Jak przetrwać w elżbietańskiej Anglii - Ian Mortimer - ebook

Jak przetrwać w elżbietańskiej Anglii ebook

Mortimer Ian

0,0
69,99 zł

lub
-50%
Zbieraj punkty w Klubie Mola Książkowego i kupuj ebooki, audiobooki oraz książki papierowe do 50% taniej.
Dowiedz się więcej.
Opis

Witajcie w Anglii pod rządami Elżbiety I, w kraju, który niczym w soczewce skupia wszystkie znane sprzeczności nowożytnego świata.

Co uderzy cię zaraz po przybyciu do elżbietańskiej Anglii? Na początek szokiem okażą się zapachy miast i miasteczek, a już po kilku dniach najważniejsza okaże się ulotność i kruchość życia – przerażające martwe ciała leżące na ulicach podczas epidemii grypy albo dżumy czy wszędobylscy żebracy w łachmanach. Poruszy cię całkowita bezradność wobec przeciwności losu i to nawet w najwyższych kręgach społecznych…

Jak naprawdę żyło się w epoce elżbietańskiej? Jakie nosiło się stroje? Czy poddani królowej zdawali sobie sprawę, że żyją we wspaniałych czasach? A jeśli tak, to w jaki sposób pogodzić tę wspaniałość z bezdomnością, chorobami, przemocą, seksizmem i głodem?
Ian Mortimer ukazuje kraj, w którym ludzie średnio dożywają trzydziestki, umierają z głodu, a katolików prześladuje się za wiarę. Z drugiej strony w tym samym czasie powstają arcydzieła literatury angielskiej, budowane pałace uznaje się za perły architektury, a niektórzy poddani Elżbiety opływają glob ziemski.

Ian Mortimer – absolwent Eastbourne College (Sussex), University of Exeter (1989) i University College London (1993). Obronił doktorat z literatury na University of Exeter (2004, 2011). Jest jednym z historyków, którzy proponują innowacyjne podejście do kwestii przybliżania historii, poszerzając granice zarówno formy literackiej, jak i metodologii historycznej. Autor między innymi: The Perfect King: The Life of Edward III, The Fears of Henry IV: The Life of England’s Self-Made King, 1415: Henry V’s Year of Glory oraz bestsellerowej serii książek o tematyce historycznej The Time Traveller’s Guides.

 

Ebooka przeczytasz w aplikacjach Legimi lub dowolnej aplikacji obsługującej format:

EPUB
MOBI

Liczba stron: 783

Oceny
0,0
0
0
0
0
0
Więcej informacji
Więcej informacji
Legimi nie weryfikuje, czy opinie pochodzą od konsumentów, którzy nabyli lub czytali/słuchali daną pozycję, ale usuwa fałszywe opinie, jeśli je wykryje.

Popularność




Tytuł oryginału: The Time Traveller’s Guide to Elizabeth England

Copyright © Ian Mortimer 2012

Copyright © Wydawnictwo Astra s.c. Kraków 2023

Copyright © for the Polish translation by Wydawnictwo Astra s.c. Kraków 2023

Przekład: Magdalena Loska

Przekład poezji: (tam gdzie nie zaznaczono inaczej) Karolina Kondrak-Leszczyńska

Przygotowanie edycji: Jacek Małkowski

Redakcja i korekta: Dorota Sapek

Ilustracja na okładce: Jan Massys, Wesoła kompania, XVI wiek Wikimedia Commons/ AndreCostaWMSE The Steelyard, Londyn XVI wiek © Alamy/BEW

Skład i przygotowanie do druku: Wydawnictwo Astra s.c.

Wydanie I Kraków 2023

ISBN 978-83-67276-34-4

Wydawnictwo Astra 30-717 Krakówul. Rynek Główny 34/15 tel. 12 292 07 30

[email protected]

Zezwalamy na udostępnienie okładki w Internecie

Książkę tę dedykuję córce, Elizabeth Rose Mortimer

Podziękowania

Chciałbym z całego serca podziękować osobom, które przyczyniły się do powstania tej książki. Są to: mój agent, Jim Gill, a także moi redaktorzy, Jörg Hensgen i Will Sulkin. Moja wdzięczność jest tym większa, że wspierają mnie oni od jedenastu lat, czyli od publikacji pierwszej książki zatytułowanej The Greatest Traitor (Największy zdrajca). Najpierw z ogromnego i deprymująco anonimowego stosu niewykorzystanych rękopisów, Jim dziwnym trafem wyłowił akurat szkic mojej książki, potem Will zgodził się na publikację, a Jörg nadał jej przyzwoity kształt. I tak to się mniej więcej toczy od tamtej pory. Życzę Willowi wszystkiego najlepszego na emeryturze i mam nadzieję, że domyśla się, iż dozgonnie będę mu wdzięczny za umożliwienie pisania o historii „po mojemu” i za to, że od początku zachęcał mnie, by zwracać się do różnorakiego grona odbiorców.

Szczere podziękowania należą się także dr. Jonathanowi Barry’emu i dr Margaret Pelling, którzy przez ten cały czas wspierają mnie i dodają otuchy. Szczególnie jestem im wdzięczny za przeczytanie przed publikacją pięciu rozdziałów niniejszej książki i cenne sugestie, co należy poprawić. Jestem również niewymownie wdzięczny profesorowi Nickowi Groomowi, który także przeczytał jeden rozdział przed publikacją. Rzecz jasna odpowiedzialność za wszelkie nadal pojawiające się błędy i nieścisłości spada wyłącznie na mnie – nie sposób wyłapać każdej pomyłki w książce, która ujmuje pełną gamę życia w okresie czterdziestu pięciu lat panowania Elżbiety. Niemniej mam nadzieję, że podjęte starania ograniczyły liczbę moich błędów do minimum.

Chciałbym również podziękować Kay Peddle, która pomogła mi w wielu aspektach pracy – przede wszystkim, jeśli chodzi o ilustracje, a także dr. Barry’emu Cookowi, specjaliście ds. systemu monetarnego w średniowieczu i wczesnej nowożytności w British Museum, który udzielił mi cennych informacji na temat monet używanych w czasie panowania Elżbiety I. Ponadto dziękuję mojej redaktorce, Mandy Greenfield, i korektorowi, Peterowi McAdie. Już po publikacji dr Steven Gunn zwrócił mi uwagę na niektóre drobne pomyłki, które w kolejnym wydaniu zostały już poprawione – jestem niezmiernie wdzięczny, że zechciał podzielić się swymi sugestiami. Dziękuję również Ericowi Franklinowi za rady w kwestii strojenia dawnych instrumentów muzycznych.

Wreszcie, chciałbym podziękować mojej żonie, Sophie, za wyjątkową wyrozumiałość wobec mojego nawyku przenoszenia się z jednego stulecia do drugiego. Historia ma to do siebie, że zwykle pochłania ludzi całkowicie. Powiadam często, że zawodowi historycy potrafią pracować, kiedy tylko chcą – pod warunkiem, że cały czas. Dziękuję jej za zrozumienie i wsparcie. Doceniam również słowa zachęty ze strony naszych dzieci, Alexandra, Elizabeth i Olivera. Mam nadzieję, że cała nasza rodzina czerpie dumę z publikacji niniejszej książki.

Ian Mortimer

Moretonhampstead, 25 października 2011 roku

Lecz kiedy pamięć otuli noc,

widzę te wszystkie dni minione

jak dawne światło zgasłych gwiazd,

co nadal płynie rozświetlone.

Fragment z ‘Ghosts’, Acumen24 (1996), s. 17

Wprowadzenie

Jest 16 lipca 1591 roku, typowy piątkowy poranek w Londynie. Na szerokiej ulicy, znanej pod nazwą Cheapside, ludzie zajmują się swoimi sprawami, kręcąc się tu i tam między targowymi stoiskami z drewnianymi daszkami. Sprzedawcy przekrzykują się, licząc, że przyciągną uwagę żon bogatych kupców. Podróżnicy i dżentelmeni przemierzają niedawno naprawioną brukowaną ulicę, zaglądając a to do jubilera, a to do lichwiarza. Służące i gospodynie przepychają się przez tłum w kierunku Little Conduit, niedaleko tylnej bramy prowadzącej na dziedziniec katedry św. Pawła. Niektóre niosą w ramionach bukłaki na wodę, inne na ramionach dźwigają nosidła. Poranne słońce odbija się w oknach na górnych piętrach kamienic należących do zamożnych kupców. Pokojówka spogląda w dół na ludzi idących ulicą, sprzątając sypialnię swego pana.

Nagle w pobliżu targu wybucha wielkie zamieszanie. „Żałuj za grzechy, Anglio!” – krzyczy z całych sił jakiś mężczyzna ubrany na czarno i, krocząc dalej ulicą, rozdaje drukowane ulotki. „Żałuj za grzechy! – krzyczy raz po raz. – Chrystus Pan przyszedł z wiejadłem w ręku, by osądzić Ziemię!” [nawiązanie do Ewangelii według św. Mateusza 3, 12 - przyp. tłum.]. Mężczyzna w żadnym razie nie jest trefnisiem, to zamożny mieszkaniec Londynu, niejaki Edmund Coppinger. Kolejny dżentelmen, pan Henry Arthington, także przyodziany w czerń, rusza za nim, wszedłszy w Cheapside z alei zwanej Old Change. On również wykrzykuje głośno, że: „Dzień Sądu nastał dla nas wszystkich! Ludzie powstaną jeden przeciwko drugiemu i zaczną się nawzajem zabijać niczym rzeźnik wieprze, oto bowiem Pan Nasz, Jezus Chrystus, powstał z martwych”. W wydrukowanych ulotkach, które rozdają, oznajmiają, że zamierzają dokonać pełnej reformy kościoła Anglii. Do analfabetów tworzących większość ciżby wykrzykują: „Czas skończyć z biskupami! Wszyscy duchowni mają być sobie równi! Królowa Elżbieta straciła koronę i można ją pozbawić królestwa. Jezus Chrystus przyszedł ponownie. Odrodzony Mesjasz przebywa teraz w Londynie i wcielił się w Williama Hacketa. Każdy mężczyzna i każda kobieta powinni uznać jego boskość i to, że jest on Panem całego chrześcijańskiego świata”.

Co do samego Williama Hacketa – znajdziemy go w domu w parafii St. Mary Somerset, gdzie nadal wyleguje się we własnym łóżku. Jego osoba zupełnie nie pasuje do wizerunku mesjasza dni ostatecznych. Owszem, ma doskonałą pamięć – potrafi bezbłędnie odtworzyć teksty kazań, co skwapliwie czyni w karczmach, wplatając w nie zabawne dowcipy. Ożenił się onegdaj z pewną kobietą dla jej posagu, potem majątek przepuścił, a ją porzucił. Wlecze się za nim opinia kobieciarza, ale jeszcze bardziej znany jest z niekontrolowanego i gwałtownego usposobienia. Każdy, kto widział jego zachowanie w służbie pana Gilberta Husseya, z pewnością to potwierdzi. Gdy pewien nauczyciel obraził pana Husseya, Hacket spotkał się z nim w karczmie, udając, że chce załagodzić nieporozumienie. Zdobywszy zaufanie nauczyciela, objął go życzliwie ramieniem, a potem, znienacka, przydusił go i cisnął na ziemię, usiadł na nim okrakiem i odgryzł mu nos. Kiedy uniósł odgryziony kawałek ciała, wstrząśnięci gapie błagali go, by oddał nos krwawiącemu nauczycielowi, aby chirurg mógł mu przyszyć go na miejsce, zapobiegając w ten sposób straszliwemu oszpeceniu. Hacket zaś jedynie się roześmiał, włożył nos do ust i połknął go.

