Komedianci, Adwent, Cyrograf - Bronisław Wildstein - ebook

Komedianci, Adwent, Cyrograf ebook

Bronisław Wildstein

0,0
54,00 zł

lub
-50%
Zbieraj punkty w Klubie Mola Książkowego i kupuj ebooki, audiobooki oraz książki papierowe do 50% taniej.
Dowiedz się więcej.
Opis

Tryptyk, jaki tworzą dwa nowe dramaty Bronisława Wildsteina - "Adwent" i "Cyrograf" oraz znana już z wybitnej inscenizacji Andrzeja Mastalerza sztuka "Komedianci" dowodzi, że autor znalazł niezwykle oryginalną formę współczesnego spektaklu, który łączy elementy realistyczne i metafizyczne, buffo i tragedię, czyli świat w jakim przyszło nam żyć.                 Gdybym miał odpowiedzieć na pytanie – o czym jest ta książka? – bez wahania powiedziałbym, że o ucieczce z utopii. Czasem uważa się, że mądry jest ten, kto potrafi pięknie przedstawić nowy, wspaniały świat, który obiecują nam współczesne ideologie. Bronisław Wildstein zdaje się sądzić, że mądrość polega na czymś zgoła przeciwnym: na niewierze w sztuczne raje, na umiejętności zadawania utopiom niewygodnych pytań, na zdolności do demaskowania ich zniewalającej retoryki, na odwadze w odsłanianiu fałszu i hipokryzji ich dyskursu. Nieważne, czy chodzi o bajeczne wizje nowej sztuki, multikulturowej Europy, czy też o projekcje transhumanistycznego edenu. Pisarz dobrze odrobił lekcję komunizmu. Pamięta, że przyszłość, zwłaszcza świetlana, zawsze jest raczej sprawą wiary niż wiedzy i właśnie dlatego bywa zawłaszczana przez rozmaite ideologie, które – choć obiecują rozwiązanie wszelkich problemów ludzkości – częściej przynoszą katastrofę niż pożytek. Dobrze wie, że potrzeba wiary w szczęście po zaniżonej cenie należy do ludzkiej natury i jest łatwo zagospodarowywana przez rozmaitych inżynierów zbiorowej świadomości. Właśnie dlatego jako pisarz uparcie powtarza swoje „nie wierzę”, nadając swym utworom kształt dystopii.

Z posłowia Wojciecha Kudyby

 

Ebooka przeczytasz w aplikacjach Legimi lub dowolnej aplikacji obsługującej format:

EPUB
MOBI

Liczba stron: 174

Oceny
0,0
0
0
0
0
0
Więcej informacji
Więcej informacji
Legimi nie weryfikuje, czy opinie pochodzą od konsumentów, którzy nabyli lub czytali/słuchali daną pozycję, ale usuwa fałszywe opinie, jeśli je wykryje.



Redaktor prowadząca

Elżbieta Brzozowska

Redakcja

Maciej Woźniak

Korekta

Bernadeta Lekacz

Projekt okładki i stron tytułowych

Barbara Bugalska

© Copyright by Bronisław Wildstein

© Copyright for this edition by Państwowy Instytut Wydawniczy, 2024

Księgarnia internetowa www.piw.pl

www.fb.com/panstwowyinstytutwydawniczy

Wydanie pierwsze, Warszawa 2024

Państwowy Instytut Wydawniczy

ul. Foksal 17, 00-372 Warszawa

tel. 22 826 02 01

[email protected]

ISBN 978-83-8196-724-2

Komedianci, czyli Konrad nie żyje (komedia w III aktach)

Postacie:

Kaliban

Trynkulo

Stefano

Miranda

Albertynka

Prospero

Ariel

Spodek

Ferdynand

Cezary Maska – dziennikarz miejscowego dodatku dziennika „Słowo”

Konrad – dyrektor teatru

Laki Blus (Łukasz Plusz) – sławny w Europie reżyser

Ganimed-Rozalinda – asystent Blusa

Młoda aktorka

Aktorzy płci obojga

Akt I 

Prolog

Na pustą scenę wchodzą z dwóch przeciwnych stron Kaliban i Trynkulo w swoich charakteryzacjach z Burzy. Patrzą na siebie w napięciu.

Trynkulo: Nic? Żadnych wieści?

Kaliban: Nie dramatyzuj. Powiedział, żeby jeszcze poczekać.

Trynkulo: Kto?

Kaliban ze złością: Jak to – kto? A o kim mówimy?

Trynkulo: No właśnie…

Kaliban z jeszcze większą złością: Blus, Laki Blus! Bo chyba o nim mówimy?!

