Kenia widziana moimi oczami - Monika Nowicka - ebook

Kenia widziana moimi oczami ebook

Nowicka Monika

0,0
54,00 zł

lub
-50%
Zbieraj punkty w Klubie Mola Książkowego i kupuj ebooki, audiobooki oraz książki papierowe do 50% taniej.
Dowiedz się więcej.
Opis

GDY PRZYJECHAŁAM DO KENII PO RAZ PIERWSZY, BYŁAM ZAINTRYGOWANA, GDY WYJEŻDŻAŁAM OSTATNIM RAZEM – ZAKOCHANA DO SZALEŃSTWA.

Nie sądziłam, że gdzieś na ziemi istnieje miejsce, w którym ja, wygodna Europejka, poczuję się jak w domu. Znalazłam swój raj i teraz chciałabym podzielić się z Tobą moimi wrażeniami. Niech zaleje Cię fala doświadczeń i przeżyć. Być może relacja ta da Ci impuls do zmian w życiu, których początkiem będzie podróż do jedynego kraju na świecie, w którym możesz zobaczyć czerwone słonie? W którym upalne stepy sawanny zlewają się z ośnieżonymi szczytami Kilimandżaro i w którym samemu, ale nie w samotności, można zastanowić się nad swoim życiem.

Reportaż? Owszem, ale z nutką filozoficznej odpowiedzi na to, czego ludzkość poszukuje od dawna – recepty na szczęście. Autorka w fascynujący sposób potrafi pokazać piękno egzotycznego kraju, który idealnie koegzystuje z europejską mentalnością białych turystów. Każdy, kto przeczyta tę książkę, z pewnością nie raz zastanowi się, czy aby to nie jest czas na nową przygodę?

Monika Nowicka – aplikant adwokacki, doktorantka w Instytucie Nauk Prawnych, dyplomowany coach Akademii Coachingu C-People, w trakcie procesu międzynarodowej akredytacji na poziomie Associate Certified Coach (ACC) ICF, absolwentka studiów podyplomowych z prawa karnego skarbowego gospodarczego oraz prawa karnego materialnego i procesowego na Uniwersytecie Jagiellońskim, ukończyła roczny moduł specjalizacyjny z prawa lotniczego przy akredytacji Ministerstwa Infrastruktury i Rozwoju, absolwentka licznych szkoleń z zakresu prawa przeprowadzonych przez Uniwersytet Warszawski, Lexis Nexis oraz Beck Akademia, uczestniczka konferencji prawniczych, autorka publikacji i reportaży podróżniczych.

Prywatnie współautorka bloga podróżniczego www.skarbonkawrazen.pl , absolwentka Akademii Rezydentów Rainbow Tours, pracowała jako stewardesa, jej pasją są podróże.

Ebooka przeczytasz w aplikacjach Legimi lub dowolnej aplikacji obsługującej format:

EPUB
MOBI

Liczba stron: 100

Oceny
0,0
0
0
0
0
0
Więcej informacji
Więcej informacji
Legimi nie weryfikuje, czy opinie pochodzą od konsumentów, którzy nabyli lub czytali/słuchali daną pozycję, ale usuwa fałszywe opinie, jeśli je wykryje.



ZACZNIJMY OD… KOŃCA

 

 

 

Dlaczego? Wiem, że zaczynanie od końca jest nieco dziwnym posunięciem, ale pomyślałam, że dzięki temu będziecie mogli zauważyć różnicę w moim podejściu do ostatniej i pierwszej wyprawy. Zobaczycie, że wyobraźnia kreuje nam pewne wyobrażenia o danej rzeczywistości i dopiero czując się pewnym gruntu pod stopami, zostajemy pozbawieni ograniczeń w postaci utartych przez życie stereotypów. Nagle okazuje się, że wielokrotnie oglądany przez nas obraz nabiera zupełnie innych, nowych kształtów. Podczas mojej siódmej wyprawy do Kenii umieściłam na Facebooku zdjęcie kenijskiego lotniska i szybko doczekałam się komentarza. Moja koleżanka napisała z nutką ironii: „Znowu Kenia, to się już robi nudne ☺”, na co ja odpowiedziałam po prostu: „Odkryłam nowe miejsca”. Nie jestem „turystą-zaliczaczem”. Z każdej podróży staram się wyciągnąć jak najwięcej emocji i przemyśleń, może trochę doszukuję się sensu w tym naszym europejskim świecie, który pochłania nas bez reszty.

W listopadzie wróciłam z szóstej podróży do Kenii, po czym już zaplanowałam następną – marzec 2014 – ostatnia wyprawa. Kupiłam bilet lotniczy za 480 euro i zarezerwowałam nocleg w tzw. cottages. Ponownie leciałam z przyjaciółką, jednak zaraz po przylocie rozdzieliłyśmy się, ona pojechała do Aruszy, a ja w głąb mojej ukochanej Kenii.