Wylegując się w łóżku, Hacket doskonale wie, co wyprawiają panowie Coppinger i Arthington – sam ich przecież wcześniej poinstruował, co mają robić. Wierzą oni, że Hacket jest nowym wcieleniem Jezusa, o czym przekonał ich jego dar perswazji i żarliwość charakteru. Już od pół roku wspólnie obmyślają spisek, którego celem jest pozbycie się biskupów i podważenie rządów królowej. Wygłosili mowy do setek osób i rozdali tysiące broszur. Hacket nie wie jednak, że dwójkę jego proroków otacza w tej chwili ogromny tłum. Jedni słuchacze są zaciekawieni, inni śmieją się z ich przemowy, jeszcze inni chcą do nich dołączyć. Większość chce jednak zobaczyć samego Hacketa. Na panów Arthingtona i Coppingera napiera tak wielka masa ludzi, że wkrótce znajdą się w potrzasku. Szukają schronienia w pobliskiej karczmie Pod syrenką, udaje im się uciec tylnymi drzwiami, skąd wracają do parafii St. Mary Somerset i do swego mesjasza leniuchującego w łóżku.

Lotem błyskawicy wieści roznoszą się po całym mieście. Już w południe strażnicy zaczynają chodzić od domu do domu. O pierwszej wszystkich trzech znaleziono i aresztowano. Przed upływem połowy miesiąca dwóch z nich straci życie. Hacketa oskarżono o zdradę stanu, uznano winnym i skazano na śmierć. 28 lipca powleczono go ulicami miasta na szubienicę i powieszono wśród steku wyzwisk rzucanych przez oskarżonego w stronę kata. Po wykonaniu wyroku odcięto mu głowę i zmasakrowano w tradycyjny sposób – bezgłowe truchło pocięto na cztery części, z których każda zawierała jedną kończynę. W tym samym czasie pan Coppinger umarł w więzieniu – władze stwierdziły, że zagłodził się na śmierć. Panu Arthingtonowi udało się wykorzystać swoje znajomości w tajnej radzie, dzięki czemu uszedł z życiem. Został jednak zmuszony do publicznego odwołania wszystkich swoich wcześniejszych wypowiedzi i wyparcia się poglądów1.

Choć było to dość niezwykłe wydarzenie, wiele mówi o Anglii pod rządami Elżbiety. Gdyby zdarzyło się dwieście lat wcześniej, podminowani londyńczycy raczej trzymaliby się z dala od Hacketa i jego zwolenników, podejrzliwie odnosząc się do podobnej świętokradczej wrzawy. Gdyby natomiast wydarzyło się to dwieście lat później, stałoby się przedmiotem powszechnych kpin i inspiracją dla humorystycznych rysunków. Jednak elżbietańska Anglia jest inna. Nie chodzi o to, że władzy brak pewności, ile raczej o to, że łatwo tę jej pewność podważyć. Stanowczość reakcji władz wobec spisku i bezwzględna sprawność, z jaką go tłumią, są dla owych czasów typowe. Nie co dzień kogoś publicznie ogłasza się zmartwychwstałym mesjaszem. Równie mocno może dziwić, że szanowani dżentelmeni byli w stanie uwierzyć, iż nowym wcieleniem mesjasza był agresywny kobieciarz, analfabeta i prostak. Niemniej dla poddanych Elżbiety ani radykalne poglądy religijne, ani tym bardziej obawa, że ktoś chciałby obalić królową, nie były niczym nowym. Kilkadziesiąt wcześniejszych lat przyniosło tyle zmian, że ludzie po prostu nie wiedzieli już, w co wierzyć ani co myśleć. Przyzwyczaili się do życia w permanentnym stanie podskórnego kryzysu, tlącego się pod powierzchnią, który co jakiś czas gwałtownie rozpalał się ogniem groźnych zdarzeń.

Taki obraz elżbietańskiej Anglii może zaskoczyć niektórych czytelników. W XXI wieku przyzwyczailiśmy się do znacznie bardziej pozytywnego wizerunku elżbietańskiej „wyspy berłowładnej” [W. Szekspir, Ryszard II, akt II, scena I – przyp. tłum.]. O królowej mówimy „Gloriana”. Wspominamy klęskę hiszpańskiej Armady i sir Francisa Drake’a, który opłynął Ziemię na okręcie Złota Łania. Myślimy o autorach, takich jak Francis Bacon i sir Walter Raleigh, poetach Edmundzie Spenserze i sir Philipie Sidneyu czy o dramatopisarzach Christopherze Marlowe i Williamie Szekspirze. Czy kraj, który stworzył takie architektoniczne perły jak Hardwick Hall, Burghley, Longleat czy Wollaton Hall, można opisać inaczej niż tylko słowami zachwytu? Czy niewielkiemu królestwu, które wysłało marynarzy do bitwy u wybrzeży Ameryki Środkowej może brakować pewności siebie?

Problem polega na tym, że nasze postrzeganie historii umniejsza znaczenie minionej rzeczywistości. Skupiamy się na wydarzeniu historycznym jako na czymś, co się wydarzyło i robiąc tak, ignorujemy fakt, że był to moment w czasie, który wtedy trwał. Przykładowo, kiedy słyszymy słowo „Armada”, myślimy o zwycięstwie Anglii, o groźnych hiszpańskich okrętach rozgromionych w bitwie pod Gravelines, o sir Francisie Drake’u, którego okrzyknięto bohaterem. Jednak w momencie ataku sprawy mogły się potoczyć różnorako. Gdy Drake wchodził na pokład okrętu w Plymouth, musiał zdawać sobie sprawę, iż równie dobrze Armada może dopłynąć do brzegu Anglii, a jego okręt zostanie zatopiony. Musiał rozumieć, że byle zmiana kierunku wiatru mogła zadecydować o wszystkim – jego strategia stanęłaby pod znakiem zapytania, a flota angielska znalazłaby się w niebezpieczeństwie. Nie potrafimy sobie jednak wyobrazić sytuacji, w której żołnierze Armady lądują na angielskich plażach. Nasza wizja wydarzenia pod nazwą „bitwa z Armadą” jako czegoś, co przynależy do przeszłości, jest skończona i zawęża nasze rozumienie ówczesnych wątpliwości, nadziei oraz tego, co tworzyło rzeczywistość.

Napisałem książkę Jak przetrwać w średniowiecznej Anglii po to, by uświadomić czytelnikom, że nie zawsze musimy opisywać przeszłość obiektywnie i z dystansu. Starałem się w tamtej książce przybliżyć epokę średniowiecza, opisując, co napotkalibyśmy na swej drodze, gdybyśmy przenieśli się do czternastowiecznej Anglii. Gdzie byśmy się zatrzymali na noc? Jakie ubrania byśmy nosili? Co jedlibyśmy? Jak witalibyśmy się z ludźmi? Zważywszy, jak wiele wiemy o tej epoce, wydaje się oczywiste, że historyk powinien znać odpowiedzi na powyższe pytania. Rzecz jasna, wszystko ma swoje granice – historyk nie może wyjść poza dostępne dowody, by faktycznie odtworzyć przeszłość. Ponadto wyimaginowana podróż w czasie zdecydowanie zacznie się komplikować, jeśli zaczniemy rozważać szczegóły. Możemy zrozumieć, dlaczego hrabia Essex zbuntował się przeciwko Elżbiecie w 1601 roku, ale czy wiemy, jak czyścił zęby? Jaką nosił bieliznę? Czym podcierał sobie tyłek? Tego typu kwestie wcale nie są dobrze udokumentowane, a dostępne dowody zaspokoją naszą zbiorową ciekawość jedynie w stopniu ograniczonym.

Co uderzy cię zaraz po przybyciu do elżbietańskiej Anglii? Podejrzewam, że na początek szokiem okażą się zapachy miast i miasteczek. Jednak przypuszczam, że już po kilku dniach najważniejsza okaże się ulotność i kruchość życia – przerażające martwe ciała, które leżą na ulicach podczas epidemii grypy lub dżumy czy wszędobylscy głodni żebracy w łachmanach. Poruszy cię całkowita bezradność wobec przeciwności losu i to nawet w najwyższych kręgach społecznych. Sama Elżbieta była celem kilku zamachów i buntów – począwszy od rebelii przedstawicieli średniej szlachty (gentry), a skończywszy na domniemanej próbie otrucia jej przez nadwornego medyka. Niepewność przenikała każdą sferę życia. Ludzie nie wiedzieli, czy Słońce krąży wokół Ziemi, czy Ziemia krąży wokół Słońca. Doktryny kościelne zaprzeczały teoriom Kopernika. Zamożni kupcy w Londynie nie byli w stanie przewidzieć, czy towary na ich statkach nie padną łupem berberyjskich piratów, którzy – po wymordowaniu załogi – nie porzucą ich w jednym z portów północnej Afryki. By ocenić, co oznaczało życie w epoce elżbietańskiej, musimy sobie wyobrazić chociażby panikę ludzi, którzy dowiadują się, że sąsiednią wieś nawiedziła zaraza albo przerażenie rolników w latach dziewięćdziesiątych XVI wieku, wpatrujących się bezradnie w sczerniałe zboże gnijące na polu, gdy drugi rok z rzędu kraj nawiedziły ulewne deszcze. Tak właśnie dla wielu poddanych królowej Elżbiety wyglądała rzeczywistość, kiedy z przerażeniem uświadamiali sobie, że nie mają czym nakarmić swych chorych i płaczących dzieci. Musimy zauważyć, że ludzie ci – obojętne czy katolicy, czy protestanci – doskonale rozumieli, że ich głód ma silny związek z tym, że władcy wprowadzają zamęt w przekonania religijne i odwieczne tradycje. Musimy zrozumieć, że ludzie ci poszukiwali w swym życiu czegoś stałego, a tym czymś, dającym promyk nadziei, była, rzecz jasna, sama królowa. Nie chcę prezentować obrazu dumnej królowej Elżbiety, sztywno wyprostowanej i nieporuszonej w sukni wysadzanej szlachetnymi kamieniami na pokładzie cichego okrętu, sunącego spokojnie po wodach morza oświetlonego blaskiem słońca. Spróbuj sobie ją raczej wyobrazić, jak próbuje utrzymać wyprostowaną pozycję na statku w czasie sztormu, jak przywiązuje się do masztu i wydaje rozkazy, usiłując przekrzyczeć wicher i fale. To prawdziwa Gloriana – Elżbieta, królowa Anglii z łaski Bożej, filar i podpora wiary oraz pewności siebie w chwiejnych i wzburzonych latach drugiej połowy XVI wieku.