Trynkulo: Ano tak. Rzeczywiście. Ale dlaczego tak go nazywasz? Przecież to Łukasz, Łukasz Plusz. Nie pamiętasz go? Przecież to właśnie ty znałeś go dobrze. Blus?

Kaliban: Dziś wszyscy tak go nazywają. W całej Europie. Nowy… no w każdym razie Blus. Plusza prawie nie pamiętam. Kiedy to było?

Trynkulo: No… byłeś wtedy… Mówiłeś, że go dobrze znasz. Kim wtedy byłeś?

Kaliban: Jak to kim? Kalibanem!

Trynkulo: Kalibanem to jesteś teraz, ale wtedy?

Kaliban: A ty?

Trynkulo: Ja byłem błaznem.

Kaliban: Błaznem jesteś teraz.

Trynkulo: Teraz to ja jestem Trynkulo. A wtedy byłem bezimienny. Chociaż… Jeszcze wcześniej… Miałem chyba imię.

Kaliban: Pamiętam… Jak się wtedy nazywałeś?

Trynkulo: Przypomnę sobie. Przypomnę sobie, tylko… Może kiedy ty przypomnisz, kim byłeś wtedy…

Kaliban: Ja nie miałem imienia, ale ty… udawałeś mędrca.

Trynkulo ucieszony: Tak! Byłem Stańczykiem. A ty dziennikarzem.

Kaliban: Rzeczywiście. Wtedy chodziłeś przede mną.

Trynkulo: Ten kostium… Co za kostium miałem! Wspaniały, ale niewygodny, uwierał, trudno go było udźwignąć.

Kaliban: Zrzuciłeś go razem z imieniem. Zostałeś po prostu błaznem.

Trynkulo: A wtedy ty nim byłeś.

Kaliban: Byłem dziennikarzem.

Trynkulo: No właśnie.

Kaliban: Dobra, ale co się stało z tobą?

Trynkulo rozzłoszczony: Duch czasu! Era innych błaznów, dziennikarzy, naukowców, aktorów. Błazeńskie stada. Co mają ze Stańczyka?

Kaliban: No właśnie. Jaki z ciebie Stańczyk?

Trynkulo: Taki jak z ciebie dziennikarz. Bo w kogo się przeistoczyłeś?

Kaliban: Nie pamiętam…

Trynkulo: A ja przypominam sobie. Stałeś się… tak, Aaronem i zacząłeś wyglądać jak teraz.

Kaliban poirytowany: To rola określa nasze charakteryzacje.

Trynkulo: Mniejsza. Podejmie się wreszcie ten Plusz roli dyrektora?

Kaliban jeszcze bardziej poirytowany: Niekoniecznie. Ważne, żeby nam patronował. Jeśli sławny Blus zacznie z nami, czyli z Radą, rozmawiać, a nie z tamtym mianowańcem, Konradem, to nasza rola stanie się główna, a jego… nie ma o czym mówić. A Blus chciałby wystawić Fausta, a właściwie Fausta na scenie świata. Tak nazwał swój projekt. I wygląda na to, że zechce go zrealizować u nas. Jak ci się podoba?

Trynkulo: Niech się spektakl zdarzy/ a będzie radość/ co się tak nam marzy.

Scena I

Prospero w czarodziejskim płaszczu z gwiazdami i kapeluszu:

Teraz zniknęły wszystkie czary moje,

Teraz o własnych tylko siłach stoję;

Siły to słabe; dziś od was zależy,

Czy nawa moja z wiatrami pobieży,

Zza kulis narastająca wrzawa, Prospero musi ją coraz bardziej przekrzykiwać, jego deklamacja zmienia się w krzyk:

Czyli tu jeńcem samotnym zostanę.

Lecz kiedy księstwo moje odzyskane,

Gdy przebaczone krwawe przedsięwzięcia,

Niech mnie tu wasze nie wiążą zaklęcia,

Na scenę wdzierają się podpici Kaliban, Trynkulo i Stefano. Za chwilę dołącza do nich, robiący małpie miny, hermafrodytyczny Ariel, potem pieszcząca się para: Ferdynand i Miranda. Ta puszcza oczko do Ariela, który wysuwa język i porusza nim w obsceniczny sposób. Zagłuszają Prospera, rycząc piosenkę Stefana:

Drwij z nich i kpij z nich,/ I kpij z nich, i drwij z nich!/ Bo myśleć wolno, co się chce.

