Jestem przy tobie - Michał Wyzga - ebook + audiobook

Jestem przy tobie ebook i audiobook

Michał Wyzga

4,2

Ten tytuł dostępny jest jako synchrobook® (połączenie ebooka i audiobooka). Dzięki temu możesz naprzemiennie czytać i słuchać, kontynuując wciągającą lekturę niezależnie od okoliczności!
Opis

Nieproporcjonalnie duża głowa, chude przedramiona, ciało gęsto owłosione, oblicze nieznamionujące inteligencji. Nawet osoba o najlepszych intencjach nie nazwałaby Sławomira Bugieniaka przystojnym czy choćby interesującym. A jednak, jakby na przekór temu wszystkiemu, ten swego czasu podejrzewany nawet o zaburzenia psychiczne mężczyzna, jest cenionym psychoterapeutą całkowicie oddanym pacjentom i prowadzonej praktyce.

Kiedy jeden z pacjentów Sławka dopuszcza się wyjątkowo okrutnej zbrodni, ten nie potrafi pozbyć się poczucia winy i porażki. Nieomal z dnia na dzień porzuca swoje dotychczasowe życie, aby zaszyć się w domku pod lasem, gdzie rozważa nawet popełnienie samobójstwa.

I wtedy właśnie odkrywa, że nie tylko ludzie potrzebują psychoterapeuty i kogoś do „pogadania”.

Ebooka przeczytasz w aplikacjach Legimi na:

Androidzie
iOS
czytnikach certyfikowanych
przez Legimi
czytnikach Kindle™
(dla wybranych pakietów)
Windows
10
Windows
Phone

Liczba stron: 370

Audiobooka posłuchasz w abonamencie „ebooki+audiobooki bez limitu” w aplikacjach Legimi na:

Androidzie
iOS

Czas: 10 godz. 23 min

Lektor: Paweł Werpachowski

Oceny
4,2 (59 ocen)
22
28
7
2
0
Więcej informacji
Więcej informacji
Legimi nie weryfikuje, czy opinie pochodzą od konsumentów, którzy nabyli lub czytali/słuchali daną pozycję, ale usuwa fałszywe opinie, jeśli je wykryje.
Sortuj według:
misstransept

Nie oderwiesz się od lektury

Bardzo wciągająca lektura
00
pblackness12

Nie oderwiesz się od lektury

Jedna z lepszych książek jakie czytałam! Wciąga od pierwszego zdania!
00

Popularność




Rozdział I

1

W ten majowy piątek, o godzinie dziewiętnastej trzydzieści cztery, Kamilowi Rokickiemu pozostało już tylko jedno zadanie do wykonania - dojechać do domu, do Żaby i do Jagody. Mocniej nacisnął pedał gazu służbowej skodyoctavii.

Droga biegła przez las prosto jak strzelił. Promienie zachodzącego słońca przedzierały się między pniami sosen. Niebospurpurowiało.

Kamil dotknięciem palca odblokował telefon i zerkając to na wyświetlacz, to na drogę, wybrał numer podpisany jako „Żaba”. Wsunął komórkę w uchwyt na descerozdzielczej.

Sygnał rozbrzmiał w samochodowych głośnikach. Kasia odebrała potrzecim.

– Hej. – Przez telefon jej głos brzmiał jeszcze seksowniej niż nażywo.

– Żaba. – Kamilowi drżał głos. Przyhamował za samochodem dostawczym iveco. – Żaba, usiądź. Siedzisz? To słuchaj: podpisałem.

– Weź, nie gadaj. Znim?

– Z nim. – Uśmiechnął się. – Znim.

– O, kurde… Znaczy… Skarbie, gratuluję.

– Dzięki.

– Musimy to uczcić. Naprawdę sięcieszę.

Naprawdę się cieszyła. Słyszał to w jej głosie, wyższym niż zwykle, rozedrganym. Podnieconym.

Z szumem silnika wyprzedziło go niebieskieBMW.

– Żaba.

– No?

– Jak to jest mieć nadzianegomęża?

W głośnikach rozbrzmiałśmiech.

– Zajebiście! Ty mój Kulczyku, ty.

– Nie kracz. – Skrzywił się. – Lepiej żebym nie skończył jakKulczyk.

– A ty, jak widzę, już uruchamiasz to swoje czarnowidztwo – mruknęła. – Jak zwykle. Cieszyć mi się tu, kurde! Bo jak nie, to dostaniesz wałkiem połbie.

Roześmiała się jeszcze głośniej. Taka już była, lubiła się śmiać, a najbardziej ze swoich własnychdowcipów.

– Naprawdę się cieszę, skarbie – dodała. – Teraz już muszą przedłużyć ci umowę. Jedźostrożnie.

– Jak zawsze. – Uśmiechnął się. – Przedłużą. Kiedy tylko Evico spółka z o. o. zacznie składać zamówienia, będę miał największy obrót ze wszystkich handlowców. Kupię po drodze szampana, co ty na to, Żaba?

Po lewej stronie szosy pojawił się zajazd, piętrowy, otoczony olchami, z dachem krytym strzechą. Dachowe okno przypominało wielkie oko, które obserwuje przejeżdżające samochody. Wiszący nad wejściem szyld głosił: „Karczma Cetno”. Na słupie wisiał cyfrowy wyświetlacz, zupełnie niepasujący do wystroju, na którym migał czerwony napis: „Danie dnia: Gulasz z jelenia i kompottruskawkowy”.

– Żaba, słyszysz? Jesteśtam?

Karczma Cetno została w tyle. Po lewej stronie drogi znów pojawił się las. Tuż za rowem melioracyjnym, biegnącym wzdłuż szosy, wyrastał rząd wierzb, sięgających witkami doziemi.

– Żaba?

Kamil minął zieloną tablicę z napisem mówiącym, że do miasta pozostały osiemdziesiąt dwa kilometry. Wyprzedził go biały ford transit z ukraińskimi numeramirejestracyjnymi.

– Żaba, co jest? Żaa-baaa! – Spojrzał na telefon. Wskaźnik zasięgu pokazywał cztery kreski na pięć. Co jest, do cholery? – Żaba! Odezwijsię!

– Nie wiem, skarbie. – Z głośników dobiegł stłumiony głos żony. – Kamil? Kamil! Słyszysz?

– Słyszę. Teraz. Chyba straciłemzasięg.

– Nie, zasięg jest okej. Sorki, mała mnie tu zagaduje i nie mogłam rozmawiać. Powiedziałam jej, że jeszcze jedziesz, i zaczęła marudzić. Czeka na ciebie od rana. Gdyby poszła do szkoły, to by się tak nie niecierpliwiła, ale cóż… Od rana siedzi i rysuje. Dla taty. Jakiś mecenas sztuki jesteś, cholera, czy nie wiemkto.

Roześmiała się znowu, jeszcze głośniej niżprzedtem.

– Powiedz jej, że jeszcze dwie godziny – powiedział Kamil. – Zostało mi osiemdziesiąt kilometrów, ale na wlocie może byćkorek.

– Powiem jej, że przyjedziesz za piętnaście odcinków „Maszy i Niedźwiedzia”. – Głos Żaby przycichł. – Jagoda, tatuś będzie za piętnaście odcinków „Maszy i Niedźwiedzia”. Wiem, że długo, skarbie. Piętnaście. Tak. Całych. Nie, tych krótszych. Dobrze, powiem. – Głos znów zabrzmiał głośniej. – Kamil, słyszysz?

– Słyszę.

Kasiaodchrząknęła.

– Dom sztuki Rokiccy & Rokiccy ma zaszczyt zaprosić szanownego pana Kamila Rokickiego na wernisaż wystawy poświęconej twórczości młodej, ale, kurde, niewiarygodnie utalentowanej malarki, rysowniczki, szkicowniczki i plastelinowej lepiaczki Jagody Rokickiej. Wstęp wolny iobowiązkowy.

– Na pewno będę. – Roześmiał się. – Zwłaszcza że nie mam wyboru, bo podejrzewam, że wernisaż odbędzie się wsalonie.

