkty w Klubie Mola Książkowego i kupuj ebooki, audiobooki oraz książki papierowe do 50% taniej.

Dowiedz się więcej.
Opis

Siedemnastoletni Joe nie widział swojego brata od dziesięciu lat. Ed jest w więzieniu w Teksasie. Został skazany na śmierć. A teraz wyznaczono datę egzekucji i Joe ma w głowie tylko jedno: spędzić te ostatnie tygodnie z bratem. Pomóc mu je przetrwać, bez względu na to, co myśli cały świat... i bez względu na to, czy Ed popełnił zbrodnię, której nigdy mu nie udowodniono. A czy popełnił? I czy w ostatecznym rachunku ma to jakiekolwiek znaczenie? Ta wstrząsająca, napisana białym wierszem powieść stawia fundamentalne pytania: Jaką wartość ma życie? Co można wybaczyć? I jak się pożegnać? Książka wyróżniona nagrodą jury młodzieżowego Deutscher Jugendliteraturpreis 2020.

Ebooka przeczytasz w aplikacjach Legimi na:

Androidzie
iOS
czytnikach certyfikowanych
przez Legimi
czytnikach Kindle™
(dla wybranych pakietów)

Liczba stron: 143

Oceny
0,0
0
0
0
0
0
Więcej informacji
Więcej informacji
Legimi nie weryfikuje, czy opinie pochodzą od konsumentów, którzy nabyli lub czytali/słuchali daną pozycję, ale usuwa fałszywe opinie, jeśli je wykryje.



dla Jimmy’ego Foxa

PIERW­SZY TE­LE­FON

Zie­lony te­le­fon

na ścia­nie w przed­po­koju

pra­wie ni­gdy nie dzwo­nił.

Jak ktoś chciał roz­ma­wiać z Mamą, dzwo­nił na ko­mórkę.

Do An­geli też.

Przez chwilę słu­cha­łem dzwonka,

za­nim pod­nio­słem słu­chawkę.

„Halo?”

„Joe?” – To był Ed.

Nie od­zy­wał się od kilku ty­go­dni.

Już się mar­twi­łem,

nie wie­dzia­łem, czy wróci do domu.

„Jest An­gela?” – spy­tał.

Od­dy­chał szybko,

jakby go ktoś go­nił.

Gdzieś za nim

ostre głosy,

trza­śnię­cie drzwiami.

„An­gela jest na tre­ningu” – po­wie­dzia­łem.

„A Mama?”

„Nie wiem.

Hej, Ed,

zna­la­złem w parku rę­ka­wicę do bejs­bola.

Przy­je­dziesz nie­długo?

To za­gramy”.

Wes­tchnął ciężko. „Nie wiem, Joe”.

„Aha”. Zdra­pa­łem ze ściany ka­wa­łek odła­żą­cej farby.

Znowu wes­tchnął, mój star­szy brat.

„Aresz­to­wali mnie, Joe.

My­ślą, że zro­bi­łem coś bar­dzo złego”.

Przy­ci­sną­łem słu­chawkę mocno

do ucha.

„Co my­ślą?”

„Że zro­bi­łem ko­muś krzywdę.

Ale to nie­prawda. Sły­szysz?”

„Tak”.

„Se­rio. Sły­szysz?

Bo lu­dzie będą ci mó­wić

różne głu­poty.

Mu­sisz wie­dzieć, jak było na­prawdę”.

Otwo­rzyły się drzwi i do domu we­szła Mama

z za­ku­pami,

żeby moja sio­stra wy­cza­ro­wała z nich obiad.

„Po­li­cja zła­pała Eda!” – krzyk­ną­łem.

Wy­cią­gną­łem do niej słu­chawkę.

Wy­rwała ją,

upu­ściła torbę.

Po dy­wa­nie po­to­czyła się man­da­rynka.

Pod­nio­słem,

skórka była zimna i szorstka.

„Ed? Co się dzieje?...

Ale jak mo­gli się po­my­lić?...

Nie krzycz na mnie, ja tylko...

Nie, no wiem, ale...

Nie mam pie­nię­dzy na...

Ed, uspo­kój się...

Za­dzwo­nię do Ka­ren. Po­wie­dzia­łam, że za­dzwo­nię do Ka­ren...

Prze­stań na mnie krzy­czeć...

Ed, na li­tość bo­ską...

Ale ja nie mogę... Ed? Ed?”

Od­su­nęła słu­chawkę

od ucha, krzy­wiąc się,

jakby te­le­fon ją ugryzł.

„Po­li­cja mówi, że to za­bój­stwo, że jest winny” – po­wie­działa.

Mia­łem sie­dem lat.

Nie ro­zu­mia­łem, co to zna­czy.

Był ko­muś winny pie­nią­dze?

Nie mie­li­śmy na ra­chunki za prąd.

Moje adi­dasy były ta­kie za małe,

że bie­lały mi palce u nóg.

