Klucz do szczęścia - Majewska Kamila - ebook
NOWOŚĆ

Klucz do szczęścia ebook

Majewska Kamila

4,1

24 osoby interesują się tą książką

Opis

CZY MONIKA ULEGNIE NACISKOM SWOJEGO APODYKTYCZNEGO MĘŻA I ZOSTANIE PRZYKŁADNĄ ŻONĄ I MATKĄ, CZY POSTAWI NA SWOIM, SPEŁNIAJĄC SIĘ W MĘSKIM ZAWODZIE?

Monika na samą myśl o powiększeniu rodziny oblewa się zimnym potem. Zmieniające się ciało, płacz dziecka i wieczne poczucie obowiązku wcale nie przekonują jej do zostania matką, na co tak liczy jej mąż, Paweł. Mobbingująca przełożona również nie ułatwia jej życia. W przypływie emocji Monika decyduje się otworzyć swój własny warsztat samochodowy, czym kupuje sobie trochę czasu. Wciąż próbuje wymyślić sposób, jak obrzydzić mężowi rodzicielstwo, a pojawienie się w warsztacie jej byłej miłości, Kamila, jeszcze bardziej komplikuje sprawy.

Ebooka przeczytasz w aplikacjach Legimi na:

Androidzie
iOS
czytnikach certyfikowanych
przez Legimi
czytnikach Kindle™
(dla wybranych pakietów)
Windows
10
Windows
Phone

Liczba stron: 400

Odsłuch ebooka (TTS) dostepny w abonamencie „ebooki+audiobooki bez limitu” w aplikacjach Legimi na:

Androidzie
iOS
Oceny
4,1 (22 oceny)
9
8
4
1
0
Więcej informacji
Więcej informacji
Legimi nie weryfikuje, czy opinie pochodzą od konsumentów, którzy nabyli lub czytali/słuchali daną pozycję, ale usuwa fałszywe opinie, jeśli je wykryje.

Popularność




 

 

 

 

 

 

 

 

ROZDZIAŁ 1

 

 

 

 

 

Monika wystukała na klawiaturze programatora ciąg cyfr, uruchamiając tym samym alarm, i zatrzasnęła szybko drzwi. Przekręciła klucz w zamku i pociągnęła za klamkę, upewniając się, że wszystko jest zamknięte. Zarzuciła torbę na ramię i czym prędzej ruszyła wybrukowanym deptakiem w stronę galerii handlowej. Zerknęła w biegu na zegarek, który wyraźnie pokazywał, że wyszła z pracy czterdzieści minut później, niż powinna. Przyspieszyła kroku, skręciła za sklepem jubilerskim i wpadła z impetem na wychodzącego zza rogu faceta.

Gdy telefon, który jeszcze przed chwilą trzymała w ręku, zderzył się z nierówną powierzchnią kostki brukowej, nie mogła powstrzymać się od rzucenia najbardziej znanym przekleństwem. Mężczyzna, słysząc dźwięk pękającego plastiku, rzucił jej tylko spłoszone spojrzenie i czmychnął w przejściu pomiędzy dwiema kamienicami.

– Szlag by to wszystko trafił! – warknęła jeszcze, widząc w żółtym świetle latarni, że ekran pokryło imponującej wielkości pęknięcie, przypominające rozciągniętą pajęczą sieć. – Wszystko przez tę przeklętą Iwonę!

Klnąc pod nosem, poprawiła torbę na ramieniu i znowu ruszyła przed siebie niemal biegiem, tym razem jednak zachowując bezpieczną odległość od mijanych przechodniów. Wiedziała, że musi śmiesznie wyglądać, robiąc uniki niczym samochodzik w grze z bazarowej konsoli. Nie chciała jednak ponieść dzisiejszego wieczora więcej strat, a ruch na deptaku był spory.

W końcu dopadła do drzwi restauracji i otworzyła je, wpuszczając do środka powiew wilgotnego, wiosennego powietrza. Weszła lekko zdyszana. Liczyła na to, że przytłumione, nastrojowe światło ukryje jej zaczerwienione policzki. Wspięła się po trzech niskich schodkach prowadzących na otwartą salę i rozejrzała się, szukając znajomej twarzy. Miała nadzieję ujrzeć męża przy dużym oknie łukowym wychodzącym na kościół Mariacki, jednak miejsce to zajęte było przez grupę roześmianych ludzi, którzy musieli zsunąć ze sobą kilka stolików.

Monika westchnęła, żałując, że nie rozpoczął się jeszcze sezon letni, podczas którego właściciele restauracji zawsze rozstawiali letni ogródek na placu Meisslera. O ileż przyjemniej byłoby zająć miejsce pod namiotem ozdobionym girlandami lampek i rozkoszować się wieczornym, letnim powietrzem. Niestety kapryśna wiosenna aura nie pozwalała na zbyt szybkie przeniesienie stolików z lokalu na zewnątrz.

Ruszyła w głąb sali, mijając bar oraz mahoniową ladę do wydawania posiłków. W końcu dojrzała męża, który machał do niej znad trzymanego w drugiej dłoni menu. Z tej strony restauracja wychodziła na wnętrze galerii handlowej. Monika osobiście uważała tę część za najmniej atrakcyjną, jednak nie miała zamiaru narzekać. Najwyraźniej lepsze miejsca były już zajęte.

– Hej, kochanie! W końcu! – Mężczyzna w pierwszej chwili zerknął z grymasem na zegarek, lecz szybko zamaskował skrzywienie pocałunkiem złożonym na jej ustach. Poprawił jeszcze jej ogniście rudy kosmyk włosów, który w biegu musiał wysunąć się z gumki. – Już myślałem, że zapomniałaś i pojechałaś prosto do domu.

– Przepraszam cię, Paweł. – Z ulgą opadła na krzesło. Powiesiła torebkę na oparciu i sięgnęła po kartę dań. – Ta flądra znowu się na mnie uwzięła…

– Iwona? – Paweł uniósł brew i podsunął w stronę żony kieliszek, który chwyciła bez zastanowienia.

– No a kto inny? Mam jej dość! O! A co to? – Monika zdziwiła się, gdy przysunęła naczynie do ust, nie zwracając wcześniej uwagi na jego zawartości. – Woda? Myślałam, że napijemy się wina. Po to zostawiłam samochód.

– Zaraz ci zamówię, chociaż wolałbym, żebyśmy jednak wrócili autem. Ma dziś padać.

– W końcu to nasza rocznica, myślałam, że będziemy świętować.

– Niech ci będzie. Ale dla ciebie tylko jeden kieliszek! – Paweł się zaśmiał, a Monice drgnął ledwie kącik ust. Jakoś nie mogła wysilić się na uśmiech. – To tylko drewniane gody, nie są aż tak ważne.

– To po co to wszystko? W końcu to ty nalegałeś na tę kolację.

– Nie obrażaj się, tylko żartuję – mruknął.

