Jak zerwać z ograniczającymi schematami, złymi relacjami i żyć w zgodzie ze sobą - Dr. Nicole LePera - ebook

Jak zerwać z ograniczającymi schematami, złymi relacjami i żyć w zgodzie ze sobą ebook

Dr. Nicole LePera

4,0

12 osób interesuje się tą książką

Opis

Autorka zaprasza do przebycia uzdrawiającej podróży z akcentem na związki i relacje międzyludzkie, ponieważ jej celem jest przełamanie szkodliwych schematów, odnalezienie wewnętrznego spokoju i uzdrowienie związków, jakie tworzymy z innymi ludźmi.

Doktor Nicole LePera jest psychologiem. Tradycyjne podejście do psychoterapii łączy z podejściem holistycznym – patrzy na pacjentów z perspektywy całej osoby. Wierzy, że osiągnięcie równowagi jest podstawą dobrego samopoczucia i umożliwia ludziom samouzdrawianie.

Jest autorką bestsellera „New York Timesa”: How To Do The Work (wydanie polskie Wzrastam. Jak się wyleczyć z przeszłości i zacząć od nowa).

 

Ebooka przeczytasz w aplikacjach Legimi na:

Androidzie
iOS
czytnikach certyfikowanych
przez Legimi
czytnikach Kindle™
(dla wybranych pakietów)
Windows
10
Windows
Phone

Liczba stron: 379

Odsłuch ebooka (TTS) dostepny w abonamencie „ebooki+audiobooki bez limitu” w aplikacjach Legimi na:

Androidzie
iOS
Oceny
4,0 (2 oceny)
1
0
1
0
0
Więcej informacji
Więcej informacji
Legimi nie weryfikuje, czy opinie pochodzą od konsumentów, którzy nabyli lub czytali/słuchali daną pozycję, ale usuwa fałszywe opinie, jeśli je wykryje.

Popularność




Tytuł oryginału: How to Be the Love You Seek

Przekład: Aleksandra Kondrat

Projekt okładki: Aleksandra Szmak

Redaktor prowadzący: Bożena Zasieczna

Redakcja techniczna: Sylwia Rogowska-Kusz

Skład wersji elektronicznej: Robert Fritzkowski

Korekta: Bogusława Jędrasik

© by Nicole LePera 2023

© for the Polish edition by MUZA SA, Warszawa 2024

© 2023 by JuniorTine Productions.

Opublikowano w porozumieniu z Folio Literary Management, LLC i Agencją Literacką GRAAL.

Wszelkie prawa zastrzeżone.

Żadna część niniejszej publikacji nie może być reprodukowana, przechowywana jako źródło danych i przekazywana w jakiejkolwiek formie zapisu bez pisemnej zgody posiadacza praw.

ISBN 978-83-287-3104-2

MUZA SA

Wydanie I

Warszawa 2024

–fragment–

Mojej mamie i wszystkim, którzy odeszli wcześniej, niech spoczywają w nieskończonym pokoju miłości.

Dla nas wszystkich, którzy pozostaliśmy, odmieńmy nasz ból i uzdrówmy nasze serca.

Opinie o doktor Nicole LePerze i Wzrastam. Jak się wyleczyć z przeszłości i zacząć od nowa

„Świat potrzebuje tej książki! Bez względu na to, na jakim jesteś etapie w twojej uzdrawiającej podróży, Wzrastam poprowadzi cię do silniejszych relacji, większej radości i jaśniejszej ścieżki na przyszłość. Nie zawsze możemy kontrolować to, co się z nami dzieje, ale Nicole daje nam mapę drogową, jak reagować z miejsca uzdrowienia i wewnętrznego spokoju”.

Lewis Howes, autor bestsellera „New York Timesa” The School of Greatness

„W swojej książce Wzrastam Nicole LePera błyskotliwie demistyfikuje zmieniające życie zasady terapeutyczne w sposób, który jest łatwy do strawienia. Ta książka jest lekturą obowiązkową dla każdego, kto znajduje się na ścieżce rozwoju osobistego”.

Gabby Bernstein, autorka bestsellerów „New York Timesa”

„Wzrastam. Jak się wyleczyć z przeszłości i zacząć od nowa to zaproszenie do pracy narzędziami, które wszyscy nosimy w sobie. Zaproszenie jest twoje, jeśli zdecydujesz się je przyjąć. Gdziekolwiek jesteś na swojej ścieżce, doktor LePera przyjmie cię z otwartymi ramionami, a twój obecny poziom samokontroli jest jedynym warunkiem wstępnym. To jest przewodnik ułatwiający podróż ku wzrastaniu. Świat potrzebuje twoich darów teraz bardziej niż kiedykolwiek”.

Karlyn Percil-Mercieca, dyrektor wykonawcza KDPM Consulting Group, certyfikowany strateg emocjonalny i neuro coach

„Chcesz więcej od życia? Szukasz odpowiedzi? Wzrastam. Jak się wyleczyć z przeszłości i zacząć od nowa nauczy cię, jak znaleźć je w sobie. Arcydzieło empowermentu – ta książka zmieniła moje życie i uwierz mi, zmieni też twoje”.