Jak wszystkie społeczeństwa, elżbietańska Anglia była pełna sprzeczności. Niektóre aspekty ówczesnego życia zachwycą cię swoim niezwykłym wyrafinowaniem, inne za to śmiertelnie przerażą. Ludzi nadal palono żywcem za niektóre formy herezji, przy czym kobiety ginęły na stosie za zabicie męża. Głowy zdrajców wciąż wieszano na południowym krańcu dawnego Mostu Londyńskiego (Great Stone Gate) od strony Southwark, gdzie zostawiano je, by gniły i odstraszały. Ciągle zezwalano na tortury w celu wydobycia informacji o spiskach przeciwko Koronie. Jak zawsze biednych i bogatych dzieliła wielka przepaść i – co pokażemy w niniejszej książce – panowała ścisła hierarchia społeczna. Domy biedaków – czasem całe wioski – równano z ziemią, by tworzyć parki dla arystokratów. Ludzie umierali z głodu przy głównych traktach miejskich. Co do sytuacji politycznej – krótka notatka pewnego urzędnika rządowego tak opisywała stan państwa na początku rządów Elżbiety:

Królowa uboga, królestwo wyczerpane, szlachta biedna i podupadła. Brak dobrych dowódców i żołnierzy. Naród w rozsypce. Sprawiedliwości się nie egzekwuje. Wszystkie rzeczy drogie. Brak umiarkowania, jeśli chodzi o mięso, napoje i strój. Podziały między ludźmi. Wojny z Francją i Szkocją. Francuski król wisi okrakiem nad królestwem, jedną nogą w Calais, a drugą w Szkocji. Nieustająca wrogość i brak przyjaciół za granicą2.

Opis ten zdecydowanie odbiega od wizji czasów Elżbiety jako „złotej ery”, jednak tak naprawdę wśród ówczesnych komentatorów możemy znaleźć tyle samo pozytywnych, co negatywnych opinii. W 1577 roku Raphael Holinshed opublikował kronikę, w której opisał objęcie tronu przez Elżbietę w następujących słowach:

Kiedy przeminęły burzliwe i szalejące wichry niepogody, jaka nastała wraz z królową Marią; gdy już rozwiały się ciemne i gwałtowne chmury nieszczęścia, a precz odeszły gęste mgły najnieznośniejszej nędzy i chłostające deszcze prześladowań, spodobało się Bogu zesłać Anglii spokojną i cichą porę roku, czyste i cudowne słońce, cisza nadeszła po dawnych wzburzeniach niespokojnego dziedzictwa i świat samych błogosławieństw za sprawą dobrej królowej Elżbiety.

Holinshed kieruje swoją kronikę do mniejszości protestanckiej, ludzi wykształconych i na tyle zamożnych, by było ich stać na zakup drogiej dwutomowej publikacji. Jednak nie musimy zakładać jego różowych okularów, by dostrzec wiele wspaniałych osiągnięć i wybitnych sukcesów, jakie spotkały Anglię w owym czasie. Rządy Elżbiety to okres różnorodnej twórczości i artystycznych przedsięwzięć. Angielscy podróżnicy, chociaż kierowali się żądzą zysku, wyruszali na zimne wody wokół Ziemi Baffina i za kołem podbiegunowym na północ od Rosji. Pomimo wojen z Francją i Hiszpanią, na ojczystej ziemi nie toczą się żadne walki, co oznacza, że dla większości poddanych angielskich cały okres panowania królowej upływa w pokoju. Oprócz obfitości wspaniałej poezji i dramatów, rządy Elżbiety to również era innowacji w takich sferach, jak nauka, ogrodnictwo, drukarstwo, teologia, historia, muzyka i architektura. Dwóch kapitanów żeglugi morskiej zdołało okrążyć glob ziemski, co dla ówczesnych ludzi oznaczało, że wreszcie prześcignięto wiedzą starożytnych Greków i Rzymian. Myślący ludzie nie musieli już dłużej twierdzić, że widzą więcej niż starożytni tylko dlatego, że niczym „karły stoją na ramionach olbrzymów”. Teraz wreszcie sami stali się olbrzymami.

Jedna z najbardziej uderzających różnic między Anglią elżbietańską a wcześniejszymi epokami dotyczy samej królowej. Osobowość królowej oraz sam fakt, że rządy sprawowała kobieta, zdecydowanie odróżniały Anglię w okresie 1558–1603 od epoki Edwarda III, a nawet czasu panowania jej ojca, Henryka VIII. Charakter monarchy – bardziej niż kiedykolwiek wcześniej – ściśle splatał się z życiem codziennym poddanych. Bez wątpienia Elżbieta była najpotężniejszą Angielką w historii3. Nie sposób pisać o życiu codziennym ówczesnych ludzi bez odniesienia do niej samej. Jej decyzja, by Anglia odeszła od katolicyzmu wyznawanego przez jej siostrę, Marię, i by przywrócono niezależny Kościół Anglii, ustanowiony przez Henryka VIII, znacząco wpłynęła na losy wszystkich w każdej parafii w całym królestwie. Nawet jeśli poddani akceptują jej religijne wybory i nigdy nie wychylają się z tłumu, jej decyzje w przeróżny sposób wpływają na ich życie. Zmienił się Modlitewnik Powszechny, symbole religijne zdejmuje się ze ścian świątyń, a biskupów wymienia na innych. Człowiek może poczuć się persona non grata tylko z powodu własnych religijnych wątpliwości. Jeśli ktoś szukałby argumentu na poparcie tezy, że władcy znacząco wpływają na życie swoich poddanych, to panowanie Tudorów dostarcza jej znakomitej ilustracji. Królestwo Elżbiety to bez wątpienia Anglia przez nią ukształtowana.

Niniejsza książka kontynuuje tematykę książki Jak przetrwać w średniowiecznej Anglii, jednak nie przyjmuje dosłownie takiej samej formy. Czytelnika zapewne szybko znudziłyby takie same uwagi na temat różnych aspektów życia codziennego, tak odmiennych od naszego. Ponadto wydaje mi się nie na miejscu, by – pisząc o elżbietańskiej Anglii – stosować te same wzorce, które wykorzystałem w odniesieniu do opisu królestwa wcześniejszego o dwa stulecia. Nie sposób, na przykład, ograniczyć religii do podrozdziału. Jest ona tak ściśle związana z wieloma aspektami codzienności poddanych Elżbiety, że wymaga omówienia w osobnym rozdziale. Chociaż Anglię z roku 1558 i tę z roku 1385 łączyło wiele podobieństw, to jednak na przestrzeni tego czasu nastąpiło sporo istotnych zmian. W konsekwencji, w niniejszej książce nie tylko zajmuję się porównaniem elżbietańskiej Anglii ze współczesnością, ale badam związki i różnice między tą epoką a średniowieczem, z którego wyrosła.

Historyk jest zawsze pośrednikiem, ma ułatwić czytelnikowi zrozumienie przeszłości. Niczym się tu nie wyróżniam, chociaż staram się pisać w czasie teraźniejszym, wychodząc z założenia, że najlepiej poznajemy coś, kiedy angażujemy się w to jak najbardziej bezpośrednio. Niemniej – jak zawsze w książce tego typu – staram się podkreślać odniesienia do dostępnych źródeł i ukazywać, w jaki sposób je wykorzystuję. Rzecz jasna, ważną rolę odgrywają teksty literackie (dramaty, poezja, relacje podróżników, dzienniki, ówczesne przeglądy i opisy), podobnie jak szeroki wybór zapisów drukowanych. Jednak interpretacja tych wszystkich materiałów odnoszących się do różnych zachowań i aspektów życia ludzi wymaga od historyka zwrócenia się również do własnych doświadczeń. W Jak przetrwać w średniowiecznej Anglii wspomniałem, że „klucz do przeszłości może tkwić w ruinach albo w archiwum, ale sposobem na jej zrozumienie jesteśmy – i zawsze będziemy – my sami” [I. Mortimer, Jak przetrwać w średniowiecznej Anglii, s. 18, wyd. Astra, Kraków 2017]. To samo odnosi się do doświadczeń życiowych czytelnika. Przykładowo zakładam, że czytelnicy tej książki – chociaż nigdy nie widzieli walki byków z psami [bull-baiting – popularny w dawnej w Anglii krwawy sport, gdzie szczuto psy przeciwko bykom – przyp. tłum.] – to jednak dysponują na tyle bogatym doświadczeniem życiowym, że mogą sobie ją wyobrazić. Co za tym idzie, rozumieją, jak bardzo uwielbienie dla tej formy rozrywki – typowe dla poddanych królowej Elżbiety – odróżnia ich od współczesnych Anglików.

Niechętnie odwołuję się do szczegółów dotyczących okresu innego niż panowanie Elżbiety. Rzadko cytuję źródła powstałe po 1603 roku. Robię to jedynie w celu zilustrowania praktyk lub procedur z pewnością istniejących już wcześniej. Częściej odwołuję się do źródeł sprzed roku 1558 – Anglia z czasów elżbietańskich niewątpliwie wyrasta z późnego średniowiecza i rządów wcześniejszych Tudorów. Chodzi, rzecz jasna, o zamki, mury miejskie, ulice i kościoły, ale także o księgi, których pierwsze wydania ukazały się za panowania wcześniejszych królów, a które teraz ponownie drukowano i czytano. Przede wszystkim jednak mam na myśli prawodawstwo – większość praw opierała się na średniowiecznych precedensach i wydaje się oczywiste, że prawa obowiązujące w momencie objęcia tronu przez Elżbietę pochodzą z wcześniejszego czasu. Warto wspomnieć, że wszystkie domy lub budowle, które określamy jako „średniowieczne” czy z „epoki Tudorów” ze względu na datę powstania, są jednocześnie elżbietańskie. To samo dotyczy wielu wyrażeń i zwyczajów będących w użyciu przed rokiem 1558. W tej kwestii czytelnicy zauważą zapewne kilka odniesień do cudownej łacińskiej książki VulgariaWilliama Hormana, która ukazała się w 1519 roku (ja sam korzystam z wydania z 1530 roku). Horman żywo opisuje najbardziej przyziemne aspekty codzienności. I tak dowiadujemy się, że „surowa wełna z okolic tylnych nóg czarnej owcy ma właściwości lecznicze”, a „niektóre niewiasty przy nadziei często miewają zachcianki na niejadalne rzeczy”. Ponieważ celem Hormana było, by za sprawą dostępnych potocznych łacińskich zwrotów nastąpiło odrodzenie łaciny jako języka mówionego, możemy być pewni, że powyższe przykłady odzwierciedlają doświadczenia jego czytelników. Chociaż wszystko, co pisał na temat modnych strojów czy religii w roku 1558 jest już zupełnie nieaktualne, to jednak jego uwagi na temat zachcianek ciężarnych kobiet pozostają tak samo prawdziwe dzisiaj jak w 1519 roku. Pamiętając o powyższych zastrzeżeniach, starałem się wiernie oddać obraz Anglii między wstąpieniem na tron Elżbiety 17 listopada 1558 roku a jej śmiercią 24 marca 1603 roku.

Zatem, witaj w elżbietańskiej Anglii z jej wszystkimi wątpliwościami, niezmiennymi przekonaniami, przemianami, tradycjami i sprzecznościami. Oto przed wami wysadzane klejnotami ubłocone królestwo, pełne blasku, a jednocześnie głodujące, pełne nadziei, ale też i lęku – zawsze u progu wspaniałych odkryć oraz gwałtownych rebelii.