„Mogę do niego za­dzwo­nić?” – spy­ta­łem.

Wciąż trzy­ma­łem man­da­rynkę.

Chcia­łem nią rzu­cić w Mamę, żeby za­bo­lało.

„Nie – po­wie­działa. –

Nie po­roz­ma­wiasz z nim przez długi czas”.

Nie wie­rzy­łem jej.

My­śla­łem, że Ed za­dzwoni.

Że wróci do domu.

Ale ni­gdy nie wró­cił.

WŁA­ŚCI­CIEL NORY

Ciotka Ka­ren mó­wiła, że­bym tu nie przy­jeż­dżał.

Że Ed nie za­słu­guje na to­wa­rzy­stwo

po tym, co na­sza ro­dzina przez niego wy­cier­piała.

Mi­nęło dzie­sięć dłu­gich lat,

a wciąż ob­wi­nia go o wszystko.

Mówi:

„Zo­bacz­cie, co nam zro­bił”.

Może ma ra­cję.

Wszystko się roz­wa­liło,

kiedy go za­mknęli;

nic już nie było okej.

Więc może to i głupi po­mysł.

Już tę­sk­nię za do­mem, za Sta­ten Is­land,

za wszyst­kim poza Wa­ke­ling w sta­nie Tek­sas

w kosz­mar­nym upale.

Wcale nie chcę tu być

i oglą­dać ja­kiejś ohyd­nej nory.

Ale nie stać mnie

na Wa­ke­ling Mo­tor­stop Mo­tel,

w każ­dym ra­zie nie przez cały po­byt.

„Sześć stów za mie­siąc” – chrypi wła­ści­ciel,

wy­ka­słuje coś mo­krego,

wy­pluwa w chu­s­teczkę.

Są­dząc po na­czy­niach w zle­wie,

miesz­ka­nie od dawna stoi pu­ste,

więc gość ma farta, że ktoś w ogóle chce wy­na­jąć ten slums.

W szaf­kach ka­ra­lu­chy,

w kuchni szczury.

„Będę do po­łowy sierp­nia.

Dam czte­ry­sta” – mó­wię.

Pry­cha. „Pięć­set. Go­tówką”.

Wi­dzę

po tym, jak od­wraca się do wyj­ścia,

że wię­cej nie opu­ści.

No do­bra, to on ma klu­cze,

może grać krótką piłkę.

„Jak się do­wiem, że han­dlu­jesz ziel­skiem,

przy­ślę tu swo­ich chło­pa­ków.

Nie chcesz ich po­znać”.

Nie ob­cho­dzą mnie jego chło­paki.

Mam więk­sze zmar­twie­nia

niż kije bejs­bo­lowe

wy­na­ję­tych ban­dzio­rów.

Moim zmar­twie­niem jest Ed.

Ed.

Dla­tego tu je­stem.

Mu­szę.

To bę­dzie naj­gor­szy czas w moim ży­ciu.

W ży­ciu nas wszyst­kich.

Tych, któ­rzy prze­żyją.

ESE­MESY

Na par­kingu przy mo­telu

mo­to­cy­kli­ści piją alko z pa­pie­ro­wych to­re­bek,

he­avy me­tal wyje na całą oko­licę.

Gdy ich mi­jam, pika te­le­fon

w mo­jej tyl­nej kie­szeni.

Nie chce mi się czy­tać wia­do­mo­ści.

Wiem, że to moja sio­stra An­gela:

gdz je­steś

by­łeś w wię­zie­niu?

wi­dzia­łeś Eda?

jak on się czuje???

Ka­ren cią­gle wście­kła

pi­sał nowy praw­nik Eda. Chyba ok

gdz je­steś???

Po­wi­nie­nem do niej za­dzwo­nić.

Zro­bię to.

Póź­niej.

Na ra­zie umie­ram z głodu.

I mu­szę uciec od tej mu­zyki.

BAR U BOBA

Z ze­wnątrz bar jest dzia­dow­ski,

tynk od­pada, pół neonu ze­psute.

W środku nie le­piej:

po­pę­kane ka­fle na pod­ło­dze,

na ścia­nach wy­bla­kłe pla­katy.

Kel­nerka w śred­nim wieku,

w ró­żo­wej ko­szulce polo, uśmie­cha się.

Imię, SUE, ma wy­szyte

na kie­szonce z przodu,

ale haft pruje się i czarna nitka

opada, wije się na tka­ni­nie

jak cien­kie pną­cze.

„Co dla cie­bie, złotko?” – pyta,

pod­no­sząc pa­pie­rosa do ust

i za­cią­ga­jąc się, tam gdzie stoi,

za ba­rem,

jakby to było nor­malne –

kel­nerka pa­ląca w re­stau­ra­cji.

Może jest.                        W tej oko­licy.

Wy­cią­gam wszystko, co mi zo­stało, i po­ka­zuję.