Monika ledwo się powstrzymała, aby nie przewrócić oczami. Czasem ciężko było jej zrozumieć poczucie humoru męża.

– Przecież wiem, że dla kobiet ważna jest każda jedna rocznica, nawet rocznica złapania się za ręce czy tam pierwszego pocałunku. A tu pięć lat pożycia małżeńskiego! Nawet nie pozabijaliśmy się przez ten czas, więc faktycznie jest co świętować.

Jego usta ponownie się rozciągnęły, a w kącikach oczu uwydatniła się sieć kurzych łapek.

Tym razem Monika odwzajemniła uśmiech, wpatrując się w bursztynowe oczy męża. Blask świecy podkreślał ich ciepły odcień.

– Pomyślałem, że wyjście z domu dobrze nam zrobi.

– Szkoda, że potrzebujesz do tego pretekstu w postaci rocznicy ślubu. – Droczyła się z nim, przekrzywiając głowę.

– Chyba trochę przesadzasz? – Najwyraźniej teraz on nie odczytał jej intencji, bo oczy mu pociemniały. – Nie powinnaś narzekać, niczego ci nie brakuje.

– Tak, kochanie. – Przysunęła się bliżej stolika, aby chwycić jego dłoń. – Wybacz, to był głupi żart. Dziękuję za kwiaty, które przysłałeś do pracy. – Mocniej ścisnęła jego palce, gdy przypomniała sobie wściekły grymas Iwony i zaskoczone spojrzenie Michaliny, gdy kurier wręczał jej ogromny bukiet róż. – Nie musiałeś się tak wykosztowywać.

– Wiem, że nie musiałem, ale moja żona zasługuje na wszystko, co najlepsze.

– Skoro tak, to mam zamiar to dziś wykorzystać. – Złapała za menu i zaczęła je wertować. – Konam z głodu!

– Wybieraj, co tylko chcesz. Już sam miałem zamówić danie główne, ale ograniczyłem się do przystawki – powiedział wspaniałomyślnie, jakby możliwość samodzielnego wyboru posiłku była niezwykłym przywilejem. – Zaraz powinni podać krewetki w cieście. – Rozparł się na krześle z satysfakcjonującym uśmiechem.

Kątem oka Monika dostrzegła, że ją obserwuje, skupiła się jednak na odczytywaniu nazw dań. Wcale nie zdziwiłoby jej, gdyby zamówił za nią. Często twierdził, że ma lepszy gust niż ona i lepiej, żeby zdała się na niego.

– I jak? – spytał, gdy odłożyła kartę.

– Wybrałam.

Akurat w tym momencie do stolika podszedł wysoki, szczupły kelner. Postawił między nimi talerz pełen krewetek w złociście zrumienionym cieście.

– Smacznego! – Ukłonił się lekko. – Czy chcą państwo coś jeszcze zamówić? – Pokazał rząd równych zębów w przećwiczonym uśmiechu.

– Tak, dla mnie będzie wołowina z kozim serem i sałatą. A dla ciebie, kochanie? Co wybrałaś?

– Ja poproszę łososia w ziołach ze szpinakiem. Do tego kieliszek wina i wodę z cytryną. Dziękuję bardzo. – Skinęła kelnerowi, który chował już notesik do kieszeni czarnego fartuszka przepasującego mu biodra.

– Nie wygrałem – rzucił Paweł od czapy, sięgając po krewetkę.

– Że co? Czego nie wygrałeś? – Monika zmarszczyła czoło.

– Z samym sobą nie wygrałem. Żeby umilić sobie czas oczekiwania na ciebie obstawiałem, które danie wybierzesz – wyjaśnił, bo dalej patrzyła na niego jak na wariata, nic nie rozumiejąc. – No i przegrałem.

– Aaa… – Odchyliła się na krześle i pokiwała głową ze śmiechem. – A zdradzisz mi, co obstawiałeś?

– Stek z frytkami.

– Czemu akurat to?

– Bo lubisz sobie porządnie podjeść.

– No wiesz co! – Monika się obruszyła, a jej ręka zawisła nad talerzem z przystawką. – Uważasz, że za dużo jem?

– Skądże znowu. – Zaśmiał się i podsunął jej krewetkę pod usta, które zacisnęła z udawanym uporem. – Może i jesteś gdzieniegdzie trochę bardziej okrągła, ale dla mnie wyglądasz idealnie! No masz, nie obrażaj się. Jedz – powiedział zachęcająco, chociaż z boku mogło zabrzmieć to jak rozkaz, ponieważ jego głos znowu zrobił się szorstki. – Czasem zaskakuje mnie twój gust kulinarny i tyle – dodał po chwili. – Cieszę się, że mnie zaskoczyłaś i wybrałaś coś bardziej wyszukanego i zdrowego.

Prychnęła, wyrwała apetyczną krewetkę spomiędzy palców Pawła i wpakowała ją sobie do ust. Szybko sięgnęła po drugą, bo żołądek, do tej pory ściśnięty, zaczynał wydawać niepokojące dźwięki. Musiała w duchu przyznać mężowi rację. Gdyby nie on, opychałaby się pewnie frytkami i wyglądała jak wieloryb. On wiedział, co jest dla niej dobre, i pilnował, by zdrowo się odżywiała.

Kelner wrócił z tacą, stał na niej napełniony kieliszek wina, dwie szklanki i dzbanek wody z cytryną, w którym radośnie dzwoniły kostki lodu. Bez słowa postawił wszystko na stole i znowu z wystudiowanym uśmiechem oddalił się w stronę baru wypatrywać nowych gości.

Monika przez chwilę przyglądała się pracy kelnerów i kelnerek. Ciekawa była, ilu z nich to studenci dorabiający sobie po zajęciach. Ona sama w trakcie studiów nie musiała pracować, ojciec nawet nie chciał o tym słyszeć. Tak nalegał, aby jego jedyna córka zdobyła dyplom, że opłacał wszystkie jej wydatki, byle tylko mogła skupić się na nauce. Zresztą Monika nie miała takich ambicji, uważała, że nie jest jej to do niczego potrzebne. Buntowała się, że sama zamierza podejmować decyzje, że chce pracować z ojcem, ten jednak był nieugięty i postawił ultimatum: przyjmie ją do pracy, o ile córka zakończy ostatni rok z zadowalającym wynikiem. W ten oto sposób znalazła się na kierunku mechanika i budowa pojazdów.

W zasadzie powinna dziękować ojcu za jego upór, bo kierunek, na który się zdecydowała, był jednym z lepszych wyborów w jej życiu. Na zajęciach czuła się jak ryba w wodzie! Zaraz po ukończeniu nauki z wielkim zapałem rozpoczęła pracę, ciesząc się, że w końcu może wykorzystać zdobytą wiedzę w praktyce. Po ponad dwóch latach poznała Pawła, który był klientem jej ojca, a po pół roku byli już małżeństwem.