Mel Robbins, autorka międzynarodowego bestsellera The 5 Second Rule

WprowadzenieTY TWORZYSZ ZMIANY

Prawdopodobnie czytasz tę książkę, ponieważ w twoim życiu istnieje związek, który wywołuje w tobie stres. Może chodzić o: partnera w związku, rodzica, rodzeństwo, dziecko, przyjaciela czy współpracownika. Być może podobnie jak większość z nas chciałbyś, aby twoja relacja z inną osobą uległa zmianie tak szybko, jak to możliwe. Niektórzy z was mogą nawet się wahać, czy kontynuować pracę nad konkretnym związkiem, nie mając pewności, że warto podejmować wysiłek lub że naprawa jest w ogóle możliwa. Inni mogą mieć trudności ze znalezieniem lub z utrzymaniem relacji, obawiając się izolacji lub samotności w przyszłości.

Rozumiem to. W ciągu dziesięciu lat pracy jako psycholog kliniczny miałam wielu pacjentów, którzy głęboko pragnęli znaleźć trwałą miłość, rozwiązać powtarzające się konflikty lub przełamać dysfunkcyjne nawyki. Podczas sesji z indywidualnymi pacjentami, parami i rodzinami wielokrotnie byłam świadkiem podobnego schematu: pomimo najlepszych intencji i wysiłków większość ludzi nie była w stanie stworzyć lub utrzymać relacji, których pragnęli, a wielu z nich było sfrustrowanych i często urażonych w trakcie tego procesu.

Większość moich pacjentów czytała książki o związkach i z czasem wypróbowała wszystkie najnowsze strategie i narzędzia, mając nadzieję na jakąkolwiek pomoc. Wielu z nich słyszało o koncepcji „języków miłości”, spopularyzowanej przez książkę doktora Gary’ego Chapmana z 1992 roku Pięć języków miłości: Sekret trwałej miłości. Teoria doktora Chapmana sugeruje, że proszenie partnera o okazywanie miłości na różne sposoby – poprzez fizyczny dotyk, wspólne spędzanie czasu, dawanie prezentów, słowa zapewnienia lub przysługi (takie jak ścielenie łóżka lub gotowanie obiadu) – może pogłębić naszą więź.

To szersze podejście polegające na wdrażaniu zmian zewnętrznych – oczekiwanie, że inni dostosują swoje zachowania, aby zaspokoić nasze potrzeby – jest wspólnym wątkiem w większości terapii mających na celu uzdrowienie relacji. Chociaż praktyki i narzędzia różnią się w zależności od terapeutów, książek i ideologii, ogólnie rzecz biorąc, główne przesłanie jest zasadniczo takie samo: musimy zmienić siebie w pewien sposób, aby lepiej zaspokoić potrzeby drugiej osoby, i odwrotnie.

Teoretycznie, jeśli nie czujesz się wspierany lub połączony z drugą osobą w twoim związku, poproszenie tej osoby o zmianę jej zachowania prawdopodobnie brzmi jak dobry plan. Ale kiedy stosujemy to podejście w prawdziwym życiu, często przynosi ono odwrotny skutek. Nie możemy zmienić innych, a poleganie na nich, liczenie, że zmienią swoje zakorzenione wzorce relacyjne, zwykle nie przynosi oczekiwanych rezultatów – a przynajmniej nie działa na dłuższą metę. Zamiast tego szukanie zewnętrznych zmian często zwiększa napięcie między ludźmi, powodując reaktywność lub niezadowolenie i utrwalając konflikt lub rozłąkę. W rzeczywistości może to być recepta na całe życie w urazie i pogardzie.

Być może (słusznie) zastanawiasz się, co powinieneś zrobić. Jeśli oczekiwanie, że inni zmienią to, kim są, aby lepiej dostosować się do tego, kim my jesteśmy, nie działa, to co? Ja również przez lata zadawałam sobie to pytanie.

Na początku mojego dorosłego życia zmagałam się z tworzeniem więzi, których pragnęłam. Chociaż miałam do dyspozycji wiele narzędzi terapeutycznych, nadal czułam się niezadowolona w większości moich relacji, pomimo że starałam się z całych sił poprawić moją: autorefleksję, samoświadomość i komunikację. Czułam się ciągle samotna, nawet gdy otaczali mnie inni, niezależnie od tego, czy były to: moja rodzina, grupa przyjaciół, którzy zebrali się, aby uczcić moje urodziny, czy partner życiowy na wspólnych wakacjach. W tych momentach, w których chciałam doświadczyć głębokiej więzi, a nawet oczekiwałam tego, często czułam się samotna i niekochana. Bez względu na to, co mówiłam, jak to mówiłam lub co inni robili lub próbowali dla mnie zrobić, wciąż czułam się odłączona i samotna. Im bardziej desperacko próbowałam nawiązać kontakt z innymi, tym bardziej się od nich oddalałam i tym głębszy stawał się mój ból.

