Jak przetrwać w średniowiecznej Anglii - Ian Mortimer - ebook + książka

Jak przetrwać w średniowiecznej Anglii ebook

Mortimer Ian

4,5

Opis

Oto niezwykły przewodnik po epoce tak odległej, że życie codzienne przypomina szkołę przetrwania! Czy jesteś gotowy na dietę złożoną z gotowanego boczku, chleba i grochu, konieczność zapuszczenia wzbudzającej zaufanie brody i publiczne pocałunki z innymi mężczyznami na znak pokoju?

Czy odnajdziesz się w świecie, w którym kobiecie nie wolno wzruszać ramionami, kąpiel raz na tydzień i codzienne czesanie włosów są dowodem próżności?

Poznaj epokę, w której zarazę powodowało niekorzystne ustawienie planet, próchnicę leczono za pomocą opium, bogaci płacili biedocie za pojawienie się na pogrzebie, a lordowie w imię mody potykali się o czubki własnych butów. Witaj w czasach, gdzie siedmiolatek za kradzież trafi na szubienicę, porządnego fachowca nie stać na marmoladę, a z ludźmi z wyższych sfer najprędzej dogadasz się… po francusku.

Nadal marzysz o podróżach w czasie? Jeśli tak, zapraszamy do lektury niezwykłej książki, dzięki której poznasz prawdziwe średniowiecze. Przekonaj się, czy dasz radę przeżyć w XIV-wiecznej Anglii!

Ebooka przeczytasz w aplikacjach Legimi na:

Androidzie
iOS
czytnikach certyfikowanych
przez Legimi
czytnikach Kindle™
(dla wybranych pakietów)
Windows
10
Windows
Phone

Liczba stron: 521

Odsłuch ebooka (TTS) dostepny w abonamencie „ebooki+audiobooki bez limitu” w aplikacjach Legimi na:

Androidzie
iOS
Oceny
4,5 (6 ocen)
3
3
0
0
0
Więcej informacji
Więcej informacji
Legimi nie weryfikuje, czy opinie pochodzą od konsumentów, którzy nabyli lub czytali/słuchali daną pozycję, ale usuwa fałszywe opinie, jeśli je wykryje.
Sortuj według:
Walkiria7880

Nie oderwiesz się od lektury

Dowiedziałam się wielu ciekawostek o życiu w Anglii w okresie średniowiecza.
00
ligea1313

Nie oderwiesz się od lektury

super
00

Popularność




Tytuł oryginału: The Time Traveller’s Guide to Medieval England A Handbook for Visitors to the Fourteenth Century

Copyright © Ian Mortimer

First published 2008

Wszystkie prawa zastrzeżone. Poza uczciwym, osobistym korzystaniem w celu nauki, badań, analizy albo oceny, przewidzianym w Ustawie o Prawach Autorskich, Projektowych i Patentowych z 1988 r., żadna część tej publikacji nie może być reprodukowana, przechowywana w bazach danych ani transmitowana w żadnej postaci ani żadnymi środkami przekazu – elektronicznie, elektrycznie, chemicznie, mechanicznie, optycznie, przez fotokopie ani w żaden inny sposób – bez uprzedniej, pisemnej zgody właściciela praw autorskich.

© Copyright for the Polish edition by Wydawnictwo Astra s.c. Kraków 2017

Przekład: Iwona Michałowska-Gabrych

Przygotowanie edycji: Jacek Małkowski

Redakcja: Alicja Laskowska

Projekt okładki: Marcin Kośka

Skład i przygotowanie do druku: Wydawnictwo Astra s.c.

Ilustracja na okładce: Kobieta bijąca mężczyznę, z Psałterza Luttrella, ok. 1325–1340 roku (Add. MS 42,130 fol. 60r) Iluminacja z: Add. 42130, f.61v, Psalm 32, winged horse, Psałterz Luttrella, ok. 1325–1335, English School (14th century) / British Library, London, UK / © British Library Board / Bridgeman Images / PhotoPower Tło okładki: freepik.com

Wydanie I Kraków 2017

ISBN 978-83-66625-43-3

Wydawnictwo Astra 30-717 Kraków ul. Księdza Wincentego Turka 14/25 tel. 12 292 07 30

www.wydawnictwo-astra.plwww.facebook.com/[email protected]

Prowadzimy sprzedaż wysyłkowąwww.wydawnictwo-astra.pl

Mojej żonie Sophie, bez której ta książka by nie powstała i której bym nie spotkał, gdyby nie ta książka

Podziękowania

Pragnę podziękować swoim redaktorom, Willowi Sulkinowi i Jörgowi Hensgenowi, oraz ich współpracownikom z Random House za pomoc w realizacji tego pomysłu, a także mojemu agentowi Jimmowi Gillowi za mądre rady. Jestem ogromnie wdzięczny Kathryn Warner za recenzję wstępnej wersji książki oraz wszystkim, którzy zapewniali mi nocleg podczas licznych podróży związanych ze zbieraniem materiałów, a byli to: Zak Reddan i Mary Fawcett, Jay Hammond, Judy Mortimer oraz Robert i Julie Mortimerowie. Za celne sugestie udzielane w trakcie redagowania tekstu wdzięczny jestem Peterowi McAdiemu i Anne Wegner.

Najwięcej jednak zawdzięczam mojej żonie Sophie. Po raz pierwszy spotkaliśmy się w styczniu 1995 roku, by porozmawiać o tej książce. Jestem ogromnie wdzięczny Sophie za to, że zachęciła mnie do pisania, a także za to, że jakiś czas później wyszła za mnie za mąż. Doczekaliśmy się trojga dzieci: Alexandra, Elizabeth i Olivera. Im także jestem wdzięczny – za to, że nauczyły mnie na temat życia w każdej epoce tego, czego nie można nauczyć się z książek.

Moretonhampstead, Devon

9 marca 2008

Przeszłość to obca kraina, wszystkie jej wydarzenia mają inne wymiary1.

L.P. Hartley, Posłaniec

1 Przeł. Ryszarda Grzybowska (przyp. tłum.).

Wstęp

Witaj w średniowiecznej Anglii

Jakie obrazy wyczarowuje w twoim umyśle słowo „średniowieczny”? Czy są to rycerze i zamki? Mnisi i opactwa? Wielkie lasy, w których żyją wyjęci spod prawa zbójcy? Te popularne wizje niewiele mówią o tym, jak wyglądało życie większości społeczeństwa. Wyobraź sobie, że możesz podróżować w czasie i właśnie przeniosłeś się do XIV wieku. Jest letni poranek, a ty stoisz na drodze gruntowej w centrum Londynu. Służąca otwiera okiennice i zaczyna trzepać koc. Pies strzegący koni jucznych szczeka. Kupcy nawołują ze swoich straganów. Dwie kumoszki plotkują: jedna osłania oczy od słońca, druga trzyma w rękach kosz. Drewniane belki domów wysuwają się ponad ulicę. Ręcznie malowane szyldy nad drzwiami informują, co można kupić w sklepach na dole. Nagle w pobliżu straganów złodziej wyrywa kupcowi sakiewkę, a ten z krzykiem rusza za nim. Wszyscy obserwują pościg. Stoisz pośród całego tego zamętu i zastanawiasz się, gdzie spędzisz najbliższą noc. W co jesteś ubrany? Co będziesz jadł?

Gdy tylko zaczynasz myśleć o przeszłości w czasie teraźniejszym, pojawiają się nowe sposoby pojmowania historii. Sam pomysł podróży do średniowiecza pozwala nam rozważyć przeszłość w szerszym wymiarze – dowiedzieć się więcej o problemach ówczesnych Anglików, ich radościach i wreszcie o nich samych. Podobnie jak w przypadku biografii, przewodnik po minionej epoce daje wgląd w dusze jej mieszkańców. Zamiast oglądać diagramy przedstawiające wielkość plonów albo dochód statystycznej rodziny, możesz na własnej skórze poczuć, jak żyło się ludziom w tamtych czasach. Zrozumieć, dlaczego wykonywali takie czy inne czynności, a nawet dlaczego wierzyli w rzeczy, które dziś uważamy za nieprawdopodobne. Łatwiej ci będzie to pojąć, gdy zobaczysz, że mieszkańcy tamtej epoki byli takimi samymi ludźmi jak ty i często reagowali w sposób, w jaki każdy inny zareagowałby w ich położeniu. Pomysł podróży do średniowiecza pozwoli ci zrozumieć tych ludzi nie tylko w teorii, lecz także ujrzeć kwintesencję ich człowieczeństwa, ich nadziei i obaw, ich powszednich dramatów. Choć do tej pory taki zabieg stosowali głównie autorzy beletrystyki historycznej, nie ma żadnego powodu, by literatura faktu nie mogła przedstawiać materiału w sposób równie bezpośredni i empatyczny. Zastosowanie czasu teraźniejszego zamiast przeszłego nie czyni rzeczywistości mniej rzeczywistą.

Zabieg ten nie jest zresztą całkiem nowy. Od dziesiątków lat historycy architektury odtwarzają wizerunki zamków i klasztorów w takiej formie, jaką miały one w czasach swojej świetności. Podobnie kuratorzy muzealni rekonstruują stare domy i wypełniają ich wnętrza meblami z epoki. Powstają również grupy zajmujące się rekonstrukcją minionych zdarzeń i dawnych społeczeństw, które szukają odpowiedzi na pytanie, jak wyglądało życie w innych czasach, za pomocą śmiałych, praktycznych eksperymentów, w których przywdziewają odzież z tamtych lat, gotują w kotłach na otwartym ogniu albo próbują wywijać repliką miecza, odziani w ciężkie zbroje. Wszystkie te przykłady razem wzięte przypominają nam, że historia to coś znacznie więcej niż nauka o przeszłości. Zrozumienie jej to kwestia nie tylko wiedzy, lecz także doświadczenia, które pozwoli nam nawiązać duchową, emocjonalną, poetycką, dramatyczną i inspirującą więź z przodkami. To kwestia osobistych reakcji na wyzwania związane z życiem w minionych wiekach i kulturach oraz uzmysłowienia sobie, co odróżnia jedno stulecie od drugiego.

Historycy najbardziej zbliżyli się do tego celu poprzez zadawanie pytania: „Co by było, gdyby…?”, czyli tworzenie historii alternatywnych, w których rozważają, co by się wydarzyło, gdyby coś potoczyło się inaczej. Co by było, gdyby Hitler zajął Wielką Brytanię w 1940 roku? Gdyby hiszpańska Armada zwyciężyła? O ile takim rozważaniom łatwo wytykać jałowość (skoro te rzeczy się nie wydarzyły, to po co się nad nimi zastanawiać?), ich ogromną zaletą jest przenoszenie czytelnika prosto do konkretnego punktu w przeszłości i przedstawianie zdarzeń tak, jakby działy się tu i teraz. Pozwala to nadać narracji wyrazisty charakter. Postaw się w sytuacji księcia Wellingtona pod Waterloo albo admirała Nelsona pod Trafalgarem: obaj, podobnie jak ich zwierzchnicy, byli aż nadto świadomi konsekwencji ewentualnej porażki i z całą pewnością rozważali historię alternatywną, więc jej rekonstrukcja może nam przybliżyć tych ludzi w momencie podejmowania kluczowych decyzji. Pomyśl: gdyby Henryk IV nie wrócił do Anglii w 1399 roku i nie odsunął od władzy Ryszarda II, czekałoby nas jeszcze wiele lat tyranii tego ostatniego, prawdopodobnie owocującej unicestwieniem dynastii Lancasterów i wszystkich, którzy ją popierali. Wiosną 1399 roku to prawdopodobieństwo było kluczową kwestią polityczną i jedną z przyczyn powrotu Henryka do kraju. Było ono również głównym powodem poparcia go przez tak dużą część społeczeństwa. Te przykłady wyraźnie pokazują, że patrzenie na zdarzenia w taki sposób, jakby właśnie się rozgrywały, jest niezbędne dla dobrego zrozumienia przeszłości, nawet jeśli prognozowane skutki są dziś „gdybaniem” w takim samym stopniu, w jakim były nim wówczas.