Uśmiechnęła się do wspomnień. W końcu rozluźniła się po ciężkim dniu i dzisiejszych przykrych sytuacjach. Rozparła się wygodniej na krześle i wypuściła powietrze, chcąc pozbyć się resztek stresu, który zafundowała jej szefowa.

– Przestaniesz się tak wgapiać w tego młokosa?

Z zamyślenia wyrwał ją głos Pawła, w którym od razu dosłyszała znajomą nutę pretensji.

– No co ty…

– Przecież widzę, że od pięciu minut nie możesz oderwać od niego wzroku. Przypominam ci, że to nasza rocznica.

– Przepraszam. – Monika spuściła głowę, zdając sobie sprawę, że faktycznie w zamyśleniu wciąż wodziła wzrokiem za kelnerem, który ich obsługiwał, a jej mąż mógł to opacznie odebrać. – Zamyśliłam się, przecież wiesz, że…

– Nie tłumacz się już. Powiedz lepiej, czemu tak późno skończyłaś pracę. Nie dogadałyście się z Iwoną?

Słysząc imię, które przyprawiało ją o mdłości, od razu wyprostowała się jak struna.

– Ta cholerna suka…

– Monika! Ciszej! Tu są ludzie, nie zachowuj się jak oderwana od pługa wieśniaczka.

– Uch! Przepraszam. – Ledwo powstrzymała się, aby nie przewrócić oczami na pruderyjność męża. Cały spokój, który przed chwilą na nią spłynął, nagle gdzieś wyparował, a jego miejsce zajęła wściekłość. – Ale szlag mnie trafia, jak o niej pomyślę! – wysyczała i upiła spory łyk wina, opróżniając tym samym kieliszek. – Przez cały dzień na mnie warczała i rzucała różne przytyki, ale do tego się przyzwyczaiłam. Powinna ze mną dziś zamykać, ale urwała się wcześniej i zostawiła mnie samą! To też pal licho, bo to nie pierwszy raz. Przed zamknięciem i tak mało kto przychodzi.

– Yhym, więc w czym rzecz? – Paweł oparł łokcie o stół i wpatrywał się w żonę, czekając na dalsze wyjaśnienia.

– Dziesięć minut przed zamknięciem mości królowa wysłała mi SMS-a, żebym rozliczyła kasę na jutro, bo ona się spóźni, a kasetka ma być gotowa. Mało tego! Kazała mi zrobić raport kasowy za cały miesiąc, a to cholerstwo drukuje się sto lat! – Zagotowała się na samo wspomnienie, a twarz momentalnie jej poczerwieniała. – Flądra, zwala na mnie swoje obowiązki i przy tym jest tak bezczelna! Mam tego serdecznie dosyć…

Przerwała na chwilę, ponieważ kelner stawiał właśnie przed nimi zamówione dania. W popłochu wlepiła wzrok w kartę dań, nie mając odwagi zerknąć w jego kierunku. Nie chciała, aby Paweł znowu pomyślał, że młodzieniec wpadł jej w oko. Dopiero gdy odszedł, zerknęła na talerz i zaciągnęła się aromatycznym zapachem ziół, w których obtoczony był soczysty kawałek łososia ułożony na purée ze szpinaku. Żołądek znowu zrobił salto, jednak buzujące w niej emocje nie pozwalały jeszcze sięgnąć po widelec.

– A wiesz, czemu to zrobiła?

Paweł pokręcił głową, pakując do ust porządny kawał mięsa.

– Bo usłyszała rano, jak opowiadam Michasi, że po pracy zaprosiłeś mnie na kolację. Zrobiła to z premedytacją, żeby popsuć mi wieczór! Tym bardziej jak zobaczyła bukiet, który mi przysłałeś. Ile trzeba mieć w sobie zła, aby tak uprzykrzać życie Bogu ducha winnym współpracownikom.

– Chyba trochę przesadzasz – mruknął Paweł w odpowiedzi. Słyszał już z kilkanaście takich historii związanych z Iwoną i nie wydawał się zaskoczony.

Monika miała wręcz wrażenie, że jej mąż w żadną z nich nie wierzy.

– Nie wiesz, jaka ona jest – burknęła i złapała w końcu za sztućce.

Po wyrzuceniu z siebie frustracji znowu zaczęła się uspokajać. Musiała w końcu pożywić ciało, które domagało się porządnej dawki kalorii.

– Znam Iwonę i jakoś ciężko mi uwierzyć w tę jej nienawiść do ciebie. W końcu to ona, za moją namową, załatwiła ci tę pracę. – Paweł korzystał z każdej okazji, aby przypomnieć Monice, że to dzięki niemu w końcu znalazła stałą posadę, chociaż wcale o nią nie zabiegała. – Nawet jeśli nie pała do ciebie sympatią, to najwyraźniej ma powód. A tobie pozostaje albo popracować nad sobą, albo być ponad to.

– Ponad to?! – Kawałek ryby zawisnął tuż przed ustami Moniki.

Paweł uruchomił automatyczne odliczanie, które mogło spowodować wybuch jego żony. Z natury była spokojną osobą, ale i jej cierpliwość nieraz się kończyła. W końcu nie była z gumy i nie mogła rozciągać się w nieskończoność.

– Paweł, ja już dłużej tego nie wytrzymam! Iwona gnoi mnie już od dłuższego czasu. Do cholery, nie jesteśmy w podstawówce! Nie wiem, co mam robić, a ty sugerujesz, że to moja wina?!

– No już, uspokój się. – Pogładził ją po dłoni, próbując ostudzić emocje. – Jedz, bo ci wystygnie, szkoda, żeby się zmarnowało, skoro wybrałaś najdroższe danie z karty.

Słysząc słowa męża, z trudem przełknęła kęs ryby, który od razu stanął jej w gardle.

– Czemu z nią nie porozmawiasz? – kontynuował. – Sama mówisz, że to nie podstawówka.

– To nic nie da… Przecież już nieraz próbowałam.

Ściszyła nieco głos, bo kilka głów odwróciło się już w ich stronę, nasłuchując z ciekawością, o czym z takimi emocjami rozmawiają. Zamyśliła się na chwilę, przypominając sobie próby porozumienia z Iwoną, swoją przełożoną, z którą pracowała już niemal cztery lata. Gdy odeszła na emeryturę poprzednia kierowniczka, to właśnie Iwonie zaproponowano jej stanowisko, bo tak naprawdę to ona od dawna o wszystkim decydowała. Jak na przykład o zatrudnieniu Moniki, o czym wielokrotnie przypominał jej Paweł.

