Oferta wyłącznie dla osób z aktywnym abonamentem Legimi. Uzyskujesz dostęp do książki na czas opłacania subskrypcji.
14,99 zł
Strach podcina skrzydła wszystkim niezależne od statusu społecznego, wiedzy, majątku czy umiejętności. Choć generalnie łakniemy w życiu spełnienia, szczęścia i zwycięstwa, rzadko kiedy potrafimy się cieszyć tym, co mamy, zdobywamy czy osiągamy. Dr Grange przyczyn naszego niezadowolenia, braku głębokiej satysfakcji upatruje w lęku, strachu, który pozbawia nas radości, odbiera nam wiarę w siebie, niszczy zaufanie do innych i ogranicza naszą duchową wolność. Pod jego wpływem wstydzimy się siebie albo pragniemy całkowitej kontroli nad innymi.
Autorka na przykładach zaczerpniętych z własnej praktyki zawodowej dzieli się radami i wskazówkami, które mają nam pomóc w pokonaniu lęków.
Ebooka przeczytasz w aplikacjach Legimi na:
Liczba stron: 295
Data ważności licencji: 7/27/2026
Książka została opublikowana po raz pierwszy jako FEAR LESS przez Vermilion, imprint Ebury Publishing wchodzącego w skład grupy wydawniczej Penguin Random House.
Tytuł oryginału: FEAR LESSHow to Win at Life Without Losing Yourself
Przekład: Katarzyna Mojkowska
Projekt okładki: Katarzyna Grabowska/&Visual.pl
Redaktor prowadzący: Bożena Zasieczna
Redakcja techniczna: Sylwia Rogowska-Kusz
Skład wersji elektronicznej: Robert Fritzkowski
Korekta: Dorota Marcinkowska, Katarzyna Bury/Słowne Babki
Copyright © Dr Pippa Grange 2020
© for the Polish edition by MUZA SA, Warszawa 2021
Wszelkie prawa zastrzeżone. Żadna część niniejszej publikacji nie może być reprodukowana, przechowywana jako źródło danych i przekazywana w jakiejkolwiek formie zapisu bez pisemnej zgody posiadacza praw.
ISBN 978-83-287-1898-2
MUZA SA
Wydanie I
Warszawa 2021
Dla Ablayego, którego mocne stąpanie po ziemi i miłość do życia są dla mnie autentyczną inspiracją. Twój przykład przypomina mi, jak wiele zyskujemy, żyjąc bez lęku.
A gdybym ci tak powiedziała, że twoim życiem rządzi strach?
Może pokiwałbyś głową ze zrozumieniem, a może wydałoby ci się to mało prawdopodobne. Tak czy inaczej, jeżeli nie czujesz się życiowo spełniony lub masz niedosyt autentycznych sukcesów, mogę ci przysiąc, że jedyną rzeczą, która stoi ci na przeszkodzie, jest strach. Jeśli z łatwością przychodzi ci osądzanie innych albo jesteś surowy wobec samego siebie, podłożem tego jest właśnie lęk. A jeśli ciągle masz poczucie, że wciąż ci czegoś w życiu brakuje, to on jest temu winny.
Przez dwadzieścia lat pracowałam jako psycholog efektywności, pomagając klientom odkrywać lepsze i przyjemniejsze sposoby działania w pracy i sporcie. Z czasem zrozumiałam, że siłą, która kieruje nami wszystkimi, jest strach. Dotyczy to każdego z nas.
O dziwo, nie jest to jednak powód do przygnębienia ani nieodwołalny, dożywotni wyrok. Wprost przeciwnie, gdy tylko uznasz rolę strachu w twoim życiu, szybko dojdziesz do zasadniczego wniosku, że jeśli uda ci się zmniejszyć jego działanie, twoje życie się zmieni. Dlatego właśnie podstawą mojej praktyki stała się praca nad lękiem.
Najpierw pozwól jednak, że wyjaśnię, jak do tego doszłam. Moimi klientami są liderzy z różnych dziedzin, sportowcy, dyrektorzy generalni i artyści sceniczni. Wspieram ich w pokonywaniu trudności lub pomagam zbudować odporność psychiczną oraz, oczywiście, osiągać sukcesy i zwyciężać. Większość czasu spędzam więc w szatniach i salach konferencyjnych, przy bieżni, obok pływalni, boiska czy kortu, często jako jedyna kobieta pośród drużyny facetów.
Dziesięć lat temu zauważyłam, że moja metoda pracy ewoluuje. Zaczęłam dostrzegać, że po to, by zmiana myślenia pacjenta była autentyczna, musi ona zajść nie tylko w sferze sposobów osiągania wyniku – zaradności, zaciskania zębów, walki o zwycięstwo – ale gdzieś głębiej. Podczas codziennych sesji nieustannie powracały te same tematy: wstyd, poczucie niedopasowania, samotność, zazdrość, rozczarowanie. Brzmiały znajomo – i wyobrażam sobie, że tobie również mogą nie być obce.
A oto i przykład: zdarzało mi się przemawiać do sportowców tuż po tym, jak bili swoje osobiste, a nawet i światowe rekordy. Zamiast się cieszyć, już odczuwali presję przed następnym wyścigiem, następnym wyzwaniem. Innym razem niezwykle skuteczny biznesmen, który zdobył wszelkie symbole sukcesu potwierdzające jego status, zamiast o nich, opowiadał podczas sesji tylko o własnych wadach.
Rozmawiałam też z ludźmi, którym trofea czy wielkie możliwości przeszły koło nosa, ale mimo tego nie załamywali się. Kiedy tylko pracowałam z kimś takim, starałam się sięgnąć jak najgłębiej, by jak najlepiej poznać ten mechanizm. Chciałam wiedzieć, dlaczego niektórzy są niespełnieni nawet wtedy, gdy osiągną sukces, a inni mają poczucie samorealizacji, chociaż ponoszą porażki.
Odkryłam, że u podstaw tego mechanizmu leżą różne sposoby radzenia sobie ze strachem. Zrozumiałam, że lęk w naszym życiu chowa się za różnymi maskami. I to właśnie te poukrywane obawy odbierają nam spełnienie, sprawiają, że zamartwiamy się konkurencją, porównujemy się, gonimy za wynikami i dążymy do uzyskania określonego statusu, popadamy w perfekcjonizm czy nadmiernie się kontrolujemy. Strach sprawia, że nasze życie staje się polem bitwy, każe nam ukrywać naszą autentyczną naturę, mówi, że nigdy nie będziemy mieli wystarczająco wiele lub nie będziemy wystarczająco dobrzy.
Zaczęłam się zastanawiać, czy jest jakiś sposób, żeby to zmienić. Jak mogłoby wyglądać nasze życie, gdyby było w nim mniej lęku?
