Jak przeżyć szkołę - poradnik nie tylko dla rodziców - Mateusz Kądziołka - ebook + audiobook

Jak przeżyć szkołę - poradnik nie tylko dla rodziców ebook i audiobook

Mateusz Kądziołka

3,6

Ten tytuł dostępny jest jako synchrobook® (połączenie ebooka i audiobooka). Dzięki temu możesz naprzemiennie czytać i słuchać, kontynuując wciągającą lekturę niezależnie od okoliczności!
Opis

Nie taka szkoła straszna, jak o niej mówią

Szkoła – coś, co przeżył każdy, ale niewielu dobrze wspomina. Dlaczego tak jest? Na to oraz wiele innych pytań odpowiada w swojej książce Mateusz Kądziołka. Autor patrzy na współczesne szkolnictwo okiem praktyka szukającego pracowników, a nie teoretyka, będącego częścią systemu. Jego nietuzinkowy poradnik w przystępny sposób opisuje bolączki szkolnictwa oraz zawiera propozycje zmian, które mogą je uwspółcześnić.
Jednak przede wszystkim dostarcza uczniom oraz rodzicom wielu prostych, a zarazem skutecznych porad, w jaki sposób odnieść sukces w szkole, nie spędzając mnóstwa czasu nad książkami. To poradnik, który w atrakcyjnej formie pokazuje, jak się uczyć oraz czym się kierować, wybierając potencjalną ścieżkę kariery.

Dominującą opinią w społeczeństwie jest ta mówiąca o tym, iż sukces w szkole gwarantuje powodzenie w dorosłym życiu. Opinia ta, pomimo że nie zawsze ma przełożenie na rzeczywistość, powtarzana była od początków zinstytucjonalizowanej edukacji. Sami zapewne nie raz słyszeliście ją od waszych rodziców, a być może mieliście już okazję oznajmić ją także waszym dzieciom. Powtarzanie jej może zmobilizować dziecko do bardziej wytężonej nauki, ale czy faktycznie dobre oceny są gwarantem świetlanej przyszłości?

Ebooka przeczytasz w aplikacjach Legimi na:

Androidzie
iOS
czytnikach certyfikowanych
przez Legimi
czytnikach Kindle™
(dla wybranych pakietów)
Windows
10
Windows
Phone

Liczba stron: 171

Audiobooka posłuchasz w abonamencie „ebooki+audiobooki bez limitu” w aplikacjach Legimi na:

Androidzie
iOS

Czas: 4 godz. 25 min

Lektor: Tomasz Sobczak
Oceny
3,6 (14 ocen)
4
5
2
2
1
Więcej informacji
Więcej informacji
Legimi nie weryfikuje, czy opinie pochodzą od konsumentów, którzy nabyli lub czytali/słuchali daną pozycję, ale usuwa fałszywe opinie, jeśli je wykryje.

Popularność




Wstęp

Książka, którą trzymacie w rękach, może z pozoru wydawać się kolejnym poradnikiem mówiącym o tym, jak Wasze dziecko powinno się uczyć, w jaki sposób Wy możecie mu w tym pomóc oraz, co najistotniejsze, dlaczego szkoła jest tak ważna i kluczowa dla formowania się młodego umysłu. Po części ta publikacja faktycznie o tym jest – na kolejnych stronach znajdziecie porady na temat tego, jak, gdzie i kiedy się uczyć oraz co warto robić poza lekcjami. W tej pracy poruszone zostają pewne fundamentalne aspekty związane z edukacją, które traktowane są w sposób dosyć niestandardowy i odmienny w porównaniu z publikacjami z tak zwanego głównego nurtu, przedstawiającymi szkołę jako cel sam w sobie. Dlaczego tak jest i na czym polega różnica w tych podejściach? Większość autorów książek o szkole wywodzi się bowiem z samego wnętrza systemu – są nauczycielami lub wychowawcami i do edukacji często podchodzą jako do celu samego w sobie. O ile takie podejście błędem nie jest, to niestety nie sprawdza się w przypadkach dzieci, które w szkolnictwie pracować nie będą i dla których szkoła jest tylko krótkim etapem w życiu.

