Kochanie czy klikanie - Michał Lew-Starowicz - ebook

Kochanie czy klikanie ebook

Michał Lew-Starowicz

4,1

Opis

JAK SIĘ KOCHAĆ?
Nie wszystkie odpowiedzi na to pytanie znajdziesz w podręczniku Michaliny Wisłockiej. Dziś reguły relacji damsko-męskich stały się niezrozumiałe, a status związków najlepiej określa informacja z Facebooka: to skomplikowane.
Michał Lew-Starowicz, seksuolog w drugim pokoleniu, mierzy się z nowymi zjawiskami seksualnymi i obyczajowymi, które wywołują w nas niepewność i niepokój.
Czy w Internecie można znaleźć miłość?
Czy pornografia deprawuje czy edukuje?
Czy kobiety naprawdę potrzebują mężczyzn?
Czy w korporacji warto szukać partnera?
Czy akceptujemy poligamię?
Czy singiel może mieć udane życie erotyczne?
 
Ta książka to doskonały przewodnik po świecie nowoczesnych związków, gdzie to, co wirtualne, łączy się z realnym, pożądanie z lękiem przed bliskością, a ekscytacja z erotycznym niespełnieniem.
DO POCZYTANIA PRZED PÓJŚCIEM DO ŁÓŻKA!
 
 
Wszystko, co warto wiedzieć o sztuce kochania w dobie Internetu!
Hanna Wolska,
„Cosmopolitan”
 
Dzisiaj myślimy „seks” i od razu widzimy filmy porno, gadżety, strony w Internecie, gdzie nietrudno umówić się na randkę z erotycznym podtekstem. Wydaje się to takie proste. A przecież – jak przypomina Michał Lew-Starowicz – seks to przede wszystkim intymność i bliskość.
Małgorzata Ohme,
Onet
 
Książka dla każdego, kto chce być „seksualnie na czasie” i zadaje sobie pytania na temat zmian kulturowych w zakresie seksualności zarówno z racji zawodowych, jak i osobistych. Michał Lew-Starowicz w bezpośredni, wyważony i fachowy sposób wprowadza nas w trudne i kontrowersyjne zagadnienia. Polecam!
Alicja Długołęcka,
Seksuolog

Ebooka przeczytasz w aplikacjach Legimi na:

Androidzie
iOS
czytnikach certyfikowanych
przez Legimi
czytnikach Kindle™
(dla wybranych pakietów)
Windows
10
Windows
Phone

Liczba stron: 258

Odsłuch ebooka (TTS) dostepny w abonamencie „ebooki+audiobooki bez limitu” w aplikacjach Legimi na:

Androidzie
iOS
Oceny
4,1 (31 ocen)
11
12
7
1
0
Więcej informacji
Więcej informacji
Legimi nie weryfikuje, czy opinie pochodzą od konsumentów, którzy nabyli lub czytali/słuchali daną pozycję, ale usuwa fałszywe opinie, jeśli je wykryje.
Sortuj według:
Martyna_907

Całkiem niezła

W mojej opinii wybrano mało ciekawe tematy rozmowy. Tytuł książki nie odpowiada jej treści. Spodziewałam się innej tematyki.
00

Popularność




Ty­tuł: Ko­cha­nie czy kli­ka­nie. Te­ra­pia dla za­gu­bio­nych ko­biet i męż­czyzn

Au­tor: Mi­chał Lew-Sta­ro­wicz

Roz­ma­wia: Iza­be­la Mar­czak

Re­dak­cja: Ewa Bier­nac­ka

Ko­rek­ta: Ka­ta­rzy­na Zio­ła-Ze­mczak

Pro­jekt gra­ficz­ny okład­ki: Faj­ne Chło­pa­ki

Zdję­cie au­to­ra: Ta­ma­ra Pień­ko

Pro­jekt ma­kie­ty: Ja­ro­sław Ja­błoń­ski

Skład: Ro­bert Ku­pisz

Re­dak­tor pro­wa­dzą­ca: Ka­ta­rzy­na Ko­cur

Re­dak­tor pro­jek­tu: Agniesz­ka Fi­las

Re­dak­tor na­czel­na: Agniesz­ka Het­nał

© Co­py­ri­ght by Mi­chał Lew-Sta­ro­wicz

© Co­py­ri­ght for the this edi­tion Wy­daw­nic­two Pas­cal

Wszelkie prawa zastrzeżone. Żadna część tej książki nie może być powielana lub przekazywana w jakiejkolwiek formie bez pisemnej zgody wydawcy, za wyjątkiem recenzentów, którzy mogą przytoczyć krótkie fragmenty tekstu.

Biel­sko-Bia­ła 2018

Wy­daw­nic­two Pas­cal sp. z o.o.

ul. Za­po­ra 25

43-382 Biel­sko-Bia­ła

tel. 338282828, fax 338282829

pas­cal@pas­cal.pl

www.pas­cal.pl

ISBN 978-83-8103-249-0

Przygotowanie eBooka: Jarosław Jabłoński

Dzię­ku­ję moim pa­cjen­tom, od któ­rych cią­gle uczę się na te­mat róż­no­rod­no­ści i zło­żo­no­ści ludz­kiej sek­su­al­no­ści. 

Wstęp

Ży­je­my w kul­tu­rze, w któ­rej seks jest wszę­dzie. Pod po­dusz­ką cze­ka scho­wa­na via­gra, w szaf­ce noc­nej wi­bra­tor, na pół­ce po­rad­nik, jak zo­stać łóż­ko­wym he­ro­sem, za oknem zaś noc kusi klu­ba­mi uciech. Nie ma dnia, by w me­diach nie uka­za­ły się ja­kieś pie­prz­ne new­sy, nie ma se­kun­dy wol­nej w sie­ci od wi­dza por­no.

Roz­ra­sta się ry­nek ero­tycz­nych ga­dże­tów, le­ków na po­ten­cję, fil­mów słu­żą­cych wy­wo­ła­niu pod­nie­ce­nia. Dzię­ki In­ter­ne­to­wi i no­wym tech­no­lo­giom do­stęp do tre­ści o te­ma­ty­ce sek­su­al­nej jest dziś łat­wiej­szy niż do chle­ba czy wody, a roz­wój na­uki od­kry­wa przed nami co­raz wię­cej prawd o sek­su­al­noś­ci czło­wie­ka.

Taki stan rze­czy nie mógł nie od­bić się na na­szym ży­ciu, po­glą­dach, ak­tyw­no­ści sek­su­al­nej. Wy­da­je się, że sta­li­śmy się mniej pu­ry­tań­scy, mniej wsty­dli­wi, bar­dziej otwar­ci na in­ność i róż­no­rod­ność ludz­kiej na­tu­ry. Sko­ro świat daje nam tyle moż­li­wo­ści, chęt­nie z nich ko­rzy­sta­my, by czy­nić na­sze ży­cie cie­kaw­szym, przy­jem­niej­szym, war­to­ściow­szym. Jed­no­cze­śnie część z nas w tej wie­lo­ści i do­stęp­no­ści dóbr wsze­la­kich za­czy­na się gu­bić. Sko­ro całe spek­trum przy­jem­nych sek­su­al­nych do­znań może nam za­pew­nić cy­ber­seks, po co za­bie­gać o seks w tzw. re­alu? Tym bar­dziej że w świe­cie wir­tu­al­nym bywa bez­piecz­niej, bar­dziej ano­ni­mo­wo i bar­dziej wy­uz­da­nie. Tu bo­ha­te­ro­wie nie wy­ma­wia­ją się od zbli­żeń bó­la­mi gło­wy, nie cier­pią na pro­ble­my z erek­cją, nie mu­szą się przej­mo­wać prze­kra­cza­niem cu­dzych gra­nic. Cy­ber­prze­strzeń wcią­ga i eks­cy­tu­je. Inna spra­wa, że rów­nież co­raz bar­dziej izo­lu­je.