Zaczynają szarpać Prospera, który usiłuje im się wyrwać i kontynuować monolog:

Prospero: Ale od długiej i smutnej niewoli

Niechaj mnie pomoc rąk waszych wyzwoli;

Przybysze wywracają na Prosperze płaszcz, który zmienia się w błazeńskie okrycie, a kapelusz przerabiają na błazeńską czapkę.

Prospero: Przeciw wam w pomoc nie przyjdą mi duchy;

Na moje czary każdy z was jest głuchy

I rozpacz tylko czeka na mnie wszędzie,

Napastnicy, wrzeszcząc piosenkę Stefana, zagłuszają Prospera, obalają go na ziemię i depczą, cały czas skandując ten sam tekst:

Drwij z nich i kpij z nich,/ I kpij z nich, i drwij z nich!/ Bo myśleć wolno, co się chce.

Huragan braw. Okazuje się, że są nagrane. Widownia jest pusta.

Scena II

Kalibansamotny na scenie.

Kalibanw charakteryzacji Kalibana, ale w kostiumie Fausta (patetycznie):

Ja, aktor, poznałem ludzi wszech wcielenia,

Tragedię Hamleta, Wertera cierpienia,

Szelmostwa Tartuffe’a, Rejenta podstępy,

Zła i dobra sekrety, uczucia odmęty,

Niestety nie wiem nic i pozostaję

Jak oszust przed wami na scenie,

Nie gram, ale udaję…

Łapie się za głowę. Dosyć tych bzdur, spróbujmy inaczej. Poważnieje. Bo powagi czasami trzeba, zastanowić się… Zamyka oczy i się skupia, po chwili:

Nauczyłem się języka ludzi, aniołów i demonów…

Nauczyłem się czy tylko zapamiętałem słowa?

Posiadam wiedzę czy jej pozór?

Znam tajemnice czy zgaduję zagadki?

Prorokuję czy każę w to wierzyć publiczności?

Ja, Kaliban, podnoszę się z czterech łap i sięgam po władzę Prospera.

Nie, to bez sensu! Wyuczyłbym się lepiej Goethego, prawie go pamiętam… ale co? Mam go jedynie powtarzać? Kto tłumaczył, że z powtarzania rośnie rozumienie? Przecież to bzdura! Jak w wypadku modlitwy. Modlitwa to powtarzanie. Właśnie! Jałowość. Jaka mądrość może płynąć z powtarzania tych samych słów? Ale przecież zawsze powtarzamy te same słowa. Możemy tylko układać je na nowo. Czy z kompozycji tych samych elementów ma wypływać wiedza, mądrość? Gubię się w tych niepotrzebnych pytaniach. Nie jestem filozofem, tylko aktorem. To coś gorszego czy wręcz przeciwnie? Czy filozofowie nie są aktorami? Może tylko nie mają tego świadomości. Gra jest człowiekowi przyrodzona. Dzieci grają. Gramy role, przed którymi nie ma ucieczki. Ucznia. Studenta. Terminatora. Wchodzimy w kolejne wcielenia, które oferuje nam kultura czy społeczeństwo. Jesteśmy wyznawcami, wiernymi, kontestatorami. Jesteśmy rodzicami tak jak wcześniej dziećmi, małżonkami tak jak wcześniej kochankami, zwierzchnikami jak wcześniej podwładnymi, ale zawsze pozostajemy wykonawcami.

Jesteśmy aktorami!

Jesteśmy więc kimś więcej, bo my wiemy, że gramy!

Zrezygnowany: I co z tego?

Scena III

Rada Zespołu w pełnym składzie: Kaliban, Stefano, Trynkulo i Miranda. Wszyscy w swoich charakteryzacjach.

Kaliban: Dobrze, ale zacznijmy od sprawy formalnej. Musimy podpisać petycję…

Mirandaoburzona: Musimy?!

Kaliban: Niektóre sprawy są tak oczywiste… Chodzi o obronę wykluczonych, tolerancję…

Miranda niepewna: Chyba że tak.

Stefano: Zaraz, ale czy nie podpisaliśmy jej parę dni temu?

Kaliban: Parę dni temu to była inna petycja. Chodziło o dehumanizację uchodźców. Nie pamiętasz hasła: wszyscy jesteśmy uchodźcami? To nowe brzmi: wszyscy jesteśmy LGBT plus.

Miranda: Dlaczego plus?

Kaliban: Och, Mirando, Mirando. To przecież oczywiste, chodzi o to, że są jeszcze inne… te… no…

Trynkulonie całkiem serio: Nieheteronormatywności.

Stefano: Jezu, co za słowo.