„Co do­stanę za cztery do­lary?” – py­tam.

„Bułkę z szynką

i kawę.

Może być?”

„Su­per” – mó­wię, wdy­cha­jąc

roz­wie­wa­jący się dym.

Sue wy­krzy­kuje za­mó­wie­nie w stronę wa­ha­dło­wych drzwi,

od­wraca się, na­lewa kawy do nie­do­my­tego kubka

i prze­suwa do mnie po bla­cie.

Kawa jest mocna i gorzka, zu­peł­nie inna niż

w No­wym Jorku,

ale nie na­rze­kam.

Otwie­ram sa­szetkę sło­dzika,

wsy­puję, żeby za­bić smak.

„Szu­ka­cie ko­goś do pracy?” – py­tam.

„Po­cze­kaj”.

Sue znika

za

wa­ha­dło­wymi drzwiami.

Biorę za­pa­ko­waną w pla­stik muf­finkę z ko­szyka

na ba­rze i wci­skam do torby, za­nim

po­jawi się fa­cet,

z gru­bym wą­sem za­kry­wa­ją­cym usta,

z brzu­chem wy­sta­ją­cym nad pa­skiem.

Wy­ciąga rękę przez bar, ści­ska mi dłoń.

„Je­stem Bob. Po­dobno szu­kasz ro­boty”.

Mówi z roz­wle­kłym ak­cen­tem, to­tal­nie z Tek­sasu.

„Joe Moon” – od­po­wia­dam.

Kiwa głową.

„Po­trze­buję do­stawcy.

Ko­goś z sa­mo­cho­dem, bo ten grat,

co stoi na par­kingu, nie chce jeź­dzić.

Albo ko­goś szyb­kiego na ro­we­rze.

Ale z ro­we­rem”.

„Umiem na­pra­wiać sa­mo­chody – mó­wię. –

Do­stanę pracę, jak go na­pra­wię?”

Wraca Sue, z no­wym szlu­giem

w chu­dych pal­cach.

Wy­pluwa okru­chy ty­to­niu na pod­łogę.

„Tylko że­byś wie­dział, złotko, mój chło­pak Lenny

zna się na sil­ni­kach i na­wet on nie dał rady

z tym rzę­chem”.

Brudną szmatą

roz­ma­zuje plamy z kawy na bla­cie.

„Mógł­bym spró­bo­wać” – pro­po­nuję.

Sta­ram się, żeby nie brzmiało roz­pacz­li­wie.

„Okej. Spró­buj” – mówi Bob.

Sięga do ko­szyka

i wrę­cza mi muf­finkę z ja­go­dami.

„De­ser ja sta­wiam, synu” – do­daje.

Za­pra­szamy do za­kupu peł­nej wer­sji książki
Ty­tuł ory­gi­nału: Mo­on­rise
© Co­py­ri­ght by Sa­rah Cros­san, 2017 © Co­py­ri­ght for the Po­lish trans­la­tion by Mał­go­rzata Gla­se­napp, 2024 © Co­py­ri­ght for the Po­lish edi­tion by Wy­daw­nic­two Dwie Sio­stry, War­szawa, 2024
Ty­tuł pol­skiego wy­da­nia po­cho­dzi od wy­daw­nic­twa.
wy­da­nie I
ISBN 978-83-8150-651-9
wy­daw­nic­two­dwie­sio­stry.pl
re­dak­cja: Ka­ro­lina Iwasz­kie­wicz
ko­rekta: Anna Mir­kow­ska
pro­jekt okładki: Zo­sia Fran­kow­ska
kon­wer­sja do wer­sji elek­tro­nicz­nej: eLi­tera
Ta książka jest dzie­łem twórcy i wy­dawcy. Pro­simy o prze­strze­ga­nie praw, ja­kie im przy­słu­gują. Jej za­war­tość mo­żesz udo­stęp­nić nie­od­płat­nie oso­bom bli­skim lub oso­bi­ście zna­nym. Ale nie pu­bli­kuj jej w in­ter­ne­cie. Je­śli cy­tu­jesz jej frag­menty, nie zmie­niaj ich tre­ści i ko­niecz­nie za­znacz, czyje to dzieło. A ko­piu­jąc ją, rób to je­dy­nie na uży­tek oso­bi­sty. Sza­nujmy cu­dzą wła­sność i prawo!Pol­ska Izba Książki
Wy­daw­nic­two Dwie Sio­stry sp. z o.o.
ul. Ste­fana Ja­ra­cza 2
00-378 War­szawa
Bi­blio­teki, szkoły, przed­szkola, księ­gar­nie i inne in­sty­tu­cje za­in­te­re­so­wane ofertą spe­cjalną za­chę­camy do kon­taktu z dzia­łem han­dlo­wym (mar­ke­ting@wy­daw­nic­two­dwie­sio­stry.pl, +48 577 888 278).