Zaplątane w grzywie. Nowe sojusze - Majewska Kamila - ebook

Zaplątane w grzywie. Nowe sojusze ebook

Majewska Kamila

0,0

Opis

Zuza zawsze mogła liczyć na Ankę – do czasu, gdy jedna kłótnia doprowadza do wypadku. Zuza zmaga się z poczuciem winy i strachem o ich dalszą relację. Na dodatek ich ukochany koń, Szafir, ma zostać sprzedany, bo stajnia wpada w tarapaty finansowe. Zakopuje wojenny topór i zawiera rozejm z Krzyśkiem. Z jego i Patrycji pomocą zrobi wszystko, żeby uratować Szafira i naprawić przyjaźń z Anką. Ale czas ucieka, a plany nie zawsze idą zgodnie z jej oczekiwaniami. Kiedy wydaje się, że wszystko stracone, na horyzoncie pojawia się ktoś, kto może zmienić losy Szafira – i nie jest to osoba, której Zuza by się spodziewała… Czy Zuza zdoła naprawić swoje błędy, czy jest już na to za późno? Przekonaj się o tym, sięgając do książki, której bohaterów możesz znać z pierwszego tomu „Zła przyjaciółka”. Pewne jest, że „Nowe sojusze" dostarczy Ci równie dużo emocji.

Ebooka przeczytasz w aplikacjach Legimi na:

Androidzie
iOS
czytnikach certyfikowanych
przez Legimi
czytnikach Kindle™
(dla wybranych pakietów)
Windows
10
Windows
Phone

Liczba stron: 271

Odsłuch ebooka (TTS) dostepny w abonamencie „ebooki+audiobooki bez limitu” w aplikacjach Legimi na:

Androidzie
iOS
Oceny
0,0
0
0
0
0
0
Więcej informacji
Więcej informacji
Legimi nie weryfikuje, czy opinie pochodzą od konsumentów, którzy nabyli lub czytali/słuchali daną pozycję, ale usuwa fałszywe opinie, jeśli je wykryje.



Re­dak­tor pro­wa­dząca: JU­LITA GĘB­SKA, KA­TA­RZYNA KO­SIEK
Re­dak­cja: ELŻ­BIETA WO­ŁO­SZYŃ­SKA-WI­ŚNIEW­SKA
Ko­rekta: KA­TA­RZYNA MA­LI­NOW­SKA, ALEK­SAN­DRA WIE­TO­CHA
Skład i pro­jekt okładki: RA­DO­SŁAW KA­MIŃ­SKI
Ilu­stra­cja okład­kowa: ANNA DĄ­BROW­SKA
© Co­py­ri­ght for text by Ka­mila Ma­jew­ska, 2025 © Co­py­ri­ght for the Po­lish edi­tion by Wy­daw­nic­two Zie­lona Sowa Sp. z o.o. War­szawa 2025
All ri­ghts re­se­rved
Wy­da­nie I
ISBN 978-83-8388-225-3
Wszyst­kie prawa za­strze­żone. Prze­druk lub ko­pio­wa­nie ca­ło­ści albo frag­men­tów książki moż­liwe jest tylko na pod­sta­wie pi­sem­nej zgody wy­dawcy.
Wy­daw­nic­two Zie­lona Sowa Sp. z o.o. 00-807 War­szawa, Al. Je­ro­zo­lim­skie 94 tel. 22 379 85 50, fax 22 379 85 51wy­daw­nic­two@zie­lo­na­sowa.pl
Kon­wer­sja: eLi­tera s.c.

ROZ­DZIAŁ 1

To były cztery naj­bar­dziej okropne dni w moim ży­ciu, nie li­cząc tych po odej­ściu taty. W naj­gor­szych kosz­ma­rach nie śni­łam, że będę się czuła tak tra­gicz­nie! Na­wet słod­ko­ści pod­rzu­cane do mo­jego po­koju przez mamę nie po­pra­wiły mi na­stroju. W su­mie nic dziw­nego, kto tak szybko za­po­mniałby o wy­da­rze­niach, któ­rych był uczest­ni­kiem. Ja z pew­no­ścią mia­łam z tym pro­blem. Nie wie­dzia­łam, ile jesz­cze czasu będę po­trze­bo­wać, aby wyjść ze swo­jego po­koju i cho­ciaż spró­bo­wać cie­szyć się po­cząt­kiem wa­ka­cji.

Gdyby kilka dni temu ktoś po­wie­dział mi, że wy­star­czy pół go­dziny, aby wy­bić so­bie z głowy chło­paka, do któ­rego wzdy­chało się od dłuż­szego czasu, wy­śmia­ła­bym go. Prze­cież wcze­śniej, dzień w dzień, po­wta­rza­łam so­bie, że po­win­nam prze­stać my­śleć o Pawle, są­sie­dzie, który na­mie­szał mi w gło­wie i po­do­bał się mo­jej przy­ja­ciółce Ani. Gdyby to było ta­kie pro­ste i wy­star­czy­łoby pstryk­nię­cie pal­cami, od razu wy­ma­za­ła­bym so­bie tego głupka z pa­mięci! Ileż by mi to oszczę­dziło łez. Rów­nie do­brze mo­głam nie ukry­wać się przed Anką ze swo­imi uczu­ciami. Mo­głam wy­znać jej prawdę, pew­nie nie pierw­szy raz dwie przy­ja­ciółki za­du­rzyły się w tym sa­mym chło­paku. Ta­kie roz­wią­za­nie także po­zwo­li­łoby mi unik­nąć póź­niej­szych nie­przy­jem­no­ści. Spóź­ni­łam się za­le­d­wie kilka go­dzin!