Ja sam zaliczam się właśnie do tej grupy, która po skończeniu szkoły wyruszyła do pracy nie w edukacji (chociaż niewielkie doświadczenie w niej mam), tylko w sektorze prywatnym. Akurat tak się w moim życiu ułożyło, że w trakcie ponad siedmiu lat pracy miałem okazję nieco szerzej popatrzeć na całość procesu wyszukiwania i szkolenia pracowników, a więc i tego, do czego szkoła teoretycznie powinna przygotowywać – do odnalezienia się na rynku pracy. Kilka tysięcy rozmów, setki zatrudnionych oraz dziesiątki osobiście wyszkolonych pracowników później mogę z całą stanowczością zapewnić o tym, że wyniki w szkole oraz wybór toku kształcenia nie mają aż tak dużego wpływu na sukces zawodowy, jak zwykło się dawniej sądzić (a na pewno nie jest to relacja aż tak znacząca, jak mówią o tym nauczyciele). Życie dosyć brutalnie potrafi niekiedy zweryfikować osoby, które, pomimo znakomitych wyników w szkole, często nie potrafią poradzić sobie w dorosłym życiu.

Pisząc tę książkę, chciałem, aby stała się ona nie tyle drogowskazem, kategorycznie wyznaczającym jedynie słuszną drogę, co raczej zestawem narzędzi dla rodziców, którzy chcą, aby ich dzieci nie miały problemów w szkole, a przy tym nie siedziały nad książkami dniami i nocami. Chciałbym też, aby czytelnicy i ich pociechy po skorzystaniu z porad zawartych w niniejszym opracowaniu mogli dokonać lepszego wyboru odnośnie do tego, co faktycznie w trakcie edukacji ich dziecka jest ważne, a co nie. Czas bowiem szybko upływa, a energia, którą dysponujemy, ma swoje granice – wybór tego, na czym się skupić, będzie więc bardzo ważny. Pamiętajcie też, że w tej książce proponuję pewne rozwiązania, techniki i sposoby podejścia do wyzwań i problemów, a nie stuprocentowo skuteczne recepty na wszelkie dolegliwości szkolnictwa. Jeśli istnieje coś, co lepiej działa w Waszym przypadku – róbcie tak dalej. Jeśli ktoś ci podaje skrzynkę z nowymi narzędziami, ale tobie lepiej i szybciej jest odkręcać śrubki starym kluczem, to wybierz to, co dla ciebie jest wygodniejsze.

Szkoła sama w sobie (w rozumieniu siedzenia w ławkach i notowania) rzadko jest czymś, co ktokolwiek z nas rozpamiętuje z nutką nostalgii. O ile możemy mile wspominać beztroskie lata młodzieńcze, dawnych przyjaciół i kilku wybitnych nauczycieli, to sam proces nauczania raczej jakichś specjalnie pozytywnych emocji w nas nie wzbudza, nawet lata po jego zakończeniu. Edukacja w swojej zinstytucjonalizowanej wersji, zapoczątkowanej jeszcze w osiemnastowiecznych Prusach, nigdy nie była czymś łatwym, przyjemnym, a zwłaszcza zupełnie pozbawionym wad. Co więcej, po ponad dwustu latach historii system nauczania wciąż skupia się na swoim pierwotnym celu, czyli przygotowaniu jego uczestników do pracy w sztywno określonych zawodach. O ile dwa wieki temu taki zamysł miał sens, to w dzisiejszych czasach zdaje się on coraz bardziej oderwany od aktualnych potrzeb rynku pracy.

Dlaczego więc zdecydowałem się stworzyć poradnik dla rodziców, a nie walczyć o odgórny plan naprawczy dla szkolnictwa w Polsce? Problem tkwi w tym, że niezależnie od tego, czy pracuje się w budżetówce czy w korporacji, wprowadzenie odgórnie jakichkolwiek zmian wiąże się z bardzo dużym oporem. O ile firmy prywatne robią to szybciej, gdyż naciska na nie rynek lub legislacja, o tyle instytucje publiczne bardzo sprawnie mogą walczyć z każdym przejawem próby usprawnienia ich działania. W związku z tym proponuję swego rodzaju pracę u podstaw z dziećmi, aby odpowiednio przygotować je do (a) przebrnięcia przez edukację państwową z dobrymi ocenami przy minimalnym wysiłku; (b) odnalezienia faktycznej pasji i zainwestowania w nią energii zaoszczędzonej na sprytnym funkcjonowaniu w szkole. Czy takie oddolne podejście ma szanse powodzenia? Trudno ze stuprocentową pewnością to określić. Niemniej jednak zdecydowanie łatwiej będzie rodzicom zmienić podejście ich dziecka do szkoły, jej roli w życiu oraz ogólnego traktowania nauki, niż zmodernizować system edukacji.