Zaczęłam od wsłuchania się w siebie. Zdałam sobie sprawę z tego, że gdy dorastałam, we mnie również królował lęk. Wychowałam się w bloku komunalnym, w rozbitej rodzinie, w której występowały problemy z uzależnieniem od alkoholu i narkotyków oraz przemocą domową, a mój brat popełnił samobójstwo. Przez ten cały czas moja mama, mój pierwszy wzorzec, przyjmowała churchillowską postawę „będziemy walczyć na plażach”, przerywaną atakami beznadziei. Dorastałam w przekonaniu, że żeby się nie bać, trzeba odciąć się od emocji i zacisnąć zęby.
Udawałam zarozumiałą, głównie po to, by nikt się do mnie zanadto nie zbliżył. W środku byłam jednak po prostu skrytą, pilną kujonką. I dzięki temu wydostałam się stamtąd: dostałam się do koledżu, a później, dzięki pomocy inspirującego wykładowcy, studiowałam na uniwersytecie, gdzie rozpoczęłam dwa doktoraty – jeden obroniłam, drugi nadal jest w toku – a następnie podjęłam niezwykłą współpracę z najlepszymi drużynami sportowymi na świecie, od nowozelandzkiej ligi rugby po australijskich pływaków i angielskich piłkarzy, a także całą serią drużyn futbolu australijskiego.
Jednak chociaż z zewnątrz wyglądałam na osobę odnoszącą wielkie sukcesy, wcale nie czułam się spełniona – podobnie jak i ludzie, z którymi pracowałam. Mój podskórny lęk kazał mi wierzyć, że muszę walczyć o to, by sobie radzić w życiu, że muszę udawać, ukrywać to, kim naprawdę jestem.
Podczas indywidualnych rozmów z ludźmi odnoszącymi sukcesy w swoich dziedzinach wciąż stawałam wobec lęku we wszystkich jego różnorodnych i destrukcyjnych formach. Zaczęłam więc szukać sposobów, na jakie możemy o nim rozmawiać i docierać do głęboko skrywanych problemów, takich jak zazdrość czy niespełnienie, samokrytyka czy perfekcjonizm, które przejawiały się właśnie w ten sposób.
Znalazłam metody na to, by docierać do ukrytego strachu i pokazywać mu, gdzie jego miejsce. Sposoby na to, byśmy wszyscy wreszcie poczuli się spełnieni.
Później, kiedy pracowałam z drużynami sportowymi i różnymi organizacjami, zorientowałam się, że strach mieszka nie tylko w nas, ale i wszędzie dookoła. Rozmawiałam w grupach o kwestiach, które mają wpływ na wyniki drużyn, takich jak rasizm, narkotyki i alkohol, a także odporność psychiczna i zdrowie psychiczne. Zorientowałam się, że chociaż strach zamieszkuje nasze wnętrza, to jest dodatkowo karmiony i powielany przez naszą mentalność: przejmowane przez nas przekonania, a także relacje i środowiska.
Dlatego przez dziesięć ostatnich lat przyjmowałam stanowisko raczej coacha zajmującego się mentalnością grupy niż psychologa efektywności. Skupienie się na jednostce jest ważne, ale największą różnicę, z mojego doświadczenia, robi zmiana myślenia w drużynie.
Ta książka stanowi efekt mojej pracy jako coacha grupowego i indywidualnego: to przekrojowa wizja, w jaki sposób możesz zobaczyć źródła strachu w swoim życiu, wnętrzu i otoczeniu, skonfrontować się z nimi i wyplenić je. Zawiera autentyczne historie, które pomogą ci zastanowić się nad swoimi problemami i, mam nadzieję, sprawią, iż poczujesz, że dasz sobie radę.
Jestem z całego serca wdzięczna za głęboko osobiste opowieści, jakimi podzieliło się ze mną wielu sportowców, liderów i trenerów na przestrzeni lat, a także za odsłonienie przede mną swojej wrażliwej strony. Dziękuję im za wszystko, czego mnie nauczyli, i za odwagę, z jaką podjęli się pracy nad sobą. A teraz wy możecie skorzystać z tych pomysłów, by i waszym życiem przestał rządzić strach.
Zatem: do dzieła.
Kiedy ostatni raz naprawdę się bałeś? Możesz pomyśleć: kiedy zgubiło mi się dziecko w centrum handlowym, kiedy lekarz powiedział, że dolega mi coś poważnego, kiedy nocą ktoś za mną szedł z przystanku, kiedy wchodziłem na scenę, żeby wygłosić ważne przemówienie.
Masz rację: każda z tych sytuacji może wywołać stary, dobry strach. Jednak pewnie nie przyjdzie ci od razu do głowy wiele innych momentów, w których kierował tobą lęk. Kiedy to on tobą rządził, a ty nie zdawałeś sobie z tego sprawy.
Strach towarzyszy ci, kiedy czujesz się niespełniony, gdy wydaje ci się, że czegoś ci brak. Kiedy żadna liczba osiągnięć, trofeów czy symboli statusu nie wydaje ci się wystarczająca. To on tobą kieruje, kiedy zazdrościsz, oceniasz innych, ogarnia cię perfekcjonizm albo kusi cię, by dokopać koledze z pracy.
Strach odgrywa w życiu o wiele istotniejszą rolę, niż mogłoby się wydawać. Jest GPS-em, który kieruje naszym postępowaniem, tworząc schematy podejmowania decyzji i ograniczając nasze możliwości na przyszłość. I nie wywołujemy go tylko my sami: w ogromnej mierze to, w jaki sposób żyjemy i w co wierzymy, nie pochodzi z naszego wnętrza, lecz jest narzucane nam przez kultury, w jakich żyjemy, a następnie powielane i przetwarzane.
Ta książka ma na celu wyzwolenie cię od życia, w którym codziennie paraliżuje cię nieproszony gość – strach. Przy okazji może też pomóc pozbyć się jego wspólników: zazdrości, trzymania ludzi na dystans, perfekcjonizmu, wstydu i łatwości w osądzaniu innych.
Istnieją dwa rodzaje strachu. Pierwszy charakteryzuje wystrzał adrenaliny, uczucie paniki, duszność – tego lęku nie sposób pomylić z żadnym innym uczuciem. Występuje w momencie kryzysu lub silnego stresu, na przykład podczas rozmowy o pracę, przed ważnym przemówieniem albo rzutem osobistym w koszykówce. Nazywam go lękiem tu i teraz i w dalszej części książki wyjaśnię, jak go wyciszyć.
Przede wszystkim będę jednak zajmowała się w tej książce innym rodzajem strachu – takim, który rządzi całym naszym życiem, wpływa na podejmowanie decyzji i sprawia, że czujemy się niespełnieni. Nazywam go lękiem przed byciem niewystarczająco dobrym.