Wszystkie w pracy wiedziały, iż Iwona jest protegowaną właściciela, jego bliską przyjaciółką, dlatego nie było sensu na nią skarżyć. Mogły jedynie się cieszyć, że miała na tyle przyzwoitości, żeby nie przyczynić się do zwolnienia żadnej z pracownic. Ale Monika nieraz odnosiła wrażenie, że koleżanka chętnie by się jej pozbyła. Od czasu gdy Iwona została ich bezpośrednią przełożoną, obrosła w piórka i zaczęła się szarogęsić. Z uprzejmej i pomocnej koleżanki zmieniła się w zołzowatą szefową, z którą nie da się żyć. Gdy jeszcze na początku Monika próbowała się stawiać i otwarcie mówić, że nie pasuje jej takie traktowanie, w odpowiedzi dostawała wredny uśmieszek i hasło, że zawsze może się zwolnić, jeśli nie pasuje jej ta praca.

W dodatku Iwona doskonale wiedziała, że Monika nie rzuci pracy. Im więcej dziewczyna znosiła upokorzeń, tym większej pewności nabierała jej szefowa. Monika nieraz chciała rzucić wypowiedzeniem, ale hamowała ją myśl, że Paweł nie byłby zadowolony z takiego obrotu spraw i odebrałby to jako własną porażkę. W końcu ręczył za żonę, wyprosił u Iwony tę posadę, chociaż w firmie nie potrzebowali wtedy rąk do pracy.

Nie mogła przecież zawieść męża!

Z czasem zaniechała prób dogadania się z przełożoną i zaczęła tłumić w sobie emocje. Problemy związane z pracą starała się zostawiać za drzwiami księgarni i nie brać ich ze sobą do domu, jednak bywały takie dni, że Iwona przeginała. Monikę przepełniał żal, a do przelania czary goryczy brakowało już tylko kilku kropel.

– Zaraz dziurę wydrapiesz w tym talerzu.

Głos Pawła dobiegł do niej jakby z oddali.

– Co? A, przepraszam. – Zdała sobie sprawę, że dłubie widelcem w talerzu i faktycznie gotowa była wydrapać w nim dziurę, gdyby miało to jej w jakiś sposób pomóc. – Zamyśliłam się.

– Znowu – prychnął.

Wrzucił właśnie do ust ostatnią z przyrumienionych łódeczek ziemniaków podanych w małym, srebrnym koszyczku. Sapnął z zadowoleniem i rozparł się na krześle, wyraźnie najedzony.

Monika zmusiła się, aby dokończyć swoje danie, chociaż apetyt dawno jej minął. Nie chciała słuchać pretensji męża, że wyrzuca przez nią pieniądze w błoto. Nalała wody z dzbanka, w którym rozpuściły się już niemal wszystkie kostki lodu.

– Paweł. Ja nie wytrzymam. – Podjęła znowu temat.

– Monia, proszę cię, już o tym rozmawialiśmy.

– Mógłbyś z nią pogadać. Znacie się i…

– Ha! Chyba sobie żartujesz! – Dwie pionowe zmarszczki nad nosem niemal się ze sobą zetknęły, gdy ściągnął brwi. – Nie będę za ciebie świecić oczami, bo nie potrafisz dogadać się z przełożoną!

– Nie musisz za mnie świecić oczami! – Monika podniosła głos, ale pod wpływem surowego spojrzenia dodała znacznie ciszej: – Ale ja naprawdę mam jej dosyć…

– Jesteś niewdzięczna. Iwona narażała się, prosząc o pracę dla ciebie, a ty nie potrafisz nawet tego docenić.

– Mam doceniać to, że traktuje mnie jak śmiecia? – Monika nie mogła już się powstrzymać. Liczyła się z tym, że w domu czekać ją będzie karczemna awantura. – Nie prosiłam się o to!

– Chcesz mi powiedzieć, że całe życie miałaś zamiar siedzieć na moim garnuszku? – Głos Pawła był spokojny, ale ciął jak ostra żyletka.

– Nie… ja… Przecież miałam pracę, tylko ty…

– Pracę, dobre sobie. Babranie się w smarach to nie praca! A skoro tak ci źle w księgarni, to droga wolna!

– Nie mów tak…

– Zawsze masz jakiś problem. Oszaleć z tobą można.

– Paweł…

– Skończmy ten temat. Dogadaj się z Iwoną i przestań narzekać.

– Nie narzekam. – Obruszyła się jednak na tyle cicho, że gwar panujący w restauracji porwał jej słowa.

Może Paweł miał rację. Może to z nią coś było nie tak. Iwona nie czepiała się ani Michaliny, ani Edyty. To ona musiała robić coś, co doprowadzało przełożoną do szału. Innego wytłumaczenia nie było. Paweł rzadko kiedy się mylił, więc i tym razem musiał wiedzieć, co mówi. Dostrzegła, jak splata dłonie na brzuchu i kręci kciukami młynka. Był wyraźnie zniecierpliwiony.

– Przepraszam, nie chciałam psuć tego wieczora. Pewnie masz rację, spróbuję z nią porozmawiać.

– Jak zawsze. – Wyprostował się i skinął na kelnera, który kręcił się pomiędzy gośćmi siedzącymi przy stolikach. – Przecież wiesz, że chcę dla ciebie jak najlepiej, powinnaś więc mnie słuchać. Masz dobrą pracę, nie schrzań tego.

– Tak, oczywiście. – Spuściła wzrok i ścisnęła drobną dłonią palce męża. – Niepotrzebnie w ogóle zaczynałam tę rozmowę.

W głębi duszy musiała przyznać mu rację. Troszczył się o nią i pewnie nie chciał, żeby trafiła jeszcze gorzej. W końcu jaką miała pewność, że w innej pracy nie wpadłaby z deszczu pod rynnę? I tak nie miała żadnego doświadczenia, a wątpiła, że gdzieś docenią jej umiejętność rozebrania samochodu na części pierwsze i jego ponowne złożenie. Powinna docenić to, co ma, a zawdzięczała to tylko Pawłowi i… Iwonie.

– To co, czas na deser? – Mąż klasnął w dłonie, a na jego twarzy znowu pojawił się szeroki uśmiech, gdy kelner był już gotów do zapisania zamówienia w notesiku.

Monika odetchnęła z ulgą. Po rozgoryczeniu Pawła nie było śladu, istniała więc szansa, że ten wieczór zakończy się w przyjemnej atmosferze.

– Ja poproszę czarną bez cukru. A na deser… hmmm…

Wybieranie ciasta z karty przerwał Monice dziwny dźwięk, który dochodził gdzieś z jej prawej strony.

Rozejrzała się zdezorientowana, po czym niemal palnęła się dłonią w czoło. Złapała torebkę i zanurkowała w jej wnętrzu. Ewidentnie ten dzień wykończył ją psychicznie, skoro nie rozpoznawała już nawet melodii własnego dzwonka w komórce. Odczytała poprzez sieć pęknięć, kto próbuje się do niej dobić, i odebrała połączenie.

– Wybierz coś dla mnie – szepnęła jeszcze do Pawła, po czym zajęła się rozmową.

Odłożyła telefon na stół, gdy kelner oddalał się już w stronę kuchni.

– Kto dzwonił?

– Ojciec.

– Czego chciał?