Trynkulo: Ty Boga do tego nie mieszaj.

Kaliban: No właśnie. Niehetero i tak dalej, czyli plus. A tak w ogóle, to nie znamy przecież wszystkich form, w jakich może się realizować ludzka seksualność. Dlatego zostawiamy margines na wypadek, gdyby ktoś wymyślił coś nowego.

Miranda: Ciekawe.

Stefano: No, ale mamy tak w ciemno podpisywać? Nie żebym oponował. Ale chyba lepiej usłyszeć, cośmy podpisali. Bo mogą nas zapytać… i co wtedy?

Kaliban: Nikt nie zapyta. Pytanie to kwestionowanie. A takich spraw kwestionować nie wolno. Sami wiecie. Władza prześladuje, mówi, że LGBT to ideologia, a to przecież ludzie. I my bronimy tych ludzi, bo oni nie są ideologią.

Miranda: To nie ma ideologii LGBT?

Kaliban: No jest, ale to ludzie, a nie ideologia.

Miranda: Trochę się pogubiłam.

Stefano: Bo Kaliban źle tłumaczy. Jest ideologia LGBT plus, ale to także ludzie niehetero i tak dalej. I nie można nazywać ich ideologią.

Miranda: To nie można mówić o ideologii i tak dalej?

Stefano: Można, ale nie wolno tak nazywać ludzi.

Miranda nie w pełni przekonana: Aha…

Trynkulo: Dajmy już wreszcie spokój. Jak długo można! Przecież jesteśmy za tolerancją dla wszystkich tych i tak dalej. I o to chodzi. A rządowi od nich wara.

Kaliban: No właśnie. Uznaję, że Rada podpisuje petycję.

Zebrani potakują. Wpada Albertynka. Patrzą na nią oburzeni.

Albertynka: Przepraszam, wiem, że macie ważne sprawy, ale ta rzecz także dotyczy nas wszystkich. Prześladuje mnie ten Maska.

Mirandaironicznie: Och, to twoje powodzenie.

Albertynka: Ja nie o tym. Maska chce, abym oskarżyła dyra o molestowanie.

Stefano: To przecież absurd. Nie możesz spławić pismaka?

Albertynka: Spróbujcie sami. Jest w teatrze. Czeka, żebyście go zaprosili.

Miranda: Mamy się zajmować takimi pierdołami?

Albertynka: Sądowa sprawa to nie pierdoła.

Kaliban: Jaki sąd? O czym ty mówisz?

Albertynka: Maska domaga się, abyśmy wytoczyli proces Konradowi. Inaczej, mówi, źle się to dla nas skończy.

Trynkulo: To jakiś nonsens. Zaprośmy go i załatwimy rzecz całą.

Kaliban niechętnie: Trzeba go zaprosić i przeciąć te…

Wchodzi Cezary Maska.

Cezary Maska: Dziękuję, że mnie zaprosiliście. Chciałem się tylko upewnić, bo myślę, że to zwyczajne nieporozumienie. Muszę napisać o sprawie Albertynki. Ona sama może być jeszcze w szoku…

Albertynka: W jakim szoku? W szoku, bo pijany facet złapał mnie za tyłek?

Cezary Maska: Nie bądźmy trywialni. To sprawa godności artystki i kobiety, wykorzystywanie służbowej pozycji…

Miranda: Nie przesadzajmy. Ludzie po pijanemu nie zawsze zachowują się właściwie. Byłam przy tym. To był po prostu nieprzytomny gest.

Cezary Maska: Dziwię się wam. To, co mówisz, prowadzi do usprawiedliwiania chamstwa, i to przeciw wam, kobietom i artystkom…

Kaliban: Daj spokój, cenimy twoje zaangażowanie, ale jeśli Albertynka sama nie chce sprawy rozdmuchiwać…

Albertynka: Nie mam najmniejszego zamiaru.

Kaliban: No właśnie. Konrad ją przeprosił, obiecał, że rzecz się nie powtórzy. Przejdźmy do spraw poważnych.

Cezary Maska: Zaraz, zaraz, to jest sprawa najpoważniejsza. Pomagałem wam, jak tylko mogłem. Chyba się zgadzacie. Zawiesza głos.

Zebrani potakują.

Cezary Maska: I teraz możecie na mnie liczyć.

Kaliban: To liczymy na zrozumienie, że sprawę zamykamy. Dyro już przeprosił, może dostać reprymendę i postępujemy dalej.

Cezary Maska: Wybacz. Ale dziennikarska uczciwość nie pozwala mi tego tak zostawić. Jeśli nic nie zrobicie, będę musiał to opisać.