Ten typ strachu występuje, gdy lęk nałoży się na doświadczenia z przeszłości i myślenie o przyszłości. Powstaje wtedy obawa przed rozczarowaniem innych i porażką. Przed byciem niewystarczająco dobrym. Przed byciem niekochanym.
Właśnie te lęki przyjmują formy, o jakich wspominałam wcześniej: zazdrości, perfekcjonizmu, trzymania innych na dystans i izolowania się, niedoceniania swoich możliwości. Mam nadzieję, że lektura tej książki pomoże ci zdemaskować strach w tej formie, w jakiej przejawia się on w twoim życiu, i uwolnić się od niego. Chciałabym pomóc ci dostrzec, które ze stworzonych przez ciebie przekonań, jakie przyjąłeś i według których funkcjonujesz, wynikają ze strachu, a także które z miejsc, w jakich żyjesz, wypełnia atmosfera lęku.
Widziałam, co może się wydarzyć, kiedy człowiek nauczy się zarządzać strachem, zamiast pozwalać mu na przejęcie władzy. Widziałam, jakich cudów dokonuje taka zmiana na boisku, bieżni czy korcie, a także w codziennym życiu, w pracy i związkach. Widziałam, jak podzielone drużyny, zlepki szukających wymówek indywidualistów, stają się niepokonanymi całościami złożonymi z bliskich sobie nawzajem, pełnych pasji ludzi. Widziałam, jak niespełnione, sfrustrowane i zgorzkniałe osoby fundują swojemu życiu i wynikom w pracy kompletną metamorfozę.
Skonfrontowanie się ze swoimi lękami stanowi pewien rodzaj dorastania. Polega na wyzbyciu się lęków przejętych od rodziców, związanych z traumą pokoleniową i społecznych. Ten proces da ci wolność odkrywania swoich autentycznych ambicji i zdefiniowania ich na nowo, co oznacza dla ciebie życiowy sukces. Będziesz patrzeć na świat w nowy sposób, trzeźwo i z optymizmem.
Sytuację, w której sukces wynika z chęci pokonywania innych i lęku, że nie jest się wystarczająco dobrym, nazywam płytką wygraną. W tej książce chciałabym oduczyć cię tego kiepskiego nastawienia, które pozbawia cię pozytywnych doświadczeń.
Praktyka, której dziś nauczam, opiera się na zrównoważonym rozwoju osobistym, afirmacji życia i jest pozytywna. Wiem to. Jest sposobem na wygrywanie w życiu, który wnosi zaskakującą radość, bliskość i poczucie przynależenia. Taki rodzaj sukcesu nazywam głęboką wygraną.
Kiedy osiągamy głęboką wygraną, jest w niej tyle krwi, potu i łez, ile według nas trzeba, ale nie chodzi w niej o indywidualną dominację. Jest wynikiem ludzkiej pasji i ambicji, spełnieniem i poczuciem, że wreszcie niczego nam w życiu nie brakuje. To życie bez lęku.
Jak korzystać z tej książki
To nie jest typowy poradnik. Nie znajdziesz w nim antidotum na wszelkie bolączki, dziesięciu sposobów na to, jak pozbyć się lęku, ani szybkich rozwiązań.
Nie lubię metod tego rodzaju, ponieważ z mojego doświadczenia jako psycholożki sportu wynika, że nie są one w stanie trwale pomóc w przypadku różnych przejawów lęku przed byciem niewystarczająco dobrym. Jeśli próbowałeś już kiedyś osiągnąć długotrwałą zmianę, korzystając z psychologicznych sztuczek, pewnie sam już to odkryłeś. Takie techniki są wartościowe, ale w konkretnych sytuacjach, którym przyjrzymy się w części 1.
Ta książka jest zbiorem pomysłów i doświadczeń. Mam nadzieję, że opowieści o tym, co spotkało innych ludzi, i sposoby, w jakie pokonali strach, pomogą ci wyobrazić sobie, jaką rolę odgrywa on w twoim własnym życiu i co możesz z tym zrobić lub jakich zmian dokonać w sobie. Niczym pojedyncze puzzle pewne konkretne wydarzenia czy sytuacje wydadzą się dopasowane do twojego życia albo uznasz, że pewne rozwiązania mogą być dla ciebie skuteczne. Wierzę, że takie chwile głębokiego zrozumienia pozostają z nami dłużej niż próby zaprowadzenia porządku w życiu za pomocą jakiegoś triku czy techniki.
Najłatwiej nam się skupić na logice i dowodach. Jednak głęboka i trwała praca nad zmniejszeniem roli lęku w naszym życiu odbywa się na poziomie nieświadomości, a zanurkowanie w głąb niej wymaga pracy i czasu. Przykro mi to mówić, ale najpewniej nie uda się tego załatwić w tydzień.
Możesz sobie myśleć: „to brzmi jak masa roboty”. Cóż, miejmy nadzieję, że będzie inaczej. Jest też dobra wiadomość, że nie ma potrzeby, byś wykonywał jakieś ćwiczenia czy prace domowe: musisz tylko czytać, zastanawiać się i pozwolić działać swojej wyobraźni oraz nieświadomości.
Inną dobrą wiadomością jest to, że nie znajdziesz w tej książce wielostronicowych zestawień danych i dowodów. Napisałam ją na podstawie życia, dzięki obecności na boisku. Zrobiłam tak, ponieważ chcę na chwilę odwrócić waszą uwagę od faktów oraz danych i skierować ją ku waszemu wnętrzu, w stronę tego, co w głębi ducha sami wiecie – do wspomnianego już miejsca, w którym dokonują się trwałe zmiany, czyli do waszej podświadomości.
Przełomy w wynikach sportowych lub nagły wzrost radości z życia, pewności siebie i poczucia spełnienia nie wynikają tylko z myślenia lub ze stosowania popartych dowodami teorii. Zmiany w związku lub w grupie zachodzą wtedy, kiedy jest w niej odpowiednio dużo miłości – panuje autentycznie ciepła atmosfera, relacje są bliskie i każdemu życzy się, by odnalazł w sobie to, co najlepsze. Jeśli sprawa dotyczy jednostki, punktem zwrotnym jest pojawienie się chęci, by dokładnie przyjrzeć się roli strachu w życiu. A te uczucia emanują z mądrości wyobraźni i instynktu oraz z tego dzikiego, nienaukowego miejsca – duszy.
Rozmawianie o duszy czy miłości w naszym hiperracjonalnym świecie, w którym rządzą dane, jest przerażające, ale jestem przekonana, że to właśnie tych elementów nam brakuje, byśmy mogli wykorzystywać swój potencjał i walczyć z lękiem. To jedyny autentyczny sposób, by rozmawiać o zmianie i stawać się nieustraszonym.