– Pytał, o której wrócimy i czy wyjść z Figą na dwór, bo zanosi się na deszcz.

– Po co pyta? – Paweł prychnął. – Skoro już u nas siedzi, to niech się chociaż na coś przyda. A nie, jeszcze łaskę robi.

– Przestań, Paweł.

– Ile to jeszcze potrwa? Jakoś nie czuję się swobodnie, jak nam się kręci po mieszkaniu.

– Już ci mówiłam, niedługo wróci do siebie…

– Taa, niedługo. Słyszę to od dwóch tygodni.

– Jeszcze trochę. Co mi zamówiłeś? – zapytała, próbując skierować rozmowę na inne tory. Temat jej ojca zwykle zwiastował katastrofę w wielkim stylu.

– Zgadnij. – Paweł szybko podłapał i zapomniał o niechcianym lokatorze.

Monika wiedziała, że jej mąż lubi takie gierki, postanowiła więc brnąć w tym kierunku, byle jak najdalej od niewygodnych tematów.

– Och, no powiedz, nie każ mi zgadywać. Chociaż się domyślam, co to może być. – Zaśmiała się, co pozwoliło rozładować chwilowe napięcie. – Pewnie zrobiłeś mi na złość i zamówiłeś sernik z rodzynkami. Największymi, jakie mają. O! Takimi ogromnymi! – Zatoczyła ręką koło, chcąc zobrazować wielkość znienawidzonych wysuszonych winogron.

Paweł wybuchnął śmiechem. Już na samym początku znajomości ustalili, że ludzi można podzielić na dwie grupy. Na tych, którzy lubią rodzynki w cieście, oraz na tych, którzy ich nie znoszą. Monika należała do tej drugiej grupy i nigdy nie dała się przekonać do upieczenia czegoś z rodzynkami, chociaż jej luby je uwielbiał. Za to w każde wspólne święta, które spędzali z rodziną Pawła, bywała obiektem żartów, gdy skrupulatnie małym widelczykiem wygrzebywała z makowca czy sernika namoczone rodzynki, których matka Pawła nie szczędziła. Czasami myślała, że teściowa robi to specjalnie. Za każdym razem nakładała jej bez pytania największe kawały ciasta naszpikowane tym ohydztwem i patrzyła, jak się męczy. Monika nie miała śmiałości, aby odmówić przyjęcia talerzyka, nie chcąc sprawiać przykrości teściowej i samemu mężowi. Matka Pawła patrzyła z dezaprobatą, gdy jej serniczek zaczynał przypominać wykopaliska archeologiczne, a reszta rodziny pękała ze śmiechu, dziwiąc się, jak można nie lubić rodzynek. Za to Monika w duchu odgryzała się, że nie powinno się ufać ludziom, którzy je lubią.

– Szarlotkę na ciepło z lodami śmietankowymi.

– Kocham cię! – wykrzyknęła uradowana, bo wybrał jeden z jej ulubionych wypieków.

– Ja ciebie też. Wino się skończyło, ale może wznieśmy toast. – Paweł dolał jej wody do szklanki. Uniósł swoją i spojrzał żonie głęboko w oczy. – Za kolejne pięć wspaniałych lat! Ba, za pięćdziesiąt albo i sto!

Ona również uniosła swoją szklankę ze śmiechem, życząc sobie w duchu, aby ich miłość nigdy się nie skończyła. Ze świecą mogłaby szukać drugiego tak troskliwego mężczyzny, który zawsze wiedział, co będzie dla niej dobre. Stuknęli się szkłem i upili po łyku, zadowoleni ze wspólnego pożycia. W oczekiwaniu na deser zaczęli wspominać najzabawniejsze sytuacje, które razem przeżyli. Chichotali jak dzieci, nawet gdy kelner postawił przed nimi zamówienie.

– Ciii… – Monika otarła łzę spod oka i przyłożyła palec do ust. Tym razem to ona doszła do wniosku, że zaczęli przeszkadzać innym klientom. – Chyba zbytnio się rozhulaliśmy, ludzie chcą spokojnie zjeść.

– W takim razie my też jedzmy.

Paweł odkroił kawałek szarlotki, nabrał trochę lodów i wysunął widelczyk w stronę ust Moniki. Niby przypadkiem musnął lodami jej dolną wargę.

– Ups, chyba jesteś tu brudna.

Nachylił się przez stolik i pocałował żonę, nie zważając na jej śmiech wywołany jego dziecinną zagrywką.

Nakarmili się resztą ciasta i dopili kawę, wciąż w świetnych nastrojach. W końcu Monikę definitywnie opuściły wszystkie negatywne emocje i mogła cieszyć się czasem spędzonym z mężem. Mimo wysiłków Iwonie jednak nie udało się popsuć Monice tego wieczoru, chociaż była bardzo blisko.

– Mam coś dla ciebie.

– Paweł! Umawialiśmy się, bez żadnych prezentów! – powiedziała Monika, krzywiąc się. Tak naprawdę też chciała mu coś kupić, ale zupełnie zapomniała, a raczej nie miała pomysłu, co tym razem mu podarować.

– To tylko drobiazg.

Paweł sięgnął do krzesła obok, które wsunięte było pod stolik, i wyciągnął torebkę z napisem Happy birthday. Zmarszczył czoło, gdy zobaczył, że jego żona zachichotała, lecz gdy wskazała palcem napis na torebce, zrozumiał jej rozbawienie.

– Wybacz, wybierałem na szybko. Zobaczyłem tylko, że tak ładnie się błyszczy, więc wziąłem.

– Tak jakbym bardzo lubiła brokat, co? – Uniosła brew i wskazała na swoją czarną sukienkę.

– Racja. No nieważne, trzymaj, skarbie.

– Co to takiego?

– A co byś chciała? – Uśmiechnął się tajemniczo. – Musisz sama sprawdzić.

Z podekscytowaniem wyciągnęła ręce po prezent. Obstawiała jakieś złote kolczyki. Mąż bardzo lubił obdarowywać ją biżuterią, a czasem naprawdę miał gest. Odruchowo pogładziła palcem naszyjnik z przywieszką w kształcie serca, który dostała od niego na ostatnie urodziny. Oczywiście wzbraniała się przed takimi drogimi podarkami, ale Paweł nie chciał tego słuchać, tłumacząc, że nie po to urabia się po łokcie, żeby nie móc rozpieścić czasem własnej żony.

Z zaciekawieniem zajrzała do wnętrza błyszczącej torebki. Zmarszczyła nos i wyjęła ze środka podłużne, drewniane pudełeczko. Uniosła brwi.

– No co, w końcu drewniana rocznica, prawda? – Zachęcająco pokiwał głową.

Pudełko było zdecydowanie zbyt duże na kolczyki czy też na inną biżuterię. Delikatnie nim potrząsnęła, dochodzący z wnętrza dźwięk przypominał dziecięcą grzechotkę.