Gdy za na­mową Anki za­pro­si­łam Pawła na na­sze ogni­sko, mo­dląc się, aby nie zdra­dził przed moją przy­ja­ciółką, że coś mię­dzy nami za­iskrzyło, wszystko ru­nęło w gru­zach. Już wtedy chcia­łam wy­znać Ani prawdę, jed­nak Pa­weł mu­siał mnie uprze­dzić, do­sko­nale się przy tym ba­wiąc. Nie dość, że przez niego po­kłó­ci­łam się z naj­lep­szą przy­ja­ciółką, to zo­sta­łam przez niego upo­ko­rzona! Po­ca­ło­wał mnie, wbrew mo­jej woli, i było to okropne do­świad­cze­nie, które mu­sia­łam do­pi­sać do li­sty wspo­mnień do wy­ma­za­nia z pa­mięci. Je­dy­nym plu­sem było to, że ten ku­beł zim­nej wody w jed­nej chwili wy­bił mi z głowy tego nar­cy­stycz­nego ko­le­sia!

Naj­gor­sze na­de­szło jed­nak do­piero na­stęp­nego dnia. Za­ła­mana, ru­szy­łam do stajni, aby od­stre­so­wać się tro­chę w to­wa­rzy­stwie uko­cha­nych koni i po­zbie­rać my­śli. Przez wy­da­rze­nia po­przed­niego wie­czoru nie po­my­śla­łam na­wet, że w stajni za to­wa­rzy­stwo – nie­chciane oczy­wi­ście – mogę mieć Krzyśka, sio­strzeńca wła­ści­ciela koni. Och, to była ostat­nia rzecz, któ­rej aku­rat w tam­tym mo­men­cie mi było trzeba! Ja­kie było moje zdzi­wie­nie, gdy na miej­scu za­sta­łam też Ankę szy­ku­jącą Sza­fira do wspól­nego wy­jazdu w te­ren z Krzyś­kiem. Wy­ka­za­łam się wtedy nie­ma­łym upo­rem i w su­mie bra­kiem in­stynktu sa­mo­za­cho­waw­czego, po­nie­waż po­mimo ich nie­chęci wsko­czy­łam na Jordi i po­je­cha­łam z nimi. Już wtedy mia­łam złe prze­czu­cia. Sza­fir we­dług pana Marka nie był naj­bez­piecz­niej­szym ko­niem, cho­ciaż na placu za­cho­wy­wał się bez za­rzutu. Nie­stety, wy­cze­ki­wany przeze mnie mo­ment pierw­szego wy­jazdu w te­ren skoń­czył się tra­ge­dią, która wpę­dziła mnie w roz­pacz.

Próby wy­ja­śnie­nia Ani, że cała sy­tu­acja z Paw­łem to naj­więk­szy błąd mo­jego ży­cia, że prze­pra­szam, a ona nie ma czego ża­ło­wać, bo mój są­siad to ob­śli­zgły typ, który ba­je­ruje dziew­czyny na prawo i lewo, speł­zły na ni­czym. Nie­stety, od­nio­słam sku­tek od­wrotny do za­mie­rzo­nego i za­miast Anię udo­bru­chać, jesz­cze bar­dziej po­gor­szy­łam sy­tu­ację. Nie było miej­sca na spo­kojną roz­mowę, przy­ja­ciółka w zło­ści pu­ściła się ga­lo­pem przez łąkę, oby jak naj­da­lej ode mnie. I wtedy stało się to. Mój kosz­mar. Sza­fir, znany nam już z tego, że z upo­rem ma­niaka sta­wał przed każdą prze­szkodą, którą po­wi­nien prze­sko­czyć, za­trzy­mał się przed ro­wem z ta­kim im­pe­tem, że wy­sa­dził Anię z sio­dła! Na mo­ich oczach przy­ja­ciółka prze­le­ciała ze dwa me­try i spa­dła na zie­mię, tra­cąc przy­tom­ność. Ocze­ki­wa­nie na ka­retkę w szcze­rym polu, z bu­rzą sza­le­jącą nad głową, było strasz­nym do­świad­cze­niem. Rów­nie okropne było wy­cze­ki­wa­nie w szpi­talu na ja­ką­kol­wiek in­for­ma­cję o sta­nie zdro­wia Ani. Moja przy­ja­ciółka miała wiele szczę­ścia, bo skoń­czyła ze zła­maną ręką i kil­koma za­dra­pa­niami. Go­rzej sprawa wy­glą­dała dla mnie. Kiedy tylko Ania od­zy­skała przy­tom­ność, pró­bo­wa­łam się z nią skon­tak­to­wać. Bez­sku­tecz­nie.

Pa­try­cja, moja ko­le­żanka z klasy, z którą ostat­nio nieco się zbli­ży­ły­śmy, bar­dzo mnie w tym trud­nym cza­sie wspie­rała. Zdą­ży­łam już przez to za­po­mnieć, że jej na­głe za­in­te­re­so­wa­nie mną było tak na­prawdę in­trygą, którą uknuła ra­zem z sio­strą, Elizą. Jak się oka­zało, Eliza la­tała za Paw­łem, a że chło­pak zwró­cił na mnie uwagę, to ko­niecz­nie mu­siała się do­wie­dzieć cze­goś wię­cej o swo­jej kon­ku­ren­cji. No i oczy­wi­ście spraw­dzić, czy fak­tycz­nie sprawa mię­dzy mną a Paw­łem jest po­ważna na tyle, aby się tym przej­mo­wać. Pa­try­cję tłu­ma­czył tylko fakt, że chciała, aby jej sio­stra przej­rzała w końcu na oczy – ona sama od razu wzięła pod lupę mo­jego są­siada i nie miała o nim do­brego zda­nia. Cóż, nie my­liła się co do niego, szkoda tylko, że jej sio­stra wciąż była na każde ski­nie­nie Pawła. Do­brze, że cho­ciaż ja zmą­drza­łam. Ża­łuję tylko, że tak późno.