Historia wirtualna w opisanej wyżej postaci przydaje się jedynie do zrozumienia wydarzeń politycznych, podczas gdy pod względem historii społecznej jej wartość jest znikoma. Na nic się nam zdadzą spekulacje na temat – powiedzmy – tego, co by się stało, gdyby czarna śmierć nie dotarła do Europy, ponieważ nie była to kwestia niczyjej decyzji. Jednak podobnie jak w przypadku rekonstrukcji typowego średniowiecznego domu, wirtualna podróż w czasie pozwala nam wyrobić sobie jaśniejszy, bardziej zintegrowany obraz życia w innej epoce, a w szczególności zadać sobie mnóstwo pytań, które być może wcześniej nie przyszły nam do głowy i na które wcale nie będzie łatwo odpowiedzieć. Jak ludzie z tamtych czasów się pozdrawiają? Jak żartują? Jak daleko od domu podróżują? Pisanie historii z punktu widzenia własnej ciekawości zmusza nas do wzięcia pod uwagę wielu kwestii, które tradycyjne podręczniki do historii na ogół ignorują.

Średniowieczna Anglia może się wydawać podróżnikowi w czasie obszarem bardzo rozległym. Cztery wieki dzielące inwazję Normanów od początków druku to czas ogromnych przemian społecznych. Średniowiecze tak naprawdę jest sekwencją kilku epok, a normański rycerz czułby się równie nie na miejscu podczas przygotowań do bitwy pod koniec XIV wieku, co XVIII-wieczny minister podczas współczesnej kampanii wyborczej. Dlatego właśnie niniejsza książka skupia się tylko na jednym stuleciu: XIV. Jest ono najbliższe popularnemu wyobrażeniu średniowiecza z jego etosem rycerskim, walkami na kopie, etykietą, sztuką i architekturą. Można je nawet nazwać „średniowieczem w miniaturze”, bo obejmuje wojny domowe, bitwy przeciwko sąsiednim królestwom – Szkocji i Francji – oblężenia, banitów, monastycyzm, wędrownych kaznodziejów, biczowników, budowę katedr, głód, ostatnie krucjaty, powstanie chłopskie i (przede wszystkim) czarną śmierć.

Wiemy już, że niniejsza książka koncentruje się na XIV stuleciu; trzeba jednak dodać kilka uwag. Po pierwsze, nie da się odtworzyć każdego szczegółu tamtej epoki wyłącznie na podstawie współczesnej wiedzy, która bywa niekiedy frustrująco niepełna. Po drugie, nie możemy być pewni, czy coś, co robiono w dany sposób w roku 1320, robiono identycznie w 1390. W niektórych przypadkach mamy wręcz pewność, że zaszły diametralne zmiany: tak było choćby w przypadku angielskiej sztuki wojennej czy śmiertelności w wyniku chorób, której obraz katastrofalnie zmieniła epidemia czarnej śmierci w 1348 roku. W wyjątkowych sytuacjach używam więc szczegółów pochodzących z wieku XV, by uzupełnić opisy końca poprzedniego stulecia, oraz z wieku XIII, by rzucić światło na jego początki. Takie naruszenie granic czasowych konieczne było jedynie w przypadku pewnych bardzo trudnych pytań. Istnieje na przykład stosunkowo niewiele źródeł opisujących lub wyjaśniających maniery obowiązujące w XIV stuleciu, podczas gdy dysponujemy kilkoma obszernymi materiałami z początków następnego. Ponieważ dobre maniery raczej nie zrodziły się w ciągu jednej nocy, wykorzystuję te materiały jako najbliższe prawdy i najbardziej szczegółowe dostępne źródło.

Książka ta powstawała na podstawie wielu różnych źródeł. Kluczowe były oczywiście materiały z interesującej nas epoki: opublikowane i nieopublikowane kroniki, listy, opisy życia domowego, wiersze oraz poradniki. Iluminowane rękopisy ukazują szczegóły z codziennego życia często trudne do odnalezienia w tekstach: choćby to, czy kobiety do jazdy konnej używały damskiego siodła (pozwalającego na trzymanie obu nóg z jednej strony). Mnóstwo wiedzy architektonicznej zachowało się dzięki istniejącym do dziś budynkom z tamtej epoki – zarówno domom, jak i zamkom, kościołom czy klasztorom – a coraz obszerniejsza literatura na ich temat dostarcza jeszcze więcej danych. W niektórych przypadkach dysponujemy dokumentami uzupełniającymi wiedzę architektoniczną: na przykład kosztorysami i ekspertyzami budowlanymi. Możemy opierać się na coraz większej liczbie znalezisk archeologicznych – począwszy od narzędzi, butów czy odzieży, po pestki owoców znalezione w średniowiecznych latrynach czy ości z terenów dawnych stawów – jak również na mnóstwie bardziej typowych odkryć – takich jak monety, ceramika czy wyroby z metalu. Dobre muzeum może dać człowiekowi tyle wglądu w życie w średniowieczu, na ile tylko pozwoli mu jego własna ciekawość i wyobraźnia.

Przede wszystkim jednak trzeba podkreślić, że najlepszym sposobem zrozumienia, jakie to uczucie żyć w XIV wieku, jest świadomość, jakie to uczucie żyć w dowolnych czasach, w tym także w naszych. Jedynym kontekstem pozwalającym nam zinterpretować wszystkie możliwe do zdobycia dane historyczne jest własne doświadczenie życiowe. Możemy inaczej się odżywiać, być wyżsi, żyć dłużej, a walki rycerskie na kopie uważać za niewiarygodnie niebezpieczne i niemające nic wspólnego ze sportem, ale wiemy, czym jest żałoba, miłość, strach, ból, ambicja, wrogość czy głód. Powinniśmy zawsze pamiętać, że to, co łączy nas z przeszłością, jest równie ważne, prawdziwe i kluczowe dla naszego życia jak to, co nas od niej odróżnia. Wyobraź sobie, jak za siedemset lat grupa historyków usiłuje wyjaśnić współczesnym sobie ludziom, jak żyło się na początku XXI wieku. Będą pewnie dysponowali książkami, zdjęciami, jakimś zachowanym w formie cyfrowej filmem, pozostałościami naszych domów i śmieci z wysypisk, ale przede wszystkim skupią się na tym, jak to jest być człowiekiem. W.H. Auden napisał kiedyś, że aby zrozumieć własny kraj, trzeba jakiś czas pożyć przynajmniej w dwóch innych. To samo można powiedzieć o różnych czasach: by zrozumieć własną epokę, musisz się zaznajomić z co najmniej dwiema innymi. Klucz do przeszłości może tkwić w ruinach albo w archiwum, ale sposobem na jej zrozumienie jesteśmy – i zawsze będziemy – my sami.

1

Krajobraz

Miasta i miasteczka

Najpierw zauważysz katedrę. Jedziesz drogą, kończy się pas drzew i oto pojawia się ona – masywna i monumentalna, błyszcząca w porannym słońcu na szczycie wzgórza. Mimo drewnianego rusztowania po zachodniej stronie katedra stanowi ozdobę regionu ze swoim długim, wysokim na 24 metry, ostro zakończonym ołowianym dachem, łękami oporowymi i kolosalnymi wieżami. Dziesiątki razy przewyższa wszystkie otaczające ją budynki i sprawia, że mury miejskie wydają się dziecinnie niskie. Domy z tej perspektywy są malutkie, rozmieszczone pod chaotycznymi kątami, każdy w innych barwach i odcieniach, jak kamyki na dnie strumienia opływającego wielki głaz katedry. Trzydzieści kościołów wygląda przy niej skromnie, choć ich przysadziste wieżyczki wybijają się ponad resztę dachów.

Zbliżając się do murów miejskich, dostrzegasz wielką kordegardę. Dwie okrągłe wieże, każda wysoka na ponad 15 metrów, wznoszą się po obu stronach nowo wybudowanego, ostrego łuku z pomalowanym posągiem króla usytuowanym we wnęce nad imponującą bramą. Ten widok utwierdza cię w przekonaniu, że oto wkraczasz do ważnego i dumnego miasta. Miasta, w którym panują prawo i porządek, władzę sprawuje burmistrz, a w zamku na północno-wschodnich obrzeżach rezydują urzędnicy królewscy. Wysoki mur, posąg króla, wielkie okrągłe wieże, a w szczególności olbrzymia katedra nikogo nie pozostawią obojętnym.

I nagle w nozdrza uderza cię odór – 350 metrów od bramy miasta błotnistą drogę, którą podróżujesz, przecina strumień. Spoglądasz wzdłuż brzegu i widzisz sterty śmieci, rozbite naczynia, zwierzęce kości, wnętrzności, ludzkie odchody i gnijące mięso rozrzucone w krzakach. W niektórych miejscach meandry zmieniły się w doły wypełnione przywleczonymi z miasta odpadami. W innych z doskonale użyźnionej gleby wyrasta zielona trawa, sitowie i ściółka. Na twoich oczach półnadzy mężczyźni zdejmują z wozu kolejną beczkę z ekskrementami i opróżniają ją do rzeki. W śmieciach buszuje mała brązowa świnka. Trzeba przyznać, że nazwa „Shitbrook” – „Gówniany Strumień” – idealnie oddaje charakter tego miejsca.

Stanąłeś twarzą w twarz z kontrastami charakteryzującymi średniowieczne miasto. Dumne, majestatyczne i miejscami piękne, a zarazem mające wszystkie obrzydliwe cechy przejedzonego obżartucha. Gdyby pomyśleć o mieście jako o ciele, byłoby karykaturą ludzkiego: śmierdzące, brudne, gigantyczne, bogate i nienasycone. Gdy pospiesznie przejeżdżasz przez drewniany mostek na Shitbrooku i zmierzasz ku bramie, kontrasty uwydatniają się jeszcze mocniej. Podbiega do ciebie grupka chłopców o brudnych twarzach i potarganych włosach, którzy przekrzykują się wzajemnie: „Witaj, panie! Szukasz gospody? Potrzeba ci noclegu? Skąd przybywasz?”. Każdy chce pierwszy schwycić lejce twojego wierzchowca; któryś może udawać, że cię zna albo pochodzi z tego samego regionu. Ich ubrania są brudne, a jeszcze brudniejsze stopy w potwornie znoszonych skórzanych butach, prawdopodobnie starszych od tych, którzy je noszą. Witaj w mieście dumy, bogactwa, władzy, zbrodni, kary, wysublimowanej sztuki, smrodu i żebractwa.

Opisywane miasto nazywa się Exeter i leży w południowo-zachodniej Anglii, ale równie dobrze mogłoby to być niemal każde z siedemnastu miast z katedrą, a także tych, które odróżniają się jedynie nieposiadaniem takiej budowli. Pojawienie się w którymkolwiek z tych miejsc owocuje przeciążeniem wszystkich zmysłów. Wybałuszasz oczy na widok wspaniałych kościołów, ich bogatego wystroju i witraży. W nozdrza uderza cię fetor skażonych strumyków i ścieków miejskich. Uszy nawykłe do wiejskiej ciszy, śpiewu ptaków i szumu wiatru muszą szybko przywyknąć do okrzyków innych podróżnych, obwieszczeń urzędników, nawoływania robotników i bicia kościelnych dzwonów. W każdym mieście w dzień targowy albo podczas jarmarku będziesz notorycznie potrącany przez tłumy osób przybyłych na tę okazję ze wsi i celebrujących ją hucznie w tawernach. Odwiedziny w XIV-wiecznym angielskim mieście są dla zmysłów przeżyciem oszałamiającym i ekstremalnym.