Trynkulo: Niby co?

Cezary Maska: Nie wiem. Ja opisuję fakty, czytelnicy wyciągają wnioski. Ale powiem szczerze. Nie wygląda to dobrze. Rada Zespołu dogadała się z dyrektorem i od razu zamyka oczy na jego chamskie zachowanie wobec aktorek. Można pomyśleć, że Rada zmieniła front i to ona jest przeciw zespołowi.

Albertynka: Ja nie jestem w Radzie, rzecz dotyczy mnie bezpośrednio i chcę, żebyś się od niej odchrzanił.

Cezary Maska: Niestety, nie mogę. To już nie jest twoja osobista sprawa. Nigdy taką nie była. Molestowanie, mobbing to problemy społeczne. W tych kwestiach osobiste sentymenty nie grają roli.

Kaliban: Czego ty właściwie chcesz?

Cezary Maska: Ja? Niczego. Jestem tylko sprawozdawcą. Wydaje się mi jednak, że powinniście zwrócić się do władz, aby wyciągnęły wobec dyrektora konsekwencje. A jednocześnie można by wytoczyć mu sprawę z prywatnego oskarżenia albo zwrócić się do prokuratury… Głośno myślę.

Albertynka: Ty chyba zwariowałeś!

Cezary Maska: Skądże.

Miranda: To go przecież zniszczy.

Cezary Maska: To już nie moja sprawa. A zresztą, cóż go tak nagle żałujecie? Wiecie, kto go mianował! Życzyliście mu jak najgorzej, a tu nagle takie współczucie…

Miranda: Poznaliśmy go. Człowiek jak inni. Słaby.

Cezary Maska: Ale zachowuje się niewłaściwie. I to należy przeciąć. Musicie dać przykład. Co z tego, że to żałosny typ. Rozprawiliśmy się z nim. To znaczy… wyście to zrobili, ja tylko opisywałem. To jednak nie powód, aby się nad nim teraz użalać. Tu gra idzie o ważniejsze kwestie.

Albertynka: Niby o jakie?!

Cezary Maska: O godność kobiet, o położenie kresu przemocy, o to, co najistotniejsze. Zresztą młodzi przedstawiciele zespołu rozumieją to doskonale.

Albertynka: Jacy młodzi? Ja jestem młoda.

Cezary Maska: Oczywiście. Miranda też jest młoda, ale są i inni. Oni nie godzą się na kunktatorstwo.

Kaliban groźnie: Kto?

Cezary Maska: Dajmy spokój personaliom. To sprawa niecierpiąca zwłoki. Co mam napisać? Muszę już iść.

Trynkulo: Nie dasz nam czasu na zastanowienie?

Cezary Maska: Mieliście go aż za dużo. Wybór jest w waszych rękach. Jeśli nie powiecie mi, jakie działania w sprawie podejmiecie, to… i tak muszę zacytować jednego z aktorów, który wyjawił mi, że odkąd Rada porozumiała się z dyrektorem, zapomniała o jego karygodnym zachowaniu. Na razie anonimowo.

Miranda: Ty nas szantażujesz.

Cezary Maska: Skądże. Przedstawiam stan rzeczy. Patrzy na komórkę. Naprawdę muszę już iść.

Kaliban: Co mamy zrobić, żebyś nie cytował tego skurwiela?

Cezary Maska: Na to już za późno. Są zasady. Nie mogę cenzurować relacji. Ale jeśli dacie mi list, który wyślecie do ministerstwa, rozbroicie tę minę. Musicie zaznaczyć w nim, że wchodzicie na drogę prawną przeciw dyrektorowi. Inaczej wasz monit nie będzie miał znaczenia. Nie obawiajcie się. Nam nie jest wszystko jedno. W tak ważnej kwestii damy wam prawnika. Mamy specjalistów. Wygrywaliśmy, to znaczy oni, ale przy naszym poparciu wygrywali sprawy, w których nie było żadnego świadka. Tu jest ich aż za dużo. Typ nie ma szans.

Kaliban: Przecież nie mamy gotowego listu.

Cezary Maska: To go napiszcie. Powiedzieliśmy wszystko. Sformułowaliśmy, to znaczy wy sformułowaliście główne tezy tego pisma. Przecież nie mogę wam podpowiadać. Poza tym muszę się zbierać. Jeśli do godziny nie dostanę listu, to puszczę tekst w kształcie, jaki wam przytoczyłem. I nie dzwońcie do mojego szefa. On wie o wszystkim i mnie popiera.