– Słusznie podejrzewasz. Ona zaraz zniesie jajo. Od rana rysuje, ale nie chce mi pokazać żadnego obrazka. Bo najpierw musi zobaczyćtatuś.

– Kochana.

– Ja też jestem kochana. Po wernisażu zapraszam na lasagne. Oczywiście jeśli mi się nie spali. Chociaż lasagne nie jest dla ciebie wskazane, bo odkąd spędzasz tyle czasu za kierownicą, sporo ci się przytyło. Powinnam była zrobić sałatkę z kurczakiem. Najlepiej bez kurczaka. Bo jeśli będziesz wpieprzał tak jak do tej pory, dostaniesz miażdżycy, cukrzycy…

– Izakrzepicy?

– Nie. Zawału. I tyle będzie z ciebie pożytku. Ale cóż, dzisiaj świętujemy, dzisiaj cipozwalam.

– Kocham cię, Żaba. Także dlatego, że nie zrobiłaś sałatki zkurczakiem.

– Jamyślę.

– Tylko błagam, niech ci się nie spali to lasagne. Jestem tak głodny, że zaraz zacznę obgryzaćkierownicę.

– Postaram się. Ale tylko dlatego, że też ciękocham.

– Dobry powód. – Uśmiechnął się. – Ucałuj małą ode mnie. Za dwie godziny sam tozrobię.

– Za piętnaście odcinków „Maszy”.

– Za piętnaście odcinków „Maszy”.

– Jedź ostrożnie. Pa.

2

Ruch nasilał się, im bardziej Kamil zbliżał się do miasta. Co z tego, że szosa rozdzieliła się na dwa pasy, skoro oba były zapchane samochodami. Póki co Rokickiemu udawało się jeszcze utrzymać prędkość w okolicach osiemdziesięciu kilometrów na godzinę, ale wkrótce na bank stanie wkorku.

Westchnął. Rozprostował plecy, z ulgą rozciągnął spięte lędźwie. Zamrugał, starając się nawilżyć zmęczoneoczy.

Podsumujmy. Czekało go przedłużenie umowy o pracę, bardzo przyzwoita premia naliczona od obrotów, oglądanie rysunków, które kochana córeczka wykonała specjalnie dla tatusia, domowe lasagne i radosna żona. Gdy zaś już rysunki zostaną obejrzane, lasagne zjedzone, a kochana córeczka uśpiona, radosna żona z radosnym mężem udadzą się na własny wernisaż w sypialni, który, bo i tak nieraz bywało, może przenieść się na balkon. Życie jest jednakwspaniałe.

Kamil nie mógł się powstrzymać. Wykrzyknął radośnie, podskakując na fotelu. Niechcący szarpnąłkierownicą.

Prawe koła pojazdu znalazły się na poboczu. Drobne kamyki zachrzęściły pod oponami, zastukały w karoserię. Za samochodem wzbił się tumankurzu.

Rokicki natychmiast wyprostował kierownicę. Uderzyła go fala gorąca. Odetchnął, oparł się w fotelu. Włączyłradio.

Leciało „Highway to hell”zespołu AC/DC.

Kamil darł się wniebogłosy, śpiewając razem z Bonem Scottem. Fałszował jeszcze bardziej niż zazwyczaj, ale nie przeszkadzało mu to w ogóle. W tej chwili to on był gwiazdą. Bon Scott mógł sięschować.

Zabawne. Śpiewał piosenkę o drodze do piekła, a do tego dnia o wiele lepiej pasowałoby „Stairway to heaven” Zeppelinów.

W sosnowym gaju po lewej stronie drogi pojawiła się większa przerwa między drzewami. Przebijający się tamtędy promień zachodzącego słońca padł Kamilowi natwarz.

Mężczyzna zmrużył oczy, zaklął, rozłożył osłonę przeciwsłoneczną umieszczoną nad przednią szybą. Promień oślepił go na tyle, że niemal przeoczył żałosną starowinkę stojącą przed szlabanem zagradzającym wjazd do lasu. Niemal. Ale nieprzeoczył.

3

Pod wpływem impulsu włączył kierunkowskaz i zjechał na mostek przecinający rów melioracyjny, na którego końcu znajdował sięszlaban.

Staruszka miała na głowie obszerną, opadającą na ramiona chustę w kolorze brudnej czerwieni, której rąbek zasłaniał jej oczy. Przeraźliwie chude ciało zawinęła w szarobury płaszcz o zbryzganych błotem połach sięgającychziemi.

Bardziej typowej wiejskiej babuleńki znaleźć chyba nie można. Kamil roześmiał się. Jeszcze nie otwierał drzwi. Chciał sięzastanowić.

Nie zabiera się autostopowiczów. To niepotrzebne ryzyko. Nigdy nie wiadomo, na kogo się trafi. Tyle się słyszy w mediach o różnych mordercach, oszustach izwyrodnialcach.

Tylko jakim zagrożeniem może być wychudzonastaruszka?

No i była też druga stronamedalu.

Jeśli Kamil jej nie zabierze, może zrobić to jakaś szumowina, która ją skrzywdzi. Wtedy Rokicki będzie miał tę babcię na sumieniu do końcażycia.

Poza tym to był dzień niezwykły. Szczęśliwy. Dzień radości i spełnionych marzeń. Dzień taki, że aż miało się ochotę zrobić coś dobrego dla innych zupełnie bezinteresownie, na przykład zabrać z drogi samotną, biedną staruszkę, która z sobie tylko znanych powodów zawędrowała kilkadziesiąt kilometrów odmiasta.

Choć właściwie… po co niby tozrobiła?

Ludzie mają swoje powody. Nie znamy wszystkich czynników, które nimi kierują. Może musiała coś załatwić w sąsiednim mieście, a brak jej osób, które mogłyby ją podwieźć. Autobusów teraz tyle, co kotnapłakał.

Kamil otworzył na oścież drzwi od stronypasażera.

– Pani wsiada. – Zaprosił staruszkę gestem. – Podwiozę.

Kobieta zbliżyła się. Nie było widać, by poruszała nogami, mimo że jej płaszcz przylegał ściśle do ciała. Barki i biodra również trzymała nieruchomo. Żadna część jej ciała nawet nie drgnęła, gdy kobieta szła do samochodu. Po prostu nagle zbliżyła się, nie wykonując żadnego ruchu, poza zmianą położenia ciała w przestrzeni. Ubłocone poły płaszcza szurały oziemię.

Dziwne. Kamil zacisnął dłoń na klamce, przyciągnął drzwi na kilka centymetrów. Po namyśle westchnął i znów otworzył je naoścież.

Staruszka zbliżyła się do niego. Zaśmierdziało stęchlizną. Materiał szaroburego płaszcza był zmechacony i upstrzony dziurami, w kilku miejscach rozpruty i krzywo zszyty dratwą na okrętkę. Spod chusty wystawał tylko dół jej twarzy. Między sinymi wargami tkwiły długie brązowe zęby, jak drewniane kołki. Wokół ust roiło się od kurzajek wielkości ziaren kukurydzy. Kobieta miała zapadnięte policzki, skóra jej twarzy była obciągnięta na wystających kościach czaszki. Sękate dłonie o szarawej, pomarszczonej skórze zacisnęła na drzwiach. Palce miała o połowę dłuższe od palcówKamila.

Uśmiech znikł z twarzy Rokickiego momentalnie. Mężczyzna wzdrygnął się. No dobra, zaproszenie jej do samochodu było jednak idiotycznympomysłem.

Staruszka wsiadła i zatrzasnęła drzwi mocniej, niż było to potrzebne. Jej wargi wykrzywiły się w uśmiechu, odsłaniając brązowe zębiska aż do przegniłych szyjek. Smród stęchlizny stał sięduszący.

Kamil zacisnął powieki, zmarszczył nos, odwracając się w drugą stronę, by autostopowiczka nie dostrzegła jegogrymasu.