Kiedyś podczas świąt Bożego Narodzenia, gdy utknęłam w tych niespełniających oczekiwań, ale znajomych cyklach, moje wzorce relacji stały się dla mnie jaśniejsze. Spotykałam się wtedy z Sarą, o której więcej przeczytasz w rozdziale 1. Byłyśmy razem od kilku lat i mieszkałyśmy we wspólnym mieszkaniu w East Village. Ponieważ obie wyjeżdżałyśmy do naszych rodzin na Boże Narodzenie, miałyśmy zwyczaj wspólnie obchodzić święta kilka dni wcześniej. Tego roku Sara zapytała, czy mogłybyśmy spędzić te kilka wyjątkowych dni tylko we dwie. Było to znaczące odstępstwo od naszej normalnej dynamiki. Sara była osobą bardzo towarzyską, a nasz związek od lat kręcił się wokół imprez i wspólnych kolacji. Byłam wzruszona, że chciała spędzić ten czas jedynie ze mną i miałam nadzieję, że ten szczególny gest pomoże pogłębić naszą więź.

Tamtego ranka obudziłyśmy się rano w naszym udekorowanym mieszkaniu, a ja, zanim wymieniłyśmy się prezentami, przygotowałam nam wykwintne śniadanie. Byłam podekscytowana, gdy otworzyłam kopertę od Sary, która zawierała dwa bilety na przedstawienie Cirque du Soleil – mojego ulubionego cyrku! „Chce spędzić ze mną więcej czasu sam na sam! Pamiętała, jak bardzo lubię Cirque du Soleil! Ona mnie kocha!” – pomyślałam. To był niezwykle romantyczny gest. Ale gdy szykowałyśmy się do wyjścia, zaczęłam odczuwać to samo palące poczucie rozłąki.

Kilka godzin później, gdy siedziałam obok niej w ciemnym, zatłoczonym teatrze, czułam się tak samo. W rzeczywistości miałam wrażenie, że jestem jeszcze bardziej samotna niż wcześniej. Nie rozmawiałyśmy ani nie nawiązywałyśmy kontaktu wzrokowego, a zamiast czuć się połączona jakimś niewidzialnym węzłem miłości, który, jak miałam nadzieję, istniał między nami, byłam przekonana, że siedzę obok obcej osoby. Aby sobie poradzić z dys­komfortem, zamówiłam piwo i sączyłam je przez cały występ, mając nadzieję, że przełamie to mur istniejący między nami.

W tym czasie byłam na drugim roku studiów w zakresie psychologii klinicznej i uczęszczałam na terapię. Pracowałam nad sobą i stawałam się bardziej samoświadoma – a przynajmniej tak mi się wydawało – oraz przekazywałam swoje spostrzeżenia innym. To tylko utwierdziło mnie w przekonaniu, że problemem w mojej relacji z Sarą muszą być jej niechęć lub niezdolność do nawiązania kontaktu.

Im dłużej dusiłam w sobie znaną mi samotność i narastające poczucie odłączenia, tym bardziej zaczynałam myśleć, że może to jednak ja mam coś wspólnego z moim nieszczęściem. Tak jak wiele razy wcześniej z wieloma innymi ludźmi, może czułam się samotna z Sarą, ponieważ emocjonalnie byłam sama. Z bólem zdałam sobie sprawę, że być może nieświadomie tworzę swoje najgłębsze cierpienie, ale dało mi to również nadzieję, że jako osoba odpowiedzialna mogę zrobić coś, by przerwać te powtarzające się cykle.

Podobnie jak wiele wzorców relacyjnych, które powtarzamy jako dorośli, moja emocjonalna samotność zaczęła się, gdy byłam młoda, w wyniku najwcześniejszych relacji z moją rodziną. W dzieciństwie nigdy nie nauczyłam się, jak łączyć się emocjonalnie z kimkolwiek, ponieważ nikt wokół mnie nie był emocjonalnie z nikim związany i nie nauczył się tego. Aby połączyć się emocjonalnie z inną osobą, jak odkryłam wiele lat później, musisz być emocjonalnie związany z samym sobą. A żeby być emocjonalnie związanym z samym sobą, musisz być w stanie autentycznie odczuwać i wyrażać swoje uczucia. Autentyczne wyrażanie naszych emocji pozwala nam być naprawdę widzianymi, znanymi i wspieranymi przez innych. Są to podstawowe potrzeby emocjonalne nas wszystkich.

Ponieważ nieustannie obarczałam innych odpowiedzialnością za moje problemy w związkach i oczekiwałam, że zmienią się dla mnie, nie byłam w stanie dostrzec roli, jaką odgrywałam w moim własnym nieszczęściu. Nie mogłam dostrzec, jak bardzo byłam odseparowana od swojego Ja, swoich pragnień i potrzeb. Chociaż pracowałam nad lepszym zrozumieniem siebie, nie byłam w pełni świadoma tego, jak pokazuję się w moich związkach. Podobnie jak wielu moich pacjentów, oczekiwałam, że inni zajmą się moimi emocjami lub sprawią, że poczuję się lepiej, ponieważ sama nie wiedziałam, jak to zrobić. Wierząc, że „właściwa” osoba „po prostu będzie wiedziała”, jak złagodzić lub usunąć moje głęboko zakorzenione poczucie samotności, czułam się rozczarowana, gdy tak się nie działo, bez względu na to, co robiła i kim była ta osoba. Zwracanie się do innych, by zaspokoili moje potrzeby, sabotowało moją satysfakcję z relacji, a ja wciąż powtarzałam te same zachowania, nie tylko w moich związkach miłosnych, ale także we wszystkich innych relacjach.