Podróż minęła bez niespodzianek. Udało nam się załatwić miejsca przy wyjściach awaryjnych, co było dodatkowym komfortem, ponieważ jest tam dużo więcej przestrzeni na nogi. Ale niestety nie można mieć wszystkiego – siedzenia są na środku samolotu, więc kiedy załoga wychodzi z posiłkiem, zazwyczaj na lotach w takich cenach płatnym, to nagle może się okazać, że nie ma już nic do jedzenia, abstrahując od tego, że jesteśmy zawsze obsługiwani na końcu.

Wylądowałyśmy w Mombasie o czasie. Zaraz po wyjściu z samolotu poczułam zapach Afryki – wilgotne, gęste i upalne powietrze. Lotniska są dla mnie przedsionkiem państwa. Każde ma w sobie niezwykły czar i zapach, który wdycham pełną piersią. Na podstawie lotniska często można stwierdzić, co dane państwo ma do zaoferowania. Kiedy pierwszy raz wylądowałam w Mombasie, po wyjściu z samolotu poczułam uderzenie ciepłego powietrza, ale sądziłam, że to przez silniki samolotu, ale to był oddech Czarnego Lądu. Szybko wypisałyśmy formularze wizowe, tym razem na szczęście obeszło się bez tłumaczeń, że dla nas ma znaczenie, czy płacimy za wizę 50 dolarów, czy 50 euro. Kenijczycy niekoniecznie widzą różnicę. Pamiętajcie, nie dajcie się zwieść i zawsze miejcie przygotowane, najlepiej wyliczone, 50 dolarów.

Po pożegnaniu z przyjaciółką wyszłam na zewnątrz terminalu i zaczęłam rozglądać się za zamówioną taksówką. Jak okiem sięgnąć nie było widać żadnego pojazdu silnikowego, za to parking zalewała fala zarówno profesjonalnych, jak i amatorskich taksówkarzy, stojących z tekturowym napisem „TAXI”. Wyjaśniłam im, że czekam już na taryfę, ale nie zrozumieli albo po prostu nie chcieli zrozumieć. Przedarłam się przez tłum i znajdując w miarę ustronne miejsce, zadzwoniłam do kobiety, u której zarezerwowałam nocleg i taksówkę, z pytaniem, czy czasami o mnie nie zapomniała. Dodam, że, owszem, taksówkę możemy wziąć po prostu z lotniska, tylko że zaraz po wyjściu widzimy jedynie taksówkarzy i nigdy nie wiemy, jakim samochodem przyjdzie nam jechać. Jeżeli to jest krótka podróż, to nie ma obaw, ale jeżeli udajemy się w okolice Diani czy Malindi, to warto, aby podróż ta była w miarę komfortowa. Mnie za każdym razem przytrafiała się taksówka bez klimatyzacji… Wspomniana kobieta to Niemka po pięćdziesiątce, która mieszka w Kenii długie lata. Wyszła za mąż za Kenijczyka i jak to plotki głoszą… Plotki. Z początku myślałam, że kwestia plotkowania zależna jest od kraju czy wyznania, teraz jednak wiem, że to sprawa osobowości. Tak więc plotka głosi, że ów Kenijczyk pracuje teraz w Europie i prawie w ogóle nie przyjeżdża do Afryki, a ona została tutaj. Na potrzeby książki nazwijmy ową panią Dianą, a więc Diana poinformowała mnie, że taksówka utknęła na promie i muszę poczekać ponad godzinę. Dodam, że wcześniej już za nią zapłaciłam, koszt taksówki to od 35 do 50 dolarów i zależy przede wszystkim od ilości osób lub umiejętności negocjacyjnych. Wracając do rozmowy z Dianą – nie miałam zamiaru czekać godzinę na taksówkę, tym bardziej że mijała właśnie siedemnasta godzina mojej podróży. Włączyło mi się oczywiście moje europejskie myślenie, że przecież wiedzieli, że w sobotni wieczór na promie będzie tłoczno, więc mogli wyjechać wcześniej. Musiałam zacząć działać. Ostatecznie do Diani dotarłam inną taksówką.

Mombasa położona jest na wyspie. Aby się z niej wydostać, trzeba płynąć promem. Rejs za każdym razem budzi we mnie ogromne emocje. Z promu korzystają głównie miejscowi, którzy pracują w Mombasie. Czasami w sobotnie wieczory widziałam wystrojone dziewczyny, płynące z Ukundy lub Diani do Mombasy na zabawę. Szczęśliwcy zaobserwują również Masajów, jednak ich widok tutaj to prawdziwa rzadkość.

Po dotarciu do Diani nie omieszkałam wypomnieć Dianie, że pewnie o mnie zapomniała. Oczywiście zaprzeczyła, jakżeby inaczej, i tłumaczyła, że przecież sobota, że wieczór, że tłok… Mhm, ja go jakoś nie zauważyłam. Oczywiście za taksówkę mi nie zwróciła, nawet nie zaproponowała podzielenia kosztów, taka właśnie jest niehotelowa Kenia.

Moje zakwaterowanie składało się z pokoju, kuchni i łazienki – nieźle – a Welcome Monika wynagrodziło mi wszystko (fot.1).

Łazienka była bez drzwi, otwarta na pokój – mieszkałam sama, więc z tym nie było problemu. Problemem były koty. Nie mogłam nawet na kilka sekund zostawić uchylonych drzwi, bo zaraz były w środku. Walczyłam z nimi, ale bezskutecznie. Ostatecznie okazało się, że to pupile Diany, a więc to ja byłam gościem w ich domu.

Wzięłam szybki prysznic, woda przez większość czasu była zimna, ale można się przyzwyczaić, i idę na kolację. Kocham ten moment, kiedy siedzę w blasku afrykańskiej nocy, na niebie mienią się gwiazdy, a w oddali słychać cykanie cykad, jem kolację, piję wino i myślę, że dla takich chwil warto żyć. Zamówiłam kurczaka z frytkami i lampkę białego wina. Frytki w Kenii są przepyszne, będąc tam, musicie ich koniecznie spróbować. Po kolacji postanawiam wyjść ze znajomymi, również Europejczykami, których poznałam podczas moich wcześniejszych wypraw, do jakiegoś lokalnego pubu. Jedziemy więc w okolice Ukundy, jest dosyć późno, pierwsza w nocy, trafiamy na dyskotekę pod gołym niebem. Uwielbiam takie miejsca: na parkiecie było zaledwie kilka par, a muzyka leniwie sączyła się z głośników. Po pewnym czasie postanowiliśmy jechać do „Tandoori”. No właśnie – „Tandoori” – temu miejscu muszę poświęcić trochę więcej uwagi. Również jest to lokalna dyskoteka w okolicach Diani. Za pierwszym razem trafiłam tam przypadkowo i dowiedziałam się, co naprawdę znaczy określenie „sexturystyka”, a nawet udało mi się o tym porozmawiać. „Tandoori” to pomieszanie dyskoteki z niby-klubem. Jest to miejsce, które zaczyna żyć tylko wieczorem, w ciągu dnia nie można w nim nic zjeść, jednak stale kręci się tam kilka osób. Całość znajduje się na otwartym powietrzu, a miejsce do tańczenia to dosyć duży parkiet pod strzechą z poustawianymi wokół plastikowymi stolikami i stół bilardowy. Nie ma typowego baru, trunki są sprzedawane z zakratowanego okienka, coś w stylu naszych sklepów 24h. Jeżeli chodzi o muzykę, to jest mieszana, z naciskiem na lokalne przeboje, dlatego tak bardzo spodobało mi się to miejsce. Najgorzej wyglądała toaleta – dwa brudne, niezamykające się pomieszczenia w niedalekiej odległości, przy których siedzą ochroniarze. Umywalka z brudnym lustrem znajduje się pod gołym niebem. Klimatyczne miejsce.

 

Z „Tandoori” łączy się również inna, nieco mniej radosna historia. Kilka tygodni po moim poprzednim powrocie z Kenii, w Nowy Rok o 3:30 nad ranem, do baru został wrzucony granat, raniąc przy tym około 10 osób. Niezwłocznie zostało to powiązane z terroryzmem. W aktualnościach bloga wyjaśniłyśmy, jakie są nasze spostrzeżenia. W tym miejscu chciałabym dodać, że rzeczywiście granat został wrzucony w stronę ludzi grających w bilard, a dokładnie w okolice dachu, który był kryty strzechą, poszkodowani zostali tylko miejscowi. Sami tubylcy twierdzą, że w tym konkretnym przypadku absolutnie nie można mówić o zamachu terrorystycznym – granat był zrobiony z materiałów, które miały na celu tylko zranić, a i sposób wrzucenia świadczył o tym, że nie był to cel wymierzony w turystów ani w większą rzeszę osób. Wspominają również, że właśnie dlatego że został wrzucony, a sami sprawcy nie weszli do środka, gdzie mogliby spowodować, iż ofiar byłoby więcej, nie można tego łączyć z terroryzmem. Nikt się nie przyznał do ataku, co również potwierdza sens powyższych twierdzeń. Sprawców nie złapano, a miejscowi twierdzą, że był to atak konkurenta biznesowego, bar „Tandoori” był bardzo dobrze chroniony.

Sama zawsze czułam się bezpiecznie w tym miejscu, nawet idąc do toalety. Jeżeli ktoś mnie zaczepiał, to ochroniarz, widząc, że nie reaguję na te zaczepki, pytał, czy mam jakiś problem. Kiedy szukałyśmy stolika i musiałyśmy przejść naokoło baru, kelner zawsze odganiał od nas tzw. gawędziarzy – naprawdę jest bezpiecznie.

Kiedy na stronie BBC zobaczyłam „Tandoori”, mój bar, którego teren był owinięty policyjną taśmą, i stolik, przy którym zawsze siadałyśmy (nawet jak pewnego razu było wiele ludzi, to kelner po jakimś czasie pamiętał, że chcemy wrócić do „naszego” stolika), poczułam się naprawdę dziwnie – ja tam byłam i postanowiłam, że wrócę!

I wróciłam… Czułam się bezpiecznie i nie miałam żadnych obaw. Po 3:00 w nocy, a raczej nad ranem, dotarłam z powrotem do mieszkania.

ZACHÓD SŁOŃCA NA SHIMBA HILLS I NOWE SPOJRZENIE NA MOMBASĘ

 

 

Nazajutrz postanowiłam wybrać się na plażę. Wypiłam poranną kawę i rozpoczęłam przygotowania do wypadu (fot. 2).

Tuż przed wyjściem z troską oznajmiono mi, że przejście przez busz nie jest dobrym pomysłem, i zostałam zmuszona, aby udać się tam samochodem – urok prywatnych „apartamentów”, których właściciele naprawdę martwią się o swoich klientów. Na samochód czekałam poza bramą, ale nie sama. Na ulicę wyszedł za mną również ochroniarz, który dyskretnie trzymał się kilka kroków z tyłu. W tym momencie zdałam sobie sprawę, że on, dbając o moje bezpieczeństwo, stoi na czterdziestostopniowym upale w glanach, czekając, aż ja – turystka – wsiądę do pojazdu. Przeprosiłam go uprzejmie i powiedziałam, że gdybym wiedziała, to poczekałabym w środku. A on na to odpowiedział po prostu: Don’t worry (nie martw się). Samochód przyjechał po 20 minutach…

Wspomniane apartamenty Bahari Beach.

Na plażę wjechałam od strony apartamentów Bahari Beach (fot. 3). Oh, co za niesamowite miejsce! Niestety bardzo drogie. A jako że mnie nie stać, szybko o nim zapomniałam, pozostawiając sobie na pamiątkę zdjęcia. Na plaży znajdował się uroczy bar, więc usiadłam wygodnie przy jednym ze stolików i podziwiałam błękitny ocean z charakterystycznymi łódkami dhow(fot. 4). Chwilo, trwaj!

 

Nie omieszkałam wybrać się także na inną część plaży. Również wspaniałe miejsce (fot. 5).

 

Powoli robiłam się głodna, więc postanowiłam udać się do jednego z lokalnych barów. Było niedzielne popołudnie, więc gości tam wielu miejscowych, zwłaszcza muzułmanów. Pierwsze, co rzuciło mi się w oczy, to fakt, że większość klientów je rękoma. Specjalnie dla nich w rogu ustawiona została umywalka, aby przed posiłkiem mogli umyć dłonie. Muzułmanie uważają, że jedząc w ten sposób, są lepiej połączeni z posiłkiem. Krąży również opinia, że posiłki należy spożywać tylko prawą ręką, ponieważ lewa służy do spraw higienicznych. Nie omieszkałam zapytać o ten fakt samych zainteresowanych. Co ciekawe, stwierdzili oni, że to, którą ręką jedzą, jest zależne głównie od tego, czy są lewo-, czy praworęczni. Jeśli ktoś jest leworęczny, je również lewą ręką. Jak jest naprawdę? Może zależy to od tego, z jak bardzo radykalnym odłamem religii mamy do czynienia. Przeciętnemu Europejczykowi trudno jest się przyzwyczaić do takiego widoku, zwłaszcza że wszyscy jedzą ze wspólnego talerza. Uwierzcie mi, nie ma rzeczy, do której nie można przywyknąć.

Powoli robiło się ciemno. Pewnie wspomnę o tym jeszcze wielokrotnie, uważam jednak, że to wyjątkowo ciekawe. W Kenii zarówno zachód słońca, jak i jego wschód następują praktycznie w jednej chwili. Nie istnieje tutaj powolne chowanie się słońca za górami. Wszystko dzieje się w kilka sekund. Chciałam zobaczyć, jak pierwsze promienie porannego słońca zalewają sawannę, wystarczyło jednak, że spóźniłam się kilka minut i już pozostawało mi tylko oglądać, jak całe słońce odbija się w porannej rosie.

 

Wieczór postanowiłam spędzić na