1 Opowieść o Williamie Hacketcie można znaleźć w: Richard Cosin, A conspiracie for pretended reformation, 1592. Natrafiłem na to dzieło po przeczytaniu artykułu Alexandry Walsham dotyczącego wypadków z 16 lipca 1591 roku. Zob. A. Walsham, Hacket.

2 Eliz. People, s. 45, cyt. Conyers Read, Mr Secretary Cecil and Queen Elizabeth, 1955, s. 124.

3 W nawiązaniu do określenia „najpotężniejsza Angielka w historii” – Elżbieta rządziła Anglią osobiście i wywarła ogromny wpływ na całą europejską społeczność antykatolicką. Rządy sprawowane samodzielnie i bez podległości wobec papieża, to właśnie powód, dla którego uznaje się ją za najpotężniejszą kobietę w historii Wielkiej Brytanii. Chociaż władza Anny, Wiktorii czy Elżbiety II rozciągała się nad znacznie większymi obszarami, to jednak każda z nich odwołuje się do konstytucji i jest przez nią ograniczana, gdyż tak naprawdę ich bezpośrednia władza ma dość ograniczony charakter. Władza spoczywa na konstytucji, bardziej wspierającej monarchę niż dającej jej kontrolę. Co do Margaret Thatcher, żaden wybieralny świecki polityk nie ma autorytetu porównywalnego z dziedzicznym i namaszczonym przez Boga monarchą, który może zmienić kierunek religii królestwa. Dzisiejszy przywódca polityczny ma po prostu do dyspozycji potężniejsze bomby i lepsze narzędzia nadzoru.

1

Krajobraz

Każde społeczeństwo postrzega krajobraz w inny sposób. Można patrzeć na elżbietańską Anglię i widzieć głównie zielone przestrzenie, zdominowane przez ogromne pola i lasy. Tymczasem elżbietański yeoman, opisując swoją ojczyznę, wymieni miasta, miasteczka, porty, wielkie pałace, mosty i drogi. Patrząc z dzisiejszej perspektywy, kraj będzie słabo zaludniony (średnia gęstość zaludnienia wynosiła w 1561 roku niecałe 60 osób na milę kwadratową), jednak ówczesne opisy wspominają o przeludnieniu i problemach związanych z przyrostem ludności1. Dlatego też opis krajobrazu to kwestia perspektywy i osobistych doświadczeń. Gdyby poprosić mieszkańców Devonu o opis ich hrabstwa, większość wspomni wielkie miasto Exeter, porty w Darmouth, Plymouth i Barnstaple, a także kilkanaście mniejszych miast targowych. Zapewne nie wspomną, iż region pokrywają wielkie wrzosowiska Dartmoor, miejscami sięgające poziomu 2000 stóp n.p.m (ok. 610 m) i obejmujące obszar ponad 200 mil kwadratowych (ok. 518 km2). Przez pustkowia nie biegną żadne drogi, a jedynie piesze trakty. Poddani Elżbiety uważają, że te tereny nie nadają się do niczego, mogą służyć jedynie jako pastwiska, miejsce wydobycia cyny oraz stały rezerwuar wody za sprawą przepływających w pobliżu rzek. Wielu ludzi lęka się wrzosowisk i lasów. „W tym wielkim, czarnym, w tym przeklętym lesie (…), jakby przez naturę stworzone miejsce na gwałt i morderstwo”, pisze Szekspir w Tytusie Andronikusie [Akt IV, scena 1, tłum. Leon Ulrich – przyp. tłum.]. Z pewnością więc nikt nie uważa Dartmoor za piękne miejsce. Szesnastowieczni artyści malują bogaczy, prosperujące miasta i jedzenie, a nie pejzaże.

Nietrudno domyślić się przyczyn tych różnic. W społeczeństwie, w którym ludzie nadal umierają z głodu, sad nie jest rzeczą piękną samą w sobie – jego uroda bierze się stąd, że wydaje jabłka i umożliwia produkcję cydru. Szerokie, płaskie pola są „lepsze” niż pofałdowane wzgórza, bo łatwiej je uprawiać – zasiać pszenicę, a co za tym idzie, piec dobry, biały chleb. Niewielki domek pokryty strzechą, który dziś uznamy za „uroczy”, dla podróżnika z czasów elżbietańskich będzie nieatrakcyjny, bo mieszkańcy takich domów są zasadniczo biedni i niewiele mogą zaoferować w gościnę wędrowcowi zmęczonemu drogą. Pasma wzgórz i gór to dlań przeszkody, a nie zapierające dech w piersiach widoki, które podziwiasz, zatrzymawszy samochód na poboczu. Wzgórza mogą znaleźć się w ówczesnych opisach hrabstw ze względu na ich potencjalne korzyści płynące z wypasu owiec, jednak autora takiego opisu zdecydowanie bardziej będzie interesować lista wszystkich posiadłości arystokratów, ich pałace i parki.

Warto sobie uświadomić te różnice już teraz, na samym początku. To właśnie rzeczy, które mieszkańcy elżbietańskiej Anglii uważają za nieistotne, dla nas będą najbardziej uderzające: ogromne otwarte przestrzenie, błotniste drogi i niewielkie rozmiary licznych domostw wieśniaków. Co więcej, dopiero przy końcu panowania Elżbiety, pod koniec lat dziewięćdziesiątych XVI wieku, ludzie zaczęli używać pojęcia „krajobraz” do opisania widoków. Wcześniej nie było potrzeby użycia takiego słowa, bowiem ludzie nie widzieli „krajobrazu” jako takiego, a jedynie jego elementy, które coś dla nich znaczyły: lasy, pola, rzeki, sady, ogrody, mosty, drogi, a przede wszystkim miasta. Szekspir w ogóle nie używa słowa „krajobraz”, tylko słowa „okolica” – pojęcia, które silnie łączy ze sobą ludzi i rzeczy. Dlatego też, opisując elżbietański krajobraz, być może opisujesz „okolicę” inaczej niż widzieli ją ludzie w tamtych czasach. Każdy akt „widzenia” jest wyjątkowy i jest to tak samo prawdą dla elżbietańskiego rolnika patrzącego na łany zboża na polu, jak i dla ciebie, podróżnika, cofającego się do XVI wieku.

Miasta

Stratford-upon-Avon leży w samym sercu Anglii, około 94 mile (ok. 151 km) na północny zachód od Londynu. Średniowieczny kościół parafialny stoi na południowym skraju miasteczka, zaledwie kilka jardów od rzeki Avon, która, zakręcając łagodnie, leniwie płynie na wschodzie miasta. Pękata drewniana iglica wieńczy kościelną wieżę. Patrząc na północ, zobaczysz pokaźny kamienny most wsparty na czternastu łukach zbudowany w latach dziewięćdziesiątych XV wieku przez sir Hugha Cloptona. Krowy pasą się na rozległej łące po drugiej stronie rzeki. Nieco dalej w dół rzeki znajduje się niewielki drewniany mostek w miejscu, gdzie młyn wodny przycupnął nad zwężeniem rzeki.

Stojąc w tej części Stratfordu w listopadzie 1558 roku, na samym początku panowania Elżbiety, możesz dojść do wniosku, że miasteczko prawie się nie zmieniło od czasów średniowiecza. Idąc w kierunku centrum, zauważysz, że większość budynków pochodzi z wcześniejszej epoki. Dokładnie naprzeciw wejścia na teren parafii znajduje się kamienny czworobok college’u ufundowanego przez najznamienitszego syna Stratfordu, Johna Stratforda, arcybiskupa Canterbury. Mijając sad i kilka niskich dwupiętrowych domów krytych strzechą, dojdziesz do ciemnego zaułku i skręcisz w prawo w Church Street. Patrząc przed siebie, zobaczysz regularne rzędy zabudowań. Są to duże domy o drewnianej konstrukcji szkieletowej, a wiele z nich ma maksymalną szerokość 60 stóp (ponad 18 m) zgodnie z pierwotnymi planami miasta z XII wieku2. Sto jardów dalej po prawej widać budynki przytułku średniowiecznej Gildii Świętego Krzyża. Tworzą one rząd dwupiętrowych budynków o szkieletowej konstrukcji drewnianej z nieszklonymi oknami, dachem pokrytym dachówką oraz wyższym piętrem wystającym nad ulicę na wysokości 1,8 m. Dalej mijasz szkołę i budynek Gildii, niski dom takiej samej długości, z bielonymi belkami i drewnianymi rozpórkami w oknach. Obok przylega kaplica Gildii z okazałą kamienną wieżą. Kurant na wieży wybija godzinę, podczas gdy kroczysz błotnistą ulicą, oddychając wilgotnym, jesiennym powietrzem.

Idź dalej. Po prawej, na wprost kaplicy po drugiej stronie alei znajduje się najbardziej okazały dom w mieście – New Place, zbudowany przez sir Hugha Cloptona – tego samego, który skonstruował most. Ma trzy piętra wysokości i szkieletową konstrukcję drewnianą, między belkami ściany z cegły, a nie z wikliny i tynku. Dom jest szeroki – mieści pięć wykuszy od frontu, jedno wielkie okno po obu stronach głównej werandy, pięć okien na pierwszym piętrze i pięć na drugim. Każde z pięciu okien na ostatnim piętrze osadzono w szczycie, a widok z nich rozciąga się na całe miasto. Cały dumny budynek stanowi hołd dla człowieka sukcesu. W 1558 roku sir Clopton jest drugim najsławniejszym człowiekiem ze Stratfordu (po arcybiskupie) oraz postacią szczerze szanowaną przez mieszkańców. Chłopcy wychodzący ze szkoły i idący z powrotem do centrum miasta postrzegają budynek jako dowód powodzenia i sukcesu. Przyszły uczeń szkoły, William Szekspir, ostatecznie pójdzie w ślady sir Hugha, dorobi się fortuny w Londynie i powróci do miasteczka, by tu, w tym samym domu dożyć swych dni.

Idąc dalej ulicą, napotykasz kilka węższych budynków, gdzie dawne kamienice podzielono na części o szerokości 30 stóp (ok. 9 m) – czyli pół działki, 20 stóp (ok. 6 m) – czyli jedną trzecią działki i 15 stóp (ok. 4,6 m). Węższe budynki zwykle są wyższe: mają trzy piętra, przy czym każde piętro ma balkon wystający nad niższym o co najmniej stopę (ok. 33 cm). W przeciwieństwie do innych miast w Stratfordzie nie ogranicza się dostępu światła słonecznego za sprawą wystających wyższych pięter. Inne miasta targowe, które starannie zaplanowano w średniowieczu, mają szerokie główne ulice, żeby od frontu do warsztatów i salonów wpadało mnóstwo światła. Tu, przy głównej ulicy znajdziesz rękawiczników, krawców i rzeźników, a także zamożnych kupców bławatnych i handlarzy wełną3. Sześć dni w tygodniu wystawiają na zewnątrz lady sklepowe, układając na nich towary, co ma przyciągnąć przechodniów. Drewniane szyldy zawieszone za pomocą metalowych haków na drewnianych wspornikach prezentują różne symbole – smoki, lwy, jednorożce, sagany czy beczki. Co ciekawe, symbole namalowane na szyldach nie muszą wcale odnosić się do fachu danego sklepikarza: sklep złotnika równie dobrze może w godle mieć „Zielonego Smoka”, a rękawicznik pracować pod znakiem „Białego Jelenia”. Po prawej w dół w stronę pastwiska nad brzegiem rzeki prowadzi Sheep Street, gdzie mieszka wielu sprzedawców wełny i gdzie handluje się wełną oraz zwierzętami. Po lewej, na Ely Street, kwitnie sprzedaż świń. Idąc główną ulicą, czyli High Street przez kolejne sto jardów, dojdziesz do głównego punktu targowego: zadaszonego terenu, gdzie iglarze, pończosznicy i temu podobni wytwórcy sprzedają swoje towary. Jeszcze dalej znajduje się główny targ na Bridge Street. To raczej otwarta prostokątna przestrzeń aniżeli ulica, a przynajmniej kiedyś taka była – dzisiaj centrum wypełniają stoiska i sklepy na parterze, a mieszkania na wyższych piętrach.