Duże miasto potrafi przytłoczyć. Zdążyłeś już zobaczyć wyschnięte szczątki złodziei miotane wiatrem na szubienicy na rozstajach dróg. Główną bramę stolicy regionu zdobią głowy i kończyny zdrajców. Wjeżdżając do Yorku (największego miasta północy), zobaczysz nabite na pale nad bramą miejską poczerniałe głowy przestępców z wydłubanymi przez ptaki oczami. Nogi i ręce wiszą na linach, przypominając o niecnych knowaniach; wokół nich latają roje much, a w środku niejednej zalęgły się larwy. Wszystkie te symbole przypominają ci o potędze króla – władcy silniejszego i bardziej złowieszczego niż burmistrz czy radni, miejscowi lordowie, szeryfowie czy sądy.

Średniowieczna Anglia jest więc miejscem pełnym strachu i zgnilizny. Ale czy tylko? Ledwie wyszedłeś z cienia bramy miejskiej, pojmujesz, że to tylko jedna strona medalu. W Exeter na przykład wychodzisz z bramy prosto na szeroką i urokliwą South Street. Podziwiasz niektóre z najpiękniejszych miejscowych domów i gospód o pochylonych stromo dachach, których szczyty niemal stykają się ze sobą ponad ulicą. Po prawej stronie widzisz kościół św. Trójcy, która pod koniec XIV wieku cieszyła się wyjątkową czcią. Dalej twoim oczom ukazuje się zgrabna kamienica opata. Po lewej stronie biegnie rząd domków kupieckich. Otwarte sklepy na parterze dumnie prezentują pod markizami jedwabie i inne drogie tkaniny. Może przez chwilę zauważasz nierówną powierzchnię drogi gruntowej… albo błotnistej, jeśli niedawno spadł deszcz. Zaraz jednak twoją uwagę odwróci panujący wokół rozgardiasz. Kucyki i konie wędrują przez miasto w stronę placu targowego, obładowane zbożem i prowadzone przez chłopów z miejscowych farm. Mijają cię księża w habitach opasanych sznurami, przy których wiszą krucyfiksy i różańce. Może na końcu ulicy natkniesz się na głoszącego kazanie dominikanina w czerni, któremu przysłuchuje się grupka wiernych. Pachołkowie prowadzą na targ owce i bydło albo jadą wozami pełnymi jajek, mleka i serów w stronę szeregu sklepów stojących w miejscu zwanym Milk Street.

Miasto jest tak żywe i gwarne, że bardzo szybko zapominasz o zawieszonych na bramie głowach zdrajców. Fetor Shitbrooka został w oddali i ku twemu zdziwieniu nigdzie wokół nie widać zwierzęcych odchodów. Prawda wychodzi na jaw, gdy na South Street widzisz służącego sprzątającego łopatą odchody sprzed domu swego pana. Idziesz dalej w kierunku centrum i widzisz coraz więcej sklepików ściśniętych obok siebie w maleńkich domkach przy ulicy – niektóre zajmują klitki o powierzchni mniejszej niż 4 metry kwadratowe, ale wszystkie mają szyldy z symbolami pozwalającymi bez umiejętności czytania dowiedzieć się, czym handlują. Tu namalowany nóż informuje, że mamy do czynienia ze sprzedawcą sztućców, tam beczułka na drążku zaprasza na świeżo uwarzone piwo, gdzie indziej zabandażowana ręka głosi, że urzęduje tu chirurg. U szczytu Smithen Street, ulicy prowadzącej do rzeki, słyszysz dobiegające z kuźni uderzenia młotów i gardłowe krzyki kowali wołających do uczniów, by przynieśli im wody lub węgla. Inni rozstawiają stragany i obwieszają je metalowymi przedmiotami – nożyczkami, uchwytami na łuczywa, nożami – by przykuć uwagę tłumów przybywających spoza miasta. Nieco dalej trafiasz do Butchers Row, zwanego też Shambles, gdzie w pełnym słońcu na ladach przed sklepem leży mięso, a w cieniu za nim wiszą tusze i pieczone sztuki. Posłuchaj uderzeń tasaka o deskę, przyjrzyj się rzeźnikowi w skórzanym fartuchu kładącemu na wadze krwiste mięso i tak długo kombinującemu z odważnikami na drugiej szali, aż będzie pewien, że robi dobry interes.

To właśnie tu twoje wyobrażenie o średniowiecznej Anglii zaczyna się rozpadać. Wjedź do centrum dowolnego miasta, a uderzy cię różnorodność strojów – tu chłopi w zgrzebnych sukmanach, tu bogato przystrojeni kupcy z żonami, może nawet jakiś rycerz lub szlachcic. W zimie podróżne płaszcze mogą ukrywać kolorowe ubiory, ale przy dzisiejszym słońcu bogata czerwień, jaskrawa żółć czy głęboki błękit dumnie prezentują się światu, a pozycję społeczną można poznać po wykończeniach z futra. Kosmopolityczne wrażenie potęguje rozmaitość języków i akcentów. W miastach kupcy cudzoziemscy pojawiają się regularnie, ale nawet w miasteczkach na ulicach oprócz angielskiego słychać francuski, a od czasu do czasu także łacinę czy kornwalijski. Ponad poranny gwar wybija się głos miejskiego urzędnika ogłaszającego coś na rozdrożu w centrum albo śmiechy przyjaciół opowiadających sobie dowcip. Jeszcze głośniej rozbrzmiewają wyćwiczone okrzyki wędrownych przekupniów, którzy przemierzają ulice, wykrzykując: „Gorący groszek!”, „Sitowie zielone!”, „Gorące owcze nóżki!”, „Żeberka wołowe i paszteciki wszelakie!”1.

Biorąc pod uwagę hałas i ogrom wrażeń, możesz być zaskoczony, gdy ci powiem, jak niewiele osób mieszka w angielskich miastach. W 1377 roku w Exeter znajduje się 600 lub 700 domów, w których mieszka ogółem około 2,6 tysiąca osób, co czyni je dwudziestym czwartym pod względem liczby ludności miastem całego królestwa. Jedynie to największe, Londyn – z ponad 40 tysiącami – może stawać w szranki z najbardziej imponującymi miastami na kontynencie: Brugią, Gandawą, Paryżem, Wenecją, Florencją i Rzymem, z których każde liczy ponad 50 tysięcy. Nie daj się jednak zwieść – miejsca w rodzaju Exeter bynajmniej nie są małe ani spokojne. W gospodach kwitnie życie, choć jego struktura nieustannie się zmienia. Każdego dnia miasto odwiedzają rozmaici podróżni – duchowni, kupcy, posłańcy, wysłannicy królewscy, sędziowie, urzędnicy, mistrzowie kamieniarscy, cieśle, malarze, pielgrzymi, wędrowni kaznodzieje i bardowie. Ponadto spotkasz tam licznych mieszkańców okolicznych wsi, przybywających po towary lub usługi bądź przywożących własne produkty rolne, by je sprzedać miejscowym kupcom. Kiedy pomyślisz o wszystkich mieszczących się tu przybytkach, od sklepów metalowych po skórzane, od sądów szeryfa i biur skrybów po apteki i stragany z przyprawami, szybko zrozumiesz, że liczba osób przewijających się przez miasto w ciągu dnia może dwu-, a nawet trzykrotnie przewyższać liczbę jego mieszkańców. A w wyjątkowych momentach – na przykład podczas targów – jest wielokrotnie wyższa.

Największe miasta i miasteczka w Anglii w 1377 roku2

Miejsce

Miasta

[

citie

s

]

(wyróżnione dużymi literami) i miasteczka [

town

s

]

Płacący

podatki

Szacowana

populacja

1.

LONDYN

23

314

40

000

2.

YORK

7248

12

100

3.

Bristol

6345

10

600

4.

Coventry

4817

8000

5.

NORWICH

952

6600

6.

LINCOLN

3569

5900

7.

SALISBURY

3226

5400

8.

Lynn

217

5400

9.

Colchester

2955

4900

10.

Boston

2871

4800

11.

Beverley

2663

4400

12.

Newcastle-upon-Tyne

2647

4400

13.

CANTERBURY

2574

4300

14.

Bury

St Edmunds

2445

4100

15.

Oksford

2357

3900

16.

Gloucester

2239

3700

17.

Leicester

2101

3500

18.

Shrewsbury

2083

3500

19.

Great

Yarmouth

1941

3200

20.

HEREFORD

1903

3200

21.

Cambridge

1902

3200

22.

ELY

1772

3000

23.

Plymouth

ok.1700

(?)

2800

24.

EXETER

1560

2600

25.

Kingston

upon Hull

1557

2600

26.

WORCESTER

1557

2600

27.

Ipswich

1507

2500

28.

Northampton

1477

2500

29.

Nottingham

1447

2400

30.

WINCHESTER

1440

2400

Fakt, że w trzydziestu największych ośrodkach jest 100 tysięcy podatników, oznacza, że miasta zamieszkuje około 170 tysięcy ludzi – 6 lub 7% populacji królestwa. W Anglii jest bowiem około 200 mniejszych miasteczek targowych z populacją liczącą ponad 400 osób. Można więc powiedzieć, że około 12% mieszkańców Anglii żyje w mniejszych lub większych miastach, nawet jeśli jest to ośrodek zamieszkiwany przez zaledwie 100 rodzin3. Znaczna większość mieszka zatem na obszarach wiejskich, odwiedzając miasta w razie potrzeby. Przyjeżdżają i kupują to, czego im trzeba, albo zaganiają zwierzęta na sprzedaż i wracają do domu. To właśnie dzięki temu przemieszczaniu się ludzi, dzięki ich nieustannemu ruchowi, średniowieczne miasto wydaje się tak żywe.

Domy miejskie

Różnorodności mieszkańców odpowiada różnorodność budynków. Widziałeś już niektóre z najładniejszych i najbardziej prestiżowych domów, usytuowane na najszerszych, najokazalszych i najczystszych ulicach, którymi niemal zawsze są te prowadzące od bramy głównej do centrum. Nie wszyscy mieszkańcy dostępują jednak luksusu mieszkania w uroczych trzykondygnacyjnych kamienicach. Zauważyłeś pewnie wąskie alejki, niekiedy nieprzekraczające 2 metrów szerokości. Wydają się ciemne z powodu wysuniętych nad uliczkę górnych pięter, które sprawiają, że drugie i trzecie kondygnacje przeciwległych domów znajdują się w odległości zaledwie około metra od siebie. Niewiele tu światła i prawdopodobnie brak jakiegokolwiek podwórka. Niektóre z tych uliczek niewiele się różnią od błotnistych dróżek. Jeśli brakuje sług, którzy by je sprzątali, a właściciele tego nie robią, wkrótce uliczki stają się brudne, cuchnące i nieprzyjemne. Przejdź się którąś w zimie, w ponure deszczowe popołudnie, a natychmiast wyrzucisz z pamięci bogactwo i dumę. Deszcz tworzy błotniste kałuże, których nie da się ominąć, a brak światła spowodowany ciemnymi chmurami i wystającymi piętrami odbiera scenerii wszelkie barwy. Dalej widzisz strużki wody, spływające z wystawionych przed domy wiader pełnych zwierzęcych wnętrzności i innych odpadów z kuchni i wymywające na uliczkę soki z gnijącego mięsa. Gdy za jakiś czas przyjdziesz tu znowu, będziesz brodził w obrzydliwym błocie, a w nozdrza uderzy cię fetor zgnilizny.