Powoli, gdy zaczęłam dostrzegać, że jestem jedyną stałą osobą we wszystkich moich związkach, zaczęłam zdawać sobie sprawę, że nigdy tak naprawdę nie mogę kontrolować tego, co inni zrobią lub czego nie zrobią, nie mówiąc już o tym, jak szybko, skutecznie lub wyrozumiale mogą lub będą wspierać moje potrzeby. Zaczęłam też rozumieć, że oczekiwanie lub wymaganie od drugiej osoby, by zmieniła to, kim jest lub w jaki sposób autentycznie wyraża siebie, sprawi, że obie poczują się niekochane. Bycie kochanym za to, kim jesteśmy, jest uniwersalną ludzką potrzebą, a ja zdecydowanie nie chciałam odmawiać jej moim bliskim.

Moja rodzina nie nauczyła mnie, że zmiana sposobu, w jaki odnosimy się do innych i doświadczamy naszych relacji, wymaga najpierw zmiany sposobu, w jaki odnosimy się do siebie i doświadczamy siebie. Wiedzy tej nie dało mi również moje wykształcenie kliniczne. Na to, jak odnosimy się do siebie i doświadczamy siebie jako dorośli, bezpośredni wpływ ma to, jak inni odnosili się do nas i doświadczali nas w naszych najwcześniejszych relacjach. Za każdym razem, gdy ktoś opiekował się nami w sposób nieprzewidywalny, niekonsekwentny lub zanied­bujący, gdy byliśmy młodzi, prawdopodobnie kształtowa­li­śmy w sobie przekonanie, że nie jesteśmy godni opieki lub zaspokajania naszych potrzeb. Czując się wewnętrznie niegodni, zaczęliśmy modyfikować sposób, w jaki wyrażamy siebie i odnosimy się do innych. Z biegiem czasu zaczęliśmy pokazywać innym tylko „akceptowalne” części siebie, odgrywając określone role, które w tej książce nazywam uwarunkowanymi jaźniami, aby chronić siebie i dopasować się do naszych najwcześniejszych środowisk. Jako dorośli nadal kierujemy się naszymi głęboko zakorzenionymi lękami przed niegodnością i ostatecznie powtarzamy te nawykowe wzorce w naszych relacjach.

Odgrywanie tych znanych ról sprawia, że jesteśmy odłączeni od naszej unikatowej esencji lub naszego indywidualnego sposobu bycia z innymi, co nieuchronnie sprawia, że czujemy się niedoceniani w naszych relacjach. Aby móc autentycznie wyrażać siebie w relacjach z innymi, musimy czuć się na tyle bezpiecznie, by móc to robić. A żeby czuć się niezagrożonymi, najpierw musimy czuć się naprawdę bezpiecznie we własnym ciele. Wielu z nas nie ma jednak dostępu do tego poczucia bezpieczeństwa, ponieważ nasze ciało nie ma do niego dostępu. Z chronicznie niezaspokojonymi potrzebami nasz układ nerwowy pozostaje chronicznie zestresowany. Tkwimy w trybie przetrwania, fizjologicznie niezdolni do poczucia bezpieczeństwa w obecności innych.

Ta świadomość otworzyła mi oczy. Jeśli nigdy nie czułam się naprawdę bezpieczna we własnym ciele, jak mogłam być otwarta na to, by czuć się na tyle niezagrożona, by doświadczać chwil radości, komfortu i więzi, które może zapewnić autentyczna miłość? Jeśli nieustannie skupiam się na tym, jak mierzę się z innymi lub ze standardami społeczeństwa, tłumiąc przy tym moje autentyczne potrzeby i pragnienia, jak ktokolwiek wokół mnie może mieć możliwość połączenia się z prawdziwym moim ja? Jeśli nie znam i nie kocham całej siebie, jak mogę oczekiwać, że pozwolę komuś innemu poznać się i pokochać w pełni?

Dzielę się tutaj moją historią, ponieważ jest ona powszechna. Niezależnie od unikatowych aspektów własnej historii niewielu z nas czuje się godnymi lub kochanymi bez otrzymania czyjejś walidacji lub aprobaty. Podobnie jak w dzieciństwie, nieustannie szukamy u innych poczucia bezpieczeństwa. Nadal tłumimy te części siebie, które kiedyś uznaliśmy za wstydliwe, potwierdzając nasze głęboko zakorzenione obawy, że te części są tak niegodne, jak pierwotnie nam wmawiano. Nasz poziom stresu wzrasta, gdy unikamy, zaprzeczamy lub modyfikujemy naszą autentyczną ekspresję, wraz z naszą niechęcią do innych. Czując się przytłoczeni, często krzyczymy na naszych bli­s­kich, gdy nie pytają, jak nam minął dzień, unikamy trudnych, ale ważnych rozmów z rodziną lub zamykamy się w sobie, gdy nasi przyjaciele próbują nas wesprzeć. Są to powszechne nawyki wielu z nas, ponieważ nadal odtwarzamy mechanizmy radzenia sobie ze światem z dzieciństwa, nawet jeśli dziś powodują one tylko ból i cierpienie.