Re­la­cje mię­dzy­ludz­kie w rze­czy­wi­sto­ści mu­szą obec­nie kon­ku­ro­wać z tymi za­wie­ra­ny­mi w świe­cie wir­tu­al­nym. Z jed­nej stro­ny nowe tech­no­lo­gie uła­twia­ją nam kon­tak­ty z ludź­mi, z dru­giej je spły­ca­ją. Dziś ła­twiej mo­że­my za­spo­ka­jać na­sze sek­su­al­ne pra­gnie­nia, ale też trud­niej przy­cho­dzi nam bu­do­wa­nie trwa­łych głę­bo­kich wię­zi. Dzię­ki do­stę­po­wi do in­for­ma­cji po­win­ni­śmy sta­wać się mą­drzej­si, tym­cza­sem w gło­wach mamy mę­tlik. Jak bo­wiem z tego in­for­ma­cyj­ne­go cha­osu wy­ło­wić to, co na­praw­dę war­to­ścio­we? Za­miast więk­szej licz­by od­po­wie­dzi, mamy co­raz wię­cej py­tań.

Czy sko­ro lu­bię seks gru­po­wy, to zna­czy, że je­stem nie­nor­mal­ny? Czy por­no­gra­fia to wcie­lo­ne zło? Czy dzie­wic­two w wie­ku 20 lat to prze­sa­da? Czy by­cie se­nio­rem rów­na się by­ciu sek­su­al­nym eme­ry­tem? Czy jak mi się sta­le nie chce, to zna­czy, że sta­ję się ozię­bła? Jak mogę za­spo­ko­ić ko­bie­tę, gdy mój czło­nek jest taki mały? Czy on fak­tycz­nie jest mały? Czy dam radę spro­stać wy­gó­ro­wa­nym po­trze­bom mo­jej part­ner­ki? Czy bez biu­stu w roz­mia­rze D ktoś mnie ze­chce? Jak po­wie­dzieć dziew­czy­nie, że ma się w łóż­ku ocho­tę na odro­bi­nę per­wer­sji? Czy jak się przy­znam, że lu­bię „pie­przo­ty”, wyj­dę na dziw­kę? Czy by­cie sin­glem ska­zu­je na ce­li­bat? Po co wcho­dzić w sta­łe związ­ki, gdy moż­na po­sza­leć bez zo­bo­wią­zań? Czy wstyd świad­czy o za­co­fa­niu, a po­trze­ba in­tym­no­ści w sek­sie o bra­ku otwar­to­ści? Kie­dy po roz­sta­niu przy­cho­dzi właś­ciwy czas na seks? Z via­grą czy bez? Gdzie leżą gra­ni­ce sek­su­al­nej otwar­to­ści? Kie­dy war­to udać się do sek­su­olo­ga, a kie­dy sko­rzy­stać z ofer­ty sex-co­acha?

Ty­sią­ce py­tań i ty­sią­ce nie­rzad­ko sprzecz­nych od­po­wie­dzi pod­su­wa­nych przez glo­bal­ną sieć. Jak się w tym wszyst­kim po­ła­pać?

W tej książ­ce z po­mo­cą przy­cho­dzi sek­su­olog no­wej ge­ne­ra­cji, syn iko­ny pol­skiej sek­su­olo­gii prof. Zbi­gnie­wa Lwa-Sta­ro­wi­cza i nie­kwe­stio­no­wa­ny jego na­stęp­ca dr hab. Mi­chał Lew-Sta­ro­wicz.

Otwar­ty umysł z na­uko­wym do­rob­kiem. Le­karz i psy­cho­te­ra­peu­ta, a jed­no­cze­śnie szczę­śli­wy mąż i oj­ciec, męż­czy­zna i na­uko­wiec za­fa­scy­no­wa­ny nie­zwy­kło­ścią ludz­kiej sek­su­al­no­ści oraz róż­no­rod­no­ścią czło­wie­ka.

W 10 ko­lej­nych roz­dzia­łach od­po­wia­da na py­ta­nia do­ty­czą­ce pro­ble­mów sek­su­al­nych czło­wie­ka XXI wie­ku. Hoł­du­jąc ho­li­stycz­ne­mu po­dej­ściu w le­cze­niu swo­ich pa­cjen­tów, prze­kra­cza ści­śle spe­cja­li­stycz­ne me­dycz­ne roz­wa­ża­nia, udo­wad­nia­jąc tym sa­mym, że współ­cze­sna sek­su­olo­gia łą­czy wie­le dzie­dzin: bio­lo­gię, me­dy­cy­nę, psy­cho­lo­gię, so­cjo­lo­gię, ko­gni­ty­wi­sty­kę, na­uki o ewo­lu­cji i inne, na czło­wie­ka zaś od­dzia­łu­je tak wie­le roz­ma­itych czyn­ni­ków, że nie moż­na się obejść bez in­dy­wi­du­al­ne­go po­dej­ścia i po­chy­le­nia się nad in­no­ścią każ­dej jed­nost­ki. Nie po­win­no się wy­ro­ko­wać o nor­mach i ano­ma­liach, tren­dach czy de­wia­cjach, o tym, co do­bre, a co złe – w spo­sób ar­bi­tral­ny, bez uwzględ­nie­nia kry­te­riów na­uko­wych, praw­nych i etycz­nych – uwa­ża am­ba­sa­dor pol­skiej sek­su­olo­gii.

Zresz­tą, jak mówi: „Sek­su­olog nie jest od oce­nia­nia, lecz od po­ma­ga­nia”.

Oso­bi­ście mam na­dzie­ję, że ta książ­ka choć nie­któ­rym z was po­mo­że od­na­leźć się w tym współ­cze­snym (dez)in­for­ma­cyj­nym gąsz­czu da­nych do­ty­czą­cych sek­su i jego obec­no­ści w ży­ciu czło­wie­ka.

Iza­be­la Mar­czak

Wpro­wa­dze­nie, czy­li po co nam seks

O co cho­dzi z tą atrak­cyj­no­ścią sek­su? Dla­cze­go dla wie­lu lu­dzi seks jest tak ku­szą­cy?

Psy­cho­lo­go­wie Cin­dy Me­ston i Da­vid Buss, na­ukow­cy zna­ni z ba­dań nad ludz­ką sek­su­al­no­ścią, w jed­nej ze swo­ich ksią­żek wy­mie­ni­li 237 po­wo­dów, dla któ­rych lu­dzie upra­wia­ją seks. Oprócz pro­kre­acji, to m.in. po­głę­bie­nie bli­sko­ści emo­cjo­nal­nej, przy­jem­ność zmy­sło­wa, pod­kre­śla­nie ról w związ­ku, zwięk­sze­nie po­czu­cia włas­nej atrak­cyj­no­ści, a tak­że po­pra­wa na­stro­ju, zdro­wia czy na­wet od­por­no­ści or­ga­ni­zmu. Są też po­wo­dy, któ­re moż­na na­zwać ne­ga­tyw­ny­mi.

Nie­któ­rzy uży­wa­ją sek­su do ma­ni­pu­la­cji part­ne­rem, wy­ra­ża­nia wro­go­ści wo­bec nie­go itp. To wszyst­ko wska­zu­je jed­nak, że seks może za­spo­ka­jać wie­le roz­ma­itych ludz­kich po­trzeb.

A dla sek­su­olo­ga seks jest in­te­re­su­ją­cy, po­nie­waż…?

Jest nie­zmier­nie sze­ro­kim ob­sza­rem ba­daw­czym, do­ty­ka tego, co naj­bar­dziej ludz­kie, co ma wpływ na ra­dość ży­cia, co skła­nia do dzia­ła­nia, bu­du­je re­la­cje, ale też bywa źró­dłem pro­ble­mów. Bez cie­nia pa­to­su mogę po­wie­dzieć, że le­cze­nie pro­ble­mów sek­su­al­nych, edu­ka­cja sek­su­al­na i obro­na praw sek­su­al­nych czło­wie­ka mogą przy­czy­nić się do po­pra­wy świa­ta, w któ­rym ży­je­my.

Jak roz­po­znać, kie­dy trze­ba od­wie­dzić sek­su­olo­ga, a kie­dy udać się ra­czej do psy­chia­try, psy­cho­lo­ga lub gi­ne­ko­lo­ga?