Z tego miejsca, jeśli skręcisz w prawo, zobaczysz wspaniały most sir Hugha Cloptona rozciągający się w całej okazałości nad szeroką i płytką rzeką. Skręcając w lewo, znajdziesz się na jednej z dwóch ulic zabudowanych domami o szkieletowej konstrukcji drewnianej. Jedna z nich to Wood Street, którą dojdziesz do targu bydlęcego. Druga, Henley Street, prowadzi na północny zachód. Idź nią i wkrótce po prawej stronie zobaczysz dom, w którym mieszka rękawicznik, John Szekspir z żoną Mary i pierworodną córką Joan. Jak w prawie wszystkich domach w mieście, także i w tym przestrzenie pomiędzy belkami wypełnia plecionka, na którą narzuca się glinę, zaś nad trzema wykuszami rozciąga się niski dach. To dom, w którym w kwietniu 1564 roku przyjdzie na świat ich utalentowany syn.

Dochodząc do końca Henley Street, znajdziesz się prawie na skraju miasta. Jeśli pójdziesz dalej jeszcze sto jardów, dotrzesz do ulicy Henley-in-Arden. Jak to zwykle bywa na obrzeżach, uderzy cię smród wyziewów z gnojownika i śmietnika, do których mieszkańcy okolicy wyrzucają resztki jedzenia i odpady domowe. W części kamienicy Johna Szekspira znajdował się śmietnik, a z tyłu zorganizował on miejsce do wypalania i wyprawiania skór potrzebnych do wyrobu rękawiczek. Spacer na tyłach domów przy Henley Street ujawni, że nie on jeden wykorzystywał tę część domu na śmietnik. Wielu sąsiadów czyniło podobnie, wyrzucając wnętrzności ryb i innych zwierząt, kał, resztki roślin i starego sitowia z podłogi wprost na pole z tyłu za domem. Gdyby ktoś chciał zajrzeć na tyły bielonych domów o szkieletowych konstrukcjach drewnianych, zobaczyłby ogródek warzywny, gnojowisko, sady jabłoni, gruszy i wiśni, kurnik, szopę i stodołę, miejsca, gdzie uprawiano żywność i gdzie gniły resztki. Można dojść do wniosku, że Stratford to w równym stopniu miasto rolnicze, jak i rzemieślnicze. Wiele domów na obrzeżach jest krytych strzechą, co znacząco kontrastuje z eleganckimi dachówkami kamienic wychodzących na główne ulice. Zwróćmy uwagę, że niektóre stare domostwa mają osobne kuchnie w ogrodzie i że tylko w nielicznych gospodarstwach hoduje się świnie, karmione resztkami kuchennymi.

W tym miejscu można ponownie zastanowić się nad związkami tego miejsca ze średniowieczem. Śmietniki Stratfordu śmierdzą tak samo jak dwieście lat wcześniej, a w budownictwie nadal dominują domy o szkieletowej konstrukcji drewnianej. Wiele z nich ma ponad sto lat. Granice i układ osady prawie nie zmieniły się od 1196 roku. Miejsca targowe pozostały te same. Co się zatem zmieniło?

Najistotniejsze zmiany nie są fizycznie dostrzegalne, dotyczą bowiem czegoś mniej uchwytnego. W 1553 roku Stratford otrzymał prawa miejskiej korporacji od Edwarda VI i teraz, pięć lat później, zarządza nim baliw (bailiff), rajcy (aldermen) i najznamienitsi mieszczanie. Do 1547 roku miastem zarządzała Gildia. Została ona jednak rozwiązana, a jej nieruchomości przeszły w ręce nowej miejskiej korporacji. Chociaż w 1558 roku miasto wygląda podobnie jak w roku 1500, to jednak sposób rządzenia nim zmienił się znacząco. Większość średniowiecznych budynków stojących nadal w 1558 roku to parterowe domy halowe (hall-houses) składające się z jednej lub dwóch izb (hallu i komnaty), z klepiskiem zamiast podłogi. Pomieszczenia są otwarte aż po dach, a na środku izby znajduje się palenisko. Domy nie mają komina. A komin robi ogromną różnicę – dzięki niemu można ogrzać pomieszczenie dobudowane u góry. W ten sposób w miejsce jednego dużego hallu można wydzielić wiele izb. Bez wątpienia dom, jaki niegdyś stał na miejscu domu Johna Szekspira był domem halowym. Budynek, który go zastąpił ma izby ogrzewane wspólnym kominkiem w ścianie łączącej oraz komin biegnący przez cały dom, ogrzewający dwie izby na dole i dwie na górze. Kolejny komin znajduje się z tyłu, ogrzewając warsztat i izbę nad nim. Wielu sąsiadów Johna nadal mieszka w parterowych domach, jednak już w listopadzie 1558 roku Stratford, jak wszystkie miasteczka w Anglii, powoli zaczyna się rozrastać – ale nie w poziomie, lecz w górę.

Jeśli wrócisz tu czterdzieści lat później, w 1598 roku, zobaczysz, jak zmienił się Stratford u schyłku panowania Elżbiety. Kościół nadal stoi, drogi się nie zmieniły, podobnie jak budynki Gildii i szkoły, lecz większą część miasta przebudowano. Przyczyn należy przede wszystkim upatrywać w dwóch katastrofalnych pożarach, które nawiedziły miasto w 1594 i 1595 roku. Spłonęło wtedy 120 budynków, pozbawiając domów jedną czwartą mieszkańców. W mieście widać znacznie więcej kominów z cegły, a co za tym idzie – wysokich budynków. To właśnie cegła jako budulec okazuje się jednym z kluczowych elementów zmiany. Produkcja taniego, trwałego i ognioodpornego materiału do budowy kominów oznacza, że dwu i trzypiętrowe budynki można stawiać nawet w miejscach, gdzie brakuje kamienia, a koszt murarki jest wysoki.

Wróć jednak na Henley Street, przetnij plac targowy i zajrzyj na High Street, a zobaczysz, jak zmieniła się cała linia horyzontu. Prawie wszystkie budynki po prawej mają teraz trzy piętra, a w ich sylwetce – chociaż nadal z drewnianymi belkami w konstrukcji – zauważysz znacznie więcej elegancji i symetrii. Belki frontowe zdobią rzeźbione wzory. W niektórych domach ramy okna wypełniano natłuszczonym papierem lub tkaniną, dzięki czemu do wnętrza wpadało choć trochę światła, jednocześnie chroniąc pomieszczenia przed przeciągiem. W innych kamienicach izby wychodzące na ulicę mają już w oknach szkło. Materiał ten, wciąż bardzo rzadko używany w 1558 roku, w latach siedemdziesiątych staje się już dostępny dla średnio zamożnych mieszczan4. Nie wszystkie nowe domy wychodzące na ulicę budowano z myślą o szklanych oknach, bo w 1598 roku wciąż nie było łatwo je zdobyć. Niemniej większość ludzi o znacznych dochodach stara się je zakupić, sprowadzając gotowe, wypełnione szkłem ramy z Burgundii, Normandii czy Flandrii, jeśli nie uda im się nabyć szkła angielskiego. Właściciel domu zwykle też nie szkli od razu wszystkich okien – zaczyna od wielkiego hallu i salonu, a pozostałe, mniej istotne pomieszczenia zostawia na później. O ile w 1558 roku kluczowym wyznacznikiem statusu właściciela domu jest komin, o tyle w 1598 roku rolę tę pełni szkło w oknach.

Mniej pożądanym aspektem zmian zachodzących w Stratfordzie jest tymczasem miejsce zamieszkania biedoty. Sądzisz, że adaptacja stodoły na dom to coś nowego, co pojawiło się w naszych czasach? Rzut oka na tylne podworce niektórych szesnastowiecznych nieruchomości wyprowadzi cię z błędu. Wiele starych stodół wynajmuje się biedakom, którzy nie mają gdzie się podziać. W 1558 roku Stratford zamieszkiwało około 1500 osób. Do 1603 roku liczba ta wzrosła do 25005. Co więcej, w danych późniejszych zapewne nie uwzględniono wszystkich biedaków i włóczęgów przebywających czasowo i na stałe w mieście – raport z 1601 roku wspomina, że korporacja miejska z trudem radzi sobie z siedmiuset żebrakami. Teraz rozumiesz, dlaczego zamożni mieszczanie ostentacyjnie obnoszą się ze swoim bogactwem, mieszkając w pięknych domach ze szklonymi oknami – w ten sposób separują się od biedoty. Już wiesz, dlaczego William Szekspir, syn rękawicznika, jest tak dumny z zakupu New Place w 1597 roku – domu z cegły, mającego szklone okna i kominy – tak odległego od śmierdzącego domostwa, w którym spędził dzieciństwo (i gdzie nadal mieszka jego sędziwy ojciec). Rozumiesz też, dlaczego Anne, żona Williama, woli mieszkać w New Place niż w dwuizbowej chałupie w Shottery, gdzie dorastała, w której hall wspierał się na krokwiach, a zamiast podłogi było klepisko (tak samo zresztą było w drugiej izbie, którą dzieliła z siedmiorgiem rodzeństwa). Owszem, w New Place musiała sobie radzić bez męża, który przez długi czas bywał w Londynie, jednak w ciągu szesnastu lat od ślubu, w 1582 roku, warunki jej życia uległy nadzwyczajnej przemianie, częściowo dzięki większej zamożności, a częściowo za sprawą zmian, jakie można było za te pieniądze wprowadzić.