Pa­try­cja tłu­ma­czyła mi, że po­win­nam dać Ani tro­chę czasu. Że w końcu się ze mną skon­tak­tuje, po­trze­buje tylko od­po­cząć i prze­my­śleć wszystko na spo­koj­nie. W końcu ule­gła wy­pad­kowi, który mógł się skoń­czyć tra­gicz­nie. Mo­gła nie mieć ochoty na kon­takty z kim­kol­wiek, tym bar­dziej że miała też zła­mane serce. Nie­stety, nie wy­trzy­ma­łam na­wet dwóch dni i za­czę­łam bom­bar­do­wać przy­ja­ciółkę po­łą­cze­niami, wia­do­mo­ściami na Mes­sen­ge­rze i ese­me­sami, które za­zwy­czaj wy­sy­ła­łam tylko do mamy.

– I wiesz co? – ża­li­łam się Pa­try­cji przez te­le­fon czwar­tego dnia od wy­padku. – Za­blo­ko­wała mnie! Wszę­dzie, gdzie się dało!

– Mó­wiąc: „daj jej tro­chę czasu”, mia­łam na my­śli przy­naj­mniej ty­dzień, dwa, a nie dwa dni. – By­łam pewna, że ko­le­żanka prze­wraca oczami. – Twoja na­chal­ność z pew­no­ścią nie uła­twia sprawy.

– Na­chal­ność?!

– Zuza, daj spo­kój.

– No do­bra, masz ra­cję – przy­zna­łam nie­chęt­nie i ob­ró­ci­łam się na plecy. Wle­pi­łam wzrok w su­fit mo­jego po­koju. – Ale to ta­kie trudne!

– Ru­szy­łaś się w ogóle z domu przez te dni?

– Nie, ja­koś nie mam ochoty.

– Po­win­naś wyjść i prze­stać się za­drę­czać. – W jej gło­sie do­sły­sza­łam szczerą tro­skę. – Mo­żemy ra­zem gdzieś wy­sko­czyć. Wi­zyta w stajni pew­nie też do­brze by ci zro­biła.

– O nie – jęk­nę­łam. – Tam jest Krzy­siek, pan Ma­rek i pew­nie nie­koń­czące się py­ta­nia o Ankę, a ja na­wet nie wiem, co mia­ła­bym po­wie­dzieć. Zresztą, obie­ca­łam so­bie, że bez Ani nie wrócę już do stajni. To nie by­łoby to samo.

– Daj spo­kój, prze­cież wiem, że na ko­niach za­leży ci jak na mało czym. Nie je­steś cie­kawa, czy wszystko z nimi w po­rządku? – Czu­łam, że Pa­try­cja mnie pod­pusz­cza. Za­le­żało jej na tym, abym nie sie­działa cały czas sama z przy­gnia­ta­ją­cym po­czu­ciem winy. Cóż, mu­sia­łam przy­znać, że do­brze jej idzie, bo na wspo­mnie­nie koni po­czu­łam lek­kie ukłu­cie żalu. – Ten Ma­rek, wła­ści­ciel, pew­nie chciałby wie­dzieć, co do­kład­nie się wy­da­rzyło.

– Och, o tym pew­nie opo­wie­dział mu już Krzy­siek.

– Ale to jego wer­sja, nie twoja – za­uwa­żyła znowu przy­tom­nie. – Nie mo­żesz cho­wać głowy w pia­sek, tym bar­dziej że nie zro­bi­łaś nic złego. Szkoda tra­cić wa­ka­cje na gni­cie w czte­rech ścia­nach.

Wie­dzia­łam, że ma ra­cję. Wie­dzia­łam też, że bar­dziej niż spo­tka­nia z pa­nem Mar­kiem ba­łam się spo­tka­nia z Krzyś­kiem. Coś mi pod­po­wia­dało, że bez mru­gnię­cia okiem o wszystko ob­wi­nił mnie, o czym nie omiesz­kał po­in­for­mo­wać wujka. Ten typ był do tego zdolny, od po­czątku nie da­rzył mnie sym­pa­tią, zdzi­wi­ła­bym się więc, je­śli nie wy­ko­rzy­stałby oka­zji, aby mnie oczer­nić przed pa­nem Mar­kiem.

Cóż, po­win­nam się wy­brać do stajni cho­ciażby po to, aby spraw­dzić, czy wciąż jest tam dla mnie miej­sce.

– Po­je­dziesz ze mną? – wy­pa­li­łam, nie­wiele my­śląc. – Czu­ła­bym się znacz­nie pew­niej w twoim to­wa­rzy­stwie.

– Ja­sne, nie ma sprawy, o ile nie ka­żesz mi wsia­dać na ja­kieś dzi­kie ko­nie. – Pa­try­cja się za­śmiała.

– Hej! Sza­fir nie jest dziki! – ob­ru­szy­łam się. Moja mama także nie mo­gła zro­zu­mieć, że w ca­łym tym wy­padku nie ma winy Sza­fira, a już na pewno jego za­trzy­ma­nie się nie wy­ni­kało z czy­stej zło­śli­wo­ści. – Zresztą, ni­kogo do ni­czego nie zmu­szam.

– Wiem, żar­to­wa­łam tylko. Chęt­nie się z tobą wy­biorę, daj tylko znać, kiedy i o któ­rej.

– To może dziś? – za­pro­po­no­wa­łam nie­śmiało. Od­wró­ci­łam głowę na bok i zer­k­nę­łam na ze­ga­rek sto­jący na sto­liku noc­nym. Nie było tak późno, a skoro Pa­try­cja zmo­ty­wo­wała mnie na tyle, aby ru­szyć się z łóżka, to mu­sia­łam wy­ko­rzy­stać chwilę. Kto wie, czy do ju­tra ochota na wi­zytę w stajni nie ode­szłaby w nie­pa­mięć. – Za go­dzinę mo­gła­bym być na przy­stanku. Tym koło szpi­tala – po­wie­dzia­łam z tru­dem. Za­sta­na­wia­łam się, czy Ania da­lej leży w szpi­talu, czy zo­stała już wy­pi­sana do domu. Na samą myśl o tym, że będę w po­bliżu tego wiel­kiego gma­chu, ode­chciało mi się wszyst­kiego. – No ale zro­zu­miem, je­śli nie masz dziś czasu! W su­mie to może ju­tro, na spo­koj­nie...

