Uzyskaj dostęp do tej i ponad 250000 książek od 14,99 zł miesięcznie
Zuza zawsze mogła liczyć na Ankę – do czasu, gdy jedna kłótnia doprowadza do wypadku. Zuza zmaga się z poczuciem winy i strachem o ich dalszą relację. Na dodatek ich ukochany koń, Szafir, ma zostać sprzedany, bo stajnia wpada w tarapaty finansowe. Zakopuje wojenny topór i zawiera rozejm z Krzyśkiem. Z jego i Patrycji pomocą zrobi wszystko, żeby uratować Szafira i naprawić przyjaźń z Anką. Ale czas ucieka, a plany nie zawsze idą zgodnie z jej oczekiwaniami. Kiedy wydaje się, że wszystko stracone, na horyzoncie pojawia się ktoś, kto może zmienić losy Szafira – i nie jest to osoba, której Zuza by się spodziewała… Czy Zuza zdoła naprawić swoje błędy, czy jest już na to za późno? Przekonaj się o tym, sięgając do książki, której bohaterów możesz znać z pierwszego tomu „Zła przyjaciółka”. Pewne jest, że „Nowe sojusze" dostarczy Ci równie dużo emocji.
Ebooka przeczytasz w aplikacjach Legimi na:
Liczba stron: 271
Odsłuch ebooka (TTS) dostepny w abonamencie „ebooki+audiobooki bez limitu” w aplikacjach Legimi na:
ROZDZIAŁ 1
To były cztery najbardziej okropne dni w moim życiu, nie licząc tych po odejściu taty. W najgorszych koszmarach nie śniłam, że będę się czuła tak tragicznie! Nawet słodkości podrzucane do mojego pokoju przez mamę nie poprawiły mi nastroju. W sumie nic dziwnego, kto tak szybko zapomniałby o wydarzeniach, których był uczestnikiem. Ja z pewnością miałam z tym problem. Nie wiedziałam, ile jeszcze czasu będę potrzebować, aby wyjść ze swojego pokoju i chociaż spróbować cieszyć się początkiem wakacji.
Gdyby kilka dni temu ktoś powiedział mi, że wystarczy pół godziny, aby wybić sobie z głowy chłopaka, do którego wzdychało się od dłuższego czasu, wyśmiałabym go. Przecież wcześniej, dzień w dzień, powtarzałam sobie, że powinnam przestać myśleć o Pawle, sąsiedzie, który namieszał mi w głowie i podobał się mojej przyjaciółce Ani. Gdyby to było takie proste i wystarczyłoby pstryknięcie palcami, od razu wymazałabym sobie tego głupka z pamięci! Ileż by mi to oszczędziło łez. Równie dobrze mogłam nie ukrywać się przed Anką ze swoimi uczuciami. Mogłam wyznać jej prawdę, pewnie nie pierwszy raz dwie przyjaciółki zadurzyły się w tym samym chłopaku. Takie rozwiązanie także pozwoliłoby mi uniknąć późniejszych nieprzyjemności. Spóźniłam się zaledwie kilka godzin!
Gdy za namową Anki zaprosiłam Pawła na nasze ognisko, modląc się, aby nie zdradził przed moją przyjaciółką, że coś między nami zaiskrzyło, wszystko runęło w gruzach. Już wtedy chciałam wyznać Ani prawdę, jednak Paweł musiał mnie uprzedzić, doskonale się przy tym bawiąc. Nie dość, że przez niego pokłóciłam się z najlepszą przyjaciółką, to zostałam przez niego upokorzona! Pocałował mnie, wbrew mojej woli, i było to okropne doświadczenie, które musiałam dopisać do listy wspomnień do wymazania z pamięci. Jedynym plusem było to, że ten kubeł zimnej wody w jednej chwili wybił mi z głowy tego narcystycznego kolesia!