Te dwu- lub trzykondygnacyjne domki bynajmniej nie znajdują się na samym dnie tutejszej hierarchii lokalowej. Przejdź się kilkoma kolejnymi ciemnymi uliczkami, a trafisz na jeszcze węższe. Najgęściej zaludnione części miasta to plątaniny wąziutkich zaułków, niekiedy szerokich na zaledwie metr. To tu zobaczysz najbiedniejsze domy: drewniane baraki bez porządnych fundamentów podzielone na pokoiki czynszowe. Bez wątpienia są stare: okiennice zwisają pod dziwnymi kątami albo wcale ich nie ma. Drewniane klepki spadają z dachów pokrytych mchem, porostami i ptasimi odchodami. Prowadzące do baraków cuchnące dróżki niewiele się różnią od ścieków. To najbardziej zrujnowane budynki w okolicy, ale ponieważ nie leżą przy głównych ulicach i nie zobaczy ich żaden gość ani miejscowy bogacz, nie zagrażają dumie miasta, wobec czego władze nie zadają sobie trudu wymagania od właścicieli, by o nie dbali. Jeśli któreś drzwi będą otwarte, możesz przez nie zajrzeć i dostrzec w półmroku pojedynczą izbę podzieloną na dwie nierówne części – mniejsza to sypialnia dziecięca, a większa jest jednocześnie kuchnią i miejscem, w którym na siennikach śpią dorośli. Często nie ma toalety, tylko wiadro (opróżniane później do Shitbrooka). Najemcy tych izb niemal całe dnie spędzają poza domem, pracując w pocie czoła; jedzą na ulicy, a mocz i kał oddają gdzie popadnie – w najlepszym wypadku w toaletach publicznych na moście miejskim. Dzieci bawią się głównie na ulicach. To spośród nich wywodzą się łobuziaki, które stłoczyły się wokół ciebie, gdy tylko przekroczyłeś bramę.

Wędrując uliczkami i ścieżynkami średniowiecznego miasta, prędzej czy później dotrzesz do wysokiego muru. Nie będzie to wielki mur okalający miasto, lecz jedna z wielu wewnętrznych granic strzegących klasztoru albo posiadłości bogatego rycerza, prałata czy lorda. W większości miast tereny należące do katedry są otoczone murem, za który mieszkańcy mają wstęp jedynie za dnia, w nocy zaś bramy pozostają zamknięte na cztery spusty. Starsze klasztory, pochodzące niekiedy z czasów saksońskich, zwykle znajdują się w centrach. Każde miasto ma przynajmniej jedną zamkniętą posiadłość kościelną, a niektóre mają ich więcej niż tuzin. Dlatego nawet w bardzo dużym mieście przestrzeń jest tak naprawdę dość ograniczona. Często aż trzecią część jego obszaru zajmują klasztory i posiadłości kościelne. Jeśli dodać do tego fakt, że mniej więcej dziesiątą część zajmuje zamek królewski i podobną kościoły parafialne, okazuje się, że prawie cała populacja ma do dyspozycji zaledwie połowę miasta, z której większość najlepszych miejsc zajmują duże domostwa najbogatszych mieszkańców. Ludność napływowa musi zatem tłoczyć się w małych budynkach czynszowych, pobudowanych w miejscu zburzonych domów lub przylegających do dziedzińca kościelnego. Niewielu mieszkańców tych „slumsów” zarobi dość, by się przeprowadzić do kamienic bogatych kupców lub mieszczan.

Wróć na rynek lub główną ulicę targową i rozejrzyj się. Niemal wszystkie domy są wąskie i wysokie. Żaden nie przekracza 5 metrów szerokości. Większość natomiast ma trzy lub cztery kondygnacje i żaluzje po obu stronach nieoszklonych okien. Budowanie wąskich i wysokich domów daje większej liczbie kupców wyjście prosto na rynek. Z poziomu ulicy do domu prowadzą ciężkie dębowe drzwi. Obok nich widnieje zajmująca większość dolnej części fasady witryna sklepowa. Nocą i w niedziele jest zamykana i sprawia wrażenie, jakby wielkie okno zablokowano drewnianą barykadą. W godzinach handlowych dolna część jest odchylona na zawiasach w dół i tworzy ladę, a górna, podniesiona i zablokowana, ocienia towar. Czasem taki „sklep” jest w rzeczywistości pracownią – kuśnierza, jubilera, krawca, szewca czy innego rzemieślnika. Inni kupcy – na przykład rzeźnicy i sprzedawcy ryb – na ogół stawiają stragany na zewnątrz, a wnętrza sklepu używają jako magazynu. W jednym i drugim przypadku właściciel mieszka nad sklepem. Tylko najbogatsi kupcy – ci specjalizujący się w sprzedaży towarów transportowanych hurtem drogą morską – mają osobne domy i magazyny. Bliski związek miejsca zamieszkania z miejscem pracy sprawia, że wiele budynków handlowych ma bogate zdobienia: górne piętra oblicowane płytkami lub granitem albo wysunięte drewniane wsporniki o rzeźbionych narożnikach. Niektóre mogą się nawet pochwalić wyżłobionymi i pomalowanymi herbami.

Skręcasz za róg i widzisz zupełnie inne domy – znacznie większe i ustawione bokiem do ulicy. Twój wzrok natychmiast przykuwa malowana wartownia zwieńczona wieżą zakończoną blankami albo długi drewniany dom o dużych zdobionych wykuszach wychodzących na drogę. Oto siedziby najbogatszych i najważniejszych obywateli. Podobnie jak kupcy i rzemieślnicy różnych specjalności gromadzą się w tych samych miejscach – farbiarze nad rzeką, sprzedawcy tkanin na Cloth Street – większość najbardziej wpływowych obywateli mieszka zwykle blisko siebie, na najszerszych, najbardziej reprezentacyjnych ulicach. Znajdziesz tu dom wielkiego bankiera obok domu rycerza czy archidiakona. Na początku wieku budowano je niekiedy z drewna, z czasem jednak coraz więcej przebudowywano, a w roku 1400 większość stanowiły już dumne i wytrzymałe budowle kamienne z kominami i oszklonymi oknami. Dlatego przyglądając się ulicy przestronnych zamożnych domów, ujrzysz zapewne jeden czy dwa zasłonięte rusztowaniem. Bliższe wejrzenie ujawni, że rusztowanie zrobiono z powiązanych ze sobą belek olchowych i jesionowych, na których opierają się deski z topoli, a do podnoszenia kamieni i koszy z płytkami używa się krążków linowych. Dzięki temu zrujnowane pozostałości XIII wieku powoli znikają, ustępując miejsca nowym, obszerniejszym budowlom.

Wymienione typy mieszkań – od pojedynczych izb w wąskich uliczkach po wysokie domy kupieckie i przestronne kamienne posiadłości zamożnych – nie oddają w pełni zróżnicowania budownictwa w mieście. Oprócz nich można zobaczyć stojące na terenie należącym do katedry, eleganckie budynki będące domem kanoników i innych dostojników, a zarazem siedzibą skryptorium, kaplicy i biblioteki. W przypadku Exeter dodajmy do tego zamek królewski z zabytkową kordegardą (liczącą już 300 lat podczas wizyty Czarnego Księcia w 1372 roku), ratusz przy głównej ulicy, pałac biskupi przylegający do katedry oraz pobliskie kolegium kształcące chórzystów śpiewających na mszy w katedrze. Miasto może się poszczycić także pięknymi gospodami przy ważnych ulicach, których obecność dumnie głoszą szyldy nad szerokimi łukami bram. Wieże miejskich kordegard służą jako mieszkania dla nielicznych urzędników. Jeśli zaś chodzi o niższe warstwy społeczeństwa, to dla gości przygotowano miejsce do spania w rozsianych po mieście stodołach i stajniach. Ponadto wielu najemców stosuje podnajem, wskutek czego w trzech starych domkach kupieckich mieszka niekiedy tuzin biednych rodzin. Są też gościńce przyklasztorne, przeoraty i szpitale. Opuszczasz miasto w poczuciu, że mimo niezbyt licznej populacji warunki mieszkaniowe są bardziej zróżnicowane niż w jakimkolwiek współczesnym mieście, nawet jeśli to ostatnie liczy dwadzieścia lub trzydzieści razy więcej mieszkańców.

Nim jednak zostawisz miasto za sobą, obejrzyj się. Zauważyłeś, że właściwie jedyną przestrzenią publiczną są ulice? Brak tu ogólnodostępnych parków czy ogrodów, a duże otwarte place, z wyjątkiem tych służących jako miejsca targowe, są w angielskich miastach rzadkością. Ulica to jedyne miejsce, w którym wszyscy się spotykają. Dostęp do ratusza mają jedynie wolni mieszczanie, a do kościołów parafialnych – parafianie. Jeśli ludzie gromadzą się w dużej liczbie, to zawsze na ulicach lub na rynku, często przy „krzyżu targowym” – pomniku w kształcie krzyża stanowiącym symbol prawa miasta do urządzania regularnych targów. To tam ogłasza komunikaty miejski herold – urzędnik wyznaczony do roznoszenia wieści – tam demonstrują swoje umiejętności kuglarze, a kaznodzieje głoszą kazania. Plotki zasłyszane przy krzyżu wędrują dalej, przekazywane na ulicach i uliczkach, w sklepach, na rynku i w miejscach pobierania wody. Średniowieczne miasto to zatem nie tylko domy, lecz także przestrzenie między nimi.

Londyn

Wyprawa do średniowiecznej Anglii nie mogłaby się odbyć bez wizyty w Londynie – nie tylko największym mieście królestwa, ale i najbogatszym, najbardziej gwarnym, zanieczyszczonym, śmierdzącym, potężnym, kolorowym, niebezpiecznym i różnorodnym. Przez większość stulecia miasteczko Westminster, połączone z Londynem długą elegancką ulicą o nazwie Strand, jest także stałą siedzibą rządu. A dokładnie staje się nią. W 1300 roku rząd wciąż jest instytucją „wędrowną” – urzęduje tam, gdzie aktualnie znajduje się król. Trzydzieści siedem lat później Edward III postanawia jednak, że odtąd rząd będzie rezydował w Westminsterze. To stamtąd kanclerz, skarbnik i inni urzędnicy państwowi nadają oficjalne pisma. Po ostatniej sesji w Yorku (1335) także parlament regularnie zbiera się w Westminsterze. Ryszard II sześć spośród swoich dwudziestu czterech sesji parlamentu odbywa w innych miejscach (Gloucester, Northampton, Salisbury, Cambridge, Winchester i Shrewsbury), ale to tylko potwierdza przekonanie, że sesje najlepiej urządzać w Westminsterze ze względu na łatwiejszy dostęp tego miejsca dla uczestników. Wszystkie te zmiany oraz więzi Londynu z europejskimi kupcami i bankami zwiększają prestiż stolicy. Pod koniec wieku Londyn jako centrum gospodarcze i polityczne jest ważniejszy niż wszystkie inne angielskie miasta razem wzięte.