Fak­tycz­nie z po­wo­du ist­nie­ją­ce­go w na­szym kra­ju ba­ła­ga­nu po­ję­cio­we­go, praw­ne­go, pa­cjen­ci mają pro­blem z do­tar­ciem do właś­ci­we­go spe­cja­li­sty. W Pol­sce wie­le osób mie­ni się sek­su­olo­ga­mi, nie ma­jąc ku temu od­po­wied­nich kwa­li­fi­ka­cji. Sek­su­olo­giem jest le­karz bądź psy­cho­log, psy­cho­te­ra­peu­ta po­sia­da­ją­cy od­po­wied­nie prze­szko­le­nie. W przy­pad­ku le­ka­rza upraw­nie­nia daje mu od­ręb­na spe­cja­li­za­cja, szko­le­nie za­koń­czo­ne eg­za­mi­nem pań­stwo­wym. W przy­pad­ku psy­cho­lo­ga lub psy­cho­te­ra­peu­ty po­świad­cze­niem kwa­li­fi­ka­cji jest Cer­ty­fi­kat Sek­su­olo­ga Kli­nicz­ne­go Pol­skie­go To­wa­rzy­stwa Sek­su­olo­gicz­ne­go. Róż­ne kur­sy i stu­dia po­dy­plo­mo­we tak­że dają roz­ma­ite kom­pe­ten­cje, jed­nak do pra­cy z pa­cjen­tem, oprócz wie­dzy teo­re­tycz­nej, nie­zbęd­na jest umie­jęt­ność pra­cy kli­nicz­nej i pod­da­wa­nie swo­ich dzia­łań su­per­wi­zji.

Skąd pa­cjent ma wie­dzieć, kto ja­kie szko­le­nie ukoń­czył, sko­ro na­wet nie wie, do ja­kie­go spe­cja­li­sty się udać?

Je­śli ktoś przy­pusz­cza, że jego pro­ble­my mogą mieć zwią­zek z za­bu­rze­nia­mi na­tu­ry me­dycz­nej, je­że­li czu­je, że od­kąd za­czął pod­upa­dać na zdro­wiu lub roz­po­czął przyj­mo­wa­nie le­ków, jego zdro­wie sek­su­al­ne rów­nież się po­gor­szy­ło, po­wi­nien szu­kać po­mo­cy sek­su­olo­ga, któ­ry jest rów­nież le­ka­rzem. Z ko­lei oso­ba ogól­nie zdro­wa, ale do­świad­cza­ją­ca trud­no­ści z uło­że­niem so­bie ży­cia sek­su­al­ne­go, może w pierw­szej ko­lej­no­ści zwró­cić się do psy­cho­lo­ga czy psy­cho­te­ra­peu­ty bez wy­kształ­ce­nia stric­te me­dycz­ne­go, ale z kom­pe­ten­cja­mi w za­kre­sie sek­su­olo­gii. Jed­no­cze­śnie po­mię­dzy tymi dwo­ma skraj­ny­mi przy­kła­da­mi, o ja­kich mó­wi­my, ist­nie­je sze­reg sy­tu­acji, w któ­rych trud­no okre­ślić, czy mamy do czy­nie­nia z pro­ble­mem me­dycz­nym czy psy­cho­lo­gicz­nym.

Po­cie­sza­ją­ce jest jed­nak to, że za­rów­no psy­cho­lo­dzy-sek­su­olo­dzy, jak i le­ka­rze sek­su­olo­dzy szko­le­ni są w za­kre­sie obu tych ob­sza­rów. Po­tra­fią więc na tyle roz­po­znać na­tu­rę pro­ble­mu, aby wła­ści­wie za­pla­no­wać le­cze­nie lub skie­ro­wać pa­cjen­ta do od­po­wied­nie­go spe­cja­li­sty.

Czy dzi­siaj chęt­niej kie­ru­je­my swo­je kro­ki do spe­cja­li­sty, czy ra­czej szu­ka­my po­mo­cy w In­ter­ne­cie?

W ostat­nich de­ka­dach XX wie­ku sta­ło się mod­ne mieć swo­je­go psy­cho­te­ra­peu­tę. Jed­nak lu­dzie na­dal wsty­dzą się przy­znać, że cho­dzą do sek­su­olo­ga. Co po­cie­sza­ją­ce, ro­śnie licz­ba osób trak­tu­ją­cych sek­su­olo­gów prag­ma­tycz­nie – po pro­stu jak fa­chow­ców, któ­rzy mogą im po­móc roz­wią­zać pro­blem. Bywa, że pa­cjen­ci do­cie­ra­ją do nich okręż­ną dro­gą. Naj­pierw szu­ka­ją po­mo­cy u le­ka­rza pierw­sze­go kon­tak­tu, po­tem wy­da­je im się, że wła­ściw­sze by­ło­by od­wie­dzić uro­lo­ga, i w koń­cu ten do­pie­ro od­sy­ła ich do sek­su­olo­ga. Po­dob­nie okręż­na dro­ga wie­dzie do psy­chia­try. Nie­któ­re oso­by bar­dzo bro­nią się przed my­ślą, że mogą po­trze­bo­wać tego typu po­mo­cy, więc oscy­lu­ją po le­ka­rzach, po psy­cho­lo­gach i lata świetl­ne mi­ja­ją, za­nim tra­fią do wła­ści­we­go spe­cja­li­sty.

Trud­no nie po­gu­bić się w tym roz­gar­dia­szu, zwłasz­cza że na ryn­ku po­ja­wi­ły się oso­by mie­nią­ce się sex-co­acha­mi, se­xu­al bo­dy­wor­ke­ra­mi, tre­ne­ra­mi roz­wo­ju sek­su­al­ne­go itd.

Tak, to może wy­wo­ły­wać za­mie­sza­nie, zwłasz­cza że we­ry­fi­ka­cja kwa­li­fi­ka­cji tych osób bywa trud­na. W Pol­sce upra­wia­nia wy­mie­nio­nych przez Pa­nią pro­fe­sji nie re­gu­lu­ją od­po­wied­nie prze­pi­sy, któ­re ogra­ni­cza­ły­by do­stęp do prak­ty­ki za­wo­do­wej oso­bom bez od­po­wied­nich kom­pe­ten­cji. Za­ra­zem za­kres ofe­ro­wa­nych usług świad­czo­nych przez ogła­sza­ją­cych się jako sex-co­acho­wie czy se­xu­al bo­dy­wor­kers jest nie­zde­fi­nio­wa­ny. W Sta­nach Zjed­no­czo­nych, gdzie te kwe­stie są le­piej ure­gu­lo­wa­ne, w kom­pe­ten­cjach sex-co­acha leży pew­ne­go ro­dza­ju po­rad­nic­two albo pra­ca nad roz­wo­jem po­ten­cja­łu sek­su­al­ne­go klien­tów, ucze­nie lu­dzi pra­cy z cia­łem itp. Fa­chow­cy ci po­dej­mu­ją sze­reg dzia­łań w celu po­pra­wy do­bro­sta­nu sek­su­al­ne­go lu­dzi. W Pol­sce pod po­dob­nie na­zy­wa­ną dzia­łal­no­ścią może ogła­szać się za­rów­no ktoś wy­kwa­li­fi­ko­wa­ny i go­to­wy do udzie­la­nia wspar­cia swo­im klien­tom, jak i ktoś wy­ko­rzy­stu­ją­cy ludz­kie pro­ble­my wy­łącz­nie dla ce­lów za­rob­ko­wych. Z ko­lei nie­wła­ści­we i wąt­pli­we etycz­nie prak­ty­ki mogą po­głę­biać za­bu­rze­nia sek­su­al­ne oraz pro­ble­my w re­la­cjach. Dla­te­go ry­nek świad­cze­nia usług te­ra­peu­tycz­nych w Pol­sce z pew­no­ścią po­wi­nien zo­stać ob­ję­ty lep­szym nad­zo­rem spe­cja­li­stycz­nym.

Jak za­tem moż­na od­dzie­lić ziar­no od plew i ustrzec się przed szar­la­ta­na­mi w tej bran­ży?

Wie­le za­le­ży od świa­do­mo­ści pa­cjen­tów i ich wie­dzy na te­mat tego, kim jest sek­su­olog i speł­nie­nie ja­kich kry­te­riów po­zwa­la mu wy­ko­ny­wać ten za­wód. Ską­d­inąd każ­dy pa­cjent ma pra­wo do po­zy­ska­nia in­for­ma­cji o kwa­li­fi­ka­cjach oso­by ofe­ru­ją­cej mu usłu­gi. Sy­tu­acje bu­dzą­ce wąt­pli­wo­ści, a w szcze­gól­no­ści ra­żą­ce za­nie­dba­nia lub prze­kro­cze­nie kom­pe­ten­cji moż­na zgła­szać do biu­ra Rzecz­ni­ka Praw Pa­cjen­ta.