Na koniec chciałbym też wyjaśnić czytelnikom, co w tej publikacji rozumiem pod pojęciem sukcesu, gdyż będzie się ono przewijać wielokrotnie. Przede wszystkim sukces, podobnie jak lody, nie jest tylko jednego rodzaju. Jedni uważają, że jacht zacumowany w Monako, złote roleksy i czerwone ferrari są jasnym wyznacznikiem tego, że komuś „udało się w życiu”. Dla drugich będzie to spełnienie się jako rodzic, a jeszcze inni chcą działać na rzecz lokalnej społeczności. Nie mam zamiaru pisać Wam o wyższości jednego typu pracy czy kariery nad innym albo o tym, że ludzie bez rodziny są mniej wartościowi niż mormońska para wychowująca ośmioro dzieci. Każdy z nas powinien zadać sobie jedno bardzo ważne pytanie, tak jak zrobił to Laska ze słynnego filmu Chłopaki nie płaczą: „Co chcę w życiu robić?”, a potem zacząć to robić. Nasza praca, podobnie jak inne fragmenty życia, ma takie znaczenie, jakie jej nadamy. Nieważne więc, czy Wasze dziecko w przyszłości zostanie samotnym miliarderem czy hydraulikiem z czwórką dzieci. Liczy się jego podejście do życia i sposób, w jaki będzie oddziaływać na ludzi wokół siebie.

 

I z tą myślą zapraszam Was do lektury…

Na szkole życie się nie kończy

Dominującą opinią w społeczeństwie jest ta mówiąca o tym, że sukces w szkole gwarantuje powodzenie w dorosłym życiu. Opinia ta, pomimo że nie zawsze ma przełożenie na rzeczywistość, powtarzana była od początków zinstytucjonalizowanej edukacji. Sami zapewne nie raz słyszeliście ją od Waszych rodziców, a być może mieliście już okazję oznajmić ją także Waszym dzieciom. Powtarzanie jej może zmobilizować dziecko do bardziej wytężonej nauki, ale czy faktycznie dobre oceny są gwarantem świetlanej przyszłości? Wystarczy przecież rozejrzeć się dookoła, spojrzeć na naszych znajomych z liceum czy studiów, aby zobaczyć, że nie ma jasnej korelacji między średnią ocen a sukcesem zawodowym. Mało tego, założyciele gigantów typu Microsoft i Facebook zrezygnowali ze szkoły, a duża część CEO (Chief Executive Officer – prezes zarządu) decyduje się kończyć studia, ale tylko dla własnej satysfakcji i dopiero po rozwinięciu biznesu. Co ciekawe, nawet statystyka podaje opinię o dobrych stopniach w wątpliwość. W książce pod tytułem Where You Go Is Not Who You’ll Be Frank Bruni demonstruje, że jedynie trzydzieści procent urodzonych w USA prezesów firm z listy Fortune 500 ukończyło elitarne uczelnie. Absolutnie więc nie ma powodu, aby skupiać się na najlepszych ocenach i dołować się tym, że nie dostaliśmy się na wymarzoną uczelnię.

Pomocną czynnością, która ułatwi nam odcięcie się od przekonań mówiących o warunkowaniu sukcesu w życiu dobrymi ocenami, będzie zmiana naszego punktu widzenia na szkołę i to, co się w niej dzieje. Jeśli popatrzymy na system edukacji z dala, całkowicie od niego odseparowani, niczym biolodzy obserwujący życie innych gatunków, to bardzo łatwo będzie nam dostrzec, że szkoły i uniwersytety tworzą bardzo sztuczne środowisko, w którym dzieci i młodzież są niejako zamykane na kilkanaście lat życia, aby dobrze przygotować się do dorosłości. Problem w tym, że znakomita większość pracodawców nie wymaga informacji, które tak pieczołowicie są wkładane do głów naszych pociech przez najznakomitszych profesorów w najbardziej prestiżowych szkołach. Podstawa programowa nie została przecież stworzona na podstawie konsultacji z przedsiębiorcami, liderami branży technologicznej, produkcyjnej i usługowej. Jej autorami są najczęściej urzędnicy, którzy tworzą ją, opierając się na swoim doświadczeniu – często niewykraczające poza system edukacji – i linię programową obecnie rządzącej partii (nieważne, czy z prawej, czy z lewej strony politycznego spektrum). Mamy więc sztuczny system kładący do głów jego uczestników często przestarzałe i niekiedy nawet niepotrzebne w życiu informacje.