– Spoko, Zuza, wi­dzimy się za go­dzinę! – Nie da­jąc mi już moż­li­wo­ści na to, aby za­opo­no­wać, Pa­try­cja się roz­łą­czyła.

No świet­nie, te­raz nie było już od­wrotu. Po­ło­ży­łam te­le­fon na po­ścieli i za­plo­tłam dło­nie za głową. Ba­łam się, że pustki, która to­wa­rzy­szyła mi od kłótni z Anią, nie zdo­łam wy­peł­nić ni­czym in­nym. Ani Pa­try­cja, ani ko­nie nie były w sta­nie za­le­pić tej zie­ją­cej w moim sercu dziury.

***

Od dnia wy­padku i tam­tej okrop­nej bu­rzy słońce nie cho­wało się za chmu­rami na­wet na chwilę, zu­peł­nie jakby wszech­świat chciał mi po­ka­zać, że ży­cie jest piękne i to­czy się da­lej. Wie­czo­rami ptaki roz­po­czy­nały swoje kon­certy tuż pod oknami mo­jego po­koju, za nic ma­jąc so­bie mój podły na­strój i chęć po­grą­że­nia się w roz­pa­czy. Na­wet trawa na po­dwórku wy­da­wała się bar­dziej so­czy­sta. Co wie­czór spo­kój za­kłó­cał także war­kot sil­nika roz­kle­ko­ta­nego sa­mo­chodu Igora, który pod­wo­ził Pawła do domu, za­pewne po suto za­kra­pia­nej im­pre­zie. On na­wet nie był świa­domy tego, do czego do­pro­wa­dziło jego za­cho­wa­nie na ogni­sku. Ogól­nie wy­cho­dziło na to, że dra­mat, który prze­ży­wa­łam, nie był w sta­nie wpły­nąć na zwy­kły po­rzą­dek świata.

Pa­try­cja cze­kała na mnie, oparta o la­tar­nię, nie­da­leko od przy­stanku. Wy­sta­wiła twarz do słońca, ła­piąc po­po­łu­dniowe pro­mie­nie. Spoj­rza­łam na swoje blade nogi. Te ostat­nie dni mo­głam cho­ciaż spę­dzić w ogródku, opa­la­jąc się na kocu, za­miast prze­wra­cać się z boku na bok w swoim łóżku. Ru­szy­łam w kie­runku ko­le­żanki, nie oglą­da­jąc się na ogromny bu­dy­nek szpi­tala, który zo­sta­wi­łam za ple­cami.

– Długo cze­kasz? – rzu­ci­łam, gdy zna­la­złam się bli­sko Pa­try­cji. Nie za­re­ago­wała. – Hej! – Szturch­nę­łam ją. Z prze­stra­chem otwo­rzyła oczy, ale wi­dząc moją twarz, od razu się roz­po­go­dziła. – Ogłu­chłaś czy co?

– O, już je­steś! – Jej dło­nie po­wę­dro­wały do góry i za­nur­ko­wały pod wło­sami. Mi­gnęły mi białe słu­chawki. – Prze­pra­szam.

– Lu­zik.

Wrzu­ciła słu­chawki do opa­słej torby i zła­pała mnie pod ra­mię.

– To co, idziemy? Któ­rędy?

Kiw­nę­łam nie­pew­nie głową w kie­runku po­dziu­ra­wio­nego chod­nika, który ostat­nio po­ko­na­łam w sza­leń­czym tem­pie, o mało nie wy­bi­ja­jąc so­bie przy tym zę­bów. Na ko­la­nie wciąż mia­łam za­dra­pa­nie po bli­skim spo­tka­niu z nie­równą po­wierzch­nią. Pa­try­cja ru­szyła, wy­wie­ra­jąc na­cisk na moją rękę. Chcia­łam czy nie, da­łam się po­pro­wa­dzić w stronę stajni. Po po­ko­na­niu dwu­stu me­trów mój we­wnętrzny sprze­ciw wziął jed­nak górę i za­par­łam się pię­tami o wy­sta­jącą płytę chod­ni­kową.

– Co jest?

– Ja nie chcę tam iść!

– No okej, ale mo­żesz po­wie­dzieć mi dla­czego?

– No bo... – za­czę­łam nie­pew­nie i ze­szłam na bok, aby prze­pu­ścić ko­bietę pcha­jącą przed sobą wó­zek z dziec­kiem. – Tam jest Krzy­siek. On wi­dział, jak się kłó­ci­ły­śmy z Anią, więc pew­nie o wszystko mnie ob­wini. Po­wie, że to przeze mnie, i pan Ma­rek nie bę­dzie już chciał, że­bym przy­cho­dziła.

– Po pierw­sze – Pa­try­cja pod­parła się pod boki – jak nie pój­dziesz, to skąd bę­dziesz wie­dzieć, czy fak­tycz­nie wy­le­cia­łaś?

Jęk­nę­łam na samą myśl, że rze­czy­wi­ście tak mo­głoby się stać. W ciągu nie­spełna trzech ty­go­dni zdą­ży­łam po­ko­chać to miej­sce, nie chcia­łam tego tra­cić, tak samo, jak nie chcia­łam stra­cić przy­ja­ciółki. A jed­nak. Los by­wał prze­wrotny.