Najgorsze nadeszło jednak dopiero następnego dnia. Załamana, ruszyłam do stajni, aby odstresować się trochę w towarzystwie ukochanych koni i pozbierać myśli. Przez wydarzenia poprzedniego wieczoru nie pomyślałam nawet, że w stajni za towarzystwo – niechciane oczywiście – mogę mieć Krzyśka, siostrzeńca właściciela koni. Och, to była ostatnia rzecz, której akurat w tamtym momencie mi było trzeba! Jakie było moje zdziwienie, gdy na miejscu zastałam też Ankę szykującą Szafira do wspólnego wyjazdu w teren z Krzyśkiem. Wykazałam się wtedy niemałym uporem i w sumie brakiem instynktu samozachowawczego, ponieważ pomimo ich niechęci wskoczyłam na Jordi i pojechałam z nimi. Już wtedy miałam złe przeczucia. Szafir według pana Marka nie był najbezpieczniejszym koniem, chociaż na placu zachowywał się bez zarzutu. Niestety, wyczekiwany przeze mnie moment pierwszego wyjazdu w teren skończył się tragedią, która wpędziła mnie w rozpacz.
Próby wyjaśnienia Ani, że cała sytuacja z Pawłem to największy błąd mojego życia, że przepraszam, a ona nie ma czego żałować, bo mój sąsiad to obślizgły typ, który bajeruje dziewczyny na prawo i lewo, spełzły na niczym. Niestety, odniosłam skutek odwrotny do zamierzonego i zamiast Anię udobruchać, jeszcze bardziej pogorszyłam sytuację. Nie było miejsca na spokojną rozmowę, przyjaciółka w złości puściła się galopem przez łąkę, oby jak najdalej ode mnie. I wtedy stało się to. Mój koszmar. Szafir, znany nam już z tego, że z uporem maniaka stawał przed każdą przeszkodą, którą powinien przeskoczyć, zatrzymał się przed rowem z takim impetem, że wysadził Anię z siodła! Na moich oczach przyjaciółka przeleciała ze dwa metry i spadła na ziemię, tracąc przytomność. Oczekiwanie na karetkę w szczerym polu, z burzą szalejącą nad głową, było strasznym doświadczeniem. Równie okropne było wyczekiwanie w szpitalu na jakąkolwiek informację o stanie zdrowia Ani. Moja przyjaciółka miała wiele szczęścia, bo skończyła ze złamaną ręką i kilkoma zadrapaniami. Gorzej sprawa wyglądała dla mnie. Kiedy tylko Ania odzyskała przytomność, próbowałam się z nią skontaktować. Bezskutecznie.
Patrycja, moja koleżanka z klasy, z którą ostatnio nieco się zbliżyłyśmy, bardzo mnie w tym trudnym czasie wspierała. Zdążyłam już przez to zapomnieć, że jej nagłe zainteresowanie mną było tak naprawdę intrygą, którą uknuła razem z siostrą, Elizą. Jak się okazało, Eliza latała za Pawłem, a że chłopak zwrócił na mnie uwagę, to koniecznie musiała się dowiedzieć czegoś więcej o swojej konkurencji. No i oczywiście sprawdzić, czy faktycznie sprawa między mną a Pawłem jest poważna na tyle, aby się tym przejmować. Patrycję tłumaczył tylko fakt, że chciała, aby jej siostra przejrzała w końcu na oczy – ona sama od razu wzięła pod lupę mojego sąsiada i nie miała o nim dobrego zdania. Cóż, nie myliła się co do niego, szkoda tylko, że jej siostra wciąż była na każde skinienie Pawła. Dobrze, że chociaż ja zmądrzałam. Żałuję tylko, że tak późno.
Patrycja tłumaczyła mi, że powinnam dać Ani trochę czasu. Że w końcu się ze mną skontaktuje, potrzebuje tylko odpocząć i przemyśleć wszystko na spokojnie. W końcu uległa wypadkowi, który mógł się skończyć tragicznie. Mogła nie mieć ochoty na kontakty z kimkolwiek, tym bardziej że miała też złamane serce. Niestety, nie wytrzymałam nawet dwóch dni i zaczęłam bombardować przyjaciółkę połączeniami, wiadomościami na Messengerze i esemesami, które zazwyczaj wysyłałam tylko do mamy.
– I wiesz co? – żaliłam się Patrycji przez telefon czwartego dnia od wypadku. – Zablokowała mnie! Wszędzie, gdzie się dało!
– Mówiąc: „daj jej trochę czasu”, miałam na myśli przynajmniej tydzień, dwa, a nie dwa dni. – Byłam pewna, że koleżanka przewraca oczami. – Twoja nachalność z pewnością nie ułatwia sprawy.
– Nachalność?!
– Zuza, daj spokój.
– No dobra, masz rację – przyznałam niechętnie i obróciłam się na plecy. Wlepiłam wzrok w sufit mojego pokoju. – Ale to takie trudne!