Kiedy zaczynamy ponownie łączyć się z tym, kim naprawdę jesteśmy i z naszą wrodzoną wartością, dzieje się coś pięknego, i to nie tylko dla nas. Im bezpieczniejsi się czujemy i stajemy się pewniejsi siebie w naszym własnym wyrażaniu nas samych, tym łatwiej możemy stworzyć bezpieczeństwo i ochronę dla innych, aby również mogli otwarcie i autentycznie wyrażać siebie. Dopiero gdy stałam się bardziej połączona z własnymi pragnieniami i potrzebami, byłam w stanie naprawdę być autentyczną sobą w obecności innych, co pozwoliło mi zaoferować miłość, którą myślałam, że dawałam im przez cały czas. Aby zrozumieć moje pragnienia i potrzeby, musiałam połączyć się ze swoim ciałem, sprawdzając, jak się czuje i czego potrzebuje w danym momencie.

Gdy zaczęłam ponownie łączyć się z moim ciałem i czułam się bardziej komfortowo, badając jego odczucia, byłam w stanie lepiej sobie radzić ze stresującymi lub z denerwującymi doświadczeniami i dzielić się swoimi uczuciami, zamiast wycofywać się lub zamykać w sobie, jak to robiłam przez lata. Czując się bardziej komfortowo z moimi emocjami i zyskując pewność siebie w wyrażaniu siebie, lepiej tolerowałam dyskomfort, który odczuwałam, gdy byłam emocjonalnie wrażliwa. Z czasem zaczęłam dzielić się szczerością z innymi, nawet z tymi, których dopiero co poznałam. Otwarcie się na własne doświadczenia emocjonalne w związkach pozwoliło mi być bardziej obecną lub wczuwać się w emocjonalne doświadczenia innych.

W rzeczywistości musiałam się nauczyć, jak czuć się wystarczająco bezpiecznie we własnym ciele fizycznym, aby otworzyć swoje serce zarówno na dawanie, jak i otrzymywanie miłości, której pragnęłam. Wyruszyłam w zmieniającą życie podróż, która wciąż pokazuje mi, jak głęboka, satysfakcjonująca i ekspansywna może być miłość. Podróż, która nauczyła mnie, że celem nie jest znalezienie miłości w kimkolwiek lub w czymkolwiek poza sobą, jak kiedyś wierzyłam, ale znalezienie i usunięcie wszystkich barier ochronnych, które przed miłością zbudowałam. Miłość, jak się dowiedziałam, nie polega na pokazywaniu się w jakiś szczególny sposób, ale na ucieleśnianiu samego uczucia we wszystkich działaniach, oferując innym wsparcie i możliwość bycia sobą, dokładnie takimi, jakimi są.

W tej książce podzielę się informacjami i narzędziami, które poznałam, aby pomóc ci w twojej podróży z powrotem do serca. Na stronach tej książki odkryjesz, jak ponownie połączyć się z tym, kim naprawdę jesteś: ciałem, umysłem i duszą lub duchem. Dowiesz się, jak rozpoznać różne uwarunkowane Ja, które odgrywasz w swoich związkach, jak zidentyfikować i zaspokoić swoje potrzeby, jak złagodzić przytłaczające emocje, a przede wszystkim jak ponownie połączyć się z wrodzoną i nieograniczoną zdolnością serca do kochania. Twoja podróż polega na uzdrowieniu połączenia i relacji z własnym sercem w takim samym stopniu, jak na uzdrowieniu połączenia i relacji z sercami osób wokół ciebie. Jak się dowiesz, dopiero gdy połączymy się z własnym sercem i zatroszczymy się o nie, będziemy w stanie prawdziwie połączyć się z sercem innej osoby i zatroszczyć się również o nie.

Ponowne połączenie się z nieskończoną mądrością i intuicją, która żyje w twoim własnym sercu, poprowadzi cię do dokonywania wyborów, które przyniosą ci radość i spełnienie, zarówno w twoich związkach, jak i poza nimi. Twoja podróż pomoże ci szerzyć miłość w przestrzeniach wewnątrz ciebie i wokół ciebie, dając ci dostęp do twojego najgłębszego potencjału jako jednostki, elementu pary, partnera, a także członka rodziny, i przyniesie korzyści wszystkim społecznościom i planecie. Jak się dowiesz, bycie miłością, której szukamy, jest największym i najbardziej uzdrawiającym darem, jaki możemy dać sobie, ludziom wokół nas i światu, który wszyscy dzielimy.

W twoim sercu znajduje się moc zmieniania twoich relacji, a także otaczającego cię środowiska. To właśnie miłość, która żyje w każdym z nas, jest prawdziwym źródłem wszelkiego uzdrowienia.

1SIŁA TWOICH RELACJI

Większość z nas postrzega związki jako dziejące się dla nas, a nie z nami lub nawet dzięki nam. „Zakochujemy się”, dając się porwać pasji lub sile innej osoby. Ciągle wybieramy niewłaściwe osoby, wielokrotnie nie dostrzegając „czerwonych flag”, nawet jeśli wydaje nam się, że wiemy lepiej. Kiedy związek się rozpada i kończy, nagminnie obwiniamy drugą osobę, wierząc, że nie chciała lub nie była w stanie nas uszczęśliwić.