Podróżni przybywający do stolicy mogą się czuć przytłoczeni widokiem tylu domów, sklepów, szerokich (niekiedy na ponad 6 metrów!) ulic i rynków. Zwracają też uwagę na ogromną liczbę łabędzi pływających z wdziękiem po rzece oraz bielone wapnem łuki Mostu Londyńskiego. Są zaabsorbowani setkami łódek kołyszących się na Tamizie. Za dnia doki zapełniają się statkami, niektórymi o wyporności 100 ton, przywożącymi kupców i ich towar z miejsc nawet tak odległych jak obszary nadbałtyckie czy śródziemnomorskie. Przybysze z dalekich stron też są zafascynowani londyńskim zgiełkiem. Do 40 tysięcy mieszkańców dochodzą liczni podróżni i przedsiębiorcy przybyli ze wszystkich zakątków chrześcijańskiego świata. Z otwartymi ustami gapisz się na elegantów przystrojonych w gustowny aksamit, atłas czy adamaszek, wmaszerowujących do jednego sklepu lub wymaszerowujących z innego w asyście służących.

Jak każde miasto, Londyn obfituje w kontrasty. Na ulicach – nawet tych głównych – stoją zbiorniki ze zgniłą wodą, teoretycznie przygotowane na wypadek pożaru, a w rzeczywistości zwykle pełne śmieci. Nieliczne brukowane ulice mają tak fatalną nawierzchnię, że kamienie wydają się służyć bardziej do zatrzymywania wody w kałużach niż do pomocy w transporcie. W innych miejscach rozjechane błoto wydaje się utrzymywać przez cały rok. Mieszkańcy poskarżą ci się (choć i bez tego byś to zauważył), że po każdym deszczu błoto „cuchnie jak zaraza”. Nie to jednak jest największym problemem londyńczyków. Fetor i zaleganie wszędzie zwierzęcych odchodów, odpadów warzywnych, resztek ryb i wnętrzności zwierząt zagrażają zdrowiu publicznemu w stopniu nieznanym żadnemu innemu miastu w Anglii. Mając 40 tysięcy stałych mieszkańców, a wraz z przybyszami nawet 100 tysięcy gąb do wykarmienia i brzuchów do opróżnienia, miasto nie jest w stanie poradzić sobie ze ściekami. Wszędzie panoszą się szczury, a w pełnej odpadów fosie często buszują psy i świnie. Liczne próby eksterminacji dzikich świń spełzają na niczym, a o pozbyciu się szczurów nikt nawet nie myśli.

Podstawowym problemem jest skala. Londyn jest otoczony murem, ale coraz bardziej rozrastają się przedmieścia. Na miasto składa się ponad 100 przeludnionych parafii. Nawet po wielkiej zarazie z lat 1348–1349, która zabija mieszkańców w tempie 200 na dzień, ciągły napływ ludzi ze wsi uzupełnia populację. Problem odpadów z gospodarstw domowych nie maleje, wzrasta natomiast zapotrzebowanie na produkty. Londyn jest wielkim ośrodkiem produkcyjnym, co oznacza, że wykorzystuje tysiące zwierząt na mięso i skóry. Najprościej dostarczyć te zwierzęta do miasta żywe, na własnych łapach, to jednak wymaga codziennego uboju i oprawiania mięsa w dzielnicach mieszkalnych. Na początku wieku cuchnące garbarnie działają w sąsiedztwie domów mieszkalnych, a futrzarze i folusznicy (czyściciele świeżej wełny) rozkładają swoje warsztaty na ulicach obok sprzedawców przypraw czy aptekarzy. Efekt jest taki, jakby się sprzedawało perfumy obok stoiska z rybami – tyle że tu sytuację dodatkowo pogarsza fakt, iż cuchnące mięso w średniowieczu kojarzy się z chorobami, często nie bez przyczyny. Dowodem na powagę sytuacji jest wydany przez władze Londynu w 1355 roku zakaz wyrzucania ekskrementów do fosy otaczającej więzienie Fleet z powodu obaw o zdrowie więźniów4.

Czystość ulic Londynu powoli jednak się poprawia, głównie dzięki wysiłkom kolejnych burmistrzów i radnych. Pierwszym krokiem ku temu jest ustanowienie specjalnego urzędu świniobójców, którym płaci się 4 pensy za każdą usuniętą sztukę. W roku 1309 nakłada się grzywny na każdego, kto pozostawia na ulicy zwierzęce lub ludzkie odchody: 40 pensów za pierwsze wykroczenie, 80 za drugie5. W roku 1310 krawcom i futrzarzom zakazuje się szorowania futer na ulicach za dnia pod karą więzienia. Następny rok przynosi zakaz skórowania koni w obrębie miasta. Od 1357 roku obowiązują przepisy zakazujące pozostawiania za drzwiami domów łajna, skrzyń i pustych beczek oraz wyrzucania śmieci do Tamizy i rzeki Fleet (ta ostatnia jest już niemal kompletnie zablokowana). W roku 1371 zakazuje się wszelkiego uboju dużych zwierząt (w tym owiec) w obrębie miasta, a zatem trzeba wywozić je do Stratford Bow lub Knightsbridge. Wreszcie w 1388 roku wprowadzony zostaje Statut Cambridge, w myśl którego każdy, kto wyrzuca „odchody, śmieci, wnętrzności i inne odpady” do fos, stawów, jezior i rzek, zobowiązany jest zapłacić królowi grzywnę w wysokości 20 funtów. To prawdziwy początek parlamentarnej odpowiedzialności za higienę publiczną i trzeba przyznać, że szczególnie w przypadku Londynu opamiętanie przychodzi w ostatniej chwili.

Jeśli jednak potrafisz, zapomnij na razie o toksycznych fetorach i leżących wszędzie śmieciach, by skupić się na zaletach miasta. Spójrz, jak wielu pracuje tu złotników, jak wiele jest sklepów z przyprawami i salonów z najróżniejszymi tkaninami. Wiele osób powie ci także, że w Londynie kupisz każde potrzebne lekarstwo. Z pewnością jest tu więcej lekarzy, chirurgów i aptekarzy niż w jakimkolwiek innym miejscu w Anglii. Stolica może się również poszczycić publicznym systemem wodociągowym, choć ciśnienie wody bywa niskie, bo w pierwszej kolejności płynie ona do domów prywatnych. Przy wyjątkowych okazjach rurami płynie nawet wino: tak świętuje się przyjazd do miasta wziętego w niewolę króla Francji w 1357 roku albo koronację Henryka IV w 1399 roku.

Dziesięć miejsc do odwiedzenia w Londynie

Most Londyński

. Dziewiętnaście

olbrzymich

łuków przecinających Tamizę tworzy jeden z największych cudów architektonicznych królestwa. Jego powierzchnia ma szerokość 8,5 metra, z czego po każdej stronie 2,1 metra zajmują budynki wystające kolejne 2,1 metra poza most. Na dole znajdują się wychodzące na most sklepiki, nad nimi zaś mieszkania kupców. W połowie mostu usytuowana jest kaplica ku czci św. Tomasza, a bliżej południowego końca – most zwodzony pilnujący bezpieczeństwa miasta. Zwróć uwagę na progi rzeczne między łukami: londyńska młodzież lubi się zakładać, że przepłynie przez nie łódkami przy różnych poziomach wody.

Katedra św. Pawła

. Kościół, którego budowę rozpoczęto w XII wieku, a niedawno go rozbudowano (prace ukończono w 1314 roku), jest jednym z najbardziej imponujących w kraju. Ma długość 178 metrów, co czyni go trzecim pod tym względem w całym chrześcijańskim świecie. Wieża, która mierzy – bagatela – 150 metrów, jest drugą pod względem wysokości w Anglii, wyprzedzając katedrę z Salisbury (123 m), a ustępując jedynie tej z Lincoln (163 m). Zapomnij jednak o statystykach: ten kościół trzeba zobaczyć z racji jego urody. Szczególnie imponująco prezentują się rozeta na wschodnim końcu świątyni i kapitularz.

Pałac królewski w Tower

. Słyszałeś oczywiście o Białej Wieży, wielkiej budowli, którą pozostawił po sobie Wilhelm Zdobywca, ale większość widocznej części twierdzy – w tym fosa – pochodzi z XIII wieku. Mieści się tu rozległy pałac królewski, a w nim wielka sala, solar (prywatny salon) królewski i mnóstwo wystawnych komnat, a także królewska mennica, królewska biblioteka i menażeria. Od późnych lat 30. XIV wieku żyją w niej sprowadzone przez Edwarda III lwy, lamparty i inne wielkie koty, a z czasem przybywają kolejne zwierzęta.

Mur Londyński

. Wszystkie

duże miasta są otoczone murem, ale ten w Londynie jest wyjątkowy. Wznosi się na wysokość 5,5 metra i ma ni mniej, ni więcej tylko siedem wielkich kordegard: Ludgate, Newgate, Aldersgate, Cripplegate, Bishopsgate, Aldgate i Bridgegate (ta ostatnia prowadzi na Most Londyński). Wszystkie te wartownie strzegą bezpieczeństwa miasta w nocy, gdy ich ogromne dębowe bramy są zamknięte i podparte ciężkimi belami. Podczas wojny obywatele mogą bronić miasta, jakby było ono olbrzymim zamkiem.

Smithfield

. Znajdujące się

zaraz

za murem miejskim, jest siedzibą największego londyńskiego targu. Ludzie codziennie robią tam zakupy, a w jeszcze większej liczbie zjeżdżają na trzydniowe targi z okazji Dnia Świętego Bartłomieja (przypadającego 24 sierpnia). Ponieważ targi odbywają się na polu, jest tam dość miejsca także na turnieje rycerskie.

Strand

. Ulica

biegnąca od mostu na Fleet, zaraz koło Ludgate, wzdłuż północnego brzegu Tamizy do Westminsteru, która nie tylko zapewnia średniowiecznemu podróżnikowi doskonały widok na rzekę, ale ponadto skupia najlepsze domy w mieście. Wzdłuż Strandu stoi choćby kilka pałaców biskupich. Największe wrażenie robi jednak Savoy – pałac królewski, w którym za młodu urzęduje Edward III, a następnie przekazuje go swojemu synowi Janowi z Gandawy, który czyni z niego najbardziej wystawny miejski pałac w całym królestwie. Budynek zostaje jednak doszczętnie spalony podczas powstania Wata Tylera (1381) i do końca wieku pozostaje w ruinie.

Pałac Westminsterski

. W przestronnej sali pochodzącej z XI wieku odbywa się wiele słynnych uczt. W ostatniej dekadzie XIV wieku Ryszard II zastępuje stary układ z bliźniaczymi nawami jednoprzęsłowym drewnianym dachem, stanowiącym jedno z najwspanialszych osiągnięć stolarskich wszech czasów, częściowo zaprojektowanym przez światowej sławy architekta Henry’ego Yevele’a. Po przeciwległej stronie dziedzińca zobaczysz dzwonnicę Edwarda III ukończoną w 1367 roku, także autorstwa Yevele’a. Wiszący w niej dzwon zwany Edwardem waży nieco ponad 4 tony i jest prekursorem Big Bena. Na terenie pałacu mieszczą się również główne sale rządowe, w których spotykają się izby parlamentu – mianowicie Sala Malowana, Sala Marchołta i Sala Biała – sala skarbu państwa, sąd królewski i kaplica królewska (pod wezwaniem św. Szczepana). Znajdziesz tu prywatne rezydencje królewskie, pałac książęcy (należący do Księcia Walii), pałac królowej Eleonory, a nade wszystko prywatny pałac, w którym król spędza czas z rodziną i przyjaciółmi. Edward II trzyma tu komnatę dla swego przyjaciela Piersa Gavestona, a królowa

Izabela

dla Rogera Mortimera

6

.

