A to było tak - Paweł Potoroczyn - ebook + książka

A to było tak ebook

Paweł Potoroczyn

4,0

Opis

Potoroczyn ma oko i ucho – oko, które widzi inaczej, ucho, które słyszy inaczej. Stąd

niezwykłość tej książki.

Literatura – powiada narrator tej opowieści pełnej sarkazmu, ironii, smutku i piękna

– to „najbardziej wyzwolona ze wszystkich sztuk wyzwolonych jednocześnie nią nie

będąca. Summa, więcej niż synteza. Syntezie wystarczy talent. Summa potrzebuje natchnienia”.

Z tej perspektywy autor dokonuje dekonstrukcji spojrzenia na Polskę i polskie sprawy.

To jest perspektywa swoistych ekshumacji: „Ekshumacja jest wtedy, kiedy umarli

otwierają oczy żywym. Kiedy żywi otwierają oczy umarłym, to jest wskrzeszenie”. I oto

Potoroczyn opowiada o polskich ekshumacjach i polskich wskrzeszeniach. To jest fascynująca

opowieść.

ADAM MICHNIK

 

 

 

Co nowego słychać w Piórkowie, wsi, której mieszkańcy byli bohaterami Ludzkiej rzeczy? Kominek Wawrzyniec, rzeźbiarz poeta, wytrwale tworzy swoje dzieła. Stara Kominkowa rozmawia ze świniami, a Wanda kieruje ekspresyjne monologi do martwego Smyczka. Złowieszczy klucz wiolinowy wciąż pojawia się na chałupach, choć ani wojny, ani partyzantów już nie ma. Kaczor, jedyny kułak, zapisał się do partii i jest sołtysem. Piórkowska młodzież przeprowadziła się do powojennej Warszawy.

Dzieje się nie tylko we wsi, ale przede wszystkim w opowieści. Paweł Potoroczyn miesza powagę z żartem, sacrum z profanum, wzniosłość z wulgarnością, brutalną dosłowność z subtelną aluzją, mowę chłopską z mową mistyka, utrzymując czytelników w stanie oszołomienia aż do ostatniej kropki.

 

Paweł Potoroczyn (ur. 1961) – pisarz, dyplomata, menedżer kultury, dziennikarz, publicysta i wykładowca. Był dyrektorem Instytutu Kultury Polskiej w Nowym Jorku i w Londynie oraz dyrektorem Instytutu Adama Mickiewicza. W 2014 r. nominowany do Nagrody Literackiej „Nike” oraz Nagrody Literackiej Gdynia za debiut Ludzka rzecz.

Ebooka przeczytasz w aplikacjach Legimi na:

Androidzie
iOS
czytnikach certyfikowanych
przez Legimi
czytnikach Kindle™
(dla wybranych pakietów)
Windows
10
Windows
Phone

Liczba stron: 328

Odsłuch ebooka (TTS) dostepny w abonamencie „ebooki+audiobooki bez limitu” w aplikacjach Legimi na:

Androidzie
iOS
Oceny
4,0 (2 oceny)
0
2
0
0
0
Więcej informacji
Więcej informacji
Legimi nie weryfikuje, czy opinie pochodzą od konsumentów, którzy nabyli lub czytali/słuchali daną pozycję, ale usuwa fałszywe opinie, jeśli je wykryje.