Często trudno jest rozpoznać aktywną rolę, jaką odgrywamy w naszych związkach, w tym fakt, że możemy instynktownie wybierać pewne osoby z określonych powodów. Wielu z nas „zakochuje się” w kimś nie dlatego, że wzbudza on w nas pożądanie serca, ale raczej dlatego że osoba ta zaspokaja nieuświadomione potrzeby, z których istnienia nawet nie zdajemy sobie sprawy. Większość z nas nieświadomie decyduje się otaczać ludźmi, którzy umożliwiają nam odtwarzanie rodzinnych nawyków i wzorców interpersonalnych z naszych najwcześniejszych relacji.

Często czujemy się bezsilni w naszych związkach, ponieważ scedowujemy na innych ludzi większość naszego czasu i energii, skupiając się na rzeczach, których nie możemy kontrolować. Chociaż obecnie możesz czuć się zbyt bezradny lub bezsilny, aby zmienić swoje relacje, to uświadomienie sobie, że w rzeczywistości możesz przejąć inicjatywę, jest wzmacniające. Wszyscy możemy to zrobić. Wszyscy możemy znaleźć i stworzyć zdrowe i szczęśliwe relacje. Wszyscy możemy być miłością, której szukamy, niezależnie od tego, co robią inni lub co dzieje się wokół nas.

Moja rola w moich związkach

Aż do trzydziestki nagminnie czułam się bezsilna i bierna w moich związkach miłosnych. Przeskakiwałam od partnera do partnera, obwiniając każdego z nich za niezadowolenie, które nieuchronnie odczuwałam i wierząc, że mogę naprawić sytuację, znajdując kogoś, kto będzie do mnie „lepiej dopasowany”. Ten schemat zaczął się, gdy miałam szesnaście lat i zaczęłam spotykać się z Billym. To był mój pierwszy romantyczny związek, a ja byłam zakochana – a przynajmniej tak mi się wydawało.

Jak w każdym typowym nastoletnim romansie, w weekendy większość czasu spędzaliśmy razem, oglądając telewizję, przebywając z przyjaciółmi i chodząc do kina. Moja rodzina wiedziała o Billym i nie miała zastrzeżeń do naszych spotkań. Mimo to nigdy nie rozmawiałam o nim z rodziną, tylko krótko odpowiadałam, gdy moja mama lub siostra pytały o niego lub narzekałam, gdy zrobił coś, co mnie zdenerwowało. Nie rozmawiałam też szczegółowo o naszych relacjach z przyjaciółmi, nie dlatego że nie lubiłam Billego lub żywiłam do niego tylko jakieś przelotne uczucie – wręcz przeciwnie, myślałam, że jestem w nim naprawdę zakochana. Ale w mojej rodzinie nie dzieliliśmy się uczuciami, chyba że byliśmy zdenerwowani lub czymś się martwiliśmy. Posługiwałam się tym schematem tylko wówczas, bo tylko wtedy czułam się komfortowo, gdy rozmawiałam o Billym (lub tak naprawdę narzekałam na niego), gdy mnie zranił lub zaniepokoił.

Billy i ja zerwaliśmy po półtora roku związku. Byłam zdruzgotana. Jednym z powodów naszego rozstania było to, że jesienią mieliśmy pójść na różne uczelnie, dwa uniwersytety, które dzieliło trzynaście godzin jazdy autostradą międzystanową. Według słów Billego był też inny powód – to, że byłam „emocjonalnie niedostępna”, co utkwiło mi w pamięci i pozostaje tam do dziś. W tamtym czasie byłem zszokowana, bo nie czułam się emocjonalnie niedostępna. Czułam do Billego wielką miłość. Od naj­młod­szych lat zawsze szczyciłam się tym, że martwiłam się o innych i byłam dobrą, bezinteresowną, troskliwą osobą.

Rok po ukończeniu college’u byłem zaskoczona, że pociąga mnie możliwość umawiania się z kobietami. Nagle zobaczyłam cały incydent z Billym w zupełnie innym świetle. Oczywiście, że byłam emocjonalnie niedostępna! – pomyślałam. Jestem lesbijką! Moją pierwszą dziewczynę, Katie, poznałam podczas uprawiania sportu.

Miałyśmy tych samych przyjaciół i te same zainteresowania, spędzałyśmy razem dużo czasu na treningach, podróżując na mecze i wychodząc z kolegami z drużyny. To była podstawa naszego związku: bliskość i podobieństwo. Większość czasu spędzałyśmy razem, wykonując różne czynności, ale dręczyło mnie poczucie, że czegoś nam brakuje. Chociaż pragnęłam głębszej więzi, dzieliłam się z nią – i ze wszystkimi innymi – bardzo niewielką częścią mojego emocjonalnego świata. Prawda była taka, że nie byłam otwarta ani dostępna na emocjonalną więź. Byłam nieświadoma tego, w jaki sposób przyczyniłam się do naszego rozłączenia i nie czułam iskry, której szukałam, więc zerwałyśmy po półtora roku, a ja zaczęłam spotykać się z Sofią.