Cezary Maska wychodzi. Milczenie.

Albertynka: To przecież skandal w biały dzień! To skurwysyństwo! Z ideologicznych powodów mamy załatwić człowieka…

Trynkulo: Nie egzaltuj się tak.

Stefano: To ten skurwysyn Spodek. Buntuje zespół. Mówi, że jesteśmy oligarchią.

Kaliban: Był u mnie ostatnio. Zaprezentował mi swój projekt.

Miranda: Nie mówiłeś nam.

Kaliban: Bo nie było o czym. Wesele jako punkt wyjścia, ale bez tekstu.

Stefano:Wesele bez tekstu?

Obrót sceny. Centralnie ustawiony Spodek.

Spodek: Proponuję kolejny krok. Skończyliśmy z odtwarzaniem staroci napisanych przez martwych autorów. Reżyserzy wyrwali się z trupich, powtarzanych coraz bardziej bezmyślnie formuł. Zapanowały transtekstualność i dekonstrukcja. No dobrze, ale co z tego mamy my, aktorzy? Zwłaszcza młodzi – ci, którzy wnoszą do tego lamusa swój entuzjazm i zaangażowanie? Nic! Dlatego ja proponuję coś nowego. Główny tekst to już nawet nie partytura, to tylko motyw, który my, artyści, poddajemy próbie swojej wyobraźni i wrażliwości, przetwarzamy we wspólnym przedsięwzięciu. To temat do improwizacji. To, co ważne, dzieje się między nami. Spektakl jest jak jam session, reżyser nie jest już potrzebny. Piszemy na scenie.

Spodekznika. Wracamy do sceny poprzedniej.

Kaliban: I co? Miałem wam o tym opowiadać?

Stefano: Rzeczywiście.

Albertynka: Zaraz, zaraz, to wcale nie takie głupie.

Kaliban: Ja jednak myślę, że głupie. Zresztą daruj, mamy problem, i to z twojego powodu. Tamten będziemy rozwiązywać we właściwym gronie.

Albertynka: No właśnie. Może to określenie, ta oligarchia, nie tak bez przyczyny. A w ogóle, co to za oskarżenie?! Sprawa wynikła z mojego powodu? Ja łapałam Konrada za dupę? A kto go nie spijał? Czy to był mój pomysł?

Miranda: Pomysłów to ty w ogóle specjalnie nie masz. A my mamy problem.

Albertynka: Pamiętam twoje pomysły, Mirando. Przewracałaś ślepkami do nowego szefa. Dopiero kiedy ci nie wyszło, znienawidziłaś go. Dlaczegoś go tak znienawidziła?

Miranda zrywając się: Tego już za dużo, Albertynko cud kretynko!

Trynkulo: Uspokójcie się! Trzeba napisać ten list.

Albertynka: Już podjęliście decyzję? Przecież to straszne.

Kaliban: A co mamy zrobić? Przecież jeśli ukaże się tekst, który będzie świadczył, że daliśmy się skorumpować dyrektorowi, to nas odwołają. Laki Blus machnie ręką na nasz teatr. Wszystko się rozpadnie. Rozumiecie?!

Chwila ciszy. Aktorzy zaniepokojeni.

Kaliban: Wyobrażacie sobie, co się będzie działo?! Spodek ze swoimi hunwejbinami, personalne ambicje aktorów… chaos. Wszystko, co udało się nam osiągnąć, diabli wezmą. Wielkie szanse, Laki Blus… Skompromitujemy się. Jak nic, przyślą nam komisarza. I już nikt nas nie będzie bronił. Zatęsknimy za pierwszą rolą Konrada.

Miranda: Poczekaj. Przecież ludzie nie są tacy głupi. Udowodnimy im, że sprawa z Albertynką jest dęta, a program to optymalny kompromis.

Albertynka: Tak, optymalny. Zwłaszcza z twoim idiotycznym Hamletem.

Kaliban: Ludzie nie są tacy głupi. Są głupsi. Przekonasz Spodka, aby zrezygnował z rewolucji, która ma wyeliminować reżysera?

Trynkulo: Zwłaszcza że ty stałeś się głównym reżyserem. Skoro de facto wyeliminowaliśmy autorów, to może i na reżyserów przyszedł czas?

Kaliban: A co, chcesz improwizować ze Spodkiem? Proszę bardzo. Tego chcesz? Tego chcecie wszyscy? By, by Król Lear i Hamlet, i Medea…

Stefano: Opamiętajcie się! Tracimy czas! Kiedy w „Słowie” ukaże się artykuł, wszyscy możemy się pożegnać ze swoimi projektami z Laki Blusem… Zostanie nam wyłącznie improwizacja.