Popularność



Kolekcje



Pa­mięci Ta­de­usza Kon­wic­kiego

Ko­mi­nek Waw­rzy­niec jesz­cze nie za­snął, a już się nie wy­spał. Tak samo widny dzień – jesz­cze się nie zmierzchł, a już zdą­żył za­świ­tać, jakby Piór­ków był za ko­łem po­lar­nym, i trzeba było znowu iść do ro­boty. A może wcale nie było trzeba, tylko Ko­mi­nek Waw­rzy­niec nu­dził się pod pie­rzyną? Albo stara Ko­min­kowa chra­pała jak die­sel na ropę i wraz nie dało się spać? Bo mo­gło się wy­da­wać, że Ko­min­kowa na zmianę albo chra­pała jak die­sel na ropę, albo rzę­ziła bron­chit ko­klusz, czyli to zna­czy wy­da­wała z sie­bie zbyt wiele dźwię­ków, zbyt wiele jak na ar­ty­stę, a dźwięk to prze­cież tylko po­wie­trze jest wpra­wione w ruch, od szes­na­stu her­ców do dwu­dzie­stu ki­lo­her­ców tego drga­ją­cego po­wie­trza, czyli zbyt wiele po­wie­trza wpra­wiała w zbyt wielki ruch, a z po­wie­trzem, ru­chem i tymi her­cami jesz­cze nikt nie wy­grał. Wy­grać to może chi­rurg la­ryn­go­log z po­li­pem i prze­grodą nosa, ale nie ar­ty­sta z ży­wio­łem i pra­wami fi­zyki, bo ar­ty­sta z ni­czym ni­gdy nie wy­grywa, do­brze, je­śli nie prze­grywa. Bo jak wy­grywa, to nie jest ar­ty­stą. A Ko­mi­nek Waw­rzy­niec jest.

Albo zaś ina­czej: Ko­mi­nek Waw­rzy­niec su­słowo się wy­spał, cho­ciaż oka pra­wie nie zmru­żył, bo mu wy­szło, że nie po to na stare lata na­uczył się czy­tać, pi­sać, rzeź­bić i ma­lo­wać, nie po to z dworu wy­wiózł fur­manką en­cy­klo­pe­dię oraz wszyst­kie inne książki, a także mapę nieba, kom­pas i wa­ser­wagę, nie po to za­glą­dał do bi­blio­tek gmin­nych, po­wia­to­wych, a na­wet wo­je­wódz­kich w po­szu­ki­wa­niu sta­rych ga­zet i nie po to zgro­ma­dził po­kaźny zbiór wy­cin­ków, nie po to pil­nie stu­dio­wał słow­niki, dyk­cy­ona­rze, kom­pen­dia i lek­sy­kony oraz zdzierne ka­len­da­rze, nie po to od­był liczne a da­le­kie po­dróże, i w końcu nie po to przy licz­nych ob­struk­cjach udało się Piór­ków ze­lek­try­fi­ko­wać, żeby się te­raz wy­sy­piać na trzy zmiany.

Bo jako ar­ty­sta Ko­mi­nek Waw­rzy­niec od­róż­niał de­fi­cyt snu od bez­sen­no­ści, do­kład­nie tak samo jak więk­szość zwy­kłych lu­dzi od­róż­nia karę od tor­tury, tylko zu­peł­nie ina­czej, bo zwy­kli lu­dzie uwa­żają, że kara jest za karę, tor­tura zaś dla ucie­chy, a Ko­mi­nek Waw­rzy­niec uwa­żał bez­sen­ność za na­grodę, co po­zwala pi­sać, czy­tać, rzeź­bić i ma­lo­wać całą dobę na okrą­gło. A na­wet je­śli bez­sen­ność mia­łaby być tor­turą, to le­piej być udrę­czo­nym przez bez­sen­ność, niż nie spać z po­wodu udręki.

Może jesz­cze gdyby się Ko­min­kowi co śniło, to byłby wi­dział po­ży­tek jaki w rze­tel­nie prze­spa­nej nocy. A tak, to nic, bo mu się ni chuja nie śniło, więc jakby nocy nie było. I w pa­mięci, jak od­ce­dzone prze­ta­kiem, zo­sta­wały te ale roz­sąd­nie nie­prze­spane, bo tylko tyle sensu jest w nocy, ile po­żytku w bez­sen­no­ści. A naj­szyb­ciej to zro­zu­miał, że walki z bez­sen­no­ścią nie da się wy­grać, bo jesz­cze nikt nie za­snął na polu walki, i w ogóle nie ma nic gor­szego niż wy­spany ar­ty­sta.