Mówi Pan o więk­szej świa­do­mo­ści pa­cjen­tów, ale wie­lu z nich nie zna ko­no­ta­cji ter­mi­nu „sek­su­olo­gia”, nie wie, czym współ­cze­śnie się ona zaj­mu­je.

Sek­su­olo­gia sta­ła się obec­nie dzie­dzi­ną in­ter­dy­scy­pli­nar­ną i łą­czy w so­bie wie­le ob­sza­rów za­in­te­re­so­wań. O ile daw­niej te­ra­pia za­bu­rzeń sek­su­al­nych ba­zo­wa­ła głów­nie na zna­jo­mo­ści me­cha­ni­zmów psy­cho­lo­gicz­nych, o tyle dziś co­raz więk­szy w niej udział mają na­uki me­dycz­ne. W prak­ty­ce pa­cjen­ci na ogół wy­ma­ga­ją dia­gno­zy za­rów­no me­dycz­nej, jak i psy­cho­lo­gicz­nej i na tej pod­sta­wie za­pla­no­wa­ne­go le­cze­nia. Zmia­ny oby­cza­jo­wo­ści przy­nio­sły ewo­lu­cję poj­mo­wa­nia za­cho­wań i pro­ble­mów sek­su­al­nych, a to fak­tycz­nie od­mie­ni­ło ob­li­cze sek­su­olo­gii jako ta­kiej.

Co kon­kret­nie się zmie­ni­ło?

Cho­ciaż­by to, że w cią­gu ostat­nich kil­ku de­kad zna­czą­co zmniej­szy­ło się trak­to­wa­nie róż­nych ludz­kich za­cho­wań sek­su­al­nych jako de­wia­cji czy za­bu­rzeń. Jesz­cze do lat sie­dem­dzie­sią­tych XX wie­ku np. ho­mo­sek­su­alizm uwa­ża­no za za­bu­rze­nie sek­su­al­ne. Jed­nak roz­wój wie­dzy me­dycz­nej oraz wpływ ru­chów spo­łecz­nych sta­ją­cych w opo­zy­cji do styg­ma­ty­za­cji osób nie­he­te­ro­sek­su­al­nych spra­wi­ły, że Ame­ry­kań­skie To­wa­rzy­stwo Psy­chia­trycz­ne i Świa­to­wa Or­ga­ni­za­cja Zdro­wia (WHO) w koń­cu wy­kre­śli­ły ho­mo­sek­su­alizm z li­sty za­bu­rzeń.

Obec­nie po­dob­nie zmie­nia się chy­ba rów­nież po­strze­ga­nie trans­pł­cio­wo­ści, ro­zu­mia­nej jako nie­zgod­ność mię­dzy przy­pi­sa­ną da­nej oso­bie płcią a do­świad­cza­nym i wy­ra­ża­nym przez nią po­czu­ciem przy­na­leż­no­ści do tej­że płci?

Trans­pł­cio­wość sama w so­bie w kla­sy­fi­ka­cji ame­ry­kań­skiej nie jest już trak­to­wa­na jako za­bu­rze­nie. Do­pie­ro cier­pie­nie prze­ży­wa­ne w kon­tekś­cie roz­dź­wię­ku mię­dzy płcią fi­zycz­ną i me­try­kal­ną a psy­chicz­ną moż­na uznać za stan cho­ro­bo­wy i kwa­li­fi­ko­wać do le­cze­nia. Naj­czę­ściej do­ko­nu­je się tego przez pro­ces zmia­ny płci, a kon­kret­nie do­pa­so­wa­nia płci fi­zycz­nej i praw­nej do po­czu­cia przy­na­leż­no­ści płcio­wej da­nej oso­by oraz po­przez jej ży­cio­we za­adap­to­wa­nie do peł­nie­nia ról zgod­nych z od­czu­wa­ną przez nie płcią. Róż­ni­ca z jed­nej stro­ny sym­bo­licz­na – nie zmie­nia kry­te­riów po­zwa­la­ją­cych na stwier­dze­nie trans­sek­su­al­no­ści, z dru­giej stro­ny jed­nak po­ka­zu­je za­sad­ni­czą zmia­nę po­dej­ścia. Róż­no­rod­ność do­świad­cza­nia swo­jej płci i od­naj­do­wa­nie się w tym wie­lo­wy­mia­ro­wym (psy­chicz­nym, men­tal­nym, spo­łecz­nym, praw­nym) spek­trum mię­dzy ko­bie­co­ścią a mę­sko­ścią nie są po­strze­ga­ne jako pra­wi­dło­we lub za­bu­rzo­ne, lecz są ak­cep­to­wa­ne jako wy­raz zmien­no­ści osob­ni­czej. Isto­tę za­bu­rze­nia sta­no­wi tu do­świad­cza­nie cier­pie­nia i bra­ku moż­li­wo­ści sa­mo­re­ali­za­cji w ży­ciu – i w tym wła­śnie mają po­móc spe­cja­li­ści. Oczy­wi­ście po­dej­ście to nie jest wol­ne od kon­tro­wer­sji, nie­mniej do­brze po­ka­zu­je, że współ­cze­śnie w sek­su­olo­gii mniej­szy na­cisk kła­dzie się na oce­nia­nie w ka­te­go­riach zdro­wy–cho­ry lub nor­mal­ny–nie­nor­mal­ny, a bar­dziej na po­ma­ga­nie.

Któ­re od­kry­cia na­uko­we naj­sil­niej wpły­nę­ły na zmia­nę po­dej­ścia do ludz­kiej sek­su­al­no­ści?

Z pew­no­ścią roz­wój neu­ro­scien­ce. Przez ostat­nich 10–20 lat ba­da­nia nad funk­cjo­no­wa­niem ośrod­ko­we­go ukła­du ner­wo­we­go wy­raź­nie przy­spie­szy­ły. Dzię­ki roz­wo­jo­wi no­wo­cze­snych tech­nik neu­ro­obra­zo­wa­nia co­raz le­piej umie­my po­wią­zać róż­ne ob­ja­wy, emo­cje, czyn­no­ści z pro­ce­sa­mi za­cho­dzą­cy­mi w mó­zgu. To mózg bo­wiem jest cen­trum ste­ru­ją­cym na­szą sek­su­al­no­ścią. Dziś wi­dzi­my, że nie­ustan­nie za­cho­dzą w nim in­te­rak­cje mię­dzy star­szy­mi ewo­lu­cyj­nie ob­sza­ra­mi mó­zgu, tymi na­sta­wio­ny­mi na po­dą­ża­nie za po­pę­dem, a młod­szą i bar­dziej wy­su­bli­mo­wa­ną korą mó­zgo­wą. Ro­zu­mie­my, że wy­ni­kiem tego wszyst­kie­go jest albo dzi­ki seks, albo sub­tel­ne za­lo­ty, albo też sek­su­al­na wstrze­mięź­li­wość. Dzię­ki po­stę­po­wi w ba­da­niach nad ob­ra­zo­wa­niem funk­cji mó­zgu, wie­my na przy­kład, że in­ten­syw­ne, przy­jem­ne do­zna­nia prze­ży­wa­ne w sek­sie, a kul­mi­nu­ją­ce w or­ga­zmie wy­ma­ga­ją re­zy­gna­cji na chwi­lę ze spra­wo­wa­nej przez korę przed­czo­ło­wą kon­tro­li. Mó­wiąc żar­go­nem neu­ro­fi­zjo­lo­ga wpa­tru­ją­ce­go się w ska­ny czyn­no­ścio­we­go ba­da­nia mó­zgu (na sku­tek po­bu­dze­nia), „za­świe­cić się” mu­szą ob­sza­ry pod­ko­ro­we zwią­za­ne z ośrod­ko­wym ukła­dem na­gro­dy, sło­wem, by prze­żyć or­gazm, trze­ba stra­cić na chwi­lę ogła­dę i do­pu­ścić do gło­su ga­dzią część mó­zgu. Oso­by ce­chu­ją­ce się nad­mier­ną sa­mo­kon­tro­lą czę­sto mają trud­ność z do­świad­cza­niem in­ten­syw­nej przy­jem­no­ści pły­ną­cej z sek­su. Przy­sło­wio­wy kie­li­szek wina do­ra­dza­ny nad­mier­nie ze­stre­so­wa­nym sek­su­al­nym de­biu­tan­tom ma wła­śnie na celu osła­bie­nie na chwi­lę ak­tyw­no­ści tej kon­tro­lu­ją­cej struk­tu­ry mó­zgu. Dzię­ki wie­dzy o me­cha­ni­zmach za­cho­dzą­cych w na­szych gło­wach po­tra­fi­my zro­zu­mieć, dla­cze­go w sta­nie sil­ne­go za­uro­cze­nia czy za­ko­cha­nia sta­je­my się nie­ja­ko za­śle­pie­ni, dla­cze­go w ogniu po­żą­da­nia nie do­strze­ga­my man­ka­men­tów part­ner­ki lub part­ne­ra, któ­re póź­niej sta­ją się czę­sto po­wo­dem na­rze­kań czy na­wet roz­sta­nia. Na­tu­ra ma swo­ją mą­drość i dziś le­piej ją ro­zu­mie­my. Na przy­kład to, że wspo­mi­na­na wcześ­niej chwi­lo­wa nie­po­czy­tal­ność za­sad­ni­czo uła­twia nam po­dej­mo­wa­nie de­cy­zji o łą­cze­niu się w pary.