O ile spędzanie w szkole sporej ilości czasu i przyswajanie różnych informacji o świecie może jednak mieć dobre skutki – chociażby poszerzenie horyzontów myślowych, możliwość odnalezienia własnej pasji i tym podobne – o tyle zachowania forsowane w instytucjach edukacyjnych mogą być krzywdzące dla późniejszego sukcesu w życiu. Jak inaczej bowiem wyjaśnić fakt, że w szkołach premiuje się podążanie za jasno wyznaczonymi standardami, a zadawanie trudnych oraz nietypowych pytań nie zawsze jest mile widziane. I nie chodzi tutaj o niechęć nauczycieli do zgłębienia tematu, tylko o fakt, że nawet oni są bezustannie poganiani przez program, grafik i nadchodzące egzaminy, do których przecież uczniów trzeba przygotować. Co więcej, w większości przypadków nie ma nawet mowy o dyskusji na temat poruszany na lekcji (skoro w kluczu odpowiedzi jest napisane, że poeta właśnie to chciał przekazać, to nie ma sensu się z tym kłócić). Oczywiście z jednej strony można powiedzieć, że fabryki czy urzędy potrzebują pracowników karnie wykonujących polecenia. Chodzi przecież o finalną efektywność, a tej nie uzyskamy z załogą pełną pomysłów i indywidualnych rozwiązań. Trudno się z tym nie zgodzić. Istnieją jednak dwa problemy związane z tym tokiem rozumowania. Po pierwsze, nieubłaganie zmierzamy do momentu, w którym wszelka powtarzalna praca zostanie zautomatyzowana (nawet trzy razy wolniejsze od ludzi roboty są atrakcyjniejsze dla pracodawcy, bo mogą pracować bez ustanku całą dobę, nie chorują i nie robią przerw na toaletę). Po drugie, wolny rynek nagradza innowatorów. Bez względu na to, czy mówimy tu o programistach, ślusarzach czy sprzedawcach – osoby przełamujące utarte standardy i z powodzeniem wyznaczające nowe ścieżki osiągają największy sukces.

No dobrze, ale czy faktycznie kilkanaście lat spędzonych w ławkach przed tablicą jest całkowitą stratą czasu? Patrząc na powyższe przykłady i argumenty, można by pomyśleć, że lepszym rozwiązaniem będzie odpuszczenie szkoły i studiów całkowicie oraz skupienie się na zdobyciu wiedzy samodzielnie. Aż tak drastycznych wniosków nie mogę wyciągać, dlatego że są dwie istotne kwestie, niezwykle przydatne w dorosłym życiu, które dzieci w szkole mogą przyswoić. Pierwszą z nich jest umiejętność socjalizacji i współpracy z osobami o innym temperamencie, innych poglądach i inteligencji. Zdolność do kontaktów ponad podziałami jest o tyle ważna, że wraz ze wzrostem mobilności społeczeństwa i „kurczeniem” się świata, chcąc nie chcąc, będziemy zmuszeni do współpracy z najróżniejszymi osobami. Klarowna komunikacja, odnajdywanie się w grupie oraz umiejętność wypracowania właściwej metody współpracy są coraz bardziej niezbędne w dynamicznie zmieniającym się i wymagającym elastyczności świecie. Prac, w których człowiek jest sobie sterem, żaglem i okrętem, mamy niewiele, a w dodatku są one dość ekskluzywne (np. pisarz czy artysta plastyk lub muzyk). Warto jednak pamiętać, że nawet w ich przypadku komunikacja z przygodnymi współpracownikami będzie mieć miejsce i może zadecydować o sukcesie lub jego braku.