I niósł się nad Piór­ko­wem dźwięk dłuta gwał­cą­cego ka­mień, i niósł się jęk gwał­co­nego ka­mie­nia, niósł się jak Piór­ków długi i sze­roki, noc w noc i dzień w dzień się niósł, w nie­dziele i nowe roki, i nie niósł się tylko w Boże Na­ro­dze­nie i Wiel­ka­noc, a nie dla­tego, że Ko­mi­nek Waw­rzy­niec próż­no­wał albo od­sy­piał, tylko dla­tego że upra­wiał sztukę na cich­sze spo­soby, raz, żeby Panu oznaj­mić, że trze­cie przy­ka­za­nie ci­szą sza­nuje, choć nie bez­czyn­no­ścią, a dwa, żeby piór­kow­skich, co wszyst­kie przy­ka­za­nie so­len­nie prze­strze­gali, nie wkur­wiać, bo gniew Wszech­mo­gą­cego to może i po­ważna sprawa, ale fu­ria są­sia­dów to już na pewno, i w Piór­ko­wie na ogół prę­dzej są­siad są­sia­dowi spra­wie­dli­wość wy­mie­rzy niż Pan swoje bi­blijne do­pu­sty, bo przez płot siłą rze­czy bli­żej niż z ko­smosu.

A stara Ko­min­kowa by­naj­mniej nie chra­pała, tylko przez sen ga­dała ze świ­niami.

Wraz po woj­nie nikt nie pa­mię­tał, kiedy i komu pierw­szy klucz się wio­li­nowy po­ja­wił, bo ci, co mo­gli pa­mię­tać, pa­mię­tać nie chcieli albo pa­mię­tać się bali, albo nie żyli. A już naj­bar­dziej nie żyli ci, któ­rzy wie­dzieli, co klucz taki prze­po­wiada. I w ogóle w więk­szo­ści nie wie­dzieli, co to ta­kiego, na­wet na­zwy nie znali, tyle że trak­to­wali z po­wagą, jak ja­kie za­dziory, i bali się tak samo jak dwóch bły­ska­wic na heł­mach. I nikt nie my­ślał o ro­wasz, fu­þark ani or­choń­skim al­fa­be­cie, ale o tym, czy bę­dzie z tego ja­kie nie­szczę­ście i czy aby czyja matka nie za­pła­cze.

Taki klucz wio­li­nowy to tylko w so­ne­tach opi­sują jako po­łą­cze­nie har­mo­nii i pa­no­wa­nia, ła­godne ujarz­mie­nie, roz­ple­cioną nie­skoń­czo­ność, tylko w si­nych ta­tu­ażach sym­bo­li­zuje szczę­ście i ra­dość ży­cia. Bo na piór­kow­skich cha­łu­pach zna­czy ostat­nie ostrze­że­nie, nie­chybną ze­mstę, ry­chły wy­rok. Nor­mal­nie, kurwa, śmierć.

W zna­kach nie o to cho­dzi, żeby wie­dzieć, skąd się wzięły, bo w zna­kach nie cho­dzi o prze­szłość. Bo siła zna­ków nie w tym, co zna­czą do tyłu, tylko w tym, co zna­czą do przodu. Za­po­wiedź. To wła­śnie czyni je Zna­kami.

W ca­łym Piór­ko­wie oraz także w oko­licy nikt nie wie­dział kto, kiedy i gdzie na­pi­sał pierw­szy klucz wio­li­nowy, dla­czego wy­gląda, jak wy­gląda, kto go wy­my­ślił ani komu i po co, bo w ca­łym Piór­ko­wie nikt nie sły­szał o bło­go­sła­wio­nym Gwi­do­nie z Arezzo, be­ne­dyk­ty­nie, co zo­stał ka­me­dułą, który pierw­sze stop­nie skali ozna­czył pierw­szymi li­te­rami hymnu ku czci Świę­tego Jana, Sancte Io­an­nes. Na­wet o Arezzo nie sły­szeli, chyba że może pro­boszcz, ale nie na pewno. A co do­piero o An­zel­mie z Flan­drii, który splótł dwie pierw­sze li­tery, li­terę S prze­kłuł li­terą I, po­pa­trzył, po­du­mał i uznał, że może być. Sam dzie­dzic nie wie­dział, cho­ciaż nuty czy­tał i ro­zu­miał, ani na­wet Smy­czek, który wpraw­dzie pię­cio­li­nie parę razy z da­leka wi­dział, ale nut nie znał, a prze­cież klucz był wio­li­nowy, czyli skrzyp­cowy. No po pro­stu nikt. Do­brze, je­śli cho­ciaż o Chrzci­cielu sły­szeli.