– Mogę ci podpowiedzieć, że to może być rozwiązanie twoich problemów z pracą – dodał Paweł enigmatycznie, nie mogąc powstrzymać uśmiechu.

Serce zabiło jej mocniej. Nie miała pojęcia, cóż takiego mogłoby rozwiązać jej problemy z pracą, mieszcząc się jednocześnie w niewielkim pudełeczku. Odhaczyła zasuwkę i uniosła wieczko. Drżącymi palcami odgarnęła ścinki kolorowego papieru.

– Co… co to?

– Nie możesz przeczytać?

– Kwas foliowy? Nie rozumiem.

Potrząsnęła słoiczkiem, który wydobyła spod papieru, a tabletki znajdujące się wewnątrz odbiły się z łoskotem od ścianek naczynia.

– No jak nie rozumiesz?! Kwas foliowy! – powtórzył po niej rozradowany, ściszając głos.

– No przecież widzę, że kwas. Czytać potrafię.

– To co głupio pytasz? Czytałem, że powinno się go zacząć brać już dużo wcześniej.

Zamrugała kilka razy. Jeszcze raz potrząsnęła opakowaniem jak grzechotką, myśląc, że może to jednak jakiś głupi żarcik męża, a w środku nie znajdują się tabletki tylko coś innego, bardziej interesującego.

– Wcześniej? Wcześniej niż co?

– Nie niż co, tylko przed czym, w zasadzie. Jak będziemy się starać o dziecko.

Monice zrzedła mina. Kąciki ust opadły. Paweł jednak nie żartował i faktycznie dał jej w prezencie roczny zapas kwasu foliowego. Niestety nie zadziałały żadne wypowiadane w duchu zaklęcia i zawartość słoika wciąż pozostawała taka sama. Tego zupełnie się nie spodziewała. Co też mu strzeliło do głowy?!

– Dużo o tym czytałem – ciągnął podekscytowany, nie dostrzegając jej wyrazu twarzy albo nie chcąc go widzieć.

No tak, mogła się domyślić, że temat starań o dziecko ma już nieźle obcykany.

– Powinno się suplementować kwas foliowy już podczas starań. Często kobiety zaczynają go brać, dopiero gdy zachodzą w ciążę, a to błąd. Niedobory kwasu foliowego mogą powodować…

– Tak, wiem, kochanie – przerwała łagodnie, nie chcąc robić mu przykrości, ale nie miała ochoty na medyczny wykład. – Zastanawiam się tylko, skąd ten pomysł?

– Chyba najwyższa pora na dziecko, nie uważasz? Pięć lat małżeństwa za nami, ty masz dość pracy, więc proszę. To rozwiązanie twoich problemów.

– Ach! – Złapała za łańcuszek i ścisnęła w palcach złote serduszko.

– To doskonały pomysł, prawda? – Oparł się na krześle, znowu splatając dłonie na brzuchu i uśmiechając się, jakby znalazł lek na wszystkie istniejące choroby. – Nie wydajesz się zadowolona. Myślałem, że chcesz mieć ze mną dzieci, a wyglądasz, jakbym ci zaproponował co najmniej zamordowanie prezydenta. – Jego głos nabrał surowego brzmienia.

Monika wysiliła się na uśmiech.

– Oczywiście, kochanie, przepraszam, po prostu jestem zmęczona i trochę mnie zaskoczyłeś.

– Ach, ty zawsze jesteś taka rozkojarzona. – Machnął ręką. – Ale od czego masz mnie, prawda? Zaczniesz brać te tabletki, a za jakiś czas umówimy wizytę u lekarza, żeby powiedział nam co i jak. Nie mogę się doczekać! Już mam prawie wszystko zaplanowane i…

– Hej, Paweł! Zwolnij trochę. – Przystopowała go, wciąż nie mogąc dojść do siebie. Jego pomysł całkowicie wytrącił ją z równowagi. – Na nas już chyba czas, wrócimy do tego tematu… kiedy indziej.

– Zapłacisz? Wyjdę zapalić. Na samą myśl o powiększeniu rodziny mam ochotę skakać z radości! – Wstał od stolika i kiwnął na kelnera. Nim wyszedł na zewnątrz, pocałował ją jeszcze w czoło.

Zamrugała kilkukrotnie, wciąż próbując zrozumieć, co przed chwilą się wydarzyło. Czyżby właśnie zaplanowali powiększenie rodziny w zaledwie trzy minuty? A raczej czy to Paweł sam stwierdził, że najwyższa pora na dziecko, a ona jak zawsze przytaknęła?

– Proszę, oto rachunek. – Kelner przesunął po blacie obity czarną skórą płatnik z wytłoczoną nazwą restauracji.

Monika zajrzała do środka, rzuciła kilka banknotów, uwzględniając napiwek, i pospiesznie zgarnęła swoje rzeczy. Wyszła na zewnątrz i rozejrzała się dookoła.

Duże, szare płyty granitowe, wyznaczające chodnik, błyszczały od wilgoci. Spojrzała w snop światła latarni, gdzie tańczyły miliony drobnych kropelek wody, oblepiając wszystko. Ojciec miał rację z deszczem. Spodziewała się jednak ulewy, a nie delikatnej, wręcz orzeźwiającej mżawki. Figa spokojnie mogła poczekać jeszcze z wieczornym spacerem.

W końcu Monika dostrzegła Pawła na szerokiej ławie po drugiej stronie wielkiego gmachu galerii. Patrzyła, jak rozżarzyła się końcówka papierosa, a po chwili w powietrze wzbił się szary obłoczek.

– Idziemy? – Delikatnie wsunęła mu dłoń pod ramię.

W tym momencie pierwsze większe krople deszczu rozbiły się na jej twarzy. Kolejne uderzały z coraz większą mocą, rozbryzgując się na chodniku.

Paweł poderwał się z ławki, zarzucił kurtkę na głowę i pociągnął żonę w kierunku postoju taksówek. Dopadł do pierwszego mercedesa, pociągnął za klamkę i wpakował się do środka. Monika już myślała, że zatrzaśnie jej drzwi przed nosem, zostawiając samą na deszczu, jednak wspaniałomyślnie przesunął się na tylnej kanapie. Podał adres kierowcy, który już wbił jedynkę i ruszył powoli śliską, wybrukowana drogą. Gdy kostka ustąpiła miejsca asfaltowi, nieco przyspieszył.

– Pani nie otwiera, bo mi auto zamoknie i kto mi tu później wsiądzie? – rzucił taksówkarz z pożółkłym wąsem, widząc w tylnym lusterku, jak Monika uparcie wciska przycisk opuszczający szybę.

– Uchylę tylko lekko, nic tu panu nie zamoknie.

– I tak nie działa – powiedział beznamiętnie.