Albertynka: Ale to przecież podłość!

Miranda: Cóż za skłonność do patosu. Pomyślałby kto, że to tekst Albertynki. Ale kiedy nas pogonią i Operetka może zejść z afisza. I cóż wtedy, moje nagie dziecię?

Albertynka: Może zagram wreszcie przyzwoitą rolę. Od tego gołego ganiania nabawiłam się już chronicznego kataru.

Miranda: I kim możesz być?

Albertynka: Medeą. Ja sobie miejsce znajdę, ale twojego głupawego Hamleta inna rada nie przyjmie.

Kaliban: Czy nie możecie się uspokoić? Jeśli odwołają nas, i twoją Medeę szlag trafi.

Miranda: Jaką Medeę? Znowu nam czegoś nie mówisz?!

Kaliban: To było zupełnie wstępne. Byłbym wam powiedział…

Zmienia się scenografia jak w scenie ze Spodkiem.

Albertynka: Mam już dość tej Operetki. Nie mam tam nic do grania.

Kaliban: Dzięki niej stałaś się gwiazdą.

Albertynka: Bardziej moje cycki.

Kaliban: Od czegoś trzeba zacząć.

Albertynka: Ale nie chcę na tym kończyć.

Kaliban: Ale dlaczego Medea?

Albertynka: Eurypides jest po jej stronie. To czarownica, która zmienia reguły patriarchalnego porządku…

Kaliban: Ćwiartując brata, aby ułatwić ucieczkę kochankowi, potem doprowadzając do ugotowania władcy, a wreszcie trując konkurentkę i jej ojca oraz zabijając własnych synów. Może to nieco zbyt radykalna rozprawa z tym porządkiem?

Albertynka: Patrzcie go, mieszczański Kaliban.

Kaliban: Jeśli chcesz, napisz swój projekt. Przedstawię go Radzie.

Albertynka: Masz mnie za głupią? Przecież to upupienie.

Kaliban: Musimy mieć pojęcie, o czym mówimy.

Albertynka: Na wysokim stołku zgubiłeś fantazję, Kalibanie. Już nie słyszysz dźwięków ni śpiewów i brzdąkania setek instrumentów, głosów, które mogą uśpić? Już nie rozrywa się nad tobą zasłona chmur, aby ukazać skarby? To teatr, jesteśmy, aby grać, a ty mi każesz pisać sprawozdania?

Kaliban: Nie jesteśmy na wyspie.

Albertynka: Ale w teatrze. Ja jestem artystką. A kim ty się stałeś, Kalibanie? Chcę być Medeą, która będzie królową Mab…

Kaliban: Dobrze już, dobrze, zastanowimy się nad tym.

Wracamy do sceny poprzedniej.

Kaliban: Widzicie, to ledwie wstęp do projektu, nad którym trzeba popracować.

Miranda: Albertynka jako Medea. Boki zrywać, bo to, jak rozumiem, ma być komedia?

Albertynka: Ale nie tak śmieszna jak twój Ofel, Hamleto!

Stefano: Moje panie, uspokójcie się, albo za chwilę nie będzie co zbierać. Niech Kaliban napisze list.

Kaliban: Sam napisz. Masz w tym praktykę.

Albertynka: To już zadecydowane?

Trynkulo: A mamy inne wyjście? Zresztą, jeden donos więcej… Jakie to ma znaczenie?

Miranda: Przestań z tym tandetnym cynizmem. Może jednak da się znaleźć kompromis, dogadać z Konradem?

Kaliban: Jaki kompromis? Teraz nie ma czasu na kompromisy. Bez nadmiernej czułostkowości. Mirando, jeszcze niedawno proponowałaś, aby go sprzątnąć. Wynająć zabójcę. To był nie tylko sceniczny żart.

Miranda: To było wcześniej.

Kaliban: Ale to przecież ciągle ten sam człowiek. Nie pamiętacie, jak się u nas pojawił? Polityczny nominat. Jak się dął! Uzurpator! Chciał upolitycznić nasz teatr. Zniszczyć go!

Obrót sceny. Konradstoi naprzeciw zespołu.

Konrad: Wiecie, że jesteście siłą? Będziecie burzyć, ale i budować! Jesteście narodową sceną. Macie Polskę tworzyć, a nie czołgać się u obcych. Czuć dumę, ale nie wobec biedy, nędzy, nieszczęścia.