A ko­twicy to w Piór­ko­wie nikt nie wi­dział, no bo jak? O Ar­mii Kra­jo­wej Smy­czek tylko gdzieś sły­szał, że jest, że wa­leczna, a dla zdraj­ców bez­li­to­sna, że z Lon­dynu za­si­lana sztab­kami złota, że ma żoł­nie­rzy, do­wód­ców, ar­se­nały, sądy po­lowe, wła­sną prasę, pocztę i wła­sny wy­wiad, nie tylko do­wód­ców. Ale prze­cież sam się do AK nie za­pi­sał, bo na­wet nie wie­dział, gdzie by tu pójść, nikt go nie re­kru­to­wał, żad­nej przy­sięgi na żad­nej le­śnej po­la­nie w oto­cze­niu żad­nych dziar­skich par­ty­zan­tów nie skła­dał i nikt tego nie sfo­to­gra­fo­wał, żeby po­tem mieć zdję­cie do od­li­cza­nia po­le­głych i po­mar­łych z prze­pi­cia.

No sam się zwer­bo­wał, bo w ca­łej oko­licy nie było komu tego zro­bić, bo był tylko Smy­czek i paru kra­jan, żad­nych do­wód­ców, szta­bek złota, ar­se­na­łów i Lon­dy­nów, za to szko­pów pod do­stat­kiem, może i nie­mra­wych, ale za­wsze było do kogo po­strze­lać, w ra­zie jakby na­szła ochota. A że każde dzieło pod­pi­sać ja­koś na­leży, o ko­twicy nie wie­dząc, Smy­czek uznał, że skrzyp­cowy klucz w sam raz się do tego nada, i tak już zo­stało, że znak do za­pisu prze­waż­nie pra­wej ręki la­tami bu­dził grozę i na­dzieję, a całe po­woj­nie po­ja­wiał się nie tylko na ob­wiesz­cze­niach o ko­lek­ty­wi­za­cji, nie tylko na pla­ka­tach o elek­try­fi­ka­cji, nie tylko na mu­rach ko­mi­sa­ria­tów i ko­mi­te­tów, ale rów­nież w szop­kach ja­seł­kach, ko­szycz­kach ze świę­co­nem, ha­ftach, a po­tem, po po­woj­niu, kiedy z prze­pi­cia po­marli ostatni, co mo­gli Smyczka pa­mię­tać, jesz­cze na zde­rza­kach i pod­ko­szul­kach.

Dla­czego cię nie wy­klę­łam, jak jesz­cze była pora? Na co, durna, cze­ka­łam? Bo co? Nie wie­dzia­łam, że to się tak skoń­czy? Wie­dzia­łam, od po­czątku wie­dzia­łam, pierw­szy raz jak przy­szłeś z ko­lędą z tymi pi­ja­nymi ban­dzio­rami, od razu wtedy wie­dzia­łam. Tak po pro­stu to nie mo­głeś, nie? Ze sta­ro­ści, we wła­snym łóżku, z sa­kra­men­tem na­masz­cze­niem, bo tak to każdy głupi po­trafi, a ty zbój by­łeś, syn ko­wala, kurwa, wódz In­dian. Taki nie do­żywa swo­ich dni pod pie­rzyną, ma być na wi­doku, naj­le­piej na oczach ca­łej wsi, szu­bie­niczka by­łaby w sam raz i kat w ta­kim faj­nym kap­tu­rze z dziu­rami na oczy, żeby ca­łej wsi ob­ra­zek za­padł w pa­mięć i żeby go so­bie opo­wia­dali z po­ko­le­nia na po­ko­le­nie, że nie tyle zbója po­wie­sili, ile zbója zbó­jów, i że do końca dziar­sko pa­trzy­łeś śmierci w śle­pia przez te dziury, bo tak so­bie od­ku­pie­nie wy­obra­ża­łeś, przez nie­pa­mięć. Że lu­dzie nie będą ci pa­mię­tać ban­dy­terki, wy­dup­co­nych pa­nien i wy­bi­tych zę­bów, tylko tą szu­bie­nicę jak ma­lo­wana, z sie­dzą­cym na niej czar­nym kru­kiem, na pa­górku jak ma­lo­wany, żeby z da­leka było wi­dać, i wie­trzyk, żeby ła­god­nie cie­bie ko­ły­sał, a skrzy­piący sznur wtó­ro­wał czar­nemu kru­kowi. Jak w klech­dach le­gen­dach z ob­raz­kami. No i nie­stety, wy­szło, jak wy­szło. Mia­łeś po­lec, a tylko zgi­ną­łeś jak inni przed tobą i inni po to­bie. No za­strze­lili z da­leka i na­wet nie wia­domo kto, i chyba jesz­cze ży­wego rzu­cili we wio­senne błoto, co się go do­czy­ścić nie da, twa­rzą w dół, zna­czy rów­nież nie­chcąco uto­pili, no i mia­łeś taką śmierć, jak chcia­łeś, tylko zu­peł­nie inną, co ją wpraw­dzie cała wieś wspo­mi­nać bę­dzie z po­ko­le­nia na po­ko­le­nie, ale bez na­bo­żeń­stwa, i nie jedną w ży­ciu, jak wszy­scy, tylko dwie jed­nego dnia. I tyle tej le­gendy, że brzmi jak aneg­dota.