Z psychologią popularną i poradnikami jest jeszcze jeden problem: najczęściej traktują nas jako wyizolowane jednostki uwięzione we własnych myślach. Stanowimy jednak jedynie część układanki. Lęk rodzi się w naszych wnętrzach, ale przychodzi też z zewnątrz: z naszego otoczenia, szkoły, pracy, drużyn, rodzin, związków.
Paradoksalnie można pomyśleć, że opisywane przeze mnie emocje i zachowania, które wynikają z lęku – zazdrość, perfekcjonizm, izolowanie się i osądzanie innych – są tylko wytworem twojej głowy. Że są twoją własną, wstydliwą tajemnicą. W rzeczywistości te zachowania, myśli i uczucia mamy wszyscy w swoich głowach.
Nie istnieje znacząca różnica w fizjologicznej reakcji mężczyzn i kobiet na strach, jesteśmy jednak w tej kwestii inaczej kształtowani społecznie. Chłopców uczy się – nawet jeśli nie robią tego sami rodzice – by byli „twardsi”, że nie powinni okazywać emocji, także strachu. Dlatego po kobietach częściej go widać. Kiedy jednak chodzi o strach w formie zniekształconej, jest między kobietami i mężczyznami więcej podobieństw niż różnic. Wszyscy zmagamy się z naszymi własnymi przejawami uczuć, pod którymi czai się strach, że nie jesteśmy wystarczająco dobrzy.
W pierwszej części tej książki poproszę cię o przyjrzenie się wywołującym strach kulturom i środowiskom, w jakich wszyscy żyjemy, zastanowienie się, jak na ciebie wpływają. Może ci się wydawać, że zmiana kultury strachu w, dajmy na to, firmie czy rodzinie, jest czymś nieosiągalnym. Ale mentalność tworzymy codziennie, ty, ja i wszyscy inni, za sprawą tego, co tolerujemy, a co ignorujemy, czemu stawiamy opór, a co nagradzamy. Wszyscy mamy swój wkład w nasze środowisko.
W kolejnej części tej książki przyjrzymy się biologicznym przyczynom tego, dlaczego wszyscy jesteśmy zaprogramowani, by się bać. Poznamy też techniki, jak zarządzić lękiem, kiedy pojawi się w momencie najgorszym z możliwych.
Potem nastąpi głębsza praca: przyglądanie się wszelkim przejawom strachu przed byciem niewystarczająco dobrym we wszystkich jego formach. Podzielę się historiami osób, które stawiły mu czoła i pokonały go, by pokazać ci, co dzieje się w twojej głowie i jak to zmienić.
Książkę zamyka manifest – podsumowanie wszystkiego, co przedstawiłam. Kiedy więc skończysz czytać książkę, łatwo przypomnisz sobie konkretne założenia.
Mam nadzieję, że poniższe strony dadzą ci wolność.
Uwaga dotycząca zdrowia psychicznego
Lęk, o jakim mówię w tej książce, taki, który wyniszcza nasze dobre samopoczucie psychiczne na co dzień, może przeistoczyć się coś poważniejszego.
Być może i ciebie, podobnie jak miliony ludzi na całym świecie, strach i niepokój nie tylko ograniczają, ale wręcz paraliżują. Jeśli twój lęk przypomina bezdenną rozpacz i nieprzenikniony mrok, nie jesteś w stanie funkcjonować albo masz myśli samobójcze, proszę, wiedz, że to autentyczna i wyniszczająca choroba, która wymaga troski, wsparcia, profesjonalnego leczenia i opieki ze strony ludzi, którzy cię kochają.
Radzenie sobie z zaburzeniem psychicznym na własną rękę nigdy nie jest dobrym pomysłem. Na końcu książki znajdziesz listę źródeł, które wesprą cię w szukaniu pomocy.
Skąd się bierze strach? Ze wszystkiego.
Owszem, lęk przybywa z twojego wnętrza: tego, w co wierzysz, co myślisz. Jednak ogromna jego część ma swoje źródło na zewnątrz, w kulturze czy mentalności naszego środowiska.
W tym rozdziale skupię się na przejmowanych od otoczenia przekazach, przeświadczeniach i ogólnie akceptowanych zachowaniach, przez które tkwisz w kulturze strachu. Chcę je podważyć, pomóc ci je wyraźnie zobaczyć, by już nie zasysały cię w głąb bagna strachu.
Istoty ludzkie to jedyne stworzenia na ziemi obdarzone świadomością, że jutro mogą być lepsze niż dziś. Być może to właśnie ta cecha nas wyróżnia. Całe życie staramy się robić postępy i zostawiać dawnych siebie w tyle. Każdy chce się doskonalić, a także osiągnąć ponadprzeciętność w tym, co ma dla niego znaczenie.
Co oznacza dla ciebie „postęp”, to już kwestia indywidualna. Może pragniesz zamienić swoją firmę w spółkę akcyjną albo sprawić, by twoja drużyna wygrała finał. Może walczysz o awans, planujesz ciążę, chcesz kupić większy dom albo po raz pierwszy przebiec pięć kilometrów.
Większość z nas stawia sobie poprzeczkę o wiele wyżej, niż to konieczne. To ludzkie, by do czegoś choć trochę dążyć, na wielką lub drobną skalę. Na tym bazuje nasze pragnienie, by wygrywać.
Życie niektórych osób i przez pewne okresy może zamienić się w autentyczną walkę o przetrwanie: fizyczne, materialne lub psychiczne. Trzeba wtedy szukać odwagi głęboko w sobie, stawiać czoła problemom i jak najlepiej wykorzystywać swoje zasoby. Jeśli właśnie opisałam ciebie, chylę czoła.
Jednak w przypadku większości z nas, mieszkańców świata Zachodu, nasza walka jest w ogromnym stopniu wytworem człowieka. Próbujemy pokonać kamienie milowe, osiągać cele w biznesie i zdążać na czas. Nasza walka to rywalizacja pomiędzy drużynami w sporcie czy osobami w pracy. Nie zagraża to naszemu życiu, lecz daje pewne pojęcie na temat „mitu walki”, który kieruje naszym życiem i stanowi podwaliny naszej mentalności społecznej.
Pomyśl choćby o języku, jakiego na co dzień używamy. Zdarza ci się mówić, że się umordowałeś, ustrzeliłeś coś lub była rzeźnia? O wojennej ścieżce, zbrojeniu się w fakty, wytaczaniu ciężkich dział, zakopywaniu topora, braniu na celownik, wojnie nerwów, walce do ostatniej kropli krwi? Wiesz już, co mam na myśli.