Jeszcze przed momentem kabina samochodu wydawała się bezpieczna, miła, nawet przytulna. Teraz, gdy weszła do niej ta kobieta, przywodziła na myśl ciemną pieczarę, w której huczy wiatr. Wiatr śmierdzący stęchlizną. Biegnąca przez las droga okazała się nagle ciemna, złowroga, pełna wybojów i zdradliwychdziur.

Na chude przedramiona Kamila wypełzła gęsia skórka. Zaproszenie tej dziwaczki do samochodu to był zły pomysł, bardzozły.

Opanuj się. To tylko lęki, nie ma się czym przejmować. Owszem, nazwanie tej kobiety miłym towarzystwem byłoby lekką przesadą, ale co może ci grozić z jej strony? Gdyby nawet chciała zaatakować, prędzej dostałaby wylewu albo złamała sobie staw biodrowy, niż wyrządziła cikrzywdę.

Ze wszystkich sił spróbował się do niej uśmiechnąć. Wyszedł mu tylko jakiś dziwacznygrymas.

– Dokąd to pani szanowna podróżuje? – Zwolnił hamulec ręczny i wrzucił pierwszybieg.

– Żona cię zdradza – odpowiedziałastaruszka.

4

Kamil miał w głowie pustkę. Minęło już dobre pięć minut, odkąd ruszyli, a wciąż się nie odezwał. Zerknął na kobietę kątemoka.

Siedziała nieruchomo, sztywno. Gdyby nie to, że chusta zasłaniała jej oczy, można by pomyśleć, że obserwowaładrogę.

A jeśli ona po prostu… nie patrzyła nigdzie? Jeśli nie przeszkadzało jej siedzenie w ciemności, mimo iż wcale nie musiała tego robić? Niby to nic strasznego, a jednak Kamil poczuł się jakośdziwnie.

Niebo ciemniało. Krwistoczerwone słońce widoczne między drzewami w połowie skryło się już za horyzontem. Ruch na szosie stawał się tym gęstszy, im bliżej miasta się znajdowali. Prędkość jazdy spadała. Co jakiś czas rozbrzmiewały klaksony. Przed maskę skody octavii Kamila wcisnął się dostawczy wóz iveco, jadący nie szybciej niżpięćdziesiątką.

Normalnie Rokicki co chwilę zmieniałby pas, starając się jechać tym, na którym ruch akurat był szybszy. Ale nie robił tego. Trzymał się za dostawczakiem. Bez udziału świadomości przyhamowywał iprzyspieszał.

– Co mi tu pani plecie? – zapytał w końcu. – Przecież pani jej nawet nie zna. Kto pani niby jest, jakaś znajoma? Jeśli o mnie chodzi, to ja pani nieznam.

– Twoja żona Ewa tooszustka.

Teraz wszystko było jasne. Kamil roześmiał się. Zaczął nawet wypatrywać luki między samochodami na lewym pasie, w którą mógłby sięwcisnąć.

– Pani pewnie jest znajomą mojej mamy – stwierdził. – Co za przypadek, że akurat na paniątrafiłem.

Staruszka nie poruszałasię.

– Tylko że wszystko się pani pokićkało, pani szanowna. – Kamil zerknął w lewe lusterko i wrzucił kierunkowskaz. – Moja żona nie ma na imię Ewa. Widzę, że pani trochę naszą rodzinę zna, ale tak piąte przez dziesiąte. Gdzieś grają, ale nie wiadomo, na jakim weselu. Pomyliło się pani z kimśinnym.

Staruszka siedziała zupełnie nieruchomo. Można było nawet pomyśleć, że w ogóle nie oddychała, nie było widać by jej klatka piersiowa lub barki unosiły się przy wdechu. Zapadające ciemności nie zamaskowały wielkich kurzajek wokółust.

Boże, po co on zabierał ze sobą tego babsztyla? Ale kazać jej teraz wysiadać… To byłoby nieuprzejme. A jeśli to znajoma mamy, to tym bardziej trzeba okazaćwyrozumiałość.

Klakson rozbrzmiał natarczywie. W lewym lusterku pojawił się samochód z logiem marki w postaci czterech kółek. Audi było stanowczo za blisko. Mrugałoreflektorami.

Kamil szarpnął kierownicą w prawo, wracając na swój pas. Cholera, tak się zapatrzył na tę staruchę, że prawie spowodował wypadek. Wziął głęboki wdech, głośno wypuścił powietrze. Wszystkie mięśnie miał napięte. Rozbolała go głowa. Pomasowałczoło.

– No – znów zerknął na autostopowiczkę – kogo to żona zdradza? Pani opowie. Ja nikomu nie przekażę, to zostanie między nami. Bo o kimś pani to wie, tylko się pani osobypomyliły.

– Dlaczego kiedy rozmawiałeś z żoną, w pewnym momencie nastąpiła kilkusekundowa przerwa? – Zdawało się, że staruszka w ogóle nie porusza szczęką przy mówieniu. Ukryta za bordową chustą twarz nawet nie drgnęła. Głos kobiety był szorstki i skrzekliwy. Samo słuchanie go wprawiało wrozdrażnienie.

Jak wspaniale byłoby zatrzymać się tu i teraz, pośród pól i lasów, wywalić tę babę z samochodu na zbity pysk, odjechać z piskiem opon. Ale przecież tak nie można. To tylko lekko zbzikowanastaruszka.

– Że co nastąpiło? - zapytałKamil.

– Przerwa. Ewa nic nie mówiła przez kilkasekund.

Wokół żołądka Rokickiego zacisnęła się stalowa obręcz. Przygryzł wargę, aż zabolało. Skąd ona, do cholery, wie o tej przerwie wrozmowie?

Pacnął się w czoło. A potem sięroześmiał.

To banalne. Pomyśleć, że on, stary handlowiec, dał się nabrać jakiejś zwariowanej kobiecinie. Przecież praktycznie w każdej rozmowie, czy to telefonicznej czy na żywo, zdarzają się kilkusekundowe przerwy. Ba, nawet dłuższe. Jeśli nie w każdej rozmowie, to w dziewięćdziesięciu dziewięciu przypadkach na sto. Albo dziewięćdziesięciu ośmiu na sto. Babsztyl może mówić tak każdemu, kogo spotka, i zazwyczaj trafi. A potem się cieszy, że ktoś zrobił wielkie oczy. Znalazła się wieszczkaSybilla.

– Po pierwsze – westchnął – moja żona nie ma na imię Ewa. Podrugie…

– Zmieniła imię, kiedy miała trzynaście lat. Nie mówiłaci?

– Zmyślapani.

– Zapytajją.

– Zapytam. Żeby pani wiedziała, że zapytam. I okaże się, że pani jesteś nikt inny, jak tylko bajkopisarka. Skoro już musi pani wiedzieć, przerwa nastąpiła dlatego, że moją żonę zagadała córka. Powiedziałbym, jak ma na imię, ale to pani też na pewno wie lepiej odemnie.

No ciekawe, co teraz odpowie. Spojrzał nastaruszkę.

Milczała.

– Tak myślałem. – Kamil uśmiechnął się, pokiwałgłową.

– Ewa – podjęła autostopowiczka – nie odzywała się, bo musiała stłumićjęk.

– Jaki znowujęk?

Cała ta sytuacja była śmieszna, a jednak brzuch bolał Kamilanaprawdę.

– Jęk wywołany pieszczotamimężczyzny.

Rokicki nabrał powietrza w płuca. Wypuszczał je długo igłośno.

Dziesięć minut później musiał zatrzymać samochód. Na wlocie do miasta utworzył siękorek.

– Kamilu. – Staruszka obróciła ku niemu głowę i uśmiechnęła się sinymi wargami, pokazując brązowe zęby. – Jedźmy skrótem. Tu, za kawałeczek, będzie droga w prawo, przez las. Asfaltowa, nie obawiaj się. Jedźmy nią. Ominiemyzator.

Po piętnastu minutach jazdy zderzak do zderzaka Kamil skręcił tak, jak mu powiedziała, w prawo. Dolasu.