Spotykałam się z nią przez resztę studiów, a ostatecznie zdecydowałyśmy przeprowadzić się do tego samego miasta po ukończeniu studiów. Pod wieloma względami różniła się od Katie, ale nasza współtworzona dynamika nadal pozwalała mi zachować emocjonalny dystans, aby uniknąć głębokiego lub autentycznego związku emocjonalnego. Wiedziałam to. A raczej wiedział to mój podświadomy umysł – część ludzkiego mózgu, która kieruje wszystkimi naszymi instynktownymi, automatycznymi myślami, uczuciami i zachowaniami. Ta głęboko zakorzeniona część naszej psychiki jest miejscem, w którym przechowujemy wszystkie nasze wspomnienia, nawet te, których nie możemy sobie wyraźnie przypomnieć, wraz z naszymi stłumionymi uczuciami, bólem z dzieciństwa i podstawowymi przekonaniami.

Sofia była wychowywana przez emocjonalnie reaktywną matkę, która często wybuchała, krzycząc i krytykując ją. Wkrótce po rozpoczęciu mojego związku z nią Sofia zaczęła traktować mnie w ten sam sposób, krzycząc, gdy nie zgadzała się z tym, co mówiłam lub robiłam, wyzywając mnie lub oceniając, gdy nie podobały jej się pewne aspekty mojego wyglądu. Wiedząc, co wydarzyło się w jej dzieciństwie, usprawiedliwiałam jej zachowanie, wmawiając sobie, że nie miała na myśli tego, co mówiła lub jak mnie traktowała, że po prostu odreagowywała stare rany z dzieciństwa. I choć była to prawda, niezwykle trudno było mi wyznaczyć granice tego, co mogłabym tolerować. Nie mogąc postawić na swoim ani wyrazić moich zranionych i podrażnionych uczuć, zaczęłam dostrzegać w sobie rosnące poczucie niechęci do niej.

Nadal obwiniałam Sofię za moje nieszczęście, nie zdając sobie sprawy z tego, co tak naprawdę było nie tak, czyli faktu, że byłam głęboko zdenerwowana na siebie za to, że wypierałam swój ból, usprawiedliwiając jej krzywdzące zachowanie.

Po tym, jak zerwałam z Sofią po raz ostatni, poznałam Sarę, z którą spotykałam się przez następne cztery lata. Sara była szczęśliwą osobą, która lubiła imprezować i dobrze się bawić, co podświadomie przyciągało mnie do niej. Z Sarą wiele się wydarzyło i wiele doświadczyłam, co odwracało moją uwagę od wszelkich negatywnych uczuć. Ponieważ zawsze wydawała się taka beztroska, czułam się zawstydzona, gdy nie czułam się spokojna. Zaczęłam z nią imprezować i dołączyłam do jej kalendarza niemal niekończącego się ciągu spotkań towarzyskich. Próbując ukoić narastający ból i pustkę, które odczuwałam z powodu braku głębokiej więzi emocjonalnej, moja podświadomość nadal polegała na starych, zakorzenionych nawykach, gdy byłam zajęta i sięgałam po używki, aby odwrócić od tego uwagę i uspokoić siebie. Chociaż Sara nigdy nie wyraziła niezadowolenia z naszego związku, była dla mnie niemiła, gdy sięgała po alkohol, co zdarzało się często. Podobnie jak w przypadku Sofii, racjonalizowałam zachowanie Sary, wmawiając sobie, że po prostu za dużo wypiła lub nie miała na myśli tego, co mówiła lub robiła. W takich chwilach nadal tłumiłam swoje emocjonalne doświadczenia, próbując ją uspokoić lub zadowolić, przedkładając jej uczucia nad własne. Gdy miesiące zamieniły się w lata spędzone razem, zaczęłam odczuwać tę samą urazę, którą czułam do Sofii. Po raz kolejny obwiniałam Sarę o to, że nie poświęca mi wystarczająco dużo uwagi i nie dba o moje uczucia. Ostatecznie zakończyłyśmy związek.

Po rozstaniu z Sarą przeprowadziłam się do trzypokojowego mieszkania ze starszą ode mnie współlokatorką Vivienne, która od razu wydała mi się dojrzalsza niż inne kobiety, które znałam i szybko zostałyśmy przyjaciółkami, a potem kochankami. Pociągały mnie jej niezależność i emocjonalna samowystarczalność, a nasze więzi opierały się na dzieleniu się różnymi codziennymi wydarzeniami, które denerwowały lub martwiły każdą z nas, a nie na bardziej wrażliwych aspektach naszych doświadczeń, które mogłyby pogłębić naszą wzajemną więź.

Podobnie jak inne moje partnerki, Vivienne dorastała w stresującym i niestabilnym domu i wyprowadziła się z niego, gdy była jeszcze nastolatką. Szczycąc się tym, że nigdy nikogo nie potrzebowała, od początku naszego związku podkreślała, że nie jest „typem mężatki”.

Kiedy więc kilka lat później zaczęła mówić o ślubie ze mną, poczułam się wyjątkowo: „Ona nie chce wychodzić za mąż, ale chce wyjść za mnie”! – cieszyłam się w duchu. Wskoczyłyśmy do samolotu do Connecticut, gdzie było już możliwe zalegalizowanie jednopłciowego związku, i w ciągu roku przeprowadziłyśmy się z powrotem do mojego rodzinnego miasta jako małżeństwo.