W wielu zmaskulinizowanych środowiskach, takich jak sport, wielkie korporacje w City czy kręgi prawnicze ten rodzaj języka jest na porządku dziennym. Zresztą stosują go również kobiety pracujące w podobnych środowiskach pełnych rywalizacji. One jednak częściej używają języka wojennego w kontekście osobistym, na przykład: „Walczę z dziećmi, by poszły spać”, „Muszę kogoś namierzyć”, „Dam się pokroić za chwilę dla siebie”, „Zabijam wzrokiem” czy, jak to mówi Beyoncé, „slay”, czyli „wymiatam”.
Mit walki zbyt silnie zakorzenił się w naszej kulturze. Dziś już wielu z nas – możliwe, że ty również – postrzega życie wyłącznie jako nieustanne zmaganie się, rywalizację, a nawet wojnę. Walczymy o zdobycie wymarzonej pracy, walczymy, by rano wyciągnąć dziecko z domu, walczymy o miejsce w korku czy w metrze, zmagamy się z powszechną nieżyczliwością i frustrujemy przy załatwianiu codziennych spraw. Ale czy to nam coś daje?
Zarówno mężczyźni, jak i kobiety patrzą na życie w ten sposób, ale może to przybierać odmienne formy. Do mężczyzn bardziej przemawia koncepcja walki i fizycznej dominacji nad innymi, a do kobiet czujność i pilnowanie swojej przewagi. Przywiązywanie ogromnej wagi do wyglądu również jest formą rywalizacji wśród kobiet, choć dziś mężczyźni już depczą im w tej kwestii po piętach. Jedni i drudzy zaś, po równo, walczą o uwagę, prestiż i uznanie.
Walką zajmują się zawodowi żołnierze, wyszkoleni, by radzić sobie na polu bitwy. Duch walki niewątpliwie bywa ogromną zaletą podczas rywalizacji – umożliwia skupienie się na konkretnym celu, odnalezienie w sobie ponadprzeciętnej odwagi, buduje niezachwianą wytrzymałość, jasność myślenia i opanowanie pod presją. Jednak mimo wdzięczności i szacunku, jakimi darzę zawodowych żołnierzy, nie wydaje mi się, by postawa bojowa była odpowiednim wzorcem życiowym.
Postawa bojowa zakłada, że podstawową motywacją człowieka jest parcie do przodu, dążenie do bycia niezwyciężonym i pokonywanie innych ludzi. Jeśli dotyczy to ciebie, to nie twoja wina: postrzeganie życia jako walki wpajano nam od maleńkości i wryło się głęboko w naszą psychikę. Mit, że musimy zdominować innych, by odnieść sukces, stał się dla nas normą.
Czy przynależysz do klubu walki?
Pewnego razu znajomy powiedział mi, że wreszcie udało mu się znaleźć nową drużynę hokejową dla swojego siedmioletniego syna. Treningi odbywały się prawie dziesięć kilometrów dalej od poprzednich, ale twierdził, że warto się fatygować.
„Co było nie tak z poprzednią drużyną?”, zapytałam.
„Chodzi o trenera, który jest też tatą jednego z chłopców”, odparł. „W przerwie, kiedy schodzą z boiska, zaczyna swoje motywacyjne gadki. Są przerażające. »Ciśnijcie, chłopaki, walczcie do samego końca. Pozwalacie sobie wejść na głowę. Musicie ich zdominować. Jesteśmy tu po to, by wygrać«. Na Boga, oni mają po siedem lat”.
Mogę się jedynie domyślać, że ów trener, kiedy sam był dzieckiem, był uczony właśnie w taki sposób. Podejrzewam też że, podobnie jak wielu z nas, właśnie tak postrzega świat: jako pole walki, miejsce, w którym trzeba pokonywać innych, rywalizować. (Dodam tylko, że tamta historia dobrze się skończyła. Trener w nowej szkółce zbierał chłopców w grupkę i tłumaczył, że są tam po to, żeby się dobrze bawić, starać się na tyle, na ile mogą, ufać własnym zdolnościom i wierzyć w siebie i swoją drużynę).
Przyjrzyj się teraz własnemu dzieciństwu – możesz wrócić myślami do czasów szkolnych lub chwil spędzonych w domu, jeśli masz rodzeństwo – i zastanów się, jak często stawiano ci kogoś za przykład albo cię z kimś porównywano: „Z was dwóch to twoja siostra jest tą bystrą”, „Nie nadajesz się do pierwszego składu drużyny”. Jako dzieci jesteśmy bezsilni wobec narzuconego modelu postrzegania świata, opartego na porównywaniu się do innych.
Możesz myśleć, że nie ma nic złego w rywalizacji. „Chcę być najlepszy, jaki tylko mogę, chcę osiągać wyniki, odnosić sukcesy, wygrywać”. Dostawać nie tylko nagrody pocieszenia „za wzięcie udziału”. Ale pomyśl tylko: czy nie traktujesz tego zbyt serio? Czy naprawdę chcesz być najlepszy ze wszystkich, wygrywać za wszelką cenę, nawet ponosząc wysokie koszty? Tak się dzieje, gdy twoje działanie wynika z lęku przed porażką, przegraną i tym, że nie będziesz wystarczająco dobry, a nie z chęci sprawdzenia się. Bywa i tak, że niektórzy z góry uważają się za przegranych i w efekcie w ogóle nie chcą brać udziału w rywalizacji.
Owszem, rywalizacja może być wartościowa, sama z siebie lub na boisku. Ale nie wtedy, gdy staje się sposobem na życie. Istnieje głęboki rozdźwięk pomiędzy chęcią sprawdzenia, na co nas stać, a pragnieniem bycia lepszym od wszystkich innych. Jednak chociaż pole bitwy stało się domyślną metaforą życia zawodowego, społecznego i prywatnego, nie oznacza to, że należy się tego trzymać. Zobaczysz w następnych rozdziałach, że język, jakiego używamy, kształtuje nasz sposób doświadczania świata. Jeśli chcemy być bardziej nieustraszeni, musimy sprawić, aby rzeczywistość stała się pełna życzliwości i akceptacji.
Jaka jest twoja definicja sukcesu? Czy zdarzyło ci się kiedyś zdobyć wymarzone zwycięstwo, by później zdać sobie sprawę, że nie odczuwasz z tego powodu satysfakcji i pragniesz czegoś więcej? Ten rozdział wyjaśnia to zjawisko; nazywam je płytkim zwycięstwem. A także objaśnia, jak osiągnąć autentyczne spełnienie, które nazywam głębokim zwycięstwem.
Doskonałym przykładem płytkiego zwyciężania jest sukces pewnego elitarnego sportowca o imieniu Paul, z którym kiedyś pracowałam. Gdy opowiadam o moich klientach, w większości przypadków zmieniam ich tożsamość, by chronić ich prywatność i nie nadużyć ich zaufania. Podobnie zrobiłam w przypadku Paula, jednak samo sedno jego opowieści – to, co czuł i jakie emocje wyrażał – pozostało autentyczne.