– Ruszyłaś się w ogóle z domu przez te dni?
– Nie, jakoś nie mam ochoty.
– Powinnaś wyjść i przestać się zadręczać. – W jej głosie dosłyszałam szczerą troskę. – Możemy razem gdzieś wyskoczyć. Wizyta w stajni pewnie też dobrze by ci zrobiła.
– O nie – jęknęłam. – Tam jest Krzysiek, pan Marek i pewnie niekończące się pytania o Ankę, a ja nawet nie wiem, co miałabym powiedzieć. Zresztą, obiecałam sobie, że bez Ani nie wrócę już do stajni. To nie byłoby to samo.
– Daj spokój, przecież wiem, że na koniach zależy ci jak na mało czym. Nie jesteś ciekawa, czy wszystko z nimi w porządku? – Czułam, że Patrycja mnie podpuszcza. Zależało jej na tym, abym nie siedziała cały czas sama z przygniatającym poczuciem winy. Cóż, musiałam przyznać, że dobrze jej idzie, bo na wspomnienie koni poczułam lekkie ukłucie żalu. – Ten Marek, właściciel, pewnie chciałby wiedzieć, co dokładnie się wydarzyło.
– Och, o tym pewnie opowiedział mu już Krzysiek.
– Ale to jego wersja, nie twoja – zauważyła znowu przytomnie. – Nie możesz chować głowy w piasek, tym bardziej że nie zrobiłaś nic złego. Szkoda tracić wakacje na gnicie w czterech ścianach.
Wiedziałam, że ma rację. Wiedziałam też, że bardziej niż spotkania z panem Markiem bałam się spotkania z Krzyśkiem. Coś mi podpowiadało, że bez mrugnięcia okiem o wszystko obwinił mnie, o czym nie omieszkał poinformować wujka. Ten typ był do tego zdolny, od początku nie darzył mnie sympatią, zdziwiłabym się więc, jeśli nie wykorzystałby okazji, aby mnie oczernić przed panem Markiem.
Cóż, powinnam się wybrać do stajni chociażby po to, aby sprawdzić, czy wciąż jest tam dla mnie miejsce.
– Pojedziesz ze mną? – wypaliłam, niewiele myśląc. – Czułabym się znacznie pewniej w twoim towarzystwie.
– Jasne, nie ma sprawy, o ile nie każesz mi wsiadać na jakieś dzikie konie. – Patrycja się zaśmiała.
– Hej! Szafir nie jest dziki! – obruszyłam się. Moja mama także nie mogła zrozumieć, że w całym tym wypadku nie ma winy Szafira, a już na pewno jego zatrzymanie się nie wynikało z czystej złośliwości. – Zresztą, nikogo do niczego nie zmuszam.
– Wiem, żartowałam tylko. Chętnie się z tobą wybiorę, daj tylko znać, kiedy i o której.
– To może dziś? – zaproponowałam nieśmiało. Odwróciłam głowę na bok i zerknęłam na zegarek stojący na stoliku nocnym. Nie było tak późno, a skoro Patrycja zmotywowała mnie na tyle, aby ruszyć się z łóżka, to musiałam wykorzystać chwilę. Kto wie, czy do jutra ochota na wizytę w stajni nie odeszłaby w niepamięć. – Za godzinę mogłabym być na przystanku. Tym koło szpitala – powiedziałam z trudem. Zastanawiałam się, czy Ania dalej leży w szpitalu, czy została już wypisana do domu. Na samą myśl o tym, że będę w pobliżu tego wielkiego gmachu, odechciało mi się wszystkiego. – No ale zrozumiem, jeśli nie masz dziś czasu! W sumie to może jutro, na spokojnie...
– Spoko, Zuza, widzimy się za godzinę! – Nie dając mi już możliwości na to, aby zaoponować, Patrycja się rozłączyła.
No świetnie, teraz nie było już odwrotu. Położyłam telefon na pościeli i zaplotłam dłonie za głową. Bałam się, że pustki, która towarzyszyła mi od kłótni z Anią, nie zdołam wypełnić niczym innym. Ani Patrycja, ani konie nie były w stanie zalepić tej ziejącej w moim sercu dziury.