Wjechali w ciemność. Olchy rosnące po obu stronach szosy przesłoniły resztki słonecznego światła. Nad drogą unosiły się opary mgły. Reflektory samochodu oświetlały przydrożnezarośla.

W krzakach za prawym poboczem coś się poruszyło, ciemny kształt mignął tuż przed snopemświatła.

Kamil odruchowo nacisnął na hamulec. Rozejrzał się po zaroślach, a potem znów przyspieszył, koncentrując się nadrodze.

– Nie wierzę, że Kasia mnie zdradza – powiedział. – To, co pani mówiła o tej przerwie w rozmowie, to jakaś, wybaczy pani, totalna bzdura. Taka przerwa może być spowodowana czymkolwiek. Zresztą nawet gdyby było inaczej, skąd pani mogłaby o tym wiedzieć? A w ogóle to jak się paninazywa?

Ciemny kształt wyskoczył z krzaków i przemknął przez drogę dziesięć metrów od samochodu. Reflektory wyłoniły z ciemności długie uszy i szarąsierść.

– Cholerne zające. – Rokicki znowu depnął na hamulec. – No więc? – Spojrzał na staruszkę. – Słyszała pani, o co pytałem? Jak panigodność?

– Widzisz, Kamilu – powiedziała staruszka – ja wiem wiele i zawsze mówię prawdę. Tylko nie wszyscy dopuszczają tę prawdę do swojegoumysłu.

– Ale pani zagadkowa – żachnął się Rokicki. – Jeśli pani nie chce, to niech pani nie mówi. Właściwie do czego mi to potrzebne? A co jeszcze takiego ciekawego pani nibywie?

– Będziemy mieliwypadek.

Krew rozbryźnięta na białej masce skody octavii, asfalt zasypany odłamkamiszkła.

Kamilowi włosy stanęłydęba.

– Ale mnie pani wkręca. – Skrzywił się. – Niech pani lepiej nie kracze, bo naprawdę do tego dojdzie. Ja się trochę na tym znam, wie pani? Liznąłem co nieco psychologii. To się nazywa, pani szanowna, samospełniająca się przepowiednia. Pani mi powie, że będziemy mieli wypadek, ja się tym przejmę, zestresuję się, zacznę myśleć, brać sobie to do głowy, a przez to stracę koncentrację na drodze i gotowe. Wypadek. Więc niech pani już nie zmyśla, dobra?

– Dobrze, Kamilu. Jak sobieżyczysz.

– Cieszę się, że doszliśmy do porozumienia. Ładny dzień, prawda?

– Byłby ładny, gdyby żona cię nie zdradzała. Właśnie w tym momencie torobi.

– O, Jezu… – westchnął. – Dobra. To niech pani powie, skąd pani to nibywie.

– Ja wiemwiele.

– O, kurwa mać! – Kamil wcisnąłhamulec.

Opony zapiszczały, pedał hamulca zadrżał, kiedy zadziałał ABS. Samochód zatrzymał się po kilkunastumetrach.

Ogromny jeleń z rozłożystym porożem, stojący na środku drogi, spojrzał na auto obojętnie. Wokół pojazdu uniósł się dym. Śmierdziała spalona guma opon. Automatycznie uruchomione światła awaryjne migałyrytmicznie.

– O, ja cię pier..… – Kamil złapał się za głowę. – Kiedy on wylazł na drogę? W ogóle go niezauważyłem.

Zwierzę na chwilę zatrzymało wzrok nastaruszce.

Ten jeleń się do niejuśmiechał!

Absurd? Być może. Cholerny stwór nie pokazał zębów, nie wykrzywił pyska, ani nic takiego, ale na sto procent sięuśmiechał.

Uśmiechał? Co za bzdura. Kamil w ostatnim czasie miał zdecydowanie zbyt wiele stresu. Odbijałomu.

Otarł twarz, westchnął głęboko. Jeleń pokłusował i zniknął między olchami po drugiej stroniedrogi.

– No, było blisko. – Dłonie Rokickiego drżały. Jeszcze przez chwilę siedział bez ruchu, aż napięcie opadło. Nagle roześmiał się, już niecorozluźniony.

– To się pani udało – powiedział. – Całe to gadanie o wypadku i proszę. Małobrakowało.

Wyłączył światła awaryjne iruszył.

– A w ogóle to gdzie chce pani wysiąść? – zapytał. – Nie żebym panią wyganiał, pytam tylko. Wiadomo, zawsze to miło z kimś pogadać w czasie drogi, ale przyznam, że trochę mnie pani straszy. Nieswojo się czuję. Z całym szacunkiem, ale niech pani powie, gdzie wysiada, a potem lepiej milczy. Jakąś krzyżówkę rozwiąże może. Albo, nie wiem, na szydełku porobi? Co?

Po kilku kilometrach dotarli do skrzyżowania w kształcie litery T. Było już całkiem ciemno. Na niebie rozbłysłygwiazdy.

– Znam to miejsce. – Kamil skręcił w prawo. – Tylko wcześniej nie pomyślałem, że można dotrzeć tutaj przez las. Rzeczywiście jesteśmy już blisko. Ominęliśmy korki. Skąd pani tak zna te tereny? Jeździ panisamochodem?

Szosa byłapusta.

Kamil rozpędził się do dziewięćdziesięciu kilometrów na godzinę. Potem do studziesięciu.

Minął łuk drogi biegnący przy stawie odbijającym światło gwiazd. Wyjechał naprostą.

Tam przycisnął gaz jeszczemocniej.

Licznik pokazywał sto czterdzieści kilometrów nagodzinę.

– Wciąż nie oświeciła mnie pani, skąd pani wie, że Kasia mnie zdradza – powiedział, siląc się na beztroskiton.

– Zadzwoń doniej.

– Mówiłem, że tak zrobię – odparł. – I wie pani co? Zadzwonię. A tak. Telefon mam połączony z radiem, więc usłyszy pani, co ona mówi. Ciekawe, co pani wtedywymyśli.

Wybrał numer podpisany jako „Żaba”. Po kilkunastu sygnałach w głośnikach rozległ się komunikat, że użytkownik, do którego Kamil dzwoni, nieodbiera.

– Nie odbiera – stwierdziła starucha – bo uprawiaseks.

– Oczywiście, że tak. – Kamil pokiwał głową. – Przecież nie może istnieć żaden inny powód. A z kim go uprawia, jeśli możnawiedzieć?

– ZPawłem.

– Z którymPawłem?

– Dobrze wiesz, zktórym.

– Aha. I tylko z nim? Czy może majątrójkącik?

– Tylko znim.

– No, to ciekawe – mruknął. – To może wie pani też, jak Paweł ją poderwał? Czym jej zaimponował? Co ma takiego, czego ja nie mam? Może jego… no, wie pani, jest większy niżmój?

– Nie. Jest mniejszy. Ale twoja rola w małżeństwie od początku sprowadzała się do zapewnienia dobrobytu materialnego. Seks jest dla Ewy sposobem na zatrzymanie cię przy niej, zapewnienie sobie dostępu do twoich zasobów finansowych. Poza tym uważa cię za dobry materiał na ojca jej dzieci. Ale nie na kochanka. Nie fantazjuje o tobie. Kochanków od samego początku zamierzała szukać sobie pozamałżeństwem.

– No proszę, jaka teoria. Doczepić się nie można. Tyle że, za przeproszeniem, z dupywzięta.

– Jak została poczętaJagoda?

– Ale jak to jak? – roześmiał się. – Pyta pani o pozycję? Czy omiejsce?

– Pytam ookoliczności.

– Fakt, okoliczności były… cóż… ciekawe. Zrobiliśmy to po kłótni. Po kłótni seks jest najostrzejszy. Ale właściwie to nie wiem, czemu pani o tymmówię.

– Nie po zwykłej kłótni – powiedziałastaruszka.

Kamil bezwiednie coraz mocniej dociskał pedałgazu.