Jeśli kiedykolwiek marzyłeś o zostaniu gwiazdą sportu i wyobrażałeś sobie, jak niesamowicie musi czuć się zawodnik u szczytu formy, historia Paula może cię zaskoczyć. Szczególnie że, jak sam mi powiedział, już jako pięciolatek pragnął grać w futbol. Wydawać by się mogło, że jego sen się ziścił.
Wspominał, jak zasiadł ze swoim dziadkiem w klitce na przedmieściach, by oglądać finał rozgrywek w piłkę nożną. Drużyna, której kibicował, wygrała wtedy golem strzelonym w ostatniej minucie. Do dziś byłby w stanie opisać dokładny kąt i trajektorię lotu piłki. Wtedy właśnie zapowiedział swojemu dziadkowi, że kiedyś będzie najlepszym graczem, jakiego widział jego ulubiony klub: pewnego dnia sam przyczyni się do zwycięstwa tej drużyny.
Paul miał nie tylko marzenie, lecz także talent, który z czasem ujawniał się coraz wyraźniej, kiedy chłopak dojrzewał fizycznie. Spędzał długie godziny w zaułkach z piłką u stóp, tocząc dramatyczne boje i knując intrygi, zwyciężając w chwale i ponosząc sromotne porażki wraz z najlepszymi kumplami. Poprosiłam Paula, żeby opisał uczucie, jakiego doświadczał, grając w piłkę w tamtym okresie życia. Jego odpowiedź była prosta: „Czułem się super”.
Najlepszym czasem w tygodniu nastoletniego Paula były treningi. Pławił się w pochwałach trenerów i czerpał radość z zajęć. Z łatwością przychodziło mu popisywanie się, uwielbiał swoimi umiejętnościami robić wrażenie na kolegach, zabawiać ich trikami i błaznować. Opisał mi dumę, jaką poczuł, kiedy trener przekazał mu, że są nim zainteresowani łowcy talentów ze znanego klubu, i że wracał wtedy z treningu do domu jak na skrzydłach, oszołomiony z ekscytacji.
Paul był zawodowym sportowcem imponująco długo, bo piętnaście lat – do dwudziestego dziewiątego roku życia. Niestety jednak chwila, w której pozyskano go do znanego klubu, była najnieszczęśliwszą w jego karierze.
W drużynie seniorów zadebiutował stosunkowo późno, bo w wieku dwudziestu lat. To wtedy zaczął z wolna dostrzegać, że idzie mu coraz gorzej.
„Wydawało mi się, że z dużymi chłopakami po prostu tak już jest. Bo było ciężej. Nie mam tu na myśli jednak strony fizycznej, bo w tym aspekcie zawsze chciałem się starać, lecz o bardziej szorstką atmosferę. Wystarczyło kilka lat od chwili, gdy zagrałem w pierwszym meczu i chwaliłem się tym wszem wobec, aby moja ekscytacja zaczęła blaknąć. Granie przestało być zabawą. Wszystko zrobiło się »na poważnie«. Ciągle słyszałem, że mam wziąć się w garść i skupić, że inne chłopaki dałyby się pokroić za szansę, którą ja otrzymałem, i że powinienem być wdzięczny. Cóż, byłem wdzięczny, ale również trochę rozczarowany. I nie mogłem o tym mówić. Bo jak miałbym się przyznać, że źle się czuję, kiedy wszyscy dookoła uważali, że złapałem pana Boga za nogi?. (…) Doznałem kilku kontuzji, w większości drobnych. Aż pewnego roku tak uszkodziłem sobie biodro, że byłem wyłączony z gry przez prawie cały sezon. Podczas rehabilitacji musiałem spędzić mnóstwo czasu na rowerze stacjonarnym i w basenie, z dala od reszty chłopaków. Nikt nie lubi rehabilitacji, bo jest nudna jak diabli, ale trzeba przez nią przejść. Trener nie był z natury wylewny, jednak do dziś krew mnie zalewa, kiedy pomyślę, że przez te wszystkie miesiące powtarzał mi tylko: »Cała masa młodych talentów walczy o twoją koszulkę, stary, i każdy z nich jest od ciebie lepszy«.
Koledzy tylko to obśmiali, dali mi parę kuksańców i podokuczali. A ja, jak to zazwyczaj bywa, rechotałem razem z nimi i udawałem, że mnie to nie rusza. Ale czułem się naprawdę okropnie. Sporo czasu minęło, nim przyznałem się do zranionych uczuć. Stresowałem się, widząc, jak wszyscy koledzy robią postępy. Zaczęło mnie to zżerać od środka.
Podczas pierwszego meczu po powrocie strasznie się bałem, że dam ciała. Od tamtej chwili nieustannie starałem się udowodnić, że się do czegoś nadaję, traktowałem to śmiertelnie poważnie. Przez większość czasu bolało mnie biodro, ale nic o tym nie mówiłem. Aż tu nagle, jakieś sześć tygodni po powrocie, w samym środku meczu poczułem, jak coś w nim przeskakuje i padłem na murawę z bólu. Żałuję, że nie ustałem na nogach mimo ogromnego cierpienia. Kiedy schodziłem z boiska, usłyszałem, jak trener rzuca w moją stronę »mięczak«, czy coś podobnego. Zawstydziłem się, ale byłem też smutny i zły. Postanowiłem, że jeszcze pokażę trenerowi, że wcale nie jestem słaby.
Lekarz zaordynował operację, ale można z nią było poczekać, więc przez resztę sezonu otrzymywałem serię niezbyt przyjemnych, cotygodniowych zastrzyków w biodro, dzięki którym mogłem grać. Podczas treningów zaciskałem zęby. O bólu nie pisnąłem słówka nikomu poza lekarzem.
Kiedy patrzę wstecz, dostrzegam, że nie byłem zbyt miły dla otoczenia, a szczególnie dla własnej żony. Odsunąłem się od kolegów. Czułem się otępiały i zimny jak kawałek mięsa poddawany obróbce. Po prostu wyłączyłem się i robiłem, co do mnie należało. Myślałem, że może właśnie to powinno się robić, żeby wygrywać. Nie rozmawiałem o tym nawet z moim dziadkiem. Wciąż myślał, że piłka jest dla mnie najważniejsza.
W tym samym roku wygraliśmy finał. I to ja podnosiłem puchar. Pamiętam, jak po meczu wszedłem do szatni i ujrzałem plakat z napisem »meta nie istnieje«. Pomyślałem: »cholera, wolałbym, żeby istniała«. Wszyscy dookoła otwierali piwa i zajmowali się sobą, cali uśmiechnięci i rozśpiewani. Przyłączyłem się do nich, ale wewnątrz miałem pustkę. Nawet nie czułem się sobą. Może dopadła mnie lekka depresja, może jestem po prostu słabeuszem albo mięczakiem.