Od dnia wypadku i tamtej okropnej burzy słońce nie chowało się za chmurami nawet na chwilę, zupełnie jakby wszechświat chciał mi pokazać, że życie jest piękne i toczy się dalej. Wieczorami ptaki rozpoczynały swoje koncerty tuż pod oknami mojego pokoju, za nic mając sobie mój podły nastrój i chęć pogrążenia się w rozpaczy. Nawet trawa na podwórku wydawała się bardziej soczysta. Co wieczór spokój zakłócał także warkot silnika rozklekotanego samochodu Igora, który podwoził Pawła do domu, zapewne po suto zakrapianej imprezie. On nawet nie był świadomy tego, do czego doprowadziło jego zachowanie na ognisku. Ogólnie wychodziło na to, że dramat, który przeżywałam, nie był w stanie wpłynąć na zwykły porządek świata.
Patrycja czekała na mnie, oparta o latarnię, niedaleko od przystanku. Wystawiła twarz do słońca, łapiąc popołudniowe promienie. Spojrzałam na swoje blade nogi. Te ostatnie dni mogłam chociaż spędzić w ogródku, opalając się na kocu, zamiast przewracać się z boku na bok w swoim łóżku. Ruszyłam w kierunku koleżanki, nie oglądając się na ogromny budynek szpitala, który zostawiłam za plecami.
– Długo czekasz? – rzuciłam, gdy znalazłam się blisko Patrycji. Nie zareagowała. – Hej! – Szturchnęłam ją. Z przestrachem otworzyła oczy, ale widząc moją twarz, od razu się rozpogodziła. – Ogłuchłaś czy co?
– O, już jesteś! – Jej dłonie powędrowały do góry i zanurkowały pod włosami. Mignęły mi białe słuchawki. – Przepraszam.
– Luzik.
Wrzuciła słuchawki do opasłej torby i złapała mnie pod ramię.
– To co, idziemy? Którędy?
Kiwnęłam niepewnie głową w kierunku podziurawionego chodnika, który ostatnio pokonałam w szaleńczym tempie, o mało nie wybijając sobie przy tym zębów. Na kolanie wciąż miałam zadrapanie po bliskim spotkaniu z nierówną powierzchnią. Patrycja ruszyła, wywierając nacisk na moją rękę. Chciałam czy nie, dałam się poprowadzić w stronę stajni. Po pokonaniu dwustu metrów mój wewnętrzny sprzeciw wziął jednak górę i zaparłam się piętami o wystającą płytę chodnikową.
– Co jest?
– Ja nie chcę tam iść!
– No okej, ale możesz powiedzieć mi dlaczego?
– No bo... – zaczęłam niepewnie i zeszłam na bok, aby przepuścić kobietę pchającą przed sobą wózek z dzieckiem. – Tam jest Krzysiek. On widział, jak się kłóciłyśmy z Anią, więc pewnie o wszystko mnie obwini. Powie, że to przeze mnie, i pan Marek nie będzie już chciał, żebym przychodziła.
– Po pierwsze – Patrycja podparła się pod boki – jak nie pójdziesz, to skąd będziesz wiedzieć, czy faktycznie wyleciałaś?
Jęknęłam na samą myśl, że rzeczywiście tak mogłoby się stać. W ciągu niespełna trzech tygodni zdążyłam pokochać to miejsce, nie chciałam tego tracić, tak samo, jak nie chciałam stracić przyjaciółki. A jednak. Los bywał przewrotny.
– Po drugie sama mi tłumaczyłaś, że nie miałaś wpływu na to, co się stało – ciągnęła, niezrażona moją niepewną miną. – Przecież nie spłoszyłaś tego konia, nie uderzyłaś go, nie zrobiłaś nic, co mogłoby sprawić, że zatrzyma się przed tym cholernym rowem. Już wcześniej odmawiał skoków przez przeszkody, tak? – Kiwnęłam głową. – I w ten oto sposób gładko przechodzimy do „po trzecie”. – Patrycja zrobiła przerwę na głębszy oddech. – Jeśli ten cały Krzysiek obwinia cię o to, co się stało, to znaczy, że po prostu jest idiotą!
– No bo on jest idiotą! Nawet i bez osądzania mnie o wypadek!
– Cóż, teraz jeszcze bardziej chcę, żebyś mnie tam zaprowadziła. – Zbliżyła się i szturchnęła mnie w bok. – Według mojej teorii każdy chłopak to idiota, przyda mi się więc kolejny okaz, aby potwierdzić tę tezę.