Silnik szumiał głośno. Samochód pędził już sto pięćdziesiąt kilometrów na godzinę. Za oknami panowała nieprzenikniona ciemność, urozmaicona czasu do czasu pasmami rozmazanych świateł przydrożnychbudynków.

– No – Kamil podrapał się po głowie – nie po zwykłej. Właściwie to wtedy się rozstaliśmy. To miał być nasz ostatni raz, na pożegnanie. I proszę, Kasia zaszła w ciążę. To był znak, mówię pani. Znak, że nie powinniśmy sięrozstawać.

– Dziurawaprezerwatywa.

– A skąd pani… A, wiem. – Uśmiechnął się. – Podobnie jak wcześniej mówi pani coś, co sprawdza się w dziewięciu przypadkach na dziesięć. Tak, pękłaprezerwatywa.

– Nie pękła. Ewa przedziurawiła jąpaznokciem.

– Tego, proszę pani – Kamil podrapał się po potylicy – to nawet ja nie wiem. A co dopieropani.

– Miała wtedy hybrydy. Zielone.

– Kaśka się pani wygadała. – Kamil wycisnął głos ze skurczonegogardła.

Samochód nie zwalniał. Droga zakręcała teraz głębokimi łukami, to w lewo, to w prawo. Reflektory ledwie nadążały z rozświetlaniemciemności.

– A nawet jeśli – dodał – Kasia, że się tak wyrażę, złapała mnie na dziecko, to co z tego? Kochamy się. Tamto wydarzenie nie ma związku z jakąś rzekomązdradą.

– Może i nie ma – przyznała staruszka. – Chciałam tylko, byś wiedział, jaka naprawdę jest twoja żona. Do czego jest zdolna. Jesteś dla niej narzędziem. Przedmiotem. Zdrada to dla niej nic szczególnego, nie ma nawet wyrzutówsumienia.

– I teraz – Rokicki przewrócił oczami – dokładnie w tym momencie, jak tu sobie rozmawiamy, Kaśka migdali się z Pawłem, tak?

– Uprawiają seks – powiedziała autostopowiczka. – On przyszedł do niej o jedenastej, zaraz po tym, jak Ewa zawiozła Jagodę dokoleżanki.

Aha, to tyle, jeśli chodzi o wiarygodność staruchy. Podłożyła się. Jej matactwa wyszły najaw.

– A nieprawda! – zawołał Kamil. – Nieprawda, bo Jagoda dzisiaj cały dzień siedzi w domu. Ma katar. Siedzi i rysuje. Słyszałem, jakrozmawiały.

– Słyszałeś tylko głosżony.

Rokickizamilkł.

– On - kontynuowała autostopowiczka – przyniósł jej bukiet żółtychkwiatów.

– Dlaczego żółtych? Dlaczego nie czerwonychróż?

– Czerwonych róż Ewa nie mogłaby wytłumaczyć – odparła staruszka. – Powód otrzymania kwiatów w kolorze żółtym wymyśli bezproblemu.

– To nie ma sensu. – Kamil pokręcił głową. – Jeśli zależy im na konspiracji, najlepiej, gdyby nic jej nie przynosił. Byłobybezpieczniej.

– Ich to kręci – powiedziałastaruszka.

– Co?

– Igranie z tobą. Robienie tego pod twoim nosem. Także wtedy, gdy rozmawiasz z Ewą przeztelefon.

– Koniec, kurwa! – Rokicki walnął pięścią w kierownicę. – Dość tych pierdół. Pani się teraz łaskawie zamknie, muszę się skupić nadrodze.

Na szosie pojawiła się podwójna linia ciągła, a zaraz potem zaczął się ostry zakręt w lewo, oznaczony tablicą z czerwono-białymistrzałkami.

Kamil zwolnił, zredukowałbieg,

Wyjechali na prostą biegnącą wśród wysokich traw. Gdzieniegdzie przy poboczu widniały pniebrzóz.

Rokicki znowu przyspieszył. Jego ręce drżały, zaciśnięte na kierownicy. Spróbował się uspokoić. Zaczął oddychać powoli igłęboko.

– Czemu nie podwinie sobie pani tej chustki? – zapytał. – Nic pani nie widzi. Hę? Pani milczy. Aha. Rozumiem. Gdy pytam o coś konkretnego, pani nie uznaje za słuszne odpowiedzieć. Za to do opowiadania banialuk, oczerniania ludzi to pani jest pierwsza. Co? Źlemówię?

Snopy reflektorów wydobywały z mroku kolejne monotonne odcinkiszosy.

Po jakimś czasie Kamilowi oczy same zaczęły się przymykać, z opóźnieniem reagował na zakręty i wyboje. Kilka razy zapomniał przełączyć długie światła na krótkie, gdy mijał go inny pojazd. Stawy zesztywniałe od długiego siedzenia w jednej pozycji domagały się rozprostowania. Ciepło panujące wewnątrz samochodu kusiło. Zachęcało, byzasnąć.

Rokicki otarł twarz. Odsunął szybę, wpuścił do auta rześkie wieczornepowietrze.

– Ewa – powiedziała nagle staruszka, obróciwszy ku niemu głowę – w tym momencie uśmiecha się do Pawła. Chce jeszcze raz. On uśmiecha się doniej.

Kamil spojrzał na autostopowiczkę kątemoka.

– Bierze go za rękę – mówiła starucha swoim głosem przywodzącym na myśl zgrzyt metalu na kamieniach – i kładzie ją sobiena…

– A pani dalejswoje.

– Sam się przekonaj. Zadzwoń jeszcze raz. Zobaczysz. Usłyszysz.

– Boże święty – westchnął Kamil. – Zadzwonię, bo nie da mi panispokoju.

– Chcesz zadzwonić, bo wiesz, że mówięprawdę.

Sięgnął po telefon i wybrał kontakt „Żaba”. Rozbrzmiało kilkanaściesygnałów.

Małżeńskie łóżko Kamila i Kasi skrzypi rytmicznie. Kołdra faluje. Kasia wzdycha. Jęczy. Czoło Pawła zrosił pot. Telefon wibruje, przesuwając się po blacie nocnejszafki.

– Halo? – Głos Kasi. Zwyczajny. Taki sam jakzawsze.

Czy na pewno? Czy na pewno taki sam jak zawsze? Czy ona zawsze tak się z tobą wita? Suchym „halo”?

– Hej, Żaba – powiedział Kamil. – Cotam?

– Nic. Spoko.

– Czekacie namnie?

– Czekamy. A co, coś sięstało?

Dlaczego ona tak cholernie głośnodyszy?

– Żaba, czemudyszysz?

– Niedyszę.

- Coporabiasz?

– Robięlasagne.

– Fajnie. A jakJagoda?

– Kamil, o co cichodzi?

– Pytałem, jak Jagoda! – Rokicki nie opanował się, powiedział to ostrzej i głośniej, niż zamierzał. W jego głowie coś się odblokowało. Pękła tama. Naciśnięty został spust, który wystrzeliłpocisk.

Kasiawestchnęła.

– Jest u Amelki – powiedziała cicho. – Zaraz po niąjadę.

Kamil zacisnął szczęki. Kątem oka zerknął nastaruszkę.

– Mówiłaś – wycedził do telefonu – że Jagoda cały dzień siedzi wdomu.

Z głośników dobiegał tylko oddechKasi.

Kamil rozłączyłsię.

5

– Co ty na to? – zapytała autostopowiczka. – Nadal nie wierzysz, że ona cięoszukuje?

– Sam nie wiem – odparł Kamil. – Jak by nie patrzeć, to tylko niewinnekłamstewko.

– Nie w tym rzecz. Chodzi o to, że ona coś ukrywa. Połącz fakty, Kamilu. Cisza w słuchawce, dyszenie, a teraz kłamstwo co do Jagody. Czy Ewie zdarzało się wcześniej zawozić córkę do koleżanek, gdy ta byłachora?

– Nie. Nigdy.

– Więc zastanów się, po co chciała pozbyć się jej z domu właśnie dziś. Dziś, gdy ty cały dzień jesteś wpracy.