Drugą, kluczową w dorosłym życiu, kwestią, którą dzieci powinny opanować w szkole, jest umiejętność szybkiego uczenia się nowych rzeczy. Nowe stanowiska wymagające unikalnych umiejętności powstają w firmach praktycznie z dnia na dzień. Jak wspominałem w poprzednich akapitach, zawody związane z powtarzalną pracą w fabrykach i urzędach będą wymierać (nie wspominając już o ich niskiej atrakcyjności dla znakomitej większości pracowników), a nowe zajęcia, wymagające większej dozy kreatywnego i niekonwencjonalnego myślenia, wyrastać będą jak grzyby po deszczu. Warto odnotować, że uczenie się nowych umiejętności jest ważne nie tylko dla osób zajmujących się bardziej ogólnymi zadaniami w firmach (marketing, zasoby ludzkie, sprzedaż). Jest ono co najmniej tak samo ważne dla specjalistów z dziedzin działających na froncie technologicznego rozwoju. Znakomitym przykładem tego stanu rzeczy jest wielki wybuch technologii mobilnych, do których zaliczamy smartfony, tablety oraz smartwatche (i kto wie co jeszcze w przyszłości). Programiści musieli praktycznie z dnia na dzień uczyć się nowych języków i technik, aby nie odpaść z peletonu.

Wnikliwy czytelnicy zauważyli pewnie, że w rozważaniach tego rozdziału pominąłem szeroko pojętą branżę artystyczną – muzyków, aktorów, malarzy i innych twórców – oraz sportową. Wybór tego typu kariery, a następnie osiągnięcie sukcesu tą drogą nie są łatwe. W przypadku zawodów związanych ze sztuką kwestią kluczową będzie odpowiedź na najstraszniejsze pytanie, które może paść zarówno ze strony rodzica w kierunku dziecka, jak i ze strony pracodawcy do potencjalnego pracownika: „Co naprawdę chcesz w życiu robić?”. Całość problemu pod tytułem „być rozważnym czy romantycznym” w poszukiwaniu własnej drogi zawodowej można sprowadzić do wyprawy do kasyna, gdzie walutą jest nasz czas i wysiłek włożony w opanowanie nowych umiejętności, a nagrodą ciekawa i satysfakcjonująca (lub nie) kariera. Jak to jednak w kasynie bywa, aby zagrać, trzeba włożyć wkład własny, którym w naszym przypadku są czas i zaangażowanie. Możemy mieć przecież predyspozycje w danym kierunku i wygrywanie jest wtedy znacznie łatwiejsze i nie wymaga aż tak wielkich nakładów środków z naszej strony. Niemniej jednak osiągnięcie najwyższego poziomu mistrzostwa będzie wymagać poświęcenia ogromnej ilości czasu. Zagłębiając się dalej w naszą metaforę, poszczególne gry w kasynie są potencjalnymi ścieżkami kariery. Problem w tym, że nie wszystkie z nich mają równe wskaźniki rentowności. Z jednej strony inwestujemy dużo, a możemy wygrać niewiele więcej, z drugiej zaś mała inwestycja może przerodzić się w spory zysk, ale prawdopodobieństwo zwycięstwa jest nikłe. Jest też i kwestia tego, czy konkretna gra sprawia nam frajdę. Korzystając z tego porównania, moglibyśmy powiedzieć, że kariera artystyczna lub sportowa wymaga wielu nakładów, potencjalnie oferuje ogromne zyski, ale prawdopodobieństwo, że podpiszemy kontrakt z Los Angeles Lakers, dostaniemy Oscara albo zagramy przed tłumem na Wembley jest niezwykle małe. Niemniej jednak, w związku z tym, że gra jest niezwykle przyjemna, wiele osób decyduje się na właśnie tę ścieżkę. Niestety często bywa tak, że te osoby dokonują takiego wyboru nie ze względu na własną pasję w danym kierunku, tylko właśnie z powodu potencjalnie wielkich zysków oraz samej przyjemności, całkowicie zapominając o chłodnej kalkulacji. Z kolei kariera inżyniera wymaga sporo poświęceń, nie jest aż tak atrakcyjna dla większości jak droga sportowa i artystyczna, ale prawdopodobieństwo wygranej jest duże, a zyski – chociaż mniejsze niż w przypadku sportowców i artystów – są znaczące i pozwalają na całkiem wygodne życie.