– Jesteś niemożliwa. To wcale nie jest zabawne. On od początku się na mnie uwziął. Co chwila mi dogryza, wymądrza się i robi wszystko, abym przestała przychodzić do stajni – pożaliłam się, ale bezwiednie ruszyłam przed siebie. – A wszystko przez to, że miałam czelność jeździć na jego koniu!
– Brzmi ciekawie. – Przewróciłam oczami, słysząc rozbawienie w jej głosie. – A tak serio, to albo wpadłaś mu w oko, a koleś zatrzymał się na etapie podstawówki i inaczej nie potrafi zarywać do dziewczyny – głośno prychnęłam – albo jest idiotą. Hmm, w sumie to wszystko się sprowadza do tego, że ten cały Krzysiek jest...
– Idiotą – uprzedziłam ją i obie parsknęłyśmy śmiechem. – Nie wydaje mi się, abym mogła wpaść mu w oko – podjęłam po chwili ostrożnie. – Tego dnia... No wiesz – machnęłam dłonią – gruchali sobie z Anią jak dwa gołąbki.
– Raczej wątpię, aby Anka po jednej nocy odkochała się w Pawle i postanowiła poderwać Krzyśka. Obstawiałabym, że chciała zrobić ci na złość.
– Może. – Kopnęłam kamień, który napatoczył się pod czubek mojego buta. Skręcałyśmy już z chodnika na gruntową drogę. Krótki spacer w cieniu drzew i będziemy na miejscu. Ścisnęłam dłoń Patrycji. – Jeszcze kawałek.
– Będzie dobrze.
Po chwili zamykałyśmy za sobą bramę chroniącą dostępu do podwórza. Patrycja rozejrzała się ciekawsko, ja również, ale moim celem było namierzenie pana Marka. Dokoła panowała cisza. Zaprowadziłam koleżankę do stajni i zajrzałyśmy do środka. W chłodnym wnętrzu było pusto, konie musiały się paść na łąkach. Skierowałyśmy się w stronę domu i zapukałam do drzwi. Znowu cisza.
– Może gdzieś pojechali? – podsunęła Patrycja, gdy poszłyśmy na tyły stajni; konie faktycznie skubały spokojnie trawę przy zejściu do rzeczki.
– Być może.
– To co teraz?
– Nie wiem. – Wzruszyłam ramionami. – Chyba poczekamy. Skoro już tu jesteśmy...
– Możemy wejść do koni? – spytała z nadzieją, a ja dostrzegłam w jej oczach błysk.
– Tylko nie mów, że jednak chcesz wsiadać? – spytałam podejrzliwie i złapałam za rączkę elektrycznego ogrodzenia, a potem przepuściłam ją przodem i zaczepiłam uchwyt z powrotem.
– No co ty. Chciałam się tylko przyjrzeć. Konie oglądałam zawsze zza szyby samochodu, gdy jeździliśmy gdzieś na wycieczki.
– Nigdy nie widziałaś konia z bliska? – Dla mnie zakrawało to wręcz na zbrodnię!
– Nigdy.
Przecięłyśmy łąkę, a pasikoniki uskakiwały nam spod butów. Zrobiłam Patrycji szybkie przeszkolenie z zasad bezpieczeństwa i zbliżyłyśmy się do Juraty, która stała najbliżej. Wyjaśniłam, że to właśnie klacz Krzyśka. Pogłaskałyśmy ją po miedzianej grzywie i pozwoliłyśmy jej dalej w spokoju skubać trawę. Zagwizdałam cicho, na co reszta koni, nieco oddalona, poderwała głowy.
– To jest Szafir. – Skinęłam, gdy wałach z zainteresowaniem ruszył w naszym kierunku. Stawiał sprężyste kroki, najwyraźniej ciekaw, czy mamy ze sobą jakieś smakołyki. – Cześć, kolego, jak się masz? Przyszedłeś się przywitać?
Szafir parsknął i trącił pyskiem moją koleżankę, na co ta ledwo powstrzymała piśnięcie. Widziałam, że cała się spina, ale na jej twarzy i tak wykwitł szeroki uśmiech. Koń zaczął ją obwąchiwać, szukając cukierków.
– Ty łakomczuchu, Anka zdążyła cię rozpuścić! – powiedziałam z naganą i odsunęłam nachalny pysk od kieszeni Patrycji. – No już, wystarczy. – Podrapałam go po czole. Patrycja poszła w moje ślady i niepewnie wyciągnęła dłoń. – Lubi drapanie.