Niedawno ktoś mnie zapytał, czy chciałbym, żeby moje dziecko grało zawodowo w piłkę. Niespecjalnie. Nie chcę patrzeć, jak gaśnie w nim iskierka”.
Kariera Paula to klasyczny przykład płytkiej wygranej. Jego radość z gry – a koniec końców i z życia – zgasła za sprawą wzbudzającej niepokój atmosfery w klubie.
Czy temat płytkiej wygranej dotyczy również ciebie? Podobnie jak w przypadku Paula często wskazówką jest uczucie wypalenia. Masz wrażenie, że z twojego życia zniknęła ekscytacja lub radość? Czujesz znudzenie? Działasz mechanicznie albo zgasła w tobie dawna przyjemność uprawiania sportu lub innej aktywności?
Zajrzyjmy głębiej, a zobaczymy, co się mogło wydarzyć.
Chcę więcej i więcej
Pierwsze pytanie, jakie powinieneś sobie zadać, brzmi: czy sukces oznacza dla ciebie drabinę, po której pniesz się do góry, nieustannie zdobywając kolejne szczeble i radząc sobie coraz lepiej?
To naturalne, że świadomie i nieświadomie szeregujemy siebie i innych w hierarchii stworzonej na podstawie zewnętrznych osiągnięć. Czasem patrzymy na ostentacyjne symbole statusu: jakim jeździsz samochodem? Ile jest wart twój dom? Gdzie mieszkasz? Jaki jest tytuł twojego stanowiska? Czym się zajmujesz? Bywa też subtelniej: jakie oceny mają twoje dzieci? Mazury czy Chorwacja? Jakie studia skończyłeś? H&M czy Vitkac?
Ten rodzaj rywalizacji utrwalił się na nowo w latach osiemdziesiątych dwudziestego wieku, kiedy pojawiła się koncepcja, że to, co posiadamy, jest ważniejsze od tego, kim jesteśmy. Problem w tym, że próbując dostosować się do tej zasady, nigdy nie mamy wystarczająco dużo. Paul osiągnął sukces największy z możliwych: dostał się do pierwszego składu w klubie. Ale kiedy już się to wydarzyło, nawet wówczas, gdy jego drużyna wznosiła puchar, nie czuł oczekiwanej radości. Ciągle mu powtarzano, że zaszedł tak daleko dzięki szczęściu, że inni zawodnicy są od niego lepsi, i ten sposób myślenia opanował jego umysł. Odczuwany strach wpędził go w lęki i poczucie wyobcowania.
Strach zabiera przestrzeń, jaką moglibyśmy wykorzystać na spełnianie szerszych ambicji, mniej zorientowanych na zysk. Może chciałbyś częściej grać na pianinie, nauczyć się jeździć na deskorolce albo zostać malarzem zamiast księgowym?
Tym karmi nas system edukacji: najczęściej ocenia się nas na podstawie wyników w nauce, a nie szerszych kompetencji, jakie mogłyby pozwolić nam znaleźć autentyczne spełnienie. Żadne dziecko nie zdaje egzaminu dojrzałości z bycia współczującym przyjacielem, z kreatywności czy pomysłowości. Nacisk kładzie się prawie wyłącznie na znajomość teorii.
Tak nie powinno być. Ludzka psychika stanowi ekosystem, który kwitnie, kiedy jest bogaty i zróżnicowany, a nie zorientowany na nieustanne pokonywanie kolejnych szczebli jednej drabiny. Jeśli ciągle starasz się osiągnąć sukces i się wykazać, przegapiasz wędrówkę przez życie, doświadczanie siebie i innych i poznawanie świata.
Pomyśl tylko: jak wielką część twojej uwagi i myśli pochłania staranie się, by wyglądać na osobę wystarczająco dobrą, która nieźle sobie radzi? Może nie chcesz zniżać się do brania udziału w wyścigu, ale czy bycie ponad nie jest kolejnym sposobem oceniania siebie? I czy naprawdę chcesz poświęcać swoją cenną energię na porównywanie się? Czy pozostawiasz sobie przestrzeń na to, kim jeszcze mógłbyś być?
Może też być na odwrót: być może wmawiasz sobie, że poniosłeś porażkę lub nie udało ci się w życiu, bo nie posiadasz wszystkich symboli pożądanego statusu: związku, domu, kariery, dziecka. Widziałam, jak zmagają się z tym nawet najbardziej utytułowani, żyjący w przepychu ludzie o wysokiej pozycji społecznej: zawsze istnieje ktoś, kto może ich przebić większym czy lepszym samochodem lub domem albo dowolnym wyróżnikiem sukcesu spośród tysięcy innych obecnych w naszej kulturze.
Jeśli jej się uda, to mnie już nie
Kolejne pytanie, jakie musisz sobie zadać, brzmi: czy wydaje ci się, że jeśli komuś się powiedzie, oznacza to, że tobie raczej się nie uda? Przekonanie, że sukces jest trudno dostępny, bo należący do ograniczonego zasobu dóbr dla nielicznych, sprawia, że chcesz pokonać innych i myślisz, że musisz walczyć o sukces do ostatniej kropli krwi.
Powiedzmy, że na rynek wchodzi firma konkurencyjna dla twojej. Analizujesz, co robi dobrze, i wyciągasz pouczające wnioski? Czy angażujesz się w pełni w to, by ją wygryźć? Podobna sytuacja może również wydarzyć się na gruncie osobistym, kiedy prowokujemy tarcia z kolegami, ponieważ mamy poczucie, że zagrażają naszej pozycji.
Gdy w środowisku występuje niedobór zasobów naturalnych, oznacza to, że potrzeby niezbędne do przetrwania są zaspokajane kosztem innych. U ludzi ten termin znajduje zastosowanie również w psychologii pod nazwą mentalności niedoboru; to wynikająca z ego potrzeba bycia lepszym od innych oraz lęk, że nie ma się wystarczająco dużo lub nie jest się wystarczająco dobrym.
Mentalność niedoboru głosi, że nie każdy może wygrywać, bo dla wszystkich nie starczy okazji, możliwości, czasu, talentu, kompetencji, podziwu, zasobów, sukcesu, dóbr, miłości czy radości. Więc lepiej szybko zagarnąć je dla siebie i dopilnować, by ktoś inny nie podjadł naszego kawałka tortu.