Czy­li zna­ne lu­do­we po­rze­ka­dło „wi­dzia­ły gały, co bra­ły”, nie­ko­niecz­nie od­zwier­cie­dla rze­czy­wi­stość?

Nie­ko­niecz­nie, bo może i „gały” pa­trzy­ły, ale po­nie­waż „kora przed­czo­ło­wa spa­ła”, to ob­ra­zu w jego ca­łej kra­sie do­strzec nie mo­gły. Ro­man­tycz­ne, praw­da?

Wy­jąt­ko­wo. Mic­kie­wicz, Go­ethe, By­ron w gro­bach się prze­wra­ca­ją. Ale z tego, co Pan mówi, po­tem – „gdy klap­ki z oczu opad­ną”, czy­li gdy kora przed­czo­ło­wa się obu­dzi – na­stę­pu­je ko­rek­ta i ob­raz nam się wy­ostrza?

Do gło­su do­cho­dzą znów wyż­sze ośrod­ki mó­zgo­we, ale je­śli w owym cza­sie „za­śle­pie­nia” do­szło do roz­wi­nię­cia przy­wią­za­nia, to na­wet gdy „po­strze­ga­nie nam się wy­ostrzy”, nie je­ste­śmy tak ma­łost­ko­wi, żeby cze­piać się dro­bia­zgów. U uko­cha­nej oso­by drob­ne nie­do­sko­na­ło­ści mo­że­my na­wet uznać za uro­cze. W na­szych mó­zgach bo­wiem uru­cha­mia­ją się me­cha­ni­zmy i wy­dzie­la­ją sub­stan­cje od­po­wie­dzial­ne za pro­ce­sy wię­zio­twór­cze. W miej­scu wcze­śniej­sze­go po­żą­da­nia i za­uro­cze­nia po­wsta­je prze­strzeń do two­rze­nia bli­sko­ści, za­an­ga­żo­wa­nia. Róż­ne ośrod­ki w na­szych mó­zgach za­czy­na­ją ze sobą bar­dziej rów­no­rzęd­nie współ­pra­co­wać, wza­jem­nie się re­gu­lo­wać. Tym nie­mniej, kie­dy już się do ko­goś przy­wią­że­my, ogień po­żą­da­nia w na­szym mó­zgu za­czy­na przy­ga­sać.

I co wte­dy?

Mał­żeń­stwa zgła­sza­ją­ce się do mnie z pro­ble­ma­mi czę­sto wspo­mi­na­ją: „na po­cząt­ku by­li­śmy jak kró­li­ki, nic nam nie prze­szka­dza­ło” (czy­taj: ga­dzi mózg rzą­dził), „te­raz po la­tach by­cia ra­zem po­trze­ba wy­jąt­ko­wej at­mos­fe­ry, a i tak wy­star­czy, że za oknem ktoś kich­nie i cały czar pry­ska…” (czy­taj: trud­no wy­łą­czyć kon­tro­lę spra­wo­wa­ną przez korę przed­czo­ło­wą). Ro­dzi­com zmę­czo­nym dniem pra­cy i pil­no­wa­niem swo­ich po­ciech dość cięż­ko wy­krze­sać ener­gię na zbu­do­wa­nie od­po­wied­nie­go na­stro­ju, stąd wie­le par prze­ży­wa kry­zys w ży­ciu sek­su­al­nym. Dla­te­go w bu­do­wa­niu związ­ku waż­ne sta­je się przy­ję­cie pew­nej stra­te­gii – np. bar­dziej świa­do­me za­rzą­dza­nie za­so­ba­mi i pod­trzy­my­wa­nie wię­zi ero­tycz­nej.

Jak ro­zu­miem, współ­cze­sna sek­su­olo­gia po­ma­ga lu­dziom zro­zu­mieć to, co się z nimi dzie­je, i od­na­leźć się wśród tych dziw­nych me­cha­ni­zmów, ja­ki­mi rzą­dzą się na­sze cia­ła, ale czy rów­nież wie­dza o mó­zgu, jaką już zdo­by­li­śmy, uczy­ni­ła nas bar­dziej to­le­ran­cyj­ny­mi np. na ludz­ką róż­no­rod­ność?

To­le­ran­cja, a idąc da­lej, ak­cep­ta­cja tej róż­no­rod­no­ści jest zwią­za­na z re­la­cja­mi spo­łecz­ny­mi i wy­pły­wa za­rów­no z wie­dzy na te­mat uwa­run­ko­wań sek­su­al­no­ści, jak i z za­sad ety­ki. Sek­su­olo­gia co­raz bar­dziej ko­rzy­sta z twar­dych da­nych me­dycz­nych, a su­biek­tyw­ne teo­rie i prze­ko­na­nia tra­cą na zna­cze­niu. Rze­tel­na wie­dza sprzy­ja obiek­ty­wi­za­cji po­glą­dów, ale je­śli cho­dzi o kwe­stię to­le­ran­cji, to jest z tym róż­nie. Mimo twar­dych da­nych na­uko­wych, w wie­lu kra­jach na­dal ostro po­tę­pia się ho­mo­sek­su­alizm, oka­le­cza ko­bie­ty, wy­ci­na­jąc im łech­tacz­ki, de­mo­ni­zu­je ma­stur­ba­cję. Nie­ste­ty nor­my kul­tu­ro­we nie zmie­nia­ją się tak szyb­ko jak kon­cep­cje na­uko­we w ob­li­czu nowo od­kry­tych fak­tów.

Czy­li w sek­su­olo­gii jest jesz­cze wie­le zna­ków za­py­ta­nia?

Wła­ści­wie każ­de ko­lej­ne od­kry­cie bu­dzi nowe py­ta­nia – na tym po­le­ga pięk­no na­uki. Mózg po­zo­sta­je dla nas za­gad­ką, cho­ciaż wciąż co­raz le­piej go po­zna­je­my. Co­raz wię­cej wie­my o jego pla­stycz­no­ści i o za­cho­dzą­cych w nim zmia­nach. Do nie­daw­na są­dzo­no na przy­kład, że prak­tycz­nie nie pod­da­je się on re­ge­ne­ra­cji, a dziś mo­że­my już wie­le po­wie­dzieć o zdol­no­ści do re­ge­ne­ra­cji ko­mó­rek ner­wo­wych i two­rze­nia się mię­dzy nimi no­wych po­łą­czeń. Co wię­cej, wie­my rów­nież, że nie tyl­ko leki, lecz i in­ter­wen­cje psy­cho­te­ra­peu­tycz­ne po­wo­du­ją zmia­ny ak­tyw­no­ści róż­nych ośrod­ków w mó­zgu oraz uwal­nia­nie sub­stan­cji che­micz­nych po­śred­ni­czą­cych w ich wza­jem­nej ko­mu­ni­ka­cji (neu­ro­prze­kaź­nic­two). To in­spi­ru­je two­rze­nie bar­dziej zin­te­gro­wa­ne­go mo­de­lu le­cze­nia – nie leki dla cia­ła, a psy­cho­te­ra­pia dla du­cha, lecz obie me­to­dy łącz­nie jako kom­ple­men­tar­ne i wpły­wa­ją­ce na me­cha­ni­zmy zwią­za­ne z funk­cjo­no­wa­niem mó­zgu, prze­ży­wa­ny­mi sta­na­mi emo­cjo­nal­ny­mi i umie­jęt­no­ścią ra­dze­nia so­bie z nimi.