Mogłaby przysiąc, że uśmiechnął się z satysfakcją pod bujnym wąsem. Machnęła ręką i postanowiła oddychać ustami, ponieważ w aucie panował nieprzyjemny zapach, którego nie mogła znieść. Czuła woń starej, przepełnionej popielniczki, która drażniła jej nozdrza. Pożółkła od dymu podsufitka świadczyła o tym, że kierowca za nic ma komfort swoich pasażerów i popala w aucie. Paweł nie palił nałogowo, ale zawsze trzymał gdzieś pod ręką paczkę.

Monika miała nadzieję, że po drodze nie będą zatrzymywać ich czerwone światła i jak najszybciej dotrą do domu. Przesunęła się na środek auta i obserwowała okolicę przez przednią szybę. Paweł milczał, najwyraźniej pochłonięty rozmyślaniami o nowym członku rodziny.

– Czemu pan tu skręca? – zapytała zdziwiona, widząc, że kierowca wybiera nieco dłuższą trasę. – Przecież do nas bliżej jest tu, przez wiadukt!

– Pani, tam dziury są straszne, zawieszenie się zużywa, a i wypadek wcześniej był…– tłumaczył pokrętnie, chcąc nabić sobie dodatkowych kilometrów.

– Co też pan opowiada, tam asfalt nowy i gładki – wtrącił w końcu Paweł.

– Panie, ale przecie mówię, że wypadek był. Mogę zawrócić, staniemy w korku, a licznik będzie bił.

Monika prychnęła.

– Korek? O tej godzinie? Niech pan nie żartuje. Ruchu nie ma, ulica dwupasmowa, nawet jeśli był wypadek, to droga na pewno już jest przejezdna!

– Ja mogę tu się zatrzymać i państwa wypuścić – burknął kierowca i zaczął zwalniać.

Paweł z niedowierzaniem pokręcił głową i zerknął przez szybę. Za nic nie chciał zmoknąć.

– Niech pan już nie wymyśla i wiezie nas do domu. Tu proszę skręcić! – Wskazał jedną z bocznych uliczek, która ginęła między blokami osiedla.

– Jak pan sobie życzy – odparł przymilnie taksówkarz i włączył lewy kierunkowskaz. Nie używał nawigacji, miasto pewnie znał jak własną kieszeń.

Jednak Paweł postanowił kierować go już do samego końca.

– Proszę! – Rzucił wyliczoną co do złotówki kwotę, gdy w końcu znaleźli się na miejscu.

Pod drzwiami, wstukując kod do klatki, warknął do Moniki:

– Mogłaś sobie odpuścić to wino i odwieźć nas do domu!

Wzdrygnęła się. Tak niewiele było trzeba, aby wyprowadzić go z równowagi. Już chciała powiedzieć, że równie dobrze sam mógł nie pić, ale nie było sensu się spierać o taką głupotę.

Windą jechali w milczeniu.

Skrzypnięcie drzwi od mieszkania zaalarmowało Figę, która wybiegła do przedpokoju. Gdy jednak zobaczyła, że to tylko Monika i Paweł, zajadłe szczekanie szybko przerodziło się w piski radości. Suczka zaczęła wesoły taniec między nogami swoich właścicieli.

Monika nie mogła nadążyć wzrokiem za kudłatą kulką.

– No hej, mała! Chodź tu do mnie! – Kucnęła i pozwoliła psu wskoczyć sobie na ręce. – Tęskniłaś? Ja też!

Figa z zadowoleniem dała się drapać za uchem.

– Może najpierw się rozbierzesz?

Do przedpokoju wyszedł jej ojciec z gazetą pod pachą, zupełnie ignorując zięcia.

– Cześć, tato. Figula nie da mi spokoju, jeśli nie dostanie swoich pieszczot na powitanie.

Monika zdobyła się na słaby uśmiech i odstawiła psa na podłogę, po czym odwiesiła torebkę na przykręcony do ściany wieszak. Wyciągnęła dłoń po kurtkę męża, ten jednak schował ją do szafy.

– Witaj, tato – rzucił ostentacyjnie.

– Cześć, cześć. Napijesz się, Moniczko… to znaczy napijecie się herbaty? – Starszy pan poprawił się, widząc piorunujące spojrzenie córki. Przesunął się pod ścianę, przepuszczając Pawła do salonu. – Kanapki też zrobiłem.

– Przecież byliśmy na kolacji – prychnął Paweł już z kanapy.

– Pewnie na jakimś hamburgerze czy innym hot dogu. To żadna kolacja.

– Nie, tato, dziękujemy za kanapki. Paweł zabrał mnie do świetnej restauracji, objedliśmy się po sam korek. Ale herbaty się napijemy, prawda, kochanie?

– Ta – mruknął Paweł i przełączył kanał w telewizorze.

– Oglądałem to – rzucił teść, zaglądając do salonu.

– Przecież to jakaś szmira sprzed dwudziestu lat!

– Kamilowi podobał się ten film…

Monika zasłoniła usta dłonią i w popłochu spojrzała na męża, który poczerwieniał na twarzy. Jego skóra przybrała odcień dojrzałego pomidora skąpanego w letnim słońcu, a żyła na skroni zapulsowała niebezpiecznie.

Szybko się zreflektowała i piskliwym głosem naskoczyła na ojca.

– Tato! Nie waż się…

– Jeszcze raz usłyszę imię tego przydupasa pod moim dachem, to nie będę czekać, aż skończy tata remont, tylko wystawię walizki za drzwi!

Paweł rzucił na stolik pilota i wstał z miękkiej kanapy. Przechodząc obok Moniki, omal nie trącił jej ramieniem, po czym zniknął w korytarzu, skąd po chwili dobiegło głośne trzaśnięcie drzwiami.

Monika skuliła ramiona. No to pięknie! W miarę przyjemny wieczór oczywiście musiał zakończyć się katastrofą, chociaż jej samej udało się przez długi czas utrzymać dobry humor męża. Nie wiedziała, jak tato mógł wspomnieć przy Pawle o jej byłym chłopaku! Ciarki przeszły jej po plecach. Teraz czekały ją dni nieznośnego milczenia i pełnych wyrzutu spojrzeń. Lepiej dla niej, aby ojciec jak najszybciej wrócił do siebie, bo to ją Paweł będzie obwiniał za każdy jego nieodpowiedni komentarz.

– Tato, jak mogłeś! – zawyła, opadając bez siły na kanapę. Wiedziała, że powinna iść za Pawłem do sypialni, ale musiała najpierw ustawić ojca do pionu, bo gotów był popsuć jej małżeństwo!

– No co? Kamilowi naprawdę podobał się ten film. To klasyka polskiego kina – odpowiedział ojciec niewzruszony jej paniką.

– Nie masz prawa o nim wspominać przy moim mężu! W ogóle nie powinieneś o nim mówić! Co też ci strzeliło do głowy, przecież wiesz… – Ściszyła głos. – Wiesz, jak on reaguje, gdy pojawia się temat moich byłych chłopaków.

– To jego problem.