Opactwo westminsterskie

. Niemal

całkowicie przebudowane przez Henryka III w XIII wieku za cenę ponad 41 tysięcy funtów (co czyni z niego drugi pod względem poniesionych wydatków budynek w całej średniowiecznej Anglii)

7

. Pochowany

jest tu sam Henryk III oraz dwaj jego sukcesorzy z XIV wieku: Edward I (zm. 1307) oraz Edward III (zm. 1377). Ukończony, ale wciąż pusty grobowiec Ryszarda II (zm. 1399) czeka na przenosiny jego ciała za rządów Henryka V. Zwróć uwagę na imponujące malowidła ścienne, które nie przetrwają do współczesności. Nie zapomnij też odwiedzić świątyni św. Edwarda Wyznawcy, wyłożonej złotem i inkrustowanej drogocennymi klejnotami.

Tyburn

. Większość

miast

i miasteczek dokonuje egzekucji złodziei i morderców poza bramami miasta. W Londynie jest inaczej. Zwykłych złodziei wiesza się na skrzyżowaniu Tyburn Road (poprzedniczki Oxford Street) i Watling Street (która kiedyś stanie się Edgware Road). Szubienica przez cały czas stoi w tym miejscu, pod wysokimi wiązami rosnącymi wzdłuż strumienia Tyburn, i używana jest niemal codziennie. Największą widownię gromadzą egzekucje wysoko urodzonych zdrajców. W 1330 roku zostaje tu stracony Roger Mortimer, a jego nagie ciało wisi ku przestrodze jeszcze przez dwa dni.

Łaźnie w Southwark

. To

zupełnie inny typ atrakcji turystycznej. W Londynie prostytucja nie jest tolerowana poza ulicą Cock Lane. Londyńczycy i goście udają się więc do łaźni w Southwark, po drugiej stronie rzeki. Tam mężczyźni mogą się najeść i napić, wziąć gorącą, aromatyczną kąpiel i spędzić czas w towarzystwie kobiet. W 1374 roku jest tam osiemnaście przybytków – wszystkie prowadzone przez Flamandki. Wbrew temu, czego mógłbyś oczekiwać, odwiedzający je nie są stygmatyzowani. Chorób przenoszonych drogą płciową jest niewiele, a wierność małżeńska ogranicza się do kobiet – mąż może robić, co mu się żywnie podoba. Niektórzy duchowni oczywiście piętnują zdrady, niewielu jednak mówi wprost o Southwark – większość łaźni działa w budynkach wynajmowanych od biskupa Winchesteru.

Miasteczka

Być może sądzisz, że osada złożona z trzech lub czterech ulic, blisko setki domów i dwudziestu stajni nie zasługuje na miano miasteczka. Nazwałbyś ją raczej wioską, i do tego – przy mniej więcej 500 mieszkańcach – niedużą. Nie musisz się mylić: wiele miejsc tej wielkości istotnie pasuje raczej do definicji wiosek. Inne jednak bez wątpienia są miasteczkami. Tym, co odróżnia jedne od drugich, jest rynek.

Wszystkie powody, dla których miasta są ważne, odnoszą się również do mniejszych miasteczek. Jeśli mają rynek, ludzie będą tam przyjeżdżać, by kupować i sprzedawać towar. Farmerzy regularnie potrzebują nowych lemieszy i muszą się po nie udawać do miasta. Tam też sprzedają zwierzęta i ziarno, a kupują brązowe lub mosiężne naczynia do gotowania, sól, świece, igły, wyroby skórzane i inne potrzebne towary. Jeśli mieszkasz w odległej posiadłości, leżącej może nawet 40 kilometrów od najbliższego miasta, nie masz ochoty jeździć tak daleko po drobiazgi w rodzaju kilku gwoździ do naprawy podpory stołu. Na podróż w obie strony potrzebowałbyś dwóch dni i pieniędzy na nocleg. Stąd potrzeba wielu małych osad targowych: w roku 1300 niemal w żadnym miejscu Anglii nie są one od siebie oddalone o więcej niż 13 kilometrów, a większość o mniej niż 10. Taka odległość jest znacznie mniej kłopotliwa dla człowieka potrzebującego kilku gwoździ lub lemiesza.

Miasteczka średniowiecznej Anglii są zupełnie odmienne od miast. Nie otaczają ich 5-metrowe kamienne mury. Nie mają wyniosłych kordegard. Zwykle skupiają się wokół rynku – jego granice wyznaczają domy, a po jednej (na ogół wschodniej) stronie wznosi się kościół parafialny. Centrum miasteczka stanowi zwykle stojący na rynku krzyż. Inne ważne budowle to dworek, plebania i gospody. Nie znajdziesz tu ratusza, klasztoru czy opactwa, choć możesz znaleźć szpital zapewniający schronienie ubogim podróżnym. Może istnieje także dom kościelny pełniący tę samą funkcję.

Uliczki są błotniste, podziurawione i nierówne, a środek każdej z nich stał się ściekiem odprowadzającym wszelkie odpadki wyrzucone przez mieszkańców czy gości. Sam rynek prawdopodobnie częściowo zabudowany jest drewnianymi ruderami. W miarę upływu lat rzędy straganów zmieniły się w dwu- lub trzykondygnacyjne domki ze sklepami na dole i mieszkaniami kupców na górze. Nie mają podwórek, a jeśli tak, to miniaturowe. Obecność tych domów zmienia przestronny niegdyś rynek w zbiorowisko wąskich zaułków. W małych miasteczkach nie obowiązuje ścisły zakaz wykonywania niehigienicznych prac na głównych ulicach. Rozglądając się po rynku, prawdopodobnie zauważysz tu i ówdzie kogoś wyrzucającego do wiadra sterty zwierzęcych wnętrzności. Przeważnie nie istnieją też (w odróżnieniu od większych miast) przepisy zakazujące krycia dachów strzechą, wskutek czego rzędy wybudowanych na rynku tanich domów z drewna i masy gliniastej (mieszanki gliny, słomy, łajna i sierści) pokrytych strzechą stanowią ogromne zagrożenie pożarowe. Jeśli strawi je ogień, są odbudowywane w podobnej formie i trudno się dziwić, że po kilku miesiącach ulice znów stają się cuchnące i zawalone zgliszczami, a wąskie alejki częściowo zablokowane pustymi beczkami i połamanymi skrzyniami.

Małe miasteczka nie są jednak tylko błotnistymi wrzodami na mapie Anglii. Każde zachowało przynajmniej część pierwotnego otwartego rynku, a w lecie, przy rozstawionych straganach, otwartych sklepach i słońcu oświetlającym drewniane lady, wrażenie jest zupełnie inne. Zaskoczy cię wielkość tłumu gromadzącego się tu w dni targowe: z farm i posiadłości w okolicznych parafiach przybyło kilkaset osób! Ponadto spotkasz podróżników i kupców z dalekich stron, podążających ze swym towarem od rynku do rynku. Sklepy jarzą się kolorami, na ulicach rozbrzmiewa muzyka. Piwiarnie i gospody są przepełnione. Słychać śmiech, okrzyki i rozmowy. Ulicami dumnie paradują konie. Panuje ogromna ekscytacja, która utwierdza cię w przekonaniu, że ta niewielka osada licząca zaledwie 100 domów nie jest jakimś tam prowincjonalnym zaściankiem handlowym, ale integralną częścią kupieckiego świata. Posiadanie rynku przemieniło ten fragment lokalnego krajobrazu w prężne centrum handlu, dyskusji, plotek i informacji, nawet jeśli tylko na jeden dzień w tygodniu.

Prowincja

Latem na drogach unosi się pył. Wozy i konie juczne wloką się, mijane przez grupy pieszych i od czasu do czasu jakiegoś galopującego posłańca. Jeśli wysforowałeś się przed towarzystwo, podróżujesz w spokoju, otoczony ciągnącymi się po horyzont polami i wzgórzami, słysząc jedynie śpiew ptaków, skrzypienie kół własnego wozu i może szmer wody w strumieniu czy rzece.

We współczesnej Anglii pole kojarzy się z niewielką kwadratową połacią ziemi o powierzchni od 2 do 10 akrów, a pokryte takimi poletkami wzgórze wygląda jak patchworkowa narzuta. W XIV wieku jest inaczej. Na większości obszaru Anglii – wszędzie z wyjątkiem Devon, Kornwalii, fragmentów Kent i Essex oraz północnego zachodu – zobaczysz ogromne, nieregularne pola obejmujące od 700 do 1200 akrów, pozbawione płotów, żywopłotów czy murów. Każde pole podzielone jest na działki liczące około akra, a każda z nich użytkowana jest przez innego chłopa. Takie działki pogrupowane są w furlongi, które jednak nie mają nic wspólnego ze stosowaną w późniejszych czasach jednostką długości o tej samej nazwie. Każdy furlong odgradza pas ziemi albo ścieżka. Z lekcji historii w szkole być może wyniosłeś przeświadczenie, że co dwa lub trzy lata jedno z każdych dwóch czy trzech pól jest pozostawiane odłogiem – teraz masz okazję się przekonać, że nie dotyczy to wielkich pól, lecz pojedynczych furlongów w ich obrębie. Dwa z każdych trzech furlongów obsiane są zbożem – najczęściej pszenicą, owsem i jęczmieni – podczas gdy trzecie służy za pastwisko dla bydła, owiec, kóz i świń.

Wokół tych ogromnych połaci ziemi ograniczonych rowami lub wałami ziemnymi rozciągają się wspólne pastwiska dla owiec, lasy dostarczające drewna na opał i budowę albo łąki, z których pozyskuje się siano. Pastwiska i łąki zajmują wiele tysięcy akrów wysoko położonej ziemi na terenie całej Anglii. Gdzieniegdzie spotkasz małe poletka i zagrody otoczone murem, rowem, wałem lub żywopłotem. To miejsca, w które spędza się zwierzęta na zimę. Takich murów czy żywopłotów jest jednak niewiele. Na ogół możesz zejść z drogi prosto na łąkę, a dalej na pole. Wiele pasących się zwierząt dokładnie tak robi: wchodzą na pola i zadeptują plony, złoszcząc rolników i zawstydzając haywarda – urzędnika, którego zadaniem jest strzec plonów przed zwierzętami.

Wbrew temu, czego mógłbyś oczekiwać, lasy nie zajmują znacznie większego obszaru niż współcześnie – stanowią około 7% całego obszaru kraju. Tyle że niemal każdy ich cal jest starannie użytkowany. Część terenów wydzielono na las odroślowy, drzewa ścięto, a następnie ogrodzono teren wysokimi wałami zwieńczonymi żywopłotem, by uniemożliwić jeleniom i innej zwierzynie obgryzanie młodych pędów. Ścięte drzewa posłużą do wyrobu węgla drzewnego, produkcji płotów, klepek albo po prostu jako opał. Inne połacie lasu przeznaczone są na drewno budowlane, a przestrzeń pomiędzy drzewami jest oczyszczana, by mogły rosnąć prosto i wysoko. Bardzo pożądanym towarem są wielkie dęby pozwalające na stosowanie pojedynczych belek w dużych konstrukcjach. Na ziemi leży stosunkowo niewiele drewna, szczególnie jeśli w pobliżu znajduje się wieś. Pan feudalny często daje poddanym prawo zbierania patyków i opadłych gałęzi, a oni skrzętnie je wykorzystują. Na wielu terenach jest to ich jedyna szansa na ogrzanie się podczas długiej zimy. Tam, gdzie spadającego drewna jest więcej, niż mogą zużyć okoliczni chłopi, prawa do zbioru są sprzedawane. Kiedy las Leicester staje się nieprzejezdny, właściciel ustanawia cenę jednego pensa za sześć wozów drewna, dzięki czemu las zostaje błyskawicznie ogołocony8.