– Wie pani – Kamil potarł czoło – ten dzień był naprawdę wspaniały. Jeśli teraz zrobię Ewie… Kaśce! Jeśli zrobię Kaśce awanturę, to zepsuję go już totalnie. Zarówno sobie, jak i jej. I Jagodzie także, bo mała wyczuje, że między nami jest coś nie tak. A przecież mogę się mylić, może nie dzieje się niczłego.

– Ale – autostopowiczka obróciła do Kamila twarz pokrytą kurzajkami – jeśli odpuścisz, nigdy się nie dowiesz, że cię zdradza. Ona już wie, że coś podejrzewasz, następnym razem będzie ostrożniejsza. Jeśli chcesz mieć pewność, musisz drążyć temat teraz. Od razu. Naprawdę nie przeszkadza ci, że twoja żona sypia zinnym?

– Szlag by to… – Kamil znowu wybrał numer oznaczony jako „Żaba”.

Odebrała po dwóchsygnałach.

– Mówiłaś, że Jagoda cały dzień siedzi w domu! – warknął. – Co przede mnąukrywasz?

– O Jezu, wyluzuj. No dobra, wydało się. Strasznie chciała iść, a wiedziałam, że się wkurzysz, jeśli puszczę ją z katarem. Ale to tylko katar, Kamil, nic wielkiego. Daj sobie nawstrzymanie.

– Okłamałaśmnie.

– No dobra, przepraszam. Czasem nie da się zadowolić wszystkich, co nie? Jagoda strasznie płakała, mówiła, że jeśli nie pójdzie do Amelki, to nie wytrzyma. Wiem, jestem dla niej za miękka. Za ilebędziesz?

– Nie mogę przyjechać do własnego domu bez umawiania się nagodzinę?

– Chcę wiedzieć, kiedy wstawić lasagne do piekarnika! Co ci odbiło? Czuję się jak na przesłuchaniu. Nie podoba mi sięto.

– Dlaczegodyszysz?

W głośnikach rozległo się stłumioneprzekleństwo.

– Kamil, nie wiem. Może dlatego, że wchodziłam po schodach z koszem pełnym twoich brudnych gaci. Gdybyś częściej bywał w domu, mógłbyś sam sobie jeprać.

– Przepraszam, żepracuję.

Z głośników dobiegło pociąganie nosem. Na szosie, metr od prawego pobocza, pojawiła się sylwetka człowieka. Zataczał się po całej szerokościpasa.

Kamil odbił kierownicą w lewo, omijając go w ostatniej chwili. Na szczęście nic nie jechało zprzeciwka.

– Znowu mnie okłamałaś – rzucił do telefonu. – Rozmawiamy dwie minuty, a ty skłamałaś dwa razy. Niezłaśrednia.

– Że co? W jaki sposób cię okłamałam? Wkurzasz mnie, Kamil. Masz mnie za jakąśmanipulantkę.

– Przedtem powiedziałaś, że nie dyszysz. Teraz mówisz, że dyszysz, bo wchodziłaś po schodach. To w końcu jak to z tobąjest?

– Dobra. Koniec.

Rozległ się dźwięk przerwanegopołączenia.

– Wspaniała żona – powiedziałastaruszka.

Kamil zadzwonił po razkolejny.

– No? – Kasia miała zatkany nos. – Jakie oskarżenia tym razem? Okłamałam cię, bo powiedziałam „koniec”, a jednakodebrałam?

– Będę zagodzinę.

– Fantastycznie.

– Co to zagłos?

– Jakigłos?

– Słyszę jakiegośfaceta.

– To z telewizora. Leci „Malanowski i partnerzy”.A nie, czekaj. Jakiś koleś bzyka mnie na piekarniku. W jednej ręce mam telefon, drugą trzymam brytfannę. Masz dobry słuch, na pewno słyszysz ten brzdęk. To brytfanna uderza o ścianę, za każdym razem, kiedyon…

– Niekpij.

– Kamil, martwię się o ciebie. Co się stało? Powiedz. Coś musiało się stać. Nie jesteśsobą.

– Chodzi ci o to, co się stało poza tym, że żona okłamuje mnie na każdymkroku?

– Jezu… Nie da się z tobą rozmawiać. Ty zawsze mówisz prawdę? – Z głośników dobiegło pochlipywanie. – Co się z tobądzieje?

– Ty nigdy nie lubiłaś „Malanowskiego”. Ale wiem, ktolubi.

– Kto? – Głos Kaśki był teraz ledwie zrozumiały przezpłacz.

– PawełKwiatkowski.

– Aha, Paweł Kwiatkowski. – Kasia pociągnęła nosem. – I co, uprawiałam z nim seks, chłopina się zmęczył, więc teraz leży na sofie, ogląda serial i czeka na lasagne? Ty normalnyjesteś?

– Mówiłem ci! Mówiłem ci, niekpij!!!

Kamil chciał się rozłączyć, ale rozdygotanymi palcami nie mógł trafić w czerwony przycisk na ekranie telefonu. Raz po raz stukał w wyświetlacz. Przed oczami miał tylko ten czerwony punkt, na tle którego czarne cyfry wyznaczały kolejne sekundy rozmowy. No, wreszcie. Trafił w przycisk i uniósł wzrok nadrogę.

– O, kurwa! – zdążył tylkokrzyknąć.

6

Ciemny kształt wyrósł wśród oparówmgły.

Huknął pękający zderzak, zazgrzytała wyginana blacha karoserii, coś ciężkiego łupnęło odach.

Kamil nadepnął nahamulec.

Opony zapiszczały po raz kolejny tego dnia, wokół auta znów uniosła się chmura dymu. Uruchomił się ABS, pedał hamulca zadrgał. Z wyciem opon samochód sunął po asfalcie przez sto metrów, nim znieruchomiał. Zaśmierdziało palonągumą.

– Kamil! Kamil! – dobiegało z głośników. – Jezu, Kamil, co się stało? Słyszyszmnie?

Siedział całkowicie zesztywniały, z wytrzeszczonymi oczami. Nie mrugnął ani razu. Ściskał kierownicę, aż pobielały mukłykcie.

– Halo! Kamil, odezwijsię!

Przednia szyba spryskana byłabłotem.

Trzeba zmyć ten brud. Po co? Któż to wie? Ale trzeba. Kamil powoli uniósł dłoń. Ze zmarszczonym czołem przyjrzał się drżącym palcom. Przesunąłwajchę.

Wycieraczki zaskrzypiały, rozmazując błoto poszybie.

– O… – szepnął Kamil. – O… kurwa.

Musiał sprawdzić, co z jego pasażerką. Kark miał jak z drewna, ale zmusił się, by obrócićgłowę.

Staruszka siedziała nieruchomo, w pozycji identycznej jak przez całą drogę. Nie nosiła żadnych śladów obrażeń, jedynie rąbek chusty zasłaniający jej twarz przesunął się odrobinę, nie na tyle jednak, by odsłonićoczy.

– Żaba – Kamil powiedział do telefonu, nie odrywając wzroku od autostopowiczki. – Żaba, chyba miałemwypadek.

– Chyba? Jak to „chyba”?

– Zabiłeś człowieka – zaskrzeczała staruszka. – Mówiłam, że tak będzie.

– Kamil! – krzyknęła Kasia w słuchawce. – Kto to powiedział? Jak to zabiłeśczłowieka?

– Zaraz… oddzwonię – powiedział.

– Ani mi się waż rozłączać! Zaraz dostanę zawału. Co ty najlepszegozrobiłeś?

Nie rozłączył się. Wziął głęboki oddech. Zakłuło go w klatce piersiowej. Powoli, bardzo powoli otworzył drzwi. Wysiadł, nie odrywając telefonu oducha.

– Boże – łkała Żaba – wiedziałam, że te twoje wyjazdy źle się skończą. Przedstawiciel handlowy to jeden z najniebezpieczniejszychzawodów…

Kamil zaczynał dygotać, od ramion aż po łydki. Stanął przedsamochodem.