– Po dru­gie sama mi tłu­ma­czy­łaś, że nie mia­łaś wpływu na to, co się stało – cią­gnęła, nie­zra­żona moją nie­pewną miną. – Prze­cież nie spło­szy­łaś tego ko­nia, nie ude­rzy­łaś go, nie zro­bi­łaś nic, co mo­głoby spra­wić, że za­trzyma się przed tym cho­ler­nym ro­wem. Już wcze­śniej od­ma­wiał sko­ków przez prze­szkody, tak? – Kiw­nę­łam głową. – I w ten oto spo­sób gładko prze­cho­dzimy do „po trze­cie”. – Pa­try­cja zro­biła prze­rwę na głęb­szy od­dech. – Je­śli ten cały Krzy­siek ob­wi­nia cię o to, co się stało, to zna­czy, że po pro­stu jest idiotą!

– No bo on jest idiotą! Na­wet i bez osą­dza­nia mnie o wy­pa­dek!

– Cóż, te­raz jesz­cze bar­dziej chcę, że­byś mnie tam za­pro­wa­dziła. – Zbli­żyła się i szturch­nęła mnie w bok. – We­dług mo­jej teo­rii każdy chło­pak to idiota, przyda mi się więc ko­lejny okaz, aby po­twier­dzić tę tezę.

– Je­steś nie­moż­liwa. To wcale nie jest za­bawne. On od po­czątku się na mnie uwziął. Co chwila mi do­gryza, wy­mą­drza się i robi wszystko, abym prze­stała przy­cho­dzić do stajni – po­ża­li­łam się, ale bez­wied­nie ru­szy­łam przed sie­bie. – A wszystko przez to, że mia­łam czel­ność jeź­dzić na jego ko­niu!

– Brzmi cie­ka­wie. – Prze­wró­ci­łam oczami, sły­sząc roz­ba­wie­nie w jej gło­sie. – A tak se­rio, to albo wpa­dłaś mu w oko, a ko­leś za­trzy­mał się na eta­pie pod­sta­wówki i ina­czej nie po­trafi za­ry­wać do dziew­czyny – gło­śno prych­nę­łam – albo jest idiotą. Hmm, w su­mie to wszystko się spro­wa­dza do tego, że ten cały Krzy­siek jest...

– Idiotą – uprze­dzi­łam ją i obie par­sk­nę­ły­śmy śmie­chem. – Nie wy­daje mi się, abym mo­gła wpaść mu w oko – pod­ję­łam po chwili ostroż­nie. – Tego dnia... No wiesz – mach­nę­łam dło­nią – gru­chali so­bie z Anią jak dwa go­łąbki.

– Ra­czej wąt­pię, aby Anka po jed­nej nocy od­ko­chała się w Pawle i po­sta­no­wiła po­de­rwać Krzyśka. Ob­sta­wia­ła­bym, że chciała zro­bić ci na złość.

– Może. – Kop­nę­łam ka­mień, który na­pa­to­czył się pod czu­bek mo­jego buta. Skrę­ca­ły­śmy już z chod­nika na grun­tową drogę. Krótki spa­cer w cie­niu drzew i bę­dziemy na miej­scu. Ści­snę­łam dłoń Pa­try­cji. – Jesz­cze ka­wa­łek.

– Bę­dzie do­brze.

Po chwili za­my­ka­ły­śmy za sobą bramę chro­niącą do­stępu do po­dwó­rza. Pa­try­cja ro­zej­rzała się cie­kaw­sko, ja rów­nież, ale moim ce­lem było na­mie­rze­nie pana Marka. Do­koła pa­no­wała ci­sza. Za­pro­wa­dzi­łam ko­le­żankę do stajni i zaj­rza­ły­śmy do środka. W chłod­nym wnę­trzu było pu­sto, ko­nie mu­siały się paść na łą­kach. Skie­ro­wa­ły­śmy się w stronę domu i za­pu­ka­łam do drzwi. Znowu ci­sza.

– Może gdzieś po­je­chali? – pod­su­nęła Pa­try­cja, gdy po­szły­śmy na tyły stajni; ko­nie fak­tycz­nie sku­bały spo­koj­nie trawę przy zej­ściu do rzeczki.

– Być może.

– To co te­raz?

– Nie wiem. – Wzru­szy­łam ra­mio­nami. – Chyba po­cze­kamy. Skoro już tu je­ste­śmy...

– Mo­żemy wejść do koni? – spy­tała z na­dzieją, a ja do­strze­głam w jej oczach błysk.

– Tylko nie mów, że jed­nak chcesz wsia­dać? – spy­ta­łam po­dejrz­li­wie i zła­pa­łam za rączkę elek­trycz­nego ogro­dze­nia, a po­tem prze­pu­ści­łam ją przo­dem i za­cze­pi­łam uchwyt z po­wro­tem.

– No co ty. Chcia­łam się tylko przyj­rzeć. Ko­nie oglą­da­łam za­wsze zza szyby sa­mo­chodu, gdy jeź­dzi­li­śmy gdzieś na wy­cieczki.

– Ni­gdy nie wi­dzia­łaś ko­nia z bli­ska? – Dla mnie za­kra­wało to wręcz na zbrod­nię!

– Ni­gdy.

Prze­cię­ły­śmy łąkę, a pa­si­ko­niki uska­ki­wały nam spod bu­tów. Zro­bi­łam Pa­try­cji szyb­kie prze­szko­le­nie z za­sad bez­pie­czeń­stwa i zbli­ży­ły­śmy się do Ju­raty, która stała naj­bli­żej. Wy­ja­śni­łam, że to wła­śnie klacz Krzyśka. Po­gła­ska­ły­śmy ją po mie­dzia­nej grzy­wie i po­zwo­li­ły­śmy jej da­lej w spo­koju sku­bać trawę. Za­gwiz­da­łam ci­cho, na co reszta koni, nieco od­da­lona, po­de­rwała głowy.