Wkrótce po przeprowadzce moje spojrzenie na związki miłosne zaczęło się zmieniać. Po ukończeniu studiów doktoranc­kich z psychologii w New School for Social Research zaczęłam zajmować się praktycznym szkoleniem, które wszyscy psychologowie muszą ukończyć, zanim będą mogli praktykować klinicznie. Szkolenie było intensywne i odbywało się w pełnym wymiarze godzin. Przez dwa lata uczestniczyłam w indywidualnych i grupowych sesjach psychoanalizy, gałęzi psychologii, która bada różne sposoby, w jakie nasz nieświadomy umysł kieruje naszymi myślami, uczuciami, zachowaniami i dynamiką relacji.

Nagle znalazłam się w spirali samoanalizy i oceny. Podczas terapii indywidualnej zaczęłam badać swoje podświadome myśli i uczucia – robić coś, czego nigdy wcześniej nie robiłam – i odbyłam sesje terapii grupowej, oceniając, w jaki sposób wchodziłam w interakcje z innymi studentami w grupie. W ciągu kilku tygodni zdałam sobie sprawę, że między Vivienne a mną istniał ogromny emocjonalny rozdźwięk: nigdy nie rozmawiałyśmy o naszych głębszych uczuciach ani faktycznej dynamice związku, a ja teraz omawiałam to z zupełnie obcymi ludźmi. Zaczęłam myśleć, że nie byłam szczęśliwa w małżeństwie i że ten związek nie zapewniał emocjonalnej więzi, której tak bardzo pragnęłam.

Zamieszkanie w nowym domu sprawiło, że nasz świat zawęził się tylko do nas dwóch – nie miałyśmy tu dużego kręgu przyjaciół, tak jak było to wcześniej. Bez rozpraszających znajomych i spotkań towarzyskich dynamika naszego związku stała się bardziej widoczna, wypływając na powierzchnię niczym bąbelki powietrza uciekające spod wody z płuc kogoś, kto wstrzymał oddech na zbyt długo.

Zaczęłam regularnie narzekać do Vivienne, że nie czuję bliskości z nią i nie sądzę, by nasz związek miał emocjonalną głębię, której pragnęłam i potrzebowałam. Obwiniałam ją o bycie zbyt niezależną i zarzucałam jej, że to ona była powodem, dla którego nie mogłyśmy być w zażyłości ze sobą, co doprowadziło nas do cyklów ostrych konfliktów. Patrząc na to wszystko teraz, wzdrygam się. Podobnie jak w poprzednich związkach, nie zdawałam sobie sprawy z roli, jaką odgrywałam w utrzymywaniu naszego związku na niezadowalająco powierzchownym poziomie. Ponieważ byłam tak bardzo oderwana od swoich emocji, nie potrafiłam ich uszanować. Nie wiedziałam nawet, czym są moje emocje.

W miarę jak stawałam się coraz bardziej nieszczęśliwa, Vivienne zaczęła coraz mocniej walczyć o nasze małżeństwo. Jej determinacja mnie deprymowała, a kiedy zdałam sobie sprawę, że chcę rozwodu, byłam przerażona: po raz pierwszy w życiu poczułam silne pragnienie, które bezpośrednio sprzeciwiało się życzeniom kogoś, na kim mi zależało. Miesiącami starałam się znaleźć sposób, by poprosić ją o rozwód, zamiast tego próbowałam odepchnąć ją swoimi działaniami. Kiedy w końcu wyraziłam swoje prawdziwe uczucia, poczułam się jednocześnie przerażona i wzmocniona. Po raz pierwszy w jakimkolwiek związku przedłożyłam własne pragnienia nad cudze.

Mój rozwód był pierwszym momentem, w którym zaczęłam dostrzegać aktywną rolę, jaką odgrywałam w tworzeniu dynamiki relacji, która nie służyła ani mnie, ani osobom wokół mnie. Z pozoru moje podświadome nawyki ignorowania własnych potrzeb, tłumienia uczuć i przedkładania cudzych potrzeb i pragnień nad własne doprowadziły mnie do przekonania, że jestem „dobrą” i „bezinteresowną” osobą. Ale te nawyki nie uszczęśliwiały ani mnie, ani nikogo innego. W rzeczywistości, ponieważ prawie nigdy nie wyrażałam swoich prawdziwych uczuć, a na wiele z nich nawet sobie nie pozwalałam, tylko zwiększałam swój emocjonalny dystans do innych. Przedkładanie innych nad siebie nie było bezinteresowne – to było porzucenie siebie. Głęboko niezadowolona, często czułam się rozdrażniona lub zdenerwowana i zaczynałam konflikty i powodowałam kłótnie o codzienne sprawy, powiększając urazę między Vivienne a mną.

W tamtym czasie nie widziałam swojej roli w tych powtarzających się konfliktach, ponieważ moje nawyki w relacjach były zakorzenione w mojej podświadomości od dzieciństwa. Były one częścią mojego instynktownego sposobu odnoszenia się do innych, interakcji z nimi i łączenia się z nimi. Rozwinęłam te nawyki i polegałam na nich w moich pierwszych związkach: tych, które miałam z moją rodziną.

* * *

koniec darmowego fragmentuzapraszamy do zakupu pełnej wersji

MUZA SA

ul. Sienna 73

00-833 Warszawa

tel. +4822 6211775

e-mail: [email protected]

Księgarnia internetowa: www.muza.com.pl

Wersja elektroniczna: MAGRAF sp.j., Bydgoszcz