Szosa była pusta, przynajmniej tak daleko, jak sięgało światło przednich reflektorów. Światła awaryjne pulsowały, to oświetlając asfalt i przydrożne zarośla na pomarańczowo, to znów pozwalając im zniknąć wciemności.

Wycieraczki skrzypiały, trąc po suchej już szybie. Na szkle pozostały maziaki z błota. Zderzak pod lewym reflektorem pękł, ułamana część zwisała, odsłaniając czarną czeluść nadkola. Pogięta maska wyglądała jak wymięta biała koszula, którą Kamil miał nasobie.

Pachniało jabłkami. W pobliżu musiał znajdować sięsad.

Rokicki uruchomił latarkę w telefonie. Oświetlając skodę snopem białego światła, przyjrzał sięuszkodzeniom.

Smugi na szybie miały barwę wyblakłej czerwieni. Powierzchnię, tam gdzie nie sięgały wycieraczki, upstrzyły czerwone kropki. Czerwona ciecz ściekała z pogiętej maski, rysując na białym lakierze sieć nieregularnych kresek oraz trzy linie w poprzek lewego reflektora. Skapywała na zderzak i dalej, naasfalt.

– Kamil? – dobiegło z telefonu. – Jesteś tam? Powiedz coś, proszę.

– Żaba. – Przełknął ślinę. – Żaba…

– Co, Kamilku? Mów domnie!

– Żaba… Żaba, jak ty masz naimię?

7

– Jezus Maria… – powiedziała Kasia. Jej głos był coraz bardziej zniekształcony. Zasięg w tym miejscu musiał być słaby. – Kochanie, proszę cię, bądź spokojny. Kamil. Kamilku. Wszystko będzie dobrze. Jestem przy tobie. Weźgłęboki…

– Jak masz na imię?! – krzyknął.

Zapiekły go oczy. Potarł je. Były mokre. Co się stało? Czy coś sobie zrobił? Zaraz… Nie, to były po prostułzy.

– Jesteś w szoku – mówiła Żaba. – Zadzwonię po pogotowie. Potrafisz mi powiedzieć, gdziejesteś?

Gdzie był Kamil? Tutaj? Czy może gdzieś indziej? W dużym pokoju, pod drapiącym wełnianym kocem, na miękkiej sofie obitej ekologiczną skórą cmokającą przy siadaniu? Przed włączonym telewizorem, w którym blok reklamowy przerwał właśnie film, może nie wybitny, ale całkiemniezły?

Może był właśnie tam, a nie tu, na zgubionej w ciemności szosie, wśród upiornych zarośli szepczących oskarżenie przy każdym podmuchu wiatru, zmieniających kolor na pomarańczowy i z powrotem na czarny w rytm pulsowania świateł awaryjnych. Może z maski jego służbowej skody octavii wcale nie ściekałakrew.

Trzasnęły drzwi. Autostopowiczka wysiadła z samochodu i zniknęła w ciemnościach na poboczu. Zaszeleściłyzarośla.

– Słyszysz mnie? – Głos Kasi był wysoki, piskliwy. – Odezwij się, proszę.

Coś uderzyło Kamila w klatkę piersiową, wypychając mu powietrze z płuc. Upadło naasfalt.

Rokicki zachwiał się. Co to było? Jakieś zawiniątko? Reklamówka wypełnionaziemią?

– To jego ręka. – Staruszka wyłoniła się z ciemności, stanęła przed reflektorem auta. Światło zalało połowę okrytej płaszczem sylwetki. – Widzisz, Kamilu, gdybyś jechał wolniej, ten pieszy, którego właśnie potrąciłeś, leżałby gdzieś w pobliżu. Może jego ciało rozbiłoby przednią szybę i wpadło do środka. Może byłby martwy, a może nie. Ale ty – starucha wycelowała w Kamila długi, kościsty palec – ty strasznie goniłeś. Spieszyło ci się do domu. A musisz wiedzieć, że przy takim uderzeniu, powyżej pewnej prędkości, następuje rozczłonkowanie. Niełatwo będzie znaleźć wszystkiekawałki.

– Kamil! Błagam cię, odezwijsię!

– Dlatego – autostopowiczka zbliżyła się do niego – nie ma tutaj ciała. Rozerwało się na kawałki i rozleciało pookolicy.

– Skarbie – odezwała się Kasia. – Posłuchaj mnie. Rozłącz się na moment i zadzwoń po pogotowie, dobrze? Albo ja zadzwonię. Tylko powiedz mi, gdziejesteś.

– Żaba, jachyba…

Nogi ugięły się pod nim, pacnął pośladkami na asfalt, nie odsuwając telefonu oducha.

Mimo słabego zasięgu, przez telefon słyszał bardzo wyraźnie, jak Kasia (Ewa) dyszy. W tle rozbrzmiał głos mężczyzny: „Wracaj tu, przelecę cię jeszcze raz. Ten gamoń nie potrafi nawet sam wrócić do domu”. To mówił PawełKwiatkowski.

– Żaba, ja wszystko wiem! – krzyknął Kamil – Ja wszystkowiem!

Przedmiot leżący na asfalcie obok jego nóg to okryty kawałem tkaniny ochłap. Rozdarty i rozwleczony jak niewprawnie rozcięta pierś kurczaka. Materiał, w który był owinięty, to nie była reklamówka. To był rękawkoszuli.

– Co wiesz, Kamilku? – zapytała Kasia. – Mów domnie.

– Żaba, ty mnie zdradzasz! – wrzasnął. – Robisz to z Pawłem. Ja już wszystkowiem!

– Jezu… Kamil, błagam cię, uspokój się. Nie zdradzam cię. Nigdy cię nie zdradziłam i nigdy nie zdradzę. Jesteś w szoku. Dzwoń po pomoc, proszę. Rozłączę się teraz, a ty zadzwonisz, tak? A ja spróbuję namierzyć twój telefon. Nie wiem jak, ale spróbuję. Obiecaj mi, że tozrobisz.

Staruszka stanęła za jego plecami. Smród stęchlizny drażniłnozdrza.

– Żaba – powiedział Rokicki. Rękaw oblekający rękę pieszego lśnił w świetle reflektorów. – Żaba, jak ty masz naimię?

– Jestem Kasia. Twoja Kasia. Kocham cię. Teraz się rozłączę i będę namierzać twój telefon, bo nie wiem gdzie jesteś. Trzymaj się. Bądź silny. Kochamcię.

W słuchawce rozległ się szybki sygnał, gdy połączenie zostałoprzerwane.

– To nie jest ręka – powiedział Kamil głucho, jakby do siebie. – To. Nie. Jest. Ręka. – Spojrzał w górę na zawisłą nad nim twarz autostopowiczki. – To nie jest ręka. To zwykłareklamówka.

Starucha zachichotała, a ten chichot był jak gwóźdź wbijający się wmózg.

Kamil zatkał uszy nasadami dłoni, nie wypuszczająctelefonu.

– Mówiłam ci – powiedziała autostopowiczka. – Ja wiem wiele. Wiem rzeczy, których nie chcesz dopuścić do świadomości. Mówiłam, że będziemy mieli wypadek. Mówiłam, że Ewa zdradza cię z Pawłem. I teraz mówię, że rozwaliłeś człowieka na strzępy. Dlatego, że jechałeś zaszybko.

Świat wokół Kamila zawirował. Żółte i pomarańczowe światła samochodu rozmazały się wokół niego w piekielnychokręgach.

Nagle wszystko zgasło, wszystko. Zrobiło się całkowicie ciemno. Potem orbitujące światła wróciły. A potem znów ciemność. I znów światła. Ciemność. Światła. Ciemność. Światła.

Kamil przesiąkł potem, lecz jego jama ustna wyschła na wiór. Dygotał. Przygryzł sobie język. Poczuł metaliczny smakkrwi.

– To był jeleń. – Nie wiadomo, czy Kamil pokiwał głową, czy tylko zatrzęsły nią drgawki. – Muszę jej to powiedzieć. Ewa… Kasia. Kasia!