Mężczyzna pokuśtykał sztywno w kierunku kuchni, zostawiając rozdygotaną córkę samą na kanapie. Usłyszała trzaskanie kuchennych szafek i łoskot porcelanowych kubków stawianych na blacie. Czekała z ukrytą w dłoniach twarzą, aż rozlegnie się gwizd czajnika. Nie miała pojęcia, jak ma przemówić tacie do rozumu. Jakby doprowadzanie Pawła do białej gorączki sprawiało mu niebywałą frajdę. Szkoda tylko, że jego chwila przyjemności odbijała się później na niej.

Ojciec wrócił po chwili z kubkami parującej owocowej herbaty. Postawił je niezdarnie na stoliku, ulewając nieco ich zawartość. Monika poderwała się z miejsca, chcąc pomóc, jednak machnął na nią ręką ze zniecierpliwieniem. Mimo swojej choroby nie lubił być wyręczany. Zaklął cicho i wytarł plamę jedwabną chusteczką, którą wyjął z tylnej kieszeni spodni. Z sapnięciem zapadł się w czerwonym, wysiedzianym fotelu, który przytargał ze sobą ze swojego mieszkania.

Paweł złościł się, że mebel psuje wystrój salonu, że nie pasuje w ogóle do ich skandynawskiego stylu. Monika jednak zdołała ubłagać męża, aby pozwolił teściowi postawić tu jego ulubiony fotel. Mężczyźni nie przepadali za sobą od samego początku, a jej pozostawało jedynie pilnować, by się nie pozagryzali. Zwłaszcza teraz, gdy ojciec chwilowo z nimi mieszkał. Nie było to łatwe zadanie.

– Tato, ja mówię poważnie. Następnym razem powstrzymaj się od takich komentarzy, bo do niczego to nie prowadzi.

– Mhm – mruknął starszy pan i z zadowoleniem przełączył z powrotem na swój ulubiony film, który stał się kością niezgody. – Jak w pracy?

– Nie zmieniaj tematu.

– Nic na to nie poradzę, że ten twój… mąż działa mi na nerwy.

– Chciałam ci przypomnieć, że ten mój mąż przyjął cię pod swój dach – powiedziała z naciskiem.

– To chyba też twoje mieszkanie.

– Tato! – Ponownie podniosła się z kanapy. Przeszła jej ochota na herbatę, a ta rozmowa i tak do niczego nie prowadziła. – Uszanuj w takim razie moją prośbę i odpuść sobie.

Bardzo kochała ojca, jednak czasem bywał trudny. Miała wrażenie, że od kiedy z nimi zamieszkał, było jeszcze gorzej. Obiecała sobie, że poruszy z nim ten temat, jak już atmosfera w domu trochę się rozluźni. Najlepiej jak Pawła nie będzie w pobliżu.

– Postaram się, ale niczego nie obiecuję.

Monika przewróciła oczami i poszła do łazienki. Przechodząc koło sypialni, dosłyszała ciche pochrapywanie. Odetchnęła z ulgą. Miała nadzieję, że następnego dnia Paweł obudzi się w dużo lepszym humorze.

Spojrzała w lustro i rozpuściła sięgające już prawie do łopatek włosy. Stwierdziła, że musi umówić się do fryzjera, aby skrócić je do ulubionej długości. Miały sięgać do ramion, tak jej było najwygodniej. Ostatnio jednak nie miała ani głowy, ani czasu na takie przyjemności, jak wizyta u fryzjera. Sytuacja z pożarem w mieszkaniu ojca skutecznie odsunęła wszystko inne na bok. Musiała pomóc mu wynieść z mieszkania to, co ocalało, ogarnąć przeprowadzkę i pokierować w załatwianiu wszystkich formalności związanych z ubezpieczeniem. Na dodatek ostatnie nasilone humory Iwony w pracy odbierały jej chęci do czegokolwiek. Postanowiła w duchu, że w najbliższy weekend umówi się na wizytę i zrobi porządek z włosami. Należała jej się chwila przyjemności.

Weszła w końcu pod prysznic i ustawiła ciepły strumień wody. Pozwoliła, aby ciało zagrzało się w parującej kabinie, zanim zaczęła się myć. Po skończonych wieczornych rytuałach poczłapała boso do sypialni i wsunęła się pod kołdrę obok męża. Idąc rano do pracy, myślała, że chce tylko przetrwać dzień z Iwoną pilnującą jej niczym cerber, wieczorem zjeść pyszną kolację z mężem i położyć się spać, wtulona w jego ciepłe ciało. Zamiast tego ledwie przetrwała humory przełożonej, spóźniła się na kolację, która nie była idealna, a na dodatek dowiedziała się, że to najwyższa pora na to, aby zostać matką. Wisienką na torcie okazał się nieprzemyślany komentarz ojca, przez który zamiast do męża, musiała przytulić się do poduszki, bo Paweł obraził się na nią!

Jeśli pamięć jej nie myliła, to na samym początku ich związku, gdy w brzuchu fruwały jeszcze motylki, a każdy przypadkowy dotyk wywoływał fale gorąca, Paweł lekceważąco wypowiadał się o dzieciach. I nie zmieniało się to przez kolejne lata. Dzieciaki Michaliny tolerował, ale nie pałał do nich miłością. Jedynie swojego chrześniaka rozpieszczał, lecz nigdy nie wspominał, że sam chciałby zostać ojcem, wręcz przeciwnie. Swoim zdaniem na ten temat Monika podzieliła się z nim ponad pięć lat temu i dalej obstawała przy swoim, choć teraz bała się powiedzieć to na głos. Nie chciała być matką..

Leżała jeszcze chwilę, wsłuchując się w miarowy oddech męża, po czym przesunęła się na sam brzeg łóżka, wsunęła róg kołdry pod głowę i zasnęła.

 

 

Ciąg dalszy w wersji pełnej

 

 

 

Copyright © by Kamila Majewska, 2023

Copyright © by Grupa Wydawnicza FILIA, 2024

 

Wszelkie prawa zastrzeżone.

 

Żaden z fragmentów tej książki nie może być publikowany w jakiejkolwiek formie bez wcześniejszej pisemnej zgody Wydawcy.Dotyczy to także fotokopii i mikrofilmów oraz rozpowszechnianiaza pośrednictwem nośników elektronicznych.

 

Wydanie I, Poznań 2024

 

Projekt okładki: Michał Grosicki

Zdjęcie na okładce: © freepic.com

 

Redakcja: Magdalena Kawka

Korekta: „DARKHART”, Jarosław Lipski

Skład i łamanie: „DARKHART”

 

Konwersja publikacji do wersji elektronicznej:

„DARKHART”

Dariusz Nowacki

[email protected]

 

eISBN: 978-83-8357-445-5

 

 

Grupa Wydawnicza Filia sp. z o.o.

ul. Kleeberga 2

61-615 Poznań

wydawnictwofilia.pl

[email protected]

 

Wszelkie podobieństwo do prawdziwych postaci i zdarzeń jest przypadkowe.