– Jest prześliczny! – Prześliznęła się wzrokiem po reszcie stada. – Zresztą, wszystkie są! Mogłabym porobić im zdjęcia? – spytała z ekscytacją.
– Raczej tak. – Wzruszyłam ramionami. Sama swoją galerię w telefonie miałam wypełnioną zdjęciami koni. – Chcesz, to rób.
Patrycja klasnęła w dłonie, po czym wróciła do czochrania Szafira za uchem.
– Na co czekasz?
– Co? – Oderwała się od konia i posłała mi skonsternowane spojrzenie.
– Chciałaś robić zdjęcia.
– Ach tak, jasne, ale nie telefonem. – Zaśmiała się. – Trochę bawię się lustrzanką i fotografuję różne rzeczy. Potem obrabiam zdjęcia i wrzucam na swój profil na Instagramie – wyjaśniła, gdy zmarszczyłam brwi. – Taka moja zajawka. W przyszłości chciałabym zostać fotografem, a koni w swoim portfolio jeszcze nie mam! Może mogłabym zrobić też zdjęcia, gdy będziesz jeździć? Co ty na to? – Wyraźnie zapaliła się do swojego pomysłu, ale widząc, jak zrzedła mi mina, nieco ostudziła entuzjazm. – No chyba, że nie chcesz, to rozumiem.
– Nie, nie o to chodzi. Nie wiem tylko, czy nie jesteśmy tu ostatni raz. Wciąż mam przeczucie, że Krzysiek nagadał panu Markowi bzdur i ten mnie stąd po prostu wyrzuci!
– Chyba zaraz będziemy miały okazję się dowiedzieć.
Zrobiłam szybki zwrot na pięcie. Zza stajni wyszedł właśnie Krzysiek i zmierzał raźno w naszym kierunku. Serce podeszło mi do gardła.
– Całkiem przystojny – dodała Patrycja szeptem. – Ale pewnie i tak idiota.
Zachichotałam, chociaż nie było mi do śmiechu. Nie mogłam odczytać nic z twarzy Krzyśka. Jego usta nie rozciągały się w zwyczajowym, kpiarskim uśmiechu, ale oczy miał roziskrzone. Pewnie szykował się do ataku na mnie. Czarna koszulka dobrze układała się na jego smukłej sylwetce, a wilgotne włosy zaczesane miał do tyłu. Czyżby właśnie wyszedł spod prysznica? Jego ostry ton szybko sprowadził mnie na ziemię.
– To ty tak się dobijałaś do drzwi?
Ani „cześć”, ani „pocałuj mnie w nos”. Cały Krzysiek. Szybko zmierzył Patrycję wzrokiem, a potem znowu z niemiłą miną zaczął się wpatrywać we mnie.
– A ty tak długo się malowałeś, że dopiero byłeś w stanie sprawdzić, kto pukał? – odgryzłam się i pociągnęłam Patrycję za łokieć.
Odpuściłam sobie prezentację, skoro Krzysiek nie miał w sobie na tyle dobrych manier, aby się przywitać.
– Brałem prysznic! Miałem wyskoczyć i lecieć na łeb na szyję, bo księżniczka postanowiła w końcu się zjawić?
– W sumie racja, nie chciałabym oglądać cię w samym ręczniku – rzuciłam przez ramię. Patrycja parsknęła. – Jest twój wujek? – Zatrzymałam się nagle, tuż przy wejściu na plac do jazdy.
– Nie ma. A co...
Pierwsza część jego wypowiedzi w zupełności mi wystarczyła. Przeszłyśmy koło stajni, a Krzysiek deptał nam po piętach. Zatrzymaliśmy się w końcu przed przyczepą. Przykucnęłam i pomacałam miejsce, w którym chowałyśmy z Anią klucz. Pan Marek również znał tę skrytkę. Palce błądziły chwilę pod nadkolem, jednak nie wyczułam chłodnego, drobnego przedmiotu.
– Tego szukasz? – Poderwałam się, słysząc rozbawiony głos tuż nad moją głową.
– Oddawaj!
– Może ładnie poprosisz?