Jeśli potrafisz myśleć tylko o sobie i swoich interesach albo o interesach twojego plemienia (ludzi, których postrzegasz jako w jakiś sposób podobnych do ciebie), to kierujesz się właśnie mentalnością niedoboru. Możesz nie zdawać sobie z tego sprawy, ale wszechobecne uwagi, że trzeba być wystarczająco dobrym i mieć odpowiednio dużo, mogą kształtować twój sposób myślenia w kierunku dominacji, skupienia na sobie i poczucia, że musisz być zdobywcą.
Ten pociąg do przewagi nad innymi nie wygasa nawet wówczas, gdy coś ci się uda. Czasem wręcz, jak to było w przypadku Paula, może się nasilić, jeśli masz więcej do stracenia. Choćby swoją reputację zwycięzcy!
Może ci się wydawać, że nie wystarczy wygrać: chcesz zmiażdżyć, prześcignąć, zdystansować, zniszczyć i unicestwić każdą ewentualność, że mógłbyś być niewystarczająco dobry; wykazać ponad wszelką wątpliwość, że nie jesteś nieudacznikiem, i zapewnić sobie bezpieczeństwo. Tutaj zachodzi kluczowa zmiana: nie chodzi już o samo zwycięstwo, ale o to, że nie możesz sobie pozwolić na przegraną. Mentalność niedoboru nigdy nie pozwoli ci poczuć się bezpiecznie. Zamienia pragnienie wygrywania, które samo w sobie może być korzystną cechą, w neurotyczny, desperacki i dość paskudny przymus.
Ukrytą przyczyną przechodzenia pragnienia w przymus jest strach.
Wielu ludzi wierzy, że tego rodzaju desperacja świetnie motywuje. Tak właśnie szkolił trener Paula. To by tłumaczyło te „motywacyjne” mantry: „nie spoczywaj”, „bój się”, „meta nie istnieje”.
Spójrzmy dla odmiany na nowozelandzką drużynę rugby New Zealand All Blacks, być może najwspanialszą drużynę ze wszystkich dyscyplin sportowych. Jej zawodnik Brad Thorn ma prostą mantrę: „Mistrzowie robią coś więcej”. Czujesz zupełnie inny ton? To właśnie różnica pomiędzy lękiem a pragnieniem.
Mentalność niedoboru sprowadza życie do zero-jedynkowej gry, w której są tylko dobrzy i źli, zwycięzcy i nieudacznicy. A kiedy definicja wygranej zostaje ograniczona do bardzo konkretnego celu, jak na przykład zdobycie Pucharu Świata, pokonanie konkurencji w handlu lub otrzymanie wymarzonej pracy, wtedy mamy do czynienia z płytką wygraną. Niepowodzenie jest utożsamiane z byciem nieudacznikiem. Nie trzeba wiele, by wygrywanie przestało mieć cokolwiek wspólnego z duszą czy poczuciem sensu, a stało się lękiem przed wyjściem na ofiarę losu.
Możesz mieć całą gablotkę trofeów lub świadectwa z wyróżnieniem, ale dopóki nie odbierzesz lękowi władzy nad sobą, nie możesz zdobyć głębokiego zwycięstwa.
Zwyciężaniu nie musi towarzyszyć lęk. Głęboka wygrana stanowi na wskroś inne uczucie niż ta płytka. Wyobraź sobie sukces, który nie ma nic wspólnego z twoją wartością jako człowieka, jest za to pełen radości poznawania siebie. Taki, którego nie postrzegasz w kategoriach walki ze sobą i wszystkimi innymi. Mógłbyś karmić w sobie sposób myślenia, którego istotą są rozwój, doświadczanie i więzi, a nie dominacja i zysk. Jak dużo dalej mógłbyś zajść i jakże inne mogłoby to być uczucie?
Zwycięstwo może dawać szczególnie dużą satysfakcję, gdy jest spore ryzyko przegranej lub niepowodzenia. Pamiętasz jakąś sytuację, w której musiałeś trzymać nerwy na wodzy i zarządzać swoimi emocjami, może przeganiać niedowiarków lub dokopywać się do zasobów, których posiadania nie byłeś pewien? W porównaniu do tego sukces, który przychodzi łatwo, wydaje się miałki i bez smaku. (Dlatego wszyscy tak nienawidzimy oszukiwania; wysysa z nas poczucie satysfakcji).
Wygrywanie w taki sposób może być intensywne, zaraźliwe, może przepełnić duszę zwycięzcy radością. Wystarczy przeczytać komentarz Andy’ego Ruiza Juniora, meksykańsko-amerykańskiego mistrza świata wagi ciężkiej w boksie, który w 2019 roku pokonał Anthony’ego Joshuę w siódmej rundzie, tym samym doprowadzając do jednej z najbardziej niespodziewanych przegranych w boksie:
O tym właśnie marzyłem, na to właśnie tak ciężko pracowałem i nie mogę uwierzyć, że właśnie spełniłem to marzenie. To błogosławieństwo, wiesz, przez cały czas muszę szczypać się w rękę, żeby się upewnić, że nie śnię. Cała ta ciężka praca i oddanie na siłowni, modlitwy, po prostu poszedłem za głosem swojego marzenia i sprawiłem, że się spełniło… na to pracowałem przez całe swoje życie… Jestem pierwszym meksykańskim mistrzem świata wagi ciężkiej!
Andy Ruiz Jr. przy ringu po walce Ruiz Jr. Vs. Joshua, 2019
A jeśli chcesz wiedzieć, jak głęboka wygrana wygląda i jest odczuwana długofalowo, doskonałym tego przykładem jest prezenter telewizyjny, autor bestsellerów i podróżnik Leon Logothetis, który prowadzi program Netfliksa „The Kindness Diaries”. Kiedyś był nieszczęśliwym i cierpiącym na depresję maklerem giełdowym, lecz porzucił ówczesne życie, by podróżować po świecie. Odwiedził dotychczas ponad dziewięćdziesiąt krajów, w każdym polegając na życzliwości napotykanych nieznajomych, którzy udzielają mu schronienia i zapraszają do stołu. W swoim najnowszym programie rewanżuje się za doznaną życzliwość, przekazując pieniądze ludziom, którzy czynią dobro. „Najbardziej lubię ten rodzaj ludzi, którzy kierują się sercem”, mówi.
Jego wygrana jest głęboka, bo osiąga spełnienie na własnych, a nie na cudzych warunkach, mierzonych sukcesem finansowym, który wpędzał go w poczucie pustki. Jest tak również dlatego, że rozbija oparty na lenistwie stereotyp, który głosi, że „świat już jest tak urządzony”, a jedyny sposób, żeby sobie w nim poradzić, to założenie, że opiera się na konkurencji. Wreszcie: wygrywa głęboko, bo sedno jego sukcesu leży poza nim samym, w dostrzeganiu i krzewieniu życzliwości; jego istotą jest bliskość z innymi jako ludzką wspólnotą.