Czym w związ­ku z tym po­ję­cie sek­su rów­nież ule­gło ja­kimś mo­dy­fi­ka­cjom?

Tra­dy­cyj­nie „sex” ozna­cza – płeć, zaś pod po­ję­ciem „sek­su” lu­dzie ro­zu­mie­ją róż­ne rze­czy: atrak­cyj­ność sek­su­al­ną, po­dej­mo­wa­nie kon­tak­tów sek­su­al­nych, toż­sa­mość sek­su­al­ną. Ale seks w zna­cze­niu sztu­ki ko­cha­nia za­sad­ni­czo nie uległ ja­kimś wiel­kim prze­obra­że­niom na prze­strze­ni wie­ków czy na­wet ty­siąc­le­ci. Oglą­da­jąc wi­ze­run­ki (ma­lar­skie czy rzeź­biar­skie) ars aman­di sprzed ty­siąc­le­ci w kul­tu­rze In­dii, Chin czy Ja­po­nii mo­że­my zo­ba­czyć, jak już wów­czas była ona bo­ga­ta i róż­no­rod­na. Je­śli zaś cho­dzi o ewo­lu­cję za­cho­wań sek­su­al­nych, to naj­bar­dziej wi­docz­ne do­ty­czą re­la­cji part­ner­skich, udzia­łu tech­no­lo­gii w re­ali­za­cji po­trzeb sek­su­al­nych i moż­li­wo­ści pod­trzy­my­wa­nia zdro­wia sek­su­al­ne­go.

Por­no­gra­fia, ga­dże­ty, via­gra, po­rad­ni­ki sek­su­al­ne…

Por­no­gra­fia i ga­dże­ty też były już daw­no temu, to, co się zmie­nia, to tech­no­lo­gie i do­stęp­ność. Via­gra to sym­bol roz­wo­ju sek­su­olo­gii me­dycz­nej i po­stę­pu far­ma­ko­lo­gicz­ne­go w za­kre­sie me­tod le­cze­nia pro­ble­mów sek­su­al­nych. A to, że po­wsta­je wię­cej po­rad­ni­ków? Bar­dzo do­brze, bo na­wet je­że­li czę­sto ofe­ru­ją wie­dzę dość po­wierz­chow­ną, to w pe­wien spo­sób otwie­ra­ją lu­dzi na za­gad­nie­nie sek­su­al­no­ści i stwa­rza­ją oka­zję do roz­mów, re­flek­sji. To zde­cy­do­wa­nie lep­sze niż brak ksią­żek na ten te­mat.

Ale prze­cież po­rad­ni­ki też mogą być pi­sa­ne przez oso­by nie­kom­pe­tent­ne, np. przez wspo­mi­na­nych już tu przez nas sa­mo­zwań­czych sex-co­achów…

Nie styg­ma­ty­zuj­my tak moc­no sex-co­achów, jak­by ża­den z nich nie miał nic do po­wie­dze­nia. Po­rad­nic­twem i edu­ka­cją sek­su­al­ną po­win­ny zaj­mo­wać się przede wszyst­kim oso­by z od­po­wied­nim wy­kształ­ce­niem i rze­tel­ną wie­dzą. Ta­kie, któ­re tę wie­dzę po­tra­fią prze­ka­zać przy­stęp­nie i bez znie­kształ­ceń ide­olo­gicz­nych. Nie­któ­rzy sex-co­acho­wie ro­bią to świet­nie,

Tyle że po­szu­ku­ją­cy in­for­ma­cji lu­dzie czę­sto gu­bią się w po­wo­dzi po­dob­nych pu­bli­ka­cji.

W przy­pad­ku ryn­ku księ­gar­skie­go se­lek­cja ksią­żek przez wy­daw­nic­twa jest i tak o nie­bo lep­sza niż ma­te­ria­łów w In­ter­ne­cie. Pro­ces umiesz­cze­nia tek­stu w sie­ci jest zde­cy­do­wa­nie ła­twiej­szy, a z jego se­lek­cjo­no­wa­niem róż­nie bywa. W sie­ci pod szyl­dem wie­dzy nie­rzad­ko po­ja­wia się sze­reg ma­te­ria­łów o zna­cze­niu wy­łącz­nie czy­sto mar­ke­tin­go­wym. Tak więc, je­śli np. męż­czy­zna po­szu­ku­je in­for­ma­cji na te­mat, daj­my na to, pro­ble­mu ma­łe­go człon­ka, to szan­sa, że od razu tra­fi na rze­tel­ne dane, jest zni­ko­ma. Pew­ne jest ra­czej, że otrzy­ma on wie­le wia­do­mo­ści do­ty­czą­cych me­tod i spe­cy­fi­ków słu­żą­cych po­więk­sza­niu człon­ka. Może też oczy­wi­ście li­czyć na wska­zów­ki, jak szyb­ko i dys­kret­nie na­być od­po­wied­nie pro­duk­ty lub usłu­gi w da­nym te­ma­cie. Prze­mysł i czar­ny ry­nek zwią­za­ny z sek­sem jest dziś po­tęż­ny i sto­su­je wszyst­kie chwy­ty, by do­trzeć z ofer­tą do klien­ta. O jego bez­względ­no­ści mia­łem oka­zję prze­ko­nać się oso­bi­ście, gdy wy­ko­rzy­sta­no na­zwi­sko Lew-Sta­ro­wicz do nie­le­gal­nej pro­mo­cji i sprze­da­ży w sie­ci le­ków na po­ten­cję.

Wy­da­wać by się mo­gło, że po­stęp po­wi­nien uła­twiać nam ży­cie, a nie je kom­pli­ko­wać, tym­cza­sem w ob­sza­rze sek­su wy­raź­nie spra­wy nie uła­twia…

Każ­dy kij ma dwa koń­ce, wszyst­ko za­le­ży od tego, w jaki spo­sób ko­rzy­sta­my z owe­go po­stę­pu.

A na­sze współ­cze­sne po­dej­ście do sek­su w Pol­sce moż­na uznać za po­stę­po­we? I czy po­stę­po­we ozna­cza zdro­we?

Zdro­we ro­zu­miał­bym jako ta­kie, w któ­rym uda­je się za­cho­wa­nie właś­ci­wych pro­por­cji. Cie­sze­nie się sek­sem i prak­ty­ko­wa­nie go w mia­rę po­trzeb, a tak­że roz­ma­wia­nie z part­ne­rem o sek­sie, o swo­ich po­trze­bach na tym polu. W ta­kim ro­zu­mie­niu zdro­we łą­czy­ło­by się z „po­stę­po­we”. Z dru­giej stro­ny jed­nak, je­śli w ra­mach „po­stę­pu” do­pu­ści­my do sy­tu­acji, gdy co­raz wię­cej o sek­sie mó­wi­my, a co­raz mniej go upra­wia­my, to już zdro­wym do koń­ca nie moż­na by tego na­zwać. Mam tu na my­śli pew­ne­go ro­dza­ju otwar­tość w po­sta­wie, spo­so­bie mó­wie­nia czy wy­glą­dzie, któ­ra spra­wia wra­że­nie eks­hi­bi­cjo­ni­zmu, a tak na­praw­dę jest prze­ja­wem dość ubo­gie­go ży­cia sek­su­al­ne­go, wy­ni­ka­ją­ce­go z kom­plek­sów, za­ha­mo­wań czy np. pro­ble­mów zdro­wot­nych. Ow­szem, jak naj­bar­dziej bądź­my po­stę­po­wi, bądź­my otwar­ci, ale nie po­pa­daj­my w skraj­no­ści.

To zna­czy?

Moż­na cho­dzić po domu nago, ale nie trze­ba ob­na­żać się z całą swo­ją fi­zjo­lo­gią czy opo­wia­dać wszem i wo­bec o swo­ich do­świad­cze­niach sek­su­al­nych. Dzie­ciom trze­ba tak­że po­zwo­lić na in­tym­ność, gdy o to pro­szą, np. w ła­zien­ce, bo to uczy sza­cun­ku wo­bec cia­ła i sprzy­ja na­uce ochro­ny swo­ich gra­nic.