Przykładów takich jak te dwa w powyższym akapicie można podać jeszcze wiele. Nie chciałbym jednak, abyście mnie źle zrozumieli i na siłę pchali dzieci na politechniki, aby uczyły się programowania, inżynierii materiałowej czy elektroniki. Wybór właściwej drogi nie jest prosty i praktycznie zawsze wiąże się z pytaniem: „Co by było gdyby?”. Jeśli jednak miałbym dać porady, które pomogą Waszym pociechom wybrać najwłaściwszą ścieżkę zawodową, to miałbym dwie. Przede wszystkim – nie wybierajcie kariery za Wasze dzieci. Nigdy nie będziecie mieć tylu informacji o preferencjach, pragnieniach i przekonaniach Waszych synów i córek, co oni sami. Po drugie, o ile wybieranie za kogoś jest złym pomysłem, o tyle szczera dyskusja na ten temat jest kluczowa. Będziecie zdumieni, jak wielką pasję Wasze dzieci mogą żywić dla tego czy innego zajęcia. Starajcie się jednak unikać odgórnych osądów i postawcie na dialog oraz zadawanie pytań. Praca zawodowa i wychowywanie dzieci może sprawić, że czasami jako rodzice jesteśmy mocno do tyłu z nowymi możliwościami, które stoją otworem przed młodymi ludźmi wchodzącymi w dorosłość. Kilkadziesiąt lat temu niejeden rodzic próbował wybić dziecku z głowy pomysł na karierę związaną z komputerami. Dzisiaj jest to jeden z najpewniejszych fachów w ręku. Miejmy więc zaufanie do naszych dzieci i pamiętajmy, że to nie nam przyjdzie mierzyć się z konsekwencjami tych wyborów.

Wszyscy równi, każdy inny

W życiu każdego rodzica, prędzej czy później, przychodzi moment, kiedy dziecko zadaje pytanie, na które nie znamy odpowiedzi albo uważamy, że odpowiedź jest na tyle skomplikowana, iż trzeba ją bardzo uprościć lub zdecydować się na drastyczny krok „oszczędnego gospodarowania prawdą”. Oczywiście nie ma nic złego w tym, że nie jesteśmy jednocześnie ekspertami w dziedzinie fizyki, etyki i ekonomii. Niemniej jednak pewne zależności należy od początku przedstawić szczerze i pokazać od razu całą złożoność zagadnienia. Wśród tego typu tematów jednym z najważniejszych i zarazem wymagających szczerego przedstawienia jest zależność pomiędzy inteligencją (rozumianą tutaj jako wszelakie wrodzone talenty), predyspozycjami fizycznymi, ciężką pracą i wypadkami losowymi a finalnym sukcesem w życiu. Temat ten prosty, a tym bardziej lekki nie jest, ale jego waga wymaga od nas jako rodziców szczerej i dogłębnej rozmowy z naszymi pociechami.

Zacznijmy od najbardziej podstawowego faktu dotyczącego inteligencji i tego, czym jej poziom jest uwarunkowany. Zadziwiające jest, że pomimo wielu badań naukowych potwierdzających to, że iloraz inteligencji jest wypadkową wrodzonego (dziedzicznego) talentu i środowiska (wychowania), ludzie nadal usilnie chcą wierzyć, że inteligencja jest zależna tylko od jednego z tych czynników. Jeśli chodzi o związek środowiska społecznego, czyli ogółu osób, wśród których dziecko się obraca, z inteligencją, to zależność ta została potwierdzona przez badaczy z Uniwersytetu Virginia współpracujących ze szwedzkimi naukowcami z Uniwersytetu w Lund. Badając pary bliźniąt, które wychowywały się w różnych domach, potwierdzili, że już sama rodzina ma wpływ na wyniki w testach IQ1. Natomiast w przypadku dziedziczności inteligencji wiele badań jasno pokazuje, że taka zależność bez wątpienia istnieje2. Oczywiście to, który czynnik jest faworyzowany, zależy od ich indywidualnych doświadczeń życiowych. Dlatego jest to niezwykle ważne, abyśmy przekazali naszym pociechom w miarę wcześnie pełną i obiektywną informację na ten temat, gdyż obstawanie przy twierdzeniu o tylko jednym źródle inteligencji i innym źródle wrodzonych talentów może być bardzo krzywdzące dla wkraczającego w świat dziecka. Jeśli będzie ono przekonane, że naturalny dar nie ma znaczenia i liczy się tylko ciężka praca, czeka go rozczarowanie w momencie, gdy zetknie się z pracowitymi i w dodatku utalentowanymi konkurentami. Z drugiej strony wiara w dominację genetycznych predyspozycji może sprawić, że dziecko odpuści wszelkie próby konkurowania z rówieśnikami, którzy są naturalnie uzdolnieni w pewnych dziedzinach. Chęć przedstawienia świata w czarno-białych barwach może być bardzo kusząca ze względu na uproszczenie i zerojedynkowość, która jest łatwiej przyswajalna niż bardziej skomplikowane zależności. Niemniej jednak w przypadku zagadnień tak ważnych dla dziecka wkraczającego lub będącego już na początku drogi szkolnej prawda i całościowe wyjaśnienie tematu powinny być najważniejsze.