Przemierzając obszary leśne, możesz zauważyć coś jeszcze. Gdzie się podziały drzewa iglaste? W średniowiecznej Anglii występują zaledwie trzy ich gatunki: sosna zwyczajna, cis i jałowiec, przy czym ten ostatni jest bardziej krzewem niż drzewem. W ogóle roślin wiecznie zielonych jest bardzo niewiele – jedyna pospolita to ostrokrzew – więc horyzont w zimie wygląda wyjątkowo ponuro. Wszystkie inne gatunki sosny, a także świerk, modrzew, cedr, cyprys czy jodła są nieobecne w krajobrazie. Jeśli napotkasz w pańskim zamku deski ze świerka lub jodły, możesz być pewien, że drewno zostało sprowadzone ze Skandynawii9. Nie spotkasz również dębów ostrolistnych, dębów czerwonych, sekwoi, dębów burgundzkich czy kasztanowców. Drzewa porastające Anglię są głównie kombinacją tych introdukowanych w epoce brązu i czasach rzymskich oraz tych, które wyrosły na Wyspach Brytyjskich po ostatnim zlodowaceniu. Mamy więc jarzębinę, jesion, olchę, klon polny, leszczynę, kasztan jadalny, jarząb, osikę, niektóre gatunki topoli, brzozę brodawkowatą, buk, lipę, orzech włoski, wierzbę, wiąz i grab. Oraz oczywiście stary dobry dąb. Popularne są dwie jego formy: dąb bezszypułkowy, w który obfitują obszary pagórkowate, i znacznie cenniejszy – szypułkowy, używany do budowy domów i statków10.

Rozglądając się uważniej, dostrzeżesz być może pewne subtelne różnice w krajobrazie. Wiewiórka na drzewie nad twoją głową jest ruda – szara nie dotarła jeszcze do Anglii. Bydło na polach jest mniejsze od swoich współczesnych odpowiedników. Znacznie mniejsze. Podobnie owce. Programy hodowlane zmierzające do uzyskania dużych zwierząt pojawią się dopiero za kilka wieków. Porosty zwisające z konarów nad leśną ścieżką prawdopodobnie też są ci nieznane, bo w czystym powietrzu istnieje ich o wiele więcej. Kiedy nadciąga zmrok, a ty wciąż jesteś daleko od najbliższego miasta, możesz zadawać sobie pytanie, czy w średniowiecznej Anglii wciąż żyją wilki… Spieszę cię uspokoić, że nie. A raczej – prawdopodobnie nie. Współczesna tradycja utrzymuje, że ostatni wilk w Anglii został zabity w North Lancashire w XIV wieku, więc miałbyś ogromnego pecha, gdybyś się na niego natknął. Ralph Higdenna pisał w Chester w 1340 roku, że w Anglii zostało już „niewiele wilków”11. Ostatnie wytyczne dotyczące łapania i zabijania tych zwierząt wydano w 1289 roku, więc jeśli chcesz zobaczyć prawdziwego dzikiego wilka, musisz się udać w szkockie Highlands. W arystokratycznych parkach przeznaczonych do polowań lub nagonek wciąż żyje trochę dzików, ale i one bliskie są wyginięcia, więc prawdopodobieństwo, że któryś cię zaatakuje, wydaje się bardzo małe. Jedynym naprawdę niebezpiecznym zwierzęciem, na jakie możesz się natknąć w lasach XIV-wiecznej Anglii, jest – jak już pewnie się domyśliłeś – człowiek. Grupy uzbrojonych ludzi w rodzaju band Folville’a i Coterela kręcą się po leśnych drogach w poszukiwaniu samotnych podróżnych, których można by obrabować. Szerzej jednak opowiemy o tym w rozdziale poświęconym prawu i porządkowi.

Zmiany krajobrazu

Popularne jest błędne przekonanie, że angielski krajobraz się nie zmienia. „Stary jak wzgórza” – głosi znane powiedzenie. Prawda jest taka, że wzgórza wyłaniają się z niebytu powoli. Jedne zostają uprzątnięte i po raz pierwszy zaorane. Inne są ogradzane, by właściciel owiec mógł lepiej panować nad stadami. Łagodne zbocza, na których kiedyś rósł owies, coraz częściej są starannie nawożone, by umożliwić uprawę pszenicy. Zmieniają się także równiny. Lincolnshire Fens, Somerset Levels i Romney Marsh są teraz znacznie mniejsze niż niegdyś; wiele kilometrów kwadratowych mokradeł osuszono dzięki budowie długich rowów odwadniających. W miejscach, gdzie kiedyś hodowano węgorze, dziś rośnie pszenica, owies i jęczmień.

Wpływ na średniowieczny krajobraz ma wiele czynników, nie wszystkie związane z człowiekiem. Na rozwój gospodarki i handlu w regionie może na przykład wpływać namulanie rzek. Ważny port może się zmienić w wymarłe miasto, co z kolei zmieni los okolicznych dróg i prowincji. Erozja wybrzeży wywołuje podobne skutki. Na początku wieku miasto Dunwich w Anglii Wschodniej jest jednym z najważniejszych portów w kraju. Ma przeorat benedyktyński, dwa bractwa, sześć kościołów parafialnych, dwa kościoły filialne i kościół należący do zakonu templariuszy. Jeśli jednak udajesz się tam w roku 1328, uważaj! W nocy 14 stycznia wielki sztorm zniszczy część miasta i całkowicie zablokuje port naniesionym żwirem i kamieniami. Dunwich przestaje istnieć na mapie żeglugi. Jeśli zostaniesz w okolicy na kolejnych dwadzieścia lat, będziesz świadkiem upadku gospodarczego miasta. W 1347 roku kolejny wielki sztorm zmiata z powierzchni ziemi 400 domów i 2 kościoły parafialne. Usłyszysz huk wpadających do morza budynków i krzyki nieszczęśników uwięzionych w ciemności przez spadające belki, rozpaczliwie usiłujących uciec przed szalejącą wodą i wichrem.

Innym czynnikiem zmieniającym środowisko są zmiany klimatyczne. Na początku wieku bez trudu kupisz angielskie wino. Wiele możnych domów i królewskich posiadłości posiada winnice. Do 1400 roku nie pozostał po nich ślad. Średnia temperatura roczna spadła o około 1°C12. Na pierwszy rzut oka różnica wydaje się minimalna, ale dla niektórych środowisk oznacza poważne trudności. Większe opady deszczu powodują podtapianie dróg i niszczenie plonów. W okropnych latach wielkiego głodu, 1315–1317, zwierzęta toną na zalanych pastwiskach. Powodzie zwiększają też liczbę pasożytów i występowanie chorób roślin. Odwiedzając jakikolwiek obszar Anglii w tym czasie, zobaczysz chłopów kopiących i odkopujących rowy odpływowe w nadziei na uratowanie plonów. Często się to nie udaje, wskutek czego całe rodziny wymierają na choroby wynikłe z niedożywienia. Wraz ze spadkiem liczby osób zdolnych do uprawiania ziemi coraz więcej akrów pól niszczeje i zmienia się w jałową ziemię. W taki sposób nawet minimalna zmiana temperatury może wywołać ogromne zmiany w krajobrazie.

Czynnikiem kształtującym go bardziej niż jakikolwiek inny są choroby. Począwszy od 1348 roku kolejne fale zarazy pustoszą majątki wiejskie do tego stopnia, że zmienia się cały sposób zarządzania ziemią. Nie chodzi tylko o ludzi, których zabiła choroba. Jeśli majątek nagle traci trzecią część siły roboczej, właściciel zostaje bez jednej trzeciej wpływów. Może zażądać od pozostałych włościan, by pracowali dwa razy ciężej, ale jeśli im nie płaci, a pan z sąsiednich włości oferuje dobry pieniądz za pomoc w jego majątku, bardzo możliwe, że zapomną o przywiązaniu do ziemi i odejdą, zabierając ze sobą rodziny, nawet jeśli zabrania im tego prawo. W ten sposób pan może stracić nie tylko trzecią część lub połowę poddanych, ale ich wszystkich. Zostanie z bezużytecznym kawałkiem ziemi i będzie się zastanawiał, co z nim zrobić. Może na przykład w ogóle zrezygnować z rolnictwa i pozwolić, by ziemia na powrót stała się wielkim pastwiskiem. W ten sposób kilka tysięcy akrów otaczającej wieś ziemi, na której z powodzeniem uprawiano zboże, w ciągu kilku lat porasta trawą, a jedynym znakiem, że kiedyś żyła tu jakaś społeczność, jest wieża niszczejącego kościoła.

Wieś

Do końca wieku więcej niż 1000 wsi zostało opuszczonych i popadło w ruinę13. Wizyta w Anglii z 1300 roku jest więc doświadczeniem zupełnie odmiennym od tej z roku 1400. Nawet te społeczności, które wciąż dobrze sobie radzą, zostały dotknięte plagą z lat 1348–1349 (tzw. czarną śmiercią). W latach 50. i 60. XIV wieku na obrzeżach większości wsi stoją opuszczone domy. Okradzione z cennego drewna, pozbawione dachów ściany z masy gliniastej smutno zapadają się w błoto, porastają wysokimi trawami i chwastami. W niektórych miejscach parafian nie stać na naprawę pięknego niegdyś kościoła. Zamiast wymieniać dach jednej nawy albo kaplicy, zburzą ściany i zabudują łuki, zmniejszając budynek tak, by odpowiadał zarówno ich budżetowi, jak i aktualnym potrzebom.

XIV-wieczną wieś trudno nazwać malowniczą. Zapomnij o pocztówkowych wizerunkach kwiatów w donicach u drzwi urokliwych domków krytych strzechą. Zarówno wygląd, jak i układ budynków to jeden wielki chaos. Być może najpierw zobaczysz dom o niskich ścianach z bielonej masy gliniastej i wąskich oknach z zewnętrznymi okiennicami. Szeroka strzecha zaczyna się na wysokości piersi i wznosi na wysokość 8 lub więcej metrów. Z jednego z nierównych trójkątnych otworów imitujących lufciki, widniejących po obu stronach dachu, unosi się dym. Sama strzecha, prawdopodobnie pokryta mchem i porostami, wysuwa się o dobrych 45 centymetrów poza ściany, wskutek czego dom wygląda tak, jakby cały czas marszczył brwi. Kamienie, na których go postawiono, są nierówne i częściowo zapadły się w błoto. Budynek i ogród otoczone są płotkiem. Obok domu stoją beczki i leżą stosy drewna opałowego, a nieco dalej zobaczysz wychodek, wóz, resztki zepsutego wozu, furę na siano, zadaszoną stajnię, gęsiarnię, kurnik, stodołę i być może maleńką warzelnię piwa oraz piekarenkę.

Po kilku minutach wpatrywania się w tę chaotyczną z pozoru kombinację uświadomisz sobie, że w rzeczywistości została starannie rozplanowana. Drewno opałowe umieszczono zaraz przy domu. Blisko (choć nie za blisko) znajduje się cuchnący wychodek. Powodem, dla którego dach rozciąga się tak daleko od ścian, jest ich ochrona przed deszczem i śniegiem – zrobione są bowiem z masy zawierającej glinę, słomę i zwierzęce łajno. Kurnik i gęsiarnię postawiono w miejscu, w którym drób będzie bezpieczny od ataków lisów i innych drapieżników. Zepsuty wóz zachowano, by móc go naprawić lub używać w innym celu: taki „recykling” stosowano w średniowiecznej Anglii powszechnie. W ogródku na tyłach gospodarz uprawia warzywa i zioła. Beczki wystawiono celowo, by nałapać deszczówki – najczystszej dostępnej wody – spływającej z dachu. Stopniowo uświadamiasz sobie, że działa tu zupełnie inna estetyka. To jasne, że średniowieczny dom nie potrzebuje upiększenia w postaci kwiatów w doniczkach. Dla gospodarza z tamtej epoki piękno polega na tym, by mieć pod ręką wszystko, co potrzebne do życia. Dla mieszkającej tu rodziny piękno to dym wydobywający się z otworów w dachu i świadomość, że zaraz za drzwiami znajduje się odpowiedni zapas opału.