– Dawaj. Mi. Ten. Klucz – wycedziłam przez zaciśnięte zęby, obserwując, jak chłopak kręci breloczkiem na palcu wskazującym. Patrycja oparła się o przyczepę, skacząc pomiędzy nami wzrokiem. Liczyłam na jakieś wsparcie! – Chcę wejść do środka!
– To nie brzmi jak prośba. – Przesunął się, zagradzając mi przejście do drzwi. – Wystarczy jedno słowo.
– Dlaczego ty jesteś takim głupkiem?! Bawi cię znęcanie się nade mną?
– Brakuje mi tu rozrywek. – Uśmiechnął się ironicznie, ukazując przy tym nieskazitelnie białe zęby. – To jak?
– Proszę.
– Nie słyszałem.
– Proszę, oddaj mi ten cholerny klucz!
– Stać cię na więcej, ale niech będzie. – Puścił do mnie oko i podrzucił klucz. Wyciągnęłam się, aby złapać go, zanim upadnie na ziemię. Wspaniałomyślnie Krzysiek przesunął się nawet na bok. – Szczerze, to myślałem już, że odpuściłaś sobie konie.
– Bardzo byś tego chciał, co? – Szarpałam się z zamkiem, który jak na złość nie chciał ze mną współpracować. Rozległ się głośny huk, gdy Krzysiek uderzył dłonią w drzwi, tuż przy mojej dłoni. – Co jest?! – warknęłam.
– Spróbuj teraz.
Zagryzłam zęby i ponownie spróbowałam przekręcić klucz. Zamek gładko odpuścił, usłyszałam cichy szczęk i drzwi się otworzyły.
– Nieźle – wymamrotała milcząca do tej pory Patrycja. Przepchnęła się obok Krzyśka i weszła za mną do przyczepy. – Patrycja. – Zatrzymała się na pierwszym schodku i wyciągnęła do niego dłoń.
– Krzysiek.
– Bardzo mi niemiło! – zaświergotała i zatrzasnęła mu drzwi przed nosem, a ja opadłam ze śmiechem na wąską kanapę.
– To było dobre! – Złapałam się za brzuch. Krzysiek wciąż musiał stać pod drzwiami, bo nie słyszałam jego kroków. Zaśmiałam się jeszcze głośniej. – Dzięki! – dodałam już znacznie ciszej.
Patrycja wzruszyła ramionami, ale na twarzy zatańczył jej przebiegły uśmieszek. Rzuciła torbę na składany stolik i zajęła miejsce naprzeciwko mnie. Po wielu godzinach spędzonych na sprzątaniu tej zatęchłej przyczepy zrobiło się tu całkiem przyjemnie.
Pojedyncze puknięcie do drzwi pozbawiło mnie resztek tak potrzebnej mi ostatnio wesołości. Nie czekając na zaproszenie, Krzysiek władował się do środka.
– A co jakbym się teraz przebierała? – rzuciłam z oburzeniem.
Gdybym miała coś pod ręką, chętnie bym w niego tym rzuciła. Na przykład podkową. Albo młotkiem.
– Będziesz jeździć?
– Nie, a co to ma do...
– Czyli się nie przebierasz.
– Och! Powiesz, czego w ogóle chcesz?
– Sprawić, aby twojej koleżance jednak było miło mnie poznać. – Puścił do mnie oko i wcisnął się na siedzenie obok Patrycji, która zagryzała wargi, żeby nie wybuchnąć śmiechem.
– Kiepsko ci idzie. Myślałam, że chociaż spytasz, co z Anką! Nawet nie chcę myśleć, co by było, gdyby nie założyła wtedy kasku, tak jak jej to sugerowałeś! – Wyrzucałam z siebie słowa w przypływie nagłej złości, aż się oplułam. – Jesteś tak zadufany w sobie, że nie interesuje cię nic poza czubkiem własnego nosa! Cholera, chcę żebyś wiedział, że Anka złamała rękę i doznała...
– Wstrząsu mózgu. – Krzysiek przerwał mi bez ceregieli i spuścił głowę. Coś w jego pewnej siebie postawie sflaczało, ale nie przeszkodziło mi to w spiorunowaniu go wzrokiem. – Wiem o tym, nie musiałem pytać o to ciebie. Swoją drogą, jakoś do tej pory nie kwapiłaś się, aby tu zajrzeć i porozmawiać chociażby z moim wujkiem. Przyjaźniłyście się – czas przeszły był dla mnie jak mocny cios w splot słoneczny – chyba więc wypadałoby, żebyś przyszła tu i uspokoiła wujka, że Anka żyje i nic jej nie będzie. Nawet nie wiesz, jak się tym wszystkim zestresował. Po mnie też nie spłynęło to jak po kaczce. – Podniósł powoli głowę, a ja wstrzymałam oddech. – Odwiedziłem Anię w szpitalu, więc chyba nie jestem takim bezdusznym draniem, co? – Jego brew poszybowała do góry.