– To jest Sza­fir. – Ski­nę­łam, gdy wa­łach z za­in­te­re­so­wa­niem ru­szył w na­szym kie­runku. Sta­wiał sprę­ży­ste kroki, naj­wy­raź­niej cie­kaw, czy mamy ze sobą ja­kieś sma­ko­łyki. – Cześć, ko­lego, jak się masz? Przy­sze­dłeś się przy­wi­tać?

Sza­fir par­sk­nął i trą­cił py­skiem moją ko­le­żankę, na co ta le­dwo po­wstrzy­mała pi­śnię­cie. Wi­dzia­łam, że cała się spina, ale na jej twa­rzy i tak wy­kwitł sze­roki uśmiech. Koń za­czął ją ob­wą­chi­wać, szu­ka­jąc cu­kier­ków.

– Ty ła­kom­czu­chu, Anka zdą­żyła cię roz­pu­ścić! – po­wie­dzia­łam z na­ganą i od­su­nę­łam na­chalny pysk od kie­szeni Pa­try­cji. – No już, wy­star­czy. – Po­dra­pa­łam go po czole. Pa­try­cja po­szła w moje ślady i nie­pew­nie wy­cią­gnęła dłoń. – Lubi dra­pa­nie.

– Jest prze­śliczny! – Prze­śli­znęła się wzro­kiem po resz­cie stada. – Zresztą, wszyst­kie są! Mo­gła­bym po­ro­bić im zdję­cia? – spy­tała z eks­cy­ta­cją.

– Ra­czej tak. – Wzru­szy­łam ra­mio­nami. Sama swoją ga­le­rię w te­le­fo­nie mia­łam wy­peł­nioną zdję­ciami koni. – Chcesz, to rób.

Pa­try­cja kla­snęła w dło­nie, po czym wró­ciła do czo­chra­nia Sza­fira za uchem.

– Na co cze­kasz?

– Co? – Ode­rwała się od ko­nia i po­słała mi skon­ster­no­wane spoj­rze­nie.

– Chcia­łaś ro­bić zdję­cia.

– Ach tak, ja­sne, ale nie te­le­fo­nem. – Za­śmiała się. – Tro­chę ba­wię się lu­strzanką i fo­to­gra­fuję różne rze­czy. Po­tem ob­ra­biam zdję­cia i wrzu­cam na swój pro­fil na In­sta­gra­mie – wy­ja­śniła, gdy zmarsz­czy­łam brwi. – Taka moja za­jawka. W przy­szło­ści chcia­ła­bym zo­stać fo­to­gra­fem, a koni w swoim port­fo­lio jesz­cze nie mam! Może mo­gła­bym zro­bić też zdję­cia, gdy bę­dziesz jeź­dzić? Co ty na to? – Wy­raź­nie za­pa­liła się do swo­jego po­my­słu, ale wi­dząc, jak zrze­dła mi mina, nieco ostu­dziła en­tu­zjazm. – No chyba, że nie chcesz, to ro­zu­miem.

– Nie, nie o to cho­dzi. Nie wiem tylko, czy nie je­ste­śmy tu ostatni raz. Wciąż mam prze­czu­cie, że Krzy­siek na­ga­dał panu Mar­kowi bzdur i ten mnie stąd po pro­stu wy­rzuci!

– Chyba za­raz bę­dziemy miały oka­zję się do­wie­dzieć.

Zro­bi­łam szybki zwrot na pię­cie. Zza stajni wy­szedł wła­śnie Krzy­siek i zmie­rzał raźno w na­szym kie­runku. Serce po­de­szło mi do gar­dła.

– Cał­kiem przy­stojny – do­dała Pa­try­cja szep­tem. – Ale pew­nie i tak idiota.

Za­chi­cho­ta­łam, cho­ciaż nie było mi do śmie­chu. Nie mo­głam od­czy­tać nic z twa­rzy Krzyśka. Jego usta nie roz­cią­gały się w zwy­cza­jo­wym, kpiar­skim uśmie­chu, ale oczy miał roz­iskrzone. Pew­nie szy­ko­wał się do ataku na mnie. Czarna ko­szulka do­brze ukła­dała się na jego smu­kłej syl­we­tce, a wil­gotne włosy za­cze­sane miał do tyłu. Czyżby wła­śnie wy­szedł spod prysz­nica? Jego ostry ton szybko spro­wa­dził mnie na zie­mię.

– To ty tak się do­bi­ja­łaś do drzwi?

Ani „cześć”, ani „po­ca­łuj mnie w nos”. Cały Krzy­siek. Szybko zmie­rzył Pa­try­cję wzro­kiem, a po­tem znowu z nie­miłą miną za­czął się wpa­try­wać we mnie.

– A ty tak długo się ma­lo­wa­łeś, że do­piero by­łeś w sta­nie spraw­dzić, kto pu­kał? – od­gry­złam się i po­cią­gnę­łam Pa­try­cję za ło­kieć.

Od­pu­ści­łam so­bie pre­zen­ta­cję, skoro Krzy­siek nie miał w so­bie na tyle do­brych ma­nier, aby się przy­wi­tać.

– Bra­łem prysz­nic! Mia­łem wy­sko­czyć i le­cieć na łeb na szyję, bo księż­niczka po­sta­no­wiła w końcu się zja­wić?

– W su­mie ra­cja, nie chcia­ła­bym oglą­dać cię w sa­mym ręcz­niku – rzu­ci­łam przez ra­mię. Pa­try­cja par­sk­nęła. – Jest twój wu­jek? – Za­trzy­ma­łam się na­gle, tuż przy wej­ściu na plac do jazdy.

– Nie ma. A co...

Pierw­sza część jego wy­po­wie­dzi w zu­peł­no­ści mi wy­star­czyła. Prze­szły­śmy koło stajni, a Krzy­siek dep­tał nam po pię­tach. Za­trzy­ma­li­śmy się w końcu przed przy­czepą. Przy­kuc­nę­łam i po­ma­ca­łam miej­sce, w któ­rym cho­wa­ły­śmy z Anią klucz. Pan Ma­rek rów­nież znał tę skrytkę. Palce błą­dziły chwilę pod nad­ko­lem, jed­nak nie wy­czu­łam chłod­nego, drob­nego przed­miotu.