I za czym, durna baba, tak tę­sk­ni­łam? Za wszami, smro­dem odo­rem, grzy­bem w onu­cach i pier­ni­kiem w ka­le­so­nach? Za wiel­moż­nym przy­zwo­le­niem, żeby do­myć, od­kar­mić, dać dupy, zro­bić do­brze, wziąść do buzi, a po­tem jesz­cze po­smy­rać po plec­kach sen­nego zbira? A po­tem jesz­cze od­pro­wa­dzić wzro­kiem do bu­czyny i tę­sk­nić za tą chwilą, kiedy już się na nic nie czeka? Wy­cho­dzi na to, że całe lata tę­sk­ni­łam, że­bym już wresz­cie nie mu­siała tę­sk­nić, tę­sk­ni­łam za nie­tę­sk­notą. I jak już ła­ska­wie przy­szła, tę­sk­nię jesz­cze bar­dziej...

Ko­niecz­nie mu­sia­łeś dać się za­bić, je­bany ban­dyto? Tylko o so­bie my­śla­łeś czy jak? No chyba. Też tak mo­głam. Dzie­dzica to mo­głam mieć o tak, na pstryk, a nie ta suka ko­mu­nistka, i ży­ła­bym se jak ta pani, so­bie bym żyła we dwo­rze z for­te­pia­nem i pie­cem w każ­dej izbie, ka­flo­wym, a nie w pie­karni z ka­len­da­rzem na ścia­nie. I co z tego, że dzi­wak, kiedy bo­gaty, ładny i smutny. Pa­jac to ty sam je­steś i go­ło­du­piec, i mój, kurwa mać.

I co ja z tego mam? Ka­ma­sze za­kła­dam na opak i po nocy, jak jaka strzyga zmora, ślady ro­bię piór­kow­skim w obej­ściach i skrzyp­cowe klu­cze po mu­rach sma­ruję, opor­nym, żeby się za­lę­kli, za­lęk­nio­nym, żeby się oparli, żeby ci, co wie­dzą, pa­mię­tali, żeby ci, co nie pa­mię­tają, wie­dzieli, żeby ci, co nie wie­dzą i nie pa­mię­tają, po­srali się ze stra­chu. I po co się tak wy­dur­niam, kiedy chyba wszy­scy wie­dzą, że to ja? No? No nie dla cie­bie ani ku pa­mięci, a dla sie­bie. Że­byś ja­koś był. Żeby jak­byś tu był.