Wspomniałam coś o tym, że poczułam się, jakbym dostała w splot słoneczny? To teraz miałam wrażenie, że najpierw przejechał po mnie walec drogowy, a potem przegalopowało stado koni. Widział się z Anką! W szpitalu! Spotkała się z nim, podczas gdy ze mną nie chciała żadnego kontaktu, a znali się zaledwie niecały miesiąc. Szok odebrał mi mowę, mrugałam więc z rozdziawioną buzią, nie mogąc sklecić sensownego zdania.
– Dobra, wypomnieliście już sobie co nieco, to może przejdziemy do konkretów. – Patrycja przejęła pałeczkę. Położyła dłonie na stoliku i spojrzała na Krzyśka. – Wiesz, za ile wróci twój wujek? Zuza chciałaby z nim porozmawiać, opowiedzieć, jak było.
– Przecież też tam byłem, relację dostał już ode mnie. Nie musi słuchać drugi raz tego samego.
– Zuza ma prawo opowiedzieć po swojemu, jak to wszystko wyglądało.
– Czyżby bała się, że nagadałem głupot? – Chłopak prychnął i wskazał na mnie brodą. – Co miałbym powiedzieć? – zwrócił się wprost do mnie. – Że zrzuciłaś Ankę z konia? Nie bądź śmieszna.
– Wcale by mnie to nie zdziwiło. – Zmusiłam się w końcu, żeby myśli zamienić w dźwięki. – Nie chcę, aby pan Marek myślał, że to moja wina.
– A ty myślisz, że to twoja wina? Skoro tak, to może tak jest.
– Przestań! Nie zmusiłam jej do tego, aby myliła drogę, ani nie miałam wpływu na to, że Szafir zatrzyma się przed przeszkodą, którą dostrzegł pewnie w ostatniej chwili!
– Więc w czym rzecz? Dokładnie to samo powiedziałem wujkowi. To był wypadek. Szafir pierwszy raz był tutaj w terenie, zerwał się wiatr, Anka skręciła z łąki zbyt wcześnie, koń się wystraszył i tyle. A to, że się pokłóciłyście? Cóż – wzruszył ramionami – według mnie nie miało to tak ogromnego znaczenia. Szafir od początku był podenerwowany. Tak, wiem! – Uniósł wysoko dłoń. – Mówiłaś o tym, a ja powinienem był posłuchać. I też was tak nie podkręcać – dodał znacznie ciszej.
Moja szczęka opadła jeszcze niżej! No tego to z pewnością się nie spodziewałam. Pan Idealny przyznał mi rację i to przy świadku? Może jadąc po pomoc, sam spadł i uderzył się w głowę? W dodatku nie obwinił mnie o wszystko przed swoim wujkiem, a miał doskonałą okazję, by się mnie pozbyć. Byłam pewna, że w walce na słowa Krzysiek by wygrał, a pan Marek uwierzyłby w największą bzdurę płynącą z jego ust.
– Skoro to też mamy już za sobą – podjął znowu Krzysiek, już znacznie pewniejszym tonem – to chciałem tylko cię poinformować, że wujek wystawia dziś Szafira na sprzedaż. – Podniósł się z siedzenia i spojrzał na mnie z góry. Patrycja wypuściła ze świstem powietrze, a mi zrobiło się słabo. – No, teraz mogę zostawić was same. – Zrobił krok i wyciągnął rękę w kierunku drzwi.
– Jak to na sprzedaż?! – wykrzyknęłam, zanim wyszedł z przyczepy. Musiałam przyznać, że mój mózg nie pracował na zbyt wysokich obrotach. – Na sprzedaż?! – powtórzyłam bezsensownie. – Ale... Przecież on nie może!
– To jego koń. Może zrobić z nim, co chce.
Trzaśnięciem drzwiami od przyczepy dał mi do zrozumienia, że to koniec rozmowy. Najwyraźniej uważał, że tylko tyle mi się należy.