– Tego szu­kasz? – Po­de­rwa­łam się, sły­sząc roz­ba­wiony głos tuż nad moją głową.

– Od­da­waj!

– Może ład­nie po­pro­sisz?

– Da­waj. Mi. Ten. Klucz – wy­ce­dzi­łam przez za­ci­śnięte zęby, ob­ser­wu­jąc, jak chło­pak kręci bre­locz­kiem na palcu wska­zu­ją­cym. Pa­try­cja oparła się o przy­czepę, ska­cząc po­mię­dzy nami wzro­kiem. Li­czy­łam na ja­kieś wspar­cie! – Chcę wejść do środka!

– To nie brzmi jak prośba. – Prze­su­nął się, za­gra­dza­jąc mi przej­ście do drzwi. – Wy­star­czy jedno słowo.

– Dla­czego ty je­steś ta­kim głup­kiem?! Bawi cię znę­ca­nie się nade mną?

– Bra­kuje mi tu roz­ry­wek. – Uśmiech­nął się iro­nicz­nie, uka­zu­jąc przy tym nie­ska­zi­tel­nie białe zęby. – To jak?

– Pro­szę.

– Nie sły­sza­łem.

– Pro­szę, od­daj mi ten cho­lerny klucz!

– Stać cię na wię­cej, ale niech bę­dzie. – Pu­ścił do mnie oko i pod­rzu­cił klucz. Wy­cią­gnę­łam się, aby zła­pać go, za­nim upad­nie na zie­mię. Wspa­nia­ło­myśl­nie Krzy­siek prze­su­nął się na­wet na bok. – Szcze­rze, to my­śla­łem już, że od­pu­ści­łaś so­bie ko­nie.

– Bar­dzo byś tego chciał, co? – Szar­pa­łam się z zam­kiem, który jak na złość nie chciał ze mną współ­pra­co­wać. Roz­legł się gło­śny huk, gdy Krzy­siek ude­rzył dło­nią w drzwi, tuż przy mo­jej dłoni. – Co jest?! – wark­nę­łam.

– Spró­buj te­raz.

Za­gry­złam zęby i po­now­nie spró­bo­wa­łam prze­krę­cić klucz. Za­mek gładko od­pu­ścił, usły­sza­łam ci­chy szczęk i drzwi się otwo­rzyły.

– Nie­źle – wy­mam­ro­tała mil­cząca do tej pory Pa­try­cja. Prze­pchnęła się obok Krzyśka i we­szła za mną do przy­czepy. – Pa­try­cja. – Za­trzy­mała się na pierw­szym schodku i wy­cią­gnęła do niego dłoń.

– Krzy­siek.

– Bar­dzo mi nie­miło! – za­świer­go­tała i za­trza­snęła mu drzwi przed no­sem, a ja opa­dłam ze śmie­chem na wą­ską ka­napę.

– To było do­bre! – Zła­pa­łam się za brzuch. Krzy­siek wciąż mu­siał stać pod drzwiami, bo nie sły­sza­łam jego kro­ków. Za­śmia­łam się jesz­cze gło­śniej. – Dzięki! – do­da­łam już znacz­nie ci­szej.

Pa­try­cja wzru­szyła ra­mio­nami, ale na twa­rzy za­tań­czył jej prze­bie­gły uśmie­szek. Rzu­ciła torbę na skła­dany sto­lik i za­jęła miej­sce na­prze­ciwko mnie. Po wielu go­dzi­nach spę­dzo­nych na sprzą­ta­niu tej za­tę­chłej przy­czepy zro­biło się tu cał­kiem przy­jem­nie.

Po­je­dyn­cze puk­nię­cie do drzwi po­zba­wiło mnie resz­tek tak po­trzeb­nej mi ostat­nio we­so­ło­ści. Nie cze­ka­jąc na za­pro­sze­nie, Krzy­siek wła­do­wał się do środka.

– A co jak­bym się te­raz prze­bie­rała? – rzu­ci­łam z obu­rze­niem.

Gdy­bym miała coś pod ręką, chęt­nie bym w niego tym rzu­ciła. Na przy­kład pod­kową. Albo młot­kiem.

– Bę­dziesz jeź­dzić?

– Nie, a co to ma do...

– Czyli się nie prze­bie­rasz.

– Och! Po­wiesz, czego w ogóle chcesz?

– Spra­wić, aby two­jej ko­le­żance jed­nak było miło mnie po­znać. – Pu­ścił do mnie oko i wci­snął się na sie­dze­nie obok Pa­try­cji, która za­gry­zała wargi, żeby nie wy­buch­nąć śmie­chem.

– Kiep­sko ci idzie. My­śla­łam, że cho­ciaż spy­tasz, co z Anką! Na­wet nie chcę my­śleć, co by było, gdyby nie za­ło­żyła wtedy ka­sku, tak jak jej to su­ge­ro­wa­łeś! – Wy­rzu­ca­łam z sie­bie słowa w przy­pły­wie na­głej zło­ści, aż się oplu­łam. – Je­steś tak za­du­fany w so­bie, że nie in­te­re­suje cię nic poza czub­kiem wła­snego nosa! Cho­lera, chcę że­byś wie­dział, że Anka zła­mała rękę i do­znała...