Do­brze jest, je­śli w związ­ku dwo­je osób uwo­dzi się na­wza­jem wy­glą­dem, za­pa­chem czy spoj­rze­niem. Nie oszu­kuj­my się jed­nak, że mał­żon­ko­wie, któ­rzy są ze sobą od lat, za­wsze wy­glą­da­ją dla sie­bie po­cią­ga­ją­co i od­święt­nie. Waż­ne jest, żeby wi­dzieć sie­bie w róż­nych od­sło­nach, ale nie prze­kra­czać gra­nic do­bre­go sma­ku. Uni­kać cał­ko­wi­te­go ze­spo­le­nia z part­ne­rem, ale też nie for­so­wać dy­stan­su. Wra­ca­jąc jesz­cze do uwo­dze­nia: co­raz czę­ściej mówi się o nim jako o ze­sta­wie cech czy za­cho­wań, któ­re gwa­ran­tu­ją po­wo­dze­nie u płci prze­ciw­nej. Ta­kie po­dej­ście jest za­da­nio­we, sztucz­ne i pla­sti­ko­we. Flirt (jako część sztu­ki uwo­dze­nia i utrzy­ma­nia przy so­bie part­ne­ra) po­wi­nien być czymś na­tu­ral­nym, swo­bod­nym i spon­ta­nicz­nym.

Od­kąd seks stał się te­ma­tem po­ru­sza­nym pu­blicz­nie, prze­stał być spra­wą pry­wat­ną.

Bzdu­ra. Seks na­le­ży do sfe­ry na­szej pry­wat­no­ści! Ma zwią­zek z naj­bar­dziej oso­bi­sty­mi i uwew­nętrz­nia­ny­mi przez nas ele­men­ta­mi oso­bo­wo­ści. Na­szą sek­su­al­ność wy­no­si­my z domu, a po­tem roz­wi­ja­my ją przez po­szcze­gól­ne do­świad­cze­nia i kształ­to­wa­ny sto­su­nek do sie­bie sa­mych. Sek­su­al­ność nie jest więc ode­rwa­nym by­tem. Lu­bię po­wta­rzać, że seks jest taki, jacy my je­ste­śmy. Jest czę­ścią nas, ewo­lu­ują­cą ra­zem z nami, ale i ra­zem z nami pod­upa­da­ją­cą, w za­leż­no­ści od tego, jak po­to­czy się na­sze ży­cie.

A my wy­ewo­lu­owa­li­śmy już na tyle, by oba­lić pew­ne mity, ste­reo­ty­py na te­mat na­szej sek­su­al­no­ści?

Rzecz w tym, że w nie­któ­rych ste­reo­ty­pach jest tro­chę praw­dy. Na przy­kład w tym, że męż­czyź­ni nie lu­bią roz­ma­wiać o emo­cjach. Ow­szem, ra­czej nie lu­bią, choć oczy­wi­ście nie wszy­scy, bo cza­sem sam wi­dzę, że do mo­je­go ga­bi­ne­tu przy­cho­dzi para, gdzie cały cię­żar kon­wer­sa­cji przej­mu­je on i po­tra­fi opo­wia­dać dużo i bar­dzo emo­cjo­nal­nie. Czy to jed­nak ozna­ka, że „wy­ewo­lu­owa­li­śmy” już do oba­le­nia po­dob­nych mi­tów? Chy­ba nie do koń­ca. Wciąż prze­cież uwa­ża się, że „męż­czyź­ni za­wsze my­ślą o jed­nym”, że „praw­dzi­wy męż­czy­zna za­wsze może”, że „im więk­szy czło­nek, tym więk­sza sek­su­al­na sa­tys­fak­cja” itp.

Ste­reo­ty­py w służ­bie fi­zycz­nej wy­dol­no­ści…

I bied­ni ci męż­czyź­ni, któ­rzy bio­rą je so­bie do ser­ca, ale też bied­ne ich part­ner­ki, któ­re w tej sy­tu­acji sta­ją się nie­ja­ko po­li­go­nem do­świad­czal­nym tak „zmi­to­lo­gi­zo­wa­nej” mę­sko­ści. Są też inne uprasz­cza­ją­ce rze­czy­wi­stość prze­ko­na­nia, np. „part­ner, któ­ry raz zdra­dził, na pew­no zro­bi to po­now­nie”, „męż­czyzn in­te­re­su­je tyl­ko seks, a ko­bie­ty są bar­dziej emo­cjo­nal­ne”.

Dla­cze­go więc mimo po­stę­pu, ro­zu­mia­ne­go tu jako do­stęp do wie­dzy, tak trud­no o zmia­ny świa­do­mo­ści spo­łecz­nej, po­staw, in­ter­pre­ta­cji…?

Ste­reo­ty­py, jako pew­ne go­to­we skryp­ty, zwal­nia­ją nas z my­śle­nia, re­flek­sji, uła­twia­ją oce­nia­nie, po­dej­mo­wa­nie de­cy­zji i jak wspo­mnia­łem nie­któ­re z nich no­szą w so­bie ziarn­ko praw­dy. Ale jed­no­cze­śnie za­kła­mu­ją rze­czy­wi­stość, ety­kie­tu­ją, od­bie­ra­ją per­spek­ty­wę, są oce­nia­ją­ce i nie­rzad­ko ra­nią­ce dla oso­by, któ­ra pada ich ofia­rą. Na szczę­ście wie­le mi­tów i ste­reo­ty­pów, zwłasz­cza tych, do­ty­czą­cych ludz­kich moż­li­wo­ści, spraw­no­ści, ży­cie samo we­ry­fi­ku­je. Po­stęp w tej ma­te­rii, wi­dział­bym więc w ży­ciu co­raz bar­dziej świa­do­mym i uczciw­szym wo­bec sa­mych sie­bie.

Na przy­kład…

…je­śli ja­kiś męż­czy­zna za­pew­nia: „Ni­g­dy nie zdra­dzę żony”, jaką może mieć pew­ność tej obiet­ni­cy, sko­ro ni­g­dy nie miał po­ku­sy czy oka­zji do zdra­dy? O wie­le bar­dziej re­al­na od „ni­g­dy cze­goś nie zro­bię” nie by­ła­by de­kla­ra­cja: „chciał­bym i będę się sta­rał, żeby do tego ni­g­dy nie do­szło”? Wal­ka ze ste­reo­ty­pa­mi jest swe­go ro­dza­ju wal­ką z ilu­zja­mi. Uczci­wość wo­bec sie­bie na­to­miast wy­ma­ga pew­nej po­ko­ry i otwar­to­ści na nowe, inne, ale i nie­usta­wa­nia w pra­cy nad sobą. Mimo wszyst­ko bez tego ja­ki­kol­wiek po­stęp wy­da­je się nie­moż­li­wy.

Gdy jed­nak za­cznie­my być w sto­sun­ku do sie­bie uczci­wi, oka­zać się może, że sta­re wzor­ce już się nam wy­czer­pa­ły, a no­wych jesz­cze nie ma. Czy ta­kiej sy­tu­acji nie do­świad­cza­my już dzi­siaj, rów­nież w spra­wach zwią­za­nych z ludz­ką sek­su­al­no­ścią?

Dziś w znacz­nie więk­szym stop­niu niż daw­niej je­ste­śmy spo­łe­czeń­stwem mo­zai­ko­wym. Wnio­ski na te­mat sek­su­al­no­ści wy­cią­ga­my czę­sto na pod­sta­wie kon­tak­tów z pra­cy albo z trze­ma set­ka­mi zna­jo­mych na Fa­ce­bo­oku. Ta­kie re­la­cje czę­sto są po­wierz­chow­ne, opar­te na au­to­pre­zen­ta­cji, „po­praw­ne po­li­tycz­nie” albo na­ce­cho­wa­ne śro­do­wi­sko­wo. Moi pa­cjen­ci czę­sto mó­wią, że ich ko­le­dzy z pra­cy kom­plet­nie nic praw­dzi­we­go o nich nie wie­dzą. Ktoś jest po­strze­ga­ny jako ca­sa­no­va, w rze­czy­wi­sto­ści pro­wa­dzi bar­dzo ubo­gie ży­cie sek­su­al­ne, a tym­cza­sem ży­cie in­tym­ne naj­więk­szej w biu­rze „sza­rej mysz­ki” kwit­nie w naj­lep­sze. Po­zo­ry. Je­śli mó­wi­my o bu­do­wa­niu no­wych wzor­ców, trze­ba zro­zu­mieć, że nie da się zro­bić tego wła­ści­wie w opar­ciu o po­zo­ry. Na eta­pie kształ­ce­nia sek­su­olo­gów bar­dzo na ten fakt uwraż­li­wia­my, wie­lo­krot­nie pod­kre­śla­jąc, by „nie czy­ni­li za­ło­żeń wzglę­dem sek­su­al­no­ści pa­cjen­ta w opar­ciu o po­zor­ne war­to­ści”, np. na pod­sta­wie wy­glą­du czy za­cho­wa­nia. To duży błąd, skut­ku­ją­cy za­zwy­czaj spa­le­niem kon­tak­tu z pa­cjen­tem. My­śle­nie: „je­że­li jest re­li­gij­ny, to na pew­no nie ma kon­tak­tów nie­he­te­ro­sek­su­al­nych albo z kil­ko­ma oso­ba­mi na­raz”, albo: „je­że­li jest do­brze wy­kształ­co­ny i zaj­mu­je sta­no­wi­sko za­ufa­nia pu­blicz­ne­go to na pew­no się nie nar­ko­ty­zu­je”, to za­ło­że­nia, któ­re od pro­gu, znie­kształ­ca­ją re­la­cję.