Zmiany, które dokonały się w Stratfordzie i standardzie życia jego mieszkańców, dotyczą również innych miast. W 1600 roku w Anglii i Walii znajduje się dwadzieścia pięć miast katedralnych i 641 miast targowych6. Przebudowa, jaka wszędzie się odbywa, uniemożliwia porównanie ich rozmiarów, ponieważ liczba mieszkańców w każdym z nich gwałtownie rośnie. Przykładowo Londyn w 1558 roku zamieszkiwało ok. 70 tysięcy ludzi, a w 1603 roku – ok. 200 tysięcy. Z szóstego najludniejszego miasta w Europie (po Neapolu, Wenecji, Paryżu, Antwerpii i Lizbonie) Londyn staje się więc trzecim (po Neapolu z 281 tysiącami mieszkańców i Paryżu z 220 tysiącami)7. Niektóre inne angielskie miasta rosną w równie gwałtownym tempie. Plymouth ma od 3 do 4 tysięcy mieszkańców na początku rządów Elżbiety, a pod koniec jej panowania już 8 tysięcy. Newcastle także podwaja swoją liczbę mieszkańców w latach 1530–1600. Jednocześnie w niektórych miejscach liczba mieszkańców utrzymuje się na takim samym poziomie – w Exeter przez cały XVI wiek mieszka około 8 tysięcy ludzi. Kilka miast nawet się kurczy – Salisbury i Colchester w 1600 roku mają każde po 2 tysiące dusz mniej niż w połowie lat dwudziestych XVI wieku. Jednak ogólnie wzrost liczby ludności jest zauważalny – w połowie lat dwudziestych XVI wieku tylko dziesięć miast liczyło ponad 5 tysięcy ludzi, a do 1600 roku liczba ta wzrosła do dwudziestu tysięcy8.

Z poniższej tabeli można wysnuć kilka wniosków. Po pierwsze, chociaż Stratfordu nie określilibyście mianem dużego miasta, gdyż w 1600 roku liczył zaledwie 2500 mieszkańców, to tylko dwadzieścia miast w Anglii było dwa razy większych. Dlatego też można powiedzieć, że Stratford jest rzeczywiście reprezentatywny dla większości miast w Anglii i Walii. Po drugie, na tej liście znalazła się jedynie połowa z 22 angielskich miast katedralnych. 11 pozostałych – Winchester, Carlisle, Durham, Ely, Lincoln, Hereford, Lichfield, Rochester, Chichester, Peterborough i Wells – liczyły mniej niż 5 tysięcy mieszkańców, a zatem nie należy zakładać, że miasto katedralne (city) to miejsce gęsto zaludnione. Po trzecie, 11 z 20 najludniejszych miast to porty (12 – jeśli wliczyć York, który ma dość skromne nabrzeże). Najszybciej rozwijające się miasta – Londyn, Newcastle i Plymouth – to właśnie porty morskie, co uświadamia nam, że dzięki długiej linii brzegowej wyspy i jej geograficznemu położeniu w czasach elżbietańskich otwierały się przed ludźmi nowe możliwości9. W średniowieczu ludzie postrzegali morze jako barierę lub granicę. Pod rządami dynastii Tudorów morze staje się jednym z najważniejszych zasobów naturalnych kraju.

Miasta o największej liczbie mieszkańców w Anglii w roku 16001

Pozycja

Miasto

Szacowana liczba mieszkańców

Wielkimi literami –

miasta katedralne

*Port

1

LONDYN

200 tysięcy

2

NORWICH

15 tysięcy

3

YORK

12 tysięcy

4

BRISTOL*

12 tysięcy

5

Newcastle*

10 tysięcy

6

EXETER*

8 tysięcy

7

Plymouth*

8 tysięcy

8

Coventry

6 tysięcy

9

SALISBURY

6 tysięcy

10

Lynn*

6 tysięcy

11

GLOUCESTER*

6 tysięcy

12

CHESTER*

6 tysięcy

13

Kingston upon Hull*

6 tysięcy

14

Ipswich*

5 tysięcy

15

CANTERBURY

5 tysięcy

16

Colchester

5 tysięcy

17

WORCESTER

5 tysięcy

18

Great Yarmouth*

5 tysięcy

19

OKSFORD

5 tysięcy

20

Cambridge

5 tysięcy

1 Ibidem, s. 384, z wykorzystaniem tabeli 7.1 [w:] E. A. Wrigley, Urban growth and agricultural change: England and the continent in the early modern period, “Journal of Interdisciplinary History”, 15 (1985).

Jednak najistotniejszy wniosek, jaki wyłania się z powyższej tabeli jest bardziej subtelny. Porównanie z podobną tabelą obejmującą inne miasta w średniowieczu uwidacznia coraz silniejszy proces urbanizacji. Miasta na liście przedstawionej powyżej w sumie liczą 336 tysięcy mieszkańców. 20 największych miast w 1380 roku liczyło ponad połowę mniej. Ponadto więcej ludzi mieszka teraz w niewielkich miastach targowych niż w poprzednich wiekach. Niektóre z nich liczą ledwie 500 mieszkańców w stu domach stłoczonych wokół jednej głównej drogi lub placu. Jednak kilkanaście kolejnych przypomina Stratford – liczą ok. 2–3 tysiące mieszkańców, imających się wszelkich profesji i pełniących funkcje administracyjne, jakie zwykle kojarzy się z zarządzaniem miastem. W 1600 roku w miastach mieszka około 25% populacji w porównaniu do zaledwie 12% w roku 138010. To ważna zmiana: skoro jedna osoba na cztery dorasta w mieście, w takim razie kultura angielska w coraz większym stopniu nabiera miejskiego charakteru. Społeczeństwo coraz mniej czuje się związane z wsią. Samodzielny mieszczanin, mający fach w ręku i ambicje, by poprawić swoją pozycję i warunki życia, szybko staje się głównym motorem zmian społecznych i kulturowych. System pańszczyźniany – wiekowa tradycja wiążąca wieśniaków indywidualnie i zbiorowo z właścicielem majątku, który mógł ich kupić i sprzedać wraz z ziemią – należy obecnie do rzadkości11.

Podobnie jak Stratford, wiele miast zachowało swój średniowieczny układ ulic. Co najmniej 289 miast nadal jest otoczonych murami12. Prawie wszystkie cechują się długimi rzędami domów o szkieletowej konstrukcji drewnianej ze szczytami od frontu, przeplatanymi średniowiecznymi kościołami i starymi halami. W większości miast znajdziemy okolice, gdzie domy z dużymi ogrodami przypominają coś w rodzaju „miejskich farm”. O Norwich mówi się, że ma tak wiele drzew, że przypomina „miasto w sadzie lub sad w mieście”13. Jednak najbardziej uderzy cię liczba domów w budowie – sterczące szkielety belek lub kamienne fasady otoczone rusztowaniami. Dawne klasztory i zakony zmieniają się w magazyny lub się je wyburza, by zrobić miejsce dla nowych budynków mieszkalnych. W miesiącach letnich angielskie miasta przypominają ogromny plac budowy – trwają prace przy kopaniu fundamentów dla kilkudziesięciu domów, a mężczyźni z nagim torsem wyciągają w wiadrach zaczepionych na krążkach linowych ziemię z piwnic albo podnoszą ciężkie dębowe belki, które utworzą strop. Przyjrzyj się, jak na wyższym piętrze podają kolegom długie deski z drewna wiązowego, rozmawiają z mistrzem ciesielskim, mierzą i wycinają framugi okien i okiennice oraz jak wypełniają szpary między belkami wikliną lub cegłami. Sprawia to wrażenie, jakby wszyscy mieli przeprowadzić się do miasta.

Miasta nie służą jedynie swoim mieszkańcom. To także skrzyżowania – miejsca, gdzie życie wiejskie przeplata się z miejskimi zawodami, usługami i administracją, gdzie umowy zyskują moc prawną. Miasto takie jak Stratford mogło mieć około setki piwowarów, ale to wcale nie oznacza, że miasto było pełne pijaków. Sugeruje to raczej, że wszyscy ci, którzy w dni targowe przyjadą do miasta z głębi kraju, mają jak zaspokoić pragnienie. Podobnie miejscowi chirurdzy czy medycy – nie ograniczają się jedynie do pomocy mieszkańcom, ale podróżują po okolicznych wsiach, świadcząc pomoc kilkakrotnie większej liczbie ludności niż tej zamieszkującej miasto14. Przyjrzyj się domom i sklepom Stratfordu, a zobaczysz ludzi oferujących usługi wszelkiej maści typowe dla takich osad: kołodziejów, stolarzy, murarzy, kowali, blacharzy, krawców, szewców, rękawiczników, dostawców artykułów spożywczych, rzeźników, piwowarów, producentów słodu, kupców winnych i bławatnych, prawników, skrybów, medyków, chirurgów, aptekarzy i sukienników. Większość miast, takich jak Stratford, ujmuje oficjalnie ponad 60 zawodów. Duże miasta, m.in. Norwich czy Bristol, będą ich miały znacznie ponad setkę.

Przed wyjazdem ze Stratfordu zwróć uwagę, jak pory roku wpływają na wygląd elżbietańskich miast. Ulice w miastach nie są brukowane (z bardzo nielicznymi wyjątkami), więc w kwietniu ulewne deszcze tworzą bagno, zwłaszcza na skrzyżowaniach, na których skręcające wozy mącą błoto. Żadna ilość żużlu wysypanego na główne drogi dojazdowe nie przynosi trwałego efektu. Latem błoto wysycha, tworząc kopczyki ziemi, a potem kruszy się, przez co wozy i końskie kopyta wzniecają kurz. Także ulice są bardziej zatłoczone, bo latem ludzie zwykle więcej podróżują. Do wieśniaków przyjeżdżających na targ dochodzą kupcy, przywożący świeże ryby na sprzedaż z miast nadmorskich. Gdy nastaje jesień, drogi pustoszeją. Bywają dni, że ulice są prawie puste, bo ludzie z okolicy pracują przy żniwach, wcześniej przyniósłszy ze sobą kosze jedzenia, by posilić się podczas długich, pracowitych dni. Późną jesienią wracają deszcze, a bydło, świnie i owce przepędza się z powrotem do miasta, by zdążyć z ich sprzedażą przed świętym Marcinem (11 listopada), kiedy to wiele zwierząt zostanie ubitych, a mięso zasoli się na zimę. Stojąc na tych samych ulicach zimą, poczujesz w powietrzu zapach dymu z palonego drewna, ale ludzi krzątających się to tu, to tam nie zobaczysz wielu. Średnie temperatury, szczególnie w okresach silnego ochłodzenia w latach siedemdziesiątych i dziewięćdziesiątych XVI wieku, wynoszą około 2 stopni Celsjusza i są niższe od tych, do jakich jesteśmy przyzwyczajeni15. Gdy spadnie śnieg, budzisz się, a biel otula ulice. Wejścia do domów przyozdabiają zimozielone rośliny. Długie sople lodu zwisają z pozbawionych rynien dachów, przez co ludzie niechętnie chodzą zbyt blisko ścian. Wozy zostawiają ślady, tworząc mokrą breję – mieszaninę śniegu i błota. Wielu ludzi pozostaje w domach i nawet nie otwiera skrytych za okiennicami, pozbawionych szyb okien. Wraz z porami roku wygląd całego miasta zmienia się zatem o wiele bardziej niż w przypadku dzisiejszych miast o brukowanych ulicach, domach ze szklonymi oknami, gdzie większość spraw rozgrywa się nie na widoku, lecz w domowym zaciszu.