Aktorzy oburzeni zrywają się i gwałtownie gestykulują, przekrzykując się: Dość tej polityki! Precz z nacjonalizmem! Narodowa szmira! Faszyzm! Precz z Konradem! Nagości wiecznie młoda, witaj! Młodości wiecznie naga, witaj!

Wracamy do sceny poprzedniej.

Kaliban: Nie pamiętacie, że przestraszyliście się go naprawdę? Mógł zniszczyć naszą scenę. Mógł wyleczyć naszą piękną chorobę. Był groźny. Stały za nim władze. Ale myśmy go pokonali i obnażyli. To tylko cień króla, ale człowiek ciągle ten sam.

Trynkulo: Czy pozbawiony korony może być tym samym?

Kaliban: Jest tylko żałosny. Demonstruje, czym jest dostojeństwo, gdy zedrze się z niego kostium.

Trynkulo: Pismo do ministerstwa… Jakie to ma znaczenie? Przecież i tak jest już skończony. To będzie coup de grace.

Stefano: Pamiętacie, jak się puszył?

Miranda: Właściwie macie rację. Nie ma co się nad nim litować.

Albertynka: Ma to, na co zasłużył.

Miranda: Zasłużył na więcej niż tylko wywalenie.

Albertynka: Trzeba go podać do sądu. Stara świnia. Jak on się wobec mnie zachował!

Miranda: Musi trafić do więzienia. Trzeba go zniszczyć!

Albertynka: Napiętnować!

Stefano: Napisałem podanie do ministerstwa.

Kaliban: Czytaj.

Stefano: „Informujemy szanownego ministra, że jako Rada Zespołu, która reprezentuje aktorów naszego teatru, występujemy na drogę sądową przeciw dyrektorowi Konradowi, który wykorzystując podległość służbową aktorki Albertynki, usiłował przymusić ją do niechcianej czynności seksualnej…”

Albertynka: Czynności seksualnej?!

Stefano: A co? Łapanie za tyłek to tylko początek! Zresztą to też jest czynność seksualna. Nie przeszkadzaj. Przecież zgodziłaś się, że musi odpowiedzieć.

Albertynka: Akurat nie za to.

Stefano: Nie wchodź w szczegóły, bo zupełnie się pogubimy. Ważny jest gestalt, czyli postawa.

Albertynka: Chyba że tak.

Stefano: Gdzie ja to byłem? Aha, przy „czynności seksualnej”. „Jego zachowanie oprócz znieważenia, naruszenia nietykalności fizycznej i próby gwałtu…”

Albertynka: Próby gwałtu?

Kaliban: Będziesz cicho?!

Stefano: „…wyczerpuje wszelkie znamiona mobbingu i molestingu, czego Rada nie może tolerować. Domagamy się więc natychmiastowego odwołania dyrektora i wycofania go z rezerwy kadrowej ministerstwa. Z poważaniem”. Członkowie itd.

Trynkulo: No, no, umiesz taki dokument sporządzić. Znać praktykę.

Stefano: Zamknij się, pijaczyno!

Trynkulo: Abstynent się odezwał.

Miranda: Uspokójcie się. Dobre, brakuje tylko godności kobiecej. To znaczy poniżenia godności kobiecej.

Kaliban: Miranda ma rację.

Stefano: To dopiszę. „…znieważenia, naruszenia nietykalności fizycznej, poniżenia godności kobiecej i próby gwałtu…”

Miranda: Nie. Naruszenie godności kobiecej musi być na pierwszym miejscu.

Trynkulo: Logicznie rzecz biorąc, to na pierwszym miejscu powinna być próba gwałtu…

Kaliban: Daj spokój. Wszystko jedno, to znaczy nie wszystko jedno, Miranda ma rację.

Stefano: Jak to, wszystko jedno? Będziemy oceniani po tym liście. Również po porządku logicznym.

Miranda: Nie ustąpię z kobiecej godności. Ma być na pierwszym miejscu.

Kaliban: Pogódźmy się. Niech na pierwszym miejscu będzie godność kobieca, potem próba gwałtu, a ta, jak jej tam, zniewaga na końcu. Czas goni.

Stefano: Trudno, niech i tak będzie.

Miranda: W tym kształcie akceptuję.

Kaliban: Przedyktuję list Masce, a sekretarka wyśle go do ministerstwa. Sprawa z głowy. Przejdźmy do rzeczy poważnych.

Scena IV

Na scenie Kaliban, Albertynka, Stefano i Trynkulo, każdy w swojej charakteryzacji.

Kaliban: Piękne umysły… zawsze, tak…

Albertynka: I piękne ciała.

Kaliban: