Każdy, kiedyś - Paweł Potoroczyn - ebook + książka

Każdy, kiedyś ebook

Paweł Potoroczyn

0,0
47,99 zł

lub
-50%
Zbieraj punkty w Klubie Mola Książkowego i kupuj ebooki, audiobooki oraz książki papierowe do 50% taniej.
Dowiedz się więcej.
Opis

Każdy, kiedyś

 

Tę naszą ojczyznę można kochać, nienawidzić lub opowiedzieć. Żeby mocą opowiadania sklecić jeden porządny kraj z tego, którego nas nauczyli, i z tego, co widzimy na własne oczy. Z tego, kim czasem byliśmy, i z tego, kim mieliśmy, mogliśmy, chcieliśmy, nie umieliśmy być. Z tego, co zakopaliśmy za stodołą, i z tego, co wszędzie taszczymy ze sobą. Muszę sobie tę Polskę opowiadać, żebym mógł ją nadal kochać. Jeśli nie opowiem mojej ojczyzny, będę jej banitą. Jeśli nie opowiem jej historii, zgubię ją. Zgubię się w niej. Dopiero opowiadanie czyni tę miłość. Dzięki opowiadaniu jestem w ciągłości, to znaczy u siebie. Jestem skądś, po coś i jakoś. Jestem. Ona też. Opowiadam ją do istnienia.

 

Ebooka przeczytasz w aplikacjach Legimi lub dowolnej aplikacji obsługującej format:

EPUB
MOBI

Liczba stron: 296

Rok wydania: 2025

Oceny
0,0
0
0
0
0
0
Więcej informacji
Więcej informacji
Legimi nie weryfikuje, czy opinie pochodzą od konsumentów, którzy nabyli lub czytali/słuchali daną pozycję, ale usuwa fałszywe opinie, jeśli je wykryje.



Tej Sile

KURWY TO NAJ­LEP­SZE ŻONY

Skrom­ność, umiar, po­kora. Wie­dzą, co to dys­kre­cja i co sub­or­dy­na­cja, wie­dzą, co to ciężka praca, wie­dzą, co ile kosz­tuje i dla­czego tak drogo. Są za­radne i na ogół nie są roz­rzutne. Wolne od tej uciąż­li­wej bab­skiej hi­ste­rii, ła­twe w obej­ściu. Nie mają pre­ten­sji, skłon­no­ści do prze­sady i zbyt wy­so­kich wy­ma­gań, a przy­naj­mniej ich nie ob­wiesz­czają ca­łemu światu. Na­wet je­śli już ob­wiesz­czają, to nie wszystko i nie na raz.

Z jed­nej strony niby nie do końca od­róż­niają ka­raty od pań­skiej skórki, a z dru­giej, wia­domo, ze stu me­trów od­róż­nią biel­ską wełnę od an­giel­skiego twe­edu i wo­stoka od schaf­fhau­sena. A ja­kie są bie­głe w ra­chun­kach! Nie po­wie­dzą: to za drogo, bo nie chcą nic utar­go­wać. Po­wie­dzą: nie opłaca się i wyjdą z ko­misu, bo szybko po­dzie­liły oba me­dio­lań­skie buty przez liczbę klien­tów i po­mno­żyły za­zdrość ko­le­ża­nek przez war­szaw­skiego try­pra.

Tak nie­wiele po­trzeba im do szczę­ścia. Żony bli­skie ide­ału dla więk­szo­ści męż­czyzn. Dla ar­ty­stów, któ­rzy nie wiemy, co przy­nie­sie ju­tro, po pro­stu ide­alne. No bo kto le­piej od nich ro­zu­mie, że nie każdy dzień przy­nosi pracę, że są dni, a na­wet kilka dni z rzędu, kiedy pra­co­wać po pro­stu nie wolno, a fun­du­szu wcza­sów pra­cow­ni­czych jesz­cze nie wy­na­le­ziono i nikt za urlop nie płaci. Kto jesz­cze tak do­brze wie, że prze­stój to głód? Ży­jesz, póki ru­chasz. Na­wia­sem mó­wiąc, to fajny ty­tuł, nie? You Live as Long as You Fuck.

Na­wet fe­lery mamy te same. Tylko dla ku­rew i dla ar­ty­stów prze­glą­da­nie się w lu­strze jest pracą, nor­mal­nie, czę­ścią warsz­tatu. Tylko my i one za­sta­na­wiamy się, jak wy­glą­damy, gdy nie pa­trzymy w lu­stro. Może w ogóle lu­stra na świe­cie są dla nas, a reszta mo­głaby so­bie po­ra­dzić bez. Bo tylko ar­ty­ści i kurwy za­sta­na­wiają się, co by tu jesz­cze po­pra­wić, żeby wi­dzo­wie, prze­chod­nie, klienci nie mi­nęli nas bo­kiem, tępo i ospale. Ży­jemy z nich. My z re­ak­cji, one z erek­cji, a wszy­scy ra­zem – z emo­cji. Wbrew po­zo­rom, na po­zio­mie pod­ko­ro­wym to nie jest ja­kaś bar­dzo róż­nica.

Przy ca­łej ich go­to­wo­ści do eks­pe­ry­men­tów są w isto­cie dość za­sad­ni­cze, za­cho­waw­cze i prze­wi­dy­walne. Z góry wia­domo, wła­ści­wie bez słów, na co się zgo­dzą i czego od­mó­wią. To tak. A to nie. Zwięźle i tak­tow­nie. A tamto za spe­cjalną do­płatą. Nie po­doba się? Wy­pier­da­laj. Nie stać cię? Wy­pier­da­laj. Chciał­byś z ko­legą? Pier­dol­cie się sami. Kilka pro­stych, zro­zu­mia­łych, ła­twych do za­pa­mię­ta­nia re­guł. I de­mo­kra­tycz­nych, bo dla każ­dego ta­kich sa­mych.

Ich do­świad­cze­nie spra­wia, że świet­nie orien­tują się w cza­sie i prze­strzeni, wie­dzą, skąd jest bli­sko i do­kąd da­leko, jak bar­dzo można się od­da­lić, żeby dało się wró­cić o wła­snych si­łach. W każ­dej chwili, z za­mknię­tymi oczami, wie­dzą, czy jest szó­sta rano, szó­sta wie­czo­rem czy szó­sta w po­łu­dnie. To, co u nas naj­waż­niej­sze, ti­ming, mają w ma­łym palcu. Tego w żad­nej szkole nie uczą, to trzeba mieć. Bez sce­na­riu­sza i wska­zó­wek re­ży­sera orien­tują się, kiedy przy­spie­szyć, a kiedy zwol­nić, kiedy do­ci­snąć, a kiedy od­pu­ścić, kiedy się ob­na­żyć, a kiedy scho­wać. Są wir­tu­ozami, kiedy się za­po­mną, i ama­tor­kami, kiedy się kon­tro­lują. Ci­chość serca na gra­nicy wy­rze­cze­nia. Pro­stota i au­ten­tyzm gra­ni­czące z po­etyczną wul­gar­no­ścią. Zre­zy­gno­wana za­leż­ność i wy­zy­wa­jący spek­takl eman­cy­pa­cji. Oczy­wi­sta wiel­ko­dusz­ność i kró­lew­ski dy­stans. Jest w tym coś ab­so­lut­nego, bez zna­cze­nia, czy to bę­dzie ab­so­lutna ule­głość czy ab­so­lutna swo­boda. Nie można chcieć wię­cej od jed­nej ko­biety. To zna­czy można, ale po co?

Nikt nie sza­nuje mę­żów tak jak kurwy, bo mą­dre i naj­le­piej wie­dzące, jak nie­wiele dzieli we­lon od wo­alki. Nikt nie czci ar­ty­stów tak jak one: sio­stry, które żywo ro­zu­mieją sztukę po­świę­ce­nia, a więc rów­nież sztukę po­świę­ce­nia dla sztuki. Piękne tą dys­tyn­go­waną re­zy­gna­cją za­pier­da­lają od wianka do wieńca z pręd­ko­ścią jęku, bo w ca­łym ich i na­szym do­świad­cze­niu na­prawdę usta­wiczna jest tylko tym­cza­so­wość. To nie na­sze fan­ta­zje i ich po­tul­ność czy­nią je naj­lep­szymi to­wa­rzysz­kami ar­ty­stów, ale spo­sób, w jaki i one, i my od­mie­rzamy czas. Na­sze ka­len­da­rze i klep­sy­dry mają tylko trzy re­je­stry: „te­raz”, „po­tem” i „wtedy”.

Nie­które, nie­stety, są na­wet dość wy­kształ­cone, a na­wet jak nie są, to i tak po­tra­fią czy­tać, słu­chać i oglą­dać. Nie żeby wy­nio­sły z domu albo miały aspi­ra­cje. Żeby po­ko­ny­wać ko­lejne szcze­ble na dra­bi­nie za­wo­do­wej. Bez roz­wi­nię­cia pew­nych szcze­gól­nych umie­jęt­no­ści tkwi­łyby na pi­ga­laku albo w po­bli­skich kur­wi­doł­kach bez wi­do­ków na awans. Na szczę­ście więk­szość nie jest nad­mier­nie skom­pli­ko­wana. Są pro­ste, mają smak, który można zro­zu­mieć. Naj­waż­niej­sze, że nie współ­czują, ze współ­czu­ciem wszystko jest gor­sze.

Do tego do­cho­dzi kilka prak­tycz­nych umie­jęt­no­ści: po la­tach spę­dzo­nych pod go­łym nie­bem po­tra­fią prze­wi­dy­wać po­godę nie go­rzej niż naj­starsi gó­rale i wę­drowne ptaki. Ich męż­czyźni nie wyjdą z domu bez sza­lika, czapki i ka­le­so­nów. Mają mocne głowy, bar­dzo przy­datne, gdy przy­cho­dzi do pła­ce­nia ra­chunku w Bri­stolu albo roz­wo­że­nia pi­ja­nego to­wa­rzy­stwa po do­mach. Wy­piją tyle, co wszy­scy, a trzeźwo oce­nią, czy już nad­szedł mo­ment ewa­ku­acji. Do tego wszyst­kiego są wierne, bo już nie mu­szą się roz­glą­dać. Pa­mięć ulicy działa le­piej niż wszyst­kie przy­sięgi i za­klę­cia. Od­porne są, silne i cier­pliwe, prze­trzy­mają każdy na­wrót al­ko­ho­lowy i mor­fi­nowy, każdy głód, gło­dek i gło­dzio, i każdy kra­ter od­sta­wienny. Nie ta­kie en­tro­pie prze­żyły.

Zbla­to­wane ze sto­łeczną oby­cza­jówką, no znają ich z imie­nia i na­zwi­ska. Nie, nie wszyst­kich, bo wszyst­kich nie warto, nikt nie ma tyle czasu i nie każdy pies może tyle samo. Ale więk­szość, górną po­łowę co naj­mniej, od po­rucz­nika do na­czal­stwa, bo to też wpraw­dzie psy, ale na­dal tylko wie­prze. Swo­imi ukła­dami po­tra­fią wy­cią­gnąć czło­wieka z dołka na Wil­czej, ze żłobka na Kol­skiej, ukręcą łeb spra­wie przed ko­le­gium, a jak mają pod­pi­sane kwity, to na­wet w pro­ku­ra­tu­rze, o ile nie po­szło o klu­cze wio­li­nowe na mu­rach, dow­cipy o Go­mułce albo an­ty­ra­dziec­kie to­a­sty w Ka­me­ral­nej. Jak trzeba, opier­dolą kra­węż­nika albo pa­trol dro­gówki tak, że kra­węż­nik za­sa­lu­tuje i prze­prosi, a dro­gówka jesz­cze pod­wie­zie pod dom. Wi­dzia­łeś kra­węż­nika, który mówi: prze­pra­szam, oby­wa­telko? Bo ja wi­dzia­łem. Pół Spa­tifu szczyci się tym, że wra­cało do domu po­le­waczką. Wiel­kie halo. Ja wra­ca­łem do domu ra­dio­wo­zem.

Na lu­dziach się znają le­piej niż cały wy­dział psy­cho­lo­gii, so­cjo­lo­gii, an­tro­po­lo­gii i eko­no­mii ra­zem wzięte, le­piej niż cały je­bany uni­wer­sy­tet. Dla­tego lu­bię mieć koło sie­bie ja­kąś kurwę, kiedy ob­sa­dzam film. Rent­gen, ra­dar i kar­to­teka. W se­kundę na oko od­róż­nią ba­dy­la­rza od cink­cia­rza, urzęd­nika w de­le­ga­cji od księ­dza w cy­wilu, psa od hycla, ma­ry­na­rza z drob­ni­cowca od in­ży­niera z pe­tro­bu­dowy, pro­fe­sora zwy­czaj­nego od mar­co­wego do­centa. Bez do­cie­kli­wych py­tań, za­sad­ni­czo w ogóle bez słów. Jak? Ja­kim spo­so­bem? Kształt czaszki? Gar­de­roba? Woń? Mowa? Ję­zyk ciała? Flu­idy? Wszystko na­raz? Nie wia­domo. One same nie wie­dzą. Za­py­taj, a usły­szysz: no wiem, że wiem. Na oko? Też mam oczy, a wi­dzę po­łowę tego co one. Trze­cie oko jest znacz­nie ni­żej, niż się wy­daje. Oto wielka ta­jem­nica szpary.

I nie są za­zdro­sne, bo o kogo? O tamte? Prze­cież tamte to zwy­kłe ździry. Hob­bystki, sta­żystki, nie­do­uczone dy­le­tantki, nie­do­szłe ar­tystki. Ani to so­lenne rze­mio­sło, ani to żwawy ta­lent. A jesz­cze się toto za­ko­chać po­trafi, w ciążę zajść, prosz­kami na­sen­nymi stra­szy, gaz od­kręca albo co gor­sza, usi­łuje zro­bić śnia­da­nie. Ja­kie tam kurwy, dziwki po pro­stu. Nie po­trze­bują lu­stra, naj­da­lej pa­trzą w su­fit i pro­szą, żeby nie pa­lić w łóżku. Mi­styczki roz­ło­żo­nych nóg, na­wil­żone anioły. Nie po­ły­kają i nie pa­trzą w oczy. W po­lo­nistki z dok­to­ra­tem wsiąka, po kur­wach spływa. Dziwka to tylko cha­rak­ter, kurwa to cała oso­bo­wość, to pro­jekt i po­stać, Ge­stalt, nor­mal­nie. Jak sza­nu­jąca się ar­tystka mia­łaby być za­zdro­sna o coś ta­kiego?

Te, które jesz­cze by mo­gły, na ogół nie chcą mieć dzieci, bo wie­dzą, że dzieci to chuje. Ta­kie pro­ste, wie­dza spoza źró­deł wie­dzy. Po­ro­niony po­mysł. Do­słow­nie. Wolą co ja­kiś czas przy­tu­lić iry­ga­tor, niż przez cały czas prać pie­lu­chy, da­wać cyca i snuć się z wóz­kiem po par­kach wśród ta­bu­nów trium­fu­ją­cych, es­tro­gen­nych sa­mic. Ma­cie­rzyń­stwo? Ja­kie ma­cie­rzyń­stwo? Chyba lo­bo­to­mia ra­czej, po­wolna, czo­łowa. Nie wstają po nocy, nie przy­pa­lają kaszki, ich lu­stra nie służą do spraw­dza­nia, czy już im ob­wi­sły. I ni­gdy, ale to ni­gdy nie boli ich głowa.

Za­uwa­ży­łeś tę krzepę? Za­uwa­ży­łeś, że wol­niej się sta­rzeją? Dał­byś Ani jej lata? A jest ciut star­sza ode mnie, po­mimo że nie wy­gląda. I jak my­ślisz, dla­czego? Otóż to! Re­gu­larna gim­na­styka i dużo ru­chu na świe­żym po­wie­trzu. Dzień w dzień, świą­tek pią­tek, w każdą po­godę. Se­kret zdro­wot­no­ści i dłu­go­wiecz­no­ści. Do chod­nika nie przy­mar­z­nie, na­wet ka­taru nie zła­pie. Tak har­tuje cię szmal. Mło­dzi my­ślimy, że nie po­trze­bu­jemy muzy, do­ma­gamy się szpary. Sta­rzy, prę­dzej czy póź­niej, ra­czej prę­dzej, nie po­trze­bu­jemy szpary, win­szu­jemy so­bie pie­lę­gniarki. Te branże wię­cej łą­czy, niż dzieli, jakby kto nie wie­dział.

Niby nie go­tują, ale jesz­cze nikt od kurwy nie wy­szedł głodny. W ży­dow­skim domu za­py­tają, czy nie je­steś spra­gniony. W pol­skich do­mach za­py­tają, czy byś cze­goś nie zjadł. Kurwy po pro­stu na­kry­wają do stołu. Nie sprzą­tają, ale jesz­cze nikt nie przy­le­pił się do ma­te­raca. Nie myją okien, octu szkoda, wia­domo, jak masz wy­bór mię­dzy an­ty­kon­cep­cją a brudną szybą, to nie masz wy­boru. Ale przy­naj­mniej nikt ich nie pod­gląda w pracy. Ich śmieci wy­no­szą się same. Nie czy­tają, nie słu­chają i nie by­wają, ale wie­dzą wszystko o wszyst­kich. Nie ce­rują, nie piorą i nie pra­sują, do wy­boru mają dwa ko­misy na Chmiel­nej i ba­zar Ró­życ­kiego, a wy­glą­dają jak z fran­cu­skiego żur­nala. Kurwy, jak wy to ro­bi­cie?

Dłu­bo­wicz mówi, że ak­torki to naj­lep­sze kurwy i naj­gor­sze wdowy. Co on wie o ak­tor­kach? Gówno wie, do­słow­nie bar­dzo. Jest do­kład­nie na od­wrót. Kurwy są świet­nymi ak­tor­kami, je­śli ktoś ma sła­bość do ak­to­rek, a pra­wie wszy­scy mają lub cho­dzi o to, żeby mieli. Grają ca­łym cia­łem, a nie tylko górną po­łową, jak Lady Cy­ran­kie­wi­czowa, głów­nie na sie­dząco i naj­le­piej te wszyst­kie Ma­rie Stu­art, Elż­biety albo inne Mał­go­rzaty. Kurwy nie wsty­dzą się ciała, bo wie­dzą, że jest do­świad­cze­niem, a nie sta­nem sku­pie­nia ma­te­rii. Nie grają emo­cji, bo je mają. Za­pięte pod szyję, a wszystko na wierz­chu. Pod fu­trem plaża. Na­tu­ralne ta­lenty oszli­fo­wane nie przez szkołę fil­mową, kółko te­atralne czy stu­dencki ka­ba­ret, ale przez samo ży­cie. Wię­cej nie mają wad, niż mają za­let, co ozna­cza, że w su­mie bar­dziej dają, niż za­bie­rają. Le­piej nie ma.

No bo co ci może za­brać kurwa? Naj­wy­żej pie­nią­dze. Je­śli aku­rat je masz. Dziwki za­biorą ci całą resztę, a naj­bar­dziej do­żarte po­tra­fią na­wet okraść z ta­lentu. Oczy­wi­ście, że po­tem nie wie­dzą, co z tym zro­bić, bo tylko ty umiesz to za­mie­nić na igri­stoje, ka­wior i ta­lon na wart­burga. Ale co z tego? Za­biorą i tak, żeby po­tem mieć o czym opo­wia­dać ko­le­ża­necz­kom, wy­cią­gać z to­rebki ko­lejne dyk­te­ryjki o ży­ciu z ar­ty­stą: pa­trz­cie, dziew­czyny, co ja tu mam! Wy­rwa­łam mu jaja przez port­fel! I zo­sta­jesz z tym, z tą ich sa­tys­fak­cją i uśmiesz­kami psiap­sió­łek, sie­dzisz w czte­rech ścia­nach jak pa­lia­tywny ku­tas i ża­łu­jesz, że nie zwią­za­łeś się z ja­kąś po­rządną kurwą.

O łóżku to na­wet nie ma co ga­dać, a z tobą już naj­mniej, wasz re­per­tuar, zdaje się, jest dość skromny. Wy też uda­je­cie or­ga­zmy? Mia­łem cię za­py­tać, ale wła­ści­wie to nie wiem, czy chcę wie­dzieć. Ma­jor Gry­giel, jak wra­cał z prze­słu­cha­nia, po­tra­fił po­wie­dzieć: słabo krzy­czom, po­wie­trze dziu­rami wy­lata. Nie tra­fił na wła­ściwą ko­bietę. Kurwy mają gdzieś ja­kieś po­krę­tło, jak ra­dio, gło­śniej lub ci­szej, można je wy­re­gu­lo­wać, od po­mruku i po­sa­py­wa­nia, przez wo­ka­lizę taką, że ko­ły­szą się ży­ran­dole i ob­razki spa­dają ze ściany, aż do wy­cia, od któ­rego pęka szkło i sy­pie się tynk. Kiedy nie udają i na­prawdę szczy­tują, co wcale nie jest tak rzadko, jak się są­dzi, to na ży­cze­nie do­łożą kilka de­cy­beli. Pre­cy­zyj­nie kon­tro­lują apa­rat, jakby każdą z nich wy­tre­so­wał co naj­mniej Sta­ni­sław­ski. Na­wet nie trzeba pro­sić, same się orien­tują, ile i kiedy. Na nie­mej kur­wie to so­bie można zwul­ka­ni­zo­wać na­ple­tek i do­znać urazu krę­go­słupa. Na wo­ka­li­stce przy­cho­dzimy w try miga. Ru­chamy uszami i one to ską­deś wie­dzą.

Ży­cia można się od nich na­uczyć, bo od kogo? My się znamy na war­to­ściach, one na ce­nach. Trzeba do­piero kurwy, żeby te dwa po­ję­cia się spo­tkały, czyli żeby dało się żyć ze sztuki. Wiemy, co jest do­bre, ale mało kiedy wiemy, za ile to sprze­dać, a jesz­cze rza­dziej, komu. Je­ste­śmy go­towi za­ty­rać się tylko po to, żeby po­tem prze­pła­cać za mo­ment wy­tchnie­nia, a i tak za­nim skoń­czymy od­po­czy­wać, już mamy nowe długi. To nie my i nie Fe­ni­cja­nie wy­my­śli­li­śmy cen­nik, to kurwy. Bez cen­nika nie ma klienta, jest je­leń, a je­le­nia można ustrze­lić tylko raz. Po­tem nie żyje. Ta cała pier­do­lona no­wo­cze­sność na­uczyła się tego od ku­rew: da ci odro­binę wię­cej niż to, na co cię ak­tu­al­nie stać, tylko po to, żeby cię do­ci­snąć, gdy bę­dziesz chciał jesz­cze. Nie osku­bie cię, ale nie prze­sta­nie sku­bać. A kiedy do­je­dziesz do ściany, za­pyta: no co ty? Nie wiesz, ile to warte? Cen­nika nie wi­dzia­łeś?

No i masz, Wa­wer, całą róż­nicę. My się so­len­nie ob­ru­szamy i za­kli­namy, że nie wolno da­wać dupy za pie­nią­dze, bo dupa służy do wyż­szych ce­lów. Po czym da­jemy dupy za bony, ta­lony i ku­pony, za M-3 z wiel­kiej płyty, za pasz­port, za ta­śmę na na­sze no­wo­fa­lowe filmy, za pa­pier na na­sze awan­gar­dowe po­wie­ści. Za na­sze lu­stra. Kto ma nas zro­zu­mieć, je­śli nie na­sze kurwy?

Filmu z tego nie bę­dzie, ale my­ślę, żeby to spi­sać. Może książka. Na­wet za­czą­łem, mam już ty­tuł, rzuć okiem na re­ming­tona, tylko nie mów Ani.

Za­pra­szamy do za­kupu peł­nej wer­sji książki
Pro­jekt okładkiKa­ro­lina Że­la­ziń­ska-So­biech
Ilu­stra­cja na okładcePraca z cy­klu „Sa­mot­ność”, Wi­told-K
Re­dak­tor pro­wa­dzącyDo­mi­nik Lesz­czyń­ski
Re­dak­cjaKry­styna Pod­haj­ska
Ko­rektaKa­ro­lina Za­lew­ska Anna Na­li­kow­ska
Opra­co­wa­nie Dra­ma­tis per­so­naeMa­ciej Łu­bień­ski
Przy­go­to­wa­nie wnę­trza do drukuPiotr Trze­biecki
Co­py­ri­ght © by Pa­weł Po­to­ro­czyn, 2025 Co­py­ri­ght © by Wielka Li­tera Sp. z o.o., War­szawa 2025 Pu­bli­shed by ar­ran­ge­ment with Be­ata Sta­siń­ska Li­te­rary Agency.
ISBN 978-83-8360-227-1
Wielka Li­tera Sp. z o.o. ul. Wiert­ni­cza 36 02-952 War­szawa
Kon­wer­sja: eLi­tera s.c.