Pró­bu­jąc wy­ro­bić so­bie po­gląd na te­mat współ­cze­sne­go ob­ra­zu sek­su­olo­gii i lu­dzi, któ­rzy nią się zaj­mu­ją, przy­po­mnia­łam so­bie na­gle ka­ry­ka­tu­ral­nie przed­sta­wio­ną po­stać sek­su­olo­ga z ja­kie­goś pol­skie­go fil­mu. Tam jego rola spro­wa­dza się do ćwi­cze­nia par w przy­bie­ra­niu przez nie wła­ści­wych po­zy­cji sek­su­al­nych. Czy pra­ca sek­su­olo­ga XXI wie­ku wy­ma­ga rów­nież i ta­kich za­bie­gów?

W związ­ku z róż­ny­mi po­trze­ba­mi pa­cjen­tów sek­su­olog musi być przy­go­to­wa­ny na wie­le roz­ma­itych sy­tu­acji i znać wie­le spo­so­bów udzie­la­nia po­mo­cy. Są pa­cjen­ci czy pary wy­ma­ga­ją­ce bar­dziej do­słow­ne­go in­struk­ta­żu, in­nym wy­star­czy ode­sła­nie ich do od­po­wied­niej li­te­ra­tu­ry czy po pro­stu bar­dziej szcze­gó­ło­we omó­wie­nie z nimi pew­nych kwe­stii. Cza­sa­mi taki in­struk­taż może uzu­peł­niać po pro­stu de­fi­cy­ty w edu­ka­cji czy in­spi­ro­wać do po­szu­ki­wań, ale sek­su­olog nie wska­zu­je pa­cjen­to­wi naj­lep­szych spo­so­bów współ­ży­cia czy osią­ga­nia sa­tys­fak­cji sek­su­al­nej. Do tego pa­cjent po­wi­nien dojść sam, zgod­nie ze swo­imi pre­fe­ren­cja­mi. Sek­su­olog może je­dy­nie na­kre­ślić ścież­kę, któ­ra uła­twi da­nej oso­bie od­kry­cie od­po­wied­niej dla niej i przez nią pre­fe­ro­wa­nej me­to­dy czer­pa­nia przy­jem­no­ści z sek­su.

I wi­dzi Pan, tu do­cho­dzi­my do clou zmia­ny. Dziś seks ma być przede wszyst­kim przy­jem­no­ścią. Ma to jed­nak taki man­ka­ment, że po­żą­da­my dziś przy­jem­no­ści za bar­dzo i szyb­ko prze­ra­dza­ją się one w pe­wien ro­dzaj ob­se­sji… Ale być może ko­lej­ne roz­dzia­ły da­dzą nam ja­śniej­szy i bar­dziej au­ten­tycz­ny ogląd na te­mat tej sfe­ry na­sze­go ży­cia.

Sek­su­olo­gia wczo­raj

„Przez całe stu­le­cia kształ­ce­nie le­ka­rzy opar­te było na za­sa­dzie asek­su­al­nej so­cja­li­za­cji, co pro­wa­dzi­ło do de­fi­cy­tów wie­dzy o bio­lo­gicz­nym funk­cjo­no­wa­niu czło­wie­ka, hoł­do­wa­nia fał­szy­wym po­glą­dom i pre­zen­to­wa­nia emo­cjo­nal­nych prze­są­dów w od­nie­sie­niu do sek­su­al­no­ści. Le­ka­rze zaj­mo­wa­li sta­no­wi­sko wo­bec sek­su­al­no­ści zgod­ne z obo­wią­zu­ją­cym stan­dar­dem, ogra­ni­cza­ją­ce za­in­te­re­so­wa­nie me­dy­cy­ny wy­łącz­nie do funk­cji roz­rod­czej, na­to­miast wraz z teo­lo­ga­mi, praw­ni­ka­mi i fi­lo­zo­fa­mi byli współ­od­po­wie­dzial­ni za kon­stru­owa­nie re­pre­syj­nej ide­olo­gii sek­su­al­nej.

W wal­ce z prze­ja­wa­mi sek­su­al­no­ści sto­so­wa­no cały asor­ty­ment me­dy­cy­ny «uza­sad­nia­jąc» na­uko­wo za­sad­ność po­stę­po­wa­nia. Jesz­cze w 1885 roku pre­zes Bri­tish Me­di­cal So­cie­ty dr Ba­ker Brown za­le­cał wy­ci­na­nie łech­tacz­ki ko­bie­tom, jako za­bieg pro­fi­lak­tycz­ny za­po­bie­ga­ją­cy po­ja­wie­niu się za­bu­rzeń umy­sło­wych, epi­lep­sji i ho­mo­sek­su­ali­zmu, zaś na po­cząt­ku XX wie­ku więk­szość le­ka­rzy uwa­ża­ła, że nad­miar sto­sun­ków płcio­wych po­cią­ga szko­dli­we dla or­ga­ni­zmu na­stęp­stwa na sku­tek utra­ty na­sie­nia, a ma­stur­ba­cja jest głów­ną przy­czy­ną wy­nisz­cze­nia cie­le­sne­go, cho­rób ner­wo­wych i psy­chicz­nych. Jed­nym z obo­wią­zu­ją­cych po­glą­dów było prze­ko­na­nie, iż «hi­ste­ria jest wy­wo­ła­na przez cho­ro­bę ma­ci­cy i nie­za­spo­ko­jo­ne tę­sk­no­ty sek­su­al­ne».

W 1911 roku gi­ne­ko­log Lu­ici Bos­si na­dal za­le­cał ope­ra­cję to­tal­ne­go usu­nię­cia we­wnętrz­nych na­rzą­dów płcio­wych jako me­to­dę le­cze­nia hi­ste­rii (…).

Po­mi­mo trud­no­ści i pro­ble­mów wią­żą­cych się z pró­ba­mi po­dej­mo­wa­nia ba­dań nad sek­su­al­no­ścią, pod ko­niec wie­ku XIX w wie­lu róż­nych dys­cy­pli­nach na­uko­wych roz­po­czę­to ba­da­nia wpły­wu sek­su­al­no­ści na ży­cie czło­wie­ka i cho­ciaż dys­po­no­wa­no jesz­cze dość skrom­ną me­to­do­lo­gią, na­gro­ma­dzo­no wie­le fak­tów, któ­re sta­ły się pod­sta­wą roz­wo­ju za­rów­no współ­cze­snej sek­su­olo­gii, jak rów­nież me­dy­cy­ny ży­cia sek­su­al­ne­go”.

Lek. med. A. Dep­ko, Me­dy­cy­na sek­su­al­na wczo­raj, „Prze­gląd Sek­su­olo­gicz­ny” 2005, nr 1.

.

.

.

…(fragment)…

Całość dostępna w wersji pełnej

Spis treści

Karta tytułowa

Karta redakcyjna

Wstęp

Wpro­wa­dze­nie, czy­li po co nam seks

In­ter­net – seks wy­kli­ka­ny

Por­no­gra­fia – epa­to­wa­nie sek­swi­zją

Wstyd w cza­sach eks­hi­bi­cjo­ni­zmu

Seks w cza­sach kor­po­ra­cji

Od dzie­wic­twa do pro­sty­tu­cji

Po­li­ga­mia kon­tro­lo­wa­na

Ko­bie­ce – mę­skie. To skom­pli­ko­wa­ne

Seks sin­gli

Seks osób star­szych

Mi­łość na ryn­ku wtór­nym

Bi­blio­gra­fia