Kiedy już zrozumiesz różnicę między współczesnym wyobrażeniem wygodnego domu a rzeczywistością życia w XIV wieku, pojmiesz, dlaczego średniowieczna wieś wygląda tak, jak wygląda. Prymat nad estetyką przejmują kwestie praktyczne, i to właśnie one stają się ideałem piękna. Owszem, domy mogą wyglądać na rozsiane na chybił trafił, jakby każda działka była wielką kartą z talii, którą diabeł rozrzucił przez ramię w porywie złości. W rzeczywistości dzieje się tak z ważnego powodu. Wiele działek przylega do dróg prowadzących do przydzielonych gospodarzom akrów pola, co pozwala na łatwe przemieszczanie się wozów i wołów. Młyn stoi na swoim miejscu, ponieważ przepływa tamtędy rzeka. Domy stoją tam, gdzie stoją, z powodu studni lub dlatego, że inne miejsce szybciej zamarza w zimie albo jest regularnie zalewane. Wieś rozwija się zgodnie ze swymi potrzebami. Rozumiesz już, dlaczego średniowieczni parafianie nie widzą problemu w zburzeniu fragmentu kościoła, gdy zmniejsza się populacja wsi. Mają świadomość, że harmonijna symetria świątyni ulega zniszczeniu, ale powstały w ten sposób mniejszy budynek lepiej pasuje do zmniejszonej populacji, tworząc innego rodzaju harmonię.

Stając pośrodku dowolnej angielskiej wsi, możesz odnieść wrażenie, że wszystkie domy są z grubsza takie same. Niezależnie od tego, czy stoją osobno czy w grupach, prawie bez wyjątku są jednokondygnacyjne i mają głębokość nie większą niż 5 metrów (wszystkie średniowieczne domy między frontem a tyłem mają zaledwie jedną izbę). Zwykle są też zbudowane w podobnym stylu i podobnie zadaszone. Tymczasem w szerszej perspektywie takie wyobrażenie może się okazać mylące. Istnieją różnice w rozmiarach, przeznaczeniu domów i sposobie ich budowania, a do tego znaczne rozbieżności między regionami. W niektórych z nich łatwiej zdobyć kamień niż drewno. W Dartmoor, gdzie nie da się łatwo transportować dużych beli, a kamienia jest w bród, ludzie żyją w granitowych domach krytych trzciną lub paprocią orlicą, którą trzeba corocznie wymieniać. W częściach Kornwalii domy buduje się z łupków i kryje łupkową dachówką. W Kent w futrynach sporej liczby domów wykorzystuje się wiąz14. W większości regionów jednak budowle z kamienia stanowią symbol statusu społecznego. Chłopi mieszkają zazwyczaj w krytych strzechą domach o konstrukcji drewnianej.

Przeciętny wiejski dom ma długość od 7,5 do 12 metrów, ale trafiają się także kwadratowe domki z jedną izbą oraz eleganckie budynki o długości 18 metrów, z dwoma wykuszami na korytarzach, dwukondygnacyjnymi skrzydłami na każdym końcu domu i wieloma budynkami gospodarczymi. Odwrotną skrajnością jest jednokondygnacyjny domek wdowy mierzący 4 na 4 metry, z jedną izbą, gankiem i kurnikiem obok tylnych drzwi. W niektórych regionach, zwłaszcza na południowym zachodzie, nadal można spotkać „długie domy” sięgające 27 metrów, w których na jednym końcu żyje rodzina chłopa, a na drugim bydło. Pamiętaj, że w tych odległych regionach wieś niekoniecznie musi oznaczać skupisko domów: czasem będzie to kilka rozproszonych farm, z których jedynie garstka leży w bliskości kościoła parafialnego.

Na początku XIV wieku buduje się mnóstwo byle jakich chałup. Wiele wiejskich domów stawianych jest niewielkim kosztem, bez porządnych fundamentów, z belkami wbitymi prosto w ziemię. Oczywiście bez kamiennego fundamentu drewno zaczyna gnić, więc co 30–40 lat dom trzeba budować od nowa. Sytuacja jednak się zmienia i coraz więcej domów powstaje na kamiennych płytach czy stopach fundamentowych pod ścianami z drewna lub masy gliniastej, albo też stawia się je zupełnie od nowa, z kamiennymi ścianami. Poprawia się też konstrukcja dachów. W niektórych regionach zaczyna się stosować technikę polegającą na tym, że górna warstwa strzechy jest regularnie wymieniana, a warstwa bazowa pozostaje na miejscu. Część tej XIV-wiecznej bazy okazała się tak trwała, że można ją spotkać we współczesnych dachach, ponad 600 lat później, uzupełnioną o wysuszone szczątki średniowiecznych koników polnych czy biedronek, które miały nieszczęście znajdować się na trawie, gdy ją ścięto.

Oprócz kościołów najlepszymi budynkami są te postawione przez właściciela majątku. Czasem są to rezydencje przeznaczone dla niego samego i jego rodziny. Ale nawet jeśli sam tam nie mieszka, w centrum głównej farmy zawsze będzie stał dwór, do którego chłopi przyjeżdżają opłacić dzierżawę, zapłacić grzywny i uregulować inne zobowiązania wobec baliwa (urzędnika sądowego), a także wziąć udział we wspólnych posiłkach organizowanych z okazji Bożego Narodzenia i innych świąt, na przykład dożynek. Wokół dworu skupia się taka liczba budynków gospodarczych, że w pierwszej chwili możesz odnieść wrażenie, iż masz do czynienia z całą osadą: wielkie stodoły do omłotu zbóż i przechowywania siana, obory dla wołów, warzelnie, stajnie, rzeźnia, spichlerz, gęsiarnia, kurnik, strzyżarnia owiec, dom baliwa i domy pracowników.

Gęstość osadnictwa wiejskiego w Anglii w 1377 roku

Region

i hrabstwo

Płatnicy

podatku

pogłównego (osoby powyżej 14. roku życia)

Całkowita

populacja

na milę kwadratową (ok. 2,5 km2)

15

Anglia

Wschodnia

Bedfordshire

20

339

73

Norfolk

88

797

71

Suffolk

58

610

65

Huntingdonshire

14

169

64

Essex

47

962

52

East

Midlands

Rutland

5994

70

Northamptonshire

40

225

66

Południowe wybrzeże

Kent

56

557

61

Dorset

34

241

57

Hampshire

33

241

34

Południowy zachód

Kornwalia

34

274

43

Devon

45

635

29

West

Midlands

Staffordshire

21

465

31

Shropshire

23

574

29

Północ

Lancashire

23

880

22

Westmorland

7389

16

Cumberland

11

841

13

W wiejskim krajobrazie zobaczysz też, rzecz jasna, wiele pojedynczych budynków. Cystersi na przykład lubili budować swoje siedziby w miejscach odludnych, i choć złoty wiek klasztorów dawno minął, ich ogromne i uderzająco eleganckie kościoły nadal rzucają się w oczy, gdy omiatasz wzrokiem doliny. Większość angielskich zamków stoi w miastach lub ich bezpośrednim sąsiedztwie, ale są i takie, które wznoszą się na prowincji, strzegąc dróg i przystani. Dobre przykłady stanowią nowa forteca sir Edwarda Dallyngrigge’a w Bodiam w hrabstwie Sussex, zamek Pomeroyów w Berry w Devon czy siedziba rodu Goodrichów w Herefordshire. Może zauważysz również na południowym zachodzie głębokie blizny przeszywające wzgórza – miejsca kamieniołomów, w których wydobywa się cynę – oraz wielkie stawy rybne usytuowane na ziemiach klasztornych.

Warto jednak uprzedzić podróżnika, że nie cała angielska wieś wygląda tak samo. W niektórych górzystych regionach niemożliwy jest transport kołowy, co czyni ich krajobraz całkowicie odmiennym od nizinnego. Materiały budowlane zbiera się w najbliższej okolicy. Majątki zagrożone powodziami i położone na słabych gruntach są znacznie mniej zaludnione. Po wielkiej zarazie zastaniesz tam wiele opuszczonych osad. Ponadto majątki w tych regionach, jako biedniejsze i położone na odludziu, zwykle są ignorowane przez swoich panów, którzy nie zadają sobie trudu sprowadzania najlepszych kamieniarzy do przebudowy kościołów czy dworów, co skutkuje budynkami o prowincjonalnym charakterze i byle jakiej konstrukcji. Odwrotny przypadek zaobserwujesz w rejonie Anglii Wschodniej, której krajobraz jest płaski, a ziemie żyzne i w dodatku stosunkowo bezpieczne w porównaniu z tymi graniczącymi ze Szkocją czy Walią.

Największe pustkowia znajdziesz na dalekiej północy, na terenach hrabstw Cumberland i Northumberland. Teoretycznie istnieją tam parafie i majątki, ale przez większość XIV wieku ludzi jest bardzo mało lub nie ma ich wcale. Dzieje się tak z trzech przyczyn: zmiany klimatyczne, zaraza i częste najazdy Szkotów. Zrujnowane domy i kościoły często są wystawione na pastwę żywiołów. Ogromna parafia, jaką jest Bewcastle w Cumberland o powierzchni ponad 400 tysięcy akrów, niemal całkowicie się wyludnia. Podobnie wygląda sytuacja w Northumberland. Te przygraniczne tereny strzeżone przez dzielny ród Percych, lordów Alnwick, są w dużej mierze bezludne. Nawet niegdyś gęsto zaludnione obszary w rodzaju Redesdale zostały opuszczone. Ogromna parafia Simonburn, mierząca 53 na 22 kilometry i zajmująca obszar 150 tysięcy akrów, jest tak rzadko zaludniona, że jej dziesięcina nie wystarcza na zatrudnienie jednego księdza. Nie przyjeżdżają tam królewscy poborcy podatków ani nikt inny. Od czasu do czasu dochodzi do potyczek, możesz też natknąć się na pojedyncze zagrody uparciuchów usiłujących jakoś wyżyć w swoich małych zagrodach w dolinach, kiedy indziej jednak nie spotkasz nikogo przez cały dzień. Po prostu nie warto budować domu w miejscu, w którym zachodzi duże prawdopodobieństwo, że twoje plony zostaną spalone, zwierzęta zrabowane, a rodzina zaatakowana i zabita przez szkockich najeźdźców. Życia w takim miejscu absolutnie nie da się porównać z tym, które widziałeś w Midlands czy na południu, gdzie dzieci spokojnie bawią się na piaszczystych uliczkach.

1 Okrzyki zaczerpnąłem z wiersza London Lickpenny, pochodzącego z początków XV w. i niegdyś przypisywanego Johnowi Lydgate’owi. Podobna seria XIV-wiecznych okrzyków pojawia się w końcówce prologu Widzenia o Piotrze Oraczu Langlanda.

2 Dane pochodzą ze spisów podatku pogłównego z 1377 roku zamieszczonych w: Hoskins, Local History, s. 277–278. Populacja