I wiesz co? Do­brze ci tak! Dom mia­łeś, a nie cha­łupę, i nie strze­cha słoma, ale papa, praw­dziwa, a w domu go­rzałkę, ogó­reczki i sło­ninę, naftę i pa­te­fon, i pie­rzynę, a pod pie­rzyną, co tylko so­bie wy­my­śli­łeś, i tak, i siak, i owak, od góry, od dołu, od tyłu, i ani razu nie po­wie­dzia­łam nie chcę nie mogę, bo za­wsze chcia­łam i za­wsze mo­głam, cała chcia­łam i cała mo­głam, cała, moje sio­dło i moje cycki, oba. I ten chleb to też dla cie­bie pie­kłam, nie że­bym ja miała za co żyć, ale że­byś ty miał co żreć. Tę wojnę to ja ci za­pła­ci­łam. Nie ja ją za­czę­łam i nie ja ją wy­gra­łam, ale to ja do niej do­ło­ży­łam. Kto inny za­czął, jesz­cze kto inny wy­grał, a tylko ja z nią zo­sta­łam. Cie­bie już dawno nie ma, a ona cią­gle jest. No, opie­kuję się wojną.

Sto razy ci mó­wi­łam, że jesz­cze żadna wojna nie wy­grała się sama. Do wojny trzeba pie­nię­dzy, do wy­gra­nia wojny trzeba bar­dzo dużo pie­nię­dzy, a do po­woj­nia jesz­cze wię­cej. Wię­cej niż można zra­bo­wać w oko­licy. I co? Wy­szło na moje. Skoń­czyły się pie­nią­dze, skoń­czyła się wojna. Go­spo­da­rzom nie było już co za­bie­rać, a za­nim ten twój Lon­dyn się po­ła­pie, bę­dzie po wszyst­kim. Jak­bym ich do­rwała, to­bym im wy­tłu­ma­czyła. Ze szko­pem mo­głeś wy­grać za moje. Bez funta, złota i do­lara nie da się wy­grać z Ru­skimi. Ale na­wet jak się nie da wy­grać, to można po­wal­czyć, coś wy­tar­go­wać, przy­trzy­mać, po­stra­szyć albo przy­naj­mniej dać na­uczkę, że oku­pa­cja też kosz­tuje i może się nie opła­cać. Skąpcy du­si­gro­sze nie zro­bią pod­zie­mia. Zo­sta­wią was sa­mych, a nam po­zwolą się wzru­szać brzo­zo­wym krzy­żem pod la­sem.

Że­bym wie­działa, to­bym cię sama do­biła, że­bym przy­naj­mniej wie­działa za ja­kie grze­chy. Jezu, jed­nego już do­bi­łam. I co? I co mi zro­bią? Po­cho­wają bez sa­kra­mentu? A się zdzi­wią, jak im na­wet po­tem klucz skrzyp­cowy za­kwit­nie na pło­tach.

I wiesz co? Cza­sem my­ślę, że na­prawdę tak ci do­brze, sa­memu, w pio­no­wym gro­bie, w mon­du­rze wy­ga­lan­to­wany, głową do góry, wszystko w du­pie, raz na rok przyjdą har­ce­rze, li­ście od­miotą na są­sied­nią mo­giłę ja­kiej pro­stej ko­bie­ci­nie, co się żad­nym czy­nem nie wsła­wiła, tylko dzieci od­cho­wała, ale do mia­sta od­cho­wała, no i nie ma komu o jej mo­giłę za­dbać, bo mia­sto da­leko i po­tom­stwo tylko na święta przy­jeż­dża, a i to nie na każde, tylko kiedy wię­cej jak je­den dzień trwają.

Har­ce­rze i świeczki za­palą, i wartę za­cią­gną, i li­sto­pa­dem zmar­z­nięci wrócą do cha­łup, bo rano trzeba do szkoły, bo się nie­złom­no­ści od cie­bie uczyli, no ta­kiej, że się dwa razy na ty­dzień wpada do cha­łupy na­żreć, wy­spać, oprać i po­ru­chać. I tyle z tego mam, że za­stępy, dru­żyny, szczepy i hufce, cała, kurwa, cho­rą­giew, a wszystko imie­nia Smyczka, nor­mal­nie izba pa­mięci, tylko taka bez izby. A to ja je­stem li­lijka, a to ja je­stem czu­wajka.