Wieś

Wyjeżdżając ze Stratfordu po długim kamiennym moście, masz do wyboru dwie drogi prowadzące do Londynu. Jedna wiedzie przez Banbury, a druga przez Oksford (jeśli wolisz jechać tędy, skręć w prawo zaraz za mostem). Krajobraz jest płaski i rzadko zaludniony – liczba 60 osób na milę kwadratową, jaką podaliśmy na początku rozdziału, raczej nie odnosi się do tego rolniczego rejonu Anglii. Gęstość zaludnienia w tutejszych parafiach wynosi średnio ok. 30 osób na milę kwadratową, a zdarzają się i takie, gdzie jest to 17 osób16. To nie domostwa, ale pola przyciągną twoją uwagę – ogromne powierzchnie liczące setki, może i tysiące akrów, a każde pole podzielone na mniejsze części, zwane furlongami. Furlong dzieli się dalej na minimalnie cztery, a maksymalnie dwanaście pasm gruntu, każde przypisane jest jednemu dzierżawcy. Między furlongami biegnie wąska droga nieuprawnej ziemi, zwana baulk, którą dzierżawcy dojeżdżają wozami na swoje pola. Tak zorganizowaną ziemię uprawną określa się wówczas mianem champaign country (z francuskiego, champ oznacza pole). Okolicę pokrywa zatem ogromna szachownica furlongów, składających się z wielu pasm biegnących w tym samym kierunku i pociętych na różne kolory w zależności od uprawianych roślin. Niektórzy dzierżawcy na kilku pasmach wysiewają pszenicę, a na pozostałych zimotrwałe zboża, takie jak żyto, wyka czy jęczmień. Niektórzy stosują płodozmian: teraz sieją jęczmień, a w następnym roku pszenicę. Często zobaczysz pasma nieużytków albo pola pozostawione do wypasu świń i bydła. Tu i tam na skrajach wielkich pól widać niewielkie zagrody dla zwierząt (znane jako closes). Otwarty system polowy dominuje w rejonie Midlands – w 1600 roku Oxfordshire jest prawie całkowicie niegrodzone, podobnie w sąsiednim Berkshire: otwarty system polowy stosuje się w 125 na 128 wiejskich parafii17.

Nie wszędzie w Anglii uprawia się rolę w ten sposób. Co więcej, w ogóle uprawia się zaledwie mniej niż jedną trzecią dostępnych gruntów, a dokładnie 29% całkowitej powierzchni Anglii i Walii, czyli 11 500 000 akrów. Prawie tyle samo – ok. 10 milionów akrów (26%) – to nieuprawne wrzosowiska na nizinach i wyżynach, jak również góry i bagna. Być może zdziwi cię ogrom nieużytków i niezagospodarowanych terenów. W rejonach takich jak Westmorland można się tego spodziewać – nierówności terenu i bliskość „niebezpiecznego” szkockiego pogranicza sprawiają, że trzy czwarte hrabstwa jest niezamieszkałe i dzikie. To samo można powiedzieć o granitowych wyżynach na południowym zachodzie: Devon posiada co najmniej 300 tysięcy akrów wrzosowisk. Nawet Hampshire ma 100 tysięcy akrów ziemi leżącej odłogiem, a Berkshire – 60 tysięcy. Do tego należy rozróżnić lasy użytkowe i lasy naturalne, które stanowią kolejne 10% królestwa oraz pastwiska, parki, wzgórza i błonia, które w sumie zajmują kolejne 30% powierzchni. Pozostałe 5% to miasta, domostwa, ogrody, tereny kościelne, sady, drogi, rzeki i jeziora18.

Dlaczego tak wiele terenów w Anglii przeznacza się na wypas? Rzecz jasna z powodu owiec. Hoduje się je nie tylko dla mięsa, ale przede wszystkim dla wełny. Dochody wielu wiejskich społeczności w poważnym stopniu pochodzą z handlu wełną. Rząd zarabia krocie dzięki cłu z eksportu wełny, wełny filcowanej i runa do Europy. W latach 1564–1565 sukno i wyroby wełniane stanowią 81,6% wartości całego eksportu Anglii, czyli mniej więcej 1 100 000 funtów, w pozostałych 18,4% eksportu największy udział ma wełna surowa, a zaraz po niej wełna filcowana19. To tłumaczy, dlaczego w Anglii zobaczysz tyle owiec – jest ich ponad 8 milionów, dwa razy tyle co ludzi20. Pamiętaj przy tym, że nie wyglądają one tak samo jak zwierzęta, do których jesteśmy przyzwyczajeni – są bowiem bardzo małe. Z czasem ich średnia waga powoli rośnie (za sprawą usprawnień w hodowli) z ok. 28 funtów (12,8 kg) w 1500 roku do 46 funtów (20,8 kg) w 1600 roku, przy czym największe ważą 60 funtów (27,2 kg). Lecz nawet one są niewielkich rozmiarów w porównaniu z dzisiejszymi samicami, które ważą ok. 100–200 funtów (45,3 kg–90,7 kg), zaś waga samca może dzisiaj dochodzić do 350 funtów, czyli 158,7 kg21. Sytuacja wygląda podobnie, jeśli chodzi o krowy – w czasach elżbietańskich ważyły ok. 350 funtów (ok. 158 kg), dzisiaj – 1200– 1600 funtów (544 kg–725 kg).

Pola, błonia i rzeki to najbardziej typowy krajobraz w czasie podróży do Londynu. Jednak podczas jazdy zobaczysz wiele innych cech charakterystycznych dla ówczesnego rolnictwa. Obszary leśne gwałtownie się kurczą. Pewien człowiek w Durham już rozpoczął swoją długą karierę drwala – do 1629 roku zetnie ponad 30 tysięcy dębów i to w pojedynkę22. Jako że dęby osiągają dojrzałość po ponad stu latach, równowaga ekosystemu niewątpliwie została przez taką wycinkę zakłócona. Jednak wielu właścicielom ziemskim nie szkoda utraty lasów, bo oczyszczone w ten sposób ziemie można przeznaczyć do innych celów. Powszechna wycinka lasów jest zatem w dwójnasób drastyczna – trwale ogranicza się drzewostan, powodując wzrost ceny drewna, co jeszcze bardziej zachęca właścicieli do wycinki i pozyskania większej ilości surowca. Dodajmy do tego rosnącą liczbę mieszkańców i coraz większe zapotrzebowanie na drewno, z którego produkuje się potrzebne im narzędzia, kredensy, stoły, łóżka i komody, nie wspominając o materiałach potrzebnych przy budowie (i przebudowie) domów, a zrozumiesz, dlaczego zostało tak mało lasów. Do tego wojny z Francją i Hiszpanią dodatkowo zwiększają zapotrzebowanie na drewno – do zbudowania jednego okrętu potrzeba drewna z ponad 600 dębów. Wszystko to sprawia, że zapotrzebowanie na ten materiał cały czas wzrasta23. Drewno na opał jest zatem drogie i często go brakuje, więc ludzie zaczynają wspominać o „kryzysie opałowym”. Rząd stara się reagować i w latach 1558, 1581 i 1585 parlament przyjmuje ustawy mające zapobiec używaniu drewna do nieodpowiednich celów, jednak popyt nadal znacznie przekracza podaż. Pod koniec panowania Elżbiety cena drewna jest już dwukrotnie wyższa niż na początku rządów24.

Wycinka lasów to nie jedyna znacząca zmiana, jaka zachodzi na wsi. Drugą są grodzenia. Wielu właścicieli usuwa swoich dzierżawców i burzy ich domy, a dobre grunty orne zmienia w pastwiska dla owiec. Inni na miejscu wsi tworzą parki dla jeleni. Niektórzy właściciele ziemscy uważają nawet za konieczne posiadanie dwóch parków przylegających do swoich wiejskich rezydencji, jeden dla jeleni szlachetnych, drugi dla danieli. Pod niektórymi względami jest to próba powstrzymania tempa zmian i odtworzenia utraconych naturalnych dóbr, gdzie można bez przeszkód polować na zwierzynę w leśnym Elizjum. Z drugiej strony, grodzenie staje się symbolem statusu społecznego. Jednak bez względu na to, czy właściciel ziemski planuje hodowlę owiec, czy polowania, zniszczenie ornych pól i wiosek stanowi poważny powód do zmartwień dla rodzin, które eksmituje się z miejsca zamieszkania. Takim samym problemem staje się to dla władz miast, dostrzegających napływ bezdomnych wieśniaków żebrzących na ulicach. Stopniową utratę ziemi przez rolników i ich rodziny można uznać za drugą w kolejności po religii przyczynę wybuchu zamieszek podczas panowania Elżbiety. Do 1600 roku w niektórych hrabstwach w wyniku grodzenia zniknęła jedna na sześć wiosek istniejących jeszcze w 1450 roku. Jak się przekonaliśmy, Oxfordshire i Berkshire wciąż są prawie całkowicie niegrodzone, ale stanowią wyjątek. W Warwickshire zniknęło 58 wiosek, a w Leicestershire – 6025.

Nie wszędzie w Anglii krajobraz jest taki sam. Ogromne otwarte pola dominują w sercu królestwa, od Yorkshire w dół do południowego wybrzeża, ale nie znajdziesz ich wzdłuż granicy z Walią ani na północnym zachodzie, w Anglii Wschodniej czy w hrabstwie Kent, gdzie system grodzeń jest już normą. Podobnie nie napotkasz nigdzie wielu dużych otwartych pól na zachód od Braunton w północnym Devonie. Wioski w tych rejonach także są inne. Zamiast domostw ściśle skupionych wokół kościoła – jak w hrabstwach zdominowanych przez niegrodzone, otwarte pola uprawne – domy są tu bardziej rozrzucone, często w sporej odległości od centrum wsi.

W różnych regionach uprawia się inne zboża. Oxfordshire to głównie champaign country, gdzie rośnie wysokogatunkowa pszenica. Jeśli pojedziesz do Norfolku, zobaczysz więcej żyta. W Wiltshire pszenica i jęczmień są tak samo popularne. Im dalej na zachód, tym jęczmień rośnie lepiej ze względu na warunki pogodowe (dużą ilość opadów). W Lancashire i na północy najpowszechniejszym zbożem jest owies. W Yorkshire uprawia się trzy razy tyle żyta co pszenicy. Hrabstwo Kent – owocowe zagłębie Anglii – może pochwalić się największą liczbą sadów w kraju. Tu produkuje się najwspanialsze jabłka i wiśnie. Kent wydaje się być w szczególnie korzystnej sytuacji, bo tutejszy system własności ziemi (gavelkind) zakłada, że gospodarstwo yeomana po jego śmierci dzieli się równo na synów. Dlatego rozległe farmy często podzielone są na mniejsze gospodarstwa, którymi troskliwie zajmują się kolejne pokolenia yeomanów, będących właścicielami działek i wydajnie ją uprawiających.