– Wstrząsu mó­zgu. – Krzy­siek prze­rwał mi bez ce­re­gieli i spu­ścił głowę. Coś w jego pew­nej sie­bie po­sta­wie sfla­czało, ale nie prze­szko­dziło mi to w spio­ru­no­wa­niu go wzro­kiem. – Wiem o tym, nie mu­sia­łem py­tać o to cie­bie. Swoją drogą, ja­koś do tej pory nie kwa­pi­łaś się, aby tu zaj­rzeć i po­roz­ma­wiać cho­ciażby z moim wuj­kiem. Przy­jaź­ni­ły­ście się – czas prze­szły był dla mnie jak mocny cios w splot sło­neczny – chyba więc wy­pa­da­łoby, że­byś przy­szła tu i uspo­ko­iła wujka, że Anka żyje i nic jej nie bę­dzie. Na­wet nie wiesz, jak się tym wszyst­kim ze­stre­so­wał. Po mnie też nie spły­nęło to jak po kaczce. – Pod­niósł po­woli głowę, a ja wstrzy­ma­łam od­dech. – Od­wie­dzi­łem Anię w szpi­talu, więc chyba nie je­stem ta­kim bez­dusz­nym dra­niem, co? – Jego brew po­szy­bo­wała do góry.

Wspo­mnia­łam coś o tym, że po­czu­łam się, jak­bym do­stała w splot sło­neczny? To te­raz mia­łam wra­że­nie, że naj­pierw prze­je­chał po mnie wa­lec dro­gowy, a po­tem prze­ga­lo­po­wało stado koni. Wi­dział się z Anką! W szpi­talu! Spo­tkała się z nim, pod­czas gdy ze mną nie chciała żad­nego kon­taktu, a znali się za­le­d­wie nie­cały mie­siąc. Szok ode­brał mi mowę, mru­ga­łam więc z roz­dzia­wioną bu­zią, nie mo­gąc skle­cić sen­sow­nego zda­nia.

– Do­bra, wy­po­mnie­li­ście już so­bie co nieco, to może przej­dziemy do kon­kre­tów. – Pa­try­cja prze­jęła pa­łeczkę. Po­ło­żyła dło­nie na sto­liku i spoj­rzała na Krzyśka. – Wiesz, za ile wróci twój wu­jek? Zuza chcia­łaby z nim po­roz­ma­wiać, opo­wie­dzieć, jak było.

– Prze­cież też tam by­łem, re­la­cję do­stał już ode mnie. Nie musi słu­chać drugi raz tego sa­mego.

– Zuza ma prawo opo­wie­dzieć po swo­jemu, jak to wszystko wy­glą­dało.

– Czyżby bała się, że na­ga­da­łem głu­pot? – Chło­pak prych­nął i wska­zał na mnie brodą. – Co miał­bym po­wie­dzieć? – zwró­cił się wprost do mnie. – Że zrzu­ci­łaś Ankę z ko­nia? Nie bądź śmieszna.

– Wcale by mnie to nie zdzi­wiło. – Zmu­si­łam się w końcu, żeby my­śli za­mie­nić w dźwięki. – Nie chcę, aby pan Ma­rek my­ślał, że to moja wina.

– A ty my­ślisz, że to twoja wina? Skoro tak, to może tak jest.

– Prze­stań! Nie zmu­si­łam jej do tego, aby my­liła drogę, ani nie mia­łam wpływu na to, że Sza­fir za­trzyma się przed prze­szkodą, którą do­strzegł pew­nie w ostat­niej chwili!

– Więc w czym rzecz? Do­kład­nie to samo po­wie­dzia­łem wuj­kowi. To był wy­pa­dek. Sza­fir pierw­szy raz był tu­taj w te­re­nie, ze­rwał się wiatr, Anka skrę­ciła z łąki zbyt wcze­śnie, koń się wy­stra­szył i tyle. A to, że się po­kłó­ci­ły­ście? Cóż – wzru­szył ra­mio­nami – we­dług mnie nie miało to tak ogrom­nego zna­cze­nia. Sza­fir od po­czątku był po­de­ner­wo­wany. Tak, wiem! – Uniósł wy­soko dłoń. – Mó­wi­łaś o tym, a ja po­wi­nie­nem był po­słu­chać. I też was tak nie pod­krę­cać – do­dał znacz­nie ci­szej.

Moja szczęka opa­dła jesz­cze ni­żej! No tego to z pew­no­ścią się nie spo­dzie­wa­łam. Pan Ide­alny przy­znał mi ra­cję i to przy świadku? Może ja­dąc po po­moc, sam spadł i ude­rzył się w głowę? W do­datku nie ob­wi­nił mnie o wszystko przed swoim wuj­kiem, a miał do­sko­nałą oka­zję, by się mnie po­zbyć. By­łam pewna, że w walce na słowa Krzy­siek by wy­grał, a pan Ma­rek uwie­rzyłby w naj­więk­szą bzdurę pły­nącą z jego ust.

– Skoro to też mamy już za sobą – pod­jął znowu Krzy­siek, już znacz­nie pew­niej­szym to­nem – to chcia­łem tylko cię po­in­for­mo­wać, że wu­jek wy­sta­wia dziś Sza­fira na sprze­daż. – Pod­niósł się z sie­dze­nia i spoj­rzał na mnie z góry. Pa­try­cja wy­pu­ściła ze świ­stem po­wie­trze, a mi zro­biło się słabo. – No, te­raz mogę zo­sta­wić was same. – Zro­bił krok i wy­cią­gnął rękę w kie­runku drzwi.

– Jak to na sprze­daż?! – wy­krzyk­nę­łam, za­nim wy­szedł z przy­czepy. Mu­sia­łam przy­znać, że mój mózg nie pra­co­wał na zbyt wy­so­kich ob­ro­tach. – Na sprze­daż?! – po­wtó­rzy­łam bez­sen­sow­nie. – Ale... Prze­cież on nie może!

– To jego koń. Może zro­bić z nim, co chce.

Trza­śnię­ciem drzwiami od przy­czepy dał mi do zro­zu­mie­nia, że to ko­niec roz­mowy. Naj­wy­raź­niej uwa­żał, że tylko tyle mi się na­leży.

Za­pra­szamy do za­kupu peł­nej wer­sji książki