Wy­klęty to ty do­piero bę­dziesz, jak się do­wie­dzą o eg­ze­ku­cji na Czy­na­stym, a się do­wie­dzą, zo­ba­czysz. Prze­cież, że nie ode mnie, a i tak się do­wie­dzą o ska­to­wa­niu ka­leki, o ster­cie tru­pów w Byd­gosz­czy, o no­żach w cho­le­wach, obu, do czego były, o ra­bun­kach, czyli że apro­wi­za­cji, wy­bi­tych zę­bach i zgwał­co­nych dzie­wu­chach i że przez cie­bie Siwi hur­tem do UB wstą­pili, bo złe toto swoją drogą, ale i po swo­jemu spra­wie­dliwi, i przy­się­gali za­je­bać każ­dego za­ka­piora, co im w szkodę wle­zie, też przez cie­bie.

Jaki, kurwa, An­ders, jaki PSL? Nie wi­dzisz, co się dzieje?! Wszystko się roz­mo­ściło i roz­go­ściło w czar­nej du­pie wy­sma­ro­wa­nej to­wo­tem, tym od za­wia­sów i ka­ra­bi­nów, co go jesz­cze tro­chę w sieni zo­stało, i za­raz go dam Ka­zi­mie­rzowi ra­zem z szu­wak­sem. Nie ma są­sia­dów i ziom­ków, no może z wy­jąt­kiem Ko­min­ków, ale oni ja­cyś ar­ty­ści, zna­czy po­pier­do­leni. Reszta zo­stała ta­rzy­szami i oba­te­lami. I samą mnie z tym zo­sta­wi­łeś, cwa­niaczku. A gdy­bym ja ci tak zro­biła? Ze­szła na su­choty albo i przy po­ro­dzie? Jak byś się czuł, zu­chu? Beze mnie twoje dia­bły to ja­sełka wer­tepy, co tylko mnie nie śmie­szą. A twoje cnoty to bez­pań­skie psy, co tylko ja do­kar­miam i tylko mnie nie gryzą.

Ko­bietą to by­łam, jak wpa­da­łeś do cha­łupy z tej swo­jej wojny, w su­mie to ta wojna może i nie była taka zła. Raz w ży­ciu by­łam ko­bietą, a po­tem już całe ży­cie babą. Za­ko­pana żyw­cem, po­lnym ka­mie­niem przy­wa­lona, z cha­brami w sło­iku po musz­tar­dzie. Żeby jesz­cze. To na mnie będą te li­ście har­ce­rze od­gar­niać. Że­bym nie wiem, ile klu­czy na­ma­lo­wała, że­bym De­łe­sia klęła otwar­cie i na głos, a nie w cha­łu­pie, tylko w Bia­ło­brze­gach na rynku, że­bym to­wa­rzy­sza dzie­dzica prała po py­sku, aż bę­dzie czer­wony jak jego kra­wat, żeby nie wiem co, wojna i tak bę­dzie lep­sza.

No za co? Dla­czego? Że­bym we wła­snej mo­gile szu­kała two­ich ko­ści?

Do­bra, już do­bra, wra­cam do cha­łupy. Zo­sta­wiam ci tu świa­tło. Zaj­rzę ju­tro.

Za­pra­szamy do za­kupu peł­nej wer­sji książki
Pro­jekt okładkiKa­ro­lina Że­la­ziń­ska
Ilu­stra­cja na okładceWi­told Ka­cza­now­ski (Wi­told-K)
Re­dak­tor pro­wa­dzącaMo­nika Koch
Re­dak­cjaKry­styna Pod­haj­ska
Ko­rektaAnna Na­li­kow­skaAnna Bur­ger
Co­py­ri­ght © Pa­weł Po­to­ro­czyn, 2023 Co­py­ri­ght © by Wielka Li­tera Sp. z o.o., War­szawa 2023 Pu­bli­shed by ar­ran­ge­ment with Be­ata Sta­siń­ska Li­te­rary Agency.
ISBN 978-83-8032-918-8
Wielka Li­tera Sp. z o.o. ul. Wiert­ni­cza 36 02-952 War­szawa
Kon­wer­sja: eLi­tera s.c.