Kolejna gwałtowna zmiana w krajobrazie wiejskim dotyczy wybrzeża. Rzecz jasna porty istnieją już od czasów rzymskich, jednak obecnie ludzie inaczej myślą o morzu, a to przejawia się, między innymi, pragnieniem mieszkania na wybrzeżu w mniejszych społecznościach. Dawno już zapomniano o znanym z wczesnego średniowiecza zagrożeniu, kiedy każda nadmorska osada padała ofiarą norweskich i duńskich rabusiów lub irlandzkich czy szkockich piratów. Teraz w całej Anglii zaczyna się tworzyć osady coraz bliżej morza, a wioski rybackie – niczym grzyby po deszczu – wyrastają wzdłuż całego wybrzeża. Niektóre z nich powstają zgodnie z zamysłem właściciela niedaleko położonego dworu. W Clovelly na północy hrabstwa Devon George Cary buduje kamienne nabrzeże, wzorując się na powstałych wcześniej w Port Isaac (początek XVI wieku) i Lyme Regis (średniowiecze). W 1584 roku za sprawą sir Richarda Grenville’a powstaje port w Boscastle. Możliwości, jakie stwarza morze ze szczególnym powodzeniem wykorzystują Kornwalijczycy, eksportując do Hiszpanii duże ilości sardynek. Następnie należy wspomnieć o hrabstwie Sussex, w którym dzięki rybołówstwu wiele wiosek zmienia się nie do poznania. Brighton od czasów DomesdayBook [„Księgi sądu ostatecznego” – rejestru budynków, gruntów i zwierząt, opracowanego za panowania Wilhelma Zdobywcy – przyp. tłum.] chlubi się niewielką rybacką społecznością, ale teraz dzięki tej branży gwałtownie rozkwita i zmienia się w prosperujące miasto. Mimo że Francuzi doszczętnie je spalili w 1514 roku, zostało odbudowane i już w 1580 roku dysponuje 80 kutrami rybackimi, które w miejscowych wodach, na Kanale La Manche i na Morzu Północnym łowią płastugi, makrele, kongery, dorsze i śledzie26. O ile w 1519 roku William Horman mógł oczekiwać od uczniów recytowania zdania, że „życie na morskim wybrzeżu nie jest dobre”, w czasach elżbietańskich coraz więcej rodzin dochodzi do zupełnie przeciwnego wniosku27.

Chałupy wielu najemnych robotników rolnych (labourers) nadal mają jedną otwartą izbę (hall) lub są parterowymi budynkami o dwóch izbach. Domy zbudowane z mieszaniny słomy i gliny (cob) wciąż są powszechne na wiejskich obszarach West Country – tam, gdzie jest zbyt daleko do granitu z wyżynnych wrzosowisk lub czerwonego piaskowca z estuarium rzeki Exe. Wygląd wiosek i gospodarstw rolnych w znacznie większym stopniu odzwierciedla geologiczną budowę okolicy niż wygląd miast. Jako że wsie projektują i budują miejscowi, zawsze kierują się oni pragmatyzmem i korzystają z lokalnie dostępnych materiałów. W poprzek kraju, od hrabstwa East Riding of Yorkshire przez Lincolnshire, Oxfordshire i Gloucestershire aż do Wiltshire i wschodnie Somerset, biegnie szeroki pas wapienia. Oczywiste jest więc, że miejscowe farmy i domy zbudowano z tego kamienia. Wiele domów w Cheshire, na pograniczu z Walią i w Midlands, ma konstrukcję szkieletową drewnianą ze względu na brak kamiennego budulca. Domy na północy są zbudowane głównie z wielkich bloków wapienia lub piaskowca. Na południowym wschodzie Kent szczyci się ponad tysiącem dwupiętrowych domów o konstrukcji szkieletowej drewnianej. Część z nich powstała w efekcie stopniowej przebudowy, która rozpoczęła się pod koniec XV wieku. Tu kominy już dawno stały się czymś powszechnym, chociaż szklone okna nadal należą do rzadkości. Jednak w każdym regionie widać różnice społeczne. Bogatsi – przedstawiciele szlachty średniej, czyli dżentelmeni (gentry) i bardziej zamożni yeomani – uwijają się, przebudowując swe wielkie domy zupełnie tak samo jak kupcy w mieście. Natomiast najemni robotnicy rolni (labourers) nadal żyją w takich samych warunkach, jak ich ojcowie – w małych parterowych, ciemnych i zakopconych chałupach.

Wieś to coś więcej niż tylko zbiorowisko chałup. Przestrzeń wspólnoty koncentruje się wokół kościoła i zakrystii. Wszędzie we wsi stoją stodoły, obory, spichlerze, kurniki, stajnie, wozownie i młyny. Młyny wodne występują znacznie częściej niż wiatraki (młyny wiatrowe), z wyjątkiem wzgórz na południowym wschodzie kraju, gdzie tych drugich jest znacznie więcej. Chorągiewki zdobią dachy, jednak zasadniczo ich wygląd nie zmienił się od późnego średniowiecza. Wiatraki mają skrzydła pokryte tkaniną i sięgają wysokości dwóch, a nawet trzech pięter. Najbardziej charakterystyczną cechą jest to, że zbudowane są na trzpieniu, dzięki czemu cały budynek można obracać, by najefektywniej korzystać z siły wiatru28. W większości wiosek napotkamy także miejsca do piłowania drewna (sawpits), drewutnie, gnojowiska, kopy siana, ule i, oczywiście, ogrody. Rozporządzenie z 1589 roku stwierdza, że każdy nowy dom ma dysponować 4 akrami ziemi – takie minimum jest przewidziane dla zaspokojenia potrzeb rodziny. Wszystkie budynki domowe mają być tak ustawione, by nie groziło im zalanie czy przymrozki. Kolejne przepisy regulują najlepsze wzajemne ustawienie budynków. „Stodoła z sianem w pobliżu stajni – zguba pewna” – oznajmia William Horman, dowodząc, ile trzeba włożyć wysiłku w rozplanowanie położenia stodoły i przybudówek.

Bez względu na to, ile czasu poświęci się na rozplanowanie wioski, oczywiste wydaje się, że duże zgromadzenie osób mieszkających blisko siebie nieuchronnie oznacza problemy sanitarne. Wiele wiosek ma wspólną kanalizację, którą regularnie zapychają kał i nieczystości. Przykładowo, idąc przez Ingastone w hrabstwie Essex w latach sześćdziesiątych XVI wieku, zobaczysz wygódki wybudowane nad wspólnym rynsztokiem. W 1562 roku sąd dworski zakazał ludziom zostawiania na ścieżkach martwych świń, psów i innych zwierząt. W 1564 roku nakazano mieszkańcom sprzątanie własnych odchodów w miejscu publicznym, zakazano pozostawiania łajna i zakrwawionych wnętrzności ubitych zwierząt na drodze, a także powstrzymanie się od wrzucania do rynsztoka rzeczy, które blokują wspólne rury i wywołują straszliwy smród. W tym samym roku wydano ogólny zakaz budowania wygódek nad rynsztokiem ze względu na przejmujący fetor. Kolejne rozporządzenia w tej sprawie wydano w latach 1565 i 1569. Niech te incydenty cię nie zmylą – Ingatestone wcale nie jest wyjątkowo obrzydliwym miejscem. Podobne wpisy w archiwum sądu dworskiego wskazują, że urzędnicy są tu szczególnie wyczuleni na podobne kwestie, ponieważ ich osada leży wzdłuż głównej drogi biegnącej między Londynem i Chelmsfordem, a właściciel dworu, sir William Petre, nie chce, by kojarzono jego nazwisko z wioską, gdzie śmierdzi. Jego własna posiadłość, Ingatestone Hall, może poszczycić się jednym z najbardziej zaawansowanych systemów kanalizacyjnych w kraju. Zwróć uwagę, że w Chelmsfordzie często zobaczysz ludzi sikających na krzyż na placu targowym, a w pobliskim Moulsham wiadomo, że niektórzy członkowie pewnego zakonu opróżniają nocniki wprost do ogrodu, ku wielkiemu oburzeniu innych mieszkańców29.

Londyn

Londyn nie przypomina innych miast w Europie. Jak już zauważyliśmy, jest znacznie większy i ma więcej mieszkańców niż jakiekolwiek inne miasto w królestwie. Także jego społeczna organizacja jest odmienna – miasto ma o wiele bardziej kosmopolityczny charakter, a jego rola jako siedziby rządu, w tym Westminsteru, jest wyjątkowa. Nawet na początku panowania Elżbiety, gdy liczba ludności Londynu wynosiła ok. 70 tysięcy, ich dobra podlegające opodatkowaniu dziesięciokrotnie przekraczały wartość dóbr mieszkańców drugiego co do wielkości miasta, czyli Norwich, liczącego wówczas 10 600 mieszkańców30. Jest to zatem nie tylko największe, ale też najzamożniejsze miasto królestwa. W 1603 roku, gdy liczba Londyńczyków przekroczyła 200 tysięcy, stolica nie miała sobie równych. Zapomnijmy o statystyce – na długo, zanim dojedziesz do rogatek miasta, uderzą cię wyraźne różnice społeczne. Spójrz tylko na ludzi mijanych po drodze. Podróżując starą rzymską drogą, zwaną jako Watling Street, napotkasz posłańców w strojach podróżnych i rolników prowadzących zwierzęta na przedmieścia, medyków wyjeżdżających z miasta do pacjentów na prowincji, wreszcie podróżników z zagranicy jadących powozami do Oksfordu. W Londynie znajdziesz tak wielkie bogactwo i różnorodność życia, że w 1599 roku szwajcarski podróżnik, Thomas Platter, stwierdzi: „to nie Londyn jest w Anglii, lecz Anglia jest w Londynie”31. Historyk John Stow opisuje miasto w swym monumentalnym dziele Survey of London jako „najpiękniejsze, największe, najbogatsze i najwspanialsze do życia miasto na świecie”.

Wszystkie miasta stanowią konglomerat kontrastów – przypomnisz sobie o tym dobitnie, kiedy dotrzesz do skrzyżowania Watling Street i długiej drogi, zwanej dzisiaj Oxford Street. To Tyburn – miejsce, gdzie stoi szubienica, na której wiesza się złodziei. Podczas egzekucji zwykle wiesza się kilku przestępców naraz. Ich śmierć przyciąga tłumy, jakby to była wspaniała rozrywka. Nagie ciała zwykle dyndają na wietrze jeszcze dzień lub dwa po egzekucji. Nawet po ich ściągnięciu pusta szubienica złowieszczo przypomina o ponurym charakterze tego miejsca. Delikatny szelest liści wiązów rosnących w pobliżu zakłóca ciszę, która sprawia, że nie możesz wyrwać się z zadumy nad tym pradawnym miejscem przypominającym o śmierci.

Skręć na wschód. W oddali zobaczysz miasto. Gdybyś znalazł się w tym miejscu w dniu objęcia tronu przez Elżbietę, czyli 17 listopada 1558 roku, przywitałyby cię dzwony bijące we wszystkich kościołach miasta, a nawet w okolicznych wioskach. Z tego miejsca droga do centrum biegnie w miarę prosto, prowadząc z Tyburn w stronę Newgate przez około 2 i ¾ mili (4,4 km). W oddali, górując nad miastem, w niebo wbija się imponująca średniowieczna iglica katedry św. Pawła o wysokości 500 stóp (ok. 150 m). Gdybyś stał w tym samym miejscu trzy lata później, 3 czerwca 1561 roku, wstrząsnąłby tobą widok pioruna, który uderzeniem w iglicę wywołał pożar dachu. Iglica zawaliła się wraz z dzwonnicą i dachem, zostawiając jedynie wieżę32. Chluba średniowiecznych budowniczych katedr szczerzy się niczym roześmiana, chociaż szczerbata buzia. Położono nowy dach, lecz nigdy nie odbudowano iglicy – w ten sposób katedra jasno przypominała londyńczykom i gościom o niepewności czasów, w jakich przyszło im żyć.