Rozejrzał sięwokoło.

Ale Kasi nie było. Kasia byładaleko.

Wyświetlacz telefonu rozmywał mu się w zalewanych potem i łzami oczach. Zamrugał, mokrą twarz otarł mokrym rękawem. Dygoczącym kciukiem wybrałnumer.

– Kamil? – rozległo się w słuchawce. – Kamil? Dzwoniłeś po karetkę? Nie mogę cię namierzyć, kurde, nie wiem, jak tozrobić.

– To byłjeleń.

Kasia wzięła głęboki oddech, długo i głośno wydychałapowietrze.

– Dzięki Bogu – powiedziała. – Jeleń… Całe szczęście, że nie… Zajebiście mnie wystraszyłeś. Ale nic ci się niestało?

– To byłjeleń.

– No, ale jaja, co nie? Cholerny rogacz. Nawet nie wiesz, jak siębałam.

Cholernyrogacz.

– Uszkodził ci auto? A zresztą nawet jeśli tak, to nic się nie przejmuj. Nie myśl teraz o tym. Przecież jest ubezpieczone. Ważne, że nic poważnego sięnie…

– To byłjeleń.

– No, wiem, wiem. Nieźle się zdenerwowałeś, co? Nie siadaj od razu za kierownicę, poczekaj, aż ochłoniesz. Napij się herbaty, zjedzcoś…

– To byłjeleń.

– Kamil, co z tobą? Boże, nadal jesteś wszoku.

Staruszka oddaliła się. Jej płaszcz, rozświetlany pulsującym blaskiem świateł awaryjnych, rozmył się w mroku zasamochodem.

– Skarbie, potrafisz mi powiedzieć, gdziejesteś?

W słuchawce rozległ się szczebiot Jagody. A to, co leżało na ziemi… to przecież tylko reklamówka. Lśniła w świetle reflektorów, a przecież materiał ubrania nie lśni, nie jest błyszczący, prawda? Prawda!

Mięśnie Kamila rozluźniły się. Mężczyzna pochylił głowę, opuścił barki. Wybuchnąłśmiechem.

– Znowu mnie wkręciłeś, wstręciuchu. – Kaśka również zaczęła się śmiać. – Wiesz, co ja tutaj przeżywam? Od zmysłów odchodzę. Kiedyś padnę przez ciebie naserce.

Autostopowiczka wyłoniła się z ciemności. Stanęła przed Kamilem. Na tle świateł samochodu jej sylwetka zdawała się czarna. Trzymała kawał darni z wystającą kępą trawy. Podsunęła ją Kamilowi przedoczy.

– Tutaj – wskazała dół darni – ten człowiek miał szczękę, ale mu ją urwałeś. Może wtedy, kiedy uderzył głową o krawędź dachu. Może, nie wiem tego. Nawet ja tego niewiem.

Łóżko skrzypi, trzeszczy, przesuwa się po podłodze w gwałtownych podrygach. Kasia… Nie, Ewa! Ewa jęczy z rozkoszy, krzyczy, zaciska dłonie na pościeli, woła, z jej gardła, jak z otchłani lodu i ognia, na zewnątrz przeciska się dźwięk, imię… Paweł.

– To co, Kamil, kiedy będziesz w domu? Dasz radę wrócić na kołach czy dzwonisz po lawetę? Jagoda przed chwilą namalowała twoją służbową octavię, tylko białą w czerwone linie. No ciekawe, jakbyś tak jeździł autem w czerwone linie, co ty nato?

– A tutaj – autostopowiczka rozcapierzonymi palcami pokazała dwa punkty tuż pod kępą trawy – były oczy. Ale przy takiej sile uderzenia one zwyczajnieeksplodowały.

– Haaaalo, Ziemia do Kamila! Jesteśtam?

Staruszka rzuciła Kamilowi darń na kolana. Kawał ziemi znalazł się poza światłem reflektora, wciemności.

Wtedy wszystko stało się jasne. Porastająca go trawa, to… to nie była trawa, to były włosy. Zmierzwione, splątane włosy koloru mysiego. Oderwana żuchwa pozwalała zobaczyć rząd małych białych kamyczków ułożonych w półkole. Rząd górnychzębów.

Darń (głowa) sturlała się z uda Kamila, upadła na asfalt, potoczyła się jeszcze kawałek i znieruchomiała, patrząc na Rokickiego pustymioczodołami.

– Kamil, do jasnej cholery! Znowu mnie straszysz. Kamil, słyszysz?

Kamil nie słyszał, bo jego mózg rozrywał się na strzępy, jak gdyby ktoś wbił w niego żelazne haki jak w podniebienie ryby, do haków doczepione były stalowe liny, a za każdą z lin ciągnął rozpędzony samochód. Jego umysł darł się na kawałki, rozerwane opony mózgowe tryskały płynem, bo tego wszystkiego było po prostu za dużo, za dużo jak na jedną małą głowę. Każda możliwość, każda opcja miała swój własny koszmar, swój własny lęk i swoją własną złość. Strach i złość, że Ewa (Kasia) zdradza, strach i złość, że przejechał tego cholernego pieszego, że ten chuj nie uważał, jak lazł, lęk i złość na tę pierdoloną staruchę, której Kamil miał ochotę ukręcić łeb, ale… ale która przecież mogła mówić prawdę, i cowtedy?

Na pewno mówiła prawdę. Wszystko się sprawdziło. Dolicha.

Zrobiło mu się zimno, przeraźliwiezimno.

Upuszczony telefon brzęknął o asfalt. Kamil rozłożył dygoczące ramiona, objął nogi staruszki, przytulił się do nich, przyłożył policzek do brudnej poły płaszcza. Przytulił ją z całej siły, tak mocno, jak tylko potrafił, licząc na to, że ogrzeje się jej ciepłem, że przestanie siętrząść.

Staruszka położyła mu ręce na głowie. Lecz zarówno jej nogi, jak i dłonie nie miały w sobie ciepła. Byłylodowate.

Mimo to Kamil nie przestawał szukać, nie znalazł u niej ciepła, ale może znajdzie pocieszenie? Uniósł głowę, spojrzał staruszce w twarz. Z dołu mógł zobaczyć to, co skrywał rąbekchusty.

Reflektor skody octavii oświetlał tylko jedno jedyne, wielkie jak pięść oko tkwiące ponad jej parchatymnosem.

– Jestem przy tobie – zaskrzeczała.

– Kamil, błagam cię… – rozległo się w słuchawce telefonu leżącego naszosie.

– To…

Kamil wpatrywał się w oko, a oko, blade, wodniste jak meduza, jak wypełniony śluzem pęcherz, wpatrywało się wKamila.

– To co? – zapytałaKasia.

– To nie byłjeleń.

Jestem przy tobie

Copyright © Michał Wyzga

Copyright © Wydawnictwo Genius Creations

Copyright © MORGANA Katarzyna Wolszczak

Copyright © for the cover art Bernadetta Leśniowska-Gustyn

Wszelkie prawa zastrzeżone. All rightsreserved.

Wydanie pierwsze, Bydgoszcz 2021r.

książka ISBN 978-83-7995-571-8

ebook ISBN 978-83-7995-572-5

Redaktor prowadzący: Marcin A. Dobkowski

Redakcja: Bożena Walewska

Korekta: Monika Halman

Adiustacja autorska wydania: Marcin A. Dobkowski

Projekt okładki: Bernadetta Leśniowska-Gustyn

Skład i typografia: www.proAutor.pl

Książka ani żadna jej część nie może być przedrukowywana ani w jakikolwiek inny sposób reprodukowana czy powielana mechanicznie, fotooptycznie, zapisywana elektronicznie lub magnetycznie, ani odczytywana w środkach publicznego przekazu bez pisemnej zgodywydawcy.

MORGANA Katarzyna Wolszczak

ul. Kormoranów 126/31

85-432 Bydgoszcz

[email protected]

www.geniuscreations.pl

Książka najtaniej dostępna w księgarniach

www.MadBooks.pl

www.eBook.MadBooks.pl