Zdaję sobie sprawę z faktu, że przyjęcie do wiadomości informacji o tym, iż niektórzy zaczynają z wyższego poziomui mają ułatwiony start, może być nieco demotywujące. Reakcja na taką informację może być bardzo różna. Dzieci, które uwielbiają działać wbrew przeciwnościom i zakazom, poczują wyzwanie i tym bardziej będą chciały się wykazać. Inne z kolei całkowicie utracą chęć robienia czegokolwiek trudnego i wymagającego zaangażowania. Niemniej jednak jest jeszcze jedna kluczowa informacja, o której należy pamiętać w przypadku tej pierwszej grupy. Otóż nieważne, jak bardzo chcemy i będziemy kłaść nacisk na etos ciężkiej pracy, a tym samym uznawać ją za warunek wystarczający sukcesu (całkowicie pomijając czynniki losowe), i tak wrodzone predyspozycje będą się liczyć. Co więcej, w przypadkach liderów i prawdziwie najlepszych osób w danej dziedzinie zdolności te są kluczowe. Nikt przy zdrowych zmysłach nie będzie w stanie zaprzeczyć, że Michael Phelps (amerykański pływak, który ma na koncie więcej medali niż niejedna reprezentacja narodowa) nie osiągnąłby takiego sukcesu, gdyby nie jego niezwykłe warunki fizyczne. Nie dość, że Phelps ma 193 cm wzrostu (co jest dużym plusem dla pływaka), to proporcje jego ciała tym bardziej pomagają mu w zwyciężaniu. Rozpiętość ramion Michaela jest prawie o dziesięć centymetrów dłuższa niż długość jego ciała, a relatywnie krótsze nogi i dłuższe stopy sprawiają, że ma się wrażenie, iż Phelps niemalże urodził się po to, by pływać. Podobnie wygląda kwestia w przypadku geniuszy naukowych pokroju Leonharda Eulera, Isaaca Newtona czy Alberta Einsteina. Wyżej wymieniona trójka, tak jak Phelps, dysponowała ponadprzeciętnymi uwarunkowaniami umysłu i dodała do nich sporo ciężkiej pracy.

Nie bez powodu w poprzednim akapicie wymieniłem zarówno Phelpsa, jak i Einsteina. Często bowiem zapominamy, że naturalne zdolności i predyspozycje dotyczą nie tylko wrodzonej struktury ciała, ale i wrodzonej zdolności łatwiejszego przyswajania abstrakcyjnych koncepcji matematycznych. Specjaliści rozwojowi idą o krok dalej, dzieląc inteligencję na więcej niż tylko dwa rodzaje. Howard Gardner w 1983 roku zaproponował nie jedną czy dwie, ale aż osiem różnych rodzajów inteligencji (aczkolwiek lepiej by tutaj pasowało słowo „talentów”). Wśród nich znajdziemy między innymi inteligencję interpersonalną, lingwistyczną (językową), kinestetyczną (ruchową) oraz, oczywiście, matematyczno-logiczną (więcej o nich na multipleintelligencesoasis.org). I, podobnie jak w przypadku treningu sportowego czy rozwiązywania równań, każdą z wymienionych wyżej zdolności można trenować i udoskonalać, pomimo faktu, że różne osoby zaczynają z nieco innego poziomu. Oczywiście bardziej analityczni czytelnicy z podejrzliwością spojrzą na ten nieco arbitralny podział na osiem rodzajów inteligencji. Niemniej jednak ta propozycja podziału oraz rozróżnienia naturalnych talentów może pomóc uzmysłowić rodzicom, że sukces w życiu nie zależy tylko od znakomitych wyników w szkole lub na stadionie. Świat jest na tyle duży i różnorodny, że potrzebuje osób wybitnych w dziedzinach, które niekoniecznie są doceniane w czasie szkolnym. Bez wątpienia Mahatma Gandhi nie był geniuszem matematycznym ani tym bardziej atletą. Posiadał jednak niezwykle wysoko rozwiniętą inteligencję interpersonalną, dzięki której przyczynił się do powstania niepodległych Indii.

W związku ze